15187
Szczegóły |
Tytuł |
15187 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15187 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15187 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15187 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Quick Amanda
Dobić do brzegu
Tytuł oryginału SILYER LININGS
Rozdział pierwszy
Co do Paula Cormiera była pewna tylko jed nego: umierał. Krew z rany na piersi przesączyła mu się przez białą jedwabną koszulę i białą płó cienną marynarkę. Wąskimi strumyczkami ście kała na białą marmurową płytę. Mattie Sharpe bezradnie przyklękła i wzięła Cormiera za rękę. Starszy pan otworzył oczy. Zaczął się w nią wpatrywać tak, jakby musiał przeniknąć wzrokiem gęstą mgłę. - Christine? Czy to ty, Christine? - Nawet w ochrypłym szepcie słyszało się wytworny, eu ropejski akcent. - Tak, Paul. - To Kłamstwo było jedyną przy sługą, jaką mogła mu wyświadczyć. Mocno uścis nęła jego dłoń. - To ja, Christine. - Tęskniłem do ciebie. Bardzo, bardzo tęskniłem. - Teraz jestem tu z tobą. Na kilka sekund Cormier zdołał skupić na niej spojrzenie jasnoniebieskich oczu. 5
Jayne Ann Krentz ~ Nie - powiedział. - Ciebie tu nie ma. Ale ja jestem już prawie tam, prawda? - Wydał odgłos, który zapewne miał być chichotem, ale przeszedł w upiorny, dławiący kaszel. - Tak. Jesteś prawie tutaj. - Cieszę się, że znowu cię widzę. - Tak. - Leniwy powiew gorącej bryzy wpadł do wejścio wego korytarza domu Cormiera. Cisza otaczającej dom dżungli była nienaturalna i złowroga. - Wszystko będzie dobrze, Paul Wszystko będzie dobrze. - Znowu kłamstwo. Następne kłamstwo. Cormier zmrużył oczy. Przez moment spoglądał na nią zadziwiająco przytomnie. - Uciekaj stąd. Piorunem. - Już idę - obiecała Mattie. Cormier znowu zamknął oczy. - Przyjdzie człowiek. Stary przyjaciel. Jak przyjdzie, po wiedz mu... - Znów dobył się z niego potworny, charczący odgłos, pochłaniający resztki jego sił. - Co mam mu powiedzieć? - Reign... - Cormier zadławił się krwią. - W piekle. Mattie nie zastanawiała się ani chwili nad złożeniem usły szanych dźwięków w sensowną całość. Machinalnie zapew niła umierającego: - Na pewno powtórzę. Chwyt dłoni, która ją ściskała, znowu osłabł. - Christine? - Jestem tutaj, Paul. Ale tym razem Cormier jej nie usłyszał. Już nie żył. Okropieństwo tej sytuacji dotarło w pełni do Mattie. Z wy siłkiem wstała, oszołomiona. Bezmyślnie spojrzała na tarczę swojego czarno-złotego zegarka, jakby spóźniała się na umó wione ważne spotkanie. Zdumiało ją, że jest w tym białym domu z widokiem na ocean zaledwie niecałe pięć minut. Powinna była przyjechać dwie godziny wcześniej. Niestety, zabłądziła na krętej dro dze, która wiła się po wyspie i niespodzianie skończyła gdzieś w górach. Mattie zdenerwowała się i zaniepokoiła tą zwłoką. Teraz uprzytomniła sobie nagle, że gdyby zjawiła się na miejscu o czasie, prawdopodobnie wpadłaby na osobnika z pistoletem, który zabił Paula Cormiera. 6 Dobić do brzegu Czubkiem skórzanego włoskiego pantofelka trąciła coś na posadzce. Przedmiot z brzękiem przesunął się po mar murze. Mattie aż podskoczyła, spłoszona głośnym dźwiękiem w groźnej ciszy korytarza. Potem spojrzała na posadzkę i zobaczyła pistolet. Prawdopodobnie własność Cormiera, uznała. Widocznie próbował się bronić przed napastnikiem. Niepewnie postąpi ła krok w stronę broni. Zastanawiała się, czy nie powinna jej wziąć. Na samą myśl o tym zadrżała. Ostatni kontakt z bronią palną miała, gdy trzymała w dłoni plastikowy pistolet z ze stawu opakowanego w pudełko z napisem: ,,Mały rewolwero wiec. Zabawka dla dzieci od lat pięciu". Kolega dał jej to w prezencie na szóste urodziny. Mattie odbyła więc wielogo dzinne ćwiczenie sprawności rewolwerowca, raz po raz bły skawicznym ruchem wyrywając broń z pseudoskórzanej ka bury, ozdobionej różowymi frędzlami, aż wreszcie zatroska ni rodzice rozbroili ją i dali jej w zamian pudełko wodnych farb. Mattie sumiennie zajmowała się nową zabawką przez dziesięć minut i zdołała w tym czasie stworzyć wesołego żółtego konia, żeby rewolwerowiec miał na czym jeździć. Malunek całkiem jej się udał, nie uznano go jednak za dostatecznie wybitny, by zawisł na lodówce obok ostatniego dzieła siostry Mattie, Ariel, przedstawiającego bukiet kwia tów. W ten sposób ćwiczenia z bronią krótką dobiegły dla Mattie końca w bardzo wczesnym stadium. Teraz więc Mattie zdała sobie sprawę, że kompletnie nie ma pojęcia, co się robi z takim straszliwym, śmiercionośnym narzędziem, jakie le ży u jej stóp na białej posadzce. Ciekawe, czy trudno się czymś takim posłużyć, zastana wiała się, podnosząc ciężki pistolet. Chyba nie. Wszyscy punkowie w Stanach nosili coś takiego przy sobie i umieli strzelać, aczkolwiek nie ulegało wątpliwości, że większość z nich nie opanowała sztuki czytania w wystarczającym sto pniu, by zapoznać się z instrukcją obsługi. Zresztą na oko było widać, którego końca pistoletu nie należy kierować ku sobie. Mattie czuła, że zaraz wpadnie w histerię. Najwyraźniej 7
Jayne Ann Krentz puszczały jej nerwy. Boże! Musiała szybko wziąć się w garść. Panikować będzie mogła później. Wzięła kilka głębokich oddechów, a przez ten czas jakoś zdołała wepchnąć pistolet do eleganckiej czarno-brązowej torebki. Dokonawszy tego znieruchomiała, zauważyła bo wiem plamę krwi na pasku. Niewątpliwie była to krew Cormiera. A pasek zabrudził się od jej dłoni. . Musiała wykrzesać z siebie energię. Mężczyzna, który le żał martwy, w ostatnich słowach swego życia poradził jej, by szybko wyniosła się z tego domu. Mattie nie wątpiła, że niebezpieczeństwo wciąż tutaj czy ha. Czuła jego obecność jak coś namacalnego. Ostatni raz obrzuciła spojrzeniem zwłoki siwego mężczyzny. Przed oczami zrobiło jej się biało: biały płócienny garnitur, białe ściany, białe meble. Biel, wszędzie dookoła biel, nieskończo na i niczym nie zakłócona. Niczym, z wyjątkiem czerwieni krwi. Żołądek podszedł jej do gardła. Nie mogła w takiej chwili pozwolić sobie na torsje. Musiała jak najszybciej opuścić ten dom. Potykając się dopadła frontowych drzwi, obcasy jej panto felków głośno zastukały o marmur. Marzyła tylko o tym, by wskoczyć do odrapanego gruchota, który dwie godziny wcześniej wypożyczyła na