Ashley Kristen - Colorado Mountain 07 - Nagroda
Szczegóły |
Tytuł |
Ashley Kristen - Colorado Mountain 07 - Nagroda |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Ashley Kristen - Colorado Mountain 07 - Nagroda PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Ashley Kristen - Colorado Mountain 07 - Nagroda PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Ashley Kristen - Colorado Mountain 07 - Nagroda - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Nagroda
Strona 2
Nagroda
(Bounty)
Colorado Mountain cz. 7
Kirsten Ashley
tłumaczenie monique.1.b
Dedykacja:
Ta książka jest dedykowana pamięci Grega Bullarda.
Prosty człowiek. Dobry przyjaciel. Świetny mąż. Kochający ojciec. Najlepszy
człowiek.
„Wszystko, czego chcę dla ciebie, mój synu, to być usatysfakcjonowanym”.
Tęsknimy za tobą.
I jego rodzinie, którą trzymam głęboko w sercu.
Jego żonie, mojej pięknej Bethy, jego wspaniałemu synowi, Jacksonowi i
jego cudownej córce, Kate.
***
Ta książka jest również poświęcona żywemu duchowi Karze Bombardier.
Moja siostra z innej siostry. Moja Cyganka.
Strona 3
Podziękowania:
Ogromne podziękowania dla mojej dziewczyny Stephanie Redman Smith
z wielu powodów, ale jeśli chodzi o tę książkę, księżyce temu wysłała mi link
do „Pieśni o pracy” Hoziera. Po wysłuchaniu wiedziałam, że piosenka musi być
w książce. Pasuje tu idealnie. Mam nadzieję, że zgodzicie się.
I serdeczne podziękowania dla Marka Ashleya. Zdecydowałam, że zejdę
do sztuki pisania tekstów i powiedzmy tylko, że nie odniosłam sukcesu. Ale
mój Mark, ma duszę poety i talent do śpiewania słów. Wziął więc moją
przerażającą piosenkę, która miała powiedzieć wszystko, i uczynił z niej rzecz
piękną. Dziękuję kochanie!
Na koniec, jak zawsze, chciałbym zachęcić czytelników do poszukiwania
i słuchania muzyki, którą notuję w tej powieści. Zwłaszcza ten, ponieważ
Justice jest piosenkarką i autorką tekstów i dużo mówi słowami, które śpiewa.
Jak często sugeruję i zrobię to ponownie tutaj, w tej książce będą sceny, które
w pełni spodobają ci się, jeśli posłuchasz piosenek, do których się odnoszą
podczas czytania. Aby ułatwić ci życie, te utwory to między innymi „When Will
I Be Loved” i „It’s So Easy” Lindy Ronstadt, „Time in a Bottle” Jima Croce’a,
„Come to Me” The Goo Goo Dolls, „Simple Man” Lynyrda Skynyrda, „Work
Song” Hoziera i „Free” zespołu Zac Brown Band.
Przyjemnej lektury!
Strona 4
PROLOG
Jedyny tutaj mężczyzna
Justis
„Tak tylko mówię, że nie jestem pewna, czy chcę być uratowana”.
Spojrzałam na moją przyjaciółkę Biancę. Miała ten błysk w oczach, kiedy
szeptała to do mnie i Lacey, zanim motocyklista zaprowadził ją na parkiet.
Nie było to zaskakujące. Po trzech dniach spędzonych na lokalnym
ranczu była gotowa na zmianę z kowboja na motocyklistę.
A wysoki, kanciasty motocyklista, który wydawał się zdeterminowany, by
tańczyć do „867-5309/Jenny” z Biancą, był wart niezakodowanej wiadomości,
że na resztę nocy zostałyśmy same, a ona będzie musiała wrócić sama na
ranczo. Oznacza to, że będzie to robić na grzbiecie motoru, prawdopodobnie
jutro rano.
Przestałam patrzeć, jak Bianca idzie na zatłoczony parkiet i spojrzałam
na Lacey, naszą drugą przyjaciółkę, która miała na oku dwóch motocyklistów
- obaj stali blisko, odgrodzeni stołkiem od niej przy naszym stole, na zmianę
kupowali jej drinki i to się działo już ponad godzinę.
Nie była narąbana, jak byłaby większość ludzi po tym, jak wchłonęliby
tyle samo, co Lace. Mogła wypić trochę, moja Lacey. Wszystkie mogłyśmy. To
właśnie przydarzało się oddanym imprezowiczom, których życie zawierało
tylko przeskakiwanie od jednego takiego doświadczenia do następnego,
wysysanie wszystkiego, co mogłyśmy z tego wyciągnąć, zanim ruszyłyśmy
dalej.
Lace puściła do mnie oko, co oznaczało jej aprobatę partnera do tańca
Bianki, a następnie zwróciła się z powrotem do swoich motocyklistów.
Rozejrzałam się po zatłoczonym barze, zrobiłam skan, zobaczyłam, że
jeden lub dwóch facetów patrzy na mnie, ale moje spojrzenie prześlizgnęło się
przez nich.
Nic się nie zmieniło od ostatniego skanu.
Nic znaczącego.
Między gośćmi na ranczo też nic, poza tym, że lubiłam konie.
