931
Szczegóły |
Tytuł |
931 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
931 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 931 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
931 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Kazimierz Or�o�
Trzecie k�amstwo. Powie��
Instytut Literacki,
Pary� 1980
Na dysk przepisa� F. Kwiatkowski
Kazimierz Or�o�: Trzecie k�amstwo Powie�� Pary�: Instytut
Literacki, 1980
Rozdzia� 1
Kandydat na mu�a
Szary�ski przyjecha� do Lubczyny w sprawie pracy. By� maj -
zapami�ta� upalny dzie�. Widok budowy ze schod�w przed czerwonym
blokiem. Zielone wzg�rza za rzek�. B��kit nieba intensywnie
niebieski.
Mija�y cztery lata od uko�czenia studi�w. Posada projektanta w
sto�ecznym biurze wydawa�a si� nudna. By�y tak�e inne powody:
mieszkali z Olg� k�tem u rodzic�w Witka. Ich synek trzyletni Krzy�
chorowa� na migda�ki. Olga dowiedzia�a si� od lekarza, �e zmiana
klimatu dobrze zrobi dziecku. Witek wzi�� dwa dni urlopu.
Do poci�gu wsiad� o dwudziestej czwartej, teraz by�a dziesi�ta
rano. Ostatni odcinek na budow� przejecha� starem-wywrotk� z
bia�ym dachem. Wywrotki wozi�y �wir z bocznicy ko�o stacji - na
budow�. Drzwi po stronie kierowcy by�y otwarte (przywi�zane drutem
do ko�a zapasowego za szoferk�). Ciep�y wiatr przez ca�� drog�
wype�nia� kabin�. Kierowca jecha� bez koszuli.
W sekretariacie na drugim pi�trze czerwonego bloku zapyta� o
dyrektora Groszowicza (mia� list polecaj�cy od wuja z Ministerstwa
Budownictwa). Pytaniem rozbawi� sekretark� i maszynistk�: dyrektor
nazywa� si� Centowicz. O �smej pojecha� na konferencj� do
powiatowego Strzelna. Nied�ugo mia� wr�ci�. Szary�ski zostawi�
torb� i zszed� na d�. Z kraw�dzi placu przed blokiem wida� by�o
budow� w dolinie. Koryto rzeki przecina� szary masyw betonu - woda
p�yn�a w�skim gard�em - przepustami, obok wykop�w pod fundamenty
si�owni. Koparki �adowa�y ziemi� na wywrotki. Za rzek� zielone
wzg�rza by�y puste.
Na betonowej podstawie d�wigu, kt�rego liny zwisa�y nad budow�, z
brzegu na brzeg, wymalowano wizerunek robotnika w kasku. Sta�
trzymaj�c w ogromnych r�kach ko�o sterowe. Czarno-czerwono-bia�e
malowid�o i napis ni�ej: "Zadania wyznaczone przez parti� wykonamy
z honorem! ". Witek z budki Stara zauwa�y� jaskraw� plam�. Teraz
odczyta� napis. Podszed� do du�ego kamienia bli�ej kraw�dzi skarpy
i usiad�.
Zapad� na chwil� w �w stan odr�twienia na pograniczu snu - opad�o
znu�enie po nocnej podr�y. Patrzy� bezmy�lnie na betonowy masyw.
Z do�u, �cie�k� prowadz�c� do blok�w osiedla, szed� m�czyzna.
Mimo woli �ledzi� jego w�dr�wk� pod g�r�. M�czyzna mia� siw�
g�ow� i koszul� w czarno-zielon� krat�. Ni�s� przerzucon� przez
rami� marynark�. Co pewien czas stawa�, odwraca� si� i patrzy� na
budow�. W ko�cu, z niema�ym wysi�kiem, jak zdawa�o si�
Szary�skiemu, pokona� ostatni stromy odcinek �cie�ki i stan��
kilka krok�w od kamienia. Na nogach mia� zakurzone wibramy. Wyj��
z kieszeni kurtki du�� chustk� i zacz�� wyciera� twarz. Witek
siedzia� w milczeniu.
Nieznajomy zagadn�� go: - Do pracy?
Szary�ski kiwn�� g�ow�.
- I pewno patrzy pan na to wszystko wyobra�aj�c sobie, �e jest w
tym wielki cel, misja i tak dalej, co?
- Nie rozumiem.
- Miejsce socjalistycznego kultu, gdzie wsp�lnym wysi�kiem i
wydajn� prac� budujemy �wietlan� przysz�o�� naszej ludowej
ojczyzny, co? I tak dalej, tratatata! Oczywi�cie pod przewodem
tych tam! - machn�� chustk� w kierunku malowid�a pod d�wigiem. -
Nie my�li pan w ten spos�b?
- Nawet gdybym my�la� - powiedzia� ostro�nie Szary�ski - nie widz�
w tym nic z�ego.
Siwy m�czyzna za�mia� si�. - Przyjmuje pan bezkrytycznie gazetowe
gl�dzenie. Ale prawdziwego dobrobytu nie mo�na zbudowa� has�ami.
Cz�owiek nie powinien godzi� si� na rol� mu�a przywyk�ego do
pos�usze�stwa i roboty. Niech pan spojrzy na to wszystko inaczej.
Nie jako kandydat na mu�a, ale jako wolny cz�owiek, kt�ry patrzy
krytycznie. Tym bardziej, je�li przyjecha� pan tutaj aby pracowa�,
m�ody cz�owieku. Poznajmy si�! - gadatliwy m�czyzna wyci�gn��
r�k�.
Zaskoczy� Witka. Jego naiwna szczero��. Nie wiedzia�, co o tym
s�dzi�. Podni�s� si�, wymamrota� nazwisko.
- Nazywam si� Jan Socha - o�wiadczy� dobitnie nieznajomy.
I t� rozmow� zapami�ta�. M�czyzna w zakurzonych wibramach mia�
piwne oczy. Cho� d�ugo wyciera� twarz, na jego czole b�yszcza�y
kropelki potu. Odszed� powolnym krokiem w kierunku schod�w.
W chwil� po rozmowie z nieznajomym na plac zajecha�a zielona
Wo�ga. Z wozu wysiad� postawny m�czyzna w jasnym garniturze.
Ra�nym krokiem (lekko ko�ysz�c si�) ruszy� w stron� bloku. Ni�s�
du�� teczk� z ��tej sk�ry. Przed drzwiami wej�ciowymi do budynku
odwr�ci� si� i splun�� na trawnik. By� to dyrektor Centowicz, z
kt�rym kilka minut potem Witek zacz�� rozmow�.
- Mamy tu m�ody, pr�ny zesp� - m�wi� dyrektor. - Ludzi takich jak
pan, in�ynierze, po studiach, przyjmujemy bardzo ch�tnie.
Dostajecie zielone �wiat�o. Przed wami, m�odymi, jest przysz�o��!
Sekretarka, ta sama, kt�ra �mia�a si�, kiedy Witek przekr�ci�
nazwisko dyrektora, postawi�a na biurku tac� z kaw�, cukrem w
kryszta�owej miseczce i ciasteczkami na talerzyku.
- Prosz�, prosz�, in�ynierze - powiedzia� dyrektor Centowicz -
cz�stujcie si�. Przepraszam, jak wasze nazwisko?
- Szary�ski. - Zacz�� nie�mia�o wypytywa� o wysoko�� pobor�w i
mieszkanie.
- Panie in�ynierze Szary�ski, przyje�d�ajcie tutaj jak najpr�dzej
- m�wi� dyrektor. - Zabierajcie �on�, dziecko. Dla �ony praca
znajdzie si�. Dziecko umie�cicie w przedszkolu, kt�re nied�ugo
b�dziemy organizowa�. Mieszkanie dostaniecie za dwa miesi�ce. Na
razie zamieszkacie w hotelu. My tu jeszcze, widzicie, jeste�my w
stadium organizowania si�, w stadium r�nych drobnych k�opot�w,
kt�re powoli likwidujemy. Potrzeba nam ludzi, in�ynierze. Ludzi
m�odych, energicznych, zdolnych! - Zn�w m�wi� o zielonym �wietle.
Witek siedzia� oszo�omiony. W Warszawie, aby przez trzy minuty
rozmawia� z dyrektorem, trzeba by�o zapisywa� si� kilka dni
wcze�niej. Ten cz�owiek widzia� go po raz pierwszy, ale nie bawi�
si� w drobiazgi. Rzuci� okiem na list polecaj�cy, nie spojrza� na
dyplom. Przyjmowa� w gabinecie kaw� i ciasteczkami. Zach�ca� do
przyjazdu.
- Dostanie pan stanowisko inspektora do spraw przesiedle�. Wiecie:
sporo cha�up likwidujemy, ludzi przenosimy do nowych dom�w.
Potrzebny jest solidny nadz�r. In�ynierze, nie b�dziecie chcieli
st�d wyje�d�a�! Jestem pewien. - Wsta� i wyszed� na balkon za
oknem. - Prosz�, niech pan spojrzy!
