9009

Szczegóły
Tytuł 9009
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9009 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9009 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9009 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Czes�aw Bia�czy�ski Styk - Kto by pomy�la�, �e tak szybko spotkamy... - Zamknij si� - sykn�� Lir i podczo�ga� si� kawa�ek do przodu. Zaszele�ci�y rozchylone krzaki. Kater poczo�ga� si� w milczeniu za tamtym. - I co? - zapyta�. - Nic. Stoi - rzuci� Lir odk�adaj�c na bok lornet�. - �adnego ruchu? - Sam zobacz - Kater - podci�gn�� si� kawa�ek i rozchyli� suche, jakby papierowe ga��zki. Przy�o�y� do oczu lornet� i wyostrzy� obraz. - Rzeczywi�cie stoi. I nic poza tym - rzek� opadaj�c na brzuch. - Czekaj�? - Pewnie normalna procedura. Zamilkli na chwil�. Kater jakby si� ockn��. - Taki tu t�ok - powiedzia� - jak w Bazie na �wi�ta. Zn�w si�gn�� do lornety. W dole, w kotlinie, na samym �rodku jej p�askiego dna, stercza�o jak zaostrzony o��wek smuk�e z�ociste wrzeciono. - Jak na �wi�ta - powt�rzy� w zamy�leniu. - Widocznie nie tylko my mamy do nich jaki� interes - mrukn�� Lir. Wyl�dowali w niezbyt pi�knym stylu. Trzeba powiedzie�, �e to ich zaskoczy�o i zdeprymowa�o. Przecie� automaty nie myli�y si� nigdy. Czego� jednak nie przewidzia�y, skoro wyl�dowali tak, jak wy�adowali. Du�a cz�� urz�dze� zaraz po pierwszym uderzeniu przesta�a funkcjonowa�. Prawie ca�a reszta po nast�pnym. Statek zary� w piach. Dobrze, �e tylko tyle. R�wnie szcz�liwie wyszli z teqo ludzie. Nie da si� ukry�, �e nie by� to najlepszy pocz�tek. �eby doprowadzi� wszystko do jakiej takiej u�yteczno�ci musieli oracowa� pe�n� par�. Przy tym niemal we frontowych warunkach Nikt nie m�g� powiedzie�, co spowodowa�o katastrof�, ale wiele fakt�w przemawia�o za hipotez�, �e by� to atak. Zreszt�, czy mo�na tak to nazwa�? Raczej obrona. To oni byli tutaj go��mi. Wszystkie sondy wys�ane w zwiadzie przesta�y dzia�a� w atmosferze. Nie mo�na by�o mie� pewno�ci co do powod�w. Tak wi�c trzeba by�o przyj�� lini� frontow�. Zamkni�ci w polu naprawiali uszkodzenie. Nie pr�bowali nawet wysy�a� jakichkolwiek sond, a� do momentu, gdy statek nie osi�gn�� pe�nej sprawno�ci. Jakby w nadziei, �e je�li kto� mia� ich zauwa�y�, to jeszcze nie zauwa�y�. Oczywista bzdura. Nikt si� jednak nimi nie zajmowa�. Trzeciego dnia pozwolono im wyj�� na powierzchni�. Pustynia jak pustynia. Na Ziemi s� podobne. Mo�e tylko mniej niebieskie. Czwartego dnia wys�ali rsond�. Oblecia�a ca�� planet� wzd�u� osiemdziesi�tego r�wnole�nika. O dziwo, dotar�a ca�a z powrotem. To, co zobaczyli, da�o im pewno��. Strad sun�� szerokim w�wozem. Zbocza by�y tutaj ostre. Strome ska�y rzuca�y na przeciwleg�� �cian� d�ugie cienie. S�o�ce niedawno wzesz�o i teraz wyziera�o krwiste i olbrzymie znad kraw�dzi. Strad sun�� powoli i bezszelestnie, wzbijaj�c