2693

Szczegóły
Tytuł 2693
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2693 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2693 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2693 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MICHAEL MOORCOCK GLORIANA PRZE�O�Y�: RADOS�AW KOT SCAN-DAL Dedykowane pami�ci Mervyna Peake'a ROZDZIA� 1 W KT�RYM ZNAJDUJE SI� OPIS PA�ACU KR�LOWEJ GLORIANY, A PONADTO PRZEDSTAWIENI ZOSTAJ� NIEKT�RZY JEGO MIESZKA�CY. MOWA JEST TE� O PEWNYCH WYDARZENIACH MAJ�CYCH MIEJSCE W LONDYNIE W WIGILI� NOWEGO ROKU KO�CZ�C� DWUNASTY ROK PANOWANIA KR�LOWEJ GLORIANY Pa�ac jest rozleg�y jak spore miasto, bowiem przez ca�e stulecia jego przybud�wki, pawilony go�cinne, wartownie, rezydencje lord�w i dam ze �wity ��czone by�y bitymi �cie�kami, te z kolei kryte dachem. Zatem tu i �wdzie znajdujemy korytarze w korytarzach, przej�cia w tunelach, domy w pokojach, pokoje te w zamkach, zamki owe w sztucznych jaskiniach, ca�o�� za� pod dachem krytym dach�wkami ze z�ota, platyny, srebra, marmuru i macicy per�owej, tak �e pa�ac mieni si� w s�o�cu tysi�cem kolor�w i iskrzy si� nieustannie w �wietle ksi�yca. Mury natomiast zdaj� si� falowa� bez ko�ca, dachy podnosz� si� i opadaj�, jak ulegaj�ce przyp�ywom i odp�ywom fale oceanu, a wie�e i iglice pa�acu si�gaj� ku niebu niczym maszty i kad�uby ton�cych okr�t�w. * * * "Wewn�trz pa�acu rzadko panuje bezruch; dostojni arystokraci przychodz� i odchodz� szeleszcz�c brokatami, jedwabiami i aksamitami, pobrz�kuj�c �a�cuchami ze z�ota i srebra, pyszni�c si� misternymi poignardzkimi koronkami, krynolinami z ko�ci s�oniowej i p�aszczami, ci�gn�c po ziemi d�ugie treny, kt�re czasem s� noszone za nimi przez ma�ych ch�opc�w i dziewczynki ubranych w stroje tak ci�kie, i� dzieci zdaj� si� ledwie trzyma� na nogach; z niejednego �r�d�a dobiega grana po mistrzowsku subtelna muzyka dyktuj�ca szlachcie i s�u�bie rytm krok�w. W specjalnie przeznaczonych do tego komnatach odbywaj� si� koncerty, malowane s� portrety, szkicowane freski, tkane gobeliny, poddawane obr�bce rze�biarskiej kamienie, recytowane s� wiersze. Jak w ka�dym zamkni�tym wszech�wiecie, tak i tutaj jasno p�onie ogie� uczu�, ka�dego dnia ponawiane s� zaloty i codziennie dochodzi do spe�nienia cz�ci z nich. W zapomnianych przestrzeniach pomi�dzy �cianami �yj� resztkami blasku w�adcy ciemno�ci - wagabundzi, s�udzy, kt�rzy popadli w nie�ask�, odtr�cone kochanki, szpiedzy, wygnani giermkowie, dzieci b�d�ce owocami zakazanych i lekkomy�lnych mi�o�ci, postarza�e i oszpecone wiekiem i rozpust� kurwy, krewni idioci, pustelnicy, szale�cy, romantycy gotowi zaakceptowa� ka�d� n�dz�, by znale�� si� blisko �r�d�a w�adzy, zbiegli wi�niowie, zrujnowana szlachta, kt�ra nie ma odwagi pokaza� si� w mie�cie na dole, odrzuceni petenci, d�u�nicy umykaj�cy przed wierzycielami, strachem ow�adni�ci kochankowie, bankruci i chorzy z zawi�ci, a wszyscy znaj� dok�adnie swoje miejsce i nigdy nie pr�buj� wchodzi� w parad� tym, kt�rzy �yj� we wspaniale o�wietlonych komnatach pa�acu. Chocia� obie te grupy �yj� obok siebie (cz�sto dzieli je tylko grubo�� muru), to wyniesieni rzadko podejrzewaj� istnienie takiego w�a�nie tajemnego �wiata upad�ych, kt�rzy podzielili mi�dzy siebie poszczeg�lne okolice pa�acu i �r�d�a zaopatrzenia we wszelkie dobra, i skrupulatnie owego podzia�u rewir�w przestrzegaj�. U st�p pa�acu rozci�ga si� wielkie miasto, bogata w z�oto i s�aw� stolica Imperium - siedziba podr�nik�w, kupc�w, poet�w, komediopisarzy, magik�w, alchemik�w, in�ynier�w, naukowc�w, filozof�w, rzemie�lnik�w wszystkich cech�w, senator�w, student�w (jest tu rozbudowany uniwersytet), teolog�w, malarzy, aktor�w, pirat�w, lichwiarzy, rozb�jnik�w, w�a�cicieli wielkich, dymi�cych manufaktur po�o�onych na obrze�u stolicy Albionu, prorok�w, wygna�c�w przyby�ych z obcych stron, treser�w zwierz�t, str��w prawa i porz�dku, s�dzi�w, fizyk�w, bawidamk�w, dziwkarzy, wielkich dam i szanowanych lord�w. Wszyscy oni k��bi� si� t�umnie w miejskich piwiarniach, szynkach, teatrach, operach, zajazdach, winiarniach i miejscach kontemplacji, nosz�c paradnie fantastyczne stroje, opieraj�c si� wszelkim obowi�zuj�cym normom, tak �e nawet dowcip miejskiego urwisa w gi�tko�ci przewy�sza mow� wiejskiego pana na w�o�ciach, a wulgarny slang ulicznik�w tak pe�en jest metafor i tre�ciwych odniesie�, �e antyczny poeta odda�by dusz�, byle tylko posi��� j�zyk dzieci Londynu. Jest on jednak praktycznie nieprzek�adalny i bardziej tajemniczy ni� sanskryt, a jego regu�y zmieniaj� si� z dnia na dzie�. Morali�ci z niepokojem obserwuj� i wypominaj� �w nieustanny p�d do nowo�ci, nie milkn�ce ��dania o wi�cej i wi�cej, peroruj�c, �e jest to zapowied� zawsze towarzysz�cej takiej pogoni dekadencji. Bowiem arty�ci, od kt�rych oczekuje si� tylko i wy��cznie nowatorstwa nie tworz� nic innego, tylko tani kicz, kalaj�c swe prace -jak m�wi� morali�ci - j�zykiem �ywotnym i z�o�onym (bo wiedz�, �e zostan� w ten spos�b zrozumiani), rozbudzaj�c marzenia, kt�re s� melodramatyczne i najzupe�niej fantastyczne (bo wiedz�, �e znajdzie to wiar�), pos�uguj�c si� argumentami pasuj�cymi niemal do wszystkiego (bo wielu jest takich, do kt�rych tego typu argumenty trafi�). I tak w�a�nie dzieje si� z najlepszymi muzykami, poetami i filozofami a nawet z tymi, kt�rzy pisz�, nieszcz�ni, wy��cznie proz�. Wszyscy oni mog� za��da� uznania za dzido, kt�re nie b�dzie niczym innym jak poronionym p�odem. Kr�tko m�wi�c, nasz Londyn t�tni �yciem na ka�dym poziomie i nawet jego robactwo, czego mo�na zreszt� oczekiwa�, okazuje si� �e jest rozgarni�te i rozmowne. Pch�a dyskutuje z pch�� roztrz�saj�c tak g��bokie zagadnienia jak to, czy liczba ps�w we wszech�wiecie jest sko�czona czy niesko�czona, podczas gdy szczury k��c� si�, co by�o pierwsze, piekarz czy chleb. C�, p�omienista mowa rodzi wielkie czyny, a wielkie czyny wzbogacaj� mow�. Trzeba przyzna�, �e zaiste wa�kie przedsi�wzi�cia podejmowane s� w tym mie�cie w imi� Kr�lowej, kt�rej pa�ac spogl�da na miasto z g�ry. Nieustannie wyruszaj� st�d ekspedycje, ci�gle dokonywane s� cenne odkrycia. Wynalazcy i odkrywcy wzbogacaj� kr�lestwo powoduj�c, �e do miasta sp�ywaj� dwie bli�niacze rzeki. Jedna to rzeka wiedzy, druga z�ota, a jezioro w ten spos�b powstaj�ce, to sama tkanka Londynu, kt�rej