Kanik Tomasz - Lepszy świat

Szczegóły
Tytuł Kanik Tomasz - Lepszy świat
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Kanik Tomasz - Lepszy świat PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Kanik Tomasz - Lepszy świat PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Kanik Tomasz - Lepszy świat - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tomasz Kanik Lepszy świat - 1 - Rozsiedli się przede mną. Przed moim wielkim biurkiem z drogiej dębiny. To było dwóch facetów. Obaj eleganccy, około czterdziestki. Bardzo pasowali do moich stylowych foteli, które zajmowali. W ogóle świetnie komponowali się z wystrojem całego gabinetu. Zresztą, większość moich gości wyglądała w ten sposób. A właściwie... ta większość STARAŁA SIĘ tak wyglądać. Nikomu bowiem nie udało się osiągnąć ideału. Tym zdecydowanie udała się ta sztuka - dwa ideały siedziały sobie naprzeciwko. Tak prezentowali się tylko modele z czasopism, które wydawałem, ale ci raczej mnie nie odwiedzali. Kontakt z nimi miałem niewielki - oni brali ode mnie tylko swoje pensje, a to działo się w kasie, w zupełnie innym biurowcu. Zresztą, pieprzyć ich wygląd. Wygląd nie ma tu nic do rzeczy. Siedziałem przed nimi z rozdziawioną gębą nie dlatego, że oczarowali mnie swoimi nienagannymi garniturami. O nie! Odebrało mi mowę ponieważ oni POJAWILI SIĘ ZNIKĄD. Kilkanaście sekund temu, kiedy podniosłem oczy znad papierów, spostrzegłem, że już tu siedzą. Pół metra od moich wytrzeszczonych gał i spoglądają na mnie życzliwie. No, no... Szczypanie się w udo nie pomagało. - Panie Jud, to nie są żadne halucynacje. My przychodzimy w interesach - odezwał się uspokajająco ten siedzący po mojej prawej. - A jak.. Skąd panowie raczyli?... - Nie z tego świata... Nie z tego... - ten z lewej był równie miły. - Ale tego, zważywszy nasze nagłe pojawienie, pan - inteligentny człowiek interesu, na pewno się już domyślił. - To oczywiste. - Prawy również nie miał żadnych wątpliwości co do mojej przenikliwości. To miło z ich strony. - A panowie... Z cała pewnością... rzeczywiści? - Ależ...- Żachnęli się obaj.- Zresztą proszę zadzwonić po sekretarkę. Niech ona rozsądzi - dodali nieco urażeni. Zadzwoniłem po trzy drinki. Sekretarka weszła, wymieniła uśmiechy z moimi gośćmi. Oni zażartowali, ona odpowiedziała. Tak, byli rzeczywiści. Albo ja byłem skończonym wariatem, ale w obu tych przypadkach i tak należało z nimi porozmawiać. - Czym mogę panom służyć? - Chcemy, by wykreował nam pan kampanię reklamową. No jasne, a czego mogli ode mnie chcieć goście z zaświatów? - Kampanię czego? Co panowie sprzedają? - mój głos był trochę drżący. Lewy sięgnął do kieszeni. - To - powiedział, stawiając na biurku kolorowy walec zaopatrzony w srebrny łańcuszek. Całość wyglądała jak breloczek do kluczy. - To świetna zabawa - zapewnił z uśmiechem. Wyjął z kieszeni drugi taki sam - ciekawe ile jeszcze ich tam miał? - I rozpoczął prezentację: potrząsnął nim energicznie, a wtedy walec zmienił układ kolorów. Spojrzałem na niego pytająco. Uśmiechnął się do mnie promiennie i znowu potrząsnął. Walec znowu zmienił kolorystykę. - I tak dalej? - spytałem niepewnie. Cała sytuacja wydała mi się idiotyczna: Dwa duchy prezentujące mi dziecięcą zabawkę. - Cierpliwości szanowny panie Jud.