kurz. Wko�o panowa�a zupe�na cisza. Nie zak��ca� jej najl�ejszy podmuch, najdelikatniejszy d�wi�k. Milczeli. Za nast�pnym zakr�tem zatrzymali si�. Przed nimi w kotlinie po�yskiwa�a swymi wypolerowanymi �cianami pot�na Kula. Mog�a mie� ze sto metr�w wysoko�ci, mo�e wi�cej. Bez jednej rysy. Jakby odlana. - To tutaj - powiedzia� Kater. - Tak. Wyci�gnij anteny. Kater nacisn�� guzik. Anteny jak czu�ki wysun�y si� z przodu strada i zafalowa�y. - Nadajemy? - Zaczynaj! W stron� Kuli pop�yn�a zakodowana wi�zka. Sygna�y w przer�nych kombinacjach p�dzi�y ku masywnej budowli, kt�ra pozostawa�a wci�� nieruchoma. Nadchodzi� zmrok. Kontury ska� szarza�y. W�w�z topi� si� w krwawej �unie. Strad sta� pod ska��. Macki anten falowa�y w lekkich podmuchach wiatru. W przestrze� uparcie p�yn�� strumie� informacji, danych o kulturze, osi�gni�ciach, zamiarach, fizjologii, wszech�wiecie. Kula nie dawa�a �adnego znaku. �adnego odzewu. Cisza. - Namy�laj� si�? - zapyta� samego siebie Lir. - Mo�e si� pomylili? - Wiesz dobrze, �e si� nie myl� w takich sprawach. Skoro nas tu wys�ali, to znaczy, �e maj� pewno��. - Tak. Musz� mie� pewno�� - Kater otar� spocone czo�o i si�gn�� po termos. Kamery, notowniki, odbiorniki, ekrany - wszystko czeka�o w pogotowiu na znak. Znaku nie by�o. Te puste miasta. Te wyludnione miasta mog�y im by�y ju� wcze�niej powiedzie�, �e co� tu nie gra. Ulice opustosza�e. Czy to by�y zreszt� ulice? Mo�na je tak umownie nazwa�. �adnej nawierzchni. �adnych chodnik�w, eskalator�w, pojazd�w. Nic. Ty�ko po obu stronach te zastyg�e, bia�e b�ble. Wygl�da�o to tak, jakby znikn�li. To nie pokrywa�o si� w �aden spos�b z obrazami z sondy. Kiedy ona przelatywa�a nad tym miastem panowa� w nim ruch. Krz�tanina, kolory. Musieli wiedzie� o niej. Mimo to pozwolili im sfotografowa� miasto. Te wszystkie kopu�y by�y wtedy rozchylone jak kielichy kwiat�w. Otwarte do s�o�ca. Teraz martwa pustka... Strady zatrzyma�y si� przy ma�ym b�blu wielko�ci niewielkiego domku. Nikt z nich nie wysiad�. Przez chwil� wpatrywali si� w b�bel. - Tniemy? - zapyta� Frank. By�o to pytanie raczej formalne. Wiadomo, �e po to tu przyjechali. Zabrali si� do roboty. B�bel by� oporny. Nic nie mog�o go ruszy�. W ko�cu musieli da� za wygran�. Nie wolno go by�o przecie� traktowa� antymatem, czy czym� w tym rodzaju. U spodu wrzeciona rozwar�a si� teraz czarna jama. Robi�o si� coraz ciemniej. Lirowi zdr�twia�y ju� nogi. Kater, ca�y napr�ony, wpatrywa� si� przez lornet� w ciemno��. Tak. Wyra�nie u spodu wrzeciona co� si� zmienia�o. Tr�ci� Lira w bok podaj�c mu lornet�. - Chyba si� rusza? Zerwa� si� lekki wiatr. Kater popatrzy� na niebo, ale by�o ju� prawie czarne. - �eby tylko nie pada�o - wymamrota� do siebie. Po�o�y� si� na wznak i rozlu�ni� mi�nie. Siedzieli tutaj od przesz�o czterech godzin. Robi�o si� coraz ch�odniej. - Ruszaj� si�! - niemal