Witek wyszed� na balkon z niedojedzonym ciasteczkiem, potykaj�c
si� o pr�g. Patrzyli na zielone g�ry pod bezchmurnym niebem. By�o
to jedno z tych miejsc z otwart� dalek� perspektyw�, w kt�rej
horyzont ginie, jakby niepostrze�enie ��czy� si� z niebem. Witek
patrzy� na zakola rzeki p�yn�cej dolin�, na g�ry, na lasy, na
b��kit. S�ycha� by�o st�umione odg�osy budowy z do�u: warkot
koparek, huk pneumatycznych �widr�w, pe�z�y Stary o bia�ych
dachach. Powia� ciep�y wiatr.
- No, panie in�ynierze! Jak by�o w tej piosence? Zdobywa� g�ry i
m�od� piersi� ch�on�� wiatr? Jest pan m�ody, g�ry przed panem! A
was, m�odych, interesuj� pobory i mieszkania! Jak�e tak? - Za�mia�
si�, klepn�� Witka po ramieniu. Wr�cili do gabinetu.
Podczas rozmowy Szary�skiego z dyrektorem m�czyzna w zakurzonych
wibramach siedzia� za �cian�, w przestronnym pokoju, w kt�rym
sta�o kilka biurek. By� to pok�j inspektor�w - Socha pracowa� w
Nadzorze, jak m�wiono lub "u Inwestora". Od pi�ciu lat nadzorowa�
budow� dr�g, p�niej zaplecza, ostatnio kilku betonowych sekcji.
M�wiono, �e z dyrektorem Centowiczem znaj� si� z czas�w wojny.
Socha przyjecha� ze �l�ska, gdzie mia� �on�, dwoje dzieci, dom i
prac�. By� mo�e tamto �ycie - nudne, miejskie �ycie - zbrzyd�o
inspektorowi? Przyjecha� tu, jak na pustyni�. Przywi�z� m�od�
kobiet� - to by�a jego obecna �ona Kalina. M�wiono, �e kelnerka z
restauracji w Sosnowcu. By�a m�odsza od Sochy o trzydzie�ci lat.
�adna, zawsze weso�a, pulchna blondynka z du�ymi piersiami. Mia�a
dziecko - siedmioletni� dziewczynk� Renatk�. To dziecko dzicza�o
przez dwa lata na odludziu.
Za�o�yli nad rzek�, pi�� kilometr�w za Bia�opolem, farm� kurz�.
Wyremontowali opuszczone zabudowania - inspektor, jeszcze w pe�ni
si�, z jednym tylko naj�tym cz�owiekiem, niejakim Zenkiem Zg�dk�,
w�asnymi r�kami zabudowania odnowi�. Opowiada�a p�niej ch�tnie o
tamtych dw�ch szcz�liwych latach Kalina Sochowa. W pami�ci tej
m�odej, dwudziestoparoletniej kobiety - farma w drzewach nad
rzek�, bia�e kury, jastrz�bie kr���ce nad domem, zapach drzewnego
dymu, Zenek Zg�dka, byd�o, kt�re trzymali - wszystko przetrwa�o,
jako t�o niezm�conej rado�ci. Mimo k�opot�w, kt�re oczywi�cie
mieli, szk�d, jakie wyrz�dza�y jastrz�bie i lisy. Nawet ci�ka
choroba dziecka zim�, jazda do szpitala przez zaspy (ko� Zg�dki w
k��bach pary ci�gn�� sanie w ho�oblach) - nie zm�ci�y obrazu. Do
czasu, kiedy farma sp�on�a, podpalona najwyra�niej, cho�
podpalacza nie uj�to ani przyczyny podpalenia nie wykryto.
- Mieli�my zysk z farmy - m�wi�a Kalina do Olgi Szary�skiej w pi��
lat p�niej, kiedy zosta�y s�siadkami w parterowym,
kilkusegmentowym domu na osiedlu inwestycyjnym (z g�ry, z miejsca,
gdzie Witek pozna� Soch�, wida� by�o to osiedle, jak u�o�one z
klock�w, z szar� nitk� drogi dojazdowej od szosy w kierunku
Bia�opola).
- To musia�o k�u� w oczy. M�� nie mia� wrog�w, ale wie pani, jak
ludzie patrz� na cudzy dobrobyt. Pi��set kur, leghorny, jajka
codziennie odstawiali�my do Strzelna. By� tylko jeden cz�owiek do
pomocy. Wszystko w�asnymi r�kami.
Kalina zapami�ta�a (na zawsze - jak m�wi�a) wiecz�r, kiedy farma
sp�on�a. Wrze�niowy dzie�, czyste niebo - poszli we troje na
grzyby. Szli przez bukowy las rosn�cy na wzg�rzach wok�
gospodarstwa. I nagle (nie mog�a p�niej wyt�umaczy�, dlaczego),
jakby tkni�ta z�ym przeczuciem, powiedzia�a: - Wracajmy.
Renatka nie chcia�a wraca�. Socha protestowa�: - Daj spok�j,
wyszli�my przed chwil�. Co za fanaberie?
- Wracajmy! - upiera�a si�.
Dzi� jeszcze, po pi�ciu latach, opowiadaj�c Oldze o tamtym dniu,
podkre�la�a ten fakt z zadowoleniem: - Chcia�am wraca�.
Wiedzia�am, �e co� si� stanie. To jakby w powietrzu nad nami by�o.
P�niej poczuli dym, mo�e podmuch wiatru przyni�s� mi�dzy buki?
Wtedy dopiero zawr�cili, pod koniec biegli s�ysz�c ryk byd�a i
gdakanie kur.
- I nic nie mo�na by�o zrobi�. Janek tylko psa zd��y� spu�ci� z
�a�cucha.
Patrzyli stoj�c na brzegu rzeki, jak p�onie dom, jak zapada si�
dach i snop iskier jak wielki jasny s�up wznosi si� wysoko.
P�on�y kurniki przyleg�e do obory i oszala�e leghorny miota�y si�
na wybiegu bij�c skrzyd�ami o siatk�. Prawie wszystkie by�y ju� na
grz�dach - widzieli potem, kiedy dopala�y si� dachy kurnik�w, jak
wybiega�y z k��b�w iskier i dymu, bieg�y na o�lep, do siatki i
tam, po chwili ob��kanego kr�cenia, nieruchomia�y jedna po drugiej
w pryzmie piachu.
Renata p�aka�a. Pies, wilczur Sochy, skomla�. Powoli, wraz z
po�arem, dogasa� wrze�niowy dzie�.
- Zosta�o wszystkiego kilkana�cie kur. Dwie krowy i pies. Byli�my,
prosz� pani, w ubraniach w jakich chodzi si� na grzyby. Z
p�koszykiem ma�lak�w na kolacj�.
Nie pr�bowali po raz drugi zaczyna� od pocz�tku. Socha zg�osi� si�
do kierownictwa budowy w Strzelnie i z�o�y� podanie o prac�.
- Jasiu - powiedzia� Centowicz - dyrektorem nie zostaniesz,
najwy�ej inspektorem. Z twoj� przesz�o�ci�!
O pierwszej rozmowie Centowicza z Soch� opowiada� majster Krata,
kt�ry r�wnie� zaczyna� od dr�g. - Musieli si� zna� z dawnych lat,
mo�e razem wojowali za Niemca?
Pr�bowa� przy r�nych okazjach (kiedy trafia�a si� wsp�lna w�dka)
zagadywa� o przesz�o��, o kt�rej wspomina� dyrektor Centowicz, ale
inspektor nie chcia� m�wi�.
- Musia� wojowa� przeciw Komunie - zawyrokowa� Krata i tak m�wi�
ludziom, kiedy pytali.
Socha nigdy nie kry� wrogich (jak napisano by w gazecie)
przekona�. W pokoju inspektor�w cz�sto wypowiada� krytyczne
opinie. Najcz�ciej czytaj�c pras�, podczas drugiego �niadania, na
kt�re schodzili si� oko�o dziesi�tej, po pierwszych obchodach
budowy. Inspektor kpi�, wy�miewa� i ostro krytykowa� informacje i
komentarze prasowe.
- Pras�wki Sochy - m�wili m�odzi in�ynierowie. �mieli si� z
ci�tych uwag, na og� przyznawali racj�. Spory prowadzone
podniesionymi g�osami - r�wnie szczere co naiwne, jak p�niej
my�la� o nich Szary�ski - s�ycha� by�o na korytarzu. Pani
Basia-maszynistka lub sekretarka Irenka, wchodz�c do pokoju
musia�y krzycze�: - Ciszej! Na mi�o�� bosk�! Dyrektor pana prosi,
panie inspektorze Socha.
Nie rozumia�y, o co chodzi w tych rozmowach.
