Card_Orson_Scott_-_Zagubieni_Chlopcy

Szczegóły
Tytuł Card_Orson_Scott_-_Zagubieni_Chlopcy
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Card_Orson_Scott_-_Zagubieni_Chlopcy PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Card_Orson_Scott_-_Zagubieni_Chlopcy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Card_Orson_Scott_-_Zagubieni_Chlopcy - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 ORSON SCOTT CARD Zagubieni Chłopcy Przeło˙zył: Dariusz Kopoci´nski Strona 2 Spis tre´sci 1 GAŁGANIARZ 7 2 LARWY 16 3 GALLOWGLASS 27 4 WSTRETNE ˛ DZIURY 41 5 HACKER SNACK 67 6 INSPIRACJA 102 7 ´ SWIERSZCZE 125 8 ŁAPIDUCH 178 9 CHRABASZCZE ˛ 209 10 DZIEN ´ ´ NIEPODLEGŁOSCI 238 11 ZAP 261 12 PRZYJACIELE 297 13 BÓG 323 ˙ NARODZENIE 14 BOZE 351 15 NOWY ROK 375 Strona 3 Erin i Phillipowi Absherom za to, z˙ e dzielicie z nami swoje z˙ ycie oraz za miło´sc´ i trosk˛e, jakimi otaczacie Chanie Bena Strona 4 Dzi˛ekuj˛e: Studentom Watauga College w Appalachian State University, którzy w Hallo- ween usłyszeli pierwsza,˛ niekompletna˛ wersj˛e tej opowie´sci; Edowi Fermanowi za to, z˙ e uwierzył w opowiadanie, które było pierwsze; Ludziom, którzy pisali do mnie listy po lekturze opowiadania, poniewa˙z dzi˛eki nim ta historia nabrała z˙ ycia; Eamon Dolan, mojemu wydawcy, za bezcenne uwagi i niewyobra˙zalna˛ cier- pliwo´sc´ ; Wayne’owi Williamsowi za dodatkowy tydzie´n na pla˙zy, gdzie powstała pierwsza połowa tej ksia˙ ˛zki; Clarkowi i Kathy Kidd za druga˛ połow˛e (mi˛edzy innymi); Scottowi Jonesowi Allenowi za wpisywanie tekstu i mnóstwo innych rzeczy; Clarkowi L. Kiddowi za trzecie słowo w Rozdziale 8; Dave’owi Dollahite za paralaks˛e; Jay’owi Wentworthowi za wszystko; Erin, Phillipowi, Jonesowi, Kathy, Geoffowi i Emily za czytanie kolejnych rozdziałów w miar˛e jak powstawały; Kristine za to, z˙ e utrzymywała dzieci przy z˙ yciu, samochody na chodzie, a pi- sarza w formie; Charliemu Benowi, za jadro ˛ tej opowie´sci. Strona 5 CHŁOPIEC Oto jak ojciec pokrzykiwał na niego, kiedy ten zrobił co´s złego: — Gdzie si˛e podziewałe´s, kiedy to si˛e stało, Chłopcze? Co ty sobie wyobra- z˙ asz, Chłopcze? To słowo zapadło mu w pami˛ec´ gł˛eboko, było imieniem wszelkich jego nie- poprawnych pragnie´n. To Chłopiec kazał mu płata´c figle, z których nikt si˛e nie s´miał, to Chłopiec kazał oszukiwa´c na testach w szkole, nawet gdy znał poprawne odpowiedzi i nie musiał ucieka´c si˛e do szachrajstwa. To Chłopiec sprawił, z˙ e czaił si˛e za szafa˛ — kiedy rodzice my´sleli, z˙ e s´pi — i podgladał, ˛ jak to robia˛ na pieska; brzuch ojca trz˛esacy˛ si˛e lu´zno, matka taka blada, słaba i martwa, piersi zwisały jej niczym dwie s´ni˛ete ryby. Najgorsza˛ rzecza,˛ jaka˛ Chłopiec kazał mu zrobi´c, było to podgladanie. ˛ Ku jego zdumieniu Chłopcu te˙z to si˛e nie podobało, gorzej, Chłopiec bardziej ni˙z on nienawidził tego, z˙ e ojciec jest taki kiepski. Nigdy tego nie zrobi˛e, rzekł Chłopiec tkwiacy ˛ w jego wn˛etrzu. Obrzydliwe jest zabijanie kobiety w ten sposób, tak aby prze˙zyła, by móc jej to robi´c powtór- nie. Od tego czasu, gdy spogladał ˛ na wielkie kobiety z ich piersiami, tajemnicami i twarzami, które parali˙zowały wzrokiem, Chłopiec go opuszczał — nie chciał bra´c udziału w tej grze. Lecz nie znaczyło to wcale, z˙ e Chłopca nie było albo z˙ e milczał, nie. Chłopiec nadal tam był, miewał te˙z swoje zachcianki, o tak; znalazł sobie nowe przedmioty po˙zadania. ˛ Tyle tylko z˙ e Chłopiec był niedbały. Chciał czego´s, dopóki jego z˙ adze ˛ nie zostały zaspokojone, po czym wycofywał si˛e w cie´n, zostawiajac ˛ go na pastw˛e wyrzutów i reprymend, cho´c przecie˙z on nie chciał tego robi´c. Obecnie z˙ aden człowiek nie dopuszczał go do swych dzieci, a to z powodu rzeczy, jakie musiał wykonywa´c z polecenia Chłopca. Bad´ ˛ z przekl˛ety, Chłopcze! Gi´n, przepadnij! Obiecali, z˙ e nie powiedza,˛ zapewniał Chłopiec. Dzieci obiecywały, z˙ e nie po- wiedza,˛ jednak powiedziały. Czego si˛e spodziewasz, głupi, wstr˛etny Chłopcze? Czego si˛e spodziewasz, zły Chłopcze? Nie pomy´slałe´s, z˙ e mo˙ze w nich sa˛ inni Chłopcy, którzy ka˙za˛ im okła- mywa´c ciebie? Obiecuja,˛ z˙ e nic nie powiedza,˛ a potem ci Chłopcy ka˙za˛ im złama´c 5 Strona 6 przyrzeczenie i mówi´c. I tu masz nauczk˛e, Chłopcze, gdy˙z nikt ci˛e nie dopu´sci w pobli˙ze swoich dzieci, b˛edziesz musiał z˙ u´c własne ciało w czasie głodu i pi´c własna˛ krew w czasie pragnienia. Do tego nie dojdzie, odpowiada Chłopiec. Znajd˛e miejsce, gdzie je zabior˛e, nigdy nie uwierz˛e, gdy zaczna˛ obiecywa´c, z˙ e nie powiedza˛ rodzicom. Zabior˛e je tam i nikt si˛e nigdy nie dowie, gdzie przebywaja,˛ nigdy te˙z nie wróca˛ — jak zatem poskar˙za˛ si˛e rodzicom? Nic podobnego nie zrobisz, Chłopcze, bo ja ci nie pozwol˛e. A Chłopiec nic, tylko