855
Szczegóły |
Tytuł |
855 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
855 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 855 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
855 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
helena keller
historia mojego �ycia
Aleksandrowi Grahamowi Bellowi, kt�ry naucza� g�uchych m�wi� i s�ucha� ludzkiej mowy od Atlantyku do G�r Skalistych, dedykuj� histori� mojego �ycia. Wst�p Helena Keller uko�czy�a cum laude college Radcliffe w 1904 roku, a niniejsza ksi��ka zosta�a napisana i wydana w drugim roku jej studi�w. Pomocy i zach�ty w tej pracy udzielili Helenie jej nauczyciel angielskiego, Charles Townsend Copeland, oraz krytyk literacki, John Albert Macy. Ksi��ka zawiera jej wspomnienia z pierwszych lat �ycia, wyb�r list�w, a tak�e dzieje jej rozwoju i kszta�cenia, oparte g��wnie na zapiskach Anny Sullivan, ukochanej nauczycielki, przewodniczki i towarzyszki, dzi�ki kt�rej Helena opu�ci�a wielki �wiat milczenia i samotno�ci. Przez ostatnie pi��dziesi�t lat Helena Keller prowadzi�a czynne, po�yteczne �ycie. Zrozumia�e jest, �e pracowa�a w�r�d upo�ledzonych, kt�rzy tak jak ona pozbawieni byli wzroku i s�uchu. W tym celu wyg�asza�a odczyty, pisywa�a artyku�y i ksi��ki: "�rodkiem strumienia", "P�niejsze �ycie" (1929�), "Dziennik Heleny Keller" (1938�) i inne. Jednocze�nie bra�a czynny udzia� w pracach wielu organizacji, takich jak Ameryka�ska Fundacja dla Niewidomych, maj�cych na celu opiek� i kszta�cenie tak upo�ledzonych. W zwi�zku z tym musia�a wiele podr�owa�. By�a w Europie, na Bliskim i Dalekim Wschodzie, w Ameryce �rodkowej i Po�udniowej, w Kanadzie, odwiedzi�a wszystkie stany Ameryki P�nocnej. Misja jej musia�a by� owocna, bo czerpi�c z w�asnego do�wiadczenia, sama dawa�a nadto niezmiernie zach�caj�cy przyk�ad. Gdy w roku 1887 przyby�a do niej Anna Sullivan, Helena by�a dzieckiem niespe�na siedmioletnim, mimo wielkiej mi�o�ci rodzic�w bardzo niezaradnym. Od tego w�a�nie poziomu zaczynaj�c - w kr�tkim czasie osi�gn�a wysoki stopie� rozwoju swej bogatej indywidualno�ci i z wiar� w siebie stan�a przed otwartymi drzwiami bada�, nauki oraz kontakt�w z lud�mi. Gdy si� o tym czyta, nasuwa si� por�wnanie z filmem przedstawiaj�cym w zwolnionym tempie rozw�j ro�liny. Geniusz nauczycielki by� nie mniej godny uwagi ni� geniusz wychowanki. Anna Sullivan przyjecha�a do dziewczynki z Bostonu, z Instytutu Perkinsa. Instytut ten sta� si� g�o�ny dzi�ki pionierskim eksperymentom Samuela Gridleya Howe'a z Laur� Bridgman. Anna, pochodz�ca z biednej imigranckiej rodziny irlandzkiej, jako dziesi�cioletnia dziewczynka znalaz�a schronienie w os�awionym przytu�ku w Tewksbury, w Massachusetts. Nacierpia�a si� bardzo w dzieci�stwie, tak by�a zaniedbywana i okrutnie traktowana. Fakt, �e to prze�y�a, �wiadczy o jej sile fizycznej i o nieugi�tej woli. Charakter mia�a �elazny. Choroba oczu przyprawi�a