9981

Szczegóły
Tytuł 9981
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9981 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9981 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9981 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Eugeniusz Paukszta Srebrna �awica Pa�stwowy Instytut Wydawniczy 1980 I Ranek wsta� ch�odny, a� przezroczysty po tamtych paru dniach mglisto rozlaz�ych. S�o�ce, wydostaj�c si� na kab��k horyzontu, �yska�o na rozlanych szeroko ka�u�ach, z�oci�o bujne listowie nadbrze�nej wierzbiny. Znad ��k zalanych wod� podnosi� si� pocz�y zwiewne opary, prostowa�a si� nasycona wilgoci� trawa. Stefek pogwizdywa� ciesz�c si� rado�ci� przyrody. Deszcze ostatnich dni zmusi�y go do przebywania w ruderze, do kt�rej wprowadzi� si� przed dwoma laty, gdy zdecydowa� sio samotnie tu osi���. Nie poprawia� wal�cej si�, coraz bardziej chyl�cej si� ku ziemi cha�upy, nie pr�bowa� pokrywa� dziurawego poszycia. Po co mu to? Zim� wymarz� si� porz�dnie, ale skoro tylko wiosna nadesz�a, s�onko mocniej za�wieci�o, ju� mu rzadko kiedy dach bywa� potrzebny. Jezioro tuli�o, karmi�o i kry�o przed ludzkim natr�ctwem. Tego lata pogoda dopisywa�a niezwyczajnie. Rybakom by�y na r�k� upalne dni, wlok�ce si� jeden za drugim jak paciorki r�a�ca. Rolnicy narzekali, c�, wszystkim nie dogodzi. Deszcz jednak by� potrzebny. Zszarza�o, przyblad�o, przywi�d�o wszystko. Jedne wierzbiny nadbrze�ne i d�ugie �ciany sitowia na granicy mi�dzy p�ycizn� a g��bi� jeziorn� mia�y wody do syta. Deszcz nadszed� niespodziewanie, lun�� pot�nie, a potem mniej ju� gwa�townym strumieniem przez pe�ne dwie doby raczy� spragnion� ziemi�. Dopiero onegdaj usta� pod wiecz�r. Opar mgielny pod naporem promieni sierpniowego s�o�ca przypada� ku ziemi, skrapla� si� ros�, perli� w�r�d trawy nasyconej od�wie�on� zieleni�. Spomi�dzy drzew zab�ys�o jezioro, zamieni�o si� srebrem i z�otem. M�ody cz�owiek skr�ci� w prawo. Przez ��k� obok wysokich stert �cinanej zim� trzciny dobrn�� nad wod�, wpatrzy� si� przed siebie. Urzeka�y go nieodmiennie Mamry. Ko�o Zagrzebia w Lubelskiem, gdzie si� urodzi� i wychowa�, nie by�o wody. Nie wiedzia�, co to jazda �odzi�, co d�ugie czujne wyczekiwanie z w�dk� w r�ku, co wzbieraj�ca fala i ch��d nocami ci�gn�cy od wielkiej wody. Wojna dopiero wszystko zmieni�a... Wstrz�sn�� si�, obejrza� niespokojnie. Pusto by�o, cicho. Przysta� rybacka le�a�a st�d o dobry kilometr, do najbli�szych dom�w by�o dwakro� dalej. Zn�w powi�d� oczyma po tafli wodnej. Szuwary sta�y prostopad�ymi, nieprzeniknionymi �cianami. Na oczkach wolnej wody pomi�dzy nimi buszowa�y z zapami�taniem kaczki. Na wolnym przesmyku wybiegaj�cym spomi�dzy trzcin w jezioro ko�ysa�a si� szyja perkoza nurka. Nie by� sam. Obok wysokiej czarnej szyi czerni�a si� na wodzie druga, male�ka, ledwie widoczna w�r�d chybotania �agodnej fali wzruszanej rann� mork�. Matka pilnie czuwa�a nad dzieci�ciem. Co jaki� czas znika�a pod powierzchni� wody, po czym wynurza�a si� z ryb� w dziobie. Ma�y smyrga� ku niej rado�nie i d�awi�c si� z po�piechu po�era� smakowity k�sek. Gdy stara nurkowa�a zbyt d�ugo, piszcza� przera�liwie. Stefek rozbawiony spogl�da� na oryginaln� par�. Przysiad� na brzegu, aby w pe�ni nacieszy� si� tym widokiem. S�o�ce spad�o na jego czupryn�, przepalon� spiekot�. Wiatr rozrzuca� nie rozczesane kosmyki delikatnie, jak d�o� dziewczyny. Spod przeci�tego poziomymi bruzdami czo�a patrzy�y jasnoniebieskie oczy, pe�ne melancholii i jakby l�ku. Nos, nieco sp�aszczony, podci�gni�ty ku g�rze, nadawa� obliczu rys nieporadno�ci. Usta zdawa�y si� by� na zawsze �ci�gni�te grymasem zgorzknienia. Na og� twarz ta by�a przeci�tnie �adna, potrafi�a nawet przyci�ga� spojrzenia dziewcz�t w miasteczku. Ma�y nurek zapiszcza� przera�liwiej ni� przedtem. Matka wynurzy�a si� z wody daleko, tu� ko�o trzcin. Nieporadnie par� teraz ku niej, piszcz�c bezustannie. Znikn�li w g�stym szpalerze sitowia. Ch�opiec westchn��, podni�s� si�, przeci�gn�� ramiona. �le spa� ostatnich dwu nocy. Przyzwyczajony by� do widoku nocnego nieba nad sob�, do rozb�yszczonych gwiazd. Obserwowa� je le��c na burce z r�kami pod�o�onymi pod g�ow� i liczy� sekundy, po kt�rych spada�y niekiedy nieznane, tajemnicze �wiaty podniebne. Lubi� sen na powietrzu, gdzie� na brzegu jeziora albo w swym cz�nie, wypalonym z d�bowego pnia. Wysoki by�, barczysty, prosty jak te trzciny. Schyli� si�, pogmera� w krzaku wierzbiny, wyci�gn�� kr�tkie wiose�ko zwane styrk�. Poszed� kawa�ek brzegiem. W dochodz�cych a� tutaj g�szczach pachn�cego tataraku sta�a jego duszehubka, d�ugo�ci na trzech ch�opa, niewiele szersza nad wyci�gni�te rami�. Zmarszczy� si� widz�c j� do po�owy zalan� wod�. Szybkimi ruchami wylewa� wod� wyciosanym z drzewa czerpakiem. Pluska�a, bryzga�a na boki. Nie opodal poderwa�o si� stado kaczek. Przepychaj�c cz�no przez p�ycizn�, brn�� po wodzie w starych gumowych butach. Cz�no zako�ysa�o si� niebezpiecznie, gdy wskoczy� z rozp�du do �rodka. Stan�� u ko�ca, uj�� styrk� w d�onie, rozkraczy� si�, na ile szeroko�� cz�na mu pozwala�a, zagarn�� szeroko wod�. Cz�no z szelestem przeciska�o si� przez trzciny. Mokre jeszcze, zmywa�y mu twarz, k�oni�y si�. Ostrym machni�ciem przebi� si� na otwart� p�aszczyzn� wody. O�lepi�y go blaski bij�ce od fali. Wszystko przesycone by�o s�o�cem. R�kawem znoszonej burki przetar� oczy. Mruga� jeszcze powiekami przez chwil�, nim wzrok oswoi� si� z promieniej�c� jasno�ci�. R�wnolegle do brzegu przelecia�a kania kwil�c cienko i przenikliwie: pi�... pi�... pi�... Spojrza� na ni� niezadowolony. Kania, gdy kwili, przepowiada nadchodz�cy deszcz. Co� jej si� wida� dzi� pomyli�o. Niebo sta�o czyste, ranek by� ch�odny, opary opad�y ku ziemi, przy brzegu pluska�a drobna ryba - oznaki pogody by�y liczniejsze. Skr�ci� na prawo, ku brzegowi ledwo majacz�cej na drugim ko�cu jeziora wyspy Sosn�wki. Cz�no sz�o r�wno zostawiaj�c za sob� smug� piany. Z szerokiego kana�u, ��cz�cego Jezioro �wi�te z Mam-rami, wychyn�a ��d� rybacka, r�wnie� kieruj�c si� ku Sosn�wce. Stefek nierad by� z tej okoliczno�ci. Wola� by� jak najdalej od ludzi. Ci�gle patrz�c na zbli�aj�c� sit; ��d�, mocniej uj�� wiose�ko w d�onie, ale zaraz zrezygnowa� z zamiaru, spokojnie sk�adaj�c styrk� u n�g. Twarz wypogodzi�a mu si�, przysiad� ostro�nie na burcie, czeka�. W �odzi by�y dwie osoby. Przy wios�ach m�oda kobieta w r�owej chustce na czarnych w�osach. Wios�owa�a ostro, mocnymi i d�ugimi ruchami zagarniaj�c wod�. Na dziobie, przechylona nad burt�, ma�a dziewczynka gmera�a palcami w wodzie. Szczebiota�a co� do matki. Dziwna przyja�� ��czy�a tych dwoje. Ka�de r�ni�o si� od gromady, �yj�c na uboczu. On, samotnik, rozkochany w wodzie i lasach, p�normalny od czasu swych prze�y� wojennych, ona z nie�lubnym dzieckiem, urzeczona przez cz�owieka, o kt�rym nic nie wiedzia�a od lat, a kt�rego oczekiwa�a z dnia na dzie�, dumna, dzika, stroni�ca od ludzi, o byle co prychaj�ca na nich jak kotka. Mo�e ta odr�bno�� od reszty tak ich ��czy�a, �e nie unikali siebie, a przy rzadkich przypadkowych spotkaniach czuli si� dobrze razem. Maryjka z dala pozna�a cz�no Witczy�skiego i barczyst� posta� dziwaka. Dziewczynka te� zobaczy�a znajomego. Wyci�gn�a r�czk� wo�aj�c do matki: - Mamo, durny Stefek!... O tam... Kobieta ogl�dn�a si� z niepokojem na niedalekie ju� cz�no. - Cicho, Helenko, cicho! Kto ci� nauczy� m�wi� tak brzydko? - Wszyscy tak m�wi�. - G�upio m�wi�! - sarkn�a matka, w oczach jej, ciemnych jak tonie, nad kt�rymi przep�ywali, zamigota�o. - G�upio m�wi� - powt�rzy�a. - Stefan nie jest durny, a tylko bardzo, bardzo biedny. Niemcy wybili mu ca�� rodzin�, siedem os�b... A ty, gdyby� straci�a mam�, nie by�aby� smutna? Buzia dziecka wykrzywi�a si� w podk�wk�. Dziewczynka nie zwa�aj�c na chybotanie �odzi przypad�a do matki, przytuli�a si� do niej gwa�townie, wyrzucaj�c z siebie s�owa szybko, urywanie: - Nie, nie, nie, niech mama tak nie m�wi... Mama b�dzie zawsze, zawsze! A �durny� nigdy ju� na niego nie powiem, nigdy, nigdy. W oczach - takich samych jak matki, mo�e tylko ja�niejszych, pogodnych w wyrazie, nie zaprawionych jeszcze gorycz� - zaszkli�y si� �zy. Kobieta odda�a dziecku u�cisk. - Dobrze, dobrze, dziecinko, mama zawsze b�dzie przy tobie, zawsze. Dziewczynka wr�ci�a na swe poprzednie miejsce. Upewni�a si� jeszcze: - Ale i dziadek te�, prawda? - Tak, i dziadek te�. Wios�a szeroko zagarn�y wod�. ��d�, wstrzymana na chwil� w rozp�dzie, poderwa�a si� do biegu, zr�wna�a z cz�nem. Stefek u�miechn�� si�, nie m�wi� nic. Maryjka te� jedynie skin�a g�ow�. Wios�owa�a nieco wolniej, tak aby m�g� p�yn�� r�wnolegle. Helenka, przebieraj�c paluszkami w wodzie szczebiota�a dalej. - Pan te� jedzie do owieczek, jak mama? Bo dzisiaj dziadzio nie Wzi�� ��dki na jezioro, to mama chce zobaczy� owieczki. Takie �adne by�y malutkie! Pewnie ju� podros�y, mo�e ich nie poznam? Stefek u�miechni�ty patrzy� na ma��. Co go ��czy�o jeszcze z lud�mi, to dzieci. I dzieci lubi�y go tak�e, mimo przyleg�ej do� opinii �durnego�. Czasem nawet kupowa� dla nich cukierki w miasteczku, gdy rzadkim trafem mia� par� groszy. Przysiada� przy nich na ziemi, bawi� si� razem, ze �wie�ych ga��zek �ozy wycina� gwizdki albo splata� koszyczki. Rozmowny stawa� si� wtedy jak nigdy. - Ja nie mam owieczek. A twoje wyros�y ju� du�e, du�e, widzia�em je przed tygodniem... Jad� po sznury postawione pod Sosn�wk�, mo�e wlecia� w nie jaki sum... - Dziadzio w zesz�ym roku z�apa� suma. By� dwa razy wi�kszy ode mnie. A jakie mia� �mieszne w�sy. Chcia�am je zabra�, ale dziadzio nie da�, powiedzia�, �e musi je wple�� do sieci, to szcz�cie w rybach przynios�. Umilk�a, zastanawia�a si� nad czym�, potem znowu za-szczebiota�a: - Jak z�apiesz suma, to mnie dasz w�sy, dobrze? Stefek u�miechn�� si�. Pogodnie spogl�da�a na t� par� Maryjka. Wios�owa�a r�wno, mocnymi odrzutami ramion. Wysoka jej pier� podnosi�a si� r�wnomiernie, na policzki wyst�pi�y rumie�ce, jeszcze bardziej podkre�laj�c rzadk� urod�. Stefka nie obchodzi�y ani te rumie�ce, ani piersi, ani pr꿹ce si� przy wysi�ku smuk�e, kszta�tne nogi, z�otorudawe od s�o�ca. Nie zna� si� na urokach niewie�cich, w jego �yciu p�e� pi�kna nie odgrywa�a najmniejszej roli. Tyle �e kobiet unika� mo�e bardziej ni� m�czyzn. W�cibskie by�y, gadatliwe, pr�bowa�y wtr�ca� si� w jego tylko w�asne, odr�bne sprawy, do kt�rych nic nikomu. Stara� si� ich unika� jak ognia, dzicza� jeszcze bardziej, ca�ymi tygodniami koczowa� na jeziorze. S�o�ce d�wign�o si� ju� wysoko. Jezioro barwi�o si� w jego blaskach. Rzadkie pierzaste chmurki urozmaica�y monotoni� rozja�nionego do bia�o�ci b��kitu. Ma�a fala mieni�a si�, iskrzy�a u szczyt�w, srebrna ze z�ocistym obr�bem, weso�a. W�r�d pasemek ma�ych lask�w na brzegach prze�wieca�a gdzieniegdzie jasna czerwie� dach�wek jak grzyby porozsiewanych domk�w. Czerwone i bia�e boje znaczy�y co jaki� czas szlaki wodne, oddzielaj�c p�ycizny od g��bin. Nie opodal p�yn�cych �odzi koczowa�o na wodzie stado mew. To unosi�y si� nad powierzchni�, to opada�y w d�, nikn�c prawie zupe�nie sprzed oczu. Wysoko na niebie ko�owa� jastrz�b, czarn� plam� odcinaj�c si� od t�a. Maryjka przytrzyma�a na chwil� pi�ra wiose�. - �adnie. - A �adnie - przytakn��. M�czyzna silniej zagarn�� wod�. Dorzuci� kilka zda�: - A ludzie nie widz�, �e jest tak �adnie. Omijaj� to. Czemu? Mo�e byliby lepsi?... Gdy po d�ugim milczeniu g�os zabra�a kobieta, Stefek zdziwi� si�, tak dalece jej s�owa odbiega�y od tego, o czym m�wi� przed chwil�. - T�dy jecha�am kiedy� z Marcinem... To by�a jesie�, lasy z�oci�y si�, woda odbija�a czerni�, a mnie by�o weso�o jak nigdy... Spogl�da�a na Helenk�, usi�uj�c� z�apa� fal� za grzywk�. Teraz dopiero wr�ci�a do jego my�li. - Ludzie du�o rzeczy nie widz� czy widzie� nie chc�. Co ich obchodzi ta z�ota fala, te mewy z piskiem przelatuj�ce nad g�ow�... Wol� grzebanin� w cudzych i w�asnych bebechach. - Wybuchn�a zaczepnie: - Ale