9987
Szczegóły |
Tytuł |
9987 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9987 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9987 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9987 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
GWIEZDNE
WOJNY
CIEMNA STRONA MOCY
TIMOTHY ZAHN
Przek�ad Anna i Jan Mickiewicz
Tytu� orygina�u DARK FORCE RISING
Redaktor serii ZBIGNIEW FONIOK
Redakcja stylistyczna DANUTA BORUC
lustracja na ok�adce TOM JUNG
Projekt graficzny ok�adki MA�GORZATA CEBO-FONIOK
Opracowanie graficzne ok�adki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
KSI�GARNIA INTERNETOWA WYDAWNICTWA AMBER
Tu znajdziesz informacje o nowo�ciach i wszystkich naszych ksi��kach! Tu kupisz wszystkie nasze ksi��ki! http://www.amber.supermedia.pl
Copyright � 1995 by Lucasfilm Ltd. & �
All rights reseryed.
Used Under Authorization. Published originally under the title Dark Force Rising by Bantam Books.
For the Polish edition Copyright � 2001 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-7169-358-3
ROZDZIA�
1
Z tej odleg�o�ci centralne s�o�ce uk�adu wygl�da�o jak niewielka, ��topomara�czowa kula. Iluminatory automatycznie pociemnia�y, aby zneutralizowa� jego blask. Zar�wno s�o�ce, jak i statek by�y otoczone gwiazdami - b�yszcz�cymi, bia�ymi punkcikami zawieszonymi w niesko�czonej czerni kosmosu. W dole, dok�adnie pod statkiem, nad zachodni� cz�ci� po�o�onej na planecie Myrkr Wielkiej Puszczy P�nocnej wstawa� dzie�.
Dla tych, kt�rzy ukrywali si� w puszczy, ten dzie� mia� by� ich dniem ostatnim.
Stoj�c na mostku imperialnego niszczyciela gwiezdnego �Chimera�, kapitan Pellaeon obserwowa� przez iluminator, jak na le��cej pod nim planecie granica miedzy dniem a noc� przesuwa si� powoli w kierunku strefy ataku. Dziesi�� minut wcze�niej otaczaj�ce cel si�y l�dowe zameldowa�y pe�n� gotowo�� do akcji. Sama �Chimera� ju� od godziny tkwi�a w tym samym miejscu, blokuj�c przeciwnikowi mo�liwo�� ucieczki. Teraz potrzebny by� ju� tylko rozkaz do natarcia.
Powoli, niemal ukradkiem, Pellaeon obr�ci� g�ow� o par� centymetr�w w prawo. Wielki admira� Thrawn siedzia� nieruchomo na swoim stanowisku, wpatruj�c si� b�yszcz�cymi, czerwonymi oczami w otaczaj�cy go rz�d monitor�w kontrolnych. Jego bladoniebieska twarz nie wyra�a�a �adnych uczu�. Trwa� tak w milczeniu od chwili, gdy ostatnie oddzia�y zameldowa�y o dotarciu na pozycje. Kapitan widzia�, �e �o�nierze na mostku zaczynaj� si� niecierpliwi�.
Pellaeon ju� dawno porzuci� pr�by odgadywania sensu dzia�a� admira�a. Wystarcza� mu fakt, �e Imperator uzna� niegdy� za stosowne uczyni� Thrawna jednym ze swych dwunastu wielkich admira��w, co by�o najlepszym dowodem zaufania ze strony nie�yj�cego ju� w�adcy - tym bardziej, �e Thrawn nie by� cz�owiekiem, a uprzedzenia Imperatora w tej mierze nie stanowi�y dla nikogo tajemnicy. Zreszt� przez ca�y ten rok, od chwili, gdy admira� przej�� dowodzenie �Chimer�� i rozpocz�� trudny proces odbudowy Floty Imperialnej, raz po raz potwierdza� sw�j geniusz wojenny. Je�eli do tej pory wstrzymywa� atak, to mia� ku temu wa�ny pow�d - tego Pellaeon by� pewien.
R�wnie ostro�nie co przedtem odwr�ci� si� z powrotem w stron� iluminatora. Ale ruch ten nie uszed� uwagi admira�a.
- Chcia�by pan o co� spyta�, kapitanie? - spokojny g�os Thrawna przeci�� cichy szmer rozm�w.
- Nie, panie admirale - zapewni� Pellaeon, odwracaj�c si� do dow�dcy.
Przez d�u�sz� chwil� admira� �widrowa� go gorej�cymi oczami i kapitan odruchowo przygotowa� si� na ostr� reprymend� - a mo�e i co� gorszego. Ale Thrawn, cho� Pellaeon ci�gle jeszcze czasem o tym zapomina�, nie mia� tak porywczego usposobienia jak lord Darth Vader.
- Zapewne zastanawia si� pan, dlaczego jeszcze nie atakujemy? - podsun�� admira� tym samym uprzejmym tonem.
- Istotnie, panie admirale - przyzna� Pellaeon. - Wydaje si�, �e wszystkie oddzia�y s� ju� na pozycjach wyj�ciowych.
- Oddzia�y wojskowe: tak - stwierdzi� Thrawn. - Ale nie wywiadowcy, kt�rych wys�a�em do Hyllyard.
- Do Hyllyard? - zdziwi� si� kapitan.
- W�a�nie. Nie s�dz�, aby cz�owiek tak sprytny jak Karrde zdecydowa� si� za�o�y� baz� w �rodku lasu, nie zabezpieczywszy sobie przedtem odpowiedniej ��czno�ci z pozosta�ymi w mie�cie wsp�pracownikami. Hyllyard le�y za daleko od obozu przemytnik�w, aby ktokolwiek z mieszka�c�w zdo�a� zauwa�y� nasz atak. O ile wi�c zaobserwujemy w mie�cie nag�e przejawy gor�czkowej aktywno�ci, b�dzie to �wiadczy�o o istnieniu jakiej� specjalnej linii ��czno�ci. Na tej podstawie rozszyfrujemy wsp�pracownik�w Karrde'a i poddamy ich szczeg�owej obserwacji. Po pewnym czasie sami nas do niego zaprowadz�.
- Rozumiem, panie admirale. - Pellaeon zmarszczy� czo�o. - A wi�c zak�ada pan, �e w czasie ataku nie zdo�amy schwyta� �ywcem �adnego z jego ludzi.
- Powiem wi�cej - u�miech zastyg� na twarzy Thrawna - jestem przekonany, �e nasze oddzia�y wkrocz� do kompletnie pustej bazy.
Pellaeon spojrza� przez iluminator na znajduj�c� si� w dole, cz�ciowo o�wietlon� planet�.
- W takim razie... po co w og�le atakujemy, panie admirale?
- Z trzech powod�w, kapitanie. Po pierwsze, nawet ludzie tacy jak Talon Karrde pope�niaj� czasem b��dy. Mog�o si� zdarzy�, �e w czasie pospiesznej ewakuacji zostawi� w bazie co� wa�nego. Po drugie, jak ju� m�wi�em, ten atak mo�e nas zaprowadzi� do jego ludzi w Hyllyard. A po trzecie, dzi�ki tej akcji nasze si�y l�dowe maj� okazj� zdoby� cho� troch� tak im potrzebnego do�wiadczenia bojowego. Niech pan nie zapomina, kapitanie - admira� �widrowa� podw�adnego wzrokiem - �e naszym celem nie s� ju� jakie� ograniczone dzia�ania n�kaj�ce w stylu tych, kt�re prowadzili�my przez ostatnie pi�� lat. Maj�c w r�ku
g�r� Tantiss i pozostawione przez Imperatora komory spaarti, mo�emy znowu przej�� inicjatyw�. Ju� nied�ugo przyst�pimy do odzyskania utraconych na rzecz Rebeliant�w planet. A do tego celu potrzebujemy armii, kt�ra pod wzgl�dem wyszkolenia w niczym nie b�dzie ust�powa� flocie.
- Rozumiem, panie admirale.
- To dobrze. - Thrawn zerkn�� na monitory. - Ju� czas. Niech pan przeka�e genera�owi Covellowi, �e mo�e zaczyna�.
- Tak jest. - Pellaeon zaj�� miejsce na swoim stanowisku. Obrzuci� szybkim spojrzeniem wskazania przyrz�d�w, po czym w��czy� komunikator. K�tem oka zauwa�y�, �e Thrawn zrobi� to samo. �Czy�by jaka� prywatna wiadomo�� dla szpieg�w w Hyllyard?� - Tu �Chimera�. Przyst�pi� do ataku.
