1406
Szczegóły |
Tytuł |
1406 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1406 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1406 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1406 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Brian W. Aldiss
Tytul: Potwory z Planety Niewdzi�czno�ci
(The Monsters of Ingratitude IV)
Z "NF" 9/92
Dzie� by� tak pi�kny, �e w czasie lunchu wyszed�em ze studia
i spacerowa�em wzd�u� Terrazza Terrace. Jedyn� zalet�
Planety Niewdzi�czno�ci, w przeciwie�stwie do innych planet
zodiakalnych, by�a wadliwa budowa Tarczy, dzi�ki czemu
powstawa�y niesamowite efekty s�oneczne. Tury�ci przybywali
tu z najdalszych zak�tk�w, by obserwowa� supersoniczne
pawie, wynurzaj�ce si� i zanurzaj�ce w s�o�cu,
rozpo�cieraj�ce swe wspania�e pi�ropusze, zanim poch�onie je
ogie�.
Na tej w�a�nie uliczce odwr�ci�em si� i nagle zobaczy�em
m�czyzn�. Przygl�da� mi si� przez okulary, upodabniaj�ce go
do wielkiego australijskiego zimorodka, po czym podszed� do
mnie z wyci�gni�t� na powitanie r�k�. Rozpozna�em go po
rysunku linii papilarnych d�oni.
- Lurido Ponds! Po tylu latach!
Gdzie to go widzia�em po raz ostatni?
- Hazelgard Nef, reinkarnowany i tryskaj�cy zdrowiem...
Jak si� masz, Nef?
- Jestem w stanie upojenia, drogi ch�opcze. Mo�e rzucimy
na nozdrza pr��kowan� aframost�?
Po sygnale w lewej ko�ci �okciowej natychmiast wyczu�em,
�e Ponds to wa�na posta� w moim �yciu. Gdy usiedli�my sobie
w pobliskim afrobarze, usi�owa�em wybada� go za pomoc�
trywialnej konwersacji.
- Przypuszczam, �e s�ysza�e� o nowym kulcie szerz�cym si�
w systemie zodiakalnym? Wed�ug niego istoty ludzkie to trupy
lub te� powracaj�ce jak duchy p�ody, a to, co uwa�amy za nie
narodzone dzieci, to w istocie dominuj�ce i doros�e stadium
ludzkiego cyklu �ycia, natomiast to, co zwykle nazywali�my
�yciem, jest faktycznie �yciem po �yciu.
- Co to za kult?
- Zapomnia�em. Ich lider nazywa� si� panem Kr�low�
El�biet�.
- Nie w�tpi�. Jest w tym co� z nieuchronno�ci.
- Kult nazywa si� �onozarodek. Tak, �onozarodek. A c� ty
porabiasz w tej fazie �ycia po �yciu?
Nadal nie pami�ta�em, kiedy spotkali�my si� po raz
ostatni.
Gdy tak siedzieli�my, w�chaj�c aframost� i obserwuj�c
p�on�ce pawie, Ponds opowiedzia� mi o swej klinice, kt�r�
prowadzi� razem z koleg� o nazwisku Karmon. Od czasu
Eksperymentalnej Eksperiencji ludzie coraz szybciej
przechodzili przez kolejne fazy psychiczne. Czasem by�a to
zaledwie kwestia godzin, a nawet minut. Klinika Pondsa-
Karmona zajmowa�a si� w�a�nie tego typu dramatycznymi i
cz�sto przera�aj�cymi przypadkami. Nazwa kliniki wydawa�a mi
si� znajoma.
- Mo�liwe, �e i ja zjawi� si� u ciebie.
- Powiedzia�e�, �e jeste� w stanie upojenia.
- Pos�uchaj, Lurido, siedzimy tak tu sobie, nasze cz�onki
s� w stanie spoczynku, co i nas czeka. Rozmawiamy,
komunikujemy si� ze sob�, przez nasze zmys�y wszystko
przep�ywa jak cicha woda, nasze paznokcie rosn�. S�yszymy,
widzimy i czujemy. Czy� to nie upaja? Czy jest co� bardziej
harmonijnego ni� bycie sob�? Poza tym mam w domu urocz�
�on� o s�odkim oddechu i usposobieniu. Co nie przeszkadza,
�e doprowadzany jestem do szale�stwa.