wrzasn�� Lir. Kater wyszarpn�� mu lornet� i wyt�y� wzrok. Co� si� tam dzia�o. - Przejd� na podczerwie� - szepn�� Lir. Kater przesun�� d�wigni�. Nie wiadomo dlaczego bez przerwy m�wili szeptem. Przy�o�y� zn�w instrument do oczu. - Tak - powiedzia� specjalnie g�o�no - ruszaj� si�. W polu widzenia d�ugi sznur ma�ych poziomych cygar wytacza� si� z wn�trza wrzeciona. Sun�y na p�nocny zach�d, w stron�, gdzie kotlina otwiera�a si� szeroko, tworz�c wielosetkilometrowy p�askowy� poro�ni�ty tymi dziwnymi, szeleszcz�cymi krzakami. - Baza?!! Baza?!!! M�wi Lir. M�wi Lir! Ruszyli si�!! Kierunek PZ! Zamilk� na moment, nas�uchuj�c odpowiedzi. - Rozumiem - rzuci� w mikrofon. - Zrozumia�em! W bezpiecznej odleg�o�ci! Szarpn�� Katera za nogawk�. Poch�d nie mia� zamiaru si� sko�czy�. Z rozwartej czarnej jamy s�czy� si� coraz szerszy strumie� ni to pojazd�w, ni to urz�dze�, strumie� cygarowatych twor�w, kt�re po bli�szym przyjrzeniu si� przypomina�y najbardziej olbrzymie b�yszcz�ce g�sienice. - P�jdziemy r�wnolegle w bezpiecznej odleg�o�ci, w tym samym kierunku, co oni. Mamy bez przerwy meldowa� - Kater oderwa� oczy od wypolerowanego okularu i spojrza� na tamtego, jakby go widzia� pierwszy raz. Dopiero po chwili dotar�o do niego. Wyczo�gali si� za skarp� i wstali z ziemi. Nareszcie mogli troch� rozprostowa� ko�ci. Kater zarzuci� lornet� na plecy i poszli. - Niestety - ci�gn�� Rasin - oni po prostu nie chc� z nami rozmawia�. - Tak - Leuian mia� zafrasowan� min� - nie odpowiadaj� na sygna�y, w dodatku wsz�dzie, gdzie si� zjawimy, zastajemy pustk�. B�ble pozamykane, chocia� nie ukrywali si� przed nasz� pierwsz� sond�. Nast�pne sondy natrafiaj� ju� tylko na taki sam obraz, jak my podczas zwiad�w. Nie uda�o nam si� sfotografowa� ani jednego wn�trza b�bla przy u�yciu w miar� konwencjonalnych �rodk�w. - Mogliby�my tego dokona� - wtr�ci� Essmin - jak si� wydaje jedynie przy zastosowaniu antymat�w. - Antymaty - powiedzia� Rasin - spowodowa�yby prawdopodobnie zbyt wiele szk�d. Mog�oby to wr�cz uniemo�liwi� nawi�zania kontaktu. Posiedzenie ci�gn�o si� od rana. Ka�dy mia� co� do powiedzenia. W sumie nic to nie zmienia�o. Po prostu byli�my w kropce, i by�a to kropka absolutna. W sali narad zrobi�o si� ju� niemo�liwie duszno, mimo ci�g�ej pracy spr�arek na pe�nych obrotach. Zebra�a si� w niej ca�a za�oga i wszyscy naukowcy. Trzeba si� by�o zapozna� z dotychczasowymi wynikami i zastanowi�. Nad czym? Tak: w�a�ciwie - nad czym? Co za dziwny p�d do ja�owych dyskusji. - Trzeba rozpocz�� eksploracj� w�d, przyjrze� si� dnom ocean�w - m�wi� Eutat - i kontynuowa� pr�by porozumienia. - My�l�, �e b�blom mo�emy da� spok�j - powiedzia� Frank. - Wydaje mi si� natomiast, �e nale�a�oby rzuci� podziemne sondy i je�eli to co� da, w miejscach podejrzanych rozpocz�� wiercenia. - Zgoda - rzek� naczelny. - Pozosta�e grupy b�d� dzia�a� tak, jak