- Zrozumia�em - rzuci� Covell do zamontowanego w he�mie mikrofonu. Stara� si�, aby w jego g�osie nie zabrzmia�a pogarda. Ca�a ta sytuacja by�a typowa. Cholernie typowa i �atwa do przewidzenia. Najpierw cz�owiek zasuwa� jak diabli, byle tylko �o�nierze i pojazdy znalaz�y si� na czas na wyznaczonych pozycjach, a potem... czeka� jak g�upi, a� ci napuszeni durnie z floty, ubrani w nieskazitelne mundury i siedz�cy w swoich wypucowanych statkach, sko�cz� ��opa� herbatk� i dadz� w ko�cu sygna� do ataku.
�C�, usi�d�cie sobie teraz wygodnie w fotelach - pomy�la� zgry�liwie, patrz�c na wisz�cy w g�rze niszczyciel gwiezdny - bo niezale�nie od tego, czy wielkiemu admira�owi chodzi o rzeczywiste efekty czy zwyk�y pokaz sprawno�ci, dostanie to, na czym mu zale�y�. Si�gn�� do tablicy przyrz�d�w i prze��czy� si� na lokaln� cz�stotliwo�� dowodzenia.
- Genera� Covell do wszystkich pododdzia��w: mo�emy rusza�.
Odebra� kolejne potwierdzenia przyj�cia rozkazu. W chwil� potem stalowy pok�ad zadr�a� i olbrzymi robot krocz�cy ruszy� do przodu. Z pozorn� oci�a�o�ci� zacz�� si� przedziera� przez las w kierunku odleg�ego o kilometr obozowiska przemytnik�w. Za szyb� pancern� od czasu do czasu miga�y dwa roboty zwiadowcze, posuwaj�ce si� w szpicy w poszukiwaniu stanowisk przeciwnika lub ewentualnych pu�apek.
Ka�da pr�ba oporu ze strony Karrde'a b�dzie jedynie daremnym gestem. Covell kierowa� ju� w swoim �yciu setkami atak�w wojsk imperialnych i doskonale zna� �mierciono�n� pot�g� dowodzonych przez siebie pojazd�w bojowych.
Wy�wietlaj�cy si� poni�ej iluminatora r�nobarwny hologram taktyczny wygl�da� jak jaki� element dekoracyjny. Czerwone, bia�e i zielone b�yskaj�ce �wiate�ka pokazywa�y pozycje robot�w krocz�cych, pojazd�w zwiadowczych i poduszkowc�w szturmowych, zbli�aj�cych si� ze wszystkich stron do bazy Karrde'a. Atak przebiega� ca�kiem sprawnie.
Sprawnie - ale nie idealnie. Atakuj�cy z p�nocy robot krocz�cy i towarzysz�ca mu eskorta zaczyna�y zostawa� nieco w tyle w stosunku do innych pojazd�w, tworz�cych zaciskaj�c� si� p�tl�.
- Zesp� drugi: przyspieszcie troch�.
- Robimy, co mo�emy, panie generale - dobiegaj�cy z komunikatora g�os by� dziwnie zniekszta�cony z powodu zak��ce� wywo�ywanych przez zawieraj�c� znaczne ilo�ci metalu ro�linno�� planety. - Ale napotkali�my g�ste zaro�la, kt�re op�niaj� posuwanie si� robot�w zwiadowczych.
- Czy wp�ywa to w jakikolwiek spos�b na mo�liwo�ci pa�skiego robota krocz�cego?
- Nie, panie generale. Ale chcia�em zachowa� przewidziany szyk...
- O zwarty szyk nale�y si� troszczy� w czasie defilady, majorze - uci�� Covell. - Nigdy nie mo�e si� to odbywa� kosztem og�lnego planu bitwy. Je�eli roboty zwiadowcze nie nad��aj�, to niech je pan zostawi z ty�u.
- Tak jest.
Genera� prychn�� i przerwa� po��czenie. W jednej przynajmniej kwestii Thrawn mia� racj�: �o�nierze Covella b�d� jeszcze musieli zdoby� du�o do�wiadczenia bojowego, nim osi�gn� wymagany w Imperium poziom wyszkolenia. Na razie by� to zupe�nie surowy materia�. Genera� obserwowa�, jak p�nocna grupa zmienia ustawienie: poduszkowce wysun�y si� do przodu, zajmuj�c miejsce robot�w zwiadowczych, a te ostatnie przej�y os�on� ty��w.
Czujnik �r�de� energii zapiszcza� ostrzegawczo: zbli�ali
si� do obozowiska.
- Meldowa� o sytuacji - poleci� Covell swojej za�odze.
- Wszystkie dzia�a za�adowane i gotowe do strza�u - zameldowa� celowniczy.
- Brak oznak oporu, zar�wno czynnego, jak i biernego - dorzuci� kierowca.
- Zachowa� ostro�no�� - poleci� genera� i ponownie prze��czy� si� na cz�stotliwo�� dowodzenia. - Wszystkie pododdzia�y: wchodzimy do bazy.
W chwil� potem, mia�d��c z g�o�nym trzaskiem ro�linno��, robot wkroczy� na polan�.
Widok by� rzeczywi�cie imponuj�cy. Dok�adnie w tym samym momencie, w bladym �wietle wstaj�cego dnia z lasu wy�oni�y si� pozosta�e trzy roboty krocz�ce i niemal jak na paradzie wesz�y do obozowiska. U ich st�p rozwin�y si� szerokim wachlarzem roboty zwiadowcze i poduszkowce, otaczaj�c ze wszystkich stron ciemn� grup� budynk�w.
Covell szybko, ale bardzo uwa�nie przebieg� wzrokiem tablic� przyrz�d�w. W bazie nadal dzia�a�y dwa �r�d�a energii: jedno znajdowa�o si� w po�o�onym centralnie du�ym gmachu, a drugie w nieco oddalonym budynku przypominaj�cym koszary. Przyrz�dy nie wykry�y �adnego �ladu czujnik�w, broni czy p�l ochronnych. Analizator form �ycia za pomoc� skomplikowanych algorytm�w ustali�, �e w koszarach nie ma istot �ywych.
Natomiast w centralnej budowli...
- Przyrz�dy wykazuj� obecno�� oko�o dwudziestu �ywych organizm�w w g��wnym budynku, panie generale - zameldowa� dow�dca czwartego robota krocz�cego. - Wszystkie znajduj� si� w �rodkowej cz�ci gmachu.
- Tyle, �e analizator twierdzi, i� to nie s� ludzie - dorzuci� kierowca Covella.
- Mo�e stosuj� jakie� ekrany - mrukn�� genera�, wygl�daj�c przez wizjer. W obozie wci�� nie by�o �adnego ruchu. - Lepiej to sprawdzi�. Grupy szturmowe: naprz�d!
Tylne w�azy poduszkowc�w otworzy�y si� i z ka�dego pojazdu wyskoczy�o po o�miu �o�nierzy. Chronieni przez stalowe napier�niki, mocno �ciskali w d�oniach karabiny laserowe. Po�owa ka�dej grupy natychmiast skry�a si� za os�on� poduszkowc�w, z broni� wycelowan� w obozowisko, a w tym czasie pozostali �o�nierze rzucili si� biegiem przez otwarty teren w stron� zabudowa�. Potem oni z kolei zaj�li pozycje os�aniaj�ce, a ich koledzy zacz�li posuwa� si� do przodu. Cowell dostrzeg�, �e jego ludzie stosowali t� star� jak �wiat taktyk� z charakterystyczn� dla nowicjuszy przesadn� determinacj�. Ale z pewno�ci� stanowili dobry materia� na �o�nierzy.
Atakuj�cy zbli�ali si� skokami do g��wnego gmachu. Od zasadniczego pier�cienia �o�nierzy odrywa�y si� niewielkie grupki, kt�re przeczesywa�y mijane po drodze zabudowania. W ko�cu �o�nierze z czo�owej grupy dopadli budynku. Polan� rozja�ni� na moment b�ysk wybuchu - szturmuj�cy wysadzili drzwi. W chwil� p�niej tak�e pozostali wdarli si� do �rodka, troch� si� przy tym przepychaj�c.
Potem zapad�a cisza.
Przerywa�y j� jedynie kr�tkie komendy dow�dc�w grup
szturmowych. Covell nas�uchiwa� bacznie, obserwuj�c jednocze�nie czujniki. Po kilku minutach nap�yn�� pierwszy meldunek.
- Generale Covell, tu porucznik Barse. Opanowali�my cel ataku. Nikogo tu nie ma.
- �wietnie, poruczniku. Jak to wszystko wygl�da?
- Wynie�li si� st�d w du�ym po�piechu, panie generale - odpar� Barse. - Zostawili sporo rzeczy, ale to chyba same �mieci.
- O tym zadecyduje ekipa przeszukiwawcza - przypomnia� mu Covell. - Jakie� wybuchowe pu�apki albo inne niemi�e niespodzianki?
