Quick Amanda Dobić do brzegu Tytuł oryginału SILYER LININGS Rozdział pierwszy Co do Paula Cormiera była pewna tylko jed nego: umierał. Krew z rany na piersi przesączyła mu się przez białą jedwabną koszulę i białą płó cienną marynarkę. Wąskimi strumyczkami ście kała na białą marmurową płytę. Mattie Sharpe bezradnie przyklękła i wzięła Cormiera za rękę. Starszy pan otworzył oczy. Zaczął się w nią wpatrywać tak, jakby musiał przeniknąć wzrokiem gęstą mgłę. - Christine? Czy to ty, Christine? - Nawet w ochrypłym szepcie słyszało się wytworny, eu ropejski akcent. - Tak, Paul. - To Kłamstwo było jedyną przy sługą, jaką mogła mu wyświadczyć. Mocno uścis nęła jego dłoń. - To ja, Christine. - Tęskniłem do ciebie. Bardzo, bardzo tęskniłem. - Teraz jestem tu z tobą. Na kilka sekund Cormier zdołał skupić na niej spojrzenie jasnoniebieskich oczu. 5 Jayne Ann Krentz ~ Nie - powiedział. - Ciebie tu nie ma. Ale ja jestem już prawie tam, prawda? - Wydał odgłos, który zapewne miał być chichotem, ale przeszedł w upiorny, dławiący kaszel. - Tak. Jesteś prawie tutaj. - Cieszę się, że znowu cię widzę. - Tak. - Leniwy powiew gorącej bryzy wpadł do wejścio wego korytarza domu Cormiera. Cisza otaczającej dom dżungli była nienaturalna i złowroga. - Wszystko będzie dobrze, Paul Wszystko będzie dobrze. - Znowu kłamstwo. Następne kłamstwo. Cormier zmrużył oczy. Przez moment spoglądał na nią zadziwiająco przytomnie. - Uciekaj stąd. Piorunem. - Już idę - obiecała Mattie. Cormier znowu zamknął oczy. - Przyjdzie człowiek. Stary przyjaciel. Jak przyjdzie, po wiedz mu... - Znów dobył się z niego potworny, charczący odgłos, pochłaniający resztki jego sił. - Co mam mu powiedzieć? - Reign... - Cormier zadławił się krwią. - W piekle. Mattie nie zastanawiała się ani chwili nad złożeniem usły szanych dźwięków w sensowną całość. Machinalnie zapew niła umierającego: - Na pewno powtórzę. Chwyt dłoni, która ją ściskała, znowu osłabł. - Christine? - Jestem tutaj, Paul. Ale tym razem Cormier jej nie usłyszał. Już nie żył. Okropieństwo tej sytuacji dotarło w pełni do Mattie. Z wy siłkiem wstała, oszołomiona. Bezmyślnie spojrzała na tarczę swojego czarno-złotego zegarka, jakby spóźniała się na umó wione ważne spotkanie. Zdumiało ją, że jest w tym białym domu z widokiem na ocean zaledwie niecałe pięć minut. Powinna była przyjechać dwie godziny wcześniej. Niestety, zabłądziła na krętej dro dze, która wiła się po wyspie i niespodzianie skończyła gdzieś w górach. Mattie zdenerwowała się i zaniepokoiła tą zwłoką. Teraz uprzytomniła sobie nagle, że gdyby zjawiła się na miejscu o czasie, prawdopodobnie wpadłaby na osobnika z pistoletem, który zabił Paula Cormiera. 6 Dobić do brzegu Czubkiem skórzanego włoskiego pantofelka trąciła coś na posadzce. Przedmiot z brzękiem przesunął się po mar murze. Mattie aż podskoczyła, spłoszona głośnym dźwiękiem w groźnej ciszy korytarza. Potem spojrzała na posadzkę i zobaczyła pistolet. Prawdopodobnie własność Cormiera, uznała. Widocznie próbował się bronić przed napastnikiem. Niepewnie postąpi ła krok w stronę broni. Zastanawiała się, czy nie powinna jej wziąć. Na samą myśl o tym zadrżała. Ostatni kontakt z bronią palną miała, gdy trzymała w dłoni plastikowy pistolet z ze stawu opakowanego w pudełko z napisem: ,,Mały rewolwero wiec. Zabawka dla dzieci od lat pięciu". Kolega dał jej to w prezencie na szóste urodziny. Mattie odbyła więc wielogo dzinne ćwiczenie sprawności rewolwerowca, raz po raz bły skawicznym ruchem wyrywając broń z pseudoskórzanej ka bury, ozdobionej różowymi frędzlami, aż wreszcie zatroska ni rodzice rozbroili ją i dali jej w zamian pudełko wodnych farb. Mattie sumiennie zajmowała się nową zabawką przez dziesięć minut i zdołała w tym czasie stworzyć wesołego żółtego konia, żeby rewolwerowiec miał na czym jeździć. Malunek całkiem jej się udał, nie uznano go jednak za dostatecznie wybitny, by zawisł na lodówce obok ostatniego dzieła siostry Mattie, Ariel, przedstawiającego bukiet kwia tów. W ten sposób ćwiczenia z bronią krótką dobiegły dla Mattie końca w bardzo wczesnym stadium. Teraz więc Mattie zdała sobie sprawę, że kompletnie nie ma pojęcia, co się robi z takim straszliwym, śmiercionośnym narzędziem, jakie le ży u jej stóp na białej posadzce. Ciekawe, czy trudno się czymś takim posłużyć, zastana wiała się, podnosząc ciężki pistolet. Chyba nie. Wszyscy punkowie w Stanach nosili coś takiego przy sobie i umieli strzelać, aczkolwiek nie ulegało wątpliwości, że większość z nich nie opanowała sztuki czytania w wystarczającym sto pniu, by zapoznać się z instrukcją obsługi. Zresztą na oko było widać, którego końca pistoletu nie należy kierować ku sobie. Mattie czuła, że zaraz wpadnie w histerię. Najwyraźniej 7 Jayne Ann Krentz puszczały jej nerwy. Boże! Musiała szybko wziąć się w garść. Panikować będzie mogła później. Wzięła kilka głębokich oddechów, a przez ten czas jakoś zdołała wepchnąć pistolet do eleganckiej czarno-brązowej torebki. Dokonawszy tego znieruchomiała, zauważyła bo wiem plamę krwi na pasku. Niewątpliwie była to krew Cormiera. A pasek zabrudził się od jej dłoni. . Musiała wykrzesać z siebie energię. Mężczyzna, który le żał martwy, w ostatnich słowach swego życia poradził jej, by szybko wyniosła się z tego domu. Mattie nie wątpiła, że niebezpieczeństwo wciąż tutaj czy ha. Czuła jego obecność jak coś namacalnego. Ostatni raz obrzuciła spojrzeniem zwłoki siwego mężczyzny. Przed oczami zrobiło jej się biało: biały płócienny garnitur, białe ściany, białe meble. Biel, wszędzie dookoła biel, nieskończo na i niczym nie zakłócona. Niczym, z wyjątkiem czerwieni krwi. Żołądek podszedł jej do gardła. Nie mogła w takiej chwili pozwolić sobie na torsje. Musiała jak najszybciej opuścić ten dom. Potykając się dopadła frontowych drzwi, obcasy jej panto felków głośno zastukały o marmur. Marzyła tylko o tym, by wskoczyć do odrapanego gruchota, który dwie godziny wcześniej wypożyczyła na lotnisku, po wylądowaniu na tej wysepce. Była już jedną nogą za progiem, gdy przypomniała sobie o mieczu. Przystanęła i przez ramię zerknęła na pokój w ża łobnej bieli. Wiedziała, że nie zdoła się zmusić, by tam wrócić. Valor, miecz z czternastego wieku, który miała pozyskać do kolekcji, był wprawdzie cenny, lecz z pewnością nie był wart ponownego wchodzenia do domu Cormiera. Ciotka Charlotte ją zrozumie. Co ciotka powiedziała jej o tym mieczu? Wspomniała o jakiejś klątwie. ,,Śmierć każdemu, kto ośmieli się sięgnąć po tę klingę, zanim nadejdzie mściciel i oczyści ją we krwi zdrajcy". W przypadku Cormiera to przerażające proroctwo wyraź nie się spełniło. Mattie nie wierzyła w zabobony, lecz mimo to niezaprzeczalnym faktem było, że Cormier sięgnął po miecz i zginął. Uświadomiwszy to sobie, Mattie straciła nagle 8 Dobić do brzegu wszelkie zainteresowanie dla tego średniowiecznego zabyt ku. Już wcale nie chciała zabrać go z sobą do Seattle. Odwróciła się i wybiegła przez otwarte drzwi, po drodze nerwowo usiłując wydobyć z torebki kluczyki do wynajętego samochodu. Prawdopodobnie właśnie z powodu poszuldwania tych kluczyków nie zauważyła mężczyzny stojącego nieco z boku na werandzie. Nie zauważyła też przed sobą nogi w ciężkim, wysokim bucie, póki nie pofrunęła w powietrze, potknąwszy się o nią w biegu. Wylądowała rozpłaszczona na białej podłodze we randy. Zatkało ją. Zanim zdołała pozbierać się na tyle, żeby krzyknąć, poczuła na karku dotyk zimnego metalu. Z dziw nym dystansem, jakby chodziło o kogoś innego, zaczęła się zastanawiać, czy usłyszy jakiekolwiek ostrzeżenie, zanim nie znany jej człowiek pociągnie za spust. - jasna cholera, to ty, Mattie! - rozległ się niski męski głos. Lufa pistoletu przestała uciskać jej kark, ale Mattie i tak skamieniała ze strachu. - Omal nie załatwiłaś sobie przenie sienia na tamten świat. Skąd miałem wiedzieć, kto wybiegnie z tych drzwi? Nic ci nie jest, mała? Mattie zdołała pokręcić głową, wciąż ciężko pracując nad odzyskaniem tchu. Otworzyła oczy i stwierdziła, że spogląda prosto w deski podłogi, odległe o mniej więcej pięć centyme trów od jej twarzy. Myśli jakoś jej się nie kleiły. Za dużo tego dobrego, uznała. Była w stresie. Wielkie łapsko zamknęło się jej na ramieniu. - Mattie? - Niski, chrapliwy głos pobrzmiewał silnym zniecierpliwieniem. - Nic mi nie jest. - Te słowa przyniosły jej wielką ulgę. Natychmiast jednak zmartwiała znowu. - Cormier... - Co z nim? - Jest tam, w środku. - Nie żyje? Zamknęła oczy. - Tak. O, Boże. - Wstawaj! - Chyba nie dam rady. - Dasz radę. Jazda, Mattie! Nie możemy się tu wylegiwać i gawędzić. - Mocne dłonie złapały ją w pasie i postawiły na nogi. 9 Jayne Ann Krentz - Nigdy mnie nie słuchasz, Hugh! - Mattie odgarnęła kilka kosmyków barwy lwiej sierści, które uwolniły się ze schlud nego koczka zebranego na karku. Spojrzała w szare oczy Hugh, tak jasne, że łatwo można było je wziąć za lodowe okruchy. - Co ty tu robisz? - To jest kwestia z mojej roli. Dzisiaj o dziewiątej rano miałaś znajdować się na Saint Gabriel. Co, do cholery, robisz na Czyśćcu? - Odpowiedź jednakże zupełnie go nie intereso wała. Czujnym wzrokiem omiatał podjazd za jej plecami. Chodź tu, szybko. - Za nic nie wejdę już do tego domu. Hugh zignorował jej protest, czego zresztą można było się spodziewać. - Właź do środka, Mattie. Na progu jesteś jak kaczka do odstrzału. - Nie czekając na jej reakcję, poparł żądanie energicznym szarpnięciem. Znaleźli się w korytarzu. Mattie potykając się szła za nim, usiłując trzymać głowę tak, by jej spojrzenie nie padło na zwłoki Cormiera. Palce jednej dłoni kurczowo zacisnęła na pasku torebki, bez powo dzenia usiłując powstrzymać ich drżenie. - Nie ruszaj się stąd - nakazał Hugh. - Nie martw się. Ani mi to w głowie. - Miała nadzieję, że uda jej się nie zwymiotować na marmurową podłogę. Hugh puścił ją i sprężystym krokiem podszedł do zwłok ubranych w biały płócienny garnitur. Przez kilka se kund spoglądał na nie z gdry, od pierwszej chwili przeko nany o nieodwracalności tego, co się stało. Cormier miał nieprzeniknioną twarz. Nie wyrażała wstrząsu, zaskocze nia, strachu ani przerażenia, tylko poczucie niezłomnej god ności. Mattie przyglądała się Hugh wiedząc, że powinna mu być wdzięczna za wtargnięcie do jej życia w tym momencie. Świetnie rozumiała, że w tak śliskiej sytuacji nikt nie pomoże jej lepiej niż on. Szkoda tylko, że na sam jego widok omal nie dostała szału. Szkoda, że po upokarzającym fiasku, jakie poniosła przed rokiem, postanowiła wymazać go ze świadomości raz na zawsze. Szkoda, że jedynym człowiekiem potrzebnym jej w tej chwili był akurat mężczyzna, który okrutnie ją zlekce ważył, gdy ofiarowała mu się ciałem i duszą. 10 Dobić do brzegu Przez ostatni rok niezbyt się zmienił. Miał tę samą gę stą grzywę włosów, może nieco bardziej szpakowatą. To samo smukłe, giętkie ciało, które wciąż jeszcze nie zdradza ło oznak słabości, mimo iż Hugh skończył już czterdzie stkę. Tę samą twarz z ostrymi, mocno rzeźbionymi rysami. Te same piękne i niezwykle seksowne usta. Ten sam męski czar. W dodatku przejawiał wciąż ten sam żałosny gust w dobo rze garderoby, co Mattie odnotowała pełnym niechęci spoj rzeniem. Wysokie, pokancerowane buty, nie wyprasowana koszula khaki, rozpięta na tyle, by odsłaniać owłosienie na piersi, znoszony skórzany pas i wytarte dżinsy, które pod kreślały płaskość brzucha i muskularność ud. Hugh zerknął na nią. - Zaraz wrócę. Tylko przyniosę trochę towaru z kuchni. I już oddalał się od ciała Cormiera. Pistolet trzymał w dłoni tak naturalnym gestem, jakby broń stanowiła przedłużenie jego ramienia. - Z kuchni?! Na miły Bóg, Hugh, nie ma teraz czasu ściągać piwa z lodówki. A jeśli on jeszcze tu jest? Ten człowiek, który zabił biednego pana Cormiera? - Nie martw się. Nikogo tu nie ma. Gdyby był, leżałabyś trupem tak samo jak Cormier. Ruszył do drzwi, a Mattie przełknęła ślinę. - Poczekaj. Proszę cię, nie zostawiaj mnie z... - Ugryzła się w język. Powinna dobrze wiedzieć, że nie ma sensu błagać Hugh Abbotta, by został. - Niech cię szlag trafi - szep nęła. Stała, nasłuchując stukotu ciężkich butów kroczących po marmurowych płytach. Z odgłosów wynikało, że Hugh skrę cił z korytarza do innego pomieszczenia. Potem zapadła złowróżbna cisza. Gdyby nie przesycona skwarem bryza, panowałby tu absolutny bezruch. Spoglądając nerwowo ku drzwiom prowadzącym w głąb domu, Mattie bawiła się kluczykami wynajętego wozu. Wcale nie musiała tu stać nie wiadomo dokąd i czekać na Hugh. Mogła wrócić samochodem na lotnisko. Niczego bardziej nie pragnęła, niż wsiąść do samolotu i wynieść się z tej przeklę tej wyspy. Czuła się jednak zagubiona i bardzo, bardzo niepewna. 11 Jayne Ann Krentz Ćwiczenia rewolwerowca, wykonywane za pomocą plasti kowego pistoletu, były jednym z niewielu jej wypadów w świat przygody. Artystycznie zorientowana familia Mattie wyżej stawiała bardziej cywilizowane i wyrafinowane dąże nia. Natomiast Hugh Abbott znał smak przemocy i niebezpie czeństw. Jako człowiek do specjalnych poruczeń i nieetato wy doradca do spraw ochrony w międzynarodowej firmie ciotki Charlotte, Vailcourt International, był za pan brat z ta kimi zjawiskami. Zanim Mattie poznała Hugh rok temu, uważała go za udomowionego wilka ciotki Charlotte. To, czego dowiedziała się o nim od tej pory, bynajmniej nie dało jej podstaw do zmiany opinii. Zndw usłyszała stukot buciorów na marmurowych pły tach. Hugh ponownie pojawił się w drzwiach, niosąc dwie płócienne torby z uszami, mocno wypchane nie znaną jej zawartością. - W porządku. Dość czasu tu zmarnowaliśmy. Idziemy. Hugh przeszedł obok ciała Cormiera, nie zatrzymując na nim wzroku. Dostrzegł w palcach Mattie kluczyki. - Za pomnij o tym pudle, które wynajęłaś. Nigdzie nim nie poje dziesz. - Co chcesz przez to powiedzieć? Że pojedziemy twoim samochodem? Gdzie zaparkowałeś? - Kilkaset metrów dalej, niedaleko drogi. Mam nadzie ję, że samochód jest niewidoczny, ale kto wie, na jak długo. - Podszedł do niej wielkimi krokami. - Bierz ten gips. Chcę mieć jedną rękę wolną. - Wepchnął jej w dłoń ucho torby, i popatrzył przez otwarte drzwi na ołowianoszare niebo. - Za parę minut lunie jak z cebra. To powinno nam pomóc. Mattie puściła mimo uszu uwagę o nadciągającej ule wie. Za bardzo zajmowało ją żonglowanie ciężką torbą i to rebką. - Po co ci te wory? Nie potrzebujemy tego wszystkiego. Chcę tylko dojechać na lotnisko. - Lotnisko jest zamknięte. Wstrząśnięta Mattie wytrzeszczyła na niego oczy. - Zamknięte? To niemożliwe. 12 Dobić do brzegu - Ale prawdziwe. Sam ledwo tu doleciałem. Na drodze są uzbrojeni ludzie, a wszystkie samoloty, które nie wystarto wały, powiedzmy, przynajmniej czterdzieści minut temu, bez wątpienia palą się już jak próchno. Mój jest niestety wśród nich. Charlotte będzie musiała mi zrekompensować stratę tego Cherokee. To była urocza maszyna. - Jejku, Hugh, co tu się dzieje? O co tutaj chodzi? - Wykazałaś jak zawsze nadzwyczajne wyczucie czasu i miejsca. Władowałaś się dokładnie w środek jakiegoś dur nego przewrotu wojskowego na Czyśćcu. Chwilowo nie mam jak dowiedzieć się, kto jest górą, ale na razie jedynym sposobem na opuszczenie wyspy jest odpłynięcie łodzią. Spróbujemy to zrobić motorówką Cormiera. - Nie wierzę w to wszystko. - Lepiej uwierz i chodź. - Dokąd?-spytała. - Zaczniemy od łazienki. - Ruszył korytarzem. - Na miłość boską, Hugh, zapewniam cię, że nie muszę korzystać z łazienki. W każdym razie w tej chwili stanowczo nie. Zatrzymaj się, proszę. Nic z tego nie rozumiem. Odwrócił się w progu i zmierzył ją chłodnym spojrzeniem. - Mattie, nie chcę słyszeć od ciebie ani jednego słowa więcej. Chodź tu, i to już! Posłusznie podreptała za nim. Była w zbyt silnym stresie, by zdobyć się na jasne myślenie. Obok zwłok Cormiera zamknęła oczy. W chwilę później z białego korytarza weszła za Hughem do luksusowej sypialni, gdzie biel wnętrza uroz maicały srebrne akcenty. - Pan Cormier wyraźnie nie przepadał za bogactwem barw - mruknęła Mattie. - A no nie. Mawiał, że za długo musiał pracować w mroku. Skoro się wycofał, to chce żyć w słońcu. - Hugh otworzył drzwi w głębi sypialni. - Co przez to rozumiał? - Mniejsza o to. Teraz nie ma to żadnego znaczenia. Tędy proszę. - Wkroczył do łazienki. Mattie podążyła za nim z uczuciem niepokoju. - Hugh, naprawdę nie rozumiem. - Zmarszczyła czoło przyglądając się, jak Hugh podchodzi do olbrzymiej białej wanny i popycha ścianę za kranami. - Co ty...? 13 Jayne Ann Krentz - Cormier zbudował sporo wyjść z tego domu. Był uro dzonym strategiem. - Rozumiem. Czyli spodziewał się kłopotów. - Właściwie nie. Nie na Czyśćcu. - Hugh patrzył, jak część ściany odsuwa się i odsłania ciemny korytarz. - Ale, tak jak mówię, lubił być zawsze przygotowany na najgorsze. - O Boże! - Mattie zadrżała, spojrzała bowiem w czarną dziurę. Dawny lęk, który odzywał się w niej zawsze, gdy znajdowała się w ciasnym pomieszczeniu, przyprawił ją o ssanie w dołku. - Wiesz, Hugh, powinnam chyba cię uprze dzić. Nie jestem zbyt dobra w... - Nie teraz, Mattie - powiedział niecierpliwie, wszedł do mrocznego korytarza i odwrócił się, żeby podać jej rękę. - Czy musimy iść tą drogą? - spytała bezradnie. - Przestań piszczeć, mała. Nie mam czasu słuchać takiego skamlania. Dogłębnie upokorzona Mattie odnalazła w sobie siły, by zapuścić się w mroczny korytarz. Hugh przycisnął jakiś guzik i ściana za nimi zasunęła się z powrotem. Mattie wstrzymała oddech, na szczęście jednak nie musiała dłu go znosić ciemności. Hugh zapalił latarkę, którą wyciągnął z torby. - Dzięki Bogu, że masz czym poświecić - powiedziała Mattie. - Nic trudnego. Cormier trzymał po kilka latarek w każ dym pokoju. Tę wziąłem z kuchni, ale tutaj prawdopodob nie też byśmy coś znaleźli. Na takiej wyspie jak ta moż na się szpetnie zawieść na elektryczności. Chodź wreszcie, mała. Korytarz był wąski, lecz na szczęście krótki. Dzięki światłu i kilku głębokim oddechom Mattie zdołała zapanować nad klaustrofobią tak samo, jak robiła to w windach. Hugh nacis nął inny guzik i otworzył zamaskowane drzwi w bocznej ścianie budynku, zanim ściany jaźni Mattie zdążyły się na prawdę groźnie ścieśnić. Mattie z ulgą wyszła na zewnątrz i niespodziewanie zna lazła się pośrodku dżungli, w cieniu bujnej zieleni, która tworzyła nieprzenikniony gąszcz wchłaniający jedną ze ścian domu. Poklepała wielki, szeroki liść, kołyszący się dokładnie przed jej nosem. 14 Dobić do brzegu - Nie było najgorzej - powiedziała - ale naprawdę nie rozumiem, dlaczego musieliśmy opuścić dom tą drogą. Pro ściej byłoby zwyczajnie iść do samochodu. Hugh przedzierał się przez coś, co dla Mattie stanowiło zieloną ścianę nie do przebycia. Znów puścił mimo uszu jej uwagę. - Trzymaj się blisko mnie, Mattie. Nie chcę, żebyś zgubiła się w dżungli. - Nie idę do żadnej dżungli. - Owszem, idziesz. W tej sytuacji oboje mamy tylko jedno rozsądne wyjście. Nie rzucać się w oczy, póki nie złapiemy jakiegoś środka transportu. - To szaleństwo, Hugh. Nie ma mowy, żebym wlokła się przez tę dżunglę. Zresztą w ogóle nigdzie nie idę, póki tego nie przemyślę. - Myśleć możesz później. W tej chwili wystarczy, że bę dziesz ruszać nogami. - Hugh już znikał w zielonej gęstwinie. Udomowiony wilk ciotki Charlotte najwyraźniej był przy zwyczajony do wydawania rozkazów i do posłuchu. Nie bez powodu mówiono, że rozkazuje nawet ciotce. Mattie stała niezdecydowana w pobliżu bocznej ściany domu. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że powinna pobiec za Hughem, który bądź co bądź był w takich sprawach specjalistą. Na chwilę unieruchomiła ją jednak paskudna psychomieszanka, na którą złożyły się niedowierzanie, wstrząs i zadawniona złość. Hugh spojrzał przez ramię, mrużąc oczy. - No, dalej, Mattie! Ruszaj się! Nie podniósł głosu, ale jego słowa podziałały jak smagnię cie biczem. Wahanie Mattie ustąpiło w jednej chwili. Puściła się naprzód, usilnie starając się nie zgubić torebki ani uszatej torby. Zrobiwszy dwa kroki w głąb zieleni, Mattie poczuła się całkowicie zagubiona, jej zmysły atakowała silna, przesyco na wilgocią woń. Ziemia pod stopami był miękka, sprężysta i prawie czarna. Deptali gigantyczną pryzmę kompostową, która dojrzewała od niepamiętnych czasów. Bagienko wsysa ło jej włoskie pantofelki za dwieście dolarów, jakby było żywą istotą, która dawno już nie miała okazji posilić się dobrze wyprawioną skórką. 15 JayneAnn Krentz Potężne paprocie, które niezaprzeczalnie dostałyby pierw szą nagrodę na każdym pokazie ogrodniczym w Seattle, zwieszały się nad ścieżką jak korpulentne zielone duchy. Długie, wijące się wąsy lian splatały się z falującymi wokół egzotycznymi storczykami. Mattie miała wrażenie, że płynie pod powierzchnią bardzo wiekowego morza. Na głowę spad ło jej kilka pokaźnych deszczowych kropli. - Hugh, dokąd idziemy? Zgubimy się tutaj. - Niedaleko. 1 na pewno się nie zgubimy. Wystarczy, że będziemy mieli dom za plecami, a szum oceanu po lewej. Cormier to był stary lis. Zawsze musiał być pewny, że ma drugie wyjście z nory, i dbał o to, żeby plan ucieczki był prosty. - Jeśli był taki chytry, to czemu leży teraz trupem u siebie w domu? - Nawet chytrym starym lisom węch w końcu słabnie i popełniają błąd. - Hugh odepchnął ławę listowia, blokującą im przejście. Liście natychmiast wróciły na poprzednie miejsce. Kłąb białych lilii uderzył Mattie prosto w twarz. - Ariel miała rację - mruknęła pod nosem, widząc znika jące plecy Hugh. - Niewiele masz z dżentelmena. - Rozgar nęła lilie, przy okazji obrywając po bokach torebką i uszatą torbą. - Uważaj na tę zieleninę - poradził jej przez ramię Hugh. - Sprężynuje jak diabli. - Zauważyłam. - Mattie dała nura do przodu, by uniknąć następnej fali zieleni. Na coś przydał jej się aerobik, który zaczęła ćwiczyć rok temu, na swoje trzydzieste pierwsze urodziny. Traktowała to jako jedno z antidotum na stresy, które w ostatnich czasach zdawały się atakować ją ze wszyst kich stron. Bez tej zaprawy kondycyjnej nie byłaby w sta nie dotrzymać kroku Hugh Abbottowi w ich wyścigu przez dżunglę. Nawiasem mówiąc, kobiecie takiej jak ona nie było łatwo dotrzymać kroku Hugh nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach. Kiedyś bardzo wyraźnie dał jej do zrozu mienia, że nie jest w jego typie. Mattie wzdrygnęła się na wspomnienie tamtego upokorzenia. - Jeszcze kawałeczek, jak sobie radzisz, mała? - Hugh 16 Dobić do brzegu lekko przeskoczył przez zwalony pień, niczym przez konia w sali gimnastycznej, i wyciągnął rękę, by pomoc Mattie w forsowaniu przeszkody. - Jak widzisz, jeszcze tu jestem, nie? - syknęła Mattie przez zęby. Deszcz się nasilał. Zielony baldachim nad ich głowami zaczynał przeciekać jak nieszczelny sufit. Dając susa przez pień, Mattie usłyszała odgłos rozdzieranego ma teriału. Najpierw pomyślała, że trzasnęły na siedzeniu jej pięknie skrojone oliwkowozielone spodnie, zaraz jednak . uświadomiła sobie, że to tylko rękaw kremowej jedwabnej bluzki. Zaczepił się o lianę. - Cholera! - Mattie spojrzała na rozdarcie i westchnęła. Czemu Cormier miałby ci pokazywać swoje wyjście bezpie czeństwa? - spytała, wbijając wzrok w plecy Hugh. - Nawet nie wiedziałam, że go znasz. Odpowiadając nie zwolnił kroku ani nawet się nie odwró cił. - Dowiedziałabyś się, że go znam, gdybyś trzymała się ustaleń i dzisiaj rano poleciała na Saint Gabriel, tak jak było w planie. Czyżby dział wyjazdów Vailcourt International nie dokonał stosownej rezerwacji? - Owszem, dokonał. Zmieniłam plany w ostatniej chwi li, kiedy zobaczyłam trasę. Zauważyłam po drodze Saint Ga briel i zorientowałam się, że ktoś wystawia mnie jak kaczkę. Uznałam, że nie potrzebuję cię za przewodnika na tej wy cieczce. - Mimo że punktem docelowym był Czyściec? - spytał oschle.-Nie żartuj, Mattie. Wiesz, co ludzie mówią. Znajomy diabeł lepszy. Popatrz tylko, co się stało, kiedy wybrałaś się tu na własną rękę. - Rozumiem, że ty natychmiast zorientowałbyś się w sy tuacji i przewidział przewrót wojskowy. - Zorientowałem się dużo wcześniej niż ty, mała. Gdy tylko skontaktowałem się z wieżą kontrolną, wiedziałem, że coś jest nie tak. Gdybyś była ze mną, w ogóle byśmy nie wylądowali. Zawróciłbym na Hades albo do Brimstone i spró bował porozumieć się z Cormierem telefoniczne, żeby wybadać sytuację - Hugh, proszę cię. Doceniam twoją nieustającą czujność i gotowość i zdaję sobie sprawę, że sama nie mam do tego 17 Jayne Ann Krentz żyłki. Ale w tej chwili nie potrzebuję od ciebie wykładów na ten temat. Ku zdziwieniu Mattie, Hugh odezwał się łagodniej. - Wiem, mała, wiem. Mnie też solidnie trzepnęło, to wszystko dlatego. Spojrzała na jego szerokie, umięśnione plecy, nie wierząc własnym uszom. . - Ciebie trzepnęło? - A jak?! Bałem się, że wejdę do tego domu i znajdę twoje zwłoki obok zwłok Cormiera. - O?! - Tyle tylko potrafisz powiedzieć? - Po łagodnym tonie nie zostało już ani śladu. - No, nie byłoby ci potem zbyt zręcznie tłumaczyć się przed ciotką Charlotte. - Boże. Pewnie, że nie. Wysłałaby mnie na gilotynę. Raptownie przystanął. Spojrzał na wątły, zduszony przez paprocie strumyk, sączący mu się pod butami. - Dobra nasza, jazda! Mattie zerknęła na krętą strużkę. - Dokąd dalej? - W lewo, wzdłuż tego strumienia. - Hugh popatrzył za siebie, na drogę, którą przyszli. - Chyba na szczęście jeste śmy tu sami. Wszyscy są zajęci rewolucją. Idziemy. Deszcz padał coraz silniej. Krople uderzały teraz w liście z taką siłą, że w powietrzu rozlegał się głośny szum. Mattie podążała za Hughem w milczeniu; całą uwagę skupił na dotrzymaniu mu kroku. Bez przerwy musiała żonglować swoim bagażem. Czarna ziemia pod ich stopami zamieniała się w błoto, które dokładnie oblepiło jej pantofelki. Włosy Mattie dawno już wyswobodziły się ze schludnego koczka i mokrymi kos mykami spadały na ramiona. Jedwabna bluzka do szczętu jej przemokła. Od deszczu zrobiło się nieco chłodniej, ale nie wiele. Dżungla parowała niczym zielony gulasz. Mattie trzymała wzrok przy ziemi, bacznie uważając na każdy krok, żeby nie poślizgnąć się wśród splątanych kłączy przykrywających czarną maź. Uwięzła jej stopa, więc jedne mu z nich przyjrzała się dokładniej. - Hugh - spytała znużonym tonem. - Co z wężami? 18 Dobić do brzegu - Czy wyłażą w taki deszcz? - Jak to co? - Jeśli mają choć odrobinę oleju w głowie, to nie. - Nie wygłupiaj się. Hugh zachichotał. - Nie zawracaj sobie głowy wężami. Na tych wyspach ich nie ma. - Czy jesteś tego pewien? - Absolutnie. - Mam nadzieję, że się nie mylisz. - Przeciągnęła uszatą torbę przez kolejny pniak. Oparła się przy tym o korę. Coś zielonego wyprysnęło jej spod dłoni. - Hugh! Obejrzał się na nią. - To tylko mała jaszczurka. Bardziej przestraszona niż ty. - Zależy czyim zdaniem. - Mattie przymusiła się do wzię cia kilku głębokich oddechów, zwierzątko zaś błyskawicznie ukryło się w gąszczu. - Hugh, ja nie przepadam za czymś takim, wiesz o tym? - Wiem, mała, że raczej nie masz doświadczeń w tym zakresie, ale zobaczysz, jak cię to weźmie. Kłopot w tym, że dotąd za dużo czasu spędzałaś z wydelikaconymi kolekcjo nerami, dla których pojęcie życia z dreszczykiem sprowadza się do inwestowania w nieznanego artystę. Mattie cała się zjeżyła, odnajdując w wypowiedzi Hugh echo ich dawnej kłótni. - Jasne, masz stuprocentową rację. Sprawiał wrażenie, jakby nie zauważył sarkazmu. - Pewnie, że mam. Powinnaś częściej wyjeżdżać poza Seattle. Zwiedzić to i owo. Porobić coś ciekawego. Charlotte powiedziała, że to twoje pierwsze wakacje od dwóch lat. Kiedy ostatnio zrobiłaś coś naprawdę ekscytującego? Mattie odgarnęła z oczu zmoczone włosy i zacisnęła zęby. - Mniej więcej rok temu. Wtedy cię uwiodłam, a potem zaproponowałam ci małżeństwo i wspólny wyjazd na Saint Gabriel. Może sobie to przypominasz. Oboje wiemy, co dla mnie wynikło z tej ekscytującej przygody. Hugh zamilkł. Cisza stawała się już mocno kłopotliwa, gdy odezwał się ponownie: - No, tak. Niezupełnie to miałem na myśli. - Naprawdę? - Mattie uśmiechnęła się kwaśno do swoich 19 Jayne Ann Krentz myśli i wyciągnęła pantofelek z błota. - Zapewniam cię, że mnie taka przygoda wydała się zupełnie wystarczająca. Od tej pory niezmiennie się cieszę, że wiodę bardzo spokojne życie. A właściwie wiodłam do dzisiaj. - Słuchaj, mała, jeśli chodzi o zeszły rok... - Nie chcę rozmawiać na ten temat. - Stanowczo porozmawiamy na ten temat. - Hugh pacnął dłonią w jakieś kłącze obrośnięte orchideami. - Nie wygłupiaj się, Mattie. Próbuję porozmawiać z tobą od wielu miesięcy. Gdybyś mnie świadomie nie unikała, już dawno rozpraco walibyśmy ten problem. - Nie ma czego rozpracowywać. Miałeś rację, kiedy mi powiedziałeś, że nie jestem w twoim typie. - Z irytacją ode pchnęła od siebie kolejną ścianę zieleni. - Całkowicie się z tobą zgadzam. - Jesteś po prostu trochę zdenerwowana - powiedział uspokajająco. - Nie da się ukryć. - W porządku, porozmawiamy o tym później. - Hugh gwałtownie przystanął. Mattie wpadła na niego z dużym impetem. - Auuu! - Chwiejnie cofnęła się o krok i dopiero wtedy odzyskała równowagę. Pomyślała ze złością, że lepiej byłoby wpaść na skalną ścianę. Ten człowiek był pod każdym wzglę dem niewzruszony. - No i dobrze, jedziemy dalej -powiedziałHugh spoglądając w górę. Kolizja nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenia. Mattie podążyła za jego spojrzeniem. Miała świadomość tego, że od kilku minut szum wody staje się coraz głośniej szy. Zerknąwszy nad ramieniem Hugh, poznała przyczynę. Ujrzała dwa bliźniacze wodospady, tryskające z wulkanicz nego klifu niedaleko przed nimi. Dwa strumienie wody spadały co najmniej po piętnaście metrów do naturalnego zagłębienia terenu, wypełnionego paprociami. Sadzawka u podstawy wodospadu była prawie całkiem zarośnięta egzotyczną roślinnością. Tu i ówdzie wy stawały z niej poskręcane formy, typowe dla dawno zasty głych skał pochodzenia wulkanicznego. Mattie zmarszczyła czoło. - Czy to ma być droga ucieczki Cormiera? 20 Dobić do brzegu - Droga znajduje się za wodospadami. W tej górze jest sieć starych skalnych korytarzy. Jeden z nich prowadzi do groty, która ma otwarcie na ocean, mniej więcej w połowie wysokości klifu. Grota jest częściowo pod wodą. Cormier zawsze trzyma tam łódź. - Jaskinie? - Niepokój, nieustannie dręczący Mattie od chwili wejścia do dżungli, poważnie się wzmógł. -Czy chcesz powiedzieć, że musimy przejść kilkoma podziemnymi kory tarzami? - Tak. Ale nic się nie martw. Nie ma z tym najmniejszego kłopotu. Cormier oznaczył drogę, więc się nie zgubimy. Gotowa? - Chyba nie, Hugh. - Jej głos zabrzmiał słabo i piskliwie. Hugh obrzucił ją wzrokiem zdradzającym zniecierpliwie nie i ruszył ku zagłębieniu. - Nie grzeb się, mała. Chcę, żebyś jak najszybciej wynios ła się z tej wyspy. Naturalnie, miał rację. Nie mogli sobie pozwolić na tracenie czasu w tym miejscu. Zbyt duże było ryzyko, że wpadną na tych samych ludzi, którzy niedawno spotkali się z Paulem Cormierem. Tylko po co te jaskinie? Jej najgorsze nocne koszmary stawały się rzeczywistością. Była przemoknięta do suchej nitki od deszczu i potu. Teraz poczuła lodowate strumyczki spływające jej po bokach i między piersiami. Kilka razy głęboko zaczerpnęła tchu i zaczęła mruczeć mantrę, której nauczyła się podczas zajęć z technik medytacyjnych pomocnych w zwalczaniu stresu. Hugh już posuwał się po skalnej półce, która przechodzi ła pod wodospadem i ginęła w czerni. Bez trudu utrzymy wał równowagę na śliskich, omszałych głazach. Miał natural ne, kocie ruchy. Raz jeszcze spojrzał za siebie, żeby upewnić się, czy Mattie idzie za nim, i znikł pod grzmiącym słupem wody. Mattie wzięła jeszcze jeden głęboki oddech i przygotowała się do pójścia śladem Hugh. Przypomniała sobie ponuro, że już raz przysięgła iść wszędzie za tym człowiekiem. Ależ była z niej idiotka. Kroplista mgiełka przy wodospadach, przypominająca dym, niechybnie przemoczyłaby ją do cna, gdyby nie to, że 21 JayneAnn Krentz deszcz i pot już wcześniej zrobiły swoje. Dzięki temu Mattie właściwie nie zwróciła uwagi na nowe źródło wilgoci. Ale jej włoskich pantofelków z pewnością nie zaprojekto wano do takich ekscesów. Mattie kurczowo przytrzymywała torebkę i uszatą torbę, za wszelką cenę próbując zachować równowagę na nierównym podłożu. Nagle stąpnęła lewą nogą na kępę mchu i poczuła, że traci pion. - Nie, nie...! - Z oczami wytrzeszczonymi z przerażenia zaczęła wykonywać kozła do tyłu, który musiał się skończyć w sadzawce u podstawy wodospadów. - Ostrożnie, mała. - Z mroku wystrzeliło ramię Hugh, dłoń zacisnęła się na jej nadgarstku. Hugh swobodnie pociągnął ją do siebie w bezpieczne miejsce za wodospadem. - No, jesteś. Bezproblemowo. - Powiedz mi, Hugh - zażądała kwaśnym tonem. - Czy zawsze jesteś taki szybki? Masz ruchy dzikiego kota. - O, nie. Dawniej byłem dużo szybszy. Wiesz, stuknął mi już czwarty krzyżyk, musiałem trochę zwolnić. Każdego to czeka. - Fenomenalne. - Mattie powiedziała to wyjątkowo zjad liwie, ale Hugh jakby tego nie zauważył. Pochłaniało go przekopywanie zawartości torby. - Powiem ci coś jeszcze, mała - dodał. - Bez względu na to, jaka jesteś szybka, zawsze znajdzie się ktoś szybszy od ciebie. Między innymi dlatego w końcu się zmądrzyłem i wziąłem tę ciepłą posadkę u twojej ciotki. - Rozumiem. - Zaskoczył ją tą odpowiedzią, a jednocześ nie zaciekawił. Właściwie nie wiedziała wiele o Hugh Abbotcie. - Czyżbyś spotkał kogoś szybszego od ciebie? - Owszem - odpowiedział z prawie niezauważalnym opóźnieniem. - Co się z nim stało? - Nie żyje. - Czyli i on nie był dość szybki? - Pewnie nie. Ale rozmowa bynajmniej nie znieczuliła Mattie na przera żającą ciemność, jaka wiała ze znajdującej się przed nimi czeluści. Jaskinia. Mattie pomyślała, że za nic nie jest w stanie podołać takiemu wyzwaniu. Nigdy, przenigdy. To było o wie le gorsze od windy, ciemnego korytarza czy nawet dżungli. 22 Dobić do brzegu Było to urzeczywistnienie jej najpotworniejszych koszma row z dziecięcych lat. Żołądek podszedł jej do gardła Chciała powiedzieć Hugh, że nie jest w stanie zrobić ani kroku dalej, kiedy coś chrupnęło pod czubkiem jej ko sztownego, zbezczeszczonego pantofelka. Machinalnie spoj rzała w ziemię i zobaczyła rozpłaszczone zwłoki najwięk szego karalucha, jakiego zdarzyło jej się kiedykolwiek wi dzieć. się przebrała - oznajmiła Mattie. - Lepiej zejdź mi-z MiarkaHugh, bo zaraz rzygnę. drogi, Rozdział drugi N i e rzygniesz - stwierdził Hugh z niezłomną pewnością. - W każdym razie nie tutaj i nie teraz. Nie mamy czasu na takie wygłupy. Odłóż bagaże i podejdź tutaj. Machinalnie puściła torebkę i uszatą torbę na ziemię. Żołądek dosłownie jej się przewracał. Wspomnienie krwi w białym pokoju mieszało się w jej głowie z wyobrażeniem rozdeptanego owa da, a ponura, mroczna pieczara chciała pochło nąć ją żywcem. - Do diabła, Mattie, weź się w garść. Poczuła, jak Hugh otacza ją ramieniem. Mgli ście zdawała sobie sprawę z tego, że prowadzi ją do czarnego wylotu jaskini. Ale była kompletnie nie przygotowana na wstrząs, jaki przeżyła, gdy jej głowa znalazła się nagle pod wodospadem. - Hugh, na miłość boską, utonę! - Ale chłód wody ją orzeźwił. Mdłości ustały. Zaczęła się wyrywać, ale Hugh z powrotem wciągnął ją do 24 Dobić do brzegu jaskini. Parskając wodą, obróciła się w jego stronę. Czuła się jak przytopiony szczur i zapewne odpowiednio do tego wyglądała. - Lepiej? - spytał Hugh, nie bez troskliwości. - Tak, dziękuję - szepnęła, starając się, by zabrzmiało to oficjalnie. Spojrzała przed siebie i stwierdziła, że nic nie widzi. - Wiesz, Hugh, nie czuję się najlepiej w takich ciasnych miejscach. - Nie martw się, mała, świetnie sobie poradzisz. - Zrobił krok do tyłu i znów zajął się przekopywaniem zawartości swojej uszatej torby. - Przejście trwa tylko kilka minut. Gdzie ja wsadziłem latarkę? - Nie nazywaj mnie ,,małą", dobrze? Udał, że jej nie słyszy. - O, mam. Wiedziałem, że gdzieś tu ją wcisnąłem. Wydobył latarkę z torby, zapalił i przesunął snopem światła po ścianach jaskini. - Jest tak, jak mówiłem: bezproblemowo. Nawet nie mrugniesz okiem i już będziemy na drugim końcu. Wystarczy trzymać się znaków Cormiera. Oto pierwszy. Mattie podniosła z ziemi bagaże i bezmyślnie omiotła spojrzeniem mały, biały punkt widoczny na wilgotnej skalnej ścianie. Nigdy w życiu nie zwróciłaby na niego uwagi, gdyby Hugh go nie pokazał. - Czy nie moglibyśmy obejść tej góry przez dżunglę i dotrzeć do tajnej przystani Cormiera od tamtej strony? - Nic z tego. Na tym polega urok tej kryjówki. Od strony morza w żaden sposób nie można się tam dostać, chyba że łodzią. Ale wtedy trzeba wiedzieć, gdzie jest zalana grota, bo inaczej nie zauważy się wlotu w skale. Druga droga prowadzi tymi korytarzami, trzeciej nie ma. A pod ziemią, jeśli ktoś nie zna drogi, niechybnie zgubi się na amen w kilka minut. - Rozumiem. To bardzo pocieszające - powiedziała słabo Mattie. - Mówiłem ci, że Cormier był szczwanym lisem. Gotowa? Hugh już posuwał się naprzód z typowym dla siebie zdecydowaniem. Wyraźnie oczekiwał od niej, że bez dyskusji ruszy za nim. Poirytowana Mattie uprzytomniła sobie, że Hugh wszystko załatwia równie arogancko, bezceremonialnie i konkretnie. Dosłownie wszystko, z seksem włącznie, o czym przekonała 25 Jayne Ann Kreutz się na własnej skórze. Wątpiła, czy Hugh wie, co to jest ,,subtelność", ,,takt" lub ,,wyrafinowanie". Po prostu w jego słowniku brakowało tych haseł. Jak mogło mi się kiedykolwiek zdawać, że jestem zakocha na w tym człowieku? - zastanawiała się z niesmakiem, dre pcząc za Hughem. Nie miała z nim nic wspólnego. Na przy kład klaustrofobia była mu całkiem obca, to się rzucało w oczy. Ucieszyłoby ją, gdyby miał jakąś drobną nerwicę, rozczulającą słabostkę albo typowe dla współczesnych cza sów stany lękowe. Ona, naturalnie, miała tego wszystkiego po uszy. Z niewyobrażalnym samozaparciem utrzymywała się za Hughem w mrocznym, krętym, podziemnym labiryncie. Z każdym krokiem czuła, jak ściany jaskini zbliżają się do siebie i próbują ją udusić. To samo pamiętała z dzieciństwa, ze snów, w których nigdy nie miała drogi ucieczki. W college'u zaliczyła dostatecznie obszerny kurs psycho logii, by zrozumieć tamte sny. Stanowiły one manifestację niepokojów i napięć, które przeżywała w dzieciństwie, usiłu jąc znaleźć sobie bezpieczne miejsce w rodzinie, która brak talentu artystycznego uważała za poważne kalectwo. Kiedy wyjechała na studia w college'u, sny o uwięzieniu w bezkresnym tunelu stały się rzadsze. Ostatnio nawiedzały ją już tylko sporadycznie, zostawiły jednak po sobie spadek w postaci klaustrofobii. Mattie pokonała za Hughem kilka ziejących wlotów do następnych krętych korytarzy. Ze strachu dostała gęsiej skór ki, Hugh jednak nie zatrzymywał się ani na chwilę. Parł naprzód niczym wilk przyzwyczajony do mroku. Tylko od czasu do czasu przystawał i sprawdzał, czy jest na ścianie mały, biały znak. Mattie skupiła się na krążku światła, rzucanym przez latarkę, i próbowała wyobrazić sobie wody Zatoki Elliotta, które na co dzień widziała z okna swego mieszkania w Seattle. Ćwicząc medytację, nabyła bowiem umiejętności uspoka jania umysłu przywoływaniem takich pogodnych obrazów. Jeszcze nigdy nie przeszła w życiu tak długiej drogi, jak przez tę plątaninę podziemnych korytarzy. Raz czy dwa poczuła pod pantofelkiem duże, wijące się stworzenia i znów omal nie zwymiotowała. Co dziesięć kroków musiała mobili26 Dobić do brzegu zować całą wolę, żeby nie krzyknąć i nie popędzić na oślep drogą, którą przyszli. Co jedenaście kroków powtarzała serię głębokich oddechów i mantrę, a potem zmuszała się do sku pienia uwagi na ruchomym snopie światła z latarki i szero kich ramionach mężczyzny, który prowadził ją przez jaskinie Czyśćca. Czuła do Hugh tak gorącą i głęboką nienawiść, do jakiej zdolna jest jedynie kobieta odrzucona przez mężczyznę, choć jednocześnie była pewna, że bez wahania może powie rzyć mu swoje życie. Jeśli ktokolwiek mógł ją wydostać z tej kabały, to właśnie on. - Mattie? - Czego? - Leziesz tam za mną, mała? - Nie nazywaj mnie ,,małą". - Jesteśmy prawie na miejscu. Czujesz zapach morza? Mattie stwierdziła z zaskoczeniem, że wdycha słonawe, orzeźwiające powietrze. - Tak-szepnęła.-Czuję. Skoncentrowała się na tym świeżym powiewie dodającym otuchy i dalej szła korytarzem za swym przewodnikiem. Już niedaleko, powiedziała sobie w duchu. Hugh ją stąd wypro wadzi. Zabierze ją z tej wyspy. Jest z niego kawał sukinsyna, ale zna się na swojej robocie, czyli przede wszystkim wie, jak przeżyć. Ciotka Charlotte zawsze tak mówiła. Chociaż trzeba przyznać, że nie była w tym bezstronna, miała bowiem do Hugh wyraźną słabość. Mattie zdusiła kolejny wyrywający się z niej krzyk, bo korytarz znów odrobinę się zwęził. Puls miała szaleńczy, ale zapach morza stawał się coraz wyraźniejszy. Korytarz z po wrotem nabrał szerokości, a ona raptownie zaczerpnęła tchu. - No i dobra. Paul zawsze wiedział, co robi. - Hugh przy śpieszył kroku. Mattie przypomniała sobie Paula Cormiera leżącego na białej, marmurowej podłodze. - Prawie zawsze. - No, tak. Prawie zawsze. - Dobrze go znałeś, Hugh? - Byliśmy starymi kumplami. - Przykro mi. 27 Jayne Ann Krentz - Mnie też. - Hugh przystanął, bo korytarz doprowadził ich do obszernej, wysokiej groty. Mattie z ulgą stwierdziła, że przez otwór w przeciwległej ścianie wpada światło dnia. Była bezpieczna. Hugh wyratował ją z tego koszmaru. Rzuciła na ziemię torebkę i uszatą torbę, po czym rzuciła mu się w ramiona. - O Boże, Hugh! - A to co znowu? - Zachichotał cicho i również odłożył torbę na ziemię. Stanowczym gestem zamknął Mattie w ra mionach. - Oczywiście nie twierdzę, że mam coś przeciwko temu. - Nie byłam pewna, czy dojdę - szepnęła wtulona w jego koszulę khaki. Pistolet, który Hugh miał wetknięty za pas, uwierał ją w bok. Czuła zapach ciała mężczyzny. I jedno, i drugie bardzo podnosiło ją na duchu. - W połowie drogi przez ten potworny tunel myślałam, że oszaleję. - A niech to, zdaje się, że masz lekkąklaustrofobię. -Hugh wsunął dłonie w jej zmoczone włosy. - Lekką. - Nadal wtulała mu twarz w ramię. Był dla niej takim pewnym, mocnym oparciem, a jej wciąż chciało się płakać. Raz tylko Hugh trzymał ją tak blisko przy sobie, ale jej ciało pamiętało ten żar i siłę, zupełnie jakby zdarzyło się to wczoraj. - Widzę, że więcej niż lekką. Boże. Przepraszam, mała. Nie miałem pojęcia, że to będzie dla ciebie aż tak straszne. Trzeba było coś na ten temat powiedzieć. - Powiedziałam. Wytłumaczyłeś mi, że nie ma innej mo żliwości. Jęknął i pocałował ją w głowę. - Niebyło. Tym razem pocałował ją w usta, twardo i zdecydowanie. Pocałunek był niebezpiecznie fascynujący, tak samo jak ca łujący ją mężczyzna. Na dłuższą chwilę oderwał myśli Mattie od przykrej rzeczywistości. Mimo braku finezji i delikatno ści, sprawił jej olbrzymią przyjemność. Mattie poddała się jego czarowi. Lecz gdy tylko namiętność wzięła w niej górę nad przerażeniem, nastąpił brutalny powrót do rzeczywis tości. Oderwała usta od ust Hugh. Znowu drżała, choć tym razem nie od wspomnienia koszmarów z dziecięcych lat. 28 Dobić do brzegu - już dobrze, mała?-Hugh masował jej ramiona zdecydo wanymi, odprężającymi ruchami. W jego szarych oczach widniała głęboka troska. - Tak, tak. - Mattie była wściekła na siebie za to załamanie. Odsunęła się od Hugh i zaczęła rozglądać po przestronnej grocie, zupełnie jakby nagle zauważyła na ścianach wyjątko wo interesujące przykłady sztuki nowoczesnej. - Co za ohydne miejsce. Hugh puścił ją nie bez oporów i machinalnie spojrzał w ten sam punkt. Potem omiótł grotę snopem światła z la tarki. - Cholera jasna! - Co się stało? - Mattie z niepokojem potoczyła wzrokiem za świetlistym krążkiem. - Nie ma łodzi. Mattie omal dziko nie krzyknęła. W tej chwili uświadomiła sobie, jak bardzo liczyła na ratunek dzięki łodzi Cormiera. Znów musiała zmobilizować całą siłę woli. Tymczasem oględziny groty przy świetle latarki dały jej jasny obraz sytuacji. Pośrodku znajdował się spory, natural ny zbiornik, wypełniony wodą morską, pluskającą o skaliste brzegi. W drugim końcu zagłębienia była wąska rynna, pro wadząca do wylotu groty w klifie. Mała łódź istotnie mogłaby się tamtędy przecisnąć. Przy wylocie sterczała na zewnątrz wąska półka skalna - wyglądała jak warga. Dalej widniało morze sieczone deszczem. - I co teraz? - Sama zdziwiła się chłodnym brzmieniem swego głosu. Może doszła już do stanu zobojętnienia, w któ rym zamiast lęku pozostaje tylko odrętwienie trwogą? Uświa domiła sobie jednak, że właściwie wcale nie jest przerażona. Hugh stojący obok z wyrazem irytacji na twarzy, dodawał jej pewności siebie. On tymczasem spojrzał na nią i zmrużył oczy. - Coś wymyślimy. Tylko nie wpadnij mi tutaj w histerię. - O to się nie bój. Do porządnego ataku histerii potrzeba energii, a ja, prawdę mówiąc, jestem wykończona. Czy za mierzasz mi powiedzieć, że musimy zawrócić i znowu pchać się tymi wstrętnymi podziemnymi korytarzami? Bo jeśli tak, to lepiej zrób mi najpierw narkozę. Nie podejmuję się jeszcze raz tego przejść. 29 Jayne Ann Krentz - Odpręż się, mała. Ta grota nadaje się na kryjówkę nie gorzej od innych miejsc. Przeczekamy w niej, zanim uda nam się zorganizować jakąś inną łddź. A łodzi jest tu pełno. Na takiej wyspie prawie każdy ma coś pływającego. - Nie sądzę, żebym była w stanie tu zanocować -uczciwie zapowiedziała Mattie. - To duża grota, Mattie. Jest w niej mnóstwo świeżego powietrza znad morza. Po burzy mamy nawet szansę zoba czyć księżyc przez tamtą dziurę. Mattie westchnęła. - Zdaje mi się, że i tak nie mam wyboru, prawda? - Owszem. - Wyciągnął rękę i czułym gestem zmierz wił jej zmoczone włosy. - Uszy do góry, mała. Rozbijemy obozowisko niedaleko wylotu. Powyglądasz na zewnątrz. Będziesz miała coś jakby Zatokę Elliotta pod oknem miesz kania w Seattle. Mattie przypomniała sobie pewien wieczór: Hugh stał wtedy z nią w jej mieszkaniu i razem patrzyli na zatokę. A gdy nadszedł ranek, stała przed tym samym oknem w po jedynkę. Przeszedł ją dreszcz. - A co z... no, z urządzeniami sanitarnymi? Przez twarz przemknął mu uśmiech. - Możesz wyjść na tę półkę przy wylocie. Na zewnątrz jest po obu stronach parę metrów kwadratowych dżungli. Coś jakby naturalna weranda. Myślę, że możesz z tego skorzy stać. - A przypływ? Czy jak woda się podniesie, to przypad kiem nie zaczniemy jej mieć po pas? - Nie. Przypływ jest teraz. Cormier powiedział mi, że woda nigdy nie sięga powyżej poziomu oznaczonego na ścianie, o, w tamtym miejscu. Sądzę, że podczas dużego sztormu może tu być dość emocjonująco, ale poza tym nie widzę kłopotu. - Rozumiem. Jak myślisz, co się stało z łodzią Cormiera? - Nie mam pojęcia - odrzekł Hugh w zadumie. - Może ktoś znalazł tę grotę przed nami i zabrał łódź? Może to wcale nie jest bezpieczne miejsce - nerwowo snuła przypuszczenia Mattie. - Nie sądzę, żeby ktokolwiek znał to miejsce. Ale nawet gdyby tak było, i tak jesteśmy skazani na tę grotę. 30 Dobić do brzegu - Czemu? Hugh zaczął rozsznurowywać jedną z toreb. - W dżungli bylibyśmy narażeni na zbyt wiele niebezpie czeństw. Nie obraź się, ale idąc robisz mnóstwo hałasu. - Jeszcze się nie obraziłam. - Natomiast ta grota jest stosunkowo łatwa do obrony. Gdyby ktoś wpływał łodzią, zawsze w razie potrzeby zdąży libyśmy ukryć się w korytarzach. W takim labiryncie możliwa jest tylko walka jeden na jednego. A my mamy potencjalną przewagę, bo wiemy, jak czytać znaki Cormiera na ścianach. - Rozumiem. - Mattie poczuła niemiłe ściskanie w dołku słysząc, z jaką obojętnością Hugh mówi o możliwości strze laniny w jaskiniach. Przez moment stała nieruchomo i spo glądała na zewnątrz. Świeże powietrze, które obficie wpadało do groty, bardzo poprawiało jej samopoczucie. A i grota rzeczywiście wydawała się dość obszerna. Mimo ponurości nie sprawiała aż tak złego wrażenia, jak korytarze, przez które szli wcześniej. Mattie nie bała się, że za chwilę ściany się zbiegną i ją zaduszą. - Ej, mała... się-raczej nie musisz. Nie zmrużę tutaj oka, ale ataku świra z mojej strony bać - Grzeczna dziewczynka. - Wyświadcz mi przysługę, Hugh, dobra? Nie przesadzaj z protekcjonalnym zachowaniem. Naprawdę nie mam do tego nastroju. - Jasne, mała. Może coś przekąsimy. Założę się, że zgłod niałaś jak wilk. - Hugh wyciągnął z torby puszkę pasztetu z wątróbki i położył ją przed sobą na dłoni do inspekcji. Mattie zadrżała. - Mięsa nie jem od kilku lat. Jest niezbyt zdrowe, szczególnie pod taką postacią. Pasztety zawierają furę tłusz czu i cholesterolu, i diabli wiedzą czego jeszcze. Hugh przyjrzał się puszce z wielką uwagą. - Cóż, ja też nie przepadam za pasztetem. Wolę porząd ny, krwisty stek. Ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. - Jeszcze nie jestem taka głodna, żebym nie mogła wy brzydzać. - Mattie usiadła na pobliskiej skale i obrzuciła nieufnym spojrzeniem pasztet, jaskinie oraz człowieka, któ31 JayneAnn Krentz remu zawdzięczała największe upokorzenie w życiu. Zasta nawiała się, co poradziłaby jej w tej chwili trenerka z grupy zwalaczania stresu. W parę godzin później Hugh, oparty o nierówna ścianę groty, poruszył się nieznacznie i spojrzał na srebrny klin księżycowego światła wolno podpełzający ku nieruchomej kobiecej sylwetce. Mattie siedziała skulona, podpierając gło wę torebką. Nie spała i Hugh o tym wiedział. Wcześniej zdołała wcisnąć w siebie kilka herbatników, ktdre Hugh wygarnął z kredensu Cormiera, ale nie ruszyła nic innego. Hugh przypomniał sobie, jaką miała popielatą twarz, gdy wyłoniła się z podziemnego labiryntu, i zacisnął usta. Twarda była ta dziewczyna. Wiedział, jak to jest, gdy trzeba iść do przodu, chociaż po człowieku spływa pot ze strachu, a do tego w żaden sposób nie można zapanować nad odruchami. Ktoś, kto potrafił sobie z tym poradzić, zasługiwał jego zda niem na głęboki szacunek. Zapatrzył się w ciemną wodę, uderzającą o skały. Wiele dałby za to, żeby móc się dowiedzieć, co stało się z łodzią, którą Cormier zawsze trzymał w tej grocie na wszelki wypa dek. Bo Cormier nie był z tych, którzy pozwalają się zasko czyć. Jego przyjaciel zawsze wszystko planował, był drobiazgo wym strategiem, który chełpił się tym, że jest przygotowany na każdą okoliczność. A jednak nie żył. Co gorsza, jego łódź zniknęła. Istniało kilka logicznych wytłumaczeń tego stanu. Łódź mogła trafić do naprawy w miejscowej stoczni lub po prostu do odmalowania. Cormier zawsze bardzo dbał o sprzęt. Bra kowało jednak dobrego wyjaśnienia dla faktu, że Paul Cor mier pozwolił się zaskoczyć zabójcy. Chociaż... Cormier był już starym człowiekiem, a tutaj, na Czyśćcu, czuł się bezpieczny jak w raju. Z przeszłością ze rwał, przyszłości nie miał powodu się obawiać. Hugh pomyślał, że nad losem Cormiera może się zastano wić później. Przyjdzie czas na zemstę. Na razie jednak najważniejsze było co innego. Zobaczył, jak księżycowy klin dotyka bosych stóp Mattie. 32 Dobić do brzegu W tej chwili musieli przede wszystkim opuścić tę wyspę. Cormier pierwszy by im to zalecił. Był bardzo staroświecki w podejściu do kobiet. ,,Mężczyzna zawsze musi chronić kobiety, Hugh. Nawet jeśli wyciągają pazurki i zapewniają, że same dadzą sobie radę. Jeśli nie potrafimy zapewnić opieki swoim kobietom, to właściwie nie jesteśmy im potrzebni. A przecież nie chcemy, żeby uznały nas za kompletnie bezużytecznych, prawda? Gdzie wtedy byłoby dla nas miejsce? Mężczyzna, który nie zaryzykowałby życia w obronie kobiety, nie jest mężczyzną". Srebrzyste światło wpełzło na nogi Mattie. Hugh przypo mniał sobie, jaka była wstrząśnięta, gdy parę godzin temu opuszczała dom Cormiera. Wiedział, że to wspomnienie będzie go prześladować przez wiele lat. Mattie nie powinna być świadkiem przemocy. Przecież jest istotą chowaną pod kloszem w wielkim mieście. Zawsze odgradzano ją od najbrutalniejszych przejawów życia. Ostatni raz widział Mattie prawie rok temu. Potem, owszem, jeszcze próbował się z nią spotkać. Przez następne osiem miesięcy trzykrotnie znalazł pretekst, by osobiście stawić się w siedzibie Vailcourt International w Seattle ze sprawozdaniem dla Charlotte Vailcourt, która całkiem chęt nie brała udział w tej grze pozorów. Aktorskiej sprawności jej nie brakowało. Zanim zrezygnowała z kariery, by poślubić George'a VaiIcourta, była wszak uznaną przez krytykę gwiaz dą srebrnego ekranu. Jednomyśnie doszli z Charlotte do wniosku, że jego plan zaskoczenia Mattie w Seattle jest doskonały. We wszystkich trzech przypadkach po przyjeździe Hugh okazało się jednak, że minął się z Mattie o włos. Za pierwszym razem pojechała na aukcję do Santa Fe. Za drugim składała wizytę kolonii artystów w Północnej Karoli nie. Już wtedy Hugh nabrał podejrzeń, że jej nieobecności nie są dziełem przypadku. Trzecim razem uprzedził więc Charlotte, żeby nikomu nie wspomniała ani słowem o jego rychłym przyjeździe. Ale Mattie w niewytłumaczalny sposób przejrzała jego pian na dzień przed urzeczywistnieniem i natychmiast wskoczyła do samolotu, by pokazać się na cyklu wernisaży w Nowym Jorku. 33 Jayne Ann Krentz Hugh był wściekły i wcale nie robił z tego tajemnicy. Wy złościł się na swoją szefową, a potem powiedział sobie, że żadna kobieta nie jest warta tracenia tylu nerwów, i pierw szym samolotem odleciał na wyspę Saint Gabriel. Ale tysiąc kilometrów i dwie whisky dalej, gdy znajdował się nad Pacyfikiem, zapomniał o własnej decyzji, by wyrzucić z serca Mattie Sharpe. Resztę długiego lotu spędził na knuciu niezawodnego spisku, który doprowadziłby do spotkania z Mattie na jego terenie. Dość miał jałowego pościgu. Uznał, że Mattie musi sama wpaść mu w ręce. Na Saint Gabriel zyskiwał niewątpliwą przewagę. Mattie nie miała szansy opuścić wyspy bez jego wiedzy. Najpierw jednak musiała postawić tam stopę, potrzebował więc prete kstu, którym mógłby ją zwabić. Przypomniała mu się kolekcja zabytkowej broni, będąca w posiadaniu Paula Cormiera, i to go natchnęło. Hugh znał jeszcze tylko jedną osobę, która zbierała takie świństwa. A tą osobą była Charlotte Vailcourt, która po śmierci męża z ży wym zainteresowaniem zaopiekowała się jego zbiorami. Sześćdziesięcioletnia była gwiazda filmu, bogata, inteligen tna i wielce ekscentryczna, przeistoczywszy się w czarodziejkę biznesu odkryła w sobie pasję do dawnych narzędzi gwałtu. Stwierdziła, że taka kolekcja znakomicie pasuje do jej przywód czej osobowości. Hugh zaś dość często zdarzały się chwile, w których był skłonny przyznać pani Vailcourt rację. Charlotte z wielkim podnieceniem włączyła się do intrygi, która miała ściągnąć Mattie na Saint Gabriel. Od dawna była przekonana, że kuzynka potrzebuje wakacji, namówiła więc ją do wyjazdu na Hawaje. Osiągnąwszy ten cel, napomknęła obojętnie, że przy okazji pobytu w kurorcie Mattie mogłaby skoczyć na okoliczną wysepkę o nazwie Czyściec i nabyć cenny średniowieczny miecz z kolekcji niejakiego Paula Cor miera. Nikt nie wspomniał Mattie, że droga na Czyściec wiedzie przez Saint Gabriel. - Hugh? - Co tam? - Kim jest Christine? Hugh zmarszczył czoło. - Christine Cormier? To żona Paula. Umarła parę łat temu. Dlaczego pytasz? 34 Dobić do brzegu - Wziął mnie za nią. Hugh zamknął oczy i potarł dłonią kark. - Do diabła. To Paul jeszcze żył, kiedy tam dojechałaś? - Jakieś trzy, cztery minuty. Nie więcej. Powiedział mi, że nie ma sensu wzywać pomocy. - Chryste. - Hugh oparł głowę o ścianę. Przypomniał sobie wielką ranę w piersi przyjaciela, plamę krwi na podłodze i ubranie Mattie. - Czy pierwszy raz musiałaś, no... - Patrzeć, jak ktoś umiera? Nie. Byłam przy śmierci babci. Ale to wyglądało zupełnie inaczej. Babcia leżała w szpitalu, w otoczeniu całej rodziny. - Nastąpiła długa pauza. - Była sławną baletnicą. - Wiem. - Wciąż pamiętam jej ostatnie słowa - powiedziała Mattie. - Jakie? - Szkoda, że to dziecko nigdy nie przejawiało żadnych oznak talentu. Hugh niespokojnie drgnął. - Mówiła o tobie? - Mhm. Ciotka Charlotte powiedziała, że babka mogła sobie być jedną z najwspanialszych baletnic, jakie znał świat, ale wrażliwości miała mniej niż otępiały słoń. Nawet na łożu śmierci. Hugh zamilkł. Dostatecznie dobrze znał tę rodzinę pełną talentów, by się domyślić, że Mattie, jedyna osoba bez smykałki do sztuki, prawdopodobnie zawsze czuła się wśród krewniaków jak wyrzutek. Gdy w konću wybrała karierę właścicielki galerii, rodzina zinterpretowała to jako ostatecz ne przyznanie się Mattie, że nie odziedziczyła żadnego z rodzinnych genów geniuszu. Jedna Charlotte odniosła się do tego pomysłu z sympatią i zrozumieniem. - Przykro mi, że znalazłaś Cormiera w takiej sytuacji powiedział w końcu Hugh. - Czułam się potwornie bezradna. Hugh uśmiechnął się pod nosem. - Paul musiał być bardzo zakłopotany. - Na miłość boską, to nie jest temat do żartów. - Wcale nie żartowałem. - Hugh zastanawiał się, jak jej to wyjaśnić. - Musiałabyś go znać. Był dżentelmenem do szpiku 35 Jayne Ann Krentz kości. Chełpił się tym. Za nic w świecie nie postawiłby kobiety w trudnej sytuacji. Kiedy spotkałem go parę miesięcy temu, rąbnął rni kilometrowy wykład na temat postępowania z ko bietami. Bardzo skrytykował moje metody. Powiedział, że są żałosne. - Naprawdę? Pan Cormier musiał być niezwykle spostrze gawczym człowiekiem. - Oto znowu moja Mattie. Stanowczo otrząsasz się z szo ku. Co powiedziałaś, kiedy Paul nazwał cię Christine? Mattie wzruszyła ramionami, obserwując, jak księżycowa poświata z wolna przesuwa się na jej pogniecioną jedwabną bluzkę. - Zrobiłam to, co każdy zrobiłby w takiej sytuacji. Trzy małam go za rękę i nie wyprowadzałam z błędu. Hugh przyjrzał jej się z uwagą. - Na jakiej podstawie sądzisz, że każdy by tak zrobił? - Nie mam pojęcia. Chyba podpowiada mi to instynkt. Tak mało można zrobić, żeby pocieszyć umierającego. -Poruszy ła się, najwyraźniej chcąc wygodniej się usadowić. - Ale on nie przez cały czas majaczył. W pewnej chwili ostrzegł mnie, żebym się stamtąd wyniosła. Potem powiedział, że ktoś przyjdzie. Może myślał o tobie. A potem jakby zażartował. Zdumiał mnie tym. Wyobraź sobie kogoś zdolnego do robie nia żartów na temat własnej śmierci. - Co powiedział? - Chyba coś o zamierzonym rządzeniu w piekle. Znasz ten sławny cytat z Raju utraconego? ,,Lepiej być w piekle panem, niźli w niebie sługą". - Znam. - Hugh uśmiechnął się pod nosem z posępną satysfakcją. - To by pasowało do Cormiera. Prawdopodobnie uznał, że ma małe szanse na dostanie się do nieba. Zresztą moim zdaniem dobrze zrobi, jeśli zamiast na gorę wybierze się na ddł. Któregoś dnia wesprę go w batalii z diabłem. Paul mógł mieć maniery anioła, ale widziałem go... - Hugh ugryzł się w język. Nie było sensu wywlekać przeszłości Paula. Mogło to wywołać pytania o jego własną przeszłość, tego zaś Hugh stanowczo sobie nie życzył. - Zwróć uwagę, że w ostatniej chwili widział Christine, która na niego czeka, więc może jednak poszedł do góry. - Może. On bardzo ją kochał. - Hugh zadumał się na 36 Dobić do brzegu chwilę. Powinienem ci towarzyszyć w tej chwili, Paul, pomy ślał. Po tylu wspólnie spędzonych latach powinienem być przy twoim końcu. Przepraszam, przyjacielu. - Dziękuję ci, Mattie. - Za co? - Za to, że z nim byłaś w tych ostatnich chwilach. Praw dopodobnie nie powinnaś była tak długo tam siedzieć, tylko uciekać, gdzie pieprz rośnie. Ale Paul był moim dobrym przyjacielem, dlatego cieszę się, że nie umarł samotnie. - Przykro mi, że straciłeś przyjaciela-powiedziała cicho. - Na pewno jednak źle się stało, że miałaś takie przeżycie - podjął Hugh. Ton jego głosu stał się twardszy. - Trochę mną to wstrząsnęło - przyznała. - Dlaczego, do diabła, nie zrobiłaś tak, jak ci polecono? Plan był inny. - Natychmiast pożałował tych słów. Mattie westchnęła. - Proszę cię, Hugh. Nie rób mi wykładów. Nie dzisiaj. Wiem, że trudno oprzeć się takiej pokusie, ale będę ci wdzięczna, jeśli przynajmniej spróbujesz. - Ale dlaczego, Mattie? Czy myśl o spotkaniu ze mną była taka okropna? Celowo unikasz mnie od miesięcy. Prawie od roku. Nie odezwała się. Hugh zerknął na nią. Był zły, czuł również ciche wyrzuty sumienia. Okłamywał się jednak, że jest w nim tylko złość, z nią bowiem łatwiej umiał sobie poradzić. - Uparłaś się, żeby za wszelką cenę mnie unikać i przez ten głupi upór omal nie pozwoliłaś się dziś zabić. - Zaklął pod nosem przypominając sobie, jak wchodził po schodkach podejrzanie cichego domu Cormiera. Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy, były złowróżbnie otwarte drzwi. Postać nieruchomo skulona na skalnym podłożu nadal bez słowa wpatrywała się w noc. Hugh raz jeszcze zaklął. Zdawał sobie sprawę, że nie należało wywlekać tego tematu tak szybko. Niestety, natura nie obdarzyła go cierpliwością. W gruncie rzeczy HUgh uwa żał, że w minionym roku Mattie Sharpe poddała go cięższej próbie cierpliwości niż inni ludzie razem wzięci przez całe jego życie. Co najgorsze, sam był winien temu potwornemu żarnie37 Jayne Ann Krentz szaniu. Parę miesięcy temu Cormier zadał sobie wiele trudu, by mu to wytłumaczyć. ,,Piekielny ogień lepszy jest od gniewu wzgardzonej damy, Hugh. Taki stary wróbel jak ty powinien już to wiedzieć. Sam sobie jesteś winien. Teraz będziesz musiał solidnie się napo cić, żeby ją zdobyć z powrotem. Mam wrażenie, że przyda ci się takie doświadczenie". Hugh bowiem, co Cormier drobiazgowo mu wyklarował, tragicznie się wygłupił, odrzucając dar serca i duszy Mattie. Pogrzebał się zaś ostatecznie, biorąc tylko jej ciało, ofiarowa ne mu jako część całości. Teraz kobieta żywiła do niego zapiekłą urazę. Cormier wyraźnie go ostrzegł, że płeć odmienna ma ku temu skłon ności. Przed rokiem Hugh spędził z Mattie tylko jeden wieczór, bo rano miał zarezerwowany powrót samolotem na Saint Gabriel. Burzliwy okres zaręczyn z błyskotliwą siostrą Mattie, Ariel, skończył się huraganem łez i wymówek. Ariel zawsze i we wszystkim wcielała się bowiem w postać z melodrama tu, o czym Hugh przekonał się z wielkim niesmakiem. Cie szył się jedynie, że zdążył to odkryć przed ślubem. W rezul tacie niczego bardziej nie pragnął, jak skryć się z powrotem na swojej wyspie i tam wylizać rany. Na pewno nie zamierzał spędzać swego ostatniego wieczo ru w Seattle z cichą, powściągliwą, wyraźnie zakompleksioną Mattie, która obsesyjnie trzymała się roli kobiety interesów. W czasach gdy usiłował okiełznać burzę z piorunami imie niem Ariel, na jej siostrę prawie nie zwracał uwagi. Mattie przez cały czas stała spokojnie w kulisach wiedząc, że narzeczeństwo Hugh z Ariel nie może okazać się trwałe. Aż do dzisiaj Hugh nie bardzo wiedział, czemu wówczas przyjął zaproszenie Mattie. Z pewnością zrobił to wbrew swojemu nastrojowi, nie miał bowiem najmniejszej ochoty na towarzystwo, a już na pewno nie śpieszyło mu się do nikogo tak wyciszonego, niepewnego siebie i nerwowego jak Mattie. Rozpierała go wściekłość na siebie i na Ariel. Jak dym rozwiały się wszystkie jego piękne plany, w których leciał z powrotem na Saint Gabriel z nowo poślubioną żoną. A Hugh, jak często powtarzała Charlotte Vailcourt, nie był przyzwyczajony do tego, by niweczono jego plany. 38 Dobić do brzegu Było wiele powodów, dla których Hugh nie poznał bliżej Mattie w okresie narzeczeństwa z Ariel. Przede wszystkim spędził z nią niewiele czasu. Zanadto pochłaniały go nie ustanne kłótnie z narzeczoną, które zaczęły się w chwili, gdy Ariel, zgoła nieoczekiwanie, odmówiła przeprowadzki na Saint Gabriel. Nie wiadomo dlaczego uznała bowiem, że to Hugh zamierza zamieszkać w Seattle. Od tej pory Hugh poświęcał dosłownie każdą wolną minutę kampanii przeciw ko Ariel. Mężczyźni przeważnie nie zauważali Mattie w obecności Ariel również dlatego, że siostry bardzo się różniły. Mattie była wiosennym deszczykiem, natomiast Ariel nawałnicą z piorunami. U Mattie wszystko było bardziej stonowane i mniej rzucało się w oczy. Ariel miała fascynujące, zielone oczy czarodziejki. Zieleń u Mattie mącił złocisty odcień, dzięki któremu oczy wydawa ły się raczej orzechowe. Włosy Ariel, krótko przystrzyżone w efektowny klin, były czarne jak smoła. Mattie nosiła schludny koczek, a włosy miała miodowe. Obie były szczupłe, ale Mattie niemal zawsze maskowała figurę surowym, niewymyślnym i bezpłciowym kostiumem kobiety interesów. Ariel naturalnie podkreślała kobiecą smukłość swej sylwetki, najbardziej lubiła bowiem efektowne i jedyne w swoim rodzaju stroje od znanych projektantów. Ale w ostatni wieczór pobytu Hugh w Seattle Mattie jakoś oddziałała na jego zmysły. Wyobraził sobie spokojny port, do którego można zawinąć na chwilę wytchnienia po sztormie. Pozwolił się zwabić w sieć dyskretnym, staroświeckim powa bem kobiecości, który dla niego stanowił całkowitą nowość. Domowa kolacja, na którą Mattie podała makaron z warzywa mi, i cicha rozmowa podziałały na niego zarazem kojąco i podniecająco. Skwapliwe starania Mattie, by mu się spodo bać, były jak balsam na zranione ego Hugh. A jej wstydliwe i dość niepewne zachęty erotyczne postawiły go w roli silne go, pożądanego mężczyzny. Wiedział, że Mattie nie jest w jego typie, ale mimo to wykorzystał okazję. Poszedł z nią do łóżka i w cieple, które mu ofiarowała, zapomniał o wszystkim innym. Żywił dla niej z tego powodu głęboką wdzięczność. Następnego rana zbudził się skacowany. Najbardziej drę39 Jayne Ann Krentz czyła go jednak okrutna pewność, że popełnił idiotyczny błąd. Nie mdgł wpaść gorzej, niż wdać się w zażyłe stosunki z drugą siostrą Sharpe. Miał serdecznie dość kobiet z tego klanu. Zresztą, prawdę mówiąc, miał po uszy wszelkich kobiet i wielkomiejskiego życia na dodatek. Bardzo tęsknił do Saint Gabriel, gdzie po powrocie chciał w spokoju rozwijać raczkujące przedsiębiorstwo transportowe. Spakował torbę i zatelefonował po taksówkę, która miała go odwieźć na lotnisko, na samolot o szóstej rano. Przedtem chciał jednak rozgrzeszyć się z tego uczynku, dziękując Mattie za gościnność. I właśnie wtedy Mattie zaskoczyła go błagalną prośbą, która dźwięczała mu w uszach prawie każ dej nocy, od czasu gdy opuścił Seattle. ,,Zabierz mnie z sobą, Hugh. Bardzo cię kocham. Proszę cię, weź mnie z sobą. Pójdę za tobą wszędzie. Będę dobrą żoną, przysięgam. Proszę cię, Hugh". Wziął nogi za pas. Ale zanim to zrobił, zdążył jeszcze pogorszyć sprawę, próbując wyjaśnić Mattie, że właściwie nie jest w jego typie. Wystarczyło kilka miesięcy, by Hugh uczciwie przyznał się przed sobą, że za pierwszym razem zakrzątnął się wokół niewłaściwej siostry. Tyle że prostowanie tej omyłki okazało się znacznie bardziej skomplikowane, niż sobie początkowo wyobrażał. Takie komplikacje wręcz nie mieściły mu się w głowie. - Czy Cormier długo mieszkał na Czyśćcu? - spytała Mattie po długim milczeniu. - Osiadł tam parę lat temu. Chyba spodobał mu się ironi czny wydźwięk tej nazwy. - Czyściec? A skąd ta nazwa? - Czyściec należy do grupywysp, zwanych Archipelagiem Siarkowym. Kilka z nich stanowią czynne wulkany. Prawdo podobnie nasuwały one pierwotnym mieszkańcom myśli o ogniu i siarce. Czyściec jest w tej grupie największy. Po drugiej wojnie światowej uzyskał niepodległość, bo żadne większe państwo go nie chciało. - Czemu nie? - Nie ma znaczenia w handlu ani wartości wojskowej. Nie ma tam nawet przyzwoitej turystyki. 40 Dobić do brzegu - Najwyraźniej jednak ktoś nabrał chęci, żeby zawalczyć tam o władzę. Hugh się zamyślił. - Tak. To śmieszne, że Paul nie zwęszył pisma nosem. Zazwyczaj instynkt mu podpowiadał, że szykują się kłopoty. Ale zawsze był zdania, że Czyściec jest w gruncie rzeczy rajem, bo nie opłaca się o niego walczyć. Paul już od dawna czuł śmiertelne znużenie walką. Może spróbujesz jednak pospać, Mattie. - Chyba nie mogłabym dziś zasnąć. - Głos jej drżał. Hugh podjął nagłą decyzję. Wstał, podszedł do Mattie i usiadł obok. Otoczył jej plecy ramieniem. Spróbowała się odsunąć. Zignorował drobny, bezskuteczny ruch i delikatnie ją przytulił, żeby miała gdzie oprzeć głowę. Poczuł, jak ciepłe i napięte jest jej ciało. - Zamknij oczy, Mattie - Powiedziałam ci, że nie mogę. - Zdrętwiała. - Hugh, wolałabym, żebyś tego nie robił. - Zamknij oczy i wyobraź sobie, że siedzisz teraz przy oknie w swoim mieszkaniu. I bardzo chce ci się spać. Nie odezwała się już i przestała się odsuwać. Hugh czekał, machinalnie głaszcząc ją po ramieniu. W kwadrans potem stwierdził, że Mattie śpi. Długo jeszcze siedział i cieszył się, że po tylu miesiącach może wreszcie trzymać Mattie przy sobie. Zastanawiał się, co Cormier poradziłby mu w tej chwili. ,,Cierpliwości, Hugh. Raz już sobie napaskudziłeś do chili, jak lubi mawiać nasz drogi przyjaciel Taggart. Nie spieprz sprawy drugi raz". Problem polegał na tym, że Hugh od wielu miesięcy wykazywał niemal anielską cierpliwość, nie był więc pewien, ile jeszcze mu tej cierpliwości zostało. Wszak miał czterdzie ści lat i był samotny. W dodatku przez ostatni rok samotność bardzo go zmęczyła. Następnego ranka Mattie otworzyła oczy, zbudzona za pachem egzotycznych kwiatów. Świeżych, intensywnie pach nących kwiatów^ Ich woń unosiła się wokół niej gęstą chmurą. Zerknęła i zobaczyła na ziemi olbrzymi bukiet, dokładnie na wprost twarzy. Składał się z setek jaskrawo kwitnących 41 Jaym Ann Krentz roślin: pomarańczowych, różowych i białych lilii, efektownej strelicji, helikonii i mnóstwa różnych storczyków. Właściwie zaś nie był to bukiet, lecz uroczo nie uporządkowana góra pięknych kwiatów. Taka florystyczna rozpusta kosztowałaby w Stanach dwieście albo i trzysta dolarów. Mattie z uśmiechem wyciągnęła dłoń do purpurowego płatka. Był aksamitny w dotyku. Hugh musiał bardzo wcześ nie wstać, żeby zebrać taki ogród. Hugh! No tak, oczywiście, to wszystko jego dzieło. Szybko cofnęła palce. Popatrzyła koso. Co za absurdalna piramida. Po co tyle tego usypał? Pojedyncza orchidea albo jeden złocistożółty kwiat chińskiej róży byłyby znacznie bardziej gustowne niż ta pstra góra. Nie zdziwiło jej bynajmniej, że Hugh ma do dawania kwiatów talent słonia w składzie porcelany. Już przed rokiem zdążyła zaobserwować, że w ogóle subtelnością nie grzeszy. Nawiedziło ją przykre wspomnienie jedynej nocy, którą spędziła z nim w łóżku. Na pewno nie kojarzyło jej się z tym przeżyciem pojęcie subtelności. Wręcz przeciwnie, przycho dziło jej na myśl celne określenie: ,,Twardy, miękki i serdecz ne dzięki". Nic dziwnego, że Ariel zerwała zaręczyny wkrótce po powrocie z Włoch, skąd przyholowała Hugh. Wyjaśniła potem Mattie, że Hugh, jak widać, był w jej życiu tylko stadium przejściowym. Nierozerwalnie łączył się z Okresem Żywiołu w rozwoju jej artystycznego języka. Ten okres twórczy za kończył się u Ariel bardzo szybko. Mattie sztywno usiadła i niepewnie zaczęła się przeciągać, chcąc sprawdzić, ile szkód wyrządziło jej spanie na gołej skale. Musiała mocno zacisnąć zęby, żeby nie jęknąć. Przy pomniała sobie jednak, że Paul Cormier już się tego dnia nie zbudzi, i tylko westchnęła. Wstała z przekonaniem, że jest w grocie sama. Rozejrzaw szy się zauważyła, jak opadł poziom wody w zbiorniku, stanowiącym normalnie basen portowy dla łodzi. Widocznie był odpływ. Po Hugh nie było śladu. Zapewne był na zewnątrz i badał sytuację czy też robił cokolwiek innego, co mężczyźni zwykli robić w takich okolicznościach. Kiedy podeszła do wylotu i wyjrzała na zewnątrz, do42 Dobić do brzegu strzegła małą kępę zieleni, która z determinacją wsunęła się w skały. Zarówno powyżej, jak i poniżej tego naturalnego występu piętrzył się klif. Panowały tu warunki niezwykle prymitywne, ale nie miała wyboru. W kilka minut później wróciła do groty i umyła ręce w morskiej wodzie. Potem zajęła się zawartością jednej z uszatych toreb. Wyprawa Hugh do kuchni Cormiera była krótka, ale dość owocna. Mattie znalazła jeszcze kilka puszek pasztetu, ma rynowane ostrygi, słoik oliwek, pomidory, butelkowaną źródlaną wodę i porcję tortu orzechowego. Było też po ka wałku serów brie i stilton oraz trochę pieczywa. Hugh wziął nawet biały lniany obrus. Po dokonaniu przeglądu zapasów Mattie uznała, że jedy nym potencjalnie przydatnym produktem śniadaniowym jest brie. Oderwała kawałek chleba i zaczęła smarować go serem. Przeszkodził jej odgłos stąpnięcia, który dobiegł zza jej pleców. Niespokojnie drgnęła, po czym zerwała się na równe nogi. Trzymała w dłoni nóż, którym przed chwilą rozsmarowywała ser. - Hugh! - Odetchnęła z ulgą. - Nie skradaj się tak więcej. Ostatnio mam słabe nerwy. - Przepraszam. Nie przypuszczałem, że już nie śpisz. Zgasił latarkę i sprężystym krokiem wszedł do groty z ko rytarza, który poprzedniego dnia pokonali razem. Promienio wał irytującą świeżością i energią. Noc spędzona na twardym, kamiennym podłożu najwyraźniej nie stanowiła dla niego szczególnej niewygody. Dżinsy i koszulę khaki miał nieco poplamione, ale od poprzedniego dnia ich wygląd w zasadzie nie uległ zmianie. Oprócz jednodniowego zarostu Hugh nie nosił śladów prze bywania w spartańskich warunkach. Prezentował się jak ra sowy łowca przygód, zadomowiony w dziewiczych dżun glach, na pustyniach lub w innych miejscach, gdzie diabeł mówi dobranoc. Do tej pory Mattie gratulowała sobie przeżycia tej nocy. Teraz nagle poczuła się słaba i miękka. - Chcesz trochę chleba z serem? - Wyciągnęła do niego rękę, ale przez cały czas patrzyła w inną stronę. 