do tej pory. Poddaj� projekt pod g�osowanie. Zapali�y si� same zielone �wiate�ka. Ludzie wysypywali si� z dusznego pomieszczenia rozprawiaj�c o wszystkim naraz. Ka�dy mia� co� do powiedzenia. No, mo�e nie ka�dy. Na przyk�ad taka Ateya i Ptieex m�wili zupe�nie o czym innym. Lir wiedzia� to dok�adnie. Dziewczyna p�on�a ca�a i porusza�a si� jak lunatyczka. Ptieex obejmowa� j� ramieniem. - Ten ma powodzenie - pomy�la� Frank. - My�l�, �e skoro nie uda�o mi si� odnale�� �lad�w na powierzchni, to znajd� je gdzie indziej - m�wi� Ptieex. Sta� po pas w wodzie w nieprzemakalnym kombinezonie i wielk� sieci� usi�owa� co� z�owi�. - W�tpisz w to? - Ateya otwiera�a pojemnik, wpuszczaj�c do niego ni to meduz�, ni to p�aszczk�, kt�ra ciska�a si� na wszystkie strony. - Oczywi�cie, �e w�tpi�. Skoro nie chc� z nami nawi�za� kontaktu, to na pewno nie uda nam si� to, gdziekolwiek by nie byli... - szarpn�� gwa�townie siatk�, w kt�rej trzepota�a nast�pna sztuka. - Mo�e jednak doceni� nasze starania? Odwr�ci� si�. W krwawym blasku dziewczyna wyda�a mu si� jeszcze pi�kniejsza. W tym o�wietleniu jej sk�ra zdawa�a si� by� tak g�adka, jak mury ich budowli. Roze�mia� si�, wychodz�c na brzeg. - Z czego si� �miejesz? - Jeste� niby powa�nym naukowcem, ale jednocze�nie jest w tobie bardzo du�o z dziecka. Ja nie mam tych z�udze�. - Jeste� zbyt sceptyczny - powiedzia�a, bior�c z jego d�oni ryb�. Wt�oczy�a j� do kolejnego pojemnika, nie spojrzawszy nawet na niego. Najwyra�niej poczu�a si� ura�ona. �Tak� - pomy�la� Ptieex - �m�ode kobiety - naukowcy s� bardzo ambitne�. Zdj�� gumowy kombinezon. Wzi�� pod pach� pojemnik i ruszy� przed siebie. Po chwili zr�wnali si�. - Uwa�asz mnie pewnie za g�upi�? Powiedzia�a to z wyrzutem. Zatrzyma� si�. Obj�� j� ramieniem i dalej szli ju� razem. U�miecha� si� do swoich my�li. Wszystko ju� by�o w porz�dku. Przedzierali si� przez g�szcz z suchym chrz�stem �amanych ga��zi. Lir raz po raz przystawa�, ocieraj�c spocone czo�o. Sz�o im to niesporo. Spl�tane krzaki tworzy�y g�st� paj�czyn�, kt�rej rozrywanie wymaga�o du�ego wysi�ku. Wreszcie dotarli do jakiej� �cie�ki. Kater otrzepa� zakurzone r�kawy, poprawi� lornet� i ruszyli dalej. Szli po przek�tnej do kursu obranego przez cygara. Lir bez przerwy zastanawia� si�, co to mo�e by� i o co w og�le chodzi. Inwazja, czy co? Cygara porusza�y si� bardzo powoli. Na skraj zaro�li wyszli niespodziewanie. Kater a� si� przestraszy�. Szarpn�� si� w ty�, powstrzymuj�c Lira. Zamarli. Dos�ownie kilka krok�w od nich sun�y r�wnym rz�dkiem cygara. Z bliska mo�na by�o dopiero w�a�ciwie oceni� ich rozmiary. Giganty. Wycofali si� krok za krokiem za najbli�sze krzaki i tam przywarowali. Lir zaj�� si� nadajnikiem. Poda� pozycj� i kierunek, w jakim porusza�a si� kolumna. Czekali dosy� d�ugo na odpowied�. - Ale to trwa - wyszepta� Kater - mogliby si� pospieszy�, bo