- Nie, panie generale. Aha, te �ywe organizmy zarejestrowane przez przyrz�dy, to tylko te d�ugie, futrzaste zwierz�ta. Mieszkaj� na ogromnym drzewie, kt�re wyrasta ponad dach budynku.
�Zdaje si�, �e nazywaj� si� isalamiry� - pomy�la� Covell. Thrawn ju� od paru miesi�cy po�wi�ca� im mn�stwo uwagi, cho� genera� nie mia� poj�cia, w jaki spos�b te bezmy�lne istoty mog�y pom�c Imperium w walce. Mia� nadziej�, �e pewnego dnia ludzie z floty dopuszcz� go wreszcie do tajemnicy.
- Zaj�� pozycje obronne - poleci� porucznikowi. - Kiedy ju� wszystko b�dzie gotowe, niech pan powiadomi ekip� przeszukiwawcza. I niech si� pan tam rozgo�ci. Wielki admira� chce, aby�my wszystko rozebrali na czynniki pierwsze. I zrobimy to.
- Doskonale, generale Covell - dobiegaj�cy z nadajnika g�os by� ledwie s�yszalny, pomimo olbrzymiego wzmocnienia i komputerowego t�umienia szum�w. - Niech pan kontynuuje demonta�.
Siedz�ca za sterami �Szalonego Karrde'a� Mara Jade odwr�ci�a si� do stoj�cego za ni� m�czyzny.
- My�l�, �e to by by�o na tyle - powiedzia�a.
Przez chwil� wydawa�o si�, �e Talon Karrde jej nie s�yszy. Sta� nieruchomo, wpatruj�c si� w odleg�� planet� - malutki, bladoniebieski rogalik, ledwie widoczny spoza postrz�pionej kraw�dzi sk�panej w s�o�cu asteroidy, za kt�r� przyczai� si� �Szalony Karrde�.
- Tak - rzek� w ko�cu przemytnik g�osem zupe�nie pozbawionym emocji, cho� musia� je odczuwa�. - Chyba masz racj�.
Mara wymieni�a porozumiewawcze spojrzenia z siedz�cym w fotelu drugiego pilota Avesem, a potem ponownie zwr�ci�a si� do Karrde'a.
- Czy nie powinni�my wi�c lecie�? - zasugerowa�a.
Szef przemytnik�w odetchn�� g��boko... Obserwuj�c uwa�nie wyraz jego twarzy, dziewczyna zrozumia�a, ile naprawd� znaczy�a dla niego planeta Myrkr: to by�o co� wi�cej ni� tylko baza, to by� jego dom.
Z wysi�kiem odp�dzi�a od siebie t� my�l. A wi�c Karrde straci� sw�j dom. I co z tego? Ona straci�a dotychczas znacznie wi�cej i �yje. On te� sobie z tym poradzi.
- Pyta�am, czy nie powinni�my ju� lecie�?
- S�ysza�em. - Na twarzy Karrde'a nie by�o ju� �ladu emocji. Przemytnik z powrotem przybra� sw�j zwyk�y, lekko ironiczny ton. - Uwa�am, �e powinni�my jeszcze troch� zaczeka� i przekona� si�, czy nie zostawili�my tam czego�, co mog�oby ich zaprowadzi� do bazy na Rishi.
Mara ponownie zerkn�a na drugiego pilota.
- Dok�adnie wszystko sprawdzili�my - odezwa� si� Aves. - Informacje o Rishi znajdowa�y si� jedynie w g��wnym komputerze, a ten wys�ali�my od razu z pierwsz� grup�.
- W porz�dku - odpar� Karrde. - Ale czy jeste� got�w da� g�ow�, �e nie przeoczyli�my niczego?
- Nie. - Aves zacisn�� usta.
- Ja te� nie. I dlatego jeszcze troch� zaczekamy.
- A co b�dzie, je�li nas zauwa��? - dziewczyna nie dawa�a za wygran�. - Chowanie si� za asteroid� to dosy� wy�wiechtana sztuczka.
- Nie zauwa�� nas - stwierdzi� Karrde ze spokojem. - Osobi�cie w�tpi�, czy w og�le przyjdzie im do g�owy, by nas tu szuka�. Ludzie uciekaj�cy przed kim� takim jak wielki admira� Thrawn nie maj� w zwyczaju zatrzymywa� si�, nim nie uciekn� du�o dalej, ni� my si� teraz znajdujemy.
�Czy jeste� got�w da� g�ow�, �e nie przeoczyli�my niczego?� - Mara z gorycz� powt�rzy�a w my�lach s�owa Karrde'a. - Nic jednak nie powiedzia�a. Szef przemytnik�w mia� prawdopodobnie racj�; a ponadto, nawet je�li �Chimera� lub jej my�liwce skierowa�yby si� w ich stron�, to i tak mieliby mn�stwo czasu, aby rozgrza� silniki i uciec
w nadprzestrze�.
Taktyka Karrde'a wydawa�a si� ca�kowicie logiczna i bez zarzutu, ale Mara czu�a dziwny niepok�j. Mia�a jakie� z�e przeczucia.
Zacisn�a z�by i nastawi�a czujniki statku na maksymaln� czu�o��. Ponownie sprawdzi�a, czy procedura przygotowania do startu zosta�a wprowadzona do komputera pok�adowego. Potem pozosta�o jej ju� tylko czekanie.
Ekipa przeszukiwawcza wykona�a swoje zadanie szybko i dok�adnie. Ju� po p�godzinie nadszed� meldunek, �e nie odkryto nic istotnego.
- C�, to chyba wszystko - skrzywi� si� Pellaeon, obserwuj�c przelatuj�ce na monitorze komunikaty. �Niez�e �wiczenie praktyczne dla si� l�dowych, ale poza tym ca�kowicie ja�owa akcja�, pomy�la�, a odwracaj�c si� do Thrawna, g�o�no doda�: - Chyba, �e pa�scy wywiadowcy w Hyllyard zaobserwowali co� interesuj�cego.
Admira� wpatrywa� si� intensywnie we wskazania przyrz�d�w.
- Istotnie, zauwa�ono �lad aktywno�ci. Wszystko sko�czy�o si� niemal tak szybko, jak si� zacz�o, ale s�dz�, �e wnioski s� oczywiste.
�No, to przynajmniej co� mamy� - pomy�la� Pellaeon.
- Rozumiem, panie admirale. Czy mam poleci�, aby zorganizowano grup� wywiadowcz�, kt�r� wy�lemy na planet�?
- Troch� cierpliwo�ci, kapitanie. Mo�e to nie b�dzie konieczne. Niech pan spojrzy na skaner �redniego zasi�gu i powie mi, co widzi.
Pellaeon odwr�ci� si� do tablicy przyrz�d�w i przywo�a� na monitorze odpowiedni obraz. Widzia� naturalnie Myrkr, a tak�e my�liwce tworz�ce standardow� os�on� �Chimery�. Poza nimi jedynym obiektem widocznym przy tym zasi�gu skanera by�a...
- Chodzi panu o t� niewielk� asteroid�?
- W�a�nie - przytakn�� Thrawn. - Nic nadzwyczajnego, nie s�dzi pan, kapitanie? Nie, niech pan nie kieruje w t� stron� czujnik�w! - doda� w tym samym momencie, gdy taka my�l przysz�a kapitanowi do g�owy. - Nie chcemy przecie� przedwcze�nie sp�oszy� zwierzyny, prawda?
- Zwierzyny? - powt�rzy� Pellaeon i ponownie zerkn�� na monitor. W czasie przeprowadzonej trzy godziny wcze�niej rutynowej analizy asteroidy czujniki nic nie wykry�y, a od tego czasu �aden statek nie m�g� si� tam w�lizgn�� nie zauwa�ony. - Z ca�ym szacunkiem, panie admirale, ale nie widz� nic, co mog�oby wskazywa� na czyj�� tam obecno��.
- Ja te� nie - przyzna� Thrawn. - Ale to jedyna tej wielko�ci os�ona w promieniu dziesi�ciu milion�w kilometr�w od Myrkr. Nie ma innego miejsca, sk�d Karrde m�g�by nas obserwowa�.
- Za pozwoleniem, panie admirale: w�tpi�, aby Karrde by� tak g�upi, �eby siedzie� tu i czeka�, a� przyb�dziemy do niego.
Jarz�ce si� czerwono oczy Thrawna odrobin� si� zw�zi�y.
- Zapomina pan, kapitanie, �e mia�em okazj� pozna� tego cz�owieka. Co wi�cej, widzia�em zgromadzone przez niego dzie�a sztuki. - Admira� odwr�ci� si� z powrotem w stron� monitor�w. - On tam czeka! Jestem tego pewien. Widzi pan, kapitanie, Talon Karrde jest nie tylko przemytnikiem. W�a�ciwie to jest kim� zupe�nie innym ni� przemytnik. Jego prawdziwa mi�o�� to nie gromadzenie d�br czy pieni�dzy; jego pasj� jest zdobywanie informacji. Bardziej ni� czegokolwiek innego na �wiecie po��da wiedzy. Mo�liwo�� dowiedzenia si�, czy znale�li�my tu co� interesuj�cego, stanowi dla niego pokus� nie do odparcia.