- Potrząsnął jeszcze kilka razy. - Teraz! - zatriumfował. Walec stał się jaskrawo czerwony, jego denko odskoczyło, a z maleńkiego wnętrz wyjechała w górę miniplatforma. Na jej środku, w zgłębieniu leżała zielona pastylka. - Niezłe, hę? - obaj byli bardzo z siebie zadowoleni.- Ale to dopiero początek...- Zrobił pełną dramatyzmu przerwę.- Teraz będzie najważniejsze. - 2 - Widzi pan, po zażyciu tej tableteczki doznałby pan ogromnej przyjemności. Rozkoszy większej, niż jest pan to sobie w ogóle wyobrazić. Nikt na Ziemi nie otarł się nawet o podobną... Zapewniam. I jest tylko jedno ale... - Tak? Jakie? - byłem zaintrygowany. Ciekawie wpatrywałem się w pastylkę. Wielka przyjemność, cóż... - Tak intensywne doznanie przyjemności będzie najprawdopodobniej stresem nie do wytrzymania dla ludzkiego mózgu... No, może nie za pierwszym razem. Ale podczas powtarzających się prób - na pewno. - Ta tabletka ma bowiem jeszcze jedna właściwość - dodał jego kolega. - Można być pewnym, że każde nowe jej zażycie spowoduje rozkosz większą, niż miało to miejsce wcześniej. Każda następna dawka podnosi wyżej poziom odczuwanej przyjemności. Jest coraz lepiej i lepiej, aż do... - Śmierci - dokończyłem za niego. - No właśnie - odpowiedzieli prawie jednocześnie. - A to panom nie przeszkadza? - Nie. Nam właśnie o to chodzi. Zapadła cisza. Przyznam, że byłem zaskoczony. - Chodzi wam o śmierć waszych klientów? Czy dobrze zrozumiałem? - odezwałem się, nieco zmieszany. - Tak jest kochany panie Jud. Ale, ale widzę, że jest pan zakłopotany. Należą się panu wyjaśnienia. - Jest pan przecież po naszej stronie, nieprawdaż? Nie czekali na odpowiedź. - Opowiemy to panu w skrócie. Bez zaciemniających sprawę szczegółów. Mówiłem już, że nie pochodzimy z TEGO świata. Ale nie jesteśmy, proszę mi wierzyć, duchami, diabłami, bądź innymi stworami rodem z ziemskiej mitologii. Aby tu przybyć nie posłużyliśmy się również pojazdem międzyplanetarnym. NASZ świat od WASZEGO nie dzieli bowiem przestrzeń kosmiczna. My istniejemy, tuż obok was - równolegle. Naszą ojczyzną jest wszechświat zbudowany z alternatywnej, siostrzanej z waszą formy materii. Wasz byt istniał od zarania dziejów obok naszego. Dzieli nas wszystko i nic jednocześnie. Ziemscy uczeni sformułowali nawet na ten temat osobna teorię. My jednak poszliśmy dalej. Chcieliśmy się z wami skomunikować. I udało się. Znaleźliśmy sposób na zamianę naszej materii w waszą. Od tego już tylko krok dzielił nas od stworzenia możliwości osobistych wizyt w tutejszym wszechświecie. My ten krok uczyniliśmy. Oto jesteśmy! Siedzimy tu z panem. Nasza rozmowę poprzedziły lata obserwacji waszej mentalności, kultury, cywilizacji. Wiemy o was bardzo, bardzo dużo... Nie działaliśmy bez celu, jak się pan zapewne domyśla. Gromadziliśmy wiedzę o was w jasno określonym celu. Widzi pan, u nas zrobiło się nieznośnie ciasno. Mówiąc krótko - potrzebujemy waszej przestrzeni. Popiłem mały łyczek z ciężkiej, grubodennej szklanki. Drink nie był już zimny, ale nie dzwoniłem po następnego. - Dlaczego jesteście ze mną tacy szczerzy? To dość