Franz Kafka - Proces

Szczegóły
Tytuł Franz Kafka - Proces
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Franz Kafka - Proces PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Franz Kafka - Proces PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Franz Kafka - Proces - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Franz Kafka - Proces Rozdzia� I - Aresztowanie - Rozmowa z pani� Grubach - Potem panna B�rstner Rozdzia� II - Pierwsze przes�uchanie Rozdzia� III - W pustej sali posiedze� - Student - Kancelarie Rozdzia� IV - Przyjaci�ka panny B�rstner Rozdzia� V - Siepacz Rozdzia� VI - Wuj - Leni Rozdzia� VII - Adwokat - Fabrykant - Malarz Rozdzia� VIII - Kupiec Block - K. wypowiada adwokatowi Rozdzia� IX - W katedrze Rozdzia� X � Koniec 1 Rozdzia� pierwszy Aresztowanie - Rozmowa z pani� Grubach - Potem panna B�rstner Kto� musia� zrobi� doniesienie na J�zefa K., bo mimo �e nic z�ego nie pope�ni�, zosta� pewnego ranka po prostu aresztowany. Kucharka pani Grubach, jego gospodyni, przynosz�ca mu �niadanie codziennie oko�o �smej godziny rano, tym razem nie przysz�a. To si� dotychczas nigdy nie zdarzy�o. K. czeka� jeszcze chwil�, widzia� ze swego ��ka star� kobiet� z przeciwka, kt�ra obserwowa�a go z niezwyk�� ciekawo�ci�, potem jednak g�odny i zdziwiony zadzwoni�. Natychmiast kto� zapuka� i wszed� m�czyzna, kt�rego jeszcze nigdy w tym mieszkaniu nie widzia�. By� wysmuk�y, a jednak silnie zbudowany, mia� na sobie czarne, obcis�e ubranie, podobne do stroju podr�nego, zaopatrzone w r�ne kieszenie, fa�dy, guziki i sprz�czki oraz pasek, tak �e wygl�da�o nadzwyczaj praktycznie, mimo i� nie by�o jasne, do czego by mog�o s�u�y�. - Kto pan jest? - zapyta� K. i natychmiast podni�s� si� w ��ku. M�czyzna jednak zby� to milczeniem, jak gdyby i tak trzeba by�o pogodzi� si� z jego obecno�ci�, i spyta� tylko: - Pan dzwoni�? - Niech mi Anna przyniesie �niadanie - powiedzia� K. i stara� si� tymczasem, milcz�c i nat�aj�c uwag� dociec, kim w�a�ciwie jest �w cz�owiek. Ale ten nie liczy� si� z jego ciekawo�ci�, lecz podszed� do drzwi, kt�re na p� uchyli�, aby komu�, kto widocznie sta� tu� za nimi, powiedzie�: 2 - On chce, by Anna przynios�a mu �niadanie. W pokoju przyleg�ym da� si� s�ysze� chichot, ale s�dz�c z g�osu, trudno by�o pozna�, czy to �mia�a si� jedna osoba, czy wi�cej. Cho� obcy cz�owiek nie dowiedzia� si� w�a�ciwie nic, czego by ju� przedtem nie wiedzia�, zwr�ci� si� do K. oznajmiaj�c: - To jest niemo�liwe. - O, to co� nowego - powiedzia� K., wyskoczy� z ��ka i wdzia� szybko spodnie. - Chc� jednak zobaczy�, kto tam jest w s�siednim pokoju, a pani Grubach odpowie mi za to zak��cenie spokoju! - Wprawdzie natychmiast uczu�, �e nie powinien by� tego g�o�no m�wi� i �e przez to uznaje do pewnego stopnia prawo nieznajomego do nadzoru, jednak nie wydawa�o mu si� to teraz wa�ne. W ka�dym razie tak to widocznie nieznajomy zrozumia�, gdy� powiedzia�: - Nie zechcia�by pan raczej tu zosta�? - Nie chc� ani tu zosta�, ani z panem rozmawia�, dop�ki pan mi si� nie przedstawi. - Nie mia�em nic z�ego na my�li - rzek� nieznajomy i otworzy� teraz dobrowolnie drzwi. S�siedni pok�j, do kt�rego K. Wszed� wolniej, ni� chcia�, wygl�da� na pierwszy rzut oka prawie tak samo jak poprzedniego wieczora. By�o to mieszkanie pani Grubach. Mo�e w tym prze�adowanym meblami, makatami, porcelan� i fotografiami pokoju by�o dzi� nieco wi�cej miejsca ni� zazwyczaj, ale nie mo�na tego by�o zauwa�y� od razu, tym bardziej �e g��wna zmiana polega�a na obecno�ci jakiego� m�czyzny, siedz�cego przy otwartym oknie z ksi��k�, znad kt�rej teraz podni�s� g�ow�. - Powinien pan by� zosta� w swoim pokoju! Czy Franciszek panu tego nie powiedzia�? - Ale czego pan chce ode mnie, u licha? - rzek� K. Wodz�c oczami od nowego nieznajomego do tego, kt�rego nazwano Franciszkiem, a kt�ry zosta� w drzwiach. Przez otwarte okno znowu wida� by�o w przeciwleg�ej kamienicy star� kobiet�, kt�ra z prawdziwie starcz� ciekawo�ci� podesz�a do okna, aby w dalszym ci�gu wszystkiemu si� przypatrywa�. 3 - Ale� chc� widzie� pani� Grubach - powiedzia� K., zrobi� ruch, jakby si� wyrywa� obu ludziom, kt�rzy stali przecie� daleko od niego, i chcia� p�j�� dalej. - Nie - rzek� cz�owiek przy oknie, rzuci� ksi��k� na stolik i wsta�. - Nie wolno panu odej��,' pan jest przecie� aresztowany. - Tak to wygl�da - rzek� K. - Ale za co? - spyta� potem. - Tego panu nie mo�emy powiedzie�. Prosz� p�j�� do swego pokoju i czeka�. Wdro�ono ju� dochodzenie i w swoim czasie dowie si� pan o wszystkim. Wychodz� Ju� poza instrukcje, rozmawiaj�c z panem tak uprzejmie. Ale spodziewam si�, �e tego nie s�yszy nikt opr�cz Franciszka, a ten jest wbrew wszelkim przepisom a� nadto grzeczny wobec pana. Je�li pan dalej b�dzie mia� tyle szcz�cia, ile obecnie przy wyznaczaniu stra�nik�w, to mo�e pan by� ca�kiem spokojny. K. chcia� usi���, lecz zauwa�y�, �e w ca�ym pokoju nie by�o miejsca do siedzenia z wyj�tkiem krzes�a przy oknie. - Pan si� jeszcze sam przekona, jak dalece to wszystko jest prawd� - powiedzia� Franciszek i zbli�y� si� do niego wraz z drugim m�czyzn�. Zw�aszcza ten ostatni przewy�sza� znacznie K. Wzrostem i klepa� go raz po raz po ramieniu. Obaj zbadali koszul� nocn� K. i orzekli, �e teraz b�dzie musia� w�o�y� o wiele gorsz�, ale �e oni t� koszul�, jak i ca�� jego pozosta�� bielizn�, przechowaj� i zwr�c�, je�li jego sprawa wypadnie pomy�lnie. - Lepiej b�dzie, je�li pan odda te rzeczy nam ani�eli do magazynu - powiedzieli - bo w magazynie zdarzaj� si� cz�sto sprzeniewierzenia i opr�cz tego sprzedaje si� tam po jakim� czasie wszystkie przedmioty, bez wzgl�du na to, czy dochodzenie jest ju� uko�czone, czy nie. A jak d�ugo trwaj� tego rodzaju procesy, zw�aszcza w ostatnich czasach! Dosta�by pan co prawda w ko�cu pewn� sum� ze sprzeda�y, ale suma ta jest po pierwsze niewielka, bo przy wyprzeda�y rozstrzyga nie tyle wysoko�� ceny wywo�awczej, ile wysoko�� �ap�wki, po drugie za� kwota ta, jak do�wiadczenie uczy, maleje dalej z roku na rok, przechodz�c z r�ki do r�ki. K. nie zwraca� prawie uwagi na te rady; prawa dysponowania w�asnymi rzeczami, prawa, kt�re mo�e jeszcze posiada�, nie ceni� wysoko, o