Bell Ted - Alexander Hawke 03 - Lewiatan
Szczegóły |
Tytuł |
Bell Ted - Alexander Hawke 03 - Lewiatan |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Bell Ted - Alexander Hawke 03 - Lewiatan PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Bell Ted - Alexander Hawke 03 - Lewiatan PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Bell Ted - Alexander Hawke 03 - Lewiatan - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
TED BELL
LEWIATAN
Przekład
KRZYSZTOF BEDNAREK MACIEJ PINTARA
Tytuł oryginału Pirate
Strona 2
Redakcja stylistyczna Eugeniusz Melech
Redakcja techniczna Andrzej Witkowski
Korekta Zofia Firek Renata Kuk
Ilustracja na okładce
Copyright © Wydawnictwo Amber
Opracowanie graficzne okładki Studio Graficzne Wydawnictwa Amber
Skład Wydawnictwo Amber
Druk
Fmidr, s r o , Ćesky Teśm
Copyright © 2005 by Theodore A Bell
By arrangement with Peter Lampack Agency, Inc
551 Fifth Avenue, Suitę 1613, New York, NY 10176-0187 USA
Ali nghts reseryed
For the Polish edition
Copyright © 2006 by Wydawnictwo Amber Sp z o o
ISBN 83-241-2576-0 978-83-241-2576-0
Warszawa 2006 Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp z o o 00-060 Warszawa, ul Królewska 27 tel
6204013,62081 62
www wydawmctwoamber pl
Dla Page Lee Hufty
Strona 3
Nieważne, czy to jest czarny kot, czy biały kot.
Jeśli potrafi łapać myszy, jest to dobry kot. Teng Siao-ping,
przewodniczący Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin,
grudzień 1978 roku
Z naszego punktu widzenia dominacja Zachodu od czasów odrodzenia
była błędem, który po pięciuset latach wkrótce zostanie naprawiony.
słowa wysokiego rangą funkcjonariusza Komunistycznej Partii Chin
skierowane do ambasadora Stanów Zjednoczonych, 2005 rok
Prolog
Marrakesz
Harry Brock spędził ostatnią godzinę wolności w raju, w cieniu palm,
popijając herbatę o zapachu pomarańczy. Siedział na trawie oparty o pień
drzewa i moczył obolałe nogi w chłodnej wodzie. Na powierzchni unosiły
się białe i żółte płatki kwiatów. Marokańczycy je uwielbiali.
Wsypywali je wszędzie, zwłaszcza do fontann i basenów rozsianych po
całej posiadłości. Piękne pokojówki rozrzucały je nawet na jego łóżku,
ilekroć wychodził do baru lub na spacer do hotelowego ogrodu, jak teraz.
Z głębokiego snu obudził go tego ranka daleki warkot motocykli gdzieś za
gajami pomarańczowymi. Chwilę później muezini zaczęli zwoływać
wiernych na modlitwę. Za oknami widać było wycelowane w niebo iglice
minaretów i białe kopuły meczetów.
Rzucił okiem na zegar. Spał szesnaście godzin. Upłynęła chwila, zanim
przypomniał sobie, gdzie jest.
Pobyt w tej eleganckiej rezydencji był dla niego o wiele za drogi, ale co
Strona 4
tam — jeśli wyjdzie z tego żywy, postara się, żeby było go na to stać.
Kawior na śniadanie? Czemu nie! Szampan? Należy mu się to, do cholery,
po tym, co przeszedł.
Zawsze mu się należało.
Włożył biały miękki płaszcz kąpielowy i zszedł na basen. Przepłynął sto
długości, potem wybrał się na spacer przez gaje cytrusowe z drzewami
uginającymi się pod ciężarem owoców. Uważał, żeby trzymać się za
wysokimi murami hotelu La Mamounia. I starał się nie oglądać przez
ramię co pięć sekund, choć w jego branży takie zachowanie było całkiem
naturalne.
Harry Brock był szpiegiem.Wydano na niego wyrok śmierci. Nie
dramatyzował zbytnio z tego powodu. Nic nadzwyczajnego. W tym
rejonie życie szpiegów było tanie.
Hotel w stylu art deco, położony w sercu pięknego śródmieścia
Marrakeszu, zbudowano w latach dwudziestych XX wieku. Prospekt w
pokoju Brocka informował dumnie, że w czasie II wojny światowej
spotykali się tutaj potajemnie Winston Churchill i Franklin Delano
Roosevelt. Można było sobie wyobrazić, jak siedzą skuleni w rogu baru
l'Orangerie i rozmawiają cicho przy dzbanku zimnego martini. W grudniu
jest to miejsce znacznie przyjemniejsze niż Waszyngton czy Londyn.