j� o po�owiczn� �lepot�, z kt�rej nigdy si� ca�kowicie nie wyleczy�a. W swojej pracy pedagogicznej wykorzysta�a zar�wno osobiste do�wiadczenie, jak i metody stosowane w owym czasie w Instytucie Perkinsa. Jednak�e przystosowa�a je do osobowo�ci wychowanki. Pierwsza lekcja by�a nauk� pos�usze�stwa. Nale�a�o od razu opanowa� szkodliwe impulsy u krn�brnej, rozpuszczonej dziewczynki. Nazywano j� w rodzinie "upartym osio�kiem". Dopiero wtedy mo�na by�o przyst�pi� do nauki r�cznego alfabetu, wyczuwanego d�oni�, i kojarzenia nazw z przedmiotami, kt�re rozpoznawa�a za pomoc� dotyku, gestykulacji i pantomimy. Jednocze�nie uczy�a si� wyra�a� litery palcami, a wkr�tce potem pisa�. M�wi� nauczy�a si� dopiero po trzech latach i to bardzo s�abo. Pewnego pami�tnego dnia, ju� w miesi�c po przybyciu panny Sullivan, za�wita�o Helenie, �e "ka�da rzecz ma swoj� nazw�". Od tej chwili opanowa�a j� nami�tno�� do nazw. Ale nauczycielka uczy�a j� wi�cej s��w, ni� uczennica zna�a rzeczy, tak �e na Helenk� przysz�o ol�nienie nie mniej donios�e ni� rewelacja z nazwami. Poj�a, �e ka�dej nazwie odpowiada rzecz, chocia� nie ka�da z tych rzeczy mog�a by� jej znana. Jej zach�anny umys� zadawa� dwa pytania: jak si� to nazywa? Co oznacza to s�owo? Kto� powiedzia�, �e zadanie, jakie sobie postawi�y nauczycielka i uczennica, wymaga�o od obydw�ch "si�y tragarza, powolnej cierpliwo�ci g�rnika, determinacji prohibicjonisty i subtelno�ci poety". Helena nie urodzi�a si� jednak g�uchociemna. Straci�a wzrok i s�uch w dziewi�tnastym miesi�cu �ycia, ale niemo�liwo�ci� jest orzec, co pozosta�o w jej pami�ci z niemowl�cych prze�y�. Jednak�e nie ulega w�tpliwo�ci, �e po przebytej chorobie bod�ce wzrokowe ju� nie dzia�a�y, �e sta�a si� niewra�liwa na �wiat�o i barwy. Kwestia d�wi�ku nie przedstawia si� tak jednoznacznie. Nie mog�a otrzymywa� bod�c�w s�uchowych uszami, a wi�c nie mog�a rozr�nia� ton�w. Natomiast fale d�wi�kowe dzia�a�y i dzia�aj� na jej cia�o i wzbudzaj� wra�enia wibracyjne i rytmiczne. Pewnego razu w przyst�pie przygn�bienia, co jej si� rzadko zdarza�o, poskar�y�a si�, �e poza domem nie mo�e swobodnie si� porusza�. Musi siedzie� i czeka�, a� j� kto� poprowadzi. U os�b normalnych adaptacja fizyczna i spo�eczna zale�y g��wnie od "receptor�w odleg�o�ciowych": wzroku i s�uchu. Ona musi si� obchodzi� bez takich wzrokowych i s�uchowych "sygna��w ruchu". Jej jedyne anteny poza zasi�giem r�k, to powonienie i wibracja, te �rodki s� niezbyt dok�adne, a zasi�g ich stosunkowo niewielki. Nie trzeba zaznacza�, �e jest to powa�ne upo�ledzenie. Lecz �eby nie wpada� w przesad�, warto si� zastanowi�, jak nik�� rol� graj� wra�enia w normalnym �yciu. W praktyce mamy do czynienia nie z czuciowymi sygna�ami, ale z rzeczami, kt�re one sygnalizuj�. Rzeczy mog� by� te same, niezale�nie od tego, jakie dane nam je sygnalizuj�: wzrokowe i s�uchowe, czy, jak w wypadku Heleny Keller, ruch, dotyk, wibracje