dziwne, że mówicie mi o waszych planach. - "Jeśli to wszystko prawda" - dodałem w duchu. - Analizując pańską psychikę doszliśmy do wniosku, że tak będzie najlepiej. Najskuteczniej. Nie znając prawdy, a jednocześnie widząc skutki używania naszego produktu, mógłby pan podjąć jakąś pochopną decyzję. A tak wszystko jest jasne. My lubimy jasne sytuacje. A to, że zna pan cała prawdę, nie zmienia przecież niczego. - Hmm... A jeśli się nie zgodzę? - spojrzałem na nich przez ścianki naczynia, które wciąż trzymałem w ręku. - 3 - - Wtedy pójdziemy do pana konkurencji. A musimy zaznaczyć, że wiele pan wtedy straci. Koszty nie są dla nas ważne. Dysponujemy kwotami niewyobrażalnie wielkimi. Nawet w pana skali. - W takim razie proszę spróbować mnie zaskoczyć - mówiłem to z dość kpiącym uśmieszkiem. Byłem bowiem BARDZO bogaty. Powiedzieli tę sumę. - Na czysto - dodał Lewy. Cholera jasna. Z takimi pieniędzmi można zrobić właściwie wszystko. - Zgadzam się - miałem spocone dłonie. Wytarłem je w spodnie. - A widzi pan. - Chciałbym poznać szczegóły dotyczące produktu - starałem się nadać memu głosowi profesjonalne brzmienie. W głowie wciąż huczała mi TA suma. Mój Boże... - Nie musi pan znać szczegółów. Dostarczymy gotowy towar w dowolnej ilości. Musi pan wiedzieć tylko tyle, ile mówić będą reklamy. Czyli: Walec zmienia kolor po każdym potrząśnięciu. Gdy stanie się czerwony - ukazuje się tabletka. Zmiany kolorów to czynnik losowy. Walec może poczerwienieć po pierwszym, lub po dziesięciotysięcznym potrząśnięciu. Tabletka daje rozkosz. Przy każdym kolejnym zażyciu większą. W końcu ZAWSZE, kończy się to śmiercią. To wszystko. - I ludzie to kupią? - W tym pańska głowa. My sądzimy, że tak. - Jeszcze jedno. Jak wyglądać będzie Ziemia po waszej... akcji? - Prawie tak samo jak teraz. Może zmienimy tylko kierunek w którym zmierza wasza cywilizacja. Będzie po prostu mniej komercji. Nie chcemy przecież, by ktoś nas stąd wykurzył naszą własną bronią - uśmiechnął się. - A wyglądać będzie podobnie. Wy jesteście całkiem dobrze do tego świata przystosowani. Po co więc eksperymentować - przybierzemy waszą, gotową formę. Pewnie ci z was, którzy przeżyją - oby było ich jak najmniej - niczego nie zauważą. Zasymilujemy się z nimi. Bezpośrednio zlikwidujemy tylko konieczne nadwyżki ludzkie. Może przy pomocy małej epidemii, kto wie... Bo wie pan, epidemii próbowaliśmy już wcześniej. Ale zawsze albo wasz układ odpornościowy albo wasze laboratoria dawały sobie z nimi radę zbyt szybko. Przed oczekiwanym przez nas finałem. - Czyli niektórzy z nas zostaną? - "Na przykład ja"- pomyślałem. - Tak. Jeśli np. pan nie zażyje naszej pastylki, pozostanie pan przy życiu. Razem ze swoją fortuną. Przestałem mieć jakiekolwiek wątpliwości. To był interes mojego życia. Jeśli ktoś to łyknie, to jego zmartwienie. Ja nie zamierzałem. A co mnie obchodziła reszta? Roześmiałem się. - No to umowa stoi. - Proszę sprawdzić swoje konto. Jedna trzecia kwoty, o której mówiliśmy, zasiliła właśnie, pańskie konto w Szwajcarii. I zniknęli. Tak po prostu. Połączyłem się ze swoim bankiem. Podałem kod i hasło. - Ostatnie wpływy - powiedziałem do czytnika mowy. Na ekranie pojawiła