12370
Szczegóły |
Tytuł |
12370 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
12370 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 12370 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
12370 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Rivelv - Zycie za ZyciePoprzednia część
Rivelv
Życie za Życie
Autor : Draven
HTML : Argail
Naytrel zmarszczył brwi, przetarł czoło. Było piekielnie gorąco.
- Co mu tak ta jucha leci?- pytali zgromadzeni.
- Ja stąd nic nie widzę... . A leci mu?
- Jak z rynny kiedy pada. Niech mnie... . Co za diabeł go tak załatwił?
- A nie wiem. Nic nie mówią, a ploty krążą że stwór co go na rozdrożach
napotkali .
- Jaki stwór?
- A żebym to ja wiedział.
Rivelv pokręcił głową i wyszedł. Nie interesowało go to co dzieje się w
środku. Chciał tylko znaleźć suche miejsce i przeczekać ulewę.
Na zewnątrz lało jak z cebra. Zaprzęgnięte do karety konie spijały wodę
cieknącą im po pyskach, nerwowo tupały kopytami.
Naprzeciwko gospody stała jedna z chat. Otoczona była płotem i miała
zamkniętą furtkę. Za płotem latał wypuszczony na podwórze pies i ujadał jak
szalony. W oknie Naytrel dojrzał małe dziecko, dziewczynkę. Przykładała ręce do
szyby i wpatrywała się w padający deszcz. Rozdziawiła buzię i z podziwem zerkała
jak spore krople deszczu rozpryskują się w kałużach na zewnątrz.
Uśmiechnął się lekko, zmrużył oczy i westchnął. Dziewczynka zauważyła go,
pomachała. Nie odmachał jej, nie zdążył. W oknie pojawiła się matka i zabrała
dziecko w głąb chałupy ściągając obdarte firany.
Wtedy przypomniał sobie polanę w lesie. Przypomniał sobie gnającego przed
siebie rumaka zaprzęgniętego w wóz i kobietę, usilnie starającą się przeżyć.
Wyciągnął z kieszeni pierścionek. Obejrzał go. Po wewnętrznej stronie,
klejnot wygrawerowany miał napis: "Życie za życie". Dopiero teraz go zauważył.
Przez cały ten czas nie zwracał na niego uwagi. Wydawałoby się, że napis pojawił
się dopiero teraz. Gdy wczoraj wieczorem oglądał pierścień, żaden wyraz nie
zdobił jego wewnętrznej strony; a może go po prostu nie zauważył?
Niespodziewanie z karczmy wypadli duchowni w kapturach. Na ramionach nieśli
rannego brata. Naytrel dopiero teraz zobaczył rozerwane, nasiąknięte krwią szaty
i czarną krew, cieknącą na ziemię wąską stróżką. Widać namoczone wywarami
kompresy, jakie mnich miał nakładane na ranę nic tu nie pomogły. Widać zwykła
wiedza i zwykłe, znane metody leczenia, były tutaj bezużyteczne.
Po dłuższej chwili z karczmy wyszedł kolejny duchowny. Ten jednak był
znacznie spokojniejszy i nie utytłany we krwi. Odziany był wyjątkowo bogato i
czysto, choć widać było że strój jaki ma na sobie nie używany był do odprawiania
mszy, ale tylko i wyłącznie do podróży.
Był to pyzaty i łysiejący grubas, o nalanej twarzy i mętnym spojrzeniu
niebieskich oczu. Miał wielkie dłonie, a na grube jak kiełbasy palce, wciśnięte
miał potężne sygnety, zdobione złotem i drogimi kamieniami.
Zaraz za nim pojawiło się trzech rycerzy. Byli to także duchowni nazywani
wśród pospólstwa "Silną ręką Alandrii".
Dwóch z nich, noszących łebki, posiadało koliste tarcze na plecach i miecze
u boku. Mieli na sobie karaceny. Największy, stojący po środku, odziany był w
lekką zbroję i nie nosił tarczy ale wielki, obosieczny miecz, jaki wykuwa się
tylko w Alandrii. Na głowie nie miał też hełmu, zastępował go narzucony na głowę
kaptur zszyty z kołnierzem wycinanym w ząbki; na tym wielki, złoty łańcuch.
Nikt więcej nie wyszedł z wnętrza budynku. Wszyscy zostali w środku i tylko
ciekawskie dzieciaki wychylały głowy przez pootwierane okna.
- Krew znaczy ziemię- powiedział bogato odziany duchowny; zapewne prowodyr
reszty.- Zły to znak.
Naytrel odwrócony był do niego plecami. Milczał.
Rycerze stali bez ruchu. Jakby skamienieli.
- Całe szczęście deszcz zmyje krew i znów nastanie spokój.- mówił wolno
duchowny.- Nikt nie będzie pamiętał owego piekielnego dnia i tego strasznego
wydarzenia.
Rivelv milczał.
- Wybacz mi, przyjacielu- zagadnął do niego.- Przyjacielu?
Nie zwracał uwagi.
- Przepraszam.
Udawał że nie słyszy.
- Dobry człowieku?
Poczuł dotyk dłoni na ramieniu. Przyozdobione sygnetami palce musnęły jedną
z szabel.
- Wybacz mi, nieznajomy.
Odwrócił się. Duchowny się uśmiechał.
- Słucham?- zapytał cicho Naytrel unosząc powoli wzrok.
Duchowny drgnął w zaskoczeniu. Jednak nie minęła dłuższa chwila jak na jego
twarzy odmalowała się złość.
- Jeden z was tutaj?- rozszerzył oczy.- Piekielni mordercy! Co tu robisz,
zabójco niewinnych?
Naytrel westchnął ciężko. Od zawsze tak było. Duchowni uważali go za
odmieńca i wysłannika czarnych sił. Sprzeciwiali się wszystkiemu co nowe i inne.
Bali się czarów i magii, bali się nadprzyrodzonych mocy. Naytrel nie lubił
spotkań z nimi. Nie lubił tych wytykających spojrzeń, kiedy patrzyli na niego
jak na trędowatego.
- Oby Najwyższy przebaczył ci twoje grzechy.- mówił duchowny.- Co tutaj
robisz? Opuść tę wieś demonie!
- Obiecuję.- odwrócił się Naytrel zerkając kątem oka na ostrą broń stojących
z tyłu rycerzy.- Już mnie tu nie ma, panie.
- Odejdź! Przepadnij!- krzyczał grubas.
Rycerze chwycili za rękojeści mieczy.
Cały czas padało. Mimo tego poszedł po swego wierzchowca, odwiązał wodze od
barierki i wyprowadził go na podwórze przed karczmę.
W momencie gdy wkładał stopę w strzemię by wspiąć się na siodło, pojawiła
się reszta mnichów. Nie nieśli już rannego. Byli sami.
Jeden z nich szybkim krokiem podszedł do grubego mnicha, cały czas stojącego
na werandzie, pod dachem karczmy.
- Brat zmarł gdy cyrulik go dotknął!- powiedział.- Wielkie nieszczęście się
stało!
- Przyprowadźcie więc go tutaj- rozkazał mnich rycerzom.- Prędko bracia. Nie
pozwólcie mu uciec.
Naytrel wskoczył na kulbakę ale nie odjechał. Postanowił obserwować co się
wydarzy.
