Card Orson Scott - Złodziej Wrót
Szczegóły |
Tytuł |
Card Orson Scott - Złodziej Wrót |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Card Orson Scott - Złodziej Wrót PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Card Orson Scott - Złodziej Wrót PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Card Orson Scott - Złodziej Wrót - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
ORSON SCOTT CARD
Magowie Mitheru Tom II
ZŁODZIEJ WRÓT
THE GATE THIEF
Przełożył Tomasz Wilusz
Rickowi Fentonowi i Gordonowi Lundriganowi
towarzyszom moich duchowych, moralnych i filozoficznych
poszukiwań i moim wzorcom pasterstwa
1.
LATAJĄCE DZIECI
Gdybyś wczesnym popołudniem pewnego listopadowego dnia zaparkował wóz przy barze
hamburgerowym Kenney’s w Buena Vista w Wirginii albo może wchodził do włoskiej
restauracji Nick’s czy grillbaru Todd’s, niewykluczone, że zerknąłbyś w górę, w kierunku
stojącej na wzgórzu szkoły średniej imienia Parry’ego McCluera. Mogłoby się tak zdarzyć.
Gdzieś spojrzeć trzeba, nie?
Możliwe, że zauważyłbyś coś wzlatującego w niebo z budynku szkoły. Coś wielkości i
kształtu, powiedzmy, ucznia. Może machającego rękami. I wierzgającego nogami - to bankowo.
Na pewno to człowiek.
Strona 3
Jak rakieta, w górę i w górę, aż znajdzie się jakiś kilometr nad Buena Vista. Wtedy na
chwilę zawisa w powietrzu. Dość długo, by zobaczyć i zostać zobaczonym.
A potem leci w dół. Pionowo w dół i nie, nie spada, pędzi ku ziemi tak szybko, jak szybko
się wznosił. Przy takiej prędkości ani chybi zginie.
Nie możesz uwierzyć, że to zobaczyłeś. Patrzysz więc jeszcze przez chwilę, przez kilka
sekund i zobacz! Znowu to samo! Jesteś za daleko, żeby stwierdzić, czy to ten sam dzieciak, czy
inny. Jeśli ktoś jest z tobą, łapiesz go za ramię, mówisz:
- Zobacz! Czy to człowiek? Dziecko?
- Gdzie?
- Na niebie! Nad szkołą, spójrz w górę, prosto w górę, mówię, widzisz to co ja?
Dzieciak spada na łeb na szyję ku szkole.
- Na pewno zginął - mówisz. - Nikt nie mógłby tego przeżyć.
I znów to samo! Pionowo w górę!
- Kurczę, niezła trampolina - mówi ten ktoś obok ciebie.
Gdybyś zauważył to odpowiednio wcześnie, zobaczyłbyś tę scenę powtórzoną jakieś
trzydzieści razy. A potem nagle koniec.
Myślisz, że oni wszyscy zginęli? No nie wiem, kto mógłby coś takiego przeżyć. Pójdziemy
sprawdzić? Nie jestem nawet pewien, czy to byli ludzie, mogły to być, sam nie wiem, manekiny
albo coś takiego. Wyszlibyśmy na głupków - hej, macie tu może grupę dzieciaków, które
katapultują się pionowo w górę i spadają z powrotem na ziemię? To nie mogło być to, co się
wydaje. Może powiedzą o tym w wieczornych wiadomościach.
Trzy różne osoby nagrały to na swoich smartfonach. Nie całe zdarzenie, tylko ostatnie pięć-
sześć wzlotów i upadków; jeden facet zarejestrował aż piętnaście. Nie były to wysokiej jakości
nagrania, co tylko przydało im wiarygodności. Wszystkie trzy zostały rozesłane pocztą
Strona 4
elektroniczną. Wszystkie trzy trafiły na YouTube.
Liczne komentarze: „Lipa”. „Że też ludziom chce się kręcić takie badziewie”. „Widać, że
na każdego latającego manekina inaczej pada światło”. „Super. Nowe, fajne zastosowanie dla
starych figurek G.I. Joe”. Jak to zwykle bywa.
Lokalne stacje telewizyjne nie są znowu aż tak lokalne. Lynchburg. Roanoke. Staunton. W
nosie mają Buena Vista - ta mieścina nic nie znaczyła, nawet zanim umarła, tak myślą ludzie z
dużego miasta. Jeśli któreś z tych miast można nazwać dużym.
A nagrany materiał jest tak niewiarygodny, latające postacie tak małe, że na ekranach
telewizorów byłyby do niczego niepodobne. I wzbijały się tak wysoko, że w najwyższym
punkcie ich wzlotu widać tylko kropkę na niebie, nie ma już szczytów gór dla porównania. Jest
niebo, chmury i kropka - i weź poznaj, co to takiego. Ani chybi ptak. Albo złudzenie optyczne.
Dlatego w wiadomościach nic o tym nie mówią.
Jednak po świecie rozsianych jest kilka tysięcy ludzi, którzy doskonale wiedzą, co mogło
sprawić, że te dzieciaki latały. Pionowo w górę, pionowo w dół, niesamowicie szybko, a mimo to
ani słowa w mediach o martwych uczniach szkoły średniej w Wirginii. O tak, ci ludzie
rozumieją, co się dzieje.