43 Jayne Ann Krentz - Dzięki. Paul zawsze twierdził, że można mieszkać na końcu świata, ale to nie powód, żeby rezygnować z życio wych przyjemności. - Widzę. Pan Cormier niewątpliwie był smakoszem. Hugh uśmiechnął się szeroko, wkładając do ust pajdę chleba z brie. - Trzymaj się mnie, mała, a dobrze na tym wyjdziesz powiedział. - Dobrze na tym wyjdę? - powtórzyła Mattie, wskazując ruchem głowy stertę kwiatów. Hugh z zadowoleniem spojrzał w tę samą stronę. - Ładne, prawda? Znalazłem je tuż przed frontowymi drzwiami, kiedy po przebudzeniu wyszedłem... No, kiedy wyszedłem. - Dokonać porannych ablucji? - Mattie uśmiechnęła się czarująco. - Właśnie. Czy ty też wyszłaś? - Tak, dziękuję. - Zndw spojrzała na wielobarwną stertę. -1 za kwiaty też bardzo dziękuję - dodała uprzejmie. Hugh spojrzał na nią surowo. - Tylko zanadto się nie podniecaj z powodu paru kwia tów. - O to się nie bój. - Auć! - Odgryzł następny kęs chleba. - Znowu jesteś od rana w bojowym nastroju, co? - Wierz mi, że na nic nie mam mniejszej ochoty niż na toczenie bojów. - Zmarszczyła czoło, bo jej wzrok padł na czarny wylot korytarza, którym przyszedł Hugh. - Co tam robiłeś? - Przed świtem chciałem pochować Cormiera. Mattie przygryzła wargę. - Powinnam była iść z tobą. Pokręcił głową. - Nic by to nie dało. Ktoś już zabrał ciało. - Może rodzina - podsunęła zaskoczona Mattie. - Cormier nie miał rodziny. Od śmierci żony żył samotnie. W każdym razie, ktokolwiek zabrał ciało, zajął się też sprzą taniem. Znikł miecz, reszta kolekcji antycznej broni i wszyst ko, co nie było przytwierdzone na stałe. - Wielkie nieba, zupełnie zapomniałam o tym przeklętym 44 Dobić do brzegu mieczu! Czy twoim zdaniem ktoś mógł zabić Cormiera z po wodu jego zbiorów? Ciotka Charlottte twierdziła, że tam są bezcenne eksponaty. - To możliwe. Ale bardziej prawdopodobne, że ktoś, ko mu Paul ufał, na przykład służący, zanadto się przejął rewo lucyjną gorączką. - Nie powinieneś był tam wracać - skrytykowała go Mattie. - Mogłeś się spotkać z człowiekiem, który przyszedł po ciało Cormiera. - No wiesz, całkiem głupi nie jestem. Podjąłem kilka środków ostrożności. Nasze samochody też znikły bez śladu. Mattie poderwała głowę. witaminy. Hugh spojrzał na nią z komicznym wyrazem twarzy. - Witaminy? - Zawsze zaczynam dzień od porcji witamin. - Po co? Źle się odżywiasz? Zerknęła na niego gniewnie. - Moja dieta, dzięki Bogu, jest bardzo zdrowa. Ale uzupeł niam ją witaminami, żeby przeciwdziałać skutkom stresu i napięcia. - Zawsze mi się zdawało, że na to dobrze robi seks. Mattie zmrużyła oczy. - Nie uprawiam seksu zbyt często, więc muszę uciekać się do innych technik przeciwdziałania stresowi. - Nie martw się, mała. - Hugh zalśniły oczy. - Chętnie pomogę ci znaleźć lekarstwo na brak seksu w życiu, jest tak, jak powiedziałem. Trzymaj się mnie, a dobrze na tym wyj dziesz. - Wypchaj się. Co twoim zdaniem stało się z samocho dami? Ktoś musiał zapalić w nich silniki na styk. Znikły razem ze-wszystkim. - Złodzieje. - Mattie zmarszczyła nos. - Mhm. Mattie zacisnęła palce na kawałku chleba z serem. Spojrza ła prosto na Hugh. - Co więc teraz zrobimy? Powiedz mi, ach, powiedz, wielki, wspaniały wodzu. 45 Boże, w samochodzie miałam torbę. Wszystkie ubra nia.- IO JayneAnn Krentz - Będziemy bardzo grzeczni, jak mawia Charlotte. Dzisiaj nie wystawiamy stąd nosa. Przy odrobinie szczęścia sytuacja tymczasem trochę się wyklaruje. Wieczorem wyjdę na spacer i sprawdzę, czy znajdę dla nas jakąś łddź. - Mamy tu przesiedzieć cały dzień? - Mattie poczuła gwałtowny niepokój. - Obawiam się, że tak. W czym problem? Martwisz się, że będziesz musiała ze rnną rozmawiać? Pomyśl tylko, ile mamy sobie do powiedzenia. Nie widzieliśmy się prawie rok. - Rok temu nie mieliśmy sobie wiele do powiedzenia. Wątpię, czy cokolwiek się w tej sprawie zmieniło. - Zaczęła chować ser. Plastikowe opakowanie zatrzeszczało jej w pal cach. - Posłuchaj, Mattie - powiedział Hugh, ostentacyjnie po kazując, jaki jest cierpliwy. - Zrządzeniem losu kilka najbliż szych dni spędzisz ze mną. Nie umrzesz, jeśli spróbujesz zdobyć się na trochę luzu i potraktujesz mnie jak wielolet niego przyjaciela rodziny albo kogoś w tym rodzaju. - Trudno nazwać cię przyjacielem. - Żartujesz? Jestem najlepszym przyjacielem, na jakiego cię w tej chwili stać. Kto inny wydostanie cię całą i zdrową z Czyśćca? - To szantaż. Chcesz, żebym była miła i przyjaźnie do ciebie nastawiona, bo wyświadczasz mi przysługę? Ciekawe, jak daleko ma się posunąć to przyjazne nastawienie? 1 co zrobisz, jeśli się okaże, że nie potrafię zdobyć się wobec ciebie na ciepłe uczucia? Może wściekniesz się i zostawisz mnie na Czyśćcu, jak wreszcie znajdziesz jakąś łódź? Zareagował błyskawicznie, nie dając jej najmniejszej szan sy na unik. Jeszcze chwilę wcześniej opierał się leniwie o wystający głaz, lecz nagle jego długie, mocne palce jak imadło chwyciły ją za nadgarstek. - Hugh... Z jego szarych oczu bił groźny chłód. - Jeszcze jedna taka uwaga i nie ręczę za siebie. Rozu miesz? - Na miłość boską, puść mnie! - Usiłowała wyrwać rękę z uścisku. - Spokojnie, Mattie. Przez osiem miesięcy próbowałem się z tobą zobaczyć, a ty mnie celowo unikałaś. 46 Dobić do brzegu - A co miałam robić? Dałeś jasno do zrozumienia, że mnie nie chcesz. - Nie wiadomo skąd, odezwała się w niej zadaw niona uraza. Korciło ją, żeby rzucić się na niego, sprawić mu taki sam ból, jaki sama przez niego wycierpiała. - Może się zdziwisz, ale przez ten czas doszłam do wniosku, że miałeś rację. - W czym? - Powiedziałeś mi, że nie jestem w twoim typie, pamię tasz? Teraz przyznaję ci rację. - Dumnie uniosła głowę. I muszę dodać, że ty również nie jesteś w moim typie. Powinnam była o tym wiedzieć już tamtego wieczoru. - Skąd mamy wiedzieć, że jedno nie jest w typie drugie go? Nie daliśmy sobie szansy, żeby sprawdzić. - Ja ci dałam - przypomniała głosem pełnym wyrzutu. Proponowałam, że pójdę za tobą na koniec świata. A ty mnie potraktowałeś odmownie. - Powiedziałem ci już, że masz kiepskie wyczucie chwili. W zeszłym roku zawodziło cię nieustannie. - Jasne. Zwal wszystko na mnie - powiedziała z rozdraż nieniem. - Czemu nie? Zmęczyło mnie wysłuchiwanie twoich oskarżeń, że wszystko przeze mnie. A wyczucie czasu napra wdę masz kiepskie, mała. Ugrzęźliśmy w grocie pośrodku wyspy, na której odbywa się zbrojny przewrót, a ty wszczy nasz głupią kłótnię. Co tu więcej mówić o wyczuciu chwili? - Sam zacząłeś, Hugh. - Naprawdę? Więc mogę również skończyć. Pociągnął Mattie za rękę i nagle znalazła się w jego ramio nach. A potem pocałował ją w usta dostatecznie namiętnie, by zaabsorbować wszystkie jej zmysły. Rozdział trzeci Hugh puścił rękę Mattie i zamknął ją w obję ciach, po czym oparł plecy na głazie i pociągnął ją na siebie. Leżała więc na nim, z piersiami przy gniecionymi do jego torsu, a ich nogi tworzyły dziwną plątaninę. Mattie ogarnęły całkowicie sprzeczne uczu cia. Miała ochotę krzyczeć i kląć. Miała ocho tę z całej siły uderzyć Hugh Abbotta. Najbar dziej jednak miała ochotę wtopić się w jego żar i przeżyć wybuch gwałtownej męskiej namięt ności, której skosztowała kilka miesięcy wcześ niej. - Tak wyglądasz, mała, jakbyś przez ten czas czekała na mnie w chłodni - mruknął Hugh. Nikogo potem nie miałaś, prawda? - Nie. - No i dobrze. Zapowiedziałem Charlotte, że by dała mi znać, gdyby zauważyła, że kręci się przy tobie jakiś facet... Ech, mała, doprowadzasz 48 Dobić do brzegu mnie do szaleństwa. - Poruszył wargami, miażdżąc jej usta, a dłońmi zaczął niecierpliwie ugniatać plecy. Pocałował ją w szyję i delikatnie skubnął zębami za płatek ucha. Dotknię cie tej małej grudki silnie oddziałało na jego zmysły. - Boże, ale przyjemnie. Mattie zamknęła oczy, wdychając woń Hugh. Wprawdzie ubranie miał przesiąknięte potem, ale skora pachniała mu morską wodą. Jednodniowy zarost przesuwał się jej po policzku jak papier ścierny. Bardzo wyraźnie czuła rosnące z każdą chwilą podniecenie Hugh. - Pocałuj mnie, Mattie. Pocałuj mnie tak jak wczoraj po południu, kiedy dziękowałaś mi, że przeprowadziłem cię przez ten labirynt. - Odchylił nieco jej głowę i znowu wycis nął na jej wargach agresywny pocałunek. Reagowała na tego mężczyznę z niezwykłą gwałtowno ścią. Poddała się jego podnieceniu i cicho jęknąwszy, otwo rzyła usta. Hugh natychmiast przyjął zaproszenie. Łapczywie wsunął język między rozchylone wargi, a dłońmi sięgnął do piersi. Poczuła jego palce na guzikach jedwabnej bluzki, chwilę potem rozpiął stanik i już jej dotykał. Było coś niecierpliwego, gorączkowego w geście, jakim otaczał piersi Mattie, zupełnie jakby jej kobiece kształty wprawiały go w zachwyt, a zarazem przejmowały nabożnym lękiem. W taki sposób dotykałby zapewne kociaka. Wielkie dłonie przesuwał po jej ciele dość niezgrabnie, ale ostrożnie. Mattie westchnęła, czując na sutkach ruch kciuków pozna czonych odgniotkami. - Tyle czasu minęło - szepnął ochryple. - Za dużo. Dla czego przede mną uciekałaś przez ten rok? Mnóstwo straci liśmy. Zsunął wielkie, ciepłe dłonie na jej brzuch, do zapięcia spodni. Słysząc cichy zgrzyt zamka błyskawicznego, Mattie wreszcie odzyskała zdrowy rozsądek. Musiała pamiętać, że Hugh Abbott zawsze zmierza do celu bardzo szybko. Jeśli kobieta chciała powiedzieć ,,nie", musia ła się śpieszyć. - Nie - sapnęła, podnosząc się i odchylając do tyłu. Stanowczo nie. Co ty sobie wyobrażasz? - Odsunęła się od niego jeszcze dalej i usiadła na piętach. - Posłuchaj, Hugh, 49 Jaym Ann Krentz i zapamiętaj sobie: nie zamierzam mieć z tobą następnej jednodniowej przygody. - Na miły Bóg, Mattie. - Wyciągnął do niej ramiona. Oczy wciąż lśniły mu od pożądania. Ale Mattie już wstawała. Drżącymi palcami zaczęła zapi nać ubranie. - To niesamowite, nie mogę uwierzyć, że pozwoliłam ci na coś takiego. Jestem oślicą do kwadratu. Hugh zaklął pod nosem, ale zrezygnował z dalszych prób objęcia Mattie. Z powrotem oparł się plecami o głaz i obser wował ją w zadumie spod przymrużonych powiek. - Chciałaś tego. Chciałaś tak samo jak ja. Nie okłamuj mnie, Mattie. W tym mnie nie okłamuj. - To pewnie wina stresu - powiedziała z wymuszonym spokojem. - Stres wywiera na ludzi najdziwniejszy wpływ, zupełnie nieoczekiwany. - Stres? Nie opowiadaj dyrdymałdw. Czy wy, mieszczuchy z wielkich metropolii, wszystko teraz tak tłumaczycie? Na wet zwykłą staroświecką chuć? - Przypuszczam, że tobie stres nigdy nie dał się we znaki - burknęła i odsunęła się od niego parę kroków dalej. Tam znów usiadła, podsunęła kolana pod brodę i oplotła je ramio nami. - Nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym szczególnie. - Za to na chuci wyznajesz się dobrze, prawda? Otworzył usta i już miał machinalnie przytaknąć, ale w ostatniej chwili zamknął usta, wyczuwszy pułapkę. - Nie sprzeczajmy się o to, mała - powiedział zaskakująco łagodnie. - Jesteś bardzo wyczerpana nerwowo, przecież widzę. Nie zamierzałem cię przynaglać, jeśli chcesz najpierw trochę porozmawiać, nie mam nic przeciwko temu. Wiem, że kobiety lubią rozmowy, lubią porozumienie. Paul zawsze mi tłumaczył... Ech, mniejsza o to. Rzecz w tym, że dawno się nie widzieliśmy. Prawdopodobnie trochę się wstydzisz. - Niewątpliwie. - Sarkazm był zabójczy. - Nie przejmuj się, mała. Mamy przed sobą cały dzień. Nie możemy nigdzie się stąd ruszyć aż do wieczora. Może wobec tego wygodnie się rozsiądziemy i trochę do siebie przy wykniemy, żeby nie było nam łyso. - O, Boże. - Mattie omal nie udławiła się z wrażenia. Hugh 50 Dobić do brzegu Abbott pozujący na nowoczesnego, subtelnego mężczyznę... to przechodziło jej wyobrażenie. - Ariel miała rację. Jesteś beznadziejny. - Ariel? Co ona, u diabła, ma z tym wspólnego? - spytał poirytowany. - Chyba pamiętasz moją siostrę Ariel? W zeszłym roku byłeś z nią kilka miesięcy zaręczony. Nie mów mi, że wyle ciało ci to z głowy. Poznaliście się we Włoszech, dokąd poje chała zwiedzać galerie sztuki. Zajadaliście się tam makaro nem, piliście tanie czerwone wino i o trzeciej nad ranem urządzaliście sprośne brewerie w sławnych fontannach. Po tem wróciłeś z nią do Seattle, gdzie wszystkim rozpowia daliście o swoich zaręczynach. Czy coś z tego ci się przypo mina? Hugh jęknął. - Ariel była w moim życiu omyłką. - Zdaję sobie z tego sprawę. Chyba przepowiedziałam ci to rok temu. - Owszem. - Ariel ponownie wyszła za mąż. Wiesz o tym? Za nieja kiego Flynna Graftona. Bardzo sympatyczny człowiek, arty sta. - Charlotte coś o tym przebąkiwała - przyznał Hugh, nie zdradzając szczególnego zainteresowania tematem. - Mniej sza o to. Posłuchaj, Mattie, nie chcę rozmawiać o Ariel. - Ale ja chcę. - Sprzeciw wypadł jej nadspodziewanie gwałtownie. - Chcę wiedzieć, dlaczego się w niej zakochałeś i zamierzałeś wziąć z nią ślub, chociaż była dla ciebie jawnie nieodpowiednią partnerką. Chcę wiedzieć, dlaczego w ogóle nie zwróciłeś na mnie uwagi, póki sama ci się nie podłożyłam. I dlaczego nawet wtedy nie zrobiłeś najmniejszego wysiłku, żeby mnie zatrzymać. - Skończmy z Ariel. To historia sprzed roku, a do tego omyłka, już ci powiedziałem. - To znaczy, że ja byłam następną omyłką, tak? Czy często popełniasz tego typu omyłki, Hugh? - Nie dość często, by łatwo się z nimi godzić - odpalił. Wiedz, Mattie, że nie ty jedna miałaś ciężki rok. Od naszego wspólnego wieczoru nie byłem z żadną inną kobietą. - Mam w to uwierzyć? 51 Jayne Ann Krentz - Wierz sobie, w co chcesz. Ty naprawdę szukasz zaczep ki. - Hugh oparł głowę o skałę i wlepił wzrok w morze. Chcesz mi wyjaśnić, dlaczego? Przygryzła wargę. Przeraziła ją świadomość, jak niewiele jej brakuje do utraty panowania nad sobą. To było całkiem do niej niepodobne, obce jej charakterowi. Nie zdarzało się, żeby robiła sceny, nigdy nie krzyczała na mężczyzn, nigdy nie plamiła się żenująco prowokacyjnym zachowaniem. Ta kie numery uchodziły Ariel. Mattie nie chciała ich nawet próbować. Od najwcześniejszego dzieciństwa to ona uchodziła w ro dzinie za osobę spokojną i grzeczną. Tylko raz w życiu straciła zdrowy rozsądek i sprzeniewierzyła się własnym zasadom. Spędziła wtedy noc z Hughem Abbottem, czego potem gorzko żałowała. Bardzo dobitnie postanowiła więc nie powtórzyć takiego błędu. - Mniejsza o to - ucięła. - Przepraszam, że zaczęłam o tym mówić. Wiem, że jesteśmy skazani na siebie, pdki nie wydostaniemy się z tej wyspy. Nie ma sensu się kłócić. - Dlaczego? Zmierzyła go morderczym spojrzeniem. - Powiedziałam ci, dlaczego. Bo w tej grocie jesteśmy skazani na siebie i musimy współpracować, póki się stąd nie wydostaniemy. - Nie o to pytałem. Tym się nie przejmuj, wydostanę cię z Czyśćca. Interesuje mnie, dlaczego chcesz mi wypominać przeszłość i Ariel. Kropla przelała czarę. Mattie straciła panowanie nad sobą. - Może chcę się upewnić, że nie robię z siebie idiotki po raz drugi! - krzyknęła. W głębokiej ciszy, która zapadła, jej słowa zdawały się bez końca odbijać echem o ściany groty. Ale Mattie słyszała tylko ,,idiotki, idiotki, idiotki..." Zbulwersowało ją to w najwyższym stopniu. - No, to masz, co chciałeś, Hugh. Jesteś usatysfakcjo nowany? - szepnęła. - Daj mi już spokój, proszę cię. Przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu. - Nie mogę dać ci spokoju, Mattie - powiedział. - Chcę clę. Zadrżała i odwróciła oczy. - Wcale mnie nie chcesz. 52 Dobić do brzegu - Chodź do mnie, to ci pokażę. - Teraz jego głos brzmiał przymilnie, wabiąco. Zirytowana Mattie przewróciła oczami. - Najpierw chciałeś Ariel, więc jak to jest z tobą? Przesta łeś się na siebie wściekać z jej powodu i zaraz zaczynasz się przymierzać do drugiej siostry Sharpe? Nie możesz mieć jednej siostrzenicy Charlotte VaiIcourt, ale może zadowolisz się drugą, tak? - Cholera jasna. Mattie mocniej przyciągnęła kolana do klatki piersiowej. - Wiem, że ciotka Charlotte pragnie widzieć cię w rodzi nie. Bynajmniej nie robi z tego tajemnicy. Twierdzi, że masz dobre geny. Nazywa cię reliktem. Według niej jesteś przeci wieństwem miękkiego, neurotycznego wymoczka, jakich te raz pełno. - Miło jest, gdy ktoś cię docenia za lepszą stronę chara kteru - burknął Hugh. - Poprosiła cię o opiekę nad Ariel we Włoszech, bo uznała, że poprzez moją siostrę będzie miała największą szansę włączyć cię do swego małego programu reprodukcyjnego. Ariel zawsze pociągała mężczyzn, są wobec jej uroku całkiem bezsilni. Nie byłeś w tym wyjątkiem, prawda? Wasze zaręczy ny niesamowicie podnieciły ciotkę Charlotte. Ale odkąd stało się jasne, że nic z tego pomysłu nie wyjdzie, usilnie stara się skojarzyć ciebie ze mną. Wyjaśniłam jej, że w zeszłym roku odprawiłeś mnie z kwitkiem, lecz ona twierdzi, że po prostu źle wyczułam chwilę. - Słusznie. To samo ci powiedziałem. - Wobec tego mam nowinę dla was obojga. Uważam, że jedna okazja wystarczy. Ty już swoją miałeś i z niej nie skorzystałeś, Hugh. Nie obchodzi mnie, jaką akcję promocyj ną zorganizuje ci ciotka ani jak dużego poparcia finansowego jest gotowa nam udzielić, gdy się pobierzemy. Po tych słowach Mattie natychmiast zrozumiała, że posu nęła się za daleko. Wyczytała to z lodowatego spojrzenia Hugh. Przez chwilę panowało między nimi groźne milczenie, wnet jednak głos rozsądku kazał jej się zerwać z ziemi. Nie wiedziała, dokąd ma uciec, ale była pewna, że powinna to zrobić jak najprędzej. Była jednak bez szans. Hugh popisał się niezwykłą szyb53 Jayne Ann Krentz kością i gibkością. Zacisnął dłonie na jej przedramionach i przytrzymał ją nieruchomo przed sobą. Rok ćwiczenia aerobiku okazał się niczym wobec manifestacji męskiej siły. - Przeprosisz mnie za tę uwagę - syknął złowieszczo. Natychmiast ją odwołasz. Powiesz, że jest ci bardzo, bardzo przykro z powodu tego, co powiedziałaś. Mattie spojrzała znacząco na jego dłonie. - Oczywiście, Hugh. Jak sobie życzysz. Jesteś o wiele większy i silniejszy ode mnie, a ja przez niefortuny zbieg okoliczności muszę tu z tobą siedzieć, więc powiedz po prostu, co chcesz usłyszeć, to powtórzę. Spojrzał na nią tak, jakby wzbudziła w nim podziw. - Chcesz kusić los, hę? - Co tu kusić? Odkąd przyleciałam na Czyściec, los mi wyraźnie nie sprzyja. Puść mnie Hugh, proszę. - Najpierw przeproś. Inaczej będziemy tu stali do sądne go dnia. Uwierzyła mu. - W porządku. Przepraszam za aluzję, że ciotka Charlotte usiłowała cię kupić. Usatysfakcjonowany? Przez kilka sekund wcale nie sprawiał takiego wrażenia. Po chwili jednak zaklął soczyście i dosadnie, po czym nagle zwolnił chwyt. Przeczesał palcami włosy. - Umiesz ty mi zaleźć za skórę - powiedział. - Wiesz, gdzie uderzyć. Mattie przyglądała mu się z napięciem. - Hugh, to nie ma sensu. Przestańmy się kłócić. Kto wie, jak długo przyjdzie nam razem siedzieć w tej grocie? Przesłał jej uważne spojrzenie. - Czy nic dla ciebie nie znaczy, że przez ostatnie osiem miesięcy starałem się naprawić ten głupi błąd, który popełni łem rok temu? Splotła dłonie. - Właśnie w tym rzecz. Rok temu wcale nie popełniłeś błędu. Całkiem słusznie odrzuciłeś moją absurdalną propo zycję. Mamy zupełnie błędne wyobrażenia o sobie, Hugh. Teraz zdaję sobie z tego sprawę. Nie mogę tylko pojąć, czemu zmieniłeś zdanie. - Z pewnością nie dlatego, że za ślub z tobą Charlotte Yailcourt obiecała mi pomoc albo tłustą premię - odpalił. 54 Dobić do brzegu Mattie przygryzła dolną wargę. - Wiem. Przepraszam cię. Niepotrzebnie się uniosłam. Boże, przecież ja nigdy nie tracę nerwów. Nie wiem, co tym razem we mnie wstąpiło. Hugh przez chwilę milczał. Jedynym dźwiękiem słyszalnym w grocie było pluszczące echo wody obijającej się o skały. Wreszcie w kąciku ust Hugh pojawił się wątły uśmiech. - Niech mnie kule biją - parsknął. Mattie zerknęła na niego podejrzliwie. - Co cię tak śmieszy? - Nic. Właśnie pomyślałem sobie, że bez przerwy wtykasz mi szpile, gdzie się da. Może to dobry znak. Zdziwiona zamrugała. - Dobry znak? - Tak. Pomyśl tylko. - Na wargach wykwitł mu szeroki uśmiech samozadowolenia. - Nie byłabyś taka drażliwa na punkcie naszych wzajemnych stosunków, gdybyś naprawdę straciła zainteresowanie moją osobą. Nie mam racji? Nie zadawałabyś sobie tyle trudu, żeby unikać mnie przez okrą gły rok. Tymczasem w mojej obecności stajesz się nerwowa, bo wciąż cię pociągam, a ty boisz się ponownego rozczaro wania i urazy. Stąd twoje gwałtowne reakcje. Jestem gotów założyć się o grubą stawkę. Mattie uniosła brwi. To była dla niej zupełnie nowa twarz Hugh. - Odkąd to stałeś się autorytetem w sprawach analizy stosunków interpersonalnych? - Ty lubisz sądzić, że w kwestiach uczuciowych jestem czymś w rodzaju neandertalczyka. Dlaczego, Mattie? Czy przez to czujesz się lepsza? - Wiesz przecież, że nie tylko ja tak uważam - bąknęła. - Czyli znowu mówimy o Ariel, tak? Co do niej, to nie wątpię, że uważa mnie za osobnika z epoki kamiennej. Dla tego przede wszystkim się mną zainteresowała. Szukała we mnie inspiracji do tych swoich cholernych malowideł. Są dzisz, że w końcu do tego nie doszedłem? Mattie zarumieniła się i dyskretnie odkaszlnęła, bo zrobiło jej się sucho w gardle. - Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, że zdajesz sobie z tego sprawę. No tak, nie wiedziałam. Kiedy wróciliście razem 55 Jayne Ann Krentz z Włoch i ogłosiliście zaręczyny, wyglądałeś na diabelnie zadowolonego z siebie, Hugh. Poskrobał się po karku. - Bo byłem zadowolony. Ariel jest piękną dziewczyną, a czas był jak najbardziej odpowiedni. Akurat przymierza łem się do rezygnacji z wykonywania dziwnych zleceń Char lotte i rozruszania pełną parą własnego interesu na Saint Gabriel. Szukałem więc żony, którą mógłbym zabrać z sobą na wyspę. Charlotte poznała mnie ze swoją siostrzenicą, zlecając mi opiekę nad Ariel podczas pobytu we Włoszech. Liczyła, że będziemy do siebie pasowali, tak w każdym razie później mi powiedziała. - Rozumiem. - No, więc szukałem żony, a Ariel nawinęła mi się jak na zawołanie. Wszystko wyglądało bardzo obiecująco. Komplet szczęścia do wzięcia. - Pięknie, Hugh, ale zapomnij już o tym. - Bardzo' chętnie zapomnę Ariel - przyznał. - Ale nie ciebie. Od ciebie chcę jeszcze jednej szansy, Mattie. - Po co? Bo nadal szukasz żony i sądzisz, że łatwiej mnie będzie namówić do przeprowadzki na koniec świata? Zmarszczył czoło. - Rok temu powiedziałaś, że poszłabyś za mną wszędzie. - To było rok temu - podkreśliła Mattie z figlarnym uśmie szkiem. - A teraz przestańmy wałkować przeszłość i zacznij my rozmowę o najbliższej przyszłości. W jaki sposób zamie rzasz znaleźć dla nas łódź i dokąd popłyniemy, jeśli ci się to uda? Hugh zastanawiał się przez dłuższą chwilę nad jej miną. Wreszcie wzruszył ramionami i odwzajemnił uśmiech. - Łodzią się nie przejmuj, to mdj kłopot. A dokąd popły niemy, to się okaże. Najpierw zobaczymy, jaką łddź zwędzę i ile będzie miała paliwa. Nie zaprzątaj sobie swojej ślicznej główki takimi nieistotnymi szczegółami, Mattie. Założyła ręce na brzuchu i spojrzała na niego złym wzro kiem. - Znakomicie. Składam wszystko na twoją głowę. - Nie krępuj się. My, neandertalczycy, mamy swoje spo soby. Mattie zorientowała się, że Hugh nie zamierza podzielić 56 Dobie do brzegu się z nią planami kradzieży łodzi. Westchnęła i posępnie rozejrzała się po jaskini. Potem zerknęła na plamy krwi, znaczące jej jedwabną bluzkę i spodnie. - Dałabym wszystko za gorący prysznic i możliwość zmiany ubrania - mruknęła. - Gorącego prysznica nie ma, ale wykąpać się możesz bez kłopotu. Wytrzesz się jedną ze ścierek, które zabrałem z ku chni Cormiera. Przy takim upale wyschniesz, ani się obej rzysz. - Hugh podszedł do wylotu groty i wyciągnął pistolet zza pasa. Leniwie sprawdził magazynek. - Chcesz powiedzieć, że mogę się wykąpać tu, w grocie? - Mattie zmierzyła wzrokiem niewielkie fale, rozpryskujące się o brzegi naturalnego zbiornika słonej wody. - Czemu nie? Ja się rano wykąpałem. Całkiem miłe uczu cie. Potem będziesz trochę się lepiła z powodu soli, ale sol schodzi. Mattie usiłowała przeniknąć spojrzeniem w głąb jeziorka. - Nie widzę dna. - To nie nurkuj po perły. - Z powrotem wsunął pistolet za pas i wyciągnął z kieszeni kilka naboi. - Ten, kto zabrał ciało Cormiera, musiał też wziąć jego Berettę. Paul zawsze ją nosił przy sobie. Znalazłem kilka zapasowych naboi, ale pistoletu nie. Cormier prawdopodbnie zginął z bronią w ręku. Mattie przypomniała sobie o zdobyczy, którą ukryła w to rebce. - Mówisz o takim paskudnym, strzelającym żelastwie? W kolorze mniej więcej ohydnoniebieskim? Hugh obrócił głowę. - Paskudne jest dla tego, kto je widzi. Paul uwiebiał tę Berettę. Widziałaś ją? Mattie skinęła głową i podeszła do miejsca, w którym leżała jej torebka. - Pistolet wzięłam ze sobą. Nie umiałam przewidzieć, co albo kto spotka mnie jeszcze po drodze na lotnisko. Otworzyła torebkę i wyciągnęła z niej ciężki, masywny pisto let. - Masz. Tego szukasz? Hugh podszedł i wziął od niej broń. - No, no. Niech mnie kule biją. - Spojrzał na nią ze szczerym uznaniem. - Świetna robota, mała. Podwoiłaś naszą siłę ognia. 57 Jayne Ann Krentz Mattie zgrzytnęła zębami. - Dość tego. Niech nigdy więcej, bez względu na okolicz ności, nie przyjdzie ci do głowy nazwać mnie ,,małą". Rozu miesz? - Oj, mała, coś jesteś dzisiaj narwana. Przypuszczam, że ostatnio przeżyty stres spowodował u ciebie silne napięcie. - Hugh! - To co, idziesz popływać? - Właśnie się zastanawiam. - Spojrzała na ciemną po wierzchnię wody. Czuła wewnętrzne rozdarcie. Bardzo chcia ła zmyć z siebie pot i krew z poprzedniego dnia, bała się jednak wejść do tej bezdennej sadzawki. - A gdzie będziesz w czasie, gdy ja się będę kąpała? - Nigdzie. - Załadował pistolet Cormiera pełnym maga zynkiem. - Po prostu usiądę tutaj i będę patrzył. Spojrzała na niego bardzo kwaśno. - Wobec tego rezygnuję z pływania. Hugh radośnie wyszczerzył zęby. - No, no. Tylko żartowałem. Jeśli sobie życzysz, to odwró cę się plecami do jeziorka i będę oglądał morze. W każdym razie już i tak widziałem cię nago. - Tamtego wieczoru byłeś zbyt pijany, żeby cokolwiek zostało ci w pamięci. - Niezupełnie - zapewnił ją. Nadal uśmiechał się od ucha do ucha i nie wykazywał najmniejszych objawów skruchy. Gdybym był taki pijany, jak mówisz, nie byłbym w stanie postawić żagla, a nie przypominam sobie, żebym miał z tym kłopoty. Pamiętam też wszystko, co widziałem. I czego doty kałem. Wierz mi, że przez ostatni rok dużo o tobie myślałem. Nie zapomniałem niczego. Byłaś naprana i absolutnie szalo na. Nie spodziewałem się tego. Słowo daję, nie uwierzyłby w to nikt, kto widział, jak ubierasz się do pracy. - Czy musisz być taki ordynarny? - Bardzo mnie bawi oglądanie twojego jaskrawego ru mieńca. - To baw się i oglądaj, bo więcej nic ciekawego dziś nie zobaczysz. Jakoś zniosę upał, brud i pot. Skoro ty możesz, to ja też. - Ja mogę na pewno. Powiem ci zresztą, choć może wydam się przez to jeszcze bardziej ordynarny, że w takim 58 Dobić do brzegu stanie jak teraz masz w sobie coś bardzo seksownego. Chyba najbardziej mi się podobasz, kiedy nie jesteś czyściutka i odprasowana, gotowa wciskać bezcenne dzieła sztuki tym frajerom, których nazywasz klientami. - Wcale mnie nie dziwi, że Ariel miała cię dość. - No, no, no. Umówiliśmy się, że nie będziemy rozmawiać o przeszłości, pamiętasz? Ariel tutaj nie ma. Tylko ja i ty, mała. - Nie nazywaj mnie ,,małą"! - Ano tak. Zapomniałem. Zamyśliłem się. - Jak mogłeś się zamyślić? - prychnęła wściekle Mattie, znów balansując na granicy samokontroli. - Nie podejrzewa łam cię w ogóle o zdolność myślenia. - W takim razie - odparł z niewzruszoną logiką - nie rozumiem, jak możesz obarczać mnie odpowiedzialnością za przejęzyczenia. Mattie zdusiła przekleństwo. Mgliście uświadomiła sobie, że nie wiadomo dlaczego poczuła się nagle znacznie lepiej. Nie czuła się jeszcze tak dobrze, odkąd przestąpiła próg domu Cormiera. Najwyraźniej wrzeszczenie na Hugh miało walor terapeutyczny. A ona stanowczo miała ochotę na ką piel. - Słuchaj, pójdziemy na układ - powiedziała Mattie, wspierając się pod biodra. - To brzmi interesująco. - Hugh badał pistolet Cormiera. -Na jaki układ? - Obiecaj mi, że w czasie gdy urządzę sobie krótką kąpiel, będziesz siedział przy wylocie groty, plecami do jeziorka. W zamian za to masz moje słowo, że nie wspomnę już ani razu naszej niefortunnej jednonocnej przygody z ubiegłego roku, która była wyjątkowo żenująca. Zgoda? Hugh zdawał się rozważać proponowane warunki. Potem energicznie skinął głową. Nigdy nie namyślał się długo. - Stoi - powiedział. Mattie mu nie ufała. Za bardzo starał się przybrać minę niewiniątka. - Idź na zewnątrz i patrz na mewy albo na co tam chcesz. - Zaczęła rozpinać guziki. - Dobra, niech będą mewy. - Hugh posłusznie udał się do wylotu groty i usiadł na skalnej półce. Rozparł się swobodnie, 59 Jaym Ann Krentz jedną nogę w wysokim bucie oparł o występ. - Zawołaj, jak się wykąpiesz. Nie spuszczając Hugh z oka, Mattie zdjęła fatalnie pognie cioną bluzkę oraz spodnie. Gdy została już tylko w staniku i majtkach, zawahała się na moment. Nie była pewna, czy Hugh się zaraz nie odwróci. Podeszła do brzegu zbiornika i zanurzyła w czarnej wo dzie duży palec u nogi. Poczuła miły, zachęcający chłdd. Usiadła na brzegu i zaczęła machać nogami w wodzie. Potem rozpięła haftkę i pozbyła się skromnego staniczka. W wodzie na chwilę przykucnęła i zsunęła z bioder baweł niane majteczki bikini. Wyciągnęła je z wody, wyżęła i poło żyła na skale, żeby podeschły. Wiedziała, że będzie musiała włożyć z powrotem wilgotne, ale jej to nie przeszkadzało. Postanowiła dosuszyć je na sobie. Nieufnie zaczęła płynąć ku przeciwległemu brzegowi zbiornika. Próbowała się przyzwyczaić do wrażenia bezkres nej głębi pod spodem. Pływanie na pewno nie było tak miłe jak w morskiej zatoczce z falami i białym piaskiem na dnie, ale mimo wszystko sprawiło jej przyjemność, już sam ruch w wodzie ją uspokajał. Wiedziała, że ćwiczenia fizyczne bardzo dobrze robią na stres. Dopłynęła prawie do wylotu groty, przy którym siedział obrócony do niej plecami Hugh, i zawróciła. Tak ją to ożywi ło, że powtórzyła tę trasę jeszcze kilka razy. Nagle coś musnęło jej nogę tuż przy powierzchni wody. - Hugh! - Krzyk Mattie odbił się echem o sklepienie groty. Hugh zerwał się ze skalnej półki i błyskawicznie znalazł się na brzegu zbiornika w miejscu, do którego po chwili dopłynęła Mattie, w panice rozchlapując wodę. Pochylił się i wyciągnął do niej wielkie, mocne dłonie. Mattie instynktow nie chwyciła go za palce. Hugh uniósł ją bez wysiłku i posta wił na brzegu nagą, mokrą i lśniącą. - Coś... coś było w wodzie. - Roztrzęsiona Mattie odrzu ciła z twarzy zmoczone włosy i wbiła przerażony wzrok w złowrogie jeziorko. - Poczułam to. Dotknęło mojej nogi. - Prawdopodobnie zwykły wodorost. A może ławica ry bek. - To mógł być rekin albo coś podobnego. Nienawidzę miejsc, w których pływa się nie widząc dna. - Mattie zadrżała 60 Dobić do brzegu i założyła ramiona na piersi. Poniewczasie uświadomiła so bie, że stoi na skale kompletnie naga. Natychmiast podniosła głowę i stwierdziła, że Hugh przygląda jej się z nie ukrywa nym zachwytem. W oczach migotały mu wesołe ogniki. - W rekina wątpię, mała - powiedział łagodnie. - Nie wbijaj sobie do głowy takich koszmarów. Przy wylocie groty wpada do wnętrza dosyć światła, żeby widzieć dno tego jeziorka. Zauważyłbym, gdyby pływało w nim coś tak dużego jak rekin. - Obróć się - wysyczała przez zaciśnięte zęby. - Po co? Stało się. Zresztą i tak zamierzałem popatrzeć. Czekałem tylko, aż wyjdziesz z wody. - Jesteś... - zaczęła Mattie, oddalając się z godnością do miejsca, w którym zostawiła lnianą ścierkę. - jesteś pełzają cym, oślizgłym, tchórzliwym, dwulicowym, kłamliwym ga dem. - Wiem - przyznał potulnie Hugh. - Ale chciałem dobrze. Przeważnie chcę dobrze. - Gdzie właściwie znalazła cię ciotka Charlotte? - Mattie w rekordowym tempie naciągnęła spodnie i bluzkę, świado ma tego, że Hugh przygląda się każdemu jej gestowi z żalem i żarem w oczach. - Pod głazem - powiedział beznamiętnie. Zmarszczyła czoło i zdziwiona spojrzała na niego przez ramię. - Co masz na myśli? Hugh wzruszył ramionami. - A gdzie się znajduje pełzające, oślizgłe, tchórzliwe, dwulicowe, kłamliwe gady? - Dobre pytanie. - Nie zamierzała wystąpić z przeprosi nami. Już ubrana, zmiażdżyła go wzrokiem. - Dziękuję, że tak szybko wyciągnąłeś mnie z wody. Uśmiechnął się do niej, pokazując wszystkie zęby. - To mi się w tobie podoba, mała. Zawsze pamiętasz o dobrych manierach, nawet kiedy jesteś maksymalnie wku rzona. Nawiasem mówiąc, bez ubrania prezentujesz się jesz cze lepiej niż rok temu. Masz wyraźniej zarysowane ramio na, śliczną, jędrną pupkę i długie nogi. Rok temu też nie można jej było nic zarzucić. Ale teraz nabrała jędrności. Ćwiczysz, co? 61 JayneAnn Krentz - Idź do diabła, Hugh. Zatoczył ramieniem krąg, jakby chciał objąć nim całą wyspę zwaną Czyśćcem. - Nie widzisz, mała? Już jesteśmy u diabła. Oboje. Brakowało jeszcze paru godzin do świtu, gdy Hugh wre szcie zmaterializował się w grocie. Mattie, która niecierpliwie wyczekiwała powrotu zwiadowcy, próbowała wyczytać coś z jego twarzy, majaczącej w kręgu rozproszonego światła wokół latarki. Pomyślała z niepokojem, że Hugh wydaje się zimny i okrutny, znowu taki jak zwykle. Wesołe ogniki, które pobłyskiwały mu wcześniej w oczach, dawno zgasły. Hugh Abbott wrócił do pracy. A ciotka Charlotte powiedziała kie dyś, że nikt nie pracuje tak jak on. - Znalazłeś łódź?-spytała Mattie. - Owszem, - Przyklęknął koło uszatych toreb sprawdza jąc, czy są odpowiednio zabezpieczone. - Solidną motorów kę. Wygląda na szybką. Pełne baki. Może nas stąd zabrać, ale mamy do niej tylko jedno podejście. - Spojrzał na Mattie. Rozumiesz, co mówię? Będziesz robić dokładnie to, co ci każę, i buzia na kłódkę. - Rozumiem - potwierdziła Mattie. Drżały jej palce trzy mające latarkę. Wiedziała, że to, co mają zrobić, jest niebez pieczne. - W porządku. - Wstał i wziął z ziemi jedną torbę. Drugą podał Mattie. - Przy pierwszej oznace kłopotów do diabła z tymi torbami. Mogą nam się przydać na morzu, ale w razie czego przeżyjemy bez pomidorów i sera brie. - Gotowa? Spojrzała na pistolety, które miał Hugh, jeden za pasem, drugi w dłoni. Udomowiony wilk ciotki Charlotte wyruszał na łowy. - Tak- powiedziała Mattie, czując gwałtowne bicie serca, - Gotowa. - Poradzisz sobie z przejściem przez te podziemne kory tarze? - Chyba tak. Tylko musimy się śpieszyć. - Pośpieszymy się- obiecał.-No, to chodź, mała. Trzymaj się blisko mnie. Po wejściu do przerażającego labiryntu na moment przy mknęła powieki. Uświadomiła sobie, że wcale nie będzie jej 62 Dobić do brzegu łatwiej niż za pierwszym razem. Przygryzła wargę i skupiła się na prącej naprzód postaci Hugh. Desperacko odpychała od siebie myśli o koszmarach z dawnych lat, o swoich klę skach i lękach. Teraz był tylko Hugh, jedyny ośrodek jej ciasnego, ograniczonego świata. Raz czy dwa podczas tej nie kończącej się podróży Hugh obejrzał się za siebie, ale nie odezwał się ani słowem. Mattie była mu za to wdzięczna. Dość miała problemów z poczu ciem uwięzienia w podziemnej pułapce, żeby miała siłę zno sić jeszcze współczucie Hugh. Zanim dotarli do bliźniaczych wodospadów, znaczących wejście do labiryntu, pot ściekał po niej strumieniami. Pomy ślała jednak nie bez dumy, że udało jej się ani razu nie krzyknąć. Hugh przekroczył ścianę wodospadów i natychmiast po chłonęła go dżungla. Podążająca za nim Mattie miała wraże nie, że godzinami przedzierają się przez nieziemski zielony gąszcz, ale w rzeczywistości zajęło im to chyba nie więcej niż czterdzieści minut. W końcu zobaczyli piaszczysty brzeg sporej i bardzo malowniczej zatoczki. W księżycowym świetle ich oczom ukazała się zgrabna łódź, najprawdopodobniej wyposażona w silnik dużej mocy. Kołysała się ospale przy starym, przegniłym pomoście. Hugh przystanął na skraju dżungli i potoczył wzrokiem po zatoczce i okolicach. Przysunął usta do ucha Mattie. - Biegnij prosto do łodzi. Właź do środka, połóż się płasko na dnie i czekaj. Jasne? - Jasne. Wszystko jest kryształowo jasne, pomyślała Mattie, startu jąc do biegu, już miała wypaść z zarośli, gdy Hugh chwycił ją za ramię i pociągnął z powrotem w gęstwinę. - Cholera-mruknął. Mattie zdała sobie sprawę, że feci twarzą w dół ku ciepłej, spulchnionej wilgocią ziemi. W tej samej chwili nad roman tycznie oświetloną zatoczką rozległy się strzały. Rozdział czwarty Cisza. Nienaturalna, przerażająca cisza. Zbyt głęboka, by była normalna. Mattie leżała nieruchomo; nie śmiała ode tchnąć. Twarz miała zanurzoną w stercie gnijącej roślinności. Przygniatało ją olbrzymie ciało Hugh, który leżał na niej z pistoletem w dłoni. Wyczu wała u niego napięcie i gotowość do walki. - Nie ruszaj się - prawie niesłyszalnie szepnął jej do ucha. Skinęła głową, żeby pokazać, że zrozumia ła. Z trudem łapała powietrze. Nie było sensu kla rować Hugh, że i tak nie mogłaby się poru szyć, nawet gdyby chciała. Ważył przynajmniej tonę. Złowroga cisza, która zawisła nad zatoczką, trwała dalej. Mattie miała wrażenie, że mijają miesiące, lata, wieki. W końcu zaczęła się zasta1 nawiać, co dalej. Gdy pierwsze przerażenie ustą piło, wyczekiwanie stało się dość nużące. Właśnie 64 Dobić do brzegu doszła do wniosku, że będzie musiała pogodzić się ze zmniejszeniem rozmiaru swoich i tak niezbyt okazałych piersi, gdy Hugh się poruszył. Nie towarzyszył temu żaden dźwięk, ale Mattie poczuła, jak Hugh wepchnął jej w dłoń kolbę Beretty. Ułożył jej palec na jakimś metalowym dzyndzlu. - Bezpiecznik. Musisz go zwolnić, zanim pociągniesz za spust. Kapujesz? - I tym razem Hugh szepnął to wprost do jej ucha. Mattie zastanawiała się, czy nie powinna mu opowiedzieć, jak skąpo wyglądają jej doświadczenia z zestawem ,,Mały rewolwerowiec". Uznała jednak, że teraz nie czas na takie tłumaczenia. Nic Hugh po informacji, że w życiu nie trzymała w dłoni prawdziwego pistoletu, a co dopiero mdwić o strze laniu. Delikatnie skinęła głową wiedząc, że Hugh wyczuje tę odpowiedź. - Nie ruszaj się stąd - nakazał. - Zaraz wrócę. I pamiętaj, na miły Bdg, dobrze się rozejrzyj, zanim pociągniesz za spust. Nie chcę skończyć tak jak Cormier. Wspomnienie zakrwawionego torsu Paula Cormiera na chwilę całkiem oślepiło Mattie. Zamknęła dłoń na kolbie pistoletu i zacisnęła zęby, żeby nie wykrzyczeć sprzeciwu. Nagle zrobiło jej się lekko. To Hugh przestał wprasowywać ją w ziemię - w jednej chwili zniknął w dżungli. Leżała nieruchomo, gdzie jej kazano, i w napięciu nasłu chiwała, czy dolecą ją odgłosy przedzierania się przez gąszcz. Nie usłyszała niczego. To dziwne, ale bezszelestne przemieszczanie się Hugh wydało jej się równie przerażające jak złowroga cisza nad zatoczką. I bardzo wymowne. Stanowiło jawny dowód nie konwencjonalnego trybu życia Hugh. Mattie zaczęła zastana wiać się ponuro, jak mogła w ogóle rozważać małżeństwo z Hughem. Zdecydowanie nie był w jej typie. Nie mieli ze sobą nic wspólnego. Odpowiedź była oczywiście absurdalnie prosta. Mattie sądziła w swoim czasie, że jest w tym człowieku zakochana. Miała niezachwianą pewność, że łączy ich głęboka więź, a ona może zrozumieć go lepiej niż jakakolwiek inna kobieta na świecie. Miała też pewność, że Hugh jest samotny i potrze buje jej tak samo jak ona jego. Tymczasem w związku z tym 65 JayneAnn Krentz wszystkim tylko jedno było pewne, a mianowicie jej bez brzeżna głupota. Gdzieś z prawej strony rozległ się trzask. Mattie zamarła jak sarna, pochwycona na drodze w światła samochodowych reflektorów. Następny trzask był głośniejszy. Wydało jej się też, że słyszy czyjeś dyszenie. Nie mógł to być Hugh. Nie robiłby tyle hałasu. Powoli odwróciła głowę, zaciskając dłoń na kolbie pistole tu. Nad malowniczą zatoczką rozbrzmiał grzmot kolejnego strzału. Mattie znowu zamarła. Trzaski również ustały. Zapadła cisza. Wieki ciszy. I znowu coś trzasnęło. Tym razem bliżej. Mattie miała przykre wrażenie, że nieznany człowiek idzie wprost ku jej kryjówce. Ostrożnie usiadła i oparła się o ob rośnięty lianami pień drzewa. Liany cicho zaszeleściły, jakby za jej plecami wiły się w gnieździe węże. Mattie zdołała jednak nad sobą zapanować i nie odskoczyła od drzewa. Ujęła oburącz Berettę i skierowała mniej więcej tam, skąd dochodziły trzaski. Z odległego krańca zatoczki dobiegły ją jakieś hałasy. Rozległ się przenikliwy krzyk człowieka, zała mał się jednak po chwili, zduszony. Mattie ani drgnęła. Była prawie pewna, że nie był to krzyk Hugh, ale niczego więcej nie potrafiłaby powiedzieć. Trzyma ła pistolet wycelowany w plątaninę liści i pnączy znajdują cych się na wprost niej. Trzaski stały się wyraźnie głośniejsze, jakby ktoś, kto przedtem czołgał się po ziemi, usiłował biegiem pokonać dystans do piaszczystego brzegu. W tej chwili do Mattie dotarło prawdziwe znaczenie tych odgłosów. Ktoś chciał zabrać ich łódź. Myśl o następnym przemarszu podziemnymi korytarzami i jeszcze jednym dniu spędzonym w grocie, zanim Hugh znajdzie nową łódź, dodały Mattie energii. Zacisnęła palce na Beretcie. Niecałe pół metra od niej wypadł z gąszczu wielki facet. Nie patrząc pod nogi, popędził ku morzu. - Zostaw łódź - powiedziała Mattie, biorąc go na cel. -Jest nasza. Do świtu było już dostatecznie blisko, by mogła dojrzeć 66 Dobić do brzegu zdumioną minę, jaka wykwitła na zbirowatej twarzy mężczy zny. Stanął jak wryty i spojrzał w dół, dokładnie tam, gdzie pod drzewem siedziała Mattie, dzierżąc w wyciągniętych dłoniach pistolet. - Co to ma być, kurwa? - Facet zamrugał. Jego początkowe zdumienie ustąpiło miejsca wściekłości.-Daj mi tępukawkę, paniusiu - syknął. Wyciągnął w jej stronę otłuszczoną rękę, zamierzając ode brać jej broń tak jak dziecku. Mattie przez moment gorączkowo przesuwała palcem po metalu, aż wreszcie trafiła na bezpiecznik. Bez słowa go przesunęła. Z dzielącej ich odległości cichy trzask zabrzmiał bardzo głośno. - Cholerny babsztyl. -Tłustałapa natychmiast się cofnęła. - Nie ruszaj się - powiedziała Mattie bardzo cicho, wciąż trzymając pistolet wymierzony w tułdw mężczyzny. - Ani pół kroku. - Łódź nie jest twoja. - Na razie jest - odparła. To zadziwiające, jak szybko zasady uznawane przez człowieka niemal od urodzenia przestają obowiązywać w chwili, gdy chodzi o życie, pomy ślała. Niewątpliwie winę za to ponosił stres. Mattie nigdy nie ukradła najmniejszego przedmiotu, a teraz nagle brała udział w kradzieży na dużą skalę. - Posłuchaj, paniusiu, dogadajmy się - powiedział nerwo wo mężczyzna. Przerwały mu odgłosy dochodzące z brzegu. Szybko odwrócił się ku łodzi. Mattie również zaryzykowała zerknięcie w tamtą stronę i ujrzała Hugh, wyłaniającego się z dżungli przy drugim końcu zatoczki. Trzymał w dłoni gotowy do strzału pistolet i prowadził przed sobą niskiego, żylastego człowieczka. ~ Mattie? - odezwał się cicho, gdy zbliżył się do jej kryjówki. - Już w porządku, mała, możesz wyjść. Pośpiesz się, bo musimy zwijać żagle. - Hej, Hugh, mamy tu kłopot. - O co chodzi? - W tej właśnie chwili Hugh znalazł się dostatecznie blisko, by zachwycić się przepięknym obrazem. Urodziwa kobieta siedziała pod drzewem w dżungli i mierzy ła z pistoletu w kilometrowego faceta. Natomiast człowie czek idący przed nim obrzucił giganta stekiem przekleństw. 67 Jayne Ann Krentz - Niech cię kobyła kopnie w twdj żałosny kuper, Gibbs. Wiedziałem, że chcesz mi podpieprzyć łddź. Dobrze to wiedziałem. - Facecik energicznie splunął na piach. - Zawsze byłeś zasmarkanym sukinsynem. - Ta łddź jest tak samo twoja, jak i moja, Rosey - odparł ponuro wielkolud. - Wiedziałem, że będziesz chciał stąd spływać dzisiaj rano. Dobry kumpel nigdy nie zawiedzie. Za słodko wczoraj nawijałeś o tym, jak to zwiejemy razem. O dupę potłuc takie gadanie. Ale nic z tego. Nigdzie beze mnie nie pojedziesz, słyszysz? - Panowie, chwileczkę - wtrącił się Hugh. - Pohamujcie się trochę. To nie jest czas ani miejsce na kłótnie. - Tak? I kto to mdwi? - Facecik nazwiskiem Rosey spojrzał na Hugh tak, jakby chciał go rozdeptać. - Wcale nie jesteś lepszy od tego śmiecia Gibbsa. Nawet gorszy. Chcesz mi podkręcić łddź, co? - Prawdę mówiąc, tak- przyznał Hugh, patrząc na Mattie, która siedziała nieruchomo na ziemi. - Naprzód, mała. Zanieś torby na łddź i zostań tam, a ja tymczasem będę miał oko na te dwa Michały. Zaraz do ciebie dołączę. - Ej, miły panie, nie możesz pan tak po prostu odpłynąć i nas tu zostawić. - Głos Roseya stał się wyższy, przeszedł w żałosne zawodzenie. - To nasza łódź. Potrzebujemy jej. Musimy zniknąć z tej wyspy i przeczekać, aż będzie spokoj niej. Cholera wie, co tu się dzieje. Jakaś rewolucja czy inne gówno. Jeszcze nam kto gardło poderżnie, jak będziemy się tu kręcić. - Ciszej, bo sam wam gardła poderżnę. Tylko oszczędzę pracy rewolucjonistom. Nowy dla Mattie, całkowicie wyprany z uczuć ton głosu Hugh zrobił wielkie wrażenie nie tylko na niej, lecz i na dwóch zbirach. Gibbs i Rosey stali z otwartymi ustami i gapili się na Hugh. Niewątpliwie wierzyli w każde jego słowo. Hugh zerknął ze zniecierpliwieniem na Mattie niepewnie wstającą z ziemi. - Powiedziałem: naprzód, mała! Przez cały czas pamiętając o ciężarze pistoletu w dłoni, Mattie ostrożnie obeszła Gibbsa i spojrzała ku brzegowi. Przechodząc obok Hugh, obrzuciła go niespokojnym spoj rzeniem. Jeszcze raz pomyślała o tym, co zamierzali zrobić. 68 Dobie do brzegu Otworzyła usta, stwierdziła, że słowa nie przechodzą jej przez gardło, więc odchrząknęła i spróbowała jeszcze raz. - Wiesz, Hugh. To jest jednak ich łódź. - Boże, Mattie. Nie teraz, dobrze? Dyskusje etyczne bę dziemy prowadzić później. Jak znajdziemy się dziesięć mil od brzegu. Jazda! - Chciałam tylko powiedzieć, że może powinniśmy wziąć pana Gibbsa i pana Roseya na łddź. Zdaje się, że chcą się stąd wynieść równie szybko jak my. A łódź należy do nich. Rosey i Gibbs natychmiast wlepili w nią wzrok. Początko wo wydawali się zaskoczeni, potem w oczach małego czło wieczka pojawił się błysk. - Widzę, że mamy przyjemność z prawdziwą damą. Bóg raczy wiedzieć, czemu szanowna pani zadaje się z takim obwiesiem. - Rosey wskazał w stronę Hugh. - Szanowna pani musi wiedzieć, że doceniamy uważanie dla naszych proble mów w trudnej chwili. Oni nas tu pewnie wypatroszą i mnie, i obecnego tu Gibbsa, ale ostatnie myśli skierujemy ku sza nownej pani. Ślicznie dziękujemy. - Mattie, do ciężkiej cholery - zniecierpliwił się Hugh. Rob co ci każę, zanim idioci, którzy dowodzą tym przeklętym zamachem stanu, przyjdą tu na poranną kąpiel i zastaną nas na pogawędkach. - Rosey dobrze mówi. To miło, że pani o nas pomyślała. - Gibbs jęknął żałośnie. - Może się pani założyć o swoją zgrabniutką... no, figurę, że kiedy tamci zechcą nas posiekać na przynętę dla ryb albo powiesić przed urzędem poczto wym, w ostatniej myśli wspomnimy pani wielkoduszność. Pani jest aniołem. Najprawdziwszym aniołem. - Cholera, dość tego - burknął Hugh. Mattie przygryzła wargę. - Nie rozumiem, dlaczego nie możemy ich wziąć, Hugh. Łódź należy do nich i jest wystarczająco duża. Miejsca star czy dla wszystkich. A jeśli zostawimy tych dwóch panów tutaj, to ktoś może ich zabić. - Słowo ci daję, że niewielka byłaby to strata. - Boże najukochańszy - włączył się świątobliwie Rosey. Miałeś rację, Gibbs. Ona jest aniołem. I to niczego sobie. - Hugh, naprawdę uważam, że powinniśmy... Hugh jęknął. 69 Jayne Ann Krentz - Posłuchaj mnie, Mattie. Branie tych dwóch byłoby z na szej strony skrajną głupotą. To są jakieś płatne zbiry. Możesz mi wierzyć. Musielibyśmy mieć na nich oko przez całą drogę. Nie rozumiesz? - Możemy ich związać albo jakoś unieruchomić - zapro ponowała ochoczo Mattie, przeczuwając, że powoli przechy la szalę na swoją korzyść. - Za nic - zaparł się Hugh. - Nie pozwolę sobie na taki nierozważny krok tylko po to, żeby zadowolić kobietę, która nie wie, w co się pakuje. - Proszę cię, Hugh. Postąpilibyśmy nieuczciwie, a miejsca jest dosyć. Gibbs i Rosey czekali z nadzieją malującą się na twarzach. - Diabli ich nadali - burknął Hugh. - Z góry wiem, że pożałuję tego, co robię. W pół godziny później Mattie, wygodnie usadowiona pod daszkiem szybkiej łodzi motorowej Roseya, przyglądała się, jak nad Pacyfikiem wybucha świt. Pierwszy raz od chwili, gdy weszła do wystudiowanego, białego wnętrza domu Cormiera mogła swobodnie odetchnąć. Czyściec znikł z pola widzenia. Łódź, ciągnąca za sobą smugę piany, szybko zbliżała się do Wyspy Siarkowej. Znowu wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku. Wielkolud Gibbs siedział naprzeciwko Mattie, z rękami związanymi na plecach. Rosey sterował. Hugh rozpierał się na krześle obok Roseya i na wszelki wypadek trzymał w dłoni gotowy do strzału pistolet. Był jedyną osobą w tym towarzy stwie, która nie zdradzała objawów zadowolenia. - Co tam się dzieje na Czyśćcu? - spytała Mattie, by trochę ocieplić lodowatą atmosferę, która panowała na łodzi, odkąd wyszli w morze. - Pieprzeni idioci, proszę wybaczyć to wyrażenie, sza nowna pani - odpowiedział Gibbs, podnosząc głos, żeby przekrzyczeć głuchy pomruk silnika. - Nie mają oleju w gło wie, żeby zostawić w spokoju to, co dobre. Tak jest, Rosey? Rosey uniósł chude ramiona, wyrażając tym filozoficzną rezygnację. - Pewnie, że tak. Wszystkim na Czyśćcu pasował stary porządek. Wybraliśmy sobie przyjemny rząd, który nie wie70 Dobić do brzegu rzył w podatki, posiedzenia komitetów i papierkową robotę. Zasada była prosta. Nikt się nie wpieprza do interesów, póki człowiek nie smrodzi na wyspie. Sprawdzało się bez pudła. - Ano bez pudła - włączył się Gibbs i smutno pokiwał głową. - Nie kapuję, dlaczego jakiś palant postanowił nagle wszystko rozpieprzyć. - Wyraźnie ktoś chciał unowocześnić system - mruknął Hugh. - Na to wygląda - przyznał Rosey. - Czy na Czyśćcu była aktywna partia opozycyjna? spytała Mattie, w zadumie marszcząc czoło. - Jakaś grupa, która nawoływała do przeprowadzenia reform? - E, tam. Nie było nic do reformowania - wyjaśnił Gibbs. Rosey spojrzał ponuro. - Pierdyknęło to wszystko piorunem i bez dania racji. Nagle okazało się, że lotnisko zamknięte, wszyscy mają siedzieć w domach, a po całej wyspie łazi wojsko. Nikt się nie spodziewał takiego bum! - Co się stało z prezydentem albo tym kimś, kto był u władzy na Czyśćcu? - Nje wiem, szanowna pani -powiedział Rosey. -Jeśli miał piątą klepkę, a miał, to szybko zabrał dupę w troki. A jeśli nie, to na pewno zajął jedyną celę więzienną, jaką mamy na Czyśćcu. - Albo nie żyje - przypuścił markotnie Gibbs. - Żal by mi było starego Findleya. Lubiliśmy sobie razem wypić. Fanta stycznie grał w bilard. - Niewiarygodne - powiedziała Mattie, kręcąc głową. - Takie rzeczy się zdarzają - stwierdził zblazowanym tonem Hugh. Popatrzyła na niego wyraźnie zaintrygowana. - Co masz na myśli? Hugh wzruszył ramionami. - To, co powiedziałem. Takie rzeczy się zdarzają. Zawsze znajdzie się idiota, który chce zdobyć władzę. Gibbs i Rosey jednomyślnie skinęli głowami, przybierając miny ludzi znających życie. - Bywa-przyznałGibbs. -Jakiemuś cwaniaczkowi z boku zaczyna się nagle wydawać, że napcha sobie więcej do kieszeni, jak zacznie rządzić. 71 Jayne Ann Krentz - Zwykle rzecz sprowadza się do pieniędzy - wyjaśnił Hugh. - Pieniędzy i władzy. To zawsze idzie w parze. - A gdzie jest jedno i drugie, tam są politycy - skrzywił się Rosey.-Zawsze paru się znajdzie, nawet na takiej uroczej, spokojnej wysepce jak Czyściec. Kopa w tyłek nie są warci. Tylko przez nich kłopoty. Zapadła głęboka cisza. Wszyscy popadli w zadumę nad niezmiennością tego świata. - Wrócicie na Czyściec? - spytała Mattie Roseya. - Może tak, a może nie. Zależy, co się będzie działo. - Jasne, że zależy - poparł go Gibbs. - Dobrze mi tam było, ale jak trzeba, to znajdziemy sobie inny kącik, nie, Rosey? - Pewnie. Zawsze gdzieś jest dobry interes do zrobienia. Trzeba tylko mieć łeb, żeby go wypatrzyć. Wreszcie dotarli do Brimstone na Wyspie Siarkowej. Schodząc na ląd, Mattie rozejrzała się z zainteresowaniem dookoła. Miejscowość wyglądała podobnie jak wiele innych odciętych od świata siedzib ludzkich na Pacyfiku. Miała mały, bardzo urokliwy port oraz nabrzeże z licznymi tawernami i sklepikami. Zaraz za domami rosła dżungla, pochylała się nad nimi jak groźny zielony potwór, mogącyjednym kłapnię ciem pochłonąć niewielkie zgrupowanie budynków. Mattie uznała, że ma dość dżungli. - I co teraz? - spytała, zwracając się do Hugh, który zdejmował więzy Gibbsowi. Rosey przywiązywał łódź. Nie tracił czasu, bo jednocześ nie omiatał wzrokiem nabrzeże w poszukiwaniu najbliższej knajpy. - Teraz miło pożegnamy się z naszymi przewodnikami i będziemy im życzyć dobrej drogi. A potem znajdziemy jakieś miejsce, gdzie można przenocować. - Czyżbyśmy musieli tkwić tu aż do jutra? - Mattie spoj rzała podejrzliwie na budynki przy nabrzeżu. Żaden nie przypominał wielogwiazdkowego hotelu z luksusowego ku rortu. - Zapewne tak. Z Brimstone odlatuje codziennie tylko jeden samolot. Następny lot będzie jutro o którejś tam. Czarterów tutaj nie ma. Jeszcze nie. - Hugh skończył sprawę z Gibbsem i wyskoczył na pomost. 72 Dobić do brzegu - Do widzenia, panowie. Powodzenia i dziękujemy za pożyczenie łodzi. - Dobra. Cześć -odparł radośnie Rosey. Wyszczerzył zęby do Mattie, a skóra przy kącikach oczu silnie mu się zmarsz czyła. - Szanowanie łaskawej pani. To miło, że przekonała pani swojego faceta do naszego towarzystwa. - Sie wie - zawtórował mu Gibbs, prezentując bezzębny uśmiech. - Dziękujemy, szanowna pani. Niech pani na siebie uważa. ~ Chodź, Mattie. - Hugh wziął ją za ramię i zdecydowa nym ruchem pociągnął w stronę nabrzeża. - Do widzenia - zawołała Mattie przez ramię. --1 dzięku jemy. - Cieszę się, że mamy tych dwóch z głowy - powiedział Hugh, holując Mattie po schodkach, którymi wychodziło się na brukowany dojazd do portu. - Dziwna para. Sprawiali wrażenie przyjaciół, ale Gibbs planował kradzież łodzi Roseya, a Rosey zaczaił się na niego z bronią, żeby mu przeszkodzić. Jak sądzisz, co oni teraz zrobią? - Nie wiem i nieszczególnie mnie to obchodzi. Ustalmy jedno, mała. Następnym razem w podobnej sytuacji nie ży czę sobie, żebyś zaczynała dyrygować. Masz robić to, co ci mówię, i nie marnować czasu na sprzeczki. Jasne? - Wiedziałam, że tylko czekasz, aż zostaniemy sami, żeby rąbnąć mi wykład. - Dumnie uniosła głowę. - Ale tu już nie muszę stać i spokojnie patrzeć, jak mnie rugasz. Wróciliśmy do cywilizacji, a w każdym razie do jej namiastki. Mogę sobie sama zarezerwować miejsce w samolocie z Brimstone. Za dzień lub dwa będę z powrotem w Seattle. Takie mam w tej chwili plany. Hugh raptownie się zatrzymał i spojrzał na nią bykiem. - Co ty wygadujesz? Myślisz, że jak skończyły się przy gody, to możesz zwyczajnie jechać do domu? - Nie rozumiem, czemu nie. - Miałaś urządzić sobie wakacje. - Coś ci, powiem, Hugh. W Seattle życie wydaje mi się o wiele spokojniejsze i bardziej odprężające niż tu, na wy spach Pacyfiku. Czy wiesz, że przez wszystkie lata mieszka nia w wielkim mieście nie zdarzyło mi się, żebym po wejściu 73 JayneAnn Krentz do jakiegokowiek domu znalazła zastrzelonego człowieka? Nigdy nie musiałam pełzać jakimiś ohydnymi podziemnymi korytarzami ani spędzać nocy w grocie, ani kraść nikomu łodzi, ani trzymać kogokolwiek na muszce. Hugh wystawił twarz do słońca. Rysy mu złagodniały. - Ach, mała, miałem cię pochwalić za postawę na Czyśćcu. Bardzo fachowo załatwiłaś sprawę z Gibbsem. Byłem z ciebie dumny. Wiem, że nie masz doświadczenia w tej branży, ale mimo to fantastycznie się sprawdziłaś. I wiem, czym dla ciebie było przechodzenie przez te podziemia, w dodatku dwa razy. Kradzież łodzi też musiała mieć dla ciebie posmak nowości. - Ładnie to ująłeś. - No, więc właśnie. Byłem z ciebie naprawdę dumny, mała. - Nie wyobrażasz sobie nawet, Hugh, jak bardzo mnie to wzrusza - powiedziała z cukierkowym uśmiechem. - Daj spokój, Mattie. Nie możesz tak od razu wracać do do mu. Musisz dać mi trochę czasu. - Hugh nerwowo przeczesał włosy palcami. - Przecież o to w tym wszystkim chodziło. Mattie nie mogła znieść wyrazu zawodu i rozczarowania, widocznego w jego oczach. Zerknęła na drugą stronę ulicy i bezmyślnie zatrzymała wzrok na budynku, ktdry sprawiał wrażenie niewielkiego hotelu. - Przepraszam cię, Hugh. Naprawdę mi przykro. Ale nie ma sensu ciągnąć na siłę tej znajomości. Oboje o tym wiemy. - Niby skąd mielibyśmy wiedzieć?! - Zacisnął dłoń na jej ramieniu i przeprowadził ją przez ulicę do hoteliku. - Zresztą o tym porozmawiamy później. Najpierw muszę zapewnić nam odlot z Wyspy Siarkowej, a ty pewnie chcesz zrobić jakieś zakupy. Od dłuższego czasu chodzisz w tym samym stroju. Poza tym nie wątpię, że chętnie wzięłabyś kąpiel. Wzmianka o czystej bieliźnie i kąpieli odwróciła uwagę Mattie, która dzięki temu pozwoliła się wprowadzić do cias nego hotelowego holu. Z rezygnacją popatrzyła na nieczyn ny wentylator, jedno jedyne wytarte krzesło i wymięte eg zemplarze ,,Playboya" na wiklinowym stoliku. Za kontuarem recepcji nikogo nie było. - Czy to najlepszy hotel w Brimstone? Mam przy sobie kartę do bankomatu. Chętnie zafunduję nam coś lepszego szepnęła do Hugh. 74 Dobić do brzegu - Przykro mi, ale nic się nie da zrobić. Turyści jeszcze nie odkryli Wyspy Siarkowej. Ale nie martw się. Tu jest czysto. Kilka razy nocowałem w tym hotelu. - Hugh pochylił się nad kontuarem i zadzwonił. W kilka minut później chudy, starszawy mężczyzna z po ciągłą twarzą wystawił głowę zza winkla. - Czego pan życzy? - Pokoju na noc-powiedział Hugh. - Dwóch pokoi - syknęła Mattie. Hugh, zajęty wygrzebywaniem bankontdw z portfela, zignorował jej wtręt. - Najlepszy, jaki tu macie - powiedział. - Znam pana - stwierdził recepcjonista. - Pan jesteś Monk albo Bishop, coś takiego. Byłeś pan u nas ze dwa razy. - Na widok gotówki facet z ociąganiem podszedł do kontuaru. Przez cały czas bardzo energicznie pracował nad rozmię kczaniem prymki tytoniu do żucia. - Abbott. Nazywam się Hugh Abbott. Pani życzy sobie pokój z łazienką. Jest tu taki? - Jest. Jeden. Macie fart. - Chudy facet zabrał pieniądze z kontuaru. Uśmiechnął się do Mattie. - Niech się pani kąpie, ile pani chce. Długo zostajecie? - Tylko na noc - poinformował go Hugh, sięgając po mocno zużytą księgę gości. - Odlatujemy stąd pierwszym samolotem jutro rano. Hank Milton jeszcze lata? - Nie. Pół roku temu wrócił do Stanów. Teraz mamy takiego, co przylatuje po południu. A wraca o ósmej rano. Leci do Honolulu, ale wysadzi was, gdzie chcecie, byleście mu dosyć zapłacili. Nazywa się Grover. Lepiej poszukaj go pan od razu, jeśli zamierzacie z nim polecieć. Ma małą maszynę i zwykle pełną. - Tej wyspie potrzeba solidnej firmy transportowej, pro wadzącej czartery. Wtedy samoloty latałyby częściej - powie dział Hugh, bazgrząc coś w księdze gości. - Przydałoby się - zgodził się recepcjonista. - Pewnie, że by się przydało. Wkracza do nas cywilizacja. Hugh uśmiechnął się z satysfakcją i wziął klucz. - Chodź, mała - powiedział do Mattie, podrzucając klucz w powietrze, by zaraz swobodnie go złapać. - Weźmiesz kąpiel, a ja rozejrzę się za tym Groverem. 75 Jayne Ann Krentz Mattie zerknęła na pojedyczy klucz w dłoni Hugh. - Co z osobnym pokojem dla ciebie? - Zajmę się tym później - zapewnił ją i szybko pociągnął za sobą na schody. - Hugh, mówię poważnie. Nie zamierzam spać z tobą w jednym pokoju. - Słyszę. - Zatrzymał się na podeście, sprawdził numer na kluczu i skręcił w lewo. - Nie powiem, żebym nie czuł się odrobinę urażony. W końcu wczoraj spaliśmy w jednym po koju i wcale ci to nie przeszkadzało. Ale nie będę się upierał. - Dziękuję - powiedziała oschle. Zaraz jednak targnęły nią wyrzuty sumienia, z niewątpliwą szkodą dla rozsądku. Do tknęła jego ramienia i spojrzała mu w oczy. - Hugh, wcale nie chcę wydziwiać. Wydaje mi się po prostu, że lepiej niczego nie zaczynać. Naprawdę nie sądzę, żebym zniosła drugi raz to samo, co poprzednio. - To jest co innego, mała. - Pochylił się i pocałował ją w czubek nosa, a jednocześnie wsadził klucz do dziurki. - Upierasz się przy tym, ale nie masz racji. - Wykąp się - powiedział Hugh, otwierając przed nią drzwi. - Wrócę za jakąś godzinę. Zarezerwuję miejsce w sa molocie, a potem chcę się jeszcze ogolić. Zjemy obiad w ta kiej małej knajpce przy głównej ulicy, którą znam. Dają tam fantastyczne hamburgery. Mattie wzdrygnęła się. - A co z jedzeniem, które mamy w torbach? Zostało jesz cze trochę sera. Gibbs i Rosey na szczęście wszystkiego nie zjedli. - Od dziś nie interesują mnie pasztety ani słoiki z oliwka mi. Mam ochotę na trochę prawdziwego, krwistego mięsa. Do zobaczenia, mała. Mattie była za bardzo zmęczona, by jeszcze o cokolwiek się spierać. Pomyślała, że wszystko można załatwić później. Rozejrzała się po dusznym, ohydnym pokoiku. Łóżko sprawiało wrażenie górzystego. Chodniczek przy nim był kiedyś jaskraworóżowy, teraz jednak pokrywał go zbity, szary brud. Jedyne źródło światła stanowiła żarówka bez klosza, mająca najwyżej dwadzieścia watów mocy. Mattie przypomniała sobie, że Hugh nazwał to miejsce czystym hotelem. Najwyraźniej znacznie się różnili w ocenie 76 Dobić do brzegu dopuszczalnego poziomu usług. Po otwarciu drzwi Hugh nawet nie mrugnął na widok obskurnego pokoju. Skłoniło to Mattie do rozważań na temat warunków mie szkalnych, do jakich przywykł Hugh. Wiedziała, że od czasu do czasu ocierał się o luksus, do czego zmuszała go praca dla Charlotte VaiIcourt, ale równie oczywiste było, że w takim żałosnym otoczeniu jak ten hotelik Hugh czuje się jak ryba w wodzie. Znów przemknęło jej przez głowę, że nie wie nic o prze szłości Hugh Abbota. Skupiwszy się na tej myśli, przypo mniała sobie, że ciotka Charlotte także niczego nie wie. Kiedyś Mattie spytała o referencje jej udomowionego wilka, a ciotka w odpowiedzi po prostu wzruszyła ramionami. Kto wie? I kogo to obchodzi? Człowiek jest dobry w tym, co robi, i to się liczy, powiedziała. Mattie odłożyła torebkę na wygniecioną i mocno przybru dzoną narzutę. Przynajmniej nikt nie trzymał jej tu na mu szce i nie było krwi na podłodze. Co więcej, z małego okienka roztaczała się wspaniała panorama oceanu. Sprawy zdecydo wanie miały się ku lepszemu. N a dole Hugh przystanął w wąskim holu, pochylił się nad kontuarem i znów zadzwonił. - Czego pan tym razem życzy? - spytał chudy recepcjo nista, nie bez nuty uprzejmości. Nadal z zapałem żuł tytoń, Hugh wyciągnął portfel z kieszeni dżinsów i wyciągnął kilka banknotów. - To dla pana. - Za drugi pokój? - Mężczyzna z pogardą uniósł brwi. - Nie. Za powiedzenie, że wziąłem drugi pokój, gdyby ktokolwiek o to pytał, z tamtą panią włącznie. Rozumiemy się? - Znakomicie. - Urzędnik schował banknoty do kieszeni, co bynajmniej nie zakłóciło mu rytmu żucia. - Podobno przypłynęliście z Czyśćca? - Owszem. - Co tam wyrabiają? - Jeszcze nie wiem. jakiś wojskowy przewrót. Słyszał pan coś o tym? - Nie. Było kilka osób przejazdem, takich co lubią święty 77 Jayne Ann Krentz spokój, ale nikt nie wiedział, o co tam chodzi. Wszyscy uznali, że lepiej się zabierać, póki jest jak. - Słusznie. Mój przyjaciel został tam na stałe. Recepcjonista przez chwilę milczał, obracając w ustach prymkę tytoniu. - Przykra sprawa. - Mhm. Wyświadczy mi pan przysługę, dobrze? - Jaką? - Niech pan ma oko na tę panią. Gdyby wychodziła po zakupy, proszę sprawdzić, czy nikt za nią nie wraca i nie wybiera się do jej pokoju. Zgoda? - Jasne. Będę miał na nią oko. Ale może być kłopot z odróżnieniem gości tej pani i takiej drugiej, która też tu ma pokój. Mieszka i pracuje, jeśli pan wie, co mam na myśli. Hugh skrzywił się ponuro. - Za moją panią nie idzie na górę nikt oprócz mnie. Rozumiemy się? - Jasne. Jak pan życzy. Hugh wyszedł przed hotel. Mimo popołudniowej pory z nieba lał się żar. Zdziwiła go myśl, że tego wieczoru pierwszy raz będzie miał okazję wziąć Mattie do prawdziwej restauracji. Uśmiechnął się i ruszył ulicą na poszukiwanie pilota Groyera. Potem czekała go prawdziwa randka. Pierw sza z Mattie. Tej nocy sprzed roku, którą spędzili w jej mieszkaniu, nie było sensu liczyć. W każdym razie Mattie na pewno nie chciałaby jej liczyć. Wpadł na pomysł, żeby poszukać butelki brandy albo rumu i wziąć ze sobą do numeru po kolacji. Mattie musi się trochę odprężyć. Ostatnio przeszła prawdziwe piekło. Miała stanowczo za dużo stresów. Rozdział piąty INo, no, no. Zdrówko! Nie wiedziałam, że do numeru obok wprowadza mi się konkurencja. Ahoj na pokładzie, złociutka. Zawsze mówię, że im więcej, tym weselej. Nazywam się Evangeline Dangerfield. A ty? Mattie stała w korytarzu przed drzwiami swo jego pokoju, usiłując przekręcić zardzewiały klucz w wiekowym zamku. Podniosła wzrok wiel ce zaskoczona. W drzwiach sąsiedniego pokoju stała oparta o framugę jakaś kobieta. Mattie, która bez oporów przyznałaby się, że jeszcze do nie dawna prowadziła dość bezbarwne życie, nigdy nie widziała nikogo takiego, a nawet nikogo odro binę podobnego. Evangeline Dangerfield wydawała się kilka lat starsza od Mattie, chociaż trudno było powie dzieć o ile, gdyż ocenę uniemożliwiała gruba war stwa makijażu. Z dość jasnymi piwnymi oczami kobiety kontrastowały grubo uczernione rzęsy, 79 Jayne Ann Krentz a srebrny cień na powiekach, pociągnięty aż do brwi, rzucał opalizujące błyski. Wydatne, pełne wargi były uszminkowane na kolor szkarłatny, a poniżej kości policzkowych zwracały uwagę dwa rumieńce z ciemnego różu. Wysoko upięta, nie wiarygodnie gęsta masa włosów w odcieniu jasnoblond spa dała na plecy kaskadą tysięcy loczków. Całą tę falującą górę utrzymywały spinki ozdobione kryształami górskimi, które nawet w przyćmionym świetle wspaniale lśniły, imitując dia menty. Reszta Evangeline Dangerfield sprawiała równie niepowta rzalne wrażenie. Najwyraźniej była to szczodrze obdarowana przez naturę kobieta. Dwa swoje poważne atuty eksponowała za pomocą szokująco głęboko wyciętej sukni, zaprojekto wanej na wzór sarongu. Niżej suknia ta, bijąca w oczy furą czerwonych, fioletowych i żółtych kwiatów, była o numer za mała, mocno opinała się więc na kształtnych pośladkach Evangeline i kończyła wysoko nad kolanami. Całości dopeł niały czerwone ponadpięciocentymetrowe szpilki i zestaw biżuterii z kryształów górskich. Mattie zwróciła uwagę na długie, szkarłatne paznokcie Evangeline, których doprowa dzenie do świetności z pewnością pochłonęło mnóstwo cza su i wysiłku. - Dzień dobry. - Wychodząc do sklepu po coś, czym mogłaby zastąpić bardzo już zniszczoną jedwabną bluzkę i luźne oliwkowe spodnie, Mattie czuła się dość paskudnie. Nawiasem mówiąc, znała to uczucie od dawna. Często dozna wała go w towarzystwie swojej siostry Ariel. - Ja jestem Mattie. Mattie Sharpe. - Mattie Sharpe, hm? Miło mi cię poznać, Mattie. Dawno już nie miałam okazji zamienić słowa z inną kobietą interesu. Kiedy tu wylądowałaś? - Godzinę temu. Prosto z Czyśćca. - Ach, tak. Słyszałam, że tam jest teraz piekło na ziemi. Rewolucja czy coś w tym rodzaju? Nie dziwię się, że wyje chałaś. Taki bałagan bardzo szkodzi w interesach. Jak długo zamierzasz tu gościć? - Jeszcze nie wiem. Mam nadzieję, że tylko do jutra. Mattie zerknęła na swoje wyplamione ubranie. - Musiałam zostawić na Czyśćcu wszystkie rzeczy. Właśnie wychodziłam kupić sobie coś czystego. 