Mordercą okazał się osiemdziesięcioletni, bezzębny staruszek, który nawet
gdyby chciał nie mógłby uciec. Trzej rycerze przyprowadzili go targając za
wybrudzone białe szaty uzdrowiciela. Brutalnie rzucili go przed oblicze otyłego
mnicha. Staruszek upadł twarzą w błoto.
- Unieś wzrok, morderco.- zadudnił grubas.- Za życie oddasz życie!
Staruszek zamlaskał i przetarł twarz trzęsącą się z nerwów ręką.
- Panie!- zapłakał.- Ja ślepy! Ostrzegałem dobrych panów! Ja nic nie widzę!
- Twoje zaklęcia zabiły duchownego, starcze.
- Nie chciałem przecie..
- Zamilcz. Nie dopuszczę by winny się tłumaczył!
- Ależ panie..
Otyły mnich zerknął w stronę Naytrela. Uśmiechnął się.
- Wybacz panie!- skomlał staruszek wyciągając sękatą rękę.
- Ja ci wybaczę, dziadzie. Lecz to będę tylko ja. Życia to memu bratu
najmilszemu nie przywróci. Musisz ponieść karę.
- Nie zabijajcie mnie!
- Nie. Nie zabijemy.- powiedział.- Jesteś uzdrowicielem czy tak?
- Byłem, panie.
- Więc twoim największym darem jest magia. Odbierzemy ci ją. To będzie twoja
kara.
Naytrel zmarszczył brwi. Zerknął na grubego mnicha.
- Ale...- jęknął starzec.
- Rivelvie- zignorował starca grubas.- Domagam się w imieniu klasztoru w
Alandrii i wszelkiego prawa naszych krain, abyś wymierzył sprawiedliwość temu
człekowi i pozbawił go magii, używając swych nadprzyrodzonych, aczkolwiek
demonicznych i złych zdolności.
- A jeśli odmówię?- zapytał Naytrel zerkając na mnicha z pogardą.
- Wtedy sam zostaniesz uznany za zbrodniarza i zgodnie z prawem zostaniesz
stracony.
Rivelv zeskoczył z kulbaki, ruszył w stronę klęczącego na ziemi dziada.
Starzec zląkł się widząc idącego w jego stronę człeka. Odwrócił się, spojrzał
błagalnie na otyłego mnicha:
nie wywarło to na nim żadnego wrażenia.
Duchowni odsunęli się powoli gdy Naytrel zbliżał się do starca. Pozakładali
kaptury, gdy schylił się nad nim i wyciągnął rękę. Zaszemrali w niepokoju, gdy
zamiast odebrać mu moc, pomógł mu wstać.
- Co wyprawiasz?- zmarszczył brwi grubas.- Co czynisz głupcze?
Naytrel milczał. Gwizdnął na konia i gdy ten podjechał pomógł starcowi
wsadzić nogę w strzemię, pomógł mu wejść na siodło.
Dziad się nie opierał. Był zdezorientowany i wystraszony.
- Jeśli odjedziesz będziesz poza prawem!- ostrzegł grubas schodząc po
schodkach i wychodząc na deszcz.- Słyszysz mnie? Słyszysz mnie demonie?!
Naytrel nie słuchał go. Zerknął tylko jak daleko są trzej rycerze. Stali w
odległości piętnastu kroków od jego wierzchowca. Mógł spokojnie odjechać.
- Będziesz poza prawem!- wrzasnął mnich i złapał go za ramię.
Rivelv chwycił go za dłoń, ścisnął silnie, ściągnął jego łapę ze swojego
ramienia i odwrócił się. Grubas poczerwieniał z bólu.
- Jeszcze raz mnie tkniesz- wycedził przez zaciśnięte zęby.- a zobaczysz
demona którego tak bardzo się boisz.
- Zapłacisz mi za to!- wystękał czerwieniejący tłuścioch.- Zapłacisz!!
Puścił go i szybko wskoczył na konia. Usiadł w siodle przed staruszkiem.
Spiął wierzchowca do galopu i pognał drogą na Borvik. Tą samą drogą, którą tu
przyjechał.
5.
Do Borviku jechali cztery dni. W tym czasie rivelv zdążył dobrze poznać
staruszka i mimo tego, iż na początku z wielką niechęcią, bardziej z przymusu,
brał go ze sobą, to teraz zaczął uważać go za dobrego kompana w podróży. Polubił
go i nie wściekał się gdy staruszek przekręcał jego imię i wypowiadał je w
jakiejś głupiej i śmiesznej formie; a robił to często.
Każda nawiązana z nim rozmowa była wyjątkowo interesująca i pouczająca. Przy
takich ludziach, człowiek zdaje sobie sprawę jak niewiele wie i jak wiele musi
się jeszcze nauczyć.
Staruszek nazywał się Atarhe i był uczonym czarownikiem uzdrowicielem. Opowiadał
o swoich naukach w potężnych akademiach, które teraz już nie istnieją. Mówił o
czasach Wojny Wież, kiedy jego przepiękną uczelnię najechali wrogowie i
zamienili w kupę czerniejącego gruzu. Opowiadał o swojej rodzinie, którą dawno
utracił i o tym, jak mała wieś "Małe pole" przygarnęła go po latach tułaczki po
złym i niedobrym dla ludzi świecie.
- Czasami lepiej być bezmyślnym golemem i wykonywać polecenia swego stwórcy,
niż myśleć, czuć i podejmować decyzje.- mówił Atarhe gdy któregoś dnia
zatrzymali się na polanie by przeczekać noc.- Polecenie wydane przez kogoś jest
prostsze do wykonania, gdyż kończysz zadanie z myślą że jeśli popełniłeś jakiś
błąd, nie będzie on do końca z twojej winy.
- Masz skłonności do filozofowania.- zauważył Naytrel dorzucając gałęzi do
ogniska.
- Nie, przyjacielu. Ja cały czas filozofuję! Gdy jesteś prawie ślepy, gdy
cały świat powoli pogrąża się w nieprzeniknionej ciemności, wtedy dopiero
zaczynasz zastanawiać się nad sensem swego istnienia i zaczynasz filozofować.-
Atarhe spuścił głowę.- Zaczynasz wtedy myśleć o rodzinie i o tym, co musisz
zrobić żeby ją odzyskać.
Naytrel nie wiedział co powiedzieć. Łamał gałązki i wrzucał je w ogień.
Jedna za drugą.
- Pamiętam kiedyś takie piękne popołudnie w lecie. W sadzie, tam, gdzie
kiedyś miałem dom, żonę, córkę i dwóch synów. Jeździłem z nimi na wycieczki; to
na łąki, albo na Wierzbowe Doliny- opowiadał z trudem dziadek a głos mu się
łamał przy każdym wypowiedzianym słowie.- Pamiętam sad oblany blaskiem słońca i
przyjemnym ciepłem lejącym się z błękitnego nieba. Moja córka wtedy dorosła i
chciała opuścić dom. Nie miało sensu powstrzymywanie i odwodzenie jej od tego
zamiaru. Zapewne wiesz, drogi Naytrulu, że miłość potrafi wiele. Ona poznała
jakiegoś żołnierza i opuściła nasz dom. Bardzo chciałem, żeby nie zapomniała o
swoim domu, żeby nie zapomniała o mnie i o swoich dwóch braciach. Obiecywała że
nie zapomni. Mimo tego, dałem jej pamiątkę, złoty pierścień, na którym
umieszczono napis który wiele dla mnie znaczył. Pierścień był pamiątką po mym
ojcu, który zdobył go gdzieś daleko w górach od elfa którego uratował z łap
śmierci. Dałem jej go i pożegnałem.
