Kelly James - Myśleć jak dinozaury

Szczegóły
Tytuł Kelly James - Myśleć jak dinozaury
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Kelly James - Myśleć jak dinozaury PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Kelly James - Myśleć jak dinozaury PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Kelly James - Myśleć jak dinozaury - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JAMES PATRICK KELLY MYŚLEĆ JAK DINOZAURY Kamala Shastri wróciła na ten świat tak, jak go opuściła - naga. Na chwiejnych nogach wytoczyła się z asemblera starając się utrzymać równowagę w warunkach niewielkiego ciążenia panującego na Stacji Tuulen. Jednym ruchem złapałem ją w ramiona i opatuliłem w szlafrok, a następnie opuściłem na platformę. Trzy lata na innej planecie zmieniły Kamalę. Była teraz szczuplejsza i bardziej muskularna. Jej paznokcie były długie na kilka centymetrów, a na lewym policzku miała cztery równoległe nacięcia. Być może Gendianie w ten sposób upiększali swoje twarze. Lecz najbardziej uderzył mnie widoczny w jej oczach wyraz niebotycznego zdumienia. To miejsce, tak dobrze mi znane, zdawało się ją szokować. Wyglądało na to, że nie dałaby głowy, czy ściany wzdłuż których się posuwaliśmy, a nawet otaczające nas powietrze, istnieją naprawdę. Nauczyła się myśleć jak mieszkańcy planety, z której wracała. - Miło cię znowu widzieć. - Szum ruchomej platformy wzrósł do cichego buczenia, w miarę jak przesuwaliśmy się w dół korytarza. Głośno przełknęła ślinę i pomyślałem, że zaraz się rozpłacze. Trzy lata temu na pewno by tak zrobiła. Większość migrantów po wyjściu z asemblera długo nie może przyjść do siebie. Wszystko przez to, że nie ma fazy przejściowej. Kilka sekund temu Kamala opuściła Gend, czwartą planetę gwiazdy, którą nazywamy epsilon Leo, a obecnie znajdowała się już na orbicie okołoksiężycowej, prawie w domu. Największa przygoda jej życia dobiegła końca. - Matthew? - spytała. - Michael - poprawiłem. Mimo wszystko cieszyłem się, że mnie pamięta. W końcu spotkanie z nią odmieniło moje życie. Od czasu, kiedy przybyłem na Stację Tuulen, aby badać życie dinozaurów, asystowałem przy niemal trzystu migracjach - zarówno wyjazdach, jak i powrotach. Kamala Shastri była moim jedynym pirackim skanem kwantowym. Wątpię, żeby dinozaury pamiętały o tym incydencie. Podejrzewam, że same od czasu do czasu pozwalają sobie na takie drobne wykroczenie. Wiem o niej więcej - przynajmniej o takiej, jaką była trzy lata temu - niż o sobie samym. Kiedy dinozaury wysłały ją na Gend, ważyła 50391,72 gramy i na jeden milimetr sześcienny jej ciała przypadało 4,81 miliona czerwonych krwinek. Umiała grać na nagasvaram - bambusowym instrumencie podobnym do fletu. Jej ojciec pochodził z miejscowości Thana niedaleko Bombaju, jej ulubionym smakiem był arbuzowy, w swym życiu miała pięciu kochanków. Jako jedenastolatka marzyła o karierze gimnastyczki, lecz zamiast tego została inżynierem-biomateriałoznawcą, a w wieku dwudziestu dziewięciu lat zgłosiła się jako ochotniczka na wyprawę w kosmos, gdzie miała nauczyć się hodowli sztucznych oczu. Dwa lata spędziła na szkoleniu migracyjnym wiedząc, że w każdym momencie mogą wycofać ją z programu, nawet na chwilę przed tym, jak Silloin przekształciła jej ciało w sygnał poruszający się z prędkością większą od prędkości światła. Wielokrotnie tłumaczono jej, co to znaczy zbilansować strony równania. Poznałem ją 22 czerwca 2069 roku. Przyleciała wahadłowcem z portu L1 na Lunexie i wyszła ze śluzy powietrznej dokładnie o 10.15; mała, okrągła kobietka o czarnych włosach rozdzielonych przedziałkiem na środku głowy i upiętych z tyłu w taki sposób, żeby ściśle przylegały do czaszki. Jej skóra została sztucznie przyciemniona, co miało stanowić ochronę przed ultrafioletowym promieniowaniem epsilon Leo i osiągnęła czarnogranatowy odcień późnego wieczoru. Ubrana była w obcisły, pasiasty kombinezon i kapcie na rzepach. - Witamy na Stacji Tuulen - uśmiechnąłem się wyciągając do niej rękę. - Mam na imię Michael. - Poczułem uścisk jej dłoni. - Jestem sapientologiem, ale dorabiam tu także jako przewodnik. - Przewodnik? - kiwnęła głową z roztargnieniem. - Aha. - Patrzyła na mnie niewidzącym wzrokiem tak, jakby spodziewała się spotkać kogoś innego. - Proszę się nie niepokoić - powiedziałem. - Dinozaury siedzą w swoich klatkach. Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, podczas gdy jej dłoń wyśliznęła się z mojej. - Nazywasz Hanenów dinozaurami? - A czemu by nie - zaśmiałem się. - Oni mówią na nas "dzieciaki". Albo "beksy". Pokręciła głową ze zdziwienia. Ludzie, którzy nigdy wcześniej nie mieli kontaktu z dinozaurami, nosili w wyobraźni romantyczny obraz tych stworów. Przedstawiali je sobie jako szlachetne gady, którym udało się opanować fizykę prędkości światła, i które wprowadziły Ziemian w cudowny świat galaktycznej cywilizacji. Wątpię, żeby Kamala kiedykolwiek widziała dinozaura, jak rżnie w pokera albo z lubością pożera przerażonego królika. Nigdy też nie toczyła sporów z Linną, która wciąż nie była przekonana co do tego, czy ludzie są odpowiednio psychicznie przygotowani do wypraw w kosmos. - Jadłaś coś? - spytałem wskazując gestem dłoni rząd otwartych poczekalni po obu stronach korytarza. - Tak... to znaczy, nie. - Nie ruszała się z miejsca. - Nie jestem głodna. - Niech zgadnę. Jesteś zbyt zdenerwowana, żeby jeść. Jesteś zbyt zdenerwowana, żeby rozmawiać. Najbardziej chciałabyś, żebym się wreszcie zamknął, wepchnął cię do kuli i wysłał w kosmos. Wolałabyś, żebyśmy sobie darowali całą tę gadkę, co? - Nie mam nic przeciwko chwili rozmowy. - No proszę. Posłuchaj, Kamala, moim obowiązkiem jest poinformowanie cię, że na planecie Gend nie będą na ciebie czekały kanapki z