Childe #4 Taktyka bledu - DICKSON GORDON R

Szczegóły
Tytuł Childe #4 Taktyka bledu - DICKSON GORDON R
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Childe #4 Taktyka bledu - DICKSON GORDON R PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Childe #4 Taktyka bledu - DICKSON GORDON R PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Childe #4 Taktyka bledu - DICKSON GORDON R - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DICKSON GORDON R Childe #4 Taktyka bledu GORDON R. DICKSON Przelozyla Anna Reszka Rozdzial I Mlody podpulkownik byl pijany i najwyrazniej zdecydowany przysporzyc sobie klopotow.Wieczorem pierwszego dnia lotu z Denver na Kultis wszedl kulejac do sali jadalnej statku kosmicznego, by sie rozejrzec. Byl wysokim, szczuplym oficerem, zbyt mlodym jak na range, ktora piastowal w Korpusie Ekspedycyjnym Ziemskiego Sojuszu Zachodniego. Na pierwszy rzut oka jego twarz o wyrazistych rysach wydawala sie pogodna i niewinna. Marynarke zielonego munduru, ktora mlody czlowiek mial na sobie, ozdabial blyszczacy szereg sluzbowych odznaczen. Przez kilka sekund rozgladal sie po sali, steward tymczasem bezskutecznie usilowal skierowac go do pobliskiego stolika, nakrytego dla jednej osoby. Mlody oficer, ignorujac stewarda, odwrocil sie i ruszyl prosto w strone stolu Dowa deCastriesa. Kiedy zblizyl sie, blady, zlosliwy czlowieczek zwany Pater Tenem, ktory zawsze znajdowal sie w poblizu deCastriesa, zsunal sie z krzesla i podszedl do stewarda, w dalszym ciagu patrzacego bezmyslnie, z konsternacja za podpulkownikiem. Gdy Pater Ten zjawil sie tuz obok, steward zmarszczyl brwi, ale pochylil sie, by porozmawiac. Obydwaj mezczyzni mowili cos przez chwile przyciszonymi glosami, rzucajac spojrzenia na podpulkownika, a pozniej szybko wyszli z sali. Podpulkownik dotarl do stolu, przysunal wolne krzeselko od sasiedniego stolika i nie czekajac na zaproszenie rozsiadl sie naprzeciwko pieknej, mlodej, ciemnowlosej dziewczyny znajdujacej sie z lewej strony deCastriesa. -Przywilej pierwszej nocy, mowiono mi o tym - odezwal sie przyjaznie do wszystkich obecnych przy stoliku. - Mozna przy obiedzie siasc tam, gdzie kto ma ochote, i przywitac sie ze wspolpasazerami. Milo mi panstwa poznac. Przez chwile nikt sie nie odzywal. DeCastries usmiechnal sie tylko. Cien usmiechu ledwo rysowal sie na jego przystojnej twarzy obramowanej czarnymi wlosami, przyproszonymi na skroniach siwizna. Minister spraw zagranicznych, od pieciu lat, Ziemskiej Koalicji Wschodniej znany byl ze swego powodzenia u kobiet; jego ciemne oczy skupione byly na ciemnowlosej dziewczynie od momentu, kiedy zaprosil ja wraz z ojcem - najemnym zolnierzem, i Exotikiem Outbondem, ktory stanowil trzecia osobe w tym towarzystwie, do swego stolika. W usmiechu tym nie pojawila sie wyrazna grozba; a jednak dziewczyna widzac go zmarszczyla lekko brwi i polozyla dlon na ramieniu ojca, ktory pochylil sie do przodu, by cos powiedziec. -Pulkowniku... - Najemnik mial na kieszeni naszywke pulkownika z Dorsaj, pozostajacego na sluzbie u Exotikow z Bakhalli. Jego mocno ogorzala twarz ze sztywnym wasem moglaby wygladac smiesznie, gdyby nie byla tak pozbawiona wyrazu, jak karabinowa kolba. Przerwal, czujac reke na ramieniu, i odwrocil sie, by spojrzec na corke; cala uwaga dziewczyny skupila sie jednak na intruzie. -Pulkowniku - odezwala sie z kolei i jej mlody glos wydawal sie zirytowany i zaniepokojony w porownaniu z bezbarwnym tonem ojca - czy pan nie przesadza? -Nie - odrzekl podpulkownik, patrzac na nia. Zaparlo jej dech i poczula sie nagle schwytana, niczym ptak w dloni olbrzyma, przez dziwna moc spojrzenia szarych oczu, calkowicie sprzeczna z nieszkodliwym wygladem mezczyzny w momencie wejscia do sali. Oczy te uczynily ja chwilowo bezbronna i dziewczyna niespodziewanie uswiadomila sobie, ze znalazla sie w samym centrum zainteresowania mlodego czlowieka, obnazona jego taksujacym wzrokiem. -...nie uwazam tak - uslyszala, jak mowi. Odchylila sie do tylu, wzruszajac opalonymi ramionami nad zielona wieczorowa suknia, i zdolala odwrocic od niego wzrok. Katem oka widziala, jak podpulkownik przyglada sie siedzacym przy stole, od odzianego w niebieski stroj Exotika Outbonda w najdalszym koncu, przez ojca, nia sama, az po ciemnego, lekko usmiechajacego sie deCastriesa. -Znam pana, oczywiscie, panie ministrze - mowil dalej do deCastriesa. - Chcac pana spotkac wybralem ten wlasnie lot na Kultis. Jestem Cletus Grahame, do zeszlego miesiaca szef Wydzialu Taktyki Akademii Wojskowej Sojuszu Zachodniego. Poprosilem o przeniesienie na Kultis, do Bakhalli na Kultis. Spojrzal na Exotika. - Platnik powiedzial, ze nazywa sie pan Mondar i jest pan Outbondem, przedstawicielem Kultis w Enklawie St. Louis - rzekl. - Bakhalla jest zatem panskim rodzinnym miastem. -Bakhalla jest obecnie stolica kolonii o tej samej nazwie - odezwal sie Exotik - a nie zwyczajnym miastem, pulkowniku. Wie pan, Cletusie, z pewnoscia wszyscy jestesmy zadowoleni z poznania pana. Czy sadzi pan jednak, ze to rozsadne, by oficer sil zbrojnych Sojuszu zadawal sie z ludzmi Koalicji? -Czemu nie, na pokladzie statku kosmicznego? - zauwazyl Cletus Grahame usmiechajac sie niefrasobliwie. - Pan przestaje z ministrem, a to wlasnie Koalicja dostarcza Neulandii broni i sprzetu. Poza tym, jak powiedzialem, jest to pierwsza noc podrozy. Mondar potrzasnal glowa. - Bakhalla i Koalicja nie sa w stanie wojny - odparl.