Cz�owiekiem, kt�ry popiera� pras� i jak umia� wyja�nia� m�odszym
kolegom s�uszne intencje w�adzy, by� sekretarz POP, in�ynier
Czes�aw Zarzycki. Trzydziestoparoletni - chudy, wysoki. Z
kosmykiem w�os�w spadaj�cych na czo�o. Mia� opini� kole�e�skiego i
uczynnego. Studia in�ynierskie ko�czy� w Zwi�zku Radzieckim.
- W Moskwie nauczyli ci� slogan�w, Czesiu - powtarza� cz�sto
inspektor. - Namok�e� propagand� jak g�bka.
Sekretarz �atwo dawa� si� sprowokowa�.
W chwili kiedy kandydat na mu�a �egna� si� z dyrektorem, inspektor
uderzy� d�oni� w roz�o�on� Trybun� Ludu: - Ruroci�g przyja�ni,
wizyta przyja�ni, poci�g przyja�ni! Obrzydliwo��.
- Wola�by� pewno przyja�� z Niemcami, co? - spyta� sekretarz
unosz�c g�ow� znad biurka.
- Winy Niemc�w roztrz�sano wielokrotnie publicznie. Natomiast o
krzywdach, jakie nam wyrz�dzili Rosjanie, nie napisano w tych
gazetach ani s�owa. Mo�e w Moskwie czyta�e�?
Micha� Radecki, m�ody in�ynier z pionu wykonawczego (od Wykonawcy
jak m�wiono), kt�ry przyszed� do Zarzyckiego z "Dziennikiem
Budowy", wtr�ci�: - W niepami�� pu�cili�my krzywdy, panie
inspektorze. Jak w rodzinie! Zwi�zek Radziecki �wieci przyk�adem.
Socha spojrza� na niego uwa�nie: - Nawet �artem nie warto
wyg�asza� podobnych opinii.
- Nie przebacz� Niemcom - powiedzia� Zarzycki. - Nigdy.
- A ja Rosjanom. Przynajmniej do czasu, kiedy nie powiedz� o
swoich zbrodniach.
In�ynier Radecki �mia� si�: - Dyskutanci, dajcie doj�� do s�owa
Zaraz musz� biec na d�. Michalak prosi� o podpis.
Oko�o pi�tnastej Szary�ski zasn�� w pokoju go�cinnym. Zbudzi� si�
p�no - za oknem by�o ciemno. Le�a� chwil� s�uchaj�c g�os�w z
zewn�trz, przejecha� motor, kilka s��w przypadkowej rozmowy( -
Zdzisiek pyta� o ciebie - gdzie by�? - rano go widzia�em - ty,
zaczekaj!). �miech. Z doliny dochodzi� przyt�umiony �oskot
�widr�w. Okno by�o szeroko otwarte.
Przed dziesi�t� zszed� do restauracji w pawilonie obok bloku. Du�a
sala by�a pusta o tej porze - tylko dwa stoliki przy bufecie
zaj�te, ale kelnerki nie zwraca�y na Witka uwagi - musia� podej��
sam, prosi� o co� gor�cego. M�wi�y, �e za p�no - kuchnia nie
przyjmuje zam�wie�. Dosta� w ko�cu porcj� letniego bigosu, chleb i
butelk� piwa. Pochylony nad talerzem, nie zauwa�y� Micha�a
Radeckiego.
- Witek Szary�ski! - us�ysza� nagle. - Kogo widz�? - Poczu� mocne
uderzenie w rami�.
- Micha�! - ucieszy� si�. Radeckiego pami�ta� ze studi�w. W ci�gu
kilku lat nie zbli�yli si� na tyle, aby nazwa� to przyja�ni� -
znali si� jednak dobrze i lubili.
- No nie, no nie, in�ynier Szary�ski przyjecha� budowa� socjalizm?
Czy to mo�liwe? Ty, stary, tutaj?
- Siadaj! - powiedzia� Szary�ski. - Nie krzycz tak g�o�no.
Przyjecha�em i chyba zostan�.
Radecki, w rozpi�tej koszuli, z r�kami poplamionymi smarem, w
drelichowych spodniach i gumiakach, opalony i roze�miany, usiad�
obok Witka - schludnego m�odego cz�owieka w krawacie i jasnej
marynarce narzuconej na ramiona. - Na sympozjum przyjecha�e�, czy
na budow�? - �artowa�.
Rozmawiali do jedenastej. Potem kelnerki zacz�y k�a�� na sto�ach
krzes�a odwr�cone do g�ry nogami. Zamiata�y sal�. Micha�
spowa�nia�.
- Stary, nic lepszego nie mog�e� wymy�le�. Tu cz�owiek wie, �e
pracuje. Widzisz efekty swojej pracy. Dopiero teraz wracam z
budowy. Ca�y dzie� na nogach, du�y wysi�ek, ale wiem, �e to, co
robi�, ma sens. Rozkr�cili�my produkcj� beton�w. Plan pierwszego
p�rocza b�dzie przekroczony. Jeste� samodzielny, wiesz, �e
dzia�asz, �yjesz!
- P�ac� ci za godziny po pi�tnastej?
Radecki roze�mia� si�: - Tu nikt nie liczy godzin, pami�taj.
Pracujesz od pi�tej rano, czasem do p�nej nocy. Cz�sto nie
dosypiasz.
- Z�a organizacja pracy.
- Niepoprawny inteligent! - kiwn�� g�ow� Micha�. - Zastan�w si�,
czy ten styl b�dzie ci odpowiada�? Tu nie wypada patrze� na
zegarek. Zrozumia�em w ci�gu tych kilku lat du�o. To, z czego
�mieli�my si� na studiach, o czym oni tr�bili nieumiej�tnie: o
wysi�ku, o pracy, kt�r� por�wnywali do walki. To naprawd� walka!
Ka�dy dzie� ma znaczenie. Wsp�lny, ogromny wysi�ek.
- Ja na to patrz� inaczej. Po prostu dobrze p�ac�, daj� mieszkanie
i tak dalej.
Wyszli, rozmawiaj�c, na plac przed pawilonem. W blokach �piewano.
Z kilku okien s�ycha� by�o g�o�ne rozmowy, �piewy, �miech. Nad
osiedlem niebo usiane gwiazdami. Micha� odetchn�� g��boko.
- Ch�opcy popili, teraz �piewaj�. Pij�, to prawda, ale potrafi�
dobrze pracowa�, je�eli zdob�dziesz ich zaufanie. I je�li b�d�
widzieli efekty pracy. I je�li b�dziesz sprawiedliwy.
- Sprawiedliwy? - ziewn�� Witek. - Trzeba po prostu dobrze
zorganizowa� prac�. Tak to sobie wyobra�am.
Szli w stron� ciemnego bloku - biurowca. Stan�li na placu. G�r nie
by�o wida�, tylko w dole migota�y czerwone �wiate�ka. Odleg�y
pomruk budowy: warkot motor�w, jazgot pneumatycznych �widr�w,
piski koparek. Stali w milczeniu. Wia� ch�odny wiatr.
Witek nie zauwa�y�, kiedy zjawi�a si� dziewczyna. Radecki po�o�y�
r�k� na jego ramieniu: - Poznajcie si� - powiedzia�. - To jest
Justyna.
P�niej, kiedy my�la� o pierwszym dniu na budowie, przypomina�
sobie ten moment: stoj� obok kamienia, na kt�rym rano siedzia�.
On, Micha� i Justyna - szczup�a, drobna, w jasnym �akiecie na
ramionach. Poda�a r�k� Szary�skiemu (delikatn�, jak d�o� dziecka)
i powiedzia�a do Radeckiego: - Zobaczy�am was przez okno. -
Zapachnia�o ja�minem. Mo�e pachnia� ma�y bukiecik przypi�ty do
ko�nierza �akietu?
Wracali wolno w stron� bloku obok restauracji. W pustym pawilonie
wygaszono �wiat�a. Stan�li przed o�wietlon� klatk�. Witek zacz��
si� �egna� - rano mia� poci�g ze Strzelna. Rozmawiali chwil� o
formalno�ciach, jakie b�dzie musia� za�atwi�, �eby zmieni� prac�.
- Co z twoj� �on�, stary? - spyta� Micha�a. Potem zastanawia� si�,
dlaczego nagle spyta�: s�ysza�, �e Micha� o�eni� si�, ale nigdy
nie my�la� o jego �onie. Wiedzia�, �e mieszka w Warszawie.
Zrozumia�, �e pope�ni� nietakt (mo�e milczenie trwa�o chwil�
d�u�ej?). - Nie sprowadzisz jej tutaj?
- Nie - odpowiedzia� Radecki. Tylko tyle. Kr�tko.
Po�egnali si� zaraz i rozeszli.
Rozdzia� 2
Witek i Olga
Olga przyjecha�a w lipcu, w �rodku lata. Witek pami�ta� deszcze
przed jej przyjazdem, kilka dni ch�odu, wzg�rza za rzek� w oparach
mg�y - a ona jakby lato przywioz�a. Pojecha� po pracy do
Bia�opola, stamt�d do Strzelna autobusem. Olga mia�a przyjecha�
poci�giem. Chodzi� po peronie czekaj�c na sp�niony poci�g.