lotnisku, po wylądowaniu na tej wysepce. Była już jedną nogą za progiem, gdy przypomniała sobie o mieczu. Przystanęła i przez ramię zerknęła na pokój w ża łobnej bieli. Wiedziała, że nie zdoła się zmusić, by tam wrócić. Valor, miecz z czternastego wieku, który miała pozyskać do kolekcji, był wprawdzie cenny, lecz z pewnością nie był wart ponownego wchodzenia do domu Cormiera. Ciotka Charlotte ją zrozumie. Co ciotka powiedziała jej o tym mieczu? Wspomniała o jakiejś klątwie. ,,Śmierć każdemu, kto ośmieli się sięgnąć po tę klingę, zanim nadejdzie mściciel i oczyści ją we krwi zdrajcy". W przypadku Cormiera to przerażające proroctwo wyraź nie się spełniło. Mattie nie wierzyła w zabobony, lecz mimo to niezaprzeczalnym faktem było, że Cormier sięgnął po miecz i zginął. Uświadomiwszy to sobie, Mattie straciła nagle 8 Dobić do brzegu wszelkie zainteresowanie dla tego średniowiecznego zabyt ku. Już wcale nie chciała zabrać go z sobą do Seattle. Odwróciła się i wybiegła przez otwarte drzwi, po drodze nerwowo usiłując wydobyć z torebki kluczyki do wynajętego samochodu. Prawdopodobnie właśnie z powodu poszuldwania tych kluczyków nie zauważyła mężczyzny stojącego nieco z boku na werandzie. Nie zauważyła też przed sobą nogi w ciężkim, wysokim bucie, póki nie pofrunęła w powietrze, potknąwszy się o nią w biegu. Wylądowała rozpłaszczona na białej podłodze we randy. Zatkało ją. Zanim zdołała pozbierać się na tyle, żeby krzyknąć, poczuła na karku dotyk zimnego metalu. Z dziw nym dystansem, jakby chodziło o kogoś innego, zaczęła się zastanawiać, czy usłyszy jakiekolwiek ostrzeżenie, zanim nie znany jej człowiek pociągnie za spust. - jasna cholera, to ty, Mattie! - rozległ się niski męski głos. Lufa pistoletu przestała uciskać jej kark, ale Mattie i tak skamieniała ze strachu. - Omal nie załatwiłaś sobie przenie sienia na tamten świat. Skąd miałem wiedzieć, kto wybiegnie z tych drzwi? Nic ci nie jest, mała? Mattie zdołała pokręcić głową, wciąż ciężko pracując nad odzyskaniem tchu. Otworzyła oczy i stwierdziła, że spogląda prosto w deski podłogi, odległe o mniej więcej pięć centyme trów od jej twarzy. Myśli jakoś jej się nie kleiły. Za dużo tego dobrego, uznała. Była w stresie. Wielkie łapsko zamknęło się jej na ramieniu. - Mattie? - Niski, chrapliwy głos pobrzmiewał silnym zniecierpliwieniem. - Nic mi nie jest. - Te słowa przyniosły jej wielką ulgę. Natychmiast jednak zmartwiała znowu. - Cormier... - Co z nim? - Jest tam, w środku. - Nie żyje? Zamknęła oczy. - Tak. O, Boże. - Wstawaj! - Chyba nie dam rady. - Dasz radę. Jazda, Mattie! Nie możemy się tu wylegiwać i gawędzić. - Mocne dłonie złapały ją w pasie i postawiły na nogi. 9
Jayne Ann Krentz - Nigdy mnie nie słuchasz, Hugh! - Mattie odgarnęła kilka kosmyków barwy lwiej sierści, które uwolniły się ze schlud nego koczka zebranego na karku. Spojrzała w szare oczy Hugh, tak jasne, że łatwo można było je wziąć za lodowe okruchy. - Co ty tu robisz? - To jest kwestia z mojej roli. Dzisiaj o dziewiątej rano miałaś znajdować się na Saint Gabriel. Co, do cholery, robisz na Czyśćcu? - Odpowiedź jednakże zupełnie go nie intereso wała. Czujnym wzrokiem omiatał podjazd za jej plecami. Chodź tu, szybko. - Za nic nie wejdę już do tego domu. Hugh zignorował jej protest, czego zresztą można było się spodziewać. - Właź do środka, Mattie. Na progu jesteś jak kaczka do odstrzału. - Nie czekając na jej reakcję, poparł żądanie energicznym szarpnięciem. Znaleźli się w korytarzu. Mattie potykając się szła za nim, usiłując trzymać głowę tak, by jej spojrzenie nie padło na zwłoki Cormiera. Palce jednej dłoni kurczowo zacisnęła na pasku torebki, bez powo dzenia usiłując powstrzymać ich drżenie. - Nie ruszaj się stąd - nakazał Hugh. - Nie martw się. Ani mi to w głowie. - Miała nadzieję, że uda jej się nie zwymiotować na marmurową podłogę. Hugh puścił ją i sprężystym krokiem podszedł do zwłok ubranych w biały płócienny garnitur. Przez kilka se kund spoglądał na nie z gdry, od pierwszej chwili przeko nany o nieodwracalności tego, co się stało. Cormier miał nieprzeniknioną twarz. Nie wyrażała wstrząsu, zaskocze nia, strachu ani przerażenia, tylko poczucie niezłomnej god ności. Mattie przyglądała się Hugh wiedząc, że powinna mu być wdzięczna za wtargnięcie do jej życia w tym momencie. Świetnie rozumiała, że w tak śliskiej sytuacji nikt nie pomoże jej lepiej niż on. Szkoda tylko, że na sam jego widok omal nie dostała szału. Szkoda, że po upokarzającym fiasku, jakie poniosła przed rokiem, postanowiła wymazać go ze świadomości raz na zawsze. Szkoda, że jedynym człowiekiem potrzebnym jej w tej chwili był akurat mężczyzna, który okrutnie ją zlekce ważył, gdy ofiarowała mu się ciałem i duszą. 10 Dobić do brzegu Przez ostatni rok niezbyt się zmienił. Miał tę samą gę stą grzywę włosów, może nieco bardziej szpakowatą. To samo smukłe, giętkie ciało, które wciąż jeszcze nie zdradza ło oznak słabości, mimo iż Hugh skończył już czterdzie stkę. Tę samą twarz z ostrymi, mocno rzeźbionymi rysami. Te same piękne i niezwykle seksowne usta. Ten sam męski czar. W dodatku przejawiał wciąż ten sam żałosny gust w dobo rze garderoby, co Mattie odnotowała pełnym niechęci spoj rzeniem. Wysokie, pokancerowane buty, nie wyprasowana koszula khaki, rozpięta na tyle, by odsłaniać owłosienie na piersi, znoszony skórzany pas i wytarte dżinsy, które pod kreślały płaskość brzucha i muskularność ud. Hugh zerknął na nią. - Zaraz wrócę. Tylko przyniosę trochę towaru z kuchni. I już oddalał się od ciała Cormiera. Pistolet trzymał w dłoni tak naturalnym gestem, jakby broń stanowiła przedłużenie jego ramienia. - Z kuchni?! Na miły Bóg, Hugh, nie ma teraz czasu ściągać piwa z lodówki. A jeśli on jeszcze tu jest? Ten człowiek, który zabił biednego pana Cormiera? - Nie martw się. Nikogo tu nie ma. Gdyby był, leżałabyś trupem tak samo jak Cormier. Ruszył do drzwi, a Mattie przełknęła ślinę. - Poczekaj. Proszę cię, nie zostawiaj mnie z... - Ugryzła się w język. Powinna dobrze wiedzieć, że nie ma sensu błagać Hugh Abbotta, by został. - Niech cię szlag trafi - szep nęła. Stała, nasłuchując stukotu ciężkich butów kroczących po marmurowych płytach. Z odgłosów wynikało, że Hugh skrę cił z korytarza do innego pomieszczenia. Potem zapadła złowróżbna cisza. Gdyby nie przesycona skwarem bryza, panowałby tu absolutny bezruch. Spoglądając nerwowo ku drzwiom prowadzącym w głąb domu, Mattie bawiła się kluczykami wynajętego wozu. Wcale nie musiała tu stać nie wiadomo dokąd i czekać na Hugh. Mogła wrócić samochodem na lotnisko. Niczego bardziej nie pragnęła, niż wsiąść do samolotu i wynieść się z tej przeklę tej wyspy. Czuła się jednak zagubiona i bardzo, bardzo niepewna. 11