Pellaeon przyjrza� si� ukradkiem dow�dcy. Zdaniem kapitana argumentacja admira�a by�a mocno naci�gana, ale z drugiej strony ju� zbyt wiele razy widzia�, jak sprawdzaj� si� przewidywania Thrawna, by spraw� zlekcewa�y�.
- Czy mam rozkaza�, aby dywizjon my�liwc�w zbada�
ten rejon?
- Jak ju� m�wi�em, kapitanie, cierpliwo�ci. Nawet je�li wygasili silniki i w��czyli system utrudniaj�cy wykrycie przez czujniki, to i tak zdecyduj� si� na start na d�ugo przedtem, nim dotr� tam jakiekolwiek pojazdy. A w�a�ciwie powinienem powiedzie� - admira� u�miechn�� si� nieznacznie - jakiekolwiek pojazdy wys�ane z �Chimery�.
Nagle Pellaeonowi za�wita�a w g�owie pewna my�l. Przypomnia� mu si� Thrawn, si�gaj�cy po kumunikator w chwili, gdy on mia� wyda� rozkaz do ataku.
- Przes�a� pan wiadomo�� do reszty floty. Przy czym zgra� j� pan w czasie z rozkazem ataku, aby zamaskowa� transmisj�.
Thrawn uni�s� granatowoczarne brwi.
- Doskonale, kapitanie. Doskonale.
Pellaeon poczu� fal� gor�ca na policzkach. Komplement�w ze strony admira�a nie s�ysza�o si� codziennie.
- Dzi�kuj�, panie admirale.
- M�wi�c precyzyjnie, powiadomi�em tylko jeden statek: �Ciemi�yciela�. Przyb�dzie tu za jakie� dziesi�� minut. A wtedy - oczy Thrawna zab�ys�y - przekonamy si�, na ile dok�adnie przejrza�em psychik� Karrde'a.
Dochodz�ce z g�o�nik�w �Szalonego Karrde'a� meldunki ekipy przeszukiwawczej stawa�y si� coraz rzadsze.
- Chyba nic nie znale�li - zauwa�y� Aves.
- Tak jak m�wi�e�: wszystko dok�adnie sprawdzili�my - przypomnia�a mu Mara. Niemal nie s�ysza�a w�asnego g�osu. To co�, co nie dawa�o jej spokoju, przybiera�o na sile. - Czy mo�emy wreszcie st�d odlecie�? - spyta�a, zwracaj�c si� do Karrde'a.
- Uspok�j si�, Maro. Oni nie mog� wiedzie�, �e tu jeste�my. Nie pr�bowali nawet nakierowa� czujnik�w na asteroid�, a bez tego nie s� w stanie wykry� statku.
- Chyba �e przyrz�dy niszczyciela gwiezdnego s� bardziej czu�e, ni� przypuszczasz - odparowa�a dziewczyna.
- Znamy dok�adnie mo�liwo�ci ich przyrz�d�w - zapewni� j� Aves. -We� si� w gar��, Maro. On wie, co robi. �Szalony Karrde� ma jeden z najlepszych system�w maskowania przed czujnikami w tej cz�ci...
Urwa�, gdy� drzwi wej�ciowe otworzy�y si� niespodziewanie. Dziewczyna odwr�ci�a si� i ujrza�a dwa udomowione Vonskry Karrde'a.
Zwierz�ta dos�ownie wlek�y za sob� trzymaj�cego ich smycz cz�owieka.
- Co ty tu robisz, Czin? - zdenerwowa� si� szef przemytnik�w.
- Przepraszam, kapitanie - wysapa� ch�opak. Zapar� si� nogami w pod�og�, przytrzymuj�c napr�one smycze. Jego wysi�ki przynios�y zaledwie cz�ciowy skutek: drapie�niki nadal powoli ci�gn�y go do przodu. - Nie mog�em ich powstrzyma�. Pomy�la�em, �e mo�e bardzo chc� pana zobaczy�.
- Co si� z wami dzieje? - skarci� zwierz�ta Karrde. Przykucn�� przed nimi na pod�odze. - Nie wiecie, �e jeste�my bardzo zaj�ci?
Vonskry nawet na niego nie spojrza�y. Zachowywa�y si� tak, jakby w og�le nie zauwa�y�y obecno�ci Karrde'a. Wpatrywa�y si� przed siebie, nie zwracaj�c na niego uwagi.
Utkwi�y wzrok w Marze.
- Hej, Sturm! - przemytnik lekko klepn�� jedno ze zwierz�t po pysku. - M�wi� do ciebie. Co w ciebie wst�pi�o? - Pod��y� wzrokiem za spojrzeniem vonskra...
Zawaha� si� i spojrza� jeszcze raz.
- Maro, czy robisz co� dziwnego?
Dziewczyna potrz�sn�a przecz�co g�ow�, a po plecach przebieg� jej lodowaty dreszcz. Ju� kiedy� widzia�a to spojrzenie - u dzikich vonskr�w, kt�re spotykali z Luke'em Skywalkerem na Myrkrze, w czasie ich trzydniowej w�dr�wki przez puszcz�.
Tyle �e tamte Vonskry nie ni� si� interesowa�y. Ich spojrzenia by�y skierowane na Skywalkera. Zwykle patrzy�y tak na niego tu� przed atakiem.
- Sturm, to tylko Mara. - Karrde przemawia� do zwierz�cia jak do dziecka. - Mara - powt�rzy�, patrz�c vonskrowi prosto w oczy. - Przyjaciel. S�yszysz, Drang? - doda�, chwytaj�c drugiego drapie�nika za pysk. - Ona jest przyjacielem. Rozumiesz?
Przez chwil� Drang wydawa� si� rozwa�a� to, co us�ysza�. Potem, tak samo niech�tnie jak przedtem Sturm, spu�ci� �eb i przesta� si� wyrywa�.
- No, ju� lepiej - stwierdzi� przemytnik. Podrapa� oba drapie�niki za uszami i podni�s� si� z pod�ogi. - Lepiej je st�d zabierz, Czin. Pospaceruj z nimi po g��wnym korytarzu, niech maj� troch� ruchu.
- O ile uda mi si� znale�� przej�cie pomi�dzy tymi wszystkimi gratami - mrukn�� ch�opak, �ci�gaj�c smycze. - No, maluchy, idziemy!
Vonskry zawaha�y si� na moment, ale da�y si� wyprowadzi� z pomieszczenia.
- Zastanawiam si�, o co im chodzi�o - rzek� Karrde, gdy ju� zamkn�y si� za nimi drzwi. Obrzuci� Mar� badawczym spojrzeniem.
- Nie mam poj�cia - odpar�a dziewczyna z napi�ciem w g�osie. Teraz, gdy min�o chwilowe zamieszanie, dziwny l�k, kt�ry poprzednio odczuwa�a, wr�ci� z jeszcze wi�ksz� si��. Odwr�ci�a si� gwa�townie do monitor�w, spodziewaj�c si� ujrze� nadlatuj�cy w ich kierunku dywizjon my�liwc�w imperialnych.
Jednak nic takiego nie zobaczy�a. Jedynie �Chimera� nadal tkwi�a niegro�nie na orbicie Myrkru. Przyrz�dy �Szalonego Karrde'a� nie wykazywa�y �adnego zagro�enia, ale mimo to w Marze narasta� strach...
W pewnym momencie nie potrafi�a si� ju� powstrzyma�. Si�gn�a do tablicy przyrz�d�w i uruchomi�a procedur� przedstartow�.
- Maro! - Aves poderwa� si� jak oparzony. - Co ty, u diab�a...?
- Oni zaraz tu b�d� - odburkn�a, a jej g�os zdradza� wszystkie k��bi�ce si� w niej emocje. Ko�ci zosta�y rzucone: w chwili uruchomienia silnik�w statku wszystkie czujniki �Chimery� skoczy�y na pewno jak oszala�e. Teraz pozostawa�a im ju� tylko ucieczka.
Zerkn�a na Karrde'a, obawiaj�c si� tego, co spodziewa�a si� wyczyta� w jego oczach. Ale szef przygl�da� si� jej spokojnie, z lekko kpi�cym wyrazem twarzy.
- Nie wygl�da na to, �eby zaraz mieli si� tu zjawi� - zauwa�y� ostro�nie.
Potrz�sn�a g�ow� i spojrza�a na niego b�agalnie.