To działanie siły wyższej. Nie Boga. Jednego z bogów.
A przynajmniej ludzie nazywali ich bogami w dawnych czasach, kiedy Zeus, Merkury,
Thor, Wisznu, Borvo, Mitra i Pekelnik czczeni byli wszędzie tam, gdzie mówiono językami
indoeuropejskimi.
Dziś nikt ich bogami nie nazywał, ale wciąż istnieli. Słabsi niż dawniej, bo nie mogli już
korzystać z Wielkich Wrót, którymi niegdyś przenosili się z Ziemi na Westil i z powrotem,
ogromnie zwiększając swą moc.
Tylko mag wrót mógł w okamgnieniu wysłać kogoś z jednego miejsca w drugie, ale
Strona 5
magów wrót nie było na tym świecie od 632 roku naszej ery, kiedy to ostatni Loki Skandynawów
zniszczył wszystkie wrota na Ziemi, zniknął w ostatnich Wielkich Wrotach i zamknął je za sobą.
W osadzie rodziny Northów, raptem kilka kilometrów od Buena Vista, jeden z dzieciaków
zobaczył najdłuższe wideo na YouTube już kilka godzin po tym, jak pojawiło się w sieci, i
niespełna dwadzieścia minut później najpotężniejsi magowie rodziny władowali się do pikapa i
pojechali do szkoły imienia Parry’ego McCluera. Wiedzieli, że za tym, co się wydarzyło, stał
Danny North, Danny, syn Odyna i Gerd, chłopak, którego wszyscy uważali za drekkę, dopóki
pewnego dnia nie zniknął.
Teraz przekonali się, że nie uciekł tak daleko, jak sądzili. I że wcale nie był drekką, tylko
magiem wrót. I to silnym. Bo wideo nie pokazywało kogoś, kto nagle pojawia się w powietrzu,
jak to zwykle przy korzystaniu z wrót było. Nie, na nagraniu widać, jak lecące postacie wznoszą
się w niebo. Poruszają się szybko, owszem, ale nie błyskawicznie. Można prześledzić cały ich
wzlot.
Czyli nie były to zwyczajne wrota. To była próba stworzenia Wielkich Wrót. Spiralnego
splotu wielu wrót naraz, wznoszącego się pionowo ku niebu. I nawet jeśli sięgały tylko na
wysokość kilometra, to i tak o jeden kilometr Wielkich Wrót więcej niż przez ostatnich
czternaście stuleci.
Niektórzy z bogów w tym pikapie jechali do szkoły imienia Parry’ego McCluera po to,
żeby znaleźć Danny’ego Northa i go zabić. Tak właśnie bowiem postępowało się z magami wrót
- rodzinie nie przynosili nic oprócz kłopotów i gdyby Northowie mieli maga wrót i darowali mu
życie, wszystkie rodziny zjednoczyłyby się przeciwko nim i tym razem nie dałyby im przetrwać
nieuniknionej wojny.
Northowie musieli pokazać zwłoki Danny’ego pozostałym rodzinom - tylko tak mieli
szansę przeżyć. Tego nauczyła ich historia.
Strona 6
Jednak reszta bogów w tym samochodzie miała zupełnie inny plan. Ojciec i matka
Danny’ego świetnie wiedzieli, że Danny jest magiem wrót - w nadziei na spłodzenie maga wrót
Gerd i Alf pobrali się, zanim Alf został głową rodziny i przyjął imię Odyn. Dwoje
najpotężniejszych magów od pokoleń: Gerd, magini światła posiadająca władzę nad
elektrycznością i światłem, i Alf, mag kamienia z dziwnym nowym darem do wnikania w
mechanizmy metalowych maszyn. Wszyscy się spodziewali, że ich dziecko będzie
nadzwyczajnie uzdolnione.
Gerd i Alf przestudiowali tablice genealogiczne i wiedzieli, że magowie wrót, jeśli już się
pojawiali - co zdarzało się rzadko - najczęściej byli potomkami par magów o całkowicie
odmiennych zdolnościach. Na przykład maga kamienia i magini błyskawicy albo maga wody i
magini ognia. I nigdy magów zwierząt. Mieli więc nadzieję. Tym silniejszą, że ich syn nie
wykazywał najmniejszego talentu magicznego - nawet nie potrafił wzbudzić klanta. Bo owszem,
mógł być nic niewartym, pozbawionym mocy drekką; ale mógł też być magiem wrót,
niezdolnym wzbudzić klanta dlatego, że jego zewnętrzne ja podzielone było między wszystkie
potencjalne wrota, które mógł stworzyć w swoim życiu.
I rok temu, kiedy Danny uciekł z domu - i zanim zdołał się za bardzo oddalić - Thor
porozmawiał z nim przez swojego klanta i potwierdził, że tak, Danny stwarza wrota, i tak,
nareszcie wie, kim jest.
Dlatego bogowie w tym samochodzie podzieleni byli na dwa równe obozy: tych, którzy
zamierzali zamordować Danny’ego, zanim zdąży zrobić wrota i uciec, i tych, którzy byli
zdeterminowani wykorzystać jego moc z pożytkiem dla rodziny.