masłem fistaszkowym i dżemem. Nie mówiąc już o vindaloo z kurczaka. Pamiętasz, jak mam na imię? - Michael? - O, widzę, że nie jesteś aż tak bardzo zdenerwowana. Mówię ci, nie ma co marzyć o taco albo pizzy wegetariańskiej. Masz ostatnią okazję, żeby zjeść jak człowiek. - W porządku. - Nie zdobyła się na pełen uśmiech, zbyt zajęta sprawianiem pozorów odważnej, ale kącik jej ust uniósł się lekko w górę. - Nie odmówiłabym filiżanki herbaty. - Herbatę akurat mają tam, gdzie się udajesz. - Pozwoliła mi zaprowadzić się do poczekalni D. Podeszwy jej kapci chrzęściły odrywając się od dywanu. - Rzecz jasna, gdy Gendianie chcą sobie zaparzyć herbatkę, ścinają parę listków z przydomowego trawnika. - Gendianie nie mają trawników. Żyją pod powierzchnią planety. - Chyba musisz odświeżyć moją pamięć - położyłem dłoń na jej ramieniu. Pod obcisłym kostiumem czułem napięte mięśnie. - Czy oni wyglądają jak małe łasice, czy też są pokryci pomarańczowymi guzami? - Nie są ani trochę podobni do łasic. Przeszliśmy przez wypukłe, przezroczyste drzwi i weszliśmy do poczekalni D - małego, prostokątnego pomieszczenia wyposażonego w niskie, przyjazne człowiekowi meble. Po jednej stronie znajdowała się mała kuchenka, po drugiej próżniowa toaleta. Sufit był koloru błękitnego nieba, a na jednej z dłuższych ścian widać było panoramę Bostonu z widokiem na Charles River, której wody lśniły w ostrym świetle czerwcowego słońca. Kamala właśnie ukończyła studia doktoranckie na Massachussets Institute of Technology w Bostonie. Przyciemniłem drzwi. Przysiadła na skraju kanapy niczym mały ptaszek na gałęzi, gotowy, by w każdej chwili szybko odfrunąć. Gdy parzyłem jej herbatę, ekran wmontowany w jeden z moich paznokci zaczął pulsować. Odpowiedziałem na wezwanie i po chwili dyskretnie pojawiła się mała sylwetka Silloin. Nie patrzyła na mnie, zbyt zajęta śledzeniem swoich monitorów i wskaźników w kontrolce. = Mamy problem = jej głos zabrzęczał w aparaciku, który miałem w uchu. = Drobna awaria, ale będziemy musieli przełożyć na jutro ostatnich dwóch z dzisiejszego rozkładu. Przekaż im, żeby zostali na Lunexie do jutra. Załatwimy ich na pierwszej zmianie. Czy tę małą da się jakoś zająć przez godzinkę? - Jasne - powiedziałem. - Kamala, czy chciałabyś poznać Hanena? - Przekształciłem obraz Silloin w okno odpowiadające rozmiarom dinozaura i przeniosłem je na ścianę pokoju. - Silloin, przedstawiam ci Kamalę Shastri. To właśnie Silloin dowodzi tutaj wszystkim. Ja jestem tylko odźwiernym. Z wysokości okna Silloin spojrzała na dziewczynę swym przednim okiem, a następnie obróciła się dookoła własnej osi, aby przyjrzeć się jej także okiem tylnym. Jak na dinozaura była bardzo mała, ale miała olbrzymią głowę, która chwiała się jej na szyi niczym arbuz ustawiony na grejpfrucie. Musiała się przed chwilą nasmarować olejem, bo jej srebrne łuski błyszczały oślepiająco. = Kamala, czy przyjmiesz moje najlepsze oznaki dobrej woli względem ciebie? = odezwała się tym ich specyficznym sposobem wysławiania się i podniosła w górę lewą rękę z rozczapierzonymi, skórzastymi palcami, pomiędzy którymi widać było ciemne półkola błony pławnej. - Oczywiście, ja... = I pozwolisz nam zająć się twoją translacją? = Dziewczyna wyprostowała się. - Tak. = Masz jakieś pytania? = Jestem pewien, że miała ich kilkaset, ale była zbyt przerażona, by pytać o cokolwiek. Gdy tak siedziała niezdecydowana, wtrąciłem się do rozmowy. - Co było pierwsze, jaszczurka czy jajo? Silloin nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi. = Kiedy będzie dla ciebie najlepszy czas, by zacząć? = - Właśnie wyraziła ochotę na małą herbatkę - powiedziałem podając dziewczynie filiżankę. - Przyprowadzę ją, jak skończy. Może za jakąś godzinkę? Słysząc to, Kamala omal nie zerwała się z kanapy. - Ależ nie, to na pewno nie zajmie mi aż... Silloin wyszczerzyła w uśmiechu zęby, z których kilka było długości fortepianowych klawiszy. = To byłby najodpowiedniejszy termin, Michael. = Wyłączyła się, a w miejscu, gdzie zgasło okno z jej obrazem, pojawiła się mewa lecąca nad skąpanym w słońcu Bostonem. - Dlaczego to zrobiłeś? - w głosie Kamali słychać było urazę. - Ponieważ zgodnie z rozkładem musisz poczekać na swoją kolejkę. Nie jesteś jedynym migrantem, którego dziś wysyłamy. - Rzecz jasna, było to kłamstwo. Liczba migrantów została znacznie ograniczona, ponieważ Jodi Latchaw, drugi z sapientologów pracujących na Tuulen, chwilowo przebywał na Uniwersytecie Hipparchus, gdzie miał przedstawić swoją pracę na temat pojęcia tożsamości u Hanenów. - Nie martw się, postaram się, aby ten czas szybko zleciał. Przez chwilę patrzeliśmy na siebie. Mogłem bez trudu zagadać kogoś przez godzinę, robiłem to już nie raz. Mógłbym też wypytać ją, po co zgodziła się brać udział w takiej misji. Na pewno kryła się za tym jakaś niewidoma babcia lub jakaś dalsza krewna oczekująca z niecierpliwością na sztuczne oczy, nie mówiąc już o dodatkowych nowinkach medycznych, którymi mogła zaowocować jej wyprawa, takich jak niezawodny środek przeciw gruźlicy, klęsce głodu czy przedwczesnemu wytryskowi i tak gadu-gadu, ple-ple, a czas by sobie płynął i płynął. Albo mógłbym ją po prostu zostawić samą, żeby sobie poczytała ścianę. Cała sztuka polegała na tym, by odgadnąć, w jakim jest nastroju. - Powierz mi jakiś sekret - powiedziałem. - Co? - Sekret, tajemnicę, coś, czego nikt nie wie oprócz ciebie. Gapiła się na mnie, jakbym przed chwilą spadł z Marsa. - Posłuchaj, za chwilę udasz się w miejsce, które znajduje się jakieś trzysta dziesięć lat świetlnych stąd, prawda? Masz tam pozostać przez trzy lata. Zanim wrócisz, ja mogę być już kimś zupełnie innym, na przykład bogatym i sławnym facetem, mieszkającym i pracującym zupełnie gdzie