Jayne Ann Krentz Ćwiczenia rewolwerowca, wykonywane za pomocą plasti kowego pistoletu, były jednym z niewielu jej wypadów w świat przygody. Artystycznie zorientowana familia Mattie wyżej stawiała bardziej cywilizowane i wyrafinowane dąże nia. Natomiast Hugh Abbott znał smak przemocy i niebezpie czeństw. Jako człowiek do specjalnych poruczeń i nieetato wy doradca do spraw ochrony w międzynarodowej firmie ciotki Charlotte, Vailcourt International, był za pan brat z ta kimi zjawiskami. Zanim Mattie poznała Hugh rok temu, uważała go za udomowionego wilka ciotki Charlotte. To, czego dowiedziała się o nim od tej pory, bynajmniej nie dało jej podstaw do zmiany opinii. Zndw usłyszała stukot buciorów na marmurowych pły tach. Hugh ponownie pojawił się w drzwiach, niosąc dwie płócienne torby z uszami, mocno wypchane nie znaną jej zawartością. - W porządku. Dość czasu tu zmarnowaliśmy. Idziemy. Hugh przeszedł obok ciała Cormiera, nie zatrzymując na nim wzroku. Dostrzegł w palcach Mattie kluczyki. - Za pomnij o tym pudle, które wynajęłaś. Nigdzie nim nie poje dziesz. - Co chcesz przez to powiedzieć? Że pojedziemy twoim samochodem? Gdzie zaparkowałeś? - Kilkaset metrów dalej, niedaleko drogi. Mam nadzie ję, że samochód jest niewidoczny, ale kto wie, na jak długo. - Podszedł do niej wielkimi krokami. - Bierz ten gips. Chcę mieć jedną rękę wolną. - Wepchnął jej w dłoń ucho torby, i popatrzył przez otwarte drzwi na ołowianoszare niebo. - Za parę minut lunie jak z cebra. To powinno nam pomóc. Mattie puściła mimo uszu uwagę o nadciągającej ule wie. Za bardzo zajmowało ją żonglowanie ciężką torbą i to rebką. - Po co ci te wory? Nie potrzebujemy tego wszystkiego. Chcę tylko dojechać na lotnisko. - Lotnisko jest zamknięte. Wstrząśnięta Mattie wytrzeszczyła na niego oczy. - Zamknięte? To niemożliwe. 12 Dobić do brzegu - Ale prawdziwe. Sam ledwo tu doleciałem. Na drodze są uzbrojeni ludzie, a wszystkie samoloty, które nie wystarto wały, powiedzmy, przynajmniej czterdzieści minut temu, bez wątpienia palą się już jak próchno. Mój jest niestety wśród nich. Charlotte będzie musiała mi zrekompensować stratę tego Cherokee. To była urocza maszyna. - Jejku, Hugh, co tu się dzieje? O co tutaj chodzi? - Wykazałaś jak zawsze nadzwyczajne wyczucie czasu i miejsca. Władowałaś się dokładnie w środek jakiegoś dur nego przewrotu wojskowego na Czyśćcu. Chwilowo nie mam jak dowiedzieć się, kto jest górą, ale na razie jedynym sposobem na opuszczenie wyspy jest odpłynięcie łodzią. Spróbujemy to zrobić motorówką Cormiera. - Nie wierzę w to wszystko. - Lepiej uwierz i chodź. - Dokąd?-spytała. - Zaczniemy od łazienki. - Ruszył korytarzem. - Na miłość boską, Hugh, zapewniam cię, że nie muszę korzystać z łazienki. W każdym razie w tej chwili stanowczo nie. Zatrzymaj się, proszę. Nic z tego nie rozumiem. Odwrócił się w progu i zmierzył ją chłodnym spojrzeniem. - Mattie, nie chcę słyszeć od ciebie ani jednego słowa więcej. Chodź tu, i to już! Posłusznie podreptała za nim. Była w zbyt silnym stresie, by zdobyć się na jasne myślenie. Obok zwłok Cormiera zamknęła oczy. W chwilę później z białego korytarza weszła za Hughem do luksusowej sypialni, gdzie biel wnętrza uroz maicały srebrne akcenty. - Pan Cormier wyraźnie nie przepadał za bogactwem barw - mruknęła Mattie. - A no nie. Mawiał, że za długo musiał pracować w mroku. Skoro się wycofał, to chce żyć w słońcu. - Hugh otworzył drzwi w głębi sypialni. - Co przez to rozumiał? - Mniejsza o to. Teraz nie ma to żadnego znaczenia. Tędy proszę. - Wkroczył do łazienki. Mattie podążyła za nim z uczuciem niepokoju. - Hugh, naprawdę nie rozumiem. - Zmarszczyła czoło przyglądając się, jak Hugh podchodzi do olbrzymiej białej wanny i popycha ścianę za kranami. - Co ty...? 13
Jayne Ann Krentz - Cormier zbudował sporo wyjść z tego domu. Był uro dzonym strategiem. - Rozumiem. Czyli spodziewał się kłopotów. - Właściwie nie. Nie na Czyśćcu. - Hugh patrzył, jak część ściany odsuwa się i odsłania ciemny korytarz. - Ale, tak jak mówię, lubił być zawsze przygotowany na najgorsze. - O Boże! - Mattie zadrżała, spojrzała bowiem w czarną dziurę. Dawny lęk, który odzywał się w niej zawsze, gdy znajdowała się w ciasnym pomieszczeniu, przyprawił ją o ssanie w dołku. - Wiesz, Hugh, powinnam chyba cię uprze dzić. Nie jestem zbyt dobra w... - Nie teraz, Mattie - powiedział niecierpliwie, wszedł do mrocznego korytarza i odwrócił się, żeby podać jej rękę. - Czy musimy iść tą drogą? - spytała bezradnie. - Przestań piszczeć, mała. Nie mam czasu słuchać takiego skamlania. Dogłębnie upokorzona Mattie odnalazła w sobie siły, by zapuścić się w mroczny korytarz. Hugh przycisnął jakiś guzik i ściana za nimi zasunęła się z powrotem. Mattie wstrzymała oddech, na szczęście jednak nie musiała dłu go znosić ciemności. Hugh zapalił latarkę, którą wyciągnął z torby. - Dzięki Bogu, że masz czym poświecić - powiedziała Mattie. - Nic trudnego. Cormier trzymał po kilka latarek w każ dym pokoju. Tę wziąłem z kuchni, ale tutaj prawdopodob nie też byśmy coś znaleźli. Na takiej wyspie jak ta moż na się szpetnie zawieść na elektryczności. Chodź wreszcie, mała. Korytarz był wąski, lecz na szczęście krótki. Dzięki światłu i kilku głębokim oddechom Mattie zdołała zapanować nad klaustrofobią tak samo, jak robiła to w windach. Hugh nacis nął inny guzik i otworzył zamaskowane drzwi w bocznej ścianie budynku, zanim ściany jaźni Mattie zdążyły się na prawdę groźnie ścieśnić. Mattie z ulgą wyszła na zewnątrz i niespodziewanie zna lazła się pośrodku dżungli, w cieniu bujnej zieleni, która tworzyła nieprzenikniony gąszcz wchłaniający jedną ze ścian domu. Poklepała wielki, szeroki liść, kołyszący się
dokładnie przed jej nosem.