i powonienie. Jak wyrazi� si� William James w li�cie do Heleny: "Wspania�y �wiat jest t�em w ka�dym z nas, jest �wiatem naszej wiedzy..." Podobnie i wra�enia stanowi� tylko u�amkow� cz�� �wiadomo�ci estetycznej. Je�eli nie psychologowie, to poeci czego� nas w tym wzgl�dzie nauczyli. Kto� powiedzia� o bohaterze poematu Wordswortha "Peter Bell", �e "pierwiosnek nad wod� by� dla niego tylko ��tym pierwiosnkiem i niczym wi�cej" i �e "�agodny b��kit nieba nie rozp�ywa si� w jego sercu". Helena Keller nie ma w sobie nic z Bella. Jej bogata uczuciowo�� i �yczliwy stosunek do otoczenia sprawiaj�, �e i z pierwiosnkiem, i z b��kitem niebios jest ona bardzo z�yta, �e j� wzruszaj�. Utar�o si� my�le� o niej pod k�tem jej brak�w. Ale wyeliminujmy z jej prze�y� to, co widzi oko i s�yszy ucho, c� zostanie? Pozostan� natura, historia i spo�ecze�stwo. Wszelkiego rodzaju zjawiska, kt�re znamy z nazw, opis�w w�a�ciwych im czynno�ci i wzrusze�, jakie wywo�uj�. Przedmioty fizyczne uto�samiamy za pomoc� odpowiednich wra�e� - wod� dzi�ki ch�odnej p�ynno�ci, kwiat dzi�ki woni. Wachlarz jej dotykowych, krtaniowych, wibracyjnych, ruchowych i w�chowych odczuwa� jest niesko�czenie bogaty. Potrafi czyta� palcami nastroje ludzi na twarzach, tak jak widz�cy czytaj� je oczami. I jedno, i drugie wydaje si� cudem. Wa�ne jest to, �e trac�c wzrok i s�uch nie utraci�a zarazem inteligencji. Umie my�le�, por�wnywa�, pami�ta�, przewidywa�, kojarzy�, wyobra�a� sobie, spekulowa� i czu�. �wiat jej obejmuje te same wymiary, co �wiaty innych ludzi, i daje jej wst�p do tego samego �wiata prze�y� i do pe�nego uczestnictwa w otaczaj�cym �yciu. Obdarzona przez natur� szczeg�ln� aktywno�ci�, zapa�em i swawolnym, �ywio�owym temperamentem oraz ogromn� ch�ci� wypowiadania si� i porozumiewania, wysz�a �yciu naprzeciw, aby je pozna� i zg��bi�. Prawda, �e Helena Keller jest upo�ledzona, ale kt� z nas nie jest tak czy inaczej upo�ledzony? Ale to, co j� wyr�nia, to nie upo�ledzenie, lecz fakt, jak dalece zdo�a�a je przezwyci�y�, a nawet odnie�� ze� korzy�ci. Ta kobieta nie budzi bynajmniej lito�ci, lecz sympati� i zrozumienie. Kto j� zna, czy osobi�cie, czy te� z lektury jej wspomnie�, ten musi j� podziwia� i uwielbia�. Mog�a zachodzi� obawa, �e og�lne zainteresowanie odbije si� ujemnie na charakterze Helenki. Na szcz�cie Anna Sullivan nie pozwoli�a jej wyrosn�� na rozpieszczone dziecko, a w p�niejszym okresie sama potrafi�a si� broni� dzi�ki wielkiej inteligencji i poczuciu rzeczywisto�ci. Nie mia�a �atwego �ycia i nigdy nie uchyla�a si� przed trudno�ciami. Prze�y�a wiele ci�kich chwil. A jest wyj�tkowo wra�liwa na cierpienia ludzkie w og�le - zw�aszcza w tych trudnych czasach. Wynik najlepiej stre�ci� jej w�asnymi s�owami: "Z biegiem lat m�j bezmy�lny optymizm przeobra�a� si� w t� g��bsz� wiar�, kt�ra bierze pod rozwag� brzydkie strony �ycia, jednak�e wierzy, �e obr�c� si� na