kom�rki s� wzajemnie niezb�dne sobie do �ycia. Jest tu te�, oczywi�cie, i miejsce na konflikty i zbrodnie, a poniewa� pasje i nami�tno�ci p�on� w Londynie ja�niej ni� gdziekolwiek indziej, tote� zbrodnie nigdzie nie s� tak gwa�towne i okrutne. Trzeba tak�e przyzna�, �e gra idzie zwykle o najwi�ksze mo�liwe stawki. Chciwo�� jest tu przykazaniem, a ambicja wiar�, kt�r� wyznaje ca�kiem znaczna ilo�� mieszka�c�w miasta; jest narkotykiem, pucharem, kt�rego nie spos�b wychyli� do dna. Mimo to znale�� mo�na wielu takich, kt�rzy przyswoili sobie cnoty bogatych i s� jednocze�nie �wiatli, ludzcy, mi�osierni i wspania�omy�lni, kt�rzy �yj� w zgodzie z najszczytniejszymi tradycjami stoik�w, ostentacyjnie obnosz�c swe szlachectwo i staraj�c si� s�u�y� za przyk�ad bli�nim, tak maj�tnym jak biednym. Nienawidzi si� ich za uni�ono��, kpi si� z ich powagi, zazdro�ci si� im niezale�no�ci. Niekt�rzy nazywaj� ich postaw� pompatyczn� pobo�no�ci� i tak te� jest w istocie, przynajmniej w odniesieniu do tych pozbawionych poczucia humoru i zmys�u ironii. Dumne ksi���tka i kapitanowie przemys�u, kupcy i poszukiwacze przyg�d, ksi�a i naukowcy - wszyscy oni przyjmuj� bez szemrania kody kultury, kt�ra ich otacza, niemniej pozostaj� indywidualno�ciami i - nawet ekscentrycy - s�u�� narodowi i Imperium (w osobie Kr�lowej), a czyni� to zawsze gotowi, w razie potrzeby, odda� nawet �ycie. Pa�stwo jest bowiem wszystkim, a sprawiedliwo�� Kr�lowej nie bywa kwestionowana. Prywatne sprawy i decyzje powszechnie uznaje si� za wt�rne wobec interes�w Stanu. Nie zawsze tak by�o w Albionie i nigdy jeszcze tak jak teraz, za rz�d�w Gloriany. Nawet ci ludzie, kt�rzy poprzez swoje wysi�ki utrzymuj� ow� wsp�lnot� w r�wnowadze, czyni�c z niej jedno�� i zapewniaj�c jej spok�j i rozw�j, wierz� g��boko, �e istnieje tylko jeden czynnik, kt�ry pozwala osi�gn�� im powodzenie - osoba Kr�lowej. Kr�g czasu si� obr�ci�. Po wieku z�otym nasta� wiek srebrny, po mosi�nym �elazny i teraz, za rz�d�w Gloriany, ponownie zapanowa� wiek z�oty. Gloriana Pierwsza, Kr�lowa Albionu, Imperatorka Azji i Yirginii, jest w�adczyni� ukochan� i czczon� na podobie�stwo bogini przez miliony poddanych na ca�ej planecie. Najbardziej radykalni teologowie widz� w niej przedstawicielk� bog�w na Ziemi, dla polityk�w jest uciele�nieniem Stanu, dla poet�w Junon�, dla prostego ludu Matk�; �wi�ci i �otry zjednoczeni s� w mi�o�ci do Gloriany. Gdy ona si� �mieje, kr�lestwo si� cieszy, gdy ona �ka, nar�d lamentuje, gdy pragnie, tysi�ce gotowe s� ofiarowa� si�, by j� usatysfakcjonowa�, gdy jest z�a dziesi�tki na szept tylko czekaj�, by wzi�� odwet na przedmiocie jej gniewu. Nak�ada to na Glorian� niemo�liw� niemal do ud�wigni�cia odpowiedzialno��: wszystkie poziomy jej �ycia cechowa� musi dyplomatyczne post�powanie. T�umi� musi emocje, unika� wyrzut�w i zr�cznie gra� ze wszystkimi, kt�rych przyjmuje. Za jej rz�d�w nigdy nie dosz�o ani do egzekucji, ani bezprawnego uwi�zienia, skorumpowani s�udzy publiczni s� tropieni i skrupulatnie zwalczani, s�dy i trybuna�y obdzielaj� sprawiedliwo�ci� po r�wno biednych i pot�nych, a ci, kt�rych podejrzewa si� o przeciwstawianie si� literze prawa bywaj� uwalniani, o ile okoliczno�ci ich zbrodni wskazuj� ewidentnie na ich niewinno��. Tak zatem niesprawiedliwo�� prawa precedens�w zosta�a w Albionie zniesiona. W mie�cie, na polach, we wsiach i w manufakturach, w stolicy czy w koloniach, utrzymywana jest r�wnowaga dzi�ki szlachcie i Kr�lowej o ludzkim obliczu. Kr�lowa Gloriana, jedyne dziecko Kr�la Herna VI (despoty i degenerata, zdrajcy Stanu, sprzeniewiercy, kt�rego r�ka spowodowa�a spadni�cie setek tysi�cy g��w, pozbawionego m�stwa samob�jcy) ze starej Unii Elficleosa i Brutusa, kt�ry doprowadzi� Gogmagoga do upadku, zawsze �wiadoma jest mi�o�ci poddanych i odwzajemnia ich uczucia. Niemniej uczucie to, ofiarowywane i odwzajemniane, jest wielkim ci�arem b�d�cym �r�d�em jej olbrzymiego, osobistego strapienia. Nie, �eby Kr�lestwo nie zdawa�o sobie z tego cierpienia sprawy; szepcze si� o nim w co wa�niejszych domach i szynkach, w radach wiejskich i klerykalnych, w szko�ach, nawet poeci nawi�zuj� do niego w wierszach, za� obcy wrogowie rozwa�aj�, jak wykorzysta� je dla w�asnych cel�w. Stare p�otki nazywaj� to przekle�stwem Jej Wysoko�ci, a pewni sk�onni do metafizyki filozofowie uwa�aj�, �e ci���ce na Kr�lowej przekle�stwo wsp�lne jest ca�emu rodzajowi ludzkiemu, lub ewentualnie mieszka�com Albionu (to ostatnie twierdzenie wypowiadane jest w�wczas, gdy kto� pragnie zyska� przychylno�� nacjonalist�w). Wielu ju� szuka�o sposobu, by zdj�� to dr�cz�ce brzemi� z Kr�lowej, kt�ra by�a i jest im przychylna, nigdy bowiem ca�kowicie nie straci�a nadziei. Pr�bowano dramatycznych i fantastycznych �rodk�w, ale wszystko nadaremno. Kr�lowa, szemrz� plotki, wci�� p�onie, j�czy, �ka, gdy� nie mo�e dozna� spe�nienia. Nawet jednak �artownisie z piwiarni nie opowiadaj� o tym dowcip�w; nawet najbardziej puryta�scy i radykalni spo�r�d ewangelist�w nie prawi� mora��w nawi�zuj�cych do jej k�opotliwego po�o�enia. Zdarza�o si�, �e czynienie szumu wok� problemu Kr�lowej sprowadza�o na niewczesnych weso�k�w groteskow� �mier� (jednak zawsze dzia�o si� to bez wiedzy Kr�lowej). Dzie� za dniem Gloriana, pi�kna i dostojna, m�dra i pot�na, prowadzi sprawy Stanu zgodnie ze szlachetnymi idea�ami rycersko�ci; noc po nocy poszukuje spe�nienia - tego kra�cowego zatracenia si�, tej ulgi, kt�rej nie raz ju� niemal dosi�ga�a po to tylko, by upa�� z powrotem w cierpienie frustracji, smutek i nienawi�� wobec samej siebie, w �wiadomo�� niepewno�ci. Ranek za rankiem wstaje d�awi�c ca�y sw�j �al i przyst�puje do pe�nienia obowi�zk�w: czyta, podpisuje, konferuje, dyskutuje, przyjmuje emisariuszy i petent�w, chrzci statki, ods�ania pomniki, otwiera nowe gmachy, bierze udzia� w rozrywkach i ceremoniach, pokazuje si� ludowi jako �ywy symbol bezpiecze�stwa granic i ca�o�ci Kr�lestwa. Wieczorami zabawia� za� b�dzie go�ci i rozmawia� z tymi dworzanami, przyjaci�mi i krewnymi, kt�rzy s� jej najbli�si (w��czaj�c w to jej dziewi�cioro dzieci), by potem znowu powr�ci� do �o�a, do poszukiwa�, eksperyment�w; a gdy, jak zawsze, sko�cz� si� one pora�k�, le�e� b�dzie bezsennie, czasem znosz�c cierpienia w milczeniu, a czasem wyra�aj�c je g�o�no, nie wiedz�c, �e