się LICZBA. A więc mówili prawdę. *** - Wyłącz to Tele - Tez był zniecierpliwiony. - To są bzdury. A ostatnio nawet niebezpieczne bzdury. Miał na myśli najnowsze reklamy: Pastylki Rosnącej Rozkoszy. TYLKO ŚMIERĆ NAS OGRANICZA - CZY TO CIĘ ODSTRASZY? - Pytali z ekranów wysportowani młodzieńcy. - Mnie odstraszy - mruknął do siebie. - Co mówiłeś - Ariad przeciągnęła się leniwie. - Że to bzdury. - 4 - - Taak, ale nieźle wymyślone...Ten walec...Nigdy nie wiesz, czy zadziała właśnie teraz. I pastylka. Pomyśl, za każdym razem jest lepiej i lepiej. To musi wciągać. Chyba... chciałabym spróbować - A śmierć? Czy to cię nie odstrasza? - wyszczerzył zęby w sztucznym uśmiechu, naśladując postacie z reklamówki. - Eee...To tylko taki slogan, żeby zachęcić. Tez nie wyglądał na przekonanego. - Zobaczymy. To wszystko bardzo mu się nie podobało. Wszyscy oszaleli na punkcie walców. A właściwie - na punkcie tabletek. To całe potrząsanie i czekanie na jednolitą czerwień wyglądało tylko na przynętę. Przyjemność, która zmierzała do śmierci - przecież to jakiś koszmar. Ale ludzie to kupili. To go przygnębiało. I jeszcze Ariad - też chciała spróbować. Objął ją. - Lepiej daj sobie z tym spokój. Co może być przyjemniejsze od tego, że się kochamy. Przytuliła się do niego całym ciałem. - Masz rację - wyszeptała. *** Czekał na Ariad. Nie przychodziła, chociaż godzina, na którą byli umówieni dawno minęła. Stał lekko przygarbiony z rękami w kieszeniach. Na wybrzeżu, koło wejścia do starego nieużywanego już portu, gdzie mieli się spotkać. Robiło się coraz później. Nadchodziła godzina dnia, którą Tez lubił najbardziej. Słońce stało nisko, otoczenie nabrało wyraźnych, ciepłych kolorów. - Szkoda, że cię tu nie ma, Ariad - powiedział do siebie. Nikt nie mógł go słyszeć - wokół nie było żywego ducha. Jedna myśl nie dawała mu spokoju: A jeśli to wzięła? Co wtedy? Czy będzie umiała przestać? Na razie nie udało się to przecież nikomu. Każdy, kto próbował Tabletek, kończył tak samo... Eskalację przyjemności przerywała śmierć. Wszyscy o tym wiedzieli, ale - pokusa była zbyt wielka. "Może jeszcze nie tym razem"- to zdanie wypowiadał pewnie każdy, decydujący się na następny krok. I każdy z nich chciał wierzyć w jego prawdziwość. A jeśli nawet Ariad - jako ta jedyna, pierwsza w świecie - zatrzyma się w porę? Czy życie z nim będzie jej wystarczać? Po tym, gdy doświadczyła tak niewyobrażalnych przyjemności? Wszyscy biorący byli przecież zgodni - tego przeżycia nie można było porównać do niczego innego. - Tego nie da się opisać - brzmiał mu w uszach głos kumpla na godzinie po zażyciu jego pierwszej Pastylki. Cztery dni później już nie żył. Ostro poszedł - zamknął się w pokoju z zapasem Walców. To żałosne - muszę być zazdrosny o tabletki - Tez uśmiechnął gorzko. - Takie czasy... Postanowił pójść do jej mieszkania. Miasto wyglądało na opuszczone - puste ulice, walające się wszędzie śmieci, wśród których dominowały jaskrawo czerwone walce. Puste... - Szybko poszło - Tez nadal mówił głośno do siebie - Kilka tygodni kampanii reklamowej zapraszającej do samobójstwa i tyle... Nowoczesna Hedonistyczna Apokalipsa - zaśmiał się gorzko. - Przetrwają