si˛e s´miał i s´miał, wiedzac, ˛ z˙ e on zrobi to wszystko, z˙ e przygotuje kryjówk˛e, potem zbierze ich dla niego i sprowadzi, Chłopiec natomiast b˛edzie ju˙z wiedział, co ma z nimi zrobi´c. Chłopiec nie przestraszy si˛e niczego. Chłopiec zrobi wszystko, co zechce, gdy˙z wie, z˙ e nie opuszcza˛ kryjówki, by po- wiedzie´c rodzicom. Oto dlaczego malcy ze Steuben zacz˛eli znika´c i dlaczego z˙ adnego nie odnale- ziono, a˙z do wigilii Bo˙zego Narodzenia 1983 roku. Strona 7 1. GAŁGANIARZ Oto jakim samochodem przyjechali z Vigor w Indianie do Steuben w Karoli- nie Północnej: srebrnoszarym renaultem delu-xe 18i, modelem z roku 1981, ma- jacym ˛ na liczniku około czterdziestu tysi˛ecy mil, z czego dwadzie´scia pi˛ec´ tysi˛ecy sami nabili. Na lakierze zacz˛eły pojawia´c si˛e mikroskopijne rdzawe c˛etki, insta- lacja przepaliła ju˙z z pi˛etna´scie bezpieczników, trzy razy musieli wymienia´c wał nap˛edowy, gdy˙z tak go skonstruowano, z˙ e w razie zu˙zycia ło˙zyska kulkowego trzeba wymieni´c cały zespół. Nie mógł wspia´ ˛c si˛e pod górk˛e przy pi˛ec´ dziesi˛e- ciu pi˛eciu milach na godzin˛e, lecz przynajmniej dwoje dorosłych zagł˛ebiało si˛e w wygodne skórzane przednie fotele, a z tyłu troje dzieci. Step Fletcher prowa- dził, odkad˛ pó´znym popołudniem opu´scili dom. Pusty dom. Podczas całej drogi do Indianapolis słyszał echa. W którym´s momencie musiał wyprzedzi´c ci˛ez˙ arów- k˛e z meblami, jednak nie zauwa˙zył jej albo nie rozpoznał, albo kierowca zjechał akurat do McDonalda bad´ ˛ z na stacj˛e benzynowa.˛ Pasa˙zerowie posn˛eli wkrótce po przekroczeniu rzeki Ohio. Rzeka rozczarowa- ła dzieciaki po tym, jak ojciec snuł opowie´sci o płaskodennych łodziach i walkach z Indianami. Tylko most wywarł na nich du˙ze wra˙zenie. Potem zapadły w drzem- k˛e. DeAnne czuwała nieco dłu˙zej, szybko jednak s´cisn˛eła jego r˛ek˛e i wtuliła głow˛e w poduszk˛e, która˛ wetkn˛eła mi˛edzy oparcie fotela a szyb˛e. Jak zwykle, pomy´slał Step. Nie wykazuje s´ladu senno´sci, dopóki ja jestem rze´ski, potem kiedy powieki zaczynaja˛ cia˙ ˛zy´c i mogłaby mnie zmieni´c za kół- kiem, zapada w sen. Na reszt˛e drogi wło˙zył ta´sm˛e do odtwarzacza. Rozległa si˛e słodka, upajajaca ˛ melodia „The E Street Shuffle”. Przez chwil˛e nie słuchał. DeAnne musiała ja˛ puszcza´c, załatwiajac˛ ostatnie sprawunki w Vigor. Step właczył ˛ ten utwór na ich drugiej randce. Jako rodzaj sprawdzianu. DeAnne była taka powa˙zna w sprawach religijnych, z˙ e musiał mie´c pewno´sc´ , i˙z da sobie rad˛e z jego troch˛e dzikim gustem muzycznym. Wiele mormo´nskich dziewczat ˛ oczywi´scie pomin˛ełoby milczeniem podteksty seksualne piosenek, lecz DeAnne była prawdopodobnie bystrzejsza od Stepa, wi˛ec nie tylko zauwa˙zyła fragmenty o dziewczynach obiecujacych ˛ zrzuci´c niewygodne d˙zinsy i o prawdziwej orgii wró˙zek, lecz tak˙ze wychwyciła kawałki o wskakiwaniu do nocnego ekspresu; zamiast si˛e zmiesza´c, wybuchła s´miechem, 7 Strona 8 dzi˛eki czemu poznał, z˙ e wszystko b˛edzie okej: była religijna, ale nie dewotka, a co za tym idzie, nie musi udawa´c krystalicznie prawego, z˙ eby z nia˛ by´c. To si˛e działo dziesi˛ec´ lat wcze´sniej, w 1973 roku. Obecnie mieli trójk˛e dzieci, które siedziały na tylnym siedzeniu renaulta 18i — mo˙zliwe, z˙ e najgorszego samochodu kiedykolwiek sprzedawanego w Ameryce — i zmierzali do Steuben w Karolinie Północnej, gdzie Step dostał prac˛e. Dobra˛ prac˛e. Trzydzie´sci tysi˛ecy rocznie, co jest nie lada gratka˛ dla s´wie˙zo upieczonego doktora filozofii w okresie recesji gospodarczej. Szkoda tylko, z˙ e nie mógł uczy´c historii, nie mógł pisa´c historii, jego zadanie miało polega´c na opracowywaniu instrukcji obsługi dla firmy produkujacej ˛ oprogramowanie kom- puterowe. Nawet nie na programowaniu — nawet do tego nie chciano go zatrud- ni´c, chocia˙z w 1981 roku Hacker Snack był najlepiej sprzedawana˛ gra˛ na Atari. Przez chwil˛e wygladało ˛ na to, z˙ e zrobi karier˛e przy tworzeniu gier. Mieli tyle pieni˛edzy, z˙ e rozpatrywali mo˙zliwo´sc´ jego powrotu na uczelni˛e, gdzie mógłby sko´nczy´c doktorat. Wtedy nastała recesja i podły Commodore 64 wypierał Atari ze sklepów, i nagle jego gra przestała si˛e sprzedawa´c, nikt go ju˙z nie chciał, chyba z˙ e do pisania instrukcji obsługi. Tak wi˛ec Springsteen przygrywał w takt jego przygn˛ebienia, a on prowadził samochód kr˛etymi górskimi dro˙zynami, na zachodzie ju˙z sło´nce si˛e kryło, a szlak skr˛ecał głównie na wschód, w stron˛e ciemno´sci. Powinienem by´c szcz˛es´liwy, wmawiał sobie. Mam stopie´n naukowy, dobra˛ prac˛e, nic te˙z nie stoi na przeszko- dzie, z˙ ebym w wolnym czasie stworzył nast˛epna˛ gr˛e, nawet gdybym to musiał zrobi´c na głupim Commodorze. Mogło by´c gorzej. Mógłbym dosta´c prac˛e przy oprogramowaniu dla Apple’a. Mimo z˙ e dodawał sobie otuchy, wcia˙ ˛z czuł w ustach gorycz niepowodzenia. Trzydzie´sci dwa lata na karku, trójka dzieci, staczam si˛e. Przywykłem do pracy dla siebie, teraz b˛ed˛e musiał przestawi´c si˛e na prac˛e dla kogo´s innego. Dokładnie jak mój tata w kompanii reklamowej, która upadła. Miał szram˛e pooperacyjna˛ na plecach, wyj˛eto mu kr˛eg. Ja przynajmniej nie mam widocznych ran. Jednego dnia błyszczałem, drugiego odkryłem, z˙ e moje honorarium nie wynosi ju˙z 40 000 dolarów jak ostatnio, tylko 7000, zacz˛eli´smy zabiega´c o prac˛e, wpadajac ˛ po uszy w długi, jestem rozbity do ko´nca z˙ ycia, jak zreszta˛ wielu moich kolegów, i to z własnej winy. Niewolnik hazardu, jak ojciec. Tak wi˛ec nie spala mnie wstyd, z˙ e z˙ ona musi godzi´c si˛e na wszawa˛ prac˛e w godzinach wieczornych, podobnie jak moja mama. Je´sli chce poszuka´c sobie roboty, to okej, gorzej, gdy musi. Lecz my´slac˛ o tym, wiedział, z˙ e tak wła´snie si˛e stanie — nie zdołaja˛ sprzeda´c domu w Vigor i b˛edzie musiała rozejrze´c si˛e za praca,˛ by płaci´c za jego utrzy- manie. Głupota˛ było kupowa´c dom, sadzili´ ˛ smy jednak, z˙ e to dobra inwestycja. Kiedy si˛e wprowadzali´smy, nie było recesji, a ja dobrze zarabiałem. Głupcy, wie- rzyli´smy, z˙ e sielanka trwa´c b˛edzie wiecznie. Nic nie trwa wiecznie. 8 Strona 9 Wyrzuty sumienia odp˛edzały senno´sc´ , tak z˙ e przez godzin˛e mógł jeszcze pro- wadzi´c. Ta´sma przewin˛eła si˛e po raz drugi, kiedy zaczał ˛ zje˙zd˙za´c stromym zbo- czem w kierunku Frankfort. Nie´zle. Z pewno´scia˛ w stolicy stanu znajdzie si˛e jaki´s motel. Zdołam tam dojecha´c, DeAnne nie b˛edzie musiała si˛e budzi´c, nim dotrze- my na miejsce. — Tato — powiedział Stevie z tylnego siedzenia. — Tak? — odpowiedział Step cicho, by nie obudzi´c pozostałych. — Betsy wymiotowała — poinformował. — Troszk˛e czy to co´s powa˙znego? — Troszk˛e — odparł Stevie. Nagle przeciagły, ˛ gł˛eboki gulgot dobiegł z tyłu. — Teraz to co´s powa˙znego — rzekł Stevie. Do licha, do licha, do licha, pomy´slał Step. — Dzi˛eki, z˙ e mi powiedziałe´s, Stevie. D´zwi˛ek rozległ si˛e znowu, dokładnie w chwili, gdy zje˙zd˙zał z drogi; poczuł gorzki zapach wymiocin. Jedno z dzieci niemal zawsze wymiotowało podczas ka˙zdej z dłu˙zszych wycieczek, zwykle jednak dochodziło do tego ju˙z w pierwszej godzinie. — Dlaczego si˛e zatrzymujemy? — W głosie DeAnne, kiedy si˛e ockn˛eła, czu- ło si˛e odcie´n paniki. Nie cierpiała nieprzewidzianych zdarze´n, oczekujac ˛ wtedy najgorszego. Springsteen wła´snie s´piewał o rybiej pani i gałganiarzu, Step po raz pierwszy od długiego czasu przypomniał sobie, skad ˛ si˛e wzi˛eło pieszczotliwe przezwisko DeAnne — Rybia Dama. — Hej, Rybia Damo, pociagnij ˛ tylko nosem, a sama si˛e przekonasz. — O, nie! Które tym razem? — Betsy Wetsy1 — rzucił Stevie z tyłu. Kolejny stary z˙ art. DeAnne na ogół irytowała si˛e, kiedy nadawał dzieciakom lekcewa˙zace ˛ przezwiska. Nie cierpiała zdrobnienia Betsy, jednak z powodu z˙ artu imi˛e si˛e utrwaliło i teraz Betsy sama siebie tak nazywała. — Bardziej jak Betsy Pukesy2 — stwierdził Step. Stevie wybuchnał ˛ s´mie- chem. Stevie miał przyjemny s´miech. Step wpadł w dobry humor, zapominajac ˛ o tym, z˙ e b˛edzie musiał ubrudzi´c si˛e po łokcie w wymiocinach szkraba. Zaparkował gł˛eboko na poboczu, mógł wi˛ec otworzy´c drzwi Betsy bez wysta- wiania tyłka na jezdni˛e. Mimo to nie podobał mu si˛e s´wist powietrza przemyka- jacych ˛ za plecami samochodów. Co za s´mier´c — rozsmarowany jak nale´snik na tylnych drzwiach samochodu, rodzaj drogowej kanapki. Przez chwil˛e my´slał, co 1 przyp. tłum.: Ang. Wet – mokry 2 przyp. tłum.: Ang. Puke – zwymiotowa´c 9 Strona 10 by to znaczyło dla dzieciaków, gdyby zginał ˛ na ich oczach. Najmniejsze prawdo- podobnie nie pami˛etałyby go ani tego, jak zginał. ˛ Lecz Stevie by nie zapomniał. Pierwszy raz Step my´slał o tym w ten sposób — Stevie był ju˙z wystarczajaco ˛ du- z˙ y, by wszystko zapami˛eta´c. Zaledwie osiem lat, a z˙ ycie straciłoby barwy, gdy˙z pami˛etałby to wydarzenie. Zapami˛eta, jak zareagował tatu´s na wymioty Betsy i jak nie wpadł w szał, nie przeklinał. Jak tatu´s pomógł uprzatn ˛ a´˛c bałagan, zamiast sta´c i gapi´c si˛e bezradnie, podczas gdy wszystkim zajmowała si˛e mama. Taka˛ przysi˛eg˛e zło˙zył przed mał- z˙ e´nstwem, z˙ e nie b˛edzie pracy w rodzinie, której on by si˛e brzydził, je´sli DeAnne mo˙ze bez wstr˛etu ja˛ wykona´c. Szedł z nia˛ łeb w łeb, pieluszka w pieluszk˛e, kiedy dzieciaki dorastały; małe wymiotowanko nie sprawi mu kłopotu. Tym razem nie było takie małe. Betsy, blada i wyczerpana, zmusiła si˛e do u´smiechu. W tym czasie DeAnne wyszła z samochodu, okra˙ ˛zyła go i wyciagn˛ ˛ eła dzie- cinne chusteczki z plastikowego słoika. — Macie — powiedziała — dajcie mi ja,˛ to zmieni˛e