sk�ra mi cierpnie. - Widocznie maj� z tym problem. Za cienkim murem z zaro�li przesuwa�y si� z miarowym dudnieniem i �oskotem metaliczne cygara. - Zauwa�y�e�, jak si� poruszaj�? - zapyta� Lir. - Jakby si� kr�ci�y wok� swojej osi i wi�y r�wnocze�nie. Co� zaskrzecza�o w s�uchawkach. - Wraca� natychmiast! - us�ysza� Lir - wraca� natychmiast!!! Id� na szyb numer sze�� i siedem, i w og�le na wszystkie szyby! Nie musz� warn t�umaczy�, co to znaczy!! - Zrozumia�em - powiedzia� Lir i rzuci� do Katera. - Zbieramy si�, stary. Oni wal� prosto na szyby i nasz statek. Ten przez chwil� nie rozumia�. Jako� nie mog�o to dotrze� do jego �wiadomo�ci. - Musimy si� cholernie spieszy� - wycedzi� wreszcie. - Oni maj� bli�ej ni� my. Zostawiamy strad? - Tak. Jest za daleko. Trwa�oby to d�u�ej. Wi�ksze szans� mamy na piechot�. Weszli zn�w w g�szcz. Spieszyli si�. Krzaki stawia�y coraz wi�kszy op�r, a im spieszy�o si� coraz bardziej. Ostre ga��zie wczepia�y si� w skafander, kaleczy�y d�onie. Uszarpali si� z nimi nie�le, zanim dotarli do sz�stego szybu. Na szcz�cie cygar jeszcze nie by�o, ale od po�udnia, zza zaro�li, nadci�ga�o ju� dudnienie. St�d droga by�a prostsza. Wyr�ba�y je strady obs�uguj�ce szyb. Nie by�o ju� tutaj zwyk�ej za�ogi. Nie by�o zreszt� �ywej duszy. To, czego si� spodziewa� po wierceniach Frank oczywi�cie nie spe�ni�o si�. A raczej spe�ni�o tylko cz�ciowo. Sondy rzeczywi�cie wykry�y podziemne zgrupowania sztucznych formacji. Na do�� du�ych g��boko�ciach, ale nie niemo�liwych do osi�gni�cia dla naszych �widr�w. Uruchomiono trzyna�cie szyb�w. Statek przeniesiono i spoczywa� on teraz przy �smym z nich. Wiercili dzie� i noc. Okaza�o si�, �e zgrupowania sztucznych twor�w pod ziemi� ci�gn� si� w jednej linii, wyznaczaj�c o�, na przed�u�eniu kt�rej znajdowa�a si� Bia�a Kula. Nie spos�b by�o domy�li� si�, co to oznacza. Wysuwano dziesi�tki hipotez. Wszystkie prawdopodobne. Jednak �adna pewna. Zreszt� przesta�y one mie� znaczenie, gdy dotarto do g��boko�ci sze�ciu tysi�cy metr�w. Stwierdzono tylko, �e to ta sama substancja, z kt�rej zbudowane s� b�ble. Wszystkie narz�dzia jeszcze raz okaza�y si� bezu�yteczne. Eutat stercza� nad ekranem z r�kami w kieszeniach. Wko�o, zbici w ciasn� gromadk�, pozostali trwali wpatrzeni tak jak on w ekran. W twarzach napi�cie. Nie tylko w twarzacB. W gestach, rzucanych pojedynczych s�owach. - Nie ma w�tpliwo�ci - powiedzia� pocieraj�c brod�. - Wyl�dowali. Wyl�dowali. Ile by�o w tym jednym s�owie emocjonalnego �adunku. Na pewno wi�cej ni� ch�odu logicznego rozumowania. Wy�adowali. Ale kto? - Czy to Oni? - zapyta� zupe�nie niepotrzebnie Lir. Jak zwykle paln�� byle co. Kto m�g� wiedzie� czy to ich statek, czy jeszcze jaki� inny. - Meldunek dla Naczelnego - powiedzia� Eutat do dy�urnego. - Nie trzeba - odezwa� si� za ich plecami Naczelny. Rozst�pili si�. Przez chwil� wpatrywa� si� w