wiele wa�niejsze by�o, aby zda� 4 sobie spraw� ze swego po�o�enia. W obecno�ci jednak tych ludzi nie m�g� si� nawet zastanowi�, potr�cany co chwila niemal po przyjacielsku brzuchem jednego ze stra�nik�w -mogli to by� chyba tylko stra�nicy - ale gdy podnosi� wzrok, widzia� zupe�nie z tym grubym cia�em nie harmonizuj�c� such�, ko�cist� twarz, z grubym, w bok skrzywionym nosem, twarz, kt�ra ponad jego g�ow� porozumiewa�a si� spojrzeniem z towarzyszem. Co to byli za ludzie? O czym m�wili? Jakiej w�adzy podlegali? K. �y� przecie� w pa�stwie praworz�dnym, wsz�dzie panowa� pok�j, wszystkie prawa by�y przestrzegane, kto �mia� go we w�asnym mieszkaniu napada�? Zawsze by� sk�onny wszystko lekko traktowa�, wierzy� temu, co najgorsze, dopiero kiedy ono na� spad�o, nie zabezpiecza� si� na przysz�o��, cho�by zewsz�d grozi�y niebezpiecze�stwa - w tym jednak wypadku nie wydawa�o mu si� to w�a�ciwe. Mo�na by�o wprawdzie wzi�� to wszystko za �art, gruby �art, kt�ry mu, z nie wiadomych powod�w, mo�e z okazji jego dzisiejszej trzydziestej rocznicy urodzin, splatali jego. koledzy z banku. To by�o naturalnie mo�liwe. I mo�e wystarczy�o tylko roze�mia� si� stra�nikom w twarz, aby i oni si� roze�miali, mo�e to byli tylko pos�a�cy z rogu ulicy - w istocie byli troch� do nich podobni - mimo to by� od pierwszej chwili, niemal odk�d spostrzeg� stra�nika Franciszka, zdecydowany nie wypuszcza� z r�ki �adnego swego atutu. Z tego, �e p�niej powiedz�, i� nie rozumie si� na �artach, niewiele sobie robi�. Co prawda, nie by�o w jego zwyczaju wyci�ga� nauk z do�wiadczenia - dobrze sobie przypomina� pewne same przez si� nic nie znacz�ce wypadki, w kt�rych, inaczej ni� jego znajomi, �wiadomie i bez najmniejszej troski o mo�liwe nast�pstwa zachowa� si� nieostro�nie i za to w rezultacie zosta� ukarany. To nie powinno si� by�o powt�rzy�, przynajmniej tym razem. Je�li to by�a komedia, by� zdecydowany wzi�� w niej udzia�. Na razie by� jeszcze wolny. - Przepraszam - rzek� i szybko przeszed� pomi�dzy stra�nikami do swego pokoju. - Wygl�da na rozs�dnego - us�ysza� za sob� uwag� stra�nik�w. W swoim pokoju otworzy� natychmiast gwa�townie szuflady biurka. Wszystko le�a�o tam w najwi�kszym porz�dku, ale w�a�nie legitymacyji, kt�rych szuka�, nie m�g� w zdenerwowaniu znale��. W ko�cu znalaz� swoj� kart� rowerow� i chcia� z 5 ni� p�j�� do stra�nik�w, lecz potem wyda� mu si� ten papier zbyt b�ahy i po dalszych poszukiwaniach znalaz� wreszcie swoj� metryk�. Gdy wr�ci� do s�siedniego pokoju, otworzy�y si� w�a�nie drzwi naprzeciwko, chcia�a nimi wej�� pani Grubach. Widzia� j� tylko kr�tk� chwil�, bo zaledwie pozna�a K., zmiesza�a si� widocznie, przeprosi�a, cofn�a si� i nadzwyczaj ostro�nie zamkn�a drzwi za sob�. K. zdo�a� zaledwie jeszcze powiedzie�: - Ale� prosz� wej��. I oto sta� ze swoimi papierami na �rodku pokoju, patrza� jeszcze na drzwi, kt�re si� ju� nie otworzy�y, i zerwa� si� przestraszony dopiero na zawo�anie stra�nik�w, kt�rzy siedzieli ko�o otwartego okna i jak K. teraz zauwa�y�, spo�ywali jego �niadanie. - Dlaczego nie wesz�a? - spyta�. - Nie wolno jej - odpowiedzia� wy�szy stra�nik - jest pan przecie� aresztowany. - Jak�e mog� by� aresztowany? I do tego w taki spos�b? - Znowu pan zaczyna - powiedzia� stra�nik i zanurzy� kromk� chleba z mas�em w s�oiku z miodem. - Na takie pytania nie odpowiadamy. - B�dziecie mi na nie musieli odpowiedzie� - powiedzia� K. - Oto moje dokumenty, poka�cie mi teraz wasze, a przede wszystkim rozkaz aresztowania. - Mi�y Bo�e - rzek� stra�nik - �e te� pan nie umie zastosowa� si� do swego po�o�enia. Jakby uwzi�� si� pan dra�ni� nas bez celu, cho� jeste�my teraz prawdopodobnie bli�si panu od wszystkich pa�skich bli�nich. - Tak jest w istocie, niech pan temu wierzy - doda� Franciszek, nie podnosz�c do ust fili�anki kawy, kt�r� trzyma� w r�ku, lecz patrz�c na K. d�ugim, jakby pe�nym znaczenia, cho� niezrozumia�ym spojrzeniem. K. wbrew w�asnej woli wda� si� w wymian� spojrze� z Franciszkiem, potem uderzy� jednak w swoje papiery i rzek�: - Tu s� moje dokumenty. - C� one nas obchodz�? - zawo�a� teraz wy�szy stra�nik. - Pan si� zachowuje gorzej ni� dziecko. Czego pan chce? Czy my�li pan, �e pan szybciej wygra sw�j ci�ki, przekl�ty proces dyskutuj�c z nami, stra�nikami o 6 legitymacji i nakazie aresztowania? Jeste�my tylko skromnymi funkcjonariuszami nie znaj�cymi si� na dokumentach, mamy tyle z pa�sk� spraw� wsp�lnego, �e musimy przez dziesi�� godzin dziennie pilnowa� pana i za to nam p�ac�. Oto wszystko, czym jeste�my, tyle jednak potrafimy zrozumie�, �e wysokie w�adze, kt�rym s�u�ymy, informuj� si�, nim zarz�dz� aresztowanie, bardzo dok�adnie o powodach uwi�zienia i o osobie uwi�zionego. Nie mo�e w tym zaj�� �adna pomy�ka. Nasza w�adza, o ile j� znam, a znam tylko najni�sze s�u�bowe stopnie, nie szuka winy w�r�d ludno�ci, raczej wina sama przyci�ga organy s�dowe, kt�re j� w�wczas �cigaj�, jak m�wi ustawa, i wysy�aj� nas, stra�nik�w. Takie jest prawo. Gdzie wi�c mo�e tu zaj�� jaka� pomy�ka? - Nie znam tego prawa - powiedzia� K. - Tym gorzej dla pana - odrzek� stra�nik. - Ono istnieje chyba jedynie w waszych g�owach - powiedzia� K. Chcia� w jaki� spos�b wkra�� si� w my�li stra�nik�w, zmieni� je na swoj� korzy��, zakorzeni� si� w nich. Lecz stra�nik odpowiedzia� surowo: - Pan je jeszcze na sobie odczuje. Franciszek wmiesza� si� i rzek�: - Patrz, Willem, on przyznaje, �e tego prawa nie zna, a r�wnocze�nie twierdzi, �e jest niewinny. - Masz zupe�n� racj�. Ale on sobie niczego nie da wyt�umaczy� - powiedzia� drugi. K. nie odpowiada� ju� nic. "Czy mam si� da� ba�amuci� tym najni�szym funkcjonariuszom? - my�la� - sami przyznaj�, �e nimi s�. Przecie� gadaj� o rzeczach, kt�rych zupe�nie nie rozumiej�. Ich pewno�� siebie pochodzi jedynie z g�upoty. Kilka s��w, kt�re zamieni� z kim� sobie r�wnym, o wiele lepiej mi wszystko wyja�ni ni� d�ugie rozmowy z tymi gburami." Przeszed� si� kilka razy po wolnej cz�ci pokoju tam i z powrotem. Widzia�, jak naprzeciwko stara kobieta przyci�gn�a do okna obejmuj�c ramieniem jakiego� starca w wieku jeszcze bardziej podesz�ym. K. postanowi� sko�czy� z tym widowiskiem. - Zaprowad�cie mnie do waszego prze�o�onego - powiedzia�. 