Naytrel słuchał.
- Mimo tego, że bardzo cierpiałem patrząc jak córka odchodzi, był to
najszczęśliwszy dzień mojego życia.
- Dlaczego?
- Następnego dnia pojawili się żołnierze i zniszczyli wszystko. Wszystkich
zabili. Mnie zabrali, jako jednego z uzdrowicieli akademii.
Starzec zamilkł i zapadła cisza.
Trzaskał ogień.
Naytrel zmrużył oczy widząc twarz staruszka powoli marszczącą się z żalu i
przykrości. Widział nachodzące łzami oczy, widział wielką bezsilność i niemoc.
Nic nie mógł zrobić.
Postanowił odstawić starego Atarhe do Borviku i zniknąć stamtąd. Znaleźć mu
jakiś przytulny kąt, odjechać i nigdy nie wracać. Zapomnieć. Musiał przecież
jeszcze spełnić prośbę kobiety z karawany. Musiał pojechać na Warzkowe Bory i
oddać pierścionek jej córce... .
Złoty pierścień, pomyślał. Pierścień z wygrawerowanym napisem! Czy to
możliwe?
Zerknął w stronę staruszka: położył się na derce i próbował zasnąć.
Rivelv wyciągnął pierścień. Obejrzał go raz jeszcze. Wykonany był bardzo
starannie i fachowo. Czy możliwe że wykuły go elfy? A napis? "Życie za życie"?
Ojciec Atarhe ocalił jakiegoś elfa w górach, wszystko by się zgadzało.
Lepiej na razie zachować to w tajemnicy. Możliwe że się myli. Chyba że to
jest akurat ten pierścień. Pierścień który należy do jego rodziny a gdzieś tam
na Wierzbowych Borach czeka jego wnuczka.
Schował go na swoje miejsce za pazuchą i wygodniej oparł się o zdjęte z
wierzchowca siodło. Obok siebie położył obydwie szable i zamknął oczy. Nie
myślał już o niczym. Na wszystkie pytania zawsze znajdzie się odpowiedź.
***
Czwartego dnia rano, wykorzystując światło słoneczne przejechali zarośniętym
gościńcem przez las, gdzie dzień wcześniej Naytrel napotkał karawanę i mości de
Schorcha. Nie spotkali Mrocznych Łowców, bali się śmiertelnego dla nich światła
dziennego.
W południe byli już u bram Borviku a godzinę później po ich drugiej stronie,
gdzie zastali olbrzymi tłok i rumor.
Borvik przechodził z drewnianego w murowane, dlatego też trwały tam wytężone
prace aby dotrzymać terminu narzuconego ludziom przez rządzącego władcę. Dało
się zaobserwować tysiące ludzi targających kamienie, ładujących je na wozy i w
pocie czoła wożonych pod rosnące mury. Można było ujrzeć setki architektów
kłócących się między sobą o każdy kawałek powstających konstrukcji, wielu
nadzorców z batami, dużą ilość pracujących w pocie czoła stolarzy i kowali a
także wiele kobiet rozrabiających lepką zaprawę.
Wielkie drabiny i budowane z drzewa pomocnicze mostki były wszędzie.
Gdziekolwiek nie spojrzeć, wszędzie wysokie, drewniane kondygnacje i
rusztowania; ciągnęły się wzdłuż murów i były oblatywane przez setki pracujących
tam robotników.
***
W karczmie było przytulnie. Był to wielki budynek w kształcie litery L,
posiadający stajnię i własną stodołę.
Karczmarz był zalatany i nie dało się z nim zbytnio porozmawiać. Udało się
za to wezwać chłopka i złożyć szybkie zamówienie. Nie minęło wiele czasu, jak na
stole przed Naytrelem postawiono miskę zupy, tackę z chlebem oraz za mocno
przypieczoną dziczyznę.
Atarhe zabrał się za zupę. Naytrel zamówił wodę i grzane wino.
***
Rivelv zjadł pierwszy. Siedział teraz i patrzył jak staruszek powoli siorbie
resztkę zupy pozostałej na łyżeczce. Popijał wino i zastanawiał się jak załatwić
całą tę sprawę. Czy pokazać mu ten pierścień? Czy może najpierw odwiedzić
Wierzbowe Doliny i sprawdzić, czy ktokolwiek tam żyje? Cały czas nad tym myślał.
W karczmie było paskudnie gorąco, a otworzenie okna groziło wpuszczeniem do
pomieszczenia trocin i wiórów z budowy. Karczmarz ograniczył się tylko do
otworzenia okien z przeciwnej strony karczmy. Okna przy których siedział
Naytrel, znajdowały się od strony bramy wjazdowej Borviku, a tam jak na złość
trwała budowa.
Rivelv nie ściągnął z siebie czarnego płaszcza którego używał do podróży.
Nie mógł tego zrobić. Na plecach miał dwie groźnie wyglądające szable, a
pokazując taką broń w pochwie na plecach, mogłoby zostać tutaj źle przyjęte mimo
tego, że szabla jest szlachetną bronią.
Wieść o nagłej "modernizacji" Borviku rozeszła się w tempie błyskawicy. Ze
wszystkich stron ściągnęli tu kupcy i naciągacze liczący na szybkie pozbycie się
towaru. A w tym okresie, Borvik był do tego najlepszym miejscem. Dlatego też
wszelkie inne stoły były pozajmowane.
Naytrel z nudą rozglądał się po karczmie, co chwila popijając wino i
obracając pierścionek w palcach.
Przy jednym ze stolików dojrzał Pierpena, grzelarza który siedział z nim i
krasnoludami przy ognisku w dolinie, wśród ruin zburzonego kościółka. Pamiętał
jego wredne i niemiłe docinki. Pamiętał jak bardzo grzelarz wściekł Narsena i
jak bardzo potem Narsen pragną stępić na nim swój topór.
Drzwi gospody zaskrzypiały lepiącymi się zawiasami i w progu pojawił się
rudowłosy Savro. Wszedł do środka wnosząc trociny i wpuszczając gęsty pył z
zewnątrz. Naytrel poznał go od razu. Nie każdy ma na twarzy wielką, długą bliznę
od kącika ust aż za pancerz.
Savro miał na sobie bechter, dobry i drogi pancerz. Składał się z pięciu
rzędów płytek z przodu, pięciu z tyłu, oraz z dwóch rzędów na każdym boku;
płytki połączone były plecionką kolczą. Po środku naplecznika, wybity miał
medalion z symbolem Borviku.
W przypadku uderzenia lub sztychu, jedna z trafionych płytek bechtera,
ściągała pod siebie dwie sąsiednie, tworząc doskonałą ochronę. Była to
konstrukcja funkcjonalna i bardzo przemyślana, ale i droga.
Savro rozejrzał się krzywo po karczmie, powiódł wzrokiem po stolikach i
odchrząknął. Po chwili podbiegł do niego pachołek z uprzejmym zapytaniem.
Odprawił go i wrócił do ciekawskiego rozglądania się po karczmie.
Zauważył Naytrela. Uśmiechnął się i skierował kroki w stronę jego stołu.
- Witam- przysiadł się do niego usadawiając się obok Atarhe.