Strona 5
Jeździłyśmy po szlakach. Nauczyłam się panować nad lassem. Siedziałam
przy ognisku. Miałyśmy masaże i zabiegi na twarz w spa. Zrobiłam spływ
rzeką.
Kowboje byli w porządku, jakby się zastanowić się, ile samotnych kobiet
było tam na wakacjach i wypadach panieńskich.
Ale kiedy siedziałam w tym motocyklowym barze, obserwując picie,
rozmawianie, taniec, flirt w stylu motocyklisty, ogólnie dobre chwile będące
dla wszystkich, dotarło do mnie, że skończyłam z tym.
Nie ranczo dla gości.
Nie scena motocyklistów.
Już to skończyłam.
Wszystko.
A skończyłam z tym, ponieważ byłam na tym kursie od urodzenia, w taki
czy inny sposób.
Jasne, nigdy nie byłam na ranczo dla gości, ale byłam w wielu barach
kowbojskich, barach motocyklowych i klubach w Nowym Jorku, LA, Chicago.
Festiwalach w Nashville i Austin. Z tyłu motoru jakiegoś gościa jadącego przez
Dolinę Śmierci. W prywatnym odrzutowcu lecącym do Bostonu tylko po to,
żeby zjeść na obiad świeżego homara. Wędrówka po St. Ives na wycieczce
duchów o północy. W domku na drzewie w Oregonie, by medytować z guru.
Siedząc z boku wybiegu podczas pokazów mody w Paryżu. Na jachcie na Morzu
Śródziemnym, na łodzi motorowej w Tahoe, na łodzi mieszkalnej na jeziorze
Powell, nurkując w szmaragdowych wodach północnej Wenezueli, imprezując
na plaży w Tajlandii. Za kulisami na tylu koncertach nie można było ich
zliczyć.
W tym życiu nie mogło zabraknąć rzeczy do zrobienia.
Ale siedząc w tym barze w szczerym polu w Wyoming, mając dwadzieścia
siedem lat, uderzyło mnie, że gwar życia nie wibruje tak mocno, jak kiedyś. W
rzeczywistości zaczynało się wydawać uciążliwe pakowanie się, wychodzenie,
osiedlanie się (upuszczanie walizki w dowolnym pokoju hotelowym, kabinie
łodzi, statku, w domku na drzewie, gdziekolwiek się zatrzymałyśmy) i
pędzenie, by stawić czoła następnej przygodzie.
Prawdę mówiąc, było to życie, w którym się urodziłam, a było
świadectwem miłości mojej matki i ojca, że trwało to tak długo. Że nie zaczęłam
czuć się znużona około piątego roku życia. Czego ludzie ode mnie chcieli, do
czego mogliby mnie wykorzystać, jak mogliby się przyczepić, zatopić zęby,
wyssać mnie do sucha.
Dlatego dla mnie były tylko Lace i Bianca. Pozostałe zeskrobałyśmy.
Wiedziałyśmy.
Strona 6
Wszystkie wyklułyśmy się z różnych jaj, ale z tego samego gatunku
piskląt. Miałyśmy życie. To było w nas zakorzenione.
Dziedzictwo.
W dziale rodzicielskim Bianca nie miała tak dobrze jak Lacey i ja.
Ale bez względu na to, kto przychodził, kto wyjeżdżał, dookoła świata i z
powrotem (i znowu, i znowu) miałyśmy siebie.
I siedząc w tym barze zaczynałam rozumieć, że z tego wszystkiego, co
zrobiłam i zobaczyłam (i nie zrozum mnie źle, to wszystko coś dla mnie
znaczyło, ale wydawało mi się, że znaczy coraz mniej), miałam tylko dwoje
rodziców, którzy tragicznie nienawidzili się nawzajem trochę bardziej niż się
kochali, ale kochali mnie i brata, który często bywał dupkiem…
I Lace, i Biancę.
I siedząc w tym barze zaczynałam rozumieć, że chcę więcej.
Po prostu nie miałam pojęcia, co to było, bo gdybym tego chciała,
mogłabym mieć wszystko.
Nie wspominając, że to uczucie było nieprzyjemne.
To dlatego, że miałam wszystko.
Nie tak, jakby ktoś z zewnątrz zaglądający do środka, nie zrozumiał, jak
to jest żyć moim życiem i że mogło to być przygnębiające.
To nie było przygnębienie.
Właściwie to miałam wszystko. A jeśli czegoś nie miałam, miałam środki,
aby to zdobyć.
Mając uczucia, które miałam, siedząc przy barze, poczułam się
niewdzięczna.
Ponieważ dochodząc do zrozumienia, że chciałam więcej, zaczynałam
rozumieć, że tak naprawdę chciałam mniej.
Również, właśnie wtedy, musiałam się stamtąd wydostać. Nie przerywać
zabawy Lacey i Bianki, wracając na ranczo (co oznaczałoby, że jedna lub druga
wróciłyby ze mną). Nie zostawiać ich pijących i hulających bez skrzydłowej,
która mogłaby mieć oko na wszystko.
Tylko powiew świeżego powietrza, wyjść z tego upału, ścisku, głośnej
muzyki.
Po prostu… wyjść.