80 Dobić do brzegu Evangeline raz jeszcze zmierzyła Mattie wzrokiem od stóp do głów i natychmiast obudziło się w niej współczucie. - Biedactwo. Wyglądasz okropnie. Tylko się nie obraź. Naprawdę musiało być niemiło na tym Czyśćcu. Pewnie musisz szybko sobie dorobić w Brimstone, zanim ruszysz dalej, co? - No... - Nie ma problemu, złociutka. Dziś wieczorem będzie duży ruch. W porcie stoi okręt wojenny. Interesy będą kwitły, a ja chętnie się z tobą podzielę. Mattie zaświtało w głowie, że rozmawia z zawodową pro stytutką i że Evangeline uważa ją za koleżankę z branży. - To bardzo ładnie z twojej strony. - Nie ma sprawy. Siostry powinny się wspierać, nie? Evangeline uśmiechnęła się promiennie. - Posłuchaj, tutaj w sklepach nie znajdziesz nic porządnego, co by ci się przydało w pracy. Wierz mi, bo dobrze to wiem. Brimstone jest największym zadupiem na zadupiu. Dla siebie muszę szyć stroje sama albo zamawiać z katalogu. Na dziś wieczór możesz pożyczyć sobie coś ode mnie. Mattie poczuła, że nowa znajomość zaczyna ją fascyno wać. - Myślisz, że będzie pasowało? Evangeline przyjrzała się krytycznym okiem smukłej syl wetce Mattie. - Jesteś trochę za płaska od góry, ale damy sobie radę. Mam dryg do igły. Wejdź. Przez najbliższe kilka godzin pracy jeszcze nie będzie. Chłopcy zawsze lubią najpierw strzelić sobie parę kieliszków. Mamy mnóstwo czasu, zdążymy ci coś wyfasować. Mattie czuła się trochę jak Alicja w Krainie Czarów. Zacie kawiło ją, co powiedziałaby Ariel, gdyby dowiedziała się, że jej pruderyjną, konserwatywną siostrę wzięto za prostytutkę. Zaraz potem zaciekawiło ją jeszcze bardziej, co powiedziałby Hugh. I nagle uświadomiła sobie, że nie może się doczekać, żeby to sprawdzić. - Bardzo jesteś miła, Evangeline. - Mattie postąpiła krok w jej stronę. - Mogę ci zapłacić za ubranie. - Nawet nie próbuj. Żebyś wiedziała, jak się cieszę, że mogę porozmawiać z kobietą' - Evangeline odsunęła się na 81 Jayne Ann Krentz bok i wpuściła Mattie do pokoju. - Tego mi tutaj najbardziej brakuje, rozumiesz. Inteligentnej rozmowy z drugą kobietą. Najczęściej rozmawiam z mężczyznami, a oni są dość ogra niczeni w tematach. Napijesz się czegoś? Robię obłędny poncz rumowy. - Dziękuję - powiedziała Mattie i weszła do krzykliwie urządzonegopokoju.Wszystkowydawałosięczerwone.Były tam więc czerwono-złote tapety, czerwone aksamitne zasło ny, czerwona pluszowa narzuta na łóżko, czerwone dywany. Na suficie nad łóżkiem znajdowały się lustra, podobnie jak wzdłuż jednej ściany. - Masz z pewnością o wiele ładniejszy pokdj od mojego. - Na pewno nie dzięki właścicielowi tej budy. - Evangeline roześmiała się gardłowo i podeszła do małego, łąkowego barku, z którego wyciągnęła butelkę rumu. - Wszystko zro biłam tu sama. Minęły miesiące, zanim zdobyłam materiał na zasłony i narzutę. Ale barek to dopiero był nabytek! Mam go od faceta, który płynął do Honolulu z ładunkiem mebli z Sin gapuru. - Bardzo jest ładny. Musiałaś wydać fortunę na upiększe nie tego pokoju. Eyangeline wzruszyła ramionami. - Traktuję to jak inwestycję. Trzeba włożyć w interes część zysków, jeśli zyski mają rosnąć. Taką mam teorię. Mattie skinęła głową, nagle poczuwszy się pewnie na znajomym gruncie. - Ojprawda,prawda.Przezpierwszelataładowałamwin teres prawie wszystko, co zarabiałam. I nadal sporo muszę w niego ładować. - No, właśnie. - Eyangeline otworzyła drzwiczki małej lodówki i wyjęła parę kostek lodu. Zadzwoniły o ścianki szklaneczek, w których mieszała drinki. - Proszę bardzo. Siadaj sobie, a ja tymczasem rozejrzę się po szafie. Mattie wzięła drinka i usiadła na krześle z czerwonym aksamitnym obiciem. Czuła się tak, jakby nagle weszła na scenę i znalazła się w środku granej tam sztuki. Ostrożnie przełknęła łyk mocnej mieszanki rumu z sokiem owocowym. - Od jak dawna pracujesz w Brimstone? - Jakieś cztery lata. Mieszkałam trochę na Hawajach i było całkiem w porządku, ale uznałam, że trzeba poszukać miej82 Dobić do brzegu sca, gdzie nie ma tyle konkurencji. Na Wyspie Siarkowej jestem jedyną kobietą interesu. - Eyangeline otworzyła szafę i wdzięcznie wsparłszy się jedną ręką pod biodro, zaczęła lustrować zawartość. - No, i zobaczmy, co tu mamy. O! W tym powinno być ci dobrze. Mattie zamrugała, widząc skąpe odzienie z czerwonej ko ronki i atłasu, które Eyangeline zaprezentowała jej do oceny. - Czy to jest halka? - spytała słabym głosem. - No, coś ty! To jedna z moich najlepszych kreacji. Nigdy nie noszę halek, chyba że mam jakiegoś bubka, który lubi dużo bielizny. Ubieranie się i rozbieranie nawet bez tego zajmuje mi dostatecznie dużo czasu. Popatrzmy, jak to będzie wyglądać na tobie. Mattie pociągnęła duży łyk ze szklaneczki. Dopiero potem ostrożnie wstała i zaczęła rozpinać bluzkę. Eyangeline wydała jeszcze kilka współczujących okrzy ków na widok schludnego staniczka i fig Mattie. - Oj, biedactwo. Nie zabrałaś za dużo z tego kotła na Czyśćcu. Mattie była bardzo zakłopotana skromnością swojej bieli zny. Pomyślała o walizce znakomitych podróżnych strojów, którą zostawiła na Czyśćcu. - Musiałam zostawić wszystkie dobre rzeczy - wyjaśniła przepraszającym tonem. - Przecież widzę. Szkoda. Ale mam nadzieję, że tam się niedługo zrobi spokojniej. Będziesz wtedy mogła wrócić i wszystko zabrać. W naszym interesie dobra garderoba jest podstawą, nie mam racji? - Eyangeline wyciągnęła przed siebie skrawek lśniącego czerwonego atłasu. - Uszyłam to miesiąc temu. Jeszcze prawie nie nosiłam, bo chowałam na specjalne okazje. Przymierz, zobaczymy, co trzeba przero bić. 1 zdejmij stanik, bo to się nosi bez stanika. Mattie upiła kolejny łyk ponczu i skwapliwie wypełniła instrukcję. Tłumaczyła sobie w myśli, że nie jest to nic gorszego niż przebieranie się w szatni klubu gimnastyczne go w Seattle. Naciągnęła czerwoną sukienkę przez głowę. Do talii nie miała żadnych kłopotów, ale nad przeciągnię ciem spódniczki przez biodra musiała się solidnie napraco wać. Wreszcie odwróciła się ku lustrzanej ścianie i zdumiona wytrzeszczyła oczy, widząc swoje odbicie. 83 Jayne Ann Krentz Sukienki było w sumie tyle, że mogłaby uchodzić za ko stium kąpielowy. Miała śmiały dekolt, a spódnica kończyła się wysoko nad kolanami. Pleców w zasadzie nie było. - Nieźle - uznała Evangeline, z zadowoleniem kiwając głową nad wynikiem oględzin. - Za luźna z przodu, ale od razu było wiadomo, że trochę trzeba przerobić. I będę mu siała popuścić w biodrach. Ale poza tym jest tip top. Do brze ci w czerwonym, Manie. Na pewno często nosisz czer wienie. - Prawdę mówiąc, nie - szczerze wyznała Mattie. Przypo mniała sobie swoją szafę pełną kosztownych, lecz bardzo drętwych strojów. W jej garderobie przeważały szarości, beż i granat. - Ale chyba zacznę nosić. Podoba mi się. Nigdy w życiu nie czuła się tak w sukience. Zapłonęła w niej iskra szaleństwa. Mattie zastanawiała się, czy to nie skutek długotrwałego stresu, jakiemu była poddana przez ostatnie dni. - W czerwonym jest ci naprawdę świetnie. Masz więcej wigoru. - Evangeline zaczęła zapinać szpilkami miejsca do przeróbki. Mocno wycięty dekolt zrobił się przez to jeszcze głębszy. - Czy nie masz innych pantofelków? - Obawiam się, że nie. Zostały razem z ubraniami. - Szkoda. Pantofelki są cholernie drogie. Jaki masz roz miar? - Siedem i pół. - A to w porządku - powiedziała Evangeline. - Ja też. Pożyczę ci te, które mam na nogach. Świetnie pasują do tej sukienki. Dobra, koniec z pasowaniem. Zdejmij, żebym mog ła przeszyć. - To naprawdę bardzo miło z twojej strony - powiedziała Mattie, ściągając czerwoną sukienkę. Podała ją Evangeline. - Mnie też miło. Powiedziałam ci, że wieki minęły, odkąd miałam okazję rozmawiać z inteligentną osobą. - Podeszła do szafy i wytoczyła z niej stolik z maszyną do szycia. - Jak szły interesy na Czyśćcu, zanim zrobiło się tam nieprzyjem nie? - Nie najgorzej. - Mattie z powrotem włożyła spodnie i jedwabną bluzkę. Usiadła. Wzięła do ręki szklaneczkę. - Ale nie sądzę, żebym tam miała wrócić. - A dokąd się wybierasz? - Rozległ się energiczny po84 Dobić do brzegu mruk maszyny do szycia, Evangeline wzięła się bowiem do pracy. - DoSeattle. - Byłaś tam kiedyś? - Aha. Mieszkałam w Seattle, zanim, no... zanim wybrałam się na Czyściec. - Naprawdę? Nie żartujesz? Zawsze chciałam odwiedzić Seattle. Może pojadę tam na najbliższy urlop. - Gdybyś przyjechała, koniecznie mnie odwiedź - powie działa Mattie w przypływie serdeczności wobec kobiety, któ ra wychodziła z siebie, by okazać jej sympatię. - Zostawię ci nazwisko i adres. - Umowa stoi. Mam zwyczaj urządzać sobie wakacje przy najmniej dwa razy do roku. Kobieta potrzebuje odpoczynku. Samą pracą nikt nigdy daleko nie zaszedł. - Oj, wiem. Stresy bardzo dają się we znaki. - No, właśnie. - Evangeline fachowo zamaskowała szew. A w naszej branży stresu mamy pod dostatkiem. Interes już nie taki jaki kiedyś. Wszystko przez te nowe france i w ogóle. Właśnie, zapomniałabym. Potrzebujesz trochę gumek na wie czór? Mattie zakrztusiła się ponczem. - Ze sobą nie przywiozłam - odpowiedziała dyplomatycz nie. - Właśnie skapowałam, że pewnie zostawiłaś wszystko razem z łachami. Zobacz w szafce przy łóżku. Zawsze trzy mam zapas pod ręką. Częstuj się. Przez chwilę Mattie wpatrywała się w czerwoną wikli nową szafkę, potem wolno do niej podeszła i otworzyła. W środku znajdował się spory koszyczek wypełniony folio wymi pakuneczkami. Mattie wzięła kilka i schowała do to rebki. - Dziękuję. - W naszych czasach ostrożności nigdy nie za wiele. Nie opłaca się ryzykować. A jak już o tym mowa, to kto jest twoim pośrednikiem? - Pośrednikiem? - No, maklerem. - Evangeline spojrzała na nią z ciekawo ścią i upiła duży łyk drinka. - A może inwestujesz w certyfi katy depozytowe i lokaty na rynku pieniężnym. 85 Jayne Ann Krentz - Aha, już rozumiem. - Mattie ponownie usiadła, marsz cząc czoło, jakby nad czymś głęboko myślała. - Owszem, wolę certyfikaty i rynek pieniężny. Giełda jest jak na mój gust zbyt niepewna. Dla drobnych inwestorów przestała być opła calna. - Wcale się nie dziwię, że tak uważasz. Sama powtarzam sobie, że powinnam się z tego wycofać, ale jakoś lubię emocje. Naturalnie nie wszystko lokuję w akcjach. Tylko tyle, ile mogę stracić. Resztę trzymam w obligacjach i podobnych papierach. Nie jestem głupia. Widziałam za dużo kobiet interesu, które po latach harówki zostają z niczym. Nie za mierzam być jedną z nich. - Masz całkowitą rację. Nikt nam nie da emerytury. Ludzie pracujący na własny rachunek sami muszą się o siebie trosz czyć. - No, właśnie. - Evangeline skinęła głową i przystąpiła do pracy nad stanikiem skąpej czerwonej sukienki. - Chcesz jeszcze drinka? - Chętnie. Powiedz mi, Evangeline, co zamierzasz robić, jak się wycofasz? - To zabawne, że o to pytasz. - Evangeline spojrzała na przerabianą sukienkę. - Ostatnio dużo o tym myślę, żeby się wycofać. Czas zmienić branżę. Jak mówię, to już nie te czasy. Nie śmiej się, ale chciałabym otworzyć mały butik gdzieś na tych wyspach. Projektować i szyć stroje dla turystów. Chyba byłabym w tym dobra. Jak myślisz? Mattie zerknęła na czerwoną sukieneczkę. Od pierwszej chwili zwróciła uwagę na kunszt krojczyni. - Myślę, że będziesz świetna. zmierzając w stronę hoteliku kilka godzin później Hugh uśmiechał się, pełen oczekiwań. W papierowej torbie pod pachą niósł butelkę rumu, a w sklepiku z mydłem i powidłem na nabrzeżu wydał fortunę na nową koszulę. Był gotowy na wspaniałą randkę z Mattie. - Hej, mała, dziś wieczorem urządzamy przyjęcie-oznaj mił od progu. - Wszystko zaplanowałem. Będzie superrandka. Najpierw skoczymy do tej knajpki z hamburgerami, strzelimy sobie parę drinków i wrzucimy coś na ząb, a potem możemy tu wrócić i... O, kurwa! 86 Dobić do brzegu Hugh znieruchomiał krok za progiem i wytrzeszczył oczy na egzotyczną istotę siedzącą na brzegu łóżka. - Cześć, Hugh. Dobrze myślisz, jestem głodna. - Mattie uśmiechnęła się do niego. - Mattie? - Hugh wolno zamknął za sobą drzwi, nie odry wając od niej wzroku. Nie wierzył własnym oczom. Ujrzał prawie nie istniejącą czerwoną sukienkę, która nie mal odsłaniała sutki Mattie, w biodrach ściskała ją jak kocha nek i sięgała najwyżej do połowy uda. Mattie siedziała z za łożonymi nogami, stopy odchylały się pod dziwnym kątem w czerwonych kilometrowych szpilkach. Włosy w odcieniu lwiej sierści tańczyły jej na ramionach, miękkie, swobodnie rozpuszczone, zachęcające do dotknięcia. Kontur zielonozłotych oczu był podkreślony tuszem, a ich barwę pogłębiał jeszcze lśniący turkusowy cień na powiekach. Usta Mattie były ciemnoczerwonym kwiatem. Na palcach i przegubach dłoni, a także w zagłębieniu między piersiami, które ekspo nowała sukienka, mieniły się kryształy górskie. - Co ty na to, Hugh? Czy to ja? - Radośnie wyszczerzyła do niego zęby. W oczach miała figlarne ogniki, zupełnie jak nie ona. - Co ci się, do diabła, stało? - Oszołomiony Hugh podszedł do stolika odłożyć paczki. - Spotkałam tu w hotelu wyjątkowo sympatyczną panią. Kobietę interesu. Czyli kogoś takiego jak ja. Kiedy dowiedziała się, że nie mam nic stosownego na dzisiejszy wieczór, pożyczy ła mi trochę swoich rzeczy. - Mattie wstała i wykonała pirueta. Hugh poczuł suchość w ustach. Przewędrował wzrokiem wzdłuż pleców Mattie, do miejsca gdzie sukienka lekko zaokrąglała się na biodrach. - Ta sukienka nie ma nic z tyłu. - Wiem. To chyba dobrze. Tu w Brimstone jest bardzo gorąco, prawda? Hugh podszedł jeszcze krok. Gdy Mattie odwróciła się z powrotem do niego, podejrzliwie przymrużył powieki. Nig dy nie widział takich oczu u Mattie. - Piłaś? - Tylko kilka ponczów. - Lekceważąco machnęła ręką. Kryształy górskie rzucały diamentowe błyski. - Nic się nie martw. Wiem, co robię. Moja przyjaciółka Evangeline mówi, 87 Jayne Ann Krentz że nie wolno pracować po pijanemu. Mężczyźni lubią korzy stać z tego, że ktoś za dużo wypił. Tak to jest z mężczyzna mi. Zawsze chcą wykorzystać kobietę. - Chyba nie muszę pytać, co właściwie robi ta Evangeline? - Powiedziałam ci. Jest kobietą interesu. - Mattie zaśmiała mu się w twarz. - 1 mnie też uważa za kobietę interesu. Zlitowała się nade mną, bo musiałam uciec z Czyśćca bez narzędzi pracy. - Mattie podrzuciła w powietrze garść folio wych pakiecikdw. Rozsypały się na łóżku. - Evangeline jest bardzo sympatyczna. - Niewierze. - Wiem. - Maggie zachichotała. - Nikt z mojej rodziny w Seattle też by nie uwierzył. Szkoda, że nie mam aparatu, żeby zrobić sobie zdjęcie. Evangeline twierdzi, że w czerwo nym jest mi fantastycznie. - To prawda - przyznał Hugh. - Ale przydałoby ci się trochę więcej tego czerwonego. - Ech, Hugh, nie bądź świętoszkiem. Gotowy do wyjścia? - Tak, ale w takim stroju nigdzie cię nie wezmę. - Wobec tego idę sama. Zanim Hugh zorientował się, że to nie żart, Mattie była już za progiem. Puścił się za nią. - Poczekaj, do cholery. - Nie biorę cię z sobą, jeśli chcesz mi robić wykłady oznajmiła z górnego podestu. - Mam po dziurki w nosie twoich pouczeń. Dziś wieczorem chcę się bawić. - Mattie, poczekaj chwilkę. Wracaj, do cholery. - Hugh ruszył za nią korytarzem długim, zdecydowanym krokiem. Ale Mattie już zeszła do holu i od frontowych drzwi żegnała recepcjonistę, machając do niego ręką. Hugh pogonił za nią. - Lepiej niech pan na nią uważa, bo inaczej nie zobaczy jej pan do jutra rana - ostrzegł go w przelocie recepcjonista. - W porcie stoi krążownik marynarki. - Cholera - zaklął Hugh. Dopędził Mattie na ulicy. Już w tym miejscu ten piękny, tropikalny, czerwony motyl przyciągał zbyt wiele uwagi. Młody człowiek w białym marynarskim mundurze obrzucił Mattie obleśnym spojrzeniem i przeciągle gwizdnął. Hugh spiorunował go wzrokiem, po czym ujął Mattie za ramię. 88 Dobić do brzegu - Co ty, do diabła, kombinujesz? - spytał stanowczo, przyciskając ją do siebie. - Zwyczajnie wychodzę coś zjeść. - Uśmiechnęła się do mężczyzny przycumowującego łódź do nabrzeża. - Otwo rzył usta, przerwał pracę i zagapił się. - Czy to nie wspaniałe, Hugh? Evangeline ma rację. Naprawdę jest mi dobrze w czer wonym. - Słuchaj, mała, przy takim kroju sukienki kolor nie ma znaczenia. - Zorientował się, że Mattie jest z siebie bardzo zadowolona. - Nie chcę psuć ci humoru, ale nie jest zbyt bezpiecznie chodzić tutaj w takim stroju. Spojrzała na niego z niewinnym zdumieniem. - Czemu nie, Hugh? Przecież jestem z tobą, ty mnie obronisz. Jęknął cicho, a potem uznał, że warto podjąć tę grę. - A kto obroni cię przede mną, mała? - Z tym nie ma kłopotu. Widziałeś mnie mniej ubraną i nie zrobiło to na tobie szczególnego wrażenia. - Jeśli masz o innych mężczyznach równie błędne wyob rażenie jak na mój temat, to wpakujesz się w poważne kłopoty. - Bzdura. - Poklepała go po ramieniu z protekcjonalną poufałością. - Oboje wiemy, że będziesz grzeczny. Co powie działaby ciotka Charlotte, gdybyś wypadł z roli? Jeszcze mocniej zacisnął chwyt na jej ramieniu. - Powinnaś być mądrzejsza i mi nie grozić, mała - syknął. - Odpowiadam przed Charlotte tylko w sprawach służbo wych. Reszta mojego życia nic jej nie obchodzi. - Walisz z grubej rury. - Mattie zaśmiała się ochryple. Ale nie wierzę ci ani trochę. Co byś zrobił, gdybyś nie dostawał tych miłych, intratnych zleceń i nie jeździł raz po raz na drugi koniec świata, żeby wyciągnąć Vailcourt Interna tional z drobnych kłopotów? - Poświęciłbym więcej czasu na mój własny interes. Hugh nagle zdecydował, że nie zaciągnie jej z powrotem do hotelu. Seksowna, flirtująca Mattie miała zbyt wiele uroku. Nigdy jeszcze nie widziałjej w takim nastroju i nie miał chęci go zepsuć. Mattie świetnie się bawiła, a i on miałby na to szansę, gdyby odpowiednio zagrał swymi kartami. Pociągnął Mattie w stronę tawerny pod gołym niebem, 89 Jayne Ann Krentz znajdującej się przy końcu ulicy. Wiedział, że tego wieczoru nie ma dla nich w Brimstone bezpiecznego miejsca. Po całej mieścinie kręciło się mnóstwo marynarzy, a miejscowe lokale nawet w swym najlepszym stanie nie należały do zbyt ele ganckich. Musiał więc pokazać wszystkim dookoła, że Mattie stanowi jego prywatną własność. -' A cdż to za tajemnicze interesy prowadzisz, Hugh? Ma to zdaje się coś wspólnego z samolotami, prawda? - Mattie uczepiła się jego ramienia, a właściwie na nim zawisła, i z za ciekawieniem przyglądała mu się szeroko rozwartymi ocza mi. - Powiedziałem ci, że rozwijam na Saint Gabriel firmę transportową, zajmującą się czarterami. Wprowadził Mattie do tawerny i natychmiast wyczuł, jaką sensację wzbudziła jej obecność. Od długiego barowego kontuaru dobiegły go liczne pomruki i gwizdy. Hugh zaczął się poważnie zastanawiać, czy uda mu się dotrwać do końca tego wieczoru bez bojki. - Czysta głupota- mruknął pod nosem, zmierzając z Mat tie do zacisznego, odgrodzonego stolika przy płotku. - Przede wszystkim dobra zabawa - zareplikowała Mattie, wślizgując się na winylowe siedzenie. Przy okazji zademon strowała jeszcze kilka centymetrów kształtnego uda. - Świet nie się czuję dziś wieczór. Nareszcie coś nowego. Poncz rumowy, proszę. - Zjesz kolację - poinformował ją Hugh. - Ale zrzędzisz. Dobra. Najpierw kolacja. A potem poncz rumowy. - Poncz wypijemy w pokoju - zdecydował Hugh, obdarza jąc człowieka siedzącego przy końcu baru wybitnie chłod nym spojrzeniem. Facet, który dotąd z zapałem wpatrywał się w Mattie, wydał ciężkie westchnienie i odwrócił się do swojego drinka. - Dla mnie piwo - zakomunikował Hugh kelnerce w śred nim wieku, która podeszła ich obsłużyć. - Dla pani colę. A potem dwa razy hamburgery. Duże. Mój może być po dwójny. Mattie uśmiechnęła się do kelnerki nad jego ramieniem. - Chciałabym trochę zmienić to zamówienie. Proszę sok owocowy zamiast coli. I proszę dolać do niego trochę rumu. 90 Dobie do brzegu A zamiast hamburgera zjem sałatkę. I... co jeszcze tu macie bezmięsnego? - Mięsa nie? Woli pani rybę? - spytała kelnerka. - Rybę też nie. Ani kawałka żadnego martwego stworzenia - sprecyzowała Mattie. - Nie jem pokarmów zwierzęcych. A on też nie powinien - dodała, klepiąc Hugh po ramieniu. W najbliższym czasie wyleczę go z tego przyzwyczajenia. Kelnerka czekała poważnie zmylona. Zerknęła na Hugh z nadzieją na wskazówkę, co robić. Kiedy z rezygnacją wzru szył ramionami, spojrzała zndw na Mattie. - Mamy frytki. Chce pani? - Niech będzie - zgodziła się Mattie. Po odejściu kelnerki zwróciła się do Hugh. - Opowiedz mi coś więcej o tej firmie czarterowej - zażyczyła sobie, celowo mówiąc bardzo pro wokującym tonem. - Chcę usłyszeć wszystko z najdrobniej szymi szczegółami. To mnie fascynuje. Założę się, że na tych wyspach jesteś wielkim bonzą przewozowym, co kochasiu? - Czy ta pani, która pożyczyła ci sukienkę, udzieliła ci też szybkiej lekcji, jak rozmawiać z klientami? - Jak możesz tak myśleć? - Mattie udała obrażoną. Mówię poważnie, Hugh. Chcę wiedzieć wszystko o tej firmie. Po prostu uświadomiłam sobie, że jest mnóstwo rzeczy, których o tobie nie wiem. Przyniesiono piwo. Hugh właściwie nie miał na nie ochoty, ale wiedział, że butelka może się przydać w razie gdyby przed końcem ich kolacji w tawernie wszczął się ruch. Zerk nął w zamyśleniu na Mattie. - Flirtujesz ze mną? - A jeśli tak, to co? - Ściągnęła ramiona, tak że głęboki dekolt sukienki odsłonił na chwilę wycinek ciemnego krążka sutki. Hugh uświadomił sobie, że gapi się Mattie w dekolt. Już i tak był podniecony, teraz twardniał coraz bardziej w rekor dowym tempie. Szybko pociągnął haust piwa. - Nie narzekam. Tylko chcę się upewnić, czy wiesz, co robisz. - Próbuję się dowiedzieć trochę więcej o tobie. Czy zda jesz sobie sprawę z tego, że prawie nic nie wiem o twojej przeszłości, Hugh? Musiał się bardzo zmobilizować, żeby spojrzeć jej w oczy. 91 Jayne Ann Krentz - Niewiele tracisz. Siedź prosto, dobrze? - Do licha, Mattie naprawdę z nim flirtowała. Żałował bardzo, że mają dookoła tylu widzów. Wszyscy mężczyźni w tej sali musieli sobie zdawać sprawę ze spojrzeń, jakimi go częstowała. Czuł wewnętrzne rozdarcie. Z jednej strony szarpała nim wściekła żądza, z drugiej wiedział, że musi chronić swój nowo odkry ty skarb przed pożądliwymi spojrzeniami innych mężczyzn. - Co robiłeś, zanim zacząłeś pracować u mojej ciotki? - To i owo. Rożne dziwne rzeczy. Lepiej naprawdę usiądź trochę prościej, Mattie. Mówię poważnie. Ta sukienka zaraz ci spadnie. - Evangeline specjalnie zaprojektowała ją w taki sposób. Ona ma świetną rękę do szycia. Chyba minęła się z powoła niem. - To możliwe. - Hugh przesunął się lekko, próbując coś poradzić na dżinsy, okrutnie ściskające go w kroczu. - Jak ona się nazywa? - Evangeline Dangerfield. - Co za nazwisko. Ciekawe, skąd je wzięła. - Mówi, że to nie jest prawdziwe nazwisko. Przypusz czam, że raczej coś w rodzaju profesjonalnego pseudonimu. Mnie też proponowała, żebym nazwała się bardziej atrakcyj nie niż Mattie Sharpe. Co o tym sądzisz? Przez twarz Hugh przemknął uśmieszek. - Myślę, że Mattie Sharpe brzmi w porządku. Zmarszczyła czoło. - Ale czy uważasz, że to jest dostatecznie seksowne? I czy ma w sobie coś romantycznego? Czy obiecuje namiętność, podniecające chwile i spełnienie? - O tak - powiedział Hugh. - Reklama i image to dwie zasadnicze sprawy, rozumiesz? - Będę o tym pamiętał, tworząc Abbott Charters. Mattie przytuliła się do niego. Oczy zaszły jej lekką mgiełką. - Opowiedz mi coś więcej o Abbott Charters. Ku własnemu zaskoczeniu w chwilę potem Hugh stwier dził, że spełnia jej prośbę. Nie potrafił się oprzeć. Mattie siedziała wsłuchana w każde słowo, jakby nic na świecie nie miało dla niej większego znaczenia niż jego nadzieje, plany i marzenia o przyszłości. W pewnej chwili zdał sobie sprawę, że nikt nigdy nie 92 Dobić do brzegu słuchał go z taką uwagą. Obszernie roztoczył więc przed Mattie wizję załatwienia sobie kilku kontraktów z władzami federalnymi i stanowymi. Tłumaczył, na czym polegają w tej chwili trudności ze zorganizowaniem transportu samolotem z tutejszych wysp. Wyjaśnił, że Saint Gabriel zacznie ściągać turystów, a on chce wtedy zaproponować im usługi swojej firmy. Potem przeszedł do organizacji wycieczek dla nurków. Mówił, mówił i mówił. Mattie była wyraźnie zafascynowana. Od czasu do czasu wtrącała różne pytania, ale przede wszystkim słuchała. Więc Hugh mówił, i mówił... Kelnerka przyniosła kolację. Hugh przeżuwał nie przesta jąc mówić dalej. Był właśnie przy sposobach zapewnienia swojej firmie statusu najsolidniejszego przewoźnika w tym rejonie Pacyfiku. Jasno i szczegółowo określił swój cel: za mierzał zorganizować profesjonalne usługi najwyższej jako ści, które obejmowałyby wszystko, od dostaw łodzi dla turystów łowiących ryby po obsługę miejscowego biznesu. - Chcę w końcu dojść do sprzedaży franszyz - powie dział. - Wyobraź sobie na przykład, że facet, który rano zabierze nas samolotem z tej wyspy, ma mały biznes, oparty na posiadaniu jednego samolotu. Jeśli wykupi franszyzę firmy Abbott Charters, natychmiast zacznie wyglądać na poważniejszego i znacznie silniejszego przewoźnika. On bę dzie miał więcej pracy, a ja szerszą bazę do interesów. W pół godziny później, gdy opuścili tawernę i znalazłszy się na ulicy ruszyli z powrotem do hotelu, Hugh zorientował się, że nadal opowiada o swych planach i ambicjach. Był nieco zdziwiony, że udało im się dotrwać do końca kolacji bez zaczepek i że nie musiał nabić miejscowym kilku guzów, ale wcale tego nie żałował. Najwyraźniej wszyscy od razu uznali, że Mattie jest dla nich nieosiągalna, pomyślał z dumą. Prawdopodobnie miało to coś wspólnego z jej absolutnym skupieniem na jego osobie. - Teraz naleję ci drinka - powiedział wielkodusznie, gdy znaleźli się w pokoju Mattie. - Siadaj. Oznaczało to, że należy usiąść na łóżku, bo krzeseł w po koju nie było. Mattie posłusznie strzepnęła z nóg czerwone pantofelki, oparła nagie plecy o stare wiklinowe wezgłowie i wyciągnęła przed sobą nogi. 93 Jayne Ann Krentz - Kiedy powiesz ciotce Charlotte, że rezygnujesz z dal szych zleceń od Vailcourt? - Jeśli sprawy będą dalej układać się tak jak teraz, to będę w stanie dojść do tego w ciągu sześciu miesięcy, najwyżej roku - powiedział Hugh, nalewając do dwóch szklanek po odrobinie rumu. - Będzie tu jak w niebie, Mattie. Zobaczysz. Firma stanie się zyskowna. A za rok zaczynam budować dom. Już wybrałem odpowiedni kawałek ziemi z widokiem na najpiękniejszą zatoczkę, jaką kiedykolwiek widziałaś. W korytarzu rozległy się kroki. Ucichły za ich pokojem, przy sąsiednich drzwiach. Evangeline musiała gościowi otwo rzyć, bo rozległ się szmer głosów, a potem zapadła cisza. Hugh usiadł przy Mattie na łóżku i dalej opowiadał o swym wymarzonym domu. Mattie sączyła rum. Wkrótce zza cieniutkiej ścianki rozległ się całkiem jedno znaczny skrzyp sprężyn. Hugh zignorował go, był bowiem akurat zajęty opisem werandy, która miała otaczać dom jego marzeń. Mattie upiła kolejny łyk rumu. Od gardłowego okrzyku mężczyzny osiągającego spełnie nie ścianka aż się zatrzęsła. Mattie spojrzała Hugh w oczy, przygryzła wargę i zaraz odwróciła głowę. Zachichotała. Hugh udał, że nie zauważa następnych kroków w koryta rzu, i dalej wyjaśniał, że dom będzie od trzech stron wysta wiony na podmuchy nadmorskiej bryzy. Kiedy kroki trzeciego z kolei człowieka zatrzymały się u drzwi Evangeline, Mattie dość niespokojnie poruszyła się na łóżku. - Ciężki kawałek chleba. - Ziewnęła. - Owszem. - Hugh wreszcie zaczął mieć kłopoty ze sku pieniem się na temacie. Rytmiczny skrzyp sprężyn i hałaśli we odgłosy męskiego orgazmu zakłóciły mu koncentrację. A ziewnięcie Mattie ukazało bardzo interesujące własności stanika czerwonej sukienki. - Chyba jednak pozostanę przy prowadzeniu galerii sztu ki - powiedziała Mattie, układając się na poduszkach. Odsta wiła szklaneczkę na stolik przy łóżku. - Nie sądzę, żeby wystarczyło mi energii na taką pracę, jaką ma Evangeline. Wiesz, Hugh, nagle poczułam potworne zmęczenie. - Miałaś dzisiaj dużo wrażeń - powiedział współczująco. Spostrzegł, że oczy jej się zamykają. - Hej, Mattie? 94 Dobić do brzegu - Dobranoc, Hugh. Nie zapomnij zgasić światła i zamknąć za sobą drzwi. - Wydała jeszcze cichy pomruk i zasnęła. Hugh siedział i przyglądał się Mattie jeszcze długo po skończeniu drinka. Uświadomił sobie, że nie zdążył opowie dzieć jej o swej wymarzonej sypialni. A pokój miał być wiel ki, z wielkim łożem i widokiem na ocean. Hugh nie wątpił, że Mattie będzie się to podobało. Sprężyny w sąsiednim pokoju znowu zaczęły skrzypieć. Hugh odstawił szklaneczkę i powoli rozebrał się do slipów. Potem ściągnął z łóżka narzutę i przykrył Mattie prześcierad łem. Rozważał, czy jej nie rozebrać, ale w końcu uznał, że czerwony skrawek sukienki świetnie się nadaje na nocny strój. Podszedł do torby z zakupami i wyciągnął z niej swój rewolwer. Zgasił światło i wsunął się pod prześcieradło obok Mattie. Rewolwer wsadził pod poduszkę. Założywszy ręce za głowę, słuchał nie kończącej się defi lady w korytarzu. Zaczynał się zastanawiać, czy nie przyj dzie mu trwać w stanie przykrego podniecenia przez całą noc. Gdy kroki jakiegoś człowieka zatrzymały się przed drzwia mi pokoju Mattie, a nie Evangeline, Hugh jeszcze nie spał. Westchnął i delikatnie sięgnął pod poduszkę. Rozdział szósty W chwili gdy drzwi się otworzyły, Hugh po czuł drgnienie Mattie. Zmieniła we śnie pozycję. Ułożyła nogi wzdłuż jego ciała, a dłoń oparła mu na nagim torsie. Natychmiast zarejestrował u sie bie zdecydowaną odpowiedź. Ta kobieta napra wdę miała fatalne wyczucie chwili. Wierzył jed nak, że prędzej czy później zmieni się to u niej na lepsze. Niechętnie skupił się na coraz szerszej smudze światła. Jest jednak jakaś kolejność spraw. Przez moment w półmroku zamajaczyła mu znajoma sylwetka. Człowiek ukradkiem wślizgnął się do środka i cicho zamknął za sobą drzwi. Hugh odciągnął kurek. Wymowny trzask za brzmiał w ciasnym pokoiku jak huk działa. Czło wiek przy drzwiach znieruchomiał; niewątpliwie poznał ten odgłos. Musiał mieć swoje doświad czenie. Mattie lekko poruszyła dłonią na torsie Hugh, 96 Dobić do brzegu zawadzając palcem o sutkę. Hugh jakoś opanował jęk i wbił wzrok w swoją zdobycz. - Wiedziałem, że pożałuję zabrania cię z Czyśćca, Rosey - szepnął prawie bezgłośnie. I tak było go słychać. - Pieprzysz! - padła burkliwa odpowiedź, nie głośniejsza od słdw Hugh. Mattie wymamrotała coś przez sen i zaczęła wolno prze suwać dłoń po owłosionym torsie Hugh. Dotknęła brzucha, który natychmiast zareagował napięciem mięśni. - Spróbuj tylko ją zbudzić, Rosey, to zobaczysz, jak się wkurzę. - Hugh pozostał przy szepcie. - Myślałem, że pan śpisz gdzieś dalej. Tak powiedział mi facet z recepcji. - Rosey wydawał się zirytowany, ale posłu sznie nie podnosił głosu. - Źle myślałeś. Stopa Mattie dotknęła nogi Hugh. Czuł drobne ruchy palców jej stóp. Skubały go delikatnie jak akwariowa ryba. Ta nieświadomie ofiarowana pieszczota podziałała na niego z siłą elektrowstrząsu. - Posłuchaj pan. Nie miejmy do siebie pretensji. To była zwykła omyłka. - Rosey centymetr po centymetrze wycofy wał się do drzwi. - Poważna omyłka. Czego tu szukałeś? - Paru dolców. Wiedziałem, że ona ma forsę w tej fikuśnej torebeczce. Człowiek zawsze to widzi po torebce i panto flach, nie? Prawdziwa skóra. Z drogiego sklepu. Hugh nieco się odprężył. Usłyszał w skamlącym tonie Roseya nutę szczerości. Początkowo mocno zirytowało go przypuszczenie, że zobaczywszy Mattie w czerwonej su kience, Rosey przyszedł do pokoju ze znacznie bardziej nagannym zamiarem niż pospolita kradzież. - Masz szczęście, Rosey, że jestem dziś wieczorem w do brym humorze. Nie przedziurawię ci głowy. Przynajmniej nie w tej chwili. - 1 tak byś pan tego nie zrobił - oświadczył Rosey, przece niający chyba swe psychologiczne zdolności. - Jej by się to bardzo nie spodobało. Tak samo jak nie spodobało jej się, że na Czyśćcu groziłeś pan mnie i Gibbsowi poderżnięciem gardeł. No, i nie pozwoliła nas zostawić. - Mogłoby jej się nie podobać, ale to nie znaczy, że by 97 Jayne Ann Krentz mnie powstrzymała, jak mnie za bardzo rozzłościsz, Rosey, to nawet ona ci nie pomoże. Pamiętaj o tym, to unikniemy nieporozumień. Mattie cichutko westchnęła i przesunęła dłoń jeszcze ni żej. Jej palce wsunęły się pod slipy i zaczęły się bawić gęstym, poskręcanym owłosieniem. Prześcieradło na wyso kości ud Hugh wyraźnie się wybrzuszyło. Hugh kolejny raz opanował jęk i tylko kolosalną mobiliza cją woli zdołał skupić uwagę na Roseyu. Żylasty człowieczek sięgał właśnie do klamki. - Czekaj - cicho polecił Hugh w chwili, gdy kciuk Mattie delikatnym ruchem dotarł do podstawy nabrzmiałego jak słup członka, ktdry wyswobodził się ze slipów. Hugh był napięty jak struna; dłoń trzymająca rewolwer lekko mu drżała. Z wielką ostrożnością zabezpieczył broń. Nie było sensu ryzykować przypadkowego postrzelenia Roseya w chwili na miętnego uniesienia. - Chcę z tobą jeszcze chwilę pogadać, Rosey. - Przecież powiedziałem, że to była omyłka. Nie chciałem jej zrobić krzywdy. Zwyczajnie potrzebowałem parę dolców. Nie mieliśmy z Gibbsem zbyt wiele przy sobie, kiedy ukrad łeś pan nam łódź. Cienko u nas. - Coś mi mówi, że nie pierwszy raz zdarza ci się wyjeż dżać skądś w pośpiechu, Rosey. Zanim stąd wyjdziesz, chcę, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Po pierwsze, jeśli jeszcze raz zbliżysz się do panny Sharpe, to bardzo mnie tym rozzło ścisz. Bardzo. Czy to jasne? - Jasne, jasne. Nie trudź się pan wstawaniem, bo już mnie tu nie ma. - Jeszcze jedno. - Eech, panie. Nigdy nie przestajesz pan wydawać rozka zów? - Przestaję, ale dopiero jak osiągnę cel. Rosey stał wyczekująco przy drzwiach. - Czego pan chcesz? - Nazwiska. Na Czyśćcu zginął mój przyjaciel. - Tak. Kto? - Rosey wydał się tym nieco zainteresowany. - Paul Cormier. Nastąpiła krótka pauza. 98 Dobić do brzegu ~ Znałem Cormiera. Był w porządku gość, razem ze swoi mi białymi butami. Pożyczył mi parę razy forsę, kiedy pilnie musiałem oddać innym ludziom. I uderzył w kalendarz? To smutne. - Ktoś go postrzelił i zostawił umierającego. Gdybyś kie dyś usłyszał, kto to zrobił, chcę wiedzieć. Bardzo chcę wie dzieć. - Nie wiem, kto go zabił - pośpiesznie zapewnił Rosey. - To są pieniądze, Rosey. Duże pieniądze. Przyjdziesz z nazwiskiem, dostaniesz forsę. Możesz zgłosić się do mnie albo do człowieka na Saint Gabriel, który nazywa się Silk Taggert. Kapujesz? - Jasne, że kapuję. Pozwól pan, że już pójdę. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Pożegnaj pan ode mnie tę panią. - W porządku. - Hugh znów wziął głęboki oddech, bo palce Mattie wsunęły mu się między uda. - Zamknij za sobą drzwi. - Jak pan sobie życzysz. - W drzwiach znów pojawiła się na moment smuga światła. Rosey zniknął i zapadła ciemność. Hugh odczekał, aż usłyszy trzask zasuwki. Noga Mattie znalazła się na jego udzie, a ona sama przy sunęła się znacznie bliżej. Hugh wsunął rewolwer pod łóżko, żeby w razie czego mieć do niego łatwy dostęp. Potem sięgnął pod prześcieradło i wyczuł dłoń Mattie. Odpoczywała na jego wzwiedzionym członku, opuszkami palców dotykając jąder. - Ojej. - Miał wrażenie, że dłużej nie wytrzyma. Wstrzymując oddech, zsunął slipy z bioder. Dalej jednak droga była skomplikowana, bał się bowiem, że zbudzi Mattie i zniweczy swe piękne marzenie. Ale Mattie tylko trochę się powierciła i przytuliła się do niego mocniej, a jemu wreszcie udało się pozbyć bielizny. Delikatnie zamknął palce Mattie na ich dotychczasowym oparciu. Potem dla eksperymentu lekko poruszył biodrami. Dłoń na moment zacieśniła chwyt. - O, cholera. - Hugh mocno zacisnął powieki i głęboko zaczerpnął powietrza. Przez chwilę poważnie się zastanawiał, czy nie torturować się tą pozycją do samego rana. Uznał jednak, że przekracza to jego możliwości. Był zbyt bliski wybuchu. 99 Jayne Ann Krentz Mattie poruszyła się znowu. Musnęła wargami jego ramię. Spojrzał w tamto miejsce i w słabym świetle wpadającym przez okno dostrzegł uroczą pierś, ktdra wyswobodziła się ze stanika czerwonej sukienki. Zafascynowany tym widokiem, dotknął kciukiem sutki, Poczuł, że jest twarda jak jagoda. Palce delikatnie obejmujące jego męskość zndw na moment się zacisnęły. Co za męka. Hugh sięgnął do stanika czerwonej sukienki i ostrożnie go zsunął, tak że i druga pierś znalazła się na swobodzie. Przez dłuższą chwilę leżał i upajał się widokiem, ktdry miał tuż przed oczami. Potem postanowił spróbować szczęścia w śmielszej akcji, położył więc dłoń na udzie Mattie i wsunął ją pod sukienkę. Mattie puściła go i przetoczyła się na plecy. Oczy miała wciąż zamknięte. Nerwowo poruszyła nogami. Hugh zaczął centymetr po centymetrze zdobywać teren pod czerwonym atłasem. Wrażenie ciepła i miękkości omal nie doprowadziło go do gwałtownego spełnienia. A gdy Mat tie sama rozchyliła nogi, ledwie pohamował kolejny jęk wyrywający się z jego gardła. Odnalazł palcami skrawek bawełny, ktdry osłaniał najbar dziej kobiece miejsce Mattie. Przez chwilę rozkoszował się głaskaniem jej przez materiał, ale gdy poczuł, jak bawełna wilgotnieje, wiedział, że nie będzie w stanie na tym poprzestać. Mattie zndw się poruszyła. Lekko wyprężyła ciało, podsu wając mu się do pieszczot. Wymamrotała coś przez sen. Zabrzmiało to jak niecierpliwe żądanie. Przez wycięcie na nogę Hugh wsunął palce do wnętrza bawełnianych fig. Mattie zachłysnęła się powietrzem i zatrzepotała rzęsami. Spojrzała na niego spod zmysłowo przymrużonych powiek. Hugh nie odważył się poruszyć. Wstrzymał dech. I nagle Mattie bez słowa objęła go za szyję i pociągnęła go na siebie. Zndw zamknęła oczy. Chciała go. Hugh bał się, że postrada zmysły. Raptownie chwycił za spódnicę czerwonej sukienki i przez biodra pod ciągnął ją do góry. Potem rozebrał Mattie z fig. Była gotowa na jego przyjęcie, wilgotna i spragniona. Opadł na nią i gorączkowo odnalazł najgorętsze miejsce. Wtulił usta w zagłębienie na szyi Mattie i energicznie wdarł się w jej wnętrze. Mattie wydała okrzyk i zdrętwiała. 100 Dobić do brzegu - Och, mała, mała... - Pożądanie nadało głosowi Hugh ochrypły przydźwięk. Mattie była dokładnie taka, jak w jego wspomnieniu, ciasna, gorąca i wilgotna. Miesiące odbierają cych mu spokój snów stały się rzeczywistością. Mattie go chciała. Wbijał się w nią, gnany drążącą go przez rok namięt nością. Usłyszał rwany oddech Mattie, poczuł jak raz po raz wychodzi mu na spotkanie, wyciągnął więc dłoń, by w masie gęstych miękkich włosów u zbiegu ud odszukać najwrażliwsze miejsce. Gdy wreszcie go dotknął, Mattie niemal oszalała. Wbiła mu paznokcie w plecy i przywarła do niego tak, jakby był jedynym mężczyzną na ziemi. Dopadł jej ust, tłumiąc pocałunkiem okrzyki spełnienia. I zaraz sam stanął w płomieniach. Jego ciało odnalazło za spokojenie, którego tak długo wyczekiwało. Cudowne dozna nie zdawało się trwać wieki. Kiedy wreszcie dobiegło końca, Hugh był okryty potem, jakby właśnie wpadł na metę długodystansowego biegu. Podniósł głowę, by spojrzeć na kobietę trzymaną w ramio nach, i stwierdził, że Mattie znów zasnęła. Odetchnął z ulgą. Nie miał teraz nastroju do rozmowy. Było mu zbyt dobrze, zaspokojenie go rozleniwiło. Po co psuć urok chwili jałową gadaniną? Powoli, delikatnie wysunął się z ciepłych objęć Mattie. Przetoczył się na plecy i przygarnął ją do siebie. - Dobrze nam będzie, mała-szepnął.-Tak jak powiedzia łaś mi rok temu. Cholernie dobrze. - Długo jeszcze leżał zapatrzony w odrapany sufit pokoiku i nasłuchiwał kroków z korytarza. Przyszło mu do głowy, że ta zapchlona rudera na nabrzeżu nie jest chyba miejscem, w jakim Mattie zwykle zatrzymuje się na nocleg podczas podróży. * ierwsza myśl Mattie po przebudzeniu dotyczyła mate raca. Musiał być jeszcze bardziej nierówny, niż jej się zdawa ło poprzedniego dnia, bo dziwnie zdrętwiała. Między nogami miała coś lepkiego. I było jej niewygodnie. Zgnieciona czerwona sukienka krępowała jej talię. Nagle przypomniała sobie bardzo plastycznie wydarzenia ostatniej nocy. Naturalnie nie był to sen. Mattie jęknęła, przewróciła się na brzuch i wcisnęła twarz 101 Jayne Ann Krentz w poduszkę. Ależ z niej idiotka. Kretynka. Tępa pała. Świr nięta baba. Zastanawiała się właśnie nad kolejnymi epitetami, gdy usłyszała w korytarzu ciężkie kroki i radosne pogwizdy wanie mężczyzny. W kilka sekund później drzwi się otwo rzyły. - Hej, mała, już się zbudziłaś? Czas wstawać. Zaraz mamy samolot. Przyniosłem ci trochę kawy i bułkę. Bułka jest nie zbyt świeża, ale jadalna. - O, Boże -jęknęła Mattie w poduszkę. W głosie Hugh nieomylnie odkryła ton mężczyzny, który zyskał pewność, że jest panem swej kobiety i całego świata. - Wstawaj i zjedz to, mała. - Hugh położył coś na toaletce i podszedł bliżej, by poufale klepnąć ją po pośladkach. Wierz mi, że wiem, jak się czujesz. Na nic nie mam większej ochoty, jak z powrotem wleźć do łóżka i uwalić się przy tobie, ale musimy się ruszyć. Będziemy mieli mnóstwo czasu dla siebie później. Mattie odwróciła głowę od poduszki i podniosła powieki, pełna najgorszych przeczuć. Hugh szczerzył do niej zęby, a jego szare oczy aż lśniły od seksualnej satysfakcji. Poza tym wyglądał jak co dzień, w dżinsach, koszuli khaki i wyso kich butach. Spojrzała mu za plecy, oceniając odległość do malutkiej łazienki. Warto było spróbować. - Przepraszam cię - powiedziała Mattie grzecznie, usiadła i owinęła się prześcieradłem. - Zwykle rano jestem w nie najlepszej formie. - Napij się kawy. Dostałem ją w sąsiedztwie, w ulicznym stoisku. Smakuje jak mieszanka naparu z palonych opon i kwasu z baterii. Na pewno cię zbudzi. - Hugh wcisnął Mattie kubek, z którego unosiła się para. Przytrzymując prześcieradło, Mattie spojrzała na gęstą, czarną ciecz. Wyglądała i pachniała o wiele mocniej niż kawa z ekspresu, którą piły wszystkie jej przyjaciółki w Seattle. - Rano wolę ziołową herbatę. - Ech, mała. Wyglądasz, jakbyś potrzebowała czegoś moc niejszego, co postawi cię na nogi. Pij do dna. Nie miała siły się sprzeczać. Posłusznie upiła łyk. Jej organizm potraktował ten bodziec jak solidnego kopa. - Miałeś rację, to mnie zbudzi. 102 Dobić do brzegu - Przecież powiedziałem. Maszeruj pod prysznic. Mattie zdobyła się na heroiczny wysiłek i jakoś wstała. Skierowała się prosto do łazienki, wlokąc za sobą przeście radło niczym tren z lekka pogniecionej i poplamionej sukni ślubnej. Powtarzała sobie, że wkrótce znajdzie się w domu. Za dzień lub dwa wróci do miłego, dobrze znanego otoczenia, w którym nie musi się martwić przebudzeniem w podejrza nym nadmorskim hoteliku, u boku obcego faceta. Cholera! Jak mogła się tak wygłupić? Energicznie zamknęła drzwi łazienki i natychmiast spoj rzała na swe odbicie w pękniętym lustrze nad umywalką. Krytycznie oceniła, że wygląda jak chodzące nieszczęście. Włosy jej się splątały, a na policzkach i pod oczami miała wielkie cienie. Zastanowiło ją, czy Evangeline właśnie tak się czuje po ciężkiej nocy. Puszczone prześcieradło wolno osunęło się na podłogę. Czerwona sukienka, która poprzedniego wieczoru wydawała jej się śmiała i seksowna, teraz, stłamszona w obwarzanek wokół talii, wyglądała tandetnie. Mattie zdjęła ją z siebie, obróciła się i weszła pod prysznic w kabinie z blaszanymi ściankami. Długo stała pod nędznym strumykiem zimnej wody, usiłując wymyślić, jak poradzić sobie z sytuacją, do której sama doprowadziła. Jedno było pewne. Hugh stanie się teraz nie do zniesienia. Mattie podejrzewała, że w jego przekonaniu ostatnia noc definitywnie rozwiązała wszystkie problemy. Dla Hugh wszystko układało się w prosty łańcuch następstw. Najczę ściej myślał bardzo prostolinijnie, nie kłopocząc się dziele niem włosa na czworo. Niewątpliwie nabrał więc przekona nia, że ich ,,romans" znów jest aktualny. Drzwi do łazienki raptownie się otworzyły. - Masz, mała. Twoje spodnie i bluzka. Wyglądają na trochę zużyte, ale nie martw się. Na Saint Gabriel zorganizujemy ci coś nowego. Drzwi ponownie się zamknęły. Mattie uznała, że jednym z najtrudniejszych zadań tego rana będzie dla niej wytrzy manie radosnego nastroju Hugh. Nie wyobrażała sobie, jak tego dokona. Po wzięciu prysznica i ubraniu się odzyskała nieco wigoru. 103 jayne Ann Kreutz Przez okno wpadały do łazienki promienie słońca, a widok turkusowego oceanu w cudowny sposób pomógł jej pozbyć się złych przeczuć, ktdre opadły ją natychmiast po przebu dzeniu. Jakoś mogła sobie poradzić z Hughem Abbottem. Musiała sobie z nim poradzić. Postanowiła zachowywać się chłodno i obojętnie, a cały epizod kwitować mocno zblazowaną miną. Za nic nie mogła podsunąć Hugh myśli, że ta noc bardzo ją zaniepokoiła. - Kiedy odlatujemy? - spytała, siląc się na spokojny ton, gdy tylko wyszła z łazienki. Hugh ogarnął ją żarliwym, zaborczym spojrzeniem. - Za jakieś dwadzieścia minut. Będziemy na Saint Gabriel jeszcze przed południem. - Wspaniale. Nie mogę się doczekać, kiedy stamtąd wyja dę. - Mattie potoczyła spojrzeniem po ich nędznym pokoiku. Wiedziała, że nie zapomni go do końca życia. Hugh prześledził drogę jej sporzenia. - Nie jest to apartament nowożeńców u Ritza, co? - Nie bardzo. - Na Saint Gabriel jest niewiele lepiej, ale mam mnóstwo planów, mała. Zobaczysz. Daj mi tylko trochę czasu. - Jasne. Czas leczy wszystkie rany, prawda? - Mattie podniosła torebkę i zarzuciła sobie pasek na ramię. - Przed odlotem chcę się pożegnać z Evangeline. - Wątpię, czy już wstała. Kobiety jej zawodu mają zwyczaj przesypiać przedpołudnia. Mattie uśmiechnęła się bystro. - Czyżbyś był w tych sprawach autorytetem? Hugh uniósł brwi, wyrażając tym milczące ostrzeżenie. - Bez aluzji, mała. Powiedziałem ci. Żyłem cnotliwie z my ślą o tobie. A po ostatniej nocy muszę przyznać, że warto było poczekać. Mattie poczuła, jak czerwienieje na twarzy, widząc jedno znaczny błysk w jego oczach. Natychmiast zajęła się wyszu kiwaniem wizytówki w torebce i skrobaniem liściku na od wrocie. - Wsunę to pod jej drzwi. - Nie zapomnij przekazać podziękowań ode mnie za tę czerwoną sukienkę - mruknął Hugh, gdy Mattie mijała go, trzymając zawiniątko z rzeczami Evangeline. J04 Dobić do brzegu Zignorowała tę uwagę. Wyszła na korytarz i znalazła się pod drzwiami Evangeline. Przyklękła, żeby wsunąć wizytów kę i położyć pakunek. - Co tam znowu...? - rozległ się zirytowany, zaspany głos z wnętrza pokoju. Evangeline gwałtownie otworzyła drzwi. Ach, to ty złociutka. Dobrą miałaś noc? Mattie szybko wstała. Zamrugała na widok stroju Evangeline, która miała na sobie przezroczysty peniuar z czarnego nylonu, wykończony na dole i przy dekolcie puchatym sztu cznym futrem. Zdążyła też włożyć dopasowane pantofelki na wysokim obcasie, ozdobione tym samym sztucznym futrem co peniuar. - Wyjeżdżam - powiedziała Mattie. - Przyszłam powie dzieć ci do widzenia. 1 pamiętaj, jeśli będziesz kiedyś w Seattle, koniecznie mnie odwiedź. Masz moje namiary na wizy tówce. - Pewnie, że cię odwiedzę. - Evangeline uśmiechnęła się ziewając, a potem szybko uściskała Mattie. - Powodze nia, złociutka. - Zerknęła jej za plecy. - Wyjeżdżasz razem z nim? Mattie obejrzała się i ujrzała Hugh. Stał w nonszalanckiej pozie oparty o poręcz schodów. - A, tak. Za parę minut odlatujemy. - Uważaj na takich, co to lubią wyświadczać człowiekowi przysługi - ostrzegła Evangeline. - Prędzej czy później każ demu się ubrda, że ma cię na własność. - Będę pamiętać. Do widzenia, Evangeline, uważaj na siebie. - Część, złociutka. Sukienkę sobie weź. Fantastycznie w niej wyglądasz, a przerabiać drugi raz już mi się nie chce. Mattie spojrzała na sukienkę i pomyślała, że nigdy więcej nie chce jej oglądać. - Och, dziękuję, ale nie mogę... - Możesz. Mówię poważnie. Masz ją ode mnie w prezen cie. Od kobiety interesu dla kobiety interesu. Mówiłam ci, że musimy trzymać się razem. - Dziękuję. - Mattie wiedziała, że w tej sytuacji nie ma grzecznego sposobu wyrażenia odmowy. Wsunęła czerwoną sukieneczkę do torebki i uśmiechnęła się wątle. - No, to do widzenia. 105 Jayne Ann Krentz - Do zobaczenia. - Evangeline ziewnęła i zamknęła drzwi. Mattie obróciła się i stwierdziła, że Hugh nadal milcząco ją obserwuje ze stanowiska przy schodach. Popatrzyła na niego, chcąc coś powiedzieć, ale nie przyszło jej do głowy nic ciętego. - Gotowa? - Hugh odepchnął się od poręczy. - Tak. Mały czarterowy samolot wylądował na jedynym pasie startowym wyspy Saint Gabriel na pięć minut przed oberwa niem chmury. Zanim pilot zdołał skończyć kołowanie przed terminalem, czyli budą z falistej blachy aluminiowej, deszcz lał jak z cebra. Mattie zdziwiła się, że ulewa dodaje jej skrzydeł. Wysko czyła ze śmiechem na płytę lotniska i puściła się biegiem do falistej budy. - Nie martw się. To zaraz przejdzie - zapewnił Hugh, chwytając ją za rękę. Razem wpadli do terminalu. Mattie strząsnęła krople deszczu z włosów i zaczęła nasłu chiwać głośnego bębnienia o dach. Jednocześnie rozglądała się z zaciekawieniem dookoła. W budynku terminalu siedzia ło kilku ludzi. Pozdrowili Hugh z naturalną swobodą, należną dobremu znajomemu. Wszyscy natychmiast przenosili wzrok na nią. - Hej, Abbott, coś ty z sobą przywiózł? Małą pamiątkę? spytał jakiś mężczyzna. - Poznaj moją narzeczoną. Mattie Sharpe. Mattie niespokojnie drgnęła. Było gorzej, niż się spodzie wała. Hugh poukładał sobie wszystko w głowie tak definityw nie, że przeszło to jej najśmielsze wyobrażenia. - Miło mi panią poznać, Mattie. - Życzę pani szczęścia. Abbottowi przyda się kobieta. Nabierze trochę manier. - Kiedy ślub? Hugh uśmiechał się na prawo i lewo, prowadząc Mattie do wyjścia z małego budynku. - Nie martwcie się, chłopcy. Wszystkich zaproszę na przy jęcie. Na zewnątrz czekał na nich jeep. Deszcz już przesuwał się dalej, zostawiając po sobie parującą, soczystą zieleń. Wbrew 106 Dobić do brzegu złym przeczuciom, Mattie poczuła nowy przypływ podniece nia. To była wyspa Hugh, jego dom. Tu chciała przeprowadzić się w ciemno rok temu. Cisnęło jej się do głowy pytanie, jak wyglądałoby teraz jej życie, gdyby wtedy Hugh zgodził się zabrać ją z sobą. - Spodoba ci się tutaj - oznajmił, zajmując miejsce za kierownicą. Nie odpowiedziała. - Najpierw załatwimy ci jakieś ubranie. Ta czerwona sukieneczka jest świetna, ale chyba nie możesz w niej chodzić na okrągło, co? - Chyba nie. - Zanim wezmę cię do siebie, zatrzymamy się w mieście. Możesz zrobić zakupy, a ja tymczasem sprawdzę, co słychać w interesach. Droga do miasteczka Saint Gabriel prowadziła po nad morskich klifach. Z jednej strony wyrastała zielona ściana dżungli, z drugiej nisko w dole było widać przepiękny biały piach plaży i załamujące się fale. Niedaleko brzegu stały na kotwicy szary okręt wojenny i duży, smukły statek wyciecz kowy. - Okręty marynarki zawijają tu do portu bardzo regular nie, od lat. Ale ostatnio zaczynamy trochę rozkręcać turysty kę -wyjaśnił Hugh, przekrzykując świst wiatru, wpadającego przez otwarte okna jeepa. - Statek wycieczkowy przypływa raz w tygodniu. Jedna z poważnych sieci chce tu zbudować ekskluzywny hotel. Zaczynają się też zjeżdżać nurkowie. Mówię ci, mała, Saint Gabriel jest na dobrej drodze. Rozwija się. Będziemy częścią tego rozwoju. Prowadził jeepa wąską, krętą drogą. Robił to z dużą wpra wą i absolutną swobodą, jak wszystko, do czego się zabierał. Mattie uświadomiła sobie w pewnej chwili, że zerka na duże, mocne dłonie, trzymające kierownicę. Przypominała sobie, jak w nocy te same dłonie dotykały jej ciała. Trudno było uznać sztukę miłosną Hugh za wyrafinowaną, ale były w niej siła i gwałtowna namiętność, które i tym razem, podobnie jak poprzednio, okazały się nie do odparcia. Mattie zadrżała, przypominając sobie swoje niepohamowa nie. Ostatniej nocy, gdy zbudziła się i zobaczyła nad sobą Hugh, nic nie miało dla niej większego znaczenia niż to, by 107 Jayne Ann Krentz poczuć, że Hugh staje się jej częścią. Ależ z niej idiotka. Kompletna świruska. Miasteczko powstało wokół malowniczego, naturalnego portu o dość zapuszczonym wyglądzie. Najwyraźniej nikt tu nie stawał na głowie, żeby przyciągnąć turystów, którzy zdaniem Hugh zaczynali się pojawiać w Saint Gabriel. - Turystyka jeszcze jest w powijakach - wyjaśnił Hugh, parkując jeepa przed budynkiem, na którego froncie widniał wymalowany napis: Abbott Charters. - Ale niedługo ludzie w Saint Gabriel zrozumieją, że będą bogaci. Wtedy się ruszą, zobaczysz. A teraz chodź, mała, przedstawię cię kilku face tom, którzy dla mnie pracują. Mimo sprzecznych uczuć wobec Hugh Mattie uległa zacie kawieniu. Weszła za Hughem do wnętrza budynku. Było to coś w rodzaju magazynowego baraku z kantorkiem ukrytym w kącie. Na ścianach wisiało kilka ponętnych dziewczyn z kalendarzy. Wszystkie miały stroje przypominające jej czerwoną sukienkę od Evangeline. - Mattie, to są Ray i Derek. Latają dla mnie - oznajmił Hugh, podczas gdy dwaj mężczyźni, jeden młody, drugi w średnim wieku, zdjęli nogi z biurka i wstali. Mattie uśmiechnęła się i wymieniła z nimi uściski dłoni. Obaj mieli typowy wygląd pilotów podrzędnej firmy: pra wdziwi mężczyźni na luzie, nie bojący się nikogo i niczego. Obaj obdarzyli ją spojrzeniem konkwistadorów, ale na tym poprzestali, zdawali się bowiem przyjmować do wiadomości, że obecność Hugh nadaje jej status prywatnej własności szefa. - To rządowe zamówienie na Saint Julian załatwione? spytał Hugh, przystając koło odrapanego metalowego biurka, by wziąć z niego plik papierów. - Byłem tam wczoraj, szefie - lakonicznie wyjaśnił Ray, młodszy z pilotów. - A ty co? Podobno miałeś jakieś kłopoty na Czyśćcu. Wpakowałeś się w sam środek? - Mattie się wpakowała. Na szczęście znalazłem ją na czas. Ale Cormier nie żyje. - O, cholera. Kto go dostał? - Jeszcze nie wiem-powiedziałHugh, odrzucając papiery na biurko. - Ale prędzej czy później się dowiem. Mattie usłyszała w głosie Hugh chłodną pewność. Spojrza108 Dobić do brzegu ła na niego zaskoczona. Dotąd nie zdawała sobie sprawy, że Hugh zamierza wytropić zabójcę Cormiera. - Co masz na myśli, Hugh? - spytała. - Jak chcesz to zrobić? - Nie martw się tym, mała. - Uśmiechnął się i zwrócił do starszego pilota. - Skończyłeś przegląd Cessny? - Tak, szefie. Bez większych kłopotów. - Przewód paliwowy w Beechu też sprawdziłeś? - Naprawiony. - Sprawdzałeś, czy nie ma rdzy? - jasne, szefie. Jak zawsze. - Derek mrugnął do Mattie i dodał konspiracyjnym szeptem: - Kiedy przychodzi do sprawdzania stanu samolotów, on jest cholerną piłą. - Chcesz się znaleźć nad oceanem w zardzewiałym samo locie? Proszę bardzo, twoja sprawa - powiedział Hugh. - Ale niech to nie będzie mój samolot. Dobrych pilotów zawsze znajdę, ale dobry, poręczny samolot jest bardzo trudno kupić. Ray radośnie wyszczerzył zęby do Mattie. - Niech się pani nie przejmuje. Pies, który szczeka, nie gryzie. No, powiedzmy, że przeważnie nie gryzie. Mattie odwzajemniła uśmiech. - Będę o tym pamiętać. Hugh zerknął na nią. - Na pewno chcesz już wyjść po zakupy. Prawda, mała? Dalej na głównej ulicy jest parę sklepów. Może zerkniesz, co tam mają, a ja tymczasem skończę tu interesy. Za parę minut cię znajdę. - Dobrze. - Nieco poirytowana tym, że odesłano ją jak dziecko, które znalazło się wśród dorosłych, Mattie obróciła się na pięcie i sprężystym krokiem ruszyła do drzwi. - Chyba jest zła, szefie - zwrócił uwagę Derek. - Miała ostatnio dużo stresów - wyjaśnił Hugh. Dwa domy dalej Mattie zobaczyła na wystawie dżinsy i bluzki z krótkim rękawem. Weszła do środka i szybko ku piła co trzeba. Nie miała zresztą zbytniego wyboru. W kilka minut później opuściła sklepik i przeszła na dru gą stronę ulicy, chcąc dokładniej przyjrzeć się niezliczonym łodziom w porcie. Było tam kilka jachtów, kilka kutrów ry backich i jeden spory statek wycieczkowy, który miał na 109 Jayne Ann Krentz dziobie świeży napis ,,Abbott Charters". Hugh wyraźnie zaj mował się także transportem wodnym, nie tylko lotniczym. Był zręcznym biznesmenem, obstawiającym wszystkie moż liwości. Przeszła spacerem kawałek nabrzeża, upajając się piękny mi widokami. Miała przy tym dziwne, niepokojące wrażenie, że skądś już je zna. Gdyby przyleciała na Saint Gabriel przed rokiem, miałaby tu swdj dom. Zdumiało ją, że wszystko wygląda tak samo, jak w jej marzeniach i snach. Przechyliła się przez betonową barierkę i nagle wlepiła wzrok w rufę jednej z łodzi. Przez moment nie wierzyła własnym oczom. Patrzyła prosto na powstający obraz. Tkwił na sztalugach, które stały na pokładzie, pośród porozrzucanych szczotek, pędzli, zwojów lin i sprzętu rybackiego. Obraz nie był jesz cze skończony, ale wprawił ją w oszołomienie. Artysta wziął za punkt wyjścia do swego dzieła ospałą, nasłonecznioną główną ulicę Saint Gabriel. Ale bynajmniej nie ograniczył się do odtworzenia przystani, barów i wybla kłych fasad domów ze sklepami. Nie była to sielankowa scenka przedstawiająca raj na wyspie rodem z pocztówki. Było to prymitywne, niesłychanie zmysłowe przedstawienie nie okiełznanego piękna. W na pół wykończonym obrazie dżungla widoczna za miastem pulsowała życiem, a zarazem nie nazwaną groźbą. Woda w porcie stanowiła wyzwanie dla małego przyczółka cywilizacji, choć jednocześnie zawierała także niejasną obiet nicę na przyszłość. Obraz był jednocześnie uniwersalną metaforą kondycji człowieka i wybijającym się pejzażem. Wyraźnie miał kilka wp.rstw, dostępnych dla bardzo różnych widzów. Mattie natychmiast pojęła, że w Seattle sprzedałaby ten obraz za małą fortunę. Może nawet za wielką, gdyby udało jej się otoczyć twórcę nimbem tajemnicy. Nic dziwnego, że instynkt kobiety interesu natychmiast postawił ją w stan pełnej gotowości, jak pies chwytający trop zbiegła po schodkach na dół i zajrzała przez okienko do kabiny łodzi. Musiała znaleźć autora obrazu. Miała nadzieję, że jeszcze nie reprezentuje go inny marszand. Pochyliła się i zawołała: 110 Dobić do brzegu Odpowiedzi nie było. - Jest tam kto? Odczekała chwilę, dręczona niecierpliwością. Gdy nikt nie dał znaku życia, spojrzała na nazwę łodzi, wypisaną na kadłubie, i spróbowała jeszcze raz: - Przepraszam, czy jest ktoś na pokładzie ,,Gryfa"? - Niech się pani nie trudzi - rozległ się głos. - Stary Silk dawno już jest w ,,Piekle". Wróci dopiero, jak go Ber nard wywali za drzwi, co na pewno nie zdarzy się przed północą. Mattie zerknęła w miejsce, z którego dochodził głos, i zo baczyła siwego mężczyznę pochylonego nad zwojem liny. Skórę miał śniadą, zniszczoną, a oczy przymrużone, jakby zawsze świeciło w nie słońce. Stare spodnie wisiały na jego kościstej sylwetce, jakby chciały go złamać w pół, a głowę wieńczyła czapka, którą kiedyś być może zdobiły jakieś wojskowe insygnia. - Dzień dobry - grzecznie przywitała się Mattie. - Szukam człowieka, który namalował ten obraz. - Zgadza się, to Silk. Nic innego nie robi, tylko maluje. Oczywiście jeśli akurat nie pije. - Oczywiście. Rozumiem więc, że teraz pije. - Mhm. Zobaczmy, która godzina. Dochodzi czwarta. W środy Silk zawsze idzie do ,,Piekła" dokładnie o trzeciej. Taki ma zwyczaj. A on pilnuje swoich zwyczajów. - Dziękuję za informację-powiedziała Mattie, odwracając się w stronę schodków. - Spróbuję zajrzeć do tego ,,Piekła". Czy to jest na nabrzeżu? - Mhm. Ale pani raczej nie powinna tam chodzić - mruk nął sceptycznie stary mężczyzna. - Silk bywa trudny w obej ściu, jak sobie trochę wypije. Szczególnie wobec kobiet. Bardzo lubi kobiety, a tu nie ma ich pod dostatkiem. Chyba że czasem trafi mu się jakaś turystka. - Mężczyzna splunął przeżutą prymką tytoniu. - Niewiele kobiet zapuszcza się aż tutaj. Zwykle zatrzymują się na Hawajach. Tu jest gorzej niż w klasztorze, koniec świata. - Naprawdę? Jeśli tak się panu zdaje, to czemu chce pan mieszkać na końcu świata? - Przyzwyczaiłem się. Czego pani chce od Silka? - Chcę zrobić z panem Silkiem mały interes. 111 Jayne Ann Krentz - Tak? To zabawne. Do głowy by mi nie przyszło, że pani robi w takiej branży. Coś za mało ciała. Ale jeśli w tym sęk, to na pani miejscu zainkasowałbym od niego z góry. Silk nie lubi płacić potem, jeśli mnie pani rozumie. - Będę pamiętać o pańskiej radzie - powiedziała Mattie i po schodkach weszła na główną ulicę. Pomyślała, że odgrywanie roli prostytutki straciło dla niej posmak nowości. Stanowczo był czas na powrót do domu. Ale najpierw musiała zdobyć kilka obrazów tego Silka. Nie chciała, by jej wycieczka na wyspy Pacyfiku okazała się kompletną klęską, na co chwilowo się zapowiadało. Rozdział siódmy ,,Piekło" okazało się kolejną klasyczną wy spiarską speluną. Mattie uznała, że ma kompeten cje do wydania takiego sądu, jako że większość minionego wieczoru spędziła w podobnym miej scu. Podobnie jak poprzednia, również ta tawerna była wystawiona na podmuchy bryzy znad oce anu. Pod sufitem pracował rozklekotany wentyla tor. Bardzo długi bar był zaopatrzony wyłącznie w artykuły pierwszej potrzeby: piwo, whisky, rum, czystą i dżin. O ile Mattie zdążyła się zorien tować, nie było ani śladu białego wina. Tłok nie był zbyt wielki, klientela składała się głównie z mężczyzn sprawiających takie wraże nie, jakby całe życie przepracowali w portach i na łodziach rybackich. W kącie siedziała gromadka marynarzy, prawdopodobnie z okrętu, który Mat tie widziała wcześniej na kotwicy. W innym kącie, przy barierce, która oddzielała teren ,,Piekła" od ulicy, siedział człowiek gigant. 113 Jayne Ann Krentz Miał olbrzymią brodę i gęstą grzywę włosów, które niegdyś bez wątpienia były jaskrawo rude. Okrywała go koszula z dru kowanym kwietnym wzorem, rozpięta do pasa. W prześwicie między dwiema częściami koszuli widniał opalony, musku larny tors. Mężczyzna miał też szorty i japonki. Przed nim, na rattanowym stoliku stała szklaneczka z płynem wygląda jącym jak whisky. Siady farby na szortach dały Mattie wystarczającą poszlakę. Wyczarowawszy najpiękniejszy uśmiech właściciela gale rii sztuki, ruszyła przez salę, nie zwracając uwagi na pogwiz dywanie i cmokanie marynarzy. - Czy pan Silk? Jestem Mattie Sharpe z Seattle. Właśnie zobaczyłam obraz, nad którym pracuje pan na ,,Gryfie". Uważam, że jest wspaniały. Chciałabym porozmawiać na temat reprezentowania pana interesów. Wielkolud wolno odwrócił głowę i spojrzał na nią lekko przekrwionymi niebieskimi oczami. Mattie uznała, że lwia twarz dobrze pasuje do reszty postaci. Nie dość że mężczy zna był potężny, to jeszcze wszystko w nim wydawało się wyjątkowo solidnej budowy. Na jej widok oczy mu się rozjaśniły. Mattie nadal się uśmiechała z wyrazem nadziei w oczach. Nigdy jeszcze nie spotkała artysty, któremu nie śpieszyło się do sprzedania swojej pracy. - No, no, no. - Głos pasował do mężczyzny. Był niski i grzmiący, z południowym akcentem. - Więc powiadasz, że jak się nazywasz? - Mattie Sharpe. Mam w Seattle galerię. Nazywa się ,,Shar pe Reaction". Jeśli obraz, który widziałam na łodzi, jest charakterystyczny dla całokształtu pana twórczości, to chcia łabym reprezentować pana interesy. Szeroki, swobodny uśmiech mężczyzny odkrył dwa złote zęby. - Charakterystyczny dla całokształtu, powiadasz? Siadaj, Mattie, pozwól, że postawię ci drinka. Możemy uciąć bardzo miłą pogawędkę o moim interesie. Mattie usiadła. - Dziękuję. Czy mogę mówić do pana Silk, czy też woli pan, żebym używała imienia? - Słoneczko, możesz mówić, jak ci serduszko dyktuje. Ale 114 Dobić do brzegu jeśli nie potrafisz wymyślić nic lepszego, to Silk jest w po rządku. - Odwrócił się i zawołał barmana. - Bernard, chło pcze, przynieś co tam pani sobie życzy. - A co sobie życzy, Silk? - odkrzyknął barman. Silk zwrócił się do Mattie: - Co ma być, Mattie? - Mrożona herbata. - Hej, Bernard, masz dla pani mrożoną herbatę? - Chyba mam trochę herbaty i mam lód. Mogę zrobić na miejscu. Ale to potrwa parę minut. Silk ociężale skinął głową, wyrażając tym zadowolenie. - Nie pali się, Bernard. Będziemy tu z panią siedzieć, poznamy się trochę. Tak będzie, Mattie? Mattie pomyślała dość niespokojnie, że człowiek zwany Silkiem może być nieco bardziej wstawiony, niż jej się po czątkowo wydawało. - Będziemy rozmawiać o pańskich obrazach, Silk. - Daj spokój. O obrazach możemy porozmawiać później. O wiele później. Opowiedz mi o sobie, Mattie. Powiedz, co lubisz jeść, jaki jest twój ulubiony kolor i jak lubisz się dymać. Interesują mnie wszystkie szczegóły. Zawsze zależy mi na tym, żeby sprawić kobiecie przyjemność. Mattie wytrzeszczyła na niego oczy, niepewna, czy dobrze go zrozumiała. Chyba nie mógł powiedzieć tego, co jej się zdawało, że powiedział. - Moja galeria cieszy się sporym rozgłosem, Silk - zaczęła, zresztą bez koloryzowania. - Jestem pewna, że twoje prace będą się w niej znakomicie prezentować. Mają ponadczaso wą wartość pejzażu i olbrzymi ładunek namiętności. Silk uśmiechnął się jeszcze szerzej. - To właśnie ja, Mattie. Bez namiętności jestem niczym. - Wszyscy wielcy artyści wkładają w swą twórczość mnó stwo namiętności. Proszę mnie posłuchać. Jestem na Saint Gabriel tylko przejazdem. Ale gdyby udało nam się podpisać zadowalającą umowę, chętnie wzięłabym z sobą kilka pań skich obrazów. Silk położył łokieć na stole i wsparł na dłoni szeroki podbródek. - Lubisz powoli i na luzie czy szybko i ostro? - spytał. Co do mnie, to mogę tak i tak, ale nie darmo nazywają mnie 115 Jayne Ann Kreutz Silk. Mam jedwabisty dotyk, dlatego jestem lepszy powoli i na luzie. Może życzysz sobie być na górze, co? Nie chciał bym przypadkiem zgnieść takiego maleństwa. Tak, po namy śle widzę, że powoli i na luzie będzie lepiej. Mattie jęknęła i z niechęcią wstała. - Lepiej odłóżmy tę rozmowę na kiedy indziej - powie działa. - Bzdura, Mattie. Świetnie nam idzie. Siadaj tutaj, jeszcze trochę porozmawiamy. - Wielka łapa Silka poruszyła się z zadziwiającą szybkością i zacisnęła się na przegubie jej dłoni. Mężczyzna miał niesamowitą siłę w palcach. - Niech pan mnie puści - powiedziała Mattie bardzo stanowczo. - Spokojnie. Nie gorączkuj się tak, słoneczko. Bernard przyniesie ci za minutkę mrożoną herbatę. Wypijesz sobie bez pośpiechu, porozmawiamy. Potem pójdziemy spacer kiem na ,,Gryfa" i będziemy się pieprzyć do upadłego. Co ty na to? - Powiedziałam, niech pan mnie puści. - Oj, słoneczko, nie bądź taka niecierpliwa. Powiedziałem ci, powoli i na luzie. Wszystko w swoim czasie. - Silk zmie rzył ją radośnie lubieżnym spojrzeniem. - Jestem w najlep szej formie po kilku drinkach. Delikatny jak jedwab, tak mówią. - Nie mam zamiaru oglądać pana w najlepszej formie. Mattie chwyciła szklaneczkę z na wpół wypitą whisky Silka i chlusnęła mu zawartością w twarz. Gigant wrzasnął i trochę rozluźnił chwyt na jej nadgarstku. Wyrwała rękę i szybko odskoczyła poza jego zasięg. - Hej, człowieku, co ty wyrabiasz? - ryknął jeden z mary narzy, zrywając się od stolika. - Puść tę panią. - No, pewnie. Puść ją! - gromko zawtórował mu kompan od stolika. - Ona na pewno woli bardziej cywilizowane towarzystwo. Prawda, proszę pani? - Drugi marynarz rów nież wstał. Zanim złapał równowagę, lekko się zatoczył. Reszta towarzystwa od stolika szybko dołączyła do kole gów, prezentując różne poziomy stabilności. Rozległ się hurgot krzeseł przesuwanych po drewnianej podłodze. Wszyscy goście w ,,Piekle" zerwali się na równe nogi. Entuzja styczne okrzyki zmieszały się w jeden wielki gwar. 116 Dobić do brzegu Silk natychmiast stracił zainteresowanie osobą Mattie. Majestatycznie uniósł się ze swego miejsca, twarz mu się rozpromieniła. - Hej, chłopcy. Wygląda na to, że dzieli nas z tamtymi drobna różnica zdań. Co powiedzielibyście, gdybyśmy zała twili to jak dżentelmeni, którymi przecież wszyscy jesteśmy? - Jasne, Silk. My z tobą. Pomożemy ci załatwić sprawę z tymi marynarzykami. Tylko powiedz słowo. Silk zerknął przez ramię na Mattie. - Nie waż się stąd odchodzić, Mattie. Za minutkę lub dwie wrócę do ciebie i będziemy mogli dalej rozmawiać. Pamię tam, na czym skończyliśmy. - I z dzikim rykiem rzucił się w stronę grupy marynarzy. Stali klienci ,,Piekła" poszli zajego przykładem. Mattie była oszołomiona tempem, w jakim rozwinęła się regularna bitwa. Jedną ręką instynktownie zasłaniając szyję uskoczyła w bok przed lecącym krzesłem. Potem rozpoczęła szybki odwrót ku drzwiom. Mężczyzna, który od czasu przeprowadzki na Saint Ga briel niewątpliwie przestał się golić i używać dezodorantu, chwycił ją za ramię. - Ej, kociaczku, może wyjdziemy razem. Nikt tu nie bę dzie po nas płakał. Mattie wbiła mu łokieć w żebra, a gdy facet zgiął się wpół, wyrwała się z uścisku. Zaczęła szarpać się z zameczkiem torebki. - Panie Silk, słyszy mnie pan? - usiłowała przekrzyczeć tumult. - Słyszę cię dobrze, Mattie. Już do ciebie idę. - Wbił mięsistą pięść w twarz jakiegoś nieszczęśnika i odwróciwszy się do Mattie, przesłał jej szeroki uśmiech. Mattie wreszcie wyrwała z torebki wizytówkę i pomachała nią w powietrzu. - Zostawiam bilet wizytowy na kontuarze. Poszukam pa na jutro rano, kiedy pan... dojdzie do siebie. Naprawdę myślę, że moglibyśmy zrobić interes. I... oj! Piskliwy okrzyk popłochu dobył się z niej w chwili, gdy ktoś wyszarpnął jej wizytówkę z palców. Znajoma męska dłoń chwyciła ją za ramię z taką siłą, że mogło się to skończyć siniakami. 117 Jayne Ann Krentz - Cholera jasna - powiedział Hugh. - Powinienem wie dzieć. Nie mogę zostawić cię samej ani na chwilę, prawda? - Hugh. - Mattie odetchnęła z ulgą. - Dzięki Bogu, że to ty. Muszę powiedzieć, że zaczynałam się trochę niepokoić. Ar tyści są zwykle dość ekscentryczni, ale coś takiego nigdy mnie jeszcze nie spotkało. Hugh ujął ją za kark i pociągnął do wyjścia. - Rozumiem, że to ty wywołałaś tę bójkę. Tym posądzeniem szczerze ją rozsierdził. - Ja?! Jak możesz mówić takie rzeczy? Nie mam nic wspólnego z tą ohydną bijatyką. Próbowałam tylko zrobić mały interes. - O ho ho. - Tak, Abbott, to ona zaczęła - oznajmił barman. - Weszła tutaj i tup, tup prosto do stolika Silka. A Silk jak to Silk... Wiesz, co było dalej. I obaj wiemy, że Miles będzie chciał, żeby ktoś za to zapłacił. - Wystaw rachunek Silkowi - podsunął mu pomysł Hugh. - Nie mogę. Wciśnie nam następny bohomaz. Mamy już na zapleczu całą kolekcję. Nie potrzebujemy jeszcze jednego. - Dobra. Możecie mnie obciążyć wszystkim, czego nie wyciągniecie od marynarki. - Umowa stoi. - Barman z powrotem zajął się wycieraniem szklaneczek i kieliszków, a tymczasem w ,,Piekle" trwała wiel ka wojna. - Zaraz, zaraz-wtrąciła się Mattie.