- Witam, Savro.
- Miło że pamiętasz moje imię, aczkolwiek nie przedstawiałem się tobie. Jak
cię nazywają? Wybacz słabą pamięć.
- Naytrel. Wybaczam.
Rycerz uśmiechnął się pod nosem i krzywo zerknął w stronę staruszka
siedzącego obok.
- Co to za dziad?- zapytał.
- Jest ze mną.
- Pieprzony staruch? Po co ci on?
- To przyjaciel.
Savro pokręcił głową, uśmiechnął się zjadliwie.
- Dziwnych masz przyjaciół.- powiedział.
- Ty lepszych nie masz - stwierdził spokojnie rivelv.
W oczach Savro zatliła się iskierka gniewu.
- Nie znasz moich przyjaciół, koleżko.- rzekł.- Ale nie ważne. Nie
przyszedłem tu po to, żeby gadać z tobą o naszych przyjaźniach.
- Szukałeś mnie?
- Nie. Przysiadłem się do ciebie żeby zapytać kiedy kończysz.
- Co?
- Potrzebny będzie wolny stolik dla gości z zachodu. Szukam wolnego, ale
widzę że wszystkie zajęte.
- Poszukaj innego. Mam zamiar tu jeszcze posiedzieć.
- Skoro tak twierdzisz- powiedział Savro i znowu uśmiechnął się zjadliwie.-
Wtedy, w lesie, powiedziałem ci że możesz liczyć na wdzięczność i pomoc rycerza
z Borviku. Pamiętasz?
Kiwną głową.
- Kłamałem.- w oczach rudzielca rósł gniew.- Zrobiłem to tylko dla zachowania
pozorów. Teraz wyjdę, a gdy tu wrócę, ma cię tu nie być, rozumiesz? Tego dziada
też nie chcę widzieć.
- Pomyślimy- teraz Naytrel się uśmiechnął. Najzjadliwiej i najpaskudniej jak
tylko potrafił.
Savro wstał energicznie, odwrócił się i wyszedł. Gdy tylko trzasnęły za nim
drzwi, miejsce rycerza, naprzeciwko Naytrela, zajął ktoś inny.
- Nirvec?!- zmarszczył brwi rivelv.
- Witaj.
Nekromanta miał na sobie szarą pelerynę a na głowie obity kapalin.
- Nie pytaj skąd wziąłem hełm.- uśmiechnął się krzywo.
- Chyba się domyślam.
- Nie wątpię. Każde przebranie jest dobre. Nawet tak mizerne jak to- strzelił
palcem w kapalin.
Hełm zabrzęczał.
- Co tu robisz?- pytał Naytrel poważnie.- Jeśli którykolwiek z ludzi cię
rozpozna, zawiśniesz na placu przed wieczorem.
- Nie obawiam się o to. Wpadłem do Borviku uzupełnić zapas. Teraz, gdy jest
tu tak wielu podróżnych, rozpoznanie mnie będzie piekielnie trudne. Poznałbyś
mnie w tym kapalinie?
- No , nie. Jak się tu do.. .
- No właśnie.- przerwał mu.- Wyglądam jak zwykły mieszkaniec Borviku. Wielu w
tym mieście nosi na głowach kapaliny. Nie wierzysz? Wystarczy że skoczysz
rankiem do Lasu z gościńcem na Borvik i poszukasz resztek Mrocznych Łowców.
Kapalinów jest tam jak mrówek.
- Jak się tu dostałeś?
- Bramą główną, ma się rozumieć.
- Uważaj na siebie, Nirvec. Widziałem tu przed chwilą Savro. Jego straże mogą
wpaść tu w każdej chwili a wtedy... .
- Spokojnie... Nie matkuj mi tak, co się tak boisz?
- Ostrzegam tylko żebyś uważał. Ludzie nie cierpią nekromantów.
- Nie wszyscy. Ci z karawany mnie lubili.
- Tolerowali. I to dlatego że byłeś kumplem Narsena. W miastach i większych
wioskach jest zupełnie inaczej.
- Przestań się obawiać, bo zaczynasz mnie irytować. Nie używam czarów wśród
ludzi i to czyni mnie bezpiecznym. Nie można mnie rozpoznać.
- Nie wątpię, ale mimo wszystko...
- Chcesz mnie wygnać z Borviku czy co?
- Nie, ja po prostu...
- Co po prostu? Zaczynam żałować że w ogóle się przysiadłem! Myślisz że łatwo
jest łazić po świecie samu, odzywając się tylko do umarlaków? Myślisz że jest to
takie proste? Nienawi- dzę tego! Gdyby nie fakt, że tylko w Ter'sunie istnieje
możliwość ponownego ożywienia człowieka, w życiu bym tam się nie zapuścił.
- Nie rozumiem.
- I nie musisz. To moja sprawa.
- Dobrze.
- Wiem, że dobrze. Nie denerwuj mnie, Naytrel.
- Wybacz.
Nirvec spuścił głowę. Pokręcił nią.
- Chyba zbyt wiele czasu spędziłem z kościakami- mówił a głos mu drgał od
śmiechu.
Rivelv uśmiechnął się pod nosem. Wzruszył ramionami.
- Nie wiem-powiedział.- Może.
- Może? Chyba na pewno, bracie. Na pewno.
- Postawię ci kolejkę, chcesz?
- Nie odmówię.
- Atarhe? Napijesz się czegoś?
Staruszek wylizał łyżkę.
- Eeee- pokręcił głową.- Na moje stare gardło dobra będzie szałwia z miodem.
- Będzie szałwia- Naytrel skinął na pachołka.- I będzie grzane wino.
Nirvec uśmiechnął się krzywo.
- Jak można pić grzane wino?- zapytał sam siebie.
- Nie wiem- odpowiedział mu staruszek.- Wyjątkowo paskudny trunek. Za moich
czasów piło się trzy butelki jałowcówki dziennie i popijało sokami.
Nekromanta zarechotał głośno i klepnął dziadka po ramieniu.
- Za twoich czasów rodzili się ludzie z wybujałą wyobraźnią.
- Nie wierzysz mi młodziku? Zdziwiłbyś się jakich trunków kosztowałem.
- Jesteś walnięty- stwierdził Nirvec.- Ale mimo to chętnie z tobą wypiję,
Atarhe.
Staruszek uśmiechnął się, komicznie wykrzywiając twarz.
- Ale ja i tak chcę tylko szałwię z miodem- powiedział.
- Wypiję z tobą, nawet jeśli będzie to szałwia z miodem.
- Nekromanta!!!!!- rozległ się wrzask.- Nerkomanta tam siedzi!
Nirvec nie podniósł głowy, zacisnął zęby i koso zerknął na Naytrela. Rivelv
nie wiedział co się dzieje.
- Nekromanta!!
Ludzie pozrywali się z miejsc, chwycili w ręce broń. Wybuchła wrzawa i
zamieszanie.
Naytrel zerkał na prawo i lewo powoli rozwiązując wiązadło płaszcza.
Spojrzał na nekromantę i skinął głową w kierunku drzwi.
- Łapać go i spalić!!- ktoś wrzeszczał.- Złapać parszywca!
Rivelv dojrzał grubego grzelarza Pierpena. To on tak wrzeszczał. Otyły drań
dojrzał Nirveca z drugiego końca sali i pech chciał że poznał go z tej
odległości. Teraz pędził w ich stronę z paluchem wycelowanym w spokojnie
siedzącego nekromantę.