nieliczni. A ci, którzy odejdą? - MOŻE NA TO TYLKO ZASŁUGUJECIE!!! - jego krzyk spłoszył stadko wróbli przesiadujące na pobliskim krzaku. Był na miejscu. Stanął przed domem Ariad. Na jego ścianie jaskrawił się wielki plakat reklamujący Walce. - SKURWYSYNY!! - znowu krzyczał. To mu się akurat podobało, nie musiał się już niczym i nikim krępować. To był koniec świata, jaki znał. Wiedział o tym. Tylko komu mogło zależeć na czymś takim? Pewnie nigdy się tego nie dowie. Cisnął kamieniem w tablice. Bezsilność... Spojrzał w górę. Z okna przyglądała mu się Ariad. Musiała go usłyszeć. Patrzyła na niego szklanym, obojętnym wzrokiem. Znał to spojrzenie. Wszyscy wychodzący z krainy rozkoszy, obdarzali nim zastaną po powrocie rzeczywistość. - 5 - "Co my tu robimy?" - pytały oczy dziewczyny. - Wszyscy... Wszyscy, ale nie ty! - Powiedział to bardziej do siebie niż do niej i wbiegł na schody starej, dwudziestowiecznej kamienicy.. Wszedł do jej pokoju. Podeszła do niego bez słów. Była smutna. - To było... - wyszeptała. - Nie opowiadaj mi tym. Przynajmniej na razie... - Wiesz Tez... Ja nie wiem, czy będę umiała... - Przestać - dokończył za nią. Opuściła głowę. Wyglądała jak skazaniec. Człowiek, który wie, że jego losy są przesądzone. I tu się mylisz - pomyślał.- Ciebie im nie oddam. Wziął ją za rękę i wyprowadził z ciasnego, zagraconego pomieszczenia, w którym mieszkała. Poszli do portu. Razem. Ariad była coraz bardziej rozmowna. - Wiesz, to był tylko raz - mówiła- Więcej tego nie wezmę. To było tylko z ciekawości. - Roześmiała się niezbyt szczerze. Dobra, dobra. Wiedział, że wszyscy tak mówili. - Albo wiesz, spróbuję jeszcze raz. - Wystarczyło dziesięć minut, aby Ariad zmieniła zdanie - Nic mi się nie stanie za drugim razem... Moglibyśmy to zrobić oboje! To by nas do siebie zbliżyło. Gówno prawda. Każde z nas będzie myśleć tylko o tym jak mu było. I jak będzie. Następnym razem. W końcu znalazł to czego szukał. Port turystyczny. Na wodzie kołysały się lekko jachty należące do bogaczy z miasta. Właściwie teraz nie należały do nikogo... Bogacze poszli pod nóż jako pierwsi. Tez znał się na łodziach - pracował na nich niejeden sezon. Wskoczył na pokład najbliższej. Miała pełny bak, była w bardzo dobrym stanie. Wrócił na brzeg, po torby z zapasami. Sklepów nikt już nie pilnował. Jacht wyposażony był w duży zapas wody, znalazł też liofilizowaną żywność. Starczyłoby na pół roku. Poza tym były też wędki. - Wskakuj! - krzyknął do Ariad. Gdy dziewczyna była na pokładzie, rzucił cumy i odpalił motor. Ruszył w stronę otwartego morza. Zapadał zmrok. Nie miał zamiaru wypływać daleko. - Na początek wystarczy kilometr - mówienie do siebie weszło mu w krew. Arid nie mogła go słyszeć, była pod pokładem - zamknięta w mesie. Ot tak, na wszelki wypadek, gdyby okazało się, że tabletki mają nad nią większą władzę niż przypuszczał. - Tez, nie wygłupiaj się! - to był jej krzyk. - Nie będę uciekać! Obiecuję, że nigdy ich więcej nie wezmę! Tak, w tej kwestii byli zgodni... *** - Jest pan bardzo bogatym człowiekiem, panie Jud - znowu pojawili się w moim gabinecie. Ci sami, nienagannie ubrani ludzie interesu. - Byłem bogaty już przed waszym zamówieniem - nie chciało mi się z nimi gadać. - Ale teraz ma pan jeszcze więcej...To chyba lepiej. No nie? - Do rzeczy - stałem się opryskliwy.