„Lacey!” - krzyknęłam przez stół i będąc Lacey, nawet z dwoma
motocyklistami na oku, natychmiast się do mnie odwróciła.
„Yo!” - odkrzyknęła.
Strona 7
„Potrzebuję zaczerpnąć świeżego powietrza” - krzyknęłam - „Będzie okej?”
Skinęła głową - „Ja tak, ale chcesz, żebym poszła z tobą?”
Znowu więc Lace. Miała tam dwóch gorących facetów, gotowych sprawić,
by każde jej życzenie było dla nich rozkazem, a ona porzuciłaby ich, żeby
odetchnąć ze mną.
Potrząsnęłam głową - „Nie, kochanie. Będzie dobrze” - Spojrzałam na
chłopaków, a potem z powrotem na nią - „I będę patrzyła”.
Lacey obdarzyła mnie szerokim uśmiechem profesjonalnie wybielonych
zębów.
Mimo, że często go widywałam, a oświetlenie nie było świetne w tym
barze, wciąż mnie oślepił, jak zawsze. W połączeniu z jej gładką, mleczno-
czekoladową skórą (doskonałą mieszanką dobroci podarowanej jej przez
brazylijską mamę i afroamerykańskiego tatę), wydatnymi kośćmi
policzkowymi, lśniącymi czarnymi włosami i brązowymi oczami w kształcie
migdałów.
Była pełna, drobna, dużo krągłości, dużo włosów, dobre geny od stóp do
głów.
Ale nawet jeśli jej rodzice wlali w nią dobro od urodzenia z genów, a potem
trochę to dorobiła, nadal czułam, że bogactwo piękna, które miała w sobie,
było w całości Lacey.
„Ja też będę patrzyła” - odkrzyknęła.
Tak jak zawsze. Dowód tego piękna.
Pomachałam jej krótko i zsunęłam się ze stołka.
Następnie, starając się nie rzucać nikomu w oczy, udałam się przez
zatłoczony bar w kierunku korytarza, który prowadził do toalet, kuchni i
podwójnych drzwi, które pozostawały otwarte na zewnątrz dla przepływu
powietrza. Pozostawały również otwarte, bo znajdowało się tam duże patio (z
innym barem) dla palaczy i ludzi, którzy chcieli rozmawiać bez krzyczenia.
Odwróciłam się i zobaczyłam w korytarzu trzy stoliki.
Jeden był zagracony plastikowymi kubkami i butelkami, był wyraźnie
ustawionym punktem, w którym ludzie mogli upuścić drinki, aby mogli pójść
na parkiet. Przy środkowym były trzy dziewczyny i czterech motocyklistów,
sądząc z mojego doświadczonego oka, że byli w ferworze fazy poznawania się,
aby później poznać się.
Ostatni stół, trochę odsunięty i wsunięty w kąt, był pusty.
Ruszyłam w tę stronę, podnosząc głowę, żeby przeskanować teren na
wypadek, gdyby ktoś miał ten sam zamiar i musiałabym się pospieszyć, aby
odciąć go.
Strona 8
I wtedy go zobaczyłam.
Na zewnątrz znajdował się wysoki płot z siatki, zamykający klientów na
patio.
Był na wprost mnie w korytarzu, odwrócony bokiem i stał przy tym
ogrodzeniu. W ręku trzymał butelkę piwa i był z kumplem, który był od niego
niższy (w rzeczywistości mniejszy od niego pod każdym względem i na pierwszy
rzut oka wydawało się, że każdy byłby).
I odrzucił głowę do tyłu, bo się śmiał.
Kiedy to zobaczyłam, nagle był tam jedynym mężczyzną.
Jedyny mężczyzna w barze.
Jedyny mężczyzna we Wszechświecie.
Jedyny mężczyzna oddychający.
Jedyny mężczyzna dla mnie.
Był ogromny. Nie wysoki. Nieduży. Nie szeroki.
Wszystko na raz.
Olbrzymi.
Długie blond włosy miał ściągnięte w kucyk na karku. Kanciaste, mocne
szczęki obficie zarośnięte czerwonobrązowymi wąsami. Ciężkie brwi nad (z
tego, co mogłam stwierdzić z profilu) głęboko osadzonymi oczami.
Wystające mięśnie grubej szyi, tak wyraźne żyły w gardle, że można by je
było odwzorować na papierze.
Miał na sobie sprane dżinsy, buty motocyklowe i białą koszulkę.
Nic z tego nie było obcisłe, z wyjątkiem dobrych części jego dżinsów. Ale
dla tego dużego faceta musiało być niemożliwe znalezienie koszulki, która nie
uciągnęłaby się na jego szerokiej klatce piersiowej, nie przylegała do jego
szerokich ramion ani nie lepiła się wokół jego niesamowitych bicepsów.
Wiedziałam to instynktownie, nie rozumiałam tego, że to, co trzymało
mnie w swojej niewoli, nie dotyczyło jego ciała, nawet tak dobrego ciała, jakie
miał i tego, ile go było. Dawało to natychmiastowe wrażenie, że ten facet
mógłby być pluszowym misiem, gdyby lubił cię przytulać, dzięki czemu
czułabyś się mała, bezpieczna, ugrzana i chroniona, gdy tylko owinąłby
ramiona wokół ciebie. Jednocześnie mógł też być lwem, unicestwiającym
wszystko, co mogłoby ci zagrozić.