- Żadnych gwałtownych ruchów Nirvec, wstań i wyjdź- mówił Naytrel.- Nie
wiedzą o kogo chodzi temu tłustemu sukinsynowi.
Nekromanta syknął:
- Jak to nie wiedzą!? Zabić zdrajcę póki jeszcze można!- wstał do pionu
wywracając stół i rozlewając wino. Spod stołu wyrwał kuszę, którą cały czas
trzymał przy sobie na kolanach, wymierzył w biegnącego Pierpena i strzelił. Bełt
świsnął głośno i w mgnieniu oka cały wrył się między piersi grzelarza.
Mężczyzna charknął ohydnie; odleciał w tył i opadł ciężko na stół-
roztrzaskując go i miażdżąc w kawałki. Z ust wyciekła mu krew; spłynęła
podbródkiem i splamiła umoczoną w piwie i zapoconą tunikę.
- Nirvec! Kurwa coś ty zrobił?!- rivelv zrzucił z siebie płaszcz, chwycił za
rękojeści szabel, odwrócił się przodem do gości karczmiennych.
Było ich wielu. Bardzo wielu.
- Bronisz nekromanty przybyszu?!- pytali.
- Oddaj demona nam, sami się nim zajmiemy!- żądali. Mimo tego, w ich oczach
tliła się iskra strachu.
- Nirvec, wychodzimy. Tylko powoli do cholery.- szepnął Naytrel, a potem
głośniej w kierunku gości.- Nie zobaczycie nas więcej, zostańcie na swoich
miejscach!
Nie posłuchali. Wszyscy mieli w rękach broń. Od mieczy, przez morgenszterny
aż po potężne berdysze. Odpoczywający przy stolikach robotnicy gorączkowo
złapali za trzymane przy sobie kilofy i siekiery.
Nirvec postąpił głupio. Bardzo głupio. Mógł się nie ujawniać, mógł wyjść z
karczmy i nikt nawet by tego nie zauważył. Zachował się jak niedorostek, jak
smarkacz któremu trzeba mówić gdzie, po co i kiedy. Nie powinien był tego robić;
teraz, mogą zapłacić za to obydwaj.
- Atarhe, nie ruszaj się z miejsca. Jak wyjdziemy biegnij do stajni, weź
mojego konia i uciekaj z miasta. Pojedź na Wierzbowe Doliny.
Staruszek zmarszczył brwi. Nerwowo podrapał się po siwym zaroście na
brodzie. Najsprytniej jak potrafił udawał że nie słyszy.
Ludzie w karczmie stali w miejscu niespokojnie przerzucając broń z ręki do
ręki. Bali się ruszyć z miejsca. Obawiali się czarów nekromanty. Po Borviku
chodziły bowiem przeróżne opowieści: o człowieku który sam wędruje ścieżkami
Lasu Mrocznych Łowców i nie boi się ich złych mocy. Mówiono o przedziwnej
istocie, strzeżonej dzień i noc przez hordy umarłych ludzi, którzy zostali na
powrót przywróceni do życia.
To właśnie, napawało ich strachem.
Naytrel i Nirvec cofnęli się do drzwi. Nekromanta szedł pierwszy. Rivelv za
nim, tyłem, cały czas trzymając dłonie ściśnięte na rękojeściach szabel.
Goście karczmienni postąpili o krok za nimi. Wszyscy równo. Jak jedno ciało.
- Otwieraj i wynosimy się stąd- szepnął Naytrel.
Nirvec szarpnął za drzwi, za nimi niespodziewanie jak grom pojawił się
rudowłosy Savro. Zdębiał na widok Nirveca i zastygł w bezruchu.
Nekromanta migiem wykorzystał sytuację: wypchnął go na zewnątrz, zgarbił się
i uderzył łokciem w żołądek. Wojownik stęknął głośno i zgiął się w pół, lecz nie
upadł. Gdy Nirvec zaczął uciekać, z gospody wyleciał Naytrel i szybko zatrzasnął
za sobą drzwi. Odwrócił się, chwycił zgiętego Savro za włosy, szarpnął do góry i
z rozmachem grzmotnął go pięścią między oczy, znosząc wojaka z nóg.
Szybko ocenił sytuację: panował tłok i zamieszanie. Robotnicy pracujący przy
rusztowaniach nawet nie zwracali uwagi na całe zajście. Bramy Borviku były
otwarte na oścież, belkowany mostek opuszczony. Tam też panował tłok. Atarhe
mógł więc wyjechać z miasta niepostrzeżenie.
Nirvec zniknął gdzieś w tłumie. Doskonale, pomyślał Naytrel, czas na mnie.
Już zrywał się do biegu gdy niedaleko, dokładnie w bramie, przez dużą grupę
ludzi przebiły się dwa oddziały Savro. Rycerze zobaczyli go i leżącego na ziemi
dowódcę: w jednej chwili sięgnęli po miecze i przyspieszyli kroku. Za jego
plecami drzwi gospody otwarły się, głośno szurając o ziemię i z wnętrza wypadli
goście karczmienni.
Savro odzyskiwał przytomność.
Naytrel nie czekał. W jednej chwili pognał w ślad za Nirvecem mijając
upaćkanych w zaprawie robotników.
Rycerze i wojacy z karczmy pomknęli za nim. Wszyscy razem, wszyscy z bronią
podniesioną nad głowę.
Savro stanął na nogach, chwiejąc się przetarł krwawiący nos. Zaklął szpetnie
otrzepując spodnie i usmarowany błotem bechter. Zaraz obok niego, kupiec o
niezwykle wielkiej tuszy zsiadał z wierzchowca- pięknej bułanej klaczy. Pomagali
mu przy tym trzej pachołkowie. Savro rozpędził ich klnąc na wszystkie strony, a
następnie bez ceregieli chwycił grubasa za fraki, zerwał go z siodła i rzucił
nim w błoto. Wskoczył na kulbakę, zawrócił klacz i spiął ją do galopu. Pognał w
ślad za swymi ludźmi i uciekinierami.
Był wściekły.
***
Robotnicy, taczki pełne kamieni, wozy gruzu, beczki po brzegi wypełnione
brudną wodą i setki przechodniów bardzo utrudniały bieg. Do tego rozmoczona w
błoto ziemia, przemieszana z łajnem i ostrymi jak rozbite szkło kamieniami.
Nirvec biegł pierwszy. Pędził omijając targających kosze przechodniów,
przedzierał się przez nieduże grupki stawiających rusztowanie robotników i
przesadzał stosy pociętych belek.
Usłyszał gromkie rżenie konia i rozkazujące wrzaski, tłumione z lekka wrzawą
panującą w Borviku. Tuż przed nim, tłum niespodziewanie począł się rozrzedzać.
Ludzie poczęli rozbiegać się na wszystkie strony. Nekromanta nie wiedział co się
dzieje.
W następnej chwili zajechał mu drogę jakiś rycerz. Na głowie miał łebkę a na
plecach okrągłą tarczę. Okryty był karaceną. Szybko sięgnął do boku. Rozległ się
syk metalu i w jego ręce pojawił się miecz: wychylił się w siodle i przycisnął
go do gardła nekromanty.
- Nie ruszaj się, odmieńcu- warknął.- Ani na krok, jeśli miłe ci jest twe nic
nie warte życie.