indziej. Najprawdopodobniej już nigdy się nie zobaczymy. Nie masz więc nic do stracenia. Obiecuję, że nikomu nie powtórzę. Opadła na oparcie kanapy i położyła filiżankę na kolanie. - To jeszcze jeden test, prawda? Po tym wszystkim, co przeszłam, wciąż jeszcze nie są zdecydowani, czy mnie posłać? - Nie, nie, za parę godzin będziesz razem z łasicami pałaszować orzechy w jakiejś ciemnej gendiańskiej norze. To nie żaden test, po prostu chcę z tobą chwilkę pogawędzić. - Idiota! - Bardziej właściwy byłby tu termin: logomaniak. Z greckiego: logos, czyli słowo i mania co oznacza, że w każdym bicie brakuje mi ze dwóch bajtów. Lubię sobie z kimś od czasu do czasu pogadać, to wszystko. Wiesz co, może ja zacznę. Jeśli mój sekret nie wyda ci się zbyt atrakcyjny, nie będziesz musiała nic mi opowiadać. Popijając herbatę przyglądała mi się spod zmrużonych powiek. Jej oczy były jak wąskie szparki. Byłem niemal pewny, że jeśli w tej chwili przejmuje się czymkolwiek, to na pewno nie faktem, iż za chwilę miała zostać połknięta przez wielką, niebieską kulę. - Zostałem wychowany w rodzinie katolickiej - powiedziałem sadowiąc się na krześle stojącym naprzeciwko niej. - Obecnie już nie jestem katolikiem, ale nie o tym chciałem mówić. Moi rodzice posłali mnie do Liceum im. Maryi Bożej Rodzicielki, które nazywaliśmy Maboro. Szkołą kierowało stare małżeństwo kapłanów - ojciec Thomas i jego żona, mateczka Jennifer. Ojciec Tom uczył fizyki, z której miałem trzy na szynach, głównie dlatego, że księżulo mówił, jakby miał kluski w gębie. Mateczka Jennifer wykładała nam teologię i miała w sobie ciepło marmurowego sarkofagu. Przezywaliśmy ją Mateczka Maboro. Pewnego wieczoru, kiedy byłem w ostatniej klasie, jakieś dwa tygodnie przed końcem roku szkolnego Ojciec Tom i Mateczka Maboro pojechali swym małym chevroletem na lody. Wracając do domu Mateczka Maboro próbowała przejechać skrzyżowanie na żółtym świetle i ich mały samochodzik został skasowany przez rozpędzoną karetkę pogotowia. Jak mówiłem, była już stara, sto dwadzieścia z hakiem, dawno powinni jej byli odebrać prawo jazdy. Zginęła na miejscu. Ojciec Tom zmarł w szpitalu. Oczywiście spodziewano się po nas, że będziemy przybici tym, co się stało i wydaje mi się, że nawet trochę mi było żal tych staruszków, chociaż nigdy nie lubiłem ani jej, ani jego i w dodatku wkurzał mnie fakt, że ich śmierć pokomplikowała sprawy całej naszej klasie tuż przed ukończeniem szkoły. Byłem więc bardziej rozdrażniony niż smutny, a jednocześnie miałem poczucie winy z powodu swej małoduszności. Pewnie żeby to w pełni zrozumieć, musiałabyś także wychować się w katolickiej rodzinie. W każdym razie w dzień po wypadku spędzono wszystkich uczniów do sali gimnastycznej, gdzie wierciliśmy się na ławkach słuchając telewizyjnego kazania wygłoszonego przez samego kardynała. Próbował nas pocieszać tak, jakby ci, co zginęli, byli naszymi rodzicami. Przyłapano mnie, jak dzieliłem się dowcipnymi uwagami na ten temat z siedzącym koło mnie chłopakiem, tak więc w ostatnim tygodniu szkoły zostałem zawieszony w prawach ucznia. Kamala dopiła herbatę. Umieściła kubek w specjalnym uchwycie przymocowanym do blatu stołu. - Chcesz jeszcze? - spytałem. Poruszyła się niespokojnie. - Po co mi to wszystko opowiadasz? - To część tajemnicy - pochyliłem się do przodu. - Widzisz, wraz z moją rodziną mieszkałem jakąś przecznicę od Cmentarza Ducha Świętego. Żeby dojść do przystanku autobusowego na McKinley Avenue, musiałem przejść przez cmentarz. Kilka dni po mojej wpadce w sali gimnastycznej, około północy, wracałem do domu z balu maturalnego, gdzie dzięki kilku dawkom perceptyny udało mi się osiągnąć wyższe stany świadomości, w związku z czym czułem się bystry jak król filozofów. Idąc przez cmentarz natknąłem się na dwa świeżo usypane kopczyki ziemi, jeden obok drugiego. Z początku myślałem, że to klomby, ale wkrótce dostrzegłem krzyże. Były to nowe groby: spoczywali tam Ojciec Tom i Mateczka Maboro. Krzyże były zwykłe, drewniane, pomalowane na biało, z wypisanymi ręcznie imionami i nazwiskami zmarłych. Pomyślałem sobie, że zostały one tymczasowo wbite w kopczyki ziemi, w oczekiwaniu na kamienne nagrobki. Nawet bez pobudzającego świadomość działania perceptyny zdałbym sobie sprawę, że oto nadarza mi się niepowtarzalna okazja. Wiedziałem, że jeśli zamienię krzyże miejscami, to nikt się nie zorientuje, co zaszło. Wyjęcie ich z ziemi nie nastręczało większego kłopotu. Gdy było po wszystkim, przygładziłem dłońmi ziemię wokół przestawionych krzyży i puściłem się biegiem w stronę ukrytej w murze furtki. Do tej chwili wydawała się nie rozumieć, o co chodzi w mojej opowieści i przyglądała mi się z łaskawą wyrozumiałością. Nagle w jej oczach pojawił się błysk. - Jak mogłeś to zrobić! To straszne! - zawołała. - Bez wątpienia - odparłem - aczkolwiek dinozaury uważają, że sam pomysł chowania martwych ciał na cmentarzach i oznaczanie miejsc pochówku napisami wyrytymi w kamieniu jest dość żałosny. Mówią, że martwe ciało nie posiada żadnej tożsamości, więc po co ten cały sentymentalizm? Linna pytała mnie, dlaczego w związku z tym nie oznaczamy naszych odchodów. Ale to jeszcze nie jest ten sekret. Noc, o której mówię, była jedną z upalnych, czerwcowych nocy. Jednak kiedy zacząłem uciekać, nagle ogarnął mnie straszliwy chłód. Trząsłem się z zimna, a z ust zaczęły wydobywać się obłoczki pary. Moje buty stawały się coraz cięższe i cięższe, jakby były z kamienia. W miarę gdy zbliżałem się do furtki, wydawało mi się, że walczę z silnym wiatrem, aczkolwiek żaden podmuch nie podnosił mojego ubrania, które nadal przylegało do ciała. Zwolniłem i zacząłem iść normalnym, spokojnym krokiem. Wiedziałem, że jakoś dojdę, ale moje serce waliło jak oszalałe i