najwa�niejsze to nie podda� si� ich ch�ciom. I�� w�asn� drog�. �y� w�asnymi sprawami, w�asn� t�sknot� czy �alem. S� sprawy og�lne, ale s� i sprawy tylko w�asne, tylko dla jednego cz�owieka, odmienne od spraw innych i dla innych niezrozumia�e. Stefek nie m�wi� nic. Zna� histori� Maryjki. Ani chwali�, ani pot�pia�. Nie rozumia� tego. W tym przyznawa� jej racj�, �e ludzie nie powinni si� wtr�ca� w czyje� osobiste sprawy. Pot�ny szczupak trzepn�� ogonem o powierzchni�. Nad wod� wyskoczy�y drobne p�otki, w panicznym l�ku uciekaj�ce przed smuk�� i chybk� zag�ad�. Spiral� rozla�y si� fale, zderzy�y z tymi wzbudzonymi przez mork�, zgin�y. Wios�owali w zadumie. Helenka gaworzy�a co� po swojemu, u�aman� trzcin� m�ci�a wod�, bryzga�a matce na twarz. Maryjka patrz�c na ni� rozpogadza�a si�. Grza�o ju� mocno. Stefek zrzuci� koszul�, sta� teraz w pe�nym s�o�cu. Na szerokiej piersi po�yskiwa� bujny z�ocisty w�os. Ramiona pr�y�y si� mocno za ka�dym zagarni�ciem styrk�, mi�nie napina�y twardo. Sosn�wka by�a ju� niedaleko. Tylko nazwa �wiadczy�a jeszcze o jej przesz�o�ci, nazwa przechowana w�r�d miejscowej ludno�ci przez wszystkie lata obcych, niemieckich rz�d�w. Z sosen nie znalaz�by� dzi� �ladu. Bujnie rozros�y si� za to wierzby i �oza. Zwyczajem okolicznych rybak�w i Kulawikowie zawie�li z wiosn� swe owce na wysp�. Bezpieczne od drapie�nik�w i od ludzkiej zawi�ci, pas�y si� tutaj same przez ca�e lato, do p�nej jesieni. Przewa�nie zostawiano je na Martyni, wi�kszej i obfitszej w traw� wysepce. Na Sosn�wce opr�cz Kulawik�w jeszcze tylko Grynisowie pozostawili swoje owce. Woda zmieni�a barw� na jasn�, bardziej pogodn�, od �ach ��tego piasku na dnie. Nie by�o tu g��biej nad zanurzenie wios�a. Jeszcze chwila i znale�li si� na mieli�nie, ci�gn�cej si� daleko od brzegu, obok ostrego zakosu trzcin, wybiegaj�cych w jezioro. ��d� Maryjki ze zgrzytem otar�a si� o piasek. Stefek brodz�c przyci�gn�� do brzegu swe ci�kie, g��boko zanurzaj�ce si� cz�no. Helenka pod�piewuj�c pobieg�a naprz�d, zanurzy�a si� prawie z g�ow� w wysokich przybrze�nych burzanach. Matka spieszy�a za dzieckiem. Z rzadka wydeptywana �cie�ka ledwo si� znaczy�a w bujnej trawie. Grunt by� mi�kki, rozkis�y. Stefek uwa�nie spogl�da�, czy nie spostrze�e przypadkiem �lad�w dziczych racic. Ku �rodkowi wyspy grunt stawa� si� suchszy, trawa mniej bujna, za to smakowitsza dla stadka owiec, kt�re w pop�ochu umkn�o na widok zbli�aj�cych si� ludzi. - Zdzicza�y - rzek�a Maryjka puszczaj�c si� biegiem za stadem, zabiegaj�c mu drog�. Helenka bieg�a w �lad za matk�, popiskiwa�a z uciechy, potyka�a si� i wywraca�a w k��bowisku p�zgni�ych k��czy. Owce zawr�ci�y i przebieg�y tu� obok zziajanej Ma-ryjki. Stan�a sapi�c g�o�no. Na twarz wybi�y jej jeszcze mocniejsze rumie�ce, pasma w�os�w wysun�y si� spod chustki, lepi�y do zgrzanego czo�a. Za sob� us�ysza�a chichot. Obejrza�a si�, Stefek sta� z rozdziawion� g�b�, zanosi� si� �miechem. W pierwszej chwili rozz�o�ci�a si�, potem te� �miech j� zebra� z w�asnej nieporadno�ci. Dziecko rzadko widywa�o matk� �miej�c� si�. A ju� chyba nigdy dot�d �miechem tak m�odym, radosnym i pe�nym. Dziewczynka a� przystan�a z wra�enia... Stefek za� d�ugo patrzy� na Maryjk� z uciech�, potem zbli�y� si� i zawo�a�:.. v � - Ja tak sam w lesie czy na jeziorze te� cz�sto si� �miej�. - Zaraz doda� innym ju� tonem: - Zaczekajcie, zaraz przywo�am tu wasze owieczki. Poszed� w kierunku stadka baran�w i owiec. Czujne zwierz�ta drgn�y na widok cz�owieka. Wtedy zacz�� na nie wo�a�, niby tak, jak zazwyczaj wo�aj� inni, a jednak inaczej. W g�osie jego by�a nuta nie nazwana, intymna, kt�r� wyrobi� mo�e tylko d�ugie, rozumiej�ce obcowanie z natur�. Owce ju� si� nie ba�y zbli�aj�cego si� ku nim cz�owieka. Spokojnie szczypa�y traw�, ani my�la�y ucieka�, gdy Stefek podszed� tu�, tu� i zacz�� rozstawionymi palcami przebiera� w spl�tanej we�nie. Kiwn�� g�ow� ku Maryjce. Helenka nie mog�a rozpozna� swych ulubie�c�w sprzed dwu miesi�cy. W niczym nie przypomina�y owych rozkosznych bazi�tek, ufnie li��cych dziewczynk� po r�ku. - A mo�e one si� schowa�y gdzie� w krzakach? - wypytywa�a, bacznie wodz�c wzrokiem doko�a. Wreszcie pogodzi�a si� z losem. Zanurzy�a d�onie w mi�kk� sier�� najbli�szego jagni�cia, a potem obj�a zwierz�tko i przytuli�a do niego sw� czarn� g��wk�. Jagni� drgn�o w pierwszej chwili, jakby sp�oszone, potem cierpliwie podda�o si� pieszczotom. Maryjka przeliczy�a owce. By�o razem jedena�cie sztuk. Pi�� ich i reszta Grynis�w. - Trzeba je b�dzie ostrzyc w tych dniach - stwierdzi�a. Kiwn�� g�ow�. Przysiedli na ��ce pachn�cej, wilgotnej po wczorajszym deszczu. Stefek wydoby� z kieszeni sznury i pude�ko z haczykami. Helenka pokrzykuj�c biega�a doko�a. Maryjka wyci�gn�a si� z r�kami za�o�onymi pod g�ow�, przymru�y�a oczy przed pal�cymi promieniami s�o�ca. Dobrze jej by�o tutaj. Jaki� pot�ny ptak wichrem mign�� nad ��k�, zapad� w krzewach wierzbiny. - Orlik - mrukn�� Stefek znad swej roboty. - Ma tu gdzie� gniazdo. Widzia�em go ju� ze trzy razy. Trzeba b�dzie kiedy� wytropi�. Pewnie s� m�ode. Maryjka znowu leniwie przymkn�a oczy. Helenka przysiad�a obok. W d�oni trzyma�a �ody�k� mlecza. Puszki, delikatnie rozszczepione u ko�c�w, pob�yskiwa�y jak powleczone srebrem. Dziecko unios�o kul� na wysoko�� ust. Dmucha�o lekko, szepcz�c z powa�n� mink�: - Kocha, nie kocha, kocha, nie kocha... Puszysta kula rozwia�a si�. Ma�a zerwa�a si� z okrzykiem rado�ci. - Kocha, kocha, kocha - wo�a�a rozg�o�nie, przypad�a do matki, tuli�a si� do niej mocno, wci�� powtarzaj�c - kocha, kocha mnie moja mama, kocha. Maryjka tkliwie u�miecha�a si� do dziecka, u�cisn�a je. Stefek skr�ca� z przej�ciem sznury. Powietrzem szarpn�� nagle daleki, ale wyra�ny, ostry warkot motoru. Stefek zerwa� si� na r�wne nogi. Zblad�. Dr��c ogl�da� si� doko�a. Maryjka pr�bowa�a go uspokoi�. Zna�a tajemnic� jego l�ku. Rozumia�a ludzkie b�le. Po�o�y�a mu d�o� na ramieniu. Obr�ci� na ni� rozszerzone oczy, zbola�e. - To