9825

Szczegóły
Tytuł 9825
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9825 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9825 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9825 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ed Mal�n Chavez �r�d�o Autor pisze o sobie: Urodzony w �smym miesi�cu bez komplikacji, wci�� szukam odpowiedzi na pytanie, kt�rego nie potrafi� zada�. Cia�o dr�y, a ludzie wymagaj� opanowania, na co odpowiadam deszczem emocji. Intuicja bierze g�r�. �ycie jest prostsze. Dwudziestodwuletni. Kurz p�yt winylowych i brzmienie duszy w trzydziestu trzech obrotach. Stosy papieru i litery. Obecno�� innych. Kobiety. Ciep�e oddechy i rozmowy. Rodzina. Chodz�cy mit zanikaj�cych warto�ci. Istnie� poprzez wszystkie zmys�y. Li�cie herbaty pozwalaj� si� skupi�. Nauczono mnie by� dobrym cz�owiekiem. Kocham �ycie. �R�D�O Istnieje pewna granica, kt�rej nie wolno przekroczy�. Trudno�� polega na tym, by do�� wcze�nie si� zorientowa�, gdzie owa granica przebiega. Prawda - fa�sz. Rzeczywisto�� - ukojenie. To tak jakby najpierw zagl�da� przez dziurk� od klucza. Ciekawo��. P�niej otworzy� drzwi i wsadzi� g�ow�, by zobaczy�. Fascynacja. Nast�pnie postawi� pierwsz� nog� za pr�g, by do�wiadczy�. Po�wi�cenie. W tym problem, �e niekt�rzy nie ogl�daj� si� za siebie i stawiaj� drug� nog�, by zamkn�� za sob� drzwi. Uzale�nienie. I to jest koniec. Utrata kontaktu z rzeczywisto�ci�. By kogo� wyci�gn�� musisz tam wej�� i zrozumie�. Potem mo�esz zacz�� wychodzi�, zabieraj�c ze sob� t� osob�. 50 Km na p�noc od Edmonton. Przed domem le�y Agata wtulona w �nieg. Nie wie co si� sta�o. Mo�e nic. Mo�e wszystko. Mo�e krew jej wyt�umaczy. Ona nie chce patrze�. Nie chce albo nie potrafi. Nie pami�ta. Smr�d niepokoju przecina mro�ne powietrze. Jej tu nie ma. Wiktor nie chcia� jej skrzywdzi�. Sta� przed wej�ciem i patrzy�. Patrzy�, poniewa� nic nie m�g� zrobi�. Wenecja. Kafejka, jakich tutaj wiele. Wiele takich bez sensu. Gdzie� na uboczu, pomijana przez natarczywych turyst�w. Zapuszczona, bo �Nie chce nam si� pracowa� podsumowane milczeniem. Kurzu nigdy za wiele. W k�cie sali m�czyzna. Czeka. Kawa si�ga dna i umieraj�cy papieros. Marszczy si�. Na zegarze dwadzie�cia po dwunastej. Taki dzie�. Dzi� nic nie jest takie, jak by� powinno. Zimno. Deszcz jakby chcia�, a nie m�g� To samo miejsce od jedenastu lat. Mo�e czas na zmian�. Czas opu�ci� to zgni�e miasto, do kt�rego tury�ci lgn� jak �my do �wiat�a. Przecie� opr�cz wody i kana��w nic tu nie ma. Ju� nied�ugo. Mo�e. Tylko gdzie? Drzwi. Zawsze skrzypia�y, to czemu tym razem mia�oby by� inaczej. Wreszcie si� zjawi�. Oszcz�dnym gestem przywo�uje kelnera. Zamawia kaw�. Podchodzi. - Sp�niony Wiktor. No prosz� - jakby mu ul�y�o. Wydmuchuje dym, wgniata papierosa w ma��, bia�� popielniczk�. - Przepraszam ci�, ale... - siada - niewa�ne. Co u ciebie? - Co u mnie? Przecie� wiesz, �e tu si� nic nie dzieje... - odsuwa fili�ank� - To ciebie nie by�o p� roku. To ja powinienem pyta� - z przyjacielskim u�miechem rozk�ada r�ce. - Poza tym, �e �eb mi zgniata, to wszystko w porz�dku. Jakie� nowo�ci? - Tak, ale to za chwil�. Jak ci posz�o? Byli przyjaci�mi od dziecka. Poznali si�, gdy Wiktor wyci�ga� go ze zbierania znaczk�w. Kolorowe papierki. Kolekcjonowa� je inaczej. Wiktor, pomimo i� mia� zaledwie dziewi�� lat - widzia� to. Wynosi� z domu co m�g�. Tylko w ten spos�b umia� zdoby� pieni�dze na swoje ukochane znaczki. Jego �yciem by�a poczta i klaser, to co mia�. A Wiktor mia� dar. - To twoje trzysta pi��dziesi�t, za nowojorczyka. Wiem, �e mia�o by� osiemset, ale rodzina si� unios�a. Jakie� problemy. Nawet nie chcia�o mi si� s�ucha�, a tym bardziej sprzecza� Wzi��em flot� i si� zmy�em. Licz�, �e ty si� tym zajmiesz. - Nie ma problemu. A jak ta ksi��kowa? - Tylko jej brat i matka przyszli na pogrzeb. Przedwczoraj - ucieka wzrokiem. - Co? Co si� sta�o? - jakby by�o to rzecz� niemo�liw�, chocia� pyta� ze spokojem. - Zrozum. Chcia�em j� wyci�gn��. Naprawd� - zamykaj�c oczy i spokojnie masuj�c skronie - Dobrze wiesz, �e nie wszystkich da si� uwolni�. Siedzia�a g��boko. M�wi�c �g��boko� nie mam na my�li zwyczajnego uzale�nienia, takiego jak na przyk�ad ten telewizyjny z Nowego Jorku. Zbyt g��boko po g�wnie w uszy. -? - zrobi� min� jakby chcia� powiedzie� �M�w dalej�. - Jej tam nie by�o. Tylko jej cia�o. Ona �y�a w �wiecie ksi��ki, kt�r� w danej chwili czyta�a. Rozumiesz? �wiat ksi��ki jest rzeczywisto�ci�! Zazwyczaj by�y to romanse. Teraz wiem dlaczego. Z pocz�tku my�la�em, �e jest osob� za�aman� nerwowo z powod�w mi�osnych, czy gdzie� tam zagubion�. Lecz si� myli�em... - By�e� tam? - Tak, by�em. Lecz nie mog�em tego rozwi�za� rutynowo. Stawa�a si� tym, co czyta�a. Wyobra� sobie jej zachowanie, gdy wyrwa�em jej jedn� z tych opowiastek mi�osnych i wcisn��em jej w d�onie horror. Stary! Lata�a po �cianach i to nie jest kurwa �mieszne! P�aka�a. Krzycza�a. Biega�a po ca�ym domu. Szok. Nie mog�em jej opanowa�. Wbieg�a do kuchni i chwyci�a dwudziesto centymetrowy n� Zaraz potem wybieg�a przed dom i... Nie zd��y�em. Cisz� przecina jedynie g�upkowata stara muzyczka z radia. My�li. Obaj chyba nie chcieli ju� rozmawia�. Wszystko by�o jasne, a zarazem bezlito�nie niezrozumia�e. Setki pyta� rodzi�y si� i po sekundzie znika�y. Jak tornado, my�li niszczy�y wszystko. Milczenie trwa�o. Chwil�, mo�e d�u�ej. Po�cig za sensem. - Jak to? - No nie zd��y�em! Czy to tak trudno zrozumie�?! Wbi�a sobie ten pieprzony n� w brzuch. Co mog�em zrobi�!? - Dobra, uspok�j si�, ale... - chcia� co� powiedzie�, lecz si� rozmy�li� i zapyta�. - Dlaczego to zrobi�e�? - rzucaj�c spojrzenie otumanionego. - Co? - odrzuci� mu z powrotem jakby chcia� powiedzie�: �Temat zako�czony� - Da�e� jej ten horror - nie m�g� si� powstrzyma�. - Ty zawsze swoje. Przecie� zlecenie by�o za p�tora miliona! - kolejny raz �apie si� za skro� - Chwyta�em si� czego mog�em by jej pom�c. - No. To zajebi�cie jej pomog�e�. Do sa�aty po trupach. Oszala�e�. - Nie zrobi�em tego dla kasy! Wiem. Ty uwielbiasz p�ywa� w