- Fakt, ze Koalicja udziela pewnej pomocy Kolonii Neulandzkiej, nie ma tu nic do rzeczy. -Sojusz i Koalicja nie sa w stanie wojny - podjal Cletus - a to, ze stanowia one podpore przeciwnych stron w wojnie podjazdowej miedzy wami a Neulandia, rowniez nie ma nic do rzeczy. -Nie ujmowalbym tego tak - zaczai Mondar. Przerwano mu jednak. Szum rozmow prowadzonych na sali ustapil miejsca naglej ciszy. Jeszcze w czasie rozmowy wrocili steward i Pater Ten, a za nimi postepowal imponujaco wielki mezczyzna w mundurze z naszywkami pierwszego oficera statku. Zblizywszy sie do stolu, ciezko polozyl duza reke na ramieniu Cletusa. -Pulkowniku - powiedzial glosno pierwszy - to jest szwajcarski statek pod neutralna bandera. Przewozimy zarowno obywateli Koalicji, jak i Sojuszu, ale nie tolerujemy na pokladzie incydentow politycznych. Ten stol nalezy do ministra spraw zagranicznych Koalicji Dowa deCastriesa. Panskie miejsce znajduje sie po przeciwnej stronie sali... Cletus od poczatku nie zwracal na niego zadnej uwagi. Popatrzyl natomiast na dziewczyne - na nia jedna - usmiechnal sie i uniosl brwi, jak gdyby zdajac sie na nia. Nie uczynil zadnego ruchu, aby wstac od stolu. Dziewczyna spojrzala na Cletusa, ale on nadal sie nie ruszal. Przez dluga chwile znosila jego spojrzenie; w koncu nie wytrzymala. Zwrocila sie do deCastriesa. -Dow... - powiedziala przerywajac oficerowi, ktory zaczal powtarzac swoje slowa. Slaby usmiech deCastriesa poszerzyl sie lekko. On rowniez uniosl brwi, ale jego twarz miala inny wyraz niz twarz Cletusa. Pozwolil, by dziewczyna patrzyla na niego blagalnie przez dluzsza chwile, a potem zwrocil sie do oficera: -W porzadku - powiedzial, a jego gleboki, melodyjny glos natychmiast uciszyl glos mowiacego. - Pulkownik wykorzystuje tylko przywilej pierwszej nocy, aby usiasc tam, gdzie ma ochote. Twarz pierwszego poczerwieniala. Reka wolno zsunela sie z ramienia Cletusa. Nieoczekiwanie jego postac przestala wydawac sie wielka i imponujaca, a stala sie niezgrabna i rzucajaca w oczy. -Tak, panie ministrze - rzekl sztywno. - Rozumiem. Przepraszam, ze przeszkodzilem panstwu... Rzucil pelne nienawisci spojrzenie na Pater Tena, co nie wplynelo na malego czlowieczka bardziej, niz na blask idacy od rozzarzonej do bialosci sztaby zelaza wplywa cien chmury deszczowej; i starannie unikajac wzroku pozostalych pasazerow odwrocil sie i wyszedl z sali. Steward ulotnil sie juz przy pierwszych slowach deCastriesa. Pater Ten, patrzac wilkiem na Cletusa, wrocil na swoje miejsce, ktore zwolnil wczesniej. -Jesli chodzi o Enklawe Exotikow w St. Louis - powiedzial Cletus do Mondara, nie wygladajac na zaklopotanego tym, co sie wlasnie wydarzylo - to potraktowano mnie tam bardzo dobrze, wypozyczajac z biblioteki materialy do badan. -Ach tak? - Twarz Mondara wyrazala uprzejme zainteresowanie. - Jest pan pisarzem, pulkowniku? -Naukowcem - odparl Cletus. Jego szare oczy spoczely teraz na Mondarze. - Pisze obecnie czwarty tom z dwudzies-totomowej pracy, ktora zaczalem trzy lata temu - poswieconej rozwazaniom strategicznym i taktyce. Ale mniejsza o to teraz. Czy moge poznac pozostalych panstwa? Mondar skinal glowa. - Nazywam sie Mondar, jak pan juz wie. Pulkowniku Eachanie Khanie - powiedzial zwracajac sie do Dorsaja po swojej prawej stronie - czy moge przedstawic panu podpulkownika Cletusa Grahame z armii Sojuszu? -Jestem zaszczycony, pulkowniku - rzekl Eachan Khan urywanym, staromodnym akcentem brytyjskim. -Rowniez jestem zaszczycony spotkaniem pana - odparl Cletus. -Corka pulkownika Khana, Melissa Khan - przedstawial dalej Mondar. -Jak sie masz! - Cletus usmiechnal sie do dziewczyny ponownie. -Milo mi poznac - odpowiedziala zimno. -Naszego gospodarza, ministra Dowa deCastriesa, juz pan zna - powiedzial Mondar. - Panie ministrze, pulkownik Cletus Grahame. -Obawiam sie, ze juz za pozno, by zaprosic pana na kolacje, pulkowniku - odezwal sie deCastries glebokim glosem. - Wszyscy juz jedlismy. - Skinal na stewarda. - Mozemy zaproponowac panu wino. -I wreszcie dzentelmen po prawej stronie ministra - powiedzial Mondar - pan Pater Ten. Pan Ten ma wspaniala pamiec, pulkowniku. Przekona sie pan, ze posiada on encyklopedyczna wiedze na prawie kazdy temat. -Ciesze sie, ze pana poznalem, panie Ten - rzekl Cletus. - Pewnie powinienem do nastepnych badan wypozyczyc zamiast materialow z biblioteki pana. -Niech pan nie robi sobie klopotu! - stwierdzil nieoczekiwanie Pater Ten. Mial wysoki, skrzypiacy, ale zadziwiajaco donosny glos. - Przegladalem panskie pierwsze trzy tomy, to szalone teorie poparte zwietrzalymi pogladami z historii sztuki militarnej. Z pewnoscia grozilo panu wyrzucenie z Akademii, gdyby pan w pore nie poprosil o przeniesienie. Tak czy inaczej pozbyto sie pana. Zreszta kto by to czytal? Nigdy nie skonczy pan czwartego tomu. -A nie mowilem panu - rzucil Mondar w ciszy, ktora nastala po tym gwaltownym potoku slow. Cletus przygladal sie malemu czlowieczkowi ze slabym usmiechem, najzupelniej podobnym do poprzedniego usmiechu deCastriesa. - Pan Ten posiadl encyklopedyczna wiedze. -Rozumiem, co pan ma na mysli - odrzekl Cletus. - Ale wiedza a wnioski to dwie rozne rzeczy. Wlasnie dlatego, pomimo watpliwosci pana Tena, skoncze pozostale szesnascie tomow. W rzeczywistosci po to teraz lece na Kultis, by moc je napisac. -Slusznie, niech pan zamieni tamtejsza kleske w zwyciestwo - zaskrzypial Pater Ten. - Niech pan wygra wojne z Neulandia w ciagu szesciu tygodni i zostanie bohaterem Sojuszu. -Tak, nie jest to taki zly pomysl - powiedzial Cletus, a steward postawil przed nim zrecznie czysty kieliszek do wina i napelnil go kanarkowozoltym plynem z butelki znajdujacej sie na stole. - Tyle ze zwyciezca w ostatecznym rezultacie nie bedzie ani Sojusz, ani Koalicja. -To mocne stwierdzenie, pulkowniku - rzekl deCastries. - Poza tym pachnace zdrada, nieprawdaz? Te slowa o Sojuszu wypowiedziane przez oficera Sojuszu? -Tak pan sadzi? - powiedzial Cletus i usmiechnal sie. - Czy ktos tutaj zamierza napisac na mnie donos? -Mozliwe. - W glebokim glosie deCastriesa zabrzmiala nagle lodowata nuta. - A tymczasem interesujaco jest sluchac pana. Co sklania pana do tego, by sadzic, ze ani Sojusz, ani Koalicja nie zdobeda najsilniejszej pozycji wsrod kolonii na Kultis? -Prawa historycznego rozwoju - odparl Cletus. -Prawa - odezwala sie gniewnie Melissa Khan. Napiecie, ktore wyczuwala w tej spokojnej rozmowie, stalo sie nie do zniesienia. - Dlaczego wielu sie wydaje - spojrzala przez moment prawie gorzko na swojego ojca - ze istnieje jakis daleki od praktyki zbior zasad lub teorii czy tez przepisow, wedlug ktorych powinien zyc kazdy? To dzieki zywym ludziom cos sie dzieje! W dzisiejszych czasach nalezy byc praktycznym, w przeciwnym bowiem razie mozna stac sie martwym. -Melissa - powiedzial deCastries, usmiechajac sie do dziewczyny - szanuje praktycznych ludzi. Obawiam sie, ze musze sie z nia zgodzic. Liczy sie praktyka. -W przeciwienstwie do teorii, pulkowniku - kpiaco rzucil Pater Ten - w przeciwienstwie do ksiazkowych teorii. Prosze poczekac, az znajdzie sie pan wsrod doswiadczonych oficerow liniowych w dzungli Neulandii czy Bakhalli, w prawdziwej bitwie, i odkryje, czym w istocie jest wojna! Prosze poczekac, az uslyszy pan nad glowa pierwszy trzask broni energetycznej i stwierdzi pan... -Ten czlowiek odznaczony jest sojuszniczym Medalem Honoru, panie Ten. - Nagle, monotonne, urywane slowa Eachana Khana przeciely jak nozem tyrade malego czlowieczka. W powstalej ciszy Eachan brazowym palcem wskazal na czerwono-bialo-zlote odznaczenie w prawym koncu szeregu baretek zdobiacych marynarke Cletusa. Rozdzial II Przez chwile przy stole zalegala cisza.