W tamtych starych dobrych czasach, w epoce Bogarta, kiedy wszystko
było jeszcze czarne i białe, bar hotelowy niewątpliwie stanowił raj dla
szpiegów. Istniały jeszcze wówczas jakieś zasady, a pocałunek był po
prostu pocałunkiem.
W obecnej sytuacji Harry'ego Brocka nie było nic godnego
pozazdroszczenia. Zbyt dużo znał różnych tajemnic. Musiał szybko
Strona 5
pozbyć się tego ciężaru. Facet w Waszyngtonie, dla którego teraz
pracował, generał Charlie Moore, pewnie uważał, że Harry Brock już nie
żyje. Harry musiał się z nim szybko zobaczyć, zanim ktoś rzeczywiście go
zlikwiduje. Odkrył coś bardzo ważnego. Dowiedział się, że starzy
europejscy przyjaciele Ameryki mają nowego cichego wspólnika —
Chiny.
Chłopcy z Pekinu stawali na głowie, żeby przeszkodzić Harry'emu w
przekazaniu tej rewelacji jego przełożonym. Chcieli go znaleźć i uciszyć,
zanim podniesie alarm.
Harry dziwił się, że jeszcze oddycha. Był żywym dowodem na to, że
człowieka jest dużo trudniej zabić, niż się wszystkim wydaje. Zbliżał się
do czterdziestki i choć może nie grzeszył mądrością, wciąż potrafił sobie
radzić. Jak dotąd.
Za dwie godziny z Marrakeszu odjeżdżał pociąg do Casablanki. Jeśli nadal
będzie mu dopisywało szczęście i nikt go nie zabije, wsiądzie do tego
pociągu. W piwnych, zaczerwienionych oczach Harry'ego widać
było zmęczenie. Został pobity — dosłownie i w przenośni. Z wyjątkiem
jego małego przyjaciela między nogami wszystko go cholernie bolało.
Do listy narzekań na swój stan fizyczny mógłby dopisać działanie
narkotyków, którymi go naszprycowali. Wpompowali w niego taki koktajl,
że szumiał jak jakaś cholerna linia wysokiego napięcia. Nie mógł się tego
pozbyć z organizmu.
Czas wejść do basenu.
Brock spędził kilka poprzednich nocy w dużo gorszych warunkach. Leżał
na ziemi pod gołym niebem, odmrażał sobie jaja i słuchał pierdzenia
swojego wielbłąda. Ominął dwa miasta otoczone murami, Goulmine i
Strona 6
Tiznit, i dotarł do pustynnego płaskowyżu u stóp pokrytych śniegiem gór
Atlas.
Wykończony, przywiązał swoje cuchnące zwierzę do kępy zarośli i osunął
się na skalisty grunt. Z góry widział zamglone światła i minarety
Marrakeszu, a dalej marokańskie wybrzeże. Spał mocno, obudził się o
wschodzie słońca i ruszył w dół.
Poprzedniego dnia o ósmej rano, po oddaniu śmierdzącego wielbłąda
porządnie wyglądającemu chłopcu, stanął z resztką pieniędzy przed ladą
recepcyjną. Ciemnooka piękność za komputerem posłała mu czarujący
uśmiech. Harry najpierw trochę się odświeżył w męskiej toalecie obok
holu hotelowego, zmywając ze swoich długich kasztanowych włosów kurz
z paru kontynentów. Z zarostem i ubraniem niewiele mógł zrobić, ale
poflirtował z recepcjonistką i dostał pokój z dużą marmurową wanną i
balkonem z widokiem na ogrody. W łazience stała miska z płatkami róży:
prawdziwy raj.
Był już tak blisko, a jednak tak cholernie daleko.
Usłyszał nad sobą hałas i spojrzał w górę. Do lądowania podchodził
odrzutowiec pasażerski Air France z kolejną grupą turystów, którzy z
Paryża przylecieli na weekend do ich dawnej kolonii, żeby zostawić kilka
tysięcy euro w sklepach z dywanami i nargilami. Dwie godziny na ziemi, a
potem wielki żabolot znów zabierze ich na pokład i odleci do domu.
Au rewir, mes amis. Pieprzone francuskie skurwiele. Kiedy sztabowcy
generała Moore'a i ludzie w pokojach na siódmym piętrze w Langley
usłyszą opowieść Harry'ego o tej męczącej przygodzie, nie uwierzą w to,
co teraz kombinują ich dawni „sojusznicy".