Wszystkie zapachy lata wr�ci�y nagle. Tam, na kamiennej p�ycie
peronu. Zapach rozgrzanych podk�ad�w. Kasztany w s�o�cu obok
budynk�w stacji, kolor nieba, ob�oki. Szary�ski my�la� o �onie.
Przypomnia� sobie pierwsze spotkanie na stacyjce kolejki
w�skotorowej, kt�ra wtedy doje�d�a�a do Belwederskiej: Olga
mieszka�a w Konstancinie. Pami�ta� swoje zniecierpliwienie, kiedy
przyjecha�a kolejka - chcia� zobaczy� Olg� jak najpr�dzej, szuka�
jej g�owy w�r�d ludzi, kt�rzy wysiedli z ciuchci. I pami�ta�
rado��, kiedy przysz�a w ko�cu, jeszcze obca, szczup�a studentka w
paletku z ko�nierzem obszytym jakim� rudym futerkiem. Mia�a
wi�niowy berecik na g�owie. Poznali si� na zabawie, w klubie
studenckim "Czerwona ober�a", w podziemiach kamienicy na Kruczej.
Ta�czy� z Olg� przez kilka godzin, potem wyprosi� spotkanie.
Pobrali si� po dw�ch latach, troch� wbrew woli rodzic�w Olgi.
Witek cz�sto zastanawia� si�, jaka w�a�ciwie jest jego �ona? Czy
by�o im dobrze razem? Czy �ycie nabra�o barwy, sensu, zmieni�o si�
na lepsze - od chwili �lubu? K��cili si� cz�sto z b�ahych powod�w.
W dyskusjach Witek wmawia� �onie, �e traktuje go z rezerw�,
ch�odno. - Nie jeste�my udanym ma��e�stwem - powtarza� cz�sto.
Jego urojone pretensje, jak m�wi�a, nasili�y si� ostatnio, przed
wyjazdem. M�wi�, �e d�u�ej nie mo�e znie�� uk�adnego �ycia, tego
powolnego zdobywania mieszkania, mebli, samochodu i tak dalej - �e
jest stworzony do �ycia z kobiet�, kt�ra na te wszystkie sprawy
patrzy�aby inaczej, nie w taki zasadniczy spos�b, jak jego �ona.
Olga m�wi�a "nie wyg�upiaj si�", ale kilka razy p�aka�a, kiedy w
tym wypominaniu osch�o�ci, rezerwy, braku kontaktu uczuciowego -
przebra� miark�.
Dzie� przyjazdu ustalili w listach i w czasie rozm�w
telefonicznych, kt�re zamawia� popo�udniami z hotelu. Krzysia
mia�a zostawi� na dwa miesi�ce u matki. Witek cz�sto rozmy�la� o
zmianie, na jak� si� zdecydowali. W ci�gu wielu wieczor�w,
najcz�ciej le��c w ��ku, przed snem. By� zadowolony. Tam by�
przymus siedzenia od si�dmej do trzeciej, nuda, rozmowy koleg�w o
samochodach, czego nie lubi�, poniewa� nie mia� w�asnego. Tutaj,
nagle, poczu� si� zupe�nie inaczej: je�dzi� terenowym gazikiem z
wioski do wioski. Rozmawia� z lud�mi. Nadzorowa� budow� kilku
osiedli zast�pczych dla przesiedle�c�w. W miasteczkach, do kt�rych
jecha�o si� drogami w serpentynach, za�atwia� sprawy w urz�dach i
biurach miejscowych przedsi�biorstw. Ciemne pokoje w ma�ych
kamieniczkach pami�ta�y galicyjskich urz�dnik�w Franciszka J�zefa.
Wszystko to: po�piech, entuzjazm ludzi typu Centowicza i Micha�a
Radeckiego, s�oneczne lato, niedzielne w��cz�gi po g�rach - by�y
t�em pierwszych dni. Chcia� opowiedzie� o tym Oldze, podzieli� si�
rado�ci�. On, taki zgorzknia�y i rozgoryczony ostatnio, teraz
nagle pe�en optymizmu, energii!
- Olu, nie mogli�my wymy�le� niczego lepszego, jestem pewien!
I nagle zat�skni� do Olgi, jak wtedy, na peronie w�skotorowej
kolejki: czeka� na chwil�, kiedy wysi�dzie z wagonu, zm�czona, z
ci�k� torb�, a on podbiegnie, poca�uje i powie: - Olu, nareszcie!
My�la� o tym, jak wieczorem, po zgaszeniu �wiat�a, b�d� kocha�
si�, tak jak przed laty, w zaro�ni�tych lejach bomb blisko pla�y.
Tylko morza nie b�dzie za wydmami.
Spojrza� w kierunku sk�d mia� nadjecha� poci�g i w tym momencie
ukaza� si� parow�z. Wagony powoli wy�ania�y si� zza zakr�tu,
zahucza� �elazny most: d�ugi sk�ad wtoczy� si� mi�dzy perony.
- Pami�tasz, Olu, nasze spotkanie na Belwederskiej? - takie by�y
pierwsze s�owa Witka. Chcia� m�wi�, �e prze�y�, jak wtedy, t� sam�
niecierpliwo��, niepok�j, niepewno�� i w ko�cu rado��, kiedy
zobaczy� j� w oknie.
Ale Olga nie pozwoli�a mu sko�czy�: - Jestem okropnie zm�czona i
g�odna. Nie ca�uj mnie, jestem spocona.
Witek ni�s� dwie torby, z kt�rymi przyjecha�a i jeszcze pe�en
tamtych dobrych my�li patrzy� na profil �ony.
- Jak� mia�a� podr�?
- Och, daj spok�j! Nie m�wmy o podr�y.
Dopiero w autobusie uspokoi�a si� troch�, jakby och�on�a.
Popatrzy�a na Witka inaczej.
- Opalony jeste�.
P�niej ju� by�o dobrze.
Z ko�cem sierpnia wprowadzili si� do nowego mieszkania na osiedlu
z klock�w. Wieczory i ranki by�y ch�odne - troch� marzli w
nieopalanym mieszkaniu o du�ych oknach. Nie wiadomo dlaczego Witka
najbardziej poci�ga�a piwnica. Po kr�tych schodach schodzi�o si�
do dw�ch obszernych pomieszcze� z ma�ymi okienkami pod sufitem.
Zaraz w pierwszych dniach zacz�� urz�dza� warsztat: zbija� p�ki z
leszczynowych i olchowych pr�t�w, kt�re wycina� nad potokiem za
osiedlem. Ustawi� pod �cian� st� zbity z nieheblowanych desek po
szalunkach.
Olga by�a zachwycona: du�e mieszkanie, kuchnia, �azienka. To
wszystko na co w mie�cie musieliby czeka� kilka lat. Nawet ogr�dek
by� przed domem, a od strony kuchni, za drog�, ma�a kom�rka.
Irytowa�a j� mania Witka - przesiadywanie godzinami w piwnicy.
Czasem schodzi�a na d�, siada�a na starej skrzynce pod �cian� i
przygl�da�a si�, jak m�� pracuje. R�ce Witka siwe od trocin, twarz
spocona - pi�owa� deski i pr�ty leszczynowe, z kt�rych zbija�
meble do pustego mieszkania. W milczeniu, godzinami potrafi�
stuka�. Olga otwiera�a drzwi na g�rze i wo�a�a: - Przesta�,
przesta�! Chod� na kolacj�!
Meble zrobione przez Witka s�u�y�y im p�niej kilka lat: st� z
sosnowych desek i kant�wki, dwie �awy, eta�erka z leszczynowych
pr�t�w, szafka z p�ytek-pil�niak�w. W piwnicy na p�kach
pochlapanych betonow� zapraw� u�o�yli jab�ka kupione u ch�opa z
Lubczyny. Zapach jab�ek przenika� do mieszkania przez uchylone
drzwi.
Olga zacz�a pracowa� od pierwszych dni sierpnia. Rano, przed
si�dm� szli do biura: on do swoich przesiedle�, ona do Dzia�u
Dokumentacji. Szefem Olgi by� naczelny in�ynier Milewicz -
czterdziestoletni m�czyzna, weso�y i dowcipny, z kt�rym Witek
kilkakrotnie rozmawia� przed przyjazdem �ony.
- Dowcipny cz�owiek - powiedzia�, kiedy Olga spyta�a o przysz�ego
szefa. Ona sama potwierdzi�a t� opini�: - Wiesz, uda� si� nam ten
Milewicz. Bardzo interesuj�cy.
- No, no! Nie zachwycaj si� cudzymi m�ami! - pogrozi� palcem.
Do �ony i dzieci Milewicz je�dzi� co drug� sobot�. W lipcu Witek
kilka razy widzia� pani� Milewiczow�, kt�ra przyjecha�a do m�a.