14
Dobić do brzegu - Nie było najgorzej - powiedziała - ale naprawdę nie rozumiem, dlaczego musieliśmy opuścić dom tą drogą. Pro ściej byłoby zwyczajnie iść do samochodu. Hugh przedzierał się przez coś, co dla Mattie stanowiło zieloną ścianę nie do przebycia. Znów puścił mimo uszu jej uwagę. - Trzymaj się blisko mnie, Mattie. Nie chcę, żebyś zgubiła się w dżungli. - Nie idę do żadnej dżungli. - Owszem, idziesz. W tej sytuacji oboje mamy tylko jedno rozsądne wyjście. Nie rzucać się w oczy, póki nie złapiemy jakiegoś środka transportu. - To szaleństwo, Hugh. Nie ma mowy, żebym wlokła się przez tę dżunglę. Zresztą w ogóle nigdzie nie idę, póki tego nie przemyślę. - Myśleć możesz później. W tej chwili wystarczy, że bę dziesz ruszać nogami. - Hugh już znikał w zielonej gęstwinie. Udomowiony wilk ciotki Charlotte najwyraźniej był przy zwyczajony do wydawania rozkazów i do posłuchu. Nie bez powodu mówiono, że rozkazuje nawet ciotce. Mattie stała niezdecydowana w pobliżu bocznej ściany domu. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że powinna pobiec za Hughem, który bądź co bądź był w takich sprawach specjalistą. Na chwilę unieruchomiła ją jednak paskudna psychomieszanka, na którą złożyły się niedowierzanie, wstrząs i zadawniona złość. Hugh spojrzał przez ramię, mrużąc oczy. - No, dalej, Mattie! Ruszaj się! Nie podniósł głosu, ale jego słowa podziałały jak smagnię cie biczem. Wahanie Mattie ustąpiło w jednej chwili. Puściła się naprzód, usilnie starając się nie zgubić torebki ani uszatej torby. Zrobiwszy dwa kroki w głąb zieleni, Mattie poczuła się całkowicie zagubiona, jej zmysły atakowała silna, przesyco na wilgocią woń. Ziemia pod stopami był miękka, sprężysta i prawie czarna. Deptali gigantyczną pryzmę kompostową, która dojrzewała od niepamiętnych czasów. Bagienko wsysa ło jej włoskie pantofelki za dwieście dolarów, jakby było żywą istotą, która dawno już nie miała okazji posilić się dobrze wyprawioną skórką. 15
JayneAnn Krentz Potężne paprocie, które niezaprzeczalnie dostałyby pierw szą nagrodę na każdym pokazie ogrodniczym w Seattle, zwieszały się nad ścieżką jak korpulentne zielone duchy. Długie, wijące się wąsy lian splatały się z falującymi wokół egzotycznymi storczykami. Mattie miała wrażenie, że płynie pod powierzchnią bardzo wiekowego morza. Na głowę spad ło jej kilka pokaźnych deszczowych kropli. - Hugh, dokąd idziemy? Zgubimy się tutaj. - Niedaleko. 1 na pewno się nie zgubimy. Wystarczy, że będziemy mieli dom za plecami, a szum oceanu po lewej. Cormier to był stary lis. Zawsze musiał być pewny, że ma drugie wyjście z nory, i dbał o to, żeby plan ucieczki był prosty. - Jeśli był taki chytry, to czemu leży teraz trupem u siebie w domu? - Nawet chytrym starym lisom węch w końcu słabnie i popełniają błąd. - Hugh odepchnął ławę listowia, blokującą im przejście. Liście natychmiast wróciły na poprzednie miejsce. Kłąb białych lilii uderzył Mattie prosto w twarz. - Ariel miała rację - mruknęła pod nosem, widząc znika jące plecy Hugh. - Niewiele masz z dżentelmena. - Rozgar nęła lilie, przy okazji obrywając po bokach torebką i uszatą torbą. - Uważaj na tę zieleninę - poradził jej przez ramię Hugh. - Sprężynuje jak diabli. - Zauważyłam. - Mattie dała nura do przodu, by uniknąć następnej fali zieleni. Na coś przydał jej się aerobik, który zaczęła ćwiczyć rok temu, na swoje trzydzieste pierwsze urodziny. Traktowała to jako jedno z antidotum na stresy, które w ostatnich czasach zdawały się atakować ją ze wszyst kich stron. Bez tej zaprawy kondycyjnej nie byłaby w sta nie dotrzymać kroku Hugh Abbottowi w ich wyścigu przez dżunglę. Nawiasem mówiąc, kobiecie takiej jak ona nie było łatwo dotrzymać kroku Hugh nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach. Kiedyś bardzo wyraźnie dał jej do zrozu mienia, że nie jest w jego typie. Mattie wzdrygnęła się na wspomnienie tamtego upokorzenia. - Jeszcze kawałeczek, jak sobie radzisz, mała? - Hugh 16 Dobić do brzegu lekko przeskoczył przez zwalony pień, niczym przez konia w sali gimnastycznej, i wyciągnął rękę, by pomoc Mattie w forsowaniu przeszkody. - Jak widzisz, jeszcze tu jestem, nie? - syknęła Mattie przez zęby. Deszcz się nasilał. Zielony baldachim nad ich głowami zaczynał przeciekać jak nieszczelny sufit. Dając susa przez pień, Mattie usłyszała odgłos rozdzieranego ma teriału. Najpierw pomyślała, że trzasnęły na siedzeniu jej pięknie skrojone oliwkowozielone spodnie, zaraz jednak . uświadomiła sobie, że to tylko rękaw kremowej jedwabnej bluzki. Zaczepił się o lianę. - Cholera! - Mattie spojrzała na rozdarcie i westchnęła. Czemu Cormier miałby ci pokazywać swoje wyjście bezpie czeństwa? - spytała, wbijając wzrok w plecy Hugh. - Nawet nie wiedziałam, że go znasz. Odpowiadając nie zwolnił kroku ani nawet się nie odwró cił. - Dowiedziałabyś się, że go znam, gdybyś trzymała się ustaleń i dzisiaj rano poleciała na Saint Gabriel, tak jak było w planie. Czyżby dział wyjazdów Vailcourt International nie dokonał stosownej rezerwacji? - Owszem, dokonał. Zmieniłam plany w ostatniej chwi li, kiedy zobaczyłam trasę. Zauważyłam po drodze Saint Ga briel i zorientowałam się, że ktoś wystawia mnie jak kaczkę. Uznałam, że nie potrzebuję cię za przewodnika na tej wy cieczce. - Mimo że punktem docelowym był Czyściec? - spytał oschle.-Nie żartuj, Mattie. Wiesz, co ludzie mówią. Znajomy diabeł lepszy. Popatrz tylko, co się stało, kiedy wybrałaś się tu na własną rękę. - Rozumiem, że ty natychmiast zorientowałbyś się w sy tuacji i przewidział przewrót wojskowy. - Zorientowałem się dużo wcześniej niż ty, mała. Gdy tylko skontaktowałem się z wieżą kontrolną, wiedziałem, że coś jest nie tak. Gdybyś była ze mną, w ogóle byśmy nie wylądowali. Zawróciłbym na Hades albo do Brimstone i spró bował porozumieć się z Cormierem telefoniczne, żeby wybadać sytuację - Hugh, proszę cię. Doceniam twoją nieustającą czujność i gotowość i zdaję sobie sprawę, że sama nie mam do tego 17