Brock też musiał zdążyć na samolot. Ale nie był to samolot rejsowy i
Strona 7
odlatywał z lotniska pozbawionego takich udogodnień jak pasy startowe.
Żeby złapać tę małą maszynę do opylania pól, Harry musiał najpierw
wsiąść do pociągu Marrakesz-Casablanca.
Międzynarodowy Port Lotniczy Brock, jak to żartobliwie określał,
znajdował się na pustyni, niecałe sześćdziesiąt kilometrów na północ od
Casablanki. Był wyschniętą oazą o nazwie Dasght-al Dar, w miejscu,
gdzie podziemne źródło tworzyło kiedyś wadi. Teraz pozostał tylko
zapomniany punkt na kilku starych mapach. Od ponad stu lat nie zaglądali
tam nawet najbardziej spragnieni poganiacze wielbłądów.
Dziś o osiemnastej, o zmroku, nieoznakowany dwumiejscowy dwupłat
wyląduje na twardym piasku.
Będzie czekał dziesięć minut. Jeśli w tym czasie z kępy palm przy oazie
nie wybiegnie ktoś, kogo pilot rozpozna, odleci sam. Harry miał tylko
jedną szansę.
Takich agentów CIA jak Brock nazywano NOC. Ten rzadko słyszany skrót
pochodził od słów „Not on Consular". Oznaczał, że jeśli taki facet zostanie
złapany, oficjalnie przestanie istnieć. Odejdzie w zapomnienie. Nazwisko
Brock nie figurowało na żadnej liście. Gdyby Harry zadzwonił kiedyś do
swojego szefa, w tym wypadku do Charliego Moore'a, przewodniczącego
Komitetu Szefów Połączonych Sztabów, i powiedział, że ktoś przystawił
mu pistolet do ucha, Charlie odrzekłby, że go nie zna i odłożyłby
słuchawkę. NOC, operujący za liniami wroga, był najgłębiej
zakonspirowanym agentem i w razie jego wpadki nikt się do niego nie
przyznawał.
NOC nie mieli uroczystych pogrzebów na cmentarzu Arlington.
Brock trzykrotnie wpadł w ręce wroga. Za drugim razem złapano go w
Strona 8
mieście Tiencin nad rzeką Haj-ho. Uciekł wtedy z chińskiego więzienia.
Uznał, że wytrzyma bicie i inne tortury najwyżej jeszcze jeden dzień, więc
przelazł przez mur. Dopadli go i próbowali wykończyć, ale znów im się
wymknął. Dotarł do rzeki. Stary doker miał go dostarczyć płaskodenną
łodzią do francuskiego frachtowca zakotwiczonego w zatłoczonym porcie.
Ale doker okazał się informatorem Chińskiej Armii Ludowo-
Wyzwoleńczej, jak każdy szczur w tym cholernym mieście. Brock musiał
go zabić. Podciął skurwielowi gardło ostrym nożem bojo-
10
wym i trzymał go pod cuchnącą wodą, dopóki trzydzieści zakrwawionych
srebrników nie pociągnęło go na dno.
Harry wziął płaskodenną łódź i sam popłynął w gęstej mgle do frachtowca,
odpychając się drągiem od dna rzeki. Tego nie uczą w Quantico ani na
Farmie, gdzie go wyszkolono. Powinni to włączyć do programu. Jeśli uda
mu się wrócić do domu, będzie musiał wrzucić taką propozycję do
skrzynki z sugestiami na siódmym piętrze.
Odnalazł właściwy statek bez pomocy Chińczyka. Chwycił się śliskiego
łańcucha kotwicznego, odepchnął nogą łódź i wspiął się na górę. Była
druga nad ranem. Znał trochę kapitana i wiedział, że o tej porze
marsylczyk Laurent będzie leżał pijany do nieprzytomności na swojej koi.
Brock podciągnął się na nadburcie i opadł cicho na pokład rufowy. Dotarł
bez przeszkód na mostek i wśliznął się do kajuty Francuza. Laurent
zasłonił bulaj kocem, zapewne chcąc rano odespać popijawę.
Wybacz, mon ami. Excusez moi, stary.
W środku było zupełnie ciemno.
I śmierdziało jak cholera. Ale Brock nie rozróżnił paskudnych zapachów w
Strona 9
kajucie kapitana. To był jego pierwszy błąd. Wziął z nocnego stolika
dzbanek wody, chlusnął Laurentowi w twarz i przystawił mu ostrze noża
poniżej zarośniętego podbródka. Facet cuchnął rybami, potem i dżinem.