tych papierkach. Dla mnie... - Zapomnij! - przerwa�. Odwr�ci� g�ow� w kierunku baru i wyci�gn�� w g�r� wskazuj�cy palec. Kolejna kawa. - Mo�e potrzebujesz odpocz��? Kiedy ostatni raz robi�e� sobie przerw�? Trzy lata temu? Cztery? - Czy to wa�ne?! - z wielk� pretensj�. Nigdy nie lubi� rozmawia� o odpoczynku. Wola� nie odpoczywa�, chocia� organizm domaga� si� chwili wytchnienia. - Dobra. Jak sobie chcesz - wyjmuj� star�, lekko podart�, ��t� ze staro�ci teczk�. - Mam dwie nowe sprawy, je�li chce ci si� s�ucha�...? Teczka. Tylko ona wie ile spraw przesz�o przez umys� Wiktora. Od pocz�tku ta sama. Ju� nawet nie mia�a sznurk�w, by �zabezpiecza� dokumenty. Zawsze znajdowa�y si� w niej tylko dwie sprawy. �elazna zasada. Gdy jaka� sprawa by�a ju� zamkni�ta, dokumenty palono a na jej miejsce wchodzi�a inna. Ka�dego roku ilo�� zg�osze� przekracza�a liczb� dziesi�ciu. - M�g�by� w ko�cu zostawi� t� teczk�. Przecie� mamy do�� pieni�dzy �eby kupi� jakiego� notebooka - Wiktor najwyra�niej znu�ony by� t� procedur� Wzrok skierowa� na teczk� i doda�. - Technologia robi s�onie skoki, a ty tkwisz w osiemdziesi�tym pi�tym. - Nie ufam tym zerom i jedynkom... - stwierdzenie nie pozostawiaj�ce cienia w�tpliwo�ci - Wol� mie� to w r�ku, na papierze. W kafejce nikogo nie by�o poza kelnerem i barmanem. Wiktor skin�� g�ow� na kelnera i machn�� otwart� d�oni� na wysoko�ci szyi jakby chcia� powiedzie� �Zabij�. Chwil� potem kelner wsta� i zamkn�� wej�ciowe drzwi na klucz. - Dobra. Co masz? - Zapyta�, podpalaj�c jednocze�nie papierosa. - Europa i Stany. Od czego chcesz zacz��? - Mog� by� Stany, chocia� niedawno tam by�em - odpowiedzia� bez przekonania. - Detroit. Syn t�ustego prawnika. Sie� - wyj�� stert� fotografii i rozrzuci� je po stoliku. Kontynuowa� - Kole� nie wychodzi z domu od trzech lat. Nie �pi. Ca�y czas sp�dza przed monitorem. Standard. Rzuci� studia dwa lata temu. Mia� by� prawnikiem jak jego stary. Nie odpowiada na bod�ce z zewn�trz. Ojciec zatrudni� kobiet�, kt�ra ca�y czas si� nim opiekuje. Prawie ca�kowity zanik mi�ni - m�wi� szybko. Wydawa� si� by� zafascynowany t� spraw� - Wiem, �e znudzili ci si� serferzy warzywko, ale za tym pod��a zapach dw�ch milion�w... - oczy mu b�yszcza�y. - Kolejny cyfrowy - przerwa� - A co z Europ�? - Europa - z wielk� niech�ci� si�gn�� po kolejny plik zdj�� - Do�� m�oda. Chyba nie ma rodziny. Zagubiona w �wiecie wyprzeda�y i przecen. Dobrze to znasz. Co najdziwniejsze, sama si� zg�osi�a. Daje jakie� czterysta pi��dziesi�t. M�wi� o niej tylko dlatego, �e jest pewnie szybkim zarobkiem. Nie przem�czysz si�... - Gdzie? - zapyta� jakby ta sprawa w og�le go nie interesowa�a. - Polska. - odpowiedzia� po chwili zastanowienia. Przez moment �a�owa�, �e wrzuci� t� spraw�, lecz to by�o pierwsze zg�oszenie z Polski, jakie kiedykolwiek do nich dotar�o. Sentymenty. - Polska? A dok�adniej? - Warszawa. Oczy Wiktora. Jakby ca�e �ycie mign�o mu przed oczami. Warszawa. Tam si� urodzi�, wychowa�. D�ugo czeka� na ten moment. Chcia� wr�ci�. Ju� dawno chcia�, cho� na moment. Wszystkie miejsca, w kt�rych by�, nie by�y tak istotne jak Warszawa. - Bior� to. - odrzuci� spokojnie, rozlu�nionym g�osem. - Co bierzesz? - zagubiony, straci� w�tek. - Warszawa. - przytakiwa� - Jad�. - Do Polski? - zagryz� usta i macha� g�ow� - Wiktor. Pos�uchaj. - obliza� usta - Masz przed sob� Detroit za dwa t�uste, a decydujesz si� na Warszaw� za drobne!? Jedz, wyci�gnij cyfrowego a p�niej pojed� do Warszawy. Przecie� to mo�e poczeka�. - przekonywa�. - Tak wiem, ale pos�uchaj... Chcia�e� bym zrobi� sobie wakacje? Wi�c w�a�nie to robi�. - Wsta�. - Uciekasz? Jak zawsze. Wpadnij do Melisy. Pyta�a o ciebie. Wiktor wychodz�c nigdy nie p�aci�. Wiedzieli, �e kiedy� wr�ci i zostawi napiwek r�wny dwuletnim dochodom. Gdy chodzi� po ulicach, zawsze wbija� wzrok w zabrudzony chodnik. Po to by�y chodniki - by si� w nie gapi�. Trzeba patrze� gdzie si� stawia kolejny krok. Koncentracja, by kolejna p�yta chodnikowa nie by�a pop�kana jak pop�kane s� ludzkie my�li. A prawie ka�da p�yta by�a pop�kana. Wola� nie patrze�. Ludzie obrzydliwi. Ka�dy potrzebuje pomocy. Bowiem ka�dy ma swoje w�asne uzale�nienie. A ponad tym wszystkim unosi si� jedno wsp�lne op�tanie. Pieni�dze. Wszyscy, bez wyj�tku, uzale�nieni. A on mia� pieni�dzy wi�cej. O tyle wi�cej, by �wi�cej� sta�o si� abstrakcj�. Warszawa. Szmat czasu. Powr�t do korzeni. Zmian niewiele, cho� drastyczne. Szare miasto, kt�re na zawsze chyba pozostanie ju� szare. Budynki. Pami�tki po radosnym okresie rz�d�w stalowej d�oni. Post�p. Metro, cho� tylko jedna linia. Cieszy� si�. Ludzie �yj�. Cho� �lepi, �yj�. Lepiej tak, ni� w og�le. System. Nic nie wiedzia� i nie chcia� wiedzie�. Nic go to nie obchodzi�o. Pami�ta�. Aleje Jerozolimskie. Wci�� biegn� przed siebie na o�lep. Zderzenie z Marsza�kowsk� Bez zmian. Centrum. A mo�e to ju� nie jest centrum? Mo�e. Nie istotne. Ciekawo��, nieciekawie wygl�daj�cych miejsc. Pomimo, i� Warszawa nie mog�a si� w �adnym stopniu r�wna� z miejscami w jakich mia� okazj� przebywa�, by�o w niej co� co powodowa�o niepok�j. Niepok�j, a zarazem szale�cze poczucie bezpiecze�stwa. Takie miejsce. Cz�owiek mo�e si� schowa� i nie my�le� o tym co si� stanie. Lecz z drugiej strony panika. Miejsce bezpieczne, zbrudzone wspomnieniami dawa�o to, czego inne miasta �a�owa�y. Chyba naj�adniejsza cz�� miasta, cho� najstarsza. Zapomniane serce stolicy, o kt�rym pewnie sobie przypominaj�, gdy jest jaka� uroczysto��. Tak by�o zawsze. Pami�tam. Sylwestrowa noc z rodzicami. Koncerty na powietrzu. Wagarowa�em tu. Tu zawsze �wieci�o s�o�ce. Nawet jak la� deszcz. Co� tu jest. Co�, co nie pozwala zasn��. Co�, co powoduje, �e chcia�bym opu�ci� to miejsce jak najszybciej. Bryczki stoj� puste. Nikt nie korzysta. A pami�tam to miejsce. Znam. Jak w�asn� kiesze�. Mam nadziej�, �e si� nie zgubi�. Drzwi mia�y by� stalowe. Mo�e dalej. Miedziany domofon. Otwarte drzwi. Pewnie tu. Cztery. Jak tu �mierdzi... Dzwonek. - Wejdziesz, czy wychodzimy? - g�owa pochylona w d�. Nie