- Musisz mi uwierzy�. - Dziewczyna mia�a niemi�� �wiadomo��, �e jej samej trudno w to uwierzy�. - Szykuj� si� do ataku. - doda�a jednak.
- Wierz� ci - powiedzia� przemytnik �agodnie. �Albo
po prostu zrozumia�e�, �e nie mamy w tej chwili wyboru�, przemkn�o Marze przez g�ow�. - Aves: wykonaj obliczenia do skoku w nadprzestrze�. Wybierz najprostszy mo�liwy kurs, byle nie w pobli�e Rishi; p�niej b�dziemy mieli czas, �eby si� zatrzyma� i dokona� korekty.
- Ale�, Karrde...
- Mara jest moim zast�pc� - przerwa� mu szef. - I w zwi�zku z tym ma prawo i obowi�zek podejmowa� wa�ne decyzje.
- Tak, ale... - Aves zdusi� ostatnie s�owo. - Tak - wycedzi� przez z�by. Obrzuci� dziewczyn� wrogim spojrzeniem, po czym odwr�ci� si� do komputera nawigacyjnego i zabra� si� do pracy.
- Mo�emy rusza�, Maro - powiedzia� Karrde. Usiad� w fotelu do obs�ugi urz�dze� ��czno�ci. - Postaraj si�, aby asteroid� by�a jak najd�u�ej mi�dzy nami a �Chimer��.
- Tak jest - odpar�a. Dotychczasowe emocje zaczyna�y powoli ust�powa�. Teraz czu�a g��wnie z�o�� i zak�opotanie. Zn�w to zrobi�a: posz�a za g�osem wewn�trznego przeczucia. Uczyni�a to, czego nigdy w �yciu nie powinna robi� - i po raz kolejny si� na tym sparzy�a.
Prawdopodobnie po raz ostatni Karrde nazwa� j� swoim zast�pc�. Nie chcia� podwa�a� autorytetu dow�dcy w obecno�ci Avesa, ale kiedy tylko si� st�d wyrw� i spotka si� z ni� w cztery oczy, to b�dzie musia�a s�ono za wszystko zap�aci�. B�dzie mia�a szcz�cie, je�li nie wyrzuci jej z organizacji. Ze z�o�ci� uderzy�a w klawisze komputera. Obr�ci�a �Szalonego Karrde'a� ty�em do asteroidy i poprowadzi�a statek w stron� otwartego kosmosu.
Nagle z charakterystycznym dla pseudoruchu migotaniem z nadprzestrzeni wyskoczy� jaki� du�y obiekt. Wyhamowa� o dwadzie�cia kilometr�w od nich.
By� to imperialny kr��ownik przechwytuj�cy.
Aves zmi�� w ustach przekle�stwo.
- Mamy towarzystwo - rzuci�.
- Widz�. - Karrde by� jak zwykle opanowany, ale i w jego g�osie zabrzmia�a nutka zaskoczenia. - Ile czasu do skoku w nadprzestrze�?
- Jeszcze minuta - odpar� Aves z napi�ciem. - Zewn�trzna cz�� uk�adu jest strasznie za�miecona i komputer usi�uje sobie z tym poradzi�.
- No, to b�dziemy si� �ciga�. - podsumowa� szef przemytnik�w. - Co u ciebie, Maro?
- Pr�dko��: siedem trzy - oznajmi�a. Usi�owa�a wydusi� z rozgrzewaj�cych si� silnik�w maksimum mocy. Karrde mia� racj�: szykowa� si� prawdziwy wy�cig. Kr��owniki przechwytuj�ce by�y wyposa�one w cztery pot�ne generatory fal grawitacyjnych, kt�re mog�y imitowa� obecno�� mas wielko�ci planety. Statki te mia�y za zadanie uniemo�liwia� ucieczk� w nadprzestrze�, dop�ki imperialne my�liwce nie roznios� wroga na strz�py. Jednak bezpo�rednio po wyj�ciu z nadprzestrzeni potrzebowa�y minuty na uruchomienie generator�w. Gdyby Marze uda�o si� w tym czasie wyprowadzi� �Szalonego Karrde'a� poza ich zasi�g...
- Kolejni go�cie - oznajmi� Aves. - Par� dywizjon�w my�liwc�w imperialnych z �Chimery�.
- Pr�dko��: osiem sze�� - zameldowa�a Mara. - Mo�emy osi�gn�� pr�dko�� �wiat�a natychmiast, gdy komputer nawigacyjny poda kurs.
- Co z kr��ownikiem?
- Rozgrzewa generatory - odpar� Aves. Na monitorze taktycznym Mary wy�wietli� si� przezroczysty sto�ek oznaczaj�cy obszar, w kt�rym ju� wkr�tce mia�o si� pojawi� pole uniemo�liwiaj�ce skok w nadprzestrze�. Dziewczyna odrobin� skorygowa�a kurs, kieruj�c statek w stron� najbli�szego punktu poza zasi�giem kr��ownika. Zerkn�a na ekran komputera nawigacyjnego: obliczenia dobiega�y ko�ca. Jednocze�nie widmowy sto�ek zacz�� si� gwa�townie materializowa�...
Rozleg� si� brz�czyk komputera. Mara zacisn�a d�o� na
potr�jnej d�wigni nap�du nadprzestrzennego i p�ynnym ruchem poci�gn�a j� do siebie. �Szalony Karrde� zadr�a� i przez moment wydawa�o si�, �e kr��ownik przechwytuj�cy jednak wygra ten upiorny wy�cig. Nagle widoczne na zewn�trz gwiazdy rozp�yn�y si� w �wietliste smugi...
�Uda�o si�!�
Aves westchn�� z ulg�, gdy gwiezdne smugi ust�pi�y miejsca gwiezdnej mozaice nadprzestrzeni.
- To si� nazywa zd��y� w ostatniej chwili. Sk�d oni, u diab�a, wiedzieli, �e tam jeste�my?
- Nie mam poj�cia - odpar� Karrde spokojnie. - A ty, Maro?
- Ja te� nie. - Dziewczyna utkwi�a wzrok w monitorach. Nie �mia�a spojrze� na kt�regokolwiek z towarzyszy. - Mo�e Thrawn zawierzy� po prostu swojemu przeczuciu. Czasem tak robi.
- No, to mamy szcz�cie, �e nie tylko on miewa przeczucia - stwierdzi� Aves lekko zmienionym g�osem. - �adnie to za�atwi�a�, Maro. Przepraszam, �e na ciebie napad�em.
- Tak - popar� go Karrde. - To by�a naprawd� �wietna robota.
- Dzi�ki - burkn�a dziewczyna. Nie spuszczaj�c wzroku z tablicy przyrz�d�w, stara�a si� powstrzyma� nap�ywaj�ce jej do oczu �zy. �A wi�c zn�w si� zacz�o�. Gor�co wierzy�a, �e odnalezienie my�liwca Skywalkera w �rodku kosmosu by�o zdarzeniem odosobnionym - zwyk�y �ut szcz�cia, bardziej jego zas�uga ni� jej.
Ale nie. Wszystko zaczyna�o si� od nowa - tak jak ju� tyle razy przedtem w ci�gu tych ostatnich pi�ciu lat - nag�e przeczucia i towarzysz�ce im dziwne doznania, nieodparte impulsy i wewn�trzny przymus, kt�ry pcha� j� do dzia�ania.
A to znaczy�o, �e prawdopodobnie ju� wkr�tce zaczn� j� na powr�t dr�czy� sny.
Ze z�o�ci� uderzy�a si� r�k� w g�ow�. Spr�bowa�a rozlu�ni� napi�te mi�nie twarzy. Zbyt dobrze zna�a ten scenariusz... �Ale tym razem wszystko potoczy si� inaczej�, pomy�la�a. Dotychczas by�a zupe�nie bezradna wobec odbieranych przez siebie g�os�w i impuls�w - mog�a tylko cierpie� i czeka�, a� ca�y cykl dobiegnie ko�ca. Cierpia�a zaszyta w jak�� kryj�wk�, z kt�rej natychmiast ucieka�a, gdy tylko zdradzi�a si� przed otaczaj�cymi j� lud�mi.
Ale tym razem nie by�a zwyk�� kelnerk� w barze na Forliss ani nie wystawia�a potencjalnych ofiar dla bandy rzezimieszk�w na Kaprioril, ani te� nie tkwi�a jako mechanik od nap�d�w nadprzestrzennych w jakiej� zapad�ej dziurze w Przesmyku Izo�skim. By�a zast�pc� szefa najpot�niejszej grupy przemytniczej w ca�ej galaktyce. Dysponowa�a zasobami materialnymi i �rodkami transportu, do jakich nie mia�a dost�pu od �mierci Imperatora.
Wiedzia�a, �e te mo�liwo�ci pozwol� jej odnale�� Luke'a Skywalkera. Odnale�� go - i zabi�.