Robotnicy oderwali się od pracy i z ciekawością zerkali na zaistniałe
wydarzenie. Wszyscy przechodnie i obecni tam tragarze oderwali się od
wykonywanych czynności i prędko skierowali swój wzrok na nekromantę.
Naytrel cały czas uciekał gdy niespodziewanie drogę zajechała mu czarna
kareta. Z przerażeniem rozpoznał widniejący na drzwiczkach symbol: czarnej góry
z usytuowanym na niej kościele, uwydatniającym się na jasnym, żółtym tle. Za
powozem jechało dwóch rycerzy, z których jeden był potężny a za broń miał
ogromny obosieczny miecz- Mnisi z Alandrii.
Ktoś z siłą otworzył drzwiczki uderzając go prosto w nos. Upadł na ziemię i
zakotłowało mu się przed oczami.
Ktoś go złapał za fraki, ktoś szarpną, ktoś wlókł po ziemi aż zapadła
ciemność... .
***
Obudziły go radosne krzyki ludzi. Ktoś klepał go po twarzy. Gdy otworzył oczy,
zdał sobie sprawę że leży na ziemi a ocucającym go człowiekiem jest setnik Falko
de Schorche.
- Wstawaj- powiedział ostro.
Ktoś pomógł mu wstać. Nie był to jednak Falko, ale ktoś inny: Savro.
- Pamiętasz mnie?- zapytał de Schorche.
- Pamiętam- odparł dochodząc do siebie.
- To dobrze. Wynoś się z miasta. Radzę ci, odmieńcu. Gdybym tylko wiedział
kim jesteś w życiu bym nie dziękował ci za pomoc w tym lesie. Ale uratowałeś mi
życie. Jestem twym dłużnikiem. Teraz spłacam dług. Nie zabiję cię, ale masz
natychmiast opuścić Borvik, bo inaczej rozkażę Savro stępić na tobie miecz.
Rivelv zerkną na niego spod byka.
- Gdybyś wiedział kim jestem?
- Tak. Gdybym wiedział kim jesteś w życiu bym ci nie podziękował. Ale zabiłeś
Mrocznych Łowców i ocaliłeś mi życie. Wielebny powiedział mi, rivelvie. Ponoć
zły i rządny krwi jesteś. Wynoś się z Borviku.
Naytrel zerkną na Savro. Wojownik trzymał dłoń na rękojeści miecza o głowni
w kształcie języka ognia; zaciskał zęby w złości.
- A mój kompan?- zapytał Falka.
- Nekromanta? Lepiej nie przyznawaj się, że jest twym kompanem bo źle
skończysz.
- Co z nim? Gdzie jest?
- Gdzie jest? Sam zobacz, rivelvie.
Naytrel wstał.
Przy obstawionym gęstymi rusztowaniami murze setki gapiów utworzyło szerokie
półkole tworząc prowizoryczny placyk. Na samym środku placyku stał Nirvec a
nieopodal niego kareta, w której siedział gruby duchowny. Obok trzy luzaki.
Właściciele koni- trzej rycerze (dwóch w łebkach i jeden barczysty z
oburęcznym mieczem) krążyli wokół nekromanty niczym trzy wygłodniałe sępy.
Nirvec miał twarz we krwi, oblepioną miał piaskiem, na policzkach ciemniejące
bulwy.
Rycerze nie trzymali w rękach mieczy, jak przystało: trzymali połamane
żerdzie, których używali do okładania Nirveca.
- Co oni robią?- zapytał Naytrel podnosząc się z ziemi- Co oni wyprawiają!?
Falko de Schorche uśmiechnął się tylko i powiedział:
- To co trzeba. Chodź Savro.
Dziesiętnik z wielkim trudem usłuchał rozkazu i puścił rękojeść miecza. Nie
spuszczając wzroku z Naytrela oddalił się za swym dowódcą patrząc nań jeszcze
przez ramię.
Nie było czasu. Jeszcze trochę, a Nirvec albo straci przytomność, albo tak
dostanie po nogach że nie będzie mógł chodzić.
Wymacał rękojeści szabel na plecach, naciągnął mocniej rękawice i ściągnął
pasy łączące pochwy.
Falko powinien był dopilnować, żeby opuścił Borvik. Powinien był się
upewnić, że pozbędzie się rivelva z miasta. Zrobił błąd, bo rivelv łatwo się nie
poddaje.
***
Nirvec unikał ciosów jak tylko potrafił. Skakał, kucał, kręcił się jak
wariat, byleby tylko uniknąć uderzenia bezlitosnej lagi.
Rycerze byli bezwzględni, a najgorzej uderzał ten który walczył obusiecznym
mieczem. Jego ciosy były jak uderzenia pioruna: szybkie, celne i piekielnie
bolesne.
Stracił broń. Nie miał jak się bronić. Jego kuszę oddano do zbrojowni
królewskiej, gdzie zawiśnie na ścianie jako pamiątka po złym demonie, który
któregoś razu odwiedził Borvik. Bełty połamano a toporek wypadł mu, gdy pierwszy
raz oberwał lagą od bydlaka walczącego obosiecznym.
Pozostały mu tylko gołe pięści i nadzieja, że zdarzy się cud.
Ni stąd ni zowąd na placyk wyleciał rivelv. Nie miał w rękach szabel, a
widać że był wściekły. Rycerze nie zauważyli go, nikt nie zdążył zareagować.
Nirvec nabrał powietrza, szybko ocenił sytuacje, ewentualne możliwości ucieczki.
Naytrel niespodziewanie ominął strażników, zamachnął się i z mocą uderzył
Nirveca w twarz, tak silnie, że nekromanta obrócił się w miejscu i upadł twarzą
do ziemi.
Wszystko stało się tak szybko, ze nikt nie wiedział co się stało.
Nekromanta wypluł krew, oblizał rozcięte wargi. Naytrel skoczył mu na plecy,
przygwoździł go do ziemi.
- Teraz mi zapłacisz sukinsynu!!- wrzasnął.
Rycerze stali jak wryci. Falko de Schorche, otyły duchowny, Savro, wszyscy
stali w niemym niedowierzaniu.
Rivelv złapał go za włosy, podciągnął do góry.
- Sukinsynu!!
Nirvec poczuł jak w jego dłoni ląduje mały kolisty przedmiot.
- To pierścień- szepnął Naytrel nachylając się mu nad uchem.- Oddaj go Atarhe
i pojedź z nim na Wierzbowe Doliny. Jak cię puszczę, uciekaj po rusztowaniu,
przeskocz mur i wiej ile sił w nogach.
- Naytrel!- huknął krasnolud Narsen który nagle wyłonił się z tłumu.- Nie
przypuszczałem że taki piekielny z ciebie zdrajca.
- Cholera- syknął rivelv.
- Puszczaj go! Daj mu chociaż możliwość do obrony!
- Zmiana planów, Nirvec- szepnął rivelv.
- Domyślam się... .
- Kim jesteś?- zapytał głośno otyły duchowny.
- Bereevan Narsen- przedstawił go setnik Falko.- Eskortuje karawany
kupieckie.
Krasnolud uderzył się w pierś i skłonił lekko (zachowując szacunek dla
klasztoru).
- Rivelvie!- dudnił.- Nirvec nie będzie bity, póki nie ma broni w ręce!
Dajcie mu broń! Niech walczą!