sekretne po��czenia i przej�cia nios� jej g�os po olbrzymim pa�acu i s�ycha� go w niemal ka�dym, najbardziej nawet odleg�ym k�cie. W ten spos�b dw�r dzieli z ni� i gniew, i bezsenno��. * * * Och, t�sknoto! Planety ca�e wt�oczy�abym do mego �ona, �eby tylko zape�ni�y jego pustk�! Zbyt ci�ka to tortura. Ka�d� inn� znios� lekko, ale czy naprawd� niczego i nikogo nie ma, by nasyci� me pragnienia? Gdybym w umieraniu znale�� mog�a ukojenie, raz chocia�, dobrowolnie znios�abym ka�d� okropno��... To zdrada. Jeste�my Stanem. S�u�ymy zatem, s�u�ymy... Ach, gdyby by�a w naszym Kr�lestwie cho� jedna istota, kt�ra mog�aby nam us�u�y�... * * * Lord Montfallcon le�y w wielkim �o�u pos�anym futrami soboli i bobr�w, z nag� �on� pod ka�dym � odzianych w jedwab ramion, i s�ucha tych s��w docieraj�cych do niego jako szepty i urywane krzyki wiedz�c, �e wydobywaj� si� one z ust oddalonej od niego o �wier� mili Kr�lowej. Kr�lowa jest nadziej�, dzieckiem pilnie strze�onym z idealistycznych pobudek przez Montfallcona przez ca�y czas pe�nego okrucie�stw panowania kr�la Herna. Ile razy usi�owa� znale�� jej kochanka i ile niepowodze� go spotka�o, jak olbrzymi� powodowa�o to rozpacz... - O, pani - szepcze tak cicho, by jego ukochane nic nie us�ysza�y - gdyby� by�a tylko kobiet�, a nie Albionem. Gdyby krew twa nie by�a t� krwi�, kt�r� jest. - I przytula swe �ony do siebie, a� w�osy ich zakrywaj� jego uszy i dzielny, s�dziwy Kanclerz Jej Wysoko�ci nie musi ju� s�ucha� �al�w, kt�rych i tak nie op�aka�by tej nocy. * * * Nic nie mo�e mnie zg�adzi�. Nic nie mo�e pobudzi� mnie do �ycia. Czy to od tysi�ca lat tak trwam? Trzysta sze��dziesi�t pi�� tysi�cy pe�nych b�lu dni i straconych nocy... * * * Jednym z samodzielnie odkrytych niegdy� tuneli przekrada si� w kierunku pa�acowej spi�arni Jephraim Tallow, banita i cynik z bia�o-czarnym kotem na ramieniu, jedynym jego przyjacielem. Przystaje, s�ysz�c te s�owa, kt�re grzmotem odbijaj� mu si� w uszach, ko�ci wprawiaj� w wibracj� i brzuch pobudzaj� do burczenia. - Dziwka! Zawsze nagrzana, a nigdy gor�ca. Przysi�gam, �e kt�rej� nocy w�lizn� si� do jej pokoi i obs�u�� majestat dla w�asnej, a nie majestatu, satysfakcji. A� st�d czuj� jej wilgo�. To jej wo� mnie poprowadzi. Kot wyda� cichy pomruk przypominaj�c w ten spos�b o w�a�ciwym celu wyprawy i wbi� pazurki, a� przez cienk�, plamami upstrzon� bawe�n� si�gn�� delikatnie sk�ry. Tallow zwr�ci� przebieg�e lecz �agodne oczy na swego towarzysza i wzruszy� ramionami. Tak wielu pr�bowa�o ju� tylu sposob�w... Kr�lowa jest najtrudniejszym, bezkresnym labiryntem. Tallow obszed� metalow� por�cz docieraj�c do kamiennego przewodu wentylacyjnego wiod�cego do nie u�ywanego �cieku. Przemkn�� si� po zakurzonej galerii skrzypi�cych belek i ciekn�cych rur; jego �wieczka kapie woskiem zostawiaj�c na przegni�ych deskach �lad ko�cz�cy si� przy wej�ciu, kt�re jest niskie jak otw�r psiej budy. Poci�gn�� nosem i z�apa� zapach niedawno pieczonego mi�sa. Obliza� g�odne usta. Kot zacz�� mrucze�. - To jeszcze nie kuchnia, Tom. - Tallow zmarszczy� brwi i pozwoli� kotu zeskoczy� i przej�� dalej samodzielnie. Przecisn�� si� za nim, a� obaj zostali zatrzymani przez krat� z rze�bionego drewna, za kt�r� migocze ogie�. Banita przy�o�y� oko do otworu. Po drugiej stronie znajduje si� jedna z wielkich sal pa�acu. Na przeciwleg�ym palenisku ogie� ju� przygas�, d�ugi st� zastawiony jest tym, co zosta�o z uczty. Jest tu te� paru biesiadnik�w, kt�rzy zlegli na i pod blatem. Oto i jest wo�owina, baranina, dr�b, wino i chleb. Tallow sprawdzi� wytrzyma�o�� drewnianej ramy kraty. Rusza si�. Poszuka� zamkni�cia, ale zamiast tego znalaz� gwo�dzie. Si�gn�� po niewielki n�, kt�ry nosi� na oplataj�cym szyj� rzemieniu i przytkn�� do kraw�dzi podwa�aj�c gw�d�, a� ten niemal wypad�. Pracowa� no�em wok� ca�ej ramy, a� w ko�cu, przytrzymuj�c krat� palcami, wci�gn�� woln� r�k� ca�o�� i u�o�y� ostro�nie za sob�, po czym ponownie spojrza� na st�. Do posadzki zosta� dobry skok i powr�t mo�e okaza� si� problemem, chyba �eby przysun�� jaki� mebel, kt�ry jednak ujawni�by drog� prowadz�c� do wn�trza. Kot, lekcewa��c sobie ostro�no�� pana, z dochodz�cym z piersi na wp� pomrukiem, na wp� warczeniem, jednym d�ugim susem skoczy� z otworu wprost na st�. Jego zdecydowanie przekona�o ostatecznie Tallowa, kt�ry obr�ci� si�, zwiesi� na palcach i spad� zawadzaj�c o ma�� �aw�, wcze�niej nie zauwa�on�, i otar� gole�. Przekl�� i podskoczy� chowaj�c n� za koszul�. Odwr�ci� si�, po czym pospiesznie poku�tyka� do sto�u, gdzie kot stoczy� ju� batali� z indykiem. W tunelach by�o zimno i dopiero teraz, przy ogniu, Tallow poczu� jak dotkliwy by� to ch��d. Wraz z dobrym kawa�em krzy��wki wo�owej zasiad� w k�ciku tu� przy kominku i zacz�� prze�uwa�, co i raz rzucaj�c spojrzenia na chrapi�cych go�ci. S�dz�c po strojach byli to arty�ci, kt�rych zaproszono tu dla rozrywki towarzystwa, a kt�rzy sami rozerwali si� a� za dobrze. Nagle blask pad� na �pi�ce postacie. Jephraim podni�s� zaniepokojony g�ow� a� dostrzeg� okna umieszczone pod sufitem. Nie przywyk� do okien, bowiem nie ma ich w jego w�asnej siedzibie. Do �rodka wpada�o �wiat�o ksi�yca. Biali clowni i arlekini w �aciatych szatach le�eli odziani w srebro jak martwe g�si na �niegu, a przebrania ich poplamione by�y winem, kt�re, w miar� jak ksi�yc �wieci� coraz ja�niej, z czarnego stawa�o si� czerwonym. Okryte pudrem twarze w maskach wykr�ca�y si� w grymasie, szkar�atne usta rozwarte by�y szeroko, ramiona rozpostarte, malowane brwi uniesione. Tallow mia� wra�enie, �e wszyscy zostali pomordowani i rozejrza� si� nawet za narz�dziem zbrodni, ale dostrzeg� jedynie b�aze�skie pa�asze, grzechotki i drewniany og�rek; odwr�ci� zatem oczy i ca�� uwag� skupi� na mi�sie czuj�c, jak wype�nia mu si� brzuch i westchn��, zwracaj�c nagle zarumienion� i �wiec�c� si� od t�uszczu twarz do zamieraj�cego ognia. Zlizuj�c z warg sok pieczystego u�miechn�� si� (nieod��czny to u�miech, kt�ry ocali� go od tylu� niebezpiecze�stw, w ile omal go nie wp�dzi�). Pierwszy nastawi� uszu kot, trzymaj�cy w pyszczku ca�e pieczone skrzyd�o. Jephraim wiedzia�, �e nie nale�y lekcewa�y� odg�osu zbli�aj�cych si� krok�w. Si�gn�� po butelk� wina, porzuci� jedn�, kt�ra by�a za lekka, z�apa� inn�, prawie pe�n�, spojrza� na otw�r w �cianie i