Spóźnili się. Danny już stworzył Wielkie Wrota, a Złodziej Wrót ich nie pożarł. Danny
miał przyjaciół - sieroty nienależące do żadnej z rodzin - i kilkoro z nich przeszło przez Wielkie
Wrota tam i z powrotem. W ten sposób posiedli moc, jakiej się nikt nie oprze. Northowie ponieśli
Strona 7
całkowitą, sromotną klęskę i zostali odesłani do domu.
Jednak żaden z nich nie zginął. To, że Danny i jego przyjaciele nie wyrządzili im poważnej
krzywdy, było dobrym znakiem. Może jeszcze da się coś wykombinować - zwłaszcza jeśli
wyeliminują frakcję Northów, która wciąż pragnie śmierci Danny’ego. Czasy się zmieniły, wujku
Zog! Nie możemy zabić naszego maga wrót, dziadziu Gyish!
Musimy przekonać Danny’ego, żeby pozwolił nam przejść przez Wielkie Wrota!
Widzieliście, jaką moc zyskali jego przyjaciele - siostra krów strąciła twojego orła z nieba, Zogu!
Prosty przyjaciel kamieni otworzył w ziemi szczelinę, która połknęła nasz samochód!
Wyobraźcie sobie, czego dokona Odyn ze swoją władzą nad metalem i maszynerią, jakie cuda
Gerd będzie robić z elektrycznością, kiedy przejdą przez Wielkie Wrota.
I wyobraźcie sobie, co zrobią nam pozostałe rodziny, jeśli Danny pozwoli im przejść przez
Wielkie Wrota przed nami. Nie, to nie powód, żeby go zabić - zresztą jak mielibyśmy się do
niego choćby zbliżyć? Dostał ostrzeżenie, jest przygotowany, ucieknie przez wrota i tyle. Znacie
stare opowieści. O skrzydlatych sandałach Merkurego, o siedmiomilowych butach - magowie
wrót mogą się ulotnić, jak tylko wyczują zagrożenie z waszej strony, albo wyrosną wam nagle za
plecami i was zabiją, zanim się obejrzycie.
Magowie wrót są chytrzy! Jak już posiądą pełną moc, nie sposób ich zabić. Nawet
gdybyście jakimś cudem niepostrzeżenie się do nich podkradli, przejście przez wrota leczy
wszelkie rany. Nie stanowimy zagrożenia dla maga wrót. Potrzebujemy go - żywego i po naszej
stronie. Dlatego musimy z nim pomówić. Odwołać się do jego lojalności względem rodziny.
A jeśli dalej będziecie nastawać na jego życie, nie pozostanie nam nic innego, jak tylko
zakopać was na Hammernip Hill. Dla dobra rodziny.
Rozumiecie, tak, na pewno - sami postąpilibyście tak samo. Na świecie jest mag, który
stworzył Wielkie Wrota i wyszedł cało ze starcia ze Złodziejem Wrót. I tym magiem jest nasz
Strona 8
Danny. Zna nas, wśród nas dorastał. Jego korzenie tkwią w naszym ogrodzie. Musimy położyć
na to nacisk. Ściągnąć go do nas z powrotem. Nie drażnić go idiotycznymi zamachami na jego
życie. Rozumiecie? Zostawicie go w spokoju? Będziecie go strzec? Zaprzyjaźnicie się z nim?
Tak, teraz tak mówicie, ale czy możemy wam zaufać? Trzymajcie się od niego z dala.
Niech Odyn i Gerd z nim pertraktują. Albo Thor. Czy Mook i Lummy. Ludzie, których lubi i
którym ufa. Nie pokazujcie mu się na oczy. Chcemy, żeby zapomniał o tym, jak podle go
traktowaliście, kiedy dorastał.
*
Northowie nie byli jedyną rodziną, która zobaczyła te filmiki na YouTube - po prostu mieli
do Danny’ego najbliżej. Ilirowie na przykład już wcześniej wiedzieli, że w rodzinie Northów jest
mag wrót. Dlatego stale Northów szpiegowali.
I kiedy zaginęła ich własna poszukiwaczka wrót, Hermia, podejrzenia Ilirów się
potwierdziły. Przez pewien czas sądzili, że mag wrót Northów ją zabił - przeniósł wrotami na dno
oceanu albo w kosmos. Pewnego dnia jednak wypatrzył ją jeden z ich klantów - była cała i
zdrowa, i korzystała z wrót.
A teraz te filmiki na YouTube potwierdziły, że mag wrót Northów jest potężny - że jest
Ojcem Wrót, zdolnym samodzielnie, albo może z pewną pomocą Hermii, stworzyć Wielkie
Wrota - przyszedł więc czas, by ściągnąć Hermię z powrotem na łono rodziny. Istniało spore
prawdopodobieństwo, że maga wrót Northów da się przekabacić, zwerbować do rodziny
Argyros. Hermia była narzędziem, które im to umożliwi. Które pozwoli magom ilirskim przejść
na Westil i z powrotem.
Jak już magowie odzyskają pełną moc, któż im się przeciwstawi?