Chodzili na spacery trzymaj�c si� za r�ce. Czasem Milewicz ni�s�
na ramionach m�odsz� dziewczynk�. To on powiedzia�, kiedy
Szary�ski zapyta� o parametry d�wigu monta�owego nad placem: -
Drrogi panie, ja naprawd� nie wiem, gdzie pracuj�, co to za
budowa, co oni tu robi� ani po co? Pierwszego bior� pieni�dze w
kasie i to wystarczy.
Witek, ubawiony, �mia� si�.
W pierwszych tygodniach je�dzili cz�sto do miasteczka, zak�adowym
autobusem, po pracy. Chodz�c od sklepu do sklepu kupowali to, co
Olga nazywa�a "najniezb�dniejszym". Najniezb�dniejsze by�o
�elazko, suszarka nad zlewem, komplet zielonych talerzy z
kamionki, fili�anki z ma�ymi spodkami, maszynka do mi�sa, dwie
nocne lampki, wiadro i miednica. Witek skupowa� narz�dzia: m�otki,
obc�gi, pi�ki, �rubokr�ty, wbijaki do robienia dziur w �cianach,
gwo�dzie. Olga cieszy�a si� z dw�ch misek z W�oc�awka, kt�re
zawiesili w kuchni: na jednej kogut z barwnym ogonem, na drugiej
stylizowane malwy. Wracali ze Strzelna nios�c torby wy�adowane
zakupami, k��c�c si� o drobiazgi, zm�czeni i szcz�liwi.
W tym pierwszym okresie by�y tak�e niedzielne obiady, na kt�re
zaprasza�a in�yniera Milewicza. Rzadziej przychodzi� Micha�. W
ma�ym piekarniku piek�a g� nadziewan� jab�kami, jab�ka polewa�a
czerwonym winem. G�, wino, zielone talerze - to by�o ju� we
wrze�niu. Milewicz opowiada� dowcipy - najcz�ciej polityczne -
Witek �mia� si� g�o�no. Olga by�a weso�a i o�ywiona - z twarz�
zaczerwienion� od cz�stego zagl�dania do piekarnika przynosi�a g�
na brytwance. Witek kraja� ptaka d�ugim no�em.
Po jednym z takich obiad�w, kiedy Milewicz poszed�, a Olga
posmutnia�a nagle; - ucich�a, jakby osowia�a - zapyta� przed
zej�ciem do piwnicy: - Olu, taka by�a� weso�a, co si� sta�o?
Nic nie powiedzia�a. Spojrza�a na niego inaczej. Mo�e wtedy po raz
pierwszy? Gdyby kto� zapyta� Szary�skiego, o co w�a�ciwie chodzi -
nie umia�by wyt�umaczy�. Pozosta�o niemi�e wra�enie. Zszed� do
piwnicy i tam, stukaj�c i pi�uj�c, powoli zapomnia�.
Z ko�cem wrze�nia Olga pojecha�a do Krzysia. Przedtem d�ugo
szukali dziewczyny-opiekunki, w ko�cu znale�li w Lubczynie
czternastoletni� Lucynk�, drobn�, dziecko jeszcze - Witek
przywi�z� j� do wioski z tobo�kiem, z kt�rego wysup�a�a wieczorem
bochenek chleba i kilka jajek.
- Matula dali - powiedzia�a, a wtedy Olga przygarn�a j� i
uca�owa�a.
Rozdzia� 3
Post�p techniczny czyli w rodzinie goleni�w
In�ynier Radecki mieszka� w hotelu robotniczym na g�rze. Jako
jeden z pierwszych dosta� pok�j w bloku "C", oddanym do u�ytku
wcze�niej. Blok "B", przeznaczony dla kadry technicznej - dlatego
nazywany hotelem in�ynierskim - przekazano kilka miesi�cy p�niej.
Micha�owi proponowano w�wczas zamian�: lepiej wyposa�on� kawalerk�
w bloku dla kadry, ale nie chcia�. Przyzwyczai� si� do miejsca,
s�siad�w, a nawet widoku z okna: dalekiej perspektywy za budow�,
rzeki p�yn�cej zakolami, b�yskaj�cej odbitym niebem, i g�r coraz
dalszych, w siwej mgie�ce. Kierownik Dzia�u Socjalnego namawia�: -
Element ma pan r�ny ko�o siebie, ci�ko wytrzyma�, a tutaj b�dzie
spok�j. I lokal nie ma por�wnania. Klasa!
Ale zosta�. Cho� istotnie "element" by� niespokojny. Mieszka�cy
hotelu robotniczego nie przestrzegali regulaminu rozwieszonego na
korytarzach (kilka arkuszy drobnego druku pod szk�em). Szyby w
drzwiach na klatce schodowej cz�sto by�y powybijane, demolowano
systematycznie ubikacje i �azienki (urwane kurki, rozbite
umywalki), �lady torsji po k�tach, pot�uczone butelki. W soboty,
po wyp�acie, do p�nej nocy �piewy i wrzaski: pijacki rejwach.
Obok Micha�a mieszka� majster Krata - zwalisty betoniarz z
wypi�tym brzuchem. Chodzi� kolebi�c si�, jakby ci��y�y mu czerwone
r�ce.
Naprzeciwko mieszka�o ma��e�stwo Goleni�ww. On by� operatorem
ci�kiego sprz�tu (ostatnio je�dzi� na walcu ogumionym - PRZet
budowa�o sie� dr�g wewn�trznych na placu), ona kelnerk� w
sto��wce. Operator po pijanemu bi� �on� i dziecko - trzyletniego
ch�opczyka, z kt�rym Zosia Goleniowa ucieka�a do �azienki.
Zamyka�a si� na klucz. Gole� kopa� w drzwi obcasami. Micha� cz�sto
interweniowa�. Przed tygodniem kobieta ucieka�a krzycz�c: - Panie
in�ynierze, on mnie zakatrupi!
Pijany Gole� najcz�ciej u�ywa� s��w "kurwa" i "zabij�". Kiedy by�
trze�wy, zachowywa� si� wyj�tkowo spokojnie. By� cz�owiekiem
nie�mia�ym i ma�om�wnym. Radecki od czasu do czasu pr�bowa�
rozmawia� na temat pijackich burd: - Pan, taki ch�op na schwa� -
(Staszek by� przystojnym, silnym m�czyzn�) - nie ma charakteru i
nie potrafi przesta� ��opa� w�dy?
Gole� u�miecha� si�, z za�enowaniem pociera� nieogolone policzki,
obiecywa� popraw�. Cz�sto tego samego dnia wieczorem wybucha�y
wrzaski - Zocha zamyka�a si� w �azience, s�ycha� by�o trzaskanie
drzwiami, p�acz ma�ego, krzyk: "Otwieraj, kurwo, bo zabij�! ".
M�wiono, �e jest o �on� zazdrosny.
W sobot� z ko�cem wrze�nia (za oknem m�awka, g�ry w mgle) Radecki
usiad� przy biurku. Chcia� napisa� opini� na temat projektu
racjonalizatorskiego in�ynier�w Milewicza i Pieni��ka. Zapali�
kre�larsk� lamp�. Siedzia� pstrykaj�c d�ugopisem nad kartk�
papieru, ale nie m�g� si� skupi�. Za �cian� pijacki gwar:
obchodzono imieniny majstra Kraty. Kilka razy kto� puka� do drzwi.
Poniewa� w baraku ko�o sortowni wypi� zdrowie majstra, nie
otwiera�. Ha�as stopniowo r�s�: g�o�ne rozmowy, �miech. �piewali
"Rozszumia�y si� wierzby". Z do�u, przez uchylone okno, dolatywa�y
s�owa szlagier�w. Radecki z�yma� si� na ha�asy - pr�bowa� pisa�
zatykaj�c lewe ucho. Nie potrafi�. Wstawa�, chodzi� po pokoju,
wzd�u� p�ko-rega�u w�asnej konstrukcji (z pr�t�w zbrojeniowych i
niesheblowanych desek poci�gni�tych pokostem). Mia� tu niewielk�
biblioteczk� techniczn�. Na �rodkowej p�ce, obok cepeliowskiego
wazonika z bukietem ��tych i czerwonych li�ci (zebranych przez
Justyn�) - sta�a fotografia c�reczki: pucu�owata dziewczyna
rado�nie u�miechni�ta. Dawniej sta�a obok fotografia �ony. Przed
pierwsz� wizyt� Justyny Micha� schowa� �on� do walizki. I nie
wyj�� wi�cej.
O dziewi�tej w��czy� elektryczn� kuchenk� obok umywalki. Nala� do
czajnika wody, postawi� na kuchence. Zn�w zasiad� do pisania.