lepsze, i pracuje dla tej lepszej przysz�o�ci nawet w obliczu kl�ski". Rzadko mia�em mo�no�� spotyka� Helen� Keller, ale doskonale pami�tam ka�de takie spotkanie. Na ostatnim roku w Radcliffe, a moim drugim jako wyk�adowcy na Harwardzie studiowa�a u mnie histori� filozofii w zarysie. Najg��biej wry� mi si� w pami�� wyraz jej twarzy - u�miech lub wymowne spojrzenie, kiedy Anna Sullivan u�atwia�a jej zrozumienie jakiego� mojego powiedzenia i �arciku. Reakcja by�a op�niona, ale tym bardziej uderzaj�ca, �e samoistna w odr�nieniu od reakcji reszty s�uchaczy. Ostatnio widzia�em si� z ni� w listopadzie w Cambridge w domu jej przyjaci� - Matyldy i Roberta Pfeiffer�w. Gaw�dzili�my weso�o, przyjacielsko prawie dwie godziny - od serca, jak si� to m�wi. I zn�w, jak dawniej, uderzy�a mnie jej �ywa, niezwyk�a wra�liwo��. Gdy si� z ni� przestaje, wie si�, �e s�owa przenikaj� do "wewn�trznego ucha" i w g��b jej umys�u, co rzadko da si� powiedzie� o rozmowach mi�dzy zwyk�ymi lud�mi. `rp Ralf Barton Perry `rp Cz�� pierwsza.� Historia mojego �ycia Rozdzia� pierwszy Nie bez pewnej obawy zabieram si� do pisania historii mego �ycia. Waham si� uchyli� zas�ony otulaj�cej moje dzieci�stwo na podobie�stwo z�ocistej mg�y. Jest w tym wahaniu co� z przes�du. Trudne to zadanie napisa� autobiografi�. Gdy pr�buj� odtworzy� jako� moje najwcze�niejsze wra�enia, stwierdzam, �e w perspektywie minionych lat, wi���cych przesz�o�� z tera�niejszo�ci�, fakty i fantazja zlewaj� si� ze sob�. Kobieta odmalowuje prze�ycia dziecinne tak, jak je sobie wyobra�a. Z pierwszych lat �ycia pozosta�o mi niewiele silnych wra�e�. "Reszta tonie w mrokach wi�zienia". Zreszt� rado�ci i smutki z okresu mego dzieci�stwa w wi�kszo�ci wypadk�w przyblad�y i przygas�y, a wiele wydarze� wielkiej wagi z pierwszych lat nauki uleg�o zapomnieniu na skutek p�niejszych podniecaj�cych i donios�ych do�wiadcze�. �eby wi�c unikn�� nudnej rozwlek�o�ci, postaram si� ograniczy� do epizod�w, kt�re wydaj� mi si� szczeg�lnie wa�ne i interesuj�ce. Potraktuj� je szkicowo. Urodzi�am si� 27 czerwca 1880 roku w Tuscumbii, ma�ej mie�cinie w p�nocnej Alabamie. Rodzina mego ojca wywodzi si� od Caspara Kellera, Szwajcara, kt�ry osiedli� si� w Marylandzie. Przed chorob�, kt�ra pozbawi�a mnie wzroku i s�uchu, mieszka�am w domku sk�adaj�cym si� z dwu izb, du�ej - kwadratowej - i ma�ej, gdzie sypia�a s�u��ca. Na Po�udniu jest zwyczaj budowania w pobli�u g��wnego budynku domku w charakterze zapasowego pomieszczenia. Taki domek wystawi� m�j ojciec po wojnie domowej i gdy si� o�eni�, wprowadzi� si� do� z matk�. Winoro�l, pn�ce r�e i kapryfolium pokrywa�y go ca�kowicie, tak �e od strony ogrodu wygl�da� jak altana. Ganeczek nik� w oplotach ��tych r� i po�udniowego kolcowoju. By�o to ulubione schronienie kolibr�w i pszcz�. Dom Keller�w, gdzie mieszka�a ca�a rodzina, dzieli�a od naszego r�anego zacisza niewielka odleg�o��. Nazywa� si� "Zielony