7 - Dopiero na jego �yczenie, nie pr�dzej - odpowiedzia� stra�nik nazwany Willemem. - A teraz radz� panu - doda� - p�j�� do swego pokoju, zachowywa� si� cicho i czeka� na dalsze rozporz�dzenia. Radzimy panu nie zajmowa� si� bezu�ytecznymi my�lami, tylko skupi� si�, gdy� b�dzie pan jeszcze musia� sprosta� niema�ym wymaganiom. Nie obchodzi si� pan z nami, jak zas�u�yli�my na to nasz� uprzejmo�ci�, zapomnia� pan, �e b�d� co b�d� jeste�my w por�wnaniu z panem wolnymi lud�mi, a to jest niema�a przewaga. Mimo to jeste�my gotowi, je�li pan ma pieni�dze, przynie�� panu skromne �niadanie z kawiarni naprzeciwko. K. sta� chwil� cicho, nie odpowiadaj�c na t� propozycj�. By� mo�e, gdyby otworzy� drzwi do nast�pnego pokoju albo nawet do przedpokoju, nie o�mieliliby si� go powstrzyma�, mo�e by�oby najprostszym rozwi�zaniem sytuacji, gdyby posun�� si� do ostateczno�ci. Ale mo�e te� rzuciliby si� na niego, a raz schwytany i obalony straci�by ca�� przewag�, jak� dot�d nad nimi pod pewnym wzgl�dem zachowa�. Dlatego z ostro�no�ci postanowi� zda� si� na rozwi�zanie, kt�re musia�o przyj�� naturalnym biegiem rzeczy, i wr�ci� do swego pokoju. Ani z jego strony, ani ze strony stra�nik�w nie pad�o ju� �adne s�owo. Rzuci� si� na ��ko i wzi�� z umywalni pi�kne jab�ko, kt�re przygotowa� sobie wczoraj wieczorem na poranny posi�ek. Teraz stanowi�o ono jego ca�e �niadanie, w ka�dym razie, o czym si� po pierwszym k�sie przekona�, o wiele lepsze od �niadania z brudnego baru, kt�re by otrzyma� z �aski stra�nik�w. Czu� si� dobrze i bezpiecznie. Wprawdzie opu�ci� dzi� przed po�udniem s�u�b� w banku, ale m�g� �atwo to usprawiedliwi� dzi�ki stosunkowo wysokiemu stanowisku, jakie tam zajmowa�. Czy powinien poda� prawdziwy pow�d nieobecno�ci? Mia� zamiar tak zrobi�. Gdyby mu nie uwierzono, co by�o w tym wypadku �atwo zrozumia�e, m�g�by powo�a� na �wiadk�w pani� Grubach albo oboje staruszk�w z przeciwka, kt�rzy teraz pewnie spieszyli do przeciwleg�ego okna. Dziwi�o to K., przynajmniej z punktu widzenia stra�nik�w, �e zap�dzili go do tego pokoju i zostawili samego tu, gdzie przecie� mia� wszelkie mo�liwo�ci odebrania sobie �ycia. R�wnocze�nie jednak zastanawia� si�, tym razem z w�asnego punktu widzenia, czy mia� w istocie pow�d do takiego kroku. 8 Czy dlatego, �e ci dwaj siedzieli obok i sprz�tali mu sprzed nosa �niadanie? By�by ten krok czym� tak bezsensownym, �e ju� wskutek tej bezsensowno�ci nie by�by w stanie go uczyni�, nawet gdyby mia� na� ochot�. Gdyby ograniczono�� stra�nik�w nie by�a tak ra��ca, mo�na by przypuszcza�, �e i oni byli tego samego zdania i nie widzieli niebezpiecze�stwa zostawiaj�c go samego. Mogli teraz, je�li chcieli, widzie�, jak podszed� do szafki �ciennej, gdzie przechowywa� dobr� w�dk�, jak naprz�d wychyli� jeden kieliszek zamiast czego� gor�cego na �niadanie, a nast�pnie drugi dla dodania sobie odwagi, ten drugi jedynie z przezorno�ci, na wszelki wypadek. Wtem wstrz�sn�� nim krzyk z s�siedniego pokoju tak gwa�townie, �e zadzwoni� z�bami o szk�o. - Nadzorca wzywa pana! - zawo�ano. Tym, co go przestraszy�o, by� krzyk, ten kr�tki, urywany, �o�nierski wrzask, o kt�ry by nigdy stra�nika Franciszka nie pos�dza�. Sam rozkaz by� mu po��dany. - Wreszcie! - odkrzykn��, zamkn�� szafk� i natychmiast pobieg� do s�siedniego pokoju. Tam stali obaj stra�nicy i jakby si� to samo przez si� rozumia�o, zagnali go z powrotem do jego pokoju. - Co wam przysz�o do g�owy! - wo�ali - w koszuli chcecie i�� do nadzorcy? Ka�e was obi�, i nas w dodatku. - Pu��cie mnie, do diabla! - wola� K., kt�rego ju� przyparli do szafy - nie mo�na wymaga� ode mnie od�wi�tnego stroju, skoro napada si� na mnie w ��ku. - Trudna rada - powiedzieli stra�nicy, kt�rzy zawsze, ilekro� K. podnosi� g�os, uspokajali si�, nawet wprost smutnieli, co go miesza�o i poniek�d otrze�wia�o. - �mieszne ceremonie - mrucza� jeszcze, ale ju� zdj�� ubranie z krzes�a i trzyma� je chwil� w obu r�kach, jakby poddawa� je ocenie stra�nik�w. Potrz�sn�li g�owami. - To musi by� czarne ubranie - powiedzieli. Na to K. rzuci� ubranie na ziemi� i sam nie rozumiej�c, w jakim sensie to m�wi, powiedzia�: - Przecie� to jeszcze nie jest rozprawa g��wna. 9 Stra�nicy u�miechn�li si�, lecz obstawali przy swoim: - To musi by� czarne ubranie. - Je�li przez to przyspiesz� spraw�, niech ju� b�dzie - powiedzia� K., otworzy� sam szaf� i szuka� d�ugo pomi�dzy garniturami, wybra� najlepszy czarny �akiet, kt�ry swoim krojem wywo�a� sensacj� w�r�d znajomych, wyci�gn�� tak�e inn� koszul� i zacz�� si� starannie ubiera�. W skryto�ci ducha s�dzi�, �e uda�o mu si� przyspieszy� sa�� spraw� przez to, �e stra�nicy zapomnieli zmusi� go do k�pieli. Obserwowa� ich, czy sobie tego mo�e jednak nie przypomn�, ale oni oczywi�cie wcale na to nie wpadli, natomiast Willem nie zapomnia� wys�a� Franciszka do nadzorcy z doniesieniem, �e K. si� ubiera. Gdy by� ju� zupe�nie ubrany, musia� przej�� obok Willema przez pusty pok�j s�siedni do nast�pnego, kt�rego dwuskrzyd�owe drzwi by�y ju� na o�cie� otwarte. Ten pok�j, jak K. dobrze o tym wiedzia�, zamieszkiwa�a od niedawna niejaka panna Blirstner, stenotypistka, kt�ra zwyk�a by�a bardzo wcze�nie wychodzi� do pracy, p�no wraca�a do domu i z kt�r� K. zamieni� by� zaledwie par� razy pozdrowienia. Teraz wysuni�to na �rodek pokoju stolik nocny sprzed jej ��ka, niby st� na rozprawie s�dowej, i za nim zasiad� nadzorca. Za�o�y� nog� na nog� i jedno rami� opar� na por�czy krzes�a. W jednym k�cie pokoju stali trzej m�odzi ludzie i przypatrywali si� fotografiom panny Blirstner, zatkni�tym w wisz�c� na �cianie trzcinow� mat�. Na klamce otwartego okna wisia�a bia�a bluzka. Z okna naprzeciw znowu wychylali si� oboje starzy, ale grupa powi�kszy�a si�, bo zanimi sta� znacznie od nich wy�szy m�czyzna z rozpi�t� na piersiach koszul�, kt�ry przebiera� palcami w swojej rudawej, spiczastej br�dce. - J�zef K.? - spyta� nadzorca, mo�e tylko po to, aby �ci�gn�� na siebie jego lataj�cy wzrok. K. przytakn��. - Pan jest zapewne bardzo zaskoczony wypadkami dzisiejszego rana? - spyta� nadzorca i przesun�� przy tym obiema r�kami kilka przedmiot�w le��cych na stoliku: �wiec�, zapa�ki, ksi��k� i poduszeczk� na szpilki, jakby to by�y przedmioty potrzebne mu do rozprawy. 