-Pulkowniku, co jest z panska noga? - zapytal Eachan. Cletus wykrzywil sie w wymuszonym usmiechu. - W okolicy kolana mam czesciowa proteze - powiedzial. - Doskonale wykonana, ale to widac, kiedy chodze. - Spojrzal na Pater Tena. - Istotnie, pan Ten jest bliski prawdy, jesli chodzi o moje militarne doswiadczenia. W czynnej sluzbie bylem tylko trzy miesiace podczas ostatniej na Ziemi wojny podjazdowej miedzy Sojuszem a Koalicja, siedem lat temu, zaraz po tym, gdy zostalem oficerem. -Zakonczyl pan jednak te trzy miesiace Medalem Honoru - zauwazyla Melissa. Wyraz twarzy, z jakim patrzyla na niego, zmienil sie calkowicie. Zwrocila sie do Pater Tena. - Przypuszczam, ze jest to jedna z niewielu rzeczy, o ktorych nic pan nie wie, prawda? Pater Ten spojrzal na nia nienawistnie. -Czy tak, Pater? - zapytal polglosem deCastries. -Niejaki porucznik Grahame zostal siedem lat temu odznaczony przez Sojusz - wydusil Pater Ten. - Jego dywizja dokonala desantu na pewna wyspe na Pacyfiku, obsadzona przez nasze zalogi. Zolnierze zostali rozgromieni i niemal wybici, ale porucznikowi Grahame udalo sie utworzyc oddzial partyzancki, ktory skutecznie trzymal w szachu naszych ludzi, stacjonujacych w silnie ufortyfikowanych punktach, az do chwili, kiedy to miesiac pozniej przybyly posilki sojusznicze! Dzien przed nadejsciem pomocy porucznik wpadl na mine. Umieszczono go pozniej w Akademii, poniewaz po tym wydarzeniu nie byl fizycznie zdolny do sluzby polowej. Przy stole zapadla kolejna, tym razem krotsza chwila ciszy. -Zatem - odezwal sie deCastries dziwnie zamyslonym tonem, obracajac w palcach wypelniony do polowy kieliszek wina, ktory stal przed nim na stole - wyglada na to, ze naukowiec byl bohaterem, pulkowniku. -Nie, na Boga, nie - zaprotestowal Cletus. - Porucznik byl nierozwaznym zolnierzem, i tyle. Gdybym wtedy rozumial wszystko tak dobrze jak teraz, nigdy nie wpadlbym na te mine. -Ale jest pan tutaj, skierowany znowu tam, gdzie toczy sie walka! - zawolala Melissa. -To prawda - przyznal Cletus - jednak, jak stwierdzilem, jestem teraz madrzejszym czlowiekiem. Nie chce wiecej zadnych medali. -Czego wiec pan chce, Cletusie? - zapytal Mondar z drugiego konca stolu. Outbond od paru minut wpatrywal sie w Cletusa z niezwyklym jak na Exotika natezeniem. -Chce jeszcze napisac szesnascie pozostalych tomow - zadrwil Pater Ten. -Prawde mowiac, pan Ten ma racje - rzekl Cletus spokojnie do Mondara. - Jesli czegos naprawde chce, to dokonczyc swoja prace o taktyce. Doszedlem jednak do wniosku, ze musze najpierw stworzyc warunki, w ktorych bedzie ja mozna zastosowac. -Niech pan wygra wojne z Neulandia w ciagu szescdziesieciu dni - odezwal sie Pater Ten. - Juz o tym mowilem. -Sadze, ze moglbym to uczynic w jeszcze krotszym czasie - rzekl Cletus i spokojnie przygladal sie gwaltownym zmianom wyrazu twarzy obecnych przy stole osob, z wyjatkiem Mondara i Pater Tena. -Musi pan byc pewien siebie jako ekspert wojskowy, pulkowniku - powiedzial deCastries. Podobnie jak Mondar zaczal przygladac sie Cletusowi z coraz wiekszym zainteresowaniem. -Ale ja nie jestem ekspertem - odrzekl Cletus. - Jestem naukowcem. A to roznica. Ekspert to czlowiek, ktory bardzo duzo wie o swojej dziedzinie. Naukowiec to ktos, kto wie wszystko, co mozna o niej wiedziec. -To nadal tylko teorie - zauwazyla Melissa. Spogladala na Cletusa z zaintrygowaniem. -Tak - Cletus zwrocil sie do dziewczyny - dobry teoretyk ma jednak przewage nad praktykiem. Melissa potrzasnela glowa, ale nic nie odpowiedziala, odchylajac sie na oparcie krzesla i patrzac na swego rozmowce z dolna warga przygryziona zebami. -Obawiam sie, ze znowu bede musial zgodzic sie z Melissa - odezwal sie deCastries. Przez moment oczy mial przysloniete powiekami, jak gdyby spogladal w glab siebie, a nie na obecnych. - Widzialem zbyt wielu zdeptanych ludzi, wyposazonych jedynie w teorie, kiedy wreszcie odwazyli sie zmierzyc z realnym swiatem. -Ludzie sa realni - powiedzial Cletus. - Podobnie bron... A strategie? Konsekwencje polityczne? Nie sa bardziej realne niz teorie. I rozsadny teoretyk, nawykly do zajmowania sie rzeczami nierealnymi, potrafi lepiej nimi manipulowac niz czlowiek przyzwyczajony do poslugiwania sie jedynie realnymi narzedziami, ktore sa w istocie produktami koncowymi... Czy znaja sie panstwo na szermierce? DeCastries pokrecil glowa. -Tak - rzekl Eachan. -Zatem, byc moze, slyszal pan o pewnej taktyce w szermierce, ktorej uzyje tu jako przykladu tego, co nazywam taktyka bledu. Mowa jest o tym w tomie, ktory teraz pisze - zwrocil sie Cletus do Eachana Khana. - Taktyka ta polega na przeprowadzeniu serii atakow, z ktorych kazdy spotyka sie z riposta, tak ze powstaje pewien wzor zetkniec i rozlaczen szpady atakujacego ze szpada przeciwnika. Glownym celem nie jest jednakze zadanie celnego ciosu podczas ktoregos z tych wstepnych atakow, lecz stopniowe, przy kazdym odparowaniu, wytracanie ostrza szpady przeciwnika z wlasciwego kierunku, tak aby ten nawet tego nie zauwazyl. Wtedy, w czasie koncowego ataku, kiedy szpada przeciwnika calkowicie wytracona jest ze swego pierwotnego polozenia, atakujacy szermierz zadaje celne pchniecie zupelnie nie chronionemu przeciwnikowi. -Do tego potrzebny jest piekielnie dobry szermierz - zauwazyl bezbarwnie Eachan. -W tym sek, oczywiscie - zgodzil sie Cletus. -Tak - odezwal sie wolno deCastries i poczekal, az Cletus na niego spojrzy. - Wyglada na to, ze taktyka ta dobra jest jedynie na sali szermierczej, gdzie wszystko odbywa sie zgodnie z ustalonymi regulami. -Och, ale mozna ja zastosowac w kazdej prawie sytuacji - rzekl Cletus. Na stole staly puste jeszcze filizanki do kawy. Cletus wyciagnal reke, wzial trzy z nich