Naytrel syknął głośno:
- Zamknij się, popieprzony krasnoludzie! Nie o to tu chodzi!
Bereevan zrobił głupią minę, poczerwieniał.
- A o co?- odszepnął.
Rivelv nie odpowiedział, przewalił oczyma i zerknął w stronę Falko de
Schorcha, który rozmawiał w tym czasie z duchownym.
- Omawiają nasz pojedynek- zauważył Nirvec ocierając twarz.- Będziemy walczyć
na śmierć i życie.
- Nie ma mowy, nie zabiję cię.
- Nie masz wyboru. Oni tacy już są, zabiją bezbronnego starca, jeśli okaże
się nie potrzebny.
- Uciekaj.
Nekromanta nie odpowiedział. Jeden ze strażników rzucił mu swój miecz.
Nirvec złapał go zwinnie, zakręcił w powietrzu.
- Nawet nie jest wywarzony- narzekał robiąc dobrą minę do złej gry.- Niech
zwycięży lepszy.
Naytrel spojrzał na niego uważnie:
- Zanieś pierścień na Wierzbowe Doliny. Proszę.
- Sam go pewnie zaniesiesz.
- Nie. Nawet jak wygram to mnie zabiją. Jest tylko jedno wyjście.
- Koniec gadania- wrzasnął setnik Falko.- Walczcie!
Naytrel wyciągnął z pochew szablę. Tylko jedną, dla wyrównania szans. Ruszył
na Nirveca, uderzył i po raz pierwszy w życiu skrzyżowali ze sobą broń.
Tłum zakrzyknął. Rozległy się wrzaski. Poleciały w górę kapelusze,
wzniesiono w górę ręce.
Walczyli. Stal brzękała o stal, ostrza śmigały w powietrzu. Naytrel bez
problemu sparowywał cięcia nekromanty. Nirvec nie umiał walczyć mieczem. Jego
bronią była kusza a nie ciężki, nie wywarzony miecz. W każdej chwili mógł
uchylić się przed cięciem i wbić mu szablę prosto pod żebro. Nie sprawiłoby mu
to problemu. Nie zrobił jednak tego. Nie teraz.
Nirvec męczył się z każdym zadanym ciosem. Na jego twarzy wystąpiły kropelki
potu. Z każdym uderzeniem coraz silniej zaciskał zęby, coraz mocniej ściskał
rękojeść miecza. W końcu chwycił ją oburącz. Gdy wtedy uderzył w szablę rivelva,
Naytrela zarzuciło. Obrócił się w miejscu, padł na kolano i zamarł w bezruchu.
Oczekiwał pchnięcia w plecy. Idealny moment, by pokonać przeciwnika. Wręcz
wymarzony! Pchnij cholera! Pchnij!
Nirvec wygrał. Teraz wystarczyło dokończyć dzieła.
Nie spodziewałem się tego, pomyślał rivelv. Mogło być inaczej.
Wystarczyłoby, żebym tylko chciał wygrać.
- Zabij go!- wrzeszczał rządny krwi tłum.
- Zabij go!- wrzeszczał Savro.
Beerevan Narsen miał poważny wyraz twarzy. Wściekły. Wręcz bojowy.
Naytrel spojrzał mu w oczy. Krasnolud lekko kiwnął głową, pokazał mu
zaciśniętą pięść i zniknął w tłumie.
Zaciśnięta pięść, myślał Naytrel. Symbol poświęcenia. Co ten głupiec chce
zrobić?!
W jednej chwili w powietrzu zaświszczała druga szabla, nie wiadomo kiedy
rivelv znalazł się na nogach. W pędzie uderzył w miecz Nirveca, zbił go do dołu,
ostrzem drugiej szabli tknął jego szyję i tak zamarł.
Nirvec uśmiechał się krzywo.
- Teraz twoja kolej. Ja nie dałem rady- powiedział gorzko.
Rivelv milczał. Trzymał mu szablę na szyi.
W chwilę potem rozległ się wrzask. Wszyscy skierowali wzrok w stronę Falko
de Schorcha. Setnik klęczał, a obok niego stał Bereevan Narsen i trzymał mu nóż
na szyi. Uśmiechał się przy tym zjadliwie, jak to u krasnoludów zwykle bywa.
- Dobra. Spieprzajcie stąd!- krzyknął w stronę Naytrela.
Rivelv zareagował od razu. Schował szable i razem z Nirvecem wspięli się na
rusztowanie, wdarli się na samą górę. Nirvec skoczył pierwszy i sekundę potem
znalazł się za murami.
- Na Wierzbowe Doliny!- krzyknął do niego Naytrel i zawrócił. Całe szczęście.
Miejsce w którym stał zaraz naszpikowano strzałami. Łucznicy wybiegli zza
budynków. Ogłoszono pełną mobilizację. Wnet pojawiły się także kolumny
pikinierów.
- Chcesz zginąć, głupi krasnoludzie?!- krzyczał Falko de Schorche do Narsena
w którym coraz bardziej wzrastała ochota na podcięcie mu gardła.
- Zamknij się- odparował- Bo sam zadławisz się swoją juchą!
W tym czasie łucznicy zajęli miejsca. Pikinierzy wbiegli na placyk
ustawiając się w dwóch szeregach wraz z wąsatym dowódcą.
- Złapać rivelva!- rozkazał gruby duchowny swym trzem rycerzom.
- Nie!- krzyknął Bereevan- Tylko spróbujcie, a wasz setnik zdechnie.
Rycerze zamarli. Pytająco wpatrywali się w krzywy wyraz twarzy mnicha.
- Ludzie! Szanowni Goście Borviku! - krzyknął krasnolud do zgromadzonych.-
Jestem Beerevan Narsen, dowódca krasnoludzkich wojowników, eskortujących
karawany z narażeniem życia! Ta szuja, setnik Falko de Schorche wysłała mnie,
moich ludzi i waszych znajomków do lasu pełnego demonów. Śmierć spotkała wielu z
nas! Ci co nie umieli walczyć i ci co nie mogli walczyć, zginęli tam straszną
śmiercią, śmiercią niegodną dla nikogo! Poznajcie ich sprawiedliwość! Poznajcie
sprawiedliwość tych, którzy wami rządzą! Tych, którzy uważają się za wyższych od
was! Zabiją każdego, który okaże się najmniej potrzebny! Zabiją setki, dla dobra
ich własnej sprawy! Nie dajcie się kurwa! Nie dajcie się!
Ludzie słuchali. Ich twarze marszczyły się w gniewie. Goście karczmienni,
głodni rozróby już w czasie wypowiedzi Narsena chwycili za broń: bardzo
szanowali tego krasnoluda, znali go i wierzyli mu. Któż z nich nie napił się z
przesławnym Bereevanem?
- A z tobą- krasnolud syknął setnikowi w ucho- Mam coś osobistego do
załatwienia, szujo.
Łucznicy się zawahali. Gdyby nie gęsty tłum, łatwo mogliby "zdjąć"
krasnoluda. Wystąpił ciężki problem.
Savro wyciągnął po cichu miecz. Cofnął się w tłum. Zniknął w nim. Naytrel
powiódł za nim wzrokiem. Nie schodził z rusztowania. Łucznicy nie strzelali w
niego. Teraz, mieli ważniejszy cel na oku: krasnoluda. Jednak we wszystkim
przeszkadzał tłum.