Bluszcz", gdy� pi�kny angielski bluszcz obrasta� �ciany, otaczaj�ce go drzewa i p�oty. Staro�wiecki ogr�d by� rajem mego dzieci�stwa. Jeszcze przed przybyciem mojej nauczycielki w�drowa�am na wyczucie wzd�u� sztywnego bukszpanowego �ywop�otu i, kierowana powonieniem, znajdowa�am pierwsze fio�ki i konwalie. Po wybuchach z�o�ci tam znajdowa�am ukojenie kryj�c rozpalon� twarz w ch�odnych li�ciach i trawie. C� to by�a za rado�� zab��ka� si� w�r�d kwiat�w i w�drowa� to tu, to tam, aby w ko�cu natkn�� si� niespodziewanie na pi�kny bluszcz, kt�ry poznawa�am po li�ciach i kwiatach. Orientowa�am si�, �e to zrujnowana altana w dalszej cz�ci ogrodu. Tutaj r�wnie� pleni�y si� le�ny pow�j zwisaj�cy z ja�min�w i jakie� niezwyk�e pachn�ce kwiaty, zwane motylimi liliami, poniewa� ich delikatne p�atki przypominaj� motyle skrzyd�a. Ale najcudniejsze ze wszystkiego by�y r�e. Nigdy w oran�eriach na P�nocy nie zdarzy�o mi si� spotka� r� tak przemawiaj�cych do serca, jak pn�ce r�e mego rodzinnego gniazda na Po�udniu. Zwiesza�y si� d�ugimi festonami z ganku, nape�niaj�c powietrze woni� nie ska�on� ziemskimi zapachami. O wczesnym ranku, sk�pane w rosie, bywa�y takie mi�ciutkie, takie czyste w dotkni�ciu, �e nasuwa�o mi si� por�wnanie do z�otog�owiu z rajskiego ogrodu. Pocz�tki mego �ycia by�y nieskomplikowane i takie jak innych dzieci. Przyby�am, zobaczy�am, zwyci�y�am, jak to zawsze bywa, gdy rodzi si� pierwsze dziecko. Jak zwykle toczy�y si� d�ugie narady nad imieniem dla mnie. Wszyscy k�adli nacisk na to, �e imi� pierwszego dziecka w rodzinie powinno by� starannie obmy�lone. Ojciec zaproponowa� Mildred Campbell, dla uczczenia przodka, kt�rego niezwykle powa�a�, i nie chcia� s�ucha� �adnych dalszych wywod�w. Matka po�o�y�a koniec dyskusji. Wyrazi�a �yczenie, �eby nazwa� mnie tak, jak si� nazywa�a jej matka jako panna, to jest Helena Everett. Ale pod wra�eniem wyprawy ze mn� do ko�cio�a ojciec zapomnia� po drodze o propozycji matki, co by�o rzecz� naturaln�, gdy� odm�wi� udzia�u w naradzie. Gdy pastor zapyta�, jak ma mnie ochrzci�, przypomnia� sobie, �e postanowiono nazwa� mnie tak, jak si� nazywa�a babka ze strony matki, i poda� jej imi� i nazwisko po m�u, to znaczy Helena Adams. Opowiadano mi, �e jako niemowl� dawa�am liczne dowody �ywego samodzielnego usposobienia. Cokolwiek kto robi�, upiera�am si� go na�ladowa�. Maj�c sze�� miesi�cy potrafi�am ju� wyszczebiota�: "Halo!", a raz zwr�ci�am na siebie og�ln� uwag�, gdy bardzo wyra�nie powiedzia�am "herbata" (tea). Nawet po chorobie pami�ta�am jeszcze jedno s�owo, przyswojone w tych wczesnych miesi�cach. By�o to "woda" (water). Gdy ju� utraci�am mow�, pr�bowa�am chwyta� ten d�wi�k i zaniecha�am tego "wah-wah" dopiero w�wczas, gdy nauczy�am si� je palcowa�. M�wi� mi, �e zacz�am chodzi� w dniu, gdy sko�czy�am rok. Matka wyj�a mnie w�a�nie z k�pieli i trzyma�a na kolanach, gdy nagle, zaintrygowana