Projekt Milewicza i Pieni��ka dotyczy� zaopatrzenia budowy w
kruszywo ze z�o�a "Zakole" (na pierwszej stronie du�ymi literami
cytat z uchwa�y ostatniego zjazdu partii: "Poszukiwanie tw�rczych
rozwi�za� na ka�dym odcinku pracy - podstawow� gwarancj� post�pu
technicznego oraz dynamicznego rozwoju Polskiej Rzeczpospolitej
Ludowej"). Kserograficzne odbitki projektu rozdano pracownikom
pion�w technicznych, Wykonawcy i Inwestora, niemal natychmiast po
z�o�eniu orygina�u w kom�rce wynalazczo�ci. Po�piech uzasadniony
potrzebami budowy, m�wiono. Micha� przejrza� tekst i zamy�li� si�.
Ci sami in�ynierowie, plus (jak m�wi� Socha) in�ynier Go��biowski,
kt�ry niedawno zmieni� prac�, zg�osili przed dwoma laty inny
projekt: w sprawie rezygnacji z odcinka linii kolejowej
Bia�opole-Lubczyna. Linia mia�a zapewni� rytmiczne zaopatrzenie
budowy w kruszywo. Sp�ka racjonalizator�w wyliczy�a wtedy, �e
koszty u�o�enia dziesi�ciokilometrowego odcinka tor�w (na trasie
trzeba by�o zbudowa� dwa mosty) przewy�szaj� koszty dowozu
kruszywa samochodami. Wysun�li koncepcj� budowy bocznicy
roz�adunkowej ko�o stacji Bia�opole (a nie rampy na placu, jak
by�o przewidziane) oraz "u�ycie wzmocnionego taboru woz�w
ci�kich. Tatry i Jelcze mia�y zast�pi� wagony. Projekt - poparty
przez Zjednoczenie, uzgodniony z Biurem Projekt�w - przyj�to bez
zastrze�e�. Za wyliczone oszcz�dno�ci - rz�du, jak m�wili,
kilkudziesi�ciu milion�w - wyp�acono premie. O budowie tor�w
zapomniano.
Tymczasem po nadej�ciu pierwszych poci�g�w do Bia�opola zacz�y
si� k�opoty. M�wiono, �e bocznica jest �le zaprojektowana,
roz�adunek wagon�w kuleje, samochod�w jest za ma�o i tak dalej.
Wraz ze wzrostem tempa rob�t, materia��w zaczyna�o brakowa�. W
ci�gu ostatnich miesi�cy na odprawach i konferencjach m�wiono o
tym stale. Micha� - odpowiedzialny za produkcj� - zna� temat
dobrze.
I oto po dw�ch latach od zg�oszenia pierwszego projektu, ci sami
ludzie wyst�puj� z nowym: proponuj� wykorzystanie z�o�a "Zakole".
Radecki wiedzia�, o jakie "Zakole" chodzi. Mi�dzy wsi� a budow�, w
meandrach rzeki, zalega�y z�o�a �wiru. Ale wiadomo by�o, �e
kruszywo stamt�d, zanieczyszczone i�em i glin�, jest z�ym
materia�em do produkcji. P�ukanie w sortownikach nie da dobrych
efekt�w - potrzebne b�d� dodatkowe urz�dzenia - stworzenie bazy
dla tak zwanej wst�pnej obr�bki kruszywa, czego w projekcie nie
przewidziano. Poza tym kruszywo z "Zakola" wydawa�o si� materia�em
s�abym - ska�a by�a zwietrza�a, stopie� wytrzyma�o�ci niski.
Przyj�cie pomys�u racjonalizatorskiego mog�o spowodowa� powa�ne
obni�enie jako�ci betonu, za co odpowiada� Radecki.
Zabieraj�c si� do pisania opinii chcia� o tym powiedzie�.
Przypomnie� spraw� sprzed dw�ch lat. Nazwa� nowy projekt pozornym.
Skrytykowa�. I siedzia� bezczynnie nad pokre�lon� kartk�.
Za �cian� �piewali "Katiusz�". Z do�u wt�rowa� ch�r Beatels�w. Na
korytarzu trzaskania drzwiami, g�o�ne rozmowy, �miech. Niedaleko
p�aka�o dziecko. Radecki zatka� uszy.
W rozmowach du�o by�o z�o�liwych uwag: "chc� zarobi�", "szukaj�
forsy". Ale by�y to powierzchowne uwagi rzucane mimochodem,
najcz�ciej w cztery oczy. Pr�cz Sochy nikt otwarcie projektu nie
krytykowa�. Rano id�c do pokoju inspektor�w, z daleka s�ysza�
podniesione g�osy.
- Panie Michale - zacz�� m�wi� inspektor, kiedy zobaczy�
Radeckiego w drzwiach - czyta� pan to? - Potrz�sa� odbitk�
projektu. - Oto jak w Polsce Ludowej mo�na zarabia�! Najpierw
popsu�, namiesza�, ale krzycze� �e to usprawnienie i wzi�� fors�!
Potem udawa�, �e si� naprawia to, co si� popsu�o, i zn�w bra�
fors�!
- Bzdury! - przerwa� ostro Zarzycki. - Dlaczego mieli popsu�?
Je�li masz na my�li rezygnacj� z nitki kolejowej, to wiadomo, �e i
tak wszystkie op�nienia powoduje kolej. W ko�cu wyd�u�enie
bocznicy o dziesi�� kilometr�w nic nie da!
- A ja ci powiem, w czym rzecz! Wy uprawiacie budownictwo
polityczne. Ka�dy most, kawa�ek toru, czy drogi zawsze budujecie
ze szczeg�lnym wysi�kiem, wbrew wyj�tkowym trudno�ciom i tak
dalej! Je�eli brakuje wam trudno�ci, musicie sami sobie stwarza�!
Oni wam id� na r�k�! Mam racj�, czy nie?
- Nie masz. Ci ludzie my�l�, jak trudno�ci usuwa�!
- My�liciele! Zwyczajni cwaniacy! Ten ca�y tw�j Milewicz,
Pieni��ek plus Go��biowski. Zg�aszaj� poronione projekty krzycz�c
o post�pie technicznym. Po to, aby zgarn�� ciep�� r�czk� premie i
nagrody.
- Niech pan tego nie s�ucha, in�ynierze Radecki - powiedzia�
znu�ony Zarzycki.
- Przeciwnie! - grzmia� zza biurka Socha mierz�c palcem w Micha�a
- jest m�ody, powinien zna� r�ne opinie. Na ca�ym �wiecie buduj�
przemys�, ale robi� to z g�ow�. Nie pod dyktando cwaniak�w!
- Z�o�e jest silnie zanieczyszczone. Du�o gliny - powiedzia�
Radecki. Usiad� przed biurkiem Zarzyckiego.
- Prosz�, gliny wam napakuj� do betonu, racjonalizatorzy! - kpi�
uradowany Socha. Czapk� oprych�wk� zsun�� do ty�u. Siedzia� w
rozpi�tej kurtce.
Micha� u�miechn�� si�. Nie zawsze zgadza� si� z tre�ci� pras�wek
Sochy, ale tym razem by� pewien, �e inspektor ma racj�.
Kiedy odj�� d�onie od uszu, wyda�o mu si�, �e dziecko p�acze
g�o�niej. Wsta� i uchyli� drzwi na korytarz. P�aka� ma�y Goleni�w.
�piewy obok zag�usza�y k��tni�. Zawsze najg�o�niej krzycza�a
Zocha. Staszek pokrzykiwa� "kurwa, zabij�! ", ale jego te� nie
by�o s�ycha�. Tylko piski dziecka. Radecki podszed� do drzwi
s�siad�w - waha� si�. Zochy chyba nie by�o. Ma�y p�aka�
rozpaczliwie. Dopiero po chwili odezwa� si� Gole�: - Gdzie matka?
Gadaj, bo zabij�!
Micha� poruszy� klamk�. Drzwi by�y zamkni�te. - Panie Staszku,
prosz� otworzy�!
Nie by�o odpowiedzi.
- Panie Stanis�awie! - za�omota�.
Pijany nie reagowa�. Ch�opiec krzykn�� rozpaczliwie - co� spad�o,
posypa�o si� szk�o. W pokoju Kraty ryczeli "Katiusz�".
Radecki cofn�� si� pod �cian� bior�c rozbieg. Uderzy� ramieniem
blisko wypustu yalowskiego zamka nad klamk�. Drzwi otworzy�y si�
na ro�cie� (zamek, przymocowany byle jak, polecia� na pod�og�).
Micha� wpad� z impetem do pokoju.
Gole� w podkoszulku i niebieskich kalesonach sta� nad dzieckiem.
Zd��y� jeszcze raz kopn��. Radecki dopad� go, chwyci� za ramiona i
wywl�k� na korytarz. Pchni�ty operator zatoczy� si� i kl�kn�� przy
�cianie.
Micha� wr�ci�. Ko�o sto�u le�a�y rozbite naczynia �ci�gni�te z
obrusem. Po�ciel na ��ku by�a rozrzucona: brudna pierzyna w
kraciastej pow�oce i takie same poduszki wala�y si� na pod�odze.
Zwisa�o rozdarte prze�cierad�o. Ma�y le�a� na dywaniku pod
��eczkiem z siatk�. Mia� na sobie flanelow� pi�amk� w
pomara�czowe grochy. Micha� schyli� si�, podni�s� dziecko.