Nie był tym również oczywisty fakt, że gówno go obchodziło, co miał na
sobie, jak wyglądał, nie chciał imponować i to bardziej niż tylko na sposób, w
jaki normalni motocykliści kołysali tym wyglądem. Był sobą, z długimi
włosami zaczesanymi do tyłu bez większej troski, nie zawracał sobie głowy
Strona 9
goleniem, narzucił na siebie użytkowe ubrania jako obowiązek, może po prostu
dlatego, że chodzenie nago było nielegalne, głównie dlatego, że gówno go ono
obchodziło.
Nie był to również sposób, w jaki trzymał swoje ciało, jego palce
swobodnie owijały się wokół piwa, jakby zapomniał, że je trzymał. Wygodny ze
swoją dużą posturą, w zgodzie ze sobą, podświadomie stwierdzając, że nie
obchodzi go, czy ktokolwiek spojrzał lub co o nim pomyślał.
Nie wiedziałam, skąd to wiedziałam, ale wiedziałam, że nie było go tam,
żeby się zarwać laskę. Jeśli tak by się stało, to by się stało, ale nie po to tam
był. Nie było go też tam, aby oglądać i być widzianym, część tego baru, bywalec,
podrywacz. Nie chodziło mu o muzykę.
Zdecydowanie nie o taniec.
Był tam tylko dlatego, że był motocyklistą, to byli jego ludzie, było piwo i
śmiech.
Pobyć z kumplem. Strzelić piwko. Przerzucać się dowcipami, męskimi
uwagami lub cokolwiek kolesie robili, kiedy byli poza domem, kręcąc gówno,
bo było to lepsze niż samotność w swoim salonie z jedną ręką zatkniętą za pas,
z piwem w drugiej, z podniesionymi nogami i wpatrywaniem się w otępiający
telewizor.
Nie, to nie były żadna z tych rzeczy.
Tak wyglądała jego twarz, kiedy się śmiał.
Nie umiałam tego sprecyzować, nawet gdy jego śmiech ucichł i po prostu
uśmiechał się do swojego przyjaciela, co nie było tak dobre, ale zdecydowanie
nie było do bani.
Nie był nawet wspaniały, nie w przystojny sposób. Był zbyt szorstki, ale
to też nie było to. Jego rysy nie były klasyczne, szorstkie ani uderzające.
Jednak nie był facetem z sąsiedztwa.
Był też daleki od przeciętności.
Po prostu należałoby spojrzeć dwa razy, absolutnie.
Może ze względu na jego rozmiar.
Głównie dlatego, że po jednym spojrzeniu wiedziałam, że był tym
orzechem, którego dziewczyna pragnęła zgryźć. Tylko patrzenie, jak się śmieje,
sprawiało, że stawałaś się dziewczyną, która chciała go tak rozśmieszać.
Dziewczyną która chciała wyciągnąć przytulankę pluszowego misia spod
szorstkiej powierzchni. Która chciała żyć jej życiem, wiedząc, że nikt jej by nie
skrzywdził, bo on pociłby się i krwawił, żeby tak było. Która chciał rozebrać to
„weź mnie takim, jakim jestem, gówno mnie to obchodzi, moje życie jest moje
i będę nim żyć”, zmyć to - nie wszystko, tylko w tym sensie, że chciałaś go
Strona 10
takim, jakim był, ale by go obchodziło to, co myślisz, a co ważniejsze, jego życie
należałoby do ciebie.
W swoim życiu widziałam wielu graczy, rockmanów, szczurów klubowych,
kowbojów, sportowców, motocyklistów, biznesmenów.
I z tym wszystkim, co widziałam, wszystkim, co spotkałam, wszystkim,
co miałam…
To był on.
Mężczyzna w wyblakłych dżinsach i białej koszulce przy ogrodzeniu z
siatki w barze motocyklowym pośrodku pustkowia w Wyoming, pijący piwo i
śmiejący się kumplem.
I nie znałam jego imienia.
Wiedziałam tylko, że chciałam, aby zabrał mnie tam, gdzie przeżył swoje
życie, zakorzenił mnie w nim tak głęboko, że nigdy nie mogłabym wyrwać
korzeni, bym rozkwitła w życiu, które wspólnie zbudowalibyśmy i obróciła się
w proch u jego boku.
Wiedziałam też, że to się nigdy nie stanie. Nie było mowy.
Ten mężczyzna nie tknąłby mnie trzymetrowym kijem. Dowie się, kim
jestem i zrani mnie tak szybko, że nie poczuję krwawienia, dopóki nie odejdzie.
Kiedy zdałam sobie sprawę, że zatrzymałam się, by na niego spojrzeć, a
nie chciałam, żeby on (ani ktokolwiek) przyłapał mnie na wpatrywaniu się w
niego, oderwałam oczy, przenosząc je na nogi i szybko przeszłam do pustego
stołu, wokół niego, położyłam tyłek na stołku z plecami do rogu. Rzuciłam
torebkę na stół i postawiłam tam drinka.
I poczułam krwawienie.
Nigdy by ze mną nie porozmawiał.
Nigdy nie poznam jego imienia.