cieniami li�ci migaj�cymi tanecznie w blasku s�o�ca na g�adkiej pod�odze, zsun�am si� jej z kolan i ruszy�am ku nim prawie biegiem. Trac�c rozp�d upad�am i rozp�aka�am si�. Szcz�liwe dni nie trwa�y d�ugo. Przemin�a kr�tka wiosna, melodyjna pie�ni� gili i ptak�w przedrze�niaczy, jedno lato bogate w owoce i r�e, jedna z�oci�cie purpurowa jesie�, pozostawiaj�c swe dary u st�p �ywio�owego, swawolnego dziecka. W pos�pnym miesi�cu lutym przysz�a choroba, kt�ra zamkn�a mi oczy i uszy i pogr��y�a w mroku nie�wiadomo�ci niby nowo narodzone dzieci�. By�o to ostre przekrwienie �o��dka i m�zgu. Doktor nie rokowa� mi �ycia. Ale sta�o si� inaczej. Pewnego dnia o �wicie gor�czka ust�pi�a tak nagle i zagadkowo, jak przysz�a. Wielka rado�� zapanowa�a w rodzinie, bo nikt, nie wy��czaj�c lekarza, nie przypuszcza�, �e straci�am na zawsze wzrok i s�uch. Wydaje mi si�, �e pozosta�o mi w pami�ci niejasne wspomnienie tej choroby. Pami�tam zw�aszcza, z jak� czu�o�ci� matka stara�a si� koi� moje cierpienia i rozdra�nienie. Przypominam sobie r�wnie�, jak ockn�am si� z gor�czkowego p�snu i obr�ci�am ku �cianie rozpalone suche oczy, z dala od ulubionego �wiat�a, kt�re z dnia na dzie� m�tnia�o i gas�o. Doznawa�am udr�ki i oszo�omienia. Z wyj�tkiem tych ulotnych wspomnie�, je�eli to s� w og�le wspomnienia, wszystko wydaje mi si� ogromnie nierealne niby senna mara. Powoli, stopniowo przyzwyczai�am si� do otaczaj�cej ciszy i ciemno�ci i zapomnia�am, �e kiedy� by�o inaczej, dop�ki nie zjawi�a si� ona - moja nauczycielka - i nie uwolni�a mnie z tych wi�z�w. Ale w ci�gu pierwszych dziewi�tnastu miesi�cy �ycia pochwyci�am przeb�yski rozleg�ych zielonych p�l, �wietlistego nieba, drzew i kwiat�w, i ciemno��, kt�ra potem nast�pi�a, nie zdo�a�a tego wszystkiego ca�kowicie zatrze�. Gdy�my raz widzieli, "dzie� nale�y do nas i to wszystko, co przyni�s�". Rozdzia� II Nie pami�tam, co si� dzia�o przez pierwsze miesi�ce po moim wyzdrowieniu. Wiem tylko, �e siadywa�am na kolanach matki lub czepia�am si� jej sukni, gdy si� krz�ta�a po domu. Moje r�ce obmacywa�y wszystkie przedmioty i wyczuwa�y ka�dy ruch. Tym sposobem nauczy�am si� wielu rzeczy. Niebawem zapragn�am porozumiewa� si� z innymi osobami. Zacz�am od prostych gest�w. Potrz��ni�cie g�ow� oznacza�o - "nie", skinienie - "tak", poci�gni�cie r�k� - "chod�", odepchni�cie - "id�!". Gdy chcia�am chleba, pokazywa�am, �e kraj� kromki i smaruj�. Kiedy mia�am ochot� na lody, udawa�am, �e kr�c� maszynk� i dygota�am niby z zimna. Matka potrafi�a dawa� mi do zrozumienia wiele rzeczy. Zawsze wiedzia�am, kiedy chcia�a, �ebym jej co� przynios�a, i bieg�am na g�r� lub gdzie indziej, zgodnie z jej wskaz�wkami. Faktycznie wszystkie dobre, radosne momenty, jakie prze�y�am w ci�gu tej d�ugiej nocy, zawdzi�czam jej mi�o�ci i m�dro�ci. Z tego, co dzia�o si� naoko�o mnie, rozumia�am bardzo du�o. Jako pi�cioletnie dziecko nauczy�am si� sk�ada� i