Ch�opiec przyciska� zaci�ni�te pi�stki do oczu. Zapachnia�o
pod�og�. Radecki ostro�nie wyszed� na korytarz. Kopni�ciem
otworzy� drzwi do kawalerki. Po�o�y� ma�ego na kozetce. Przykry�
kocem. Zwil�y� r�cznik - chcia� zetrze� z twarzy brud i �zy, ale
ch�opiec wtuli� g�ow� w poduszk�. Przesta� p�aka�, tylko �ka� co
chwil�. Drobnym cia�kiem wstrz�sa�y spazmatyczne kurcze. Micha�
sta� z mokrym r�cznikiem, bezradny.
Kiedy po kilku minutach wyszed� na korytarz, Golenia nie by�o. Z
pokoju obok wytoczy� si� Zenek Zg�dka - betoniarz z brygady Kraty,
pyzaty blondynek zawsze u�miechni�ty. Teraz i on by� podpity -
twarz mia� czerwon�, mruga� bia�ymi rz�sami.
- In�ynierze, prosimy na imieninki! - podchodzi� z wyci�gni�t�
r�k�.
Radecki u�cisn�� spocon� d�o�. - Panie Zenku, trzeba znale�� Zoch�
Goleniow�. Ten dra� skopa� dziecko!.
- Staszek? - zamruga� powiekami Zg�dka.
Zacz�li chodzi� od drzwi do drzwi. Zocha cz�sto zbiega�a na
pierwsze pi�tro, gdzie mieszka�o kilka rodzin. Kobiety plotkowa�y
do p�na. Ale nigdzie kelnerki nie by�o. Zeszli na parter. Pijany
Zg�dka potyka� si�, omal nie zlecia� ze schod�w. Micha� otworzy�
drzwi do portierni. Z wn�trza buchn�� ciep�y zaduch: u portiera
pili palacze.
- Panie Zdzis�awie - powiedzia� staj�c w progu - nie widzia� pan
Zosi Goleniowej?
Portier - siwy, w br�zowym garniturze - wsta� z kanapki odsuwaj�c
stolik przykryty gazet�. Na gazecie sta�y szklanki. Jeden z
palaczy szybkim ruchem postawi� butelk� "Sto�owej" na pod�odze.
M�wiono, �e portier "trzyma" w�dk� (rzeczywi�cie: w bloku "C"
nigdy "Sto�owej" nie brakowa�o; - na pana Zdzi�ka zawsze mo�na
liczy� - powtarzano ze �miechem; by� podobno emerytowanym
funkcjonariuszem UB). Zenek wcisn�� si� pod ramieniem Micha�a. -
Panie Zdzisiu, jak pan �yje? - Chcia� obj�� portiera, ale zosta�
energicznie odepchni�ty.
- Id�, pijaku! - sapn�� zirytowany portier. Powiedzia� do Micha�a:
- Zocha obchodzi imieniny kierownika.
Wyszli przed blok. Latarnie sta�y w oparach mg�y. Z uchylonych
okien dolatywa�y �piewy. Jazgot telewizor�w, przeboje z ta�my.
Poszli w stron� pawilonu.
Goleniowa siedzia�a w kantorku za pust� sal� (jedna �ar�wka przy
drzwiach - przeszli cicho po mi�kkim chodniku). I zn�w fala
ciep�ego zaduchu po otwarciu drzwi. Zapach w�dki, wina, dymu.
Zaj�cza�a harmonia. W ma�ym pomieszczeniu by�o kilka os�b:
kierownik sto��wki, kelnerki, intendent. Krzes�a sta�y naoko�o
biurka. Przypomina�o zastawiony bufet: du�o butelek mi�dzy
p�miskami. Na �cianie stara dekoracja: "Niech �yje Pierwszy Maja!
". I napis i jedynka z kartonu na czerwonym p��tnie.
- Zocha? Nigdzie nie p�jdzie! - o�wiadczy� kierownik. Chwyci�
Goleniow� za r�k�.
Micha� musia� t�umaczy�: - M�� pobi� dziecko. Prosz� pani� Zosi�
pu�ci�.
Zg�dka potakiwa�: - Tak jest. Staszek skopa� Rysia.
Goleniowa przestraszy�a si�. Wyrwa�a r�k�. Poszli szybko przez
ciemn� sal�, potem ko�o latarni, pod blok. Pierwsza wbieg�a na
drugie pi�tro.
- Synku, co ten �obuz ci zrobi�? - ukl�k�a obok kozetki.
W pokoju by�o du�o pary - woda w czajniku wygotowa�a si�. Micha�
wy��czy� maszynk� i otworzy� okno. Ko�o umywalki pachnia�o
spalenizn�. Stan�� nad kl�cz�c� Goleniow�. Ma�y spa� skulony. Na
buzi �lady �ez.
- Synku - m�wi�a kelnerka - co ci jest? Nie mo�na �obuza na chwil�
zostawi� z dzieckiem - poskar�y�a si�. - Mieli�my razem i�� do
kierownika, ale gdzie tam! Wr�ci� pijany, zasn��. Na godzink�
wyskocz�, pomy�la�am.
P�niej kiedy Micha� zszed� do portierni, �eby dzwoni� na
pogotowie - przysz�a za nim. - Nie trzeba, po co? Zaczn�
wypytywa�, jak by�o? Jeszcze mi ch�opa zabior�.
- B�dzie mia� nauczk�. Dziecko powinien zbada� lekarz.
- Rysiu �pi - m�wi�a. - Najwy�ej p�jd� do doktora Mik�ki.
- Nie zna pan Staszka? - spyta� Zg�dka. - Jak trze�wy, do rany
przy��. Jutro b�dzie �a�owa�.
Portier i palacze przys�uchiwali si� dyskusji w milczeniu. Radecki
machn�� r�k�. Poczu� nagle znu�enie - by�o po dwunastej. Wyszed� z
portierni bez s�owa. Zocha i Zenek za nim.
W niedziel� widzia� Golenia przed budk� "Ruchu". Operator kupowa�
ma�emu jaki� drobiazg - samochodzik, mo�e tr�bk�? Poszed� p�niej
z dzieckiem na spacer - trzyma� ch�opca za r�k�. W poniedzia�ek
Goleniowa powiedzia�a w sto��wce, �e doktor nie stwierdzi�
obra�e�.
- Mo�e jeden siniec na r�czce, to wszystko. Staszek kopa� bos�
nog� - doda�a.
- Pogratulowa� m�ulka! - u�miechn�� si� Radecki.
Z powodu awantury nie napisa� opinii na temat "Zakola". Wr�ci� do
pokoju zm�czony - chwil� siedzia� przy otwartym oknie (ci�gle
pachnia�o spalenizn�). Na biurku le�a�y papiery. Cytat z uchwa�y
partyjnej na pierwszej stronie (mimowoli rzuci� okiem:
"Poszukiwanie tw�rczych rozwi�za� na ka�dym odcinku pracy -
podstawow� gwarancj� post�pu technicznego"). Za �cian� �piewali.
G�o�ne rozmowy. �miech~ Radecki po�o�y� si� w ubraniu na kozetce,
przykry� kocem i zasn��.
Rozdzia� 4
Zmie� pan pogl�dy!
�wi�to budowlanych zbieg�o si� z imieninami dyrektora Centowicza.
W przeddzie� Kalina Sochowa z Irenk� obchodzi�y pokoje zbieraj�c
na prezent. Witek da� pi��dziesi�t z�otych. P�niej zastanawia�
si�, czy nie za ma�o? Kupiono podobno lamp� na biurko, kt�r�
delegacja pracownik�w wr�czy�a dyrektorowi w pi�tek rano.
O szesnastej by�a akademia. Sto��wk� i �wietlic� po��czono
usuwaj�c prowizoryczn� przegrod� z wi�rowych p�yt. Na podium
ustawiono st�, ni�ej krzes�a i �awki. Na czerwonym tle wisia�
bia�y orze�. Ni�ej has�o z kartonu: "Serca, my�li i czyny - ludowej
ojczy�nie!"
Zapami�ta� pocz�tek wyst�pienia Centowicza: - Drodzy towarzysze! W
wyniku historycznego zwyci�stwa Armii Czerwonej nad hitlerowskim
naje�d�c�, kraj nasz odzyska� wolno��! Obecnie pa�stwo ludowe
zapewnia wszystkim obywatelom warunki potrzebne do �ycia.
Stanowimy mocne ogniwo obozu pokoju. Z��czeni nierozerwalnym
sojuszem ze Zwi�zkiem Radzieckim mamy mo�liwo�� spokojnej pracy
dla dobra spo�ecze�stwa, dla dobra kraju. Ojczyzna nasza ro�nie,
pi�knieje...
Ca�e przem�wienie by�o w tym stylu: z "historycznym zwyci�stwem",
"mocnym ogniwem" i "nierozerwalnym sojuszem". - Jak z pierwszej
strony Trybuny Ludu.