Opowiedzia�em mu, jak znalaz�em si� na Planecie
Niewdzi�czno�ci, by otworzy� tu moje studio i uciec przed
nieprawdopodobnymi czynszami w miastach Ziemi. Ale moja
teoria malarstwa nie cieszy�a si� popularno�ci� i zosta�em
zmuszony do programowania dekoracji telecept�w. Obecnie -
nie by�o powodu, by ukrywa� to przed Pondsem - zajmowali�my
si� muzyczn� wersj� Wittgensteinowskiego "Traktatu
Logico/Filosofico".
- Jak zamierzacie go nazwa�?
- Zastanawiamy si�, czy nie nazwa� go "Wittgensteinowski
Traktat Logico/Filosofico". Jest w tym co� oryginalnego.
Albo po prostu "Steintrack".
- Mo�e "Startrek"?
- "Steintrack". Ty tego nie rozumiesz. Zawsze by�e�
intelektualist�.
- Uwielbiam telecepty, o ile s� z�o�one. Spodziewam si�,
�e tw�j b�dzie w�a�nie taki. Staj� si� wtedy bardziej
marzeniami na jawie, dzi�ki czemu mog� nas przenosi� na
ca�kiem odmienny poziom rzeczywisto�ci. Ca�a duchowa
historia naszego wieku to pionierskie telecepty.
Specjalizuj� si� w�a�nie w tej nowej dziedzinie zdrowia
psychicznego.
Przypomnia�em sobie, co powiedzia� mi przed laty,
jeszcze przed moim o�enkiem, o kolonizacji przestrzeni
kosmicznej, powoduj�cej takie rozszerzenie horyzont�w, �e
ludzko�� przy�pieszy znacznie er� ewolucji neokorowej. Takie
rozmowy zawsze mnie stresowa�y. A poza tym Ponds zawsze mia�
wi�cej dziewczyn ode mnie.
Niekt�re z moich my�li musia�y dotrze� do niego, bo
powiedzia�:
- Nic ci nie jest? Czy�by spadek koordynacji?
- Nie, drogi ch�opcze. Jedynie niewielki atak
ekliptycznej alergii.
Po�egnali�my si�. On ruszy� z powrotem do swej kliniki.
Patrz�c na niego po raz pierwszy zauwa�y�em co�
monstrualnego, tocz�cego si� za nim i z j�kiem ci�gn�cego za
sob� genitalia po odpornej na mole trawie.
Wr�ci�em do studia kichaj�c.
Co� pulsowa�o pod mym zygomatycznym �ukiem.
Gdy dotar�em do domu, wyczerpany przez bezsensowny
"Steintrack", �ona ju� tam by�a. Gra�a milimetrowa muzyka, a
ona tylko czeka�a, a� do niej podejd�. Obj�li�my si�
nami�tnie, dopasowuj�c poziom oddech�w i ��cz�c palce.
- Tereso, kochanie!
- Ally, najdro�szy!
R�ka w r�k� udali�my si� do salki owodniowej, p�ywali�my
w p�mroku, poch�aniaj�c �wiat�o tkanek, z rozkosz� wnikaj�c
wzajemnie w systemy trawienne, por�wnuj�c gazuj�cy,
bakteryjny jazz jelita g�rnego z ponur� melodi� ruchu
robaczkowego. W promieniach Y z rado�ci� ogl�da�em rzadki
okaz r�y jajnik�w, unosz�cej jedn� ze swych bli�niaczych
g��w jak p�k w fantastycznym labiryncie kr��eniowej
epithelii. Odczu�em rado�� tej chwili w ekstatycznym ruchu
hormon�w w ka�dym, najdrobniejszym za�omku macicy.
Och, boska rozkoszy nie zasklepionych odle�yn!
W chwil� p�niej ubrali�my si�. Gdy szed�em do pokoju
s�onecznego, natkn��em si� na syna, Chin Pinga,
rozp�aszczonego nad wideoksi��k�.
- Znowu leniuchujesz! Dlaczego nie potrenujesz troch�,
nie pograsz z innymi ch�opakami. R�b co�, nie obijaj si�
tak!
- Sam m�wi�e�, �e ze mnie gracz do kitu.
- Co wcale nie przeszkadza, by� gra�. Z czasem mo�e uda
ci si� doj�� do jako takiej wprawy.
- M�g�bym poprawi� swoje wyniki, gdyby� ci�gle nie
wytyka� mi, �e jestem taki kiepski.
- Kiedy naprawd� grasz do kitu. Troch� szczero�ci nigdy
nie zaszkodzi.
- Tatko, mo�e by� wreszcie sko�czy� z tym monopoziomowym
g�wnem. Prawda jest jedynie sol� na bankiecie, nigdy sam�
uczt�.
Zacz��em powoli podskakiwa�, w g�r�, w d�, w g�r�, w
d�...