Pozostawione samym sobie przez czternaście stuleci, drekki narobiły nielichego bałaganu i
nie rokowały poprawy. Czas, by Ziemią znów władali bogowie.
Strona 9
2
NAZAJUTRZ
Wcześnie rano, kiedy trener Lieder był jeszcze w domu, Danny przybiegł do niego z
małego domku, w którym mieszkał sam. Mógł przejść tu wrotami, ale to obróciłoby w kpinę
decyzję, którą podjął zeszłego wieczoru po konfrontacji z własną rodziną: by już nigdy nie
stwarzać wrót w szkole. Teoretycznie dom Liedera to nie szkoła, ale skoro tę obietnicę złożył
samemu sobie, kogo w ten sposób miałby oszukać?
Poza tym tej nocy prawie nie zmrużył oka. Przebieżka na rześkim - a raczej zimnym -
porannym powietrzu dobrze mu zrobiła. Kiedy chcesz być w pełni przytomny, a nie rozdygotany,
jogging działa lepiej od kawy.
Zapukał lekko. Nie nacisnął dzwonka, bo a nuż któryś z domowników jeszcze spał.
Zaczekał cierpliwie, zanim ponowił pukanie. Tym razem drzwi się otworzyły.
Trener Killer - przepraszam, trener Lieder - stanął na progu w całej swojej roznegliżowanej
chwale. Najwyraźniej sypiał w bokserkach i starym T-shircie - nikt nie przebrałby się w taki strój
z samego rana. Miał zapuchnięte oczy, był spięty, zaniepokojony. To Danny’ego zaskoczyło, bo
w szkole Killer zwykle okazywał tylko dwa uczucia: pogardę i gniew. Teraz wydawał się
bezbronny, jakby coś go zraniło albo zranić mogło; jakby był w żałobie albo spodziewał się, że
wkrótce będzie.
- Ty - powiedział Lieder. I w tej chwili pogarda powróciła.
Danny spodziewał się, że trener jakoś skomentuje incydent z liną wczoraj na wuefie. On
jednak stał i milczał.
- Sorze, wiem, że pora jest wczesna - powiedział Danny.
- Czego chcesz?
Cóż, jeśli zamierzał udawać, że nic się nie stało, Danny nie miał nic przeciwko. Tyle że
Strona 10
teraz musiał wymyślić jakiś powód swojej wizyty. Jeśli nie chęć zminimalizowania szkód
wyrządzonych demonstracją jego boskich mocy w sali gimnastycznej, co innego mogło go tu
sprowadzić?
- Tak sobie pomyślałem, że może sor zmierzyłby mi czas.
Lieder był zaskoczony, nieufny. Po tylu miesiącach, w ciągu których Danny na złość nie
dawał mierzyć czasu swoich najszybszych biegów, to naturalne, że zwietrzył podstęp.
- Znudziły mi się te gierki - tłumaczył Danny. - Jestem w szkole średniej. Powinny mnie
obchodzić sprawy szkoły średniej. - I z chwilą ich wypowiedzenia te słowa stały się prawdą.
Może fajnie będzie być w szkolnej drużynie lekkoatletycznej, nawet jeśli Lieder to skończony
palant.
- Takie jak budzenie swoich nauczycieli? - spytał Lieder zimno.
Naprawdę jeszcze spał? Pora była wczesna, ale wydawałoby się, że ktoś, kto o siódmej
miał poprowadzić pierwszy tego dnia trening, powinien już wstać i się ubrać.
- Odmierzyłem krokami sto metrów - powiedział Danny. Tak naprawdę częścią jego daru
było doskonałe wyczucie odległości, z dokładnością do trzydziestu centymetrów na dystansie stu
metrów albo trzech milimetrów na dystansie metra. - Ma sor zegarek?
Lieder uniósł lewy nadgarstek.
- Jestem trenerem, noszę stoper.
Danny lekko potruchtał na miejsce startu.
- Gotowy? - zapytał.
Lieder, wyraźnie poirytowany, położył palec na ustach. Potem przysunął prawą dłoń do
stopera, spojrzał na Danny’ego i kiwnął głową.
Danny zerwał się do sprintu. Sto metrów to niedużo - nie musiał oszczędzać sił ani nic
takiego. Dał z siebie wszystko - a przynajmniej wszystko, na co go było stać o wpół do siódmej
Strona 11
rano po nieprzespanej nocy.
Kiedy znalazł się na wysokości ścieżki prowadzącej do drzwi Liedera, przerwał piersią
wyimaginowaną taśmę, zwolnił do truchtu, zatrzymał się i spojrzał na trenera wyczekująco.
- Możesz pobiec jeszcze raz? - spytał Lieder.
- Parę kilometrów? - spytał Danny.
- Wystarczy te sto metrów.
Chłopak potruchtał z powrotem na miejsce startu, zaczekał na skinienie głową, znów
pobiegł. Za wyimaginowaną linią mety zwolnił, ale tym razem zatrzymał się dopiero na ganku
Liedera.
- To co, załapię się do drużyny lekkoatletycznej?
- Na próbę - powiedział Lieder.