jej ubranie, a wy wy- czy´sc´ cie fotele. Po sekundzie DeAnne trzymała przed soba˛ ociekajac ˛ a˛ Betsy, obeszła z nia˛ samochód, na swoim miejscu ju˙z wcze´sniej rozło˙zyła pieluch˛e, by chroni´c tapi- cerk˛e. Robbie, czterolatek, te˙z si˛e ju˙z obudził, wyciagał ˛ raczk˛ ˛ e. Siedział po´srodku, tu˙z obok Betsy, na r˛ekawie widniała paskudna plama. — Czy to nie miłe ze strony twojej siostrzyczki, z˙ e si˛e z toba˛ podzieliła? — spytał Step. Wytarł r˛ekaw Robbiego. — Gotowe, Chrabaszczu. ˛ ´ — Smierdzi. — To mnie nie dziwi — odpowiedział Step. — Bad´ ˛ z dumny, jak z rany zdo- bytej w bitwie. — Czy to był kawał, tato? — spytał Robbie. — Tylko z˙ art — odparł Step. Robbie chciał si˛e nauczy´c opowiada´c kawały. Step wyja´snił mu niedawno, jak si˛e mówi dowcipy, dzi˛eki czemu Robbie nie po- wtarzał na okragło ˛ tego samego kawału, jednak ró˙zne odmiany humoru wcia˙ ˛z go intrygowały i próbował je posegregowa´c. Je´sli do´swiadczenie ze Steviem było dobrym przykładem, zabierze mu to lata. — Zmienimy ci koszulk˛e, kiedy tylko tatu´s wytrze dzieci˛ecy fotelik Betsy — mówiła DeAnne do Robbiego z przedniego siedzenia. Stepowi jako´s nie szło czyszczenie sprzaczki˛ w pasie bezpiecze´nstwa córecz- ki. — Pasy bezpiecze´nstwa b˛eda˛ takie same dopiero wtedy — powiedział — kie- dy Betsy zdoła ochlapa´c pozostałe. 10 Strona 11 — Posad´zmy ja˛ kolejno na ka˙zdym miejscu w aucie, a zanim dotrzemy do Karoliny Północnej, obrzyga ka˙zdy zakamarek — rzekł Stevie. — Nie wymiotuje przecie˙z tak cz˛esto — wtraciła ˛ DeAnne. — To taki kawał, mamo — powiedział. — Nie, to był z˙ art — wyskoczył Robbie. A wi˛ec zaczynał pojmowa´c. Dziecinne chusteczki nie poradziły sobie z tym, co Betsy wyrzuciła z organi- zmu. Sko´nczyły si˛e na długo przed tym, nim jej siedzenie doprowadzono do stanu dalszej u˙zywalno´sci. — Gdy pójdzie fama, z˙ e po raz czwarty jeste´s w cia˙ ˛zy, akcje Johnson and Johnson skocza˛ na giełdzie o dziesi˛ec´ punktów. — Jest jeszcze troch˛e chusteczek w tej du˙zej, szarej torbie w baga˙zniku — powiedziała DeAnne. — Upewnij si˛e, z˙ e kupiłe´s kilka akcji, nim to ogłosisz. Step podszedł do baga˙znika tego, co ludzie z Renaulta zwali „modelem de- luxe”, otworzył klap˛e i zajrzał do wn˛etrza. Odsunał ˛ zamek torby, lecz nie mógł znale´zc´ chustek. — Hej, Rybia Damo, gdzie zapakowała´s te chustki? — Sa˛ gdzie´s w torbie, chyba gł˛eboko — zawołała. — Skoro ju˙z tam jeste´s, to potrzebuj˛e pieluszki dla Betsy. Zmoczyła si˛e, a jak ju˙z ja˛ trzymam rozebrana,˛ mog˛e si˛e tym zaja´ ˛c. Wr˛eczył Steviemu pieluch˛e, z˙ eby ten podał ja˛ dalej, po czym nagle odnalazł chusteczki. Cofał si˛e wła´snie o krok, z˙ eby zamkna´ ˛c baga˙znik, kiedy zdał sobie spraw˛e, z˙ e z tyłu, nieco na lewo, kto´s stoi. M˛ez˙ czyzna w wysokich butach. Gli- niarz. W jaki´s sposób radiowóz zdołał zahamowa´c za nimi, a on nawet tego nie słyszał. — Jakie´s kłopoty? — zapytał policjant. — Moja dwuletnia córka zwymiotowała na tylne siedzenie — wyja´snił Step. — Wiecie, z˙ e pobocze autostrady jest tylko dla nagłych wypadków? — spytał gliniarz. Przez chwil˛e do Stepa nie docierało, co oznacza ta uwaga. — Twierdzi pan, z˙ e dziecko wymiotujace ˛ na tylnym siedzeniu to nie nagły wypadek? Przez moment gliniarz przewiercał go oczyma na wylot. Step znał t˛e min˛e. Mówiła: „Domy´sl si˛e”, widywał ja˛ cz˛esto, gdy otrzymywał mandaty za nadmierna˛ szybko´sc´ , nim odebrano mu prawo jazdy w 1974 roku i DeAnne musiała wsz˛edzie ich wozi´c. Step wiedział, z˙ e powinien teraz milcze´c, gdy˙z ka˙zdym nast˛epnym słowem mógł jedynie pogorszy´c spraw˛e. Na ratunek po´spieszyła DeAnne. Okra˙ ˛zyła samochód, niosac ˛ przesiakni˛ ˛ ete i cuchnace˛ ubranie Betsy. — Oficerze, sadz˛ ˛ e, z˙ e gdyby pan przez trzydzie´sci sekund miał to w samo- chodzie, te˙z by pan zjechał z drogi. 11 Strona 12 Gliniarz spojrzał na nia˛ zaskoczony. Wyszczerzył z˛eby. — My´sl˛e, z˙ e trafiła pani w sedno. Tylko si˛e po´spieszcie. W tym miejscu nie- bezpiecznie jest si˛e zatrzymywa´c. Ludzie czasem zje˙zd˙zaja˛ z du˙za˛ pr˛edko´scia˛ i biora˛ zakr˛et szerokim łukiem. — Dzi˛eki za trosk˛e, oficerze — rzekł Step. Policjant zmru˙zył oczy. — Taka moja robota — odparł nieco obruszony, po czym odmaszerował do auta. Step zwrócił si˛e do DeAnne: — O czym to ja mówiłem? — Wyciagnij, ˛ prosz˛e, t˛e czerwona˛ torb˛e — powiedziała. — Je´sli b˛ed˛e to dłu˙zej wachała, ˛ zemdlej˛e. Dał jej reklamówk˛e, do której upchała wszystkie brudy. — Wszystko, co mu powiedziałem, to „Dzi˛eki za trosk˛e”, a on zachowywał si˛e, jakbym mu obwie´scił, z˙ e jego matka nigdy nie wyszła za ma˙ ˛z. Pochyliła si˛e do niego i rzekła ciepło: — Step, kiedy mówisz: „Dzi˛ekuj˛e ci za trosk˛e”, brzmi to, jakby´s tylko przez przypadek opu´scił słowo „palancie”. — Nie chciałem by´c uszczypliwy — bronił si˛e Step. — Ka˙zdy zawsze my´sli, z˙ e jestem uszczypliwy, a wcale tak nie jest. — Nie mog˛e tego potwierdzi´c — powiedziała DeAnne. — Nie byłam przy tym, gdy nie byłe´s uszczypliwy. — Zdaje ci si˛e, z˙ e pozjadała´s wszystkie rozumy, Rybia Damo? — O wiele wi˛ecej ni˙z ty, Gałganiarzu. Pocałował ja.