- Nie znios� aforyzm�w u o�miolatka!
- Ci�kie masz ze mn� �ycie, prawda? Bardzo mnie to
cieszy, bo i moje dzi�ki tobie nie jest naj�atwiejsze. Czy
wiesz, dlaczego jaszczurki i gady potrafi� przebywa� w
bezruchu? Bo wtedy nast�puje u nich zjawisko wzrokowej
adaptacji i ich otoczenie staje si� jednolicie szare,
wy��czaj�c mo�liwo�� postrzegania czegokolwiek. Ty jeste�
zapewne ich zaprzeczeniem, bo nigdy nie pozostajesz w
bezruchu, a twoje otoczenie jest permanentnie kolorowe jak
wymioty.
- Ty ma�y permanentny rzygu!
- Dowcipni�!
- Tej umiej�tno�ci poszukaj w swoim g�upim, dzieci�cym
m�zgu!
Chwyci�em wideoksi�g�, by stwierdzi�, �e to "Nieznany
Morderca" Theolora Reika. Ogl�da� w�a�nie fragment o
krokodylach po�eraj�cych ludzi na Madagaskarze, gdzie nikt
nie wierzy w �mier� naturaln�, a kondolencyjn� formu�k� s�
s�owa "Niech b�dzie przekl�ty czarownik, kt�ry go zabi�!"
Wy��czy�em pr�d i rzuci�em w niego ksi��k�, trafiaj�c go
tu� pod okiem.
- Ukrad�e� j� z mej biblioteki, ty ma�a �winio! Dlaczego
czytasz takie bajki? Czy�by rzeczywisto�� ci� przerasta�a?
- Nie, nie przerasta mnie - krzykn��. - Jest jedynie
cholern� klatk�! Rzeczywisto�� winna by� prawnie zakazana!
P�acz�c i trzymaj�c si� za policzek pobieg� do matki.
Zatrzyma�em si�, by od�o�y� ksi��k�. Zauwa�y�em na niej
�lady krwi. Gdy j� odk�ada�em, co� trzasn�o mi w krzy�u.
Nie mog�em si� poruszy�, ani wyprostowa�, ani usi���, ani
ukl�kn��, ani krzykn��.
Teresa wesz�a do pokoju i �agodnym g�osem powiedzia�a do
mnie:
- Ally, prosz� ci�, wsta�, bo ty, ja i ma�y Chin Ping
idziemy na spotkanie z moim przyjacielem.
- Mmmmrr...
Poprzez ucisk kr�g�w uda�o mi si� w ko�cu z�agodzi� b�l i
wr�ci� do pionu. I w mgnieniu oka sta�em si� ponownie sob�.
- Musz� ci koniecznie opowiedzie� o tym, jak dobrze nam
dzi� szed� "Steintrack", Tereso. Zatrudnili now� dziewczyn�,
by jeszcze raz napisa�a wi�kszo�� tekst�w. Jest naprawd�
pierwsza klasa.
Wzi�a mnie pod rami� i ruszyli�my w stron� stacji metra.
- Pami�tam czasy, kiedy to ja komponowa�am chora�y... -
powiedzia�a.
- Pami�tam, pami�tam, Jezu Chryste! Czy rasa ludzka
potrafi jedynie pami�ta�! Czemu dla odmiany nie zapomnie� o
wszystkim? Czy�by neokorowa ewolucja nie zasz�a a� tak
daleko? A co z przysz�o�ci�? Czy�by ani troch� nie
podnieca�a twej intelektualnej ciekawo�ci?
Wybuchn�a �miechem i przypomnia�a sobie, �e zanim mnie
pozna�a, uwielbia�a charty. Chin Ping podbieg� do niej z
zaczerwienionym policzkiem i skry� si� w fa�dach jej sukni.
- Co ci si� sta�o w policzek? - zapyta�em.
Nie chcia� odpowiedzie�. A potem si� dziwi�, czemu
ojcowie nie maj� cierpliwo�ci do swych dzieci.
Wsiedli�my do pierwszego wagoniku. Teresa nacisn�a
odpowiednie guziki i ruszyli�my do serca metropolii. Gdzie�
z oddali dochodzi�y jakie� g�osy.
- Zamartwiam si� "Steintrackiem", kochanie - zwierzy�em
si� jej, wal�c jednocze�nie Chin Pinga przez �eb.