nagle usłyszałem jakiś ni to szept, ni to szum morskich fal i wpadłem w panikę. I tu dochodzimy do sedna tajemnicy: jestem tchórzem. Wróciłem do grobów, przestawiłem krzyże z powrotem i nigdy więcej nie zbliżałem się do cmentarza. Prawdę mówiąc - kiwnąłem głową w stronę ścian poczekalni D na Stacji Tuulen - kiedy dorosłem, starałem się zawsze trzymać jak najdalej tamtego miejsca. Wpatrywała się we mnie bacznie, gdy opadałem na oparcie fotela. - To prawdziwa historia - powiedziałem unosząc w górę rękę niczym w geście przysięgi. Wyglądała na tak skonsternowaną, że nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Po chwili i na jej ciemnej twarzy pojawił się uśmiech, a zaraz potem usłyszałem jej chichot. Był to miękki, płynny dźwięk, podobny do szumu strumyka przelewającego się po gładkich kamieniach, który wprawił mnie w jeszcze większe rozbawienie. Jej wargi były pełne, a zęby lśniły bielą. - Teraz twoja kolej - powiedziałem w końcu. - Nie, nie, ja nie mogę - zamachała rękami. - Zresztą, nie miałabym do opowiedzenia czegoś tak niesamowitego... - urwała i jej twarz przybrała wyraz zaciekawienia. - Opowiadałeś to komuś przedtem? - Raz - odpowiedziałem. - Hanenom, podczas testu psychologicznego przed przyjęciem mnie na tę posadę. Ale pominąłem ostatnią część. Znam sposób myślenia dinozaurów, więc zakończyłem swą opowieść na tym, jak przestawiłem krzyże. Reszta to dziecinada. - Pogroziłem jej ostrzegawczo palcem. - Tylko nie zapomnij, że obiecałaś mi dochować tajemnicy. - Naprawdę ci to obiecałam? - Opowiedz mi o jakimś wydarzeniu z czasów, gdy byłaś mała. Gdzie spędziłaś dzieciństwo? - W Toronto. - Spojrzała na mnie taksującym wzrokiem, jakby zastanawiała się, czy jestem godny usłyszenia jej opowieści. - Mam taką jedną historię, ale wcale nie śmieszną. Raczej smutną. Kiwnąłem głową zachęcająco i zmieniłem widok na ścianie na panoramę Toronto, z górującymi nad miastem punktowcami CN Tower i Toronto-Dominion Centre, budynkiem Sądu Handlowego i Królewską Iglicą. Obróciła się, by spojrzeć na zmieniony obraz i zaczęła swoją opowieść, mówiąc do mnie przez ramię. - Kiedy miałam dziesięć lat, przeprowadziliśmy się do mieszkania w samym centrum, na Bloor Street, żeby mama miała blisko do pracy - palcem wskazała na ścianę i odwróciła się twarzą do mnie. - Mama jest księgową, a tato projektuje tapety czytnikowe dla Imagineering. Zamieszkaliśmy w ogromnym drapaczu chmur. Wydawało mi się, że codziennie spotykamy w windzie innych sąsiadów, o których nie wiedzieliśmy, że są naszymi sąsiadami. Kiedy pewnego dnia wracałam ze szkoły, jakaś staruszka zatrzymała mnie na korytarzu. "Dziewczynko, powiedziała czy nie chciałabyś zarobić dziesięciu dolarów?" Rodzice wiele razy ostrzegali mnie, żebym nie rozmawiała z obcymi, ale kobieta wyglądała na mieszkankę wieżowca. Poza tym zamiast nóg miała parę staroświeckich protez przypinanych paskami, więc wiedziałam, że w razie czego zdążę uciec. Poprosiła mnie, żebym jej zrobiła zakupy w sklepie, wręczyła mi listę, kartę gotówkową i potem miałam przynieść wszystko do jej mieszkania o numerze 10W. Powinnam była od razu podejrzewać, że coś jest nie tak, bo przecież sklepy spożywcze w śródmieściu dostarczały zamówiony towar do domu, ale wkrótce zorientowałam się, że tak naprawdę chodziło jej o to, by z kimś porozmawiać. Gotowa była za to zapłacić, zazwyczaj pięć lub dziesięć dolarów, w zależności od tego jak długo u niej siedziałam. W niedługim czasie zaczęłam zachodzić do niej niemal codziennie po szkole. Gdyby moi rodzice dowiedzieli się o tym, na pewno zabroniliby mi u niej bywać. Oboje byli bardzo zasadniczy. Nie spodobałoby im się, że biorę od staruszki pieniądze. Ale żadne z nich nie wracało do domu przed szóstą, więc wystarczyło, że wszystko trzymałam w tajemnicy. - Kim była ta kobieta? - spytałem. - O czym rozmawiałyście? - Nazywała się Margaret Ase. Miała dziewięćdziesiąt siedem lat i myślę, że kiedyś pracowała w jakimś poradnictwie. Jej mąż i córka zmarli i została sama. Niewiele się dowiedziałam o jej życiu, wolała, żebym to ja mówiła. Pytała mnie o przyjaciół, o to czego uczą nas w szkole, o rodzinę i takie tam... Nagle zauważyłem, że mój paznokieć pulsuje światłem. Nastawiłem się na odbiór. = Michael, miło mi wezwać cię tutaj = głos Silloin zabrzęczał mi w uchu. Dwadzieścia minut przed umówionym czasem. - Widzisz, mówiłem ci, że ta godzinka szybko nam zleci. - Wstałem. Oczy Kamali po raz kolejny rozszerzyły się w wyrazie zdziwienia. - Jeśli jesteś gotowa, możemy ruszać. Podałem jej rękę. Chwyciła się jej i pozwoliła pomóc sobie wstać. Przez chwilę stała niezdecydowana i wtedy poczułem, że cała jej determinacja oparta jest na niezwykle kruchych podstawach. Objąłem ją w talii i poprowadziłem do korytarza. W mikrograwitacji panującej na Stacji Tuulen jej ciało wydawało się ulotne jak wspomnienie. - Powiedz mi, co w tej historii było smutne? Z początku myślałem, że mnie nie usłyszała. Szła obok w milczeniu. - Hej, nie trzymaj mnie w napięciu, Kamala - zawołałem. - Musisz dokończyć swoją opowieść. - Nie - odpowiedziała. - Wcale nie muszę. Nie wziąłem tego do siebie. Jedynym celem całej pogawędki było odwrócenie jej uwagi od tego, co ją czekało. Jeśli nie chciała przestać gnębić się domysłami, był to jej wybór. Niektórzy migranci kontynuowali rozmowę aż do chwili, kiedy znikali w wielkiej, niebieskiej kuli, ale wielu z nich milkło na chwilę przed tym. Zwracali się ku swemu wnętrzu. Może w myślach była już na Gendzie, mrużąc oczy w ostrym, białym świetle. Weszliśmy do hali centrum skanowania, największego pomieszczenia na Stacji Tuulen. Tuż przed nami znajdowała się kula, będąca obudową układu niedestrukcyjnych czujników kwantowych, czyli UNCK-a - dla miłośników