zda� sobie spraw�, �e nie dosi�gnie go bez porzucenia mi�sa i wina. Zanurkowa� zatem pod st� potr�caj�c przy tym chrz�kaj�cego b�azna, kt�rego workowaty cha�at przesi�kni�ty by� wymiocinami, a lewa r�ka zagrzebana by�a w brudno��tych sukniach jakiej� kobiety pachn�cej bez umiaru fio�kami. Skryty za tym towarzystwem Jephraim spojrza� na odleg�e drzwi, przez kt�re, st�paj�c ponuro, wszed� kto�, kogo nie mo�na pomyli� z nikim innym, nie ma bowiem drugiej osoby w Kr�lestwie, gotowej nocn� por� nosi� bez jakiejkolwiek potrzeby tak zdobn� i bezu�yteczn� zbroj�. To sir Tancred Belforest, or�downik i b��dny rycerz Kr�lowej, smutny jak zwykle i te� na sw�j spos�b pozbawiony satysfakcji, gdy� Gloriana za��da�a od niego dania s�owa, �e nie u�yje nigdy przemocy ani w jej imieniu, ani w imieniu idea��w rycersko�ci. Sir Tancred przystan�� by rozejrze� si� po sali i podszed� do lustra odbijaj�cego rozb�yski ognia. Wystaj�cymi z r�kawicy nagimi palcami usi�owa� podkr�ci� d�ugie, opadaj�ce w�sy, co nie uda�o mu si� w pe�ni, westchn�� wi�c, pobrz�kuj�c poszed� w kierunku sto�u, po czym, jak domy�li� si� Jehpraim, nalewa� sobie puchar wina. Przygl�daj�c si� nabijanym z�otem nakolannikom szlachetnego rycerza, Jephraim uni�s� do ust w�asn� butl� i przy��czy� si� do sir Tancreda w toa�cie. Drzwi skrzypn�y i Tallow wykr�ci� g�ow�, widz�c najpierw trio p�on�cych jaskrawo �wiec, potem zarys postaci m�odej kobiety, trzymaj�cej kandelabr. Mia�a na sobie obszerny p�aszcz narzucony na niewiele mniej lu�n� koszul� nocn�. Jej twarz pozostawa�a w cieniu, zdawa�a si� jednak by� m�oda i �agodna. Powy�ej zarysowa�o si� co� jeszcze - masa ciemnorudych w�os�w. Z m�odych ust wyrwa�o si� niecierpliwe westchnienie. - Nazbyt szybko, sir Tancredzie, popadasz w g�upie nad�sanie. Sir Tancred odwr�ci� si�, skrzypi�c nieco. - Mnie winisz, a przecie� to ty, lady Mary, pogardzi�a� moimi obj�ciami. - Po prostu ba�am si�, �e ozdoby twej zbroi porani� mnie i sugerowa�am, aby� zdj�� j�, zanim we�miesz mnie w ramiona. Nie ciebie odepchn�am, Tancredzie m�j drogi, ale twe przebranie. - Ta zbroja jest wyrazem mego powo�ania. Jest cz�ci� mnie samego na r�wni z m� dusz�, bowiem w niej odbija si� owej duszy natura. Lady Mary (Tallow domy�li� si�, �e jest to najm�odsza c�rka Perrotta) podesz�a bli�ej, tak blisko sir Tancreda, a� Tallow poczu� promieniuj�ce od niej ciep�o i odwzajemni� je narastaj�cym po��daniem zmuszaj�cym do snucia beznadziejnych plan�w, jakby tu si� z ni� pokocha�. - Wracaj do mnie, sir Tancredzie. Wbrew moim przyrzeczeniom stary rok min��, a my nie zaznali�my wsp�lnie mi�o�ci, zatem b�agam ci�, by�my chocia� Nowy Rok zacz�li we w�a�ciwy spos�b. B�azen poruszy� si� i zacharcza�. Jeszcze troch� wymiocin doby�o si� b�blami z jego ust i sp�yn�o, dodatkowo brudz�c cha�at. Zakas�a� i mocniej zacisn�� chwyt na tym, cokolwiek to by�o, co trzyma� pod szatami dziewczyny, i zacz�� chrapa� tonem poniek�d usatysfakcjonowanym, przeszkadzaj�c kochankom. - M�j ukochany - mrukn�a m�oda Mary Perrott. - Och tak, w rzeczy samej, ukochana - odpowiedzia� cichutko Tallow. Mary si�gn�a po d�o� Tancreda. Nie mog�c si� powstrzyma�, Tallow wzi�� r�k� b�azna i po�o�y� j� na drodze Tancreda, potr�ci� jednak pancern� kostk� or�downika w�asn� d�oni�, tak �e ten, zbyt wcze�nie ostrze�ony, opu�ci� wzrok, a widz�c jedynie niewinne palce b�azna przystan��, by wsun�� je �elazn� stop� z powrotem pod st�. Tallow uczyni� wszystko, co uczyni� by� w stanie i pozosta�o mu tylko patrze� ze smutkiem za kochankami odchodz�cymi ze zgrzytem i skrzypieniem do komnaty lady Mary. Uwolniony od niemi�ego towarzystwa b�azna, Tallow wydosta� si� spod sto�u, odnalaz� korek, zamkn�� butl� i wsun�� j� za pas; sykn�� mi�kko na T oma, podni�s� go do otworu, stan�� na owej fatalnej �awie, dosi�gn�! palcami d�oni kraw�dzi przej�cia i podci�gn�� si�. Kiedy by� ju� w �rodku, najlepiej jak umia� umocowa� krat�, czuj�c za plecami ch��d tuneli i �a�uj�c po�piechu, z jakim opu�ci� miejsce przy ogniu. Westchn�� i zacz�� pe�za� ku mrokowi. - C�, Tom, obchody Nowego Roku ju� za nami. Tom jednak pobieg� ju� naprz�d w pogoni za szczurem i nie s�ucha� swego pana. Przedzieraj�c si� za rozentuzjazmowanym �owc�, Tallow us�ysza� wysoki, cienki lament dochodz�cy z dopiero co opuszczonej przeze� sali. Wci�ni�ty w r�g sali mistrz Ernest Wheldrake widzia� tak przyj�cie, jak i odej�cie Tallowa, s�ysza� rozmowy kochank�w, by� jednak zbyt pijany, by si� poruszy�. Teraz poeta podni�s� si�, znalaz� swe pi�ro tam, gdzie upu�ci� je godzin� wcze�niej, odszuka� notes z rozpocz�tym wierszem, nast�pi� na palce b�azna i przekonany, �e rozdepta� jakiego� drobnego gryzonia, potarga� d�o�mi swe niemal szkar�atne w�osy i j�kn��: - Ach, czemu� ci�gle przychodzi mi co� niszczy�? Wheldrake wyszed� z sali w wytrwa�ym poszukiwaniu atramentu. W�a�nie brak inkaustu sk�oni� go do opuszczenia odleg�ych o ponad mil� apartament�w. Pisa� bowiem oskar�ycielski sonet, dedykowany pewnej ulicznicy, kt�ra rano z�ama�a mu serce i kt�rej imienia nie m�g� sobie nijak przypomnie�. Jak ma�y, p�omiennogrzebieniasty �uraw brodz�cy na p�yci�nie w poszukiwaniu ryby, mistrz prze-krad� si� jasno o�wietlonymi korytarzami; ramiona stercza�y mu po bokach jak sztywne skrzyd�a, pi�ro wygl�da�o zza ucha, notes ko�ysa� si� w wielkiej sakwie u pasa. Oczy mistrz wbite mia� w pod�og� i mamrota� przy tym urywki aliteracji: - S�odka Sara zasiad�a po�r�d gwiazd... Dumna Pamela oracza biednego serce rozdar�a... Pogrom uczyni�a Daphne tego dnia wyznaniem... - a ca�y czas usi�uje przypomnie� sobie imi� tej okrutnej niewiasty. Pozdrowiony przez stoj�cego przy wyj�ciu z pa�acu zbrojnego m�czyzn� macha r�k�, by otworzono mu drzwi. - �nieg pada, sir - oznajmi� uni�enie stra�nik otulaj�c si� sugestywnie w s�u�bowe futra. - To chyba najmro�niejsza noc tej zimy, zi�b taki, �e rzeki mog� zamarzn��. Mistrz Wheldrake zn�w westchn�� ci�ko. - Temperatura jest tylko stanem umys�u - piszczy. - Gniew mnie rozgrzeje. I nie tylko on. Id� do miasta. Stra�nik zsun�� p�aszcz z ramion. Drobny poeta znikn�� spowity odzieniem. - Niech pan to za�o�y, sir. Bardzo prosz�. Inaczej mo�e nam �witem przyby� nowy pos�g w ogrodach. Wheldrake'a ogarn�y sentymentalne uczucia. - Szlachetny z ciebie szelma, odwa�nym, zuchwa�ym i che�pliwym