i ustawil w rzedzie do gory dnem miedzy soba a deCastriesem. Nastepnie siegnal do stojacej na stole cukiernicy, wzial w reke kostke cukru i polozyl ja obok srodkowej filizanki. Przykryl nia kostke cukru, a potem zaczai poruszac wszystkimi filizankami, szybko zmieniajac ich polozenie. Wreszcie przestal. -Zna pan te stara gre - zwrocil sie do deCastriesa. - Pod ktora z tych filizanek znajduje sie teraz, pana zdaniem, kostka cukru? DeCastries spojrzal na filizanki, ale nie uczynil zadnego ruchu w ich kierunku. - Pod zadna z nich - stwierdzil. -Czy mimo to, tak dla ilustracji, moglby pan podniesc ktoras z nich? - zapytal Cletus. DeCastries usmiechnal sie. - Dlaczego nie? - powiedzial. Wyciagnal reke i podniosl srodkowa filizanke. Z jego twarzy na moment zniknal usmiech, a potem powrocil na nia znowu. Na bialym obrusie widniala biala kostka cukru. -Przynajmniej jest pan uczciwym graczem - rzekl deCastries. Cletus wzial srodkowa filizanke, ktora deCastries odstawil na bok, i przykryl nia ponownie kostke cukru. Znow szybko pozamienial miejscami odwrocone filizanki. -Sprobuje pan jeszcze raz? - zapytal deCastriesa. -Jesli pan sobie zyczy. - Tym razem deCastries wybral i podniosl filizanke po prawej stronie stojacego przed nim szeregu. Znowu ukazala sie kostka cukru. -Jeszcze raz? - spytal Cletus. Ponownie przykryl kostke i pomieszal filizanki. DeCastries podniosl teraz filizanke znajdujaca sie w srodku i odstawil ja z pewnym przymusem, kiedy znow ujrzal kostke cukru. -Co to ma znaczyc? - powiedzial, a usmiech z jego twarzy zniknal tym razem ostatecznie. - O co w tym wszystkim chodzi? -Wyglada na to, ze nie moze pan przegrac, panie ministrze, kiedy ja kontroluje gre - odparl Cletus. DeCastries przygladal mu sie przenikliwie przez pare sekund, nastepnie przykryl kostke filizanka i odchylil sie do tylu na krzesle, rzucajac spojrzenie na Pater Tena. -Tym razem ty poprzestawiaj filizanki, Pater - powiedzial. Usmiechajac sie zlosliwie do Cletusa, Pater Ten wstal i zmienil polozenie filizanek, jednak tak wolno, ze kazdy przy stole z latwoscia mogl sledzic droge filizanki, ktora przed chwila odstawil deCastries. Na koniec ta wlasnie filizanka znalazla sie ponownie w srodku. DeCastries spojrzal na Cletusa i siegnal po filizanke z prawej strony tej, ktora, jak sie zdawalo, przykrywala kostke. Jego reka zawahala sie, wisiala przez chwile nad filizanka i cofnela sie. Usmiech powrocil na twarz deCastriesa. -Rozumie sie - powiedzial patrzac na Cletusa - nie wiem, jak pan to robi, ale wiem, ze gdybym podniosl te filizanke, znalazlbym pod nia kostke cukru. - Jego reka powedrowala w strone filizanki znajdujacej sie w przeciwnym koncu szeregu. - A gdybym wybral te, prawdopodobnie znalazlbym ja tutaj? Cletus nie odezwal sie. Usmiechnal sie jedynie w odpowiedzi. DeCastries pokiwal glowa. Powrocila mu zwykla swoboda zachowania. - W rzeczywistosci - zauwazyl - jedyna filizanka, co do ktorej moge byc pewien, ze nie ma pod nia kostki cukru, jest ta, ktora, jak wszyscy wiemy, musi przykrywac kostke cukru - ta posrodku. Czy mam racje? Cletus nadal tylko sie usmiechal. -Mam racje - stwierdzil deCastries. Wyciagnal reke i przez chwile trzymal ja nad srodkowa filizanka, zagladajac Cletusowi w oczy, az wreszcie ja cofnal. - O to wlasnie chodzilo panu w tym pokazie z filizankami i kostka cukru, nieprawdaz, pulkowniku? Panskim celem bylo nie tylko to, abym ocenil cala sytuacje w taki sposob, w jaki to zrobilem, ale rowniez to, abym stracil pewnosc siebie po tym, jak pomylilem sie trzy razy z rzedu, co w koncu zmusiloby mnie do podniesienia srodkowej filizanki i stwierdzenia, ze naprawde jest pusta. Panskim prawdziwym celem bylo podwazenie mojego zaufania do wlasnego osadu, zgodnie z ta panska taktyka bledu, czyz nie tak? Siegnal i postukal paznokciem w srodkowa filizanke, tak ze wydala stlumiony dzwiek malego dzwoneczka. -Nie mam jednak zamiaru jej podnosic - mowil dalej, patrzac na Cletusa. - Otoz, znalazlszy to wyjasnienie, zrobilem krok naprzod i odkrylem panski cel, ktorym bylo zmuszenie mnie do tego, abym to uczynil. Chcial pan zrobic na mnie wrazenie. Coz, jestem pod wrazeniem, ale tylko niewielkim. I na dowod tego, jak niewielkim, moze bysmy pozostawili te filizanke na swoim miejscu, nie odwracajac jej? Co pan na to powie? -Powiem, ze panskie rozumowanie jest doskonale, panie ministrze. - Cletus wyciagnal reke i zgarnal pozostale dwie, stojace do gory dnem filizanki, zakrywajac na chwile dlonia wierzch kazdej z nich, zanim je odwrocil, aby zaprezentowac sufitowi sali jadalnej ich puste wnetrza. - Coz wiecej moge jeszcze powiedziec? -Dziekuje, pulkowniku - odparl miekko deCastries. Odchylil sie do tylu na swoim krzesle, a jego oczy zamienily sie w szparki. Dosiegna! prawa reka do kieliszka od wina i zaczal go znowu obracac miedzy kciukiem a palcem wskazujacym precyzyjnymi cwiercobrotami, jak gdyby delikatnie wkrecal go w bialy obrus. - Wspomnial pan wczesniej cos o wybraniu tego lotu na Kultis tylko dlatego, iz wiedzial pan, ze tu bede. Niech mi pan nie wmawia, ze zadal pan sobie tyle trudu tylko po to, by mi pokazac te taktyczna gre. -Tylko czesciowo - odparl Cletus. Napiecie przy stole nagle wzroslo, chociaz glosy Cletusa i deCastriesa nadal pozostaly mile i odprezone. - Chcialem pana poznac, panie ministrze, poniewaz bede pana potrzebowal, aby ukonczyc swoja prace na temat taktyki. -Czyzby? - zdziwil sie deCastries. - Jakiej pomocy pan ode mnie oczekuje? -Kolejne okazje powinny nadarzyc sie nam obu same, panie ministrze - Cletus odsunal krzeslo i wstal - teraz, kiedy juz mnie pan poznal i wie, do czego zmierzam. Poniewaz osiagnalem tak wiele, prawdopodobnie nadszedl juz czas, abym przeprosil panstwa za to, ze przeszkodzilem w kolacji, i poszedl... -Chwileczke, pulkowniku... - warknal deCastries. Przerwal mu cichy dzwiek tlukacego sie szkla. Kieliszek Melissy lezal przed nia rozbity, a ona niepewnie probowala wstac, przyciskajac dlon do czola. Rozdzial III -Nie, nie, wszystko w porzadku! - zawolala do ojca Melissa. - Nagle zakrecilo mi sie w glowie, to nic wielkiego. Pojde sie polozyc... Nie, ojcze, zostan tutaj! Pulkowniku Grahame, czy moze mnie pan odprowadzic do mojej kabiny, pod warunkiem, ze pan sam teraz wychodzi?