- Nie jestem jeszcze wystarczająco szybki? Czy sor chce, żebym trochę pocierpiał za karę,
bo do tej pory byłem takim palantem?
- Wszystkich na początku biorę na próbę, żeby zobaczyć, czy potrafią słuchać trenera.
- Czyli jednak nie jestem szybki?
- Nawet najszybsi mogą być jeszcze lepsi - stwierdził Lieder. - Szybkim biegaczom warto
poświęcić czas.
- Niech mi sor powie. Nadaję się?
- Będziesz w pierwszej drużynie. A teraz dasz mi dokończyć śniadanie?
Danny uśmiechnął się szeroko.
- Proszę bardzo - powiedział.
Lieder zamknął za sobą drzwi.
Kiedy Danny ruszył z powrotem w stronę ulicy, drzwi Liedera otworzyły się znowu.
- A ty jadłeś śniadanie?
Strona 12
- Nie jadam śniadań - rzekł Danny.
- Od dzisiaj to się zmieni. Moi sportowcy muszą jeść.
- Nie jestem sportowcem. Jestem biegaczem.
Lieder stał w drzwiach ze srogą miną, ale wyraźnie się wahał.
- Muszę być lekki, jeśli mam być szybki - wyjaśnił Danny.
- Albo jesteś w drużynie, albo nie. - Lieder zerknął w głąb domu, po czym znów odwrócił
się do Danny’ego. Jego mina wróżyła, że bez kłótni jednak się nie obejdzie.
Danny widział, że Lieder chciał go skrzyczeć. Coś jednak kazało trenerowi milczeć. W
domu był ktoś, kogo nie chciał obudzić. Albo ktoś, przy kim nie chciał krzyczeć na dziecko.
- Proszę posłuchać, panie Lieder - powiedział Danny. - Chcę się przydać drużynie. Ale nie
należę do pana. Zmierzył mi pan czas. Jeśli w pańskiej ocenie jest na tyle dobry, że mogę
startować w zawodach, to będę pod pana kierunkiem startował. Będę słuchał pana rad i starał się
być coraz lepszy. Będę pracował nad siłą i wytrzymałością. Będę robił wszystko, co ma sens. Ale
nie będzie mi pan mówił, co mam jeść, ani zarządzał moim czasem. Jak będę mógł, przyjdę na
trening, jak nie, to nie, i nie będę się z tego tłumaczył.
- Wobec tego zapomnij o sprawie - rzekł Lieder. - Nie potrzeba mi takich bezczelnych
gnojków jak ty.
- Jak sor chce - odparł Danny. - Przedstawiłem propozycję, sor ją odrzucił. Teraz pan
Massey nie będzie miał się do mnie o co przyczepić.
- Nie przedstawiłeś żadnej propozycji, do cholery - powiedział Lieder jeszcze ciszej i
wyszedł o krok za próg. - Jak jesteś w drużynie, obowiązują cię te same reguły co wszystkich.
A zatem chce mnie nadal, pomyślał Danny. Musiałem mieć naprawdę niezły czas.
- Rozumiem, dlaczego sor nie chce, żeby jeden uczeń mógł liczyć na specjalne traktowanie
- powiedział. - Ale ja nie mam wyboru. Nie jestem panem swojego czasu. Bywa, że w ostatniej
Strona 13
chwili się dowiaduję, że muszę gdzieś być. Nie ja o tym decyduję i jeśli opuszczę trening, nie
chcę wysłuchiwać jakichś bzdurnych kazań na ten temat.
- W takim razie żegnam. Dzięki, że mnie obudziłeś, gnojku.
- W porządku. - Danny ruszył w stronę ulicy.
- To jeszcze nie koniec - rzucił Lieder.
Danny zawrócił i podszedł do ganku.
- Dla mnie tak - powiedział.
- Jesteś uczniem. Jeśli rodzice nie usprawiedliwią każdej twojej nieobecności, nie będziesz
mógł sobie bezkarnie znikać wtedy, kiedy ci się podoba.
- W ciągu dnia jestem w szkole - zaczął tłumaczyć Danny. - Nie opuszczam lekcji. Ale
przed szkołą i po szkole mam rozmaite zajęcia. Zaproponowałem, że część tego czasu poświęcę
drużynie lekkoatletycznej, tyle, ile zdołam. To sorowi nie wystarczyło. Rozumiem to; nawet się z
sorem zgadzam. Nie ma dla mnie miejsca w drużynie. Ale na tym koniec. Dość gadania na ten
temat. Pozwoliłem sorowi zmierzyć mi czas i sor uznał, że nie jestem aż tak potrzebny drużynie,
by przyjąć mnie na warunkach, na jakich skłonny byłbym w niej występować.
- Za kogo ty się masz?! - spytał Lieder podniesionym głosem. Wreszcie wyłaził z niego
tyran. - Gadasz, jakbyś się uważał za gwiazdę światowego formatu, negocjującą z zawodową
drużyną. Jesteś nieletni, jesteś uczniem, zgodnie z prawem musisz chodzić do szkoły, a w szkole
ja, nauczyciel, mam nad tobą władzę.