-Nie powinieneś płacić za żadne zniszczenia, Hugh. Przecież to nie twoja wina. - Wszyscy wiemy, czyja to wina. - Hugh pociągnął ją do drzwi. - Ale o mnie się nie martw. Zamierzam dostać zwrot kosztów. Prosto z twojej sakiewki. - Nie waż się tak do mnie mówić - odparła oburzona Mattie. - Jestem całkiem niewinną ofiarą tej historii. Zanim Hugh zdążył odpowiedzieć, znajomy, grzmiący głos rozległ się ponad łomotem pięści i latających krzeseł. - Ej, Abbott, do pioruna! Co ty, chłopie, wyrabiasz? Nie uciekniesz z tą ślicznotką. Ja już jestem z nią po słowie. Zostaw ją w spokoju. Zaraz do niej wrócę. Hugh przystanął i odwrócił się do Silka, który wypłynął nagle z wiru walki, by zgłosić prawo do oddalającego się łupu. 118 Dobić do brzegu - Przykro mi, Silk, ale zaszło drobne nieporozumienie. Mattie należy do mnie. Przywiozłem ją tutaj z Czyśćca. Silk gniewnie wytrzeszczył oczy i zmroził Mattie spojrze niem. - Co ty gadasz? - Niestety, tak jest. Wybacz, ale tymczasem stąd idziemy. - Hej, Abbott, to nie jest fair. - Wiem, Silk, ale takie jest życie. Kto znalazł, ten ma. Mattie się wściekła. - Może przestaniecie o mnie rozmawiać tak, jakbym była kawałkiem wołowiny. - Kieliszek gwizdnąłjej przy uchu, więc instynktownie wykonała unik. Ułamek sekundy później kie liszek roztrzaskał się za jej plecami o ścianę. Masywna dłoń Silka zacisnęła się na wolnym nadgarstku Mattie. - Nic się nie martw, Mattie. Z przyjemnością nauczę Abbotta lepszych manier. Czasem strasznie zadziera nosa. - O, Boże -jęknęła Mattie. - Puść ją, Silk. Masz swoje sprawy. -Hugh usunął się przed krzesłem, które w podskokach przemknęło obok jego buta. - Ale ta cała sprawa jest o to, że chcemy z Mattie iść się pieprzyć... kurza stopa. Silk stracił równowagę i poleciał na podłogę jak podcięty dąb, bo Hugh wykonał jakiś bardzo szybki ruch ręką i nogą. - Mówiłem ci, Silk, żebyś ją puścił - powiedział zaskaku jąco łagodnie. - Wiesz, że ze mną nie ma żartów. Silk oparł się na łokciach i zerknął na Mattie szparkami oczu. - Mówisz, że przywiozłeś ją z Czyśćca? - Tak. 1 chcę się z nią ożenić zaraz, jak tylko pozałatwiam wszystko, co trzeba. Silk popatrzył na niego z jawnym osłupieniem. - Nie wygłupiasz się? Hej, zaprosisz mnie na wesele? Lata już nie byłem na prawdziwym weselu. Mattie westchnęła. - Jasne - gładko powiedział Hugh. - Możesz przyjść na wesele. Silk chwiejnie wstał, otrzepał się i uśmiechnął się do Mattie od ucha do ucha. - Nie martw się, Mattie. Postaram się, żeby było weselisko 119 Jayne Ann Krentz z klasą. Wszyscy będą je pamiętać, to pewne. Zaprosimy całą wyspę. Obrócił się i znowu skoczył w wir walki. - Miejmy nadzieję, że nie uszkodzi sobie rąk-powiedzia ła Mattie, gdy Hugh wreszcie doholował ją do drzwi i przez próg wywlókł na ulicę. - A co za różnica. - Hugh wepchnął ją do jeepa na siedzenie pasażera i usiadł za kierownicą. - Czy tylko o tym potrafisz myśleć? - Talent jest tam, gdzie się go znajdzie. Nie chciałabym, żeby jego kariera artystyczna legła w gruzach z powodu kontuzji ręki podczas bójki w knajpie. - Silk nie ma żadnej kariery artystycznej. Kiedy pracuje, to pracuje dla mnie, a przez resztę czasu siedzi na łodzi i maluje albo idzie do ,,Piekła" i chla. - Hugh z piskiem opon wyjechał z miasteczka. - Od czasu do czasu trafia mu się fart, jak zobaczy go jakaś zabłąkana turystka i uzna, że jest malowniczy. - Rozumiem. Hugh przesłał jej zabójcze spojrzenie kątem oka. - Nie mogę mieć do Silka pretensji, że miał fart dziś po południu. Nie ma co się dziwić, skoro tak się zachowałaś. - No, wiesz. Mówisz to tak, jakbym weszła tam zrobić mu jednoznaczną propozycję - powiedziała zgryźliwie. - A nie było tak? - Pewnie, że nie. Weszłam tam ubić z człowiekiem interes. - I co sobie wyobrażałaś? - burknął Hugh. - Że wejdziesz ot tak, po prostu do baru na nabrzeżu i usiądziesz przy stoliku kompletnie obcego człowieka? Gdzie jest twój zdrowy rozsądek, Mattie? - Przestań sugerować, że wszystko, co się stało, było moją winą. - Przecież było. Już ci to powiedziałem. - Hugh, nie chcę słyszeć na ten temat ani słowa więcej. Wiesz, że nie lubię twoich wykładów. A skoro jesteśmy przy tym temacie, to mam do ciebie jeszcze jedno. Wolałabym, żebyś przestał rozpowiadać na prawo i lewo o naszych mał żeńskich planach. - Dlaczego? Przecież to prawda. - To nie jest prawda. Nie planujemy małżeństwa. Tylko 120 Dobić do brzegu narobisz sobie wstydu, jeśli nie przestaniesz ogłaszać wszem i wobec, że wkrótce staniesz na ślubnym kobiercu. Na chwilę oderwał wzrok od krętej, wąskiej drogi. Zdążył w tym czasie groźne na nią spojrzeć. - Co, u diabła, masz na myśli mówiąc, że nie planujemy małżeństwa? Klamka zapadła wczoraj w nocy. - Żadna klamka nie zapadła! - ryknęła Mattie w odpowie dzi. - Ostatniej nocy po prostu połączył nas seks. Jeśli sobie przypominasz, raz już nam się to wcześniej zdarzyło i wcale nie skończyło się małżeństwem. - Boże, kobieto, znowu chcesz mi to wytykać? - Owszem. Zasługujesz na to. - Przytrzymała się burty jeepa, bo Hugh gwałtownie zahamował. - Dlaczego stanęliśmy? - Sprzeczamy się, więc chcę się skupić na sprzeczce. Hugh energicznie odwrócił się w jej stronę, jedną rękę pozo stawił na kierownicy, drugą wyciągnął wzdłuż górnej krawę dzi siedzenia. - Co cię ugryzło, Mattie? Rano zdawało mi się, że wszystko między nami jest w porządku. - Wiedziałam, że możesz za dużo sobie pomyśleć, ale przecież nie mnie prostować twoje błędne wyobrażenia. Ty mnie nigdy nie słuchasz. - Daj mi szansę. Porozmawiaj ze mną. Powiedz mi, dla czego nie chcesz wziąć ze mną ślubu - zażądał Hugh. - Popatrz na to od innej strony, Hugh. Dlaczego miałabym wziąć z tobą ślub? - Bo mnie kochasz. - Czyżby? - Czuła, że wszystko się w niej gotuje. - Skąd ta pewność? - Zawsze to wiedziałem. - Wydawał się rozdrażniony, a zarazem bezradny jak mężczyzna zmuszony do burzliwej i nie chcianej rozmowy o swoim romansie. - Od chwili gdy spędziliśmy razem noc rok temu. Nawet wcześniej, jeśli chcesz znać prawdę. Nie byłem całkiem ślepy na twoje zachowanie wobec mnie. Zawsze okazywałaś podenerwowa nie i jakby skrępowanie. - To przez stres. - Nie wymawiaj się stresem. Gdybym nawet nie nabrał wtedy pewności, zdobyłbym ją niewątpliwie przez osiem kolejnych miesięcy, kiedy unikałaś mnie jak ognia. Obawiałaś się spotkania, bo wiedziałaś, jakie robię na tobie wrażenie. 121 Jayne Ann Krentz - Aleś sobie wymyślił. - Ostatnia noc rozwiała wszelkie moje wątpliwości. Chcia łaś mnie, Mattie. Przyznajże to, do diabła. Chciałaś mnie. - Nie wiem, co mnie opętało wczoraj wieczorem. To mu siało być przez stres, nie inaczej. - Wcale nie przez stres. Chciałaś mnie. Nie ukryjesz tego. - To, że się kogoś chce, niekoniecznie oznacza, że się go kocha. Jesteś już dość duży, żeby to rozumieć. - U ciebie oznacza. - Skąd wiesz, do diabła! - krzyknęła. - Denerwujesz się, mała. - Pewnie, że się denerwuję. Znowu próbujesz rozwalić mój świat na kawałki. Nie pozwolę ci na to drugi raz, Hugh. Dość czasu zajęło mi zbieranie się w kupę po ostatnim epizodzie. Słyszysz mnie? Więcej ci na to nie pozwolę! - Posłuchaj, mała. Powiedziałem ci, że mi przykro. Ostat nim razem nie wiedziałem, co robię. Popełniłem błąd, którego od tej pory przez cały czas żałowałem. Ale tym razem wszystko ułoży się inaczej. - Czyżby? - spytała zjadliwie, prawie z nienawiścią. - Jasne. - Dowiedź tego. Tym poleceniem na chwilę powstrzymała go w natarciu. Spojrzał na nią zdziwiony. - Co masz na myśli? Jak mam niby tego dowieść? - Czy jesteś pewien, że chcesz się ze mną ożenić? Zrobił się nagle czujny. - Jasne. Czemu inaczej miałbym się bawić w takie absurdy? - Bo wbiłeś sobie do głowy, że musisz mieć żonę, a jak wbijesz sobie coś do głowy, to nie potrafisz myśleć o niczym innym. Bo akurat się napatoczyłam. Bo kiedyś sama chciałam przeprowadzić się z tobą na koniec świata, więc wyobrażasz sobie, że nie będę ci robić takich trudności jak moja siostra. Bo wydaje ci się, że będziesz mógł mną rządzić. Hugh nerwowo przeczesał palcami włosy. - W twoich ustach brzmi to, jakbyśmy mówili o umowie handlowej. - W pewnym sensie to jest umowa. Ty chcesz mieć żonę, a ja wydaję się osiągalna. Siedząc tu, na zagubionej wyspie, nie masz zbyt wielu okazji znaleźć kandydatki na żonę. Jakiś 122 Dobić do brzegu facet na przystani powiedział mi, że mieszkać na Salnl Gabriel to tak jak żyć w klasztorze. - No, wiesz, mała, posłuchaj... - Jest dla mnie dość jasne, dlaczego uparłeś się na mnie, kiedy Ariel zerwała z tobą zaręczyny. Mniej więcej wiadomo, czego można się po mnie spodziewać i na pewno sprawiam wrażenie kogoś, kim będzie łatwiej dyrygować niż Ariel. Bądź co bądź, nie mam zwyczaju robić scen. Nie urządzam publi cznych kłótni. Nie jestem melodramatyczna. - Daj spokój, mała. Jesteś śmieszna. - Nie wydaje mi się - odparła przez zaciśnięte zęby. jestem realistką. Ty natomiast zdajesz się nie pojmować, że nie jestem już tą samą kobietą co rok temu. Następnego ranka po tym okropnym upokorzeniu, na jakie się naraziłam, pod jęłam pewne decyzje. - Jakie? - Postanowiłam nigdy więcej nie grać przy siostrze dru gich skrzypiec. Dość miałam tego w rodzinnym domu. Dość naprzyglądałam się, jak Ariel umawia się na randki, podczas gdy ja wysiadywałam i modliłam się, żeby raz zadzwonił ktoś do mnie. Sprzykrzyło mi się pocieszanie chłopaków, których rzuciła. Dość napatrzyłam się, jak Ariel zgarnia wszystkie gratyfikacje i zbiera wszystkie oklaski. - Rany gościa, Mattie! Ale tym razem czara się przelała, Mattie była tak nakręco na, że nie mogła przestać. - Zawsze upokarzało mnie bycie gorszą siostrą. Jej fochy zawsze przypisywano rozkwitającemu talentowi artystycz nemu, a mnie karmiono wykładami o sztuce panowania nad sobą. To było żałosne. Nienawidziłam łażenia od terapeuty do terapeuty, żeby się przekonać, czy po prostu jestem zakompleksiona i nie osiągam tego, na co mnie stać, czy też stanowię nieuleczalny przypadek. - Oszczędź mi pogadanki o swoich załamaniach z lat dzieciństwa, zgoda? Powiem ci coś, mała. Nie masz zielonego pojęcia, jak wygląda prawdziwe załamanie - powiedział Hugh przez zaciśnięte zęby. - Ty, z twoimi prywatnymi szkołami, lekcjami sztuki i bogatą ciotką. - Jesteś pewien? - spytała groźnie. - Jak cholera, A co, może wiesz, czym jest załamanie? 123 JayneAiw Krentz Wiesz, jak to jest, kiedy masz sześć lat i stary daje dyla z domu, a ty się cieszysz, bo to oznacza, że przestanie cię bić? Kiedy matka oddaje cię do domu dziecka, bo nie wie, jak jednocześnie radzić sobie z tobą i ze swoim spieprzonym życiem? Kiedy wszyscy dookoła ci mówią, że prędzej czy później skończysz w pudle, bo takie z ciebie nasienie? Mattie gapiła się na niego przerażona. Po chwili zmrużyła oczy. - Nie, Hugh. Nie weźmiesz mnie na ten stary numer. - Jaki stary numer? - ryknął. - Nie będziesz umniejszał wagi tego, co czuję, żądając ode mnie litości. Moje uczucia wcale nie są mniej ważne niż uczucia innych ludzi. Wszyscy dookoła mieli prawo do hu morków, a ja nie. Ja zawsze miałam być ta grzeczna. - No, to mam dla ciebie nowinę, mała. W tej chwili nie jesteś grzeczna. Wrzeszczysz głośniej niż przekupa. - Wiesz co? Całkiem mi z tym dobrze. A w tej chwili mam prawo czuć się wykorzystana. Próbujesz się mną posłużyć. Przyzwyczaiłeś się do rozkazywania i ustawiania wszyst kiego po swojemu. Ariel dała ci w zeszłym roku odpór, ale to ci nie dało do myślenia. Zrobiłeś przegrupowanie i postano wiłeś w tym roku zaatakować łatwiejszy cel. Wobec tego wbij sobie do głowy, że nie mam zamiaru jej zastępować. Tym razem nic z tego. Słyszysz? - Mattie, to wcale nie jest tak. - Hugh wyraźnie już się opanował. - Nie jest? Przyczepiłeś się do mnie tym razem, bo wyob raziłeś sobie, że będę ci cholernie wdzięczna za propozycję małżeństwa, więc padnę na kolana, żeby ci dziękować. Niedoczekanie twoje. - Mała, nie gorączkuj się tak - zmitygował ją. - Będę się gorączkować wtedy, kiedy mam na to ochotę. A sprawę załatwimy tu i teraz. Jeśli naprawdę mnie chcesz, możesz tego łatwo dowieść. - Chcę się z tobą ożenić. Czego więcej chcesz, do diabła? - Powiem ci, czego. - Przestała się czymkolwiek przejmo wać, czuła się przyparta do muru i potwornie wściekła. - Nie oczekuj, że zrezygnuję dla ciebie z kariery, przyjaciół i wszystkiego, co mam w Seattle, i przeniosę się na jakieś odludzie, żeby stworzyć ci przytulny dom. 124 Dobić do brzegu - Posłuchaj, mała... - Przestań nazywać mnie ,,małą"! Jeśli naprawdę mnie chcesz, Hugh, to zwiń swój interes, zmień styl życia i przy jacidł, i przeprowadź się do Seattle. Otworzył usta i wlepił w nią osłupiały wzrok. Mattie stwierdziła z satysfakcją, że pierwszy raz zdarza jej się widzieć Hugh Abbotta, który zapomniał języka w gę bie. Z powrotem rozparła się na siedzeniu, założyła ręce na piersi i przyglądała mu się chłodno spod przymrużonych powiek. - Oszalałaś, Mattie? Ja mam wyjechać z Saint Gabriel? Po wszystkim, co tu ruszyłem? - No widzisz, jak zmienił ci się kąt widzenia - powiedziała słodko. - To zupełnie co innego niż proponować mi wyjazd z Seattle. Hugh zamknął usta. Kurczowo zacisnął wielkie łapsko na kierownicy. - Czy ty ze mną w coś grasz, Mattie? Bo ja nie lubię żadnych gierek. - To nie jest gierka. Powiedziałam ci, zmęczyło mnie bycie w czyimś cieniu. Raz, podkreślam, tylko raz chcę mieć świa domość, że jestem pierwsza. Chcę być chciana dlatego, że jestem sobą, a nie dlatego, że zastępuję Ariel. Raz chcę się znaleźć w pierwszym rzędzie. A jeśli nie, to w ogóle nie będę sobie tym zawracać głowy. Hugh zamilkł na długo. Przymrużonymi oczami nieustan nie wpatrywał się w jej napiętą twarz. - Nie wierzę-powiedział w końcu. - Lepiej uwierz. - Chcesz, żebym zrezygnował z Abbott Charters? Zapo mniał o domu, który miałem dla nas zbudować? Zamieszkał w jakimś śmierdzącym mieście, chodził na otwarcia galerii i popijał kawę z ekspresu? Uśmiechnęła się posępnie. - Trudna prośba, co? Akurat tyle samo wymagasz ode mnie. - Ale ja mam tu firmę, którą prowadzę. - Ajatam. - Jak mam postawić Abbott Charters na nogi, mieszkając w Seattle? 125 Jayne Ann Krentz - A jak ja mam prowadzić galerię Sharpe Reaction miesz kając na Saint Gabriel? - To nie to samo - odparł Hugh. - Do diabła, Mattie, nie rozumiesz? Jak się tu przeprowadzisz, zaopiekuję się tobą. - Jeśli przeniesiesz się do Seattle, też mogę się tobą zaopiekować. Zarabiam wystarczająco dużo, żeby utrzymać dwie osoby. - Nie pozwolę ci zrobić z siebie utrzymanka. - Zazgrzytał zębami. - No, widzisz. A ja nie chcę być utrzymanka. - Mała, bądź rozsądna. Rok temu byłaś na tyle chętna, że zamierzałaś się tu przenieść. Kiedy wyjeżdżałem, błagałaś mnie, żebym wziął cię z sobą. - To było w zeszłym roku. - Mattie zaczynała się powta rzać jak zacięta płyta. - Cholera jasna! - Hugh z powrotem zwrócił się w stronę kierownicy i przekręcił kluczyk w stacyjce jeepa. Silnik rykliwie zaskoczył. Mattie mocno zacisnęła powieki, ale nie umiała powstrzy mać łez. Pociekły jej po policzkach. Ze złością otarła twarz wierzchem dłoni. - Mattie, ty płaczesz? - Nie. Nie pozwolę, żebyś drugi raz zmusił mnie do płaczu. Nigdy więcej ci na to nie pozwolę. Hugh długo się nie odzywał. Wreszcie powiedział cicho: - W porządku. Spróbujemy. Mrugnęła i policzki znów jej zwilgotniały. - Czego spróbujemy? - Spróbuję ci pokazać, że jesteś na pierwszym miejscu. Wrócę z tobą do Seattle. Mogę dalej pracować dla Charlotte, więc nie będziesz musiała mnie utrzymywać. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Mattie gwałtownie odwróciła ku niemu głowę. Spojrzała na jego wyrazisty profil. - Nie mówisz poważnie. Wzruszył ramionami. - Zawsze mówię poważnie. - Nie możesz jechać ze mną do Seattle. Nienawidzisz życia w mieście. - Mieszkałem w wielu gorszych miejscach. 126 Dobić do brzegu - Hugh, to szaleństwo. - Owszem, przyznaję. Ale nie umiem wymyślić innego sposobu na pokazanie ci, że chcę cię bardziej, niż chciałem Ariel. A przecież o to w tym wszystkim chodzi. Chcesz do wodu, Mattie? No, to będziesz go miała. Usłyszała w jego głosie posępną determinację i zadrżała. - Nie wierzę, że naprawdę się spakujesz i wrócisz ze mną do Seattle. - Zdaje się, że nieszczególnie mi ufasz, co mała? - Szczerze mówiąc, nie. Knujesz jakiś spisek. Jestem tego pewna. - Wracam z tobą do Seattle i kropka. Koniec rozmowy. - Nie - powiedziała wyzywająco Mattie. - Dla mnie nie koniec. Powinnam ci jeszcze powiedzieć, że ten drobny incydent z ostatniej nocy już się nie powtórzy. - To zrozumiałe. Zresztą i tak nie życzę sobie, żebyś publicznie pokazywała się w tym czerwonym fatałaszku. - Nie mówię o sukience - ryknęła na niego. - Mówię o nas. O spaniu razem. O seksie. O tobie i o mnie w łóżku. Więcej tego nie będzie. Przynajmniej póki nie zorientuję się, o co ci chodzi. - Cholera jasna-powiedział Hugh. - Zaczynam dochodzić do wniosku, że masz bardzo ogra niczony słownik, Hugh. - To przez stres. Kiedy jestem w stresie, zawsze mówię ,,cholera jasna". Rozdział ósmy t-oś cię rąbnęło w twój kurzy móżdżek? - Silk Taggert wepchnął Hugh do ręki butelkę piwa. Chcesz jechać do Seattle, ledwo rozkręciłeś tu biznes? 1 siedzieć tam diabli wiedzą jak długo? Po cholerę ci to? Oszalałeś, Abbott. Różne rzeczy można o tobie powiedzieć, ale dotąd nie myśla łem, że jesteś głupi. - Kobieta, Silk. Trudno to wyjaśnić. - Hugh pociągnął długi łyk piwa i oparł się o grodź. Sie dział na rufie ,,Gryfa" i czekał, aż Mattie skończy wybierać w sklepie przy głównej ulicy produkty potrzebne do obiadu. - Sam nic z tego nie rozu miem. - Już raz próbowałeś szczęścia z kobietą, pa miętasz? Skończyło się klapą. Czemu teraz mia łoby być inaczej? - Mattie jest inna. - Nie wydaje mi się. Po mojemu historia się powtarza. Dziewczyna cię podprowadziła, wy128 Dobić do brzegu ciągnęła na propozycję małżeristwa, a teraz nie chce się tu przenieść i nie chce ci prowadzić domu. - Silk usiadł przed sztalugami i wziął do ręki pędzel. - W zeszłym roku popełniłem błąd - powiedział Hugh. Teraz za to płacę. - Jak długo zamierzasz płacić? - Silk zanurzył pędzel w wodzie, a potem w niebieskiej farbie. - Nie wiem. - Hugh upił następny łyk piwa. Twarz mu się zasępiła. - Pewnie póki nie uda mi się jej przekonać. - A o czym ona chce być przekonana? - Silk przyjrzał się dokładnie dziewiczemu białemu płótnu i zaczął nakładać niebieską farbę w odcieniu popołudniowego nieba nad Saint Gabriel. ~ Że jest dla mnie ważniejsza, niż była jej siostra. - A to ci dopiero. - Silk spojrzał przymrużonymi oczami na ślad po pociągnięciu pędzla. - Życie możesz strawić na przekonywaniu kobiety, że jest dla ciebie najważniejsza. Kobiety nigdy nie można w pełni zadowolić. - Mattie można. W końcu mi się to uda. Potrzeba tylko trochę czasu, żeby zrozumiała, że ja zawsze mówię poważ nie. - A co zrobisz z interesem w czasie przekonywania Mat tie, że jest pierwsza i najważniejsza? - W tym miejscu, staruszku, jest rola dla ciebie. - Nie ma mowy. Nie będę prowadził tego interesu za ciebie. Mogę od czasu do czasu gdzieś polecieć, jak brakuje ci pilotów, albo zrobić coś przy samolocie, ale za szefa robić nie będę. Wiesz, że nie cierpię papierkowej roboty. - Potrzebuję cię, Siik. Jesteś jedynym człowiekiem, które mu mogę bezpiecznie powierzyć firmę na czas mojego pobytu w Seattle. - Nie ma mowy. - To potrwa w najgorszym razie kilka tygodni. - Hugh pochylił się do przodu, oparł łokcie na udach i zacisnął dłonie na butelce. - Muszę trochę posiedzieć w tym Seattle. - Czy ona wie, że myślisz tylko o kilku tygodniach, póki jej nie przekonasz? Hugh obrzucił go marsowym spojrzeniem. - Nie. Ale jeśli otworzysz przy niej swoją wielką gębę, to osobiście ci ją zamknę. 129 Jayne Ann Krentz - Dalej będziesz pracował dla VaiIcourt, tak? - Czemu nie. Płaca dobra, praca lekka. Charlotte Vailcourt sądzi, że zapewnienie bezpieczeństwa firmie jest trudne i niebezpieczne, ale tak naprawdę nie wie, co te słowa znaczą. Nie rozumiem, dlaczego miałbym ją oświecać. Pdki płaci mi fortunę za konsultacje, na pewno mi się to nie opłaca. - No dobra, więc masz ciepłą posadkę. - Silk przydał niebieskiemu niebu odrobinę cytrynowej żółci. - A czy po wiedziałeś tej Mattie Sharpe, z czego przedtem żyłeś? - Nie! - Hugh zmierzył przyjaciela lodowatym spojrze niem. - Nie martw się. Będę milczał jak grób - powiedział cicho Silk. Jeszcze bardziej przyżółcił niebo. - Ale nie znasz kobiet. Jeśli ona wpadnie na to, że chowasz przed nią jakieś sekrety, to będzie kopać tak długo, aż się do nich dokopie. - Potrafię sobie z nią poradzić. Silk parsknął. - już to widzę. Dlatego zostawiasz wszystko tutaj i gonisz za nią do Seattle? Kto tu sobie z kim radzi, szefie? - Dobra, nie mówmy więcej o tym. Nie ma sprawy. Silk energicznie wzruszył ramionami. - Jak sobie życzysz, szefie. Ale pamiętaj, co ci mówię: tracisz czas. Świat się zmienił i kobieta nie chce już tak jak dawniej iść za mężczyzną gdzie bądź i być przy nim choćby się waliło i paliło. Teraz są feministki. Chcą mieć swoją karierę, fikuśne mieszkanko i coś, co nazywają odpowiednim stylem życia. No, i szukają mężów, którzy mają coś do powiedzenia w wielkich firmach, piją białe wino i jeżdżą BMW. - Czyżbyś był znawcą współczesnych kobiet? - Mądry człowiek uczy się obserwując - oznajmił Silk z dużą pewnością siebie. - Widziałem, jak spieprzyłeś sprawę rok temu. Nie chcę znowu patrzeć, jak dobrowolnie ładujesz się w kłopoty. To mnie krępuje. - Mattie jest inna - upierał się Hugh. - Kiedy nabierze do mnie zaufania, przestanie sarkać na Saint Gabriel. - Jasne. - Hej, chcesz przyjść dzisiaj na obiad? Silk uniósł krzaczaste brwi, ciężko zdumiony. - Znowu napichciłeś tego przekręcającego flaki chili? 130 Dobić do brzegu - Nie. Dzisiaj Mattie robi obiad. - Hugh poczuł, że jest bardzo dumny z siebie. Przyjemnie było zaprosić przyjaciela na domowy obiad. Podobało mu się, że może podjąć gościa. Zupełnie jakby był żonatym człowiekiem. - Ona świetnie gotuje. Kazałem jej wybrać jakieś solidne, krwiste steki i ku pić produkty na sałatkę. No, i może jeszcze deser. Co ty na to? Silk rozważył zaproszenie. - Zapowiada się dobrze. Nie jadłem nic domowej roboty, od czasu gdy ta blondyneczka, która została na noc na ,,Gryfie", usmażyła mi jajecznicę. - To było prawie rok temu. - Tak, ale jeszcze mi ślinka leci. Chętnie się załapię. Wątpię tylko, czy panna Mattie Sharpe chce mnie widzieć u siebie na obiedzie. Nie popisałem się przed nią wczoraj. - Wyjaśniłem jej, jak wyglądała sytuacja - powiedział Hugh. Silk nałożył plamę granatu w miejscu, które miało być morzem. - No, jeśli jesteś pewien, że mnie nie otruje, to z przyje mnością przyjmę twoje zaproszenie. - Dobrze. Bądź o szóstej. - Hugh podniósł głowę i ujrzał Mattie zbliżającą się po nabrzeżu. Miała na sobie dżinsy, kupione poprzedniego dnia, i kwiecistą bluzkę z krótkim rękawem. Narzekała na ciasne spodnie i kiczowatość jaskra wej bluzki, ale jego zdaniem wyglądała fantastycznie. Zapew ne dowodziło to jednak tylko niewybredności jego gustu. Hugh wstał. -Jeszcze jedno - powiedział do Silka. - Niech ci nie przyjdzie do głowy wpaść przedtem do ,,Piekła". Silk postarał się przybrać urażoną minę. - Nie martw się, Abbott. Kiedy trzeba, to mam bardzo dobre maniery. Nie będę cię wprawiał w zakłopotanie przy chodząc po pijaku. Masz jakieś wiadomości z Czyśćca? - Nie. Sprawa może trochę potrwać. Ale puściłem wiado mość, że mnie to interesuje. Prędzej czy później powinien być odzew. - Hugh przeskoczył na pomost. - Dostaniemy faceta. - Rezerwuję sobie pierwszeństwo do tego bydlaka, który zdmuchnął Cormiera - zapowiedział groźnie Silk. - Będziesz musiał poczekać. Ja jestem pierwszy w kolej131 Jayne Ann Krentz ce. Nie wiem jeszcze do kogo, ale wiem, że przy okazji facet omal nie zrobił krzywdy Mattie. Silk spojrzał w zadumie na zbliżającą się Mattie, która schodziła właśnie po schodkach na przystań. Trzymała w ra mionach dwie torby pełne artykułów spożywczych. - Nadal uważam, że ona będzie cię prowadzać jak buhaja z kołkiem w nosie, a w końcu cię rzuci, ale muszę przyznać, że ma ikrę. Naprawdę dobrze sobie ze mną radziła, kiedy wczoraj trochę popiłem. Chlusnęła mi whisky prosto w twarz. Potem widziałem, jak zaprawiła gościa, ktdry chciał ją zatrzymać, gdy wychodziła. Hugh uśmiechnął się z dumą, przypomniał sobie bowiem Mattie trzymającą pod bronią Gibbsa. - Tak. To stanowczo jest kobieta dla mnie. Teraz muszę ją jeszcze o tym przekonać. - Za łatwo by było, szefie. Bo tak naprawdę musisz ją przekonać, że jesteś mężczyzną dla niej. Drugi raz. Hugh uznał proszony obiad za olbrzymi sukces. Wie dział, że między innymi o to chodzi w prawdziwym domu. Tak właśnie powinno być, kobieta i mężczyzna tworzą mały światek pełen ciepła i szczęścia, światek, w którym przyjacie le są mile widziani. W przeszłości Hugh nigdy nie miał takie go domu, ale bardzo chciał mieć go w przyszłości. Owszem, nawiedziło go zwątpienie, gdy Mattie ze spoko jem oznajmiła, że nie kupiła zaordynowanych steków, lecz zamiast tego przyrządzi makaron. Nie potrafił przewidzieć, jak Silk zareaguje na modną zdrową żywność. Ale po pierw szym kęsie nabrał pewności, że nie ma się czym martwić. Silk wprawdzie obrzucił danie badawczym spojrzeniem, ale szybko zaczął je pochłaniać jak odkurzacz. Wcześniej Silk czuł się dość niepewnie, gdy przyjaciel otworzył przed nim drzwi małego, drewnianego domku. Szybko jednak odzyskał swobodę, bo Mattie skruszyła lody, wypytując go o obrazy. - Czyli ty i mój stary kumpel Hugh zamierzacie się mach nąć? - Silk sięgnął po trzecią dokładkę sałatki i chleba. - Właśnie-powiedział Hugh. - Zastanawiamy się - zastrzegła Mattie. Hugh spojrzał na nią bardzo groźnie, ale nie zrobiło to na 132 Dobić do brzegu niej wrażenia. Sięgnął po nowe piwo i zaczął pić prosto z butelki, ale po chwili przypomniał sobie o manierach, więc nalał piwa do szklanki. - Jeszcze makaronu, Silk? - Mattie uśmiechnęła się i pod sunęła mu salaterkę. - Jasne. - Silk nabrał sobie solidną porcję. - To najlepsze spaghetti, jakie w życiu jadłem, chociaż miałem okazję pró bować różnych dziwnych rzeczy z makaronu w Malezji i In donezji. Pamiętam makaron ryżowy z orzeszkami ziemnymi i bardzo ostrymi małymi papryczkami, które... Hugh kopnął przyjaciela pod stołem. Silk spojrzał na niego z wyrzutem. Problem polegał na tym, że Silk miał na ogół dobre intencje, nie zawsze jednak wiedział, kiedy trzymać gębę na kłódkę. Hugh zaś był zdania, że im mniej będzie gadania o Indonezji i innych egzotycznych loka lach, które odwiedzali z Silkiem w przeszłości, tym dla niego lepiej. - Chyba znam przepis na tę potrawę, o której mówisz powiedziała Mattie. - Dodaje się melisy i mleczka kokosowe go, tak? - Eee, no tak- bąknął Silk, zerkając kątem oka na Hugh. Coś takiego. - Raz czy dwa to robiłam. Powiedz mi, ile masz obrazów gotowych do sprzedania. Silk wzruszył ramionami. - A kto to wie? Pewnie kilka tuzinów. Jeśli chcesz, to mogę odebrać część od Milesa z ,,Piekła". Naprawdę mówisz poważ nie o wzięciu ich do Seattle? - Jak najpoważniej. - Do diaska. Skąd ci przyszło do głowy, że tam je sprze dasz? Ledwie mogę się ich pozbyć tutaj. - Prawdopodobnie dlatego, że artystyczne gusty miesz kańców Saint Gabriel są żałośnie niewyrobione- powiedziała rzeczowo Mattie. - Większość manifestacji sztuki, na jakie natknęłam się do tej pory, to dziewczyny powycinane z ka lendarzy, tak jak w siedzibie Abbott Charters. - Chwileczkę - przerwał jej Hugh. - To nie ja powiesiłem te dziewczyny. To Derek i Ray. Matte spojrzała na niego nieufnie i zwróciła się z powro tem do Silka. 133 Jayne Ann Krentz - Nie martw się, Silk. Potrafię sprzedać twoje prace. Gwa rantuję. - Czemu myślisz, że dla ludzi w Seattle moje obrazy będą warte furę pieniędzy? - Będą warte, bo ja im powiem, że są warte - wyjaśniła uprzejmie Mattie. Silk z ukontentowaniem popatrzył na nią, a potem wy buchnął śmiechem. - Podoba mi się twdj styl, Mattie. Coś mi mówi, że jeste śmy urodzeni do wspólnego robienia interesów. Hugh miał już coś powiedzieć na temat tej zadziwiającej przyjaźni, rodzącej się na jego oczach, gdy nagle zadzwonił telefon. Niechętnie wstał więc i podniósł słuchawkę. Telefo nowano do niego wyłącznie w sprawach służbowych, a w tej chwili nie miał ochoty na żadne sprawy. Nie stać go jednak było na lekceważenie ewentualnych kłopotów. - Abbott Charters - powiedział machinalnie do słuchawki, przyglądając się Mattie i Silkowi, pogrążonym w ożywionej rozmowie o kontraktach z galeriami. - Abbott, to pan? - Głos był cichy, chropawy i mgliście znajomy. Hugh nagle skupił na rozmowie całą uwagę. - Tak, tu Abbott. - Mówi Rosey. Pamiętasz pan? - Tak, Rosey, pamiętam cię. - A pamiętasz pan, co powiedziałeś? O dużych pienią dzach za informację? - Oferta jest nadal aktualna. - To dobrze. - W głosie Roseya zabrzmiał triumf. -Jestem tutaj i mam, czego pan chcesz. Ale nazwisko będzie słono kosztowało. To niebezpieczne. - Jesteś na wyspie? Na Saint Gabriel? - Tak. Przyleciałem po południu. Trochę przycupnąłem, żeby zobaczyć, czy ktoś za mną nie łazi. Ale chyba jestem czysty. Rozejrzałem się dookoła. Znasz pan stary, nie używa ny magazyn na północ od miasta? Nad samym brzegiem. - Znam. Nad zatoczką, która nazywa się Lily Cove. - Hugh uświadomił sobie, że rozmowa przy stole zamarła. Mattie i Silk wpatrywali się w niego z wielką uwagą. - Bądź pan tam za pół godziny. 134 Dobić do brzegu - W porządku. - Aha, Abbott... - Tak, Rosey? - Przynieś pan gotówkę. Tysiąc zielonych. - Ej, ej, Rosey. Kupuję informację, nie most. - Ta informacja jest tyle warta. Jeśli nie chcesz pan kupić, sprzedam komu innemu. - Nie wygłupiaj się, Rosey. Obaj wiemy, że blefujesz. Kto oprócz mnie chciałby kupić tę informację? - Jeszcze nie wiem, ale wyczuwam, że znalazłoby się paru gości, którzy kupiliby ten towar. - Przecież ci się śpieszy, Rosey. Potrzebujesz pieniędzy dziś wieczorem. Nie stać cię na to, żeby siedzieć i czekać, aż zgłosi się następny kupiec. - Do diabła, Abbott. - W głosie Roseya pojawił się chara kterystyczny, skowyczący zaśpiew. - Chcesz pan usłyszeć nazwisko, to bądź pan za pół godziny w magazynie. Z tysią cem. - Daję pięćset i ani centa więcej. - Niech będzie. Masz pan rację, nie mogę się tu za długo kręcić. Pięćset. Trzasnęło przerwane połączenie. Hugh łagodnie odłożył słuchawkę, po czym spojrzał na Silka i Mattie. - Rosey? - spytała Mattie. - Tak. - Hugh pochwycił pewne spojrzenie niebies kich oczu Silka. - Zdobył nazwisko. Chce pięćset dolarów go tówką. Silk pokręcił głową. - Biedak. Ma urojenia. Trafiła go mania wielkości. - Jakie nazwisko? - spytała z naciskiem Mattie. Z każdą chwilą stawała się bardziej niespokojna. - Nazwisko faceta, który zastrzelił Paula Cormiera. W każ dym razie tak twierdzi Rosey. Z takim szczurem nigdy nic nie wiadomo. - Hugh przeszedł do kuchenki i otworzył metalową szafkę. Pod torbą fasoli, której używał do robienia chili, znalazł rewolwer. - Idziesz na spotkanie z Roseyem? Teraz? Hugh, o co w tym wszystkim chodzi? - Mattie wstała, trzymając w ręce łyżkę, którą nakładała makaron. - Po co bierzesz broń? - Idę porozmawiać z Roseyem, a broń biorę, bo kiedy 135 Jayne Ann Krentz rozmawia się z takimi ludźmi, bezpieczniej jest mieć pod ręką coś strzelającego. - Wsunął rewolwer za pas i podszedł do stołu. O dziwo, przesadzona troska Mattie sprawiła mu przyjemność. - Nie martw się. Niedługo wrócę. - To mi się nie podoba - stwierdziła z naciskiem Mattie. Ani trochę. - Wrócę, ani się obejrzysz. - Pochylił głowę i pocałował ją w czubek nosa. - Silk pobędzie z tobą, póki nie wrócę. Praw da, Silk? - Spojrzał przyjacielowi w oczy. - Jasne - potwierdził Silk. -Jeśli sobie życzysz. Hugh skinął głową. - Życzę sobie. Silk wzruszył ramionami. - Ty jesteś szefem. Chcesz mu dać pięćsetkę? - Jeśli informacja będzie dobra, to chyba tak. - Skąd weźmiesz tyle forsy o tej porze? - Podjadę do biura. Powinno być parę tysięcy w sejfie. Derek i Ray dostali gotówkę za ten sprzęt medyczny, który dowieźli na Saint Julian. Mattie odprowadziła Hugh do drzwi. - Uważaj na siebie. - Jasna sprawa. - A skąd będziesz wiedział, czy Rosey mówi prawdę? Może po prostu poda ci pierwsze lepsze nazwisko, weźmie forsę i ucieknie. - Nie uciekłby daleko - powiedział Hugh. - Chyba starcza mu inteligencji, żeby to wiedzieć. - Pocałował ją jeszcze raz i wyszedł na dwór. Poszedł do jeepa zaparkowanego na podjeździe. Znowu zaczynało padać. Nad wyspą przetaczał się kolejny szkwał. Palmy szeleściły od podmuchów wiatru i w powie trzu unosił się intensywny zapach wilgotnej dżungli. Pomyślał, że będzie mu brakowało Saint Gabriel w czasie pobytu w Seattle. Zapalił silnik i ruszył w kierunku głównej drogi. To dziwne, jak bardzo zadomowił się na tej wyspie przez ostatnie lata. Pierwszy raz w życiu miał gdzieś napra wdę swoje miejsce. Nie mógł się doczekać, kiedy zacznie budować wymarzony dom z widokiem na morze. Wiedział, że Mattie będzie się bardzo podobało w tym domu. Najpierw jednak musiał przeżyć pobyt w Seattle. 136 Dobić do brzegu Wjechał do miasta, minął hałaśliwe tawerny i bary, i zapar kował samochód przed siedzibą firmy Abbott Charters. Otworzywszy frontowe drzwi, ciemnym korytarzem dotarł do kantorku, w którym stał potężny, staroświecki sejf. Włą czył światło. W sejfie leżało prawie pięć. tysięcy dolarów. Hugh zanoto wał w pamięci, żeby z samego rana zanieść pieniądze do banku. Potem odliczył setkami pięćset dolarów, zwinął je w rolkę i wetknął do kieszeni. Postanowił zaksięgować to jako drobne wydatki. W drodze do wyjścia machinalnie rozejrzał się dookoła z dumą i zaborczością. Firma zaczynała się rozwijać. Jeszcze rok lub dwa i będzie gotowa do ekspansji na dużą skalę. Ten interes Hugh uważał za swoje jedyne prawdziwe osiągnięcie w życiu, jeśli nie liczyć tego, że w ogóle udało mu się prze żyć. Znalazł dzięki niemu twórcze zastosowanie dla pienię dzy. To było jego marzenie, jego przyszłość, nadzieja na inne życie niż to, które prowadził od czterdziestu lat. Zastanowiło go, czy Mattie łączy ze swą galerią sztuki podobne nadzieje. Myśl była niepokojąca, więc ją od siebie odsunął. Mattie będzie czuła się dobrze na Saint Gabriel. Już on się o to postara. Po drodze do drzwi jeszcze zerwał ze ściany kalendarz z dziewczynami. Cisnął go do kosza na papiery. W dziesięć minut później zjechał jeepem z drogi i zapar kował wóz w przyzwoitej odległości od opuszczonego maga zynu nad Lily Cove. W milczeniu przeszedł przez dżunglę aż do polany, na której waląca się budowla prezentowała się w świetle księżyca jak trup dinozaura. Ta malownicza sceneria świetnie pasowała do Roseya. Hugh zmarszczył brwi i omiótł wzrokiem polanę w poszuki waniu śladów życia. Taki interes lepiej byłoby załatwić w gwarnym i zawsze pełnym ludzi ,,Piekle", ale Rosey wyraź nie wolał przekradać się chyłkiem. Szczur zawsze pozostanie szczurem. Niedaleko groźnie nachylonej rampy stał odrapany samo chód małolitrażowy. Rosey zapewne wypożyczył go na lot nisku. Mroczna czeluść nad rampą stanowiła niewątpliwie wej ście do budynku. Hugh zastanowił się krótko, uznał jednak, 137 Jayne Ann Krentz że wejdzie bocznymi drzwiami, ktdre stały otworem zwisając na zawiasach. Z ciemnego wnętrza nie dobiegł go żaden dźwięk. Ma zewnątrz deszcz się nasilał. Grube krople wpadały do budyn ku przez szeroko rozwarte wrota używane kiedyś do zała dunku. Hugh wyciągnął rewolwer zza pasa i wolno przesunął się przez prdg. Wiedząc, jak szybko w takim klimacie gnije drewno, badawczo przesunął stopą po podłodze. Czubkiem buta wymacał dziurę. Cofnął nogę i spojrzał na ziemię. Prawie nic nie widział, ale przypuszczenie musiało być słuszne. Deski podłogi tu i owdzie kompletnie przegniły. Należało uważać, bo groziło tu złamanie nogi. - Rosey? Odpowiedzi nie było. Trzymając rękę przy ścianie, Hugh cicho ruszył ku głównym wrotom. Deszcz bębniący o dach głuszył wszelkie wątłe odgłosy. Coś było nie tak. Hugh zdawał sobie z tego sprawę. Gdyby wszystko ułożyło się pomyślnie, Rosey zdążyłby już dać znać o swojej obecności i zażądać pieniędzy. Postać, leżąca w deszczu na rampie, wydała mu się począt kowo kupą starych szmat. Przyklęknął w cieniu z gotowym do strzału rewolwerem i przyjrzał się podejrzanemu kształ towi. Zaklął pod nosem. Rosey, ty durniu. Dlaczego nie umówiłeś się ze mną w mieście? Czemu wymyśliłeś jakąś głupią grę? Odczekał jeszcze minutę, może dwie, ale w końcu coś podpowiedziało mu, że w magazynie nie ma nikogo oprócz niego i Roseya. Wyprostował się i niechętnie podszedł do zmoczonego deszczem kształtu. Ostrożnie wyciągnął rękę i przewrócił ciało na plecy. W sła bym świetle zobaczył dużą, ciemną plamę na przodzie ko szuli Roseya. Spróbował wyczuć mu puls. Rosey cicho jęknął. Zaskoczony Hugh przyklęknął. - Rosey? - To ty, Abbott? - Powieki Roseya drgnęły. - Tak, Rosey. - Sukinsyn mnie dopadł. Myślałem, że byłem ostrożny:.. Powiedz Gibbsowi. Będzie mnie szukał. - Powiem, Rosey. Kto to zrobił? 138 Dobić do brzegu - Rain... - W głosie Roseya pojawił się dziwaczny ton zachwytu, po czym słowo skończyło się dławiącym, krwa wym gulgotem. - Wiem, że pada, Rosey. Zabiorę cię stąd. Powiedz, kto to był, człowieku. Ale Rosey już nie żył. Hugh z wolna wstał i popatrzył na człowieczka, który opuścił ten świat podczas ulewy. Dwóch ludzi zginęło w niecały tydzień. Cholera jasna, po myślał ze złością Hugh. Po prostu wszystko ostatnio za dobrze się układało. A teraz to. Zupełnie jak za dawnych czasów. Mattie nalała Silkowi następną filiżankę zielonej herbaty i patrzyła, jak brodacz zmiata z talerza ostatni kawałek pla cka z patata, który zrobiła na deser. Pochłonął prawie całą blachę. - Od jak dawna mieszkasz na Saint Gabriel? - spytała. - Parę lat - odrzekł Silk z ustami pełnymi placka. - Czyli mniej więcej tyle co Hugh? - Tak. Razem się tu sprowadziliśmy. - Naprawdę? A gdzie byliście przedtem? - Tu i tam. - Silk wyszczerzył zęby. - Krótko mówiąc, bez stałego miejsca pobytu. Hugh robił różne dziwne rzeczy dla Vailcourt, a ja dryfowałem razem z nim i czasem mu w czymś pomagałem. - To fascynujące. Czy moja ciotka wiedziała, że ma cię na liście płac? - Nie. Hugh nie widział powodu, żeby zadręczać ją szcze gółami. On ma osobowość przywódcy. Tacy ludzie interesują się tylko wynikiem. Na rachunkach dla Vailcourt International Hugh wpisywał mnie w drobne wydatki. - Rozumiem. - Mattie ukryła uśmiech. - Czyli znacie się jak łyse konie. - Jasne. Pracujemy razem od lat, - Gdzie go poznałeś? Silk nachmurzył się i jakby zamyślił. - Jeśli dobrze sobie przypominam, to w jakimś barze na wybrzeżu Meksyku. Zapomniałem już, jak się nazywało to miasteczko. Żaden z nas nie został tam długo. Mieliśmy drobny kłopot. 139 Jayne Ann Krentz - Pracowaliście w tamtej okolicy? - Polecieliśmy czarterowym samolotem zawieźć coś face towi, kttiry prowadził tam interesy. To było niezłe zajęcie, szkoda tylko, że szybko się skończyło. Mattie położyła łokcie na stole i oparła podbródek na splecionych dłoniach. - Powiedziałeś, że szybko się skończyło. Co robiliście potem? Silk szeroko się uśmiechnął. - Chcesz mi rozwiązać język plackiem z patatami i her batą? - Zwykła ciekawość - wyjaśniła Mattie i wstała, żeby po sprzątać ze stołu. - Lepiej potrenuj tę ciekawość na szefie. On mnie obedrze ze skory, jak się dowie, że za dużo gadam. - Czemu?-spytała niewinnie Mattie. - Nie lubi rozmawiać o przeszłości. - Z jakiegoś szczególnego powodu? Objedzony Silk rozparł się na krześle. - Wolałby zapomnieć większą część tego, co było. To nie jest człowiek, ktdry ogląda się za siebie. Ostatnio interesuje go tylko przyszłość. - Czy Paul Cormier był ważną częścią przeszłości Hugh? Rozbrajający uśmiech Silka odwrócił uwagę Mattie od jego bystrych niebieskich oczu. - Cormier? Można by powiedzieć, że był jego starym przyjacielem. Hugh jest bardzo lojalny wobec starych przy jaciół. Pewnie dlatego, że nie ma ich zbyt wielu. - Jeszcze kogoś oprócz ciebie? - No - odparł bez zająknienia Silk - teraz jesteś i ty. Mattie napełniła zlew gorącą wodą. - Właściwie to nie znamy się z Hughem zbyt długo bąknęła. - Widzę go pierwszy raz od roku. - Wiem. Opowiedział mi, jak przed nim uciekałaś. Nie podobało mu się to. - Silk pokręcił głową. - Nigdy nie widziałem kobiety, ktdra tak zawróciłaby mu w głowie. Przez te kilka miesięcy chodził jak pomylony. A teraz ciągniesz go do Seattle. On znienawidzi Seattle. - Tak - przyznała Mattie. - Wiem o tym. Nie martw się, Silk. On nie pobędzie tam długo. 140 Dobić do brzegu Silk gwałtownie zmrużył oczy. - Co masz na myśli? - Jestem pewna, że miasto wkrótce go zmęczy. A mną się znudzi, kiedy okaże się, że nie planuję przeprowadzki na Saint Gabriel. Zrezygnuje z wielkich planów małżeńskich i wróci tu, zanim się obejrzysz. - Uśmiechnęła się smutno. Przecież ma tutaj firmę, którą musi prowadzić. Silk spojrzał na nią zdezorientowany. - Chcesz powiedzieć, że zabierasz go do Seattle, chociaż wiesz, że długo tam nie wytrzyma? - Wcale go nie biorę. To on nalegał, żeby mi towarzyszyć. - Tak, ale tylko po to, żeby przekonać cię, że podobasz mu się o wiele bardziej niż twoją głupawa siostra. Sam mi to powiedział. Odgłos jeepa hamującego na podjeździe przeszkodził Mattie w ciągnięciu tej rozmowy. Spłynęła na nią wielka ulga. - Wrócił. - Jasne. A co innego miał zrobić? Spędzić resztę życia na chlaniu w ,,Piekle"? Hugh nie z tych. - Nie. Bałam się, że napyta sobie kłopotów. Ten Rosey, z którym poszedł się spotkać, nie jest najprzyzwoitszym człowiekiem. - Mattie szybko wytarła ręce wystrzępionym ręcznikiem i podeszła do drzwi. Po chwili do ciasnego korytarza wszedł Hugh i potrząsając głową, strącił krople deszczu z włosów. - Hugh! Tak się o ciebie martwiłam. Dzięki Bogu, że nic ci nie jest. - Mattie rzuciła mu się w ramiona. - No, no, no - powiedział Silk z drugiego końca pokoju. Przyjrzał się im dwojgu z uśmiechem zachwytu. - Co za obrazek. Może ta mała wycieczka do Seattle jednak coś da. Zostawiłem ci kawałek placka, szefie. - Dzięki - powiedział Hugh nad głową Mattie. Pochwycił spojrzenie przyjaciela. - Kłopoty? - spytał Silk. - Mhm. - Mattie to przeczuła. - Silk westchnął. Wciąż nie mogę uwierzyć, że Rosey nie żyje - powiedzia ła Mattie w dwie godziny później. Nerwowo spacerowała w kółko po domku Hugh. - Ten, kto go zabił, mógł zabić 141 Jayne Ann Krentz i ciebie. Wiedziałam, że to spotkanie będzie niebezpieczne. Po prostu miałam przeczucie. - Nie było niebezpieczne. W każdym razie nie dla mnie. Hugh otworzył lodówkę i sięgnął po piwo. - Tylko dla Roseya. - Czyli znowu jesteście z Silkiem w punkcie wyjścia. Na dal nie macie pojęcia, kto zabił Cormiera. - Mattie zatarła dłonie i przesunęła je po nagich ramionach. Silk wyszedł przed dwiema godzinami, wysłuchawszy szczegółowej rela cji Hugh ze spotkania w magazynie. Nie wydawał się szczególnie wstrząśnięty śmiercią Roseya. Zareagował tak, jakby był przyzwyczajony do podobnych nowin. - Znajdziemy go. - Jak tego dokonasz, mieszkając w Seattle? - spytała Mattie. - Silk będzie ze mną w kontakcie na wypadek, gdyby coś się wykluło. Seattle nie jest na końcu świata. - Czy policja albo inne rządowe instancje nie mogą zająć się tą sprawą? - Na Czyśćcu na pewno nie. Tam jest przecież zamach stanu, zapomniałaś? - Hugh przeszedł przez pokdj i otwo rzył szafę. Mattie przyglądała się, jak wyciąga stamtąd wytarty mary narski worek w kolorze khaki, ktdry wyglądał tak, jakby kilka razy objechał świat z właścicielem. Opadła na wiklinowe krzesło i przyjrzała się, jak Hugh znosi z sypialni zmiany bielizny i koszule, i wszystkie wrzuca do worka. - Po co ta panika? Czemu musimy wyjechać już jutro? spytała. Atmosfera pośpiechu panowała, odkąd Hugh prze stąpił prdg po powrocie do domu. - Nie ma sensu tutaj siedzieć. Silk zajmie się firmą. Rów nie dobrze możemy jechać do Seattle. - Nie mówisz mi wszystkiego, prawda? To drugie morder stwo zaniepokoiło cię bardziej, niż przyznajesz. Obawiasz się, że tutaj może grozić mi jakieś niebezpieczeństwo, praw da? Posłuchaj, Hugh. Jeśli znalezienie zabójcy Cormiera jest dla ciebie takie ważne, to czemu nie zostaniesz na Saint Gabriel? Mogę jechać do Seattle sama. - Jasne. I znowu będziesz ćwiczyć uniki za każdym ra zem, jak tylko będę chciał cię zobaczyć albo choćby usłyszeć. Nic z tego, mała. Tym razem nie spuszczę cię z oczu. Chcesz 142 Dobić do brzegu dowodu, że poważnie myślę o naszym małżeństwie, to go dostaniesz. - Nie w tym rzecz, Hugh. Wiem, że poważnie myślisz o małżeństwie. Mam wątpliwości co do przyczyny, dla której chcesz się ze mną ożenić. Przestał pakować marynarski worek, stanął wsparty pod biodra i przyjrzał jej się z kwaśną miną. - Dobrze mnie posłuchaj, mała. Przyczyny są najzwyczajniejsze na świecie. Chcę mieć żonę i dom, prawdziwy dom. Chcę mieć z kim rozmawiać wieczorami, chcę, żeby ktoś wygrzewał mi łóżko, żeby ktoś siedział ze mną przy stole. Żeby kogoś obchodziło, dlaczego się spóźniam do domu, jeżeli się spóźniam. Co tu jest do wątpienia? Zaczęła wyłamywać sobie palce. - Wiele kobiet bardzo chętnie by to dla ciebie zrobiło. - Nie chcę kobiet. Chcę ciebie. - Podszedł do niej dwoma długimi krokami i podniósł ją z krzesła. -1 więcej nie próbuj proponować, że wyjedziesz do Seattle, a ja zostanę tu, na Saint Gabriel. Rozumiesz? Mattie popatrzyła na niego smutno. - Myślę, że nic z tego nie wyjdzie, Hugh. - To moja sprawa, mała. Ja zawsze doprowadzam sprawy do końca. Rozdział dziewiąty W trzy dni później Mattie wzięła kanapkę od przechodzącego z tacą kelnera i rozejrzała się po eleganckim towarzystwie, tłoczącym się w presti żowej galerii w Seattle. Wszędzie było pełno plastikowych szampanowek. Tkwiły w dłoniach gości, wysypywały się z koszy na odpadki, stały we wszystkich miej scach, gdzie można je było postawić. Mnóstwo było też papierowych serwetek, kanapek i okru chów oraz podartych programów. Większość obe cnych wydawała się bardziej zainteresowana eks ponowaniem własnej osoby niż oglądaniem płó cien, wiszących na ścianach. Nie znaczyło to bynajmniej, że prezentowane obrazy nie są dobre. Przeciwnie, były. Wiele ekspo natów zaliczano do nawybitniej szych osiągnięć awangardy Zachodniego Wybrzeża. Bądź co bądź, była to retrospektywna wystawa Ariel Sharpe. Płótna zgrupowano w czterech działach, zgod144 Dobić do brzegu nie z periodyzacją całej twórczości artystki. Wyróżniano w niej cztery wyraźnie odrębne okresy: Wczesny Ciemny, Badawczy, krótkotrwały Okres Żywiołu i ostatni, który ochrz czono mianem Wczesnego Dojrzałego. Do Mattie dolatywały strzępki prowadzonych wokół roz mów. ,,Co za niewiarygodne emocje, od samego początku... wspaniała kolorystyka, nawet w tych obrazach z Wczesnego Ciemnego Okresu, kiedy interesowała ją tylko czerń i brązy... poczucie czegoś nieuniknionego jak kataklizm... zaskakują ce, wręcz szokujące prowadzenie linii, ale w tym czasie rozwodziła się z Blackwellem, a takie przeżycia zawsze wy wierały na nią wpływ. Jest niezwykle uczuciowa... nieco surowe, nawet toporne, Art Brut, jeśli miałbym klasyfikować, ale te są z Okresu Żywiołu..." Mattie bez trudności dostrzegała w dziełach siostry ślady wielkiego talentu. Wspaniałe wyczucie linii i kolorystyki, a do tego wielki ładunek emocjonalny zawarty w abstrakcyjnych formach, wynosiły tę twórczość wysoko ponad przeciętność, do sfery dzieł wybitnych. 1 bardzo drogich. Mattie skubnęła kanapkę i nieświadomie zaczęła wystu kiwać na podłodze jakiś rytm czubkiem czarnego pantofel ka. Spojrzała na czarno-złoty zegarek, zdobiący jej nadgar stek. Hugh powinien był przyjść pół godziny temu. Obiecał pokazać się na wernisażu zaraz po spotkaniu z Charlotte Vailcourt. Spotkanie miało się odbyć o czwartej, tymczasem dochodziła już szósta. Mattie wiedziała, że Hugh nie pali się do udziału w wie czornej imprezie, uparła się jednak, żeby przyszedł. Chodze nie na wernisaże stanowiło w jej świecie obyczaj, jeśli więc zamierzał się dopasować do tego świata, mógł się trochę wysilić i przy okazji czegoś o nim dowiedzieć. Ze zniecierpliwieniem ponownie zerknęła na zegarek. Za czynała podejrzewać, że Hugh celowo przeciąga spotkanie z ciotką, żeby uniknąć obecności na wernisażu. Właśnie za stanawiała się, czy nie zadzwonić do biura Charlotte, kiedy znajomy głos zawrócił ją z drogi przez zatłoczoną salę. - O, Mattie. Wróciłaś z raju. Myślałem, że jeszcze z ty dzień cię nie będzie. Podobno wybierałaś się na wakacje. 145 Jayne Ann Krentz Mattie odwróciła głowę i uśmiechnęła się do wysokiego blondyna o wyglądzie wikinga, który nadchodził, przedzie rając się przez ciżbę ludzi. - Cześć, Flynn. Jakoś się pośpieszyłam. Raj nie sprostał oczekiwaniom, plan wycieczki legł w gruzach. Pewnie zresz tą można się było tego spodziewać. Tak to jest z turystyką organizowaną. - W każdym razie cieszę się, że wróciłaś cała i zdrowa. Flynn Grafton wyróżniał się według wszelkich możliwych kryteriów. Obfite jasne włosy zaczesywał do tyłu i wiązał je na karku w koński ogon. Fryzura ostro kontrastowała z czer nią stroju, składającego się z marszczonych spodni, koszuli z luźnymi rękawami i wysokich butdw zapastowanych na wysoki połysk. Jedyną ozdobą był srebrny wisior, egipski ankh, krzyż z pętlą u góry. - Zdaje się, że Ariel odniosła kolejny sukces. Wystawa robi furorę - powiedziała Mattie. Flynn dumnie skinął głową. - Dobrze wyszło, prawda? Na Elizabeth Kenyon zawsze można liczyć. Tłok jak diabli. Oczywiście przyszła jak zwykle kupa żebraków, którzy łażą z jednego wernisażu na drugi, żeby za darmo się nażreć, ale co tam. Dodają kolorytu. Mattie zachichotała. - Zdaje się, że widziałam Shock Value Frederickson z przyjaciółmi, jak się kręcą na dworze. - Prawie sami głodujący artyści. Ale jest i trochę kupują cych. Interes się kręci, Ariel będzie zadowolona. - No, właśnie. Gdzie się podziewa Ariel? Jestem tu już pdł godziny i jeszcze jej nie widziałam. Przez twarz Flynna przemknął grymas zatroskania. - Nie wiem. Powinna być od kwadransa. Planowała jak zwykle efektowne entree w obecności wszystkich zebranych. Dzwoniłem do domu, ale nikt nie podnosi słuchawki. - To znaczy, że utknęła w korku. - Pewnie tak. - Flynn nieco się odprężył. - Ostatnio była dość nerwowa. Prawdę mówiąc, trochę się o nią martwię. - Wiesz przecież, Flynn, że Ariel ma bardzo wrażliwą naturę. Pokręcił głową i wziął się do przeżuwania kanapki. - To nie to. 146 Dobie do brzegu - Domyślasz się, dlaczego jest bardziej nerwowa niż zwy kle? - Owszem. Zwróciłem jej uwagę, że biologiczny zegar tyka i nie ma na to rady. Ariel jest trzy lata starsza od ciebie, Mattie. Ma trzydzieści pięć. Gdybyśmy chcieli postarać się o dziecko, to powinniśmy się pośpieszyć. Na myśl o tym Ariel wpadła w panikę. Mattie spojrzała na niego zaskoczona. - Wyobrażam sobie. Sądziłam, że Ariel już dawno zrezyg nowała z dzieci. Wyraźnie mi to powiedziała w dniu waszego ślubu. Twierdziła, że to przeszkadzałoby jej w uprawianiu sztuki. Flynn obdarzył ją miłym uśmiechem. - Boi się, bo nazbierała złych doświadczeń. Dotąd nie szło jej w sercowych sprawach. Ma już za sobą jeden rozwód i diabli wiedzą ile zerwanych zaręczyn. - Ariel? Boi się? To bzdura. Wierz mi, Flynn, że w mojej siostrze jest więcej czystej i niezachwianej pewności siebie niż w kimkolwiek innym, może z wyjątkiem jednego faceta, z którym była zaręczona rok temu. - Jesteś jej siostrą, Mattie, ale nie rozumiesz jej tak jak ja. Zresztą mniejsza o to. Cieszę się, że Ariel się spóźnia, i cieszę się z naszego spotkania. Będziemy mieli okazję porozma wiać. Przemyślałem twoją propozycję. Chcę coś wstawić do twojej galerii. Czy na pewno mówiłaś o tym poważnie? - Jak najbardziej, Flynn. Kiedy tylko zechcesz. Ale wiesz, co u mnie wisi. Jestem nastawiona na rynek. To znaczy, że nie wezmę żadnych twórczych eksperymentów. - Wiem, wiem. Myślę o takim cyklu, który doskonale na dawałby się dla klientów Sharpe Reactions. - Ariel dostanie spazmów - ostrzegła go Mattie. - Będzie chciała udusić nas oboje. Zdajesz sobie sprawę z tego, co ona sądzi o pracach, które sprzedaję. Flynn uśmiechnął się kwaśno. - Owszem. Komercjalny chłam. Nie przejmuj się poglądami Ariel. Dam sobie z nią radę. To jest sprawa między mną a tobą. - Jeśli tak mówisz, to w porządku. Ja w każdym razie zawsze chętnie obejrzę to, co mi przyniesiesz. Ariel słusznie uważa, że masz talent. Po prostu w odróżnieniu od niej jeszcze cię nie odkryto. 147 Jayne Ann Krentz - Powiem ci coś, Mattie. Nie odkryty talent jest ludziom potrzebny jak dziura w moście. Dlatego w ciągu najbliższych dni przyniosę ci coś do pokazania. - Urwał i spojrzał ku drzwiom. - O, przyszła. Najwyższy czas. A kto tam z nią jest? Mattie odwróciła głowę i spojrzała we wskazanym kierun ku. Poczuła ściskanie w dołku, którego przyczynę mogła stanowić jedynie zazdrość. Usiłowała opanować to uczucie. - Hugh Abbott - powiedziała do Flynna. - Ariel była z nim kiedyś zaręczona. - A, już wiem. Ten gość z Okresu Żywiołu, tak? - Właśnie. - To był dla niej ślepy zaułek - powiedział Flynn, łatwo przechodząc do porządku dziennego nad obecnością Hugh. - Wtedy też mi się tak zdawało. - Mattie uważnie obser wowała, jak Ariel niczym królowa wkracza na salę pełną ludzi. Tego wieczoru wyglądała szczególnie frapująco, choć zaw sze starała się o to, żeby robić wrażenie. Lśniące czarne włosy, nieskazitelna karnacja i egzotycznie wyglądające zie lone oczy z natury rzeczy stanowiły o dramatyzmie postaci. Swoje stroje Ariel komponowała kierując się tą samą intui cją, która prowadziła ją przez świat sztuki. Od czasu Okresu Wczesnego Ciemnego zdradzała szczególne upodobanie do czarnych kreacji. Wciąż dobrze wyglądała w czerni, choć jej malarstwo stało się tymczasem znacznie bogatsze kolorysty cznie. Tego wieczoru ubrała się w czarną suknię na ramiączkach i czarne sandałki na wysokim obcasie. Z biżuterii włożyła jedynie długie agatowe kolczyki, zwi sające aż do ramion. Gładkie czarne włosy miały przedzia łek pośrodku i tworzyły lśniący klin, który przy wydatnych rysach twarzy Ariel nadawał jej wygląd egipskiej księżnicz ki. Akcentami kolorystycznymi były jedynie na czerwono uszminkowane usta i zadziwiające zielone oczy. Mattie tęsknie pomyślała o czerwonej sukience z Brimstone, którą przywiozła z sobą do domu. Byłby to niewątpliwie przebój wieczoru. Stanowczo powiedziała sobie jednak, że nie mogłaby tu ryzykować takiej niestosowności. Na sobie miała bardzo schludny szary kostium i pastelową jedwabną bluzkę, jak znalazł na taką okazję. Tylko artystom uchodziły różne ekstrawagancje. 148 Dobić do brzegu Ujrzała Hugh, który niecierpliwie rozglądał się po sali. Włożył tego wieczoru swą jedyną marynarkę, granatową, dość wygniecioną, z metalowymi guzikami, a do tego białą koszulę i dżinsy. Uzupełniały to nieodzowne wysokie buty. O krawacie nie było mowy. Pochwycił jej spojrzenie i uśmiechnął się dość niewyraź nie. Zostawił Ariel w kręgu miłośników i ruszył w jej stronę. - Dobrze znasz tego faceta? - spytał Flynn, częstując się kolejną kanapką. - Dlaczego pytasz? - Bo wygląda na zirytowanego. - Taki już jest. - Mattie ozdobiła usta uśmiechem, bo Hugh zatrzymał się przed nimi i przeszył Flynna nieprzyjaznym spojrzeniem. - Cześć, Hugh - powiedziała. - Chyba jeszcze nie miałeś okazji poznać Flynna Graftona. To wspaniały artysta. A od pół roku także mąż Ariel. Hugh obojętnie skinął mu głową i uścisnął podaną rękę. - Gratuluję - powiedział wesoło. - Dziękuję. Pan jest podobno jej facetem z Okresu Ży wiołu. Hugh spochmurniał. - ja to nazywam trochę inaczej. - Niech się pan nie przejmuje. Dobrze rozumiem, dlacze go nie chce pan być łączony z tym okresem jej twórczości. Wszyscy wiedzą, że w kontekście całości dorobku jest to wycieczka donikąd, niemniej jednak obrazy z tego okresu są bardzo poszukiwane. Ludzie płacą za nie fortunę po prostu dlatego, że to była taka dewiacyjna anomalia. - Czyżby?-zainteresował się Hugh. - Osobiście zawsze miałem dziwny sentyment do prac z tego okresu. Jest w nim coś nieokrzesanego, właśnie ży wioł. Coś jakby wczesny Ashton albo Clyde Harding. Hugh gniewnie skrzywił usta. - Słuchaj, kolego, czy nie masz nic przeciwko temu, że porozmawiam z Mattie kilka minut na osobności? - Ależ proszę bardzo - odrzekł Flynn. - Zobaczę, co słychać u Ariel. Porozmawiamy później, Mattie. - Zgoda. - Mattie upiła trochę szampana, spoglądając śladem Flynna przeciskającego się przez tłum. 149 Jayne Ann Krentz - No dobra, wypluj to z siebie. - Hugh chwycił plastikową szampandwkę od przechodzącego kelnera z tacą. - Co mam wypluć? - spytała uprzejmie Mattie. - Chcesz wiedzieć, dlaczego się spóźniłem i dlaczego przyszedłem razem z Ariel. - Hugh wypił jednym haustem prawie całego szampana. - Chcę? - Odpowiedzi brzmią następująco. A: spotkanie z Char lotte się przeciągnęło. B: Spotkałem Ariel przed galerią, jak wysiadała z taksówki. Nie mogłem udać, że jej nie widzę. - Rozumiem. - W porządku. - Hugh najwyraźniej uznał temat za wy czerpany, bo spojrzał na Mattie bykiem. - To teraz wyjaśnij, co jest z tobą i tym Graftonem? Mattie zerknęła na niego szczerze zdumiona. - Słucham? - Patrzył na ciebie w taki sposób jak pies na kość. Zjadał cię wzrokiem. Mattie wzruszyła ramionami. - Jest artystą. Artyści zawsze okazują uczucia tak czy inaczej. Flynn chce, żebym wzięła do galerii kilka jego prac. Zgodziłam się. I to wszystko. Co postanowiliście z Charlotte? Hugh zmarszczył czoło. Sprawiał wrażenie, jakby chciał podjąć temat Flynna Graf tona. Zrezygował jednak, choć było widać, że niechętnie. - Słodka przyszłość, tak jak przewidywałem. Charlotte z przyjemnością będzie dalej korzystać z moich usług. Mó wi, że mogę pracować w siedzibie firmy, dopóki mi to odpo wiada. Nie będę musiał podróżować, - Co będziesz robił tu, na miejscu? - Charlotte chce, żebym opracował nowy system bezpie czeństwa dla biur Vailcourt na całym świecie. Powiedziałem jej, że nie ma z tym problemu. - Tylko zastanów się, jak długo będzie ci to sprawiać przyjemność, Hugh. Moim zdaniem taki człowiek jak ty sprawdza się w polu, a nie za biurkiem. - Przyda mi się to doświadczenie - powiedział. - Im więcej się nauczę o papierkowej stronie biznesu, tym lepiej. - Bo planujesz w końcu wrócić na Saint Gabriel i wziąć się za Abbott Charters, prawda? Przyznaj się. Tę wycieczkę do 150 Dobie do brzegu Seattle traktujesz jak przelotny epizod, który musisz znosić, póki nie nabiorę rozumu i nie zobaczę swojej jedynej właści wej drogi. Tak jest? - Nie mówmy o Abbott Charters ani o Saint Gabriel. Nie mam w tej chwili nastroju do kłótni. Kto tu do nas idzie? Mattie potoczyła wzrokiem po sali i cicho westchnęła. - Z deszczu pod rynnę. - Co masz na myśli? - Na tym wernisażu jest mnóstwo byłych facetów Ariel. Ten, który się zbliża, to jej pierszy mąż, Emery Blackwell. Z okresów Wczesnego Ciemnego i Badawczego. Byli małżeń stwem pięć lat. - Wygląda na pijanego w belę. - To bardzo możliwe. - Zaniepokojona Mattie przygryzła wargę. Emery ukrywał swoją słabość bardzo skutecznie. Docho dził sześćdziesiątki, miał surowy, choć nieco zaniedbany wygląd godny autora, który w wyrafinowanych kręgach lite rackich był kiedyś żywą legendą. Trzymał się dobrze, mimo coraz częstszego zaglądania do kieliszka. Wprawdzie zaczy nał mu rosnąć podbródek, a i tułów zdradzał pierwsze obja wy zaokrąglenia, ale Emery poświęcał wiele uwagi swoim strojom, te zaś w rewanżu ukrywały wiele jego grzeszków. Imponował gęstą grzywą siwych włosów, a w jego jasnych oczach odbijała się inteligencja, mimo iż były nieco prze krwione. Mattie zawsze lubiła Emery'ego, a on niezmiennie traktował ją jak wuj siostrzenicę. - Miał wiele stresów w ostatnich latach - szepnęła Mattie Hugh. - Kariera załamała mu się już dość dawno, choć wciąż jeszcze dostaje okazjonalne zaproszenia na odczyty i wy kłady. - Znowu stresy, co? Czyżby był to obecnie problem wszystkich mieszkańców Stanów Zjednoczonych? - Na pewno dużej części. - Mattie uśmiechnęła się do Emery'ego, który podszedł do nich i skłonił głowę z wielką dystynkcją. - Mattie, moja miła, wyglądasz jak zwykle wspaniale. Może pojechałabyś ze mną na parę dni na Whidbey. Miałbym muzę. Weź jakieś sportowe szmatki. Będziemy popijać ko niak i rozmawiać o poezji. 151 Jayne Ann Krentz - Jak wiesz, Emery, nie mam szczególnej melodii do poezji. A co do wyglądu, to i ty prezentujesz się dziś znako micie. - Mattie wspięła się na palce i cmoknęła go w policzek. - Również jak zwykle. - To się nazywa styl, moja miła. Niektórzy ludzie to mają... - Emery urwał, by zmierzyć rozbawionym spojrzeniem Hugh. - ...A niektórzy nie mają. Zechciej mnie przedstawić swojemu przyjacielowi z daleka, Mattie. Bo rozumiem, że to przyjaciel, a nie wynajęta obstawa. - Hugh Abbott - oznajmił chłodno Hugh. - Zamierzam ożenić się z Mattie. - Boże mój, Mattie. - Emery zwrócił się z powrotem do niej. Na twarzy miał wyraz jawnego osłupienia. - Powiedzia łem ci, żebyś zaprosiła mnie do towarzystwa na te wakacje. Poleciałaś w dzicz Pacyfiku, no i proszę, co się stało. Wracasz z kiczowatym suwenirem. - Może i jestem kiczowaty, ale Mattie uważa mnie za błyskotliwego. - Hugh wsunął między zęby całą kanapkę i odgryzł dużą część. - Mattie zawsze miała nieco plebejski gust, by. nazwać rzecz delikatnie. Dlatego jej galeria odniosła taki sukces. Może to również wyjaśniać jej problemy z mężczyznami. Mattie zmierzyła obu panów spojrzeniem pełnym dez aprobaty. - Dość tego, obaj przebraliście miarę. Jeśli chcecie się spierać, wyjdźcie na dwór. - To byłoby jak na mój gust stanowczo za bardzo fizycz ne. Nie zniżyłbym się do takiego zachowania, moja miła sprzeciwił się Emery. - ja bym się zniżył. - Hugh wsadził sobie do ust następne go krakersa, przybranego serem z papryką, i zaczął go ener gicznie przeżuwać, eksponując przy okazji uzębienie. W każdej chwili, Blackwell. - O Boże! Skąd ty go wzięłaś, Mattie? - Znikąd. To ciotka Charlotte go znalazła. On dla niej pracuje. - To oczywiście wszystko tłumaczy. - Emery uśmiechnął się dobrodusznie do Hugh. - Charlotte VaiIcourt jest po wszechnie znana z ekscentrycznych pomysłów. - I dobrze płaci-dodał Hugh. 152 Dobić do brzegu Mattie uniosła oczy ku niebu, wznosząc w myślach błaga nie, które niemal natychmiast doczekało się odpowiedzi. Podeszła do nich przystojna kobieta pod pięćdziesiątkę, z dość surowym spojrzeniem. Była imponującej budowy, miała posągową sylwetkę, i niewątpliwie lubiła srebro oraz turkusy. - Dobry wieczór wszystkim - powiedziała wesoło Eliza beth Kenyon. - Mam nadzieję, że dobrze się bawicie. W orzechowych oczach miała triumfalne błyski. Galeria Elizabeth Kenyon należała do najważniejszych na Zachodnim Wybrzeżu, o czym wszyscy wiedzieli. Elizabeth dostarczała dzieł sztuki bogatym kolekcjonerom, których jedyny cel stanowiło uchodzenie za awangardowych mece nasów współczesnej sztuki. Elizabeth była poważana zarówno w eleganckim towarzy stwie, jak i w środowisku ludzi związanych ze sztuką. Mogła wylansować lub zgnoić artystę i z obu tych możliwości czę sto korzystała. Miała reputację osoby umiejącej wmówić klientowi cokolwiek, co jej zdaniem było godne włączenia do zbiorów sztuki. Zarazem jednak nie miała litości dla artystów, którzy jej zdaniem cofali się w rozwoju. Mattie darzyła Elizabeth Kenyon niekłamanym podziwem. Sama miała zupełnie inny gust, jeśli chodzi o sztukę, i sta nowczo za miękkie serce, gdy przychodziło do negocjacji z artystami i klientami, ale dla sukcesów Elizabeth żywiła wiele szacunku. Miała nadzieję, że któregoś dnia Sharpe Reaction osiągnie renomę równą galerii Elizabeth Kenyon. - Dobry wieczór, Elizabeth - powiedział Emery, ponownie wykonując dystyngowany skłon głowy. - Wspaniała impreza, jak zawsze. - Dziękuję ci, Emery. Naprawdę bardzo się cieszę, że przyszedłeś. Twoja obecność zawsze dodaje rangi takim wydarzeniom. - Zwróciła się do Mattie. - Kim jest twój przyjaciel, droga Matildo? - Hugh Abbott - powiedziała Mattie. - Narzeczony Mattie - dopowiedział Hugh, posyłając Mat tie spojrzenie wyrażające lekką dezaprobatę z powodu nie kompletnej prezentacji. Ostrzegawczym błyskiem w oczach dawał jej jasno do zrozumienia, że jest znużony ciągłą koniecznością wyjaśniania swego statusu. 153 Jayne Ann Krentz - Abbott. Abbott. Abbott. Gdzie ja to...? Och, tak-ucieszyła się Elizabeth. - Czy to nie pan jest związany z Okresem Żywiołu w twórczości Ariel? - Przepraszam was - powiedział Emery Blackwell i sięgnął po następnego szampana. - Zdaje się, że właśnie na tę kwestię wszedłem. Chyba powinienem posłuchać, o czym rozmawiają inni. Na razie, Elizabeth. Na razie, Mattie. Zignorował Hugh, ktdry odpłacił mu tym samym. - Cześć, Emery - powiedziała Mattie, akcentując pożegna nie uniesieniem plastikowej szampandwki. Elizabeth zmarszczyła czoło śledząc odwrót Blackwella. - Obawiam się, że nasz drogi Emery nie tylko odchodzi w zapomnienie, lecz i coraz gorzej znosi alkohol. Wolałabym, żeby dziś raczej go tu nie było. Przypuszczam jednak, że nie mdgł się oprzeć pokusie. Mimo rozwodu wciąż żywi coś jakby ojcowskie zainteresowanie dla sukcesów Ariel. - Bądź co bądź, miał swój udział w powstaniu wielu jej wczesnych obrazów - powiedziała Mattie, czując się w obo wiązku wystąpić w obronie Emery'ego. - Poza tym na samym początku przedstawił ją wielu wpływowym ludziom. To z pewnością jej nie zaszkodziło. - Bzdura. Ariel sama znała dużo wpływowych ludzi przez koligacje rodzinne. - Elizabeth uśmiechnęła się do Hugh. Jak długo zamierza pan być w Seattle, Hugh? Hugh spojrzał w oczy Mattie. - Tak długo jak będzie trzeba. - Rozumiem. - Elizabeth wydała się zmylona tą wymijają cą odpowiedzią. Skinęła więc głową im obojgu i oddaliła się do następnych gości. - Matildo, jak się miewasz? - rozległ się nowy głos w oko licach łokcia Mattie. - Nie dalej jak parę minut temu rozma wiałam z twoją siostrą. Powiedziała mi, że twoi rodzice nie mogą być dziś obecni. - Dobry wieczór, pani Eberly. Miło mi, że panią znowu widzę. Ariel ma rację. Tata i mama są zajęci. Mama ma tej wiosny wykłady w prywatnym college'u na Wschodnim Wy brzeżu, a tata pojechał z nią do towarzystwa. Chce skończyć książkę na temat modernistyczno-postmodernistycznego continuum i uznał, że będzie tam miał dobre warunki. Czy zna pani Hugh Abbotta? 154 Dobić do brzegu Starsza kobieta odwróciła się do Hugh. - Abbott? Nie, nie sądzę. - Nagle oczy jej pojaśniały. Chyba że jest pan towarzyszem Ariel z Okresu... - Niech pani nie kończy - powiedział Hugh z kwaśnym uśmiechem. - Jeśli jeszcze raz usłyszę dziś wieczorem o Okresie Żywiołu w twórczości Ariel, to narzygam na tacę z kanapkami. - No, tak. To nie był jej najlepszy okres, prawda? - powie działa pani Eberly, pocieszająco klepiąc Hugh po dłoni. -Ale nie należy z tego wyciągać wniosku, że powinieneś się czuć za to osobiście odpowiedzialny, chłopcze. Zresztą jest i po żytek z tego okresu. - Owszem. Ariel zerwała nasze zaręczyny. Od wielu mie sięcy jestem jej za to serdecznie wdzięczny. - Niezupełnie to miałam na myśli - bąknęła pani Eberly. Ale, ale... po sali krąży plotka o pańskich zaręczynach z obe cną tu Matildą. - To nie plotka, to fakt - burknął Hugh. - Od kogo pani to słyszała? - zainteresowała się Mattie. - Zwykła plotka, wiecie, jak to jest. Pochlebiam sobie zresztą, że jeśli chodzi o plotki, to wchłaniam je jak gąbka, gdzie tylko pójdę. Nie potrafię sobie wyobrazić, że wyjdziesz za mąż za człowieka noszącego dżinsy i buty z cholewami. No, ale przecież podobno przeciwieństwa się przyciągają. - Mattie i ja mamy w gruncie rzeczy dużo wspólnego powiedział Hugh. Mattie promiennie się do niego uśmiechnęła. - Na przykład? - Chcesz usłyszeć całą listę? - spytał z łagodną groźbą w głosie. - To byłoby fascynujące. - Mattie celowo zwróciła się z powrotem do pani Eberly, która przyglądała się tej scenie z dużym zaciekawieniem, zdradzanym przez ogniki w by strych piwnych oczach. - To świetnie, że się widzimy, pani Eberly, bo przy okazji chcę powiedzieć, że mam w galerii nowe czerwone obrazy Lingarta. Może panią zainteresują. - Dziękuję, Matildo. Zatrzymaj je dla mnie, jeśli możesz. Zdaje mi się, że Lingart przechodzi teraz do okresu żółtego. Czerwonych już niestety nie będzie dużo. Dlatego chcę zmonopolizować rynek. 155 Jayne Ann Krentz ~ Obrazy należą do pani - obiecała Mattie. - Ale jeśli podoba się pani twórczość Lingarta, to niech pani koniecznie zobaczy, co przywiozłam z wyprawy na wyspy Pacyfiku. - Naturalnie oprócz tego egzemplarza prawdziwego męż czyzny? - upewniła się pani Eberly, uśmiechając się do Hugh. - Zapewniam, że myślę o znacznie atrakcyjniejszych eks ponatach - powiedziała Mattie. - Autor nazywa się Taggert. Silk Taggert. Zamierzam urządzić mu wernisaż w przyszły piątek. - Możesz na mnie liczyć, Matildo. Uwielbiam to wszystko, co u ciebie kupuję. - Omiotła krzywym spojrzeniem wszyst kie obrazy wiszące na ścianach galerii Elizabeth Kenyon. Zgadzam się, że to wszystko jest bardzo awangardowe i jak najbardziej au courant. Na swdj sposób nawet przejmujące. Ale smutna prawda jest taka, że nie powiesiłabym tego u siebie w domu. Chyba rozumiesz, co mam na myśli? Nie lubię na to patrzeć. A jak kupuję sobie coś do domu, to chcę z przyjemnością to oglądać za każdym razem, gdy wejdę do pokoju. - Jest pani w dobrym towarzystwie, pani Eberly. Medyceusze, Borgiowie i parę innych znamienitych rodów kolekcjo nujących dzieła sztuki miało w przeszłości podobne poglądy. Hugh zmarszczył czoło i już chciał coś wtrącić, ale w tym właśnie momencie tłumek zaczął się rozstępować i ich oczom ukazała się nadchodząca Ariel. Niezwykłymi, szma ragdowymi oczami spoglądała prosto na siostrę. - Mattie. Nie mogę uwierzyć w to, co mówią o tobie i Hugh. - Delikatnie uścisnęła Mattie na powitanie, jednocześ nie mierząc Hugh spojrzeniem spod przymrużonych powiek. - Co ty wyrabiasz, kurczę? - No, wiesz...-bąknęła Mattie. - Wszystko jedno - powiedziała energicznie Ariel, cofając się o krok. - Pogadamy o tym później. To nie jest dobry czas i miejsce. Rozumiem, Mattie, że rozmawiałaś z Flynnem. Na ten temat też chcę zamienić z tobą kilka słów. Jutro wpadnę do ciebie do galerii. - Dobrze - cicho powiedziała Mattie. Podeszła grupa ludzi wyglądających na zasobnych kole kcjonerów. Ariel natychmiast się nimi zainteresowała i razem skierowali się w stronę obrazu z jej Okresu Badawczego. 156 Dobić do brzegu U boku Mattie ponownie zmaterializowała się Elizabeth Kenyon. - Mattie, moja miła, czy zechciałabyś wyświadczyć mi wielką przysługę? - spytała szeptem. - Jaka? - Wsadź Blackwella do taksówki albo sprzątnij go stąd tak, jak potrafisz. Robi się dość przykry w obejściu. Nie chcę, żeby płoszył klientów. Będę na zawsze twoją dłużniczką, jeśli go stąd wyciągniesz. Mattie z jękiem spojrzała w drugi koniec sali, gdzie Emery Blackwell był poważnie zagrożony wylaniem zawartości swo jego kieliszka prosto w dekolt wagnerowskiej damy, już w średnim wieku. - W porządku, Liz. Ale pamiętaj, że mam u ciebie dług wdzięczności. - Dziękuję, moja miła. - Elizabeth uśmiechnęła się i od wróciła, po drodze raz jeszcze zerknąwszy na Hugh. - W jakiś dziwny sposób zawsze zbierasz rozbitków, których Ariel gubi po drodze. Nie mam racji? Mattie zazgrzytała zębami i podeszła do Emery'ego. Mgli ście zarejestrowała, że Hugh przeciska się przez tłum jej śladem. - No i widzimy się znowu, Emery- powiedziała, stanąw szy koło Blackwella. - Szukałam cię. - Zręcznie wyjęła mu z dłoni szampanówkę. - Ktoś bardzo chce z tobą porozma wiać. - Obdarzyła dużą, wagnerowską kobietę przepraszają cym uśmiechem. - Wybaczy nam pani? Emery zawsze jest rozrywany. - Oczywiście - powiedziała dama, nieco rozczarowana. - Mattie, najmilsza, zdaje się, że nadeszłaś w ostatniej chwili - dość bełkotliwie oznajmił Emery, gdy prowadziła go w stronę wyjścia. - Właśnie byłem bliski opuszczenia się z wyjątkowo zdradzieckiego urwiska bez odpowiedniego sprzętu alpinistycznego. Już dobre dziesięć lat nie widziałem tak zbudowanej kobiety. - Emery obrzucił ostatnim rozma rzonym spojrzeniem obfity biust, z którym musiał się roz stać. - Teraz już się takich często nie spotyka. - Nie jestem taki pewien - włączył się swobodnie Hugh. W biurze mam kilka kalendarzy i tam są zdjęcia kobiet zbu dowanych właśnie w ten sposób. 