Jayne Ann Krentz żyłki. Ale w tej chwili nie potrzebuję od ciebie wykładów na ten temat. Ku zdziwieniu Mattie, Hugh odezwał się łagodniej. - Wiem, mała, wiem. Mnie też solidnie trzepnęło, to wszystko dlatego. Spojrzała na jego szerokie, umięśnione plecy, nie wierząc własnym uszom. . - Ciebie trzepnęło? - A jak?! Bałem się, że wejdę do tego domu i znajdę twoje zwłoki obok zwłok Cormiera. - O?! - Tyle tylko potrafisz powiedzieć? - Po łagodnym tonie nie zostało już ani śladu. - No, nie byłoby ci potem zbyt zręcznie tłumaczyć się przed ciotką Charlotte. - Boże. Pewnie, że nie. Wysłałaby mnie na gilotynę. Raptownie przystanął. Spojrzał na wątły, zduszony przez paprocie strumyk, sączący mu się pod butami. - Dobra nasza, jazda! Mattie zerknęła na krętą strużkę. - Dokąd dalej? - W lewo, wzdłuż tego strumienia. - Hugh popatrzył za siebie, na drogę, którą przyszli. - Chyba na szczęście jeste śmy tu sami. Wszyscy są zajęci rewolucją. Idziemy. Deszcz padał coraz silniej. Krople uderzały teraz w liście z taką siłą, że w powietrzu rozlegał się głośny szum. Mattie podążała za Hughem w milczeniu; całą uwagę skupił na dotrzymaniu mu kroku. Bez przerwy musiała żonglować swoim bagażem. Czarna ziemia pod ich stopami zamieniała się w błoto, które dokładnie oblepiło jej pantofelki. Włosy Mattie dawno już wyswobodziły się ze schludnego koczka i mokrymi kos mykami spadały na ramiona. Jedwabna bluzka do szczętu jej przemokła. Od deszczu zrobiło się nieco chłodniej, ale nie wiele. Dżungla parowała niczym zielony gulasz. Mattie trzymała wzrok przy ziemi, bacznie uważając na każdy krok, żeby nie poślizgnąć się wśród splątanych kłączy przykrywających czarną maź. Uwięzła jej stopa, więc jedne mu z nich przyjrzała się dokładniej. - Hugh - spytała znużonym tonem. - Co z wężami? 18 Dobić do brzegu - Czy wyłażą w taki deszcz? - Jak to co? - Jeśli mają choć odrobinę oleju w głowie, to nie. - Nie wygłupiaj się. Hugh zachichotał. - Nie zawracaj sobie głowy wężami. Na tych wyspach ich nie ma. - Czy jesteś tego pewien? - Absolutnie. - Mam nadzieję, że się nie mylisz. - Przeciągnęła uszatą torbę przez kolejny pniak. Oparła się przy tym o korę. Coś zielonego wyprysnęło jej spod dłoni. - Hugh! Obejrzał się na nią. - To tylko mała jaszczurka. Bardziej przestraszona niż ty. - Zależy czyim zdaniem. - Mattie przymusiła się do wzię cia kilku głębokich oddechów, zwierzątko zaś błyskawicznie ukryło się w gąszczu. - Hugh, ja nie przepadam za czymś takim, wiesz o tym? - Wiem, mała, że raczej nie masz doświadczeń w tym zakresie, ale zobaczysz, jak cię to weźmie. Kłopot w tym, że dotąd za dużo czasu spędzałaś z wydelikaconymi kolekcjo nerami, dla których pojęcie życia z dreszczykiem sprowadza się do inwestowania w nieznanego artystę. Mattie cała się zjeżyła, odnajdując w wypowiedzi Hugh echo ich dawnej kłótni. - Jasne, masz stuprocentową rację. Sprawiał wrażenie, jakby nie zauważył sarkazmu. - Pewnie, że mam. Powinnaś częściej wyjeżdżać poza Seattle. Zwiedzić to i owo. Porobić coś ciekawego. Charlotte powiedziała, że to twoje pierwsze wakacje od dwóch lat. Kiedy ostatnio zrobiłaś coś naprawdę ekscytującego? Mattie odgarnęła z oczu zmoczone włosy i zacisnęła zęby. - Mniej więcej rok temu. Wtedy cię uwiodłam, a potem zaproponowałam ci małżeństwo i wspólny wyjazd na Saint Gabriel. Może sobie to przypominasz. Oboje wiemy, co dla mnie wynikło z tej ekscytującej przygody. Hugh zamilkł. Cisza stawała się już mocno kłopotliwa, gdy odezwał się ponownie: - No, tak. Niezupełnie to miałem na myśli. - Naprawdę? - Mattie uśmiechnęła się kwaśno do swoich 19
Jayne Ann Krentz myśli i wyciągnęła pantofelek z błota. - Zapewniam cię, że mnie taka przygoda wydała się zupełnie wystarczająca. Od tej pory niezmiennie się cieszę, że wiodę bardzo spokojne życie. A właściwie wiodłam do dzisiaj. - Słuchaj, mała, jeśli chodzi o zeszły rok... - Nie chcę rozmawiać na ten temat. - Stanowczo porozmawiamy na ten temat. - Hugh pacnął dłonią w jakieś kłącze obrośnięte orchideami. - Nie wygłupiaj się, Mattie. Próbuję porozmawiać z tobą od wielu miesięcy. Gdybyś mnie świadomie nie unikała, już dawno rozpraco walibyśmy ten problem. - Nie ma czego rozpracowywać. Miałeś rację, kiedy mi powiedziałeś, że nie jestem w twoim typie. - Z irytacją ode pchnęła od siebie kolejną ścianę zieleni. - Całkowicie się z tobą zgadzam. - Jesteś po prostu trochę zdenerwowana - powiedział uspokajająco. - Nie da się ukryć. - W porządku, porozmawiamy o tym później. - Hugh gwałtownie przystanął. Mattie wpadła na niego z dużym impetem. - Auuu! - Chwiejnie cofnęła się o krok i dopiero wtedy odzyskała równowagę. Pomyślała