Powinien się wykąpać.
— Kto był u ciebie? - zapytał go Brock.Jedną ręką przyciskał mu ramię,
drugą zagłębiał ostrze w miękkich fałdach luźnej skóry na jego brudnej
szyi.— Sypnąłeś mnie, skurwysynu! Dlaczego? Gadaj!
— Wal się, koleś! I tak już po mnie — wycedził Laurent przez zaciśnięte
pożółkłe zęby.
— Zgadza się — przytaknął Brock i utwierdził kapitana w tym
przekonaniu. Ledwo wytarł krew z noża i wsunął go do nylonowej pochwy
na kostce, uświadomił sobie, że spieprzył sprawę.
— Pan Brock? — odezwał się głos w ciemności. Brock pomyślał, że to
może być również jego koniec. Kibel! Nie sprawdził cholernego sracza!
Drzwi toalety były wcześniej zamknięte. Teraz otwarte. Zobaczył tam
jaśniejszy odcień szarości i faceta stojącego przy kiblu. Chryste! Dwóch
facetów!
Harry instynktownie odwrócił się bokiem, żeby stanowić mniejszy cel.
Zdążył już wyciągnąć swojego małego browninga Buck Mark. Miał
11
skromne umiejętności strzeleckie, ale na szczęście ten pistolet nadrabiał
jego braki. Uniósł rękę i nacisnął spust, celując w głowę faceta, gdy
niespodziewany cios dłonią złamał mu nadgarstek. Jasna cholera! Broń
upadła z hałasem na stalowy pokład, przeciwnik odskoczył w róg kajuty.
Harry oczywiście miał jeszcze nóż, ale schowany niewygodnie w pochwie
na kostce.
Strona 10
— Niech pan podniesie pistolet, Brock, włoży lufę do ust i trzyma ręce
nad głową.
Spluwa w ustach? Cholernie pomysłowi faceci.
— Jeśli to zrobię, nacisnę spust. - Jego mózg rozpryśnie się na ścianie.
Harry nie miał zamiaru wracać do Kucharza, faceta, który lubił zanurzać
mu głowę w garnku z wrzątkiem. Harry zawsze nosił przy sobie kapsułkę
z trucizną na takie okazje jak ta, ale nie chciał połykać tego świństwa,
dopóki nie zobaczy jak to wszystko się rozegra.
— Niech się panu przyjrzę, Trygon.
Pod takim pseudonimem figurował we wszystkich dokumentach agencji.
Każdy miał dwa nazwiska - inne na akcie urodzenia, inne w kartotece — i
jakiś durny kryptonim, na przykład Trygon. Cholera. Spędził w Chinach
sześć miesięcy, z czego dwa w więzieniu. Teraz miał nadzieję wreszcie się
stąd wynieść. Był jednak na tyle głupi, że zaufał Francuzowi.
Czy my nigdy niczego się nie nauczymy?
Usłyszał cichy trzask włącznika i rozbłysło światło pod sufitem. Buczące
jarzeniówki. W kajucie byli dwaj faceci. Elegancki chiński dżentelmen w
starannie wyprasowanej białej marynarce siedział na twardym
drewnianym krześle. Nogawki spodni khaki miał wpuszczone w
staromodne buty sznurowane do kolan, wypolerowane tak, że lśniły jak
lustro.
Był wysoki, jak na Chińczyka. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu,
proste czarne włosy, które opadały mu na czoło, jasnożółtą cerę, szare
oczy i długie rzęsy. Północny typ. Tybetański lub mandżurski. Gdzieś już
widział tę twarz. Oczywiście! Na zdjęciu w kartotece w Langley. Cholera,
ten gość był wręcz sławny w pewnych międzynarodowych kręgach
Strona 11
terrorystycznych.
Generał Sun-jat Moon. Harry dowiedział się o nim wielu różnych rzeczy w
ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Jak każdy dobry pracownik
12
operacyjny wywiadu, zwłaszcza przydzielony do przewodniczącego
Komitetu Szefów Połączonych Sztabów, Brock odrobił pracę domową.
Zanim zjawił się w Chinach, zapamiętał dokładnie każdą zmarszczkę na
twarzy tego człowieka. Wiedział, w których zębach ma plomby. Znał
nawet jego ulubiony film: Most na rzece Kwai.
Teraz to wszystko zaczęło mu się przypominać.