- Co się dzieje? - Za plecami Liedera rozległ się słaby głos. Kobiecy... chyba. Tak
ochrypły, że trudno byłoby określić płeć mówiącego, lecz trener obrócił się, odsłaniając staruszkę
w przedpokoju.
Słaba kobieta - taką łatwo tyranizować, pomyślał Danny.
Ale nie, Lieder przecież starał się jej nie przeszkadzać. I teraz, kiedy Danny przyjrzał jej się
Strona 14
uważniej, zobaczył, że ta kobieta nie jest stara. Nie jego matka, jak uznał w pierwszej chwili.
Wyglądali raczej jak mąż i żona. Tyle że ona była strasznie mizerna. Musiało dolegać jej coś
bardzo poważnego, szlafrok wisiał na niej, jakby dziecko ubrało się w sukienkę dorosłej kobiety.
Rak, pomyślał Danny. W domu Lieder opiekuje się żoną umierającą na raka. Potem idzie
do szkoły i wyładowuje się na uczniach.
Wczoraj pastwił się nad Halem i dlatego Danny zrobił ciąg wrót - żeby pomóc kumplowi
wdrapać się po linie pod sufit sali gimnastycznej. Ciąg wrót, które splotły się ze sobą i okazały
się początkiem Wielkich Wrót.
Za łatwo było przyjąć, że Lieder stał się tyranem z powodu umierającej żony. Takie
zachowanie przychodziło mu zbyt naturalnie, to był nawyk, element jego osobowości. Pewnie
tyranem był zawsze. Tyle że teraz jest tyranem, który ma poza tym jakieś zmartwienie.
- Nic się nie dzieje, Nicki - rzekł Lieder.
- Dlaczego nie zaprosisz tego chłopca do środka? - spytała kobieta w szlafroku. - Nie
widzisz, jaki jest zmarznięty?
- Nie trzeba - żachnął się Danny.
- Nie trzeba - powtórzył za nim Lieder.
- Wejdź, napij się kakao - powiedziała Nicki.
- Musi iść do szkoły - zauważył Lieder. - Ja też.
Danny jeszcze przed chwilą skłonny był odrzucić zaproszenie, ta pani jednak nalegała i
siedzący w nim psotnik nie mógł nie skorzystać z pretekstu do dobrej zabawy. Poza tym był
zmęczony, zmarznięty i wkurzony na Liedera.
- Właściwie... w szkole muszę być dopiero o wpół do dziewiątej. Nie jestem w żadnej z
drużyn, które trenują przed lekcjami.
- Nie zalecam picia kakao moim sportowcom - zaoponował Lieder.
Strona 15
- Traktuję je jako napój energetyzujący - rzekł Danny. - No i chętnie się trochę rozgrzeję.
- W takim razie wejdź - powiedziała Nicki.
Kiedy Danny mijał Liedera w drodze do drzwi, trener chwycił go mocno za bark i z furią
wysyczał mu w ucho:
- Nie wejdziesz do mojego domu.
- Co? - zapytał Danny. - Nie dosłyszałem.
Lieder nie zwalniał uścisku.
- Dosłyszałeś - szepnął.
Danny przemieścił się wrotami o dwa centymetry. Jeszcze wczoraj rano nie umiałby tego
zrobić - stworzyć wrót i nasunąć ich na siebie tak ściśle, by wchłonęły tylko jego ciało i ubranie,
nie rękę Liedera. Jednak wrota, które zeszłego wieczoru ukradł Złodziejowi Wrót, składały się z
zewnętrznych ja setek magów wrót, oni zaś wszyscy byli za życia psotnikami o większych
umiejętnościach niż Danny. Zdołał te zewnętrzne ja zamknąć w swoim skarbcu serca - w swoim
schowku - i mógł w pewnym stopniu korzystać z wiedzy ich dawnych właścicieli, a przynajmniej
z ich doświadczenia, odruchów, nawyków i zdolności.
Musiał sobie je wszystkie nieświadomie przyswoić, bo nawet o tym nie pomyślał, po prostu
to zrobił.
Gdybym to potrafił rok temu, w Waszyngtonie, nie miałbym kłopotu z bandziorem, który
złapał Erica na zapleczu tamtego sklepu.
Zdarzyło się jednak coś jeszcze, coś, czego Danny nie przewidział. Kiedy przeniósł się
wrotami o dwa centymetry, nie zabierając ze sobą mocno zaciśniętej dłoni Liedera, jego ciało
znalazło się dokładnie tam, gdzie palce Liedera. Palce te zostały wyparte z tego wycinka
przestrzeni tak błyskawicznie, że kości nie tyle się połamały, ile obróciły w proch.
Danny usłyszał zduszony okrzyk bólu, zobaczył bezwładnie zwisające, jakby puste w
Strona 16
środku palce i od razu pojął, co się stało. Zanim zduszony okrzyk Liedera mógł przejść w
rozdzierający wrzask, Danny nasunął wrota na jego ciało, uzdrawiając go.
Lieder nie czuł już bólu, ale go pamiętał. Bardzo wyraziście.
- Niech sor nigdy więcej mnie tak nie dotyka - powiedział Danny.