˛ — Daj mi minut˛e, a uporam si˛e z posadzeniem lalki Betsy Wetsy z powrotem na miejsce. Słyszał, jak mruczy, podchodzac ˛ do drzwi: — Ma na imi˛e Elisabeth. Step wyszczerzył z˛eby i powrócił do wycierania siedzenia Betsy. — Nie słyszałem, kiedy gliniarz podje˙zd˙zał — rzekł Stevie. — Gliniarz? — zapytał Robbie. — Wracaj do spania, Chrabaszczu ˛ — upomniał go Step. — Dostali´smy mandat, tato? — zapytał Robbie. — Chciał si˛e jedynie upewni´c, czy wszystko w porzadku. ˛ — Chciał, z˙ eby´smy usun˛eli stad ˛ nasze tyłki — rzekł Stevie. — Step! — nie wytrzymała DeAnne. — To Stevie to powiedział, nie ja — bronił si˛e Step. — Nie mówiłby w ten sposób, gdyby´s go nie nauczył. — Czy ciagle ˛ tu jest? — zapytał Step. Stevie wyciagn˛ ał ˛ szyj˛e, by spojrze´c ponad sterta˛ rupieci. — No — potwierdził. 12 Strona 13 — I ja go nie słyszałem — powiedział Step. — Po prostu si˛e odwróciłem i był. — A je´sliby to nie był policjant? Gdyby´s si˛e odwrócił, a tam stałby bandyta? — zadał pytanie Stevie. — T˛e chorobliwa˛ wyobra´zni˛e ma po tobie — stwierdziła autorytatywnie De- Anne. — Nikt nam nic nie zrobi na otwartym terenie przy autostradzie, gdzie ka˙zdy przeje˙zd˙zajacy ˛ mógłby zauwa˙zy´c. — Jest ciemno — upierał si˛e Stevie. — Samochody jada˛ tak szybko. — No dobra, nic si˛e nie stało — rzekła DeAnne ostro˙znie. — Nie lubi˛e roz- mawia´c o takich rzeczach. — Gdyby to był bandyta, tata by walnał ˛ go w nos! — stwierdził Robbie. — Tak, dokładnie — odparł Step. — Tata nie dopu´sci, by spotkało nas co´s złego — dorzucił Robbie. — To prawda — powiedziała DeAnne. — Tak samo jak mama. — Siedzenie jest ju˙z czyste — obwie´scił Step — ale pas w tym z˙ yciu nie b˛edzie ju˙z czystszy. — Pomog˛e jej. — Spinaczka! — krzykn˛eła wesoło Betsy i zanim DeAnne zda˙ ˛zyła ja˛ zła- pa´c, mała przecisn˛eła si˛e luka˛ pomi˛edzy siedzeniami. Zapi˛eła pas bezpiecze´nstwa, spojrzała do góry na Stepa i u´smiechn˛eła si˛e. — Dobra robota, moja mała laleczko. — Nachylił si˛e, by pocałowa´c jaw czo- ło; zasiadł za kierownica˛ i zamknał ˛ za soba˛ drzwi. Gliniarz wcia˙ ˛z nie odje˙zd˙zał, co przyprawiało go o obł˛ed, tak z˙ e sprawdzał kilka razy, czy wszystko jest w po- rzadku. ˛ Dał sygnał. Jadac ˛ nie przekraczał dozwolonej pr˛edko´sci. Ostatnia rzecz, jakiej pragn˛eli, to sprawa w sadzie ˛ w jakiej´s dziurze w Kentucky. — Ile zostało do Frankfortu? — spytała DeAnne. — Mo˙ze pół mili, a mo˙ze mniej — odpowiedział Step. — Rany, musiałam długo spa´c. — Z godzin˛e. — Jeste´s bohaterem, z˙ e prowadzisz przez cała˛ drog˛e — powiedziała. — Pó´zniej wr˛eczysz mi medal — rzekł. — Z pewno´scia.˛ Z powrotem nastawił gło´sniej stereo. Ka˙zdy zdawał si˛e pogra˙ ˛zony we s´nie, było tak spokojnie. Wtedy przemówił Stevie: — Tato, gdyby to był bandyta, dowaliłby´s mu? Co miał odpowiedzie´c, rozkaz, mój chłopcze, walnałbym ˛ go tak, z˙ e do ko´nca z˙ ycia nosiłby nos po drugiej stronie głowy? Czy było to konieczne, by Stevie poczuł si˛e bezpiecznie? Dumny z ojca? Czy te˙z powinien powiedzie´c prawd˛e, z˙ e nigdy nie uderzył nikogo w gniewie, z˙ e nigdy na nikogo nie podniósł r˛eki? Nie, mój synu, moje podej´scie do bójek zawsze było jednakowe: obróci´c spra- w˛e w z˙ art i odej´sc´ , a kiedy nie chcieli mnie pu´sci´c, bra´c nogi za pas. 13 Strona 14 — To zale˙zy — rzekł Step. — Od czego? — Od tego, czy to walni˛ecie pogorszyłoby, czy poprawiło sytuacj˛e. — Aha. — To znaczy, z˙ e je´sli jest ode mnie wy˙zszy o stop˛e, wa˙zy trzysta funtów i dzier˙zy kawał z˙ elastwa, bicie si˛e z nim to nie najlepszy pomysł. Sadz˛˛ e, z˙ e w po- dobnej sytuacji byłbym skłonny odda´c mu portfel, z˙ eby sobie poszedł. — A gdyby chciał nas wszystkich zamordowa´c? DeAnne odpowiedziała bez podnoszenia głowy znad poduszki. — Wówczas wasz tata zabiłby go, a je´sli nie on, to ja bym to zrobiła — rzekła beznami˛etnie. — A co b˛edzie, je´sli zabije was pierwszy? — zapytał Stevie. — A pó´zniej przyjdzie, z˙ eby zabi´c Robbiego i Betsy? — Stevie — powiedziała DeAnne — Ojciec Niebieski nie pozwoli, z˙ eby co´s takiego wam si˛e przydarzyło. To było wi˛ecej, ni˙z Step mógł znie´sc´ . — Bóg tak nie działa — powiedział. — Nie powstrzymuje przest˛epców od popełniania zbrodni. — Pyta nas, czy jest bezpieczny — zauwa˙zyła DeAnne. — Tak, Stevie, jeste´s bezpieczny, jak ka˙zdy mieszkajacy ˛ na ziemi. Lecz za- pytałe´s o to, co si˛e stanie, kiedy kto´s okrutny zechce wyrzadzi´ ˛ c naszej rodzinie jaka´˛s paskudna˛ krzywd˛e, a prawda jest taka, z˙ e kiedy kto´s jest prawdziwie, gł˛e- boko przesiakni˛ ˛ ety złem, wtedy czasem dobro mo˙ze go nie powstrzyma´c przed dokonaniem mnóstwa złych czynów. Bywa, z˙ e tak te˙z si˛e dzieje. — Okej — rzekł Stevie. — Lecz Bóg go dorwie za to, no nie? — Ostatecznie na pewno — odparł Step. — Co´s ci powiem, kto´s mógłby ˛ c przykro´sc´ tobie albo innym dzieciom tylko wtedy, gdybym umarł. To wyrzadzi´ ci obiecuj˛e. — Okej — rzekł Stevie. — Tylko czemu pytasz o takie rzeczy? — Bo on miał pistolet. — Oczywi´scie, z˙ e miał pistolet, kochanie — powiedziała DeAnne. — To prze- cie˙z policjant. Nosi bro´n, by chroni´c nas przed złymi lud´zmi. — Szkoda, z˙ e ten policjant nie mo˙ze by´c cały czas przy nas — zmartwił si˛e Stevie. — No tak, byłoby fajnie, nie? — odezwał si˛e Step. Tak fajnie, jak mie´c hemo- roidy. Musiałbym cała˛ tras˛e jecha´c poni˙zej pi˛ec´ dziesi˛eciu pi˛eciu mil na godzin˛e. Stevie najwidoczniej wyczerpał zasób pyta´n. Chwil˛e potem Step poczuł na udzie dło´n DeAnne. Zerknał ˛ na nia.˛ — Przepraszam — szepnał. ˛ — Nie miałem zamiaru przeczy´c twoim słowom. — Miałe´s racj˛e — rzekła łagodnie. 14 Strona 15 U´smiechnał ˛ si˛e do niej i przez chwil˛e trzymał jej dło´n, dopóki nie potrzebował dwóch rak, ˛ by skr˛eci´c kierownic˛e. Pomimo to przez reszt˛e drogi do Frankfortu nie potrafił zapomnie´c o py- taniach Steviego. Ani o udzielonych odpowiedziach. Powstrzymał DeAnne od przekonywania małego, z˙ e Bóg zawsze go obroni przed złymi facetami, potem zaczał˛ mówi´c, z˙ e pr˛edzej zginie, ni˙z jakakolwiek krzywda spotka dzieciaki. Czy była to jednak prawda? Czy dysponował tym rodzajem odwagi? Pomy´slał o ro- dzicach w obozach koncentracyjnych, ogladaj ˛ acych ˛ s´mier´c własnych dzieci, nie mogacych ˛ nic na to poradzi´c. A gdyby nawet spróbował, czego mógłby doko- na´c w konfrontacji z kim´s, dla kogo przemoc to chleb powszedni? Step nie był wprawiony w bójkach, nie był te˙z przekonany, by ta wprawa przychodziła sama. Pierwszy lepszy rzezimieszek sko´nczyłby z nim bez trudu, a miał tu dzieciaki szu- kajace ˛ u niego ochrony. Powinienem zapisa´c si˛e na karate lub co´s takiego. Kung fu. Albo kupi´c pistolet, tak by Stevie w wieku czternastu lat zauwa˙zył, gdzie jest schowany, potem wyszedł si˛e nim pobawi´c, zabijajac ˛ przy okazji siebie bad´ ˛ z Rob- biego, bad´˛ z któregokolwiek z kolegów. Nie, postanowił Step. Nic z tych rzeczy. Nie zrobi˛e nic podobnego, gdy˙z je- stem cywilizowanym człowiekiem, z˙ yjacym ˛ w cywilizowanym społecze´nstwie, ale je´sli barbarzy´ncy zastukaja˛ w me drzwi, b˛ed˛e zgubiony. Zjechali do Frankfortu, gdzie natrafili na Holiday Inn z wywieszka˛ „Wolne miejsca”. Step uwa˙zał to za dobry omen. Oficjalnie nie wierzył w omeny. Lecz do licha z tym, w ten sposób czuł si˛e lepiej. Strona 16 2. LARWY Oto dom, do którego si˛e przeprowadzili: tani, drewniany, otoczony budyn- ˙ kami z czerwonej cegły. Zadnego podpiwniczenia, gara˙zu, ba, nawet daszku na samochód. Brazowe˛ płytki okalajace ˛ podstaw˛e domu przypominały karawaning. Bł˛ekitny dywan w salonie, który nie zgra si˛e za bardzo z ich meblami, staro´swiec- ka,˛ kryta˛ zielonym pluszem sofa˛ i nazbyt wypchanym krzesłem, które Step nabył w Deseret Industries, kiedy ucz˛eszczał do college’u przy BYU. Znale´zli tu jed- nak cztery sypialnie, co oznaczało jedna˛ dla Stepa i DeAnne, jedna˛ dla chłopców, jedna˛ dla Betsy i dziecka, które w lipcu przyjdzie na s´wiat, a jedna˛ na gabinet Stepa, poniewa˙z wcia˙ ˛z mieli nadziej˛e, z˙ e uda mu si˛e w wolnym czasie popraco- wa´c nad jakim´s oprogramowaniem, wówczas wróciliby do standardu z˙ ycia, jaki im odpowiadał, wynaj˛eliby te˙z lepsze mieszkanie. Tymczasem ustawiono w salonie stos skrzy´n na wysoko´sc´ sze´sciu stóp, za- wierały o wiele wi˛ecej sprz˛etów, ni˙z pozwalała na to kubatura pomieszczenia. Pozostał im jeden jedyny weekend, nim Step zacznie pracowa´c, a Stevie pójdzie do szkoły. Poniedziałek — koniec laby, poczatek ˛ harówki. Nikt nie wygladał ˛ tego dnia z niecierpliwo´scia,˛ najbardziej zas˛epiony był Stevie. DeAnne była s´wiadoma obaw Steviego zwiazanych ˛ z przeprowadzka˛ i roz- pakowywaniem rzeczy. Chłopiec opiekował si˛e przewa˙znie Robbiem i Elizabeth, z wyjatkiem ˛ chwil, kiedy Step lub DeAnne kazali mu biec z jednego ko´nca do- mu na drugi z jakim´s posłannictwem: Jak zwykle Stevie był spokojny i ch˛etny do pomocy — bardzo powa˙znie traktował odpowiedzialno´sc´ spoczywajac ˛ a˛ na naj- starszym dziecku. A mo˙ze tylko sprawiał wra˙zenie powa˙znego, poniewa˙z zachowywał uczucia dla siebie, nim je posortuje albo osiagn˛ a˛ taki rozmiar, z˙ e trudno b˛edzie je opano- wa´c. Tak wi˛ec DeAnne wiedziała, z˙ e co´s go dr˛eczy, kiedy wszedł do kuchni i nie mówiac ˛ ani słowa, stał spokojnie dłu˙zsza˛ chwil˛e, póki nie spytała: — Chcesz mi co´s powiedzie´c, czy te˙z jestem za ładna na słowa? — Zawsze tak wła´snie pytała, tylko z˙ e on nie u´smiechnał ˛ si˛e, stał jeszcze przez kilka chwil, po czym si˛e odezwał: — Mamo, nie mógłbym zosta´c w domu jeszcze przez dwa dni? 16 Strona 17 — Stevie, wiem, z˙ e si˛e boisz, musisz jednak s´miało wskoczy´c do wody. Mi- giem zdob˛edziesz przyjaciół i wszystko b˛edzie dobrze. — Nie zdobyłem przyjaciół migiem w mojej starej szkole. Było to a˙z nazbyt prawdziwe — DeAnne pami˛etała konsultacje z wychowaw- ca˛ w przedszkolu. Tak naprawd˛e Stevie nie bawił si˛e z nikim do listopada tego roku, nie miał te˙z prawdziwych przyjaciół a˙z do pierwszej klasy. Gdyby nie jego koledzy z ko´scioła, DeAnne obawiałaby si˛e, z˙ e nie dorósł jeszcze do kontaktów towarzyskich w szkole. Jednak z dzieciakami z parafii czasami nawet szalał, bie- gajac ˛ po domu, w którym odbywało si˛e spotkanie, niczym Indianin z westernu, póki Step nie interweniował i nie zabierał go do samochodu. Nie, Stevie wiedział, co znaczy zabawa, wiedział, jak zdobywa´c przyjaciół. Po prostu nie przychodziło mu to łatwo. Nie przypominał w tym Robbiego, który ch˛etnie pogadałby z ka˙z- da˛ napotkana˛ osoba,˛ dzieciakiem albo dorosłym. Z pewno´scia˛ Stevie martwił si˛e o szkoł˛e. DeAnne z kolei martwiła si˛e o niego. — Ale to była twoja pierwsza szkoła w ogóle — powiedziała. — Masz ju˙z wpraw˛e. — Kiedy Barry Wimmer wprowadził si˛e po Swi˛ ´ ecie Dzi˛ekczynienia — rzekł — wszyscy mu dokuczali. — Razem z toba? ˛ — Nie. — Zatem nie wszyscy. — Wy´smiewali si˛e z ka˙zdego jego kroku — rzekł Stevie. — Dzieci czasem takie sa.˛ — Teraz b˛eda˛ takie dla mnie — powiedział Stevie z minorowa˛ mina.˛ To było okrutne. Zamierzała powiedzie´c: „Tak, masz racj˛e, b˛edzie z nich ban- da małych drani, gdy˙z takie sa˛ dzieci w tym wieku, z wyjatkiem ˛ ciebie, gdy˙z uro- dziłe´s si˛e, nie wiedzac, ˛ jak mo˙zna kogo´s skrzywdzi´c, urodziłe´s si˛e ze współczu- ciem, co oznacza, z˙ e gdy ludzie zwróca˛ si˛e przeciwko tobie, odczujesz to gł˛eboko. Nie zrozumiesz, z˙ e nale˙zy podej´sc´ do tych łobuzów i za´smia´c im si˛e w twarz, z˙ e- by zyska´c szacunek. Zamiast tego b˛edziesz próbował wykombinowa´c, co takiego zrobiłe´s, z˙ e ustawicznie ci˛e gn˛ebia”. ˛ Przez moment wahała si˛e, czy przekaza´c mu swe my´sli dokładnie w takich sło- wach. Niewiele by mu jednak pomogło, gdyby potwierdziła jego najgorsze obawy. Nie mógłby zasna´ ˛c. — A je´sli b˛eda˛ dla ciebie niemili, Stevie? Co wtedy zrobisz? Jaki´s czas rozmy´slał. — Barry płakał — wydusił z siebie w ko´ncu. — Czy to mu pomogło? — Nie — odparł Stevie. — Jeszcze wi˛ecej si˛e z niego na´smiewali. Ricky chodził za nim od tego czasu, powtarzajac ˛ „Buu huu huu”. Wcia˙ ˛z tak robił, nawet kiedy odchodziłem. 17 Strona 18 — Ach, tak — powiedziała DeAnne, cz˛es´ciowo, by o´smieli´c go do dalszych zwierze´n, cz˛es´ciowo za´s dlatego, z˙ e niezbyt wiedziała, jak ma zareagowa´c. — Chyba nie b˛ed˛e płakał — doszedł do wniosku Stevie. — Ciesz˛e si˛e — rzekła DeAnne. — Po prostu ka˙ze˛ im odej´sc´ . — To mo˙ze nic nie da´c, Stevie. Im bardziej b˛edziesz si˛e starał odegna´c ich od siebie, tym gorliwiej b˛eda˛ si˛e do ciebie klei´c. — Ja nie mam zamiaru odegna´c ich od siebie. Ja chc˛e odegna´c ich od siebie. — Zechcesz mi poda´c ten rulon papierowych r˛eczników? Podał. — Nie jestem pewna, czy dostrzegam wyra´zna˛ ró˙znic˛e pomi˛edzy odegnaniem ich od siebie a odegnaniem ich od siebie. — No wiesz. Tak jak tata, kiedy programuje. Odgania wszystko od siebie. Tak wi˛ec zrozumiał ten sposób ojca i sadził, ˛ z˙ e sam go wykorzysta. — Po prostu skoncentrujesz si˛e na nauce? — Na byle czym — rzekł Stevie. — Ci˛ez˙ ko jest skoncentrowa´c si˛e na nauce, bo jest taka nudna. — Mo˙ze w tej szkole nie b˛edzie nudna. — Mo˙ze. ˙ — Załuj˛ e, z˙ e nie mog˛e ci obieca´c, z˙ e wszystko pójdzie jak po ma´sle, sadz˛ ˛ e jednak, z˙ e nie potraktuja˛ ci˛e tak jak Barry’ego. — DeAnne cofn˛eła si˛e my´slami do kilku razy, kiedy widziała tego chłopca, gdy przynosiła do szkoły upominki bad´ ˛ z zapomniane s´niadanie. — Barry nale˙zy do takich dzieci, które. . . Jak to wyrazi´c? To chodzaca ˛ ofiara. — Czy i ja jestem ofiara? ˛ — zapytał Stevie. — Ale˙z skad ˛ — odpowiedziała DeAnne. — Jeste´s za silny. — No nie wiem — rzekł powatpiewaj ˛ aco, ˛ patrzac ˛ na dłonie. — Nie mam na my´sli twojego ciała, Stevie. Chodzi o to, z˙ e twój duch jest zbyt silny. Wiesz, co robisz. Wiesz, o co ci chodzi. Nie szukasz u tych dzieci odpowiedzi na pytanie, kim jeste´s. Ty to wiesz. — No chyba. — No dalej, kim jeste´s? — To była stara gra, wcia˙ ˛z mu si˛e jednak podobała, nawet kiedy jej oryginalny cel — przygotowanie go na wypadek zgubienia si˛e — ju˙z dawno został osiagni˛˛ ety. — Stephen Bolivar Fletcher. — A có˙z to za chłopak? — Pierworodny i pierwszy chłopiec Gałganiarza i Rybiej Damy. Ze wszystkich mo˙zliwych odpowiedzi, t˛e uwielbiała najbardziej. Cz˛es´ciowo dlatego, z˙ e pierwszy raz, kiedy tak powiedział, u´smiechał si˛e chytrze, jakby wie- dział, z˙ e wkracza na terytorium dorosłych, z˙ e pieszczotliwe przezwiska rodziców sa˛ starsze od niego i w pewnym sensie spowodowały, z˙ e si˛e narodził. Jakby miał 18 Strona 19 pod´swiadome przeczucie, z˙ e te imiona, wypowiedziane cho´cby w z˙ artach, ma- ja˛ seksualny podtekst, którego nie mógł zrozumie´c, niemniej jednak wiedział, z˙ e istnieje. — I nie zapominaj o tym — powiedziała pogodnie. — Nie zapomn˛e — obiecał. — Mamo? — dodał. — Tak? — Prosz˛e, mog˛e zosta´c w domu jeszcze kilka dni? Westchn˛eła. — Naprawd˛e nie wiem, Stevie. Pogadam jednak z tata.˛ — On powie to samo. — Mo˙zliwe. My, rodzice, ju˙z tacy jeste´smy. Najgorsza chwila przyszła przy s´niadaniu w poniedziałek. Dzieciaki pałaszo- wały gorac˛ a˛ owsiank˛e, podczas gdy tata pochłaniał płatki ry˙zowe, czytajac ˛ rów- nocze´snie gazet˛e. — Ta gazeta jest niemal tak marna jak tamta w Vigor — stwierdził. — Nie licz na „Washington Post”, chyba z˙ e zamieszkasz w Waszyngtonie — powiedziała DeAnne. — Nie chc˛e „Washington Post”. Wystarczy mi „Salt Lake Tribune”. Salt Lake to przecie˙z miasto z dwoma gazetami, a tu Steuben nie potrafi zadba´c o gazet˛e z wiadomo´sciami ze s´wiata na pierwszej stronie. — Czy jest tu Cathy? Czy jest panna Manners? Czy jest tu Ann Landers? — Okej, jest tu wszystko, czego nam potrzeba do szcz˛es´cia. Na zewnatrz˛ rozległ si˛e klakson. — Sa˛ wcze´snie — zdziwił si˛e Step. — My´slisz, z˙ e zda˙ ˛ze˛ umy´c z˛eby? — A ty my´slisz, z˙ e wytrzymasz dzie´n, je´sli nie umyjesz? Zerwał si˛e od stołu. — Kto jest wcze´snie? — zapytał Stevie. — Kierowca twojego taty. Przez jaki´s tydzie´n jeden kolega taty z pracy b˛edzie go zabierał rano i przywoził wieczorem, by´smy mieli samochód do załatwiania pilnych sprawunków. Stevie wygladał ˛ na przera˙zonego. — Mamo — zapytał — a co ze szkoła? ˛ — W tym s˛ek. Od nast˛epnego dnia b˛edziesz je´zdził autobusem, skoro jednak dzisiaj mam wolny samochód, podrzuc˛e ci˛e do szkoły. — Czy tata nie podrzuci mnie pierwszego dnia? Zbyt pó´zno przypomniała sobie, z˙ e gdy Stevie zaczynał przedszkole, wcia˙ ˛z odpoczywała po narodzinach Betsy i to wła´snie Step zabrał syna pierwszego dnia do szkoły. — Czy to jaka´s ró˙znica, które z nas we´zmie ci˛e do szkoły? 19 Strona 20 Oznaki strachu w jego oczach były dobitniejsza˛ odpowiedzia˛ ni˙z wyszeptane „nie”. Step wszedł z powrotem do kuchni, taszczac ˛ neseser — swój areszcik, jak go nazywał. — Step — powiedziała DeAnne. — Sadz˛ ˛ e, z˙ e Stevie oczekuje, z˙ e we´zmiesz go dzisiaj do szkoły. — A niech to. Na s´mier´c zapomniałem. — Na twarzy odbił mu si˛e skrywany gniew, który DeAnne znała nazbyt dobrze. — Czy to nie wspaniałe, z˙ e dostałem t˛e prac˛e i nie mog˛e nawet zabra´c dziecka do szkoły w pierwszy dzie´n? — To te˙z twój pierwszy dzie´n. Przykl˛eknał˛ przed krzesłem Steviego. Stevie patrzył smutno w talerz. — Stevie, powinienem był zaplanowa´c to lepiej. Tak si˛e jednak nie stało i mam teraz na karku tego faceta, czekajacego ˛ na zewnatrz, ˛ i. . . Rozległ si˛e dzwonek u drzwi. — Urwanie głowy — powiedział Step. — Musisz ju˙z i´sc´ — ponagliła DeAnne. — Ze Steviem b˛edzie wszystko w po- rzadku, ˛ zobaczysz. Prawda, Stevie? — Prawda — cicho odrzekł Stevie. Step pocałował synka w policzek, wtedy Betsy krzykn˛eła: „I mnie, i mnie”, pocałował zatem pozostałe dzieciaki, chwycił neseser i ruszył w stron˛e drzwi wyj- s´ciowych. DeAnne starała si˛e pocieszy´c Steviego. — Przykro mi, lecz w ten sposób tatu´s zarabia pieniadze ˛ na nasze utrzymanie, naprawd˛e nie mo˙ze. . . — Wiem, mamo — odparł Stevie. — Pojedziemy do szkoły, gdzie spotkasz si˛e z pania˛ dyrektor i. . . Nagle w kuchni zjawił si˛e Step. — Wytłumaczyłem mu, z˙ e mamy kryzys i z˙ e jutro znajdzie mnie czekajacego ˛ przy kraw˛ez˙ niku, dzisiaj si˛e jednak spó´zni˛e. Musz˛e odwie´zc´ syna w pierwszy dzie´n drugiej klasy. DeAnne była na poły zachwycona, na poły przera˙zona. Zdawała sobie dosko- nale spraw˛e, z˙ e Step na swój sposób boi si˛e wraca´c do dziewi˛eciogodzinnego dnia pracy, tak jak Stevie obawia si˛e pierwszego dnia w nowej szkole. — To nimi naprawd˛e wstrza´ ˛snie, Gałganiarzu — zauwa˙zyła, u´smiechajac ˛ si˛e ponuro. — Zlekcewa˙zenie oferty podwiezienia i pó´zne przybycie do pracy, zaraz pierwszego dnia. — Niech przywykna˛ do tej kolejno´sci: na pierwszym miejscu jestem ojcem, a dopiero na ósmym twórca˛ instrukcji komputerowych. — A co jest mi˛edzy pierwszym i ósmym? — zapytał Stevie, wyra´znie urado- wany. — Cała reszta — odpowiedział Step. 20