Po Centowiczu przemawia� delegat partii ze Strzelna. Kr�tko m�wi�
dyrektor Zawadzki - przedstawiciel Wykonawcy rob�t. W imieniu
pracownik�w fizycznych - majster Krata. Ton wyst�pie� i tre�� by�y
takie same. Akademia trwa�a dwie godziny. Witek ziewa� ukradkiem.
Pod koniec us�ysza� za plecami g�os Sochy (inspektor siedzia�
w�r�d robotnik�w - pierwsze rz�dy zaj�li in�ynierowie i
urz�dnicy):
- Panie P�czek, pomn� pan dwie godziny przez ilo�� ludzi w tej
sali. Ile to b�dzie dni?
Kto� odpowiedzia� ze �miechem: - Miesi�c zejdzie, panie
inspektorze.
Na dole byli po sz�stej. Przy bramie, w gromadce dzieci, czeka�
Krzy�. Olga przykucn�a, kiedy nadbiega�. Roz�o�y�a r�ce i
chwyci�a ma�ego w ramiona.
W sobot� poszli na imieniny do Centowicz�w. Rano Szary�ski zaszed�
do gabinetu w sprawie osiedla "Jan�wka". Wykonawc� by�o
wojew�dzkie przedsi�biorstwo ze Strzelna. Chodzi�o o dwadzie�cia
pi�� gospodarstw zast�pczych. Kilkadziesi�t milion�w z�otych.
Wszystkie terminy niedotrzymane. Witek je�dzi� na rozmowy z
naczelnym in�ynierem przedsi�biorstwa. Op�nienia spowodowa� brak
sprz�tu i ludzi (nazywano to "brakiem mocy przerobowej"), a tak�e
sta�e odrywanie ekip budowlanych i kierowanie do innych rob�t.
Polecenia wychodzi�y z Komitetu, Urz�du Wojew�dzkiego, nawet i
ministerstwa. Naczelny in�ynier bezradnie rozk�ada� r�ce: - Si�a
wy�sza!
Centowicz zdenerwowa� si�: - Si�a wy�sza, si�a wy�sza! A jak na
czas nie zrobi�, to wszyscy polec� ze sto�k�w! Nie b�dziemy ludzi
topi�! - Notowa� w kalendarzu roz�o�onym na biurku. - Trzeba
b�dzie przez towarzyszy z Komitetu trzepn�� �obuz�w! �arty sobie
stroj�?
Szary�ski zabiera� si� do wyj�cia. By� przy drzwiach, kiedy
Centowicz powiedzia�: - Panie in�ynierze, chcia�em zaprosi� pana z
�on�. Urz�dzamy skromne przyj�cie wieczorem.
Witek, zaskoczony i zmieszany, podzi�kowa�. Rysiu Lewandowski -
technik przydzielony do pomocy - zagwizda�, kiedy dowiedzia� si� o
zaproszeniu: - Kochany, nie ka�dego spotyka taki zaszczyt! Ja tu
pi�� lat siedz�! �on� masz �adn�.
Pani Jadwiga Centowiczowa prowadzi�a dobr� kuchni�. Przed wojn�
sko�czy�a podobno szko�� gospodarstwa domowego. Nie tak dawno, w
Bia�opolu, sama zorganizowa�a kursy dla kobiet z Ko�a Gospody�
Wiejskich. Centowicz lubi� dobrze zje��, dlatego umiej�tno�ci �ony
ceni� wyj�tkowo. �adna inna kobieta - by� o tym �wi�cie przekonany
- nie umia�a tak jak Jadzia upiec kulebiaka nadziewanego farszem z
grzyb�w i kapusty, poda� kaczki ze �liwkami lub pstr�ga
(z�owionego przez dyrektora) - z wody, w ma�le, z cytryn� i
pietruszk�.
W sobot� wieczorem postara�a si�, aby st� zaimponowa� go�ciom. Na
p�miskach pi�trzy�y si� g�ry sa�atki oblanej majonezem,
przystrojonej papryk� i plasterkami pomidor�w, talerze z po��wkami
jaj w sosie musztardowym, salaterki z marynowanymi grzybami
(g�skami i rydzami z ubieg�orocznych zbior�w), sta�y przystrojone
w li�cie sa�aty p�miski z szynk� w�dzon� i z puszek (dwie puszki
przywi�z� Centowicz ze stolicy, kupione przez znajomego w sklepie,
w kt�rym sprzedawano wy��cznie za okazaniem legitymacji KC lub
MSW). By�o salami, salceson, wiejska kie�basa w dw�ch gatunkach,
my�liwska, kabanosy, stos pasztecik�w z pieczarkami,
przeznaczonych do barszczu, kt�ry dyrektorowa chcia�a poda� oko�o
dwudziestej drugiej. Na ma�ym stoliku pod �cian� sta�y butelki:
by� jarz�biak, �ytni�wka zwana pieszczotliwie "�ytkiem", Soplica,
My�liwska, czysta wyborowa. Butelki z wytrawnym winem w�gierskim -
bia�ym i czerwonym (na wypadek, gdyby kto� nie pi� w�dki). Likiery
i koniak radziecki z pi�cioma gwiazdkami.
Olg� i Witka zaszokowa� widok okr�g�ego sto�u pod �yrandolem z
r�owych lampion�w. Ten st� ugina� si� pod p�miskami. T�em by�
du�y kredens (orzech) - kombinacja forniru i szk�a (w lustrzanych
�ciankach wewn�trz odbija�y si� kryszta�owe kieliszki i karafki).
Palma daktylowa w k�cie, balkon os�ania�y mu�linowe firanki.
- Atmosfera Pa�acu Kultury w powiatowej skali - �artowa� p�niej
Szary�ski.
U Centowicz�w nie by�o zwyczaju proszenia do sto�u w czasie
wieczoru - prosto od drzwi prowadzono i sadzano na wyznaczonym
miejscu. Pani Jadwiga - w zielonej sukni ozdobionej koronkowym
ko�nierzykiem i z�ot� broszk� ofiarowan� przez kuzynk� ze Zwi�zku
Radzieckiego (konwalia na listku w kszta�cie pi�rka) -
u�miechni�ta i serdeczna wita�a go�ci na progu. Centowicz - w
jasnym garniturze, z ko�nierzem koszuli wy�o�onym na klapy
marynarki (ni�ej miniatura krzy�a kawalerskiego Polonia Restituta)
- sta� obok �ony. Witek zauwa�y�, �e dyrektor nie w�o�y� but�w -
by� w pantoflach bez pi�t. Poniewa� przez ca�y wiecz�r go�cie
siedzieli przy stole - brak obuwia nie rzuca� si� w oczy.
Olga i Witek przyszli punktualnie. By�a tylko kuzynka pani Jadwigi
i dyrektor Zawadzki - niedu�y, �ysy - naczelny Wykonawca, jak
m�wi� Centowicz. W pokoju pachnia�o fajk�. Przed domem sta�a
Wo�ga, w kt�rej drzema� kierowca J�zek (o dwudziestej drugiej pani
dyrektorowa poprosi�a J�zka na fili�ank� barszczu, kt�ry poda�a w
kuchni; kierowca wypi� barszcz siedz�c w rozpi�tej kurtce, pod
oknem, podzi�kowa�, wytar� g�o�no nos i wr�ci� do wozu).
W kilka minut po Szary�skich przysz�a Zarzycka (sekretarza nie
by�o - wyjecha� na kilkudniowe szkolenie dzia�aczy). Pani
Haneczka, jak m�wi�a dyrektorowa - ma�a brunetka, pulchna i
niezgrabna - by�a nauczycielk� w wiejskiej szkole. Uczy�a dzieci w
Lubczynie.
Po sekretarzowej przyszli Sochowie.
Rozmowa z pocz�tku nie klei�a si�. Szary�scy byli onie�mieleni,
milcz�cy Zawadzki, kuzynka pani Jadwigi �le m�wi�a po polsku.
Dopiero Milewicz wni�s� o�ywienie - przyszed� ostatni, z pude�kiem
cygar. Wy�ciskali si� z Centowiczem. Przeprasza� za sp�nienie
ca�uj�c pani� Jadzi� po r�kach. Usiad� na wolnym krze�le obok
Olgi.
Dyrektor Centowicz obszed� st�. Nalewa� do kieliszk�w z dw�ch
butelek - do wyboru. - Nabierajcie na talerze, kochani. Czym chata
bogata! Panie in�ynierze, Kalinko!
Nie�mia�o, z pocz�tku po trochu, zacz�li nak�ada�. Witek wzi��
r�owy p�at szynki, �y�k� sa�atki z majonezem, jajko i li��
sa�aty. Pal�cy smak pierwszego kieliszka: - Zdrowie solenizanta!
Jedli. Jeszcze przy stole by�o cicho. Zarzycka pr�bowa�a wypytywa�
kuzynk� o warunki �ycia w