- Chodź, tatusiu, usiądź z nami! - zawołała Nicki z głębi domu. Najwyraźniej wciąż mówili
do siebie per „mamuśko” i „tatusiu”, choć ich dzieci pewno już dorosły. - Masz czas. Dzieciaki
będą biegać rundki dookoła boiska, dopóki nie przyjdziesz.
Danny wiedział, że dzieciaki będą siedzieć i gadać albo drzemać, ale nie zamierzał
pozbawiać Nicki złudzeń. Musiał zająć się Liederem, na którego twarzy wciąż malowały się szok
i przerażenie wywołane doznanym bólem.
- Niczego się sor nie nauczył? - spytał łagodnie. - Czy to się sorowi podoba, czy nie,
najrozsądniej jest zejść mi z drogi.
- To mój dom - szepnął Lieder.
- A to, co sor ściskał, to mój bark - powiedział Danny. - Nietykalność osobista, trenerze.
I wszedł do domu Liedera.
Trener został na zewnątrz. Bez wątpienia usiłował rozgryźć, co się stało. Jak on to odczuł?
Na pewno niezwykle boleśnie - ale czy zrozumiał, że kości jego palców na chwilę zmieniły się w
drobne, potrzaskane kawałeczki w obwisłych workach skóry? Czy poczuł, że chłopak w
mgnieniu oka przesunął się o dwa centymetry, czy po prostu odniósł wrażenie, że wyrwał mu się
z niewiarygodną siłą?
Danny szybko znalazł kuchnię. Kakao najwyraźniej było gotowe jeszcze przed jego
przyjściem, bo Nicki właśnie rozlewała je do trzech filiżanek. Robiła to powoli. Trzymała
dzbanek oburącz. Drżał w jej uścisku. Danny wręcz czekał, kiedy wyśliźnie się z jej palców.
To nie było rozmyślne ani zaplanowane. Raczej odruch, tak jakby Danny zobaczył dzbanek
Strona 17
wysuwający się z jej dłoni, i skoczył naprzód, żeby go złapać. Tylko że ani ona nie upuściła
dzbanka, ani on nie próbował chwycić go rękami. Nasunął wrota na chorą kobietę i przeniósł ją o
nie więcej niż grubość włosa.
Odczuła to jako dreszcz.
- Mróz przeszedł mi po kościach - powiedziała z cichutkim śmiechem, po czym drgnęła,
jakby spodziewała się ataku kaszlu.
Ale wrota ją uzdrowiły. Tak było zawsze. Przejście przez wrota leczyło każdą dolegliwość,
jeśli tylko delikwent miał wszystkie członki w komplecie i nie był zupełnie martwy.
Nie żeby od razu nabrała krzepy - na pozór nic się w niej nie zmieniło. Tyle że dłonie
trzymające dzbanek przestały drżeć, policzki się zarumieniły i w ogóle Nicki nie wydawała się
już tak krucha.
- Dziwne - powiedziała, dalej nalewając kakao. - Przeszedł mnie zimny dreszcz, a teraz
nagle zrobiło mi się ciepło. Nie pamiętam, kiedy ostatnio było mi ciepło.
- Tak to jest, jak się ma piec w domu - zauważył Danny. - W jednej chwili człowiekowi
zimno, w następnej gorąco. No i proszę nie zapominać, że ma pani w rękach dzbanek gorącego
kakao.
- Jasne - zgodziła się. - Nic dziwnego, że mi ciepło! Powinno mi być wręcz gorąco.
- Bardzo dziękuję za poczęstunek - rzekł Danny. - Normalnie nie jem śniadania, ale dzisiaj
jest taki ziąb, że nawet porządna przebieżka nie rozgrzała mnie tak jak zwykle.
Zaśmiała się i odstawiła dzbanek. Filiżanki były pełne. Zasłoniła usta.
- Nie wiem, czemu się zaśmiałam. Nie powiedziałeś nic śmiesznego.
- Ale powiedziałem to w śmieszny sposób - stwierdził Danny.
- W ogóle zabawnie mówisz.
- Trochę mieszkałem w Ohio, ale nie wiedziałem, że nabrałem tamtejszego akcentu.
Strona 18
- Nie, nie chodzi o akcent. Mówisz tak, jakbyś rozumiał dowcip, ale nie oczekiwał, że
zrozumiem go ja. Lecz chyba teraz go zrozumiałam. Zabawne, co?
Danny uprzytomnił sobie, że ta dłoń na jej ustach, to, jak ta kobieta patrzy na filiżanki
zamiast na niego - że to oznaki nieśmiałości.
Widział takie zachowania na co dzień, ale nie u osób dorosłych. Nie, widział je w szkole. U
dziewczyn, kiedy rozmawiał z nimi jakiś chłopak. Chłopak, który im się podobał, może nawet
bardzo, i nie mogły uwierzyć, że zwrócił na nie uwagę.
To nie jest żona trenera Liedera, pomyślał Danny. To jego córka.
Nazywała go tatusiem nie zwyczajem starego małżeństwa, tylko dlatego, że naprawdę był
jej ojcem.
- Mogę zapytać, ile masz lat? - spytał.
- Zgadnij. - Chyba nie lubiła tego pytania.
- Nie mogę zdecydować, czy szesnaście, czy osiemnaście.