pewnie tylko traktor... G�o�nym echem, odbijanym przez wod�, warkot narasta�. Nie wytrzyma�. Szarpn�� si�, d�o� Maryjki zsun�a si� z jego ramienia, p�dem przemkn�� przez ��czk�, zapad� w nadbrze�nych �ozach. Motor wci�� warcza�. Maryjka machn�a r�k�. Nie by�o ju� co wyczekiwa� na Stefka. �adnych kilka dni nikt go nie zobaczy. Zaszyje si� w sobie tylko znane dziury, b�dzie tam siedzia�, p�ki ten straszny, nerwowy l�k przed odg�osem motoru, przypominaj�cym mu wojn�, nie minie... Uj�a dziecko za r�k�, sz�y wolno ku ��dce. II Wyjechali pod wiecz�r. Siek� ulewny deszcz. W kwadrans przemokli na wylot, niewiele pomog�y brezentowe narzuty. Kieku� wyklina� ile wlezie, i Dzikowskiego, brygadiera lotnej grupy niewodowej; i siebie samego, �e akurat t� robot� wybra� sobie na sezon. Nie lepiej to by�o p�j�� na wonton�wki? - Zawsze pewniejsza robota, a tu tylko marzniesz nocami i jak dot�d zarobili mniej od innych. Czerwiec i lipiec by�y przecie� do luftu. Gie�ka Marecki, najm�odszy w zespole, �szczeniak�, jak go wszyscy nazywali, niewiele przejmowa� si� deszczem i narzekaniem Paw�a. Przyzwyczai� si� ju� zreszt�. Je�dzili w jednej grupie od wczesnej wiosny, z�yli si� ze sob�. A Pawe� bez narzekania to by chyba �y� nie m�g�. S�ucha� go wi�c p�-uchem, siedz�c przy wios�ach, wzdragaj�c si�, gdy jaki� strumie� wody przy gwa�towniejszym ruchu sp�yn�� mu z ronda kapelusza za ko�nierz, i pilnowa� tylko, aby w deszczowej szarudze nie odbi� zanadto od pozosta�ych dwu �odzi. Pierwszy ci�gn�� jak zawsze Walkowiak. R�wny ch�op, chocia� mruk jak rzadko. Przy kieliszku tylko czasem si� o�ywia�. Ale wtedy tyle papla� francuszczyzn�, �e i zrozumie� go by�o trudno. Przyjecha� � Francji przed rokiem. Dwadzie�cia lat pracowa� w kopalni, zmog�a go tam pylica, wyrzucili z roboty. Jako� powoli doszed� do siebie, ale w w�glu robi� ju� nie m�g�. Zabra� si� do rybactwa. Woda, powietrze wr�ci�y mu si�y. Dobrze si� czu� w nowej robocie, wprawi� si� szybko, o�eni� raz-dwa... Gie�ka ciekawie zerka� ku majacz�cej w strumieniach wody pot�nej postaci �Francuza�. Imponowa� mu, co tu gada�. Cztery lata w tej tam ich partyzantce. �eby to, cholera, wi�cej chcia� kiedy powiedzie�! - Niech on si� powiesi, a ja wi�cej w taki deszcz nie pojad�... - znowu rozdziawi� g�b� Kieku� i pi�ci� pogrozi� ku drugiej �odzi, gdzie siedzia� brygadier. - On musi �once na kiecki zarabia�, a mnie to co? Zdrowie mam traci�? - splun�� za burt�. Gie�ka zachichota� z�o�liwie. Pawe� spojrza� na niego zezem: - Po�miejesz si� ty za par� godzin, jak ci wszystko przemarznie. I znowu ze z�o�ci� �ypn�� oczyma ku �odzi Dzikowskiego. Jad�cy razem z brygadierem stary �mudzin, Grynis, tak go nazywano, bo gdzie� si� spod Onikszt wywodzi� s�ysze� musia� narzekania Kiekucia, u�miechn�� si� bowiem do towarzysza: - Szczenoki nastawujo sie. Dobra nasza. Jak k��tnia, to po��w po my�li p�jdzie. �eby si� tak jeszcze pobili... - westchn�� powa�nie. Dzikowski nie m�wi� nic. Sapa� tylko, ostro zagarniaj�c wod� wios�ami. Grynis nie zwraca� uwagi na to milczenie. Zawsze przecie m�wi do cz�owieka, a nie do pnia. - A swojo drogo, musi jaki czort wygna� z niewodem w taka pogoda. Deszczowo poro z rybo r�nie bywa, czasem i szakala nie u�owisz... - Zarechota� cienko, piskliwie: - Powiedz po dobroci: �onka kaza�a? Dobrze, �e cho� kolana dotkn�asz, a wielka ona u jej, t�usta... Dzikowski stanowczo by� nie w humorze. - Grynis, zamkniesz ty g�b� czy nie? �mudzin bynajmniej si� nie obrazi�. - Ni ju� to koczergo przez �eb dosta�asz na odchodnym? Ot, nie z�uj sie lepiej, a starego s�uchaj... U nas by�a pod Oniksztami taka gaw�da, �e id�c na ryba, trzeba ubranie wodo popryska�. A tutaj tak kropi, �e musi ryby do chaty nie dowiezim, tyle jej b�dzi... Nie w smak by�a rybakom dzisiejsza wyprawa. Psia pogoda. Ale Dzikowski uzna�, �e nie ma co czeka�. Nie wiod�o im si� przez ostatnie miesi�ce. Zarabiali ma�o. Przy deszczu za� r�nie bywa�o. Mog�o si� �adnie poszcz�ci�, mog�o i nic nie wej�� do matni. Machn�� r�k�, burkn�� ni to do siebie, ni to do �mudzina: - Ot, rybacki los, chodzenie po omacku... Grynis z�apa� okazj�. - No, ty przynajmniej masz wpraw�, baby w ��ku szukaj�c. Gorzej jak ig�y w stogu siana... Pomaca� si� w tej chwili po czapce nad uchem... Mia� tam wpi�t� ig��, kupion� za znalezione pieni�dze. Stara gadka rybacka prawi�a, �e przynosi to szcz�cie. Spod oka zerka� jednocze�nie na brygadiera, czy dobrze mu dojad� t� �onk�. Owa �ig�a� bowiem jedn� z grubszych chyba by�a w ca�ym powiecie. Pewnie tylko Chech�owa prze�ciga�a j� w tuszy... Z prawa mijali teraz Upa�ty. Pot�na, kilkudziesi�ciohektarowa wyspa straszy�a ponur� czerni� nawet w s�oneczne dni, c� dopiero o zmierzchu albo noc�, gdy wszystko na niej zlewa�o si� w jeden kszta�t. Zabobonny �mudzin prze�egna� si� trwo�nie, potem pomaca� za guzik przyszyty do kurtki �ci�gnem z nogi czapli. Splun�� przy tym po trzykro� za siebie, a dla pewno�ci odwr�ci� wzrok od miejsca, gdzie bez najmniejszego w�tpienia rz�dzi�a �czartouskaja si�a�. Jechali na Ma�e Mamry. Szeroka, p�ytka zatoka najdogodniejsza by�a do jesiennych po�ow�w niewodem. Od trzech tygodni zostawiali j� w spokoju, �owi�c na Przystani i Bodnie. Powinno wpa�� tu co nieco do sieci... �odzie posuwa�y si� szybko. Pragn�li dotrze� jak najpr�dzej na miejsce, zabra� si� do roboty. Mo�e deszcz b�dzie wtedy mniej dokuczliwy. - O, ju� Rydzki - Grynis wskaza� d�oni� na miejsce, gdzie wystaj�ce nad powierzchni� czubki ro�lin znaczy�y pocz�tek wielkiej �achy podwodnej. - Pocztarz z W�gorzewa w niedziel� z�owi� tutaj na w�dk� sto sze��dziesi�t okoni. Nawet par� dwukil�wek poderwa�... - przypomnia� sobie Dzikowski. - To wi�cej jak my niewodem - zachichota� �mudzin po swojemu. - Pewnie w tym w�wozie? Tam oko� zawsze stoi, ale sieci� nijak jego nie chwycisz... Chitra ryba wie, gdzie ma sia trzyma�, �eby Dzikowski za jej wzio� sia. Min�li przesmyk mi�dzy sitowiem. Przed nimi rozpo�ciera�a