10 - Pewnie - odpar� K. i ogarn�o go mi�e uczucie zadowolenia, �e wreszcie ma do czynienia z cz�owiekiem rozumnym i mo�e z nim m�wi� o swojej sprawie. - Bez w�tpienia, jestem zaskoczony, ale znowu nie tak bardzo. - Nie bardzo zaskoczony? - spyta� nadzorca i postawi� �wiec� na �rodku stolika, grupuj�c woko�o niej inne przedmioty. - Mo�e mnie pan �le rozumie - spiesznie zauwa�y� K. - Przyznaj� - tu przerwa� i obejrza� si� za jakim� krzes�em. - Mog� chyba usi���? - zapyta�. - To u nas nie jest przyj�te - odpowiedzia� nadzorca. - Przyznaj� - rzek� K. ju� bez dalszej przerwy - �e jestem b�d� co b�d� bardzo zaskoczony, ale gdy si� �y�o na �wiecie trzydzie�ci lat i samemu musia�o si� przez �ycie przebija�, jak to mnie przypad�o w udziale, cz�owiek staje si� odporny i nie bierze ju� tak powa�nie �adnych niespodzianek. Zw�aszcza takich jak ta dzisiejsza. - Dlaczego zw�aszcza takich jak ta dzisiejsza? - Nie m�wi�, �e uwa�am to wszystko za �art, na to poczynione przygotowania wydaj� mi si� jednak zbyt daleko id�ce. Nale�a�oby wmiesza� w to wszystkie osoby pensjonatu, a tak�e was wszystkich, a to by przekracza�o granice �artu. Nie chc� wi�c m�wi�, �e to jest �art. - Ca�kiem s�usznie - powiedzia� nadzorca i oblicza�, ile jest zapa�ek w pude�ku z zapa�kami. - Z drugiej jednak strony - ci�gn�� dalej K. i zwr�ci� si� przy tym do wszystkich, a ch�tnie by�by si� nawet zwr�ci� jeszcze do tych trzech przy fotografiach - z drugiej jednak strony ca�a ta sprawa nie mo�e by� bardzo wa�na. Wnioskuj� to z tego, �e jestem wprawdzie oskar�ony, ale nie mog� znale�� najmniejszej winy, o kt�r� mo�na mnie by�o oskar�y�. Ale i to jest drugorz�dn� spraw�: kto mnie oskar�a? - oto zasadnicze pytanie. Jaka w�adza prowadzi dochodzenia? Czy pan jest urz�dnikiem? Nikt z was nie ma munduru, chyba �e pa�skie ubranie - tu zwr�ci� si� do Franciszka - zechce kto� uwa�a� za mundur, ale i ono jest raczej strojem podr�nym. W tych kwestiach ��dam wyja�nie� i jestem przekonany, �e po ich otrzymaniu najserdeczniej si� rozstaniemy. Nadzorca opu�ci� na st� pude�ko z zapa�kami. 11 - Pan jest w wielkim b��dzie - rzek�. - Ci panowie i ja stoimy w tej sprawie ca�kiem na uboczu, co wi�cej, my o niej prawie nic nie wiemy. Cho�by�my nosili nawet najbardziej przepisowe mundury, nie pogorszy�oby to ani troch� stanu pa�skiej sprawy. Nie mog� te� bynajmniej powiedzie� panu, czy jest pan oskar�ony, sam tego nie wiem. Pan jest aresztowany, oto wszystko, wi�cej nie wiem. Mo�e stra�nicy nagadali co innego, w takim razie by�o to tylko czcze gadanie. Ale chocia� nie odpowiem na pa�skie pytania, to jednak radz� panu mniej zajmowa� si� nami i tym, co si� z panem stanie, natomiast wi�cej my�le� o sobie. I lepiej nie robi� tyle ha�asu z t� pa�sk� niewinno�ci�, bo to psuje niez�e wra�enie, jakie pan na og� sprawia. Powinien pan te� by� pow�ci�gliwszy w s�owach. Prawie wszystko, co pan przedtem powiedzia�, mo�na by�o po pierwszych paru s�owach wywnioskowa� z pa�skiego zachowania, zreszt� nie by�o to nic dla pana szczeg�lnie korzystnego. K. wpatrzy� si� w nadzorc�. Dostawa� nauczki jak w szkole, i w dodatku mo�e od cz�owieka m�odszego od siebie! Za swoj� otwarto�� zosta� ukarany nagan�! A o przyczynach aresztowania i o tym, kto je nakaza�, nie dowiedzia� si� niczego! Zirytowany przemierza� pok�j tam i z powrotem, w czym mu nikt nie przeszkadza�, podci�gn�� mankiety, obmaca� sobie pier�, przyg�adzi� w�osy, przeszed� obok trzech m�czyzn, powiedzia�: - Ale� to nie ma sensu - na co si� odwr�cili i popatrzyli na niego �yczliwie, ale z powag�, a on wreszcie zatrzyma� si� przy stole nadzorcy. - Prokurator Hasterer jest moim dobrym przyjacielem -rzek� - czy mog� do niego zatelefonowa�? - Oczywi�cie - powiedzia� nadzorca - tylko nie wiem, jaki to mog�oby mie� sens? Chyba �e ma pan z nim om�wi� jak�� prywatn� spraw�. - Jaki sens? - zawo�a� K. bardziej zdumiony ni� rozgniewany. - Ale� kto pan jest? Pan chce widzie� sens, a dopuszcza si� najwi�kszego bezsensu. To doprawdy mo�e przyprawi� o rozpacz. Ci panowie najpierw mnie napadli, a teraz siedz� i stoj� naoko�o i ka�� mi popisywa� si� przed panem. Jaki to ma sens telefonowa� do prokuratora, gdy jestem rzekomo aresztowany? Dobrze, nie b�d� telefonowa�. 12 - Ale� prosz� - powiedzia� nadzorca i wskaza� r�k� na przedpok�j, gdzie by� telefon. - Prosz�, mo�e pan zatelefonowa�. - Nie, ju� teraz nie chc� - rzek� K. i podszed� do okna. Naprzeciw ca�e towarzystwo sta�o jeszcze u okna i tylko jego zbli�enie si� zmiesza�o nieco obserwator�w. Starzy chcieli si� podnie��, lecz znajduj�cy si� za nimi cz�owiek uspokoi� ich. - Tam s� tak�e tacy widzowie! - zawo�a� K. ca�kiem g�o�no do nadzorcy i pokaza� ich wskazuj�cym palcem. - Precz st�d! - krzykn�� potem do nich. Wszyscy troje zaraz si� te� cofn�li o kilka krok�w, oboje starzy nawet jeszcze za m�czyzn�, kt�ry zas�oni� ich swoim szerokim cia�em i wnosz�c z ruchu ust m�wi� co� niezrozumia�ego na odleg�o��. Ca�kiem jednak nie znikn�li, lecz zdawali si� czeka� na sposobno��, kiedy b�d� mogli znowu zbli�y� si� do okna. - Natr�tni, niewychowani ludzie! - powiedzia� K. Odwracaj�c si� od okna. Nadzorca prawdopodobnie zgadza� si� z nim, co K. stwierdzi�, jak mu si� zdawa�o, spojrzeniem z ukosa. Ale r�wnie dobrze m�g� niczego nie s�ysze�, gdy� jedn� r�k� silnie przycisn�� do sto�u i by� widocznie zaj�ty por�wnywaniem d�ugo�ci palc�w. Obaj stra�nicy siedzieli na kufrze przykrytym ozdobn� kap� i tarli swoje kolana. Trzej miodzie ludzie wsparli si� r�koma o biodra i patrzyli wok� bez celu. By�o cicho jak w jakim� opustosza�ym biurze. - A wi�c, moi panowie! - zawo�a� K. i przez chwil� by�o mu tak ci�ko, jakby d�wiga� ich wszystkich na barkach - s�dz�c z zachowania si� pan�w, moja sprawa jest chyba zako�czona. Jestem zdania, �e najlepiej b�dzie nie m�wi� wi�cej o s�uszno�ci czy nies�uszno�ci waszego post�powania i zako�czy� rzecz pojednawczo przez wzajemny u�cisk d�oni. Je�li i pan jest tego zdania, to prosz�. K. przyst�pi� do sto�u nadzorcy i wyci�gn�� r�k�. Wci�� jeszcze przypuszcza�, �e nadzorca ujmie