jeste� nied�wiedziem Albionu, najlepszym z m�nego rodu Boudicca'ego wojownikiem, kt�rego dobre uczynki wi�cej winny zyska� s�awy, ni� kulawe rymy Wheldrake'a. Dzi�ki ci, przyjacielu, �egnam ci� czule. Mistrz przecisn�� si� przez drzwi w ciemno�� mro�nej nocy, w sypi�cy �nieg, i brn�� �cie�k� wij�c� si� ku paru odleg�ym �wiat�om, kt�re wci�� p�on�y w u�pionym ju� niemal ca�kowicie Londynie. Stra�nik otuli� si� przez chwil� r�kami i spojrza� za odchodz�cym poet�; potem zamkn�� drzwi z hukiem, �a�uj�c swej wspania�omy�lno�ci, kt�ra nie b�dzie, jak wiedzia�, pami�tana mu rano. By� jednak przes�dnie zadowolony, �e ju� tak wcze�nie w Nowym Roku uda�o mu si� spe�ni� dobry uczynek i zapewni� sobie w ten spos�b nieco przychylno�ci ze strony innych. Szcz�liwa gwiazda mistrza Wheldrake'a zawiod�a go tymczasem, niepomnego niebezpiecze�stw, przez dwie �nie�ne zaspy, zamarzni�ty staw i bram� w murze a� na peryferie miasta, gdzie �nieg nie zalega w zau�kach tak grubo. Instynktem raczej ni� zmys�ami odnalaz� znajom� drog� do mur�w wielkiego, naje�onego okiennicami budynku, kt�rego zawieszona nad wej�ciem wiecha i znak na drzwiach og�aszaj� �wiatu, �e jest to tawerna Pod Koniem Morskim. Zza okiennic przebija�y �wiat�a, przez drzwi dobiega� przyt�umiony ha�as, a wszystko to oznajmia�o mistrzowi, �e dotar� oto do miejsca, w kt�rym najbardziej lubi popija�. Chocia� jest ono bez w�tpienia w�tpliwej s�awy melin�, znajdzie tu zar�wno go�cin� jak i przygody, kt�rych tak domaga si� jego krew. Zapuka� i zosta� wpuszczony, przeszed� przez podw�rko otoczone na pi�trach pier�cieniami pogr��onych teraz w mroku galerii, wszed� do pubu i uton�� w smrodzie kwa�nego wina, zgie�ku chropawego �miechu i wulgarnych �art�w; tak ju� bowiem jest, �e w�a�nie po�r�d takich jak tutaj �otr�w i kurew, mi�dzy zamieszkuj�cymi w zat�ch�ych norach po tej stronie rzeki zdesperowanymi i cynicznymi z natury m�czyznami i kobietami o �yciorysach zwichni�tych od urodzenia, zraniony poeta naj�atwiej mo�e pozby� si� tego, co ci��y mu na sercu. Wheldrake pozwoli�, by p�aszcz gwardzisty zsun�� mu si� z ramion, i krzykiem dopomnia� si� wina, kt�re dosta� pokazawszy z�oto. Znajome kurwy podesz�y do niego i drapi�c po karku, j�y wylicza� wszelkie rozkosze, kt�rych zazna� mo�e, je�li tego zapragnie; on za� u�miecha si�, krzywi, k�ania, pije, r�wnie weso�o wita tych, kt�rych poznaje i tych, kt�rych sobie nie przypomina, w zamian spotykaj�c si� z kpinami i pogard�. Chichotem odpowiada na ka�d� zniewag� i krzyczy z rozkoszy przy kolejnym szturchni�ciu lub uszczypni�ciu. Przez ca�y ten czas spoczywa�o na nim zimne i okrutne spojrzenie m�czyzny, kt�ry siedzia� na galerii i wraz z wyra�nie poruszonym zachowaniem t�umu Saracenem opr�nia� butelk� wina. - Oni chyba chc� zrobi� temu d�entelmenowi krzywd� - powiedzia� Saracen pochylaj�c si� do towarzysza. Ten za� potrz�sn�� g�ow�. Jego twarz skryta by�a cz�ciowo przez ci�kie, czarne k�dziory wysypuj�ce si� spod szerokiego, cudzoziemskiego sombrera ozdobionego strz�pami wronich pi�r, a cia�o spowija� czarny, poplamiony p�aszcz marynarski. - Zapewniam ci�, sir, �e to tylko przedstawienie, za kt�re on p�aci tym ludziom z�otem. To Wheldrake, z pa�acu. Protegowany Kr�lowej, syn jakiego� szlachcica z Sunderland, kochanek lady Lyst. Wiele czasu sp�dza w tawernach takich jak ta, i by�o tak zawsze od chwili, kiedy pojawi� si� na uniwersytecie w Cambridge. - To od tak dawna go znasz? - Tak, ale on nigdy nie pozna� mnie. - Och, kapitanie Quire! - za�mia� si� Saracen. Nie przywyk� do wina i by� ju� lekko pijany. Pochodzi� z Arabii, tego najambitniejszego z region�w pozostaj�cych pod protektoratem Gloriany. Tam uchodzi za jednego z pomniejszych w�adc�w, tutaj za� przyby� jako kupiec. Bez w�tpienia schlebia mu, �e kapitan Arturus Quire uzna� go za przyjaciela; Quire zna ca�y Londyn i najlepiej wie, jak znale�� w nim godne uwagi rozrywki. Maur podejrzewa, �e kapitan Quire po cichu interesuje si� jego sakiewk�, niemniej spoczywa w niej tylko niewielka suma pieni�dzy, na kt�re kapitan i tak zas�u�y� sobie w zamian za dotychczasowe us�ugi. Maur zmarszczy� brwi. - Czy masz mo�e zamiar obrabowa� mnie, Quire? - Z czego, wasza wysoko��? - Ze z�ota, oczywi�cie. - Nie jestem z�odziejem - stwierdzi� kapitan Quire lodowatym g�osem, bardziej znudzony ni� ura�ony. Saracen si�gn�� po puchar z winem i spojrza� zaciekawiony na dwie kurwy, kt�re prowadzi�y mistrza Wheldrake po schodach i dalej galeri� a� do drzwi. - Arabia jest z ka�dym dniem silniejsza - powiedzia� m�odzieniec znacz�cym tonem. - Rozs�dnie by�oby zjedna� sobie jej kupc�w i rozwa�y� zawarcie korzystnych sojuszy handlowych. Nasze statki zdominowa�y handel w Azji i zajmuj� drugie miejsce pod wzgl�dem liczebno�ci, zaraz po flocie Albionu. Quire spojrza� na jego twarz poszukuj�c ironii. Maur uni�s� lew� d�o� i u�miechn�� si� pokazuj�c, �e trzyma w niej nast�pne z�ote monety. - M�wi� oczywi�cie o wzajemnych korzy�ciach, niczym wi�cej. Powszechnie jest wiadomym, �e nasz m�ody kalif kocha Kr�low� Glorian�. Jej ojciec nas podbi�, ale ona przywr�ci�a nam wolno��. Jeste�my jej wdzi�czni. Pozostanie pod jej ochron� le�y w naszym interesie. Nagle z do�u dobieg�o wycie, p�omie� buchn�� d�ugim j�zorem: to lampa zosta�a wrzucona do paleniska. Dw�ch zuch�w walczy�o pomi�dzy �awami na kord i sztylet. Jeden by� wysoki i szczup�y, w znoszonych aksamitach, drugi raczej �redniego wzrostu, niemniej lepiej w�ada� or�em, a sk�ry zdradza�y, �e niemal na pewno jest zawodowym �o�nierzem. Maur przechyli� si� ku barierce, ale Quire odsun�� si� wodz�c palcami po imponuj�cym podbr�dku i marszcz�c w zamy�leniu grube, czarne brwi. Tymczasem Uttley, ober�ysta, toczy� si� ju� przez brudn� pod�og� ku drzwiom. Mia� okr�g�� twarz o ziemistej cerze, za� pod jego sk�r�, jak figi w cie�cie, tkwi�y czarne plamy nadaj�ce mu srokaty wygl�d. Otworzy� drzwi i do wn�trza wnikn�� zi�b. Uttley rozp�dzi� t�um w t� i we w t� jak pies rozgarniaj�cy owce, daj�c szerokie przej�cie pojedynkowiczom, kt�rzy powoli wycofali si� przez drzwi i podzwaniaj�c �elazem znikn�li w�r�d nocy. Uttley zatrzasn�� i zablokowa� odrzwia, spojrza� na palenisko i schyli� si�, by pozbiera� metalowe kufle i talerze spomi�dzy plecionek i trocin. Jedna z kurew usi�owa�a mu pom�c i tr�ca�a go w