ekran. Wydawa�o si�, �e chce wyczyta� co� wi�cej ni� mo�na zobaczy�. W ko�cu westchn��. Wyprostowa� si�. - Za pi�tna�cie minut narada. Wszyscy cz�onkowie Rady G��wnej i Pomocniczej zbior� si� w moim gabinecie. Tak. To by� ich stary. Ani jednego niepotrzebnego s�owa, ruchu. Kr�tko i jasno. Wszyscy zacz�li si� rozchodzi�. - Ciekawe, do czego dojd� i co z tym fantem zrobi� - pomy�la� Kater, chocia�... Dla niego by�o to mniej wa�ne. Pozostawa� tylko wykonawc�. Zrobi, co mu ka��. Zawsze post�powa� w ten spos�b, mimo �e czasami mia� swoje zdanie. Na przyk�ad teraz tak�e. Nie chc� z nami rozmawia�, to nie pchajmy si�. Po choler� si� narzuca�. Mo�e kiedy� nabior� ochoty. Oboj�tne. Wyci�gn�� si� na swojej koi i bezmy�lnie spogl�da� w sufit. Z zapatrzenia wyrwa� go g�o�nik. - Kater i Lir - zaskrzecza� - zg�osz� si� u Koordynatora!! Lir coraz bardziej opada� z si�. Katerowi przez moment wydawa�o si�, �e cygara przyspieszy�y i dop�dz� ich. Nie. To nie cygara. To oni zwolnili. Mia� coraz bardziej mi�kkie nogi... Wreszcie znale�li si� na nie poro�ni�tej p�aszczy�nie. Polana wok� �smego szybu. Odetchn�li g��biej. Ju� niedaleko. Z pi��set metr�w. Lir potkn�� si�. Kater podtrzyma� go i poci�gn�� za sob�. - Nie mog� - wyj�cza� Lir. - Musisz - rzuci� Kater twardo. - Jeste�my u siebie. Dopadli pola w momencie, gdy na skraju polany ukaza�y si� pierwsze cygara. Na lewo od nich rozpali�y si� zielone �wiate�ka. Otwarto kana�. Wida� namiarowy �ledzi� ich od jakiego� czasu. Wpadli w kana�, niczym zb��kany podr�ny do oazy. Pole zatrzasn�o si� za nimi. Kater obejrza� si�. By�y niedaleko. Winda czeka�a. Stan�li na pode�cie, kt�ry uni�s� ich w g�r�. Dwie malutkie sylwetki na tle kosmitowego kolosa. �Teraz mam was gdzie�� - my�la� Lir - �cygara, cygaretki i cygarniczki�. Za�mia� si� nerwowo. Kater spojrza� na towarzysza i zrozumieli si� bez s��w. W dole, wok� pola ustawia�y si� pojazdy, czy te� urz�dzenia tamtych, a oni sun�li w g�r� mijaj�c grube szramy ��cze� na pancerzu. W�az zatrzasn�� si� za nimi i dy�urny zaprowadzi� ich do centrali. Badnie by�o kr�tkie. Meldunek jeszcze kr�tszy. Ca�a za�oga na stanowiskach. Ca�a pr�cz nich dw�ch. Oni mieli teraz wolne. Kater skierowa� si� do sterowni. Lir go dop�dzi�. - Jeste� ciekawy, co si� tam dzieje? - Uhm - mrukn�� wk�adaj�c r�ce do kieszeni. Poszli razem. Przy ekranach siedzia� Frank i jeszcze kilku technik�w. - Zrobili kordon - powiedzia� na ich widok. - Widzia�em z windy - rzek� Lir, rzuciwszy okiem na ekran. - Ale tu ich jest jako� ma�o. - Reszta otoczy�a szyby - powiedzia� jaki� m�ody technik. R�ce mu si� troch� trz�s�y. Najwyra�niej by� zdenerwowany. �Nowicjusz� - pomy�la� Kater - �tutaj trzeba by� opanowanym. Co b�dzie, gdy drgnie mu r�ka�. Bez s�owa odsun�� technika od pulpitu i przej�� kontrol�. Frank nic nie powiedzia�. Nie by�o o czym m�wi�. Ka�demu