157 Jayne Ann Krentz - To do pana podobne - przyznał Emery. Mattie westchnęła. - Emery,. robisz się pijany. A wtedy zawsze stajesz się nieznośnie przykry. - Miło, że to zauważyłaś. Bardzo się staram. Dokąd idzie my? - Ty jedziesz taksówką do domu - powiedziała Mattie, ustawiając go twarzą do drzwi. - Mam lepszy pomysł. Może pójdziemy coś przekąsić. Oczywiście tylko ty i ja. Tego Żywioła odeślemy do diabła. Hugh przecisnął się za nimi na dwdr. - Nieaktualny pomysł, Blackwell. Mattie i ja mamy już plany. - Szkoda - powiedział Emery. - Hej, Mattie - zawołał Flynn, śpiesząc w stronę całej trójki, - j u ż wychodzisz? - Na to wygląda. - Niech pan nie sądzi, że źle się bawiliśmy- burknął Hugh. - Posłuchaj, Mattie. Przyniosę ci te płótna najszybciej jak będę mógł. - Flynn odprowadził ich do chodnika i poczekał, aż podjedzie do krawężnika jakaś taksówka. - Bardzo się cieszę, Flynn. Ale pamiętaj, co ci powiedzia łam. Ariel nie będzie się to podobało. - O to się nie martw. - Flynn otworzył drzwi taksówki i załadował Blackwella do środka. Mattie Wsunęła się na miejsce obok. - Dokąd jedziesz, do cholery? - spytał Hugh, widząc Mattie w samochodzie. - Myślę, że do domu. Dość mam szampana i zabójczo kalorycznych kanapek. Chcesz jechać ze mną? Emery wysa dzi nas po drodze. Hugh zerknął na nią złym wzrokiem, a potem wsunął się na tylne siedzenie taksówki, obok niej. - Miłego wieczoru - powiedział obojętnie Flynn, wsuwając głowę do samochodu. - Cholera j a s n a - m r u k n ą ł Hugh. - Mam dokładnie te same odczucia - odezwał się Emery Blackwell, gdy taksówka ruszyła. - Nie powinieneś był tam dzisiaj przychodzić, Emery skarciła go Mattie. - Obiecałeś mi przecież, że będziesz 158 Dobić do brzegu grzecznie siedział na Whidbey, priki nie skończysz drugiej książki o przygodach Byrona Saint Cyra. - Nie krzycz na mnie, Mattie. Zasługuję na jakiś odpoczy nek. Przysięgam na honor podstarzałego wykładowcy, który zaprzedał duszę diabłu powieści komercyjnej, że jutro z sa mego rana wracam na Whidbey. Po prostu nie mogłem się powstrzymać, musiałem przyjechać na ten wernisaż. - Prze sunął wzrok i zatrzymał go na Hugh, który wypełniał znaczną część taksówki. -A co z tobą, Abbott? - Jak to, co ze mną? - Czy nie odczuwasz perwersyjnej przyjemności w myśli, że wywarłeś pewien wpływ na twórczość Ariel? Nie masz odrobiny pretensji do artystycznej nieśmiertelności? - To wszystko kit. - Zwięźle to ująłeś. Jak człowiek, który się nie rozdrabnia. Co do mnie, to muszę powiedzieć, że dyskontuję moje chwile sławy zawsze i wszędzie, gdy tylko mam okazję. Splendory są tak ulotne. Czy wiesz, że w tej galerii musiałem wyjaśniać kilku osobom, kim właściwie jestem? Upokarzające doświad czenie. - Nie martw się. Czeka na ciebie nowa sława. Musisz tylko poczekać, aż tajemniczy autor bestsellerów o Byronie Saint Cyrze zechce ujawnić swoją tożsamość - powiedziała deli katnie Mattie. - Przestań się nad sobą litować i pomyśl trochę o dniu, gdy będziesz rozdawał autografy w najbardziej chod liwych księgarniach z bestsellerami. - Boże - jęknął Emery. - Co za los. Autografy w księgarni z bestsellerami. Ja naprawdę podpisałem cyrograf diabłu, Mattie. I to wszystko przez ciebie. - Pierwsza książka będzie w sprzedaży za parę tygodni, Emery. Poczujesz się zupełnie inaczej, gdy zobaczysz, że sprzedaje się jak świeże bułeczki. Wierz mi. W dziesięć minut później taksówka przystanęła przed odrestaurowanym budynkiem z początków dziewiętnastego wieku przy Pioneer Square. Mattie zajmowała tam obszerne mieszkanie na poddaszu. Mattie i Hugh wysiedli. Po krótkiej, cichej sprzeczce Hugh z niechęcią zapłacił za kurs, uwzględniając koszty dojazdu Emery'ego Blackwella do jego rezydencji. Taksówka odjechała, uwożąc Emery'ego Blackwella, roz159 Jayne Ann Krentz partego po królewsku na tylnym siedzeniu. Mattie wykopała z torebki klucze i otworzyła drzwi budynku. - Co za wieczór - mruknął Hugh, przyzywając windę. - Trochę inny niż ten sobotni w ,,Piekle", co? - powiedziała Mattie. - Nie mam nic przeciwko ,,Piekłu". - Lepiej przyzwyczaj się do takich wieczorów jak dzi siejszy - poradziła mu Mattie słodkim głosem. - Chodzę na wernisaże kilka razy w miesiącu, a ponadto odbywam wiele spotkań ze swoimi artystami. Jestem pewna, że bę dziesz chciał mi towarzyszyć we wszystkich wyjściach. Prze cież postanowiłeś stać się częścią mojego życia w Seattle, prawda? - Na tak długo, jak będzie to konieczne - stwierdził ponuro Hugh. Rozdział dziesiąty 1 ej nocy Hugh pierwszy raz przyszło do głowy, że sprawy nie ułożą się tak gładko, jak tego początkowo oczekiwał. Leżał na czarnej skórza nej kanapie Mattie, z rękami założonymi za gło wę, wśród porozrzucanych papierów. Dochodziła druga nad ranem, ale przez wysokie, łukowate okno przestronnego mieszkania Mattie wciąż wi dział mnóstwo neonów. Nocna łuna nad miastem zawsze irytowała Hugh. Wolał aksamitny, pachną cy kwiatami mrok, jaki otaczał jego wyspę. Gdy tylko zamknął oczy, wyobrażał sobie bladą po światę księżyca, spływającą na ocean. Wieczorem, widząc Mattie w jej własnym świe cie, przeżył olbrzymi wstrząs. Większy, niż się spodziewał. Przecież wiedział o galerii. Dlaczego zaskoczyło go więc, że Mattie czuje się jak w do mu wśród przewalających się tam tłumów? Prawdę mówiąc przeczuwał odpowiedź na to pytanie. Nie chciał przyznać, że Mattie należy do 161 JayneAnn Krentz tego świata. Przez kilka ostatnich miesięcy wspominał noc pełną namiętności, po której Mattie żałośnie błagała go, by zabrał ją na Saint Gabriel. ,,Weź mnie z sobą, Hugh. Bardzo cię kocham. Proszę cię, weź mnie z sobą". A w ubiegłym tygodniu był z nią na swoim terytorium, gdzie czuł się swobodnie i sam stanowił reguły. Kiedy przyjechawszy trzy dni temu do Seattle wprowadził się do eleganckiego mieszkania Mattie, był pewien, że prze konanie jej do powrotu na Saint Gabriel stanowi kwestię dni. Sądził, że wystarczy przezwyciężyć zwykłą kobiecą urazę o jego dawne zaręczyny z Ariel. Teraz, gdy opuścili Saint Gabriel, komplikacje wydawały mu się znacznie poważniejsze. Zaczął go gryźć niepokój. W dodatku po dwóch nocach w Seattle miał serdecznie dość spania na kanapie. Odrzucił nakrycie swego zaimprowizowanego posłania i wstał. Przemierzył czerwono-szary dywan, który wyznaczał w wielkim atelier przestrzeń umownie pomyślaną jako salon, i po lśniących deskach podłogi przeszedł do okna. Stał tam długo i przyglądał się, jak prom przecina wody Zatoki Elliotta. Nie uspokoiło go to, więc przeniósł się do części kuchennej i po ciemku zaczął szperać wśród zapasów, aż w końcu znalazł torbę z bułeczkami owsianymi, które Mattie kupiła na śniadanie. Wyciągnął jedną i odgryzł kęs. Nie przypuszczał, by kiedykolwiek miał zostać miłośnikiem otrąb owsianych, ale jadł już w życiu gorsze rzeczy. Na przykład pomidory Cormiera. To wspomnienie przywiodło za sobą następne, niektóre przykre. W większości występował jednak obraz Cormiera z czerwoną plamą na piersi. Nigdy nie miał wielu przyjaciół. Cormier był jednym z nie licznych. Prawdę mówiąc, przez pewien czas był nawet dla niego kimś więcej niż przyjacielem. We wczesnych latach prawie mu ojcował. Hugh szukał wtedy swojej drogi i sposo bu na sprawdzenie się w roli dojrzałego mężczyzny. Paul przekazał mu wiele z tego, co ważne. Nauczył go, jak mieć dumę i postępować honorowo, a przede wszystkim jak prze żyć. Nagle Hugh bardzo dotkliwie uświadomił sobie swą samo tność. Ostatnio zdarzało mu się to coraz częściej. Raz tylko 162 Dobić do brzegu całkowicie pozbył się tego poczucia, wtedy gdy kochał się z Mattie. Słysząc cichy szmer na górze, odwrócił się i spojrzał w stronę nie obudowanej antresoli, na której Mattie urządziła sobie sypialnię. Antresolę obiegała jedynie lśniąca metalowa balustradka z czerwoną poręczą. Łóżko Mattie kryło się w cieniu za tą balustradka. Mattie mogła rozpędzić jego uczucie samotności. Podjął decyzję. Odłożył na wpół zjedzoną bułeczkę i pod szedł do wąskich, spiralnych schodków. W milczeniu wspiął się po kutych stopniach do gniazda Mattie. Tego wieczoru w galerii przeżył chwile prawdziwego za niepokojenia. Flynn Grafton i Emery Blackwell obskakiwali Mattie tak, jakby już wcześniej rościli sobie do niej jakieś prawa. Wcale nie było pewne, czy uda mu się utrzymać Mattie przy sobie. Mógł ją stracić. Wiedział jednak, jaki jest jedyny sposób, by potwierdzić swe roszczenia. A potrzebował w tej chwili potwierdzenia jak rzadko. Musiał się przekonać, że Mattie nadal pragnie go fizycznie, nawet jeśli próbuje sobie wmówić, że nie chce go za męża. Musiał wiedzieć, że przynajmniej w pewnym sensie Mattie wciąż należy do niego. W tym samym sensie, w jakim nale żała do niego, gdy spędzili pierwszą wspólną noc. iMattie wciąż jeszcze była daleka od zaśnięcia, gdy wyczu ła obecność Hugh w pobliżu łóżka. Już dwie godziny jałowo przewracała się z boku na bok w swojej fortecy na górze. Częścią ja wiedziała, że to się stanie, jeśli nie tej nocy to następnej albo jeszcze następnej. Wkrótce. Tego, co nieod wołalne, nie można długo odwlekać. Wzajemny pociąg mię dzy nią i Hughem był zbyt silny. Mattie obawiała się jednak swych uczuć do Hugh. Nie była pewna, czy przypadkiem nie kocha go nadal. Znów powoli przekręciła się na drugi bok i wtedy go zobaczyła. Stał nad jej łóżkiem; mając na sobie tylko slipy. - Hugh? - Powiedz, że mnie chcesz, Mattie. Daj mi przynajmniej tyle. - Chcę cię, wiesz dobrze. Przecież nie o to chodzi. 163 Jayne Ann Krentz - Teraz o to. - Pochylił się, uniósł koc i wsunął się do łóżka obok niej. - Jeśli mam cię nie dotykać, to nie dotknę. Ale nie wytrzymam dłużej sam na tej kanapie. - Wyciągnął rękę i pogłaskał ją po ramieniu. - Za wiele nocy spędziłem samo tnie, mała. Mattie odszukała wzrokiem jego twarz, potem westchnęła z rezygnacją, uniosła się na łokciu i pocałowała go w usta. Palcami pieszczotliwie musnęła jego tors. - Mattie... - Hugh dobył ten jęk ulgi z bardzo głęboka. Uniósł się i pchnął Mattie na poduszki. Potem opadł na nią jak wagon z toną cegieł. Mattie leżała przygwożdżona do materaca, otwierając usta dla Hugh. Wyraźnie czuła wielkie dłonie zaborczo przesuwa. jące się po jej ciele. Objęły piersi, przeniosły się na brzuch /'i jeszcze niżej. Hugh kolanem rozchylił jej uda i odnalazł palcami najintymniejsze miejsce. Mattie głośno złapała powietrze, prawie natychmiast po czuła tam ciepło i wilgoć. Język Hugh wypełniał jej usta. Wypchnęła biodra, głowę odchyliła do tyłu. - Dobrze, mała. O, tak. Jesteś gorąca i wilgotna. O, tak. Szybko usadowił się między jej nogami, po czym wyciąg nął ramię, by opleść jej nogi na swych biodrach. - Trzymaj mnie mocno, mała. Weź mnie do środka i trzy maj. Mattie poczuła to gorąco i poddała się gwałtownej fali podniecenia. Chciała powiedzieć mu, żeby trochę zwolnił, ale nie przychodziło jej na myśl ani jedno słowo. Przy Hugh wszystko działo się błyskawicznie. Kochanie się z nim było podobnym doświadczeniem jak bieg przez dżunglę lub wal ka z falami w morzu. Wydawało się, że nie można tego robić powoli, delikatnie, w cywilizowany sposób. - Czuję cię - powiedział z chrapliwym zachwytem, wdzie rając się coraz głębiej. - Mała, jaka jesteś miła w środku. I już nabierał rozpędu, wypełniał ją i opuszczał, alarmując zakończenia wszystkich jej nerwów. Zndw pocałował ją w usta, upajając się uczuciem posiadania. Mattie zamknęła oczy. Pozwoliła, by pękły wszelkie więzy, ktdre jeszcze trzymały ją na ziemi. Objęła Hugh i wtuliła się w niego jak mogła najmocniej. Był to szaleńczy pęd przez noc z dzikim, olbrzymim 164 Dobić do brzegu wilkiem. Wreszcie Mattie poczuła, że jest wolna i znalazła swojego partnera. Nie było w tym pędzie nic łagodnego ani delikatnego, ale gdy wszystko skończyło się burzą drobnych, rozkosznych skurczy, ożywiających całe ciało, Mattie była w ekstazie. Wcisnęła twarz w poduszkę i łapczywie chwytała wielkie porcje powietrza. - Mattie? - Tak? - Od dzisiaj śpię na gdrze z tobą. Czy w tym przynajmniej się zgadzamy? - Tak. - No, widzisz? - Hugh zachichotał w ciemności i przeto czył się na plecy. Naprawdę mamy wiele wspólnego. ~r Seks nie jest wszystkim, Hugh. - Nie, ale daje dobry początek-powiedział z rozleniwię- ':, niem i satysfakcją. - Nawet lepiej niż dobry. A to nie wszyst ko, co mamy wspólnego - dodał, potężnie ziewając. - Powie działem ci to dzisiaj już wcześniej. - No, więc co jeszcze mamy wspólnego? - Wbrew sobie uległa zaciekawieniu. Oparła się na łokciach i spojrzała na Hugh. - Dawaj, Hugh. Wymień choćby jeden przykład. Skupienie w jego srebrnoszarych oczach było widoczne nawet w mroku. - Nie rozumiesz, mała? Oboje jesteśmy odmieńcami. Przez większą część życia pasujemy do swojego miejsca jak okrągły kołek do kwadratowej dziury. Mattie zamrugała, zdumiona. Potem zmarszczyła czoło. - To nieprawda. - Prawda. Myślę, że na początku to wiedziałaś. Prawdopo dobnie dlatego rok temu tak bardzo prosiłaś mnie, żebym cię stąd zabrał. Pojmowałaś to instynktownie. Ale potem, kiedy cię zostawiłem, byłaś za bardzo rozeźlona, żeby dać mi drugą szansę. Teraz znajdujesz preteksty dla samej siebie, wma wiasz sobie, że chcę cię, bo nie udało mi się z Ariel. Jesteś zdecydowana przekonać mnie, że różnimy się stylami życia, których nie da się pogodzić. - Nasze style życia są całkowicie odmienne, Hugh. Nie ma między nimi kompromisu. A poza tym rzeczywiście najpierw chciałeś Ariel. Temu nie zaprzeczysz. Chciałeś się z nią związać jeszcze po tym, jak się pierwszy raz kochaliśmy. 165 Jayne Ann Krentz - Nie. - Tak, to prawda. Powiedziałeś mi, że nie jestem w twoim typie, pamiętasz? Dziękuję za seks, ale teraz muszę iść, bo mam samolot. - Ciągle się boisz, Mattie - powiedział spokojnie. - Czemu się do tego nie przyznasz? Wiem, ile musiała cię kosztować ta propozycja rok temu. Byłem głupcem, że powiedziałem ,,nie". Ale ty masz ikrę, mała. Teraz jestem tego pewien. Widziałem, jak sobie radzisz w trudnych sytuacjach. Czemu nie dać naszej znajomości jeszcze jednej szansy? Prawdziwej. - Nie muszę już powtarzać tej propozycji! - wykrzyknęła zapalczywie. - Zgłosiłeś kontrpropozycję, pamiętasz? Posta nowiłeś przyjechać ze mną do Seattle. Jesteś tu, gdzie chcia łeś, więc po co mam lecieć na Saint Gabriel? Długo milczeli i toczyli w mroku pojedynek na spojrzenia. Czyja wola silniejsza. Mattie wyczuwała determinację Hugh. Chciał ją pokonać za wszelką cenę, szukał słabych punktów. Ona leżała nieruchomo, zachowywała się jak królik wobec wilka. I nagle wilk szeroko się uśmiechnął. - Odpręż się, mała. Wszystko będzie dobrze. Przekonasz się. Potrzebujesz tylko trochę czasu, żeby mi zaufać. Śpijmy już. Oboje idziemy jutro do pracy. - Hugh - spytała Mattie, nagle szczerze zaniepokojona czy podoba ci się biurowa praca w Vailcourt International? - Pracowałem w gorszych miejscach. - Awięc nie podoba ci się. Nienawidzisz tego, prawda? Nie jesteś człowiekiem stworzonym do życia w mieście. Oboje to wiemy. - Nie martw się. Jak powiedziałem, pracowałem już w gor szych miejscach. - Ale Hugh... - Pst, mała. Śpimy. - Przyciągnął ją do siebie i przykrył umięśnioną nogą jej smukłą łydkę. Mattie czuła, jak Hugh błyskawicznie pogrąża się we śnie. Sama jednak długo jeszcze nie mogła zasnąć. Mattie usiadła wygodniej na krześle, stojącym przy biur ku na zapleczu jej galerii, i spojrzała na dziwacznie wygląda jącą istotę, ktdra znajdowała się przed nią. 166 Dobić do brzegu Shock Value Frederickson, jak zwała się w tym miesiącu owa dziewczyna, miała około dwudziestu pięciu lat. Była niesamowicie chuda, wręcz chorobliwie wychudzona, i miała mnóstwo żółtozielonych włosów, sztywno stojących na całej głowie. Na każdym z ramion dzwoniło jej kilkanaście bran solet, a w każdym uchu nosiła po cztery kolczyki.. Miała też cienkie stalowe kdłko w nosie. Kontur jasnoorzechowych oczu był podkreślony czarnym tuszem, złoty cień zdobił powieki. Ubranie Shock Value Frederickson składało się z naj gorszych łachów od Armii Zbawienia, trzymanych w kupie przez ciężki metalowy pas. - I co o tym sądzisz, Mattie? - spytała Shock Value, poka zując swoją ostatnią rzeźbę, ustawioną na podłodze przy krześle artystki. - Sprzedasz to u siebie? Mattie westchnęła. - Wyraźnie jesteś jeszcze w końcowej fazie Okresu Końca Świata, Shock. Ta rzeźba jest ciekawa, ale obie wiemy, że nie przemówi do moich klientów. Może Christine Ferguson to weźmie? Shock Value niespokojnie poruszyła się na krześle. Zabrzę czały metalowe ozdoby na jej nadgarstkach i w uszach. - Christine tego nie chce. Nie chce nikt, u kogo próbowa łam to wstawić. Wiesz, Mattie, przeżywam w tej chwili dość trudną chwilę. Wydałam na materiały ostatnie dziesięć dol ców, a od miesięcy niczego nie sprzedałam. - Myślałam, że dorabiasz sobie w tej restauracji. Przecież załatwiłam ci pracę. - Dorabiałam. Naprawdę bardzo miło się zachowałaś, Mat tie, że mi znalazłaś robotę, ale tam nikt mnie nie rozumiał. Shock Value pochyliła się do przodu. - Wiesz, jak było? Wywalili mnie, bo kilka razy się spóźniłam. Możesz uwie rzyć? Powiedziałam im, że nocami pracuję w swoim atelier, więc zdarza się, że tracę poczucie czasu, ale szef nie chciał tego słuchać. - Rozumiem. - Mattie, proszę cię. Pracuję nad naprawdę dużą rzeczą. Potrzebuję tylko trochę czasu i odrobinę gotówki na prze trzymanie paru tygodni. Aż skończę. - Czy to będzie podobne do Dna otchłani? - Mattie wska zała rzeźbę na podłodze. 167 Jayne Ann Krentz Shock Value Frederickson ze zniecierpliwieniem pokręciła głowią, przy okazji wstrząsając żółtozieloną puszczą. -- Nie, to już mam za sobą. Ten okres definitywnie się skończył. Był potrzebny tylko dlatego, że pomógł mi się skoncentrować. Teraz pracuję nad czymś poważnym. Ale muszę mieć możliwość pracy! - Trzeba było wydać ostatnie dziesięć dolców najedzenie, a nie na materiały, Shock. Przeraźliwie chudniesz. - Co tam jedzenie. Muszę mieć za co kupić materiały. Wiesz, jakie drogie są metale. - Cały sens pracy w restauracji polegał na tym, żebyś nie zagłodziła się na śmierć w imię sztuki. Pracownikom należy się raz dziennie bezpłatny posiłek. - Wiem. Ale rzadko go jadłam. Mattie jęknęła. - A interesowałaś się kuponami żywnościowymi? Opieką społeczną? - Posłuchaj, Mattie, rząd chce dowodu, że szukasz pracy. Nie mogę tego dowieść. Ja pracuję. Moją pracą jest sztuka. Przysięgam, że znowu zostanę kelnerką, jak tylko skończę to, co mam teraz w robocie. Potrzebuję jeszcze paru tygodni wolności. Muszę zarobić trochę gotówki. Szybko. Jeśli nie możesz sprzedać Dna otchłani, to czy przynajmniej możesz mi co nieco pożyczyć? Mattie otaksowała dzieło przyniesione przez Shock Value Frederickson. Dno otchłani było utrzymane w stylu, któ ry młoda artystka rozwijała w ostatnim czasie. Stanowiło kompozycję z drutu, zardzewiałego żelastwa i styropia nowych kubków. Było w nim niezaprzeczalnie wiele wy razu i energii. Mattie od samego początku zauważyła orygi nalność tego tworu. Ale był to tylko pomysł, sztuka jesz cze się nie narodziła. Nie było szansy na sprzedanie Dna otchłani w Sharpe Reaction, mimo całej zawartej w nim ener gii. Moc oddziaływania tej rzeźby opierała się bowiem na brzydocie. Niewątpliwie jednak prędzej czy później Shock Value Frederickson musiała czymś naprawdę zabłysnąć. Tyle że na razie musiała też jeść. - Setka na razie cię urządza? - spytała w końcu Mattie. Shock Value Frederickson szybko skinęła głową. 168 Dobić do brzegu - Każda suma. Możesz zatrzymać u siebie Dno otchłani jako zastaw. Mattie sięgnęła do sakiewki leżącej w dolnej szufladzie biurka i wyciągnęła stamtąd pięć dwudziestek, dopiero co podjętych w banku. - Masz. Możesz zabrać Dno otchłani z sobą, ale musisz przysiąc na wszystko, że mam pierwszeństwo do tego, nad czym pracujesz teraz. Umowa stoi? - Stoi. - Shock Value rozpromieniła się, z ulgą podniosła z podłogi Dno otchłani i wzięła od Mattie pieniądze. - Nie pożałujesz tego, Mattie, słowo. Dziękuję. Radośnie okręciła się na pięcie i dopadła drzwi malutkie go zaplecza ze zwykłą dla siebie energią. Na progu omal nie zderzyła się z Ariel, która właśnie szła w przeciwnym kie runku. - Przepraszam - wymamrotała Shock Value, przemykając obok Ariel z Dnem otchłani w dłoniach. Ariel popatrzyła na siostrę. - He jej dałaś? - Setkę. - Nigdy w życiu nie zobaczysz tej forsy z powrotem. Ariel doszła do krzesła, zwolnionego przed chwilą przez Shock Value Frederickson, i usiadła. Mattie schowała sakiewkę do szuflady. - Nie jestem pewna. Shock będzie kiedyś dobra. Może nawet dobra z komercyjnego punktu widzenia, jeżeli zapa nuje nad swoim talentem. W jej rzeźbach jest coś żywego, bardzo dynamicznego. Może to zaowocować pracami, które spodobają się klientom Sharpe Reaction. - Chcesz powiedzieć, że prace muszą być dostatecznie ładne dla twoich przeciętniaczkdw: biznesmenów, sklepika rzy i komputerowych maniaków? Mattie skrzywiła usta. - Wiem, że nie masz dobrej opinii o klientach mojej gale* rii, Ariel, ale obejdę się bez kolejnego wykładu na ten temat. Wyobraź sobie, że należę do beznadziejnych przypadków ludzi, którzy naprawdę wierzą w coś takiego jak dobra sztuka dla mas. Jest tak, jak mówi pani Eberly. Po co wieszać u siebie w salonie coś, od czego za każdym spojrzeniem nachodzą człowieka mdłości? 169 Jayne. Ann Krentz Ariel uśmiechnęła się z goryczą. - Obie znamy twój gust. Ale nie o tym chciałam mówić. - Więc o czym? - Powiedz mi, droga siostrzyczko, czy podoba ci się rola Matki Ziemi w grze, w której jestem Kastrującą Suką? Osobi ście czuję się tym trochę zmęczona. Byłabym wdzięczna, gdybyś dała spokój moim facetom. - Niech to licho - mruknęła Mattie. - Czyli czeka nas pogadanka starszej siostry, tak? Wiesz, że tego nie znoszę. Zawsze jesteś górą. - Mattie ostrożnie odchyliła się na krześle i sprawdziła, czy w niewielkim elektrycznym czajniku, stoją cym na podłodze, jest woda. Potem nacisnęła przełącznik. ~ Mattie, to się posuwa za daleko. - Chcesz trochę ziołowej herbaty i bułeczek owsianych? Zostały mi ze śniadania. - Na miłość boską, Mattie, nie! Nie chcę owsianych bułe czek. Jak możesz w takiej chwili myśleć o zdrowej żywności? Oto cała ty. Nie wytrzymam tego. Nigdy nie mogłam wytrzy mać. Nikt w rodzinie nie mógł wytrzymać. Reszta z nas rozładowuje emocje w normalny, zdrowy sposób, tylko ty zawsze zmieniasz temat. - Wiesz, że nie wypadam dobrze w konfrontacjach - przy pomniała jej skruszona Mattie. Zerknęła na bułeczkę i uznała, że sama też nie jest głodna. - Przysparzają mi niepotrzeb nych napięć. Była to prawda. Kiedy dochodziło do sprzeczki w jej ka pryśnej, uduchowionej i pełnej napięć rodzinie, zawsze stała na straconej pozycji, a to z tego powodu, że ona jedna bała się scen. Czuła się po nich chora, całkiem dosłownie, fizycz nie. Reszta rodziny uwielbiała głośne starcia. Co więcej, wszyscy byli w tej konkurencji świetni. Kiedy z rzadka zda rzało się, że Mattie próbowała się postawić, zawsze kończyła z poczuciem klęski na wszystkich frontach. Tylko raz, gdy stawiła czoło Hugh, wszystko było w po rządku. Prawdę mówiąc, w obecności Hugh miała więcej niż jeden wybuch wściekłości i nigdy nie czuła się z tego powo du chora. - Może nie dajesz sobie rady w ostrych sporach, bo jesteś miękka, Mattie? Gdybyś od czasu do czasu powiedziała, co ci ślina na język przyniesie, to nie byłabyś ciągle taka spięta. 170 Dobić do brzegu - Nie mam osobowości do takich dramatów, jakie z upo Mattie westchnęła. dobaniem odgrywacie ty, tata, mama i cała reszta rodziny. Takie sytuacje po prostu są dla mnie zbyt dużym stresem. A dobrze wiesz, że ostatnio staram się unikać stresów. - Ty w ogóle nie wiesz, co to jest stres - odpaliła Ariel. Powiem ci. Stresem był dla mnie ostatni wieczór. - Ostatni wieczór? - Zaskoczona Mattie spojrzała na sio strę. - Co takiego stresującego było wczoraj wieczorem? Przecież ta retrospektywna wystawa jest twoim wielkim suk cesem. - Mhm. Myślisz, że po twoim wyjściu wszyscy mówili o mojej twórczości? Mylisz się. Głównym tematem rozmów była ta urocza mała scenka, którą odegraliście we czwórkę na chodniku - ty, Flynn, Emery i Hugh, pochłonięci rozmową jak wielcy przyjaciele, którymi najwidoczniej jesteście. A potem, siostrzyczko, miałaś czelność wsiąść do taksówki z moim byłym mężem oraz moim byłym narzeczonym i odjechać w mrok. Jak myślisz, co wtedy czułam? - Nie sądziłam, że ktokolwiek to zauważył - bąknęła Mattie. - Chrzanisz. Lubisz robić takie rzeczy, nie wypieraj się. Grasz Królewnę Śnieżkę, żebym wyglądała jak Zła Czarow nica. - Ariel zerwała się na równe nogi i obeszła pokoik dookoła. - To nie jest tak, Ariel. - Mattie czujnie przyjrzała się siostrze. Ariel rozkręcała się i była na najlepszej drodze do wyprodukowania prawdziwej burzy z piorunami. A potrafiła to zrobić jak nikt inny. - Nie tłumacz mi, jak jest. Sama świetnie wiem. Zawsze tak było. Wszyscy uważają, że jestem jakąś cholerną boginią Amazonek w żelaznym staniku, która czerpie siłę życiową z niszczenia mężczyzn. Ale to nieprawda. - Obróciła się i spojrzała na Mattie. - Rozwiodłam się z Emerym wcale nie ze swojej winy, przecież wiesz. - Wiem, Ariel. - Nie, do cholery. Nie wiesz. Skąd możesz wiedzieć? Nigdy nie miałaś męża. Za dobrze się bawisz, pocieszając zbite i skopane ofiary siostry, co? - Spokojnie, Ariel... 171 Jayne Ann Krentz - Za dobrze się bawisz, pokazując wszystkim dookoła, że jesteś jedyną naprawdę wrażliwą osobą w tej rodzinie. Re kompensujesz sobie brak artystycznego talentu okazywa niem głębi kobiecego współczucia i zrozumienia dla skrzyw dzonych. Masz już na haku Emery'ego i Hugh, ale na tym nie poprzestaniesz. Teraz zagięłaś parol na Flynna. - To nieprawda. - Mattie siedziała oszołomiona. Nigdy nie przeszło jej przez myśl, że Ariel mogłaby być zazdrosna o Flynna. Zawsze wydawała się absolutnie pewna swojej władzy nad mężczyznami, tak samo jak była pewna swego talentu. - To prawda. Chcesz dodać skalp Flynna do swojej kole kcji. Chcesz dowieść, że możesz go skłonić, żeby wypłakiwał się przed tobą jak inni. Wiesz, co Emery kiedyś o tobie powiedział? Że jesteś uroczą, staroświecką kobietą. Bo deli katnie się obchodzisz z ego mężczyzny. Jesteś urodzona, żeby siedzieć w zamku i czekać z ufnością na wojownika wracającego do domu po walce. Mattie złapała się za głowę. - Boże, co za okropieństwa wygadujesz. Zresztą każdy wie, że w rzeczywistości taki typ kobiety, jaki opisujesz, śmiertelnie nudzi wszystkich mężczyzn. - Nie pozwolę ci na to, Mattie. - Na co? - Mattie zndw spojrzała na siostrę. - Miej sobie Emery'ego i miej sobie Hugh, jeśli naprawdę masz na nich ochotę, chociaż trudno mi to zrozumieć. Ale Flynna mieć nie będziesz! - Do jasnej cholery, wcale nie chcę Flynna! - Mattie zerwała się z krzesła, bo siła emocji wreszcie pobudziła ją do działa nia. - Emery'ego też nie chcę. Nigdy nie byliśmy niczym więcej niż przyjaciółmi, i to jest najświętsza prawda. Jedy nym człowiekiem, którego kiedykolwiek chciałam, jest Hugh, ale kiedy rok temu podałam mu siebie na srebrnej tacy, nie był szczególnie zainteresowany tą ofertą. Więc przestań sprawiać wrażenie, jakbym była odmianą rozpustnicy, ktdra specjalizuje się w twoich byłych. Nie chcę resztek po tobie, Ariel, i nigdy nie chciałam. Ariel wytrzeszczyła na nią oczy. - Co to znaczy, że rok temu podałaś Hugh siebie na srebrnej tacy? 172 Dobić do brzegu - Och, czemu wciągasz mnie w głupie dyskusje? Zapo mnij o tym wszystkim. Nic tu nie było mówione. - Rzadki i niezwykły dla Mattie gniew zamarł tak samo szybko, jak przedtem wzbierał. Mattie opadła na krzesło i z zaskocze niem stwierdziła, że chociaż czuje się wyczerpana, to żołą dek wcale nie jej się nie buntuje. Złość wychodziała jej coraz lepiej. Możliwe, że przy Hugh dojdzie do wprawy. - Powiedz mi, co znaczyła ta wzmianka o srebrnej tacyzażądała natarczywie Ariel, opierając dłonie na biurku. - Nie ma o czym mówić. W zeszłym roku po waszym zerwaniu zwyczajnie się wygłupiłam. Koniec, kropka. Wierz mi, że wyciągnęłam z tego wnioski. - Zagotowała się woda w czajniku. Mattie sięgnęła do wyłącznika. Zauważyła przy tym, że drżą jej ręce. Stres, pomyślała. Drżała z powodu stresu. Stanowczo musiała podczas przerwy na lunch wybrać się na aerobik. Ćwiczenia fizyczne pomagały jej w zwalcza niu niepokoju. - W jaki sposób się wygłupiłaś? Co zaszło między wami? Czy spotykałaś się z nim w czasie, gdy byliśmy zaręczeni?ryknęła wściekle Ariel. - Nie, oczywiście nie. Twoi mężczyźni nigdy mnie nie zauważają, dopóki z nimi nie skończysz. Powinnaś to wie dzieć. Za bardzo wszystkim mieszasz w głowie. - Co wtedy zaszło? W jaki sposób się wygłupiłaś? - Przestań się dopytywać, dobra? - Nie przestanę. Chcę wiedzieć. Powiedz mi, co zaszło. Mattie ciężko westchnęła. - To jest żenujące. Wieczorem, przed odlotem Hugh na Saint Gabriel zatelefonowałam do niego. Powiedziałam, że może spędzić tę noc u mnie. Wymyśliłam jakiś idiotyczny pretekst, że niby będzie taniej niż w hotelu, gdzie zamierzał się zatrzymać. - Och, Mattie. - Wiem. Wtedy też brzmiało to marnie, dokładnie tak samo jak teraz. Ale akurat w porze kolacji Hugh zjawił się u mnie. Nie dopisywał mu humor. Był zły i niespokojny, jak wilk w klatce. Zdążył już strzelić sobie parę drinków. Popeł niłam błąd, bo przy kolacji poczęstowałam go kilkoma na stępnymi. - Boże. Igrałaś z ogniem. 173 Jayne Ann Krentz - Owszem. To było dla mnie całkiem nowe doświadcze nie - przyznała oschle Mattie. - Jestem pewna, że potra fisz sobie wyobrazić finał tego wieczoru. Hugh wytrąbił mnó stwo dobrej brandy, a potem rąbnął się ze mną do łóżka, bo tak to trzeba nazwać. Przyznaję, że trochę go do tego zachę ciłam. - Co chciałaś osiągnąć? - spytała Ariel. - Sprawdzić, czy uda ci się go uwieść? - Niezupełnie. - Mattie zaczęła się bawić długopisem, który wzięła z blatu biurka. - Chciałam, żeby następnego rana zabrał mnie z sobą, wyjeżdżając na Saint Gabriel. Ariel spojrzała na siostrę w całkowitym osłupieniu. - Chciałaś z nim jechać na wyspy Pacyfiku? Ty? Nie uwierzę. - Co mam powiedzieć? Odbiło mi. Wierz mi, że to się nie powtórzy. - Ale Hugh utrzymuje, że jest z tobą zaręczony. Mieszka u ciebie. - To on mówi o małżeństwie. Dla mnie to jest romans, Mattie uśmiechnęła się niewesoło. - Nie martw się, Ariel, to nie wytrzyma długo. Wkrótce Hugh zdecyduje się po raz kolejny wrócić na Saint Gabriel. - Biedny Hugh. Mattie spojrzała na nią z wyrzutem. - Biedny Hugh? Ale Ariel zdążyła już przejść typową dla siebie transfor mację nastroju. - I biedny Emery. Wiesz, ostatnio zastanawiałam się, co takiego jest we mnie, że pociągam przegranych ludzi. To fatalna sytuacja, bo rozumiesz, iudzie potem myślą, że to ja ich doprowadziłam do ruiny. A prawda jest taka, że wszyscy noszą zalążki swojej destrukcji w sobie. Jestem czymś w ro dzaju katalizatora, który przyśpiesza proces. - No wiesz, Ariel. - Nie jestem odpowiedzialna za to, że Emery albo Hugh zmarnowali sobie życie. - Oczywiście, że nie. A poza tym oni wcale nie zmarno wali życia. Zapewniam cię, że obaj mają wspaniałe plany na przyszłość. Ariel jednak znów się uniosła w sferę dramatu. - Wczoraj wieczorem miałam takie straszne wyrzuty su174 Dobić do brzegu mienia, kiedy zobaczyłam tych trzech razem z tobą na chod niku. - Nie masz powodu do wyrzutów sumienia. - Do tej roli Mattie była również przyzwyczajona. Na pocieszaniu Ariel i innych domowników spędziła lata. - Może w jakiś sposób jest to moja wina. Może robię coś, co ich niszczy. - Ariel, przestań. Dobrze wiesz, że to nieprawda. - Mattie wpadła w popłoch. Emocje Ariel były nie do przewidzenia. Na miły Bóg, nie wylewaj z siebie żalów z powodu nie popeł nionych win. To nie jest w twoim stylu, Potem będziesz potrzebować wielu dni, żeby wyrwać się z tego stanu i móc cokolwiek namalować. - To nie ma znaczenia. I tak od tygodni nie maluję. Jestem za bardzo przerażona tym, co jest między mną i Flynnem. - Czego się boisz? - Że zrobię mu to samo, co zrobiłam Emery'emu i Hugh. - Ariei wybiegła z pokoiku szlochając. Dobie do brzegu Prawdopodobnie dlatego, że ostatnio coraz gorzej radziła sobie ze stresami. Może po prostu miała ich więcej niż zwykle. Przypomniawszy sobie o tym, skrzywiła się ponuro. Życie pod jednym dachem z Hughem Abbottem nie skłaniało człowieka do optymizmu. Miało się zupełnie takie odczucie, jakby trzymało się za gon wielką bestię, która lada dzień wyrwie się i ucieknie dzicz puszczy, porywając za sobą ofiarę. Mattie wiedziała, że ten pomysł tkwi w umyśle Hugh od samego początku, choćby nawet zapewniał ją, że w prze widywalnym terminie nie ma zamiaru opuścić Seattle. W przewidywalnym terminie. Ha! Dobrze znała Hugh Abbotta. Był wyjątkowo niecierpliwym człowiekiem. cyny i witaminy B. Jednon i drugie dobrze robi na stres. Zastanawiała się, cZy ie podwoić porannych dawek niaW korytarzu na dwudziestym szóstym piętrze biurowca firmy Vailcourt wisiało kilka znakomitych obrazów. Było to jedno z pięter zajmowanych przez dyrekcję. Na życzenie ciotki doborem obrazów zajęła się Mattie. Teraz stwierdziła, że nadal pasują do tego miejsca równie dobrze jak w dniu, gdy je wieszano. Ucieszyło ją to, bo czasem dzieła sztuki nie wytrzymują próby c^asu, nawet jeśli pierwszego dnia wyglą dają wspaniale. Takie są reguły w tej branży. Tylko to, co naprawdę dobre, zachwyca jeszcze po pięciu, dziesięciu i stu latach. Mattie przystanęła przy uchylonych drzwiach do sekre tariatu jednego z dwóch gabinetów i zerknęła do środka. Przy olbrzymich biurkach siedziało dwoje ludzi, młody męż czyzna i kobieta około pięćdziesiątki. Przed nimi stały kom putery. W pomieszczeniu starannie rozmieszczono ostat nie osiągnięcia techniki biurowej: faksy, dziwne aparaty tele foniczne, drukarki laserowe i najrozmaitsze komputerowe urządzenia peryferyjne. Były też masy papieru ułożonego w sterty różnej wysokości. Nasuwał się wniosek, że współ czesna maszyneria zużywa znacznie więcej papieru niż tradycyjna. Atrakcyjny, zadbany młody człowiek podniósł głowę znad biurka i dostrzegł Mattie na progu. - Czym mogę służyć? - spytał tonem absolwenta uznanej uczelni. - Po prostu wpadłam zobaczyć Hugh, to znaczy, no... 177 0 w Rozdział jedenasty Mattie wysiadła z windy na dwudziestym szóstym piętrze wieżowca w centrum Seattle i ru szyła szerokim korytarzem po miękkim dywanie. Wzięła kilka głębokich oddechów dla pozbycia się nieuniknionego napięcia i uświadomiła sobie, że zarówno papierową torbę w dłoni, jak i torebkę na ramieniu ściska tak, jakby chodziło o jej życie. Droga na tę wysokość była długa, a winda bardzo zatłoczona. Wspomnienie jaskiń Czyśćca zaczęło jej maja czyć mniej więcej na dwunastym piętrze, gdzie dosiadło się pięciu okazałych przedstawicieli ga tunku ,,człowiek interesu". Prawdziwy niepokój ogarnął ją osiem pięter wyżej, gdy na chwilę zacięły się drzwi. Kiedy wreszcie kabina przysta nęła na dwudziestym szóstym piętrze, Mattie dosłownie z niej wyprysnęła. Zawsze miała kłopoty z windami, ale przeżycie sprzed chwili było dla niej wyjątkowo przykre. 176 Jayne Ann Krentz pana Abbotta. Oczywiście jeśli jest u siebie - powiedziała Mattie, wolno wkraczając do sekretariatu. Czuła się dziwnie skrępowana, po chwili jednak uświadomiła sobie, jaka jest tego przyczyna. Nie potrafiła wyobrazić sobie Hugh pracują cego w tak stechnicyzowanym otoczeniu. To było całkiem do niego niepodobne. - Pan Abbott jest bardzo zajęty - odpowiedział gładko młody człowiek. - Czy pani była umówiona? - Nie, ale nie szkodzi - powiedziała szybko. - Jeśli jest zajęty, proszę mu nie przeszkadzać. Akurat przechodziłam, więc pomyślałam, że po drodze się z nim przywitam. - Z przyjemnością przekażę mu pani imię i nazwisko i dowiem się, czy zechce panią przyjąć - zaproponował młody człowiek. - Mattie Sharpe. Ale naprawdę nie ma o czym mówić. Proszę się nie trudzić. Już sobie idę. O, może mu pan to przekazać. - Wyciągnęła przed siebie papierową torbę. Zapomniał wziąć rano. Podejrzewam, że celowo. - Panna Sharpe. - Młodemu człowiekowi wyraźnie coś zaskoczyło. Opuścił rękę wyciągniętą po torbę i miło się uśmiechnął. - Proszę momencik poczekać. - Nacisnął guzik interkomu i zaczął mówić do mikrofonu. W tej samej chwili energicznie otworzono drzwi gabinetu i Hugh wsunął głowę do sekretariatu. - Gary albo Jenny, przynieście mi informację o biurze w Rzymie. Piorunem, nie mam na to całego dnia. - Leży u mnie na samym wierzchu, panie Abbott - powie działa spokojnie kobieta, sięgając po grubą teczkę. - Znakomicie. Dziękuję. - Sekretarka wstała z teczką, Hugh wyciągnął rękę w jej stronę. - Przepraszam, panie Abbott - odezwał się Gary. - Ma pan gościa. - Nie teraz, Gary. Jestem zajęty. - Hugh zaczął kartkować zawartość teczki. - Powiedziałem ci, że przed południem dla nikogo nie mam czasu. - Podniósł głowę i dostrzegł Mattie. O, to ty, mała. Nie zauważyłem cię. - Pewnie dlatego, że mam kostium w kolorze dywanu mruknęła Mattie, spoglądając na swdj beżowobrązowy strój. - Nie da się ukryć, że w czerwonym widać cię lepiej oświadczył Hugh, szczerząc zęby. - Wejdź. - Przyjrzał jej 178 Dobić do brzegu się i nagle cały stężał. - Co ci się stało? Koszmarnie wyglą dasz! - Dziękuję. Ale ten kostium chyba nie jest aż tak zły? - Nie chodzi o żaden kostium. Jesteś biała jak papier. Hugh wprowadził Mattie do gabinetu i zamknął drzwi. Wska zał jej krzesło stojące najbliżej wysokich na całą ścianę okien. - Wyglądasz zupełnie tak samo jak po wyjściu z podziemi na Czyśćcu. - Był tłok w windzie - wyjaśniła siadając. Rozejrzała się po luskusowym wyposażeniu, obejmującym biurko na wyso ki połysk, gruby dywan i krzesła od jakiegoś znanego proje ktanta. - Ładny gabinet. Nigdzie nie widzę dziewczynek z kalendarzy. - Nie przejmuj się. Już poleciłem sprowadzić kilka zdjęć. Zawieszę je, żeby czuć się bardziej po domowemu. Co tu robisz? - Mam audiencję u królowej. Ciotka zatelefonowała do mnie rano i powiedziała, że chce mnie zobaczyć. Postanowiła zmieścić mnie w rozkładzie jazdy około dziesiątej. - Dziś jest czwartek. W czwartki ciotka zawsze korzysta z masażu w gabinecie odnowy. - Hugh wyciągnął się swobod nie na dyrektorskim krześle i położył nogi w wysokich bu tach na lśniącym blacie biurka. - Właśnie. Zaprosiła mnie do towarzystwa. Powiedziała, że porozmawiamy w czasie jej masażu. - O czym zamierzacie rozmawiać? - spytał Hugh, mrużąc oczy. - Prawdopodobnie o tobie. To jest temat, ktdry ostatnio porusza ze mną większość ludzi. Wpadłam do ciebie tylko po to, żeby ci dać zapomnianą paczuszkę. - Otworzyła torbę z szarego papieru i wyciągnęła butelkę gęstego, jaskrawego soku. - Wybiegłeś tak szybko, że to zostawiłeś. Hugh wydawał się wstrząśnięty. - Twój soczek? Ktdry z takim wysiłkiem mieszałaś mi rano w mikserze? Czyżbym przypadkiem zostawił go w lo dówce? Nie mogę uwierzyć, że zrobiłem coś takiego. Ostatnio szwankuje mi pamięć, nie sądzisz? - Bez wątpienia z powodu stresów. Hugh zachichotał. - No, więc co mam w zestawie na dziś? 179 Jayne Ann Krentz - Limonki, papaja, banan i kiełki pszenicy, wzbogacone otrębami dla zwiększenia treściwości. Powiedziałam ci rano, kiedy to miksowałam, że sok przyda ci się w ciągu dnia do uzupełniania zapasów energii. Zawiera mnóstwo witamin i mikroelementów. - Gary parzy całkiem niezłą kawę - powiedział Hugh z wyrazem nadziei na twarzy. - Kawa też daje mnóstwo energii. - Ale nie ma wartości odżywczych - wyjaśniła Mattie, karcąco marszcząc czoło. - Słusznie. Nie ma wartości odżywczych. Dobra, wsadź ten sok do lodówki, o tam, wypiję później. Kiedy idziesz do Charlotte? - Powinam już iść - powiedziała Mattie, otwierając w dru gim końcu gabinetu tę część regału, która wydawała miarowy pomruk. - Jestem pod wrażeniem, Hugh. Masz prywatną lodówkę. Wszystkie wygody, jak w domu. - Niezupełnie - powiedział znacząco. - Przydałaby się jeszcze kanapa. - Po co ci kanapa? - spytała prostując się i wtedy zauwa żyła lekko kpiący i bardzo seksowny wyraz jego oczu. Zaru mieniła się. - No, wiesz. Wszystko ci się kojarzy z jednym. - Po prostu chciałbym być lepiej przygotowany na twoje wizyty - powiedział Hugh i zdjął nogi z biurka. Zerknął w zadumie na lśniący blat. - No, dobrze, że jest przynajmniej biurko. - Nawet nie miej takich pomysłów - powiedziała stanow czo. Naszło ją gorąco, przypomniała sobie bowiem ostatnią noc. - Muszę się pośpieszyć, idę. Cześć. - To może kiedy indziej. Poczekaj, odprowadzę cię do pałacu Charlotte. - Nie musisz. Wiem, że jesteś zajęty. - Nie przesadzajmy. Wziął ją za ramię i wyprowadził przez sekretariat na korytarz. Przed szybem windy stał tłumek, oczekujący na otwarcie się drzwi. - Przepraszam, ludzie - powiedział Hugh zdecydowanie, przepchnął się przez grupkę i zajął z Mattie miejsce w pustej kabinie, bo drzwi akurat się otworzyły. - Sprawdzenie insta lacji alarmowej. Za minutę będzie następna winda. 180 Dobić do brzegu Drzwi zamknęły się przed nosami zdumionych ludzi. Hugh wcisnął guzik z numerem piętra zarządu. - Coś ty zrobił? - spytała Mattie. - Uznałem, że dość masz na dzisiaj zatłoczonych wind. Hugh założył ręce na piersi i oparł się ramieniem o ściankę kabiny. Uśmiechnął się. - Wyrzuciłeś wszystkich tylko dlatego, żebym nie musiała jechać zatłoczoną windą? - Mattie zaczęła chichotać. - Masz pomysły, Hugh. - Co cię tak rozśmieszyło? - Popatrzyłam, jak robisz się ważny. Świetny jesteś w tej roli, wiesz? Musisz mieć do niej wrodzony talent. - Nigdy nie dostajesz tego, co chcesz, jeśli się o to nie starasz - powiedział, przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował akurat w chwili, gdy drzwi znowu się otworzyły. Dawno już się tego nauczyłem, mała. Nieziemskie uczucie, ciociu. Absolutnie nieziemskie. Mattie leżała twarzą w dół na stole, a kobieta w białym fartu chu zaskakująco mocnymi dłońmi pracowała nad jej nagimi plecami. Ugniatała je, dźgała i tłukła, ale wrażenie było wspa niałe. - Mówisz, że fundujesz to sobie raz w tygodniu? - Przynajmniej - odpowiedziała Charlotte Vailcourt leżąc na sąsiednim stole. - Czasem częściej, jeśli mam akurat wyjątkowo silne stresy. Inna kobieta w bieli solidnie pracowała nad ciałem starszej pani. Mattie otworzyła oczy i zerknęła na ciotkę. Charlotte Vailcourt zawsze była piękną kobietą. Teraz dobiegała już sześćdziesiątki, ale wciąż ściągała na siebie spojrzenia, gdy weszła do jakiegoś pokoju. Nie zawdzięczała tego wyłącznie fizycznemu pięknu, chociaż i z tego wiele jeszcze jej zostało dzięki korzystnej sylwetce i bogactwu. Rzecz zasadzała się jednak przede wszystkim na wdzięku i stylu. A wdzięku i stylu Charlotte Vailcourt miała pod dostat kiem. Pod ich znakiem przebiegała jej filmowa kariera. Im też zawdzięczała bezpieczne żeglowanie po głębokich, niebez piecznych wodach wielkiego biznesu, odkąd przejęła Vailcourt International po śmierci męża. To ona rozszerzyła działalność firmy poza granice Stanów Zjednoczonych. Za jej panowania interesy rozkwitły. 181 Jayne Ann Krentz - Też muszę spróbować tego regularnie - powiedziała Mattie leniwie, czując jak ulatnia się z niej napięcie. - Bardzo relaksujący zabieg. - Miałam przeczucie, że ci się spodoba. Ostatnio żyjesz w ciężkim stresie. Hugh dokładnie zrelacjonował mi, co przeszliście na Czyśćcu. Byłam absolutnie wstrząśnięta. Biedny pan Cormier. - Muszę ci powiedzieć, ciociu, że zaczęłam się tam zasta nawiać, czy w legendzie otaczającej ten miecz nie ma krzty prawdy. - Chodzi ci o tę klątwę? ,,Śmierć każdemu, kto ośmieli się sięgnąć po tę klingę, zanim nadejdzie mściciel i oczyści ją we krwi zdrajcy"? Typowe średniowieczne brednie. Z wszyst kimi cennymi mieczami, takimi jak Valor, wiążą się legendy i klątwy. Częściowo dlatego ludzie interesują się starą bronią. Obawiam się jednak, że w przypadku pana Cormiera zawiniły zły los i złe wyczucie chwili. - Coś złego na pewno - przyznała Mattie, otrząsając się na wspomnienie swej wizyty w domu Cormiera. - Wiesz dobrze, że nie musiałaś wpakować się w sam środek tego bałaganu. Dlaczego, u licha, nie zatrzymałaś się na Saint Gabriel, tak jak było zaplanowane? Uniknęłabyś okropieństw na Czyśćcu. Z tobą Hugh nie władowałby się w taki zamęt. Instynktownie wyczuwa kłopoty. - Wiesz, dlaczego zmieniłam sobie rezerwację. Charlotte westchnęła. - Kiepska ze mnie swatka. Ale w gruncie rzeczy nie spisa łam się tak źle. Hugh powiedział mi, że jesteście zaręczeni. - Nie rob takiej zadowolonej miny, ciociu. Nie posuwała bym się do nazwania naszego obecnego układu narzeczeństwem. - Tak nazywa to Hugh, więc i jak tak to nazywam. - Rozumiem. Jestem przegłosowana dwa do jednego, tak? - Nie napinaj się tak, Mattie. Zepsujesz efekty pracy tej miłej pani. Kiedy zamierzasz się przeprowadzić na Saint Gabriel? Mattie dosłownie zdrętwiała. Masażystka zareagowała na tychmiastowym wbiciem kciuków w jej ciało. - Auć! Nie przeprowadzam się na Saint Gabriel. Czy Hugh nie wyjaśnił ci tej części naszej umowy? To on postanowił przenieść się do Seattle. 182 Dobić do brzegu - Nie na stałe. - Wobec tego musisz go spytać, kiedy wyjeżdża. - Mattie, dobrze wiesz, że tutaj długo go nie zatrzymasz. W mieście Hugh Abbott nigdy nie będzie szczęśliwy. Jest podobny do dzikiego zwierzęcia. Nigdy nie ucywilizuje się do końca, nawet jeśli zje mnóstwo wytworów orientalnej sztuki kulinarnej i wypije litry białego wina. Wszystkie ma rzenia i nadzieje wiąże z powrotem na wyspę. - Wiem. Czekam, aż się do tego przyzna i wróci na Saint Gabriel. - Nie wrdci tam bez ciebie. - Więc będzie musiał czekać do końca świata. - Znowi pani napina mięśnie - powiedziała masażystka nieco poirytowanym tonem. - Przepraszam-wybąkała Mattie. - Rzecz w tym, że jesteś teraz częścią jego marzeń i na dziei - podjęła łagodnie Charlotte. - Nie zostawi cię w Seattle. - Raz już to zrobił. - Zamierzasz wypominać mu to do końca życia? Mattie pomyślała nad słowami ciotki. - Może. W każdym razie na pewno tak długo, póki się nie upewnię, że nie jestem na zastępstwie za Ariel. - Aż trudno mi uwierzyć. To do ciebie niepodobne, Mattie. Rok temu Hugh popełnił błąd, ale to dlatego, że był w białej gorączce i sam nie wiedział, czego chce. Zrozum, kochanie, że on jest mężczyzną. Mężczyźni nie są za dobrzy w samoanalizie. - Wiem. Ale ja też już nie mam ochoty go analizować. Myślałam, że uświadomiłam mu, co trzeba, rok temu. Myśla łam, że go rozumiem, i że gdy uwolni się spod czaru Ariel, zobaczy światełko. Ale nic z tego, ciociu. - Bądź rozsądna, Mattie. Potrzebował zaledwie kilku mie sięcy, żeby zmądrzeć. - Charlotte westchnęła. - Kiedy Ariel zerwała ich zaręczyny, naprawdę był okropnie przegrany. Potrzebował czasu, żeby się po tym pozbierać. Biedny Hugh. Sądził, że przygotował dla siebie niezawodny konspekt życia. Plany były bez zarzutu, a on ma zwyczaj wcielać swoje plany w życie, krok po kroku. Nawet jeśli od czasu do czasu musi zachować się przy tym jak taran. - Mnie tego nie trzeba mówić. 183 Jayne Ann Krentz - Częściowo sama zawiniłam. Nie powinnam była organi zować spotkania Hugh z Ariel. - Więc dlaczego to zrobiłaś? - spytała sztywno Mattie. Nie ukrywałaś, że chcesz widzieć Hugh w rodzinie, ale dla czego za pierwszym razem twój wybór padł na Ariel? Dlacze go nie mnie rzuciłaś mu w objęcia? - Och, kochanie. Miałam przeczucie, że mogłabyś z tego powodu żywić do mnie pewną urazę. - Mniejsza o to, ciociu. Jestem przyzwyczajona do ustę powania Ariel. Zawsze byłam druga w kolejce. - Czy naprawdę, kochanie, musisz wpadać w ten stary schemat myślowy i litować się nad sobą? Myślałam, że już dawno z niego wyrosłaś. Mattie drgnęła niespokojnie, bo masażystka zmiażdżyła jej ramiona. - Przepraszam, ciociu. Trudno zerwać ze starymi przy zwyczajeniami. - Nie twierdzę, że w tym przypadku nie masz podstaw do takiego zachowania. Świadomie wybrałam Ariel dla Hugh. I przyznaję, że popełniłam kardynalny błąd. Po prostu na pierwszy rzut oka świetnie mi do siebie pasowali. Oboje są niesłychanie energiczni, barwni, pełni sprzecznych emocji. Myślałam, że będą się nawzajem ładować. - Było odwrotnie. Bez przerwy się wyładowywali. - 1 dlatego nie mieli energii na podtrzymanie ognia. Z tobą i Hughem jest inaczej. - To kolejny błąd, ciociu. Uwierz mi. - Tak czy owak, jeśli upierasz się przy związaniu Hugh z Seattle, to przygotuj się na prawdziwe fajerwerki. Bo on nie może tu tkwić bez końca, ale nie może też wyjechać bez ciebie. - Czy to jest w porządku? - odpaliła Mattie, znowu czując wzmożone starania masażystki, - A co ze mną? Dlaczego mam pakować manatki i jechać na jakąś wysepkę Bdg wie gdzie? Co z moją karierą? Co z moją orientalną kuchnią i białym winem? Jestem tu szczęśliwa, ciociu. Wreszcie. Po tylu latach jestem naprawdę szczęśliwa. - Czy na pewno, kochanie? - spytała cicho Charlotte. - Chyba znowu napinam mięśnie - oznajmiła Mattie. - Odpręż się. 184 Dobić do brzegu - Ciociu? - Tak, kochanie? - Co wiesz o przeszłości Hugh? - O jego przeszłości? No, współpracuje z VaiIcourt jako konsultant od prawie czterech lat. - A zanim zaczął pracować dla ciebie? - Obawiam się, że nie mogę ci wiele powiedzieć. - Bo to tajemnica? Polityka kadrowa nie pozwala tego przede mną ujawnić? Charlotte uśmiechnęła się. - Niezupełnie chodzi o politykę kadrową. Faktem jest, że po prostu nie wiem, co Hugh robił, zanim zaczął pracować dla mnie. Mattie zmarszczyła czoło. - Trudno mi uwierzyć, ciociu, że przyjęłaś do pracy czło wieka, o którym absolutnie niczego nie wiesz. - Ujęło mnie coś w jego stylu - powiedziała zamyś lona Charlotte. - Któregoś dnia po prostu wszedł do moje go gabinetu, bynajmniej nie umówiony, i powiedział mi, że go potrzebuję. Twierdził, że jedno z przedstawicielstw Vailcourt International w Południowej Afryce znalazło się w niebezpieczeństwie. Zagraża mu grupa buntowników, któ rzy chcą je zniszczyć dla osiągnięcia korzyści politycznej. Zaproponował, że za dziesięć tysięcy dolarów zrobi tam porządek. - I zrobił. - Naturalnie, kochanie. A reszta to już historia. Hugh rozparł się na swym dyrektorskim krześle, nogi położył na blacie biurka i zapatrzony w okno delektował się wspaniałym widokiem Zatoki Elliotta. Pomyślał, że po powro cie na Saint Gabriel musi sobie zamówić takie samo krzesło, na jakim właśnie siedzi. Bo widok miał tam dużo atrakcyjniej szy, W Seattle przeszkadzało mu, że musi patrzeć na rozległą zatokę przez grube szyby okien, których nie można otwo rzyć. W miejskim życiu irytowało go zresztą wiele. Uznał więc, że im wcześniej zdoła zabrać Mattie z Seattle, tym lepiej. - Silk, gdzie ty się podziewasz, do diabła? - spytał, gdy wreszcie usłyszał w słuchawce tubalny głos przyjaciela. W tle 185 jayne Ann Kreutz pobrzmiewał wieczorny gwar dochodzący z ,,Piekła". - Od dwóch dni próbuję się do ciebie dodzwonić. - Nie było mnie na wyspie - powiedział Silk; sprawiał wrażenie niesamowicie trzeźwego. - Wybrałem się na Hades sprawdzić, czy nie znajdę tam jakichś śladów. - Udało ci się? - Na Czyśćcu podobno jest znowu spokój. Rewolucja się skończyła, interesy kręcą się jak zawsze. - Kto rządzi? - Dobre pytanie, szefie. Może nie uwierzysz, ale wię kszość starej ekipy, włącznie z Findleyem, prezydentem bilardzistą. Oficjalnie podaje się, że zamach udaremniono i wszystko wróciło do normy. Ale chodzą plotki, że za kuli sami pojawił się nowy człowiek, który wszystkim kręci, a rząd odpowiada teraz przed nim. - Innymi słowy, przewrót się powiódł, ale nowy dzierżymorda jest rozsądny i nie pcha się w światło reflektorów. - Na to wygląda. Nie wiem, kto to jest, w każdym razie bystry człowiek, bo lojalność miejscowych bonzów zdobywa pieniędzmi, nie siłą. - Na Czyśćcu pieniądze zawsze były mocnym argumen tem - stwierdził Hugh. - Cormierowi bardzo się to podobało. - On uważał, że pieniądze są argumentem wszędzie. Na wysepce takiej jak Czyściec po prostu bardziej rzuca się to w oczy. Nie zapominaj, że kiedyś była tam forteca piratów. Czasy wcale tak bardzo się nie zmieniły. - Mhm, ciekawe. - Hugh przez chwilę milczał, rozważając różne możliwości. - Czy znalazłeś Gibbsa? Tego kumpla Roseya. - Nie. Przepadł jak kamień w wodę. Wygląda na to, że dał nogę. - Pewnie miał powody. Widocznie wykrył, co się stało z Roseyem. Trzeba wobec tego spróbować odnaleźć kogoś ze służby Cormiera. Może uda się go namówić do zwierzeń. Zobaczymy, czy dowiemy się czegoś o dniu śmierci Cormiera. - Przypuszczam, że wszyscy będą cierpieć na zanik pa mięci. Jeśli w ogóle uda nam się kogokolwiek znaleźć. - Jeśli kogoś znajdziemy, to na pewno coś nam powie. Popracuj nad tym, Silk. Ja tymczasem biorę się do sprawy od drugiego końca. 186 Dobić do brzegu - Słyszałeś kiedyś o komputerach? O sieciach komputero - To znaczy? wych i ogólnoświatowych bazach danych? - Gdzie ty znajdziesz komputer, w którym będzie dość danych, żeby pomogły nam znaleźć zabójcę Cormiera? - Mam tu wejście do jednej z najbardziej wyspecjalizowa nych sieci komputerowych na świecie. Dzwoń natychmiast, jeśli czegoś się dowiesz. - jasne. - Aha - dodał Hugh - Mattie wyznaczyła na jutro wieczór otwarcie twojej wystawy. Ma być szampan i wymyślne żarcie za darmo. Tutaj tak się robi. - Ech! Chciałbym tam być. Sądząc po tym, co mówisz, to impreza akurat dla mnie. - Przez chwilę Silk milczał. Naprawdę myślisz, że uda jej się coś sprzedać? Hugh zaskoczyła niepewność w głosie przyjaciela. Silkowi się to nie zdarzało. - Mattie mówi, że dzięki tobie stanie się bogata. - Ech - powtórzył Silk głosem pełnym zachwytu. - jak pomyślę, że siłą wciskałem te płótna Milesowi, żeby wyrów nać rachunki w ,,Piekle", to mam ochotę splunąć. Teraz Miles będzie mnie błagał na kolanach. - Zemsta jest słodka. - A nie? Hugh odłożył słuchawkę i zdjął nogi z blatu. Wyciągnął z lodówki sok, który przyniosła rano Mattie. Na widok Hugh maszerującego przez sekretariat w stronę wind przydzieleni mu urzędnicy podnieśli głowy z pytają cym wyrazem twarzy. - Na razie-powiedział Hugh. - Co mamy mówić w sprawie przewidywanej godziny pana powrotu, panie Abbott? - zapytał Gary, gdy Hugh był już na progu. - Że zaraz wracam. - Hugh wyszedł na korytarz i przy wołał windę. Pracownicy sekretariatu, którzy usiłowali wtło czyć życie człowieka w ścisły harmonogram, naprawdę dzia łali mu na nerwy. Wiedział, że ci dwoje są wśród najlep szych w swojej branży, ale przez to wcale nie irytowali go mniej. Starał się jednak radzić sobie z podwładnymi, wiedział 187 jayne Ann Krentz bowiem, że prędzej czy później będzie musiał zatrudnić personel pomocniczy w Abbott Charters. Stanowczo nie miał zamiaru dalej prowadzić sam całej dokumentacji i księgowo ści, a w tych sprawach nie mógł zaufać ani Rayowi, ani Derekowi czy Silkowi. Ich koncepcja administrowania firmą polegała na tym, że wszystko co nie nadaje się do natych miastowego przejedzenia bądź wydania należy wyrzucić do najbliższego kosza. - Na miłość boską, co ty masz w tej butelce? - spytała Charlotte Vailcourt, gdy w kilka minut później Hugh wszedł bez pośpiechu do jej gabinetu. - Odżywczy tfuj-soczek. Mattie przyrządziła go specjal nie dla mnie. - Hugh postawił butelkę na wielkim biurku Charlotte. - Chcesz spróbować? - Przypuszczam, że to jedna z wysokoenergetycznych mieszanek anty stresowych. - Charlotte nieufnie przyjrzała się butelce. - Owszem. Tego zestawu jeszcze nie próbowałem, ale jeżeli smakuje podobnie jak poprzednie, to będę miał fart, jeśli przeżyję. - Hugh podszedł do łąkowego barku i wyjął z niego dwie szklaneczki. - Czemu więc pijesz ten tfuj-soczek, jak to nazywasz, jeśli wykrzywia cię z obrzydzenia? Przecież możesz wszystko wylać do pierwszej lepszej doniczki. Hugh wzruszył ramionami, wrócił do Charlotte i nalał soku do szklaneczek. - Nie jest taki zły. Pijałem gorsze rzeczy. - Przełknął zawartość szklaneczki jednym haustem i skrzywił się. - Tyl ko nie mogę sobie przypomnieć kiedy. Charlotte uśmiechnęła się od ucha do ucha i ostrożnie spróbowała napoju ze swojej szklaneczki. - Przypuszczam, że dbałość Mattie o twoje zdrowie jest dowodem na to, jak bardzo jej na tobie zależy. - Właśnie to sobie mówię, jedząc makaron z jarzynami zamiast przyzwoitego, krwistego steku. - Hugh opadł na lśniące chromem, obite skorą krzesło. Przemknął spojrzeniem po podświetlanej szklanej gablo cie, w której Charlotte trzymała kilka najbardziej interesują cych eksponatów ze swej kolekcji starej broni. Rzędem wisiała tam broń biała z niezwykłymi rękojeściami, czasem 188 Dobić do brzegu pozłacanymi, czasem inkrustowanymi półszlachetnymi ka mieniami. Osobno zgromadzono sztylety różnej wielkości i kształtu. - Czy ten rapier jest nowy? - spytał od niechcenia Hugh. - Nie przypominam sobie, żebym ostatnio go widział. - Rzeczywiście. Wisi od wczoraj. Siedemnasty wiek. Ład ny, nie uważasz? - Jeśli lubisz takie zabawki... - Hugh z powrotem prze niósł wzrok na szefową. - Wiesz, Charlotte, chciałem prosić cię o przysługę. - Tak sobie pomyślałam. Zwykle nie przychodzisz tutaj w celach towarzyskich. O jaką przysługę chodzi? - Chciałbym pożyczyć kilku twoich komputerowców. Mu szę przeprowadzić małe śledztwo. - Na jaki temat? - Wydarzeń na Czyśćcu. - Sądząc po tym, co czytałam któregoś dnia w gazecie, zamach stanu udaremniono prawie natychmiast. - To jest oficjalna wersja. Według mojego przyjaciela plotki głoszą, że do władzy doszedł ktoś nowy. Pracuje z ukrycia. Pomyślałem sobie, że poszperałbym trochę w two ich bazach danych. Może uda mi się tam znaleźć jego nazwisko. - W moich bazach danych czy w cudzych? - spytała Charlotte, unosząc brwi. - Zresztą mniejsza o to. Chyba nie chcę znać odpowiedzi na to pytanie. Zgoda, porozmawiaj z Johnsonem w dziale przetwarzania danych. On potrafi za pośrednictwem naszych komputerów korzystać z prawie wszystkich poważnych baz danych na świecie. Tylko nie relacjonuj mi szczegółów, dobrze? I powiedz Johnsonowi, że nie życzę sobie żadnych śladów, które mogłyby prowadzić do Vailcourt. Hugh wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Jestem ci bardzo zobowiązany. - Potraktuj to jako ślubny prezent. - Tak zrobię. - Hugh wstał. - Chcesz resztę soku? - Nie, dziękuję. Niestety, będziesz musiał dokończyć go sam. - Tego się obawiałem. - Hugh wziął butelkę i skierował się do drzwi. 189 Jayne Ann Krentz - Aha, Hugh... - odezwała się zza jego pleców Charlotte. - Słucham? - Odwrócił się, trzymając już rękę na klamce. - Jak tam plan zabezpieczeń dla naszych biur? - Posuwa się naprzód. Będzie gotowy najdalej za parę tygodni. - I co dalej? - Przy odrobinie szczęścia, spakuję się do wyjazdu z Mattie na Saint Gabriel. - Obawiam się, że nad przekonaniem Mattie musisz jesz cze trochę popracować. - Wszystko się ułoży. Charlotte machinalnie zaczęła stukać złotym piórem o biurko. - Mam nadzieję. Szczerze uważam, że Mattie będzie z to bą szczęśliwa, jeśli sama sobie na to pozwoli. - Słusznie - przyznał z przekonaniem Hugh. - Postaram się, żeby była ze mną szczęśliwa. Słowo daję, Charlotte. - Nikt z nas tak naprawdę nie może się postarać o szczęś cie drugiej osoby. Szczęście trzeba odnaleźć w sobie. Kosztu je to wiele wysiłku. I odwagi. - Mattie ma ikrę - powiedział Hugh. - Na pewno jej się uda. Potrzebuje tylko trochę czasu, żeby przywyknąć do myśli, że jest ze mną na stałe. - Mam nadzieję, że dasz jej ten czas, Hugh - powiedziała Charlotte, przesyłając mu znaczące spojrzenie. - Staraj się jej nie przynaglać. Wiesz, że masz skłonności do pośpiechu. - Nie mogę tutaj siedzieć do końca świata. Mam interes, którym muszę się zająć, i dom do zbudowania. A nie młod nieję. - Ty naprawdę jesteś pewien, że Mattie zamierza zrezyg nować dla ciebie ze wszystkiego. Rzucić galerię, zmienić styl życia, zostawić przyjaciół. Czy to nie arogancja z twojej strony, Hugh? Gniewnie zmarszczył czoło. - Zaopiekuję się nią. - Ale ona nie potrzebuje opieki. Znakomicie radzi sobie sama. Robi to od wielu lat. Nikt w rodzinie nie umiał się nią nigdy opiekować. Była po prostu inna niż reszta. Miała inne potrzeby, inne talenty. Nikt nie wiedział, co z nią zrobić, gdy okazało się, że nie jest z tej samej gliny co inni. 190 Dobić do brzegu - Mówisz tak, jakbyś ją rozumiała. Charlotte uśmiechnęła się. - Pewnie dlatego, że sama odeszłam wiele lat temu od świata sztuki do świata biznesu. Kiedy stanęłam u steru Vailcourt, dowiedziałam się mnóstwo o sferze życia, któ rą poprzednio całkiem ignorowałam. To doświadczenie na uczyło mnie zauważać i szanować takich ludzi jak Mattie. Oboje macie przedsiębiorczego ducha. Oboje lubicie ryzy kować. - Myślisz, że Mattie lubi ryzykować? - O, tak, chociaż sama nie zdaje sobie z tego sprawy. Często podejmuje ryzyko. Największym było założenie gale rii. Ariel i reszta rodziny dostali spazmów z powodu komer cjalnych zakusów Mattie. W ogdle jej nie poparli, a wierz mi, że na początku bardzo by jej ułatwiło zadanie, gdyby mogła wystawić u siebie kilka prac matki albo Ariel. - Chcieli, żeby jej się nie udało. - Nie. W każdym razie nie dlatego, że jej nie kochają. Po prostu nie aprobowali tego, co zaczęła robić. Klan Sharpe'ów jest bardzo elitarny w sprawach sztuki. - Z wyjątkiem ciebie. Charlotte uśmiechnęła się. - Jak powiedziałam, zarządzanie Vailcourt poszerzyło mi horyzonty. Ale co do Mattie, za najważniejsze uważam, że ona umie ryzykować. Bóg wie, ilu nieznanych artystów już odkryła i wystawiła u siebie w galerii. Jej reputacja zależy od reputacji artystów, których prezentuje. Nie stać jej na omyłki. A ponieważ jest kobietą interesu, więc z omyłek, które jed nak popełni, wyciąga wnioski. Aluzja była celna. Hugh poczuł, że się rumieni. - Ze mną nie popełniła omyłki. To była kwestia złego wyczucia chwili. Przędzej czy później Mattie to zrozumie. Charlotte pomyślała nad tym chwilę. - To chyba dobry znak, że Mattie zaczyna interesować się twoją przeszłością. Rozmawiałyśmy dzisiaj podczas masażu. Miała mnóstwo pytań. - Cholera jasna! - Hugh poczuł, że cały kurczy się w środ ku. - Moja przeszłość nie ma nic wspólnego z teraźniejszoś cią ani przyszłością. Powiedziałem jej to. Nie musi wiedzieć więcej, niż już wie. 191 Jayne Ann Krentz - Kobiety, a szczególnie kobiety nauczone przez do świadczenie, że do mężczyzn należy odnosić się z rozsąd kiem, czasem patrzą na to z innego punktu widzenia. - Cholera jasna - powtórzył Hugh w drzwiach i w chwilę później zatrzasnąłje za sobą. - Niech ci dobrze służy tfuj-soczek - zawołała za nim Charlotte. Rozdział dwunasty l_o myślisz o tym, żeby powiesić tę serię z la guną na ścianie po prawej, a widoki miasta po lewej? - Mattie stała pośrodku galerii, studiując białe ściany. Nad rozmieszczeniem prac Silka Taggerta zastanawiała się całe popołudnie. Celowo odczekała z wieszaniem obrazów do zamknięcia galerii, żeby stworzyć atmosferę oczekiwania i wzbudzić zaciekawienie miejscowej społeczno ści miłośników sztuki. Chciała wszystkich zasko czyć. Miejsce każdego obrazu starannie zaplano wała i teraz wystarczało już tylko je powiesić. Czasu było jednak coraz mniej. Trudno jednak było jej się skupić na układzie wystawy, gdyż wzburzona Ariel chodziła tam i z powrotem po sali. W szeleszczących czarnych spódnicach i obszernej jedwabnej górze wyglą dała jak egzotyczny czarny motyl, przelatujący z jednego końca galerii na drugi. Mattie machinalnie spojrzała na swój strój. 193 Jayne Ann Kreutz W granatowym kostiumie, białej bluzce, złotym łańcuszku na szyi i czarnych pantofelkach czuła się bardziej jak ćma niż motyl. Żałowała, że kostium nie jest czerwony. Po głowie przemykały jej myśli o kusej czerwonej sukience przywie zionej z Brimstone. Leżała złożona i schowana w najcie mniejszym kącie szafy. - Może wreszcie przestaniesz pytlować o tych obrazkach. Próbuję porozmawiać z tobą o czymś naprawdę ważnym. Ariel wykonała obszerny gest wyrażający głęboką frustrację, zawróciła i ruszyła ku przeciwległej ścianie. - Właśnie te obrazy są ważne. W tej chwili znacznie waż niejsze niż to, co chcesz mi powiedzieć. Wiesz, że wieczorem mam wernisaż. - Mattie pochyliła się nad grupą obrazów opartych o ścianę. Dopiero co skończyła wypakowywać je ze skrzyni i z niecierpliwością czekała, aż zobaczy, jak wyglą dają na ścianach galerii. - Następny wernisaż jakiegoś nudziarza, który maluje przyjemne obrazki dla amatorów przyjemnej sztuki. Mattie poczuła przypływ oburzenia. - Nie ma nic nudnego w Silku Taggercie ani w jego obra zach. - Wzięła dwa na chybił trafił i powiesiła na ścianie. Popatrz choćby na te, Ariel. Dobrze się przyjrzyj i spróbuj mi, do diabła, powiedzieć, że są nudne. Ariel wydała dramatyczne westchnienie i omiotła obrazy powierzchownym spojrzeniem. Jeden przedstawiał dziwnie niepokojącą scenę portową, na drugim była dżungla, która groziła czymś dzikim, prymitywnym, a zarazem porażała wrażeniem bujności życia. - Landszafty z wysp Pacyfiku? Zlituj się, Mattie. Takie rzeczy wiesza się na ścianach w wielkich hotelach. Wszę dzie możesz kupować je tuzinami. Wszystkie do siebie po dobne. Od tego już tylko krok do zdobienia ścian plakata mi. Myślę, że ten towar wyda się twoim klientom wielką sztuką. - Ariel, masz elitarne, egocentryczne podejście do sztuki. Jesteś bardzo poważnym przypadkiem widzenia tunelowe go. Myślisz, że dobra sztuka może być tylko jednego rodza ju? Że musi stanowić odbicie neurotycznych lęków artysty? Powiem ci coś. W czasach renesansu ty i tacy ludzie jak ty nie przeżyliby w branży pięciu minut. 194 Dobić do brzegu Ariel wydawała się zdziwiona tym niespodziewanym ala kiem. W rodzinie Sharpe traktowano jak aksjomat tezę, że Mattie nie wyraża odmiennych opinii o sztuce niż inni człon kowie rodzinnego klanu. Dla wszystkich było bowiem oczy wiste, że nie ma dostatecznych kompetencji. - Na miłość boską, Mattie, nie musisz tak się nagry wać. Zresztą chcę z tobą porozmawiać o czymś całkiem in nym. Ale Mattie była już porządnie nagrana. Kłótnia z Ariel bardzo dobrze wpływała na jej samopoczucie. To dziwne, ale ostatnio zdarzało jej się kłócić coraz częściej. Było tak, odkąd wróciła z Czyśćca. - Wiesz co? - powiedziała gniewnie Mattie. - W dawnych, dobrych czasach ludzie rozumieli, czemu służy sztuka. Miała robić na nich wrażenie. Miała przemawiać właśnie do nich, nie tylko do samego artysty. Miała znaczyć coś ważnego, uniwersalnego. No, i miała wyrażać pewne ideały, wartości, nadzieje i marzenia. - Naprawdę myślę, Mattie, że dość już tego. - Wtedy ludzie sami widzieli, co jest dobrą sztuką, i dlatego to kupowali. Artyści tworzyli po to, żeby ich pra ce spodobały się kupującym. Nie zaprzeczysz, że właś nie w takich warunkach powstały liczne arcydzieła. Za to teraz elitaryści zamknięci w światku sztuki, tacy jak ty, pró bują wmówić nabywcom, co powinni lubić. Wielu klien tom można wcisnąć to, co waszym zdaniem jest dobrą sztu ką. Ale moi klienci są inni. Kupują to, co sami chcą kupić, dzieła, które z przyjemnością będą oglądać w swoich do mach. - Mattie, to szaleństwo. Nie chcę dyskutować z tobą na temat establishmentu w sztuce. - Popatrz uważnie na obrazy Silka Taggerta i spróbuj mi powiedzieć, że to jest złe malarstwo! - ryknęła Mattie. - Mattie, na miłość boską, nie podnoś głosu - syknęła Ariel. - Czemu? To bardzo przyjemne wydrzeć się na ciebie. W ten sposób rozładowuję swój stres. Lata stresu. Popatrz, do cholery, na te obrazy! - No już dobrze, dobrze. Patrzę. Opanuj się, Mattie. To niepodobne do ciebie, żebyś była taka... taka emocjonalna. 195 JayneAnn Krentz Ariel odwróciła się do obrazów. Przyglądała im się przez trzy długie minuty, w zamyśleniu mrużąc oczy. - No i co? - natarła Mattie. - Są nudne? - Nie - przyznała niechętnie Ariel. - Nie są nudne. Ten facet ma talent, to pewne. - Duży talent. - Niech będzie, duży talent. Szkoda, że trwoni go na bezsensowne mariny i pejzaże. - Dzięki temu, że podejmuje tradycyjne tematy, jego obrazy są bardzo przystępne. Nie rozumiesz tego? Te obrazy oddziałują na kilku płaszczyznach. Są atrakcyjne w czysto fizykalnym sensie, ale zarazem pobudzają do myślenia. Ludzie, prawdziwi ludzie, lubią sztukę, która jest do tego zdolna. I powiem ci jeszcze coś, Ariel. Tego rodzaju kontaktu z odbiorcą szukałby Flynn, gdyby bardziej skłonił się ku realizmowi. Ariel obróciła się gwałtownie. Oczy płonęły jej furią. - Nie waż się mamić Flynna, żeby malował dla ciebie takie obrazki. Słyszysz mnie? Nie waż się! Mattie jęknęła. Złość już z niej ulatywała. - Dobra, tego nie powiedziałam. Daj już spokój, Ariel. Mam kupę roboty przed otwarciem wystawy. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, chciałabym się tym zająć. Ariel zawahała się. - Wiesz, pomogę ci. Chyba masz rację, żeby podzielić te obrazy tematycznie. Powieszę sceny z dżungli. Mattie wytrzeszczyła oczy na siostrę. - Dziękuję. - Nie rob takiej zaskoczonej miny. Nie zawsze jestem wielką królewną. Chcę z tobą porozmawiać, już ci powiedzia łam, a wygląda na to, że inaczej mi się nie uda. - Obawiałam się, że masz jakiś ukryty motyw. - Mattie poprawiła zawieszenie portowego pejzażu i odstąpiła kilka kroków, żeby zerknąć na niego z oddalenia. - No, to dawaj. 0 czym ma być ten wykład? - Chcę się dowiedzieć, co sobie wyobrażałaś, zaręczając się z Hughem Abbottem? - Ariel powiesiła obraz przedsta wiający dżunglę. -Jak do tego doszło, Mattie? - Dość trudno mi to wyjaśnić. Sama nie bardzo wiem. 1 wcale nie jestem pewna, czy się zaręczyliśmy. To Hugh tak 196 Dobie do brzegu interpretuje tę sytuację, nie ja. Ja się jeszcze nie /dc< yclowfl łam. - Bądź uczciwa, Mattie. Ten człowiek żyje z tobą. Opowlu da wszystkim naokoło, że chce się z tobą ożenić. Czy musla łaś się posuwać aż tak daleko tylko po to, żeby dowieść, że możesz mieć to, co kiedyś ja miałam? - Nie zrobiłam tego, żeby czegokolwiek dowodzić. - Zrobiłaś. Zawsze mi zazdrościłaś. Talentu, sukcesów, mężczyzn, wyglądu. Wszystkiego. - To nieprawda. No, może kiedy byłyśmy dziećmi. Ale to dawne czasy. Ludzie dorastają, Ariel. - Naprawdę? A jak to się stało, że człowiek, z którym w końcu zdecydowałaś się zacząć coś poważnego, jest jed nym z moich byłych? Konkretnie byłym narzeczonym. Czy nie sądzisz, że taki zbieg okoliczności jest podejrzany? Po co miałabyś wybierać akurat tego mężczyznę? Powiedz mi, Mattie. No, powiedz prawdę. - Wcale go nie wybrałam. Przynajmniej nie tym razem. To on mnie wybrał. - Mattie wycofała się na zaplecze po narzędzia. Ariel zamaszyście podążyła za nią. - On wybrał ciebie? Jak to? - Spytaj Hugh. To on nalegał na ogłoszenie zaręczyn. Ja od roku go unikałam. To on zorganizował nam niby przypad kowe spotkanie na Czyśćcu, nie ja. A w ogóle to nie twoja sprawa. - Nie moja sprawa? Hugh jest moim byłym narzeczonym. - I co z tego? - burknęła Mattie. - Rzuciłaś go, nie pamię tasz? Nie chciałaś go. - 1 ty też nie powinnaś go chcieć, Mattie. Posłuchaj, mówię to dla twojego dobra. On jest dla ciebie zupełnie niedpowiednim człowiekiem, wierz mi. Znam go. Jeśli musisz mieć któregoś z moich mężczyzn, weź Emery'ego. On przynaj mniej szczerze cię lubi. - Serdeczne dzięki. - Niech tam, jest dla ciebie o wiele za stary i przeżywa załamanie kariery, ale zna twój świat i ludzi, którzy się w nim obracają. Możesz rozmawiać z nim o sztuce, winie i książ kach. Uszanuje twoją karierę. Nie będzie próbował ściągnąć cię na jakąś wysepkę diabli wiedzą gdzie, żebyś siedziała pod palmą i obierała dla niego kokosy. 197 Jayne Ann Krentz ~ Nie interesuje mnie małżeństwo z Emerym, bardzo ci dziękuję za propozycję. I nie zamierzam wylegiwać się pod palmą. - Co innego będziesz robić na takim odludziu? A może łudzisz się, że zmienisz Hugh? Jeśli tak, to przeżyjesz przykre i gwałtowne rozczarowanie. Posłuchaj kogoś, kto wie. Ja też myślałam, że można go ucywilizować. Myliłam się. A skoro nie zmienił się dla mojej przyjemności, to co skłania cię do przypuszczeń, że zmieni się dla twojej? Mattie pogrzebała w skrzynce z narzędziami i wyjęła stamtąd śrubokręt. Mocno go ściskając, odwróciła się do siostry. - Wybacz, Ariel, muszę jeszcze powiesić dużo obrazów. Ariel złagodniała na twarzy. - Och, Mattie. Przepraszam, jeśli uraziłam twoje uczucia. Robię to dla twojego dobra, przysięgam. Mówię teraz do ciebie jako starsza siostra. Przez pewien czas byłam pewna, że uda mi się przekonać Hugh do racjonalnego rozwiązania i zachęcić, żeby wrócił do Stanów. Ale potem odkryłam praw dę. Hugh nie wyjedzie z tej przeklętej wyspy dla żadnej kobiety. - Zejdź mi z drogi, Ariel. Mam robotę. - Mattie, przecież ty nie chcesz takiego męża. To jest prze żytek. Relikt średniowiecza. Na rolę kobiet i małżeństwo ma poglądy sprzed kilku wieków. Och, wiem, że taki macho włdżku jest na początku interesujący, ale to ci się znudzi, wierz mi. Mattie poczuła, że purpurowieje na twarzy. - Jesteś moją siostrą, Ariel, ale to nie znaczy, że muszę omawiać z tobą moje życie miłosne. - Czemu nie? - burknęła mocno rozdrażniona Ariel. Pomyśl tylko, co teraz możemy powiedzieć sobie jak siostra siostrze. Obie spałyśmy z tym samym mężczyzną. Postawmy sprawę jasno. Wiem na pewno, że on nie jest z tych najlep szych. - Zamknij się, Ariel. - Znowu zaczynała w niej wzbierać złość. - To prawda, Mattie. Ostrzegam cię. Takie łup-łup szybko nuży. - Powiedziałam, żebyś się zamknęła, Ariel. Ani słowa więcej! 