si� szeroka p�aszczyzna zatoki. Domy�lali si� jej tylko, widzialno�� zmala�a bowiem do kilkunastu metr�w. �odzie skupi�y si� przy sobie. Walkowiak si�gn�� do zegarka. - Dopiero dziesi�� po �smej - mrukn�� zdziwiony, patrz�c na zapadaj�ce ciemno�ci. Deszcz ani my�la� ustawa�. Siek� w oczy mocnymi strugami, sp�ywa� za koszul�, zi�bi�. Zapalili latarnie zawieszone na dr��kach umocowanych po�rodku �odzi. - Zaczniemy od tego klina - brygadier wskazywa� miejsce, gdzie wolna od zielska przestrze� p�okr�g�ym. i kosem wcina�a si� w trzcin�. Lodzie brygadiera i �szczeniak�w� stan�y r�wnolegle do siebie. M�odzi przerzucali na swoj� ��d� prawe skrzyd�o niewodu. Walkowiak odp�yn�� nieco na bok. Dwie pary rybackie zacz�y si� teraz powoli rozje�d�a�. Matnia z pluskiem zapad�a w wod�. Powoli, zataczaj�c coraz wi�kszy kr�g, zapuszczali rybacy skrzyd�a niewodu. �wiate�ka s�abo migaj�ce w zupe�nej ju� ciemno�ci wskazywa�y im wzajemne po�o�enie. Na ��dce Walkowiaka obok latarni �arzy� si� drugi mizerny ogieniek. �Francuz� korzysta� z czasu i kopci� papierosa. Dwumetrowe skrzyd�a sieci znalaz�y si� wreszcie w wodzie. - Got���w? - krzykn�� Dzikowski. - Got���w! - odpowiedzieli. Teraz dopiero zaczyna�a si� robota. Niby dwa �uczki �wi�toja�skie, w ciemno�ci sp�ywaj�cej strugami wody, obie latarki podp�ywa�y wolno ku sobie. Sie� by�a ci�ka. We dw�ch siedzieli przy wios�ach, pracowali z ca�ym wysi�kiem, a� podnosili si� na siedzeniach, z trudem zagarniali wod�. ��d� ledwo drga�a, opornie posuwa�a si� naprz�d. Walkowiak wyp�yn�� do przodu, przystan�� po�rodku w trzcinie, wskazywa� swym �wiat�em kierunek. Sp�oszone stadko kaczek zerwa�o si� z przera�liwym wrzaskiem. Trzepot skrzyde� g�uchym echem poni�s� si� po szuwarach. �odzie skrzyd�owe powoli zbli�a�y si�, min�y Walkowiaka. Jeszcze par� porusze� wios�ami, opar�y si� burtami o siebie. Ocierali mokrymi r�kami pot z czo�a. Nie czuli ju� deszczu. Zrobi�o im si� ciep�o. Kotwice uderzy�y mocno o wod�. Spr�bowali raz, drugi. Trzyma�y. Deszcz szele�ci� po stwardnia�ym brezencie ubra�. Niebo zwisa�o czarne, nabrzmia�e wod�. Linki na ko�owrocie przybywa�o. W pobli�u zabiela�y pierwsze p�awki skrzyde� niewodu. Ka�dy uchwyci� za link� sieci. Ci�gn�li. Postacie ich miarowo kiwa�y si� do przodu i zaraz odchyla�y do ty�u. Walkowiak co si�y wali� w wod� kilkumetrowym dr�giem, zako�czonym pot�n� gruszk�. - Bij jak w kaczy kuper! - pomrukiwa� Grynis. - Pami�tam, raz wpad�o nam stado leszczy do matni. Pudzi� m�ody ch�opaczek, s�abie�ki. A z leszczami nie�atwa sprawa. Nadto� chitra ryba. Tak i wtedy, ichny przewodnik wyprowadzi� ca�e stado z niewodu. I pi�� kil nie ostawszy sie by�o. Dzikowski ma�o go s�ucha�. Stary �mudzin nie umia� pracowa� bez gadania. Niech sobie gada, co to komu szkodzi... P�awki znacz�ce skrzyd�a niewodu zbli�a�y si� coraz bardziej ku sobie. �Francuz� wali� zapami�tale. Podnosi� bo�t wysoko, odchyla� si� jakby do rzutu oszczepem, z trzaskiem r�ba� w wod�. W pewnym momencie zakl�� po swojemu, machn�� w to samo miejsce kilkakrotnie raz przy razie. Mimo swych sze�ciu krzy�yk�w Grynis by� czujny jak rzadko. Wzrok te� mia� bystry nad podziw. Ju� pokrzykiwa� do Walkowiaka: - Szczupak? - Zdaje si�, pewnie ze sze�� kilo... - niech�tnie odburkn�� Walkowiak. Z�y by� zawsze, gdy jakiej� sztuce uda�o si� sprytnie umkn�� z pu�apki. Na �odziach ros�y stosy ociekaj�cych wod� sieci. Czasem kt�ry� z rybak�w zaprzestawa� na chwil� ci�gn��, przytrzymywa� kolanami doln� link�, obiema za� r�kami wyrzuca� chwasty wodne uwi�z�e w gmatwaninie oczek. Ju� nawet w ciemno�ci znaczy� si� kr�g zatoczony p�ywakami. Matnia by�a blisko. �Francuz� dwoi� si� i troi�. Bryzgi wody od bo�ta lecia�y daleko, pada�y na twarze pozosta�ych. - Isz ty, francuska gadzina. Ma�o deszczu, jeszcze i ten pyrska sia... - zrz�dzi� Grynis. G�rny brzeg matni wystawa� nad powierzchni�. Ci�gn�cy dolne linki przy�pieszyli robot�. Za chwil� i dolny brzeg, obci��ony kamieniem, wychyn�� nad wod�. Matnia sz�a do g�ry. Mi�nie rybak�w napina�y si�, twarze zlewa�y potem. Wreszcie na burt� wychyn�� zr�b kutia. Kilka drobnych p�oci ugrz�z�ych w oczkach nie wr�y�o wiele. Ale gra rybacka to wielka niewiadoma... W kutlu zatrzepota�o. Pojmane ryby desperacko ciska�y si� w sieci. We czw�rk� szarpn�li mocno. Kutel przewali� si� przez burt�. - A tfu, zgi� ty, przepadnij! - zakl�� stary. W worku nie by�o wi�cej nad dwadzie�cia kilo ryby. Kilka szczupak�w, jeden okazalszy lin i par� mniejszych nieco p�oci - to wszystko. Rozwi�zali kutel, wysypali zdobycz do skrzyni, wytrz�li zielsko i sporo kamieni, kt�re ugrz�z�y w sieci, przysiedli. - Guzik! - zakonkludowa� za wszystkich Gie�ka. Zgodzili si�. Ci�ko co� by�o z ryb� w tym roku. Jak nigdy, odk�d zacz�li �owi� na mazurskich jeziorach. Grynis we wszystkim potrafi� znale�� z�e i dobre strony. Zale�nie od tego, jak mu tam wypad�o. - Zawsze ju� Dzikowskiej na �niadanie wystarczy. To jedna sprawa. A na powa�no: jak pierwsza to� s�aba, nast�pne id� lepsze. Ja wam to m�wi�... Kr�cili g�owami z pow�tpiewaniem. Bredzi, jak zawsze. Brygadier rozgl�da� si� doko�a. Ma�o co by�o wida� i wi�cej musia� opiera� si� na pami�ciowej znajomo�ci terenu. Medytowa� d�ugo, nim postanowi�. - Spr�bujemy bli�ej pod bunkier. �odzie stan� prawie przy brzegu. Tam g��bsza woda, trzcina rzadka bywa, �e trafiaj� si� �adne liny. - Ot, jak i ten. - Grynis podni�s� �liskie, trzepoc�ce si� na dnie �odzi cielsko. - Ma z osiem funt�w. A bywa�o na tych Mamrach i wielczyni do sze�ciu kil�w. Nigdzie indziej ja takich nie widzia�. Jak parsiuki, nie r�wnuj�c. - �eby tylko wi�cej ich by�o. - Ty m�ody, Gie�ka, �onki nie masz, starczy tobie i tego - podjudza� stary. - No, ch�opcy, jazda, dobrze pod p�nocek t� to� sko�czymy. A warto by do rana z pi�� zrobi�, �eby przywie�� cho� ze dwa metry ryby. - �eby si� na po�owie jednego nie sko�czy�o - zawarcza� Kieku�, z�y na brygadiera za t� mokr� wypraw�. - Uwidim, skaza� �lepoj! - mrukn�� Grynis