patrzy�a. - Potrzebujesz pomocy? - rzadko zdarza�o mu si� pomyli�. - Pomo�esz mi? - m�wi�a cicho. - Nie jeste� pierwsza. - Pomo�esz... - niepewno�� �ama�a jej g�os, jakby dopiero wsta�a. - Po to tu przyjecha�em. - odpowiedzia� i wszed� za ni� do mieszkania. Nie wygl�da�a najlepiej. Beznadziejnie beztrosko. Porusza�a si� powoli. Podpuchni�te oczy. Twarz sina. Zniszczona, a kosmetyk�w ca�a sterta. Na szafce obok okna. Meble stare, zapuszczone. Brak zwierz�t. Brak firanek. Po lewej okna. �adna z nich nigdy nie mia�a szafy. Stojak z wieszakami. Ubrania pomi�dzy oknami. Bajzel. A czego si� spodziewa�e�? By�a inna ni� wszystkie poch�oni�te przez wystawy. Trz�s� si� r�czki? Trzeba i��. Szykowa�a si� nie d�u�ej ni� dziesi�� minut. Dziwne. - Gdzie chcesz i��? - pyta�a patrz�c na wystawy mijanych sklep�w. Zatrzymywa�a si� czasami, by przyjrze� si� dok�adniej. - A dok�d zazwyczaj chodzisz? - Wsz�dzie. - odpowiada�a powoli. Nie �pieszy�o si� jej. - No to chod�my wsz�dzie - �wsz�dzie� znaczy�o mniej wi�cej tyle co: nigdzie, bez sensu, tu i tam, gdzie popadnie, jak wyjdzie, mo�esz prowadzi�, troch� w prz�d, troch� w bok, gdzie mo�na, gdzie jest chodnik, zataczam ko�a, zawracam i powracam, z domu do sklepu, ze sklepu na ulic�, z ulicy na schody, w gor� i do ty�u... Wiktor upraszcza� sobie �ycie. Dla niego �wsz�dzie� by�o r�wnoznaczne z �Nie wiem gdzie id�.� - M�j ulubiony. Codziennie tu przychodz�. - gdy przekraczali pr�g, z ko�ca sklepu dochodzi�o radosne: �Dzie� dobry pani Karolino!�. - Czy codziennie jeste� w centrum zainteresowania? - pyta�, depcz�c jej po pi�tach. - Codziennie? Czy jestem? A w og�le jestem? - odwraca�a g�ow�. Kroki stawia�a ostro�nie. Dotyka�a wszystkiego po kolei. Nawet, je�li by�a to ta sama rzecz, tylko �e w innym kolorze. W oczach t�sknota. Niekiedy �zy. Zachowywa�a si� jakby ka�da inna rzecz kry�a jak�� tajemnic�. Jak�? Tylko ona wiedzia�a. Ekspedientki biega�y za ni�, a szefowa stoj�ca przy kasie koordynowa�a ruch... - Nie trudno zauwa�y�. - skierowa� wzrok na szefow�. - Tak. Lubi� mnie. Czy to co� z�ego? A poza tym maj� du�y wyb�r i ca�kiem niez�e ceny... - Ceny? A czy ceny maj� dla ciebie jakiekolwiek znaczenie? - �adna inna uzale�niona nie zwa�a�a na pieni�dze. Nie liczy�y si�. Liczy�y si� jedynie zakupy. - No... Wiesz. Co� jest warte trzystu, albo i nie. R�nie to bywa. R�ni�a si� tak bardzo od tych kt�re wcze�niej wyci�ga�. Odk�ada�a na miejsce rzeczy, kt�re bra�a do r�ki, czy do przymierzalni. Nie trz�s�y jej si� d�onie, gdy ogl�da�a. Wszystko robi�a bardzo spokojnie. Nie podejmowa�a decyzji w spos�b spontaniczny. Nie kupowa�a zb�dnych rzeczy. Czasami spogl�da�a na zegarek. �adna z poprzednich nigdy nie kupi�a sobie zegarka. Czas. �adna nie liczy minut, godzin, czy dni. Wa�ne, �e sklepy s� pootwierane. Nie dla niej. Czy�by trafi�a si� pierwsza z gustem? Z rozumem? - Czy nie znudzi� ci si� ten sklep? Przychodzimy tu codziennie od tygodnia. - Dlaczego? - wypatrywa�a wej�cia. - Tak odpowiadaj� uzale�nieni od rozm�w telefonicznych. Zawsze odpowiadaj� pytaniem. �Dlaczego?� jest ich ulubionym. Dostajesz w mord� z powrotem. Ty o co� pytasz, a oni si� broni� jak mog�. Kablowi nic wi�cej nie robi�. Gadaj�. K��tnie bez ko�ca. Na kablu k�ko dyskusji. A wiesz co? Nienawidz� takich odpowiedzi. - Lubi� ten sklep. Lepiej? - Beznadziejnie lepiej. Ale. Zg�aszaj�c si� do mojego przyjaciela poda�a�, �e zakupy robisz w centrum. A tymczasem tkwimy tu, na tym zadupiu. Tu! Czy to jedyny sklep w tym mie�cie? Nic nie odpowiedzia�a. Otworzy�a drzwi i d�wi�k dzwonka przerwa� rozmow�. Zn�w ta sam u�miechni�ta szefowa. Mia�a ju� swoje lata. Twarz pe�na zmarszczek i wci�� ten sam zielony sweterek. Musia�a go okropnie lubi�. Zawsze przygl�da�a si� nam, gdy po raz kolejny przerzucali�my t� sam� stert� ubra�. Czego chce? Pieni�dzy. Jak wszyscy. W jej u�miech wspaniale wpasowa�by si� wyraz �got�wka�. Tuli�a si� do kasy. Nie opuszcza�a jej ani na chwil�. Nigdy nie wysz�a zza lady. Patrzy�a. U�miecha�a si�. Cho� chwilami mo�na by�o wyczu� niepok�j. Smutek. Miesi�c p�niej Prosisz mnie o pomoc. Przyje�d�am. Wtapiam si�. Pr�buj�. Prosisz. Lecz bezsilny jestem wobec g�upoty, kt�r� chcesz mnie nakarmi�. Nie jestem g�odny. Dzi�kuj�. Chyba czas da� ci spok�j. Nie potrzebujesz pomocy. Zdrowa osoba z chorymi pomys�ami na sp�dzanie czasu. To nie zabawa. Uzale�nienia? S�ysza�a� gdzie�, lecz nie tobie pisane gra� w gr� o �ycie. Kpisz sobie? Dzi� po raz ostatni. Jeszcze tylko dzie�. Mia� racj�. Powinienem uderzy� na Detroit. Ta Warszawa. Fajnie jest. Strata czasu. Chocia� wiem, dlaczego opu�ci�em ten kraj. Przebieranie w stertach w��kien? Tylko uciekasz. Tylko. Nic wi�cej. Zdrowa, a takich jak ty setki tysi�cy. Mo�e miliony... Pewnie wszystkie kobiety. W stu procentach kobieca. Taka, nie inna. Sterty p�ek wypchane beznadziej�. Przerzucasz, wybierasz. Dla sportu. Moja niech�� wci�� ro�nie. Z minuty na minut� coraz gorzej. Przeszed�em za tob� ju� osiem par twoich but�w. Nic nie widz�. W�tpi� bym to ja zawi�d�. Rozumiem, �e szukasz bo nienawidzisz, ale po co ja w tym wszystkim? Pieni�dze. Warto�� zero. W tym nie odp�yniesz. Czego� wi�cej potrzeba. Nie dostarczam uzale�nie�. Nie ja. Dusza tysi�ca wspomnie�. Dla ciebie nie ma tu miejsca. Twoja sztuczno�� nie pozwala mi pami�ta�. Archiwum nie przyjmuje g�osu wrednych. Pozostajesz sama sobie i nic nie b�dzie. Nie poznasz s�abych. Twoja obecno�� jest zb�dna. Zn�w te same drzwi, jak ka�dego dnia. - Wychodzimy? - sta�a w drzwiach. Czeka�a. - Ty mo�e wychodzisz. Ja wyje�d�am. - Co? Nie mo�esz! P�ac� ci za to... - w oczach pojawi� si� strach. - Mog�. Nie potrzebujesz pomocy, bo nic ci nie jest. Zastanawiam si� tylko, po co ci to by�o? Chocia�... Nie moja sprawa. A tak poza tym, to zaczynam w�tpi� w to, �e kiedykolwiek zap�acisz mi za m�j stracony czas... Odwr�ci� si� w kierunku schod�w. Zamierza� wyj��. Chwyci�a go za p�aszcz i wci�gn�a do mieszkania. P�acz. Nerwy. Zacz�a si� trz���. Stara, gdzieniegdzie podarta tapeta. Pod�oga. Spr�chnia�e deski. Sufit przecieka�. Zimno. - Nie