skrótów. Lśniła błękitnobiałym blaskiem przywodzącym na myśl czapy lodowca i była wielkości dwóch słoni. Górna półkula uniosła się i stół skanujący wysunął się na zewnątrz niczym szary, połyskliwy język. Kamala zbliżyła się do kuli i dotknęła jej w miejscu, gdzie światło odbijało się od polerowanej powierzchni. Na prawo od nas znajdowała się obita tapicerką ława, mgielnik oraz toaleta. Spojrzałem w lewo, w stronę okienka kontrolki. Zobaczyłem Silloin patrzącą na nas przez szybkę, z nieprawdopodobnych rozmiarów głową przechyloną na jeden bok. = Jest uległa? = jej głos zabrzęczał mi w uchu. W odpowiedzi uniosłem do góry skrzyżowane palce. = Witamy cię, Kamalo Shastri = głos Silloin zabrzmiał w głośnikach kojącym szeptem. = Czy jesteś gotowa do rozpoczęcia translacji? = Kamala kiwnęła głową w stronę okienka. - Czy tu mam się rozebrać? = Jeśli nie sprawi ci to kłopotu. = Minęła mnie idąc w kierunku ławy. Wydawało się, że nagle przestałem dla niej istnieć. Od tej pory wszystko rozgrywało się pomiędzy nią a dinozaurem. Szybko zdjęła ubranie, składając obcisły kostium w schludną kostkę i układając kapcie pod ławą. Kącikiem oka dostrzegłem malutkie stopy, grube uda i piękną, gładką, ciemną skórę na plecach. Weszła do mgielnika i zamknęła drzwi. - Gotowa! - zawołała. Zamykając odpowiednie obwody Silloin spowodowała, że kabina mgielnika wypełniła się gęstą chmurą nanosoczewek. Przylepiały się one do ciała Kamali, pokrywając całą jego powierzchnię równomierną warstwą. Wdychała je, więc przez układ oddechowy zdołały wniknąć do jej krwiobiegu. Zakaszlała tylko dwa razy - była dobrze wyszkolona. Po ośmiu minutach Silloin oczyściła powietrze w mgielniku i dziewczyna wydostała się na zewnątrz. Wciąż nie zwracając na mnie uwagi, ponownie skierowała wzrok na okienko kontrolki. = Teraz musisz ułożyć się na stole skanującym = powiedziała Silloin = i pozwolić Michaelowi, żeby cię unieruchomił. = Bez wahania zbliżyła się do kuli, weszła na znajdujący się pod kulą mały, ruchomy pomost i położyła się na stole. Poszedłem za nią. - Naprawdę nie chcesz mi wyjawić twego sekretu? Gapiła się w sufit nawet nie poruszywszy powieką. - W porządku. - Z torebki, którą miałem przytroczoną do biodra, wyjąłem mały kanister i iskrownik. - Teraz wszystko będzie tak jak na szkoleniu. - Spryskałem podeszwy jej stóp nanosoczewkami w płynie. Widziałem, jak jej przepona na przemian unosi się i opada, unosi się i opada. Cała była skupiona na prawidłowym wykonywaniu ruchów oddechowych. - Pamiętaj, w skanerze nie wolno skakać na skakance ani gwizdać. Nie odpowiedziała. - Teraz oddychaj głęboko - powiedziałem i przytknąłem iskrownik do jej dużego palca u stopy. Dał się słyszeć krótki trzask, podczas gdy nanosoczewki, którymi pokryta była jej skóra, utworzyły sztywną sieć unieruchamiając ją w pozycji leżącej. - Postrasz ode mnie łasiczki. - Zabrałem swój sprzęt, zszedłem z pomostu i odtoczyłem go na bok, pod ścianę. Z cichym buczeniem wielka, niebieska kula wciągnęła do wewnątrz swój wysunięty język. Patrzyłem, jak górna półkula zamyka się, zakrywając Kamalę Shastri, a potem dołączyłem do Silloin w kontrolce. Nie należę do tych, którzy utrzymują, że dinozaury śmierdzą. Był to jeden z powodów, dla których pozwolono mi prowadzić nad nimi badania. Z tego, co wiem, Parikkal, na przykład, w ogóle nie ma żadnego zapachu. Silloin zazwyczaj rozsiewa mdlący aromat skwaśniałego wina, o którym trudno powiedzieć, że jest nieprzyjemny. Pod wpływem stresu jednak zapach ten stawał się ostry, podobny do zapachu octu. Czuło się, że ten ranek musiał być dla niej istnym piekłem. Starając się oddychać przez usta, usiadłem na taborecie przy moim stanowisku. Silloin wykonywała wszystkie czynności w pośpiechu, jako że kula była już szczelnie zamknięta. Pomimo długiego szkolenia migranci szybko dostają napadów klaustrofobii. W końcu dość długo leżą w ciemności, spowici twardą skorupą nano, niecierpliwie czekając na translację. Czekając. Symulator w ośrodku szkoleniowym w Singapurze podczas emulowania skanu wydaje cichy szum. Większości kojarzy się to z kroplami deszczu uderzającymi o zewnętrzną powierzchnię kuli, niektórym przypomina to szum, jaki słychać w radiu podczas wyszukiwania stacji. Dopóki słyszą ten dźwięk, wydaje im się, że są bezpieczni. Odtwarzamy go przez głośniki, kiedy tkwią w naszej kuli, aczkolwiek cała operacja skanowania trwa około trzech sekund i jest absolutnie bezgłośna. Z mojego miejsca widziałem, jak trzy okna znajdujące się na wysokości kości strzałkowej, centralnego odcinka kręgosłupa oraz czaszki przestają pulsować, co oznaczało zakończenie gromadzenia danych. Silloin coś tam sobie rzęziła pod nosem, ale z jej commu nie dobiegało żadne tłumaczenie. Z pewnością nie mówiła nic, co mały Michael musiałby wiedzieć. Głowa chodziła jej na boki, gdy kontrolowała niesamowitą liczbę odczytów pojawiających się jeden za drugim na monitorach. Jej pazury skrobały po ekranach dotykowych, które jaśniały pomarańczowym i żółtym światłem. Na moim stanowisku znajdował się jedynie ekran przebiegu migracji i pojedynczy biały przycisk. Nie kłamałem, gdy mówiłem, że jestem tylko odźwiernym. Moja działka to sapientologia, a nie fizyka kwantowa. Cokolwiek przyczyniło się do awarii podczas migracji Kamali, nie mogło to być skutkiem mojego przewinienia lub zaniedbania. Dinozaury mówią, że układ niedestrukcyjnych czujników kwantowych nic sobie nie robi z zasady nieoznaczoności Heisenberga i potrafi mierzyć najmniejsze cząstki czasoprzestrzeni nie naruszając ich dualizmu korpuskularno-falowego. Jak małe cząstki? Mówi się, że nikt nie jest w stanie "zobaczyć" przedmiotu o długości 1,62 x 10 -33 centymetra, ponieważ przy takim rzędzie wielkości następuje oddzielenie