mo�e si� zdarzy�. Na zewn�trz nic si� nie dzia�o. Ale by� to tylko moment. - Co u was? - rzuci� wpatrzony w fosforyzuj�c� tarcz�. Na ekranie mia� dziesi�ty i jedenasty szyb. - Zacz�o si� - wycedzi� technik. Na zewn�trz, we wszystkich miejscach r�wnocze�nie, rozszala�a si� burza. Cygara sypa�y gradem niewielkich kiszkowatych twor�w, kt�re pada�y na szyby i rozbryzgiwa�y si�, �ciekaj�c po konstrukcjach. Kopu�a pola roz�arzy�a si�. Nagle na wszystkich ekranach poja�nia�o. Wszystko stan�o w ogniu. Statkiem targn�o. Pole zachwia�o si� na moment, ale cygara otaczaj�ce statek zamilk�y. Natomiast przy szybach trwa�a nadal kanonada. Setki tysi�cy metr�w ziemi zamieni�o si� w par�. Na planecie zapanowa� nagle dzie�. Trzyna�cie roz�arzonych punkt�w zamieni�o si� w ci�g�� lini� o�lepiaj�cego blasku. Tylko w miejscu, gdzie sta� statek, zia�a w tej ja�niejszej od tutejszego s�o�ca linii czarna wyrwa. - Bombarduj� te� Kul� - powiedzia� technik. - Startujemy - rozleg� si� w g�o�nikach g�os Naczelnego. - Start!! - wrzasn�� Frank, cho� wszyscy s�yszeli go dobrze. Sterowy docisn�� spust. Wszystko zadr�a�o. Zawy�o. - Ca�a moc!! Ob��d. Statek dosta� ca�� moc, a nie rusza� si� z miejsca. Frank zaniem�wi�. Startowy wali� raz po raz z planetarnych. Ani centymetra w g�r�. - Fotonowy! - rozleg�o si�. Popatrzyli po sobie. Naczelny wie co robi. Stawka by�a za wysoka. - Fotonowy!! - zagrzmia� Frank. Czekali w napi�ciu. Ich twarze nie wyra�a�y nic poza tym. Tylko napi�cie. Oczekiwanie. Co nast�pi? Morze ognia. Fontanny ognia. Gejzery, oceany rozgrzane do niemo�liwych granic. Cygara musia�y ju� dawno wyparowa�. Statek targn�� si� w g�r�, lecz zamar�. - Stop - rozkaza� Naczelny - nie mamy szans. Mogliby�my si� przypadkiem dogrzeba� do tych na dole. Stop! - Stop! - rozleg�o si�. - Stop! Stop! - odpowiedzia�y pok�ady statku. Osiedli nieco ni�ej ni� poprzednio. Luny w ekranach pogas�y. Wko�o pola rakiety sta�y nadal cygara. - Niewiarygodne - Frank osun�� si� na fotel. - Niewiarygodne. - Wytrzymali to - stwierdzi� Lir. Nikt si� nie odezwa�. Cygara odjecha�y. Wystartowali. Pozwolono im wystartowa�, i zaraz po starcie powierzchnia planety rozjarzy�a si� na nowo. Kontynuowali. Robili swoje. �Pozwolili� - my�la� Kater - �pozwolili w swej nieprzebranej �asce n�dznym robaczkom uj�� wolno. Niepr�dko to zapomnimy. Wspania�omy�lni - wzbiera�a w nim w�ciek�o�� - zdobywcy!! Za�mia� si�. Ha, ha, ha! N�dzne, malutkie robaczki. A my my�leli�my �e to o nas im chodzi. Nie. Oni nas po prostu nie zauwa�yli. To nie o nasze szyby sz�o. Nie o nasze sk�ry. Po prostu przypadkiem nasze drogi si� zetkn�y�. Statek oddala� si�. Na pok�adzie panowa�o raczej przygn�bienie, i strach. Naocznie przekonali si� o tym, �e niekoniecznie na tak wysokim etapie, na jakim byli tamci, mo�na by� tylko dobrym, pob�a�liwym wujaszkiem. Starszym bratem. Zbyt naocznie.