Generał Moon, pięćdziesiąt sześć lat, urodził się w mieście Cilin w
Mandżurii. Był wdowcem i miał dwie dorosłe córki bliźniaczki, które od
najmłodszych lat szkolono na agentki. Chodziły słuchy, że obie są
wysokiej rangi oficerami Te-Wu, chińskiej tajnej policji. Nie znano ich
obecnych miejsc pobytu, ale uważano, że obie działają w terenie.
Moon miał duże doświadczenie jako dowódca frontowy. Zrobił karierę w
wojsku. Ale co ważniejsze, był zastępcą szefa budzącego postrach Zarządu
Operacji Specjalnych Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. W Pekinie
znano go jako komunistycznego ekstremistę, zwolennika twardej linii.
Podlegało mu teraz ponad milion żołnierzy.
Moon był też zastępcą szefa Te-Wu. Twardziel. Harry nie potrafił sobie
nawet wyobrazić, jakim skurwielem musi być jego przełożony.
Dżentelmen, który zamierzał go teraz zabić, dowodził również 38.
Brygadą Pancerną, odpowiedzialną za masakrę studentów
demonstrujących na placu Tian'anmen w 1989 roku.
Pracowity facet.
Strona 12
Zadaniem Moona było tłumienie ruchów dysydenckich w Chinach. Brock
wyobrażał sobie, że jest to równie trudne jak praca w Kalifornijskiej
Komisji Kontroli Jakości Rodzynków, w której działał jego ojczym, zanim
przeszedł na emeryturę i osiadł w słonecznej Santa Rosa. Po prostu nie ma
aż tyle złych rodzynków. Ani tylu dysydentów w Chinach. Na placu
Tian'anmen wszyscy nauczyli się trzymać gęby na kłódkę. Nie zaszkodzi
tez zasłonić sobie oczy i zatkać uszy.
Kumpel Moona, paskudny kurdupel przypominający postać z horroru,
miał łysą czaszkę otoczoną tłustymi czarnymi lokami. Opierał się o ścianę
i gwizdał jakąś ładną melodię. Ten bandzior też zdążył zdobyć sobie
sławę. Był zabójcą z rynsztoków Hongkongu. Nazywał się Hu Su. Harry
dobrze zapamiętał to nazwisko. Kiedy powtarzał je w Departamencie
Stanu, próbował różnej modulacji głosu
brzmiało to jak pytanie, które Abbott mógłby zadać Costello. Who's who?
Kto jest kim?
Czterogwiazdkowi generałowie i cywile z Pentagonu w końcu zwrócili mu
uwagę, że to nie jest śmieszne.
Nie?
Z kartoteki Hu Su wynikało, że jest konsultantem asystującym przy
przesłuchaniach. Wyglądał jak orientalne wcielenie Petera Lorre'a,
występującego w kiepskim musicalu z Ringling Brothers. To on złamał
Harry'emu nadgarstek. Obaj celowali teraz w jego brzuch z
samopowtarzalnych pistoletów sansei kaliber 45. Brock wiedział, że jest
załatwiony. Miał od tego lekkie mdłości.
— Czekaliśmy cierpliwie na pańskie przybycie, Brock — powiedział
Moon po angielsku z oksfordzkim akcentem. Zapalił papierosa i włożył
Strona 13
między wąskie wargi. Mówił dalej, nie wyjmując go z ust. —To mój
współpracownik, Hu Su. Pomoże mi wypytać pana o to, co muszę
wiedzieć. Jest kimś w rodzaju lekarza. A raczej pracownikiem zakładu
pogrzebowego, który zajmuje się żywymi i martwymi. Nie wydaje się pan
zainteresowany, Brock.
— Jestem zajęty obmyślaniem planu, jak was zabić, zasrańcy i wydostać
się z tego pieprzonego statku. Pański mały kumpel gwiżdże fajny kawałek.
Co to jest?
— Beethoven.
— Podoba mi się.
Moon parsknął śmiechem.
— Zaciekawia mnie pan, Brock. Trudno pana aresztować. Moi ludzie
mieli z panem kłopoty w Pekinie. Porozmawiajmy przez chwilę, zanim
weźmie się za pana Hu Su, dobrze? Poznał pan dużo naszych tajemnic? I
tak mi pan powie po zastrzykach i zabiegach skalpelem, wykonanych z
wprawą przez Hu Su. Co pan właściwie wie?
— Wystarczająco dużo.
— OTempelhof?
— Nie rozumiem.
— O Happy Dragon?
— Pierwsze słyszę.
— O Lewiatanie?
14
— O Lewiatanie? O jakim Lewiatanie? — zapytał Brock. Moon przez
chwilę patrzył mu uważnie w oczy. Miał w tym wprawę.