siadaj�c do wiose�. Dwie �odzie, po��czone z�o�ami sieci, p�yn�y teraz obok siebie. Po kwadransie Dzikowski zakomenderowa�: - Stooop... �mudna praca rozpocz�a si� od nowa. D�u�ej trwa�o tym razem, nim obie �odzie zbli�y�y si� do siebie. Zapuszczaj�c sieci trzeba by�o uwalnia� je z resztek zielska. To mitr�y�o czas. Wreszcie jednak kotwice zapada�y w wod�. P�ytko tu by�o, nie dalej ni� rzut kamieniem do sta�ego l�du, znacz�cego si� pasmem wybuja�ych olszyn. Zapiszcza�y s�abo naoliwione ko�owroty. �Francuz� rozpocz�� b�bnienie bo�tem. Niemal w tej samej chwili, gdy dr�g pierwszy raz trzasn�� o wod�, gdzie� daleko w toni zapluska�o co� z ogromn� si��, szarpn�o linkami w r�kach rybak�w. - Oho! - zamrucza� tylko �mudzin. Nawet i on przesta� gada�. Rzadko si� zdarza�o, aby ryba dawa�a zna� o sobie ju� wtedy, gdy zaledwie pierwsze metry skrzyde� zawis�y nad burt� �odzi. Pluskanie nie ustawa�o. Trzepota�o si� co� w matni, szarpa�o linkami, ale co - ani poznasz. Walkowiak szala�. Ba� si�, by nie zdarzy�a si� podobna historia jak z poprzednim szczupakiem. A ten musia� by� o wiele, wiele wi�kszy. Gdzie�by! Tak trzepa� sieci�! - B�dzie musi ze dwa pudy - szepta� Grynis. Gie�ka, jak to m�ody, emocjonowa� si� najbardziej. - Szybciej, szybciej - pogania� Kiekucia i sam z�by zaciska�. Emocja walki ogarn�a wszystkich. R�ce chwyta�y mocno chropowat� link�, nogi pomaga�y przy odrzucie do ty�u wci�ga� skrzyd�a do �odzi, d�onie wyci�ga�y si� znowu do przodu. Deszcz uspokaja� si�. Jakby si� nawet przeja�ni�o. Nie widzieli jednak tego, zaj�ci ow� besti� szamocz�c� si� w niewodzie. Skrzyd�a w trzech czwartych by�y ju� w �odzi, ale nadal nie mogli si� zorientowa�, jakiego tam diab�a pojmali. Tym silniej pr�yli wi�c r�ce, mokre, zgrabia�e od wody, tym �apczywiej przechylali si� nad burt�, aby co� zobaczy�. Nic, pustka, ciemno��, i tylko plusk wci�� wzmagaj�cy si�, szamotanie tak silne, �e a� im gruby nask�rek zdziera�o do krwi. Ostro wszarpn�li brzegi matni do �odzi. Nie uciek� im, obija� si� z olbrzymi� si�� o p��tno, a� wod� ko�ysa�. - Szczupak, ani chybi. Ale wielki... - mamrota� tak spokojny zawsze Dzikowski. Podci�gn�li matni� bli�ej. Wtedy ryba zacz�a tak mocno si� rzuca�, tak pryska� i wybija� fontannami w g�r�, �e nawet latarki �Francuza�� i brygadiera, zdmuchni�te strumieniami bryzg�w zagas�y jedna po drugiej. - Nie ma co, ch�opcy, ��dki i matni� na brzeg - krzykn�� Dzikowski i sam da� przyk�ad, wyskakuj�c do p�ytkiej tu wody. Poszli za jego przyk�adem. Jednemu i drugiemu woda wla�a si� do wysokich rybackich but�w. Normalnie kl�liby na czym �wiat stoi, teraz nawet nie poczuli. Podci�gn�li �odzie z sieci� i szalej�c� bezustannie nieznan� zdobycz� bli�ej do brzegu, zapalili latarki. Rzucanie si� ryby na chwil� usta�o. Ale ledwie j�li ci�gn�� matni� ku sobie, pocz�a si� miota� na wszystkie strony, bryzga� �cian� wody, a� musieli zaprzesta�. Nie mogli we czterech da� rady. Walkowiak skoczy� r�wnie� do wody, wyszed� przed �odzie, zacz�� zbiera� matni� kr�tko, aby w ten spos�b �atwiej podci�gn�� j� do brzegu. Ani zd��y�. Zadudni�o, zatrzepota�o jeszcze mocniej, ryba wraz z ca�ym kutlem run�a nagle do przodu, podci�a nogi �Francuzowi�, �e klapn�� w wod� jak d�ugi, przelecia�a nad nim, smagn�a swoim ci�arem, zgasi�a tym razem wszystkie ju� latarki, znowu szarpn�a ku g��binie. Teraz i Grynis straci� zwyk�y rezon. Wrzasn�� przera�liwym g�osem: - �egnajcie si� krze�cijany, diabe� popad� do matni! - Jak raz dwunasta godzina - dorzuci� dygoc�cym ze strachu g�osem Dzikowski. Trwo�nie robili na piersiach znaki krzy�a. Tylko gramol�cy si� z wody, obity pot�nym ogonem ryby �Francuz� zarechota� z ironi�: - On diabe�, a wy durnie. Stare rybaki... szczupaka si� zl�kli... Mo�e pu�cicie matni�, niech ucieka do piek�a - przez kpin� przeziera�a z�o��. - Do roboty! Ci�gn�� na brzeg - zakomenderowa� nagle ostro, rozkazuj�co. Nie znali go od tej strony. Z pozosta�ych pierwszy oprzytomnia� Gie�ka. Szarpn�� ca�� si�� za linki, a w duchu pomy�la�, �e taki pewnie musia� by� Walkowiak w partyzantce we Francji. Ci�gn�li wszyscy, nawet przera�ony do ostatka Grynis, wci�� burcz�cy pod nosem: - Diabe�, diabe�, o ratuj, Matko �wi�ta! Ratuj, �wi�ty Piotrze, m�j patronie... Diabe� tymczasem szala�, ci�gni�ty po wodzie nie g��bszej ni� do kolan. Wobec braku latarek i ci�g�ego szamotania ryby, o�lepiaj�cej wszystkich wod�, nie mogli wci�� jeszcze rozpozna�, co maj� w sieci. Wreszcie wybrn�li przez k�p� tataraku na brzeg, wy-taszczyli za sob� matni� o dobre par� metr�w od wody, nachylili si� ciekawie. - Taka twoja ma�! - zakl�� Gie�ka smagni�ty przez twarz ogonem. - Sum! Sum! - wrzeszcza� Grynis. Zapalili latark�. Tak, to by� sum. - Ma ze dwa metry d�ugo�ci! - To pewnie tyle i wagi! - Jeszcze takiego nikt tutaj nie u�owi�! - Nie wiadomo, trzeba zapyta� Kulawika albo Pajk�, oni powiedz�... - Aha, je�li zechc�! Gadali jeden przez drugiego. Ju� teraz i Kieku� nie �a�owa� dzisiejszej wyprawy. Warto by�o tydzie� mokn�� na deszczu, aby z�apa� takiego olbrzyma. - No i jak tam tw�j diabe�? - z ironi� zapytywa� �Francuz�. Grynis mamrota�, zawstydzony, pod nosem. Nie ma co, Walkowiak dobrze si� spisa�. - Co z nim teraz robi�? - zapytywa� brygadier. Sprawa by�a rzeczywi�cie godna zastanowienia. Niepodobna by�o od razu pakowa� olbrzyma do �odzi. Sum ma twarde �ycie, a taka bestia potrafi wywr�ci� ca�� ��d�. - Rzecz w tym, czy b�dziemy dalej jeszcze �owi�, czy wracamy do domu? - A kt�ra teraz? - Zaraz druga - z niepomiernym zdumieniem oznajmi� Walkowiak. Prawie cztery godziny wyci�gali tym razem niew�d. - Wraca� nie ma co. Tym bardziej �e � deszcz przesta� pada�. Kuter przyjdzie dopiero na dziewi�t�. Mo�e lepiej z�o�y� suma daleko od brzegu, potem wr�cimy po niego! - Dobra! - zgodzili si� ch�tnie. Ka�dy my�la�, �e a nu� drug� podobn� besti� uda si� im przychwyci�. Wsp�lnymi si�ami pod�wign�li ryb�, nie wymotan� jeszcze z kutia, o dobrych trzydzie�ci