czasu od przestrzeni. Czas przestaje istnieć, a przestrzeń staje się stochastyczną pianą, czymś w rodzaju kwantowej plwociny. My, ludzie, nazywamy taką długość długością Plancka-Wheelera. Istnieje też czas Plancka-Wheelera, 10 -45 sekundy. Jeśli dwa zdarzenia następują po sobie w odstępie 10 -45 sekundy, niemożliwe jest stwierdzenie, które z nich było pierwsze. Dla mnie to wszystko jest jak pochrząkiwania dinozaurów - ale na tym właśnie polegało skanowanie. Hanenowie używają zupełnie nieznanej nam techniki w celu tworzenia specjalnych sztucznych kanalików w czasoprzestrzeni, które otwierają dzięki wahaniom próżni elektromagnetycznej, aby przepuścić przez nie sygnał biegnący szybciej niż światło, a następnie złożyć migranta na powrót z cząstek elementarnych w miejscu przeznaczenia. Na ekranie przebiegu migracji widziałem, że sygnał, który zawierał wszystkie dane Kamali Shastri, został już poddany kompresji i przesłany przez kanalik. Musieliśmy jedynie poczekać na potwierdzenie, że Gend przejął migrantkę. Po otrzymaniu takiego potwierdzenia moim zadaniem było zbilansować strony równania. Niektóre technologie pozostające w posiadaniu Hanenów są w stanie zmieniać rzeczywistość. Kanaliki w czasoprzestrzeni mogą być używane do wysyłania w przeszłość fanatyków ogarniętych szałem naprawiania historii. Przy użyciu skanera i asemblera można stworzyć miliard kopii Silloin albo miliard identycznych Michaelów Burrów. Pierwotna rzeczywistość, nie zanieczyszczona podobnymi anomaliami, nazywana jest przez dinozaury harmonią. Zanim jakiekolwiek istoty rozumne zostaną przyjęte do galaktycznego klubu, muszą udowodnić swą gotowość do zachowania harmonii. Od czasu jak przybyłem na Stację Tuulen, aby studiować obyczaje dinozaurów, miałem okazję nacisnąć biały przycisk chyba z trzysta razy. Należało to do moich obowiązków, które musiałem wykonywać, aby kontynuować swoje badania właśnie tutaj. Naciśnięcie guzika powodowało przepuszczenie zabójczej wiązki promieniowania jonizującego przez korę mózgową zduplikowanego, a więc już niepotrzebnego, ciała migranta. Po mózgu i po bólu. Śmierć następowała w ciągu kilku sekund. Pierwsze doświadczenia związane z bilansowaniem stron równania były dla mnie dosyć koszmarne. Do tej pory zresztą był to dla mnie obowiązek, delikatnie mówiąc, dość... nieprzyjemny. Ale tyle kosztował bilet do gwiazd. Jeśli jacyś niezwykli ludzie w rodzaju Kamali Shastri godzili się zapłacić taką cenę, był to ich wybór, a nie mój. = Rezultat nie jest zbyt zadowalający, Michael = Silloin odezwała się do mnie po raz pierwszy od czasu, kiedy wszedłem do kontrolki. = Są jakieś przekłamania. = Na moim ekraniku widziałem, jak program sprawdzający dokładność przesyłu wybija kolejne informacje o błędach. - Czy problem jest u nich - poczułem jak serce podchodzi mi do gardła - czy u nas? Jeśli nasz oryginalny skan był prawidłowy, Silloin nie pozostawało nic innego, jak wysłać go ponownie. Zapadła długa, irytująca cisza. Silloin wbiła wzrok w swoją część tablicy kontrolnej, jakby widziała na niej swego pierworodnego potomka wynurzającego się spośród skorupek jaja. Respirator pomiędzy jej ramionami nadął się do rozmiarów dwukrotnie większych niż normalnie. Mój ekran informował mnie, że Kamala przebywa w kuli cztery minuty ponad zaplanowany czas. = Może wystarczy tylko przekalibrować skaner i zacząć jeszcze raz. = - Cholera jasna! - plasnąłem dłonią w ścianę i poczułem, jak ból przeszywa mi rękę aż do łokcia. - Myślałem, że wszystko zostało przygotowane! - Kiedy wykrywacz błędów wskazywał na jakieś problemy, niemal zawsze należało po prostu powtórzyć translację. - Jesteś pewna, Silloin? Ta dziewczyna była na skraju wyczerpania nerwowego, kiedy wepchnąłem ją do środka. Silloin wydała z siebie sapnięcie, które oznaczało, że mam opuścić kontrolkę i swą małą kościstą dłonią rąbnęła w ekran z odczytem błędu, jakby chciała w ten sposób zlikwidować wyświetlone na nim informacje. Podobnie jak Linna i inne dinozaury nie miała cierpliwości do wysłuchiwania o towarzyszącym nam, ludziom, strachu przed migracją, godnym jedynie takich beks jak my. Niemniej jednak, w odróżnieniu od Linny, była przekonana, że pewnego dnia, po tym jak już przyzwyczaimy się do korzystania z technologii dinozaurów, nauczymy się także myśleć jak one. Może ma rację. Może po kilkuset latach przeciskania się przez kanaliki w czasoprzestrzeni z radością będziemy się pozbywali naszych zbędnych ciał. Kiedy dinozaury albo inne, podobne im istoty rozumne migrują, pozostałe po nich redundanty poddają się samozniszczeniu. Bardzo to harmonijne. Niejednokrotnie przeprowadzano podobne próby na ludziach, ale nie zawsze osiągano pożądany efekt. Dlatego właśnie tu jestem. = Wszystko jest jasne. Sprawa przeciągnie się o jakieś pół godziny = powiedziała. Kamala przebywała sama w ciemności już prawie sześć minut, dłużej niż jakikolwiek migrant, którego miałem okazję obsługiwać. - Włącz dźwięk z kuli. Kontrolkę wypełniły odgłosy krzyków Kamali. Nie brzmiały, jak jęki wydawane przez człowieka. Raczej przypominały pisk opon samochodu starającego się hamowaniem zapobiec kraksie. - Musimy ją stamtąd wyciągnąć - powiedziałem. = To dziecinada, Michael. = - Ona jest jak dziecko, do diabła! - Wiedziałem, że wyciąganie migrantów z kuli może przynieść tylko same kłopoty. Mogłem poprosić Silloin, żeby wyłączyła głośniki i siedzieć dalej na swoim miejscu, podczas gdy Kamala wiła się w cierpieniach. To była moja własna decyzja. - Nie otwieraj kuli, dopóki nie podstawię pomostu - podbiegłem do drzwi. - I nie ściszaj głośników. Na widok zapalającego się światła, dziewczyna zawyła. Górna półkula uniosła się wolno i zobaczyłem, jak mocuje się z krępującą ją nanopowłoką. W chwili, gdy