ze złością, że lepiej byłoby wpaść na skalną ścianę. Ten człowiek był pod każdym wzglę dem niewzruszony. - No i dobrze, jedziemy dalej -powiedziałHugh spoglądając w górę. Kolizja nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia. Mattie podążyła za jego spojrzeniem. Miała świadomość tego, że od kilku minut szum wody staje się coraz głośniej szy. Zerknąwszy nad ramieniem Hugh, poznała przyczynę. Ujrzała dwa bliźniacze wodospady, tryskające z wulkanicz nego klifu niedaleko przed nimi. Dwa strumienie wody spadały co najmniej po piętnaście metrów do naturalnego zagłębienia terenu, wypełnionego paprociami. Sadzawka u podstawy wodospadu była prawie całkiem zarośnięta egzotyczną roślinnością. Tu i ówdzie wy stawały z niej poskręcane formy, typowe dla dawno zasty głych skał pochodzenia wulkanicznego. Mattie zmarszczyła czoło. - Czy to ma być droga ucieczki Cormiera? 20 Dobić do brzegu - Droga znajduje się za wodospadami. W tej górze jest sieć starych skalnych korytarzy. Jeden z nich prowadzi do groty, która ma otwarcie na ocean, mniej więcej w połowie wysokości klifu. Grota jest częściowo pod wodą. Cormier zawsze trzyma tam łódź. - Jaskinie? - Niepokój, nieustannie dręczący Mattie od chwili wejścia do dżungli, poważnie się wzmógł. -Czy chcesz powiedzieć, że musimy przejść kilkoma podziemnymi kory tarzami? - Tak. Ale nic się nie martw. Nie ma z tym najmniejszego kłopotu. Cormier oznaczył drogę, więc się nie zgubimy. Gotowa? - Chyba nie, Hugh. - Jej głos zabrzmiał słabo i piskliwie. Hugh obrzucił ją wzrokiem zdradzającym zniecierpliwie nie i ruszył ku zagłębieniu. - Nie grzeb się, mała. Chcę, żebyś jak najszybciej wynios ła się z tej wyspy. Naturalnie, miał rację. Nie mogli sobie pozwolić na tracenie czasu w tym miejscu. Zbyt duże było ryzyko, że wpadną na tych samych ludzi, którzy niedawno spotkali się z Paulem Cormierem. Tylko po co te jaskinie? Jej najgorsze nocne koszmary stawały się rzeczywistością. Była przemoknięta do suchej nitki od deszczu i potu. Teraz poczuła lodowate strumyczki spływające jej po bokach i między piersiami. Kilka razy głęboko zaczerpnęła tchu i zaczęła mruczeć mantrę, której nauczyła się podczas zajęć z technik medytacyjnych pomocnych w zwalczaniu stresu. Hugh już posuwał się po skalnej półce, która przechodzi ła pod wodospadem i ginęła w czerni. Bez trudu utrzymy wał równowagę na śliskich, omszałych głazach. Miał natural ne, kocie ruchy. Raz jeszcze spojrzał za siebie, żeby upewnić się, czy Mattie idzie za nim, i znikł pod grzmiącym słupem wody. Mattie wzięła jeszcze jeden głęboki oddech i przygotowała się do pójścia śladem Hugh. Przypomniała sobie ponuro, że już raz przysięgła iść wszędzie za tym człowiekiem. Ależ była z niej idiotka. Kroplista mgiełka przy wodospadach, przypominająca dym, niechybnie przemoczyłaby ją do cna, gdyby nie to, że 21
JayneAnn Krentz deszcz i pot już wcześniej zrobiły swoje. Dzięki temu Mattie właściwie nie zwróciła uwagi na nowe źródło wilgoci. Ale jej włoskich pantofelków z pewnością nie zaprojekto wano do takich ekscesów. Mattie kurczowo przytrzymywała torebkę i uszatą torbę, za wszelką cenę próbując zachować równowagę na nierównym podłożu. Nagle stąpnęła lewą nogą na kępę mchu i poczuła, że traci pion. - Nie, nie...! - Z oczami wytrzeszczonymi z przerażenia zaczęła wykonywać kozła do tyłu, który musiał się skończyć w sadzawce u podstawy wodospadów. - Ostrożnie, mała. - Z mroku wystrzeliło ramię Hugh, dłoń zacisnęła się na jej nadgarstku. Hugh swobodnie pociągnął ją do siebie w bezpieczne miejsce za wodospadem. - No, jesteś. Bezproblemowo. - Powiedz mi, Hugh - zażądała kwaśnym tonem. - Czy zawsze jesteś taki szybki? Masz ruchy dzikiego kota. - O, nie. Dawniej byłem dużo szybszy. Wiesz, stuknął mi już czwarty krzyżyk, musiałem trochę zwolnić. Każdego to czeka. - Fenomenalne. - Mattie powiedziała to wyjątkowo zjad liwie, ale Hugh jakby tego nie zauważył. Pochłaniało go przekopywanie zawartości torby. - Powiem ci coś jeszcze, mała - dodał. - Bez względu na to, jaka jesteś szybka, zawsze znajdzie się ktoś szybszy od ciebie. Między innymi dlatego w końcu się zmądrzyłem i wziąłem tę ciepłą posadkę u twojej ciotki. - Rozumiem. - Zaskoczył ją tą odpowiedzią, a jednocześ nie zaciekawił. Właściwie nie wiedziała wiele o Hugh Abbotcie. - Czyżbyś spotkał kogoś szybszego od ciebie? - Owszem - odpowiedział z prawie niezauważalnym opóźnieniem. - Co się z nim stało? - Nie żyje. - Czyli i on nie był dość szybki? - Pewnie nie. Ale rozmowa bynajmniej nie znieczuliła Mattie na przera żającą ciemność, jaka wiała ze znajdującej się przed nimi czeluści. Jaskinia. Mattie pomyślała, że za nic nie jest w stanie podołać takiemu wyzwaniu. Nigdy, przenigdy. To było o wie le gorsze od windy, ciemnego korytarza czy nawet dżungli. 22 Dobić do brzegu Było to urzeczywistnienie jej najpotworniejszych koszma row z dziecięcych lat. Żołądek podszedł jej do gardła Chciała powiedzieć Hugh, że nie jest w stanie zrobić ani kroku dalej, kiedy coś chrupnęło pod czubkiem jej ko sztownego, zbezczeszczonego pantofelka. Machinalnie spoj rzała w ziemię i zobaczyła rozpłaszczone zwłoki najwięk szego karalucha, jakiego zdarzyło jej się kiedykolwiek wi dzieć. się przebrała - oznajmiła Mattie. - Lepiej zejdź mi-z MiarkaHugh, bo zaraz rzygnę.