To był on. Tylko on. Ale, nawet jeśli w cudzie życia był jeszcze jeden, ja
jego też nie mogłabym mieć.
Nigdy bym go nie miała.
Byłam tym, kim byłam, a będąc tą, wreszcie miałam świadomość, że im
mniej myślałam, że chcę, to w rzeczywistości chciałam więcej, dużo więcej i
nigdy bym tego nie miała…
Tak, poczułam krwawienie.
Sączyłam Jacka i Colę, a potem zrobiłam jedyną rzecz, jaką potrafiłam
zrobić, żeby powstrzymać napływ, kiedy wszystkiego było za dużo.
Strona 11
Kiedy to, co mój tata nazwał „przekleństwem Lonesome”, podnosiło głowę,
sprawiając, że myślałam o tym mężczyźnie, tak jak myślałam, po pierwszym
rzucie oka. Sprawiając, że czułam głębiej niż to było zdrowe.
Sprawiając, że krwawiłam bez powodu i to był każdy powód.
Wyciągnęłam malutki notatnik z torebki, wciągnęłam więcej Jacka i Coli
i został tylko lód, wyciągnęłam opaskę z wytłaczanej skóry pokrywającej
notatnik i otworzyłam go na nowej stronie. Stronie, na której zawsze
trzymałam ołówek w pogotowiu na takie chwile.
Pochyliłam głowę i zaczęłam.
Obrócona w pył
Kruszę się jak rdza
Robię to u twego boku
Świeże powietrze
Zimne piwo
Zakorzenić się w tobie
Razem pocałujmy poranną rosę
Bez tchu, by przynieść noc
Zapamiętywanie ciebie,
jedyna słuszna rzecz.
Obrócona w pył
Kruszę się jak rdza
Robię to u twego boku
Ty, jedyna rzecz, której potrzebuję,
kiedy mam wszystko
Ty, oddech, który wdycham,
dostaję tylko wtedy,
gdy się śmiejesz
Ogniwa siatki
Znoszone dżinsy
Obrócona w pył
Kruszę się jak rdza
Robię to u twego boku
Tym razem to nie płynęło. Musiałam nad tym popracować.
Czasami tak było. Tym razem nie.
Strona 12
Były skreślenia. Dopisane słowa. Linie poczerniałe, z boku dodane nowe.
Do tego musiało być idealnie.
Na tę myśl podniosłam głowę, kiedy plastikowy kubek z mrożonym
napojem, który wyglądał jak Jack i Cola, przesunął się po stole w stronę
mojego notatnika.
Spojrzałam na boki. Mój wzrok trafił na okrytą białym T-shirtem ścianę
klatki piersiowej, moje plecy wyprostowały się, moja głowa obróciła się
całkowicie w tę stronę i spojrzałam w górę, w górę i w górę.
A potem utknęłam w ponurych orzechowych oczach.
Mężczyzna przy ogrodzeniu.
Zapomniałam, jak oddychać.
Głęboki, szorstki głos zaatakował moje uszy.
„Ładna kobieta, jak ty, nie powinna ssać fusów po drinku”.
Nic nie powiedziałam. Nie mogłam. Byłam zamrożona w czasie, nigdy nie
chciałam zostać rozmrożona.
Te piwne oczy opadły na mój notatnik, a potem wróciły, by spojrzeć na
moje.
„Ładna kobieta, jak ty, nie powinna też siedzieć sama w barze w kącie i
pisać w swoim pamiętniku”.
„To nie jest pamiętnik” – wypaliły moje usta, na szczęście pracując,
ponieważ nic innego na moim ciele ani w moim ciele nie pracowało.
„Więc co to jest?”
Nie miałam na to odpowiedzi, bo wiedziałam, że to nie pamiętnik, ale mój
mózg przestał funkcjonować, więc zapomniałam, co to było.
Jego wzrok pozostał utkwiony w moim.
Milczałam.
Jego brwi złączyły się nad zmrużonymi oczami.
Moje serce podskoczyło raz, na szczęście przepychając krew w moich
żyłach, ale potem znów się zatrzymało.
„Jesteś tu?” - zapytał.
Boże, byłam idiotką!
„Ja… uh, piszę w nim myśli” - powiedziałam mu.
„Jak w pamiętniku” – odpowiedział.
Strona 13
„Nie tego rodzaju myśli. To znaczy są, ale nie są. Jeśli wiesz co mam na
myśli”.
„Nie wiem” – powiedział szorstko.
„Słowa” - przyznałam, wyszło miękko, ponieważ nikomu tego nie
mówiłam i nie miałam pojęcia, dlaczego jemu tak. Jedynymi, którzy wiedzieli,
że nadal to robię, byli tata, Lacey i Bianca.
„Chyba trochę jak poezja” – dokończyłam.
Jego brwi pozostały ściągnięte nad zmrużonymi oczami - „Siedzisz w
barze dla motocyklistów i piszesz wiersze?”
To było tak śmieszne, że moje usta przypomniały sobie, jak się
uśmiechnąć.
Zrobiły to i nadal to robiły, z wyjątkiem zamrożenia, kiedy te piwne oczy
opadły na nie.
Musiałam zmusić moje usta, by się poruszyły - „Po prostu nauczyłam się,
że kiedy duch mnie porusza, muszę to wydobyć”.