mo�esz wyjecha�, rozumiesz! - wydziera�a si� - Nie mo�esz... Prosz� ci�. - zmieni�a ton - potrzebuj� twojej pomocy. - Przecie� nic ci nie jest. Chodzi�em za tob� tyle czasu. Uwierz mi. Wyci�ga�em kobiety z uzale�nienia od wyprzeda�y, p�ek, wystaw i wszystkiego, co z tym zwi�zane, ale ty nie jeste� jedn� z nich. - Wiem - usiad�a na kanapie pod �cian� - Musia�am... Prosz� ci� zosta� jeszcze kilka dni. Tylko. Nigdy nie by�e� u mnie wieczorem. Nie wiesz co robi�. Co najgorsze, ja te� nie. Prosz� ci�. - patrzy�a przed siebie - Zosta�. Przyjd� dzi� wieczorem. - Wieczorem sklepy s� pozamykane - odrzuci�. - Wiem. Ale to nie o sklepy chodzi... - ka�de kolejne s�owo wymawiane z coraz wi�kszym wysi�kiem - Musisz. Prosz�. - Dobra. O kt�rej? - odwracaj�c g�ow� w kierunki drzwi wyj�ciowych. - B�d� przed jedenast�. Nie sp�nij si�, prosz�. - wstaj�c z kanapy - Tylko przyjd�... - wyrzuci�a, gdy Wiktor by� ju� za drzwiami. Warszawa. Dopiero miesi�c, a ju� tak okropnie zbrzyd�o mi to miasto. Jeszcze tylko dzi� i znikam. Zobaczymy, co wymy�li�a, by mnie tu zatrzyma�. Ludzie maj� ciekawe pomys�y. Ona znalaz�a sobie wci�gaj�c� zabaw�. Przyznaje. Oryginalno�� do b�lu. Zupe�nie inna od wszystkich warszawiak�w wydeptuj�cych te same �cie�ki. I zn�w tym samym autobusem na ten sam przystanek. Na ��danie. Si�a warszawiak�w. By ��da� zatrzymania autobusu. Daje to poczucie w�adzy. Wy�szo�ci, tak bardzo potrzebnej ludziom w miastach gdzie wolno wszystko, zarazem nie mog�c nic. Przyciski przy niekt�rych �wiat�ach te�. Cho� nigdy nie dzia�aj�. Mo�na podej�� i wcisn�� sobie guzik. Dla wielu jest to spos�b poczucia si�wa�nym. Wa�ne jest, by wiedzie� dok�d si� zmierza. Gdyby on tylko m�g�. Traci� r�wnowag�, gdy stawia� stop� na chodniku. Ojciec nigdy nie czu� si� wa�ny. Zawsze przyklejony do swego k�ka. Kierownica przyjacielem na �ycie. Do ko�ca. Za m�ody by�em. Pusta ulica. Taka pora. Ta kamienica ma ogromn� ch�� po�o�y� si� i odpoczywa�. Pewnie wiele prze�y�a. Drzwi. Domofon ju� nie spe�nia swego zadania. Schody. Drewniana por�cz ma do�� Nikt nie ma wycieraczki. Luksus dw�ch zamk�w w drzwiach. Mia�a jeden. - Wejd�, prosz�. - otworzy�a drzwi zanim zd��y� zapuka� - Usi�d� a ja przygotuj� herbat�. A mo�e chcesz co� innego? - zagubiona. - Nie. Herbata b�dzie w porz�dku. - usiad� na kanapie - Mam nadziej�, �e to nie jest spotkanie towarzyskie... - Nie. Zaraz wracam. - wysz�a do kuchni. Posprz�tane. To nie to samo mieszkanie. Widocznie nie miewa�a go�ci. Wr�ci�a. Bez s�owa usiad�a przy biurku naprzeciwko. D�ugopis. Chwyci�a jedn� z czystych kartek le��cych po lewej stronie. Zacz�a pisa�. - Co z herbat�? - zapyta�, aby podtrzyma� rozmow�. Nic nie odpowiedzia�a. Pisa�a. Podszed� bli�ej. Dr�a�y jej d�onie. Pisa�a. Przez chwil� zapisa�a prawie ca�� stron�. Strasznie nieczytelne pismo. Odci�gn�� go d�wi�k piszcz�cego czajnika. Poszed� wy��czy�. Jej nic nie przeszkadza�o. Gdy wr�ci�, zapisana kartka le�a�a na pod�odze. Ona wype�nia�a drug�. Nic. Wy��czy� �wiat�o. S�ysza� tylko jak d�ugopis rysuje po kartce. W��czy� z powrotem. Kolejna strona wyrzucona w g�r� pow�drowa�a za jej plecy i upad�a na ziemi�. Ona wci�� pisa�a. Przyci�gn�� taboret i usiad� obok niej. Na jej twarzy rysowa�y si� r�ne emocje. Rado��. Gniew. Szcz�cie. Smutek. Oddycha�a szybko. M�czy�a si�. Nie m�g� uwierzy�. Uzale�niona? Nie k�ama�a. Zabra� jej d�ugopis. Przerwa�a pisanie. Otworzy�a szuflad�. Setki lu�no rozrzuconych d�ugopis�w. Wyj�a jeden. Zn�w pisze. To nie ta sama osoba, z kt�r� chodzi� po sklepach. To ju� nie by�a Karolina jak� zna�. Kolejna kartka wyrzucona za plecy. Chwyta czyst�. I od lewej do prawej jak automat. Niezmiernie szybko wyrzuca�a na kartk� s�owa, lecz wydawa�o si�, i� jej r�ka nie nad��a za jej my�lami. Min�a godzina. Ona wci�� z d�ugopisem. R�ce coraz bardziej dr�a�y. Teraz ju� nie by�o rado�ci. Tylko �zy. Ka�da kolejna kartka dostawa�a swoja porcj� �ez. Za ni� na pod�odze stos, kt�ry powi�ksza� si� regularnie. Chaos. Dwie godziny. Od�o�y�a d�ugopis. Wypisa� si�. Szuflada. Nowy. Pisze dalej. Trzy godziny. Zacz�a p�aka�. J�kn�a. Zatrzyma�a si�. Podnios�a g�ow�. Zamkn�a oczy. Cia�o jej rozlu�ni�o si�. Upad�a na pod�og�. Na stert� kartek, kt�re dzi� zapisa�a. A by�o ich mn�stwo. Budzi�a go obecno��. Karolina siedzia�a naprzeciwko niego, na obskurnym krze�le. Wtulona w koc patrzy�a jak si� budzi. Stopy podci�gn�a pod siebie. Pi�ty opiera�a o siedzenie. Tylko paznokcie wystawa�y poza koc. Wrasta�y. By�y brudne, krwawi�y, sp�ywaj�c po krze�le na spr�chnia�� pod�og�. Wy�ej otulone nogi, os�abione przez blizny i kolce, kt�re wbijaj� si� w cia�o. Ma�e, drobne kolce, kt�rymi pokryty jest koc od wewn�trznej strony. Otula� i z ka�dym ruchem �ciera� sk�r�. Rany. Nie mog�a powstrzyma� s�onego potu. Z czubka g�owy rozlewa� si� na ca�e cia�o. W�osy mokre i rany sol� leczone. Podci�gn�a koc pod szyj�. Sp�ywa�a po krze�le w pod�og�. Sk�ra w krew. To ig�y. Dziury w ca�ym ciele. Siedzia�a naprzeciwko. On si� budzi�. - Mo�esz mi powiedzie�, co to by�o? - ziewa, przeciera oczy. - Przepraszam... Nie chcia�am ci� wystraszy�. - Nie wystraszy�a� mnie, ale... - Ty to widzia�e�. Ja nie pami�tam. Nigdy. Dzi�kuj�, �e zosta�e�. - Gdzie te kartki? - teraz wiedzia�, �e szybko nie opu�ci Warszawy. - Spali�am je. Codziennie rano to robi�. Kiedy� wyrzuca�am je do �mieci, ale po pewnym czasie kto� zacz�� je zabiera�, wi�c ju� tego nie robi�. - ocieraj�c d�o�mi ramiona. - Dlaczego je zniszczy�a�? - Nie chcia�am by� to czyta�... z reszt�, mia�e� okazj� wczoraj. - patrzy w pod�og� - Ka�dego dnia budz� si� i widz� kartki rozrzucone po pokoju. Moje pismo. Moje s�owa. Moja dusza. Taka jestem. Czy teraz zostaniesz? Pomo�esz mi? - Tak. - przytakn��, brwi opad�y. Siedzia�a przed nim z nogami podci�gni�tymi. Otulona w stary koc w czerwon� krat�. To strach m�wi� za ni�. Cokolwiek robi�a, m�wi�a, ba�a si�. Przez �amane struny po zm�czone, ci�kie powieki. Rusza�a ustami, on nic nie s�ysza�. T�umaczy�a, kiwa�a g�ow� na boki, r�k� ociera�a czo�o, s�ysza� tylko