j�, ale ten wsta�, wzi�� okr�g�y, twardy kapelusz, kt�ry le�a� na ��ku panny Burstner, i obiema r�kami nasadzi� go sobie ostro�nie na g�ow�, jak to si� robi zwykle przy przymiarce nowych kapeluszy. - Jak proste wydaje si� panu wszystko - m�wi� przy tym do K. - Wi�c mamy spraw� zako�czy� ugodowo, my�li pan? Nie, nie, to doprawdy niemo�liwe. Z 13 drugiej strony, nie chc� przez to wcale powiedzie�, �e powinien pan zw�tpi�. Nie, dlaczeg�by? Pan jest tylko aresztowany, nic wi�cej. Mia�em to panu oznajmi�, zrobi�em to i widzia�em tak�e, jak pan to przyj��. Na tym na dzisiaj do�� i mo�emy si� po�egna�, zreszt� tylko na razie. Przypuszczam, �e zechce pan teraz p�j�� do banku. - Do banku? - spyta� K. - S�dzi�em, �e jestem aresztowany. - K. pyta� z pewn� przekor�. Mimo �e jego r�ka nie zosta�a przyj�ta, czu� si� coraz bardziej niezale�nym od wszystkich tych ludzi, zw�aszcza odk�d nadzorca si� podni�s�. Igra� teraz z nim. Mia� zamiar, na wypadek je�li odejd�, zbiec za nimi a� do bramy i zaofiarowa� im swoje aresztowanie. Dlatego powt�rzy� jeszcze: - Jak mog� p�j�� do banku, skoro jestem aresztowany? - Ach tak - rzek� nadzorca ju� w drzwiach - pan mnie �le zrozumia�. Pan jest aresztowany, pewnie, ale nie powinno to panu przeszkadza� w wykonywaniu zawodu. I nie powinno to r�wnie� wp�yn�� na codzienny tryb pa�skiego �ycia. - W takim razie nie jest tak straszn� rzecz� by� aresztowanym - powiedzia� K. i przyst�pi� blisko do nadzorcy. - Nigdy nie by�em innego zdania - odpowiedzia� on. - Wobec tego zdaje mi si�, �e i zawiadomienie mnie o uwi�zieniu nie by�o tak bardzo konieczne - rzek� K. i podszed� jeszcze bli�ej. Tak�e i inni zbli�yli si�. Wszyscy zebrali si� teraz w jednym miejscu przy drzwiach. - To by�o moim obowi�zkiem - rzek� nadzorca. - G�upi obowi�zek - powiedzia� K. nieust�pliwie. - By� mo�e - odpowiedzia� nadzorca - ale szkoda traci� czas na takie rozmowy. Przypuszcza�em, �e chce pan p�j�� do banku. A poniewa� pan zwa�a na ka�de s�owo, dodam: nie zmuszam pana, przypuszcza�em tylko, �e pan sam chce p�j�� do banku. Chc�c za� panu u�atwi� powr�t, o ile mo�no�ci bez zwr�cenia uwagi, trzyma�em tu w pogotowiu tych trzech pan�w, pa�skich koleg�w. - Jak to? - zawo�a� K. i popatrzy� na nich ze zdziwieniem. Ci tak ma�o charakterystyczni, anemiczni m�odzi ludzie, kt�rych zachowa� w pami�ci tylko jako 14 grup� ko�o fotografii, byli rzeczywi�cie urz�dnikami jego banku, co prawda nie kolegami, to ju� by�a przesada, dowodz�ca luki we wszechwiedzy nadzorcy, b�d� co b�d� byli ni�szymi urz�dnikami. Jak m�g� K. to przeoczy�? Jak musia�a by� poch�oni�ta jego uwaga stra�nikami i nadzorc�, �e nawet nie pozna� tych trzech! Sztywnego, wywijaj�cego r�kami Rabensteinera, blondyna Kullicha z g��boko osadzonymi oczyma oraz Kaminera z jego niezno�nym grymasem: u�miechem wywo�ywanym przez chroniczny skurcz mi�nia. - Dzie� dobry! - rzek� po chwili K. i poda� r�k� trzem panom, kt�rzy poprawnie si� uk�onili. - Zupe�nie pan�w nie pozna�em. Idziemy wi�c do roboty? Panowie skin�li z u�miechem, skwapliwie, jakby przez ca�y czas tylko na to czekali, i gdy K. ogl�da� si� za kapeluszem, kt�ry zosta� w jego pokoju, wszyscy trzej rzucili si� na poszukiwanie, jeden za drugim, co wskazywa�o jednak na pewne zak�opotanie. K.. Sta� spokojnie i patrzy� za nimi przez dwoje otwartych drzwi. Ostatnim by� naturalnie oboj�tny na wszystko Rabesteiner, kt�ry zamachn�� si� tylko z elegancj� do biegu. Kaminer poda� kapelusz i K. Musia� wyra�nie stwierdzi�, na co ju� w banku nieraz zwr�ci� uwag�, �e u�miech Kaminera nie pochodzi� z rozmys�u, co wi�cej, �e nie m�g� on w og�le nigdy �mia� si� umy�lnie. W przedpokoju otworzy�a drzwi ca�emu towarzystwu pani Grubach, kt�ra wcale nie wygl�da�a na osob� poczuwaj�c� si� bardzo do winy, i K. spojrza�, jak zazwyczaj, na szelki jej fartucha, kt�re tak niepotrzebnie g��boko wrzyna�y si� w jej pot�ne cia�o. Na dole K., spojrzawszy na zegarek, postanowi� wzi�� auto, aby nie powi�ksza� zbytecznie ju� i tak p�godzinnego op�nienia. Kaminer pobieg� na r�g po auto, tamci dwaj najwyra�niej starali si� K. zabawia�, gdy nagle Kullich wskaza� bram� kamienicy z przeciwka, bram�, w kt�rej w�a�nie pojawi� si� �w wysoki m�czyzna z jasn� ostr� br�dk� i jakby w pierwszej chwili nieco zmieszany tym, �e ukaza� si� teraz w ca�ej swej wielko�ci, cofn�� si� do �ciany i opar� si� o ni�. Starzy z pewno�ci� byli jeszcze na schodach. K. gniewa�o, �e Kullich zwr�ci� jego uwag� na tego cz�owieka, kt�rego ju� sam przedtem zauwa�y�, ba, kt�rego nawet oczekiwa�. 15 - Prosz� tam nie patrze�! - wybuchn�� nie spostrzegaj�c, jak dziwaczne by�o takie odezwanie si� do doros�ych ludzi. Ale nie potrzebowa� si� t�umaczy�, gdy� w�a�nie zajecha�o auto, wsiedli i pojechali. Wtem przypomnia� sobie K., �e wcale nie zauwa�y� wyj�cia stra�nik�w i nadzorcy. Nadzorca zas�oni� mu trzech urz�dnik�w, a ci znowu teraz nadzorc�. Nie by�o to dowodem wielkiej przytomno�ci umys�u i K. postanowi� dok�adniej si� pod tym wzgl�dem obserwowa�. Mimo to raz jeszcze odwr�ci� si� mimo woli i wychyli� poza oparcie tylnego siedzenia, aby mo�e zobaczy� jeszcze nadzorc� i stra�nik�w. Ale zaraz znowu si� wyprostowa�, opar� si� wygodnie w k�cie auta, nie staraj�c si� ju� nikogo szuka�. Wbrew wszelkim pozorom potrzebowa� w�a�nie teraz otuchy, ale panowie wydawali si� znu�eni. Rabensteiner patrzy� z auta w prawo, Kullich w lewo, pozostawa� tylko szczerz�cy z�by Kaminer, z kt�rego �mia� si� zabrania�o niestety ludzkie mi�osierdzie. Tej wiosny zwyk� by� K. sp�dza� wieczory w ten spos�b, �e po pracy, je�li to jeszcze by�o mo�liwe - siedzia� w biurze przewa�nie do dziewi�tej godziny - szed� na przechadzk�, sam lub z urz�dnikami, a p�niej wst�powa� .do piwiarni, gdzie zasiada� przy jednym stole ze straszymi przewa�nie panami, zazwyczaj do godziny jedenastej. Zdarza�y si� jednak wyj�tki od takiego rozk�adu dnia, je�li dyrektor banku, kt�ry wysoko ceni� K. jako zdolnego pracownika i cz�owieka godnego zaufania, zaprosi� go na przeja�d�k� automobilem lub do swej willi na kolacj�. Opr�cz tego raz w tygodniu odwiedza� K. Pewn� dziewczyn�, imieniem Elza, kt�ra przez ca�� noc do p�nego rana by�a zaj�ta