-Oczywiscie - odparl Cletus. Szybko obszedl stol dookola i podal dziewczynie ramie. Byla wysoka i mocno oparla sie na nim wcale niemalym ciezarem mlodego, zdrowego ciala. Prawie z irytacja machnela reka do ojca i deCastriesa, by siedli z powrotem. -Naprawde! - powiedziala. Jej glos stal sie ostry. - Wszystko w porzadku. Chce sie tylko polozyc. Prosze, nie robcie z tego powodu zamieszania. Pulkowniku... -Jestem - rzekl Cletus. Ruszyli wolno razem. Dziewczyna przez caly czas opierala sie na nim, zarowno wtedy kiedy przechodzili przez sale, jak i wtedy, kiedy z niej wychodzili, skrecajac w lewo. Melissa opierala sie na nim dopoty, dopoki nie znalezli sie na korytarzu w miejscu, w ktorym nie bylo ich widac z sali, a wtedy gwaltownie zatrzymala sie, wyprostowala i odsunela od Cletusa, zwracajac sie jednoczesnie twarza ku niemu. -Czuje sie dobrze - powiedziala. - Musialam jedynie cos zrobic, aby pana stamtad wydostac. Nie jest pan wcale pijany! -Nie - odparl Cletus wesolo. - I najwyrazniej nie jestem rowniez dobrym aktorem. -Nie zwiodlby mnie pan nawet wtedy, gdyby pan nim byl! Potrafie wyczuc... - Uniosla nieco reke, wyciagnela dlon, jak gdyby chciala go dotknac, a kiedy popatrzyl na nia z zaciekawieniem, opuscila ja. - Potrafie przejrzec na wylot takich ludzi jak pan. Mniejsza o to zreszta. Byloby calkiem zle, gdyby byl pan pijany, probujac grac z takim czlowiekiem jak deCastries. -Wlasciwie to nie ja gralem - rzucil Cletus trzezwo. -Och, niech mi pan nie mowi! - wykrzyknela. - Czy nie sadzi pan, ze wiem, jakich to idiotow moga zrobic z siebie zawodowi zolnierze, kiedy probuja miec do czynienia z ludzmi spoza swego szczegolnego wojskowego swiatka? Ale Medal Honoru cos dla mnie znaczy nawet wtedy, kiedy wiekszosc cywilow nie wie, co to takiego jest! - Jej oczy spotkaly sie z oczami Cletusa. Prawie na sile oderwala wzrok. - I wlasnie dlatego pomoglam panu wydostac sie stamtad. To jedyny powod!... I nie mam zamiaru robic tego ponownie! -Rozumiem - rzekl Cletus. -Niech wiec pan wraca teraz do swojej kabiny i zostanie tam. Od tej pory niech sie pan trzyma z dala od Dowa deCastriesa. Od ojca i ode mnie rowniez... Czy pan slyszy? -Oczywiscie - odparl Cletus. - Ale przynajmniej odprowadze pania do kabiny. -Nie, dziekuje. Moge pojsc sama. -Co bedzie, jesli ktos to zobaczy i do ministra dotrze wiadomosc, ze zawroty glowy ustapily natychmiast po tym, jak tylko wyszla pani z sali? Dziewczyna spojrzala na Cletusa, odwrocila sie i dumnie ruszyla korytarzem. Cletus zrownal sie z nia w dwoch dlugich susach. -A jesli chodzi o zawodowych zolnierzy - powiedzial lagodnie - nie wszyscy sa jednakowi... Melissa zatrzymala sie i obrocila raptownie ku niemu, zmuszajac go tym samym do zatrzymania sie. - Przypuszczalnie - powiedziala surowo - uwaza pan, ze moj ojciec nie byl nigdy niczym wiecej jak najemnikiem. -Alez nie - rzekl Cletus. - Jeszcze jakies dziesiec lat temu byl generalem-porucznikiem w Krolewskiej Armii Afganistanu, prawda? Melissa spojrzala na niego ze zdziwieniem. - Skad pan wie? - Jej ton byl napastliwy. -Historia wojskowosci, w tym takze historia najnowsza, to czesc dziedziny moich zainteresowan - odparl. - Rewolucja uniwersytecka w Kabulu dwanascie lat temu, ktora zakonczyla sie zmiana rzadu, rowniez do nich nalezy. Armia Afganistanu mogla miec tylko jednego generala Eachana Khana. A ten musial emigrowac z Ziemi zaledwie pare lat po przewrocie. -Nie musial wyjezdzac! - powiedziala. - Nadal potrzebowali go w armii, nawet wtedy, kiedy Afganistan zrezygnowal ze swojej niezawislosci i stal sie czescia Koalicji. Byly jednak inne sprawy... - urwala. -Inne sprawy? - zapytal Cletus. -Nie zrozumialby pan! - Melissa odwrocila sie i znow ruszyla wzdluz korytarza. Po kilku krokach jednak zaczela wyrzucac z siebie slowa, jakby nie mogla ich zatrzymac. - Moja matka umarla... i... Salaam Badshahi Daulat Afghanistan - kiedy zaczeto domagac sie wprowadzenia kary smierci dla kazdego, kto spiewa stary afganski hymn, ojciec zlozyl rezygnacje. Wyemigrowal - na Dorsaj. -To nowy swiat, pelen zolnierzy, rozumiem - powiedzial Cletus. - Chyba nie bylo zbyt... -Znalezli mu prace kapitana - kapitana w batalionie najemnikow! - wybuchnela. - Od tamtej pory, w ciagu dziesieciu lat, zdolal dosluzyc sie stopnia pulkownika - i na tym koniec. Najemnicy dorsajscy nie moga bowiem dowodzic wiekszym oddzialem niz pulk. A to, co zostaje po wszystkich niezbednych wydatkach, nie wystarcza nawet na odwiedzenie Ziemi, nie mowiac juz o ponownym tam zamieszkaniu, chyba ze Exotikowie albo tez ktos inny oplaci nam podroz w oficjalnych interesach. Cletus skinal glowa. - Rozumiem - powiedzial. - To jednak blad z pani strony probowac naprawic wszystko przez deCastriesa. Nie mozna na niego wplynac w taki sposob, w jaki ma pani nadzieje to uczynic. -Naprawic... - Dziewczyna odwrocila glowe i zbladlszy nagle popatrzyla na Cletusa zdumiona, mierzac sie z nim spojrzeniem. -Alez tak - powiedzial Cletus. - Zastanawialem sie, co pani miala do roboty przy tamtym stole. Byla pani jeszcze niepelnoletnia, kiedy ojciec pani wyemigrowal na Dorsaj, wiec musi pani miec podwojne obywatelstwo. Ma pani prawo powrotu i zamieszkania na Ziemi, kiedy tylko zechce pani wybrac obywatelstwo Koalicji. Ale pani ojciec nie moze tego uczynic bez specjalnego politycznego zezwolenia, ktorego otrzymanie jest prawie niemozliwe. Albo pani, albo ojciec pani musicie sadzic, ze uda sie pani naklonic deCastriesa do tego, by wam w tym pomogl. -Ojciec nie ma z tym nic wspolnego! - Glos dziewczyny stal sie zapalczywy. - Za jakiego czlowieka pan go uwaza? Spojrzal na nia. - Nie. Ma pani oczywiscie racje - powiedzial. - To musial byc pani pomysl. On nie jest taki. Wychowalem sie na Ziemi w rodzinie wojskowej, a pani ojciec przypomina mi pewnych generalow, z ktorymi jestem spokrewniony. Gdybym tak nie chcial zostac malarzem... -Malarzem? - Melissa zamrugala oczami na te nagla zmiane tematu. -Tak - odparl Cletus, usmiechajac sie z lekkim przymusem. - Wlasnie zaczynalem utrzymywac sie z tego, kiedy dostalem powolanie, i w koncu zdecydowalem sie wstapic do Sojuszniczej Akademii Wojskowej, jak od poczatku chciala moja rodzina. Pozniej, naturalnie, zostalem ranny i odkrylem, ze lubie historie sztuki wojennej. Rzucilem wiec malowanie. Kiedy