198 Dobić do brzegu - Hugh nie jest mężczyzną dla ciebie. Tak samo jak nie był mężczyzną dla mnie. O ile wiem, nie jest w ogdle męż czyzną dla żadnej nowocześnie myślącej kobiety. To zapdźniony w rozwoju, pozbawiony wrażliwości, nieczu ły kloc. Posłuchaj mnie, Mattie. Rozmawiamy o twojej przy szłości. - 1 co? Chcesz, żebym ci powiedziała, że się boję? Że tak naprawdę nie wiem, co robię? No, więc dobra. Boję się, przyznaję. Nie wiem, co... Uwagę Mattie zwrócił cichy szelest otwieranej papierowej torby. Zerknęła zaskoczona ku drzwiom, za plecy Ariel. Na progu stał Hugh, oparty jedną ręką o futrynę. Trzymał torbę firmową tajlandzkiej restauracji, znajdującej się w sąsiedz twie. Oderwał się od studiowania zawartości torby i podniósł głowę, skłoniony do tego nagłym milczeniem, które zapadło na zapleczu. - Hej, nie chcę wam przeszkadzać - powiedział spokojnie, wyciągając z torby małe, kartonowe opakowanie. - Wpadłem tylko z obiadem dla Mattie. Pomyślałem, że musi sobie dodać energii przed wielkim otwarciem. - Mój Boże - westchnęła Ariel. - Popatrz na siebie. Taki zimny. Taki ohydnie pewny siebie. Jak możesz być takim skończonym sukinsynem, Hugh? No, jak? - Hmm - zaczął Hugh w zamyśleniu. - To nie jest łatwe. Słowo ci daję. - Ech, już lepiej nic nie mów. - Ariel przemknęła obok niego, szeleszcząc czarnymi jedwabiami. W chwilę później frontowe drzwi trzasnęły tak, że aż zatrzęsły się ściany. W pokoiku na zapleczu znów zapadła cisza. Hugh zerknął na Mattie, kurczową ściskającą śrubokręt. - Hej, jeśli powoli i ostrożnie odłożysz to narzędzie, to podam obiad. Mattie uświadomiła sobie, że drży. Upuściła śrubokręt na blat, obeszła biurko i bezwładnie opadła na krzesło. Kolana odmówiły jej posłuszeństwa. Milcząc przyglądała się, jak Hugh wypakowuje posiłek: makaron z jarzynami w ostrym sosie arachidowym. - Jedz - zarządził, rozłożywszy jej serwetkę na kolanach. Postawił przed Mattie papierowy talerz z obiadem. - Kiedy skończymy, pomogę ci powiesić resztę obrazów. 199 Jayne Ann Krentz - Dziękuję. - Mattie bezmyślnie wlepiła wzrok w maka ron. - Nie przejmuj się. Nawet my, zapóźnione w rozwoju, pozbawione wrażliwości, nieczułe kloce, możemy się do czegoś przydać. Mattie dalej gapiła się w makaron. Hugh zaczął jeść swoją porcję. Przez minutę przeżuwał w milczeniu, potem figlarnie uniósł brew. - Łup-łup? Mattie zamrugała i wreszcie wzięła do ręki pałeczki. - Nie jest tak źle. - Dziękuję - powiedział Hugh pokornie. - Bardzo się staram i jestem chętny do nauki. A uczę się szybko. Nagle Mattie poczuła, że nie może się powstrzymać. Po myślała o szalonej, bardzo podniecającej technice seksualnej Hugh i zaczęła chichotać. Chichot przerodził się w śmiech i po chwili Mattie dosłownie skręcała się pod biurkiem. Hugh przyglądał się temu z rozbawieniem i sprawiał wrażenie dość zadowolonego. Dopiero później Mattie uświadomiła sobie, że śmiech zwalczył jej stres równie skutecznie jak wybuch złości. I w obu przypadkach to Hugh ofiarował jej tę wolność. Wernisaż Silka Taggerta zakończył się wielkim sukce sem. Przez większą część imprezy Hugh stał swobodnie oparty o ścianę, z kieliszkiem szampana w dłoni, i żało wał, że Silk nie widzi, co się dzieje w galerii. Silkowi bar dzo dodałby animuszu widok tych wszystkich eleganc kich, modnie ubranych ludzi prześcigających się w pochwa łach jego prac. Hugh starał się zapamiętać jak najwięcej podsłuchanych uwag, żeby mocje potem powtórzyć przyja cielowi. ,,...Wprawiają mnie w dziwną nostalgię... Nie mogę się doczekać, kiedy powieszę tę lagunę u siebie w domu... Wspa niałe kolory, bardzo prawdziwe... Co za odmiana, w więk szości galerii w Seattle są ostatnio tylko szarości, czerń i brązy... Śmiałe i pełne życia... Przyjemna odmiana. Zmę czyła mnie wyrafinowana subtelność... Ta dżungla jest jak żywa... Groźne, ale piękne... Utrwalił siłę natury..." Mattie była wszędzie. W kostiumie, ze schludnym kocz200 Dobić do brzegu kiem wyglądała jak prawdziwa kobieta interesu. Chodziła od grupki do grupki, rozmawiała z potencjalnymi nabywcami i przymykała oczy na przypadki rozbojów, których kilku wygłodniałych artystów dokonywało w bufecie. Wcześniej powiedziała Hugh, że ten darmowy posiłek dla bohemy traktuje jako swój wkład w sztukę. - Niezłe - oznajmiła Hugh młoda kobieta z żółtozielony mi włosami, obwieszona furą metalowych ozdób. Spojrzał na nią. - Masz na myśli obrazy? - Nie. Jedzenie. Obrazy są dobre, ale jedzenie fantastycz ne. Mattie zawsze wydaje prawdziwe uczty. Nie jest skąpiradłem, jak niektórzy właściciele galerii. - Młoda kobieta zmie rzyła Hugh kosym spojrzeniem. - Ktoś ty jest? Autor? - Nie. Przyjaciel autora. On nie mógł przyjechać. - Szkoda. To musi być fajne, patrzeć jak ludzie dostają ocipu nad twoją robotą. Dałabym wszystko, żeby na moje też się tak gapili. - A co robisz? - Rzeźbię w metalu. Pod nazwiskiem Shock Value. Shock Value Frederickson. Ale zamierzam zmienić pseudo. Nie pasuje do tego, w co teraz idę. - Czyli? - Większe wyrafinowanie formy - wyjaśniła cierpliwie Shock Value Frederickson. - Dzięki Mattie mam teraz trochę luzu, zupełnie inaczej się wtedy pracuje. - Mattie? A co ona ma z tym wspólnego? -· W dawnych czasach powiedziałoby się, że jest mecena sem. Dała mi na wałówkę, żebym mogła skończyć to, nad czym teraz pracuję. Niedługo jej zwrócę. - Aha. A ile właściwie ci pożyczyła? - Dokładnie nie pamiętam-powiedziała beztrosko Shock Value Frederickson. - O, jest mój kumpel. Nie widziałam go z miesiąc. Złamał nogę, jak robił performance w parku. Fajnie było z tobą pogadać. Na razie. Znacznie później Hugh przyglądał się, jak Mattie starannie zamyka drzwi galerii. Wyglądała radośnie, choć nie okazywa ła tego w hałaśliwy sposób. - Dobrze poszło, co? - Hugh wziął ją pod ramię i spacerem poszli w stronę domu Mattie. 201 Jayne Ann Krentz - Bardzo dobrze. Sprzedałam wszystko, co wystawiłam. Mam nadzieję, że Silk będzie zadowolony. - Podnieci się tym jak małe dziecko Bożym Narodzeniem. Nigdy dotąd nie przeżył żadnego prawdziwego sukcesu. W niczym. Nie mogę się doczekać, żeby mu opowiedzieć. Hugh zadumał się na chwilę. - Jesteś w tym naprawdę do bra, co? - W czym? - No, w radzeniu sobie z takimi tłumami klientów. W ro bieniu wystaw, takich jak Silka. W prowadzeniu galerii. W tym wszystkim. - Z tego żyję - powiedziała cicho. - No, tak. - Co ci nie gra, Hugh? - Nic. - jesteś pewien? - Po prostu patrząc na ciebie dziś wieczorem, trochę pomyślałem o rożnych sprawach. To wszystko - mruknął i natychmiast tego pożałował. - Na przykład o czym? - Nieważne. - Prawdę mówiąc jednak, Hugh zaczynał się poważnie martwić. Mattie czuła się w tym świecie jak ryba w wodzie. Odnosiła w nim sukcesy. Miała przyjaciół. Była częścią społeczności zainteresowanej sztuką. Przekonał się, jak dobrze Mattie funkcjonuje w swoim środowisku i natychmiast naszły go złe przeczucia. Do tej pory powtarzał sobie, że gdy nadejdzie właściwy czas, Mattie łatwo przystosuje się do życia na Saint Gabriel. Jesz cze niedawno niefrasobliwie wierzył, że Mattie na pew no rzuci wszystko i przeniesie się na Saint Gabriel, byle tylko udało mu się ją przekonać, że nie jest kimś, kto zastę puje mu Ariel. Teraz dumał nad tym, czy się zwyczajnie nie łudzi. Opadły go wątpliwości. Co obiektywnie mógł jej zaofero wać w zamian za życie, które sama stworzyła sobie w Seattle? Tylko siebie. Silk miał rację. To już nie dobre stare czasy, kiedy mężczy zna mógł oczekiwać od kobiety, że zwinie manatki i pojedzie za nim gdziekolwiek bądź. Może Charlotte też miała rację, wytykając mu arogancję? 202 Dobić do brzegu - Hugh, czy coś się stało? - Mattie popatrzyła na niego z zatroskaniem. Przystanęli akurat przed jej domem. - Nic takiego. Nie przejmuj się tym, Mattie. - Otwo rzył drzwi, wprowadził ją na klatkę schodową i w mil czeniu przycisnął guzik windy. Mattie raz po raz zerka ła na niego z niepokojem, ale Hugh to ignorował. Nadal du mał. Był tak skupiony na kłopotach, które objawiły się tego wieczoru, że omal nie przegapił czegoś ważnego. Zasuwa na drzwiach mieszkania Mattie była w niewłaściwej pozycji. A przecież osobiście ją zamknął, gdy wychodził z domu. Nigdy nie zapominał o takich sprawach. Ktoś musiał po ich wyjściu otworzyć drzwi, a potem zapo mniał zamknąć. Mógł jeszcze być w środku. Hugh cofnął się i przycisnął dłoń do ust zaskoczonej Mattie, żeby przypadkiem nie odezwała się za głośno. Znie ruchomiała i spojrzała na niego pytająco szeroko rozwartymi oczami. - Ktoś jest w środku - szepnął jej do ucha. Skinęła głową, że rozumie, więc zabrał jej rękę sprzed ust. Mattie dobyła z siebie jedno, jedyne słowo: - Policja. Pokręcił głową i po cichu pociągnął ją w głąb korytarza. Przystanęli przed składzikiem. Hugh otworzył drzwi, wsunął rękę w szparę i wymacał wyłącznik światła w korytarzu. Na tychmiast otoczyła ich ciemność, pozostało jedynie żarzące się światełko bezpieczeństwa nad wyjściem w końcu kory tarza. - Hugh? - Z szeptu Mattie przebijał niepokój. - Poczekaj tutaj. - Co chcesz zrobić? W środku może być włamywacz. Zalecają, żeby ich nie zaskakiwać. Należy iść do sąsiada i wezwać policję. - Daj mi dwie minuty. Jeśli w tym czasie nie opanuję sytuacji, dzwoń po gliny. - Wolałabym, żebyś... - Cicho, mała. Zaraz wrócę. Myśl, że może to nie być zwykłe włamanie, kazała mu postąpić wbrew regułom. Po całym tym bałaganie na Czyść cu, śmierci Roseya i zniknięciu Gibbsa istniała jakaś możli203 Jayne Ann Kreutz wość, że włamywaczowi, który wtargnął do Mattie, mogło wcale nie chodzić o zwykłą kradzież. Gdyby tak było, Hugh chciał zdobyć kiika odpowiedzi na swoje pytania. Okazja wydawała mu się za dobra, by ją stracić. Zdążył już przywyknąć do ciemności, pchnął wiec drzwi do mieszkania i pochylony szybko wpadł do środka. Liczył, że mrok za plecami da mu potrzebną osłonę. Mając w głowie plan mieszkania Mattie, skoczył za skó rzaną kanapę i zaległ płasko na podłodze. Najpierw popa trzył po sypialnej antresoli. Na górze nikogo nie było. Powie dział mu to blask wpadający do mieszkania przez wysokie okna. Parter był pogrążony w ciemności. Ktokolwiek wszedł tam podczas nieobecności właścicielki, zgasił światło, które Hugh celowo zostawił we wnęce kuchennej. Właśnie zastanawiał się nad tym faktem, gdy usłyszał, że ktoś porusza się na kanapie. Skórzane obicie cicho zaskrzy piało. Poderwał się z ziemi, przesadził oparcie i wylądował na czyimś ciele. Mężczyzna krzyknął zaskoczony, impet Hugh odebrał mu dech. Usiłując chwycić ustami powietrze, włamy wacz szarpał się pod Hughem jak ryba na haczyku. Wskutek tego obaj po chwili wylądowali z głuchym łoskotem na dywa nie. Hugh przygwoździł włamywacza do podłogi i na gle zmarszczył nos, w nozdrza uderzył go bowiem silny zapach alkoholu. Facet wyraźnie ograbił skromny barek Mat tie. - Hej - wycharczał tamten. - Daj spokój, człowieku. Puść mnie. Zapaliło się światło. - Zadzwoniłam na policję - stanowczo oznajmiła Mattie od progu. - Za chwilę tu będą. Hugh, czy nic ci nie jest? Hugh spojrzał na mężczyznę, którego dosiadał okrakiem. - Cholera, Mattie, lepiej odwołaj to wezwanie. - Prawdę mówiąc, nikogo nie wezwałam - wyjaśniła Mat tie, przestępując próg. - Nie miałam okazji. Powiedziałam tak na wszelki wypadek, gdyby ten ktoś, kto tu jest, miał zamiar prysnąć. Sądziłam, że wiadomość o policji w drodze go znie204 Dobić do brzegu chęci. - Stanęła jak wryta i wytrzeszczyła oczy. - Boże, Hugh, co ty robisz? To nie jest włamywacz. - Cześć, Mattie. - Flynn Grafton spojrzał na nią z podłogi. Jego długie blond włosy utworzyły na dywanie wachlarz wokół głowy. Wzrok miał mętny i szklisty. - Przepraszam za to zamieszanie. Rozdział trzynasty M ó j Boże, to jest Flynn! - Mattie podbiegła do mężczyzn z niepokojem w oczach. - Puść go, Hugh. Zraniłeś go? Flynn, czy nic ci nie jest? - Nic a nic - odpowiedział Hugh. Wstał ziryto wany szybkością, z jaką Mattie zmieniła obiekt swej troski. - Chyba rzeczywiście. - Flynn lekko potrząs nął głową, jakby chciał sprawdzić, czy jest cała. Powoli usiadł i zamrugał. Tymczasem Mattie przyklękła koło niego. - Boże, Abbott. Najechał pan na mnie jak czołg. Za kogo mnie pan wziął? Za Kubę Rozpruwacza? - Rozważałem taką możliwość. Co pan tu robi, Grafion, do cholery?! Jak pan wszedł? - Ariel ma klucz. Pożyczyłem sobie. -Flynnowi nieco plątał się język. - Po co? - spytał bezceremonialnie Hugh. Mattie spojrzała na niego z dezaprobatą. - Przestań dręczyć Flynna. Czy nie widzisz, że 206 Dobić do brzegu jeszcze nie może dojść do siebie po twoim ataku? Mam nadzieję, że nie zrobiłeś mu nic poważnego. Taki wstrząs może spowodować najróżniejsze stresogenne obrażenia, od urazu pleców po bole głowy. Stanowczo przesadziłeś, Hugh. - ja przesadziłem? - Hugh spojrzał na nią z niedowierza niem. - Facet wkrada ci się do mieszkania, wypija brandy i wali się na kanapę czekając, aż wrócisz do domu, zostawia za sobą wszelkie ślady zwykłego włamywacza, a ty nazywasz przesadą to, że go uziemiłem? - Dobrze, że nie wyciągnąłeś broni. Właśnie w ten sposób dochodzi do nie zamierzonych postrzałów. Hugh spojrzał w sufit, błagając niebiosa o natchnienie i cierpliwość. - Nigdy nie zdarzyło mi się postrzelić kogoś przypad kiem. Jeżeli, to zawsze celowo. - Uspokój się, Hugh - powiedziała Mattie łagodząco. Widzę, że jeszcze jesteś nabuzowany, ale nie ma potrzeby tak się złościć. - Nabuzowany? Złoszczę się? Ty niewiele w życiu widzia łaś, mała. Uśmiechnęła się uroczo. - Może zaparzysz wszystkim dobrej ziołowej herbatki? W kuchni jest rumianek. To nam dobrze zrobi na nerwy. - Mam nerwy w znakomitym stanie. Nie jestem w najlep szym humorze, ale na nerwy nie narzekam. - Wobec tego może Flynn będzie miał ochotę się napić powiedziała Mattie patrząc, jak mąż Ariel osiąga pozycję na czworakach. - Nie - szepnął Flynn, z błagalnym gestem. Sprawiał wra żenie, jakby groziła mu morska choroba. -Tylko nie ziołowa herbatka. Prawdę mówiąc, trochę mi się kręci w głowie. Nie chcę zapaskudzić ci tego ślicznego dywanu. - Nie waż się rzygać - przestrzegł go Hugh. Mattie zmarszczyła czoło. - Nie burcz tak, Hugh. Flynn będzie przez ciebie jeszcze bardziej spięty. - Może tobą to wstrząśnie, Mattie, ale guzik mnie obcho dzi poziom stresu pana Flynna Graftona. - Odwrócił się do artysty, który próbował z powrotem wdrapać się na kanapę. - Przestań, człowieku, odgrywać skrzywdzone niewiniątko 207 Jayne Ann Krentz i powiedz, co tu robisz, zanim sam zestresuję się na maksa, bo wtedy wezmę cię do okna i pieprzne na dół. - Hugh! - Mattie spojrzała na niego z ciężkim wyrzutem. Hugh zignorował to spojrzenie. Nie spuszczał wzroku z Flynna. - No, Grafton! Czekam na wyjaśnienie. Flynnowi udało się znaleźć z powrotem na kanapie. Bez władnie opadł na poduszki, ukrył twarz w dłoniach. - Przyszedłem spytać Mattie, czy nie mógłbym zostać tu na noc. - O, cholera jasna! To załatwia sprawę. Lecisz przez okno, koleś. Ale najpierw przefasonuję ci buźkę w duchu neoimpresjonistycznym. - Hugh skoczył w stronę Flynna. - Nie, Hugh! Przestań! Natychmiast przestań! - Mattie zastąpiła mu drogę, unosząc dłoń władczym gestem. - Do ciężkiej cholery, tu nie jest Czyściec ani Saint Gabriel. Wróci łeś do cywilizacji, więc masz się zachowywać w cywilizowa ny sposób. Słyszysz mnie? - Zejdź mi z drogi, Mattie. - Nie zejdę. To jest mój dom i ja tu rządzę. Nie wolno ci uderzyć Flynna. Czy wyrażam się jasno? On na pewno wcale nie chce tego, co sobie pomyślałeś, jak spytał, czy może zostać na noc. - Chciał spędzić tę noc z tobą. Sama słyszałaś. Wyraźnie to powiedział - warknął Hugh. - Zejdź mi z drogi, Mattie. - On po prostu chciał przespać tę noc na kanapie, prawda Flynn? - Mattie zwróciła się do swego nieproszonego gościa, oczekując potwierdzenia. Flynn uniośł głowę, mocno zdezorientowany zamiesza niem. - Jasne. Pokłóciliśmy się z Ariel. Przyszedłem zobaczyć, czy przechowasz mnie przez jedną noc, Mattie. W czym problem? - Nie wierzę. - Hugh przeszył Mattie najbardziej lodowa tym ze swych spojrzeń. - Czy on nocuje u ciebie na kanapie regularnie? - A skąd! - Mattie spojrzała niespokojnie na Flynna. Pierwszy raz prosi, żeby mógł tu przenocować. Rozumiem, że burza była z piorunami, Flynn? - Mniej więcej. - Flynn znowu opadł na poduszki i bezsil208 Dobić do brzegu nie przymknął oczy. - Powtarzam sobie, że Ariel wchodzi w nowy okres, Wczesny Dojrzały, ale coraz mniej jestem tego pewien. Temperament to ona ma z natury, ale ostatnio do słownie dostaje kota. Nastroje zmieniają jej się z minuty na minutę. Mattie delikatnie poklepała go po ramieniu. - O co się pokłóciliście? - O to co zawsze. O moje obrazy. Ale tym razem Ariel kompletnie ześwirowała. - Czemu? - Bo powiedziałem jej, że się zdecydowałem. Mam kilka gotowych prac, które chcę ci pokazać. Chcę wiedzieć, czy będziesz umiała je sprzedać tym Borgiom i Medyceuszom z awansu. Mattie usiadła na kanapie obok Flynna. - Nic dziwnego, że Ariel dostała szału. O to będzie wal czyć z tobą do ostatniej kropli krwi. - Wiem. Ale podjąłem decyzję, Mattie. Nie mogę dłużej żyć za jej pieniądze. Zresztą prawdę mówiąc, jestem bardzo znużony tworzeniem sztuki dla sztuki. Niech to diabli. Może po tych wszystkich latach chcę wreszcie pokazać mojemu staremu, że się mylił. Że potrafię zarobić na siebie malowa niem obrazów. Nie wiem. Ale wiem na pewno, że chcę wstawić kilka prac do twojej galerii. - Rozumiem - powiedziała Mattie, nadal klepiąc go po ramieniu. - To wszystko jest bardzo wzruszające - przerwał im Hugh sarkastycznie. - Wierz mi też, człowieku, że jestem świadom temperamentu Ariel. Ale to nie usprawiedliwia two jego najścia dziś wieczorem w poszukiwaniu miejsca do spania. Nikt oprócz mnie nie spędza nocy w mieszkaniu Mattie. Czy to jest jasne? - Spokojnie, Hugh - powiedziała Mattie, znów próbując łagodzącego tonu. - Nie masz potrzeby grzmocić się po klatce piersiowej i bronić swego terytorium. Spójrz, która jest godzina. O wiele za późno, żeby Flynn szukał miejsca gdzie indziej. Nie ma najmniejszego powodu, dla którego nie mógłby przespać tej nocy na mojej kanapie. - Już go tu nie ma - stwierdził Hugh. - Wynoś się, Grafton. Natychmiast! 209 jayne Ann Krentz Flynn skinął głową z wyrazem beznadziejności w oczach. - Zadzwonię po taksówkę. - Nie ma takiej potrzeby, Flynn - powiedziała stanowczo Mattie. Zmierzyła Hugh wyzywającym spojrzeniem i odwró ciła się z powrotem do Flynna. - Gdzie poszedłbyś o tej porze? Do hotelu? Kosztowałoby cię to fortunę, a ty nie masz forsy. - Mam karty kredytowe Ariel. - Wspaniały pomysł - mruknął Hugh. - Zapłacić kartą kredytową żony rachunek w ekskluzywnym śródmiejskim hotelu, gdy szuka się od niej spokoju. Sprawiedliwość ma swój urok. - No tak, to chyba nie byłoby w porządku, prawda? - Flynn wyprostował się, przybierając bardzo dostojną, stoicką pozę. - Coś wymyślę, Mattie. Nie martw się mną. Znajdę jakieś miejsce. Już za późno, żeby iść do schroniska, ale na wycie raczce też można spać. Mattie spojrzała na niego przerażona. - Nie możesz spać na ulicy, Flynn, Na to nie pozwolę, Hugh przyglądał się tej górnolotnej scenie, gmerając dło nią w kieszeni dżinsów. Wyciągnął z niej portfel. - Ułatwię ci sprawę, Grafton. Zafunduję ci hotel. Opłaca mi się taki gest, jak pomyślę, że się ciebie stąd pozbędę. Mattie zerwała się z kanapy i podeszła do Hugh. W jej spojrzeniu było tyle zdecydowania, że Hugh poczuł się niepewnie. - Przestań się zachowywać jak zazdrosny Tarzan. Nie ma powodu, dla którego Flynn nie mógłby tutaj przenocować. Jest po północy. Nigdzie go o tej porze nie odeślę. - Więc powiedz mu, żeby wrócił do domu i przespał się we własnym łóżku. - To jest moje mieszkanie, Flynn jest moim szwagrem i ja mówię, że może tutaj spać. Hugh przeczuwał zbliżającą się klęskę, ale mimo to stanął w rozkroku, wsparł się pod biodra i spróbował najbardziej miażdżącego ze swych spojrzeń. - A ja mówię, że stąd idzie. Już! - Nie masz prawa zgłaszać tutaj żadnych żądań. - Czyżby? Może umknęło to twojej uwagi, ale jesteśmy zaręczeni. To daje mi pewne prawa. 210 Dobie do brzegu Przez chwilę świdrowała go lodowatym spojrzeniem, a po tem nagle zmieniła taktykę. - Nie chcę ciągnąć tej kłótni, Hugh. Flynn za dużo wypił, jest przygnębiony i ciężko zestresowany, a do tego nie ma forsy. Bądź miły, proszę. - A niech tam, Mattie. - Jest coś nieuczciwego w tym, że kobieca prośba może tak łatwo zmiękczyć mężczyznę, po myślał Hugh. Prowadzoną półgłosem sprzeczkę przerwało im ciche po chrapywanie. Spojrzawszy na kanapę, Hugh zobaczył, że mężczyzna, którego zamierzał wyeksmitować, ponownie za snął. Hugh potrafił poznać pozycję nie do obrony. Czasem jedynym słusznym wyjściem był z góry zaplanowany od wrót. Oczywiście należało się potem zemścić. Zemsta jest słodka. W pół godziny później Hugh ułożył się obok Mattie w łóżku na antresoli i wziął ją w ramiona. Cierpliwie odcze kał, aż Mattie znajdzie jakiś koc do przykrycia Graftona, umyje zęby, weźmie wieczorną porcję witamin i przebierze się w skromną flanelową koszulę nocną. - Hugh, chcę ci podziękować, że ustąpiłeś w tej drobnej sprawie i pozwoliłeś Flynnowi przenocować na mojej kana pie - szepnęła Mattie, zresztą całkiem szczerze, i przytuliła się mocniej do niego. - Wiem, że byłeś wściekły, gdy go tu zastałeś, i zważywszy na okoliczności miałeś wszelkie prawo zareagować tak, jak zareagowałeś. Obiecuję ci, że to się nie powtórzy. - Masz rację. To się na pewno nie powtórzy. - Pocałował ją w szyję, wdychając miły, kobiecy zapach jej ciała. Uświa domił sobie, że już jest twardy z podniecenia. Powoli zaczął przesuwać rękę po ramieniu Mattie. - Hugh? - Słucham, mała. - Bez pośpiechu poddarł jej skromną nocną koszulę powyżej kolan, a potem jeszcze wyżej. - Hugh, nie możemy. Dziś nie. - Bezskutecznie stawiała tamy jego napierającym dłoniom. - Flynn może się zbudzić i nas usłyszeć. To byłoby okropnie żenujące. - Wobec tego będziesz musiała się postarać, żeby być 211 Jayne Ann Krentz bardzo, bardzo cichutko, hm? - Delikatnie rozchylił jej uda. Pomyślał, że Mattie jest tam cudownie miękka. Uśmiechnął się, wyczuł bowiem pierwszy przebiegający ją dreszczyk. Uwielbiał te dreszczyki. - Przestań - syknęła. - Robisz to, żeby wyjść ze mną na równo, przyznaj się! - Nic z tych rzeczy, mała. Robię to, bo jestem uroczym, wrażliwym facetem, który strasznie się podniecił. - Ściągnął z siebie piżamę i cisnął ją za balustradkę. Mattie głośno zachłysnęła się powietrzem widząc, jak piżama opada na ddł. - Na miłość boską, Hugh. Co Flynn sobie pomyśli, kiedy zobaczy tam rano twoją piżamę? - To, co powinien pomyśleć. Że zaznaczyłem swoje tery torium. - Pewnie powinnam się cieszyć, że nie robisz tego tak, jak wilki i inne dzikie zwierzęta - zauważyła kwaśno. - Napra wdę, Hugh, nie musisz objawiać w tej sprawie takich prymi tywnych instynktów. Aach! - Raptownie przytknęła dłoń do ust, zorientowawszy się, że wydała głośny jęk. - Cyt, mała, bo inaczej Flynn cię usłyszy. Pomyśl, jakie to będzie żenujące. - Hugh zaczął się przesuwać między jej nogami, niżej i niżej, aż w końcu znalazł się w pozycji, w której mógł jej skosztować ustami. - Oooch, nie. Powiedziełam ,,nie", aach!-Mattie przytknę ła sobie poduszkę do twarzy. Jedną ręką trzymała ją na miejscu, podczas gdy drugą zacisnęła boleśnie we włosach Hugh. Hugh włączył do pieszczot język. - Mmmmm. - Mattie oderwała poduszkę od twarzy. O Boże, Hugh. - Z powrotem nakryła się poduszką. Mmmmmm, nie... och, Hugh! Hugh odczekał, aż Mattie zacznie gorączkowo wypychać biodra ku górze, a jej pojękiwanie zacznie przechodzić w znane mu już okrzyki rozkoszy, których z upodobaniem nałogowca wysłuchiwał w ostatnich dniach. Kiedy uznał, że jest zbyt rozpalona, by pamiętać o podu szce, głuszącej jej ciche jęki, przesunął się ku górze, szerzej rozłożył jej nogi i bez pośpiechu wsunął się głęboko w jej wilgotny żar. Zabrał poduszkę i spojrzał w lśniące, szeroko 212 Dobie do brzegu rozwarte, zielonozłote oczy. Widział, jak Mattie przygryza wargę, tłumiąc krzyk. - Łup-Łup? Twardy, miękki i serdeczne dzięki? - szepnął jej ochryple do ucha. - Powiedziałam ci, że nie jest tak źle. Uśmiechnął się szeroko i pocałował ją w usta. W chwilę później stłumił wargami jej krzyk rozkoszy i sam ukrył twarz w poduszce, bo i on osiągnął zaspokojenie. Poduszka nieco wyciszyła ten okrzyk triumfu, ale i tak zadrżało od niego łóżko. Wściekły dzwonek telefonu brutalnie wyrwał Mattie z głębokiego snu. Wykonała parę nie skoordynowanych ge stów na zmierzwionym łóżku, ale wreszcie zdołała zdjąć słuchawkę z widełek i przenieść ją w okolice ucha. Natych miast pożałowała tego, co zrobiła. Rozszlochana Ariel okaza ła się znacznie głośniejsza od dzwonka aparatu telefonicz nego. - On jest z tobą Mattie, prawda? Wiem, że tam jest. Po szedł do ciebie tak samo jak wszyscy. Daj mi go do telefonu. Chcę osobiście powiedzieć Flynnowi Graftonowi, żeby nigdy więcej nie próbował wpełznąć mi do łóżka. Będę głucha na jego błaganie. - Dzień dobry, Ariel. Cieszę się, że dzwonisz. - Mattie otworzyła oczy i spojrzała w sufit. Leżała w łóżku sama. Na dole słyszała cichy szmer męskich głosów i brzęki metalu. Na antresolę doleciał aromat parzonej kawy. - Mam nadzieję, że jesteś zadowolona, Mattie. - Ariel pociągnęła nosem. - Po tylu latach może wreszcie się na syciłaś, Udało ci się, prawda? Dostałaś w swoje szpony je dynego mężczyznę, którego naprawdę kiedykolwiek prag nęłam. - Posłuchaj, Ariel. Wbrew panującej tu opinii nie mam romansu z Flynnem. Na linii rozległ się cichy trzask. Ktoś podniósł słuchawkę aparatu na dole. - O, Boże, romans - szepnęła Ariel, najwyraźniej nieświa doma tego, że ktoś się włączył. - Romans! Wiedziałam. Modliłam się, żeby to była tylko jednorazowa przygoda. Głupstwo zrobione pod wpływem nastroju chwili, coś takiego 213 Jayne Ann Krentz jak w zeszłym roku z Hughem. Żeby w końcu głos sumienia ci to wypomniał, tak samo jak tamto. Ale nie. Ty się tym szczycisz, tak? No, powiedz. - Ariel, w ogolę mnie nie słuchasz. Powiedziałam ci przed chwilą, że nie sypiam z twoim mężem. Nigdy z nim nie spałam i nie mam ochoty spać. On też nie rna ochoty spać ze mną. On cię kocha. - Wczoraj poszedł do ciebie. Nie wrócił do domu. Poszedł prosto do ciebie. I co? Pocieszyłaś go, Mattie, tak samo jak innych? Poczęstowałaś go ziołową herbatką i okazałaś mu współczucie? Powiedziałaś, że rozumiesz jego stresy? Niech cię diabli! - Na miłość boską, Ariel, starczy tego - szorstko zakomen derował Hugh. - Co z tego, że Grafton jest tutaj? Spał na kanapie. Wiem, bo spałem w łóżku Mattie. Zauważyłbym, gdyby ktoś ładował się na trzeciego. Na to jestem czuły. - Hugh? Ty też tam jesteś? - Ariel raptem przestała szlo chać. - Pewnie, że jestem. - Byłeś przez całą noc? - A gdzie miałbym być? Przecież jesteśmy z Mattie zarę czeni, zapomniałaś? - Dzięki Bogu - powiedziała Ariei. Natychmiast porzuciła ton żałosnej ofiary i wcieliła się w bezwzględną mścicielkę. Daj mi zaraz Flynna do telefonu. - Z przyjemnością - powiedział Hugh. Rozległo się kilka stuków, a po chwili odezwał się chłodny głos Flynna. - Ariel? - Flynn, jak mogłeś mi to zrobić? Byłam taka przerażona, kiedy zbudziłam się rano i zobaczyłam, że nie wróciłeś do domu. Czy masz pojęcie, co ja przeszłam? Czy wiesz, jak to jest, kiedy trzeba dzwonić do siostry, żeby znaleźć swojego męża? Jak śmiałeś zrobić coś takiego? - Przecież sama kazałaś mi się wynosić i nie wracać. Flynn sprawiał wrażenie niezupełnie skoncentrowanego na rozmowie. Coś jadł. Mattie odłożyła słuchawkę, zsunęła się z łóżka i nałożyła szlafrok. Stanęła przy balustradce i opierając się o czerwoną poręcz, spojrzała w dół. 214 Dobić do brzegu Najpierw zauważyła swoją schludną koszulę nocną. Hugh dość lekceważąco przewiesił ją przez oparcie swojego krzesła. Sam rozsiadł się jak pan tego domu, w swobodnej, wręcz aroganckiej pozie. W dłoni trzymał kubek z kawą i miał przed sobą, na stoliku przystawionym do kanapy, talerz z owsianymi bułeczkami. Nie zadał sobie trudu wło żenia czegokolwiek oprócz pary dżinsów. Nagie stopy oparł na stoliku, a odkryte ramiona lśniły mu w porannym świetle. Flynn, wyglądający dość nieświeżo po nocy spędzonej w ubraniu, w trakcie tyrady żony pogryzał owsianą bułeczkę. - Słyszę cię, Ariel - powiedział spokojnie. - Poluzuj trochę, już wyjaśniłaś, o co ci chodzi. Odgryzł następny kęs bułeczki i marszcząc nos słuchał odpowiedzi Ariel. - A co miałem zrobić, jak zamknęłaś drzwi na klucz? Stać w korytarzu i zanosić do ciebie błagania? - spytał w koń cu. Znów poprzeżuwał w milczeniu. - Nie - powiedział w końcu, wykorzystując pauzę Ariel. Nic się nie zmieniło. Wiem, że ci się nie podoba, ale długo nad tym myślałem i podjąłem decyzję. Poproszę Mattie, żeby wystawiła bardziej komercyjne obrazy. Koniec, kropka. Flynn dokończył jeść bułeczkę i wziął do ręki kubek z kawą. - Posłuchaj, Ariel, mogę być największym nie odkrytym artystą w historii ludzkości, ale jestem też twoim mężem. Przy odrobinie szczęścia wkrótce zostanę ojcem. 1 mam jakąś dumę. Chcę wnieść do tej rodziny coś swojego. Może lepiej porozmawiamy o tym później, jak się uspokoisz. Delikatnie odłożył słuchawkę i siadł przygarbiony nad kubkiem kawy. - Moja pani jest bardzo nieszczęśliwa - powiedział do Hugh. - Też mi się tak zdaje - przyznał Hugh. - Chciałbym ci pomóc i dać kilka cennych rad, jak ją temperować, ale prawdę mówiąc, nigdy jej nie rozumiałem. Byliśmy jak oliwa i woda. Albo jak benzyna i ogień, jeśli kto woli. - Wiem. Ja sobie potrafię radzić z jej codziennymi humo rami. Rozumiem je. Bez tego nie ma wielkiej artystki. Ariel 215 Jayne Ann Krentz jest delikatna i trzeba z nią postępować bardzo ostrożnie. Ale wczoraj wieczorem po prostu wyszedłem z siebie. Powie działem jej, że mam dość bycia utrzymankiem. Dość poczu cia, że stoję w jej cieniu i niczego nie wnoszę do naszego związku. Poszło na noże. Przepraszam, że tu przyszedłem. To był z mojej strony błąd. - No, raz może się zdarzyć - wielkodusznie zgodził się Hugh. - Nigdy więcej-przyrzekł Flynn. - I dobrze. - Hugh wydawał się usatysfakcjonowany. - Po prostu Mattie była pierwszą osobą, o której pomyśla łem, kiedy Ariel zamknęła mi drzwi przed nosem. To dlatego, że ona zawsze jest taka spokojna i opanowana. Ma tyle rozwagi, umie trzymać emocje na wodzy. To bardzo dodaje otuchy. - Mattie też ma swoje chwile - oschle stwierdził Hugh. Ale na pewno jest zupełnie inna niż Ariel, pod tym się podpisuję. Kiedy byłem zaręczony z Ariel, nigdy nie umiałem sobie z nią poradzić. Albo snuła się po domu w tragicznej depresji, albo ją rozrywało. Czułem się, jakbym jechał na fali w wesołym miasteczku. Po kilku tygodniach straciłem cier pliwość i to jeszcze pogorszyło sprawę. Flynn skinął głową. - Tak jak mówiłem. Z Ariel trzeba delikatnie. - To nie w moim stylu. - Rzeczywiście nie. Już rozumiem, dlaczego wam się nie mogło ułożyć. Z Mattie, zdaje się, nie masz tego pro blemu. - Bułka z masłem - zapewnił go Hugh. - Owszem, w nią też czasem coś wlezie. Trzeba uważać, żeby jej nie urazić. Ale dumę rozumiem, z tym potrafię sobie dać radę. Wystar czy mi trochę czasu i zawsze znajdę sposób, żeby uspokoić Mattie, jak temperament za bardzo ją poniesie. Mattie zaczęła się rozglądać za czymś, co nadawałoby się do zrzucenia z góry. Najpierw wpadł jej w oko wysoki, czarny wazon, ale uznała, że to przesada. Zamiast tego wzięła szklankę wody, którą miała przy łóżku. - Kobietom takim jak Mattie - mówił tymczasem Hugh trzeba wytłumaczyć, że... - Zapamiętaj sobie, Hugh - zawołała Mattie, wychlustując 216 Dobie do brzegu mu na głowę pełną szklankę wody - żadna kobieta nie lubi słyszeć na dzień dobry, że mężczyzna radzi sobie z nią bez problemów. To by znaczyło, że jest śmiertelnie nudna. Bułka z masłem, też coś! Ale zawsze mówiłam, że nie masz talentu do komplementów. Nijakiej finezji. Hugh wrzasnął jak należy i z zadziwiającą szybko ścią poderwał się z krzesła. Woda rozprysnęła mu się na głowie i nagich ramionach. Flynn patrzył na to z rozbawie niem. - Tak jak powiedziałem - mruknął Hugh, serwetką ściera jąc wodę z ramion. - W nią też czasem coś wlezie. - Widzę. - Flynn wziął do ręki następną owsianą bułecz kę i przyjrzał jej się krytycznie. - Naprawdę lubisz coś ta kiego? - Można się przyzwyczaić - stwierdził Hugh. - Gorzej z ziołową herbatą i tfuj-soczkiem. To naprawdę trudno prze łknąć. Później tego samego rana Mattie siedziała przy biurku na zapleczu swojej galerii i przyglądała się siostrze, która jak burza przelatywała z jednego końca pokoiku w drugi i z po wrotem. Przez ostatni kwadrans Ariel szlochała na zmianę ze złości i żalu nad sobą. Różnica między jednym a drugim coraz bardziej się zacierała, w obu nastrojach jednak Ariel pozostawała egzotyczną istotą w szerokich czarnych spod niach i czarnej bluzce z bufiastymi rękawami. Mattie znowu boleśnie odczuwała beznadziejną drętwotę swojego stroju kobiety interesów. Miała na sobie kostium koloru kawowego, z dopasowaną beżową bluzeczką. Może to przez ten sznur pereł całość wygląda tak beznadziej nie, pomyślała z niechęcią. A może przez pantofle na pła skim obcasie. Stanowczo musiała w najbliższych dniach wy brać się po zakupy. Pragnienie kupienia czerwonego ko stiumu odzywało się w niej coraz bardziej natarczywie. Gdy by wpadła w bardzo ekstrawagancki nastrój, mogłaby też kupić sobie czerwone szpilki, podobne do tych, które po życzyła jej Evangeline Dangerfield pamiętnego wieczoru w Brimstone. - Przepraszam, że tak się na ciebie wydarłam dziś rano przez telefon - powiedziała Ariel, wycierając nos w papiero217 JayneAnn Krentz wą chusteczkę. - Aż trudno mi uwierzyć, że coś takiego zrobiłam. Wygląda na to, że ostatnio role się odwróciły. Pierwszy raz jestem o ciebie zazdrosna. Co za absurd. - Gigantyczny. - To irracjonalne. - Słusznie. Totalnie irracjonalne. - Tym bardziej, że nie ma żadnego powodu do zazdrości i ja o tym wiem - podsumowała Ariel. - Właśnie. Ariel obróciła się i popatrzyła na Mattie z niezwykłą szcze rością. - Chcę, żebyś wiedziała, że zdaję sobie sprawę z irracjo nalnych podstaw mojej zazdrości, Mattie. Nie rozumiem tego. Chyba nie potrafię się zdobyć na trzeźwy ogląd sytuacji, gdy chodzi o Flynna. Nigdy nie miałam takich odczuć w związku z żadnym mężczyzną. - Może dlatego, że nigdy przedtem nie bałaś się utraty mężczyzny. Żaden z tych, którzy byli z tobą poprzednio, nie znaczył dla ciebie tak wiele. Ariel skinęła głową. - Musi tak być. Ja naprawdę kocham Flynna. To, co do niego czuję, bardzo się różni od uczuć, jakie miałam dla innych mężczyzn. On jeden mnie rozumie. No, może niezu pełnie. Emery też mnie rozumiał, ale raczej w taki sposób jak mistrz swego protegowanego. A w końcowym okresie mał żeństwa nie potrafił znieść moich sukcesów. - A czy ty go rozumiałaś? Czy zastanawiałaś się, co czuje, odchodząc powoli w zapomnienie? - Trudno uznać, że z mojej winy stracił zdolność pisania -odpaliła Ariel. - Wiem, wiem. Umówmy się, że tego nie powiedziałam. Ariel ochoczo przytaknęła. - Hugh, oczywiście, nigdy mnie nie rozumiał. Ani trochę. Dla mnie była to po prostu zwariowana przygoda. Nie mam pojęcia, w jaki sposób się z nim zaręczyłam. - Prawdopodobnie tak samo jak ja - odrzekła Mattie. Mocą dekretu. Hugh lubi obejmować przywództwo. - O, tak. To jest bardzo irytujące, nie sądzisz? Jak ty to znosisz, Mattie? - Czasem nie znoszę - powiedziała Mattie, z poczuciem 218 Dobie do brzegu dumy wspominając swoje zwycięstwo w sprawie Flynna, odniesione poprzedniego wieczoru. Naprawdę przemogła Hugh. Zmusiła go do odwrotu. Co więcej, zaczęła dzień od oblania go zimną wodą. Stanowczo zaczynał się w niej bu dzić duch. - Dla niego jesteś zrządzeniem losu, chociaż i tak nadal uważam, że popełniasz wielki błąd. - Dziękuję - mruknęła Mattie. - Cholera. Zdaje się, że znowu cię uraziłam, co? A tak naprawdę przyszłam cię przeprosić. Mattie. Kompletnie wy głupiłam się dziś rano przez telefon. Jest mi bardzo przykro, że tak na ciebie nakrzyczałam. Mattie uniosła brwi. Przeprosiny za wybuch, Ariel bądź innego członka rodziny, były nie mniejszą rzadkością niż kurze zęby. W klanie Sharpe'ów eksplozje temperamentu traktowano jak normę. Nikt z wyjątkiem Mattie nigdy się nimi nie przejmował. - Nie martw się, Ariel - powiedziała łagodnie. - Znakomi cie cię rozumiem. Wygłupiłabym się dokładnie tak samo, gdybym pokłóciła się z Hughem, a potem stwierdziła, że on spędza noc u ciebie. - Dziękuję, Mattie. Bardzo jesteś wyrozumiała. - Dobra. Przeprosiłaś mnie, a ja powiedziałam, że nie ma za co. Tak miało być. A teraz powiedz, czego tym razem chcesz. Ariel znów chlipnęła w chusteczkę. - Myślisz, że dobrze mnie znasz, prawda? - No, znam cię całe życie - przypomniała jej Mattie z uśmiechem. - Naprawdę musiałaś wiele znieść z mojej strony przez te wszystkie lata, co? - Nie było tak źle. - W Mattie obudziła się czujność. - Kiedy dorastałyśmy, czasem miałam o to wyrzuty su mienia, chociaż wiedziałam, że właściwie nie ma powodu. Przecież to nie moja wina, że odziedziczyłam talent, a ty nie, prawda? - Oczywiście, że nie. - Zawsze chciałam, żebyś znalazła sobie coś, w czym byłabyś dobra, żebym nie musiała ci tak cholernie współczuć. Tyle razy próbowałaś się w czymś sprawdzić i wszystko 219 Jayne Ann Krentz kończyło się klęską. Pamiętasz ten rok, kiedy postanowiłaś zostać baletnicą, jak babcia. - Nie przypominaj mi. Kulałam potem tygodniami od tych wszystkich ćwiczeń przy poręczy. Ariel uśmiechnęła się. - A potem uznałaś, że zostaniesz wielką malarką, jak mama. Siedziałaś do trzeciej nad ranem i ćwiczyłaś rysunek. Tylko nigdy nie potrafiłaś narysować porządnego aktu. - Nie wyszłam poza martwą naturę - przyznała Mattie. A był jeszcze taki rok w college'u, kiedy chciałam pisać, tak jak tata. O tym też nie musisz mi przypominać, Ariel. Po wiedz po prostu, o co ci chodzi. Ariel dramatycznie westchnęła. - Trudno to ująć w słowa. Może dlatego, że przed założe niem tej galerii próbowałaś bez powodzenia tylu zajęć, na uczyłaś się czegoś, czego nikt z nas nigdy nie musiał się uczyć. Mattie przyjrzała się siostrze, wspominając lata swoich deprymujących porażek. - Czego twoim zdaniem się nauczyłam? - Nie wiem. - Ariel machnęła ręką, w której trzymała wilgotną chusteczkę. - Chyba jak sobie dawać radę z normal nym życiem. Jak godzić się z niepowodzeniem i próbować czego innego. Może jak ryzykować. Zrozum, w rodzinie nikt oprócz ciebie nie musiał tego robić. Każde z nas wiedziało, że ma talent. Czasem bywaliśmy przez to odrobinę znerwi cowani, musieliśmy pracować, żeby zapanować nad talentem i nauczyć się go sprzedawać, ale zawsze w głębi duszy byli śmy przekonani, że go mamy. Ty nigdy nie miałaś takiej wewnętrznej pewności. - No, owszem, dochodziłam do swojego metodą prób i błędów. Wcale tego nie ukrywam. Ariel wydmuchała nos w chusteczkę. - Ale dzięki tym próbom i błędom łatwiej się przystoso wujesz. Lepiej rozumiesz innych ludzi. Chętniej godzisz się z ich małymi dziwactwami i słabostkami. Nie jesteś nieprzy stępna. - No, mam miękkie serce. Czego ode mnie chcesz? Ariel uniosła głowę. Popatrzyła jak wybitna tragiczka. - Chcę, żebyś mi poradziła, do cholery. 220 Dobić do brzegu - Poradziła? Ty prosisz mnie o radę? - Proszę cię, Mattie, nie każ mi padać na twarz. Pomóż mi. Nie wiem, do kogo innego mogłabym się zwrócić. Ty robisz takie wrażenie, jakbyś rozumiała mężczyzn dużo lepiej ode mnie. W twoim towarzystwie wszyscy dobrze się czują. Nig dy przedtem nie przejmowałam się samopoczuciem mężczy zny w mojej obecności. Nigdy nie musiałam się tym przej mować. Ale teraz proszę, żebyś mi podpowiedziała, jak postępować z Flynnem. Nie chcę go stracić, Mattie. Boję się. I jestem w ciąży. Rozdział czternasty Jesteś w ciąży? - Przez dłuższą chwilę Mattie nie przyszło do głowy nic innego, co mogłaby po wiedzieć. - Czy Flynn o tym wie? - spytała w końcu. Ariel pokręciła głową. - Nie. Sama wiem od bardzo niedawna. Jesz cze mu nie powiedziałam. Mattie rozważyła sprawę. - Czy jest z tym jakiś kłopot? Chcesz mieć dziecko? - Tak, ale widzisz, Mattie, boję się. Powiedzia łam ci, że nie jestem taka jak ty. Nie umiem z biegu znaleźć się w każdej sytuacji. Nie jestem dobra w rozwiązywaniu problemów. Przestałam brać pigułki, bo Flynn gadał ciągle o dzieciach i o tym, jak mi tyka zegar biologiczny. Teraz stało się, a ja nie wiem, co robić. Zaczynam wariować, kłócę się z Flynnem i zarzucam tobie, że z nim śpisz. Nie mogę malować. Czuję się, jakbym szła po bagnie. To jest okropne. 222 Dobie do brzegu - Kiedy zamierzasz powiedzieć Flynnowi o dziecku? - Nie rozumiesz? Boję się mu powiedzieć. Jestem śmier telnie przestraszona, że kiedy się o tym dowie, jeszcze bar dziej będzie chciał wprowadzić swoje obrazy w obieg komer cyjny. Nie chcę, żeby dla mnie rzucał sztukę, Mattie. Nie mogę mu pozwolić na takie poświęcenie. - Bo w głębi duszy wiesz, że gdyby role się odwróciły, to nie zrobiłabyś tego dla niego? - podsunęła cicho Mattie. Ariel zastygła ze wstrząśniętą miną. - Boże, masz rację. Masz całkowitą rację. Mattie przez długą chwilę wpatrywała się w swoje pazno kcie. Były schludne, krotko przycięte, nie pokryte lakierem. - Chcesz rady? Wobec tego dam ci radę, chociaż nie wiem, ile jest warta. Z tego, co wiem o Flynnie, sądzę, że za maską mody kryje się bardzo przyzwoity, staroświecki facet, który chce wiedzieć, że robi to, co powinien robić mężczyzna. No, więc pozwól mu to robić. Powiedz mu o dziecku. Zachęć go do malowania w bardziej komercyjnym stylu. Pokaż mu, że szanujesz go jako mężczyznę, a nie tylko jako artystę, i że go potrzebujesz. Niech zobaczy, że ma swdj udział w tym małżeństwie. - Ale ja się boję, że sukces go uwiedzie. - I co w tym złego? Dlaczego Flynn nie ma się przekonać, że umie namalować coś, co sprzedaje się jak ciepłe bułeczki? Moim zdaniem właśnie tego mu trzeba. Dlatego nie wciskaj go na siłę do innego świata. - Ale Mattie... - Ostatnio wielu artystów zaczyna przejawiać bardzo oso biste ambicje. Chcą sukcesu za życia, a nie po śmierci. Przez ostatnie sto lat czy coś koło tego taka postawa była niemodna, ale poglądy się zmieniają. Niedługo będzie znowu tak, jak za dawnych czasów, zanim ktoś uznał, że dobra może być tylko sztuka, której nikt nie rozumie. Odgłos na progu sprawił, że Mattie podniosła głowę. Stała tam Shock Value Frederickson z włosami w odcieniu srebrnoczarnym. Trzymała w ramionach duży metalowy przedmiot, niemal dorównujący jej wielkością. Mattie uśmiechnęła się niemrawo. - A skoro mowa o wielkiej sztuce... Shock Value, na Boga, co ty nam tu niesiesz? 223 Jayne Ann Krentz Shock Value spojrzała bojaźliwie na Ariel. - Czy ja w czymś nie przeszkadzam? Suzanne powiedzia ła, że nie jesteście zajęte. Mattie już była na nogach, obchodziła biurko, żeby dokład niej obejrzeć rzeźbę, którą trzymała Shock Value Frederickson. - Możesz przeszkadzać mi zawsze i wszędzie, jeśli przyj dziesz z czymś takim w objęciach. To jest fantastyczne, Shock. Absolutnie fantastyczne. Shock Value uśmiechnęła się od ucha do* ucha. Najwyraź niej poczuła wielką ulgę. - Nazwałam to Na krawędzi. Naprawdę ci się podoba? - Bardzo. Zawsze wiedziałam, że masz talent, Shock, ale to jest nieziemskie. Tylko popatrz, Ariel. - Mattie wzięła strzelisty, niezwykle ekspresyjny twdr od Shock Value i po stawiła go na podłodze przed biurkiem. Ariel w zamyśleniu przyjrzała się rzeźbie. - Masz rację, Mattie. To naprawdę jest coś. Bardzo mocne. Wystawisz to w Sharpe Reaction? - Pewnie, że tak. Shock musi pokazać się publiczności. Ale to nie będzie na sprzedaż. Od tej chwili rzeźba jest tylko i wyłącznie moja. Podpisujemy umowę, Shock. Shock Value uśmiechnęła się. - Mogę dać ci ją za darmo, Mattie. Mam u ciebie dług. Zdaje się, że duży. Nawet nie pamiętam, ile. - Nie taki duży - zapewniła ją Mattie. - Jeśli nie chcesz wycenić rzeźby, sama to zrobię. Usiądź, a ja wypiszę fakturę zakupu. Shock Value zajęła miejsce na krześle. - Ulżyło mi, że to jest w porządku. Przez cały czas nie byłam pewna tego, co robię. Powinnam sobie na pewien czas dać spokój z wielkim miastem. Za dużo tu się dzieje, to odrywa od pracy, wiesz, Mattie? Chyba potrzebuję zmia ny środowiska. Pojechałabym gdzieś, gdzie mogłabym ode tchnąć i w spokoju rozwinąć to nowe podejście do materiału. Mattie podniosła wzrok znad kartki. - Naprawdę tak myślisz? Shock Value skwapliwie przytaknęła. - Przy pracy nad tym żelastwem czułam, że skręcam o dziewięćdziesiąt stopni. Muszę zgromadzić w sobie więcej 224 Dobie do brzegu tej nowej energii. Nie chcę się kompletnie izolować, ale muszę wyjechać z wielkiego miasta. Zatrzymać się w jakimś spokojnym miejscu, gdzie mogłabym poszukać inspiracji. Myślę, że wiesz, co mam na myśli. - Gdzieś, gdzie nie sprzedają kolorowego żelu do włosów i nabijanych gwoździami skórzanych spodni? - spytała z uśmieszkiem Ariel. - Chyba tak - przyznała Shock Value. - Ale żeby tam było ładnie. - Może chciałabyś się wybrać na tropikalną wyspę? podsunęła Mattie. - Och, to byłoby doskonałe - powiedziała Shock Value z uśmiechem. I^usisz ze mną iść, Mattie. Nie mam odwagi zrobić tego sam. Bóg wie, że nie jestem Hemingwayem. - Emery Blackwell opadł bezwładnie na krzesło w pokoiku na zapleczu galerii Mattie. - Ty mnie w to wpakowałaś, więc nie możesz mnie opuścić w godzinie potrzeby. - Oczywiście, że z tobą pójdę - zapewniła go Mattie. - Nie mogę się doczekać, aż zobaczę to na własne oczy. Daj mi tylko chwilę na skończenie papierkowej roboty, akurat nie mogę przerwać. Może masz ochotę na filiżankę ziołowej herbaty lub czegoś innego na nerwy? - Na herbatę nie. Raczej na odrobinę whisky. Drzwi pokoiku otworzyły się. Hugh zrobił krok do środ ka i zatrzymał się, spostrzegłszy Emery'ego. Zmarszczył brwi. - Jak to jest, Blackwell, że ostatnio nie mogę zrobić kroku, żeby nie nadziać się na pana albo na Graftona? Obaj zaczy nacie mnie cholernie drażnić. Emery spojrzał na niego z arystokratyczną pogardą. - Jeśli razi pana moja obecność, Abbott, to może pan przejść w inne miejsce, proszę się nie krępować. Tak się składa, że w tej chwili nie jest pan tu potrzebny. Za kilka minut Mattie i ja idziemy załatwić sprawę. - Już to widzę. - W głosie Hugh więcej było rezygnacji niż zajadłości. Wolnym krokiem podszedł do biurka, ujął głowę Mattie w dłonie i wycisnął na jej ustach brutalny pocałunek, o wiele 225 JayneAnn Krentz bardziej zaborczy niż namiętny. Tak całuje mężczyzna, gdy chce potwierdzić swoją własność i odstraszyć rywala. Reak cja kobiety nie ma wtedy szczególnego znaczenia. Chodzi o zrobienie wrażenia na drugim mężczyźnie. Mattie uśmiechnęła się lodowato. - No dobra, pokazałeś, o co ci chodzi. - Dajcie spokój - mruknął Emery. - Mattie, jak ty wytrzy mujesz te manifestacje samczej siły? Ariel spasowała po kilku tygodniach. - Większość można po prostu zignorować ~ wyjaśniła pogodnie Mattie. Hugh warknął, udając, że jej grozi. Oparł się o biurko Mattie i skrzyżował ramiona. - Do rzeczy. Co macie załatwić razem dziś po południu? - Zamierzamy iść na spacer, wszystkiego dwie przeczni ce dalej. Celem jest księgarnia przy tej samej ulicy - poin formował go Emery. - Mam szczerą nadzieję, że to nie uwłacza pańskiemu archaicznemu poczuciu męskiego terytorializmu. - Cholera jasna, nie - powiedział Hugh. - Będę towarzyski, pójdę z wami. - Czy nie powinien pan w tym czasie pracować? - spytał z naciskiem Emery. - Wziąłem wolne popołudnie. Mogę sobie na to pozwolić. Mam niesłychanie ważne dyrektorskie stanowisko. Komplet ny odlot. - Dziwna sprawa - mruknął Emery pod nosem. Mattie rozsiadła się wygodniej. - Nie ma potrzeby, Hugh, żebyś z nami szedł. To nam zajmie dosłownie kilka minut. - Nie ma lekko, mała. Akurat nie planowałem nic innego. Mogę się kopnąć do dobrej księgarni, czemu nie? - Czy pan umie czytać? - spytał Emery. - W szczytowej formie nawet bez poruszania wargami. - Gratulacje. To wielkie osiągnięcie dla człowieka pań skich, dość szczególnych, przyznaję, talentów. - Panowie, panowie - przerwała im stanowczo Mattie. Byłabym wdzięczna, gdybyście takie przepychanki urządzali na zewnątrz i z dala ode mnie. Wyjdźcie, proszę, jeśli nie potraficie zachować się grzecznie w stosunku do siebie. Albo 226 Dobić do brzegu obaj łaskawie się zamknijcie i poczekajcie, póki nie skończę, a potem pójdziemy do księgarni we troje. - Dobra - zgodził się Hugh. - A po co właściwie urządza my tę wielką rodzinną wycieczkę? - Idziemy obejrzeć pierwszą książkę z nowej, detektywi stycznej serii Emery'ego. Wczoraj przywieziono ją do księ garni, a od dziś jest wystawiona do sprzedaży. - Skąd wiesz? - Dzwoniłem zapytać - wyjaśnił chłodno Emery. - Oczy wiście anonimowo. Hugh wyszczerzył zęby. - Oczywiście. Założę się, że anonimowo dzwoni pan po księgarniach od kilku tygodni. Emery westchnął. - Słowo daję, Mattie. Co ty w nim widzisz? - Trudno to czasem wytłumaczyć - przyznała Mattie. - Nie zaczynajcie-ostrzegł Hugh. - Podobno utrzymuje pan, że przeprowadził się pan do Seattle na stałe, a w każdym razie na długo. Tak mówi Mattie. - Emery założył nogę na nogę i wyrównał kant na spodniach. - Osobiście uważam, że pan łże jak z nut. - Czyżby? Mattie niespokojnie podniosła głowę, usłyszała bowiem, że ton głosu Hugh staje się coraz chłodniejszy. - Tak - potwierdził Emery. - Pan po prostu spiskuje, Abbott. Założę się, że mówiąc coś takiego, chciał pan zyskać na czasie. A w sekrecie nieustannie knuje pan porwanie Mat tie na tę wymazaną z map wysepkę, którą zwie pan swoim domem. - A jeśli nawet? - wycedził Hugh. - Czy miałby pan coś przeciwko temu? - W istocie rzeczy miałbym. Mattie jest cywilizowaną kobietą i zasługuje na cywilizowane środowisko. Naturalnie decyzję podejmie sama, ale jedno jasno panu powiem, Abbott. - Mianowicie? - Temperatura głosu Hugh spadła do dzie sięciu stopni poniżej zera. - Mattie jest moją przyjaciółką. Jeśli dojdą do mnie wia domości, że nie traktuje jej pan dobrze albo nie dba o jej szczęście, to będzie pan miał ze mną do czynienia. Rozumie my się? 227 Jayne Ann Krentz - A cdż to będzie, Blackweli? Pojedynek na pistolety bladym świtem? Mattie zerwała się z mniejsca, niezwykle wzburzona. - Przestańcie obaj natychmiast. Dość tego, słyszycie? Emery majestatycznie wstał. - Uważaj, Abbott, co robisz. Jesteś ode mnie parę lat młodszy, ale to znaczy tylko, że miałem parę lat więcej na trening. Mogę okazać się niemiły i całkiem sprawny. - Odwró cił się do Mattie. - Czy jesteś gotowa do wyjścia, moja droga? - Nie jestem pewna. - Mattie zerknęła najpierw na jedne go, potem na drugiego. - To jest dla mnie całkiem nowe doświadczenie. Nigdy dotąd mężczyźni się o mnie nie bili. Tak dobrze się bawię słuchając, jak na siebie warczycie i kłapiecie zębami, że szkoda mi kończyć tę zabawę. - Nie martw się - pocieszył ją Hugh, biorąc Mattie pod ramię i pociągając w stronę drzwi. - Nie sądzę, żebyśmy mieli przestać tylko z powodu znalezienia się w publicznym miejscu. - Prawdę mówiąc, właśnie tego się obawiam- powiedziała Mattie. - Mam dobrą reputację w sąsiedztwie. Jestem znana jako ta spokojna z sióstr Sharpe. Zazwyczaj nie robię hałaśli wych scen. Emery uśmiechnął się po królewsku. - Zapewniam cię, Mattie, że co do mnie możesz być zupełnie spokojna, nie narobię ci najmniejszych kłopotów. Oczywiście nie mogę mówić za tego tu piekielnika. Trzyma nie go w ryzach muszę zostawić tobie. - Odpręż się, mała - powiedział Hugh. - Obiecuję, że nie urwę Emery'emu głowy, póki będziemy w księgarni. - Rozumiem, że to zapewnienie musi mi wystarczyć. Chodźmy. - Mattie pierwsza przekroczyła próg swojego biura i przeszła przez salę wystawową. Skinęła swojej pomocni cy, siedzącej tam przy biurku. - Za parę minut wrócimy, Suzanne. - Dobra, szefowo. W dużej pobliskiej księgarni Aksjomat Saint Cyra stał w dziale literatury kryminalnej i wabił czytelników okładką. Był dokładnie tam, gdzie powinien być. Amatorów wertowa nia książek zachęcał do kupna wyraźną informacją, że jest to utwór miejscowego autora. 228 Dobie do brzegu Mattie rzuciła okiem na wyrazistą okładkę z jej dyskret nym, aluzyjnym erotyzmem i uściskała Emery'ego. - Wspaniała! - wykrzyknęła. Puściła Emery'ego i cofnąw szy się o krok, przyjrzała się książce pod wszystkimi możli wymi kątami. -Absolutnie przepiękna! Będzie się sprzedawać jak szalona. - A to czemu? Autor jest zupełnie nieznany. - Emery przyjrzał się dokładnie pseudonimowi, którym podpisał po wieść, i pokręcił głową. - Jeszcze jeden kryminał, których na rynku i tak jest za dużo. - Okładka załatwi sprawę - zapewniła go Mattie. - A kiedy przeciętny oglądacz książek przeczyta pierwszą stronę, na tychmiast się wciągnie. Zaraz ci pokażę. Zrobimy mały eks peryment. - Wzięła ze stojaka egzemplarz Aksjomatu Saint Cyra i podała go Hugh. - Co mam z tym zrobić? - spytał Hugh, lustrując okładkę. - Zostałeś wybrany na ochotnika do odegrania roli prze ciętnego amatora książek. Poddamy cię testowi na miejscu. Przeczytaj pierwszą stronę. - Nie poruszając wargami - dodał Emery. Hugh spojrzał na Mattie. - Czy muszę? - Owszem, musisz. Do roboty. Z ostentacyjną niechęcią Hugh otworzył książkę i przebiegł wzrokiem pierwszy akapit. Przeszedł do drugiego i trzeciego. Gdy odwrócił stronę, Mattie uśmiechnęła się szeroko. Wyrwała mu książkę z ręki. - Widzisz, Emery? Jeśli nawet Hugh nie był w stanie się oprzeć i przewrócił stronę, to nikt się nie oprze. Twarz Emery 'ego przybrała niezwykły odcień czerwieni. - Bardzo mi pan pochlebił, Abbott. - Nie ma sprawy - mruknął Hugh. - Chciałem po prostu skończyć zdanie, to wszystko. - Jak chcesz skończyć, to kup książkę. - Mattie odłożyła powieść na stojak. - Muszę już wracać do pracy. Emery, początek nowej kariery jest za tobą. Gratuluję. - Saint Cyr nigdy nie dostanie Nagrody Pulitzera - zasępił się Emery. - A kogo to obchodzi? Będzie się sprzedawał, a to jest lepsze niż wszelkie nagrody. 229 Jayne Ann Krentz Emery zdobył się w końcu na wątły, smutny uśmiech. - Mattie, moja droga, skąd u ciebie tyle pewności siebie w zgadywaniu, jak zachowa się rynek? - Sprawność zawodowa - powiedziała Mattie. - Hugh, przestań podglądać, co jest na drugiej stronie. Kup książkę Emery'ego i koniec. Emery na pewno złoży ci autograf, jeśli go o to ładnie poprosisz. Prawda, Emery? - Pewna sprawa - powiedział Emery. Hugh wziął z lady egzemplarz Aksjomatu Saint Cyra. - Autografu nie trzeba - burknął. Emery westchnął. - Mattie, moja droga, naprawdę bardzo mnie martwi, że zaręczyłaś się z człowiekiem o tak zadziwiająco małej ogła dzie. Zasługujesz na znacznie więcej. - Wiem, ale kobieta w moim wieku nie może być zbyt wybredna - odrzekła Mattie z prowokującym uśmiechem. Przyszło jej do głowy, że przekomarzanie się z Hughem bywa czasem zabawne. Hugh zapłacił za książkę, nie zwracając uwagi na nich dwoje. Wrócili do Sharpe Reaction w milczącej zadumie. Przy drzwiach galerii Emery stanął i spojrzał z głęboką troską na Mattie. - Moja droga, nie potrafię wyrazić, jak wielki jest mdj dług u ciebie. Dopiero teraz zaczynam to sobie uświadamiać. Muszę ci powiedzieć, że naprawdę przeszył mnie dreszczyk emocji, kiedy zobaczyłem nakład Aksjomatu Saint Cyra w księgarni. Ma o wiele lepszą dystrybucję niż którakolwiek z moich ważniejszych książek. - Poczekaj tylko na wydanie kieszonkowe. Zobaczysz, jak leży w supermarkecie obok brukowych magazynów i bate ryjek. - Mattie zachichotała. - Wtedy przekonasz się, że naprawdę docierasz do czytelników. Emery roześmiał się i pocałował ją w czoło. - Kto by pomyślał... Życie czasem płata dziwne figle. - Niewątpliwie tak. - Pewnie dlatego jest takie ciekawe. - Emery zmarszczył czoło, spoglądając na Hugh, który obserwował tę scenę z poirytowaną miną. - Życzę ci szczęśliwego zakończenia twojego dziwnego figla, Mattie. Pilnuj go. Na twoim miejscu nie wierzyłbym mu ani trochę. On zamierza wywieźć cię na wyspę, moja droga. Wspomnisz moje słowa. 230 Dobie do brzegu Odszedł w swoją stronę. Mattie i Hugh stali przez chwilę w milczącym napięciu. - Czy tak? - spytała w końcu Mattie. - Czy jak? - Wzrok Hugh wciąż trzymał się pleców Emery'ego. - Czy planujesz mnie wywieźć na swoją wyspę, czy też zamierzasz osiedlić się na stałe w Seattle? - Wciąż mi nie ufasz, mała, co? - Hugh, z ufnością złożyłabym w twoje ręce własne życie. Miałam zresztą do tego ostatnio kilka okazji. - Ale w głębi serca mi nie ufasz? - Zastanawiam się nad tym. - Zastanów się koniecznie: - Przyciągnął ją do siebie i chciwie pocałował w usta. - Zastanów się dobrze. Bo tak czy owak, coś z tego wyjdzie. H ugh odłożył olbrzymi stos wydruków z jedynego krzesła w pokoju biurowym pana Johnsona i usiadł. Skupio ny młody człowiek w rogowych okularach, sportowym obu wiu, obszernych spodniach treningowych i pogniecionej bia łej koszuli spojrzał na niego nieufnie, - Powiedziałem, że zatelefonuję, jeżeli będę coś miał, panie Abbott. - Przypadkiem przechodziłem obok, więc pomyślałem, że wpadnę i dowiem się, jak panu idzie - skłamał Hugh. Dział przetwarzania danych w Vailcourt International znaj dował się kilka pięter poniżej pomieszczeń dyrekcji i dla Hugh nie był po drodze donikąd. - Powiedział mi pan wczo raj, że potwierdziło się przypuszczenie, że na scenie polity cznej Czyśćca pojawił się nowy człowiek. Chciałem spraw dzić, czy nie doszukał się pan nazwiska albo jakichś innych poszlak. Johnson westchnął, zdjął okulary i przetarł dłonią nasadę nosa. - Jeszcze nie. Powiedziałem, że zadzwonię. Słowo skauta, panie Abbott. Wiem, że to jest dla pana ważne. - Bardzo ważne. - Łapię, w czym rzecz. Na razie mogę powiedzieć tylko tyle, że sytuacja na Czyśćcu odrobinę się zmieniła. Nikt jeszcze dokładnie nie wie, w jaki sposób. I jak się wydaje, 231 Jayne Ann Krentz nikogo to nie obchodzi. Dałem panu wszystko, co byłem w stanie wygrzebać z dwóch czy trzech znakomitych baz danych wywiadu. Więcej po prostu w nich nie ma. Przede wszystkim dlatego, że sytuacja na tej głupiej wyspie nikogo nie interesuje. - Z wyjątkiem mnie. - No, właśnie. - Johnson wziął do ręki długopis i postukał nim niecierpliwie w biurko. - Zadzwonię, jak coś znaj dę. - Pora nie gra roli. Noc czy dzień, wszystko jedno. - Hugh wstał. - Jasne. Pora nie gra roli - powtórzył znużonym tonem Johnson. Przy drzwiach Hugh przystanął. - Pan naprawdę wszedł do dwóch czy trzech rządowych baz danych? Do baz danych wywiadu? Coś takiego jest możliwe? - Ano tak. To moja praca, panie Abbott. Hugh skinął głową, poruszony tym osiągnięciem. - Szkoda, że nie znałem pana dawniej. Z tym pańskim komputerem bylibyście dla mnie na wagę złota. - Naprawdę? A co pan dawniej robił? - A, nic ważnego. Proszę do mnie zadzwonić. Jak najszyb ciej. Johnson zadzwonił jeszcze tego samego popołudnia o wpół do szóstej. Hugh właśnie szykował się do wyjścia ze swego biura. Dwoje jego pomocników już wyszło do domów, więc przyjął telefon osobiście. - Pan Abbott? Tu Johnson z Działu Przetwarzania Danych. Chyba mamy dla pana odrobinę więcej, niż było. To wszystko właśnie spływa, więc później może być jeszcze odrobinę więcej. Niewiele, ale zawsze coś. - Zaraz do pana przyjdę. - Hugh przerwał połączenie i wykręcił numer galerii Mattie.-Toja, mała. Posłuchaj. Wrócę do domu trochę później, bo do jednego z komputerów na dole spływają jakieś informacje na temat Czyśćca. - Dobrze. Ile się spóźnisz? - spytała Mattie dość nieprzy tomnie. Usłyszał w tle głosy, zorientował się więc, że w galerii zapewne są klienci. - Nie wiem. Czekaj na mnie. 232 Dobie do brzegu - Uważaj na siebie po drodze do domu - powiedziała machinalnie. - Będzie już ciemno. Wieczorami Pierwsza Aleja bywa nieprzyjemna. Przez chwilę Hugh rozkoszował się tym, że ktoś się o nie go zatroszczył. - Będę uważał, mała. Na razie. - Rzucił słuchawkę na widełki i szybkim krokiem skierował się do windy. l^attie czuła, jak przestrzeń między ścianami zaczyna się ścieśniać. - Kolana wyżej i wyrzut, wyrzut, wyrzut... Od dudniącego pulsowania rockowej muzyki i rytmiczne go tupotu ćwiczących drewniana podłoga sali gimnastycznej drżała. Mattie wyrzuciła nogę najwyżej, jak potrafiła, wyko nała podskok, zwrot i wraz z całą grupą zaczęła się hałaśliwie przemieszczać w drugi koniec sali. Jej babka baletnica przewróciłaby się w grobie. Mattie skierowała do niej w myślach serdeczne przeprosiny, jak zwykle podczas zajęć aerobiku, a potem jeszcze bardziej dynamicznie przecwałowała do drugiej ściany i zawróciła. Technika i gracja nie miały tu wielkiego znaczenia. Babka zawsze fanatycznie zwracała uwagę na te dwa czynniki. W pamięci Mattie wciąż żyły wykłady, których jako dziecko wysłuchała przy poręczy, gdy była zdecydowana iść w ślady babki. To był z jej strony poważny błąd. Jeszcze jeden niewłaści wy wybór. Ogłuszona grzmotem gitar elektrycznych, wykonała sza leńczy nawrót. Słyszała przyśpieszone bicie swego serca. Pot nasączał cienką, elastyczną tkaninę trykotu. Pomysł pójścia na wieczorną grupę aerobiku nawiedził ją znienacka po telefonie Hugh, który zapowiedział, że spóźni się do domu. Mattie nie była tego dnia na zajęciach grupy południowej, w których zazwyczaj brała udział trzy lub czte ry razy w tygodniu. Teraz, po półgodzinie intensywnego ćwiczenia poczuła, jak poziom stresu w jej organizmie z każ dą chwilą opada. - I skłon! - zakrzyknęła instruktorka ponad łoskotem muzyki. -1 wyrzut nogi... dwa, trzy, cztery i skłon... dwa, trzy, cztery... 233 jayne Ann Krentz Mattie energicznie wymachiwała nogami, świadoma faktu, że ma do pokonania bardzo poważny stres. Napięcie narasta ło z dnia na dzień. Mattie coraz bardziej czuła presję otocze nia. Było to całkiem namacalne, przygniatała ją zła energia, równie przykra jak fizyczny bodziec wywołujący klaustrofobię. Wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała podjąć decyzję. Emery, Ariel i ciotka Charlotte prawdopodobnie mie li słuszność w sprawie Hugh. On wcale nie zamierzał zostać w Seattle na stałe. Grał na zwłokę, a przecież nie był cierpli wym człowiekiem. Musiał wkrótce nadejść dzień, w którym Hugh wróci z pra cy i oznajmi, że dał jej już dość czasu na nabranie do niego zaufania. I zapowie, że odlatuje na Saint Gabriel samolotem o szóstej następnego ranka. A wtedy ona będzie musiała podjąć decyzję. Ściany napra wdę zamykały się wokół niej coraz ciaśniej. - W gorę i w bok, w górę i w bok, w gorę i w bok... Nie była gotowa do powtórnego podjęcia ryzyka. Nie mogła być substytutem Ariel. - Wypchnąć, ściągnąć, wypchnąć, ściągnąć, wypchnąć, ściągnąć... Hugh twierdził, że zostanie w Seattle tak długo, jak będzie to konieczne. Ale Mattie wiedziała swoje. Czuła, że Hugh traci cierpliwość. Przez trzy ostatnie ranki budziła się rano i zasta wała go, jak leży obok i wpatruje się we wschodzące słońce. Instynkt powiedział jej, że Hugh myśli o swojej wyspie, o firmie i wymarzonym domu. - Przysiad i podskok, dwa... trzy... cztery. Przysiad i pod skok, dwa... trzy... cztery... Ciotka Charlotte miała rację. Hugh nie był stworzony do życia w wielkim mieście. Zaczął realizować swoje marzenia na odludziu, na wyspie, i teraz porzucone marzenia wzywały go z powrotem. Mattie próbowała sobie wmówić, że jej ma rzenia są związane z Seattle, ale odzywał się w niej głos, który temu przeczył. - I dwa, trzy, cztery, i przysiad, obrót, wyrzut... i dwa trzy... Będzie musiała podjąć decyzję. Zastanawiała się, ile czasu jej zostało. Ściany stanowczo ją dusiły. 234 Dobić do brzegu W pół godziny później, gdy wzięła już prysznic i przebrała się w prążkowany kostium, szyty na miarę, wyszła z klubu gimnastycznego i ruszyła w drogę do domu, znajdującego się pięć przecznic dalej. Zapadł już zmierzch, padał lekki deszcz. Pomyślała, że Hugh zmoknie wracając. Nigdy nie pamiętał o wzięciu parasola do biura. Odgłos kroków na chodniku w mieście trudno było uznać za coś niezwykłego, ale w tych właśnie krokach było coś szczególnego, od czego po plecach Mattie przebiegł zimny dreszcz. Kobieta mieszkająca samotnie w wielkim mieście wyrabia sobie umiejętność zachowania się na ulicy. Wie zatem, że są kroki i kroki. O tej porze przechodniów było niewielu. Deszcz i zimno spłoszyły ludzi, którzy pochowali się w budynkach. Nieliczni śpieszyli, by schronić się na przystankach autobusowych, w restauracjach albo garażach. Mattie zaczęła wsłuchiwać się w czyjeś kroki za swoimi plecami, wyczekując zmiany ich rytmu. Ale kroki nie stawały się ani szybsze, ani wolniejsze. Stukały miarowo, jakby dostosowały się do energicznego tempa marszu Mattie. Mattie wmawiała sobie, że ulega paranoicznym lękom. Nie było powodu do popłochu. W najgorszym razie zawsze mog ła wybiec na środek jezdni i krzyczeć, jakby ją obdzierano ze skóry. Chyba że ten, kto za nią idzie, nagle skoczy i wciągnie ją w zaciemnioną alejkę. Mocniej przycisnęła torebkę do ciała, zacisnęła dłoń na uchwycie aktówki i zboczyła ku zewnętrznej krawędzi chod nika. Przypomniała sobie, że kiedyś radzono trzymać się dla bezpieczeństwa blisko krawężnika. Czuła, że ktoś za nią idzie. Po kręgosłupie przebiegały jej ciarki. Na rogu niespodziewanie się odwróciła. Zobaczyła na chodniku dwóch mężczyzn. Jeden miał w dłoni kluczyki i zmierzał do samochodu zaparkowanego przy krawężniku. Drugi oglądał pobliską wystawę sklepową. Miał czapkę na głowie i wysoko postawiony kołnierz zielone go trencza. Przez moment Mattie dostrzegła jednak jego twarz i stwierdziła, że jest to młody człowiek, prawdopodob nie tuż po dwudziestce. Nie wyglądał na ulicznego oprycha, 235 Jayne Ann Krentz raczej na żołnierza, zwłaszcza że miał płaszcz stosownego kroju. Naprawdę ulegała paranoicznym lękom. Może trochę za długo mieszkała w wielkim mieście? Przeszła na drugą stronę ulicy i przyśpieszonym krokiem ruszyła do następnej prze cznicy. W pół drogi obróciła się i przekonała, że mężczyzna, ktdry oglądał przedtem wystawę, nadal idzie za nią. Coś złowrogiego unosiło się w powietrzu. Przegrała walkę z niepokojem. Pomyślała, że pewnie tego pożałuje, ale miała tylko jedną możliwość. Skręciła w pierw sze rzęsiście oświetlone drzwi, które zobaczyła. Znalazła się w podejrzanej, zadymionej tawernie. Z ma łych głośników płynęła chrypliwa muzyka. Przemieszane wonie alkoholowych wyziewów, tytoniu i starego, wysmażo nego tłuszczu tworzyły gęstą atmosferę. Kilku mężczyzn siedzących na stołkach przy barze odwróciło się w jej stronę i przyjrzało jej się z pożądliwym zainteresowaniem, Mattie zignorowała ich. Ścisnęła pod pachą torebkę jak chyba jeszcze nigdy dotąd. Kelnerka przystanęła i zlustrowa ła ją od stop do głów. - Pomóc w czymś? - spytała bez zainteresowania. - Chciałabym skorzystać z telefonu. - W głębi, niedaleko toalet. Idąc pod ostrzałem spojrzeń w stronę aparatu, Mattie starała się trzymać wzrok odwrócony od mężczyzn przy barze. Sprowadzanie taksówki, żeby przejechać nią dwie prze cznice, wydało jej się śmieszne. Kierowca byłby prawdopo dobnie wściekły, że prawie nic nie zarobił. Najpierw należało więc zatelefonować do domu. Hugh podniósł słuchawkę po pierwszym dzwonku. - Gdzie jesteś, Mattie, do jasnej cholery? Słyszę odgłosy baru. - A ja w dodatku czuję zapachy baru. -Skrzywiła nos, bo z toalet dolatywał ohydny smród. - Jestem dwie przecznice od domu, Hugh. Strasznie mi głupio, że o to proszę, ale czy mógłbyś po mnie przyjść? Na chodniku przed knajpą stoi facet, który chyba za mną szedł. - Co to za knajpa? - spytał Hugh, teraz już ze znajomym chłodem w głosie. 236 Dobić do brzegu Mattie podała mu adres. - Czekaj blisko drzwi. Nie ruszaj się stamtąd, póki nie przyjdę. Rozumiesz? - Rozumiem. - Mattie odwiesiła słuchawkę i odbyła po twornie długą drogę wzdłuż rzędu mężczyzn przy barze. Wmawiała sobie, że potrafi dać sobie radę ze wszystkim, co ci panowie mogą nagle wymyślić. Bądź co bądź, przeżyła nawet bójkę w barze na Saint Gabriel. Ta myśl dodała iei Mimo to gdy pięć minut później stanął w drzwiach śmier telnie wystraszony Hugh, nie wahała się ani chwili. Rzuciła mu się prosto w ramiona. otuchy. J J Rozdział piętnasty Co ty sobie, do cholery, wyobrażałaś? Czemu szłaś sama do domu w środku nocy? - wściekał się Hugh, patrząc z gdry na Mattie. - To wcale nie był środek nocy, Hugh. Była dopiero siódma. - Mattie siedziała z podkurczo nymi nogami na kanapie i popijała z filiżanki zio łową herbatę. - Z gdry wiedziałam, że nie powin nam po ciebie dzwonić. Wiedziałam, że tylko będziesz na mnie wrzeszczał. - Mam prawo wrzeszczeć. O tej porze nie masz nic do roboty na ulicy. - Nigdy dotąd nic mi się nie przydarzyło, chociaż wiele razy wracałam z aerobiku po pracy. - Jeden raz wystarczy. Cholera jasna, wielkie miasto nie jest bezpiecznym miejscem dla samo tnej kobiety. - Od razu ci powiem, że nigdy w życiu nie namówisz mnie do przeprowadzki na przedmie ścia. Tam dopiero jest dżungla. 238 Dobić do brzegu - Ja nie żartuję. - Hugh pochylił się nad nią z groźną miną i oparł dłonie na oparciu kanapy, po obu stronach głowy Mattie. - Ulice wielkiego miasta są niebezpieczne, temu nie zaprzeczysz. To ty mnie ostrzegałaś, żebym uważał wracając do domu, pamiętasz? Trudno było nie zgodzić się z tym argumentem. - Masz rację. Ale to dlatego, że nie jesteś przyzwyczajony do Seattle. Nie mieszkasz tutaj dostatecznie długo, żeby czuć ulicę. Dopiero musisz się nauczyć, jak się mieszka w śród miejskiej dzielnicy. - Czyżby? Rozumiem, że ty to wiesz, bo świetnie czujesz ulicę. - Oczywiście - odparła lekko. - Dzisiejszy incydent był bardzo nietypowy. Zresztą dałam sobie radę, prawda? - Przestań mnie głupio przekonywać. Powiedzmy krotko: w tej sprawie ja mam rację, a ty nie. Kropka. Na wyspach Pacyfiku byłabyś o wiele bezpieczniejsza niż tu, w Seattle. Gwaratuję ci to, cholera jasna. - Czy mogę ci przypomnieć, że na tych twoich wyspach spotkałam więcej przemocy niż gdziekolwiek indziej przez resztę życia? Hugh przeczesał palcami włosy. - To nie była zwyczajna sytuacja. - Tak samo jak tu dziś wieczorem. - Cholera jasna, Mattie... - Ale co najważniejsze - powiedziała dobitnie Mattie - nie jestem przyzwyczajona, żeby ktoś mnie rugał tylko dlatego, że miałam drobny kłopot w drodze do domu. - Musisz się przyzwyczaić. A skoro już o tym mowa, to przyzwyczaj się również, że nocami nie wracasz sama do domu - oświadczył Hugh bardzo stanowczo. - Nie jestem pewna, czy to mi się podoba. - Że zabraniam ci wracać samej do domu w nocy? Życia nie znasz, mała. Zobaczysz, jak będzie wyglądał twój regula min po ślubie. - Przez trzydzieści dwa lata znakomicie obchodziłam się bez twoich regulaminów, Hugh. Cholera jasna, nie powinnam była po ciebie dzwonić. Nic takiego się nie stało. Spojrzał na nią morderczym wzrokiem. - Nic się nie stało? Lazł za tobą jakiś łobuz, który 239 Jayne Ann Krentz mdgł kombinować dosłownie wszystko, od wyrwania ci to rebki po poderżnięcie gardła albo gwałt. I ty to nazywasz niczym? - Chyba zareagowałam zbyt emocjonalnie. Może nikt mnie nie śledził. Może ten człowiek, który był za mną na ulicy, po prostu szedł do domu tak jak ja. - O ho ho. Teraz tak mówisz, bo jesteś bezpieczna w cie ple domowego ogniska. Ale dwadzieścia minut temu, jak znalazłem cię w tym cholernym barze, śpiewałaś inaczej. A propos, czemu weszłaś akurat do tej knajpy? Straszna mor downia. Wszyscy faceci rozbierali cię wzrokiem. - To było pierwsze miejsce, ktdre mi się nadarzyło, kiedy postanowiłam zadzwonić. Powiedz lepiej, Hugh, czy dalej będziesz tak na mnie wrzeszczał, czy możemy coś zjeść? Jestem głodna. - Mam prawo być zaniepokojony, Mattie. - Wiem. Ale mówiłam ci, że nie jestem do tego przyzwy czajona - wyjaśniła cicho. Przez długą chwilę przyglądał jej się w zamyśleniu. - No, chyba rzeczywiście - powiedział w końcu. - Zawsze sama o siebie dbałaś, prawda? Uśmiechnęła się niepewnie. - Podobnie jak ty. - Na to wychodzi. Niech tam, zjedzmy coś. Skończę cię ochrzaniać potem. Mattie wstała z kanapy. - Mam trochę gryczanego makaronu i warzyw. Coś z tego przyrządzę. - Wybij to sobie z głowy. Po takich emocjach potrzebuję czegoś bardziej treściwego. - Hugh już sięgał do aparatu telefonicznego. - Zamówię pizzę. Mattie ogarnęła zgroza. - Pizzę! - Miałem ciężki dzień, Mattie. Potrzebuję uczciwego je dzenia. Coś ci nawet powiem. To, że można w środku nocy zamówić pizzę z dostawą do domu jest jedynym plusem życia w wielkim mieście, jaki do tej pory odkryłem. A czeka jąc na pizzę, możemy sobie strzelić po drinku. Dobrze nam zrobi. W trzy kwadranse później Mattie musiała przyznać, że 240 Dobić do brzegu aromat świeżej pizzy jest znacznie bardziej apetyczny niż powinien. Postanowiła tego wieczoru przymknąć oko na zrównoważone kalorycznie posiłki i trochę sobie użyć. Za sługiwała na drobne złagodzenie rygorów. - Jak ci poszło z tym facetem od komputerów w Vailcourt? - spytała pakując do ust ociekający sosem kęs. - Nie miał zbyt wiele informacji. Tylko nazwisko, które być może nosi facet, po cichu kręcący teraz wszystkim na Czyśćcu. - Jakie to nazwisko? - McCormick. John McCormick. Nic nikomu to nie mówi. Facet pojawił się dosłownie znikąd. Nie ma o nim żadnych danych. Nie wiadomo, gdzie był, co robił, nic. A to oznacza, że nazwisko jest fałszywe. Johnson próbuje szperać głębiej, ale mówi, że prawdopodobnie nie znajdzie dużo. Zadzwoni łem do Silka i powtórzyłem mu to nazwisko. Może na wy spach już coś znaczy. Mattie skinęła głową. - Gibbs się znalazł? - Nie. Musiał sobie poszukać bardziej bezpiecznego miej sca na ziemi. Chętnie dowiedziałbym się, co go tak spłoszyło i kto zabił Roseya. - Może ten McCormick? - Na to wygląda, ale po co miałby to robić? Jego władza na Czyśćcu wydaje się nie zagrożona. Co mu szkodzi, że parę płotek poznało jego nazwisko? Przecież ono i tak jest w da nych komputerowych. Facet nie może liczyć na to, że zacho wa je w tajemnicy. - Sam powiedziałeś, że to nazwisko dla nikogo nic nie znaczy - zwróciła mu uwagę Mattie. - Może Gibbs i Rosey dowiedzieli się, w czym rzecz. Może poznali prawdziwe nazwisko, a McCormickowi się to nie spodobało? - Albo zobaczyli coś, czego nie powinni - powiedział Hugh w zamyśleniu. - Dwaj tacy obwiesie mogli łatwo się znaleźć w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. - Albo śmierć Roseya w ogóle nie ma nic wspólnego z tym McCormickiem - podsunęła Mattie. - To mdgł być niefortunny zbieg okoliczności. Hugh spojrzał na nią bardzo kwaśno. - Wybitnie niefortunny. 