cienki pisk. Teraz patrzy�a na niego. Powieki mozolnie opada�y, by zaraz si� wznie�� jeszcze wolniej. G�ucho. Ona m�wi�a. Popatrzy� na d�o�, linie. - Zastanawiam si� tylko, sk�d masz na to wszystko pieni�dze? Przecie� nigdzie nie pracujesz. - zapyta� szybko, bo poczu�, �e na do�� d�ugo zawiesi� si� my�lami. - Teraz wiesz, �e potrzebuj� pomocy. Oboje to wiemy. Pieni�dze mam. Pami�tasz sklep, do kt�rego chodzili�my dzie� w dzie�? Szefowa tego sklepu p�aci za wszystko. W jej sklepie zostawia�am jej w�asne pieni�dze. Ciuchy po jakim� czasie trafiaj� z powrotem do sklepu. Jej pracownice odbieraj� je z samego rana. B�d� tu za jak�� godzin�... - wydawa�o si�, i� upora�a si� z zak�opotaniem. - Rozumiem. Ale dlaczego stara kobieta chce pom�c m�odej, zagubionej? - Te� si� nad tym zastanawia�am. Ale, nie wnikam, bo potrzebuj� tych pieni�dzy... - opu�ci�a g�ow� - Pewnego dnia przysz�a do mnie. Nie wiem jak mnie znalaz�a i sk�d wiedzia�a o moim problemie, ale przysz�a. Powiedzia�a mi jak do was dotrze�. Wiesz? Bardzo jej zale�a�o by� przyjecha� do Warszawy. P�aka�a, gdy ci� opisywa�a... - Mnie? - zaskoczy�a go. Powoli wschodzi�o s�o�ce. Mieszkanie przepe�nione by�o nienawi�ci�. Nerwami. Cisz� porusza�y jedynie krople spadaj�ce z przeciekaj�cego sufitu. Wczorajszej nocy nie tylko na zewn�trz przesz�a burza. Burza przeszy�a r�wnie� umys� Wiktora. - Czy kto� to czyta�? - powr�ci� do tematu pisania. - Mam nadziej�, �e nie. Chocia�... Nie daj� tego nikomu do czytania. Jest w nich co�... - �zy pojawi�y si� na policzku - Jest w nich... Nie mog�! Na pocz�tku czyta�o to klika os�b. Nie widzia�am ich od kilku lat. Wiesz co to jest? - mrukn�a cicho - To uzale�nia - g�ow� schowa�a w kolana. Jedna my�l przeszy�a jego g�ow�. Ostatnia by�a Agata. Wszystkie, kt�re wyci�ga�. �r�d�o. DATY 25 Marca Stare drzwi dawno straci�y sw�j kolor. Tylko po listwach pionowo wzd�u� i przez pochy�e futryny przebija�y si� strz�py farby, przypominaj�c odcie� niegdy� pokrywaj�cy ca�o��. Drewno by�o sp�kane, i delikatny zamek wspieraj�cy pordzewia�y �a�cuch. Aluminiowa klamka drgn�a. To tylko chwila, bo kto� nadchodzi. Drzwi. Mocno otwarte, z ogromn� si�� o �cian� rozbite. Tynk, jak p�atki �niegu, lekko posypa� si� na pod�og�. A drzwi odbite wraca�y na swoje miejsce, by ponownie wpasowa� si� w futryn�. Nie starczy�o si� i pozosta�y niedomkni�te. Tak niewidocznie uchylone. Ch�opiec na �rodku pokoju odnalaz� swoje kr�lestwo. Tu oddalony, w �wiecie sytej wyobra�ni, daleko. Zaniepokojony wej�ciem podni�s� g�ow� i ciekawo�� mu zacz�a towarzyszy�. Krok�w nie s�ysza�. Pierwszy z nich otworzy� drzwi, nie rozgl�da� si�, wiedzia� gdzie jest. Oni tylko deptali mu pi�ty. Za nim dw�ch. Dw�ch prowadzonych przez jednego, lekko czubaci, chocia� reklam�wki pe�ne za po�ow� pensji. Butelki. Lekko przygarbiony, smuk�a twarz i otwartym ruchem, zataczaj�c ko�o, zaprasza� do �rodka. Dzieciak siedzia� i patrzy�, jak podchodzi i kuca tu� nad jego nosem. Papierow� d�oni� z�apa� dziecko z ty�u g�owy i skierowa� w kierunku dw�ch. �To m�j syn.� - nie musia� krzycze�, dumny czeka� a� zareaguj�. Oni nie mogli by� uprzejmi, bo jak zwierze w cyrku dzieciak dosta� kilka zachwycaj�co niedowierzaj�cych spojrze�. Przekrzywione g�owy, wy�upane oczy, ca�y ten niesmak. Usiedli. Przykre �wiat�o jesiennego okna rzuca�o si� na blat sto�u, mo�e i troch� dr�twej pod�ogi smakowa�o. Szeroko u�miechni�ty wr�ci� wzrokiem do syna. Tyle ciep�a. Wpatrywa� si� w jego rozmarzon� buzi�, po czym wzdychaj�c ci�ko stwierdzi�: - Zn�w ci� zostawi�a i nie wiadomo gdzie si� w��czy. Taka ju� jest. - posmutnia� - Kiedy� zrozumiesz... - chwyci� nik�e rami�. Z lewej kieszeni szarego p�aszcza wyci�gn�� lizaka i wr�czy� go dziecku. - Id� si� bawi� do kuchni. Dzieciak wsta�. W r�ku lizak, lecz nie najwa�niejsza to rzecz chwili. Sta� i przygl�da� si� to raz ojcu, p�niej dw�m i z powrotem na tat�. - No zmykaj... Tata ma go�ci. - doda� i skierowa� ma�ego do kuchni. Boso, nie za szybko, tak czu� wilgo� pod�ogi, chowa� si�. Ju� by� w kuchni i drzwi mia� za sob�, brak �wiat�a. S�ysza� jak ojciec zaj�� si� go��mi. Chwyci� olbrzymi� metalow� klamk� i zacz�� zamyka� drzwi. Mia�y szyb�, lecz nic przez ni� nie by�o wida�. Zatrzyma� uchylone, by przyjrze� si� po raz ostatni. Jeden z nich. Wyprostowany, przeci�tno�ci� gni� po lewej. Od spoconego czo�a i oczu podkr��onych, md�y si� wydawa�. Drugi. Puco�owato niski, kr�py, przez nogi do w�os�w grubszy. Siedzia� po prawej. Nachylony nad sto�em podpala� papierosa, a po lewej stronie jego szyi kto� rysowa� nie wytrzyma�. Nad ko�nierzem czarnym tuszem. Teraz zauwa�y� i spojrza� tu. Jego spojrzenie m�wi�o otwarcie o zamkni�ciu drzwi, nie chcia� go widzie�. Ch�opiec zamkn�� drzwi, z wzrokiem wbitym nie w drewno, lecz ju� PCV kuchni. 17 Listopada By chroni� oczy za�o�y�a ciemne okulary. S�o�ce, z�ote li�cie, ta pora roku. Sz�a szybko nie chc�c traci� ani chwili, cho� mia�a mn�stwo czasu, a podenerwowanie wyczu� mo�na by�o przez nier�wno�� oddechu. Serce wali�o jak m�otem. Tu� za tym obdrapanym �mietnikiem skr�ci�a w prawo, �cie�k� przez trawnik do chodnika. Na podw�rze skromne, otoczone przez bloki z trzech stron. Identyczne budynki otula�y plac zabaw obstawiony parkingami. Drabinka i stara por�cz do koszyk�wki, siatki brak, humor. M�odzi nie maj� szcz�cia. Dzieci ich �ladem. Pierwsza klatka od lewej, �rodkowego bloku, tu zmierza�a ju� nieco wolniejszym krokiem. Bo to obawy i m�tlik w g�owie powodowa� bezsilno��. Dopiero teraz by�o wida� podkr��one oczy. Zdj�a okulary. Lastryko. Domofon wyrwany, same przewody wisia�y dra�ni�c. �ciany ju� na wst�pie m�wi�y o lokatorach niewy�ytych, spragnionych mi�o�ci do markera sko�nie z puszk� czarnej farby w zmowie. Po schodach w g�r� dotar�a do szpitalnie zielonych drzwi i numer osiem. Chustk� przetar�a czo�o. Dzwonek. Nie istotne kto wymy�li� funky melodie po naci�ni�ciu, lecz one by�y tu. Szybko zabra�a blady paznokie�, nie przyciska�a wi�cej. Nie czeka�a d�ugo. S�ysza�a szmer przesuwanych st�p po pod�odze, t�pni�cie. Kto� przykleja� twarz do drzwi, mocno, z drugiej strony czuwa�. Sta�a, odwr�ci�a g�ow� na profil, by mo�na by�o �atwiej rozpozna�. Zgrzyt wielkiego zamka i pod koniec pukni�cie. Drzwi otworzy�y si�. A po ich stronie sta�a starsza kobieta, z naszkicowanym lekko u�mieszkiem, same kontury. - El�bieta - powiedzia�a spokojnie zerkaj�c od podeszwy po kra�ce kapelusza. - Jak rzadko do moich drzwi pukasz. - odsun�a si� z przej�cia, zaprasza�a do �rodka. - Marta, wci�� ta sama. - odda�a, stawiaj�c pierwszy krok w mieszkaniu. Ciemne M4. Pozasuwane �aluzje nie dawa�y dniem oddycha�. I Marta nigdy oddycha� nie dawa�a, swym dymem tulona, a pali�a ogromne ilo�ci. Od podstaw�wki. Nie by�o dnia, by rama nie p�k�a. Pami�ta. Nawet ci, kt�rzy ca�ymi dniami pod blokiem, �awka, a jedynym zaj�ciem palenie marihuany, mieli ubaw: �Marta! Masz wi�ksze p�uco od naszego, cho� zapal z nami.