to mowil, dziewczyna zatrzymala sie automatycznie przed jednymi z drzwi, ktore ciagnely sie wzdluz drugiego, waskiego korytarza. Nie probowala jednak nawet ich otworzyc. Stala natomiast, przygladajac mu sie. -Dlaczego wiec zrezygnowal pan z wykladania na Akademii? - zapytala. -Ktos - powiedzial z humorem - powinien sprawic, by planety staly sie bezpieczne dla takich jak ja naukowcow. -Robiac sobie z deCastriesa osobistego wroga? - zauwazyla powatpiewajaco. - Czy nie nauczyl sie pan niczego wtedy, kiedy ten przejrzal panska gre z filizankami i kostka cukru? -Ale przeciez to mu sie nie udalo - powiedzial Cletus. - Coz, musze przyznac, ze zrobil kawal dobrej roboty, ukrywajac fakt, ze mu sie to nie udalo. -Ukryl? -Naturalnie - odparl Cletus. - Podnoszac pierwsza filizanke byl zbyt pewny siebie i uwazal, iz potrafi wyzyskac kazdy obrot gry na swoja korzysc. A kiedy odwrocil pierwsza filizanke, pomyslal, ze to nie on, lecz ja popelnilem blad. Przy drugiej musial zrewidowac swoj poglad, ale byl jeszcze wystarczajaco pewny siebie, aby sprobowac jeszcze raz. Kiedy podniosl trzecia filizanke, zdal sobie w koncu sprawe z tego, ze gra jest calkowicie pod moja kontrola. Musial wiec znalezc wymowke, aby przerwac rzecz cala i nie probowac po raz czwarty. Melissa potrzasnela glowa. - Wszystko wyglada calkiem inaczej - powiedziala niedowierzajaco. - Przekreca pan to, co sie zdarzylo, aby wygladalo tak, jak pan chce. -Nie - odparl Cletus. - To deCastries wszystko przekrecil swoim, istotnie, bardzo sprytnym wyjasnieniem tego, dlaczego nie zamierza podniesc filizanki po raz czwarty. Problem polega na tym, ze bylo to falszywe wyjasnienie. Wiedzial, ze znajdzie kostke cukru pod kazda filizanka, ktora podniesie. -Jak to mozliwe? -Poniewaz, rozumie sie, kostki byly pod wszystkimi filizankami - odparl Cletus. - Kiedy bralem kostke z cukiernicy, schowalem w dloni jeszcze dwie. Nim deCastries stanal wobec czwartego wyboru, prawdopodobnie polapal sie juz, o co chodzi. Fakt, ze gra polega, jak sie okazalo, nie na znalezieniu kostki, ale na niezrobieniu tego, zmylil go z poczatku. Gdyby jednak wtedy zwrocil na to nasza uwage, byloby za pozno, by ochronic sie przed wyjsciem na glupca, jako ze zagral juz wczesniej trzy razy. Tacy ludzie jak deCastries nie moga pozwolic sobie na osmieszanie sie. -Ale dlaczego pan to zrobil? - Melissa prawie krzyknela. - Dlaczego chce pan miec takiego wroga? -Musze wzbudzic jego zainteresowanie - powiedzial Cletus - abym mogl go wykorzystac. Jesli zdenerwuje go wystarczajaco, zada cios, a ja bede mogl go sparowac. Tylko dzieki skutecznemu udaremnieniu kazdej proby ataku, ktora podejmie, zdolam wystarczajaco przyciagnac jego uwage... Teraz pani rozumie - kontynuowal troche lagodniej - dlaczego powinna sie pani martwic raczej z powodu swoich, a nie moich kontaktow z deCastriesem. Ja potrafie sobie z nim poradzic. Natomiast pani... -Pan... - Dziewczyna wybuchnela nagle gniewem, odwrocila sie i szarpnieciem otworzyla drzwi. - Jest pan skonczony... zadajac sie z Dowem. Niech pan sie da zetrzec na proch. Mam nadzieje, ze tak sie stanie. Ale niech pan sie trzyma ode mnie z daleka... I od ojca! Czy pan mnie slyszy? Spojrzal na nia, a przez jej twarz przemknal jakby lekki cien bolu. -Oczywiscie - powiedzial cofajac sie. - Jesli wlasnie tego pani sobie zyczy. Weszla do srodka, trzaskajac za soba drzwiami. Cletus stal przez chwile patrzac na ich gladka powierzchnie. Przez moment, gdy rozmawial z Melissa, bariera izolacji, ktora sam stworzyl wokol siebie wiele lat temu, kiedy stwierdzil, ze inni go nie rozumieja, prawie stopniala. Teraz byla jednak znow na swoim miejscu. Wzial gleboki oddech, ktory zamienil sie prawie w westchnienie. Odwrocil sie i ruszyl korytarzem w kierunku swojej kabiny. Rozdzial IV Przez nastepne cztery dni Cletus starannie unikal Melissy i jej ojca, sam z kolei byl ignorowany przez deCastriesa i Pater Tena. Mondar natomiast stal sie prawie bliskim jego znajomym, ktory to fakt byl dla Cletusa nie tylko mily, ale i ciekawy.Piatego dnia od wyruszenia z Ziemi statek wszedl na orbite Kultis. Podobnie jak jej siostrzana planeta Mara, Kultis stanowila zielony, cieply swiat z okresowa pokrywa lodowa i tylko dwoma glownymi kontynentami, polnocnym i poludniowym, tak jak Ziemia w odleglej geologicznej przeszlosci. Z glownych miast poszczegolnych kolonii Kultis zaczely przybywac wahadlowce, aby zabrac pasazerow. Pelen niedobrych przeczuc Cletus probowal zatelefonowac do Kwatery Glownej Sojuszu w Bakhalli, aby sie zameldowac i dowiedziec o miejscu zakwaterowania. Wszystkie jednak polaczenia statku z powierzchnia planety byly zajete przez grupe udajaca sie do Neulandii. Co oznaczalo, jak odkryl Cletus, przeprowadziwszy male sledztwo, Pater Tena rozmawiajacego w imieniu deCastriesa. Byl to oczywiscie razacy przyklad faworyzowania na statku znajdujacym sie rzekomo pod neutralna bandera. Przeczucie Cletusa przerodzilo sie w podejrzenie. Jedna z tych rozmow mogla rownie dobrze dotyczyc jego. Po powrocie od telefonu Cletus, rozgladajac sie, dostrzegl niebieska szate Mondara, ktory stal obok zamknietego luku srodkowej czesci statku, zaledwie kilka krokow od Melissy i Eachana Khana. Kulejac podszedl energicznie do Exotika. -Telefony zajete - powiedzial. - Myslalem, ze poprosze Sojusznicza Kwatere Glowna o instrukcje. Powiedz mi, czy w okolicy Bakhalli partyzanci neulandzcy prowadza obecnie jakies ozywione dzialania? -Tuz pod bramami miasta - odparl Mondar. Popatrzyl przenikliwie na Cletusa. - O co chodzi? Czy wlasnie teraz przypomniales sobie, jakie zrobiles wrazenie na deCastriesie podczas obiadu pierwszego dnia na pokladzie? -Ach to? - Cletus uniosl brwi. - Chcesz powiedziec, ze deCastries zwykl zadawac sobie trud uczynienia z kazdego malo waznego pulkownika, ktorego spotka, celu dla partyzantow? -Nie z kazdego, oczywiscie - odparl Mondar i usmiechnal sie. - Tak czy inaczej nie ma powodu do niepokoju. Pojedziesz do Bakhalli z Melissa, Eachanem i mna samym sluzbowym samochodem. -To uspokajajace - stwierdzil Cletus. Myslami znajdowal sie jednak juz gdzie indziej. Jasne, ze niezaleznie od tego, jaki mialby byc wynik spotkania z deCastriesem, stal sie on przynajmniej czesciowo jasny dla Mondara. To