- Dlaczego nie uciekasz Naytrel?!- krzyknął krasnolud.- Wiej póki jeszcze
można.
- Nie myślisz chyba, że cię tu zostawię?!
- Za bardzo się wszystkim przejmujesz, koleżko. Olej mnie i u..- nie
skończył. Za nim wyłoniła się ruda czupryna. Pojawił się Savro. Syknął coś do
niego i wbił miecz w dół pleców. Krasnolud zawył. Falko wyrwał się z jego
uścisku, i odskoczył padając na twarz.
Naytrel wydarł się na całe gardło, ostro wychylając się przez belki
rusztowania.
Savro poderwał, silnym zamachem zrzucił krasnoluda na ziemię.
Wnet do akcji wkroczyli pikinierzy. Przebili się przez tłum i gdy Narsen
starał się powstać wspierając się na kolanie, poprzebijali go pikami. Krasnolud
zacisnął mocno zęby, upuścił nóż i osunął się na ziemię. W jego brzuchu, udzie i
piersi tkwiły piki. Upadł, a wokół niego zaczęła tworzyć się szkarłatna kałuża.
Zgromadzeni zakrzyknęli zgodnym bojowym wrzaskiem, wszyscy wznieśli w górę
broń i ruszyli na pikinierów. Pojawili się towarzysze Narsena i jego pies:
wierny dog, którego zwał Śmierdziwiatrem. Nawet on ruszył do boju, pomścić swego
martwego już pana. Rozgorzała prawdziwa bitwa.
Naytrel stał na rusztowaniu. Z góry widział jak zagorzała trwa tam w dole
walka. Widział, jak wszyscy wrzasnęli zgodnie, jak zabłysnęły setki mieczy, jak
wojacy ruszyli do boju.
Na rusztowanie wskoczył Savro. Uśmiechał się wrednie a jego miecz był cały w
ciemnej krwi Narsena. Niczym małpa wskoczył na najwyższy poziom rusztowania i
stanął naprzeciw Naytrela.
- Trzeba było uciekać, głupi.- powiedział.
- Muszę tu jeszcze kogoś zabić.
Savro zbliżył ostrze swego miecza do twarzy. Powoli wystawił język i nie
spiesząc się pociągnął nim, oblizując płaz z krwi krasnoluda.
- Bereevan Narsen- powiedział rozkoszując się smakiem.- Cóż za zaszczyt!
Rivelv nie wytrzymał, wyrwał obydwie szable i uderzył, obiema na raz. Savro
zareagował natychmiast: odparował cios, obrócił się w miejscu opadając na
kolana, ciął w nogi. Naytrel sparował cięcie jedną z szabel, odskoczył w tył
wirując drugą w ręku.
Wojownik powstał na równe nogi, uśmiechając się zjadliwie.
- Nieźle. Zobaczymy jak długo wytrzymasz?!- zapytał kiwając z niedowierzaniem
głową.
Rivelv zawinął szablą, osunął się o krok.
Savro dopadł go w jednym płynnym skoku, zwinął się i ciął płasko przez
brzuch, od prawej nogi, do lewego ramienia. Naytrel sparował cios trzy razy
odbijając ostrze wojownika.
Savro nie ustępował, znowu obrócił się w miejscu, znowu padł na kolano i
ciął przez nogi.
Rivelv był gotowy: podskoczył- ostrze śmignęło pod jego stopami- opadł na
ziemię i uderzył; obiema na raz celując w barki. Wojownik odturlał się do tyłu;
szable zaryły w drewno.
Naytrel nie czekał długo. Teraz to on był w walce górą: dopadł go nim ten
zdążył wstać; uderzał szablami, jedna za drugą, z góry, szybko, coraz szybciej,
aż poleciały iskry.
Savro zasłonił się mieczem. Nie mógł nic zrobić. Mógł tylko się bronić.
Rivelv odskoczył, pozwolił, aby Savro wstał. I tylko to. Znowu go dopadł,
znowu atakował. Z taką samą zaciętością, siłą i determinacją. Tak samo wściekle,
a może nawet bardziej.
Wojownik zaciskał zęby, marszczył się w wysiłku, uginał nogi w kolanach. Nie
wiedział co robić. Coraz bardziej czuł wzrastający w nim strach. Strach przed
śmiercią.
Nim się obejrzał, musiał opaść na kolana, siła ciosów rivelva byłą
piekielnie silna. Zerknął w dół rusztowania: cztery poziomy- cholernie wysoko.
Nie można stąd uciec, pomyślał.
Brzęk stali był nie do zniesienia, sypały się iskry, rivlev uderzał, raz za
razem. Czy on się nigdy nie męczy?! To nie człowiek! To demon! Nie wygram!
Przestań! Przestań!
Dwa ciosy. Dwa piekielnie silne ciosy i ręce nie wytrzymały: puściły
rękojeść; zdrętwiały. Rivelv uderzył dwiema, pchnął dwie szable a ich ostrza z
niesamowitą szybkością zatopiły się w Savro, nim ten zdążył jęknąć.
Ostrza były gorące. Bardzo gorące. Szybko przebiły blachy behtera,
przemknęły między żebrami, wbiły się miękko, obrzydliwie miękko. Savro nie mógł
oddychać. Rozwarł usta w niemym krzyku. Otworzył szeroko oczy.
Naytrel patrzył na niego. Jego oczy były złe. To nie był człowiek. Nie
człowiek.
Kropla krwi wyciekła z jego ust. Boże! On przegryzł sobie wargę! Był
wściekły! Okropnie wściekły!
Mścił się!
Podniósł Savro w górę na szablach. Nie zwracał uwagi na ciepłą maź cieknącą
mu po rękach. Patrzył mu w oczy. Dłonie mu się trzęsły. Ręce też. Aż dziw że
utrzymał taki ciężar.
To nie była jego siła! Co w niego wstąpiło?!
Savro umierał, wił się nabity na dwie Dhramońskie szable, z jego ust ciekła
krew.
Rivelv nie puszczał. Niewzruszenie czekał. Czekał na śmierć.
Savro szamotał się jak opętany. Jak ryba wyciągnięta z wody na powietrze.
Nie krzyczał. Szamotał się, coraz wolniej, coraz spokojniej, powoli, bardzo
powoli się zatrzymał. Zatrzymał się i zamarł w bezruchu. Zwiotczał nagle, zwiądł
jak kwiat.
Zginął.
- Życie za życie- wykrztusił rivelv i szarpiąc szablami zrzucił wojownika w
dół. Ciało spadło łamiąc deski kolejnych poziomów. Drewniana konstrukcja
zatrzeszczała, zakołysała się i runęła z hukiem wzbijając tumany kurzu. Walczący
na dole rozbiegli się w popłochu. Huk był piekielnie głośny, trzask i łoskot
jakiego nie słyszeli.
Gdy pył opadł, rivelva już nie było.
Wiał tylko wiatr.
***
Naytrel spadał. Z głośnym pluskiem wpadł do fosy, wypłynął na powierzchnię i
z trudem wygrzebał się na ląd. Nie czekał długo; dobrze wiedział co się teraz
stanie. Musiał wykorzystać wszystkie siły i ukryć się.
Zerwał się z ziemi i pognał w kierunku lasu. Teren był tu pagórkowaty i co
chwila wdrapywał się na jakieś wzniesienia, żeby po chwili zbiegać po drugiej