241 Jayne Ann Krentz - Takie rzeczy się zdarzają, sam wiesz. - O ile wiem, to nie takie. Mattie przyglądała się trzem akrylom, które Flynn oparł o jej biurko. Ariel zatrzymała się gdzieś przy drzwiach, wy jątkowo przygaszona. W niewielkim pokoiku na zapleczu panowało napięte milczenie, jakie zawsze w tej sytuacji to warzyszy spotkaniu artysty z pośrednikiem. Wreszcie Mattie uśmiechnęła się swobodnie. - Bardzo mi się podobają - powiedziała. - Jestem wręcz zachwycona. - Na pewno? - spytał Flynn, wstrzymując oddech. Mattie poczuła radosny dreszczyk, jaki przebiegał ją zaw sze, gdy dokonała cennego odkrycia. Miała przed sobą ży we, poruszające wizje, które Flynn zaczerpnął ze swej nie zaprzeczalnie bogatej wyobraźni. Nie były to mroczne, gro teskowe, nieokreślone sceny, ktdre stanowiły treść poprzed nich jego prac. Tym razem obrazy zwracały uwagę bogac twem barw, światła i energii. Mattie była pewna, że sprzeda je na pniu. - Znakomite - powiedziała, nie mogąc oderwać oczu od mieniącego się świetlnymi refleksami przedstawienia kobie ty, ktdra stojąc przy oknie obserwuje niepokojąco dziki pejzaż. - Wszystkie trzy natychmiast wieszam na ścianie. Zgoda? Flynnowi zaświeciły się oczy. - Zgoda. - Popatrzył, jak Mattie obchodzi biurko, żeby wyciągnąć z szuflady formularz umowy. - Dobre są, prawda Mattie? - Ariel podeszła bliżej. Teraz, gdy sąd został wydany, odzyskała nieco pewność siebie. - Nie wiem, czemu tak zniechęcałam Flynna do namalowania cze goś dla ciebie. Martwiłam się, że będzie prostytuować swdj talent. To głupie. Jak w ogdle można coś takiego prostytuo wać? Talent albo jest, albo go nie ma. - Właśnie taka filozofia przyświeca mi od pierwszego dnia prowadzenia galerii - stwierdziła Mattie. - A Flynn ma wielki talent, nie sądzisz? - Zdecydowanie. Aż go rozsadza. I wreszcie znalazł spo sób, żeby pokazać swdj talent innym ludziom. Tym, którzy mają dość pieniędzy, by za niego zapłacić. 242 Dobić do brzegu Kątem oka Mattie dostrzegła, że po tej pochwale Flynn się rumieni. Zasłużył sobie na nią, pomyślała. Zabawny był natomiast zwrot, jakiego dokonała Ariel. Niczego nie można porównać z zapałem neofity. - Jakie to ma znaczenie, że przez pewien czas Flynn będzie schlebiał modzie? - żarliwie spytała Ariel. - Wszyscy wielcy artyści przeszłości tak robili. Sama pomyśl: Rafael, Michał Anioł, Rubens... Wszyscy musieli zadowolić swoich mecenasów. Sztuka zawsze powstawała gdzieś na cienkiej granicy między wizją jednostki a czyteinym dla publiczności zapisem tej wizji. Mattie zerknęła na Flynna i wyjęła z szuflady potrzebne papiery. - Podzielam tę opinię. Ale ponieważ utrzymuję się ze sprzedaży komercjalnego chłamu, więc nie jestem bez stronna. - Nie mów tak, Mattie - zaperzyła się Ariel. - Nikomu nie wciskasz matadorów malowanych na czarnym aksamicie i dobrze o tym wiesz. Pracujesz nad wykształceniem nastę pnego pokolenia kolekcjonerów sztuki. Uświadamiasz im istnienie wybitnych artystów, takich jak Flynn, a przez to poszerzasz ich horyzonty. - Boże - mruknęła Mattie. - Moja siostra stała się gorliwą wyznawczynią sztuki dla mas. Jestem wstrząśnięta, nie wiem, co robić. - Nie drażnij się ze mną. - Ariel jęknęła. - No, dobrze. Przepraszam. - Nie ma sprawy. Zasłużyłam sobie. Mattie popatrzyła na uśmiechniętego Flynna. - We Włosienicy jest jej zupełnie nie do twarzy, co? - Oj, zupełnie. Na szczęście zdecydowanie nie lubi jej wkładać. - Flynn szeroko uśmiechnął się do żony. Ariel pokazała im obojgu język i radośnie zachichotała. - Powiedziałam Flynnowi o dziecku, wiesz, Mattie? - To był ostateczny argument w dyskusji, co mam ma lować w najbliższym czasie - dodał stanowczo Flynn. - Co za emocjonujące wydarzenie. Tylko sobie wyobraźcie, bę dę tatą! Dzisiaj rano poszedłem kupić farby i pędzle dla dziecka. - Będziesz fantastycznym ojcem - zapewniła go Mattie. 243 Jayne Ann Krentz Pierwszy raz pozwoliła sobie na zastanowienie, jakim oj cem byłby Hugh. Uznała, że prawdopodobnie nadopiekuńczym. Ale na pewno oddanym dziecku. Taki człowiek jak on zawsze bardzo poważnie podchodzi do swoich obo wiązków. Przypomniała sobie, co kiedyś w ogniu sprzeczki powie dział jej o swoim dzieciństwie. Instynktownie wiedziała wte dy, że za nic nie pozwoliłby, by jego doświadczenia powtó rzyły sie, gdy sam zostanie ojcem. Wiele musiały go nauczyć, na pewno więc starałby się zapewnić dziecku zupełnie inną przyszłość. Takich ludzi rzadko się teraz spotyka. Może zresztą zaw sze rzadko ich się spotykało. Ściany znów zaczęły się ścieśniać. Mattie wzięła kilka głębokich oddechów. Miała jeszcze czas. Nie musiała podej mować nagłych decyzji. Drzwi biurowego pokoiku otworzyły się i do środka wszedł powoli Hugh, niosąc otwartą butelkę jej ulubionej wody mineralnej. - Ostatnio straszny tutaj tłok - powiedział. - Ile razy przyjdę, tyle razy natykam się na byłego, obecnego lub przyszłego członka rodziny. - Skoro mowa o rodzinie, Hugh - odezwała się Ariel to w imieniu Flynna i moim ostrzegam cię, żebyś opiekował się Mattie. Nie wiem, co ona w tobie widzi, ale dopóki coś widzi, masz zachowywać się przyzwoicie. Spróbuj tylko drugi raz tak ją unieszczęśliwić jak poprzednio, to pożału jesz. Hugh spojrzał bykiem na Mattie. - Obiecaj mi, że bez zględu na okoliczności nie będziesz już nieszczęśliwa - zażądał władczym tonem. - Nie mogę znieść myśli, że musiałbym się tłumaczyć przed tą parą i Emerym Blackwellem, i Charlotte Vailcourt, i twoimi rodzi cami, i diabli wiedzą kim jeszcze, kto uważa, że trzeba cię przede mną chronić. Mattie uśmiechnęła się przewrotnie, nagle rozweselona. - Wygląda na to, że musisz uważać, Hugh. - Przez moją dobroduszność wyraźnie cierpię wskutek coraz silniejszego stresu. - Jednym haustem dopił wodę mineralną i okropnie się skrzywił. - Boże, co za potworność. 244 Dobić do brzegu - Więc po co to pijesz? - zainteresował się Flynn. - Mattie uważa, że jest dla mnie zdrowsze niż woda sodowa. - Lepiej napiłbyś się dobrej kawy z ekspresu - powiedział Flynn. - Chodź, zapraszam cię. Dzisiaj świętuję. itojąc nieco później przy stoisku warzywnym na Pikę Place, gdzie Mattie wybierała brokuły, Hugh tłumaczył sobie, że mówiąc w galerii o stresie żartował. Ale prawda była taka, że stres istotnie dawał mu się we znaki. No, może nie było to najwłaściwsze słowo. Może dręczyło go zwykłe, staroświeckie poczucie winy. Hugh nie lubił poczucia winy. Rzadko go zresztą zaznawał. Zazwyczaj bronił się przed nim pewnością siebie i własnym kodeksem honorowym. Zdarzało mu się, owszem, że czegoś żałował, ale żeby czuł się winny? Wiedział, że jego obecnego zwątpienia nie wywołała obcesowość takich ludzi jak Emery Blackwell czy Ariel, którzy czuli się w obowiązku ostrzec go, że ma dobrze traktować Mattie. Było to oczywiste. W razie potrzeby Hugh był gotów oddać za Mattie życie. Wiedział też, że postara się, żeby niczego jej nie brakowało. W tradycyjnym rozumieniu nie mógł więc być złym mężem. Problem polegał na tym, że wprawdzie połową ja Mattie była uroczo tradycyjna i staroświecka, ale za to drugą połową bardzo nowoczesna. Bardzo wyrafinowana. Prawdziwa Ko bieta Nowej Epoki. Przez ostatnie dni Hugh coraz częściej zastanawiał się, czy jego długofalowy cel, ściągnięcie Mattie na Saint Gabriel, rzeczywiście ma sens. Ona jest tak bardzo zadomowiona w Seattle, pomyślał widząc, jak Mattie przesuwa się od bro kułów do piramid czerwonych, pomarańczowych, żółtych i purpurowych papryk. Cholera jasna. Mattie była w Seattle szczęśliwa. Temu nie mógł zaprzeczyć. Tu miała źródło utrzymania, dające jej finansową niezależność. Miała przyjaciół, rodzinę, karie rę, miała swój styl życia. Spotykała się z malarzami, pisarza mi, ludźmi interesu, a wszyscy okazywali jej mnóstwo sza cunku. Wiedział, że biorąc to pod uwagę, nie może jej wiele 245 Jayne Ann Krentz zaoferować na Saint Gabriel. Silk miał rację. Dni, gdy inteli gentną, odnoszącą sukcesy kobietę ciągnęło się na odludzie, dawno minęły. Kiedyś było w życiu dużo łatwiej. Cholera, byłoby mu dużo łatwiej nawet w zeszłym roku, gdyby miał dość rozu mu, by przyjąć propozycję Mattie od pierwszego razu. - Poczekaj, aż spróbujesz, jak smakują te papryczki przy smażone na odrobinie oliwy, zmieszane z oliwkami i kapara mi - powiedziała Mattie, jakby zwierzała mu tajemnicę, i zapłaciła za towar. - Fantazja. Do tego będą ziemniaki i zupa z kabaczków. - Mattie? - Hugh wziął od niej torbę z brokułami i papry ką, i oboje ruszyli w stronę następnego stoiska. - Mhm? - Mattie najwyraźniej była skupiona na obiedzie. Nie miał pojęcia, o co zapytać ani jak. Do tej pory był bardzo pewny siebie. Absolutnie pewny, że gdy przyjdzie czas, Mattie z nim wyjedzie. Uśmiechnął się niewyraźnie. - Wiesz, rok temu powinienem był cię wziąć na Saint Gabriel. - Kto wie? - odparła cicho. - Może jednak dobrze się złożyło, że mnie nie wziąłeś. - Nie - zaprzeczył stanowczo. - Na pewno nie. Straciliśmy cały rok. Nic nie odpowiedziała. I^attie wyczuwała, że w stosunku Hugh do niej coś się zmieniło. Nie umiała tego nazwać, ale bardzo ją to krępowało. Zastanawiała się, czy mocno ograniczona cierpliwość Hugh nie jest aby na wyczerpaniu. Prawdopodobnie Hugh dojrze wa do postawienia mi ultimatum, pomyślała patrząc, jak nalewa jej wina do kieliszka. - Jak ci idzie praca? - spytała, krojąc różnokolorowe papryczki w zębate kołeczka. - W porządku. - Hugh usiadł na stołku przy kuchennym blacie z kieliszkiem wina w ręku i przyglądał się, jak Mattie przygotowuje obiad. - Nie wydajesz się tryskać entuzjazmem. - Jest tak, jak powiedziałem. W porządku. - Ile czasu zajmie ci jeszcze opracowywanie systemu zabezpieczeń dla biur Yailcourt? - Okrężną drogą chciała się 246 Dobić do brzegu dowiedzieć, ile czasu jeszcze jej zostało. Bała się jednak spytać wprost. Hugh obrócił kieliszek w dłoniach. - To zależy. - Od czego? - Od mnóstwa rzeczy. Chcesz, żebym w czymś pomógł? Mattie westchnęła. Tego wieczoru nie należało się spodzie wać odpowiedzi. - Możesz opłukać brokuły. - Jasne. Właśnie w chwili, gdy Hugh położył brokuły na durszlaku, rozległ się dzwonek telefonu. Mattie podeszła do aparatu. Z zaskoczeniem usłyszała w słuchawce namiętny głos. - Evangeline? Czy to ty? Własnym uszom nie wierzę. Gdzie jesteś? - Dokładnie w tym samym miejscu, gdzie byłam, kiedy wyjeżdżałaś. Posłuchaj, Mattie, to nie jest taka zupełnie towarzyska rozmowa. - Czy coś się stało? - Mattie zerknęła w stronę kuchennej wnęki i stwierdziła, że Hugh bacznie ją obserwuje. - Właściwie nie. W każdym razie nie sądzę. Ale nie jestem tego całkiem pewna. Czy nazwisko Rainbird coś ci mówi? - Nie. - Mattie zmarszczyła czoło. - Nic. A czemu pytasz? - Bo wczoraj w nocy miałam klienta zalanego w pestkę, który w kółko gadał o Rainbirdzie. A ten Rainbird podobno szuka jakiegoś człowieka, który podczas zamachu dał nogę z Czyśćca. Jest wart dla niego kupę szmalu. Przypomniałam sobie tego faceta, co był z tobą. Wstrząśnięta Mattie wytrzeszczyła oczy. - Boże jedyny. - Jesteś pewna, że nazwisko nic ci nie mówi? - Nie, ale spytam Hugh. - To znaczy, że on jeszcze z tobą jest? - No, jest. Często go widuję. - Tego się obawiałam. Posłuchaj, to nie moja sprawa, ale czy się niepotrzebnie nie narażasz, złociutka? Wiesz, jak to jest. Pozwolisz facetowi, żeby się z tobą zaprzyjaźnił, ani się obejrzysz, a już chce działkę w zyskach. Potem zaczyna ci wmawiać, że potrzebujesz jego opieki. Potem zaczyna ci rozkazywać. No, i nagle masz pieprzonego alfonsa. 247 JayneAnn Krentz - Pomyśl o tym, złociutka. Dla takich kobiet jak my - Wiesz... mężczyźni to nic dobrego. Mamy za bardzo niezależną naturę. Dobra, muszę kończyć. Ktoś idzie. Pewnie klient. Uważaj na siebie, słyszysz? 1 pilnuj się faceta nazwiskiem Rainbird. - Będę uważać. Aha, Evangeline... - Słucham, złociutka? - Dziękuję za telefon. Miło było cię usłyszeć. - Mattie wolno odłożyła słuchawkę i spojrzała z zamyśleniem na Hugh. - Evangeline Dangerfield? Czego ona chce, do jasnej cho lery? - spytał nerwowo. - Przede wszystkim była bardzo zaniepokojona, że wciąż jeszcze spotykam się z tobą. Powiedziała, że dla kobiety interesu, takiej jak ja, mężczyźni to nic dobrego. Hugh zaklął. - Oto dlaczego mężczyzna powinien sprawdzać, z kim przyjaźni się jego kobieta. Zaczynasz się zadawać z kobieta mi w rodzaju Evangeline i przejmujesz od nich idiotyczne poglądy. Czy tylko dlatego do ciebie zadzwoniła? - Nie. Hugh, czy nazwisko Rainbird coś ci mówi? - Cholera jasna. - Hugh upuścił do zlewu durszlak z bro kułami, jakby nagle zaczął go parzyć. - Rainbird?! Powiedzia łaś: Rainbird? - Chyba tak brzmiało to nazwisko - powiedziała Mattie, bardzo spłoszona reakcją Hugh. Wypadł zza kuchennego blatu i w jednej chwili znalazł się przy niej. Jego oczy przybrały barwę kryształów lodu. Instyn ktownie chciała się cofnąć, ale nie zdążyła. Chwycił ją i po stawił tuż przed sobą. - Skąd znasz to nazwisko? - spytał z napięciem. - Od Evangeline - wybąkała Mattie. - Jezu Chryste! - Powiedziała, że jeden z jej klientów się upił i opowiadał o człowieku nazwiskiem Rainbird, który szuka kogoś, kto uciekł z Czyśćca podczas zamachu. Czy sądzisz, że chodzi o Roseya? Czy raczej o Gibbsa? Hugh pozostawił pytanie bez odpowiedzi. - Dlaczego Evangeline do ciebie zadzwoniła? 248 Dobie do brzegu ~ Bo wiedziała, że uciekłam z tobą z Czyśćca i zastana wiała się, czy Rainbirdowi nie chodziło o ciebie. Ale to chyba niemożliwe, prawda? Hugh, co jest grane? Dlaczego tak się zachowujesz? - Rainbird. Właśnie to słowo próbował powiedzieć Rosey. - Hugh? - Spytałem, kto go napadł. Na chwilę otworzył oczy, spojrzał na mnie i powiedział: ,,rain". Myślałem, że chodzi mu o deszcz, który padał tamtej nocy. Ale on próbował powie dzieć Rainbird. Tylko nie zdołał dokończyć. Mattie zaczerpnęła głęboki oddech. Przypomniała sobie ostatnie słowa Paula Cormiera. - ,,Reign in heli..." Hugh popatrzył na nią. - ,,Rainbird in heli", Rainbird w piekle. Paul próbował zo stawić mi wiadomość, że Rainbird jest na Czyśćcu. Cholera jasna! - Kto to jest? - Tłumiona wściekłość Hugh gwałtownie podnosiła jej poziom stresu. Mattie czuła, jak palce Hugh wpijają jej się w ramię. - Co o nim wiesz? - Przede wszystkim już dawno powinien być na tamtym świecie. - Hugh spojrzał na telefon. - Cholera jasna, to ja powinienem porozmawiać z tą Evangeline. Skąd dzwoniła? Od siebie z pokoju? - Tak. Powiedziała, że idzie do niej klient. - Klient może potrzymać zapięty rozporek chwilę dłużej. - Hugh wyciągnął portfel i zaczął przekładać jakieś karteczki. -O, jest. - Co? - Rachunek za nasz pokój. Jest na nim numer do hotelu. - Zanim skończył zdanie, już telefonował. Mattie czuła napięcie promieniujące od Hugh. Był to znak gotowości do walki, coś przerażająco męskiego, co budziło jej trwogę. Czekała w milczeniu, aż Hugh uzyska połączenie. W chwilę później odezwał się recepcjonista. - Niemożliwe, żeby jej nie było - powiedział Hugh do słuchawki. - Dopiero co do nas dzwoniła. Jest z klientem, więc nie podnosi słuchawki. Idź pan po nią na gorę. Natych miast! Mattie zadrżała, słysząc ten bezwzględny ton. Rozejrzała 249 Jayne Ann Krentz się dookoła. Miała wrażenie, że przez ostatnie kilka minut temperatura w mieszkaniu spadła o kilka stopni. Po dłuższej chwili Hugh odezwał się znowu. - A niech to jasna cholera! - Cisnął słuchawkę. - Wyszła? Skinął głową. - Zaraz po telefonie do ciebie. Frontowymi drzwiami, z walizką. - Sama? Czy z tym człowiekiem, który szedł do niej do pokoju? Hugh, czy sądzisz, że może jej grozić niebezpie czeństwo? - Nie wiem. - Hugh znowu wybierał jakiś numer. - Do kogo dzwonisz? - DoSilka. Znowu nastąpiła pełna napięcia pauza, wreszcie zniecier pliwiony do ostateczności Hugh ponownie cisnął słuchawkę na widełki. - Cholera jasna! - zaklął znowu. - Niech to szlag trafi! Rainbird! Po tylu latach! Mattie usiadła na brzegu kanapy, z rękami skrzyżowanymi na brzuchu. - Czy nie sądzisz, że powinieneś mi powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi? Spojrzał na nią tak, jakby go zaskoczyło, że jeszcze tam jest. Był oddalony o miliony kilometrów. - Nie. Wytrzeszczyła na niego oczy absolutnie skonsternowana. - Hugh, nie możesz tak po prostu powiedzieć ,,nie". Mu sisz mi wytłumaczyć, co się dzieje. Ja też jestem w to wmie szana. - Nie. Nie jesteś wmieszana i nie będziesz. Silk i ja zajmie my się Rainbirdem i będzie po wszystkim. Tym razem na dobre. - Nie możesz mnie ze wszystkiego wyłączyć. - Wcale cię nie wyłączam. To nie ma z tobą nic wspólnego. - Gówno prawda - powiedziała Mattie, szczerząc zęby w uśmiechu. - Nie wtrącaj się, Mattie. Ja się tym zajmę. Coś w niej nagle pękło. Podskoczyła ze złości, zacisnęła dłonie w pięści. 250 Dobić do brzegu - Posłuchaj mnie, Hugh! Przejadły mi się twoje uniki, gdy pytam o przeszłość, a także twoje rozkazywanie. Masz ty tupet, wiesz? Nie chcesz powiedzieć mi niczego o sobie, ale oczekujesz ode mnie, że rzucę wszystko i przeniosę się z tobą na tę głupią wyspę! - Spokojnie, mała. Nigdy nic takiego nie powiedziałem. - Nie musiałeś tego mówić. - Mattie szalała. - To jest oczywiste od samego początku. Dlaczego twoim zdaniem jestem ostatnio w takim stresie? Wiedziałam, że prędzej czy później postawisz mnie pod ścianą i zmusisz do podjęcia decyzji. Ale jak mogę podjąć decyzję, skoro nawet nie chcesz mi powiedzieć, kim jesteś ani gdzie byłeś przez większą część swojego życia? Teraz przeszłość do ciebie wróciła i wisi nad tobą. A to znaczy, że będzie miała wpływ na naszą przyszłość. Dlatego żądam od ciebie prawdy. - Moja przeszłość nie ma na ciebie żadnego wpływu wycedził, jakby dobitnym tonem mógł uwiarygodnić te słowa. - Wszystko, co ma wpływ na ciebie, ma również wpływ na mnie. - Mattie była bliska łez. - Nie rozumiesz? Kocham cię, Hugh. Kocham cię! Muszę wiedzieć, co tu się dzieje. Przypatrywał się jej długą chwilę. Potem bez słowa otwo rzył przed nią ramiona, a ona wtuliła się w niego. Całował ją po włosach i trzymał przy sobie tak mocno, że Mattie bała się o całość swoich żeber. - Och, mała- szepnął ochryple. - Nie chciałem, żebyś się kiedykolwiek tego dowiedziała. Bardzo nie chciałem. Rozdział szesnasty lYiedyś, dawno temu - wolno powiedział Hugh - pracowałem dla niejakiego Jacka Rainbirda. - Wypuścił Mattie z uścisku i podszedł do okna. Zaczął się gapić przez poznaczone desz czem szyby. - Nie było to zajęcie przynoszące szczególną satysfakcję. - Co dla niego robiłeś? - Głos Mattie brzmiał cicho, przebijała z niego głęboka troska. Hugh zastanawiał się, ile czasu upłynie, nim to zatroskanie przemieni się w niechęć. - Dużo rzeczy. - Hugh, nie czas teraz na okrągłe słówka. Mu szę wiedzieć, co tu się dzieje. Westchnął ciężko. - Pewnie masz do tego prawo. No, więc słu chaj. Kiedy skończyłem z wojskiem, dostałem pracę w firmie, która organizowała nocne loty czarterowe w Ameryce Południowej. Szef tej fir my brał każdy ładunek, kazał latać przy każdej 252 Dobić do brzegu pogodzie i nie zadawał żadnych pytań. Płacił niezgorzej. Właśnie od tego szalonego człowieka nauczyłem się wszyst kiego, co wiem o czarterach. Nawiasem mówiąc, wtedy po znałem Silka. - Pracował w tej samej firmie? Hugh skinął głową. - Silk i ja stworzyliśmy zespół. Czego jeden nie potrafił, czy to w powietrzu, czy na ziemi, potrafił zwykle drugi. Czasem start po dostarczeniu ładunku był poważnym wy zwaniem. - Bo samoloty nie były właściwie utrzymane? - spytała Mattie. Przyjrzał się odbiciu jej zatroskanej twarzy w szybie. - Nie, samoloty były w doskonałym stanie. Była to jedna z dwdch zasad szefa. O samoloty dbano zawsze, nawet jeśli wszyscy pracownicy przejściowo głodowali. - Wobec tego w czym był problem? - W tym - wyjaśnił cicho Hugh - że czasem klienci nie chcieli mieć świadków, którzy mogliby wywęszyć, co prze wiózł samolot. A czasem mieli wrogów, którzy nie chcieli dopuścić do dostarczenia ładunku. - Rozumiem. Bywało niebezpiecznie. Hugh wzruszył ramionami. - Czasami. Ale w gruncie rzeczy to nie była najgorsza praca. Silk i ja nawet w pewien sposób ją lubiliśmy. Nie było papierów do wypełniania, nie było mundurowani oficjalnych strojów i jak powiedziałem, szef miał tylko dwie zasady. Pierwsza, jak już wiesz, brzmiała: Dbaj o samoloty. - A druga? - Nie wracaj bez samolotu. Bo, rozumiesz, samoloty są drogie. Znacznie droższe niż piloci. - Co za zimne wyrachowanie. - Zwyczajnie dobry interes. - Samoloty są droższe niż piloci. Słyszałam, jak mówisz coś takiego do Raya i Dereka. - Mattie uśmiechnęła się wątle. - Ale przecież nie traktowałeś tego dosłownie. Podkreślałeś tylko, że trzeba dbać o samolot. Hugh uniósł brwi, rozczulony naiwną wiarą Mattie w jego dobre intencje. - Mój szef traktował te zasady dosłownie. Mimo to przez 253 Jayne Ann Krentz dość długi okres nieźle nam się z Silkiem powodziło. Zarobi liśmy trochę pieniędzy, lataliśmy więcej niż trochę i na szczęście wracaliśmy całym samolotem. Ale któregoś dnia złamaliśmy zasadę. - Co się stało? - Polecieliśmy z ładunkiem do jakiejś zapadłej dziury w Ameryce Południowej. Nazywało się to wyposażeniem dla zwariowanej ekspedycji naukowej, obaj z Silkiem wiedzieli śmy jednak, że prawdopodobnie mamy na pokładzie coś zupełnie innego. - Co takiego? - Broń. Jak zwykle nie zadawaliśmy żadnych pytań. Po prostu chcieliśmy wykonać zadanie i bezpiecznie wrócić. Ale tym razem niewiele brakowało, by źle się to dla nas skończyło. Trafili nasz samolot. Udało mi się go jeszcze wyciągnąć na jakąś względnie przyzwoitą wysokość, ale nie na długo, i wkrótce potem spadliśmy w jakimś paskudnym kraju. - Boże - szepnęła Mattie. Hugh uśmiechnął się niewesoło. - Ej, mała, nie rob takiej przerażonej miny. Przecież wiesz, że nic nam się nie stało. - Wiem. Ale straciliście samolot. - 1 samolot, i pracę. Kiedy w końcu wydostaliśmy się z tej cholernej dżungli, nie byliśmy z Silkiem w najlepszej for mie. Dżungla w Południowej Ameryce jest dużo bardziej niebezpieczna niż tu, na wyspach Pacyfiku. Człowiek jest narażony na wiele przykrych zdarzeń. A wyglądało na to, że większości musieliśmy doświadczyć na własnej skórze. Silk podłapał paskudną chorobę, potem jacyś faceci zrobili sobie z nas cel do ćwiczeń strzeleckich, a co najgorsze, po zapła ceniu za lekarstwa dla Silka zostaliśmy kompletnie bez go tówki. - Ale znaleźliście inną pracę? - Tak. U Jacka Rainbirda. Mattie przygryzła dolną wargę. - Co dla niego robiliście? - spytała w końcu. - Rainbird był organizatorem i dowódcą oddziału zawo dowych najemników - powiedział wprost Hugh. - Sprzedawał usługi tego oddziału na całym świecie. 254 Dobie do brzegu Hugh zobaczył w szybie, jak Mattie wytrzeszcza oczy. - Zostałeś najemnikiem? Facetem, który strzela za pie niądze? - Tak. - Hugh starał się w spokoju znieść wstrząs i niedo wierzanie, które zabrzmiały w jej głosie. Spodziewał się ta kiej reakcji, ale i tak była dla niego bardzo przykra. Pewnie dlatego, że gdy czasem myślał o swojej przeszłości, reagował dokładnie tak samo. Najemnik. Człowiek, który podpisuje kontrakt, by walczyć w nie swojej wojnie, być narzędziem czyjejś zemsty. Za gotówkę, płatną z góry. Ludzie ze świata Mattie, gdzie wielkie bitwy odbywały się wyłącznie na słowa i dotyczyły ważkich kwestii zasług arty stycznych, mogli jedynie wzdrygnąć się z przerażeniem wo bec takiej prawdy. W świecie Mattie można było mężczyźnie wybaczyć przyjście na spotkanie z plamami farby na rękach, ale nie z plamami krwi. W świecie Mattie mężczyzna nie utrzymywał się z wojacz ki. Musiał mieć cywilizowaną przeszłość. Nie było tam miej sca dla ludzi z takim życiorysem jak jego. Hugh zdał sobie sprawę z tego, że znów paraliżuje go dobrze mu znany chłód. Przeniknął nawet jego głos. Po tylu latach ta reakcja następowała automatycznie. Był to mecha nizm obronny przed niepomyślnym obrotem spraw. Odrę twiały od wewnętrznego zimna, Hugh właściwie przestawał cokolwiek odczuwać. Nie odrywał wzroku od odbicia twarzy Mattie w szybie. Czekał, aż miejsce przerażenia zajmą niechęć i obrzydzenie, aż Mattie odwróci się od niego. Jak zwykle spodziewał się najgorszego. Tyle razy w życiu trafiało mu się już to najgorsze. - To praca zupełnie nie dla ciebie - powiedziała w zamy śleniu, ściągając brwi. - Nie pasuje do ciebie ani trochę. - Praca nie dla mnie? - Zdumiony Hugh wytrzeszczył na nią oczy. Na chwilę odebrało mu mowę. - No... wiesz... - Nie było sensu jej mówić, że był w tym fachu świetny. Nie czuł dumy z tego powodu. Poza tym Mattie miała rację. To zajęcie do niego nie pasowało, mimo iż był w nim dobry. - Czy Silk też był w oddziale Jacka Rainbirda? - spytała Mattie. 255 Jayne Ann Krentz - Tak. I Paul Cormier. Silk i ja odpowiadaliśmy za logistykę. Musieliśmy zapewnić transport oddziału w odpowiednie miej sce i bezpieczny odwrót po wykonaniu zadania. - Hugh mówił powoli, wciąż zdetonowany reakcją Mattie na jego wyznanie. Rainbird prowadził negocjacje z klientami, dostawał forsę i wy płacał nam działki. Pod tym względem oddział był zorganizo wany trochę tak jak spółka akcyjna. - Skąd braliście klientów? - Czasem było to CIA, czasem kto inny. Bywało, że oddział brał udział w jakiejś operacji, którą CIA dyskretnie wspierało zza kulis. - Paskudna robota. - Ale stała, a płacą w niej dobrze i o czasie - powiedział szorstko Hugh. - To oczywiste. Trudno spodziewać się, że ludzie będą ryzykować własną skórę i ładować się w nieczyste interesy, jeśli zleceniodawca nie płaci dobrze i o czasie - stwierdziła rzeczowo Mattie. - Czym się to skończyło? Dlaczego tak nienawidzisz Rainbirda? - Zdradził swoich ludzi. - Zdradził was? - Pierwszy raz Mattie wydała się naprawdę wstrząśnięta. - W jaki sposób? Hugh wzruszył ramionami. - Jak zwykle wziął pieniądze od klienta, ale wziął też pieniądze od drugiej strony. Prawdopodobnie druga strona przebiła stawkę. A może mieli jakąś ciekawszą ofertę. Kto wie? Może Rainbird chciał się wycofać i wyczuł, że nadarza się okazja zgarnięcia grubej forsy. Wynik był w każdym razie taki, że przed ostatnim zadaniem nadał cały oddział. Tamci doskonale wiedzieli, gdzie, kiedy i jak się pojawimy. No, i czekali na nas. - O Boże, Hugh! - Silkowi, Paulowi, mnie i jeszcze kilku chłopakom udało się przeżyć, ale większość oddziału zginęła. - A Rainbird? - Wyparował. Mówiono, że po tym numerze tamci go zabili. Wydawało się to logiczne. Silk, ja i reszta przyjęliśmy tę wersję. Bądź co bądź, tamci go przekupili, więc wiedzieli lepiej niż ktokolwiek inny, że nie można mu ufać. - Też tak myślę. 256 Dobie do brzegu - Najemnik sprzedaje jedynie swą umiejętność walki i lo jalność. Przez czas trwania kontraktu jedno i drugie należy do klienta. Kiedy o najemniku rozejdzie się pogłoska, że zmienia patronów w pół drogi, interes diabli biorą. - Rozumiem - powiedziała Mattie słabym głosem. Opadła na kanapę. - Wszyscy myśleliście więc, że on nie żyje. - Dobrze wiedział, że to dla niego jedyne wyjście - powie dział Hugh. - No, tak. Bo ci z was, którzy przeżyli, chcieliby go odna leźć. Dłoń Hugh, oparta o ramę okna, zacisnęła się w pięść. - Właśnie. Mattie podniosła głowę. - Powiedziałeś, że Paul Cormier również wchodził w skład tego... oddziału najemników. Hugh skinął głową. - Cormier był naszym strategiem. Zajmował się tym wiele, wiele lat, o wiele wcześniej nim Rainbird wszedł na sce nę. U Rainbirda współpracował ze mną i Silkiem w planowa niu operacji. I, jak powiedziałem, znalazł się wśród nielicz nych, którzy uszli z życiem z ostatniego zadania. Udało nam się między innymi właśnie dzięki Cormierowi. On zawsze przygotowywał różne warianty. Powiedział mi później, że Rainbird nie był jego pierwszym dowódcą, który zagrał nieczysto. - Wygląda więc na to, że Cormiera nie zabił przypadkowy rebeliant ani nikt ze zbuntowanej służby, prawda? - spytała cicho Mattie. - Najprawdopodobniej za przewrotem na Czyśćcu stoi Rainbird. Sprawę z Cormierem musiał załatwić na początku, bo Cormier by go poznał. - I wtedy skrzyknąłby ciebie, Silka i resztę. - Właśnie. Czyli wygląda na to, że pan pułkownik posta nowił wrócić ze świata umarłych, a Cormier stanął mu na drodze. - Co teraz, Hugh? - Teraz Silk i ja musimy uporządkować dawne sprawy. - Tego się obawiałam. - Zaczęła nerwowo wykręcać sobie palce. - Nie mam chyba po co prosić cię, żebyś zrezygnował ze ścigania Rainbirda? 257 Jayne Ann Krentz - Boję się - szepnęła. - Jesteś tylko ty i Silk. A Rainbird - Nie. rządzi teraz całą wyspą. - Na pewno ma przy sobie nie więcej niż kilku ludzi. Pięciu, w najgorszym razie sześciu. Znam go i wiem, jak myśli. Nigdy nikomu całkowicie nie ufał. Zawsze twierdził, że grono ściśle wtajemniczonych powinno być jak najmniej sze. Bo im więcej ludzi, tym więcej okazji do zdrady. - Ale w jaki sposób utrzymuje władzę na wyspie, mając do dyspozycji tak niewielu ludzi? - Prawdopodobnie początkowo, póki nie poczuł się pew nie, było ich więcej. Ale teraz, według informacji Silka i da nych, które Johnson wyciągnął z różnych komputerów, fa cet, który ciągnie za sznurki na Czyśćcu, stara się nie rzu cać w oczy. To znaczy, że dogadał się z tamtejszymi oficje lami. - Chcesz powiedzieć, że Rainbird rządzi pieniędzmi, a nie siłą? - spytała bystro Mattie. - To rozsądne. - Mhm. Kupił sobie bezpieczną przystań w miejscu, które nikogo nie interesuje. Nie ma tam baz wosjkowych, nie ma turystyki, nic nie ma. - Cholera jasna. Nie podoba mi się, że chcecie z Silkiem wziąć to na siebie. Nie możecie zwrócić się do rządu albo załatwić tego inaczej? Niech kto inny się zajmie zrobieniem porządku. - Rządu nie interesuje Czyściec ani Rainbird. Zresztą dla rządu nie ma żadnego Rainbirda, tylko jakiś figurant McCormick. Chwilowy dzierżymorda, który być może panoszy się na jakiejś nieistotnej wysepce. Dopóki nie zacznie być dla nich kłopotliwy, ma murowany spokój. Mattie zmrużyła oczy. - Poza tym ty jesteś w tę sprawę zaangażowany osobiście, tak? - Owszem. - jaki jest ten Rainbird, Hugh? - Pamiętasz, kiedyś powiedziałem ci, że nawet jeśli ktoś jest szybki, to znajdzie się ktoś jeszcze szybszy od niego? - Pamiętam. To było na Czyśćcu. - Myślałem wtedy o Rainbirdzie. On zawsze był szybszy. 258 Dobić do brzegu Mattie wytrzeszczyła oczy. - Co chcesz przez to powiedzieć? Hugh wzruszył ramionami. - Nic więcej. Jest świetny w tym, co robi. Szybki, absolut nie bezwzględny i cwany. Ale przede wszystkim szybki. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak znakomicie reago wał. Urodzona maszyna do walki. Nad wszystkim świetnie panuje: walka wręcz, pistolet, nóż, pałka czy co tam chcesz. Ma błyskawiczne ruchy. Prawie jak rewolwerowiec z wes ternu. Mattie zaciskała skrzyżowane ramiona. Była przerażona. - Ile on ma lat? - Jest w moim wieku. Może o rok starszy. - Powiedziałeś, że postanowiłeś trochę zwolnić tempo. Może on też. - Może. Ale Rainbird zawsze był szybszy. Więc nawet jeśli trochę zwolnił, to i tak pozostał znakomity. - Czy tylko tyle o nim wiesz? Że ma świetny refleks i umie walczyć? - Nie, parę innych rzeczy też wiem - przyznał Hugh. - Na przykład? - Kobiety ciągnęły do niego jak ćmy do płomienia. Wszystkie. Młode i stare, biedne i bogate, panny i mężatki. Pewna piękna kobieta, żona amerykańskiego dyplomaty w Brazylii, powiedziała mi kiedyś, że kobiety wiedzą, jaki to jest niebezpieczny człowiek, ale to jeszcze dodaje dreszczy ku emocji. Podobno hipnotyzuje wzrokiem. Ma coś takiego w oczach. - W tym opowiadaniu jawi się jak wampir - stwierdziła z niechęcią Mattie. - Wiem tylko, że jest w nim jakaś dziwna siła. Kiedy pragnął kobiety, natychmiast ją miał. Każdą. Cormier zawsze twierdził, że człowiek, który może mieć każdą kobietę, nigdy nie nauczy się, jak można kochać jedną. Ale nigdy nie zauważyłem, żeby Rainbird z tego powodu narzekał. - Nic dziwnego. Nawet nie wie, że coś traci. Taki człowiek jest niedojrzały emocjonalnie, w głębi serca to tchórz. Hugh zamrugał zdumiony. - Rainbird? Tchórz? Skąd wiesz? Przecież nawet go nie znasz. 259 Jayne Ann Kreutz - Nie, ale widziałam mężczyzn, którzy zmieniają kobiety jak rękawiczki i są niezdolni do stałego związku z jedną. Każda kobieta natyka się na kogoś takiego na pewnym etapie życia. Taki mężczyzna potrafi być bardzo zajmujący, bo ma wiele powierzchownego uroku, ale inteligentnej kobiecie może dostarczyć jedynie chwilowego urozmaicenia. Na dłuż szą metę jest kompletnie bezużyteczny. Ciotka Charlotte tłumaczyłaby to prawdopodobnie złym materiałem genety cznym. - Co ty mówisz? - Hugh był zafascynowany. - To prawda. Jak chcesz znaleźć u takiego mężczyzny coś w głębi, pod gładką powierzchownością, trafiasz w próżnię. - Mattie lekko wzruszyła ramionami. - Jest tylko skorupa, brakuje czegoś bardzo ważnego. Kiedy kobieta mdwi o mężczyźnie, że jest nieużytkiem, ma na myśli właśnie kogoś takiego. On nie nadaje się do stałego związku, bo nie ma cywilnej odwagi ani poczucia lojalności. Nie można mu zaufać. Krotko mówiąc, jest właśnie nieużytkiem. - Czy wszystkie kobiety patrzą na mężczyzn z takiego punktu widzenia? - Wszystkie inteligentne. Wytrzeszczył na nią oczy, w ustach poczuł nagłą suchość. Bał się zadać to pytanie, ale nie mdgł się oprzeć pokusie. - Mattie, czy ty na mnie też patrzysz w taki sposób? Czy dlatego nie chciałaś mi dać drugiej szansy? Czy dlatego nie chcesz przeprowadzić się na Saint Gabriel? Myślisz, że jestem ludzką skorupą? Pokręciła głową, a potem podeszła do niego szybkimi, małymi krokami i objęła go w pasie. - Nie, Hugh. Ty wcale nie jesteś taki. Ty jesteś twardy jak skała. Uśmiechnął się z ulgą. - Może raczej twardogłowy? - No, czasem. - Spojrzała na niego lekko zamglonymi zielonozłocistymi oczami. - ja też muszę ci się czasem wydawać twardogłowa, co? - Nie widzę nic, czego nie można by zmienić na lepsze. Głos mu spoważniał. Ujął jej twarz w dłonie. - Posłuchaj, mała, muszę wracać na wyspy Pacyfiku. - Wiedziałam, że tak powiesz. I wiem, że ci tego nie 260 Dobić do brzegu wybiję z głowy. Ale chcę, żebyś wziął mnie ze sobą - po prosiła. - Nie zniosę czekania tutaj. Nie będę wiedziała, co robisz ani w jakie tarapaty się pakujesz. Pozwól mi jechać z tobą. Zaskoczyła go. - O, cholera. Nie, mała, nie mogę. - Pozwól mi przynajmniej polecieć z tobą na Saint Ga briel. Tam mogę poczekać, aż razem z Silkiem załatwicie sprawę tego Rainbirda. Proszę cię, Hugh. Nie zostawiaj mnie drugi raz. - Drugi raz? Mattie, co ty wygadujesz? To jest zupełnie co innego niż wtedy. Jedno nie ma z drugim nic wspólnego. Po prostu nie byłoby bezpiecznie, gdybym cię wziął. Naprawdę, mała, nie możesz lecieć ze mną. Oczy wypełniły jej się łzami. - To samo powiedziałeś poprzednim razem. - Ale to zupełnie co innego. Nie płacz, Mattie. Na miłość boską, tylko nie płacz. - Chcę lecieć z tobą. Proszę cię, Hugh. Weź mnie. Na Saint Gabriel będę bezpieczna. - Nie ma mowy. - Ogarniała go złość. Co za absurdalna sytuacja. - Nie chcę, żebyś była w pobliżu tamtego zamiesza nia. Zostaniesz tu, gdzie ci nic nie grozi. - Nie możesz mnie zostawić drugi raz. - Właśnie, że mogę - odpalił. Zacisnął ręce na ramio nach Mattie i lekko nią potrząsnął. Potem spojrzał w jej za łzawione oczy. - Posłuchaj, mała. Zostaniesz tutaj i koniec. To rozkaz. - W wydawaniu rozkazów jesteś dobry, co? - Pociągnęła nosem i cofnęła się poza zasięg jego rąk, a potem pobiegła spiralnymi schodkami na sypialną antresolę. Hugh przyglądał się, jak Mattie pokonuje metalowe sto pnie i rzuca się na łóżko. Potem znikła mu z pola widzenia. Słyszał jednak, jak szlocha w poduszkę. Nie pierwszy raz w życiu czuł się jak bezduszny brutal. Poszedł do kuchni, wylał do zlewu nie dokończone wino i wziął sobie szklaneczkę whisky. Gdy usiadł przy telefonie i zaczął kartkować książkę tele foniczną, Mattie wciąż jeszcze szlochała na górze. W dziesięć minut później miał zarezerwowane miejsce w samolocie na 261 Jayne Ann Krentz Saint Gabriel. Zndw czekał go poranny odlot. Tak samo jak poprzednio. W pół godziny później, gdy wciąż jeszcze siedział w tym samym miejscu, nad tą samą szklaneczką whisky, usłyszał przytłumione odgłosy na antresoli. Podniósł głowę, ale nie zobaczył Mattie. Znowu podszedł do zasnutego deszczowy mi strugami okna. Stał i marzył, że Rainbird jest już w piekle. Mattie była gotowa pogodzić się z jego przeszłością. Wy dawało mu się to oszałamiające. Ale jednocześnie miał wra żenie, że nie pogodzi się z jego powtórnym samotnym odlo tem na Saint Gabriel, chociaż robił to dla jej bezpieczeństwa. Bardzo chciał, żeby zrozumiała, ile dla niego znaczy jej bezpieczeństwo. Przypomniał sobie, że Mattie nie jest przyzwyczajona do czyjejś opieki. W tym sęk. Dlatego usilnie próbował jej wy tłumaczyć, że poprzedni raz się nie powtórzy. Chciał, żeby pojęła, że musi zatrzymać ją tysiące kilometrów od Rainbirda dla własnego spokoju ducha i umysłu. - Hugh? Usłyszał za sobą ciche kroki, ale nie miał chęci się odwró cić. Musiałby spojrzeć Mattie prosto w twarz. Zniósł w życiu wiele, a jednak myśl o wyrzucie, jaki zobaczy w jej oczach, była obezwładniająca. - Słucham, mała? - O której masz samolot? - spytała zza jego pleców. - O szóstej. - Powinnam była wiedzieć. - Mattie, przykro mi - powiedział szorstko. -Ale musimy tak zrobić. Przez chwilę trwało milczenie. - Będziesz na siebie uważał? - Słowo honoru. - Wrócisz do Seattle? - Tak, mała. Na pewno. - Odwrócił się wreszcie i najpierw zobaczył jej nikły uśmiech, a potem stwierdził, że Mattie przebrała się w kusą czerwoną sukienkę z Brimstone. - Jezu, mała... - Nie chciałam, żebyś mnie zapomniał - szepnęła, obej mując go za szyję. 262 Dobić do brzegu - Nigdy. Bez względu na to, co się zdarzy. - Ułożył ją u siebie na kolanach i zaczął całować z tęsknotą i pragnie niem, o których wiedział, że mogą osłabnąć tylko na krótką chwilę, że będą z nim całe życie. - Wrócę. Następnego ranka, odwożąc Hugh na lotnisko, Mat tie starała się nie płakać. Uśmiechała się z determinacją przez cały czas, nawet gdy machała mu na pożegnanie przy bramce. Nie pozwoliła sobie na łzy, póki odrzutowiec Hugh nie wytoczył się na pas startowy. Wtedy poszła do najbliższej toalety i zaczęła szlochać. Gdy wreszcie zabrakło jej łez, umyła twarz zimną wodą i ruszyła na parking, by odszukać samochód. Wróci, powta rzała sobie. Nie zrobi nic głupiego, nie pozwoli się zranić. Tyle razy udało mu się przeżyć. Nikt nie potrafi się wydostać z trudnej sytuacji lepiej niż Hugh. Los mu sprzyja. Niestety, ów tajemniczy Rainbird był, zdaje się, z tej samej gliny. Mattie odstawiła wóz do garażu w podziemiach budynku, weszła do mieszkania i przebrała się w schludny szary ko stium w drobną kratkę. Potem zebrała włosy w koczek na karku i wyszła do galerii. Jedynym sposobem na zachowanie względnego zdrowia umysłu aż do powrotu Hugh było rzu cenie się w wir pracy, żeby nie móc o niczym innym myśleć. W ciągu dnia zatelefonowała do Charlotte i opowiedziała jej, co zaszło. Ciotka wyraziła jej współczucie, sama była jednak przekonana, że wszystko dobrze się skończy. - Tyle razy dawał sobie radę, że i tym razem w mig wróci - powiedziała. Zawahała się. - Czyli w końcu opowiedział ci o swojej tajemniczej przeszłości? - Z tego, co mówił, wynika, że przez pewien czas prowa dził dość surowy tryb życia - powiedziała ostrożnie Mattie. - No, tyle to obie wiedziałyśmy. - Przez pewien czas był najemnikiem, ciociu. - Tak przypuszczałam. To tłumaczy wiele jego umiejętno ści i fachową znajomość pewnych zagadnień, jak przyjęłaś tę wiadomość, Mattie? Hugh się bardzo niepokoił twoją reakcją. - Powiedziałam, że to nie było zajęcie dla niego. Charlotte roześmiała się. 263 Jayne Ann Krentz - Naprawdę? Co za dziwny pomysł. - Dlaczego? - Och, bez szczególnego powodu. Po prostu sądziłabym raczej, że był w tym bardzo dobry. - Nie obchodzi mnie, co Hugh robił w przeszłości ani czy był w tym dobry - powiedziała żarliwie Mattie. - Teraz ma nowe, zupełnie inne życie. - Ale ściga pułkownika Rainbirda - delikatnie przypo mniała jej ciotka. - To zadawniona sprawa - odparła cicho Mattie. Wiedziała, że pogodziła się z nieuniknionym. Aby zacząć naprawdę nowe życie, Hugh musiał poczuć się wolny, a tylko on sam mdgł rozliczyć się z przeszłością. - Musi ją załatwić. Policji, niestety, nie można tego zgłosić. - Wygląda na to, że to i owo sobie przemyślałaś. Zresztą wcale mnie nie dziwi, że znalazłaś w sobie siłę, żeby dojść z tym do ładu. Zawsze byłaś silną kobietą. A Hugh niewąt pliwie potrzeba silnej kobiety, która nie tylko zaakceptowa łaby jego przeszłość, lecz również teraźniejszość i przy szłość. - Życie go nie pieściło, ale jednego jestem pewna. - To znaczy? - Na pewno nie zgodziłby się żyć niehonorowo. ~ Zgadzam się z tobą. Wobec tego przyrządź sobie teraz twój soczek, weź parę witamin na stres, idź na aerobik i postaraj się za bardzo nie martwić o Hugh. On po ciebie wróci. - Tak powiedział. - Cały problem polega naturalnie na tym - podjęła ciotka Charlottte - co zrobisz, kiedy już wróci. - Odłożyła słucha wkę, zanim Mattie zdążyła wymyślić stosowną odpowiedź. Następnego ranka, będąc w pół drogi od ostatniej prze cznicy do galerii, Mattie dostrzegła postać skuloną pod drzwiami. Westchnęła. W Seattie nierzadko zdarzało się zna leźć bezdomnego, który spędził noc korzystając z nikłej osłony, jaką daje wejście do sklepu czy właśnie galerii. Było to smutne, ale wcale nie niezwykłe. Należało zbudzić tego człowieka i dać mu trochę pieniędzy na kawę. Mattie szperała właśnie w torebce, szukając dolarowego banknotu, kiedy uświadomiła sobie, że nie jest to bynajmniej 264 Dobie do brzegu nikt obcy. Postać miała na sobie zwracające uwagę sztuczne futro i bardzo wysokie szpilki. Masa kręconych blond włosów otaczała mocno umalowaną twarz. - Evangeline! - wykrzyknęła Mattie, puszczając się bie giem. - Co ty tu robisz, u licha? - Cześć, złociutka. Przepraszam za to. Przyleciałam z sa mego rana i zaraz tu przyszłam. Powiedziałaś, żeby cię odwiedzić w Seattie, a na wizytówce był ten adres. Jak ta ksówkarz mnie przywiózł, pomyślałam, że to pomyłka. Spojrzała ze zdumieniem na obrazy w witrynie. - Ta galeria naprawdę należy do ciebie? - Naturalnie. - Mattie wsadziła klucz do zamka i przekrę ciła. Otworzyła drzwi i zapaliła światło. - Chodź ogrzać się w środku. - jeeezu! To jest coś! Galeria obrazów. - Evangeline omiot ła wzrokiem wnętrze, nadal bardzo zdumiona. - Ty wcale nie jesteś kobietą interesu, co? - Jeśli masz na myśli swoją branżę, to nie. Ale jestem kobietą interesu. Napijesz się herbaty? - Chętnie. Przez ostatnią dobę jadłam tylko jakieś pas kudztwa w samolocie. - Evangeline przeszła za Mattie na zaplecze i przyjrzała się włączaniu czajnika. - Masz tu to aletę? - O, tam - Mattie wskazała niewielkie drzwi. - Dzięki. Zaraz wrócę. Po powrocie Evangeline zdjęła sztuczne futro. Miała na sobie bardzo obcisła sukieneczkę, jakie nosi się na wyspach Pacyfiku. Wyglądała jak egzotyczny kwiat, świeżo zerwany w dżungli, który ktoś postawił w maleńkim, bezbarwnym biurowym- pokoiku Mattie. - Pewnie ciekawi cię, co tu robię -powiedziała Evangeline, podejrzliwie wąchając ziołową herbatę. - No, owszem. Zastanawiałam się nad tym. Ale bardzo się cieszę, że jesteś. Miło cię znowu zobaczyć. Świetnie wyglą dasz. Bardzo mi się podoba ta sukienka. - Machnęłam sobie ten fatałaszek parę tygodni temu. Niestety, musiałam zostawić sporo fajnych rzeczy. - Rozumiem, że odleciałaś z Wyspy Siarkowej w pośpie chu. Hugh próbował dodzwonić się do ciebie zaraz po twoim telefonie, ale recepcjonista powiedział, że już wyszłaś. I że 265 Jayne Ann Krentz miałaś ze sobą walizkę. Martwiłam się o ciebie. Co się stało, Evangeline? - Pamiętasz, jak powiedziałam ci, że idzie klient i muszę kończyć rozmowę? - Mhm. - To nie był klient. To był niejaki Gibbs. Chciał porozma wiać ze mną o swoim kumplu, który nazywa się Rosey. - Rosey nie żyje. Zabili go. - Naprawdę? Jego kumpel tego właśnie się obawiał. Chciał wiedzieć, czy słyszałam, co się święci na Czyśćcu. On też wspomniał tego Rainbirda i powiedział, że facet bywa kłopot liwy. Potem opowiedział mi, jak twdj przyjaciel Abbott ukradł mu łódź na Czyśćcu i jak obiecał pieniądze za informację o zabójcy człowieka nazwiskiem Cormier. Jak usłyszałam drugi raz o tym Rainbirdzie, to wzięły mnie nerwy. Przyszło mi do głowy, że chyba już wiem trochę za dużo. A zawsze wierzyłam swoim przeczuciom. - Więc postanowiłaś wynieść się z Brimstone. - Nie tylko z Brimstone. Postanowiłam wynieść się na tysiąc kilometrów od tego Rainbirda, póki sprawy trochę się nie ułożą. Uznałam, że przydadzą mi się wakacje, więc nie zawadzi wpaść do Stanów i sprawdzić, jak się mają moje inwestycje. Maklerzy i pośrednicy przestają się starać, jeśli od czasu do czasu nie spojrzy im się na ręce. - Słusznie - przyznała Mattie. - Swoim pośrednikom wy raźnie kazałam osobiście konsultować się ze mną kilka razy do roku. - No, właśnie. Dlatego upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu. Zobaczę, jak stoją moje sprawy, i przeczekam tu zamieszanie. - To chyba bardzo rozważna decyzja. Nie wiem dokład nie, co się dzieje, ale zapowiadają się poważne kłopoty. Hugh odleciał wczoraj rano na wyspy. - Co zamierza tam robić? - Sama chciałabym wiedzieć - powiedziała ze smutkiem Mattie. - Wiesz, Evangeline, jeśli nie masz nic przeciwko spaniu na wielkiej kanapie, możesz pomieszkać u mnie, póki nie postanowisz, co dalej. Evangeline zrobiła zaskoczoną minę, potem spojrzała na Mattie z wdzięcznością. 266 Dobić do brzegu - To bardzo miło z twojej strony, złociutka. Na pewno nie będę ci przeszkadzać? - Ani trochę. Nawet mam ochotę na towarzystwo. Evangeline uśmiechnęła się szeroko. - Wobec tego zapraszam cię na obiad. - Świetny pomysł. Możemy porozmawiać o interesach. 1 worzyły dość dziwną parę, gdy weszły tego wieczoru do eleganckiej restauracji w Seattle i usiadłszy w barze, za mówiły po drinku. Wszystkie oczy zwróciły się przynajmniej na moment ku Evangeline, a potem dokonawszy oceny pro wadzącej do jednoznacznych wniosków, przeniosły się z za ciekawieniem na Mattie. Evangeline bardzo rzucała się w oczy w jeszcze jednej ze swych kreacji, kwiecistej sukience do pół uda, z dużym dekoltem i długimi rękawami. Mattie czuła się bardzo state cznie w skromnej wrzosowej sukni pod szyję, którą Evangeline uznała ze jedyny jej strój nadający się do noszenia, z wyjątkiem czerwonej sukienki z Brimstone. Włożenia czer wonej sukienki Mattie jednak odmówiła, tłumacząc, że w Seattle jest zbyt zimno. Bądź co bądź, nie były to wyspy Pacyfiku. - Fantastycznie się czuję, wiesz. - Evangeline rozejrzała się po paprociach, lśniącej boazerii i schludnych klientach. Zwykle, gdy siedzę w barze, to pracuję. Miło sobie po prostu usiąść i odpocząć. - Cieszę się, Evangeline, że jesteś zadowolona. Chciała bym prosić cię o przysługę. - Jasne, złociutka. - Może poszłabyś ze mną jutro po zakupy? Trochę byś mi doradziła. Evangeline roześmiała się tak, że wszystkie głowy znowu zwróciły się w ich stronę. - Jasne. Na nic nie mam większej ochoty niż połazić po sklepach. - Pochyliła się do Mattie i dodała konfidencjonalnie: - Prawdę mówiąc, złociutka, przyda ci się kilka rad. - Wiem. - Nie chciałam specjalnie nic mówić, ale prawda jest taka, że trochę mną wstrząsnęło to, co masz w szafie. Zupełnie nie twoje kolory. Poza tym powinnaś się nosić w stylu, który 267 Jayne Ann Krentz podkreśla figurę. Jesteś trochę chudawa, ale to nie kłopot. W odpowiednich ciuchach będziesz smukła. Te kostiumy całkiem cię zakrywają, jeśli rozumiesz, o czym myślę. - Miałam takie odczucie, że one nie są dla mnie. - Mattie uśmiechnęła się. - W każdym razie od pewnego czasu na pewno już nie. - Czyli ty i ten Abbott jesteście ze sobą na dłużej? Evangeline upiła trochę wina. - Na poważnie? Mattie skinęła głową. - On tak mdwi. - Chce się przenieść do Seattle czy ty masz zamiar wyje chać na Saint Gabriel? - To jest jeden z punktów, nad którymi dyskutujemy powiedziała Mattie. - Założę się, że skończysz na Saint Gabriel - stwierdziła w zadumie Evangeline. - Nie znam tego Abbotta, raz widzia łam go z tobą wtedy rano. Ale on nie wygląda mi na faceta, który lubi miasto. - Mnie też nie. - A mężczyźni są mało elastyczni. Zauważyłaś? Przeważ nie lubią się upierać przy swoich nawykach. Znacznie bar dziej niż kobiety. - Prawdopodobnie dlatego kobiety muszą zwykle dosto sowywać się do mężczyzn, a nie odwrotnie. - Mattie wes tchnęła. - To nie jest fair, nie sądzisz? - Stanowczo nie, ale życie jest życiem. Powiedz, co bę dziesz robić, jak wyjedziesz z nim na Saint Gabriel? Wylegi wać się na słońcu i nabierać opalenizny? - Ostatnio uważa się, że opalanie nie jest zdrowe. - Słyszałam - przyznała Evangeline. - Z seksem jest podo bnie. Mam zamiar w najbliższym czasie się wycofać. - I co? Otworzysz ten butik, o którym mówiłaś? Stroje dla turystów? Evangeline skinęła głową. - Myślę, że mam już dosyć oszczędności. Tylko najpierw muszę znaleźć dobrą lokalizację. Hawaje są za bardzo zatło czone. Dzierżawa czegokolwiek kosztuje krocie. Potrzebuję miejsca, gdzie ruch dopiero się zaczyna. Gdzie przyjeżdżają pierwsi turyści. Brimstone się do tego nie nadaje. - Hugh mówi, że na Saint Gabriel ma się rozwinąć turysty268 Dobie do brzegu ka - powiedziała Mattie trochę jakby do siebie. - Goście już regularnie tam zjeżdżają. - Tak? A może założyłybyśmy tam interes wspólnie, co? To byłby szał! - Nie umiem szyć - powiedziała Mattie, ale zaraz się uśmiechnęła. -Ale umiem sprzedawać obrazy. A jeśli tak, to prawdopodobnie umiem sprzedawać też inne rzeczy. A tury ści zawsze kupują pamiątki. - Mówisz poważnie? - Muszę coś wymyślić, i to szybko. Zaczynam się tu dusić. - Znam to uczucie. Męczyło mnie latami. Ta historia z Rainbirdem przelała czarę. Mattie nie wiedziała, co ją zbudziło tej nocy. Była pogrą żona w głębokim śnie, więc może po prostu zmienił się układ cieni na suficie, gdy ktoś ukradkiem otworzył drzwi do jej mieszkania. W każdym razie natychmiast uświadomiła sobie obecność czegoś bardzo niepokojącego. Przez kilka sekund leżała absolutnie nieruchomo, desperacko pragnąc, by Hugh znalazł się przy niej. Potem usłyszała cichy skrzyp zamyka nych drzwi. Zaczerpnęła kilka głębokich oddechów, walcząc z ogarnia jącą ją paniką. Nie mogła leżeć i nic nie robić w czasie, gdy ktoś okrada jej mieszkanie. Poza tym na kanapie spała Evangeline. Ktokolwiek wszedł do środka, musiał najpierw natknąć się na nią. Zsunęła z siebie koc i cicho wstała. Podszedłszy na pal cach do balustradki, spojrzała w dół. W świetle wpadającym przez wielkie okna zobaczyła syl wetkę mężczyzny. Niebieskawy blask neonu odbijał się w lu fie pistoletu, wycelowanego w Evangeline. Lęk Mattie natychmiast zamienił się w furię. Takie rzeczy w jej mieszkaniu, w jej sanktuarium! Za nic nie mogła pozwo lić na taką napaść. Chwyciła ciężki czarny wazon, stojący przy łóżku, i cis nęła nim prosto w głowę intruza. Rozległ się potworny ło mot. Mężczyzna z pistoletem skulił się i upadł, broń po toczyła się po podłodze. Facet jęknął i spróbował się pod nieść. Mattie chwyciła za aparat telefoniczny i wyszarpnęła kabel z gniazdka. Popędziła spiralnymi schodkami na dół, 269 Jayne Ann Krentz zamierzając użyć telefonu jak maczugi. Nie było to jednak potrzebne. Evangeline zbudziła się z krzykiem i jednym spojrzeniem właściwie oceniła sytuację. Najwyraźniej przyzwyczajona do takich nagłych wypadków, zeskoczyła z kanapy i zaczęła okładać napastnika po głowie najbliższym przedmiotem, ktdry jej się nawinął. Była to rzeźba Shock Value Frederickson Na krawędzi. Mężczyzna raz jeszcze jęknął i znieruchomiał na po dłodze. Rozdział siedemnasty Ojej, Evangeline, uważaj na tę rzeźbę. Za pięć lat będzie warta fortunę. - Mattie pokonała ostatni zakręt schodów i zeskoczyła z ostatniego stopnia z aparatem telefonicznym wysoko uniesionym nad głowę. Po podłodze ciągnęła się za nią długa flanelowa koszula nocna. - Nic ci się nie stało? - Dzięki tobie nic, złociutka. Wspaniale się sprawdzasz w akcjach ratunkowych, co? - Evangeline, ubrana w skąpą koszulę nocną z czarnej koronki, ozdobioną niezbyt dyskretnie rozmiesz czonymi czarnymi koronkowymi różami, opuści ła dłoń z rzeźbą Shock Value Frederickson i przyj rzała się mężczyźnie na podłodze. - Znasz go? - Skąd miałabym go znać? Na pewno jakiś włamywacz, gwałciciel albo ktoś taki. Mattie podeszła do najbliższego przełącznika i zapaliła światło, po czym dokładniej przyjrzała się młode mu, ciemnowłosemu człowiekowi, nadal leżące mu na podłodze. Był ubrany w czarne dżinsy, 271 Jayne Ann Kreutz czarne buty i czarny pulower. Wygładał jak włamywacz żyw cem wyjęty z filmu kryminalnego. Albo jak zawodowy mor derca.-O, Boże! - Znasz go? - To jest człowiek, który pewnego wieczoru lazł za mną w deszczu ulicą. Evangeline podniosła głowę. - Co za jeden? - Nie znam jego nazwiska. Po prostu widziałam, że za mną lezie. Miał wtedy na sobie trencz, odniosłam dziwne wrażenie, że mnie obserwuje. - Mattie odstawiła aparat tele foniczny i wsunęła wtyczkę do gniazdka, znajdującego się na parterze. - Zadzwonię na policję. Zdążyła wybrać dziewiątkę, gdy mężczyzna na ziemi drgnął. Zawahała się i spojrzała w jego stronę. - Czy sądzisz, że powinnyśmy mu jeszcze dołożyć, Evangeline? - spytała. Evangeline stanęła nad wyciągniętą na ziemi postacią, trzymając na podorędziu rzeźbę Shock Value Frederickson. - ja się nim zajmę. Mężczyzna zamrugał i spojrzał mglistymi oczami naj pierw na Mattie, potem na Evangeline. - Wy, dziwki! - Zapraw go, Evangeline, jeśli odważy się ruszyć. - Za późno - wymamrotał. - Abbott i Taggert właśnie wpadają w pułapkę. Za późno, żeby ich uratować. Mattie zmartwiała. - W pułapkę? W jaką pułapkę? O czym ty mówisz, czło wieku? Mężczyzna wykrzywił wargi, parodiując grymas umar łego. - Nic nie poradzicie, dziwki. - W jaką pułapkę mają wpaść Silk i Hugh? - spytała Mattie, drżącą dłonią trzymając aparat. - Poszli jak barany na rzeź. - Facet znowu zamrugał i jęknął. - Nawet nie będą wiedzieć, kto i kiedy z nimi skoń czył. - Jak policja się dowie, co planujecie, to się wami zajmie - powiedziała z przekonaniem Mattie. Mężczyzna pokazał zęby w kolejnym grymasie umarlaka. 272 Dobić do brzegu - Myśl logicznie, kurewko. Jak przyjdą gliny, to się okaże, że poszedłem za dziwką do jej mieszkania i trochę się pokłóciliśmy. To się często zdarza. - Nie w moim mieszkaniu - powiedziała Mattie. Napastnik znowu stracił przytomność. Evangeline i Mattie wymieniły spojrzenia. Mattie wreszcie pokonała słabość i wybrała dziewięćset jedenaście. Potem zapadło milczenie. - Powinnyśmy chyba przygotować się na przyjazd glin powiedziała w końcu Mattie. - Jasne. Chcesz, żebym stąd znikła? - Coś ty? Zostaniesz tu, gdzie jesteś. To mieszkanie nale ży do mnie, a ty jesteś moją przyjaciółką - przypomniała jej. - Zaręczam ci, że moja reputacja oprze się najsurowszym badaniom policji obyczajowej i FBI razem wziętych. Na tym polega urok szarego życia. - Zerknęła na czarną koszulkę Evangeline. - Ale mogłabyś jeszcze coś na siebie włożyć. Evangeline uśmiechnęła się. - Jasne. Po co podsuwać im niepotrzebne pomysły? Będę miała oko na tego bydlaka, a ty idź sobie coś znaleźć. Ja mam jakieś dobre ciuszki pod ręką, w walizce. Mattie wróciła na antresolę, gdzie nałożyła brązowy płaszcz kąpielowy i papucie. Spojrzawszy w lustro uznała, że nie sposób wyglądać bardziej żałośnie, nawet gdyby bardzo się postarała. Po powrocie na dół zobaczyła, że Evangeline znalazła w walizce prześwitujący czarny szlafroczek i właśnie się w niego wbija. Znacząco chrząknęła. - Jestem pewna, że policjanci z Seattle widzieli już wszystko, ale nie ma sensu pokazywać im więcej niż trzeba. Przecież nie chcemy, żeby zapomnieli, po co przyszli. Poży czę ci szlafrok, dobra? Mam zapasowy. Evangeline spojrzała sceptycznie na Mattie. - Taki sam jak ten? - Obawiam się, że podobny. - Mattie znalazła w szafie stare, spłowiałe okrycie. - Ale jak pójdziemy do miasta, możemy kupić zamiast tych dwa nowe. - No, dobrze. - Evangeline z obrzydzeniem nałożyła stary szlafrok. - A skoro o glinach mowa, to co zamierzasz im powiedzieć? 273 Jayne Ann Krentz - Nie wiem. - Mattie usiadła na kanapie. - Mogłybyśmy im opowiedzieć całą historię, ale kto w to uwierzy? Nie ma my dowodu ani na istnienie Rainbirda ani na cokolwiek innego. Poza tym nie wiem, ile ze swej przeszłości Hugh chciałby ujawnić. Musimy chyba zasięgnąć dyplomatycznej rady. - U kogo? - U kogoś, kto zna się na załatwianiu delikatnych kwestii. - Mattie już wybierała prywatny numer ciotki Charlotte, pod ktdry można się było dodzwonić zawsze, w dzień i w nocy. Gdy ciotka podniosła słuchawkę, Mattie pośpiesznie wy jaśniła jej sytuacje. Charlotte odpowiedziała natychmiast: - Tymczasem nic nie mdw o Rainbirdzie. Masz rację, nie wiesz, na ile jest to kłopotliwy temat dla Hugh i jego przyja ciela. Nie możemy rozgrzebywać ich przeszłości, skoro za dali sobie tyle trudu, żeby ją ukryć. Zresztą Hugh na pewno nie chciałby, żeby zwracać uwagę na jego plany w związku z Czyśćcem. - jestem tego samego zdania. Powiedział przecież, że to sprawa osobista. Więc co z tym typem na podłodze? Jeszcze jeden pospolity gwałciciel-mord er ca unieszkodliwiony przez dwie młode, przytomne kobiety interesu? - Właśnie tak. Jesteście dwiema niewinnymi kobietami, za którymi włóczył się jakiś zboczeniec o morderczych skłon nościach. W naszych czasach nikomu, z glinami włącznie, nie przyjdzie do głowy kwestionować tego wyjaśnienia. Takie rzeczy są teraz na porządku dziennym. A facet prawdodpobnie niewiele powie policji bez adwokata. W swoim dobrze pojętym interesie będzie trzymać język za zębami. Mattie zadrżała. Usłyszała syrenę na ulicy. - jadą, ciociu. Zadzwonię później. Stało się dokładnie tak, jak przepowiedziała Charlotte Vailcourt. Pistolet stanowił szczególnie obciążający dowód przeciwko napastnikowi, a nieposzlakowana opinia Mattie, jako obywatelki przestrzegającej prawa i płacącej podatki, była niepodważalna. Kiedy zamieszanie ustało, a policja odjechała, Mattie i Evangeline zaparzyły sobie herbaty. Potem Evangeline zaję ła się robieniem grzanek z pełnoziarnistego chleba pszenne go, natomiast Mattie próbowała dodzwonić się do Hugh. 274 Dobie do brzegu - Nie odpowiada - powiedziała w końcu, niechętnie odkła dając słuchawkę. - Może jest w firmie. Po trzecim dzwonku telefon odebrano. - Słucham? Mattie zmarszczyła czoło, słysząc wyraźny odgłos prze żuwania. Zaskoczyło ją, że z takiej odległości tak dobrze je słyszy. - Czy to Derek? - Tak - odrzekł głos. - A kto mdwi? - Mattie Sharpe. Dzwonię do Hugh. - Myślałem, że jest w Seattle. - Nie widział go pan ostatnio? - Odkąd wyjechał na wakacje, to nie. Mattie postanowiła przemilczeć fakt, że Hugh wcale nie wyjechał do Seattle na wakacje. - A co z Silkiem? - Niech pomyślę... No tak, w ,,Piekle" wczoraj go nie było. Niech pani poczeka. - Derek wrzasnął od telefonu: - Ray, widziałeś ostatnio Silka? - Ostatnio nie. Mattie czuła, jak z każdą chwilą tężeje. - Derek, niech pan posłucha, to ważne. Jeśli zobaczy pan Hugh albo Silka, proszę powiedzieć, żeby natychmiast za dzwonili do mnie albo do Charlotte Vailcourt. - W porządku. Zaraz zostawię wiadomość Hugh na biur ku, a drugą zaniosę na łddź Silka. I powiem Bernardowi w ,,Piekle". Wystarczy? - Tak. Dziękuję. - Mattie odłożyła słuchawkę i popatrzyła na Evangeline. - Ten człowiek, ktdry się tu włamał, powie dział, że Hugh i Silk wpadną w pułapkę. - Mhm... - Evangeline rozsmarowała dżem na grzance. Tak powiedział, złociutka. Co zamierzasz zrobić? - Nie wiem. Nie mogę skontaktować się z Hughem. Nikt go nie widział, ale przecież wczoraj powinien był dotrzeć na Saint Gabriel. - Mdgł mieć kłopoty z połączeniami. - Nie aż takie. - No, chyba nie. - Martwię się, Evangeline. - Nie można mieć o to do ciebie pretensji. Ale nie widzę, 275 Jayne Ann Krentz co mogłabyś zrobić oprócz zostawienia Abbottowi informa cji, że pakuje się w zasadzkę. Mattie zerwała się na rdwne nogi. - Lecę tam. - Na Saint Gabriel? - Evangeline wytrzeszczyła na nią oczy. - Nie wiem, złociutka, czy to jest najlepszy pomysł. Ale Mattie już biegła ku szafie, w której trzymała walizkę. - Stało się coś złego. Mam takie przeczucie. Powiedziałam Hugh, że powinien zabrać mnie z sobą. Cholera, powiedzia łam mu. On nigdy mnie nie słucha. - I cdż w tym nowego? Mężczyźni nigdy nie słuchają kobiet. - Muszę tam lecieć i go znaleźć. O szóstej rano jest samo lot. Jeśli się pośpieszę, to zdążę. - Mattie wyciągnęła walizkę na podłogę i otworzyła ją. Zebrała przybory toaletowe w ła zience. - W tej chwili wiem chyba o tej sprawie więcej niż ktokolwiek inny, ale nie znam nikogo, kto mógłby im coś pomóc. Wobec tego zamierzam poszukać Hugh sama. - Myślisz, że on to doceni? - O ile go znam, to nie. Ale tu go nie ma, prawda? Więc nie ma też głosu w tej sprawie. - Masz rację. - Evangeline rozejrzała się po mieszkaniu. Przeniosę się do motelu. - Możesz tutaj zostać. Serdecznie cię zapraszam - powie działa Mattie i podniosła głowę znad walizki. - Chyba że planujesz powrót do pracy. Evangeline uśmiechnęła się od ucha do ucha. - Nie martw się, złociutka. Nigdy nie pracuję, jak jestem w Stanach. Za duże ryzyko: gliny, choróbska, faceci z bronią i cały ten szmelc, który tutaj jest. Nie bój się. Twoja reputacja pozostanie nietknięta. Mattie odwzajemniła uśmiech. - Szkoda. zaczęło padać akurat w chwili, gdy samolot dotknął lądo wiska na Saint Gabriel. Mattie i garstka pasażerów, którzy przylecieli wraz z nią, przebiegli po płycie lotniska do małego terminalu. W budynku Mattie przystanęła, by jeszcze raz spróbować zadzwonić do domu Hugh i do firmy, ale żaden z telefonów 276 Dobić do brzegu nie odpowiadał. Dźwignęła więc walizkę i poszła się rozej rzeć za samochodem do wynajęcia. - Pani jest od Abbotta, prawda? - spytał urzędnik za ladą, badawczo jej się przyglądając. - Co pani tu porabia bez niego? Został w Stanach? Mattie zmarszczyła brwi, podnosząc pióro, by podpisać zwięzłą umowę o wynajem samochodu. - Nie widział go pan? Powinien być tu przede mną. - Nie widziałem. Ale może przyleciał wieczorem. Wieczo rami nie pracuję. - Tak, to możliwe. - Podpisała się i zgarnęła kluczyki. Potrzebowała kilku minut, by wyczuć rozklekotaną skrzy nię biegów w odrapanym jeepie, ale w końcu wyjechała z ma łego parkingu na główną ulicę miasteczka. Wbrew swym najgłębszym lękom ze zdumieniem stwier dziła, że wszystko wygląda po staremu. Zupełnie jakbym wróciła do domu, pomyślała. Zaraz jednak uznała, że ta myśl jest bezsensowna. Kompletnie bezsensowna. Zatrzymała samochód niedaleko przystani, żeby zoba czyć, czy coś się dzieje na łodzi Silka. Ale ,,Gryf sprawiał wrażenie wymarłego. Mattie zawahała się, a potem weszła na rufę sprawdzić, w jakim stanie są farby i pędzle zostawione przy sztalugach. Pędzle nie były nawet wilgotne. Silk od dość dawna nie pracował. Tknięta złym przeczuciem, przeszła na drugą stronę ulicy, do ,,Piekła". - O, Mattie - powiedział Bernard zza kontuaru, najwyraź niej zaskoczony. - Co pani tutaj robi? Gdzie jest Abbott? - Nie widział go pan? Bernard pokręcił głową. - Przykro mi. Derek powiedział mi, że mam mu kazać zatelefonować, ale Hugh tu nie było. Myślałem, że jest z panią w Stanach. Wybierał się na wakacje czy coś takiego. - Wyjechał trzy dni temu. Powinien już tu być. - Może zatrzymał się na Hawajach, żeby coś wziąć po drodze albo nawiązać jakieś kontakty. On tak robi. Ma dużo klientów w różnych miejscach. - O tym nie pomyślałam - przyznała Mattie. - A co z Silkiem? 277 Jayne Ann Krentz - Tak jak powiedziałem Derekowi. Od kilku dni Silk nie trzyma się swojego rozkładu zajęć. Chyba dlatego, że Abbott zostawił mu na głowie swdj interes. Silk wie, że diabeł mu nie pomoże, jeśli spróbuje pić, prowadząc firmę. - Dziękuję panu, Bernard. Jeśli zobaczy pan któregoś z nich, proszę powiedzieć, że przyleciałam. Zatrzymam się u Hugh. - jasne. Dojrzała pani do przeprowadzki, co? Abbott po wiedział, że to nie potrwa długo. Skrzywiła się, ale nie odpowiedziała. Wróciła do jeepa. Znowu namęczyła się z dźwignią zmiany biegów, wkrótce jednak znalazła się na drodze prowadzącej do małego domka Hugh, stojącego nad brzegiem oceanu. Nie bardzo wiedziała, co dalej, tłumaczyła sobie jednak, że przynajmniej lepiej się poczuła. Nieznacznie lepiej, ale jednak. Zamiast siedzieć tysiące kilometrów stąd, w Seattle, znalazła się na scenie wydarzeń. Zaczęła podejrzewać, że Hugh z Silkiem wyprawili się już na Czyściec. Może spotkali się na Hadesie? Przeszył ją zimny dreszcz. Musiała przyjąć do wiadomości, że pułapka Rainbirda być może już się zamknęła. Krótki podjazd do domku był pusty. Żadne ślady nie wskazywały na to, by ktokolwiek ostatnio tu mieszkał. Zga siła silnik i na chwilę zastygła za kierownicą. Dopadł ją gwałtowny atak niepokoju. W jej umyśle wciąż żyło wspo mnienie koszmaru, jaki zastała po wejściu do białego domu Paula Cormiera. Nie, powiedziała sobie. Wszystko będzie dobrze. Nie po wtórzy się taka potworna scena. Ale niepokój gryzł ją coraz mocniej. Przez chwilę zastana wiała się, czy nie przekręcić kluczyka w stacyjce i nie odje chać w stronę miasteczka. Wiedziała jednak, że musi zajrzeć do domu i przekonać się, czy nie zobaczy tam martwego Hugh albo Silka. Musiała się przekonać i już. Jakoś zmusiła się, żeby wysiąść z jeepa i podejść do drzwi. Miała zapasowy klucz, który kiedyś dał jej Hugh, ale w chwili gdy wsunęła go do zamka, zorientowała się, że nie będzie jej potrzebny. Drzwi były otwarte. Niemal nieprzytomna z niepokoju pchnęła drzwi i rozej rzała się po pokoju. Z ulgą odetchnęła, gdy stwierdziła, że nie 278 Dobie do brzegu ma żadnych zwłok na podłodze. Oczywiście pozostała jesz cze sypialnia. Wolnym krokiem przemierzyła pokój, świecący złowrogą pustką. Nie zauważyła żadnych śladów niedawnej obecności Hugh. Nie było kubka w zlewie ani niczego w lodówce. Pomyślała, że Hugh w ogóle nie wrócił na Saint Gabriel. To znaczyło, że prawdopodobnie udał się na Hades albo prosto na Czyściec. Silk musiał się tam do niego przyłączyć. Przybyła za późno. Pułapka Rainbirda już się zamknęła. Otworzyła drzwi sypialni i zobaczyła przed sobą lufę pistoletu. - Najwyższy czas, proszę pani. Zaparło jej dech. Z radości, że w domu nie ma żadnych zwłok, nie pomyślała nawet, że może za to być ktoś żywy. Znieruchomiała, patrząc w twarz młodemu człowiekowi, który trzymał broń. Nie był zbyt wysoki, ale mocno zbudo wany, miał usta sprawiające wrażenie okrutnych i oczy, które chyba nigdy nie były niewinne. Nosił wojskowe buty i moro, a pistolet trzymał tak, jakby był do niego przyzwyczajony. Błyskawicznie zerknął na tarczę swego srebrnego zegarka z nierdzewnej stali. - Kim pan jest? - wydusiła Mattie przez zaciśnięte gardło. - Może mnie pani nazywać Goody. Pracuję dla człowieka, który chce panią poznać, panno Sharpe. Tyle informacji pani wystarczy. - Co pan zrobił z Hughem i Silkiem? - Ja? - Uniósł cienkie brwi. - Nic. Jeszcze nic. Ale niedługo się nimi zajmiemy. Chodźmy. - Lufą pistoletu popchnął ją w stronę drzwi wyjściowych. - Ruszamy się, proszę pani. Samolot czeka. - Nigdzie z panem nie lecę. Uśmiechnął się szeroko. - Wydaje się pani. Są dwie możliwości. Albo pani wróci do jeepa sama, albo panią uderzę i zaniosę tam nieprzytomną. Proszę wybierać. - A jeśli nie podoba mi się ten wybór? - Nic na to nie poradzę, innych możliwości nie ma. Popatrzyła na niego i doszła do wniosku, że nie żartuje. Odwróciła się więc i wolno wyszła na dwór. Przystanęła obok jeepa. Goody przez cały czas szedł trzy kroki za nią. 279 Jayne Ann Krentz - Pani prowadzi - powiedział, znowu zerkając na zegarek. - Skąd pan wiedział, że przyjdę do tego domu? - spytała Mattie, kolejny raz staczając walkę z dźwignią zmiany bie gów. - Od paru godzin wiemy już, że Mortinson zawalił sprawę w Seattle. Nie zameldował się o czasie, więc wypada z gry. To musiał być kompletny idiota. Nie potrafił zlikwidować kurwy i wyłuskać pani z mieszkania. - Więc ten Mortinson miał zabić moją przyjaciółkę, a mnie porwać? Popatrzył na nią z niezadowoleniem, jakby uświadomił sobie, że powiedział za dużo. - Nieważne. I tak nie ma to już znaczenia, jest pani tutaj. Nie było pani w Seattle, więc domyśliliśmy się, dokąd się pani wybrała. Na lotnisku w Saint Gabriel ani w mieście nie mogli śmy się do pani dobrać, bo Abbott ma tam za dużo przyjaciół i wszyscy wiedzą, że pani należy do niego. Ktoś mógłby nas zauważyć. - Owszem. - Mattie miała kompletnie wyschnięte wargi. - Uznałem więc, że prędzej czy później przyjdzie pani sprawdzić, co słychać u niego w domu. No, i nie pomyliłem się. A teraz niech pani doda trochę gazu, bo nam się śpieszy. - Nie sądzi pan, że ktoś na lotnisku może zauważyć pistolet? - Nikogo nie będzie dostatecznie blisko. Niech pani wje dzie bezpośrednio na drogę dojazdową, równoległą do pasa startowego. Samolot czeka. Rezczywiście czekał. Wszystko poszło zgodnie z zapowie dzią Goody'ego. Cessna stała na końcu pasa startowego. Nikt nie zwrócił uwagi na dwoje ludzi, którzy zaparkowali jeepa na drodze dojazdowej i wsiedli do samolotu. Oto jeden z problemów, jaki stwarza niefrasobliwość ob sługi na małej wyspie, pomyślała z goryczą Mattie. W Seattle z pewnością nie doszłoby do czegoś takiego. W Stanach Zjed noczonych nie wpuszcza się obcych pojazdów na pas star towy. Młody pilot zerknął przelotnie na swą mimowolną pa sażerkę. Skinął głową Goody'emu, który zamknął drzwi ka biny. - Co tak długo? - spytał. 