drogi,
Rozdział drugi
N i e rzygniesz - stwierdził Hugh z niezłomną pewnością. - W każdym razie nie tutaj i nie teraz. Nie mamy czasu na takie wygłupy. Odłóż bagaże i podejdź tutaj. Machinalnie puściła torebkę i uszatą torbę na ziemię. Żołądek dosłownie jej się przewracał. Wspomnienie krwi w białym pokoju mieszało się w jej głowie z wyobrażeniem rozdeptanego owa da, a ponura, mroczna pieczara chciała pochło nąć ją żywcem. - Do diabła, Mattie, weź się w garść. Poczuła, jak Hugh otacza ją ramieniem. Mgli ście zdawała sobie sprawę z tego, że prowadzi ją do czarnego wylotu jaskini. Ale była kompletnie nie przygotowana na wstrząs, jaki przeżyła, gdy jej głowa znalazła się nagle pod wodospadem. - Hugh, na miłość boską, utonę! - Ale chłód wody ją orzeźwił. Mdłości ustały. Zaczęła się wyrywać, ale Hugh z powrotem wciągnął ją do 24
Dobić do brzegu jaskini. Parskając wodą, obróciła się w jego stronę. Czuła się jak przytopiony szczur i zapewne odpowiednio do tego wyglądała. - Lepiej? - spytał Hugh, nie bez troskliwości. - Tak, dziękuję - szepnęła, starając się, by zabrzmiało to oficjalnie. Spojrzała przed siebie i stwierdziła, że nic nie widzi. - Wiesz, Hugh, nie czuję się najlepiej w takich ciasnych miejscach. - Nie martw się, mała, świetnie sobie poradzisz. - Zrobił krok do tyłu i znów zajął się przekopywaniem zawartości swojej uszatej torby. - Przejście trwa tylko kilka minut. Gdzie ja wsadziłem latarkę? - Nie nazywaj mnie ,,małą", dobrze? Udał, że jej nie słyszy. - O, mam. Wiedziałem, że gdzieś tu ją wcisnąłem. Wydobył latarkę z torby, zapalił i przesunął snopem światła po ścianach jaskini. - Jest tak, jak mówiłem: bezproblemowo. Nawet nie mrugniesz okiem i już będziemy na drugim końcu. Wystarczy trzymać się znaków Cormiera. Oto pierwszy. Mattie podniosła z ziemi bagaże i bezmyślnie omiotła spojrzeniem mały, biały punkt widoczny na wilgotnej skalnej ścianie. Nigdy w życiu nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby Hugh go nie pokazał. - Czy nie moglibyśmy obejść tej góry przez dżunglę i dotrzeć do tajnej przystani Cormiera od tamtej strony? - Nic z tego. Na tym polega urok tej kryjówki. Od strony morza w żaden sposób nie można się tam dostać, chyba że łodzią. Ale wtedy trzeba wiedzieć, gdzie jest zalana grota, bo inaczej nie zauważy się wlotu w skale. Druga droga prowadzi tymi korytarzami, trzeciej nie ma. A pod ziemią, jeśli ktoś nie zna drogi, niechybnie zgubi się na amen w kilka minut. - Rozumiem. To bardzo pocieszające - powiedziała słabo Mattie. - Mówiłem ci, że Cormier był szczwanym lisem. Gotowa? Hugh już posuwał się naprzód z typowym dla siebie zdecydowaniem. Wyraźnie oczekiwał od niej, że bez dyskusji ruszy za nim. Poirytowana Mattie uprzytomniła sobie, że Hugh wszystko załatwia równie arogancko, bezceremonialnie i konkretnie. Dosłownie wszystko, z seksem włącznie, o czym przekonała 25
Jayne Ann Kreutz się na własnej skórze. Wątpiła, czy Hugh wie, co to jest ,,subtelność", ,,takt" lub ,,wyrafinowanie". Po prostu w jego słowniku brakowało tych haseł. Jak mogło mi się kiedykolwiek zdawać, że jestem zakocha na w tym człowieku? - zastanawiała się z niesmakiem, dre pcząc za Hughem. Nie miała z nim nic wspólnego. Na przy kład klaustrofobia była mu całkiem obca, to się rzucało w oczy. Ucieszyłoby ją, gdyby miał jakąś drobną nerwicę, rozczulającą słabostkę albo typowe dla współczesnych cza sów stany lękowe. Ona, naturalnie, miała tego wszystkiego po uszy. Z niewyobrażalnym samozaparciem utrzymywała się za Hughem w mrocznym, krętym, podziemnym labiryncie. Z każdym krokiem czuła, jak ściany jaskini zbliżają się do siebie i próbują ją udusić. To samo pamiętała z dzieciństwa, ze snów, w których nigdy nie miała drogi ucieczki. W college'u zaliczyła dostatecznie obszerny kurs psycho logii, by zrozumieć tamte sny. Stanowiły one manifestację niepokojów i napięć, które przeżywała w dzieciństwie, usiłu jąc znaleźć sobie bezpieczne miejsce w rodzinie, która brak talentu artystycznego uważała za poważne kalectwo. Kiedy wyjechała na studia w college'u, sny o uwięzieniu w bezkresnym tunelu stały się rzadsze. Ostatnio nawiedzały ją już tylko sporadycznie, zostawiły jednak po sobie spadek w postaci klaustrofobii. Mattie pokonała za Hughem kilka ziejących wlotów do następnych krętych korytarzy. Ze strachu dostała gęsiej skór ki, Hugh jednak nie zatrzymywał się ani na chwilę. Parł naprzód niczym wilk przyzwyczajony do mroku. Tylko od czasu do czasu przystawał i sprawdzał, czy jest na ścianie mały, biały znak. Mattie skupiła się na krążku światła, rzucanym przez latarkę, i próbowała wyobrazić sobie wody Zatoki Elliotta, które na co dzień widziała z okna swego mieszkania w Seattle. Ćwicząc medytację, nabyła bowiem umiejętności uspoka jania umysłu przywoływaniem takich pogodnych obrazów. Jeszcze nigdy nie przeszła w życiu tak długiej drogi, jak przez tę plątaninę podziemnych korytarzy. Raz czy dwa poczuła pod pantofelkiem duże, wijące się stworzenia i znów omal nie zwymiotowała. Co dziesięć kroków musiała mobili26 Dobić do brzegu zować całą wolę, żeby nie krzyknąć i nie popędzić na oślep drogą, którą przyszli. Co jedenaście kroków powtarzała serię głębokich oddechów i mantrę, a potem zmuszała się do sku pienia uwagi na ruchomym snopie światła z latarki i szero kich ramionach mężczyzny, który prowadził ją przez jaskinie Czyśćca. Czuła do Hugh tak gorącą i głęboką nienawiść, do jakiej zdolna jest jedynie kobieta odrzucona przez mężczyznę, choć jednocześnie była pewna, że bez wahania może powie rzyć mu swoje życie. Jeśli ktokolwiek mógł ją wydostać z tej kabały, to właśnie on. - Mattie? - Czego? - Leziesz tam za mną, mała? - Nie nazywaj mnie ,,małą". - Jesteśmy prawie na miejscu. Czujesz zapach morza? Mattie stwierdziła z zaskoczeniem, że wdycha słonawe, orzeźwiające powietrze. - Tak-szepnęła.-Czuję. Skoncentrowała się na tym świeżym powiewie dodającym otuchy i dalej szła korytarzem za swym przewodnikiem. Już niedaleko, powiedziała sobie w duchu. Hugh ją stąd wypro wadzi. Zabierze ją z tej wyspy. Jest z niego kawał sukinsyna, ale zna się na swojej robocie, czyli przede wszystkim wie, jak przeżyć. Ciotka Charlotte zawsze tak mówiła. Chociaż trzeba przyznać, że nie była w tym bezstronna, miała bowiem do Hugh wyraźną słabość. Mattie zdusiła kolejny wyrywający się z niej krzyk, bo korytarz znów odrobinę się zwęził. Puls miała szaleńczy, ale zapach morza stawał się coraz wyraźniejszy. Korytarz z po wrotem nabrał szerokości, a ona raptownie zaczerpnęła tchu. - No i dobra. Paul zawsze wiedział, co robi. - Hugh przy śpieszył kroku. Mattie przypomniała sobie Paula Cormiera leżącego na białej, marmurowej podłodze. - Prawie zawsze. - No, tak. Prawie zawsze. - Dobrze go znałeś, Hugh? - Byliśmy starymi kumplami. - Przykro mi. 27