rami�, ale zosta�a szturchni�ta dzbanem. Uttley wr�ci� do swojego k�ta, dok�adnie pod t� galeri�, na kt�rej siedzieli Quire i Saracen. Ogie� rzuca� d�ugie cienie i nagle zapanowa� w tawernie osobliwy spok�j. - Mo�e poszukaliby�my jakiego� cieplejszego miejsca? - zasugerowa� Maur. Quire rozsiad� si� wygodniej. - Dla mnie jest tu do�� gor�co. M�wi�e� co� o wzajemnych korzy�ciach? - Przypuszczani, kapitanie Quire, �e masz jaki� udzia� w statkach albo przynajmniej dowodzisz jakim� okr�tem. Potrzebuj� pewnej informacji, kt�r� mo�na zdoby� w Londynie, ale mnie nikt jej nie wyjawi, tobie natomiast... - Aha. Czyli proponujesz mi szpiegostwo. Mam wywiedzie� si� o r�nych transakcjach na tyle rych�o, by� zdo�a� wys�a� swoje statki wcze�niej, przed konkurentami. Chcesz przechwyci� cudze zam�wienia. - Nie chcia�em wcale proponowa� ci szpiegostwa, Quire. - Niemniej zrobi�e� to. Niebezpieczny moment. Czy�by Quire poczu� si� ura�ony? - Niezupe�nie. To, co sugeruj�, to powszechna praktyka. Twoi ludzie robi� to samo w naszych portach... - przem�wi� pojednawczo Maur. - S�dzisz, �e naprawd� got�w by�bym szpiegowa� rodak�w? Arab wzruszy� ramionami i nie podj�� wyzwania. - Jeste� nazbyt inteligentny, kapitanie, by m�wi� to powa�nie. Usi�ujesz mnie podej��. Wargi Quire'a rozchyli�y si� w u�miechu. - Tak, panie, ale nie by�e� ze mn� ca�kiem szczery. - Je�li tak uwa�asz, to lepiej zako�czmy nasz� rozmow�. Kapitan Quire potrz�sn�� g�ow�. D�ugie k�dziory zako�ysa�y si� pod rondem sombrera. - Musz� ci powiedzie�, �e nie mam �adnego udzia�u w statkach. Nie dowodz� �adn� jednostk�. Nie jestem nawet oficerem na jakimkolwiek pok�adzie. W og�le nie jestem marynarzem. Nie s�u�� �adnej kompanii ani na l�dzie, ani na morzu. Jestem Quire i tylko Quire, i tym Samym nie mog� ci nijak pom�c. - Z pewno�ci� tym bardziej m�g�by� mi pom�c - stwierdzi� Maur znacz�co, cho� niepewnie. Quire opar� brod� na zaci�ni�tej pi�ci i spojrza� na Saracena. - Teraz zamierzasz by� szczery, co? - Gotowi jeste�my zap�aci� dobrze za ka�d� informacj� dotycz�c� jednostek Albionu, tak wojennych jak i handlowych. Zap�acimy za te plotki z dworu, kt�re dotyczy� b�d� oficjalnie podejmowanych wypraw. Odwdzi�czymy si� r�wnie� za wszelkie wiadomo�ci o prywatnym �yciu i kontaktach Kr�lowej Gloriany. Podobno bez wi�kszego trudu mo�na j� pods�ucha�. - Zaprawd�, panie? Kto ci to powiedzia�? - Dworzanin, kt�ry w zesz�ym roku odwiedzi� Bagdad. Quire �ci�gn�� wargi, jakby rozwa�a� propozycj�. - Jak zapewne zauwa�y�e�, nie jestem bogaty. Maur udawa�, �e my�l taka nigdy nie za�wita�a mu w g�owie. - Owszem, sir, przyda�by ci si� nowy str�j na miejsce obecnego. - Nie jeste� g�upcem, m�j panie. - Zapewne nie. - I od pocz�tku domy�li�e� si�, �e nie jestem ani kapitanem, ani kupcem. - S� w Albionie i tacy, kt�rzy w szczg�lny spos�b lubuj� si� w ub�stwie. Czasem trudno oceni�... Quire przytakn�� i kilkoma chrz�kni�ciami oczy�ci� gard�o. Galeri� nadszed� ko�cisty �otr z z�bami jak pniaki. Na grzbiecie mia� podarty pikowany kaftan, �ydki okrywa�y nogawice z kr�liczych sk�rek, a czapeczka je�dziecka opad�a a� na uszy. U pasa ko�ysa�a si� szpada, z kt�rej kto� niewprawnie zdrapa� rdz�. Jego krok by� niepewny, ale raczej nie na skutek picia, a za spraw� jakiej� innej niedyspozycji. Po�mia�a sk�ra zdradza�a, �e dopiero co przyszed� z mrozu, ale jego oczy p�on�y ju� jasnym p�omieniem. - Kapitanie Quire? - przem�wi�, jakby zosta� wezwany, lub przewidzia� jak�� epikurejsk� niegodziwo��. - W por� zjawiasz si�, Tinkler, aby s�u�y� mi za �wiadka. Oto lord Ibram z Bagdadu. Tinkler sk�oni� si�, k�ad�c brudn� �ap� na stole. Lord Ibram spojrza� niepewnie to na jednego, to na drugiego. - Trzeba ci wiedzie�, �e lord Ibram w�a�nie mnie obrazi�. Maur w ko�cu zacz�� wietrzy� podst�p. - To nieprawda, kapitanie Quire! - Nie by� w stanie si� podnie��, gdy� st� mu nie pozwala�. Nie m�g� te� odej�� nie przeciskaj�c si� albo obok Quire'a, albo Tinklera, kt�ry najwyra�niej by� sprzymierze�cem kapitana. - A zatem staracie si� doprowadzi� do k��tni! Od pocz�tku tak to planowali�cie? - Proponowa�, bym podj�� si� szpiegowania samej Kr�lowej - g�os Quire'a by� lodowaty. - Powiedzia�, �e m�ody sir Lancelot Teale ujawni� mu spos�b, w jaki mo�na tego dokona�. - Ach! - nie wytrzyma� lord Ibram. - Wiesz zatem wszystko. Jestem w potrzasku. Dobrze wi�c - odepchn�� st�, ale Quire przytrzyma� mebel. - Przyznaj�, �e pr�bowa�em zasugerowa� ci szpiegostwo, kapitanie Quire, i by�a to nierozs�dna propozycja. Przynajmniej o tyle, �e ty ju� teraz jeste� profesjonalist� w tym fachu. Mam jednak nadziej�, �e nie gorszy z ciebie dyplomata i zrozumiesz, �e gdybym zosta� porwany, poddany torturom lub zabity, to reperkusje takiego zdarzenia by�yby bardzo powa�ne. M�j stryj jest szwagrem emira Maroka, ponadto jestem spokrewniony z lordem Shahryarem, ambasadorem Arabii, kt�ry wkr�tce przybywa do Albionu. Odejd� teraz rozpami�tuj�c, jaka pop�dliwo�ci mojej udzielona zosta�a nauczka. - Niemniej faktem pozostaje, �e obrazi�e� mnie, lordzie Ibramie. - A zatem przepraszam - sk�oni� si� lord Ibram. - To za ma�o. Jestem wiernym poddanym Kr�lowej. Mo�e nie najlepszym z jej s�ug, ale na pewno lojalnym. Mam nadziej�, �e nie jeste� tch�rzem, sir. - Tch�rzem? Och! Oczywi�cie, �e nie. - Pozw�l mi zatem... - Co? Satysfakcja? Tutaj? Czy zmierzasz do burdy, kapitanie Quire? - Patrz�c na� ciemnymi oczami lord Ibram naci�gn�� wyszywan� klejnotami r�kawic� i pozwoli� tak odzianej d�oni spocz�� na r�koje�ci zakrzywionej szabli. - Zatem ty i tw�j wsp�lnik macie nadziej� mnie zabi�? - Uczyni� pana Tinklera moim sekundantem i dam ci czas na znalezienie w�asnego, lordzie Ibramie. Skoro za� nalegasz, poszukamy te� jakiego� spokojniejszego miejsca do walki. - Zamierzasz walczy� uczciwie, kapitanie Quire? - Powiedzia�em ci ju�, lordzie Ibramie. Obrazi�e� mnie. Zniewa�y�e� moj� Kr�low�. - Tego ostatniego sobie nie przypominam. - Czyni�e� insynuacje. - Powtarza�em tylko og�lnie znane pog�oski. - Saracen zdawa� sobie spraw�, �e taka deklaracja jest poni�ej jego godno�ci i zacisn�� usta. Tymczasem na twarzy kapitana Quire'a wykwit� krzywy u�miech. - Czy to przystoi, by kto� tak wysokiego urodzenia dawa� wiar� zwyk�ym plotkom? Tylko kto� pozbawiony honoru mo�e powtarza� to, co szepcze sobie mot�och. - Przyznaj� ci