- Mo�e problem w tym, �e nie jest zbyt z�o�ony. Jak
zapewne wiesz, uwielbiam telecepty, gdy s� z�o�one. Staj�
si� wtedy snami na jawie, b�d�cymi w stanie przenie�� ci� w
ca�kiem odmienny poziom rzeczywisto�ci. Bo tak naprawd�
duchow� histori� naszego wieku zapocz�tkowa�y pionierskie
obrazki kompatybilne z poszerzaj�cymi si� stale horyzontami
neokorowej rewolucji.
- Temu w�a�nie s�u�� kursy przemy�le� - powiedzia�a
niejasno. - Za bardzo si� tym przejmujesz, Ally. Mo�e
powinni�my przenie�� si� na Planet� Samopob�a�ania.
S�ysza�am, �e tam jest weso�o.
- Niepokoi mnie jego przysz�o��.
Zatrzymali�my si� na stacji przesiadkowej. Gdy
wysiadali�my, zab�ysn�� w pobli�u �wietlny sygna� i
otworzy�y si� drzwi. Ju� napis na nich zapowiada�
apodyktyczn� dyskrecj�:
Klinika Pondsa-Karmona
Psychozy Akceleracyjne
- Mamy zam�wion� wizyt� - zwr�ci�a si� Teresa do uroczo
delikatnej recepcjonistki, kt�ra powita�a nas w foyer.
Zdj�a nasze maski i przody.
Niebawem znale�li�my si� przed niewysokim m�czyzn� w
sztywnym, srebrnym garniturze, kt�ry przedstawi� si� jako
Aldo Karmon. Jak nam wyja�ni�, jego ekscentryczno�� polega
na tym, �e jest fringillidaephilem; kiedy m�wi�, kardyna�y
fruwa�y po ca�ym pokoju, a w �lad za nimi trznadle i
dzwo�ce. Gdy je podziwiali�my, do pokoju wszed� Lurido
Ponds. Wchodz�c, skin�� mi przyja�nie g�ow�.
- Mam nadziej�, �e nie masz mi za z�e, �e �azi�em za tob�
dzisiaj - powiedzia�.
Za nim czo�ga�o si� dziwne stworzenie. Trudno by�o
uwierzy�, �e jest istot� ludzk�, tak dziwnie j�cza�o,
posuwaj�c si� po dywania. Jego oczy by�y jak dwie spluwaczki
pe�ne flegmy. Teresa cofn�a si� przera�ona, za to Chin Ping
patrzy� na nie z zachwytem w oczach. Podszed� na czworakach,
jakby to co� by�o szczeniakiem.
- Tak jest. Wyleczymy Geoffreya w kr�tkim czasie -
powiedzia� Ponds. - Lubi, gdy wita si� go przyja�nie. Nie
mo�na wyleczy� choroby bez odrobiny mi�o�ci. Odnosi si� to
r�wnie� do schizofrenii fazowej.
W�ciek�y podbieg�em do syna. Nachyli�em si�, by chwyci�
go za ko�nierz i odci�gn�� od tego obrzydlistwa. Nagle znowu
co� zatrzeszcza�o mi w krzy�u. Sta�em tak nieruchomo, nie
mog�c ani wsta� ani ukucn��. Dzwoniec usiad� mi na lewym
uchu.
Wydawa�o mi si�, �e trac� wzrok i �e zaraz spadn� na tego
potwora. Widzia�em jego pe�ne przera�enia ruchy. Dojrza�em
te�, �e dzwoniec nie jest wcale dzwo�cem tylko dzi�cio�em,
kt�ry z mojego ucha wyci�ga wielkie, t�uste robaki i po�era
je. Szpony wbi�a mi w rami�, wyrywaj�c przy tym kawa�ki
puszku i futra. Nieco ni�ej na ga��zi drzewa usiad� tkacz i
z kawa�k�w futra oraz puchu tka� ochronny koc. Upad�em na
niego, ale nie wytrzyma� mego ci�aru i run��em na ziemi�,
l�duj�c bole�nie na kamienistej pla�y.
Jedynie odg�osy miauczenia pozwoli�y mi zachowa�
przytomno�� umys�u. Gdy tak le�a�em rozp�aszczony,
zobaczy�em ma�� foczk�, tocz�c� si� w moim kierunku, tak�
t�u�ciutk�, z zap�akanymi oczkami. Chcia�em j� uderzy�, ale
powstrzyma�o mnie gniewne warkni�cie. Z wody wynurzy�a si�
zagniewana matka. Na jej w�sach zauwa�y�em krople s�onej
wody, a po oczach pozna�em, �e to Teresa. Chcia�em krzykn��
do niej, ale dzieli�y nas fale.