- Siedemnaście ci z jakiegoś powodu nie pasuje? - W jej głosie słychać było ulgę. Od
dawna nikt jej nie powiedział, że wygląda tak młodo. Bo i jakim cudem?
- Siedemnaście lat to taki nijaki wiek - powiedział Danny. - Jak masz szesnaście lat,
możesz wyrobić sobie prawo jazdy, jak osiemnaście, możesz głosować.
- Siedemnastolatków wpuszczają na filmy dla dorosłych - zauważyła Nicki. - Nie żebym
gdziekolwiek chodziła.
- Nie żeby było tu kino, do którego warto chodzić - dodał Danny.
- Nie w Buena Vista - zgodziła się Nicki. - Ale w Lexington jest. Po prostu... rzadko
wychodzę z domu. Ostatnio nawet nie oglądam filmów w telewizji. Jakoś szybko mi się nudzą.
Zasypiam. Nie ma sensu wypożyczać filmu po to tylko, żeby cały przespać.
- Jesteś chora.
Strona 19
- Och, ja umieram - powiedziała. - Miewam lepsze i gorsze chwile. Akurat teraz zanosi się
na dobry dla mnie dzień. Bardzo dobry. Pewnie dzięki towarzystwu.
- Pyszne kakao - rzekł Danny.
- Tatuś kupuje mi tylko najlepsze. Z innymi obchodzi się szorstko, ale dla mnie jest dobry.
Bardzo. Czasem myślę sobie, że ja jedna znam go naprawdę. - Upiła łyk z filiżanki. - Wiem, że
był zły na ciebie. Dlatego podeszłam do drzwi.
- Dzięki, że mnie uratowałaś - powiedział Danny. - Zdaje się, że twój ojciec nisko ocenia
moją umiejętność pracy zespołowej.
- Świata nie widzi poza swoimi drużynami. Chce, żeby wszyscy dawali z siebie wszystko,
ale szkoła McCluera nie słynie z ambitnych uczniów. - Znów dotknęła swoich ust. - Nie do
wiary, że tak powiedziałam. Nie... nie byłam sarkastyczna od lat.
- Pora nadrobić zaległości - stwierdził Danny. - Myślę, że każdy powinien co najmniej raz
w tygodniu powiedzieć coś sarkastycznego. Oczywiście, ja wyrobiłem normę na wiele lat
naprzód.
- A ja jestem o całe lata do tyłu. Ale robi się późno. Nie chcę, żeby przeze mnie i moje
kakao wezwali cię na dywanik do wicedyrektora.
- Bardziej boję się trenera Liedera niż wicedyrektora. Zresztą kiedy wpadam w kłopoty,
zwykle mam rozmowę z dyrektorem Masseyem.
- Dla ciebie tylko to, co najlepsze - powiedziała Nicki.
- Albo dla niego tylko to, co najgorsze - stwierdził Danny.
Zaśmiała się, on też; jednak wstał i zaniósł ich filiżanki do zlewu. Filiżanka trenera Liedera
stała nietknięta na stole.
- Przykro mi, że znasz mojego ojca tylko z jego zrzędliwej strony.
- Dobrze wiedzieć, że ma też inne. Zakładam, że widziałaś je na własne oczy, a nie tylko
Strona 20
szerzysz pogłoski.
- To byłaby raczej plotka. - Chwila zawahania. - Zobaczymy się jeszcze?
- Wątpię - odparł Danny zgodnie z prawdą. - Twój ojciec chyba jest bardzo niezadowolony,
że przyjąłem twoje zaproszenie.
- A gdybym zaprosiła cię znowu?
- Trener ma broń?
- Tak, ale nie umie strzelać. Chyba kupił ją, żeby zamanifestować swoje poglądy
polityczne.
Albo na wypadek gdyby jakiś uczeń przyszedł go zabić ciemną nocą, pomyślał Danny.
- Dzięki za kakao. Bardzo się rozgrzałem.
- Ja też - powiedziała.
Dotarł do drzwi bez eskorty. Na zewnątrz, koło samochodu, czekał trener Lieder. Danny
spodziewał się bury, nauczyciel jednak zaproponował:
- Wsiadaj. Podwiozę cię do szkoły.
Danny usiłował zgłębić jego zamiary - czy mówił tak łagodnie tylko dlatego, że bał się, iż
usłyszy go Nicki? Potem jednak pomyślał: jeśli powie coś, co mi się nie spodoba, zawsze mogę
uciec wrotami.
Zaraz się skarcił w duchu. Zrobiłem dziś już troje wrót, a jeszcze dzień nie minął od czasu,
kiedy przysiągłem nie stwarzać wrót w Buena Vista.
Oprócz tych, które będą go przenosić na farmę Mariona i Leslie w Yellow Springs, i tych,
którymi Veevee przechodziła z Naples na Florydzie do jego domu i z powrotem. Jedne i drugie
odtworzył zeszłego wieczoru, kiedy odzyskał swoje wrota od Złodzieja Wrót.
W samochodzie trener Lieder był dziwnie cichy. Jednak gdy się odezwał, jego głos brzmiał
groźnie jak zawsze.