— Zważywszy dynamiczny rozwój Chin, nie może nas pan winić za nasze
Strona 14
obecne działania, agencie Brock. Chiny są drugim co do wielkości
konsumentem ropy na świecie. Wie pan o tym. CIA codziennie bada nasze
zużycie.
— Jesteście uzależnieni od ropy, kolego. Witamy w klubie.
— Chiny mają strategiczne rezerwy tego paliwa tylko na osiemnaście dni.
Ameryka na sto osiemdziesiąt. Uważamy, że ta dysproporcja jest nie do
przyjęcia. Macie Arabię Saudyjską. Macie Irak. Niedługo będziecie
okupowali Iran lub Sudan i nasze nowe kontrakty paliwowe z tymi krajami
zostaną unieważnione.
— Życie uzależnionych jest ciężkie.
— Podczas swoich ostatnich podróży niewątpliwie przekonał się pan, że
Chiny zamierzają położyć kres tej wielkiej niesprawiedliwości w Zatoce
Perskiej.
— Mogę usiąść na łóżku obok zmarłego?
— Proszę bardzo. To również pańskie łoże śmierci, Brock.
— Dzięki. Mam pytanie. Co oznaczają cyfry jeden siedem osiem
dziewięć? Powtarzały się, kiedy próbowałem złamać szyfr. Utknąłem na
tym.
Moon zignorował to. Czas na nową taktykę. Brock przysiadł na krawędzi
koi i zwiesił ręce między nogami jak człowiek, który wie, że przegrał. A
potem spojrzał na Moona zmęczonymi, przekrwionymi oczami.
— Ameryka nie wpuści was do Zatoki Perskiej, generale. Nigdy. Może mi
pan wierzyć.
— Czyżby? Jest pan tego całkowicie pewien, Brock?
Harry wiedział, że w rzeczywistości Chińczycy już skierowali swoje siły
do Zatoki. Ostatnio zdobył informację, że przerzucili do Sudanu ponad pół
Strona 15
miliona żołnierzy. Codziennie ich przybywało. Do Afryki przenikała „tajna
armia", udająca zagranicznych robotników. Miliony ludzi, którzy
wykonywali nisko płatną pracę. Saudyjskie pola naftowe znajdowały się
tylko trzysta mil morskich od Sudanu.
Ale Brock nie chciał się nad tym rozwodzić. Musiał się skoncentrować na
ważniejszej sprawie — jak przeżyć. Musiał jakoś dostarczyć do kraju
zdobyte informacje. Chińczycy nie byli głupi. Wiedzieli, że amerykański
15
satelita szpiegowski potrafi odróżnić żołnierza od sudańskiego robotnika.
Skurwiele wszystko przewidzieli. Tylko Harry mógł im przeszkodzić. Ale
najpierw musiał wyjść z tego cało.
W tej chwili tylko saudyjska rodzina królewska mogła pomóc zachować
chwiejny światowy status quo, zapobiec kryzysowi gospodarczemu na
skalę globalną. Brock wolał nie myśleć o tym, co by się stało, gdyby
Chińczycy wkroczyli z Sudanu do Arabii Saudyjskiej lub innego kraju nad
Zatoką.
Harry zastanawiał się, co mógłby teraz powiedzieć. W końcu podjął
decyzję.
— Zapomnijmy o Zatoce, generale. Co z Matką Rosją? Lub z Siostrą
Kanadą? Mają mnóstwo ropy.
Moon zachichotał. Spodobała mu się ta „Siostra Kanada". Miał poczucie
humoru, Harry musiał mu to oddać. Bardzo się różnił od większości
komunistycznych generałów.
— Wiemy, że Ameryka nigdy nie wpuści Chin do Zatoki — odrzekł
Moon. — Ale wpuści tam naszego sojusznika, Brock.
— Czyżby? Kogo? Chyba nie ma pan na myśli Francji?
Strona 16
Ci Francuzi naprawdę go wkurzali. Od dziesięciu lat postępowali
nielojalnie wobec Ameryki. Najpierw ich głosy w ONZ-ecie kupował za
miliardy Saddam. Potem, w pierwszym okresie wojny o Kuwejt, ich
dyplomaci sprzedawali Irakijczykom szczegółowe informacje o swoich
spotkaniach z amerykańskimi kolegami. Amerykańscy chłopcy ginęli z
powodu dwulicowości Francuzów. W Waszyngtonie nie tylko on był na
nich wściekły.
Generał Moon znów parsknął śmiechem.