� - Po torbie widz�, �e nie jest to wizyta na herbat�. - wydmuchiwa�a dym prosto na ni� - D�ugo zamierzasz zosta�? - wzrok oderwa�a od torby, odwr�ci�a si� i skierowa�a do du�ego pokoju. - Nie przyjecha�am na wakacje, lecz by z tob� porozmawia�, Marto! - g�os zadr�a� irytacja pytania - Lecz zanim zaczniemy rozmawia�, chcia�abym usi��� i odpocz��. Podr� nie trwa�a godzin�... - oczy rozb�ys�y, usta obr�ci�y w ksi�yc, to n�w si� potkn��. Torb� rzuci�a tu� przy wej�ciu do du�ego pokoju, obok fotela i przytulonej do niego kanapy. Na niej te� rozprostowa�a nogi. - Siadaj... ach a mo�e i po�� - machn�a r�k� - wiesz, �e mo�esz zatrzyma� si� do woli. - rzuci�a, ju� troch� rozlu�niona. Zamyka�a drzwi balkonowe - Chcesz? Zapal sobie, a ja przygotuj� kawy? Herbaty? Czego si� napijesz? - z�o�y�a r�ce. - Kawa. Tak. Czarna, bez cukru prosz�. Oczy kr��y�y je po ca�ym pokoju, bezcelowo. Kapelusz zrzuci�a obok, a w�osy przeczesa�a r�k�, jakby chcia�a zast�pi� grzebie�. Przez zas�oni�te �aluzje nikt s�o�ca nie widzi. A ono ucieka�o na zach�d coraz bardziej, gdy panie wyrzuca�y zdania, nie ko�cz�c rozmowy. Pok�j traci� na sk�pej jasno��. Marta wsta�a. Zapali�a lampk� stoj�c� obok telewizora, po czym odpali�a kolejnego papierosa. Ostatni z paczki. Pogniot�a pude�ko i rzuci�a niedbale na st�. Nie siada�a. Pi�ci� o biodro oparta, z mocnym na grymas wyrazem zapyta�a: - A o czym tak w�a�ciwie chcia�a� ze mn� pom�wi�? Co? - zaci�gn�a si� zn�w, a pok�j mocniej przechodzi� dymem. - Tak - przytakn�a, �renice opad�y na schn�ce dno fili�anki. Kawa. Czer�. Powieka drgn�a. Podnios�a g�ow�. To niepok�j. Za ucho fili�anki, dopija�a uciekaj�c, by chocia� chwil� zabra�. Zebra�a si�y. - Wyje�d�am! - pomy�la�a: �To nie by�o a� takie trudne...� - Co? - Marta zdziwieniem cofn�a g�ow�, a zwa�y pod brod� naros�y. - przecie� dopiero co przyjecha�a�. - u�miechn�a si� i przysiad�a na fotelu. Opar�a si� wygodnie i zacz�a kr�ci� w�osy, jednym palcem, wskazuj�cym, delikatnie skrzywionym, z po��k�ym opuszkiem, paznokciem suchym, znudzenie. - S�uchaj. - nabra�a g�osu w p�uca - Wyje�d�am na dobre. Nie wracam. Wszystko mam przygotowane. Bilet. Baga�e. Nie zatrzymasz mnie. Nikt. Koniec. Nie ma mnie. Odcinam si�, a chcia�am tego od dawna - podnios�a g�os, zacz�a wi�cej gestykulowa� - wyjecha�. Nie ten kraj. O przesta�, nie utrzymam si� za moj� pensj�. Musz� si� uwolni�. - Stop. - przerwa�a. D�o� unosi�a nad powierzchni� sto�u. Pomi�dzy palcem wskazuj�cym a �rodkowym papieros. Dym rze�bi� ko�a. - Dobrze. Powiedz mi tylko gdzie jedziecie? - Nie. Nie zrozumia�a� mnie. Mo�e to i ja nie dopowiedzia�am. Widzisz? Przyjecha�am, by ci� prosi� o... - jeszcze raz zastanowi�a si� - o to by�, w razie czego, zaopiekowa�a si� ma�ym. - Oj siostro... - Marta siedzia�a teraz z za�o�onym kolanem, popi� niecelnie strzepywa�a do przepe�nionej popielniczki, kiwa�a g�ow� - Wiedzia�am, �e masz pieprzni�te pomys�y, ale nie wiedzia�am, �e a� tak. - zaczyna�a si� u�miecha� - Ico? Tw�j syn ma zosta�, �y� z pijakiem?! O tak po prostu? - lekki u�miech zamienia� si� w dono�ny �miech - Wsta� i wyjd�! We� swoje rzeczy i wypierdalaj! - rzuci�a przez oczy zamykaj�ce si� �miechem. - Co? - Nie mog�a uwierzy�. - Marta! Pomo�esz mi czy nie? - podnios�a g�os. - Jasne, jasne. - przytakiwa�a g�ow�, trzyma�a si� r�k� za brzuch, �miech narasta� - Do widzenia siostrzyczko, �ycz� mi�ego �ycia. - m�wi�a, gdy podawa�a jej torb�, prosto w d�o�. Wyrzuca�a j� jak intruza. - Poradz� sobie! - wypychana przez Mart� na korytarz, pr�bowa�a po raz ostatni - poradz�.. - Tak oczywi�cie - wzbudzi�o to �miech s�yszalny nie tylko na parterze, a� do �ez - Tw�j dziewi�cioletni syn i pijak! - Pomacha�a d�oni� zrobi�a s�odk� min� i trzasn�a El�biecie przed nosem. Trzasn�a zasuw�. �miech opad� wraz z trzaskiem. 28 Kwietnia Aleja strze�ona przez dwa r�wnoleg�e rz�dy drzew, bujnie rozhu�tane przez wiosn�, prowadzi�a do wielkiej stalowej bramy. Cho� bruk, po kt�rym szli, by� u�o�ony starannie, ko�� przy ko�ci, to i tak mia�a problemy z utrzymaniem r�wnowagi. Obcasy. Plu�a sobie w brod�. Musia�a chwyta� go pod r�k�, by si� nie przewr�ci�. A nie by�a to najbardziej odpowiednia chwila. Szli powoli z g�owami uniesionymi i wzrokiem wtopionym w bram�, kt�ra z tej odleg�o�ci wydawa�a si� ma�a. Mijali stary �mietnik wymurowany ceg��, br�z. Pot�uczone szk�o, zu�yte znicze, butelki. Zwi�d�e kwiaty. Przepe�niony wysypywa�, oddaj�c cz�� prezent�w na bruk. - Te� tu by�, pami�tam. - kiwn�� g�ow� na �mietnik. - I te� by�o w nim pe�no �mieci, jak dzi�. Jakby nic si� nie zmieni�o. Tylko pora roku inna. - rozgl�daj�c si� wko�o. Odwr�ci�a si� w jego stron� lecz nie z�apa�a wzroku rozgl�daj�cego si� przyjaciela. Wiedzia� o nim niewiele. Pyta�a. - Pami�tasz ten dzie�? - chocia� zna�a odpowied�. Przerwanie ciszy. Nie rzadkie okamgnienie, bezs�owne momenty. - Tak. - spogl�da� w d�, jakby czego� szuka�. Skupiony. W�r�d kostek. - Pami�tam, a� za dobrze... - odpowiedzia�, nie przesta� wypatrywa�. Min�li kilka drzew, nie zamieniaj�c s�owa. Odbi� lekko w lew� stron�. Pu�ci�a. Zatrzyma� si� tu�, kieruj�c wzrok na jeden punkt na ziemi. Podesz�a