Karlik Leszek - Kwestia ceny

Szczegóły
Tytuł Karlik Leszek - Kwestia ceny
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Karlik Leszek - Kwestia ceny PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Karlik Leszek - Kwestia ceny PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Karlik Leszek - Kwestia ceny - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Leszek Karlik Kwestia ceny Zobaczyłem ją w barze. W zasadzie, zobaczyłem jej zgarbione plecy z przechodzącymi przez nie krzyżującymi się paskami szelek, tył głowy z przystrzyżonymi na modłę wojskową włosami i trzy puste szklanki różnych rozmiarów i kształtów stojące na kontuarze obok niej. Stała zgarbiona, oparta łokciami o kontuar i wyglądała na samotną. Najwyraźniej nie ja zobaczyłem ją pierwszy. Jakichś trzech lekko podpitych facetów w panterkach obserwowało ją z pewnej odległości. - Hej, laluniu, pewnie musisz być strasznie niezła! - Bardzo podpitych, poprawiłem się w myśli - Może miała byś ochotę zabawić się z kilkoma eks- najemnikami? - Tacy z was najemnicy, jak ze mnie baletnica - jej głos był lekko zachrypnięty. W sumie nie zdziwiło mnie to, biorąc pod uwagę, że puste szklanki zwykle dość szybko zabierano. - Spadajcie, chłopcy. Nie jestem zainteresowana. - Ej, spluwa dodaje ci odwagi, co, laluniu? - faktycznie, kiedy przesunąłem się lekko w lewo, zobaczyłem zawieszoną pod lewym ramieniem kaburę. Prawdę mówiąc, spodziewałem się tam noża, lub czegoś w tym stylu. To było pozytywne zaskoczenie. Powoli, bez słów, wyjęła broń i wysunęła z niej magazynek. Położyła je obok siebie na kontuarze baru. Jeden z pijaczków, zachęcany przez kolegów, podszedł i klepnął ją w opięty bojówkami tyłek. - Zrobisz to jeszcze raz, to zrobię ci krzywdę. - głos był bardzo spokojny i bardzo opanowany. Zdecydowałem, że pora na interwencję. - Panowie, odrobina opanowania... - treść była uprzejma, ale pełen sarkazmu ton sugerował coś zupełnie innego. - Przecież nie chcemy, żeby komuś stała się krzywda, prawda? Prawdę mówiąc, nie miałbym nic przeciwko dobrej bijatyce. Nad planetą wisiał stan zagrożenia, wszyscy byli cholernie nerwowi, a ja od dobrego miesiąca nikomu nie przyłożyłem. Niestety, wyglądało na to, że ona miała swoje własne plany. - Nie potrzebuję pomocy. Od nikogo. Wyprostowała się i obróciła w moją stronę. Faktycznie, nie potrzebowała pomocy. Pierwsze co zauważyłem, to naniesiony na czoło jaskrawoczerwony emblemat jastrzębia i znajdujący się pod nim napis. 523 Brygada Oddziałów Desantowych Federacji. Szturmowiec. Uśmiechnąłem się do niej ciepło. Teraz rozumiałem, dlaczego siedziała tu i piła. Kątem oka zauważyłem, że pijaczkowie zaczęli się błyskawicznie wynosić. - Ehhh... popsułaś mi tak pięknie zapowiadającą się bijatykę. - westchnąłem. Ona popatrzyła na mnie z mieszanką rozbawienia i... smutku? Wyrzutu?. - Z drugiej strony, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Mogę postawić ci drinka? - podszedłem do niej. Blisko. Usiadłem na stołku obok i skinąłem na barmana. Usiadła. Znów oparła się łokciami o blat i zgarbiła. - Nie uciekasz? - spytała cicho. - Nie. Mój brat... on też był w oddziałach desantowych. - Aha. No tak. Szturmowiec... z której brygady? - ożywiła się trochę. - Zresztą to nieważne... nie uciekasz... to miło, móc porozmawiać z kimś normalnym. - Słuchaj... mój brat... on... - nie, nie mogłem jej tego powiedzieć. Nie teraz. Barman postawił przed nami dwie szklanki. - Wiesz, jesteś pierwszą osobą która po zobaczeniu tego - wskazała na emblemat na swoim czole - nie wycofała się w panice, tylko postawiła mi drinka. Popatrzyłem na nią. Była sympatyczna. Lekko kwadratowa twarz, ciemne włosy... całkiem ładna. Zawsze lubiłem kobiety z ciemnymi włosami. I te stalowoszare oczy z pionowymi źrenicami, jak u kota. Uśmiechnąłem się i dotknąłem jej ramienia. - Rozumiem cię. Latałem kiedyś trochę, rozumiesz, i byłem na planecie na której wszyscy zmodyfikowani musieli nosić specjalne oznaczenia. Wiem jak się czujesz. Ale już nie jesteś sama. Tym razem to ona się uśmiechnęła. - Dzięki. Mieszkasz gdzieś w pobliżu? Chciałabym się stąd już wynieść. - No to