— Ten kowboj w Białym Domu jest zdolny do wielu rzeczy, panie Brock.
Ale na pewno nie zrzuci bomby atomowej na Paryż.
Miał rację. Reportaż CNN, pokazujący zniszczoną wieżę Eiffla, nie byłby
dobrze przyjęty w kraju.
— Niech pan nie będzie tego taki pewny, generale - odparł Brock.
-Prezydent jest teraz wkurzony na waszych francuskich koleżków. Ten
cały skandal z „ropą za żywność" wnerwił parę osób w Waszyngtonie. Ile
miliardów kosztowały Saddama francuskie głosy w ONZ-ecie?
— Wystarczy, Brock.
16
— Jeszcze nie skończyłem. Określenie Miasto Światła może nabrać
całkiem nowego znaczenia, mon geneml.
— O co panu chodzi?
— O to, generale Moon, że jeśli wy i wasi francuscy koledzy nie będziecie
uważali na to, co robicie, tamto miasto może rozbłysnąć jak w Święto
Niepodległości czwartego lipca.
Harry niemal widział, jak w umyśle Moona zapala się termojądrowa
żarówka.
Strona 17
— Chyba nie mówi pan poważnie?
— Nie? Niech pan nas sprawdzi, generale. Niech pan nas dalej prowokuje.
Moon nie zdążył zobaczyć noża. Nigdy jeszcze nie spotkał tak szybkiego
człowieka, jak ten amerykański szpieg. Poczuł tylko przeszywający ból w
udzie, gdy ostrze doszło do kości. Brock chwycił swój pistolet
i strzelił do Hu Su, który rzucił się w bok do drzwi. Chciał dopiero stamtąd
otworzyć ogień do Amerykanina bez narażania na niebezpieczeństwo
generała, najpotężniejszego człowieka w Chinach. Mały bandzior wpadł
tyłem na przegrodę, z jego szyi trysnęła krew.
Brock ominął go i zniknął za drzwiami. Sekundę później Moon usłyszał
plusk. Podbiegł do relingu i spojrzał w dół na powierzchnię wody.
Zobaczył koliste fale i wpakował w to miejsce cały magazynek pistoletu
HuSu.
Moon uśmiechnął się i przycisnął do rany w udzie zwiniętą chusteczkę do
nosa.Wrócił do Hu Su i mocno obandażował mu szyję zakrwawionym
kawałkiem materiału. Przeżyje. Z tym Amerykaninem była dobra zabawa.
Te-Wu meldowała, że pracuje sam. Teraz uciekał, ale go złapią, zanim
opuści Chiny. Zostanie zabity i nie zdąży powiedzieć nikomu, co wie.
Miasto Tiencin było już otoczone szczelnym kordonem wojska. Moon
wyjął komórkę i zadzwonił do dowódcy ochrony portu. Pętla zaczęła się
zaciskać, kiedy Harry Brock płynął rzeką wśród unoszących się na wodzie
śmieci. Miał do pokonania trzy kilometry.
Był zaradnym facetem. Wymknął się z sieci generała. Potem przeniknął
przez pilnie strzeżoną granicę mongolską do Kazachstanu. Z wartowni
wybiegł żołnierz z jego przefaksowanym zdjęciem. Nacisnął spust AK-47,i
Harry dał nura na tył zakrytej ciężarówki, przed którą właśnie otwarto
Strona 18
bramę. Facet za kierownicą najwyraźniej myślał, że strzelają do niego.
Wdepnął gaz do podłogi, lawirując zygzakiem. Udało się. Wjechali do
Kazachstanu na dwóch kołach.
Po małej przygodzie na wzburzonym Morzu Kaspijskim, kilku
niepowodzeniach i paru sukcesach Harry dotarł w końcu do Maroka.
Marzył pod palmą o powrocie do domu, gdy kelner w czerwonym fezie
pochylił się, by nalać mu herbatę. Ale zamiast tego, wbił mu strzykawkę w
szyję. Harry Brock znalazł się z powrotem na statku do Chin.
Rozdział 1
Lazurowe Wybrzeże
Stare miasto portowe atakował bezlitosny wiatr, który dął nieprzerwanie
od morza. Od kilku dni panowała w Cannes nietypowa pogoda,
zniechęcająca do wychodzenia na dwór. Lodowaty wicher gwizdał w
wąskich brukowanych uliczkach między starymi domami i sklepami na
wzgórzach nad zatoką. Wciskał się do kominów i w szpary okienne, trząsł
drzwiami, za którymi chronili się mieszkańcy.