nier�wnymkrokiem. Zauwa�y�a, �e wpatruje si� on w miejsce, gdzie w bruku brakowa�o dw�ch, mo�e trzech kamieni. On przerwa� cisz�. - Wia� straszliwy wiatr, la�o jak z cebra. Jesie�. Zap�akane oczy mdli�y rzeczywisto��. Przede mn� sz�o kilka os�b. Niewielu zjawi�o si� tego dnia. Przychodzili tylko, jak czego� chcieli. Ja na ko�cu i �ledzi�em d�wi�k obijaj�cych obcas�w o bruk... - posmutnia� - Potkn��em si� o to. - wskaza� palcem szczelin� - Przewr�ci�em si� na mokr�, zimn� kostk�. Nie wa�ne, �e bola� mnie �okie�. Prawie wszyscy si� zatrzymali. Tylko ksi�dz i nios�cy trumn� szli dalej. Wiesz? Dzwony bi�y chaosem tego dnia. Wszyscy patrzyli, jak si� podnosz�. Brudny, mokry. Nikt nie pom�g�. Gdy si� podnios�em, szli dalej. Tylko ciotka poczeka�a, a� do��cz�. - ruszyli w stron� bramy - A wtedy pouczy�a mnie, bym zachowywa� si� na pogrzebie ojca jak nale�y. Nawet gdyby matka wtedy by�a, pewnie i ona by nic nie zrobi�a. Szed�em wci�� na ko�cu. Nie chcia�em i�� w�r�d nich. Fa�szywych, p�aczem usprawiedliwionych. Widzia�em jak otwieraj� bram� i przenosz� przez ni� trumn�. Nie chcia�em tam i��. Nie mog�em. Zatrzyma�em si� przed bram� i patrzy�em jak si� oddalaj�. Popatrzy�em na figurki anio��w. O te. - wskaza� r�k� kamienne figury, kt�re po obu stronach ozdabia�y s�upy podtrzymuj�ce bram� - Wci�� tu s�. - odwr�ci� si� plecami - Nie wiem dlaczego, ale wola�em tam nie i��. Odwr�ci�em si� i zacz��em si� oddala� od wej�cia. Niepewnie przeszed�em kilka metr�w. Upewni�em si�, ale nikt nie zauwa�y�, �e mnie nie ma. Wtedy zacz��em biec do ko�ca tej alei. O tam - palcem pokaza� przed siebie i u�miechn�� si� szeroko. - Chcesz powiedzie�, �e opu�ci�e� pogrzeb swego ojca? - za nic nie mog�a tego pozbiera�. - To w�a�nie m�wi�. - u�miech znika�, a mi�nie twarzy rozlu�ni�y si� - Nawet nie wiem gdzie le�y, lecz teraz to ju� i tak bez znaczenia. - Chod�my. - rzuci� kr�tko i zacz�� oddala� si� od bramy. - Uciek�e� z pogrzebu jedynej osoby, kt�r� kocha�e�... - powiedzia�a pod nosem, nie m�g� tego s�ysze�. Zamy�li�a si� chwil�. Niezdarnie podbieg�a. - Nie tylko uciek�em z pogrzebu, ale i z kraju. Jeden dzie�. To by� cholernie d�ugi dzie�. Przed pogrzebem ciotka powiedzia�a mi, �e mam jecha� do niej, do Wroc�awia. M�wi�a co� o matce i obietnicy, a ja mia�em przekrwione oczy. Nie pami�tam. Wpad�em do domu, zabra�em troch� ciuch�w, pieni�dze ciotki, zostawi�a je. Przeklina�em ca�e swoje �ycie, tyle tego. Jeszcze tylko podjecha�em do Makarego powiedzie�, �e wyje�d�am. Nie s�dzi�em, �e kiedykolwiek tu wr�c�. - pokr�ci� g�ow�. Wzi�� j� pod r�k�. Nie radzi�a sobie z brukiem. Do ko�ca alei. Skr�cili w, lew�, stron� parkingu. Pu�ci�a jego r�k�. Znacznie �atwiej porusza� si� po chodniku. Wiosenne s�o�ce. Szli powoli. - Czy mog� zada� pytanie odno�nie twojego taty? - pyta�a, strz�saj�c anemicznym ruchem py� z jasnego p�aszcza, jego rami�. - Je�li ci to nie przeszkadza? - podnios�a brwi - Nie chc� rozgrzebywa� ran. - Ciekawo�� to jedna z najbrzydszych cech ludzkich, ale pytaj. Nie boli to, co po�kn��em dawno. - otar� nos. - Postaram si� powstrzyma� ciekawo��, - odgarn�a w�osy spadaj�ce jej na twarz - ale chcia�abym wiedzie� jak zgin��. - doko�czy�a, gdy jej g�os ze�lizgiwa� si� ponuro. - Alkohol - pytanie wyda�o mu si� jak najbardziej na miejscu, pstrykn�� palcami - Poch�ania. Znalaz�em go po powrocie ze szko�y. Na pod�odze. Pewnie pi� od rana. Gdy zasn��, to na zawsze. Zaspokajam ciekawo��, bo to moja historia. - g�os mu si� z�ama�, lecz kontynuowa� - Widzisz? Dlatego to robi�. Nic innego nie potrafi�, jak okazywa� zrozumienie. Pierwszy by� Makary, nie�wiadomie a byli�my jeszcze dzie�mi. P�niej, po �mierci ojca, gdy wyjecha�em, zacz��em pomaga� alkoholikom na ulicach Berlina. U�wiadomi�em sobie co potrafi� w wieku lat szesnastu. Siedemnastu mo�e.Przez dwa lata �y�em w�r�d bezdomnych, bezinteresownie nios�c im pomoc. Traf chcia�, �e wyci�gn��em z dna m�a jakie� dobrze postawionej kobiety. W zamian pomog�a mi si� podnie��. - ko�czy�, gdy podchodzili do samochodu. Wsiedli, zamkn�li drzwi, a on doda� - No i jestem. I wyci�gam ciebie, lecz ty nie jeste� alkoholikiem. - wzruszy� ramionami, rozk�adaj�c r�ce, usadawia� si� w fotelu. - Teraz ja zabior� ci� w pewne miejsce, lecz nie tak smutne. - szczery u�miech, �e jest tu. Oczy rozb�ys�y, jaki jest, koi �al, u�miech. 6 Wrze�nia Zielona �ciana do po�owy, ch�odem odrzuca, przytuli� si� niewygodnie. Powy�ej koloru mo�e i cieplej, lecz nie si�gniesz tam. Matka bosa nad p�k� z klockami. By chroni�, strzec, w opiece swej nie pozwoli� si� ba�. Okno. Stare drewno, framug� bia��, szk�o chude wiatr denerwuje, szarpie, stuka. Jarzeni�wki szmer drapie�ny, �wiat�o chce si� uwolni�. Pod parapetem ciep�o, kt�re z wody wpuszczonej si� bierze. Stolik przy �cianie. Z drugiej jego strony - krzes�o. Z tej siedzi na w�zku ona. Siedzi. Ze spuszczon� g�ow� bujan�, kciuk zabawk� z d�oni� dochodzi do porozumienia. Ona tu czeka. Czeka, bo siostra obieca�a. W cichych �cianach cztero-boku. Drzwi na korytarz s� daleko. Chocia� s�yszy, kto� tam jest. S� za daleko. Drzwi zlane potem w zmowie z zielonymi �cianami. Ona czeka. 13 Stycznia Dworzec Zachodni. Po�udnie. Czarny, wyko�czony chromem, chocia� rdza wdziera�a si� na nadkola. Zaparkowa� blisko terminali dla autobus�w. Kr�pawy m�czyzna, siedz�cy na sk�rzanym miejscu pasa�era, spojrza� na zegarek. P�ni� si� dwie minuty. Z bocznej kieszeni kurtki wyj�� piersi�wk�. - Zimno jak skurwysyn! - rzuci�, otwieraj�c b�yszcz�c� buteleczk�. Wci�� pada� �nieg. Szyby w zaparkowanych wozach przes�oni�te puchem ca�o�ciowo. Dmuchawa wypluwa�a ciep�e powietrze, a i tak wn�trze samochodu pozostawa�o ch�odno-niebieskie. Trz�li si�. - Chcesz? - zapyta�, po tym jak �apczywymi dwoma haustami opr�ni� po�ow� zawarto�ci. Skrzywi� si�. Czerwone oczy przesz�y �zami. - Ty to zawsze by�e� popierdolony! - odrzuci� kierowca - Przecie� widzisz, �e prowadz�. - obiema r�koma uderzy� mocno w kierownic� - Ej. - podni�s� praw� brew - A tak w og�le to, o kt�rej ona ma tu by�? - O dwunastej. Mo�e