chodźmy. Mieszkam dwie przecznice stąd. - podniosłem się ze stołka i poszedłem w kierunku wyjścia. Wyszedłem i wciągnąłem w płuca chłodne, czyste powietrze. Obejrzałem się na niebo i zobaczyłem przesuwającą się powoli gwiazdę. Pewnie jeden z satelitów bojowych sieci obrony planetarnej. Nie słyszałem jej kroków. W pewnym momencie po prostu poczułem, że obejmuje mnie ramieniem, opuściłem głowę i zobaczyłem, że stoi obok mnie. - Nie zrozum mnie źle. Ja mam kogoś na stałe, w jednostce... ale nie wiem, czy go jeszcze zobaczę, a nie chcę być teraz sama... - Rozpuścili wojsko do domów, eh? Jest już tak źle? - moja twarz musiała wyrażać niepokój, bo przysunęła się do mnie, najwyraźniej starając się mnie pocieszyć. - Wiesz, nie wiemy jeszcze czy zaatakują. Ale jeżeli się na to zdecydują, to w ciągu tego tygodnia. Słuchaj... - głos się jej lekko załamał - nie wolno mi o tym mówić, ale zdajesz sobie sprawę z tego, że przebywanie w moim towarzystwie naraża cię na niebezpieczeństwo? - Tak. Wiem o tym. - obróciłem głowę i popatrzałem jej w oczy. - Słuchaj, co do mojego brata... chciałbym ci coś powiedzieć. On nie był Szturmowcem. Popatrzyła na mnie i zobaczyłem jak jej lekko rozszerzone źrenice ściągnęły się w wąskie, pionowe kreski. - Tak. Mój brat służy w Imperialnych Marines. Chciałem, żebyś o tym wiedziała. Jeżeli zechcesz, pójdę sobie. Jeżeli nie - zostanę. Zastanawiała się przez chwilę, po czym przycisnęła mnie. Mocno. - Ugh. Uważaj na moje żebra, dobra? Wiem, że gdybyś tego chciała, już dawno by trzasnęły, ale i tak uważaj, OK? Lekko zwolniła uścisk i popatrzała mi w oczy. - Jeżeli tobie nie przeszkadza to, że jestem biogenetycznie i cybernetycznie zmodyfikowaną maszyną do zabijania, to ja mogę przeżyć to, że twój brat jest żołnierzem Imperium. Poza tym... ja szanuję Marines. Są tacy jak my... Nachyliłem się ku niej. Nasze twarze zbliżyły się. - I nie musisz się bać mojej siły. - dodała po cichu - ja... ja potrafię być delikatna. *** Była delikatna. *** Obudziłem się rano i pierwsze co zobaczyłem to prostokąt słonecznego światła na ścianie obok. Obróciłem się. Ona tam była, z głową opartą na ręce, i patrzyła na mnie. Była piękna. - Jesteś piękna, wiesz? Uśmiechnęła się, ale w jej uśmiechu był smutek. - Uciekaj. Spakuj się i uciekaj ode mnie, najdalej jak możesz. - jej szept był prawie niesłyszalny - Uciekaj, a może uratujesz życie... Po jej policzku spłynęła łza. W tym momencie włączył się rzutnik laserowy komputera domowego. Na suficie pojawiła się twarz prezydenta naszego małego świata. - Uwaga, obywatele Persefony! Ogłaszam pierwszy stan zagrożenia! Nasza sieć czujników właśnie wykryła flotę inwazyjną Imperium wychodzącą ze skoku w studni grawitacyjnej Hadesa. Według naszych ocen, walka w kosmosie powinna skończyć się w ciągu najbliższej doby. Właśnie zostały odblokowane lokalne zbrojownie. Wszyscy obywatele po przeszkoleniu wojskowym mają się zgłosić po swoje wyposażenie. Od tej pory wprowadza się na powierzchni Persefony stan wojenny. Należy zapewnić pełną współpracę agentom 4 Sekcji Służby Eksploracyjnej. Przypuszczamy, że na planecie może znajdować się kilkudziesięciu szpiegów i sabotażystów Imperium. Uważajcie! Wasz sąsiad może okazać się szpiegiem Imperium! Wyłączyłem wizję i fonię. Obejrzałem się na nią. Właśnie wyciągnęła z jednej z kieszeni zapieczętowaną fiolkę z jakimś środkiem, przełamała ją i wzięła się za zmywanie emblematu z czoła. Popatrzyła na mnie. - Za późno. Teraz już możemy tylko liczyć na szczęście. I modlić się, jeżeli jesteś religijny. Wyciągnąłem się na łóżku i obróciłem plecami do okna. Powyżej jasnego prostokąta słonecznego światła na ścianie rozjarzył się nagle upiorną bielą drugi prostokąt. Biopianka ściany pokryła się wielkimi bąblami i zaczęła się topić. W chwilę później nadeszła fala uderzeniowa. *** Szkolenie i modyfikacje jednego żołnierza oddziałów desantowych kosztują kilkanaście milionów kredytów Federacyjnych. Plecakowa bomba termojądrowa, pół kilotony, inicjowana laserowo, praktycznie nie do wykrycia przez standardowe skanery celne, kosztuje niecałe dziesięć tysięcy kredytów. Kwestia ceny.