jako kelnerka w winiarni, a w dzie� przyjmowa�a wizyty le��c w ��ku. Lecz tego wieczoru - dzie� zbieg� szybko na wyt�onej pracy i na wielu �yczeniach urodzinowych, serdecznych i pe�nych czci - K. chcia� natychmiast p�j�� do domu. W ci�gu wszystkich kr�tkich przerw w pracy dziennej my�la� o tym, nie zdaj�c sobie dok�adnie sprawy ze swoich my�li, mia� wra�enie, �e wypadki ranne spowodowa�y wielki nieporz�dek w. ca�ym mieszkaniu pani Grubach i �e w�a�nie jego obecno�� jest niezb�dna do przywr�cenia porz�dku. Je�li raz 16 porz�dek zostanie przywr�cony, zniknie wszelki �lad tych zdarze� i wszystko wr�ci do swego starego trybu. Zw�aszcza nie nale�a�o ba� si� niczego ze strony owych trzech urz�dnik�w, kt�rzy w��czyli si� z powrotem w wielk� machin� urz�dnicz� banku i nie mo�na by�o dostrzec, aby si� zmienili. K. nieraz przywo�ywa� ich do swego biura, pojedynczo i razem, tylko w tym celu, by ich obserwowa�, i za ka�dym razem odprawia� ich uspokojony. Gdy o wp� do dziesi�tej wiecz�r przyszed� do domu, gdzie mieszka�, spotka� w bramie wyrostka, kt�ry sta� rozkraczywszy nogi i pali� fajk�. - Kto pan jest? - spyta� natychmiast K. i zbli�y� swoj� twarz do twarzy ch�opaka: w mroku sieni nie by�o wida� dok�adnie. - Jestem synem str�a, prosz� wielmo�nego pana - odpowiedzia� ch�opak, wyj�� fajk� z ust i usun�� si� na bok. - Synem str�a? - spyta� K. i stukn�� niecierpliwie lask� o pod�og�. - Wielmo�ny pan sobie czego� �yczy� Czy mam p�j�� po ojca? - Nie, nie - odpar� K., w g�osie jego brzmia�o co� jak przebaczenie, jak gdyby ch�opak zbroi� co� z�ego, ale on mu przebacza. - Ju� dobrze - rzek� i poszed� dalej, lecz nim wst�pi� na schody, jeszcze raz si� obejrza�. M�g� p�j�� wprost do swego pokoju, poniewa� jednak chcia� pom�wi� z pani� Grubach, od razu zapuka� do jej drzwi. Siedzia�a z po�czoch� na drutach przy stole, na kt�rym le�a� jeszcze ca�y stos starych po�czoch. K. usprawiedliwia� si� z roztargnieniem z powodu p�nej pory, ale pani Grubach by�a bardzo uprzejma i nie chcia�a s�ucha� jego usprawiedliwie�; jemu, m�wi�a, s�u�y rozmow� o ka�dej porze, wie przecie�, �e jest jej najlepszym i najsympatyczniejszym lokatorem. K. rozejrza� si� po pokoju, znowu wszystko wr�ci�o do dawnego stanu, naczynia od �niadania, kt�re rano sta�y na stoliku przy oknie, by�y ju� tak�e uprz�tni�te. "R�ka kobieca potrafi w cicho�ci wiele zdzia�a�", pomy�la�, on by pewnie pr�dzej st�uk� fili�anki, ani�eli je wyni�s�. Popatrzy� na pani� Grubach z odcieniem wdzi�czno�ci. - Dlaczego pani jeszcze tak p�no pracuje? - spyta�. Siedzieli razem przy stole, a K. zanurza� od czasu do czasu r�ce w po�czochy. 17 - Mam wiele roboty - rzek�a - dzie� m�j nale�y do lokator�w, je�li chc� doprowadzi� moje rzeczy do porz�dku, zostaj� mi tylko wieczory. - A dzisiaj pewnie przysporzy�em pani jeszcze dodatkowej pracy? - W jaki spos�b? - spyta�a z o�ywieniem, odk�adaj�c robot� na kolana. - Mam na my�li tych ludzi, kt�rzy tu byli dzi� rano. - Ach tak - rzek�a i znowu zapad�a w sw�j zwyk�y spok�j. - To mi nie przyczyni�o wiele roboty. K. przypatrywa� si� w milczeniu, jak wzi�a z powrotem do r�k po�czoch�. "Wygl�da, jakby by�a zdziwiona, �e ja o tym m�wi� - my�la� - uwa�a za niew�a�ciwe wszczynanie rozmowy o tym. Tym bardziej powinienem to zrobi�, tylko ze star� kobiet� mog� o tym m�wi�". - A jednak przyczyni�o to na pewno pracy - powiedzia� potem - ale to si� ju� nie powt�rzy. - Nie, to ju� nie mo�e si� powt�rzy� - zapewni�a i u�miechn�a si� do K. prawie bole�nie. - My�li pani to powa�nie? - spyta� K. - Tak - rzek�a ciszej - ale przede wszystkim nie powinien si� pan tym zbytnio przejmowa�. Nie takie rzeczy dziej� si� na �wiecie! Poniewa� pan ze mn� z takim zaufaniem rozmawia, drogi panie, mog� panu wyzna�, �e pods�uchiwa�am troch� pod drzwiami i �e obaj stra�nicy powiedzieli mi to i owo. Przecie� tu chodzi o pa�skie szcz�cie, a ono mi rzeczywi�cie le�y na sercu, wi�cej, ni� mi przystoi, bo przecie� jestem tylko pana gospodyni�. A wi�c s�ysza�am co� nieco�, ale nie mog� powiedzie�, �eby to by�o co� bardzo z�ego. Nie. Pan jest wprawdzie aresztowany, lecz nie tak, jak to bywa aresztowany z�odziej. Je�li si� aresztuje z�odzieja, w�wczas jest �le, ale takie aresztowanie... Wydaje mi si�, �e jest to jakby co� uczonego - pan wybaczy, je�li m�wi� co� g�upiego - ot� wydaje mi si�, �e jest to jakby co� uczonego, czego wprawdzie nie rozumiem, ale czego si� te� nie musi rozumie�. - To wcale nie g�upie, co pani powiedzia�a, pani Grubach, i ja jestem po cz�ci pani zdania, tylko os�dzam to wszystko jeszcze ostrzej ni� pani i uwa�am to po prostu ju� 18 nie za co� uczonego nawet, lecz w og�le za nic. Zosta�em znienacka napadni�ty, oto wszystko. Gdybym zaraz po przebudzeniu si� wsta� nie daj�c si� zbi� z tropu nieobecno�ci� Anny i bez wzgl�du na kogokolwiek, kto by mi zaszed� drog�, uda� si� do pani, gdybym po prostu zjad� tym razem wyj�tkowo �niadanie w kuchni, kaza� sobie przynie�� ubranie z mego pokoju, s�owem, gdybym post�powa� rozs�dnie, nic by si� w og�le nie by�o sta�o i wszystko, co p�niej zasz�o, zosta�oby w zarodku st�umione. Ale cz�owiek tak ma�o jest przygotowany na to, co si� mo�e zdarzy�. W banku na przyk�ad jestem przygotowany, wykluczone, aby mog�o mnie tam spotka� co� podobnego. Tam mam w�asnego wo�nego, telefon miejski i biurowy stoj� przede mn� na stole, przychodz� ludzie, strony i urz�dnicy, a poza tym i przede wszystkim mam tam ustawicznie kontakt z prac�, dlatego zachowuj� przytomno�� umys�u i wprost sprawi�oby mi przyjemno�� znale�� si� tam w podobnej sytuacji. Teraz wszystko ju� min�o i w�a�ciwie nie chcia�em ju� nawet o tym m�wi�, chcia�em tylko us�ysze� s�d pani, s�d kobiety rozumnej, i jestem zadowolony, �e si� zgadzamy. Ale teraz musi mi pani poda� r�k�, taka zgoda musi by� podkre�lona u�ciskiem d�oni. "Czy poda mi r�k�? Nadzorca nie poda� mi jej" - my�la� i patrzy� na kobiet� inaczej ni� przedtem, badawczo. Wsta�a, bo i on wsta�, by�a lekko zmieszana, gdy� nie wszystko, co K. powiedzia�, wyda�o jej si� zrozumiale. Wskutek zmieszania powiedzia�a jednak co�, czego zupe�nie nie chcia�a i co nie by�o na miejscu. - Niech pan sobie tego nie bierze tak