pomyślałem sobie, że nie może już krzyczeć głośniej, właśnie się jej to udało. Silloin i ja dokonaliśmy razem rzeczy niezwykłej: zamieniliśmy dzielnego inżyniera-biomateriałoznawcę w przerażone zwierzątko. - Kamala, to ja, Michael! Nieartykułowane wrzaski przybrały postać słów. - Przestań... nie... o Boże, na pomoc! Gdybym mógł, wskoczyłbym do kuli i uwolnił ją, ale urządzenie było bardzo delikatne i nie miałem zamiaru ryzykować zniszczenia go. Oboje musieliśmy poczekać, aż górna półkula uniosła się całkowicie i stół skanujący wysunął biedną Kamalę w moim kierunku. - Już dobrze. Nic ci się nie stanie. Zaraz cię wyjmiemy. Wszystko w porządku. Kiedy uwolniłem ją za pomocą iskrownika, dziewczyna rzuciła się na mnie. Upadliśmy razem na ziemię i omal nie sturlaliśmy się w dół po schodach pomostu. Uścisk jej ramion był tak silny, że z trudem łapałem oddech. - Nie zabijajcie mnie, proszę, nie zabijajcie mnie! Przygniotłem ją do ziemi. - Kamala! - uwolniłem jedną rękę i starałem wyzwolić się z jej uścisku. Próbowałem bokiem przesuwać się ku schodom. Dziewczyna wykonała skok, który na skutek mikrograwitacji wyszedł jej dość niezdarnie, po czym spadła na mnie wbijając paznokcie w rękę i zostawiając krwawiące zadrapania. - Kamala, przestań! - Ledwo się powstrzymywałem, żeby jej nie uderzyć. Zbiegłem po schodach. - Ty gnojku! Co wy, dupki, chcecie ze mną zrobić? - Drżąc na całym ciele wzięła kilka głębokich oddechów i zaczęła szlochać. - Coś się stało z twoim skanem. Silloin właśnie stara się wszystko naprawić. = Przyczyna awarii jest niejasna = odezwała się Silloin z kontrolki. - Ale to nie twój problem - zawołałem w stronę ławy. - Okłamali mnie - mamrotała dziewczyna i wydawało się, że cała zwinęła się w mały kłębek, jakby ciało jej było samą skórą, bez kości i mięśni. - Mówili, że nic nie będę czuła, a tu... czy wiesz, co się wtedy czuje... to po prostu... Schyliłem się po jej kombinezon. - Tu są twoje rzeczy. Ubierz się. Wyjdziemy stąd na chwilę. - Ty gnojku! - powtórzyła, ale w jej głosie nie było już żadnych uczuć. Pozwoliła mi sprowadzić się na dół z pomostu. Kiedy z powrotem wkładała swoje obcisłe wdzianko, liczyłem wypukłości na ścianie. Były rozmiarów starych dziesiątaków, które mój dziadek miał zwyczaj przechowywać w skarbonce i roztaczały łagodną, złotą bioluminescencję. Doliczyłem do czterdziestu siedmiu, zanim się ubrała i była gotowa, by odprowadzić ją z powrotem do poczekalni D. Ciężko zwaliła się na tapczan, na którego skraju wcześniej siedziała jak na szpilkach. - I co teraz? - spytała. - Nie wiem. - Podszedłem do kuchenki i wyjąłem karafkę z destylatora. - Co teraz, Silloin? - Polałem sobie rękę wodą, żeby zmyć z niej krew. Szczypało. Aparacik w moim uchu milczał. - Chyba poczekamy - powiedziałem w końcu. - Na co? - Aż Silloin naprawi ska... - Nie mam zamiaru tam wracać. Zdecydowałem się puścić to mimo uszu. Prawdopodobnie było jeszcze zbyt wcześnie, aby ją zacząć przekonywać, aczkolwiek gdy tylko Silloin przekalibruje skaner, nie będzie miała zbyt wiele czasu, by zmienić zdanie. - Chcesz coś z kuchni? Może jeszcze jedną filiżankę herbaty? - A może dżin z tonikiem? Albo lepiej bez toniku - rękami pocierała oczy. - A może kilkaset mililitrów serentolu? Udawałem, że traktuję to jako żarty. - Dinozaury nie pozwoliłyby nam prowadzić baru dla migrantów. Skaner mógłby źle skopiować parametry chemiczne mózgu i spędziłabyś trzy lata na Gendzie w stanie kompletnego upojenia. - Czy ty nic nie rozumiesz? - znowu histeryzowała. - Nigdzie nie jadę! Nie obarczałem jej winą za jej zachowanie, ale jedyne, czego w tamtej chwili pragnąłem, to jak najszybciej pozbyć się Kamali Shastri. Było mi wszystko jedno, czy pojedzie na Gend, czy wróci na Lunex, czy uda się na drugą stronę tęczy do krainy Oz, bylebym tylko nie musiał dłużej przebywać razem w jednym pokoju z tym nędznym stworzeniem, które starało się wzbudzić we mnie poczucie winy za wypadek, z którym nie miałem nic wspólnego. - Myślałam, że dam radę - zatkała uszy dłońmi, jakby nie chciała słuchać własnych, rozpaczliwych jęków. - Zmarnowałam dwa ostatnie lata próbując sobie wmówić, że uda mi się oszukać samą siebie, położyć się spokojnie i na chwilę przestać myśleć, a zaraz znajdę się daleko stąd. Miałam pojechać do cudownego i tajemniczego miejsca - wydała z siebie cichy skowyt i opuściła ręce na kolana. - Miałam przywracać ludziom wzrok. - Przecież jak na razie wszystko ci się udało, Kamala. Zrobiłaś wszystko, o co cię prosiliśmy. Pokręciła głową. - Nie udało mi się przestać myśleć. W tym cały problem. A potem ją zobaczyłam, jak próbuje mnie dotknąć. W ciemności. Nie myślałam o niej od... - jej ciałem wstrząsnął dreszcz. - To twoja wina! Ty mi o niej przypomniałeś. - O twojej sekretnej przyjaciółce? - Przyjaciółce? - to słowo wprawiło Kamalę w osłupienie. - Nie, nigdy bym jej nie nazwała moją przyjaciółką. Bałam się jej trochę, bo nigdy nie byłam pewna, czego właściwie ode mnie chce - urwała. - Pewnego dnia po szkole weszłam do jej mieszkania. Siedziała w swoim fotelu, patrząc przez okno na Bloor Street. Była odwrócona plecami do mnie. Powiedziałam: "Dzień dobry, pani Ase". Chciałam jej pokazać moje ostatnie wypracowanie, ale ona w ogóle się nie odezwała. Okrążyłam ją i podeszłam bliżej. Jej skóra była popielata. Wzięłam ją za rękę. Wydawało mi się, że chwytam jakiś plastykowy przyrząd. Była sztywna, nieruchoma - nie była już człowiekiem. Stała się przedmiotem, jak piórko lub kość. Wybiegłam z mieszkania, musiałam stamtąd uciekać. Pobiegłam do nas i ukryłam się przed nią. Zmrużyła oczy, jakby z uwagą przypatrywała się sobie samej przez obiektyw czasu, próbując dokonać oceny swego zachowania - Myślę, że teraz wiem, o co jej chodziło. Musiała