Mo�e wtedy wreszcie g�osy si� ucisz�.
Przez d�u�sz� chwil� Thrawn sta� przy iluminatorze, obserwuj�c w milczeniu odleg�� asteroid� i majacz�cy obok niej - teraz ju� zbyteczny - kr��ownik przechwytuj�cy. Pellaeon pomy�la� z niepokojem, �e admira� przybra� poz� identyczn� jak wtedy, gdy Luke Skywalker umkn�� z podobnej pu�apki. Kapitan ba� si� cho�by odetchn��. Wpatruj�c si� w plecy dow�dcy, zastanawia� si�, czy znowu kto� z za�ogi �Chimery� zap�aci �yciem za to niepowodzenie.
- Ciekawe - odezwa� si� Thrawn niemal oboj�tnie. Odwr�ci� si� w stron� podw�adnego. - Czy zwr�ci� pan uwag� na nast�pstwo zdarze�, kapitanie?
- Tak, panie admirale - odpar� niepewnie Pellaeon. - Obiekt w��czy� silniki jeszcze przed pojawieniem si� �Ciemi�yciela�.
- W�a�nie - skin�� g�ow� Thrawn. - A to mo�e oznacza� jedn� z trzech mo�liwo�ci: albo Karrde i tak zaczyna� si� ju� zbiera� do odlotu, albo co� go wystraszy�o, albo te�... - czerwone oczy admira�a b�ysn�y z�owrogo - zosta� przez kogo� ostrze�ony.
Pellaeon zesztywnia�.
- Chyba nie sugeruje pan, admirale, �e uprzedzi� go kt�ry� z naszych ludzi?
- Nie, bynajmniej. - Wargi Thrawna zadr�a�y leciutko. - Pomijaj�c ju� kwesti� wierno�ci naszej za�ogi, to nikt na �Chimerze� nie wiedzia� o planowanym ataku. A gdyby ostrze�enie nadano z �Ciemi�yciela�, to musieliby�my przechwyci� tak� wiadomo��. - W zadumie zrobi� kilka krok�w. - To do�� intryguj�ca zagadka, kapitanie - rzek�, siadaj�c w fotelu. - B�d� si� musia� nad ni� zastanowi�. Teraz jednak mamy na g�owie wa�niejsze sprawy: chocia�by kwesti� zdobycia nowych statk�w wojennych. Czy kto� odpowiedzia� na nasz apel?
- W zasadzie nie zdarzy�o si� nic ciekawego, panie admirale - odpar� Pellaeon. Wyci�gn�� dziennik ��czno�ci i szybko przebieg� go wzrokiem. - Osiem z pi�tnastu grup, z kt�rymi nawi�za�em kontakt, wyrazi�o zainteresowanie nasz� ofert�, ale �adna nie chcia�a si� do niczego zobowi�za�. W dalszym ci�gu czekamy na odpowiedzi od pozosta�ych.
- Damy im jeszcze kilka tygodni - stwierdzi� Thrawn, kiwaj�c g�ow�. - A je�li do tego czasu sprawa nie posunie si� naprz�d, to ponowimy nasz apel, tyle �e w ostrzejszej formie.
- Rozumiem, panie admirale. - Pellaeon zawaha� si� przez chwil�. - Nadesz�a te� kolejna wiadomo�� z Jomarku.
Thrawn zwr�ci� na podw�adnego swe gorej�ce oczy.
- By�bym niezmiernie wdzi�czny, kapitanie - powiedzia�, cedz�c s�owa - gdyby wyja�ni� pan naszemu szanownemu mistrzowi C'baoth owi, �e je�li w dalszym ci�gu b�dzie bombardowa� nas wiadomo�ciami, to jego pobyt na Jomarku straci ca�y sens. Je�eli Rebelianci zaczn� cho�by podejrzewa� jaki� zwi�zek pomi�dzy nami, to C'baoth mo�e by� pewien, �e Skywalker nigdy si� tam nie zjawi.
- Ju� mu to wyja�nia�em, panie admirale - skrzywi� si� Pellaeon. - I to nie raz. Zawsze na to odpowiada, �e jego Jedi na pewno si� zjawi. Dopytuje si� te�, kiedy dostarczy mu pan siostr� Skywalkera.
Thrawn milcza� przez d�u�sz� chwil�.
- Podejrzewani, �e nie da si� go uciszy�, dop�ki nie dostanie tego, czego chce - rzek� w ko�cu. - Zapewne na razie nie b�dzie te� mia� ochoty niczego dla nas robi�.
- Tak, narzeka� na to, �e ka�e mu pan koordynowa� ataki - potwierdzi� Pellaeon. - Kilkakrotnie mi powtarza�, �e nie potrafi dok�adnie przewidzie�, kiedy Skywalker przyb�dzie na Jomark.
- I insynuowa� zapewne, �e spotka nas straszliwa kara, je�li go tam wtedy nie b�dzie - mrukn�� admira�. - Tak, znam to na pami��. I mam ju� tego dosy�. - Odetchn�� g��boko, powoli wypuszczaj�c powietrze. - A wi�c dobrze, kapitanie. Kiedy C'baoth ponownie si� odezwie, mo�e go pan poinformowa�, �e po akcji na Taanab damy mu nieco odpocz��. Skywalker nie zjawi si� na Jomarku wcze�niej ni� za jakie� dwa tygodnie - te niesnaski, kt�re sprowokowali�my w dow�dztwie Rebeliant�w, powinny go do tego czasu zatrzyma�. A je�li chodzi o Lei� Organ� Solo i jej nie narodzone dzieci... to mo�e mu pan oznajmi�, �e teraz osobi�cie zajm� si� t� spraw�.
Pellaeon zerkn�� ukradkiem za siebie, na stoj�cego przy tylnych drzwiach Rukha - milcz�cego towarzysza admira�a, stanowi�cego jego osobist� ochron�.
- Czy mam rozumie�, �e zamierza pan odsun�� od tego zadania Noghrich, panie admirale?
- A ma pan co� przeciwko temu, kapitanie?
- Nie, panie admirale. O�mielam si� jedynie przypomnie�, �e Noghri bardzo nie lubi�, kiedy nie mog� doko�czy� powierzonej im misji.
- Noghri s�u�� Imperium - zauwa�y� ch�odno Thrawn. - A poza tym s� wierni wobec mnie. Zrobi� to, co im ka��... - Zawaha� si� przez chwil�. - Niemniej jednak b�d� pami�ta� o pa�skich obiekcjach. W ka�dym razie tu, na Myrkr, nie mamy ju� nic do roboty. Prosz� rozkaza� genera�owi Covellowi, by wycofa� swoje oddzia�y.
- Tak jest, panie admirale - powiedzia� Pellaeon i skin�� na oficera ��czno�ci, by przekaza� rozkaz na planet�.
- Za trzy godziny chc� mie� w r�ku raport genera�a - doda� Thrawn. - Dwana�cie godzin p�niej ma mi przedstawi� nazwiska trzech �o�nierzy piechoty i dw�ch cz�onk�w za��g pojazd�w bojowych, kt�rzy najbardziej wyr�nili si� w czasie ataku. Tych pi�ciu ludzi zostanie oddelegowanych do operacji �Tantiss�. Maj� by� bezzw�ocznie wys�ani na Wayland.
- Tak jest - skin�� g�ow� Pellaeon, pieczo�owicie wpisuj�c rozkazy dla Covella do komputera. W ci�gu ostatnich tygodni, od kiedy operacja �Tantiss� nabra�a rozmachu, wybieranie najlepszych �o�nierzy sta�o si� w Armii Imperialnej rutynowym zaj�ciem. Niemniej jednak admira� co jaki� czas przypomina� swoim oficerom o tym obowi�zku. Mo�e chcia� w ten spos�b podkre�li�, �e ta selekcja ma podstawowe znaczenie dla powodzenia jego planu zd�awienia Rebelii.
Thrawn ponownie spojrza� przez iluminator na widniej�c� w dole planet�.
- A skoro i tak czekamy na powr�t genera�a, to prosz� si� skontaktowa� z wywiadem. Niech zorganizuj� grup� ludzi, kt�r� wy�lemy do Hyllyard. - U�miechn�� si�. - To ogromna galaktyka, kapitanie, ale nawet kto� taki jak Talon Karrde nie mo�e ucieka� w niesko�czono��. W ko�cu b�dzie musia� si� zatrzyma�.