Jayne Ann Krentz - Mnie też. - Hugh przystanął, bo korytarz doprowadził ich do obszernej, wysokiej groty. Mattie z ulgą stwierdziła, że przez otwór w przeciwległej ścianie wpada światło dnia. Była bezpieczna. Hugh wyratował ją z tego koszmaru. Rzuciła na ziemię torebkę i uszatą torbę, po czym rzuciła mu się w ramiona. - O Boże, Hugh! - A to co znowu? - Zachichotał cicho i również odłożył torbę na ziemię. Stanowczym gestem zamknął Mattie w ra mionach. - Oczywiście nie twierdzę, że mam coś przeciwko temu. - Nie byłam pewna, czy dojdę - szepnęła wtulona w jego koszulę khaki. Pistolet, który Hugh miał wetknięty za pas, uwierał ją w bok. Czuła zapach ciała mężczyzny. I jedno, i drugie bardzo podnosiło ją na duchu. - W połowie drogi przez ten potworny tunel myślałam, że oszaleję. - A niech to, zdaje się, że masz lekkąklaustrofobię. -Hugh wsunął dłonie w jej zmoczone włosy. - Lekką. - Nadal wtulała mu twarz w ramię. Był dla niej takim pewnym, mocnym oparciem, a jej wciąż chciało się płakać. Raz tylko Hugh trzymał ją tak blisko przy sobie, ale jej ciało pamiętało ten żar i siłę, zupełnie jakby zdarzyło się to wczoraj. - Widzę, że więcej niż lekką. Boże. Przepraszam, mała. Nie miałem pojęcia, że to będzie dla ciebie aż tak straszne. Trzeba było coś na ten temat powiedzieć. - Powiedziałam. Wytłumaczyłeś mi, że nie ma innej mo żliwości. Jęknął i pocałował ją w głowę. - Niebyło. Tym razem pocałował ją w usta, twardo i zdecydowanie. Pocałunek był niebezpiecznie fascynujący, tak samo jak ca łujący ją mężczyzna. Na dłuższą chwilę oderwał myśli Mattie od przykrej rzeczywistości. Mimo braku finezji i delikatno ści, sprawił jej olbrzymią przyjemność. Mattie poddała się jego czarowi. Lecz gdy tylko namiętność wzięła w niej górę nad przerażeniem, nastąpił brutalny powrót do rzeczywis tości. Oderwała usta od ust Hugh. Znowu drżała, choć tym razem nie od wspomnienia koszmarów z dziecięcych lat. 28 Dobić do brzegu - już dobrze, mała?-Hugh masował jej ramiona zdecydo wanymi, odprężającymi ruchami. W jego szarych oczach widniała głęboka troska. - Tak, tak. - Mattie była wściekła na siebie za to załamanie. Odsunęła się od Hugh i zaczęła rozglądać po przestronnej grocie, zupełnie jakby nagle zauważyła na ścianach wyjątko wo interesujące przykłady sztuki nowoczesnej. - Co za ohydne miejsce. Hugh puścił ją nie bez oporów i machinalnie spojrzał w ten sam punkt. Potem omiótł grotę snopem światła z la tarki. - Cholera jasna! - Co się stało? - Mattie z niepokojem potoczyła wzrokiem za świetlistym krążkiem. - Nie ma łodzi. Mattie omal dziko nie krzyknęła. W tej chwili uświadomiła sobie, jak bardzo liczyła na ratunek dzięki łodzi Cormiera. Znów musiała zmobilizować całą siłę woli. Tymczasem oględziny groty przy świetle latarki dały jej jasny obraz sytuacji. Pośrodku znajdował się spory, natural ny zbiornik, wypełniony wodą morską, pluskającą o skaliste brzegi. W drugim końcu zagłębienia była wąska rynna, pro wadząca do wylotu groty w klifie. Mała łódź istotnie mogłaby się tamtędy przecisnąć. Przy wylocie sterczała na zewnątrz wąska półka skalna - wyglądała jak warga. Dalej widniało morze sieczone deszczem. - I co teraz? - Sama zdziwiła się chłodnym brzmieniem swego głosu. Może doszła już do stanu zobojętnienia, w któ rym zamiast lęku pozostaje tylko odrętwienie trwogą? Uświa domiła sobie jednak, że właściwie wcale nie jest przerażona. Hugh stojący obok z wyrazem irytacji na twarzy, dodawał jej pewności siebie. On tymczasem spojrzał na nią i zmrużył oczy. - Coś wymyślimy. Tylko nie wpadnij mi tutaj w histerię. - O to się nie bój. Do porządnego ataku histerii potrzeba energii, a ja, prawdę mówiąc, jestem wykończona. Czy za mierzasz mi powiedzieć, że musimy zawrócić i znowu pchać się tymi wstrętnymi podziemnymi korytarzami? Bo jeśli tak, to lepiej zrób mi najpierw narkozę. Nie podejmuję się jeszcze raz tego przejść. 29
Jayne Ann Krentz - Odpręż się, mała. Ta grota nadaje się na kryjówkę nie gorzej od innych miejsc. Przeczekamy w niej, zanim uda nam się zorganizować jakąś inną łddź. A łodzi jest tu pełno. Na takiej wyspie prawie każdy ma coś pływającego. - Nie sądzę, żebym była w stanie tu zanocować -uczciwie zapowiedziała Mattie. - To duża grota, Mattie. Jest w niej mnóstwo świeżego powietrza znad morza. Po burzy mamy nawet szansę zoba czyć księżyc przez tamtą dziurę. Mattie westchnęła. - Zdaje mi się, że i tak nie mam wyboru, prawda? - Owszem. - Wyciągnął rękę i czułym gestem zmierz wił jej zmoczone włosy. - Uszy do góry, mała. Rozbijemy obozowisko niedaleko wylotu. Powyglądasz na zewnątrz. Będziesz miała coś jakby Zatokę Elliotta pod oknem miesz kania w Seattle. Mattie przypomniała sobie pewien wieczór: Hugh stał wtedy z nią w jej mieszkaniu i razem patrzyli na zatokę. A gdy nadszedł ranek, stała przed tym samym oknem w po jedynkę. Przeszedł ją dreszcz. - A co z... no, z urządzeniami sanitarnymi? Przez twarz przemknął mu uśmiech. - Możesz wyjść na tę półkę przy wylocie. Na zewnątrz jest po obu stronach parę metrów kwadratowych dżungli. Coś jakby naturalna weranda. Myślę, że możesz z tego skorzy stać. - A przypływ? Czy jak woda się podniesie, to przypad kiem nie zaczniemy jej mieć po pas? - Nie. Przypływ jest teraz. Cormier powiedział mi, że woda nigdy nie sięga powyżej poziomu oznaczonego na ścianie, o, w tamtym miejscu. Sądzę, że podczas dużego sztormu może tu być dość emocjonująco, ale poza tym nie widzę kłopotu. - Rozumiem. Jak myślisz, co się stało z łodzią Cormiera? - Nie mam pojęcia - odrzekł Hugh w zadumie. - Może ktoś znalazł tę grotę przed nami i zabrał łódź? Może to wcale nie jest bezpieczne miejsce - nerwowo snuła przypuszczenia Mattie. - Nie sądzę, żeby ktokolwiek znał to miejsce. Ale nawet gdyby tak było, i tak jesteśmy skazani na tę grotę. 30 Dobić do brzegu - Czemu? Hugh zaczął rozsznurowywać jedną z toreb. - W dżungli bylibyśmy narażeni na zbyt wiele niebezpie czeństw. Nie obraź się, ale idąc robisz mnóstwo hałasu. - Jeszcze się nie obraziłam. - N