- Czego jeszcze chcecie? Zabić kogoś jeszcze? Niewiele już tego zostało... - Oho, czyżby wyrzuty sumienia? W pana zawodzie...No, no. Zacząłem przeglądać gazetę. Nieaktualną zresztą - prasa też się już nie ukazywała... Nie wyglądali na urażonych. - A jeśli chodzi o naszą akcję - wszystko poszło naprawdę świetnie, jesteśmy wdzięczni. Jak to pan raczył określić? "Niewiele tego zostało"... Święta racja. Tak, niedługo zaczniemy się tu pojawiać. - 6 - Nawet epidemia nie będzie potrzebna. Muszę się tu do czegoś przyznać - jesteśmy nawet... trochę zaskoczeni wynikiem pana kampanii. To było bardzo profesjonalne.... Bardzo... - To była WASZA kampania, nie MOJA. Wy... - No już, spokojnie. Niech panu będzie, że nasza. Proszę bardzo. Uśmiechnęli się zgodnie... Pieprzone bliźniaki. - Mały prezencik dla szanownego pana. Na zgodę. Położył na biurku złoty walec. - To specjalna rzecz, robiony na zamówienie, specjalnie dla pana. Teraz z kolei ja się uśmiechnąłem. - Nie myślicie chyba, że tego użyję? Aż takich wyrzutów sumienia to ja nie mam! - Proszę zrobić z tym co się panu spodoba. Dodam tylko, że tego walca wcale nie trzeba potrząsać, wystarczy tylko o tu, nacisnąć i gotowe - będzie miał pan pastylkę jakiej ten świat nie widział. Jak już wspomniałem, dopasowaną specjalnie do pańskich potrzeb i gustu... Wystarczy wziąć ją tylko raz... Zniknęli. Siedziałem chwilę w milczeniu. Potem wziąłem do ręki walec. Był miły i chłodny w dotyku... Nacisnąłem - ukazała się złota pastylka. - Tak... Zmieniłem ten świat. Do spółki z nimi i z tobą - powiedziałem do pigułki, zanim wsadziłem ją sobie do ust. Popiłem szkocką.- Nic tu po mnie. *** Tez łowił ryby na obiad. Siedział na pokładzie jachtu, ubrany tylko w kąpielówki. Jego ciało miało kolor ciemnego kasztanu. Ariad stała obok i wyglądała podobnie. - Kiedy wracamy? - spytała. Uśmiechnął się do niej. - A myślisz, że już możemy? - odpowiedział pytaniem. Łódź kołysała się lekko, było cicho i bardzo ciepło. - Myślę, że tak...- była poważna. - Nie mam już prawie tych snów... - Prawie. . - zapatrzył się w duży kolorowy spławik. Ryby nie chciały dzisiaj brać. Muszą zmienić miejsce, albo na obiad znowu będzie liofilizowana papka. - Czy ty kiedykolwiek zapomnisz? Ariad? Pocałowała go. - Już nie pamiętam. Chciał w to wierzyć. Zresztą i tak muszą kiedyś wrócić na ląd. Nie mogą całego życia spędzić na tej łajbie. To znaczy Ariad nie mogła. Bo gdyby to tylko od niego zależało - to czemu nie. Nie tęsknił za tamtym światem. Tutaj wszystko było prostsze. Żeglować, łowić ryby, rozmawiać z Ariad. Nie potrzebował niczego innego. Ale ona chciała już wracać. Czuł to. Ruszył się niewielki wiatr. - Stawiamy żagle - mówił zwijając kołowrotek- Dzisiejszy obiad zjemy w porcie. Musiał jej kiedyś zaufać. Bez tego to nie miałoby sensu. Po chwili nabrali już szybkości i płynęli w kierunku lądu. Jacht poruszał się lekko, jakby ważył tylko odrobinę. Ten stał za sterem i czuł się szczęśliwy. - Tak, to jest to - mruczał do siebie. Spojrzał na dziewczynę - wyglądała jak morska