By�y to fale nieznanego morza. Nie by�y ani z wody, ani z
cia�a. By�y galaretowate jak meduzy, jak nie wykszta�cone
cia�o. Ka�da z nadp�ywaj�cych fal usi�owa�a mnie porwa� i
ka�da przybiera�a coraz to inn� posta�, a to mchu, a to
zdeformowanych palc�w, czy te� innych organ�w naszej
ekstrawaganckiej anatomii. Przez ca�y ten czas nic nie
narusza�o niepisanych praw biochemii.
Walcz�c z falami upad�em na co� bia�ego i martwego. Fale
i tu mnie dosi�g�y. Mia�em wra�enie, jakbym doznawa�
licznych oparze�. Moja ko�� �okciowa zacz�a odbiera�
sygna�y z Cygnusa 61. Gdy tak walczy�em z tymi falopodobnymi
stworami, moje w�asne cia�o i krew wirowa�y w metamorfozie.
To w niej ton��em, nie w falach. Moja osobowo�� ton�a w
b��kitnych odm�tach nie�adu, przyt�oczona acrocyjanoz� i
ekstremaln� udr�k�.
A mimo wszystko w intensywno�ci tych gor�czkowych zmian
tkwi� impet narodzin, kt�ry ponownie zbiera� w jedn� ca�o��
to, co zosta�o rozerwane. Oddzielne elementy mego cia�a
znowu zespoli�y si� i mog�y dzia�a� na nowo - fale, kt�re
mnie zabra�y, pozostawi�y mnie wymiotuj�cego, lecz
odnowionego.
- R�wno dwie minuty pi��dziesi�t sekund - powiedzia�
Karmon chowaj�c stoper i notuj�c weso�o wynik.
- Jest to praktycznie rekord w psychozach
akceleracyjnych. Gratulacje, Hazelgard. Jak si� czujesz?
Znikn�o nieznane morze; wy��czy� si� Cygnus.
- Z moim krzy�em wszystko jest w porz�dku, Geoffrey te�
wygl�da lepiej - powiedzia�em.
Moje za�amanie pozwoli�o temu potworowi szybciej pokona�
kryzys. Ponownie wygl�da� jak cz�owiek. Wsta�em z pod�ogi i
obj��em Teres� i Chin Pinga, ca�uj�c jego posiniaczon�
twarz.
U�miechn�� si� do mnie swym pi�knym i szczerym u�miechem.
- Czy mo�emy trzyma� w domu krokodyla, tato?
Uj��em w d�o� podbr�dek syna.
- �ycie po �yciu jest dla ciebie twarde. Min�o zaledwie
osiem lat od twojej �mierci. Ale powoli nauczymy ci�, jak
przypomina� sobie nie ko�cz�ce si� miesi�ce rzeczywistej
egzystencji, jak prze�ywa� do�wiacczenia �ycia w matczynym
�onie. Nie rozpaczaj, ka�dy kolejny rok przynosi nam coraz
wi�ksze zrozumienie naszych tajemnic.
- Tak przekonuj�co m�wi�e� o �onozarodku - powiedzia�
weso�o Lurido Ponds - �e prawie mnie przekona�e�, panie
Kr�lowo El�bieto. Ciekawi mnie szalenie, kt�ra ze stron
twego �ycia ustabilizuje si� w ostateczno�ci.
- Cholernie trudno z tob� �y�, kochanie - doda�a z
u�miechem Teresa - ale niczego nie zmieni�abym w swoim
�yciu. Im wi�cej stworzymy r�nych wariant�w, tym lepiej.
Gdybym tylko bardziej potrafi�a ci pom�c w twojej
nie�onozarodkowej inkarnacji...
- Wszystko jest w jak najlepszym porz�dku - powiedzia�em
- i jestem g�odny, a ty, Chin Ping? Zjedz co�, a potem
poznasz moich uczni�w.
Chin Ping zacz�� podskakiwa� w g�r� i w d�.
Podszed�em po�egna� si� z Karmonem i Pondsem. Nast�pnie
za�o�y�em mask� na nos.
- Do widzenia, Hazelgard. Do jutra, jak zwykle -
powiedzia� Ponds.
Gdy wychodzi�em z Chin Pingiem u Teresy rozpoczyna�o si�
kolejne psychiczne za�amanie. Za godzin� jej odnowiona
osobowo�� zacznie pisa� dla nas nowe piosenki do
"Steintracka".
Na zewn�trz, ponad naszymi g�owami, wysoko nad miastem
okrzemki i pawie zjawiskowo u�o�y�y si� do snu w samym
s�o�cu. Kichn��em. Co� zat�tni�o w mym zygomatycznym �uku.
Prze�o�y�a Jolanta Tippe