Spojrzał z powrotem w moje oczy - „Nawet w barze motocyklowym o
pierwszej w nocy?”
„Nawet w barze motocyklowym o pierwszej w nocy” - potwierdziłam.
„Dobrze, że jesteś ładna, kotku” - zauważył, pochylając się nad stołem,
kładąc na nim rosłe przedramiona, powodując, że oddychanie, które podjęłam,
znowu stało się trudne - „Bo to gówno jest porąbane”.
To było obraźliwe.
W pewnym sensie była to prawda dla kogoś, kto tego nie rozumiał. Dla
kogoś, kto nie miał klątwy.
Ale powiedzenie tego na głos nie było fajne.
Byłam całkowicie nieurażona.
„Nie jestem przeciętną dziewczyną” - podzieliłam się szczerą prawdą Boga.
Jego oczy wędrowały po mojej twarzy i włosach, gdy jego usta mruczały -
„Już to załapałem”.
Moje wnętrzności stopiły się.
O Boże.
„Um…” - wyszło, ale nawet, gdy nie miałam skrupułów, by flirtować z
dowolnym graczem, rockowcem, klubowym szczurem, kowbojem, DJ’ejem,
motocyklistą lub biznesmen, który mnie zaintrygował, który rzucił zaczepkę, z
tym facetem nie wiedziałam, co jeszcze powiedzieć.
Strona 14
Nie odsunął się od stołu, nawet gdy podniósł piwo do ust, przechylił głowę
i wychylił łyk.
Obserwowałam to i miałam inny powód, dla którego żadne myśli nie
przychodziły mi do głowy.
Kiedy się wyprostował, uczepiłam się tego, co powiedzieć.
„Dzięki za drinka”.
„Powiedziałbym, że nie ma za co, gdybyś to piła”.
Schowałam ołówek do notesu i sięgnęłam po drinka.
Ale nawet kiedy zacisnęłam wokół niego palce, nie podniosłam go, tylko
spojrzałam na niego.
„Co to jest?”
„Jack i Cola”.
To mnie zaskoczyło.
„Skąd wiedziałeś, co piję?”
„Powiedziałem barmanowi, że chcę kupić drinka dla dziewczyny z
pięknymi włosami, długimi nogami i niezłym tyłkiem. Zaczął to robić, zanim
doszedłem do części o tym, że jesteś jedyną dziewczyną w tej knajpie, która
nie wchodzi na parkiet. To znaczy, że twoje włosy, te nogi i ten tyłek zrobiły
wrażenie i nie to tylko na mnie”.
Znowu się pojawiło. Tym razem nie zniewaga. Ale jeśli próbował mnie
poderwać (a mężczyzna nie kupował kobiecie drinka, jeśli tego nie próbował),
jego rozmowa na podryw była niezwykła.
Był sobą. Weź go takim, jakim przychodził. Nie krygował się przed nikim.
Nawet przed dziewczyną z mnóstwem włosów, nóg i tyłka.
Przyszła mi do głowy myśl i ta myśl sprawiła, że byłam jeszcze bardziej
roztopiona.
„Tylko… no wiesz, pytam. Siedzę w kącie. Jak widziałeś mój…?”
„Przyłapałem cię na podchodzeniu do tego stołu. Wizja, która mogła po
prostu wypalić się w moim mózgu”.
Nie patrzył na mnie, kiedy na niego patrzyłam, wiedziałam to na pewno.
Ale złapał mnie na krótkiej wędrówce od głębokiego zamrożenia na jego
widok do dotarcia do stołu.
I to poruszyło go, żeby kupić mi drinka.
Boże, groziło mi niebezpieczeństwo samozapłonu, jak perkusista Spinal
Tap, po którym nie zostałoby ze mnie nic poza kałużą mazi na moim siedzeniu.
Strona 15
„No cóż… dzięki” – powiedziałam z wahaniem, potrząsając lekko kubkiem,
by pokazać, o co mi chodziło, nawet jeśli nie o to chodziło.
„Ponownie powiedziałbym, że nie ma za co, ale nadal nie pijesz”.
Uniosłam kubek nad stołem, ale zdrowy rozsądek kazał mi się zatrzymać.
„Mała”
Moje spojrzenie padło na jego.
Pochylał się głębiej w swoje przedramiona i zauważyłam w tym momencie,
że nigdy nie wyglądał inaczej niż poważnie. Jakby omawiał coś ważnego, a nie
podrywał jakąś laskę w barze.
Teraz wyglądał poważniej.
„Skurwysyny, którzy robią takie gówno z kobietami, to skurwysyny” –
stwierdził, a ja patrzyłam, nie tylko nie nadążając za tym, dokąd idzie, ale także
trochę zaskoczona jego ordynarnym językiem, niezależnie od baru
motocyklowego - „Nie jestem skurwysynem. Nie wsadziłby ci gówna. Nie tylko
dlatego, że nie jestem skurwysynem i nigdy, kurwa, nie pomyślałbym, żeby
zrobić to kobiecie, ale dlatego, że jak mam kobietę, nie interesuje mnie to, że
jest pode mną nieprzytomna. Jak jestem zainteresowany jej byciem pode mną
to poważnie, kurwa, jestem zainteresowanym byciem pode mną. Rozumiesz?”