zdawać sobie sprawę, że umiera. Pewnie chciała, żebym towarzyszyła jej w ostatnich chwilach albo przynajmniej znalazła jej ciało po śmierci i kogoś o wszystkim powiadomiła. Tyle że nie mogłam. Gdybym poinformowała kogokolwiek o jej zgonie, moi rodzice na pewno by się o wszystkim dowiedzieli. Może podejrzewano by mnie, że jej coś zrobiłam - nie wiadomo. Mogłam zadzwonić na policję, ale miałam wtedy dopiero dziesięć lat. Myślałam, że zdołają mnie potem wyśledzić. Nikt jej nie znalazł przez dobre kilka tygodni. A potem było już za późno. Wszyscy mieliby mi za złe, że tak długo to ukrywałam. W nocy wyobrażałam sobie, jak na jej ciele pojawiają się brunatne plamy i zaczyna gnić w swym fotelu niczym zleżały banan. Czułam się fatalnie, nie mogłam jeść ani spać. Musieli mnie położyć do szpitala przez to, że jej dotknęłam. Dotknęłam śmierci. = Michael = szept Silloin zabrzmiał w moim uchu bez uprzedniego sygnału ostrzegawczego. = Stała się rzecz niemożliwa.= - Jak tylko znalazłam się z dala od tamtego budynku, polepszyło mi się. Potem ją wreszcie znaleźli. Po powrocie do domu ze wszystkich sił starałam się o niej zapomnieć. I prawie mi się to udało - owinęła ramiona wokół tułowia. - Ale przed chwilą pojawiła się tuż przy mnie. Tam, wewnątrz kuli... Nie mogłam jej zobaczyć, ale w jakiś sposób czułam, że chce mnie dotknąć. = Michael, przyszli Parikkal i Linna. = - Tak więc widzisz - zaśmiała się gorzko. - Jak mogłabym jechać na Gend. Mam halucynacje. = Została naruszona harmonia. Przyjdź tu sam. = Brzęczący szept rozbrzmiewający w moim uchu działał mi na nerwy tak, że omal nie palnąłem się w małżowinę, żeby go zagłuszyć. - Wiesz, nigdy przedtem nikomu o tym nie opowiadałam. - Cóż, może jednak okaże się, że wynikło z tego coś dobrego - położyłem dłoń na jej kolanie. - Przepraszam, ale muszę cię opuścić na chwilkę. Wyglądała na zaskoczoną moim nagłym wyjściem. Wyśliznąłem się na korytarz i zabezpieczyłem drzwi zamykając ją w poczekalni. - Co się stało? - spytałem kierując swe kroki w stronę kontrolki. = Czy ma ochotę na ponowne rozpoczęcie skanowania? = - Najmniejszej. Raczej robi kupę ze strachu na samą myśl o powtórce. = Tu Parikkal= mój aparacik tłumaczył wydawane przez niego dźwięki, przypominające skwierczenie podobne do tego, jakie wydaje boczek wrzucony na rozgrzaną patelnię. = Zamieszanie powstało gdzie indziej. Na naszym stanowisku nie wykryto żadnego błędu. = Przez szklane drzwi wszedłem do hali centrum skanowania. Przez okienko kontrolki widziałem sylwetki trzech dinozaurów. Ich głowy wściekle chwiały się na boki. - Więc w czym rzecz? - spytałem. = Nasze połączenie z Gendem zostało zakłócone przez chwilowy przepływ fałszywych danych = oznajmiła Silloin. = Kamala Shastri została tam odebrana i zrekonstruowana.= - A więc migracja się udała? - Czułem, jak podłoga zapada się pode mną. - A co zrobimy z tą, którą mamy tutaj? = Należy po prostu załadować redundantkę do skanera i sfinalizować...= - Mam dla was niewesołą wieść. Ona nie zamierza zbliżyć się ani na krok do kuli. = Strony równania nie zostały zbilansowane.= Tym razem po raz pierwszy odezwała się Linna. W zasadzie nie była członkiem załogi Stacji Tuulen, chociaż wcześniej tu pracowała. Do tej pory zdanie Parrikala i Silloin liczyło się bardziej - przynajmniej tak mi się wydawało. - Więc co mam zrobić? Skręcić jej kark? Na chwilę zapadła absolutna cisza, która jednak nie onieśmielała mnie tak bardzo, jak trzy znieruchomiałe nagle głowy dinozaurów przypatrujące mi się przez małe okienko. - Nie - powiedziałem. Dinozaury zaczęły rzęzić między sobą, ich głowy chwiały się na wszystkie strony. Na początku odłączyły mnie i w moim commie nie słyszałem żadnego głosu, ale po chwili aparacik zabrzmiał odgłosami ich dysputy. = Zawsze to mówiłam = gardłowała Linna. = Te stworzenia nie mają pojęcia o istocie harmonii. Kontynuowanie wysyłania ich na inne światy to poważny błąd.= = Może masz i rację = powiedział Parikkal. = Ale to temat na osobną dyskusję. Na razie chodzi o to, by zbilansować strony równania.= = Nie ma zbyt wiele czasu. Będziemy musieli usunąć we własnym zakresie.= Silloin obnażyła długie, brązowe zęby. Poderżnięcie nimi gardła Kamali zajęłoby jej jakieś pięć sekund. Pomimo faktu, iż była dinozaurem, który okazywał ludziom największe zrozumienie, nie mam wątpliwości, że ta mała eksterminacja sprawiłaby jej frajdę. = Postulowałabym czasowo odroczyć wszelkie migracje Ziemian, dopóki dobrze się nie zastanowimy nad kondycją tych stworzeń = powiedziała Linna. To było typowe dla dinozaurów. Stwarzając pozory, że spierają się między sobą, tak naprawdę cała trójka prowadziła rozmowę ze mną, naświetlając sytuację w sposób zrozumiały nawet dla małego dziecka. Informowały mnie oto, że wystawiam na szwank przyszłość całej ludzkości w kosmosie. Że los Kamali i tak jest przesądzony, niezależnie od tego czy zgodzę się wykonać to, czego ode mnie oczekiwały, czy nie. Że strony równania muszą zostać zbilansowane i że należy to uczynić natychmiast. - Czekajcie - powiedziałem - może uda mi się nakłonić ją, by weszła z powrotem do skanera. Chciałem znaleźć się jak najdalej od nich. Wyciągnąłem aparacik z ucha i schowałem go do kieszeni. Tak się spieszyłem, że przez nieuwagę potknąłem się wychodząc z hali i z trudem złapałem równowagę, przytrzymując się ściany. Stanąłem na chwilę wpatrując się w dłoń opartą o przegrodę oddzielającą korytarz od hali. Wydawało mi się, że przyglądam się rozczapierzonym palcom przez odwrotną stronę teleskopu. Poczułem, że oddalam się od siebie. Dziewczyna siedziała zwinięta w kłębek na kanapie, przyciskając podkurczone kolana do klatki piersiowej, starając się zajmować jak najmniej miejsca tak, by nikt jej nie zauważył. -