dobrze, pomyslal. Szlak, ktory wytyczyl, chcac osiagnac cel wczesniej przez siebie zapowiedziany, mial stanowic przynete dla umyslu przenikliwego, potrafiacego wziac pod uwage niewidoczne dla mniej spostrzegawczego czlowieka skutki swoich poczynan. Takim rodzajem umyslu wyroznial sie deCastries, a i umysl Mondara byl wystarczajaco skomplikowany, jak rowniez na swoj sposob gleboki, by moc okazac sie uzytecznym obiektem sterowania. W pomieszczeniu zabrzmial gong, przecinajac gwar rozmow. -Dokuje wahadlowiec do Bakhalli! - Ze sciennego glosnika dobiegl monotonny glos pierwszego oficera. - Dokuje wahadlowiec do Bakhalli, luk posrodku statku. Wszyscy pasazerowie do Bakhalli proszeni sa o przygotowanie sie do wejscia na poklad... Cletus poczul, ze przesuwa sie do przodu, kiedy luk sie otworzyl, odslaniajac jasny, metalowy tunel prowadzacy do wahadlowca. On i Mondar zostali rozdzieleni przez tlum. Wahadlowiec nie byl wiele wiekszy od ciasnej, niewygodnej maszyny przeznaczonej do lotow w atmosferze i przestrzeni miedzyplanetarnej. Zahuczal, ruszyl, zanurkowal, szarpnal i w koncu zarzucil, ladujac w kole z popekanego, brazowego betonu, otoczonym dzungla szerokolistnych drzew - zielona zaslona ozdobiona czyms, co wygladalo to jak szkarlatne, to jak jaskrawozolte nici. Powloczac nogami, Cletus wyszedl z wahadlowca na jasne swiatlo sloneczne i odsunal sie nieco na bok, aby zorientowac sie w swoim polozeniu. Oprocz malego budynku odpraw okolo piecdziesieciu metrow dalej brak bylo wokol wyraznych sladow czlowieka, z wyjatkiem wahadlowca i betonowej drogi. Sciana dzungli wznosila sie ponad trzydziesci metrow wokol ladowiska. Zwykly, dosc przyjemny, tropikalny dzien, pomyslal Cletus. Rozejrzal sie za Mondarem - gdy nagle wstrzasnelo nim cos w rodzaju bezdzwiecznego emocjonalnego uderzenia piorunem. Juz w momencie wstrzasu rozpoznal uderzenie z zaslyszanych opinii. Byl to "szok reorientacyjny" - gwaltowny, doswiadczany w jednej chwili natlok calego szeregu czynnikow rozniacych sie od tych dobrze znanych. A roztargnienie, w jakim sie znajdowal, schodzac w te niemal ziemska scenerie, spotegowalo jeszcze caly efekt. Teraz, kiedy szok minal, Cletus spostrzegl od razu, ze niebo bylo nie tyle niebieskie, ile raczej niebieskozielone. Slonce wydawalo sie wieksze i bardziej zlocistozolte niz na Ziemi. Czerwone i zolte nitki w listowiu nie byly wytworem kwiatow czy tez winorosli, lecz najprawdziwszymi kolorowymi zylkami biegnacymi przez liscie. Przesycone wilgocia powietrze drgalo od woni, ktore laczac sie wytwarzaly zapach przypominajacy mieszanine startej galki muszkatolowej i rozgniecionej trawy. Wibrowalo ono takze od cichego, ale jednostajnego bzykania owadow i glosow zwierzat imitujacych dzwieki rozpiete miedzy wysokim tonem blaszanej dziecinnej piszczalki a lagodnym brzmieniem drewnianego bebenka - we wszystkim slychac bylo jednak pewna zgrzytliwosc, obca glosom na Ziemi. Caly ten natlok swiatla, zapachow, kolorow i dzwiekow wprowadzil Cletusa w chwilowe odretwienie, z ktorego otrzasnal sie, poczuwszy na swoim lokciu reke Mondara. -Nadjezdza sluzbowy samochod - powiedzial Mondar, prowadzac go naprzod. Pojazd, o ktorym wspomnial, wlasnie wyjechal zza budynku odpraw, a za nim pojawil sie szeroki ksztalt pasazerskiego poduszkowca. - Chyba ze wolisz jechac raczej autobusem razem z bagazami, zonami i zwyklymi cywilami? -Dziekuje, nie. Przylacze sie do was - odparl Cletus. -A zatem tedy - powiedzial Mondar. Kiedy oba pojazdy podjechaly i zatrzymaly sie, Cletus ruszyl za Exotikiem. Samochodem sluzbowym okazal sie wojskowy, napedzany plazma pojazd, poruszajacy sie na poduszce powietrznej, a dzieki opuszczanym lapom przystosowany do jazdy w niezwykle trudnym terenie. Poza tym wygladal jak opancerzona wersja sportowych samochodow uzywanych podczas wielkich polowan. Eachan Khan i Melissa byli juz w srodku, zajmujac jedna z umieszczonych naprzeciwko siebie par siedzen dla pasazerow. Z przodu przy urzadzeniach sterowniczych siedzial mlody zolnierz o okraglej twarzy z tarczowcem u boku. Cletus z zainteresowaniem zerknal na niezgrabna, reczna bron, kiedy wdrapywal sie do pojazdu obok prawej lapy. Byl to pierwszy tarczowiec, jaki widzial w normalnym, polowym uzyciu - chociaz juz kiedys dotykal podobnej broni w Akademii, a nawet z niej wypalil. Stanowila ona skrzyzowanie - nie, dokladne pomieszanie roznych typow broni - zaprojektowane pierwotnie do tlumienia zamieszek, do utrzymywania porzadku publicznego, a wiec byla ona prawie bezuzyteczna na polu walki, gdzie juz w pierwszych minutach bitwy odrobina kurzu mogla sparalizowac pewne niezbedne czesci wewnatrz skomplikowanego mechanizmu. Nazwa broni wywodzila sie z oryginalnego nieoficjalnego okreslenia - karabin tarczowy, co swiadczylo o tym, ze nawet specjalisci od uzbrojenia maja pewne poczucie humoru. Przy wlasciwej obsludze taki karabin mogl wystrzeliwac wszelkiego rodzaju naboje, od 4,5 mm srutu az po ciezkie pociski typu samonaprowadzajacego sie. Byl to ten rodzaj niepraktycznej broni, ktora prowokowala taktyczna wyobraznie Cletusa do wymyslania dla niej roznych mozliwych, nieszablonowych zastosowan w niezwyklych sytuacjach. Obaj mezczyzni znalezli sie wreszcie w samochodzie. Z sykiem kompresora ciezki pojazd uniosl sie dwadziescia piec centymetrow nad betonem i powoli ruszyl na podtrzymujacej go poduszce powietrznej. Przed nimi wylonila sie przerwa w scianie dzungli; chwile pozniej suneli waska, kreta droga z ubitej ziemi, po ktorej obu stronach ciagnely sie glebokie, zarosniete chwastami rowy, bezskutecznie probujace powstrzymac napor tropikalnego lasu, wznoszacego sie wzdluz calego traktu, aby wreszcie gdzies wysoko nad ich glowami utworzyc lukowate sklepienie. -Jestem zaskoczony tym, ze nie wypalacie czy tez nie niszczycie dzungli w inny sposob, by utworzyc czyste pasy po obu stronach drogi - rzekl Cletus do Mondara. -Robimy to na waznych wojskowych trasach - odparl Exotik. - Obecnie brakuje nam jednak ludzi, a miejscowa roslinnosc szybko odrasta. Probujemy hodowac ziemskie drzewa i trawy, aby wyprzec rodzime formy wegetacji, i sadzimy je wzdluz drog, ale w laboratoriach rowniez brak rak do pracy. -Trudna sytuacja z zaopatrzeniem i ludzmi - wyrzucil z siebie Eachan Khan, dotykajac troskliwie