Wysoki Zamek na Jomarku nie zas�ugiwa� na swoj� nazw� - przynajmniej w opinii Joruusa C'baotha. Ma�y i brudny, z rozpadaj�cymi si� gdzieniegdzie �cianami, zamek by� tak martwy, jak dawno wymar�y lud, kt�ry go zbudowa�. Budowla przycupn�a niepewnie pomi�dzy dwiema wynios�ymi ska�ami stanowi�cymi fragmenty pradawnego sto�ka wulkanicznego. Jednak patrz�c na zbiegaj�ce si� koli�cie pozosta�o�ci �cian krateru i po�yskuj�c� niebiesko tafl� le��cego czterysta metr�w w dole jeziora Pier�cie�, C'baoth musia� przyzna�, �e tubylcy znale�li pi�kne miejsce, by zbudowa� sw�j zamek - zamek, �wi�tyni� czy co to tam w�a�ciwie by�o. Budowla stanowi�a niemal wymarzon� siedzib� dla mistrza Jedi ju� cho�by z tego powodu, �e okoliczna ludno�� najwyra�niej ba�a si� tego miejsca. Poza tym po�o�ona w �rodku krateru ciemna wyspa, kt�ra nadawa�a jezioru kszta�t pier�cienia, z powodzeniem s�u�y�a jako dyskretne l�dowisko dla irytuj�co cz�sto pojawiaj�cych si� tu pojazd�w Thrawna.
Stoj�c na pa�acowym tarasie i spogl�daj�c w d�, na jezioro Pier�cie�, C'baoth nie my�la� jednak o pi�knie krajobrazu ani o w�adzy, ani nawet o Imperium. Jego uwag� zaprz�ta�o dziwne dr�enie Mocy, kt�re w�a�nie odczu�.
Podobne wra�enia odbiera� ju� wcze�niej - a przynajmniej tak mu si� wydawa�o. Trudno by�o cofn�� si� my�lami do czas�w minionych, wspomnienia wymyka�y si� w gor�czkowym nat�oku spraw dnia dzisiejszego. Nawet jego w�asna przesz�o�� jawi�a si� C'baothowi we fragmentarycznych wspomnieniach, przypominaj�cych oderwane od siebie zapisy w jakiej� kronice historycznej. Mia� niejasne wra�enie, �e kto� pr�bowa� mu kiedy� wyja�ni�, dlaczego tak si� dzia�o, ale te wyja�nienia ju� dawno zagubi�y si� w mrokach przesz�o�ci.
Zreszt� to i tak nie mia�o �adnego znaczenia. Nie liczy�a si� ani zawodna pami��, ani trudno�� koncentracji, ani te� luki we wspomnieniach o w�asnej przesz�o�ci. W ka�dej chwili m�g� przywo�a� Moc - i to by�o najwa�niejsze. Dop�ki b�dzie w stanie to robi�, nikt nie zdo�a go skrzywdzi� ani odebra� mu tego, co ma.
Tyle �e wielki admira� Thrawn ju� go w zasadzie pozbawi� wszystkiego. Czy� nie?
Starzec rozejrza� si� po tarasie. Tak, to nie by� ani dom, ani miasto, ani �wiat, kt�re wybra�, by je kszta�towa� i nimi rz�dzi�. To nie by� Wayland, kt�ry wyrwa� z r�k Ciemnego Jedi, pilnuj�cego skarbca Imperatora we wn�trzu g�ry Tantiss. To by� Jomark, gdzie tkwi� w oczekiwaniu na... Na kogo?
Pog�adzi� d�oni� d�ug�, siw� brod� i spr�bowa� si� skoncentrowa�... Po chwili sobie przypomnia�: czeka na Luke'a Skywalkera. Tak, ma tu przyby� Skywalker, a tak�e jego siostra i jej nie narodzone dzieci - a on uczyni ich wszystkich swymi s�ugami. Wielki admira� Thrawn obieca� mu ich w zamian za pomoc, kt�rej C'baoth mia� udzieli� Imperium.
Starzec skrzywi� si� na my�l o tym. Pomoc, kt�rej ��da� od niego admira�, sprawia�a mu wiele trudno�ci. Musia� si� bardzo mocno koncentrowa�, by zrobi� to, czego chcia� Thrawn; musia� �ci�le kontrolowa� swoje my�li i uczucia - i to przez d�ugie okresy. Na Waylandzie mia� ca�kowity spok�j, przynajmniej od czasu, gdy zabi� stra�nika Imperatora.
C'baoth si� u�miechn��. Walka ze stra�nikiem to by� wspania�y pojedynek. Usi�owa� go sobie przypomnie�, ale szczeg�y przesz�o�ci rozwiewa�y si� niczym li�cie na wietrze. To by�o ju� tak dawno temu...
Dawno temu... Dr�enie Mocy te� zdarza�o si� dawno temu.
C'baoth przesta� g�adzi� brod� i namaca� palcami zawieszony na piersiach medalion. �ciskaj�c w d�oni ciep�y metal, stara� si� rozproszy� przes�aniaj�c� mu przesz�o�� mgie�k� i dojrze�, co si� za ni� kryje. Nie myli� si�: rzeczywi�cie, takie samo dr�enie zdarzy�o si� ju� trzykrotnie w ci�gu ostatnich paru lat. Pojawia�o si�, trwa�o przez jaki� czas, po czym zn�w ust�powa�o. Zupe�nie jakby kto� odkrywa�, jak korzysta� z Mocy, a po pewnym czasie traci� t� umiej�tno��.
Starzec nie potrafi� tego zrozumie�. Ale to wszystko nie stanowi�o dla niego zagro�enia, a zatem nie by�o istotne.
Wyczu� obecno�� imperialnego niszczyciela gwiezdnego, kt�ry wszed� na orbit� wok� planety. Ukryty wysoko ponad chmurami, statek by� ca�kowicie niewidoczny dla mieszka�c�w Jomarku. C'baoth wiedzia�, �e gdy zapadnie noc, ludzie z niszczyciela przy�l� po niego wahad�owiec i zabior� go, aby zn�w gdzie� - zdaje si�, �e tym razem na Taanab - koordynowa� kolejny z synchronicznych atak�w Imperium.
Wcale mu si� nie u�miecha�y zwi�zane z tym wysi�ek i b�l. Ale kiedy wreszcie dostanie swoich Jedi, oni wszystko mu wynagrodz�. Ukszta�tuje ich na sw�j obraz i b�d� mu s�u�yli do ko�ca �ycia.
A wtedy nawet wielki admira� Thrawn b�dzie musia� przyzna�, �e on, Joruus C'baoth odkry�, na czym polega prawdziwy sens w�adzy.
ROZDZIA�
2
- Strasznie mi przykro, Luke. - Dobiegaj�cy z nadajnika g�os Wedge'a Antillesa przerywa�y co chwila szumy i trzaski. - Interweniowa�em ju� dos�ownie wsz�dzie, puka�em do wszystkich mo�liwych drzwi, ale nic z tego. Jaki� facet gdzie� tam na g�rze zarz�dzi�, �e statki wojenne Sluisja�czyk�w maj� bezwzgl�dne pierwsze�stwo, je�li chodzi o napraw�. Musimy znale�� tego cz�owieka i przekona� go, by zrobi� dla nas wyj�tek; w przeciwnym razie nikt nie zajmie si� twoim my�liwcem.
Luke Skywalker skrzywi� si� czuj�c, �e po czterech godzinach niespokojnego wyczekiwania ma ju� tego dosy�. Straci� cztery cenne godziny i wci�� nie by�o wiadomo, jak d�ugo jeszcze przyjdzie mu czeka�; a na Coruscant wa�y�y si� teraz losy ca�ej Nowej Republiki...
- Czy znasz przynajmniej nazwisko tego faceta? - spyta�.
- Nawet tego nie zdo�a�em si� dowiedzie� - odpar� Wedge. - Pr�bowa�em posuwa� si� coraz wy�ej w hierarchii s�u�bowej, ale wszystkie kontakty urywa�y si� gdzie� na trzecim poziomie powy�ej mechanik�w. Nadal b�d� si� usi�owa� czego� dowiedzie�, ale tu panuje teraz niez�y ba�agan.
- No c�, to normalne po zmasowanym ataku Imperium - westchn�� Luke. Rozumia�, dlaczego Sluisja�czycy wydali takie a nie inne zarz�dzenie, ale on nie wybiera� si� przecie� na zwyk�� przeja�d�k�. Lot na Coruscant potrwa dobre sze�� dni, a ka�da godzina op�nienia dawa�a politycznym przeciwnikom admira�a Ackbara wi�cej czasu na umocnienie ich pozycji. - Pr�buj dalej, dobrze? Musz� si� st�d jak najszybciej wydosta�.
- Oczywi�cie - rzuci� Antilles. - S�uchaj, wiem, �e martwisz si� tym, co si� dzieje na Coruscant, ale jeden cz�owiek niewiele tam pomo�e. Nawet je�li jest rycerzem Jedi.
- Wiem - przyzna� Luke niech�tnie. �Poza tym leci tam Han, a na miejscu jest ju� Leia...� - Ale po prostu nie potrafi� tu tak bezczynnie siedzie�.