bardzo do serca, drogi panie - rzek�a, w g�osie mia�a �zy i naturalnie zapomnia�a mu poda� r�k�. - Nie przypuszcza�bym, �e tak to sobie wezm� do serca - rzek� K. nagle znu�ony, widz�c bezwarto�ciowo�� wszystkich przytakiwa� tej kobiety. W drzwiach zapyta� jeszcze: - Panna B�rstner jest w domu? - Nie - odpar�a pani Grubach i u�miechn�a si� przy tej suchej informacji ze sp�nionym, ugrzecznionym �alem -jest w teatrze. Czy pan sobie od niej czego� �yczy? Mo�e ja to mog� z ni� za�atwi�? - Drobnostka, chcia�em zamieni� z ni� tylko par� s��w. 19 - Niestety, nie wiem, kiedy przyjdzie, gdy jest w teatrze, wraca zwykle p�no. - To przecie� ca�kiem oboj�tne - rzek� K. i ju� ze spuszczon� g�ow� odwr�ci� si� ku drzwiom, aby odej��. - Chcia�em si� tylko przed ni� usprawiedliwi�, �e zaj��em dzisiaj jej pok�j. - To zbyteczne, drogi panie, pan jest zbyt uprzejmy, panna B�rstner przecie� o niczym nie wie, od wczesnego ranka nie by�a w domu, a i tak jest ju� wszystko doprowadzone do �adu, sam pan widzi - i otworzy�a drzwi do pokoju panny B�rstner. - Dzi�kuj�, wierz� - rzek� K., podszed� jednak do otwartych drzwi. Ksi�yc o�wieca� ciemny pok�j cichym �wiat�em. O ile mo�na by�o widzie�, wszystko rzeczywi�cie by�o na swoim miejscu, nawet bluzka nie wisia�a ju� na klamce okna. Dziwnie wysokie wydawa�y si� poduszki na ��ku, le�a�y cz�ciowo w po�wiacie ksi�yca. - Panna B�rstner przychodzi cz�sto p�no do domu - rzek� K. i popatrzy� na pani� Grubach, jak gdyby ona za to ponosi�a odpowiedzialno��. - Jak to zazwyczaj m�odzi ludzie - odrzek�a usprawiedliwiaj�co pani Grubach. - Pewnie, pewnie - rzek� K. - ale mo�na przebra� miar�. - Mo�na - odpowiedzia�a pani Grubach - jak bardzo ma pan racj�! Mo�e nawet w tym wypadku. Nie chc� oczernia� panny B�rstner, jest to dobra, mi�a dziewczyna, uprzejma, staranna, punktualna, pracowita, wszystko to bardzo ceni�, ale powinna by� naprawd� dumniejsza i bardziej nieprzyst�pna. Ju� dwa razy widzia�am j� w tym miesi�cu na odleg�ych ulicach i za ka�dym razem z jakim� innym m�czyzn�. Strasznie mi nieprzyjemnie, ale dalib�g, m�wi� to tylko panu, inna rzecz, �e b�d� jednak zmuszona pom�wi� o tym i z sam� pann� B�rstner. Zreszt�, nie tylko to stawia mi j� w podejrzanym �wietle. - Pani jest na ca�kiem fa�szywej drodze - rzek� K.. w�ciek�y i prawie nie umiej�c si� pohamowa� - zreszt� pani widocznie zrozumia�a te� �le moj� uwag� o pannie B�rstner, wcale nie o tym my�la�em. Nawet otwarcie ostrzegam pani� przed powiedzeniem najmniejszego s��wka pannie B�rstner, pani 20 jest ca�kowicie w b��dzie, znam pann� B�rstner bardzo dobrze i nic z tego, co pani powiedzia�a, nie jest prawd�. Zreszt�, mo�e posuwam si� za daleko, nie wstrzymuj� pani, mo�e jej pani powiedzie�, co pani chce. Dobranoc. - Panie K. - odezwa�a si� b�agalnie pani Grubach i po�pieszy�a za nim a� do jego drzwi, kt�re ju� otworzy�. - Wcale nie chc� jeszcze z ni� m�wi�, chc� j� naturalnie tymczasem dalej obserwowa�, tylko z panem podzieli�am si� moimi spostrze�eniami. Ostatecznie le�y to w interesie ka�dego lokatora, je�li dbam o dobr� reputacj� pensjonatu, nic innego nie by�o moim zamiarem. - Dobra reputacja! - zawo�a� K. jeszcze przez szpar� drzwi - je�li pani chce utrzyma� dobr� reputacj� pensjonatu, powinna pani mnie pierwszemu wypowiedzie�! - Po czym zatrzasn�� drzwi nie zwracaj�c ju� uwagi na ciche pukanie. Poniewa� jednak nie mia� ochoty do spania, postanowi� czuwa� i przy tej sposobno�ci zbada�, kiedy przyjdzie panna B�rstner. Mo�e w�wczas uda si�, cho�by to nawet by�o niew�a�ciwe, zamieni� z ni� par� s��w. Gdy siedzia� przy oknie i przymkn�� zm�czone oczy, my�la� nawet chwil� o tym, by ukara� pani� Grubach, nam�wi� pann� B�rstner i wsp�lnie z ni� wypowiedzie� mieszkanie. Ale natychmiast wyda�o mu si� to straszliw� przesad�, podejrzewano by wprost, �e chodzi mu o zmian� mieszkania z powodu rannych wydarze�. Nie by�oby nic g�upszego, my�la�, a przede wszystkim bardziej bezcelowego i pod�ego. Gdy mu si� uprzykrzy�o wygl�danie na pust� ulic�, po�o�y� si� na kanapie, uchyliwszy poprzednio drzwi na korytarz, by m�c widzie� z kanapy ka�dego, kto wchodzi do mieszkania. Mniej wi�cej do jedenastej godziny le�a� cicho, pal�c cygaro. Od tej chwili jednak nie m�g� ju� wytrzyma� u siebie i wszed� do przedpokoju, jak gdyby m�g� tym przyspieszy� przyj�cie panny B�rstner. Wcale mu na niej tak bardzo nie zale�a�o, nawet nie m�g� sobie przypomnie�, jak wygl�da, ale chcia� z ni� m�wi� i dra�ni�o go, �e przez p�ny powr�t i ona nawet wnosi jeszcze na zako�czenie tego dnia nie�ad i niepok�j. Ona by�a r�wnie� winna, �e nic dzi� wieczorem nie jad� i poniecha� zamierzonej wizyty u Elzy. I jedno, i drugie da�oby si� jeszcze naprawi� przez p�j�cie do lokalu, w kt�rym by�a zaj�ta Elza. 21 Chcia� to uczyni� p�niej, po rozmowie z pann� B�rstner. Min�o p� do dwunastej, gdy pos�ysza� czyje� kroki na klatce schodowej. K., kt�ry ca�y czas puszcza� wodze swym my�lom i w przedpokoju jak we w�asnym mieszkaniu chodzi� g�o�no tam i z powrotem, schroni� si� za drzwi swego pokoju. To wr�ci�a panna B�rstner. Przy zamykaniu drzwi, dr��c z zimna, naci�ga�a jedwabny szal na w�skie ramiona. K. wiedzia�, �e za chwil� wejdzie do swojego pokoju, do kt�rego naturalnie w nocy nie m�g� wtargn��, musia� wi�c teraz do niej przem�wi�, ale na nieszcz�cie zapomnia� zapali� w swoim pokoju �wiat�o, przez co jego wyj�cie z ciemnej g��bi pokoju mog�o wygl�da� na napad, co najmniej za� musia�o mocno przestraszy�. Bezradny i nie mog�c traci� ani chwili czasu szepn�� przez uchylone drzwi: - Prosz� pani. - Brzmia�o to jak pro�ba, nie jak wo�anie. - Czy tu kto� jest? - spyta�a panna B�rstner i obejrza�a si� zdziwiona. - To ja - rzek� K. i zbli�y� si�. - Ach, pan K.! - rzek�a panna B�rstner u�miechaj�c si�. - Dobry wiecz�r - i poda�a mu r�k�. - Pragn��bym z pani� zamieni� kilka s��w, czy pozwoli pani teraz? - Teraz? - spyta�a panna B�rstner - czy musi to by� teraz? To chyba troch� dziwne. - Czekam ju� na pani� od dziewi�tej godziny. - No tak, by�am w teatrze i nic o panu nie wiedzia�am. - Przyczyna, dla kt�rej pragn� z pani� pom�wi�, zasz�a dopiero dzi� rano. - No, c�. W takim razie nie mam zasadniczo