280 Dobić do brzegu - Nie śpieszyło jej się. Boże, oderwij to pudło od ziemi. Pułkownik już na pewno się niecierpliwi. Mattie zapięła pas, zamknęła oczy i zaczęła się zastana wiać, gdzie jest Hugh. W godzinę później wylądowali na Czyśćcu. Mattie jesz cze raz została zmuszona do przemaszerowania przez czyn ny pas startowy i wsadzona do czekającego samochodu. Nikt nie odezwał się ani słowem. Teraz otaczało ją trzech uzbro jonych mężczyzn: Goody, pilot i kierowca samochodu. Wszyscy mieli stroje na modłę wojskową i byli zaskakująco młodzi. Mattie oszacowała, że mogą mieć od dziewiętnastu do dwudziestu trzech, najwyżej dwudziestu czterech lat. Poziom jej stresu, już i tak niebotycznie wysoki, jeszcze podskoczył, gdy zorientowała się, dokąd zmierzają. Biały dom Paula Cormiera wyglądał tak samo malowniczo jak wtedy, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. Wysiadła z samochodu i weszła po schodkach na werandę. Przez cały czas miała za sobą Goody'ego z bronią. Drzwi otworzył młody człowiek wyglądający tak, jak żołnierz ze zdjęcia w kolorowym magazynie. Miał pistolet przytroczony rzemieniem do uda. - Tędy, panno Sharpe. Najpierw zauważyła, że ktoś zmył krew Paula Cormiera z białego marmuru. Z jakiegoś powodu ją to rozzłościło. Zupełnie jakby podświadomie pragnęła, by dowód zbrodni pozostał na miejscu, póki nie zostanie wymierzona sprawied liwość. Gniew dał jej siłę. Szybko przeszła korytarzem do białego frontowego pokoju. Widok szafirowego oceanu, ciągnącego się za otwartymi przeszklonymi drzwiami, był oszałamiają cy. Starała się skupić na nim właśnie, a nie na człowieku, który na jej powitanie wstał ze skórzanej kanapy. - Dzień dobry, panno Sharpe. Proszę pozwolić, że się przedstawię. Występuję tu jako pułkownik McCormick, ale sądzę, że pani zna mnie pod poprzednim nazwiskiem. Jack Rainbird. Mattie powoli odwróciła się w jego stronę, tak jakby prze szkadzał jej podziwiać piękny widok. Badawczo zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów. 281 Jayne Ann Krentz Jack Rainbird był niesłychanie efektowny pod każdym względem. Wyglądał na człowieka tuż po czterdziestce, tak jak powiedział Hugh, ale jego wyraziste, drapieżne rysy nie straciły przez te lata na ostrości. Oczy miał przejrzyste, jasnobłękitne, bijące szczerością. Blond włosy ostrzyżone na zapałkę siwiały mu na skroniach. Ciało miał giętkie; prosto trzymał głowę i miał wyprostowane ramiona, co zdradzało wojskowego. Nosił nieskazitelnie odprasowany mundur. Pas mu lśnił, podobnie jak idealnie wypastowane buty. W sumie, pomyślała Mattie, ma klasyczny wygląd bohate ra, tradycyjnie przypisywany przywódcom. Między innymi dlatego jest taki niebezpieczny. Poza tym niezaprzeczalnie wydawał się atrakcyjny seksualnie. Co do tego Hugh miał rację. Rainbirda otaczała niezwykle silna aura erotyzmu. Poczuła ściskanie w gardle. Odzywała się jej klaustrofobia. - To jest dom Paula Cormiera - powiedziała śmiało, bar dziej dla przezwyciężenia napięcia niż z jakiegokolwiek in nego powodu. - To nie pana miejsce. Po ładnych ustach Rainbirda przemknął uśmieszek. - 1 co mam na to powiedzieć? To jest najlepszy dom na wyspie, a ja lubię dobre warunki. Poza tym nasz przyjaciel Cormier nie potrzebuje już tego domu. - Zabił go pan. - Czy pani zawsze tak szybko wyciąga wnioski, panno Sharpe? Uważa się na ogół, że to dość niebezpieczne. - Zabił go pan. Albo kazał zabić. - Najwyraźniej już pani nabrała takiego przekonania. Prawdopodobnie dzięki Abbottowi, ktdry oczywiście ma tro chę zniekształcony obraz wydarzeń. - Dlaczego? Rainbird zmierzył ją spojrzeniem, w którym rozbawienie mieszało się ze zdziwieniem. - Oczywiście dlatego, że nie znosi mnie i mojej przedsię biorczości. - Przeszedł przez pokój do białego barku. - Czy mogę poczęstować panią drinkiem, panno Sharpe? - Nie, dziękuję. - Obawiałem się, że może pani sprawiać drobne kłopoty. - Rainbird nalał whisky do kryształowej szklaneczki. - Za długo przestaje pani z Hughem Abbottem. On panią nastawił przeciwko mnie. 282 Dobić do brzegu Mattie zaczerpnęła tchu i zadała pytanie, które głośno dźwięczało jej w głowie od samego początku. - Gdzie jest Hugh i jego przyjaciel Silk? Rainbird uśmiechnął się do niej znad krawędzi szkla neczki. - Mam nadzieję, panno Sharpe, że właśnie pani mi to powie. Spojrzała na niego ze zdumieniem. - Czy to znaczy, że pan nie wie? - Obawiam się, że nie. I mogą z tego wyniknąć pewne trudności. Nigdy nie lubiłem, jak Abbot kręcił się przy mnie i miał wolne ręce. On jest nieobliczalny. Zawsze robi wszyst ko po swojemu, zamiast zachować się jak żołnierz. Między innymi dlatego musiałem... - Rainbird uśmiechnął się znowu. - Nieważne, to dawna historia. - Krótko mówiąc, pułkowniku Rainbird, zadał pan sobie wiele trudu całkiem niepotrzebnie. Bo nie mam pojęcia, gdzie jest Hugh. A gdybym miała, tobym panu nie powiedziała. - Wobec tego musimy rozpuścić pogłoskę, że pani jest tu ze mną, i poczekać, aż Abbott przyjdzie panią zabrać. Tak zrobimy, zgoda? - Rainbirdowi rozbłysły oczy. - Howard zaprowadzi panią do jej pokoju. Może się pani przebrać do obiadu. Mattie dumnie uniosła głowę. - Powinnam od razu panu powiedzieć, że nie jadam mięsa. - Wyśmienicie - powiedział Rainbird z uśmiechem. - Ja też nie. Zrezygnowałem z mięsa, rzucając palenie. Mam zresztą nadzieję, że odkryjemy więcej łączących nas cech, panno Sharpe. Dawno nie miałem przyjemności podejmować inteligentnej, atrakcyjnej kobiety. A świadomość, że pani należy do Hugh Abbotta, czyni tę znajomość jeszcze bardziej interesującą. Rozdział osiemnasty Nadzieje na zakwaterowanie w sypialni go spodarza niestety się nie ziściły. Mattie pomyślała o tajnym korytarzu, zaczynającym się w łazien ce, i westchnęła. Hugh powiedział jej kiedyś, że z tego domu jest więcej niż jedno sekretne wyj ście, dokonała więc starannych oględzin przy dzielonej sypialni. Pokój był równie przyjemny jak pozostałe w tym domu. Wszystkie okna wychodziły na we randę, a dalej ciągnął się widok na ocean. Na ścianach pasy białego marmuru przeplatały się z wąskimi wysokimi lustrami. Mattie ostrożnie spróbowała poruszyć kilka z nich. Nie udało jej się jednak znaleźć drogi ucieczki ani z samego pokoju, ani z przyległej doń łazienki. Tak więc jedyną szansą dla niej było znaleźć się jakimś sposobem w łazience gospodarza. Nie co załamała ją myśl, że prawdopodobnie będzie jej znacznie łatwiej to osiągnąć, niż chciała. Wi284 Dobić do brzegu działa wyraz oczu Rainbirda i wiedziała, jakie ten człowiek ma zamiary. Wieczorem chciał zaciągnąć ją do swojej sypialni choćby po to, by mieć przyjemność zgwałcenia kobiety Hugh Abbotta. Powoli otworzyła walizkę i przejrzała zawartość. Niestety, nie zdążyła się wybrać z Evangeline po zakupy przed wyjaz dem z Seattle. Wyglądało więc na to, że jako uwodzicielska kreacja muszą jej posłużyć jedwabna bluzka w biało-niebieskie paseczki i skromna granatowa spódniczka. Zanim weszła do łazienki, stała przed lustrem dobrą mi nutę, wreszcie rozpięła bluzkę nieco bardziej niż zazwyczaj. Rozpuściwszy włosy, wy szczotkowała je tak, by swobodnie opadały na ramiona. Po tych zabiegach stwierdziła u siebie korzystną odmianę. Sięgnęła po przybory do makijażu i z ża lem pomyślała, że nie ma w pobliżu Evangeline, która mogła by jej coś doradzić. CJbiad podał Howard; wyglądał dokładnie tak samo jak w chwili, gdy otworzył przed Mattie drzwi. Jedyną różnicę stanowiła biała serwetka, zwieszająca mu się z przedramie nia. Mattie pomyślała, że ten kelnerski atrybut nie bardzo pasuje do pistoletu na udzie. Posadzono ją przy końcu długiego stołu, mającego blat z grubego szkła i nogi z rzeźbionego marmuru. Rainbird usiadł przy drugim końcu. Włożył na tę okazję biały smoking z czarną muszką. Na stole w świetle świec mieniła się piękna zastawa Paula Cormiera: kryształy, srebro i porcelana. - Niech się pani nie denerwuje, panno Sharpe, nie ma potrzeby. - Rainbird wydawał się rozbawiony. - Nie zamie rzam pani otruć. Proszę spokojnie delektować się obiadem. Howard jest znakomitym szefem kuchni. To jedna z jego licznych specjalizacji. Jest niezwykle wszechstronny.' Howard rozpromienił się, słysząc taką pochwałę, i z nie cierpliwością czekał, aż Mattie skosztuje wegetariańskiego pilawu. Po pierwszym kęsie podniosła głowę i stwierdziła, że Howard ją obserwuje. - Pyszne - powiedziała szczerze. - Dziękuję pani. - Howard skłonił głowę. Rainbird uśmiechnął się nieznacznie. - jestem pewna, że wprawiła go pani w absolutny za285 Jayne Ann Krentz chwyt, panno Sharpe. Możesz już nas zostawić, Howard. Zawołam cię, jeśli będę czegoś potrzebował. - Tak jest, proszę pana. - Howard odszedł do kuchni. Mattie spojrzała przez stdł na Rainbirda. Światło świec podkreślało jego wydatne kości policzkowe. Wydawał się jeszcze bardziej przystojny niż za dnia. - Czy wszyscy pańscy ludzie są tacy młodzi jak Howard i jego koledzy? - Teraz tak. Nauczyłem się już dość dawno, że w tego rodzaju służbie najlepiej sprawdzają się młodzi mężczyźni. Bardziej ich pociąga życie pełne przygód, które im oferuję, poza tym chętniej wykonują rozkazy. Im starszy jest czło wiek, tym bardziej staje się cyniczny i tym mniej chętnie słucha rozkazów. - Rozumiem. Rainbird zachichotał na znak pobłażania. - Niech pani tak na mnie nie patrzy. Młodych ludzi jest znacznie łatwiej wyćwiczyć i ukształtować. Takie jest życie, panno Sharpe. Jak pani sądzi, dlaczego wiek poborowy jest zawsze taki niski? Armia zawsze najbardziej lubiła osiemna sto- i dziewiętnastolatków. - Bo są bardziej podatni na wpływy. - · Właśnie. - Czy zawsze jest pan taki wyrachowany, pułkowniku Rainbird? - Zawsze. - Włożył do ust nieco pilawu i zaczął przeżuwać z zadumaną miną. - Przede wszystkim dzięki temu dożyłem swojego wieku. - Czy są i inne powody? Uśmiechnął się ujmująco, ale tylko na chwilę. - Natura obdarzyła mnie znakomitym refleksem i umie jętnością szybkiego reagowania. To też się czasem przydaje. Nie tylko wtedy, gdy z kimś walczę. Mattie zaczerwieniła się i szybko zmieniła temat. - Czy ma pan coś przeciwko temu, że zapytam, po co znalazł się pan na Czyśćcu? Dolał sobie wina i zndw się uśmiechnął. - Czyściec, miła panno Sharpe, jest idealnym domem dla takiego człowieka jak ja. Ta instytucja, która nazywa się rządem, wykazuje tu wyjątkową życzliwość. 286 Dobie do brzegu - Bo przyjmuje pańskie rozkazy? - Powiedzmy po prostu, że znajdujemy wspólny język. Wie pani: żyj i daj żyć innym. - Paula Cormiera to nie dotyczyło, prawda? - spytała cicho. - Może pani mi nie uwierzy, ale z powodu Paula jest mi naprawdę przykro. Mattie wytrzymała spojrzenie jego błękitnych oczu. - Czy pan go zabił, pułkowniku Rainbird? W oczach zamajaczył mu cień żalu. - Nie. Daję pani słowo honoru oficera i dżentelmena, panno Sharpe. Nie zabiłem Paula. Z czasem nasze drogi się rozeszły, ale byliśmy jednak towarzyszami broni i żywiłem dla niego wyłącznie głęboki szacunek. Uważałem go za przy jaciela. Miałem nadzieję, że tu, na Czyśćcu, zostaniemy sąsiadami. - Wobec tego kto go zabił? - wybuchnęła Mattie, zmiesza na i zirytowana niezwykle prawdziwą szczerością i urokiem Rainbirda. - Zapewniam panią, że podjąłem natychmiastowe śledz two w tej sprawie. Winowajcą okazał się służący, który posta nowił zabić i obrabować swego chlebodawcę, korzystając z alibi, jakie dawały mu działania wojenne na wyspie. Ten człowiek znajduje się obecnie w wiejskim areszcie i czeka tam na proces. Sprawiedliwości stanie się zadość, panno Sharpe. Proszę się nie bać. Jestem człowiekiem, który wierzy w sprawiedliwość. Spojrzała mu prosto w oczy i z przerażającą jasnością uświadomiła sobie, że Rainbird kłamie. - Naprawdę? Wobec tego dlaczego zorganizował pan przewrót na takiej spokojnej wyspie? - Sprawy na Czyśćcu wcale nie miały się tak, jak się pozornie wydawało, panno Sharpe. Czy mogę mówić do pani Mattie? - Nie poczekał na odpowiedź. - Miejscowy rząd nie dysponuje siłami zbrojnymi, tymczasem zagroziła mu grupa miejscowych buntowników, zwykłych bandziorów, którzy weszli w posiadanie skrzyni broni automatycznej. Przypły nąłem tu z moimi ludźmi na wezwanie prezydenta. Nasza akcja nie jest niczym szczególnie niezwykłym, Mattie. Małe i nieskuteczne rządy, takie jak ten na Czyśćcu, często potrze bują pomocy takich ludzi jak ja. 287 Jayne Ann Krentz - A teraz postanowił pan tu zostać? Rainbird skinął głową. - Widzę w Czyśćcu dokładnie to samo, co widział mój przyjaciel Paul. Urocze, stosunkowo spokojne miejsce, gdzie człowiek znużony wojaczką może dożyć w spokoju swych lat tak, jak mu się podoba. Mattie zmrużyła oczy. - A co z człowiekiem, który śledził mnie w Seattle? - To była twoja ochrona, Mattie. Poleciłem żołnierzowi pilnować cię, póki zadajesz się z Hughem Abbottem. Zdarza ło się już, że Abbott zabijał niewinnych i w nic nie wpląta nych ludzi, więc prawdopodobnie będzie zabijał dalej. Nie chciałem, żebyś stała się jedną z jego ofiar. Widzę, że jeszcze nie jesteś gotowa mi uwierzyć, gdy mówię, że Abbott jest niebezpieczny, ale prędzej czy później sama dostrzeżesz prawdę. Mattie upewniła się w tym, co wcześniej tylko podejrzewa ła: Rainbird nie wiedział, że widziała człowieka, który włamał się do jej mieszkania i próbował zabić Evangeline. Tamten człowiek wyraźnie nie miał kontaktu z pułkownikiem. Rain bird słyszał o trudnościach w realizacji planów, ale nie znał szczegółów. Może intruz z jej mieszkania nie odzyskał przytomności? A może oprzytomniał z krótkotrwałą amnezją, skądinąd dla niego przydatną? Mattie słyszała, że po uderzeniach w głowę często się to zdarza, włamywacz zaś dostał po głowie ładne parę razy. - Wybacz mi, Mattie - mówił dalej Rainbird - ale czy mogę cię spytać, co wspólnego masz z Paulem Cormierem? Mattie starannie przemyślała odpowiedź. - Paul Cormier chciał sprzedać znanej mi osobie eksponat z kolekcji starej broni. Ponieważ akurat jechałam na wakacje nad Pacyfik, poproszono mnie, żebym wzięła ten eksponat od właściciela i przywiozła go do Stanów. - No tak, teraz rozumiem. Może chcesz obejrzeć tę kole kcję? Usunąłem ją na pewien czas w okresie sprzątania do mu, ale już jest z powrotem na miejscu. Robi duże wrażenie. Czy wiesz coś o starej broni? - Nie. - Mattie postanowiła nie wspominać o zbiorach ciotki Charlotte. Im mniej Rainbird wiedział, tym lepiej. 288 Dobić do brzegu - Paul zdobył kilka bardzo wartościowych okazów. Z przyjemnością ci je pokażę. Mattie czuła, że jej napięcie sięga granic wytrzymałości. Bała się, że zanim posiłek dobiegnie końca, czar Rainbirda spowije ją jak czarna chmura. Wampir, pomyślała nerwowo, upijając łyk wina. Gdy pułkownik nalał jej kieliszek brandy i poprowadził ją szerokim korytarzem do biblioteki, zauważyła, że drżą jej ręce. On jednak zdawał się nie zwracać na to uwagi. - Robi wrażenie, prawda? - spytał, gdy wprowadził Mattie do bardzo przyjemnego pokoju, wypełnionego książkami oraz szklanymi gablotami różnych kształtów i wielkości. Każda gablota ma hermetyczne zamknięcie i oczywiście kli matyzację. Sól w powietrzu źle działa na stare metale. - No, tak - przyznała Mattie. Szła od gabloty do gabloty z kieliszkiem w dłoni i próbowała udawać zainteresowanie sztyletami, mieczami, hełmami, tarczami i zbrojami. Skupiła się na rytmie oddychania, żeby jakoś odzyskać spokój. Nie mogła przecież ugiąć się pod ciężarem stresu w chwili, gdy przyjdzie czas ucieczki. Przystanęła przed gablotą, w której znajdował się pojedynczy miecz. - To jest szczególnie interesujący okaz - odezwał się Rainbird, przysuwając się do niej od tyłu. - Tak. Chyba właśnie ten miałam wziąć do Stanów. Ogarnęło ją dobrze znane uczucie duszenia przez ścieśnia jące się ściany. Niejasno uświadomiła sobie, że pierwszy raz wyzwolił je w niej człowiek. Do tej pory winę ponosiły windy, jaskinie, stres. Ale nie druga osoba. - Czternasty wiek, według katalogu Paula - powiedział Rainbird. Był bardzo blisko niej. Knykciami musnął kilka razy jej kark. - Doskonała hiszpańska stal. - Czuła ciepły oddech na nagim karku. Rainbird ujął palcami kosmyk jej włosów. Ten miecz ma nawet nazwę, Valor. Dobra broń zasługuje na takie wyróżnienie jak nazwa. - Słyszałam, że z tym mieczem wiąże się legenda. - Mattie czuła się tak, jakby bliskość Rainbirda odbierała jej tlen. - Ach, tak. - Opuszki palców Rainbirda z niezwykłą deli katnością dotknęły jej szyi. - Coś o klindze, która przyniesie śmierć każdemu, kto ośmieli się sięgnąć po nią, zanim nadejdzie mściciel i oczyści ją we krwi zdrajcy. Urocza klą289 Jayne Ann Krentz twa, czyż nie? W każdym razie zdrajca i tak nie żyje od kilkuset lat. Podobnie jak mściciel, który miał sięgnąć po ten miecz. - Tak pan sądzi? - Dreszcz strachu przebiegł jej po krę gosłupie, bo palce Rainbirda przewędrowały z szyi na ramię. - Tak. I mściciel, i zdrajca od dawna nie żyją, ale miecz przetrwał. - Rainbird pogłaskał ją po ramieniu. - Piękna broń, prawda? Klinga stworzona do zabijania, nie do celdw ceremo nialnych. Proszę zwrócić uwagę na prostotę rękojeści. - Zndw przesunął dłoń po jej ramieniu. - Nie ma bezużytecznych ornamentów ani kosztownych klejnotów. Ten miecz przypo mina mi ciebie, Mattie. jest prosty i elegancki, chłodny w do tyku, lecz wykuty w ogniu. Piękny. Zaskoczona Mattie głośno nabrała tchu, bo Rainbird przy sunął się do niej jeszcze bliżej. Wsunął jej palce za kołnierzyk bluzki. Poczuła leciutkie poruszenia ust, muskających jej kark. Żołądek podchodził jej do gardła - niewątpliwie skutek klaustrofobii. - Mattie, ty naprawdę jesteś uroczą dziewczyną, wiesz? Nigdy nie spotkałem nikogo takiego jak ty. Popatrzyła na niego, przerażona i na wpół zahipnotyzo wana przenikliwością spojrzenia Rainbirda. Nagle zrozumia ła, dlaczego spojrzenie tego człowieka sprawia wrażenie szczerego. Rainbird nie miał sumienia i nie znał wyrzutów sumienia. To była pusta skorupa, z próżnią w środku. Właś nie tak, jak tłumaczyła Hugh. Ten człowiek mdgł popełnić każdą zbrodnię, nie mając żadnych uczuć dla ofiary. Mdgł z uśmiechem na twarzy patrzeć następnej ofierze prosto w oczy. Nie tak jak Hugh, pomyślała. Zrozumiała nagle, że Hugh jej nigdy nie okłamał. Ani razu, nawet rok temu. Z Hughem kobieta zawsze wiedziałaby, na jakim gruncie stoi, pod wa runkiem że nie pozwoliłaby, by wszystko zniszczyła prze szłość. Kiedy Hugh się kochał z kobietą, nie było najmniejszych wątpliwości, czyjego namiętność jest szczera. Kiedy wście kał się na kogoś, wiadomo było, że jest zły. Kiedy się śmiał, to znaczy, że był szczęśliwy. Kiedy coś obiecywał, wiadomo było, że dotrzyma słowa. Nagle uświadomiła sobie, że człowiek, którego Hugh 290 Dobić do brzegu chciałby zabić, wiedziałby o tym. Hugh nie uśmiechałby się uwodzicielsko, pociągając za spust. Chłdd nieuniknionej śmierci byłby w jego wilczym spojrzeniu. - Fascynujesz mnie tak samo, jak ten miecz w gablocie szepnął Rainbird. - Nic dziwnego. Jesteś istotą stworzoną do namiętności, a klinga jest przedmiotem, który zaprojekto wano do zadawania przemocy. Seks i przemoc są na zawsze ze sobą związane. To dwie strony tego samego medalu. Czy już się tego nauczyłaś, Mattie? - Nie - odparła. Ściany ścieśniały się coraz bardziej, dusiły ją, chwytały za gardło. - Nie wierzę panu. Nie ma takiego związku. Jedno jest życiem, a drugie śmiercią. - Tyle w tobie niewinności. - Musnął jej wargi. Roześmia ne błękitne oczy wpatrywały się w nią ze skupieniem. Założę się, że nie spotkałaś jeszcze mężczyzny, który poka załby ci, czym naprawdę jest miłość, Mattie. Widzę to w two ich oczach. Denerwujesz się, prawda? - Tak. - To bardzo słabe słowo, pomyślała. - Powiedziałem ci, że dobry seks i dobra przemoc są ze sobą związane, ale to nie znaczy, że lubię gwałtowny seks. Przeciwnie, Mattie. Uwielbiam subtelność i rożne smaczki. Niezwykle sobie cenię delikatność, a ty jesteś bardzo delikat ną kobietą. Zobaczysz, jakim jestem czułym, dbającym o partnerkę kochankiem. Będziemy się kochać i kochać całą wieczność. - Proszę... Ja... Uciszył ją następnym muśnięciem warg. Przez moment czarująco się uśmiechał, a potem wziął ją za rękę i wyprowa dził z biblioteki, przez werandę, do swojej sypialni. Przecho dząc przez przeszklone drzwi, nie zapalił światła. Po pokoju rozlewała się srebrzysta księżycowa poświata. Mattie ze wszystkich sił starała się opanować. W mroku rysowało się olbrzymie białe łoże pośrodku pokoju. - Co z Howardem? - spytała. - Nie będzie nam przeszkadzał. - Rainbird wyczarował przepiękny uśmiech. - Nie bój się, Mattie. Nie zamierzam cię zgwałcić. Nie robię takich rzeczy. Jest na świecie miejsce dla przemocy, ale nie w sypialni. - Woli pan ćwiczyć swą uwodzicielską siłę? - Spróbowała się uśmiechnąć. 291 Jayne Ann Krentz - Przecież powiedziałem, że wolę subtelność. - Palec Rainbirda przewędrował wokół wycięcia jej bluzki. - Wyob rażam sobie zresztą, że kobieta, która spędziła więcej niż dziesięć minut z Hughem Abbottem, będzie szczerze tęsknić do bardziej cywilizowanego zachowania. Szczególnie osoba tak wrażliwa i urocza jak ty, Mattie. Zamknęła oczy i cofnęła się o krok. Okropnie ją mdliło. Bała się, że wszystko zepsuje, bo rzygnie w środku wielkiej sceny uwodzenia. - Czy będzie panu przeszkadzało, że skorzystam z ła zienki? - Ani trochę. - Z galanterią skinął dłonią w stronę przyle głego pomieszczenia. Nadal patrzył na nią skupionym, nieco rozbawionym wzrokiem. Sięgnął do czarnej muszki pod szyją. Nagle przyszło jej do głowy, że Rainbird mógł poznać to tajne przejście i już je zamurować. Może gra z nią w wyjąt kowo okrutną grę? Ale nie miała wyboru. Musiała spróbować. To była dla niej jedyna droga ucieczki. Na myśl o powrocie do sypialni uginały się pod nią kolana. Zamknęła drzwi pięknej łazienki, zapaliła światło i szybko rozejrzała się dookoła. Stały tam teraz osobiste rzeczy Rain birda, równo ustawione na marmurowym gzymsie: srebrne grzebienie, kosztowne płyn po goleniu i woda kolońska, świeży kwiat chińskiej róży w kryształowym wazoniku. Mattie zerknęła w przelocie do lustra i ledwie poznała bladą kobiecą twarz z wielkimi, przerażonymi oczami, którą tam zobaczyła. Wzdrygnęła się, słysząc cichy dźwięk z sy pialni. Teraz była kolej na nią. Mattie podeszła do umywalki i mocno odkręciła kran, żeby woda lała się jak najgłośniej. Zaczęła po cichu sprawdzać szuflady, pamiętała bowiem, co Hugh powiedział o zapasie latarek, które Cormier trzymał we wszystkich pomieszczeniach. Z pewnością jakaś musiała się znajdować i w łazience, skoro biegła tędy awaryjna droga ucieczki. Hugh nazwał przecież Cormiera strategiem, a Rain bird nie miał powodu, żeby zabrać latarkę z łazienki. W dolnej prawej szufladzie przy umywalce znalazła to, czego szukała. Wzięła latarkę, zsunęła z nóg pantofelki i podeszła do sedesu. Nacisnęła dźwignię. Rozległ się głośny chlupot spłukującej wody. 292 Dobić do brzegu Na lepsze maskowanie nie mogła liczyć. Z pantoflami w dłoni podbiegła do wanny w marmurach i popchnęła tę samą płytkę, co kiedyś Hugh. Przez sekundę nic się nie działo. Mattie bała się, że stres doprowadzi ją do omdlenia. Nie byłaby w stanie wrócić do tamtej sypialni. Wiedziała, że jeśli natychmiast nie ucieknie, zamieni się w żywego trupa, wrzeszczącego w łazience. Wnet jednak obrotowa płyta cicho odsłoniła ciemny kory tarz. Mattie odetchnęła z ulgą i poddarłszy spódnicę, wstąpi ła w mrok. Poczucie ulgi było dostatecznie silne, by na chwilę przeważyć klaustrofobiczny lęk. Mattie odnalazła w koryta rzu guzik i przycisnęła go. Płyta bezszelestnie wróciła na swoje miejsce. W tej samej chwili rozległo się pukanie do drzwi łazienki. - Mattie, czy wszystko w porządku? Zapaliła latarkę, włożyła pantofle i pobiegła ciemnym ko rytarzem. Dopadła drzwi na zewnątrz i wstrzymując oddech, przekręciła klamkę. Liczyła się z tym, że zaraz wpadnie na uzbrojonego straż nika. Mimo to zgasiła latarkę i pchnąwszy drzwi, stanęła w mroku nocy. Przez chwilę czekała, aż oczy przwyzwyczają jej się do ciemności. Potem skoczyła w dżunglę. Prowadziły ją jedynie światła domu i księżycowa poświata. Miękka, nasiąknięta wilgocią ziemia głuszyła jej kroki, Mattie wiedziała jednak, że robi za dużo hałasu przedzierając się przez poszycie. W każdej chwili któryś ze strażników mógł ją usłyszeć. Jej jedyną nadzieją były fale oceanu, rozbijające się o brzeg, które nieco głuszyły inne odgłosy. Kierowała się prosto przed siebie, starając się mieć dom Cormiera za plecami. W gąszczu jego światła szybko jednak zaczęły blednąc. Musiała skupić uwagę na odgłosach oceanu i tym, co było widać w mdłej poświacie księżyca. Latarki nie odważyła się zapalić. Ocean po lewej. Dom z tyłu. Prosto, aż do strumienia. Nagle w ciemności ryknął głos Rainbirda, chyba spotęgo wany przez megafon: - Wracaj, Mattie. Nie uciekaj. Tu nie stanie ci się żadna krzywda. W dżungli nie przeżyjesz. Czyha na ciebie za dużo niebezpieczeństw, szczególnie w nocy. Pomyśl o wężach, Mattie. Chcesz, żeby zmiażdżył cię wielki dusiciel? 293 Jayne Ann Krentz Hugh powiedział, że wężami nie należy się przejmować, przypomniała sobie Mattie. W dżungli na Czyśćcu ich nie ma. Hugh nigdy jej nie okłamał. Rainbird potrafił mówić, że kocha, podrzynając gardło. Rzuciła się przed siebie. Kiedy światła domu znikły całko wicie, pozwalała sobie od czasu do czasu na błysk latarki. W pewnej chwili potknęła się o przewrócony pień i uświado miła sobie, że na tym samym pniu rozdarła bluzkę za pierwszym razem. Była na właściwej drodze. - Mattie, ze mną jesteś bezpieczna. W dżungli zginiesz straszną śmiercią. Zaufaj mi, Mattie. Nie zrobię ci krzywdy. Grzmiący głos Rainbirda oddalał się coraz bardziej. Hugh powiedział, że właściwie nie da się przegapić tego strumienia. Ocean po lewej. Czy te odległe trzaski to odgłosy pościgu? Rozgarniała obficie ulistnione gałęzie, przełaziła nad lia nami, spychała na bok rzadkie gatunki storczyków, jakby były zwykłymi zawalidrogami. Potknęła się o lianę i upadła na kolano. Chciała podeprzeć się dłonią, żeby wstać, i wtedy zanurzyła palce w wodzie. Strumień! Na oślep skręciła w lewo. Teraz wystarczyło trzymać się tej strużki, żeby dojść do wodospadów. Tymczasem Rainbird na pewno rozesłał już ludzi po dżungli. Zapewne sądził, że nie uda jej się daleko uciec. Może założył, że będzie biegła w stronę oceanu, instynktownie pragnąć uniknąć pobytu w dżungli. Znowu zaryzykowała kilka błysków latarką- Zorientowała się jednak, że oczy wolą niezmienne oświetlenie. Szła więc dalej, kierując się nikłym światłem księżyca i wilgocią pod stopami. Dopóki miała mokre pantofle, dopóty wiedziała, że idzie tam, gdzie trzeba. Znajomy dudniący dźwięk powiedział jej, że wodospady są już blisko. Przyśpieszyła kroku, mając nadzieję, że nie upadnie i nie skręci nogi. I tak czekał ją jeszcze przemarsz przez jaskinie. Boże, jaskinie! I co dalej? - pomyślała ponuro. Nawet jeśli przeżyje pobyt w jaskiniach, nie może zostać w sanktuarium Cormiera na zawsze. Umarłaby z głodu i pragnienia. Postanowiła jednak, że tym będzie martwić się później. Na razie najważniejsza 294 Dobić do brzegu była ucieczka przed tym blękitnookim wampirem z białego domu. Wolałaby umrzeć z głodu i pragnienia w jaskiniach, niż stać się przynętą dla Hugh, a wiedziała, że Rainbirdowi o to chodzi. Pokonała ostatnią zieloną zaporę i raptownie zatrzymała się, porażona widokiem bliźniaczych wodospadów, skąpa nych w srebrnym świetle księżyca. Ta dość złowieszcza pa norama poruszyła jakąś strunę głęboko w jej wnętrzu. Były na ziemi rzeczy potężniejsze od Jacka Rainbirda, które prze trwają go o miliony lat. I teraz miały jej dać schronienie. Ruszyła naprzód. Weszła na pierwszy oślizgły kamień nad brzegiem pienistej sadzawki pod wodospadami. Tym razem nie mogła sobie pozwolić na fałszywy krok. Hugh by jej nie złapał. Tym razem jednak nie przytrzymywała torebki i wielkiej uszatej torby z pasztetami i wodą mineralną. Było jej więc trochę łatwiej. A poza tym była trochę bardziej zdetermino wana. Nie poślizgnęła się. Zeskoczyła z ostatniego głazu pod zimny prysznic, przedostała się na drugą stronę i stanęła u czarnego wylotu jaskini. Zapaliła latarkę w poszukiwaniu pierwszego znaku Cormiera. Teraz najtrudniejsze, powiedziała sobie. Teraz musiała przedostać się tymi krętymi korytarzami do groty całkiem sama, bez niczyjej pomocy. Było to gorsze od najbardziej zatłoczonej windy, ale zde cydowanie lepsze niż Jack Rainbird uwodzący ją w biało-srebrnym pokoju. Wyglądało więc na to, że wszystko jest względne. Dwukrotnie zorientowała się, że skręciła w zły korytarz, za każdym razem udało jej się jednak wycofać i odnaleźć biały znaczek na ścianie. W kilku miejscach miała ochotę zamknąć oczy, ale nie odważyła się. Nie wolno jej było przegapić żadnego białego znaczka. W środku wszystko się w niej przewracało, serce waliło jej jak młotem. Bała się, że wypuści latarkę z wilgotnych dłoni. Ale nie mogła zawrócić. Mogła tylko iść naprzód. Marsz przez te korytarze jest podobny do przedzierania się przez życie, gdy nie ma się talentu, pomyślała. Trzeba iść przed siebie, póki nie znajdzie się właściwej drogi. 295 Jayne Ann Krent/ Już była bliska wpadnięcia w histerie, /dawało jej się bowiem, że źle skręciła i zmicr/u ku ślepemu zakończeniu kolejnego korytarza, gdy nagle owionęło Ją świeże nadmor skie powietrze. - O Boże. - Potykając się, Mattle popędziła pod prąd powietrza. Podmuchy stawały się coraz świeższe I coraz bardziej nasycone solą. Wiedziała, że teraz wszystko będzie dobrze, przynajmniej przez najbliższy czas. Ralnblrd i jego ludzie nigdy jej tu nie znajdą. Spochmurnlała Jednak, bo przypo mniała sobie, że nie znajdzie jej również nikt Inny. Prędzej czy później musiała się zdobyć na powrót do wodospadów. Ale może po upływie dnia Rainblrd przestanie jej gorączkowo szukać? Może uzna, że uciekła, utonęła w oceanie albo marnie zginęła w dżungli? Zdecydowała jednak, że ucieczką 1 Czyśćca będzie się martwić, gdy trochę dojdzie do siebie po tym pierwszym heroicznym kroku ku wolności. Biegiem wpadła do obszernej groty, w której kiedyś spo dziewali się z Hughem znaleźć łódź Cormiera. Snop światła z latarki padł na jeziorko. Zobaczyła, że tym razem przy przystani jest łódź. Szyb ka, smukła motorówka, prawdopodobnie z silnikiem dużej mocy. Zanim zrozumiała, co to znaczy, z ciemności wyłoniło się ramię i jak stalowy uchwyt zacisnęło się na jej gardle. Próbowała krzyknąć, ale wydała tylko zduszony jęk. Upu ściła latarkę, na próżno usiłując wyrwać się z uścisku. Poczu ła na skórze ostrzegawcze dotknięcie noża. - Cholera jasna - powiedział Hugh, opuszczając nóż. - To jest Mattie. Rozdział dziewiętnasty Mattie siedzała na marynarskim worku obok Silka Taggerta, który spokojnie sprawdzał me chanizm pistoletu, i patrzyła, jak Hugh nerwo wo przemierza tam i z powrotem grotę. Zło wróżbny wyraz jego twarzy przypominał jej wie czór w Seattle, gdy zadzwoniła do niego z proś bą, by przyprowadził ją z baru do domu. Tym razem było jednak jeszcze tysiąc razy gorzej. Hugh wyglądał jak granat czekający na zdetono wanie. - Czy jesteś pewna, że on ci nic nie zrobił? spytał piąty czy szósty raz z kolei. - Nic mi nie zrobił, słowo. Przyznał, że cię szuka, a potem zaprosił mnie na obiad. Powie dział, że jest wegetarianinem, ale mu nie uwierzy łam. Ani przez chwilę mu nie wierzyłam. Hugh spojrzał na nią dziwnie. - Co dalej? - Potem pokazał mi kolekcję starej broni, któ297 jayne Ann Krentz rą zebrał Cormier. - Mattie zdążyła mu to już kilka razy powtórzyć. - A potem wziął cię do sypialni, niech go szlag trafi. - Wcale nie ciągnął mnie tam siłą - cierpliwie wyjaśniła Mattie. - Sądził, że mnie uwodzi. A ja udawałam, że mu się udaje, bo pamiętałam o wyjściu przez łazienkę. Łatwo było tam wejść na minutkę. Nie ma lepszej wymówki niż toaleta. Rainbird sądził, że może mnie tam bezpiecznie wpuścić, bo rzuca się w oczy tylko wyjście przez sypialnię. - Dobrze pomyślane, Mattie - odezwał się Silk. Zerknął na Hugh. - Uszy do gdry, szefie. Wspaniale sobie dała radę i jest teraz z nami. To się liczy. Diabeł nie kobieta, jeśli wolno mi tak powiedzieć. - Wsunął magazynek do pistoletu. - Teraz nasza kolej. Mamy robotę. - Zabiję go. - Wiem, ale najpierw musimy się do niego dobrać. - Silk uśmiechnął się z ukosa do Mattie. - Zdaje mi się, że mamy doskonałe informacje o nieprzyjacielu. Przez ostatnią godzi nę bardzo się w nie wzbogaciliśmy. - 0, Boże -jęknęła Mattie, kompletnie wyczerpana. - Nie chcę, żebyście się znowu mieszali w jakąś walkę. - Trochę za pdżno na takie kłopoty - powiedział łagod nie Silk. - Nie zamartwiaj się, Mattie. Niedługo wrócimy. Potem wszyscy zabieramy się z tej przeklętej wyspy. A te raz powiedz nam jeszcze to i owo, to szybciej skończymy sprawę. Mattie popatrzyła na niego, potem na Hugh i pojęła, że nie jest w stanie ich powstrzymać. Nie pozostawało jej nic inne go, jak spróbować pomóc. - Obawiam się, że nie zwracałam zbytniej uwagi na szcze góły. - Tylko spokojnie pomyśl. Przypomnij sobie, ilu ludzi widziałaś i gdzie. - Chyba nie było ich tak wielu, jak mi się zdawało, że powinno być. W sumie z pół tuzina. Dość długo zastanawia łam się, gdzie jest armia okupacyjna. Hugh stanął na brzegu czarnego jeziorka i zapatrzył się w wodę. - Powiedziałem ci. Na Czyśćcu nie ma armii okupacyjnej. Nie ma potrzeby. Przecież Rainbird popiera rząd. 298 Dobić do brzegu - A w każdym razie to, co nazywa się rządem - stwierdził Silk. -Tam nigdy prawdziwego rządu nie było. Między innymi dlatego Cormier osiedlił się na Czyśćcu. Hugh skinął głową. - Rainbird zrobił klasyczny numer. Najpierw urządził krótką demonstrację siły, pokazał pazury i potwornie namieszał małym oddziałem wyćwiczonych ludzi. Na Czyśćcu nie było zorganizowanego oporu. Zanim zamieszki dobiegły końca, Rainbird doszedł do porozumienia z oficjalnymi wła dzami. Prawdopodobnie obiecał podwojenie albo potrojenie podatków z jednoczesną podwyżką dochodów bossów i wszystkich, którzy wykażą chęć współpracy. Na dłuższy dystans pieniądze zawsze są bardziej przekonujące niż prze moc. - Wiadomo - potwierdził Silk. - Pistoletem można zwrócić czyjąś uwagę, ale przeciągnąć go na swoją stronę tylko pieniędzmi. - A co ma z tego Rainbird? - spytała Mattie. - Bezpieczny port. Prawdopodobnie potrzebuje takiej przystani do rozwinięcia interesów. Diabli wiedzą, w czym on siedzi. W każdym razie Czyściec jest dla niego doskona łym miejscem. Mała, politycznie niezależna wysepka, całko wicie pozbawiona znaczenia strategicznego. Rainbird może leżeć brzuchem do góry, wypoczywać i zarządzać stamtąd swoim imperium. - Prawdopodobnie miał oko na Czyśćec od lat, odkąd Paul się tam przeprowadził- powiedział Silk. Zwrócił się do Mattie. - To właśnie jeden z powodów, dla których nie widziałaś na wyspie wojska. Ale jest jeszcze inny powód, dla którego straż przyboczna Rainbirda ogranicza się do pięciu, sześciu osób. Mattie skinęła głową. - Hugh mi wyjaśnił, że Rainbird nikomu nie ufa i nie chce, żeby kręciło się wokół niego zbyt wielu ludzi jednocześnie. Hugh zerknął na nich przez ramię. - Bardzo trudno jest znaleźć nawet pięciu lub sześciu ludzi, którym można powierzyć własne życie. Rainbird kusi los, decydując się na tak wielu, i dobrze o tym wie. Prawdo podobnie zmniejszy tę liczbę, gdy tylko poczuje się bezpie czny. Mattie zadrżała i splotła dłonie. 299 Jayne Ann Krentz - Dobrze, niech chwilę pomyślę. Howard był jedynym człowiekiem, który znajdował się w domu razem z Rainbirdem. Ma broń na biodrze, jak rewolwerowiec z westernu. Goody czekał na mnie na Saint Gabriel, u Hugh w domu. - Cholera jasna - przerwał jej Hugh. - Tego też zabiję. Silk spojrzał na niego z dezaprobatą. - Zamknij się, szefie. Jeszcze nie myślisz trzeźwo. Po zwól, że ja porozmawiam z Mattie, a ty tymczasem ochło niesz. Mów dalej, Mattie. - No, był jeszcze pilot... Skupiwszy myśli, zaczęła się rozkręcać. Przypomnienie sobie rozmaitych szczegółów okazało się łatwiejsze, niż początkowo sądziła. Zbierała teraz owoce wielu lat lekcji rysunku i prowadzenia galerii sztuki. W pewnej chwili z du mą pomyślała, że naprawdę wyrobiła sobie oko do obserwa cji. Popatrzyła na Hugh z nadzieją, że ją pochwali. Zamiast tego jednak spojrzał na nią tak, że w normalnych okoliczno ściach miałaby ochotę schować się pod łóżkiem. Silk próbował jej zrekompensować zachowanie Hugh. - Świetna robota, Mattie. - Klepnął ją po plecach z takim entuzjazmem, że omal nie spadła z marynarskiego worka. To jeden z najlepszych raportów wywiadowczych, jakie sły szałem. Dzięki temu będzie nam teraz dużo łatwiej, nie Hugh? - Cholera jasna - powiedział znowu Hugh. - Jemu się zdarza, że zapomina innych słów- powiedział Silk do Mattie. - Zauważyłam. Kiedyś powiedział mi, że to z powodu stresu. Silk wyszczerzył zęby. - Naprawdę? To tylko stres? A ja myślałem, że on po prostu nigdy nie nabrał manier. Hugh odwrócił się do nich i znów zaczął przemierzać grotę tam i z powrotem. - Nie możemy zabrać się do Rainbirda, póki nie wywiezie my stąd Mattie - powiedział w końcu. - Potrzeba dwóch, trzech godzin, żeby dopłynąć z nią do Hadesu, i dwóch, trzech na powrót. Jeśli stracimy tyle czasu, stracimy też przewagę, którą mamy w tej chwili - rozsądnie zauważył Silk. - Posłuchaj, szefie. Rainbird jeszcze nie wie, 300 Dobić do brzegu że jesteśmy na wyspie. Jego ludzie pewnie łażą po brzegu i po dżungli, bo szukają Mattie. A więc siły są tak rozproszo ne jak rzadko. - Wiem, wiem- burknął Hugh, wciskając dłonie do tylnych kieszeni dżinsów. - Ale to mi się nie podoba. Jeśli coś nam się stanie, Mattie utkwi tu w potrzasku. - Może wziąć łódź. - I co z nią zrobi? - rozzłościł się Hugh. - To dziewczyna z miasta. Co ona wie o łodziach i nawigacji? Jak zapali silnik, by nie wspomnieć o trafieniu na Hades. - Przepraszam was - wtrąciła Mattie. - Chcę powiedzieć, że jestem miejską dziewczyną, ale dorastałam w Seattle. Moj ojciec miał łódź. I ja, i Ariel umiemy sterować. I umiem czytać mapę. Na pewno nie zgubiłabym się w drodze do Hadesu, gdybym musiała popłynąć tam sama. - Ja się zadepczę - powiedział Silk z podziwem. Hugh zerknął na Mattie spode łba. - To prawda? Skinęła głową. - Najprawdziwsza. Ale nawet nie chcę myśleć o tym, że mogłabym was tutaj zostawić. Hugh, musi być jakiś lepszy sposób na załatwienie sprawy z Rainbirdem. Nie podoba mi się pomysł, żebyście we dwóch stanęli do walki z tym czło wiekiem i jego skautami. Szanse nie są równe. - Skauci się nie liczą - wytłumaczył cicho Hugh. Wreszcie trochę ostygł, jego głos znów zaczynał brzmieć chłodno. Jedyny facet, którego musimy załatwić, to Rainbird. Jak go zabraknie, skauci szybko pójdą w rozsypkę. Bez dowódcy są niczym. - jak dostaniecie się do domu? - spytała Mattie. Bardzo chciała zniechęcić ich do akcji, choć wiedziała, że jest to praktycznie niemożliwe. - Cormier zbudował dużo dodatkowych wyjść. Równie dobrze można nimi potajemnie wejść. - Hugh przesunął dłonią po włosach i zmarszczył czoło. - Tym razem skorzy stamy z kuchennego. - To chyba dobry pomysł- zgodził się Silk. - Wejdziemy, wyjdziemy i chodu z wyspy, zanim ktokolwiek się zorientu je, że coś się stało. Obiad zjemy na Hadesie. - Czekajcie - powiedziała Mattie z nutą desperacji w gło301 Jayne Ann Krentz sie. - Czy jesteście pewni, że nie ma innego sposobu? Nie możecie ściągnąć jeszcze kogoś do pomocy? Silk uśmiechnął się od ucha do ucha. - Mamy ciebie, Mattie. Jak dotąd pomagasz nam lepiej niż kompania piechoty morskiej. Mattie jęknęła. - No dobrze - powiedział Hugh, całkiem już opanowany. - Masz rację, Silk. Drugiej takiej okazji może nie być. Ru szamy. Mattie wstała. - Hugh? - Słucham, mała? - Hugh przykucnął zwrócony plecami do niej, przy stercie sprzętu. - Obiecaj mi, że nie będziesz... no, że nie będziesz niepo trzebnie ryzykował. - Zabrzmiało to potwornie głupio. Prze cież musiał zaryzykować. - Jasne, mała. Niepotrzebnie nie ryzykuję.-Wsadził sobie ndż do buta i sprawdził rewolwer. - Kocham cię - szpenęła Mattie. Hugh wsunął rewolwer za pas i wstał. - Ja też cię kocham, mała - powiedział machinalnie. Wy raźnie był już skupiony na przygotowaniach do ataku, a nie na słowach, które wypowiedział całkiem obojętnie. Mattie uśmiechnęła się słabo. Hugh nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że pierwszy raz zdarzyło mu się coś takiego powiedzieć. Ależ mężczyźni bywają czasami nierozgarnięci. - Wiem - powiedziała cicho. -Jeszcze niedawno nie byłam tego pewna. Ale teraz wiem. Zerknął na nią zaskoczony. A potem zrobił groźną minę. - Najwyższy czas. - Tak. Ostatnio porobiło się trochę zamieszania - bąknęła przepraszająco. - Tylko dlatego, że sama byłaś pomieszana - burknął. - Może masz rację. Ale uważaj na siebie. Ty też, Silk. Słyszysz mnie? Nie rób nic, co mogłoby skrócić wielką karierę artystyczną, jaką masz przed sobą. Silk uśmiechnął się od ucha do ucha i wielką łapą zmierz wił włosy Mattie, która podeszła do niego i go uściskała. - Nie martw się o mnie, Mattie. Razem się wzbogacimy. Obiecuję. 302 Dobić do brzegu - Hej, wy! O tym, co zrobicie z tymi wyłudzonymi, od ludzi milionami, możecie pogadać kiedy indziej - powiedział Hugh, zmierzając ku korytarzowi prowadzącemu do wodo spadów. - Najpierw załatwmy, co jest do załatwienia. - Słusznie, szefie. Mattie patrzyła, jak mężczyźni cicho niczym duchy znika ją w jaskiniach Czyśćca, a potem usiadła. Pozostało jej tylko czekanie. Dochodząc do wylotu jaskini, Hugh usłyszał głosy zza wodospadów i zorientował się, że dwoma ludźmi Rainbirda - trzeba się zająć, zanim wraz z Silkiem dostaną się do domu. Mattie nie pochwaliłaby ich za to. Najlepiej było chyba nie wspominać jej potem o tym epizodzie. Zgasił latarkę i odczekał, aż Silk do niego dołączy. - Dwaj? - spytał. - Tak mi się zdaje. - Chyba zamierzają przeszukać te jaskinie. - Głupcy. - Hugh zamyślił się na chwilę. - Może najłatwiej byłoby pozwolić im się tu zgubić. - Pewnie nie są tacy okropnie tępi. Wzięli linę albo coś podobnego. - Linę, powiadasz? Miejmy nadzieję, że jest tej liny dość, żeby mogli się powiesić. Hugh skręcił w boczny korytarz, a Silk poszedł za jego przykładem. Każdy, kto dostał się do jaskiń, musiał przejść obok nich. W głównym korytarzu rozbłysła latarka. Pierwszy czło wiek, ubrany w strój wojskowy, minął ich, ciągnąc za sobą linę. - Widzisz coś, Mark? - zawołał głos od wejścia. - Nic. Nie potrafię powiedzieć, czy tędy szła. - I tak pewnie zgubiła się na amen. Rainbird będzie wkurzony. Mark zatrzymał się i krzyknął w głąb korytarza: - Panno Sharpe, niech się pani odezwie. Proszę się nie bać. Pomożemy pani stąd wyjść. - Głos odbił się echem o ściany korytarza. Hugh przyjrzał się swojej zdobyczy. Mattie miała rację. Ten dzieciak był stanowczo za młody na zabawę w najemni303 Jayne Ann Krentz ka. Ale Rainbird zawsze ściągał do siebie młodych ludzi, którzy śnili o zostaniu bohaterami. Hugh przypomniał sobie kilka własnych młodzieńczych marzeń. W tej samej chwili wyszedł z bocznego korytarza i kolbą rewolweru uderzył pechowca w głowę. Mark upadł, nie wydając najmniejszego dźwięku. Hugh odciągnął go na bok. - Mark? - Kompan jeszcze nie był zaniepokojony. Tylko zaciekawiony. Silk sięgnął za Hugh i lekko pociągnął za linę, jakby Mark nadal się poruszał. - Widzisz coś, Mark? - Snop światła z kolejnej latarki omiótł ściany głównego korytarza. - Odezwij się. Co z tobą, Mark? Gdzie jesteś? Wszystko w porządku? Silk znowu pociągnął za linę, przesuwając ją w głąb głów nego korytarza. Drugi młody człowiek wolno szedł wzdłuż liny jak czujna ryba za ruchomą przynętą. Kiedy minął wylot bocznego korytarza, Hugh wyskoczył i drugi raz zrobił uży tek z kolby rewolweru. - Mam go. - Pochylił się i odciągnął drugie bezwładne ciało na bok. Silk szybko związał obu nieprzytomnych męż czyzn ich własną liną. - No, to będzie trochę łatwiej - stwierdził Silk, gdy prze szli pod wodospadami. - Przy odrobinie szczęścia reszta skautów plącze się teraz po dżungli, więc nie musimy im wchodzić w drogę. - Zostaje jeszcze poczciwy Howard, szef wegetariańskiej kuchni. Zanim pokonali skałki przy wodospadach, księżyc prawie znikł. Panowała charakterystyczna duchota. Hugh przeczu wał zbliżający się deszcz. Szli pod prąd strumienia, póki wyraźnie było słychać ocean, potem skręcili w prawo. Przedzierali się prawie na oślep przez dżunglę, korzystając w drodze z resztek księży cowej poświaty. Wreszcie zauważyli światła domu. - Luz i swoboda - mruknął Silk. -Jest się gdzie chować aż do samego budynku. - Chodźmy. Hugh namęczył się trochę nad odnalezieniem ukrytego wejścia, które pozwalało wkraść się do spiżarni. Minęło już 304 Dobić do brzegu parę lat, odkąd Cormier oprowadzał go po swoim domu. W końcu jednak odkrył właściwą płytę w ścianie. Była zaroś nięta białymi liliami. Do środka wchodziło się krótkim korytarzykiem po schod kach. W spiżarni Hugh zaryzykował rzut oka przy świetle latarki, żeby zapamiętać rozmieszczenie puszek, butelek z alkoholem i zapasów na podłodze. Silk w milczeniu prze suwał się za nim, Hugh skierował snop światła ku ścianie i zauważył tablicę z bezpiecznikami. Wyłączył wszystkie korki. Potem otworzył drzwi ze spiżarni do kuchni. Ostrożnie wpełzli z Silkiem do środka i czekali. - Co jest, do cholery? - doleciał z werandy głos Rainbirda, poirytowany, ale nie zaniepokojony. - Elektryka siadła, panie pułkowniku. Sprawdzę korki. Pewnie któryś wywalił. - Nawiąż kontakt z ludźmi i każ im natychmiast wracać do domu - warknął Rainbird. - To na pewno tylko korki albo prądnica, pułkowniku. Sprawdzę, znam się na tym... - Powiedziałem, 1 znajdź latarki. zwołaj ludzi. Piorunem, Howard. - Tak jest. Chyba była jakaś w kuchni. Hugh, skulony w mroku za kuchennym blatem, nasłuchi wał stuku wysokich butów o marmur. Nieustraszony Howard śpieszył wypełnić rozkazy. - Mój - szepnął prawie bezgłośnie Silk. Hugh skinął głową, więc Silk ukrył się z powrotem w spiżarni. Howard stanął przy blacie i zaczął po kolei sprawdzać zawartość szuflad. Nagle jego spojrzenie padło na Hugh. - Cześć-powiedział uprzejmie Hugh. Howard otworzył usta ze zdumienia. Chciał chwycić za broń, ale Silk wysunął się ze spiżarni i grzmotnął go kolbą pistoletu. Howard zwalił się bezwładnie na ziemię. - Pilnuj głównego wejścia - szepnął Hugh. - jeśli reszta wróci, to prawdopodobnie tamtędy. - Dobra. Pozdrów ode mnie Rainbirda. Powiedz mu, jak żałuję, że nie zginął sześć lat temu. - Na pewno to zrobię. Hugh szybko przedostał się przez ponury salon i ruszył 305 Jayne Ann Krentz korytarzem. Wszystkie większe pokoje miały okna na weran dę, na której stał Rainbird. Hugh chciał się dostać do prze ciwnika jak najkrótszą drogą. Z głosu, ktdry słyszał, gdy Rainbird wydawał rozkazy Howardowi, wywnioskował, że najwygodniej będzie zaatakować przez bibliotekę. Wślizgnąwszy się do wybranego pokoju Hugh stwierdził, że kalkulował słusznie. Przez otwarte oszklone drzwi zoba czył Rainbirda opartego oburącz o poręcz na werandzie. Pułkownik patrzył w mrok przed siebie. Najwyraźniej wypa trywał swoich ludzi, w pośpiechu wracających z polowania na Mattie. - Howard, zwołałeś już ludzi? Mówiłem, cholera, żebyś się ruszył, chłopcze. Nie podoba mi się ta historia. Coś tu nie gra. Wszyscy mają się tu natychmiast stawić. - Rainbird zrobił pauzę, stwierdziwszy brak natychmiastowej reakcji. - Ho ward? - Howard jest zajęty, pułkowniku. Wie pan, jak to jest. W kuchni zawsze trzeba coś zrobić. - Hugh wyszedł na werandę z rewolwerem w dłoni. - Abbott. -Rainbird wykonał błyskawiczny obrdt, wyszarpując pistolet zza pasa. Hugh zrobił wymach nogą. Trafił broń czubkiem buta w chwili, gdy Rainbird wziął go na cel. Pistolet przeleciał łukiem za poręcz. - Wciąż jesteś szybki, co? - Rainbird uśmiechnął się nikło, opuszczając dłoń. - Nie bardzo - powiedział Hugh. - Ale do tej roboty wystarczy. - Tak sądzisz, Abbott? Byłeś dobry, ale ja zawsze byłem odrobinę szybszy pamiętasz? I w odróżnieniu od ciebie przez ostatnie sześć lat ćwiczyłem. Poza tym - cichym głosem prowokował Rainbird - obaj wiemy, że nie jesteś dostatecznie twardy, żeby pociągnąć za spust, gdy masz przed sobą nie uzbrojonego człowieka. To była zawsze twoja największa słabość, Abbott. To i jeszcze niesubordynacja. - Chciałeś powiedzieć ,,ostrożność", jakoś nie wlazłem w tę pułapkę, ktdrą zastawiłeś w Los Rios, co? Dlaczego to wtedy zrobiłeś, Rainbird? Nigdy nie mogliśmy tego wykom binować. Co cię tak wzięło, że postanowiłeś wyprawić nas na tamten świat? 306 Dobić do brzegu - Oczywiście pieniądze. Bardzo dużo pieniędzy. No, i bar dzo odpowiedni moment. Coraz trudniej było mi zapanować nad tobą, Silkiem, Cormierem i resztą. Zadawaliście za dużo pytań. Ludzie, którzy kwestionują rozkazy, są dla dobrego dowódcy bezużyteczni. - Dlatego postanowiłeś się nas pozbyć. Z twojego punktu widzenia chyba rzeczywiście miało to sens. - Hugh uśmiech nął się ponuro. - Byłeś wystarczająco sprytny, żeby upozo rować własną śmierć, gdy zorientowałeś się, że kilku z nas przeżyło. Wiedziałeś, że inaczej szukalibyśmy cię do upad łego. - Cormier myślał, że widzi ducha, kiedy tu wszedłem powiedział Rainbird z satysfakcją. - Ale staruszek też był jeszcze zadziwiająco szybki. Zdążył wyciągnąć Berettę, za nim do niego strzeliłem. - Wiem. Rainbird skinął głową. - Więc to ty znalazłeś go zaraz potem. Wróciłem zrobić tu porządek, jak tylko opanowałem sytuację na wyspie. Stwier dziłem, że ktoś tu myszkował. Zostały odciski butów i dwa bezpańskie samochody w pobliżu. Potem doszły do mnie słuchy, że szukasz zabójcy Cormiera. Znam cię, Abbott. Jak coś zaczynasz, to kończysz. Dlatego wiedziałem, że muszę cię zlikwidować, tak samo jak Silka i tę kobietę. - I biednego obszarparica nazwiskiem Rosey. Rainbird lekceważąco wzruszył ramionami. - Za dużo wiedział i chciał sprzedać informację. - Co do jednego miałeś rację. Nie przestałbym szukać, póki nie dowiedziałbym się, kto zabił Paula. Rainbird uśmiechnął się nieznacznie, jakby z żalem. - Tak. To rozumiałem od samego początku. - Popełniłeś błąd, zabijając Cormiera, Ale jeszcze wię kszym błędem było wciągnięcie w to Mattie. - Ach, panny Sharpe. Gratuluję ci, Abbott. Wyczuwam w niej bratnią duszę. Jest odważna i inteligentna. I ma swój styl. Podoba mi się to. Wybacz mi, ale jestem dość zdziwiony, że starczyło ci pomyślunku, żeby ją docenić. Nigdy nie miałeś głowy do rozumienia ani podziwiania subtelnych kobiet. - Może wolno się uczę, Rainbird, ale skutecznie. - A nauczyłeś się zabijać z zimną krwią? 307 Jayne Ann Krentz - Myślę, że w twoim przypadku będę do tego zdolny. Rainbird uśmiechnął się szeroko, szczerze rozbawiony. - Nie, Abbott. Nie sądzę. W ostatniej chwili zabraknie ci odwagi. Obaj to wiemy. W tej chwili z ciemnej dżungli rozległ się strzał. Kula przebiła szybę przeszklonch drzwi za plecami Hugh. Hugh strzelił w mrok i skoczył do ciemnej biblioteki, żeby znaleźć tam osłonę. Rainbird zareagował natychmiast. Wyrwał z buta nóż i rzucił się za Hughem. Hugh obrócił się i uniósł rewolwer do refleks. Skoczył na Hugh i obaj potoczyli się po podłodze biblioteki. Coś ostrego ugodziło Hugh w ramię. Poczuł, że rewolwer wypada mu z dłoni. Przetoczył się w bok, żeby uniknąć ciosu noża. Rainbird rzucił się na niego usiłując kopnąć. Trafił w ramię. Bdl nie stanowił dla Hugh problemu. Gorzej, że stracił władzę w prawym ramieniu. To mogło kosztować go życie. Z głębi domu rozległy się strzały. Silk odpowiadał na ogień prowadzony z dżungli. Kolejny strzał w okno biblioteki ob sypał Hugh i Rainbirda gradem szklanych okruchów. Hugh dojrzał błysk noża Rainbirda. Zndw wykonał despe racki unik, za wszelką cenę usiłując chwycić swdj ndż. Nie miał jednak na to czasu. Rainbird atakował. W półmroku było widać jego morderczy uśmiech. Rainbird zawsze był szybszy. Szybszy i bardziej bez względny, znajdował bowiem dziwną przyjemność w zada waniu śmierci innym ludziom. Hugh wycofywał się ze świadomością, że stopniowo wraca mu czucie w prawym ramieniu. Zdołał się poderwać i o mili metry uchylić przed ostrzem noża. Plecami oparł się o gab lotę. Nie patrząc, co jest w środku, uderzył gołą dłonią w szkło i sięgnął do wnętrza. Odłamki szkła werżnęły mu się głęboko w dłoń. Krew ciekła mu po ramieniu. Zacisnął dłoń na rękojeści miecza w chwili, gdy Rainbird zndw skoczył do przodu, by zadać morderczy cios. Hugh wyszarpnął miecz z gabloty. Broń okazała się zadzi wiająco ciężka, ale znakomicie leżała w dłoni i była świetnie 308 strzału. Nie dość szybko. Rainbird jak zwykle wykorzystał swdj nadwzywczajny Dobić do brzegu wywalona. Nastawił klingę ku spadającemu na niego Rainbirdowi i. wykonał sztych. Miecz wbił się w pierś przeciwnika z zadziwiającą łatwo ścią. Rozdzierający krzyk przeniknął mrok, a potem zapadła złowroga cisza. Przez kilka sekund Hugh stał. i patrzył na ciało Rainbirda. Po chwili podniósł głowę, bo korytarzem nadbiegł Silk. - Nie żyje? - Tym razem nie żyje. - Najwyższy czas - stwierdził Silk. - A z tobą wszystko w porządku? Hugh skinął głową. - Zawsze wiedziałem, że jesteś od niego szybszy. Potrze bowałeś tylko odpowiedniej motywacji. Chodź, szefie. Musi my stąd zniknąć, zanim wróci reszta skautów. Mattie urwie nam głowy, jeśli pozwolimy, by ktoś nas zatrzymał. - Nie zamierzałem tu długo siedzieć. - Hugh uświadomił sobie, że wciąż trzyma miecz. Spojrzał w dół. Był to okaz, który Cormier miał sprzedać Charlotte Vailcourt: Valor. - Zabierasz ten miecz z sobą? - spytał Silk, już w pdł drogi do drzwi. - Czemu nie? Charlotte chętnie włączy go do swojej kolekcji. A Paul na pewno chciałby, żeby tak się stało. Nie było sensu wyjaśniać Silkowi, że Valor jest już wolny od klątwy. Hugh nie potrafił wytłumaczyć tego odczucia nawet sobie samemu. Na moment przystanął w drzwiach i zerknął za siebie na ciało zdrajcy. Rainbird leżał w powiększającej się z każdą chwilą kałuży krwi. Hugh nagle przypomniał sobie inną wiekową przepowiednię. Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. - Wiesz, Silk, cieszę się, że parę lat temu zmądrzeliśmy i postanowiliśmy znaleźć sobie nowe zajęcie - powiedział. Nikt nie jest najszybszy bez końca. Rozdział dwudziesty Mattie stała na brzegu oceanu i przyglądała się, jak osrebrzone fale piętrzą się na czarnym oceanie i rozbijają o brzeg. W mroku za jej pleca mi jaśniały światła domku Hugh. Nie odwracała się jednak w tamtą stronę. Hugh rozmawiał przez telefon z Charlotte Vailcourt, przyszła więc na brzeg trochę podumać. Właściwie nadumała się już za wszystkie czasy, czekając na Hugh i Silka w grocie na Czyśćcu. Mimo że wyprawa do domu Cormiera nie trwała długo, wydawało się jej, że mija wieczność. Kiedy w końcu obaj pojawili się w grocie, niosąc za krwawiony miecz, Valor, nie spytała, co się stało. Wiedziała. Bez słowa zabandażowała Hugh ramię, Silk tymczasem przygotował łódź do drogi. Po dzie sięciu minutach byli już na morzu. Płynęli długo, prawie ze sobą nie rozmawiając. Resztę nocy spędzili na Hadesie, gdzie miejscowy lekarz fa310 Dobić do brzegu chowo opatrzył Hugh ramię. Wszyscy troje chwilę się prze spali i z samego rana, jeszcze przed świtem, wyruszyli na Saint Gabriel. Przez cały ten czas Mattie nie zdradziła się ani słowem ze swoimi planami. Czekała na właściwy moment. - Mattie? - rozległo się w mroku wołanie Hugh. Obróciła się i uśmiechnęła do niego. - Wreszcie zaspokoiłeś ciekawość ciotki Charlotte? - Tak. Boże, ależ ta kobieta magluje. Myślę jednak, że teraz już wszystko gra. Ten facet, który się do ciebie włamał, wreszcie odzyskał przytomność. Idzie w zaparte, ale gliny mają na niego trzy czy cztery solidne haki, w tym włamanie i rozbój przy użyciu niebezpiecznego narzędzia. Nieźle go urządziłyście z Evangeline. - Samodzielne kobiety interesu muszą umieć się bronić. - Zdaje się, że nie jesteś taką typową miejską dziewczyną, co? - powiedział i uśmiechnął się przewrotnie. - Jestem twarda jak paznokieć - zapewniła go Mattie. Przez twarz Hugh przemknął uśmiech. - Z tym bym nie przesadzał. Są takie miejsca, w których jesteś bardzo, bardzo miękka. Chodź, to ci pokażę, moja miękka, miejska dziewczyno. Wtuliła się w jego objęcia. - Cieszę się, że już jest po wszystkim, Hugh. Czekając na ciebie, spędziłam w tamtej grocie najgorsze godziny mojego życia. - Naprawdę jest po wszystkim, mała. - Mocniej przycisnął ją do siebie. Ujął w dłonie jej głowę i pocałował ją z tą samym co zawsze namiętnością. Mattie promieniała. Hugh ją kochał, teraz była tego pewna. Ustąpiło napięcie, które paraliżowało ją przez ostatnie tygo dnie. Miała cudowne poczucie słuszności tego, co robi. 1 wie działa, że tak będzie już przez całe życie. Sięgnęła do guzików koszuli Hugh i wolno je rozpięła. Rozkoszowała się przy tym wrażeniem ciepła i twardości jego klatki piersiowej. - Och, mała-szepnął, gdy jej palce dotarły do dżinsów. Nie masz pojęcia, co mi robisz. - Powiedz mi jeszcze raz, że mnie kochasz, Hugh. - Kocham cię jak cholera. Bardziej już nie można. Rozpiął jej bluzkę. - Wierzysz mi? 311 Jayne Ann Krentz - Wierzę. Powinnam była to zrozumieć wiele miesięcy temu, kiedy zacząłeś snuć te wszystkie intrygi, żeby mnie znowu spotkać. - A widzisz. Tyle czasu straciliśmy. Ale pomogę ci go nadrobić. - Uśmiechnął się figlarnie. - Poczekaj, Hugh. - Mattie zadrżała z podniecenia, bo ręka Hugh objęła jej pierś i zaraz zsunęła się niżej, aż do talii. Muszę ci coś powiedzieć. - Jesteś w ciąży? - spytał z nadzieją. Spojrzała na niego zaskoczona. - No, nie. Nic o tym nie wiem. - Szkoda. Ale może zaraz będziesz. - Pociągnął ją na piach i przygniótł swym ciałem. Rozpiął dżinsy. - Hugh, próbuję porozmawiać z tobą o ważnych sprawach. Pocałował ją w szyję. - Jeśli nie jest to nic naprawdę ważnego, na przykład wiadomość, że jesteś w ciąży, to możemy z tym poczekać. Sięgnął do jej bioder i pociągnął za szerokie spodnie. Mattie chwilowo zrezygnowała z poważnych rozmów. Kie dy Hugh Abbott chciał się kochać, poświęcał temu sto procent uwagi. Wcisnął ją w miękki, ciepły piach i kilkoma zręcznymi ruchami pozbawił ubrania. A potem nic już nie miało znaczenia. Całym ciałem czuła unoszącego się nad nią mężczyznę, ktdry zasłaniając jej księżyc, wypełnił ją sobą. - Mattie... Przywarła do niego i pozwoliła się porwać szalonej, na miętnej gonitwie za ekstazą. Przez moment przemknęła jej myśl, że już zawsze tak to będzie wyglądało. Huraganowe podniecenie, szał i wybuch najbardziej pierwotnej siły świa ta. Niedościgniony, dziki pęd z wilkiem w księżycowej po świacie. Wiedziała, że nigdy jej to nie znuży. Znacznie później Mattie poczuła, że palce ndg ma zanurzone w wodzie. Poruszyła się, przygnieciona pokaźnym ciężarem. - Hugh? - Co się stało, mała? - spytał ospale, zadowolonym tonem, jak zawsze po miłosnym uniesieniu. - Chyba idzie przypływ. - Nie ma sprawy. Umiem pływać. Dźgnęła go w ramię. 312 Dobić do brzegu - Ty, mądrala. - Au! - Boże, czy to było zranione ramię? - Nie, ale mogło być. Odprężyła się słysząc jego śmiech. - Hugh, naprawdę muszę z tobą porozmawiać. Jęknął gdzieś przy jej ramieniu. - Chodzi ci o Seattle, prawda? - No, w pewnym sensie tak. - Mała, nie chcę teraz o tym mówić. - Musimy, Hugh. Chodzi o naszą przyszłość. - Nasza przyszłość jest taka, że musimy być razem. Wszystko inne się ułoży. W końcu się ułoży. - Powtarzasz to od dawna. Niechętnie podniósł głowę i spojrzał jej w oczy skupiony, trochę smutny. - Bo naprawdę tak uważam. Dużo o tym myślałem, mała, i dochodzę do wniosku, że jest tylko jedno rozwiązanie. - To znaczy? Skinął głową. - Sprzedam Abbott Charters Silkowi i przeprowadzę się na stałe do Seattle. Właśnie skończyłem rozmawiać z Char lotte. Obiecała, że mam u niej etat, jeśli chcę. Powiedziałem, że chcę. Mattie spojrzała na niego. Niewątpliwie mówił prawdę. - Och, Hugh. - Ujęła jego twarz w dłonie i czule się do niego uśmiechnęła. - Zachowałeś się bardzo wielkodusznie, nigdy ci tego nie zapomnę, ale to nie jest właściwe rozwiązanie. Znieruchomiał. - Masz lepsze? - spytał. - Bo ja cię nie wypuszczę z rąk, Mattie. Przyjmij to jako fakt. - Ciotka Charlotte i wszyscy dookoła mają rację mówiąc, że twoje miejsce jest tutaj. Przezwyciężyłeś olbrzymie trud ności, żeby zbudować sobie nowe życie. Chcę być jego częścią. - Tutaj? - Wytrzeszczył na nią oczy. - Chcesz powiedzieć, że przeprowadzisz się na Saint Gabriel? - Chcę mieszkać w tym pięknym domu, który zbudujesz, i chcę urodzić ci dziecko, i chcę założyć tu swój własny interes. 1 to wszystko jak najszybciej. Dlatego pierwszym 313 Jayne Ann Krcnt/ samolotem wracam do Seattle i sprzedaje Sharpe Reaction. A potem pakuję rzeczy i przewożę je nu Saint Gabriel. Hugh wydawał się oszołomiony. - Jaki interes zamierzasz tu załn/yć? ~ Jeszcze nie do końca wiem, ale sadze, ze była właściciel ka galerii na Zachodnim Wybrzeżu, uirzymująca kontakty z tamtejszymi artystami, ma tu wielkie pole do popisu. Spróbuję urzeczywistnić kilka marzeń. Zobaczę, czy uda mi się stworzyć kolonię artystów. Takie miejsce. gdzie ludzie w rodzaju Shock Value Frederlckson mogliby przyjechać i odpocząć. Naturalnie za pieniądze. - Chcesz ściągnąć za morze wszystkich swoich zartyściałych przyjaciół? - Hugh był wyraźnie przerażony, - Będą tu wydawać pieniądze, Hugh, duże pieniądze. Zachwycą się Saint Gabriel i spodoba im się pomysł kolonii artystów nad Pacyfikiem. Myślę też, że na boku otworzę kiosk dla turystów. Zacznę od wystawienia obrazów Sllka. I pewnie namówię Evangeline Dangerfield, żeby ile tu sprowadziła i zaczęła projektować stroje dla pań. Będzie je można sprzeda wać tak samo jak obrazy Silka. - Całkowity obłęd. - Sam powiedziałeś, że turyści niedługo odkryją Saint Gabriel. Zbiję fortunę, sprzedając Im różne drobiazgi, a ty tymczasem wyprowadzisz Abbott Charter na prostą. Silk obłowi się na malowaniu, a Evangellne sprawdzi się w nowej branży. 1 wszyscy będziemy bogaci, grubi i szczęśliwi. Hugh roześmiał się cicho, przewrócił na plecy i pociągnął Mattie na siebie. - Och, mała. Życie z tobą nigdy nie będzie nudne. - Hugh, przypływ... - Powiedziałem ci, że umiem pływać, a na ciebie będę uważał. Zaufaj mi, mała. Uśmiechnęła się i pocałowała KO W usta, które wydawały jej się takie seksowne. - Ufam ci. - No, najwyższy czas. Charlotte Vailcourt zamknęła teczkę, leżąca na biurku, usiadła wygodniej na dyrektorskim krześle l spojrzała na Hugh, który stał przy oknie i przyglądał się ludziom na dole. 314 Dobie do brzegu - Znakomita propozycja, Hugh. Masz talent organizacyj ny i świetnie planujesz. Przyda ci się to w Abbott Charters. - Od ciebie się nauczyłem, Charlotte, i jestem ci za to bardzo wdzięczny. - Odpłaciłeś mi z nawiązką - powiedziała starsza pani. W trakcie wprowadzania twojego systemu w życie chciała bym moc od czasu do czasu się z tobą skontaktować. Czy zgodzisz się udzielać okazjonalnych konsultacji? - Póki będą rzeczywiście okazjonalne, to na pewno zmie szczę je w rozkładzie zajęć. - Dziękuję - mruknęła Charlotte z uśmiechem. Spojrzała w drugi koniec gabinetu, gdzie w szklanej gablocie, na czar nym aksamicie, spoczywał Valor. - I dziękuję za ten miecz. Wspaniała broń, prawda? - Jeśli ktoś taką lubi... Charlotte wydawała się rozbawiona. - Chyba nie muszę już się martwić o legendarną klątwę, ciążącą nad tym mieczem, co? Wygląda na to, że się dopełni ła. - Domyślnie spojrzała na Hugh. Wzruszył ramionami. Valor przestał go interesować. Oka zał się dobrym orężem wtedy, gdy był potrzebny, i tyle. - Co porabia Mattie? - zainteresowała się Charlotte. Nadal się pakuje? - Dziś poszła robić zakupy z Evangeline. Gromadzą wy prawę ślubną. - Ciekawa sprawa. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, do czego Evangeline zachęci Mattie. Zakupy pod kierunkiem zawodowej prostytutki to nie taka zwyczajna rzecz. - Byłej prostytutki. Mattie mdwi, że Evangeline jest teraz prawdziwą kobietą interesu. Kupiła sobie profesjonalną ma szynę do szycia i mniej więcej pół miliona szpulek nici. Zamierza zabrać to wszystko na Saint Gabriel i namówić Silka, żeby zaprojektował dla niej wzory na tkaniny. Podej rzewam, że Silk oszaleje z zachwytu, jak ją zobaczy. - Będziecie mieli interesujące towarzystwo na Saint Gabriel. Hugh z uśmiechem odwrócił się od okna. - Będziesz musiała nas odwiedzić. - Nie omieszkam tego zrobić. Dobrze opiekuj się Mattie. - Nie martw się, ona jest całym moim życiem - odpowie dział prosto Hugh. 315 Jayne Ann Krentz - Od dnia, gdy się spotkaliście, Mattie nie pragnęła nicze go i nikogo oprócz ciebie. - A ja niczego i nikogo oprócz niej. Tylko potrzebowałem trochę czasu, żeby to sobie uświadomić. - Oczami wyobraźni zobaczył Rainbirda przebitego mieczem. - Wiesz, Charlotte, w odróżnieniu od kilku ludzi, których tu nie wymienię, stanowczo z wiekiem mądrzeję. - Dzięki temu dajesz sobie w życiu radę. Masz dobre geny, Hugh. Mattie też. Kiedy postaracie się o dziecko? - Jak tylko zdołam ją do tego namówić. - Myślisz, że to długo potrwa? Hugh się roześmiał. - Nie. Na pewno nie. Mattie uważa, że będę wspaniałym ojcem. Sama mi to powiedziała - dodał z dumą. Będziemy mieli prawdziwy dom. Taki jak należy, pomyślał. - Ja też tak uważam. Świat potrzebuje więcej takich do brych ludzi jak ty. Mattie dostrzegła twoje możliwości pierw szego dnia, gdy cię zobaczyła. Hugh zerknął na zegarek, chcąc ukryć rumieniec, który, zdaje się, wypłynął mu na policzki. - Powinienem zejść do swojego gabinetu. Czas na kolejną porcję tfuj-soczku. Wiesz, nawet zaczynam go lubić. - To dlatego, że Mattie spędza niemiłosiernie dużo czasu i energii na przyrządzaniu tego specjału tylko i wyłącznie dla ciebie. - Stąd czerpałem pewność, że jeszcze mnie kocha - wy znał Hugh. - Chyba nie zadawałaby sobie tyle trudu z kar mieniem mnie w racjonalny sposób, gdybym Jej nie obcho dził. Będziesz na naszym ślubie? - Za nic nie opuściłabym takiego wydarzenia. Słysza łam, że Evangeline projektuje suknię dla panny młodej. War to to obejrzeć. Zastanawiam się, czy suknia nie będzie czer wona. Hugh wciąż jeszcze się śmiał, gdy wysiadł z windy, by w gabinecie nalać sobie szklankę tfuj-soczku. Mattie zapłaciła za filiżankę ziołowej herbaty i podeszła do stolika, przy którym czekało na nią dwóch eleganckich panów po trzydziestce. Obaj mieli na sobie drogie płócienne marynarki włoskiego kroju, równie drogie koszule i spodnie 316 Dobić do brzegu od znanych projektantów. Obaj roztaczali aurę niewymuszo nej, miejskiej elegancji. Obaj też byli przystojni na zabój. Mattie uśmiechnęła się pod nosem. Nie co dzień kobieta ma okazję usiąść z dwoma takimi amantami. - Panowie - oznajmiła, odstawiwszy filiżankę na stolik i usiadła na delikatnym krześle drucianej konstrukcji. - Mam dla was tekst umowy. - Słuchamy z uwagą - powiedział pierwszy. - Zamieniamy się w słuch - zawtórował mu drugi, swo bodnie sącząc capuccino. Mattie zaczęła szczegółowo wykładać swoje plany. Odczy tała główną część oferty i dotarła do załącznika. - Jeszcze jedno - powiedziała. - Dla pani wszystko, Mattie. Wie pani o tym. - Chciałabym dostać gwarancję, że przez najbliższe dwa lata zgodzą się panowie wystawiać prace Flynna Graftona. - Niech pani nie będzie śmieszna - powiedział pierwszy. - Nie musi nas pani prosić o pisemną gwarancję. Sami dobi jalibyśmy się o prace Graftona. Widzieliśmy je u pani na wernisażu. Są bajeczne. Mattie skinęła głową. - No, to w porządku. Przypuszczałam, że panowie wyrażą zgodę. Czy odpowiada panom całość umowy? - Interes zrobiony, Mattie - oznajmił drugi mężczyzna. Popatrzył na przyjaciela. - Co ty na to? - Załatwione - zgodził się jego towarzysz, odstawiając filiżankę. Mattie zaczęła mówić na inny temat, ale przerwała, bo prąd powietrza poruszył jej włosy na karku. Instynktownie obró ciła głowę w stronę drzwi. Zobaczyła na progu Hugh. Jego szare oczy błyszczały. Wydawał się dość zniecierpliwiony. Energicznie podszedł do stolika. - Suzanne powiedziała mi, że jesteś tutaj na kawie z jaki miś kolekcjonerami - powiedział Hugh, lustrując spojrze niem dwóch młodych bogów siedzących naprzeciwko Mattie. - Co wy właściwie kolekcjonujecie, panowie? - Wszystko, co Mattie powie, że powinniśmy. - Pierwszy mężczyzna odpowiedział Hugh spojrzeniem. Zaczął od sa mych stóp i powoli dotarł do szerokich ramion. - Ona ma bajeczny gust, sam pan rozumie. Jeśli Mattie nam coś radzi, 317 JayneAnn Krentz omyłka nie wchodzi w grę. Niech pan siada z nami, jeśli pan ma ochotę. - Dziękuję, właśnie miałem to zrobić - oświadczył Hugh, coraz bardziej poirytowany. Opadł na krzesło obok Mattie i popatrzył bykiem na całą trojkę. Mattie uśmiechnęła się radośnie. - Hugh, to są panowie Ryan Turner i Travis Preston. Obe cnie robią fortunę jako maklerzy giełdowi. Rozsądnie zdecy dowali wycofać się z tego rynku, póki są na dużym plusie, i spróbować zajęcia z większą klasą. - To prawda? - Hugh powątpiewająco uniósł brwi. - A co planują, żeby nadal moc się wbijać w te szpanerskie ubranka? - Panowie przejmują moją galerię. Poznaj nowych właści cieli Sharpe Reaction. - Niewątpliwie bardzo mi miło - powiedział Travis, po nownie zatrzymując spojrzenie na szerokich ramionach Hugh. - Mnie też, doprawdy-bąknął Ryan. -Mattie, mojadroga, pani ma wyśmienity gust. - Dobra, jedno zmartwienie mniej - stwierdził filozoficz nie Hugh. - Słucham?-zdziwiła się Mattie. - Kiedy Suzanne powiedziała, że znajdę cię tutaj z dwoma prawdziwymi przystojniakami, zaniepokoiłem się. Pomyśla łem nawet, że będę musiał stanąć w obronie twojej cnoty. - O Boże - powiedział Ryan. - Uwielbiam taką męską postawę. A ty, Travis? Taką pierwotną dzikość. - Nie wiedziałeś? - spytał Travis z udanym zdziwieniem. - To jest facet Ariel Sharpe z Okresu Żywiołu. - Ach, to wszystko wyjaśnia - odetchnął Ryan. Hugh popatrzył na Mattie. - Wiesz co? Chyba już mam dość cudów wyrafinowanego życia w wielkim mieście. Czas jechać do domu. - Owszem - zgodziła się Mattie. - Też tak myślę. W dniu wyjazdu na Saint Gabriel Mattie zbudziła się przed świtem. Przeciągnęła się i leniwie otworzyła oczy, świa doma tego, że Hugh, leżący obok niej, promieniuje męsko ścią i ciepłem. Zerknęła na zegar i dotknęła ramienia męża. - Hugh? 318 Dobić do brzegu - Nie śpię, mała. - Otoczył ją ramieniem i przyciągnął do swego nagiego torsu. Potem popatrzył na nią sennie i bardzo seksownie, z typowo męskim zadowoleniem. - Która go dzina? - Wpół do piątej. - Czas wstać. Musimy zdążyć na samolot. Mattie uśmiechnęła się. Przypomniała sobie znamienne słowa, które wypowiedziała prawie rok temu. Teraz je powtó rzyła: - Weź mnie z sobą, Hugh. Bardzo cię kocham. Proszę cię, weź mnie z sobą. Pogłaskał ją i pocałował w usta. - Nie wiesz, mała, że nie mógłbym wyjechać bez ciebie? Jesteś całym moim światem. Tym razem oboje wsiedli o szóstej do samolotu i odlecieli na wyspę Saint Gabriel, w przyszłość, ktdrą mieli wspólnie budować.