„Rozumiem” – powiedziałam, cały zdyszana, bo we wszystkim, co
widziałam, co zrobiłam i co spotkałam, nie było ani jednego doświadczenia
takiego jak on.
Ani jednego.
Nie wspominając już o tym, że tak bardzo interesowało mnie bycie pod
nim.
„Imię” - burknął, odsuwając się odrobinę.
Uznałam to za żądanie podania mojego imienia, więc powiedziałam -
„Justice 1”.
To gęste czoło znów się zmarszczyło - „Co takiego?”
„Justice” - powtórzyłam i potrząsnęłam głową - „Mój tata jest trochę…”
Jak wytłumaczyć to wszystko, co było moim tatą? - „Tam. Przekonał moją
mamę, żeby tam też była. Ale żeby powiedzieć, jest to dyskusyjne, ale ona może
być tam bardziej niż on. Po prostu kocha Lindę Ronstadt miłością, która jest
czymś więcej niż miłością, więc chciała nazwać mnie Linda”.
To była prawda. Moja mama Joss kochała Lindę. Ale zgodnie z legendą,
w chwili, gdy tata zasugerował Justice, wprost rzuciła się na to.
1
Justice po polsku znaczy sprawiedliwość
Strona 16
Wpatrywał się w moje oczy przez długie uderzenia serca, zanim ponownie
objął moją twarz i włosy, a następnie wrócił do moich oczu.
„Pasuje do ciebie. Właściwie super zajebiste. Justice” – mruknął.
Moje sutki zaczęły mrowić.
„Ty jesteś?” - zapytałam.
„Deke” - odpowiedział.
W końcu podniosłam drinka, uniosłam w jego stronę i powiedziałam -
„Dzięki za drinka, Deke” - Potem upiłam łyk.
Kiedy skończyłam, zapytał - „Jesteś tu sama” - spojrzał w dół do mojego
notatnika i cofnął wzrok - „…siedzisz w kącie i piszesz wiersze?”
Nadal wyglądał poważnie, ale odniosłam dziwne wrażenie, że się drażnił.
„Nie, jestem z kilkoma dziewczynami”.
„Porzuciły cię?”
„No cóż, zarywają, ale nigdy się nie porzucamy. Są w pobliżu”.
Chociaż może Bianca nie była. Ale Lacey nie wystartowałaby bez
poinformowania mnie, że jedzie i nie pozwalając mi zobaczyć, z kim wyjeżdża,
żebym mogła go obejrzeć, wydać osąd i zdecydować, czy pozwolę jej odejść.
„Wiedzą, że siedzisz w kącie, pisząc wiersze, podczas gdy one zarywają?”
- zapytał.
Na jego słowa wzięłam szybki oddech.
Może nie mówił poważnie.
Może był zirytowany.
Zirytowany tym, że byłam sama w kącie, zmuszona do wciągnięcia się do
notesu, podczas gdy moje dziewczyny flirtowały, tańczyły i bawiły się, pławiąc
się w skupieniu facetów, których zdobywały, zostawiając mnie samą w tym
kącie z moim notesem.
„Wszystko w porządku, Deke” - obiecałam mu.
Przyjrzał mi się i nic nie powiedział, zanim niespodziewanie odwrócił
głowę, by spojrzeć w stronę baru. Obrócił ją ponownie, żeby spojrzeć na patio,
a potem znowu na mnie.
Kiedy odzyskałam jego uwagę, nadal nic nie powiedział.
Miałam to zrobić, kiedy w końcu on to zrobił.
„Kurwa, nigdy nie widziałem tak pięknych włosów”.
Strona 17
To był komplement i coś we mnie wiedziało, że nie dał wielu. Nawet
dziewczynom, którym kupował drinki.
Nie tak.
Poczułam, jak łzy kłują mi tyły oczu.
Obrócona w pył
Kruszę się jak rdza
Robię to u twego boku
„Jeździsz?” - zapytał nagle.
„Uch… na moim własnym motocyklu?” – zapytałam z powrotem.
„Z tyłu jakiegoś, mała”.
Tak.
Tak, tak, tak.
„Tak” - odpowiedziałam natychmiast.
„Podwiózł mnie tutaj brat. Wychodzimy teraz, bo musimy kogoś spotkać.
Jesteś gotowa jutro na przejażdżkę?”
„Absolutnie” – odpowiedziałam natychmiast.
Znowu skinął głową, a jego poważne orzechowe spojrzenie zaczęło płonąć.
Chciał mnie na swoim motocyklu.
Chciałam być na jego motocyklu, ale bardziej chciałam, o wiele bardziej,
być kobietą, którą on chciał mieć na motocyklu.
„Chcesz, żebym cię odebrał, gdziekolwiek jesteś, czy chcesz się ze mną
spotkać tutaj przy barze?” - zapytał.
„Lacey, Bianca i ja jesteśmy na ranczo dla gości”.
Jego usta drgnęły.
Miałam ochotę odrzucić głowę do tyłu i wykrzyczeć moje zwycięstwo na
ten drobny pokaz rozrywki, który mu dałam.
„Jedenasta. Odbiorę cię z tego rancza” - oświadczył.