racj� - Maur wzruszy� ramionami. - Niech b�dzie zatem, stan� do walki. Czy w tej ha�astrze musz� szuka� sekundanta? Czy nie ma na g�rze d�entelmena, kt�rego m�g�bym poprosi� o przys�ug�? - Tylko mistrz Wheldrake. Mamy sprawdzi�, ile w nim zosta�o �ycia? - Quire obszed� st�, a Tinkler odst�pi�, pozwalaj�c lordowi Ibramowi przej��. Quire ruszy� ju� ku drzwiom, w kt�rych znikn�� Wheldrake, ale Maur go powstrzyma�. - Ten biedak si� nie nada. - A zatem zostaje ci kt�ry� z tych - Quire wskaza� na ci�b� w dole. - Ka�dy si� tego podejmie; je�li zap�acisz, naturalnie. Maur przechyli� si� przez barierk�. - Potrzebuj� sekundanta do pojedynku. Korona dla tego m�czyzny, kt�ry ze mn� p�jdzie - powiedzia� prezentuj�c srebrn� monet�. Rumianolicy zawadiaka w sk�rach, kt�ry niedawno wypad� w trakcie walki przez g��wne drzwi, wr�ci� widocznie jakim� tylnym wej�ciem; sta� teraz ze szram� na �ysinie oraz dwoma zadrapaniami na czole i przyciska� g�bk� do naderwanego ucha. - Ja p�jd�. Wol� by� raczej �wiadkiem walki ni� uczestnikiem. Quire u�miechn�� si�. - Co sta�o si� z twoim przeciwnikiem? - Uciek�, sir, ale zostawi� to - si�gn�� po co� le��cego na stole i zademonstrowa� kawa�ek ludzkiego nosa. - Odgryz�em mu go. Domaga� si� zwrotu, chcia� znale�� cyrulika, kt�ry by mu to przyszy�. Ale skoro uczciwie si�gn��em po wygran�, tak i odm�wi�em - za�mia� si� rzucaj�c och�ap w kierunku paleniska. Nos nie dolecia� do ognia i zacz�� przysma�a� si� na ruszcie. Lord Ibram odwr�ci� si� do kapitana Quire'a. - S�ysza�e� co� o mnie? Sir Lancelot m�wi� ci cokolwiek? - Na przyk�ad, �e jeste� wy�mienitym szermierzem? - A zatem uwa�asz, �e jeste� lepszy? Quire nie raczy� odpowiedzie�. Kompania opu�ci�a tawern� tylnym wyj�ciem i nadrzeczn� �cie�k� dotar�a do powozu, kt�rym Quire i Ibram przyjechali do Konia Morskiego. Trz�li si� z zimna wdrapuj�c si� do �rodka, a Quire poleci� wo�nicy skierowa� si� na pole Wbite Hali. Raz jeszcze kapitan spojrza� na szerok�, czarn� rzek�. Pada� g�sty �nieg i wydawa�o si�, �e rzeka toczy wody leniwiej, ni� zwykle. Przez biel �niegu wida� �wiat�a i sylwetk� sporego statku, s�ycha� tak�e wios�a holownika prowadz�cego jednostk� ku dokom w Charing Cross. Quire spojrza� potem na Maura, kt�ry stara� si� nie okazywa� po sobie z�o�ci, kiwn�� na krzywi�cego si� pie�kami z�b�w Tinklera. Odwr�ci� jednak wzrok od �o�nierza z poczerwienia�� ju� g�bk�, kt�ry, pragn�c zarobi� na obiecane srebro, pr�bowa� wci�gn�� lorda Ibrama w przyjacielsk� rozmow�. Pow�z podskakiwa� na zamarzni�tych koleinach i znikn�� w mroku. Na pok�adzie statku, kt�ry o tak p�nej porze i w tak niesprzyjaj�cych okoliczno�ciach p�yn�� w g�r� Tamizy, sir Thomas Ffynne st�pa� jedn� nog� w�asn� i jedn� wyci�t� z ko�ci s�oniowej po deskach mostku i wydawa�o mu si�, �e oddech jego zamarza ledwo opu�ciwszy nozdrza. Mia� nadziej�, �e �wit pospieszy si� i nadejdzie zanim statek dotrze do nabrze�a, nie ufa� bowiem ludziom, kt�rzy go holowali. Znaki nawigacyjne by�y ledwo widoczne, a na dodatek nie wszystkie pali�y si� tej nocy. G�sty �nieg okrywa� ca�y statek, spoczywaj�c na rejach, takielunku, por�czach i pok�adach; osiada� nawet na g�owie Toma Ffynne'a, usi�owa� wedrze� si� mi�dzy but a po�czoch� i zmrozi� jedyn� pozosta�� stop�, by i ona zosta�a mu odj�ta (pierwsz� straci� na skutek odmro�enia podczas s�ynnej wyprawy do ko�a podbiegunowego). Tom Ffynne powraca� nasyciwszy si� piractwem, okre�lanym przez niego pobieraniem myta, a kt�re uprawia� ostatnio na Morzu Meksyka�skim. Najpierw zamierza� wr�ci� na czas �wi�t Bo�ego Narodzenia, potem na noworoczn� maskarad�, ale poniewa� i jedno i drugie omin�o go, by� w pod�ym nastroju. Jednak z przyjemno�ci� patrzy� na Londyn, na odleg�y, skrz�cy si� pa�ac i sk�onny by� nawet podzi�kowa� ch�opcu, kt�ry przyni�s� mu z kam-buza czark� gor�cego rumu. Pi� ma�ymi �ykami, metal parzy� okolone brod� wargi. Tom Ffynne chrz�ka�, przytupywa� mocno i krzycza� na holuj�cych za ka�dym razem, gdy wydawa�o mu si�, �e zanadto zbli�yli si� do wysokiego brzegu rzeki. Drobny, pulchny i rumiany sir Thomas Ffynne to posiadacz jednego z najbystrzejszych umys��w w ca�ym Albionie. W wieku lat dwudziestu sze�ciu, zostawszy admira�em, dowodzi� flot� wojenn� Kr�la Herna i jak ryba w wodzie czu� si� w tamtych czasach podboj�w i �upiestwa. To pod Hernem zas�yn�� jako �otr Tom Ffynne, a by�a to epoka, kt�ra zna�a naprawd� wielu niegodziwc�w. Obecnie jednak jego mi�o�� do Kr�lowej by�a r�wnie silna jak uczucie lorda Montfallcona, jednego z niewielu, kt�rzy przetrwali rz�dy Herna nie trac�c poczucia godno�ci i jednego z zaledwie kilku nadal piastuj�cych swoje urz�dy. Stryj Toma Ffynne'a podbi� dla Herna kalif�w maureta�skich, ale to Ffynne utrzyma� zdobycz dla Korony i uczyni� kalif�w we wszystkim zale�nymi od Albionu. On te� zd�awi� obie wielkie rewolty, kt�re wybuch�y na kontynencie Yirginii, or�em umacnia� pot�g� Imperium w Kitaju, w Indiach, we wszystkich kr�lestwach Azji i na wybrze�ach Afryki. Wsz�dzie ws�awi� si� bezwzgl�dno�ci� w d��eniu do jednego celu - ustanowienia dominacji Albionu nad owymi ziemiami, kt�re s� teraz protektoratami Gloriany. Kr�lowa za� chroni te kraje zakazuj�c przemocy i domagaj�c si� przestrzegania litery prawa wobec wszystkich tych, kt�rzy prawo jej przyjmuj� za w�asne. K�opotliwe to dni dla Ffynne'a, kt�ry terror uznawa� niegdy� za najlepszy instrument zaprowa- dzania �adu we wszech�wiecie, a wszelkie nowe prawa uwa�a� za fanaberie i wyrzucanie pieni�dzy po to tylko, by u�atwi� nadu�ycia tym, kt�rych prawa owe mia�y w teorii chroni�. Nauczy� si� jednak respektowa� decyzje Wielkiej Matki i ust�powa� tam, gdzie Kr�lowa nie �yczy�a sobie jego zdania ni osoby. Od tej pory zadowala� si� wyprawami badawczymi i sporadycznie uprawianym piractwem, kt�re uchodzi mu na sucho tak d�ugo, jak d�ugo napadane statki nie p�ywaj� pod bander� zbyt znakomitego monarchy. �adownie jego wynios�ego statku, Tristana i Izoldy, pe�ne by�y skarb�w, zdobytych na zachodnioindyjskich cesarzach, kt�rych miasta odwiedza� Ffynne, wyp�ywaj�c szerok� rzek� na wiele setek mil w g��b l�du, oraz materi� i sztabami z�ota z dw�ch iberyjskich karawel, kt�re po trwaj�cej pi�� godzin walce pokona� u wybrze�y Kalifornii, najbardziej na Zach�d wysuni�tej prowincji Yirginii. Tom