i ju� jest. - chowaj�c piersi�wk� do kieszeni. - Idziemy?! - kierowca by� coraz bardziej podenerwowany. - Poczekaj. - uspokaja� przez pop�kane usta, o�linione. - Jeszcze sobie zapal�. - z drugiej kieszeni wyci�gn�� paczk� i wyj�� kr�tkiego papierosa. - Dobra, ale chocia�... - zabra� jednego i te� zapali� - ale chocia� powiedz kim ona jest i dlaczego ma si� zatrzyma� u ciebie, w tym syfie? Pasa�er kaszln�� kilka razy. G��boko. Dym zabija�. Zaci�ga� si� ponownie i t�umaczy�. - Pomog�em jej wyjecha�. Ta... - wy��czy� radio - U mnie, bo nie ma gdzie si� zahaczy�. Ma siostr�, ale nie chcia�a do niej jecha�. Pisa�a, �e ju� tu zostanie. He. Te� si� zdziwi, jak zobaczy ca�y ten pierdolnik. Ca�a polska, kibel. - uchyli� okno, by dym m�g� si� wydosta� z auta. Do �rodka wpad�o mro�ne powietrze. - Te� sobie wybra�a por� na powr�t. Zimno. �nieg. Do dupy. Ah. Nie m�g� zdzier�y� zimna. Kierowca otworzy� drzwi i stanowczo rozkaza�: - Chod�my! Drzwi mocno trzasn�y, gdy gasi� papierosa w popielniczce. 19 Maja Min�o pi�� miesi�cy od jej przyjazdu od kiedy przyjecha�a. Zd��y�a przyzwyczai� si� do szumu miasta, kork�w, szybkiego kroku, zat�oczonego transportu, brudnych chodnik�w, wykrzywionych min, ludzi nieuprzejmych. Chaos. Stolica wci�� oddycha�a tym samym powietrzem. Z biegiem czasu zacz�o j� to nawet bawi�. Zabawne jak g�upim mo�na by�. Czu�a, �e �lepnie jak wszyscy. Tak to si� toczy. Krzyk. Je�li chcesz co� przekaza�, podnie� g�os. A wycisz si� w mieszkaniu i tam pozosta�. Mieszkanie kupi�a w nowo wybudowanym, strze�onym budynku. Siedzia�a w fotelu, o nim my�la�a. Tak dawno go nie widzia�a, nie s�ysza�a, a teraz ta chwila. Chwila powrotu? I b�d� mogli razem. Da� oddycha�, �y�. Wtopiona w sk�rzany fotel, z kubkiem gor�cej herbaty. Siedzia�a i patrzy�a na telefon, kt�ry po�o�y�a na �awie przed sob�. Wpatrywa�a si� w brzegi czarnej s�uchawki. Roz�o�y�a sw�j stary notesik pod liter� M. Wskazuj�cym palcem od g�ry do do�u, a� do imienia Marta. Szybkim ruchem palca w praw� stron� znalaz�a numer. Telefon chwyci�a lew� d�oni�, po tym jak odstawi�a bia�y kubek. W��czy�a go, zerkaj�c jeszcze przez chwil� na numer. Szybko wstukany. Przystawi�a s�uchawk� do ucha. Sygna�. Jeden. Serce bi�o jej coraz mocniej i czu�a jak lewa d�o� i ucho zalewaj� potem s�uchawk�. Drugi. Nie mog�a si� pohamowa�. Oddycha�a coraz szybciej. Trzeci. R�ce zacz�y dr�e�, a tik nerwowy wprawi� praw� brew w synchroniczne drgania. Czwarty. Praw� dr��c� d�o� wyci�ga�a, by chwyci� kubek. Przerwane zdarzenie. - Halo. - odezwa� si� zachrypni�ty g�os. Zaniem�wi�a. Ba�a si� tej chwili, a chwila wieczna zamienia�a j� w kamie�. Otrz�sn�a si� ze snu, gdy g�os z irytacj� powt�rzy�. - Halo!? - Marta? - w ko�cu odezwa�a si� niepewnie. - Witaj. Tu El�bieta. - Ach, to ty. - Westchn�a. Z �atwo�ci� mo�na by�o us�ysze�, �e odpala papierosa. Wydmuchn�a dym i szybko zacz�a m�wi�. - Wiem, �e nie do mnie dzwonisz, lecz do syna. Teraz s�uchaj. Nie sp�dzi� u mnie ani jednego dnia, ani jednej nocy. Nie wiem gdzie jest, a ostatni raz, jak go widzia�am to na pogrzebie twego zasranego m�a. Tw�j syn uciek� i ukrad� mi wszystkie pieni�dze jakie mia�am ze sob� w Warszawie. Nie odezwa� si� nigdy. To tyle. - przerwa�a i zaci�gn�a si� papierosem. G��boko.- Teraz, je�li mo�esz, nie dzwo� do mnie wi�cej, nie przychod�. Dla mnie przesta�a� istnie� ju� dawno. Mia�a wiele pyta�, lecz w s�uchawce rozleg� si� przerywany ton. G�ow� przeszy�y jej wszystkie wspomnienia, wszystko co zrobi�a i wszystko co mog�a zrobi�. Siedzia�a, ze s�uchawk� w d�oni, a wykrztusi�a ciche i pokruszone �Nie�. Wsta�a. Do kuchni. Kluczyki od samochodu. Dokumenty. Klucze. Przedpok�j. Buty. P�aszcz. Kapelusz. Drzwi. Zamek, jeden, drugi wi�kszy. Wind� w d�. Klatka. Parking. Samoch�d. Wiedzia�a co robi, cho� nerwowo to pewnie. Wsteczny. Pu�awsk� w stron� centrum. Chcia�a szybko, lecz korki. Na Prag�. Je�li dobrze pami�ta, to by�o tu. Tu mieszka�. Pierwsze pi�tro, prawa strona? Czy drugie? No nic. Zaparkowa�a przed blokiem i wysiad�a z samochodu. Rozejrza�a si� dooko�a. Inaczej pami�ta�a okolic�, ale... Tak. To tu. �rodkowa klatka. Po schodach w g�r�, a� dotar�a do tabliczki, na kt�rej widnia�o: W i A Zalewscy. Pewna siebie wcisn�a bia�y przycisk po prawej stronie drzwi. Nic. Mo�e zepsuty. D�o� zwin�a w pi�� i kostkami uderzy�a trzy razy w drzwi. S�ysza�a szmer dochodz�cy z wn�trza. Kto� si� porusza�. �a�cuch powstrzyma� drzwi przed otwieraniem si� na o�cie�. Przez t� szpar� twarz zagl�da�a na korytarz. Kobieta, jakby chcia�a przecisn�� g�ow�. Zaspana. Nie m�wi�a nic, lecz to jej zaspane oczy pyta�y. El�bieta u�miechn�a si� z lekka i zapyta�a: - Czy zasta�am Makarego? Tylko zdziwienie na twarzy zaspanej. Drzwi trzasn�y. �a�cuch spad�. Teraz ca�a, w szlafroku, w ca�ej okaza�o�ci. Zrobi�a krok do przodu, a �wiat�o klatki o�wietli�o jej osob�. Przekr�ci�a g�ow�. Zdziwiona, nie m�wi�a nic, przygl�daj�c si� jej. Nikt o niego nie pyta� od lat. Nie spuszczaj�c oczu, wydusi�a zm�czonym g�osem. Wolno i pos�pnie. - Kim jeste�? - Szukam Makarego. By� najlepszym przyjacielem mojego syna. Czy wie pani, gdzie on jest? - odpowiedzia�a nie zastanawiaj�c si� ani chwili. - Czy wiem? - zapyta�a kobieta. Patrzy�a teraz na swoje zniszczone d�onie. Ogl�da�a je dok�adnie. Podnosi�a do g�ry, obraca�a. - Nie wiem. - rzuci�a, wyd�u�aj�c szyj� - Kim pani jest? - powt�rzy�a marszcz�c brwi. - Jestem matk� Wiktora. Wiktor i Makary byli przyjaci�mi! Szukam syna! - podenerwowana podnios�a nieco g�os. Zachowa�a dystans. - Makary... - mrukn�a. Usta opad�y wyra�nie, a oczy przesz�y wod�. - Makary. - westchn�a ponownie. Opu�ci�a wzrok. Trzask zamykanych drzwi od klatki. Kroki. Kto� wchodzi� na g�r�. Kobieta sta�a przy progu i oddycha� g��boko, g�o�no, sycz�ce powietrze. El�bieta przemy�la�a swe s�owa i ponownie otworzy�a usta, by jeszcze raz zada� pytanie. - Dzie� dobry! - przerwa� m�ski g�os. G�o�no, basem i wyra�nie. El�bieta odwr�ci�a si� szybko. Dysza�, a w zaci�ni�tej lewej d�oni, reklam�wka z zakupami. W prawej, stary