metr�w od brzegu, tam przyciskaj�c kolanami zacz�li j� wydobywa� ze spl�tanych zwa��w sieci. - Paszcz� ma, �e i dziecko by po�kn��! - wydziwia� Grynis. - �eby tak mnie te w�sy. Poprosz� dyrektora, mo�e da... Na szcz�cie... Innej ryby prawie �e w sieci nie by�o. Oko�, par� p�otek. - Nie dziwota, wpad� od razu, wyp�oszy� wszystko. Niebo przeja�nia�o si�. O deszczu �wiadczy�y jeszcze tylko obfite krople osypuj�ce si� z drzew olchowych i �odyg trzciny. Zaczyna�o �wita�, gdy zaci�gali ju� trzeci� to�. Gdy matnia znalaz�a si� wreszcie w �odzi, s�o�ce wznios�o si� nad osnuty oparami horyzont. Zimno by�o, jak zawsze o �wicie. Kieku� wyklina� na ca�ego! Przy szamotaniu si� z sumem zgubi� gdzie� but. Sta� teraz bosy, z czerwonymi od ch�odu stopami, wios�owa� wolno, gapi�c si� na p�ytkie dno, czy tam nie znajdzie swego �kalosza�. Grynis pohukiwa� za nim: - Dobre buty by�y, prawdziwie rybackie, o pi�� cali nad miar�. Nie bardzo chcia�o si� im zak�ada� now� to�. Bo i trzecia nie wypad�a pomy�lnie. Zostawa�o jeszcze par� godzin czasu, a bez kutra, gdyby nawet chcieli, nie mieliby jak wraca� - co by z sumem zrobili? Siedzieli leniwie na �awkach, �mili papierosy, dumali. W�r�d olszyn na brzegu sro�y� si� pot�ny bunkier �elbetonowy, pozosta�o�� z czas�w wojennych. W lesie by�o ich wi�cej, otacza�y szerokim kr�giem kryj�c� si� w �rodku kwater� wojenn� Goeringa. Drzewa ocieka�y wod�, pr�y�y do s�o�ca sp�ukane z kurzu li�cie, nabrzmiewa�y soczyst� zieleni�. Ni�ej ja�niejszym pasmem opada�y ku jezioru szuwary, woda ��ci�a si� lekko i b��kitnia�a. O par�set metr�w od rybak�w przysiad�o na wodzie stadko mew. Buja�y si� na fali, czasem kt�ry� z ptak�w unosi� si� w powietrzu i przelatywa� nad g�owami rybak�w, wachluj�c ostro zagi�tymi skrzyd�ami. - Ju� czekajo, chitrecy. Jak te� wiedzo, prachwosty, �e jeszcze �owi� b�dziem - si�kaj�c nosem wskazywa� Grynis na ptaki. Przypomnia�o to im, �e czas mija. Trzeba si� bra� do pracy. Kieku� z oddali triumfalnie wywija� znalezionym butem. Obesch�e na s�o�cu pi�ra wiose� zanurzy�y si� w wod�. Robi�o si� coraz cieplej. III Motor dygota�, pochrapywa�, przewraca� skiby fali. Zostawa� za nim spieniony, wibruj�cy w�w�z, potem ju� tylko sama piana znaczy�a szlak drogi kutra �Bosman�. Otwarta przestrze� Mamr po�yskiwa�a w porannym s�o�cu r�owi�c si� na grzbietach fal. Na czerwonej boi przysiad�a samotna mewa, ko�ysa�a si�, zatrzepota�a czasem dla r�wnowagi skrzyd�ami. Drzwi kabiny sterniczej sta�y otworem. Dobieg� z niej mocny �piew, czasem zatr�caj�cy fa�szywym tonem: Nie pl�cz, Kasiu, nie pl�cz, Nap�aczesz si� dosy�, Jak b�dziesz na r�ku Ju� soko�a nosi�... �piew urwa� si� nagle w p� zdania. Z kabiny wychyli�a si� kud�ata czarna g�owa, oczy myszkowa�y chwil� po pok�adzie, usta rozwar�y si� szeroko: - Leon. Z kajuty le��cej po drugiej stronie wyskoczy� m�ody, szczup�y m�czyzna. Pytaj�co spojrza� na sternika. - No jak, kawa gotowa? Wysuni�t� na zewn�trz �elazn� rur� od przeno�nego piecyka wydostawa�y si� k��by dymu i natychmiast rozprasza�y si� w powietrzu. - Zaraz b�dzie... Kuter par� r�wno jak strzeli�. Sternik schyli� si� w drzwiach, nieco za niskich na jego barczyst�, wysok� posta�, wyskoczy� na pok�ad, przeci�gn�� ramiona. Ciemne w�osy l�ni�y niby poci�gni�te t�uszczem. Spod nastroszonej szopy wygl�da�a twarz szeroka, o wydatnych ko�ciach policzkowych i nie znikaj�cym nigdy pogodnym u�miechu. Durejko kilka razy wyrzuci� w bok ramiona, obejrza� si� na jezioro, zarycza� ca�ym gard�em fa�szuj�c nieprawdopodobnie: Kochali si� dwie niedzieli. O nas ludzie nie wiedzieli � Jak si� ludzie dowiedzieli, Wnet mamuni powiedzieli... Zwinnie wskoczy� w luk� maszynowni. I stamt�d dochodzi� przyt�umiony gdakaniem motoru jego g�os. Szczup�y blondyn uj�� teraz za ko�o sterowe. Sprostowa� nieco kurs, opar� si� prawym �okciem o oszklon� �cian� kabiny, spogl�da� przed siebie niebieskimi rozmarzonymi oczyma. Rukszte��� rozpiera�a wewn�trzna pogoda. Z u�miechem patrzy� na wod�, niby zawsze t� sam�, a przecie� zawsze inn�. Wiele on ju� kolor�w na niej widzia�! Od t�czy, gdy rozwieszona �ukiem na niebie, bli�niaczo odbija�a si� w wodzie, od rannej zorzy, nie wiedzie� gdzie r�owszej - na niebie czy w zwierciadle Mamr - po rudordzawy odcie� nadci�gaj�cej niespodziewanie pierzastej chmury zwiastuj�cej burz� i po kompletn� czer� d�d�ystego wieczoru czy tajemnicz�, sinosrebrzyst� w ksi�ycowej po�wiacie barw� nocy... Przychodzi�a mu czasem dziwna my�l do g�owy, �eby tak m�c wymalowa� to wszystko, zachowa� na zawsze to pi�kno. Wzdycha� tylko w takich razach i markotnie wodzi� doko�a spragnionym spojrzeniem. Emil �mia� si� wtedy z niego, �e zakocha� si� w jeziorze, �e urzek�y go Mamry. Kto go i wie, mo�e prawd� m�wi�. Kulawik wspomina� o takich urzeczonych przez wody jeziora, kt�rym ju� potem ani dziewczyna, ani nic innego w g�owie, tylko ta woda, zmienna, t�czowa, oddana, a jednocze�nie zdradliwa jak �adna chyba kochanka. Trzy dni tylko by� z dala, nocowa� bowiem w miasteczku nad kana�em, aby czym pr�dzej z robot� dobi� do ko�ca - remontowali kuter, a ju� zat�skni� ca�� si��, ledwie m�g� si� doczeka� dzisiejszego �witu, gdy motor za-pyka, zakrztusi si�, a potem ruszy �agodnie, weso�o. Durejko wylaz� z maszynowni na pok�ad, przechyli� si� nad burt�, szorowa� r�ce splamione smarem. Motor ju� nie zach�ystywa� si�, gra� r�wno, spokojnie. Leon spogl�da� na sternika, jak krz�ta� si� przy skrzyniach wype�nionych lodem. Zaraz znowu powi�d� wzrokiem po nieobj�tej p�aszczy�nie plosu. Gdzie� blisko strzeli� ogonem szczupak - szerokie kr�gi posz�y po wodzie. Nie opodal przysiad�a mewa. Wysoko w g�rze przemkn�o stadko kaczek. Czemu go tak bierze to wszystko? Urodzi� si� te� przecie nad wod� - w Bras�awskiem jezior nie brak�o, z�y� si� z nimi od szczeniaka. By�y mu jednak oboj�tne. � dopiero tutaj, dok�d rzuci� go los repatriancki, odnalaz� rado�� i sens �ycia. - Anulka, tarnuj u zad - na�laduj�c wo�anie p�ytnik�w