Wzdłuż całego Cóte d'Ażur, skupiska najwspanialszych chyba posiadłości
na świecie, kurz i zwiędłe liście niesione zimnym wiatrem wirowały
wokół -wielkich budynków Le Majestic, Le Martinez i legendarnego
hotelu Carlton, stojących ramię przy ramieniu frontem do morza. W
porywach wichury z północnego zachodu niepokojąco drżały drogie szyby
w hotelowych oknach od strony morza.
Le mistral - tak miejscowi nazywali ten wiatr.Jeśli ktoś szedł ulicą, miał
postawiony kołnierz i opuszczoną głowę. Zimno przenikało do szpiku
kości.
Ale siedemdziesiąt kilometrów na zachód od tej pogodowej anomalii
Strona 19
ciepłe śródziemnomorskie słońce uśmiechało się do zadowolonego
Anglika.
Wesołym facetem za kierownicą starego zielonego roadstera był
Aleksander Hawke. Lord Hawke, jeśli chodzi o ścisłość, ale lepiej było go
tak nie tytułować.Jedynie Pelham, stary służący rodziny, mógł się zwracać
do niego „milordzie". I tylko dlatego, że kiedyś, dawno temu, zagroził
odejściem z tego powodu.
19
Hawke był dość przystojny, szczupły i nieprzeciętnie sprawny fizycznie.
Kilka lat temu przekroczył trzydziestkę. Miał ponad metr osiemdziesiąt
wzrostu, kwadratową szczękę, niesforne czarne włosy i bystre niebieskie
oczy. Sprawiał wrażenie zdecydowanego i stanowczego. Wygląd
twardziela łagodził jego uśmiech, który potrafił być okrutny, kiedy Hawke
został czymś urażony, ale zazwyczaj był szczery i wesoły.
Jego niedbały stosunek do życia przyciągał kobiety. Ponieważ Hawke był
człowiekiem bogatym, jego przygody miłosne dokładnie opisywały
brytyjskie bulwarówki. Ożenił się tylko raz. Małżeństwo zakończyło się
tragicznie, gdy jego żona została zamordowana tuż po ślubie.
Wielu mężczyzn uważało go za dobrego kompana. Lubił
współzawodnictwo, mocne trunki i przygody. Ale niewielu ludzi znało
najbardziej interesujące fakty z jego życia. Nigdy nie mówił o swoim
dzieciństwie. Kiedy miał siedem lat, przeżył koszmar. Nie okaleczyło go
to psychicznie. Stał się dzięki temu silniejszy.
W sumie, mimo smutnych zdarzeń w przeszłości, Aleksander Hawke był
wesołym facetem.
Gdyby zapytać Hawke'a, jak zarabia na życie, miałby problem z
Strona 20
udzieleniem szczerej odpowiedzi. Oficjalnie prowadził duży rodzinny
interes bankowo-przemysłowy, ale wymagało to niewielkiego
zaangażowania z jego strony. Wybrał starannie odpowiednich ludzi do
kierowania swoimi firmami i zostawił im zarządzanie.
Sam okazjonalnie wyświadczał prywatne przysługi rządowi Jej
Królewskiej Mości. Kiedy potrzebne były jego specyficzne umiejętności,
wykonywał też zlecenia rządu Stanów Zjednoczonych. Jego koledzy
lotnicy z Królewskiej Marynarki Wojennej mówili o nim, że jest dobry na
wojnie.
Nigdy nie było żadnych śladów na papierze. Po prostu wzywano go, kiedy
potrzebowano kogoś, kto nie miał nic przeciwko temu, żeby ubrudzić
sobie ręce i potrafił potem trzymać język za zębami. Hawke przypominał
w działaniu swoich przodków, osiemnastowiecznych morskich
rozbójników, którzy plądrowali statki i wybrzeża w imieniu króla. Był po
prostu korsarzem XXI wieku.
Jadąc jaguarem wzdłuż francuskiego wybrzeża na wschód w kierunku
Cannes, Hawke czuł się jak mały chłopiec przed Gwiazdką. Był
wyjątkowo piękny, wiosenny dzień. Szeroka droga wiła się wysoko nad
błękit-
20
nym Morzem Śródziemnym i Hawke pędził z szybkością stu
sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Gibraltar dawno zniknął z tyłu,
Alex nie widział go już w lusterku wstecznym. Żegnaj, cholerna skało.
Żegnaj, marynarko wojenna.
Hawke wolał samotność o chlebie i wodzie niż wszelkie oficjalne
spotkania. Miał za sobą dwa ciężkie dni odpraw u dyrektora Wywiadu