Kiwnęłam głową, ale zapytałam - „Wiesz które?”
„Rozumiem twój punkt widzenia. Nie. Nie wiem nic o tym miejscu. Będąc
tu, gdzie jesteśmy, istnieje możliwość, że będzie pięćdziesiąt rancz, więc
powiedz mi nazwę”.
„Strzelająca Gwiazda” - powiedziałam mu.
Strona 18
Spojrzał na patio, kiwnął komuś brodą (bez wątpienia jego „bratu”) i
spojrzał z powrotem na mnie.
„Jedenasta, Spadająca Gwiazda”.
Kiwnęłam głową z bijącym sercem, bo nawet we wszystkich przygodach,
które przeżyłam, nigdy, ani razu, nawet wcześniej, zanim blask zaczął
matowieć, nigdy nie wyczekiwałam bardziej niczego w moim życiu niż
zobaczenia Deke’a o jedenastej następnego ranka na ranczu Spadająca
Gwiazda.
W mgnieniu oka, które z różnych powodów było szokiem dla systemu,
mój podbródek został uchwycony między opuszką jego kciuka a bokiem jego
palca wskazującego.
W kolejnym mrugnięciu jego twarz była całym moim światem.
„Wracaj do swoich dziewczyn” - zagrzmiał - „Żadna kobieta, ładna czy nie,
nie powinna mieć twarzy w notatniku pisząc poezję i nie chodzi o pisanie
poezji. Chodzi o to, abyś była świadoma tego, gdzie jesteś i co dzieje się wokół
ciebie. To nie jest kawiarnia, dziewczynko, uważaj”.
Ty, jedyna rzecz, której potrzebuję,
kiedy mam wszystko
Ty, oddech, który wdycham,
dostaję tylko wtedy,
gdy się śmiejesz
Ogniwa siatki
Znoszone dżinsy
Obrócona w pył
Kruszę się jak rdza
Robię to u twego boku
„Okej, Deke” - odpowiedziałam cicho.
Powoli skinął głową, puszczając mój podbródek, ale wykręcił rękę z
wyciągniętym palcem wskazującym, aby mógł przesunąć jego czubek z szczytu
mojego gardła wzdłuż miękkiej skóry pod moją szczęką do szczytu podbródka.
Poczułam, jak pali mnie ten lekki dotyk, a kiedy go straciłam, chciałam
pochylić się w jego stronę, aby utrzymać połączenie, nawet jeśli miałabym
jeszcze tylko sekundę.
„Jedenasta, Justice” - powiedział.
„Jedenasta, Deke”.
Strona 19
Kiedy skończyłam wypowiadać jego imię, zostawił piwo tam, gdzie było,
odwrócił się i wyszedł na zewnątrz.
Zniknął za ścianą budynku.
Nie obejrzał się.
*****
Dziesięć godzin później czekałam na ganku na zewnątrz recepcji rancza
dla gości Spadająca Gwiazda.
Nie zmrużyłam oka.
Nie byłam zmęczona.
*****
Jedenaście godzin później nadal czekałam.
*****
Dwanaście godzin później poszłam, odnalazłam swoje dziewczyny i
poszłyśmy się napić.
*****
Deke nigdy nie przybył.
Strona 20
Rozdział 1
Wzięłam ich
Justis
Siedem lat później
„Ma dziesięć akrów, a ostatnio dżentelmen, który jest właścicielem trzech
sąsiadujących, przyszedł do nas i powiedział, że jest gotowy sprzedać tę
działkę. Więc może to być trzynaście akrów. Powiem tylko, że po południowej
stronie posiadłości człowiek, który jest właścicielem tamtego obszaru i od lat
sam sobie radzi. Jego dzieci odeszły i nie wrócą. Mówi się, że ma problemy z
opieką nad tym miejscem, więc może nie być trudne, aby puścił część swojej
ziemi. Ma pięćdziesiąt akrów. Może on podwoi ten obszar, jeśli chcesz koni”.
Chciałam koni.
Chciałam ziemi.
Ale stałam nieruchomo w tej skorupie domu.
„Jak widać…” - ciągnęła pospiesznie agentka nieruchomości, wiedząc
dokładnie to, co ja widziałam i jaki to był bałagan, bo właśnie to mnie
unieruchomiło - „…to jest trochę szorstkie, ale jak się skończy, to będzie coś
zdumiewającego. A para, która go zaczęła, chciała w nim mieszkać, gdy było
wykańczane, więc główna sypialnia i łazienka są całkowicie gotowe i w pełni
funkcjonalne”.
Na tę wiadomość nie poruszyłam ani jednym mięśniem. Nawet nie
mrugnęłam.
I nie powiedziałam ani słowa.
„I to wszystko jest tutaj” - kontynuowała agentka - „Wszystkie materiały,
nawet sprzęt AGD, są w pudłach w garażu. Z górnej półki. Lodówka
dwudrzwiowa Sub-Zero. Sześciopalnikowa kuchenka Viking. Marmurowe
blaty, choć trzeba by je wyciąć…”
Urwała, ale możliwe, że przestałam słuchać, bo nie tylko trzeba było
wyciąć marmurowe blaty.
Wszystko było do zrobienia.