na tratwach Emil zwraca� uwag� na potrzeb� zmiany kursu. Zmru�y� oczy. Z przeciwnej strony, ju� w kierunku na Ma�� Bodm�, ledwo widoczna, czerni�a si� ��d� rybacka. Leon wychyli� si� z budki. - Malkiewicz? Durejko skin�� g�ow�. Mieli zabra� z jeziora dwie grupy wontonowe, potem pojecha� po niewodow� brygad�. Tamci zat�ukli si� daleko, a� na Ma�e Mamry. Kuter p�yn�� pe�nym gazem. Wyci�ga� nieca�� trzydziestk�. Martwi�o to Durejk�. - Wiesz, nowy �lizgacz in�yniera ruszy za tydzie�. Bierze osiemdziesi�t. Obydwom zal�ni�y oczy. ��d� Malkiewicza ros�a szybko. Dwie sylwetki ludzkie pochyla�y si� ma niej regularnie, wyprostowywa�y, zn�w pochyla�y. - Jeszcze stawiaj�. B�dziemy czeka� - mrukn�� Durejko. - A kto jest w drugiej grupie? - Stary Kulawik z Gajdziukiem. Mazur �le trafi�. Tamten by tylko bokami chodzi�. Mia� i�� do niewodu, nie chcia�. My�la�, �e przy Kulawiku wi�cej wyci�gnie. Napar� si� te� na sielawice. A z sielaw� w tym roku mo�e by� r�nie. Malkiewicz kr�ci co� g�ow�. - No chyba; przedtem Gajdziuk mia� swoje sieci, na w�asn� r�k� wi�cej zarabia�. - Wiemy, jak to by�o... Z�apali przecie u niego dwie siatki na ma�e oczka. A i z o�cieniem nieraz wyje�d�a�. Z musu tylko przysta� do zespo�u. - Bukin go wspiera. - Bukin za w�dk� wszystko robi. Gajdziuk chytry, to mu jej nie �a�uje... No ju�, zwalniaj. Kuter traci� na rozp�dzie. Leon zboczy� nieco na lewo, aby nie podje�d�a� za blisko do rybak�w zaj�tych jeszcze prac�. Durejko wrzeszcza� co si�y w p�ucach, aby przekrzycze� warkot motoru: - D�ugo jeszcze? - Dwadzie�cia minut - grubym basem odkrzykn�� Malkiewicz, - Kulawik gdzie? - A� za Zygmuntem. Wcze�nie wyjecha�... - To czekamy na was. Machn�� r�k� w stron� pomocnika. Rukszte��a zwolni� zupe�nie obroty. Kuter zako�ysa� si� �agodnie, przystan��. Rybacy powoli spuszczali w wod� sie� wontonow� na okonie. Koniec p�otu znaczy�a ma�a b�jka z pustej zalakowanej ba�ki blaszanej. Trzymetrowej szeroko�ci sie� zanurza�a si� w wod� bezszelestnie, opada�a na przewidzian� g��boko��. Ku g�rze ci�gn�y j� p�awki, do dna uwi�zane na kilkunastometrowych sznurach kawa�ki ceg�y. Zale�nie od potrzeby skraca�o si� lub wyd�u�a�o sznurki. - Pietrzy�ski to wygl�da zupe�nie jak nied�wied� - wskaza� palcem Durejko. - Dwa lata temu nie wiedzia� jeszcze, jak bra� siatk� do r�ki. Teraz si� ju� wycwani� przy szwagrze. - Ja my�l�, Malkiewicz stary rybak z dziada i pradziada. Arestokracja rybacka... Przygl�dali si� towarzyszowi brygadiera, drugiego obok kierownika Bukina mistrza rybackiego w ich gospodarstwie. Pietrzy�ski rzeczywi�cie i z daleka, i z bliska wygl�da� na nied�wiedzia. Pot�ny, barczysty, niebywale silny, ze zmi�toszon� czupryn�, g�ow� nosi� zawsze schylon� nieco na skos do do�u, patrzy� te� jako� spode �ba. Mruk by� przy tym jak rzadko. Trudno by�o s�owo od niego us�ysze�. Pocz�tkowo wzbudza� nawet nieufno��; dopiero d�u�szej znajomo�ci trzeba by�o, by pozna�, jak zacny i oddany by� z niego kompan. Inny zupe�nie by� Malkiewicz. Oto ju� dawa� r�k� znak, �e robota sko�czona. Postawny, cho� przy szwagrze wydawa� si� ma�y. Ruchy jego by�y po��czeniem jakiego� wdzi�ku i jednocze�nie twardo�ci. Spogl�da� zawsze prosto przed siebie. Tak jak i m�wi� - prawd� ka�demu w czy, mi�a czy niemi�a. Dlatego mo�e tak nie lubi� go Bukin, Gajdziuk, Kolczak i jeszcze paru, �le wsp�yj�cych z ryback� gromad�. Motor zawarcza� na p�obrotach, drgn��, ruszy� do przodu. Malkiewicz ze szwagrem wios�owali w t� stron�. Durejko zn�w zwolni�. Leon przechyli� si� przez burt�, wyci�gn�� r�k�. Dzi�b �odzi lekko otar� si� o bok kutra. Leon pochwyci� �a�cuch, przymocowa� do kruka cumowniczego. Rybacy wdrapywali si� na pok�ad. Wsp�lnie ok�adali lodem z�apan� ryb�, nakrywali deskami od s�o�ca. - S�abo? - Rukszte��a pytaj�co spojrza� na plon. - Dobrze i tyle. Wczoraj nie wyje�d�ali�my. Fala przy tym deszczu polk� ta�czy�a, sieci nam spl�ta�o... - wyja�ni� powa�nie Malkiewicz. Zaciera� r�ce, skin�� g�ow� sternikowi. Zdj�� czapk�, otar� zroszone czo�o. S�o�ce pada�o mu teraz na twarz. Ciekawe by�o to oblicze. M�skie, twarde w wyrazie, rzuca�o si� od razu w oczy ciemnoczerwon� sieci� plam, ostrych, nabieg�ych krwi�, tak samo jak uszy i d�onie - �lady mro�nych dni i nocy, sp�dzonych na �niegu i lodzie. Prosty w linii nos mistrza rybackiego wyci�gn�� si� znacz�co w kierunku kabiny. - Macie kaw�? - Jak zawsze - Leon sk�oni� si� dwornie, �artobliwie, Malkiewicz przyja�nie poklepa� go po ramieniu. - Dobre z was ch�opaki. Komu by to si� chcia�o tak z w�asnej woli warzy� t� kaw�... Chod�, popijemy - zwr�ci� si� do Pietrzy�skiego ogl�daj�cego z uwag� postrz�piony r�kaw swej kurtki. - Uhm... - zamrucza� olbrzym w odpowiedzi, u�cisn�� d�o� Rukszte��y, a ten poczerwienia� na twarzy i ruszy� olbrzymimi krokami do kabiny, w kt�rej drzwiach zgi�� si� w scyzoryk, by przele�� przez ma�y dla niego otw�r. Kuter pru� pe�nym gazem w kierunku zatoki Przysta�. Mijali podwodne g�rki: Wypychow� i Ma�y Zagon, potem Zygmunta, przy kt�rym sternik zatoczy� ostre p�kole, aby nie trafi� na znajduj�ce si� blisko powierzchni kamienie, przemkn�li przez tonie �ydowsk� i Na Kitlince, zapienili wreszcie wod� w Przystani. - O licho, a� gdzie stary si� zapar� - zakl�� z u�miechem Durejko, widz�c ��d� majacz�c� daleko u skraju pot�nego lasu jod�owego, opadaj�cego do samego jeziora. Durejko rycza� znowu na ca�e gard�o: Tam na ��ce ��te kwiecie, Ko�ysa�o dziewcz� dzieci�. Ko�ysa�a i p�aka�a � Czeg�, biedna, doczeka�a? Lepiej by�o matki s�ucha�, Ni�li teraz ci�gle rucha�... Rozwalony w ca�ej d�ugo�ci na pok�adzie Pietrzy�ski drgn��, zamrucza� basem, potem przewr�ci� si� na bok i chrapn�� pot�nie. Kulawik i Gajdziuk czekali ju� na nich. Ryby mieli o wiele mniej ni� Malkiewicz. Stary Mazur by� z�y. W�a��c na pok�ad mamrota� co� pod nosem, a ma�e siwe w�siki lata�y przy tym w d� i w g�r�. - No co, ojciec, ma�o ryby? - Rukszte��a przyja�nie �ciska� wyci�gni�t� ku sobie starcz�, �ylast� d�o