Ffynne zamierza� odda� to wszystko swej Kr�lowej, �ywi� jednak opart� na do�wiadczeniu nadziej�, �e Kr�lowa pozwoli rozdzieli� spor� cz�� tych skarb�w pomi�dzy oficer�w i marynarzy Tristana i Izoldy. Niemniej audiencj� pragn�� uzyska� z innego jeszcze powodu - przywi�z� wie�ci, kt�re zainteresuj� zapewne Montfallcona, a mo�e nawet zaniepokoj� Kr�low�. Ffynne zda� sobie nagle spraw�, �e w g�stym �niegu �wit nadszed� niezauwa�enie. Horyzont zblad�, stopniowo ukazuj�c pa�ac wznosz�cy si� dumnie jak alpejski szczyt, ods�aniaj�c skryty pod �niegiem Londyn i nurt zamarzaj�cej nawet w kilwaterze Tamizy. Wszystko by�o bia�e i pogr��one w ciszy. Tom Ffynne przesta� przytupywa� i nieruchomo wpatrywa� si� z podziwem w stolic� Albionu, nad kt�r� wstawa� pierwszy dzie� Nowego Roku rozpoczynaj�cego trzynast� rocznic� pokojowego panowania Gloriany. Rok ten, zgodnie z przepowiedniami doktora Dee, astrologa Kr�lowej, b�dzie najbardziej znacz�cym tak w jej �yciu, jak i w dziejach Kr�lestwa. Tom Ffynne wypu�ci� wielk�, paruj�c� chmur� westchnienia. Uderzy� jedn� d�oni� o drug� i strz�sn�� z ciemnej brody sopelki lodu; mrukn�� z zadowoleniem na widok macierzystego portu, kt�ry wy�oni� si� przed nim w dumnym, zamarzni�tym majestacie tymczasowej oazy spokoju. ROZDZIA� 2 W KT�RYM KR�LOWA GLORIANA WST�PUJE W PIERWSZY DZIE� NOWEGO ROKU, PRZYJMUJE DWORZAN I DOWIADUJE SI� O PEWNYCH NADER NIEPOKOJ�CYCH SPRAWACH Owinieta w obszern�, obramowan� srebrn� la-m�wk� koszul� nocn� koloru ko�ci s�oniowej, z w�osami skrytymi pod czepkiem ze zwyk�ego p��tna, Kr�lowa Gloriana podnios�a si� spomi�dzy bia�ych prze�cierade�. Bladymi d�o�mi, na kt�rych l�ni�y gustowne platynowe pier�cienie z wprawionymi per�ami, odsun�a farbowane na bia�o kotary ��ka, wsta�a i podesz�a do okna. Pomi�dzy poprzycinanymi krzewami cis�w, kt�rym poranek nada� poz�r marmuru, kroczy�y dumnie po pokrytym �niegiem trawniku pawie. Na tropy ptak�w pada�y jeszcze ostatnie, bia�e p�atki, ale mleczne niebo rozja�nia�o si� z wolna ukazuj�c subtelne �lady b��kitu. Gloriana odwr�ci�a si� do niewysokiej damy dworu, kt�ra czeka�a obok ci�ko zdobionej srebrem tacy ze �niadaniem. - �wietnie wygl�dasz, Mary. Bardzo kobieco. Nabra�a� kolor�w... Ale zm�czona, jak s�dz�? Jakby na potwierdzenie, Mary ziewn�a: - Ach, to �wi�towanie... - Chyba za wcze�nie opu�ci�am bal maskowy. Czy spodoba� si� on twojemu ojcu? A braciom i siostrom? Dobrze si� bawili? Nie �a�uj�? - Gloriana zada�a zbyt du�o pyta� na raz, by da�o si� na kt�rekolwiek odpowiedzie�. - To by�a wspania�a noc, Wasza Wysoko��. Gloriana siad�a przy skromnym stole t podnios�a pokrywy, wybieraj�c na pierwszy ogie� cynaderki i flaczki. - Zimno dzi�. Jad�a� ju�, Mary? Asystuj�ca przy posi�ku Mary Perrott zdawa�a si� dr�e� lekko. Odkrywszy to, Gloriana wskaza�a widelcem na drzwi. - Wracaj do ��ka i zdrzemnij si� jeszcze z godzin� lub dwie. Nie b�dziesz mi teraz potrzebna. Najpierw jednak dorzu� drew do ognia i przynie� mi gronostajowy p�aszcz. To nowa sukienka, co? Dobrze ci w czerwieni, chocia� stanik wydaje si� by� za ciasny. Lady Mary zarumieni�a si� lekko i pochyli�a nad kominkiem. - Zamierzam go przerobi�, pani. - Wysz�a, wracaj�c po chwili z gronostajami. Narzuci�a p�aszcz na szerokie ramiona swej Kr�lowej. - Dzi�kuj�, pani. Dwie godziny? Gloriana u�miechn�a si�, sko�czy�a cynaderki i szybko zabra�a si� za szcz�liwie jeszcze niewystyg�e �ledzie. - Tak. Ale nie odwiedzaj ukochanego i nie przyjmuj wizyt, tylko naprawd� �pij, Mary, a w�wczas zdolna b�dziesz wype�ni� wszystkie swe obowi�zki. - Zrobi� jak ka�esz, pani. - Dworny dyg i Mary wymkn�a si� ze skromnego pokoju Kr�lowej. Gloriana stwierdzi�a, �e tak naprawd� nie ma wcale ochoty na �ledzie i gwa�townie wsta�a od sto�u. Wdzi�czna losowi za darowan� nadprogramowo chwil� prywatno�ci, podesz�a do wisz�cego na �cianie przy drzwiach lustra. Przyjrza�a si� poci�g�ej, pi�knej twarzy o delikatnie zarysowanym ko��cu; oczom, kt�rych ciekawo�� nie opuszcza�a jakby jedynie z obowi�zku. Krytycznie oceni�a szpetot� sztywnego czepka i uwolni�a kasztanowate w�osy, a� sp�yn�y na ramiona. Rozwi�za�a koszul�, zrzuci�a gronostaje i naga, g�adka i l�ni�ca stan�a przed lustrem odbijaj�cym jej idealnie proporcjonaln�, blisko dwumetrow� figur�, nie skalan� wcale tym, co od dawna kochankowie ryli na jej sk�rze niby na korze drzewa. A przecie� przesz�a przez tuzin wtajemnicze�, zazna�a, od czas�w dziewcz�co�ci, uderze� niemal wszystkich rodzaj�w r�zeg i biczysk, torturowana by�a ogniem i �elazem, kaleczona, drapana, najpierw przez samego ojca lub tych, kt�rzy, s�u��c mu, pragn�li zar�wno wychowa� jak i ukara� j�; potem przez kochank�w maj�cych w zamiarze wynie�� j� na szczyt owego do�wiadczenia, kt�rego ci�gle tak zawzi�cie poszukiwa�a. Przesun�a r�kami po biodrach, nie z narcyzmu jednak, ale w wyniku roztargnienia. Zastanawia�a si� bowiem, jak mo�e tak zmys�owe cia�o ulegaj�ce �atwo ka�dej podniecie odmawia� tej ostatecznej ulgi, kt�rej zazna�a wi�kszo�� kochank�w cia�a owego u�ywaj�cych. Gloriana westchn�a cicho i na�o�y�a szat�, owijaj�c si� futrem - akurat na czas, by zawo�a� "wej��" w odpowiedzi na pukanie. Do pokoju wkroczy�a najbli�sza przyjaci�ka Kr�lowej, a zarazem jej osobista sekretarka i powierniczka, Una, ksi�na Scaith. Ksi�na mia�a na sobie szar� barlotk� z wysokim, zupe�nie zakrywaj�cym szyj� ko�nierzem i kr�tkimi, bufiastymi r�kawami, rozszerzaj�c� si� by odkry� ciemnoczerwon� i z�ot� krynolin�. Twarz Uny mia�a kszta�t serca i wyziera�y z niej oczy szare, inteligentne i ciep�e, kt�rych spojrzenie starcza�o za wszelkie wst�py i poranne powitania. Obie kobiety obj�y si� na chwil�. - Na Hermesa, do�� mam takich doktor�w, jak ci, kt�rych ostatnio mi przys�ano - za�mia�a si� Kr�lowa. - K�uli mnie przez ca�� noc jakimi� ma�ymi instrumentami i nudzili przy tym tak bardzo, �e zapad�am w mocny sen. Gdy si� obudzi�am, ju� ich nie by�o. Wy�lesz im ode mnie jakie� podarki? Trzeba im podzi�kowa� za fatyg�. Ksi�na Scaith przytakn�a, b�d�c ostro�n� w podzielaniu nastroj�w przyjaci�ki. Wysz�a z sypialni do przyleg�ego pokoju, otworzy�a sekretarzyk i wyci�gaj�c z niego notatnik, zawo�a�a: - W�osi? Ilu? - Trzech ch�opc�w i trzy dziewczyny. - Podarunki r�wnej warto�ci? - Tak b�dzie najlepiej. Una znalaz�a si� znowu w sypialni. - Tom