nic przeciwko temu, chyba to tylko, �e padam wprost ze zm�czenia. Wi�c prosz� na kilka minut do mego pokoju. Tu w �adnym razie nie mo�emy rozmawia�, obudzimy przecie� wszystkich, a to by�oby mi bardziej jeszcze nieprzyjemne ze wzgl�du na nas ni� na ludzi. Prosz� poczeka�, a� za�wiec� u siebie, a potem skr�ci� �wiat�o tu. - K. wykona� to, nast�pnie czeka� jeszcze, a� go panna B�rstner cicho wezwa�a do swego pokoju. - Prosz� usi��� - rzek�a i wskaza�a na otoman�, ale sama mimo zm�czenia, na kt�re si� uskar�a�a, sta�a oparta o por�cz ��ka; nie zdj�a nawet swego ma�ego, ale 22 prze�adowanego kwiatami kapelusza. - Wi�c o co panu chodzi? Jestem rzeczywi�cie ciekawa. - Skrzy�owa�a lekko nogi. - Pani mo�e powie - zacz�� K. - �e sprawa nie by�a a� tak nagl�ca, by j� teraz omawia�, ale... - Wst�py puszczam zawsze mimo uszu - rzek�a panna B�rstner. - To u�atwia moje zadanie - rzek� K. - Pani pok�j by� dzi� rano, do pewnego stopnia z mojej winy, troch� w nie�adzie, zrobili to obcy ludzie wbrew mojej woli, a jednak, jak powiedzia�em, z mojej winy; chcia�em prosi� o wybaczenie. - M�j pok�j? - spyta�a panna B�rstner i zamiast na pok�j popatrzy�a badawczo na K. - Tak jest - rzek� K. i spojrzeli sobie oboje po raz pierwszy w oczy. - Spos�b, w jaki to si� sta�o, nie wart s��w. - Ale� w�a�nie to jest ciekawe - rzek�a panna B�rstner. - Nie - powiedzia� K. - Wobec tego - rzek�a panna B�rstner - nie chc� wdziera� si� w cudze tajemnice; skoro obstaje pan przy tym, �e to nic ciekawego, to i ja nie b�d� temu przeczy�a. A wybaczam tym ch�tniej, �e nie widz� ani �ladu nieporz�dku. - Po�o�y�a r�ce p�asko na biodrach i przesz�a si� po pokoju. Zatrzyma�a si� przy macie z fotografiami. - Niech pan patrzy - zawo�a�a - moje fotografie s� rzeczywi�cie poprzerzucane. To bardzo nie�adnie. A wi�c jednak by� kto� niepowo�any w moim pokoju. K, skin�� g�ow� i przeklina� w duchu Kaminera, tego urz�dniczyn�, kt�ry nigdy nie umia� pohamowa� swej g�upiej, bezmy�lnej ruchliwo�ci. - Dziwne - rzek�a panna B�rstner - �e jestem zmuszona zabroni� panu tego, czego pan sobie sam powinien by� zakaza�, mianowicie wchodzenia do mego pokoju w czasie mojej nieobecno�ci. - Wyja�ni�em przecie� pani - rzek� K. i podszed� tak�e do fotografii - �e to nie ja dopu�ci�em si� tego przekroczenia, ale poniewa� pani mi nie wierzy, musz� wyzna�, �e komisja �ledcza sprowadzi�a trzech urz�dnik�w bankowych, a z tych jeden, kt�rego przy najbli�szej sposobno�ci usun� z banku, dotyka� prawdopodobnie 23 fotografii. Tak, by�a tu komisja �ledcza - doda� K., poniewa� panna B�rstner patrzy�a na niego pytaj�cym wzrokiem. - W pa�skiej sprawie? - spyta�a panna B�rstner. - Tak - odpowiedzia� K. - Nie! - zawo�a�a panna B�rstner i roze�mia�a si�. - A jednak - rzek� K. - czy s�dzi pani, �e jestem niewinny? - No, niewinny... - powiedzia�a - nie chc� tak z miejsca wydawa� s�du, mo�e brzemiennego w skutki, zreszt� nie znam pana przecie�, w ka�dym razie trzeba by ju� by� ci�kim zbrodniarzem, aby sprowadza� zaraz na kark komisj� �ledcz�. Poniewa� jest pan jednak wolny - a przynajmniej z pa�skiego spokoju wnosz�, �e pan nie zbieg� z wi�zienia - nie m�g� si� pan dopu�ci� �adnej zbrodni. - Tak - rzek� K. - ale komisja �ledcza mog�a przecie� uzna�, �e jestem niewinny albo nie tak winny, jak przypuszcza�a. - Pewnie, to by� mo�e - rzek�a panna B�rstner bardzo uwa�nie. - Widzi pani - powiedzia� K. - pani nie ma wiele do�wiadczenia w sprawach s�dowych. - Nie, nie mam go - rzek�a panna B�rstner - ju� nieraz tego �a�owa�am, bo chcia�abym wiedzie� wszystko, a w�a�nie sprawy s�dowe niezwykle mnie interesuj�. S�d ma jak�� dziwn� si�� atrakcyjn�, prawda? Ale na pewno uzupe�ni� moje wiadomo�ci w tym kierunku, bo w przysz�ym miesi�cu wst�puj� jako si�a kancelaryjna do biura adwokata. - To bardzo dobrze - rzek� K. - b�dzie mi pani mog�a pom�c w moim procesie. - By� mo�e - rzek�a panna B�rstner - owszem, lubi� stosowa� moje wiadomo�ci w praktyce. - Ja te� my�l� to ca�kiem powa�nie - rzek� K. - a przynajmniej na wp� powa�nie, jak i pani. Aby wzi�� adwokata, na to sprawa jest zbyt b�aha, ale doradca bardzo mi si� przyda. - Tak, lecz je�li ja mam by� doradc�, musz� wiedzie�, o co chodzi - rzek�a panna B�rstner. 24 - W tym s�k - rzek� K. - i� sam tego nie wiem. - Wi�c pan sobie za�artowa� ze mnie - rzek�a panna B�rstner zupe�nie rozczarowana. - By�o ca�kiem zbyteczne wybiera� sobie na to tak p�n� por�. - I odesz�a od fotografii, gdzie tak d�ugo razem stali. - Ale�, droga pani - rzek� K. - bynajmniej nie �artuj�. �e te� pani nie chce mi wierzy�! To, co wiem, powiedzia�em ju� pani. Nawet wi�cej, ni� wiem, bo to nie by�a komisja �ledcza, to tylko ja j� tak nazwa�em, gdy� nie wiem, jak j� nazwa� inaczej. Nie by�o �ledztwa, zosta�em tylko aresztowany, ale przez komisj�. Panna B�rstner siedzia�a na otomanie i znowu si� roze�mia�a. - Wi�c jak to by�o? - spyta�a. - Okropnie - rzek� K., ale ju� nie my�la� o tym zupe�nie porwany widokiem panny B�rstner, kt�ra opar�a g�ow� na jednej r�ce - �okie� spoczywa� na poduszce otomany - podczas gdy drug� r�k� powoli przesuwa�a po biodrze. - Marny dowcip - rzek�a panna B�rstner. - Jaki dowcip? - spyta� K. Zaraz jednak przypomnia� sobie, o czym by�a mowa, i zapyta�: - Mam pani pokaza�, jak to by�o? - Chcia� wykona� ruch, a przecie� nie odchodzi� od niej. - Jestem ju� zm�czona - rzek�a panna B�rstner. - Pani przysz�a tak p�no - powiedzia� K. - Wi�c na koniec spotykam si� jeszcze z wyrzutami, ale te� s�usznie, bo nic powinnam by�a wpu�ci� tu pana. Jak si� okaza�o, nie by�o to wcale konieczne. - By�o konieczne, teraz dopiero pani to zobaczy - rzek� K. - Czy mog� odsun�� stolik nocny od pani ��ka? - C� panu wpad�o do g�owy? - spyta�a panna B�rstner - oczywi�cie �e nie! - Wobec tego nie mog� pani pokaza� - rzek� K. zirytowany tak, jak gdyby wyrz�dzono mu nies�ychan� szkod�. - No, je�li panu to konieczne do odtworzenia sceny, to prosz� sobie wysun�� stolik, byle cicho - rzek�a panna B�rstner i doda�a po chwili s�abszym g�osem: - Jestem tak 25 zm�czona, �e pozwalam na wi�cej, ni� powinnam. K. ustawi� na �rodku pokoju stolik i zasiad� za nim. - Pani musi sobie dok�adnie uzmys�ow