- Ani ja. - Wedge �ciszy� g�os. - Nie zapominaj, �e masz jeszcze jedno wyj�cie.
- Tak, b�d� o tym pami�ta� - obieca� Skywalker. Mia� wielk� pokus�, �eby skorzysta� z propozycji przyjaciela. Ale oficjalnie Luke nie by� ju� cz�onkiem armii Nowej Republiki, a poniewa� oddzia�y zgromadzone w stoczni wci�� pozostawa�y w pe�nym pogotowiu bojowym, Wedge m�g�by zosta� postawiony przed s�dem wojennym za oddanie swego my�liwca osobie cywilnej. Prawdopodobnie Borsk Fey'lya i jego antyackbarowska frakcja nie zawracaliby sobie g�owy pokazowym procesem przeciwko komu� tak niskiemu rang� jak dow�dca dywizjonu my�liwc�w. Ale kto wie, mo�e sta�oby si� inaczej.
Naturalnie Wedge zdawa� sobie z tego spraw� jeszcze lepiej od Luke'a. Jego propozycja by�a wi�c tym bardziej wspania�omy�lna.
- Bardzo ci dzi�kuj� - rzek� Skywalker. - Ale o ile nie zajdzie jaka� naprawd� nag�a potrzeba, to b�dzie lepiej dla wszystkich, je�li zaczekam, a� zreperuj� moj� w�asn� maszyn�.
- Nie ma sprawy. A jak si� czuje genera� Calrissian?
- Jest w podobnej sytuacji jak m�j my�liwiec - odpar� cierpko Luke. - Wszyscy tutejsi lekarze i roboty medyczne s� zaj�te opatrywaniem rannych. Wyjmowanie kawa�eczk�w szk�a i metalu z kogo�, kto w danej chwili nie krwawi, mo�e wed�ug nich poczeka�.
- Za�o�� si�, �e w tej sytuacji Calrissian nie posiada si� ze szcz�cia.
- Widywa�em go ju� w lepszej formie - przyzna� Jedi. - Chyba spr�buj� jeszcze raz wp�yn�� na lekarzy. A ty ca�y czas n�kaj sluisja�ska biurokracj�. Je�li b�dziemy naciskali z dw�ch stron, to mo�e spotkamy si� gdzie� w �rodku.
- Masz racj� - za�mia� si� Antilles. - Odezw� si� do ciebie p�niej.
Nadajnik jeszcze raz zatrzeszcza� i po��czenie zosta�o przerwane.
- Powodzenia - rzuci� cicho Luke. Wsta� od pulpitu publicznego komunikatora i skierowa� si� w drugi koniec hali odpraw, ku drzwiom prowadz�cym do szpitala. Je�li ca�y sprz�t Sluisja�czyk�w uleg� takim uszkodzeniom jak wewn�trzny system ��czno�ci, to rzeczywi�cie troch� potrwa, nim kto� b�dzie mia� czas zaj�� si� zamontowaniem nowego nap�du nadprzestrzennego w my�liwcu jakiego� cywila.
Jednak toruj�c sobie drog� w�r�d k��bi�cego si� t�umu, Luke doszed� do wniosku, �e wcale nie jest jeszcze tak �le: w stoczni znajduj� si� liczne statki Nowej Republiki i mo�e ich mechanicy �atwiej ni� Sluisja�czycy zgodz� si� zrobi� wyj�tek dla by�ego oficera. A gdyby ju� wszystko inne zawiod�o, zawsze mo�e po��czy� si� z Coruscant i poprosi� Mon Mothm� o interwencj� w jego sprawie.
Wad� tego ostatniego rozwi�zania by�o to, �e pro�ba o pomoc zdradza�aby s�abo�� Luke'a... A akurat w tym momencie nie nale�a�o ujawnia� przed Fey'ly� �adnej s�abo�ci.
Tak mu si� przynajmniej zdawa�o. Z drugiej jednak strony fakt, �e przyw�dczyni Nowej Republiki spe�ni�a jego prywatn� pro�b�, m�g�by zosta� odczytany jako znak si�y i solidarno�ci.
Skywalker potrz�sn�� g�ow�, nie bardzo wiedz�c, co powinien zrobi�. To, �e Jedi potrafili w ka�dej sytuacji dostrzec obie strony medalu, by�o og�lnie rzecz bior�c bardzo u�yteczne. Niemniej jednak machinacje polityczne wydawa�y mu si� przez to jeszcze bardziej niejasne i zawi�e. By� to jeden z powod�w, dla kt�rych kwestie zwi�zane z polityk� zawsze wola� zostawia� Leii.
Mia� nadziej�, �e jego siostra potrafi sobie poradzi� i w tej sytuacji.
Skrzyd�o szpitalne by�o r�wnie zat�oczone co reszta ogromnego portu kosmicznego Sluis Van; ale tutaj przynajmniej wi�kszo�� obecnych, zamiast biega� w k�ko po ca�ym terenie, siedzia�a lub le�a�a spokojnie pod �cianami. Lawiruj�c pomi�dzy krzes�ami i w�zkami z chorymi, Skywalker dotar� do du�ego pokoju piel�gniarek, zamienionego obecnie na poczekalni� dla pacjent�w, kt�rzy nie wymagali natychmiastowej pomocy. Lando Calrissian siedzia� w k�cie pomieszczenia, a na jego twarzy malowa�y si� jednocze�nie zniecierpliwienie i nuda. Jedn� r�k� przyciska� do piersi prowizoryczny opatrunek ze �rodkiem znieczulaj�cym, a w drugiej trzyma� po�yczony notes elektroniczny. Gdy przyszed� Luke, Lando w�a�nie studiowa� zapisane w nim informacje.
- Jakie� z�e wie�ci? - spyta� Skywalker.
- Nie gorsze ni� to wszystko, co mi si� ostatnio przytrafi�o - stwierdzi� Calrissian, odk�adaj�c komputerek na wolne krzes�o. - Na rynku cena hfredium zn�w spad�a. Je�li nie wzro�nie w ci�gu najbli�szych miesi�cy, to b�d� o kilkaset tysi�cy do ty�u.
- To rzeczywi�cie nieweso�a sytuacja. O ile si� nie myl�, hfredium to g��wny produkt twojego Miasta Nomad�w?
- Tak, jeden z kilku podstawowych produkt�w - potwierdzi� Lando ze skwaszon� min�. - Nasza produkcja jest na tyle zr�nicowana, �e w normalnych warunkach zbytnio by�my tego nie odczuli. Problem polega na tym, �e w ostatnim czasie gromadzi�em hfredium w nadziei, i� cena wzro�nie. Ale sta�o si� dok�adnie odwrotnie.
Luke z trudem powstrzyma� u�miech. �To ca�y Lando: mo�e i sta� si� uczciwy i szanowany, ale wci�� nie potrafi si� powstrzyma� od ryzykownych spekulacji na boku�.
- No, je�li ci� to cho� troch� pocieszy - powiedzia� - to mam dla ciebie pomy�ln� wiadomo��. Poniewa� wszystkie statki, kt�re Imperium pr�bowa�o wykra��, nale�a�y do Nowej Republiki, to nie b�dziemy si� musieli u�era� ze sluisja�ska biurokracj�, �eby odzyska� twoje wg��biarki. Wystarczy, �e przedstawisz dow�dcy oddzia��w republika�skich odpowiedni wniosek i b�dziesz m�g� je st�d zabra�.
Twarz Landa rozpogodzi�a si� nieco.
- To doskonale. Jestem ci niezwykle wdzi�czny, Luke. Nie masz poj�cia, ile mia�em problem�w, by zdoby� te maszyny. Gdybym musia� teraz szuka� nowych, to nie wiem, co bym zrobi�.
Skywalker zby� podzi�kowania machni�ciem r�ki.
- Przykro mi, �e w obecnej chwili tylko tyle mo�emy dla ciebie zrobi�. P�jd� teraz do izby przyj��, mo�e uda mi si� co� zdzia�a� w twojej sprawie. Sko�czy�e� ju� przegl�da� ten notes?
- Jasne, mo�esz go zabra�. A czy co� si� ruszy�o
w kwestii twojego my�liwca?
- W zasadzie nie - odpar� Luke, schylaj�c si� po komputerek. - Sluisja�czycy ci�gle powtarzaj�, �e minie jeszcze co najmniej kilka godzin, nim cho�by... - urwa�, bo odczu� nag�� zmian� w umy�le Landa. Niemal w tej samej chwili przyjaciel chwyci� go za r�k�.
- O co chodzi? - zdziwi� si� Jedi.
Calrissian zapatrzy� si� przed siebie; zmarszczy� czo�o, staraj�c si� okre�li� unosz�cy si� w powie