syrena, smukła ze zmierzwionymi długimi włosami. Widział już port. Krzątali się tam jacyś ludzie, co wydało się mu bardzo dziwne - przecież gdy opuszczali miasto, było ono niemal całkowicie opustoszałe... A teraz port wydawał się tętnić życiem - ktoś machał do nich radośnie i głośno krzyczał słowa powitania. Sprawnie przybili do brzegu. Czyjeś pomocne dłonie chwyciły ich cumy. Wyskoczyli na portowy, obmurowany brzeg i rozejrzeli się. Stojący wokoło wyglądali przyjaźnie. Wszyscy młodzi, piękni. - 7 - - Nierealni, zbyt idealni, aby mogli być prawdziwi - przemknęło przez głowę Teza. - Czuję się jak na greckim Olimpie - Tez szepnął, do ucha dziewczyny - wszędzie młodzi bogowie... - Skąd przybywacie? - zagadnął ich łagodnie jakiś barczysty młodzieniec - Wygląda na to, że od dawna jesteście w podróży... - Jesteśmy stąd, z tego miasta... Uciekliśmy, gdy zaczął się ten tabletkowy koszmar... -Tez mówił spokojnie, jakby ostrożnie. Wciąż nie wiedział z kim ma do czynienia. - Tak...To było straszne. Dobrze zrobiliście. - powiedział młodzieniec wyglądający jak ożywiona rzeźba Apolla. - A teraz witajcie w nowym świecie. Sporo się tu zmieniło, zresztą - sami zobaczycie. Skoro uciekliście od TAMTEGO miasta, teraz powinno się wam tu podobać... Ruszyli w kierunku domu Ariad. Po drodze, na placu w centrum miasta, odbywał się wiec. Jakiś młody człowiek stał na prowizorycznie wzniesionym podwyższeniu z pustych skrzynek po owocach. Jego oczy błyszczały pionierskim entuzjazmem. Mówił bardzo głośno i wyraźnie. Słyszeli każde słowo. - Dawna rzeczywistość odeszła. Ten świat należy teraz do nas - zarówno do tych, którzy przetrwali Apokalipsę, jak i do tych , którzy dopiero tu przybyli. Niezależnie od tego, czy żyłeś tu wcześniej, czy też jesteś w tym świecie pionierem, musisz uwierzyć w jedno - Nowy Świat będzie lepszy od twojej dotychczasowej realności... - Wierzysz w to? - Ariad patrzyła poważnie na Teza. - Tak...Chcę im wierzyć. To byłaby wspaniała prawda...A ty? - Cóż... zobaczymy - nie chciała zniechęcać go swoim sceptycyzmem. Ale jakoś nie mogła uwierzyć w Lepszy Świat. Dlaczego teraz miałoby być lepiej niż wcześniej, przecież starego zła nikt nie narzucał. Ono pojawiło się spontanicznie, oddolnie. A skoro coś spieprzyło się raz, to dlaczego nie miałoby spieprzyć się tak samo, w kolejnym podejściu. Oczywiście chciała, by aby było inaczej, ale nie mogła zdobyć się na optymizm. Była realistką. Tez to co innego - on zawsze był marzycielem. Jego świat od dawna był LEPSZY, ponieważ sam go sobie stworzył. Od lat żył ułudą, znała go dobrze. Umiał być szczęśliwy nawet w starej rzeczywistości. To, co stało się teraz, tylko potwierdzało jego wiarę dobry koniec bajki, którą było jego życie. Ona była inna - dlatego wzięła tabletki. Chciała, aby chociaż koniec był przyjemny. - Pójdę po swoje rzeczy. Od teraz będziemy mieszkać razem - Tez był pełen energii. Gdy Ariad została sama, podeszła do swojej starej szafy i otwarła ją szeroko - w środku pachniało kurzem. Zdjęła z półki duże kartonowe pudło. Otwarła je - walce były na miejscu. Dziesięć, tyle na pewno wystarczy.. Na wypadek, gdyby ten świat nie okazał się jednak LEPSZY...