prawego czubka swych sztywnych, siwych wasow dokladnie w tym momencie, w ktorym pojazd najechal niespodziewanie na ogromne pnacze, przebijajace sie spod ubitej ziemi tworzacej droge, i tym samym zmuszony byl opuscic lapy, aby pokonac przeszkode. -Co pan sadzi o tarczowcach? - zapytal Cletus najemnika dorsajskiego, z trudnoscia wypowiadajac slowa z powodu wstrzasow i przechylow pojazdu. -Zly kierunek rozwoju malej broni... - Przeszkoda zostala z tylu, a pojazd znow zawisl miekko na podtrzymujacej go poduszce powietrznej. - Paralizatory, ultradzwiekowce, tarczowce do unieszkodliwiania, blokowania lub niszczenia broni przeciwnika - wszystko to robi sie zbyt skomplikowane. A im bardziej to skomplikowane, im gorsza sytuacja z dostawami, tym trudniej zapewnic ruchliwosc oddzialow uderzeniowych. -Jaki pan ma zatem pomysl? - zapytal Cletus. - Powrot do kusz, nozy i krotkich mieczy? -Czemu nie? - rzucil nieoczekiwanie Eachan Khan, zabarwiajac swoj monotonny glos nowa dla siebie nuta entuzjazmu. - Czlowiek z kusza na wlasciwej pozycji i we wlasciwym czasie wart jest tyle, ile korpus ciezkiej artylerii pol godziny pozniej i pietnascie kilometrow dalej od miejsca, w ktorym powinien sie byl znalezc. Jak to szlo:...z braku gwozdzia zginela podkowa...? -Z braku podkowy zginal kon. Z braku konia zginal jezdziec - zacytowal Cletus do konca i dwaj mezczyzni spojrzeli na siebie z dziwnym, niemym szacunkiem. -Musi pan miec niemale problemy szkoleniowe - powiedzial Cletus z namyslem. - Mam na mysli Dorsaj. Jest pan zmuszony przyjmowac ludzi o najdziwniejszej przeszlosci, a chcialby pan uczynic z nich zolnierzy zdolnych do najrozniejszych wojskowych zadan. -Koncentrujemy sie na rzeczach podstawowych - odparl Eachan. - A oprocz tego nasz program polega na tworzeniu malych, ruchliwych, szybko dzialajacych oddzialow, wykorzystywanych pozniej zgodnie z ich przeznaczeniem. - Skinal glowa w kierunku Mondara. - Do tej pory naprawde udalo sie to tylko u Exotikow. Wiekszosc pracodawcow chce wpasowac naszych zawodowcow w tradycyjne ramy organizacyjne. Dziala jakos, ale co to ma wspolnego z efektywnym wykorzystaniem ludzi czy oddzialow. Jest to jeden z powodow, dla ktorego mielismy zatargi z regularnym wojskiem. Panski tutejszy przelozony, general Traynor... - Eachan urwal. - Coz, nie powinienem o tym mowic. Nagle porzucil ten temat, usiadl prosto i wyjrzal przez jeden z otworow w metalowych bokach pojazdu. Nastepnie odwrocil sie i zawolal do kierowcy. -Nie widac tam czegos dziwnego? - zapytal. - Cos mi sie tutaj nie podoba. -Nie, panie pulkowniku! - odkrzyknal kierowca. - Spokoj jak w niedzielny... Tuz obok rozlegl sie niespodziewanie jakby trzask pioruna. W tej samej chwili pojazd przechylil sie. Cletus poczul, ze sie wywracaja, a powietrze wokol nich zapelnilo sie fruwajaca ziemia. Katem oka widzial kierowce walacego sie do rowu po prawej stronie drogi, nadal trzymajacego karabin, ale pozbawionego glowy. Wtedy tez pojazd przewrocil sie calkiem na bok i nastapil moment, w ktorym nic nie bylo widac. Wtem wszystko znowu stalo sie wyrazne. Samochod lezal na prawym boku wystawiajac opancerzone podwozie, a do nich, do srodka, mozna bylo dostac sie jedynie albo przez lewy, albo przez tylny otwor okienny. Mondar juz zaciagnal metalowa zaluzje na tylne okno, a Eachan Khan zaslanial lewe okno znajdujace sie teraz nad ich glowami. Znalezli sie w ciemnym, metalowym pudle z kilkoma zaledwie waskimi, przepuszczajacymi swiatlo sloneczne szczelinami z przodu pojazdu i wokol opancerzonego fragmentu za siedzeniem kierowcy. -Ma pan bron, pulkowniku? - zapytal Eachan Khan, wyjmujac spod munduru maly, plaski pistolet i przykrecajac do niego dluga, snajperska lufe. Kule ze sportowych karabinow - teoretycznie broni cywilnej, lecz wystarczajaco zabojczej w dzungli - zaczynaly juz bebnic o pancerna karoserie pojazdu. -Nie - odparl ponuro Cletus. W samochodzie robilo sie duszno, a zapach rozgniecionej trawy i galki muszkatolowej stal sie wszechobecny. -Szkoda - powiedzial Eachan Khan. Skonczyl przykrecac lufe, wystawil jej koniec przez jedna ze szczelin i przymruzyl oko. Wystrzelil. Duzy mezczyzna z jasna broda, w maskujacym kombinezonie, przedarl sie przez sciane dzungli po prawej stronie drogi i lezal teraz nieruchomo. -W autobusie uslysza strzelanine, przeciez jada za nami - odezwal sie Mondar z polmroku za Cletusem. - Zatrzymaja sie i zadzwonia po pomoc. Odsiecz powinna nadejsc w ciagu pietnastu minut od powiadomienia Bakhalli. -Tak - powiedzial Eachan Khan spokojnie i znowu wystrzelil. Poslyszeli, jak kolejne cialo, tym razem niewidoczne, z trzaskiem wali sie z drzewa na ziemie. - Powinni zjawic sie tutaj na czas. Dziwne, ze ci partyzanci nie przepuscili nas i nie poczekali na autobus. Wiekszy ladunek, slabsza ochrona i wiecej cennych rzeczy w srodku... Trzymalbym glowe nizej, pulkowniku. Ostatnie slowa skierowane byly do Cletusa, ktory podniosl sie i z furia szarpal zaluzje w dolnej czesci pojazdu. W polowie oparty o droge, jako ze samochod znalazl sie na jej wybrzuszeniu, Cletus odsuwal zaluzje, stopniowo poszerzajac otwor wychodzacy na row, do ktorego wpadl martwy kierowca - otwor wystarczajaco duzy, aby Cletus mogl sie przez niego przecisnac. Ukryci w dzungli strzelcy spostrzegli, co sie dzieje, i grad pociskow zadzwonil o opancerzone podwozie pojazdu, jednak z powodu ostrego kata, jaki samochod tworzyl z ziemia, zaden z pociskow nie przeszedl przez otwor, ktory zrobil Cletus. Melissa odkrywszy nagle, co Cletus zamierza zrobic, chwycila go za ramie, kiedy zaczal przeciskac sie przez otwor. -Nie - powiedziala. - To bezcelowe! Nie moze pan pomoc kierowcy. Zostal zabity, kiedy wybuchla mina... -Do diabla... z tym - wysapal Cletus, jako ze strzelanina nie zachecala do przestrzegania dobrych manier. - Kierowca wypadl razem z tarczowcem. Wyrwawszy sie wysliznal sie spod opancerzonego pojazdu, poderwal i rzucil w kierunku rowu, w ktorym lezalo niewidoczne cialo kierowcy. W otaczajacej ich dzungli rozlegl sie huk wystrzalow, Cletus potknal sie, kiedy dotarl do skraju rowu, obrocil i znikl im z oczu. Melissie zaparlo dech, gdyz z rowu dobiegl odglos szamotaniny, a nastepnie ukazalo sie ponad nim ramie, ktore drgalo przez sekunde, pozniej zawislo, wyraznie wido