chowa� czyste rzeczy przyniesione z pralni i odr�nia�am w�asne od cudzych. Wed�ug tego, co k�ad�y na siebie matka i ciotka, orientowa�am si�, �e zamierzaj� wyj��, i zawsze prosi�am, �eby mnie zabra�y. Gdy zjawiali si� go�cie, zwykle posy�ano po mnie. Gdy odchodzili, macha�am im r�k� na po�egnanie. Musia�o mi pozosta� m�tne wspomnienie tego gestu. Raz odwiedzili matk� jacy� panowie. Poczu�am zatrza�ni�cie drzwi frontowych i inne odg�osy �wiadcz�ce o ich przybyciu. Tkni�ta nag�� my�l�, pobieg�am na g�r� i nie zatrzymywana przez nikogo zacz�am stroi� si� po swojemu do go�ci. Stoj�c, za przyk�adem innych, przed lustrem nama�ci�am sobie g�ow� olejkiem i upudrowa�am grubo twarz. Nast�pnie upi�am na g�owie woalk� w ten spos�b, �e zakry�a mi twarz i opada�a na ramiona. Za�o�y�am ogromn� tiurniur�, kt�ra dynda�a z ty�u, dotykaj�c prawie listwy sukienki. Tak wystrojona zesz�am na d� bawi� go�ci. Nie pami�tam, kiedy sobie u�wiadomi�am po raz pierwszy, �e nie jestem taka jak inni. Ale sta�o si� to jeszcze przed przybyciem mojej nauczycielki. Zauwa�y�am, �e ani matka, ani moi przyjaciele nie pos�ugiwali si� gestami tak jak ja, gdy sobie czego �yczyli, lecz m�wili ustami. Czasami, stoj�c mi�dzy dwiema rozmawiaj�cymi osobami, dotyka�am ich warg. Nie mog�am nic zrozumie� i to mnie dr�czy�o. Porusza�am ustami i gestykulowa�am zapami�tale - bez skutku. Czasami doprowadza�o mnie to do takiej pasji, �e wierzga�am i krzycza�am do utraty si�. Musia�am zdawa� sobie spraw� ze swoich wybryk�w, bo wiedzia�am, �e gdy kopn�am Ell�, moj� piastunk�, to j� to bola�o, a kiedy och�on�am, do�wiadcza�am czego� w rodzaju �alu. Ale, o ile pami�tam, nie zdarzy�o si� ani razu, aby to uczucie powstrzyma�o mnie od takiego samego wyczynu, gdy mi si� nie uda�a jaka� zachcianka. W tym czasie moimi sta�ymi towarzyszkami by�y: ma�a Murzynka, Marta Washington, c�rka naszej kucharki, i Bella, stara wy�lica, w swoim czasie s�awna z wyczyn�w my�liwskich. Marta zna�a moje gesty i rzadko si� zdarza�o, �eby nie zrozumia�a rozkazu. Przyjemnie mi by�o tyranizowa� j�. Na og� podporz�dkowywa�a si� mojej w�adczej woli w obawie, �e j� uderz�. By�am silna, ruchliwa, oboj�tna na konsekwencje. Wiedzia�am, czego chcia�am, i zawsze stawia�am na swoim, nawet gdy musia�am o to walczy�. Sp�dza�y�my moc czasu w kuchni, zagniataj�c bu�eczki, pomagaj�c przy lodach, miel�c kaw�, k��c�c si� nad misk� z ciastem i karmi�c stada kur i indyk�w na kuchennych schodkach. Niekt�re tak by�y oswojone, �e jad�y mi z r�ki i pozwala�y si� g�aska�. Pewnego razu ogromny indor wyrwa� mi z r�ki pomidor i uciek�. Mo�e za przyk�adem im� indora zbieg�y�my do drewutni z plackiem �wie�o polukrowanym przez kuchark� i spa�aszowa�y�my go do ostatniej okruszyny. Odchorowa�am ten figiel. Ciekawa jestem, czy taka sama kara spotka�a indora. Perliczki lubi� znosi� jajka w zaro�lach. Wielka to by�a dla mnie uciecha szuka� jaj w wysokiej trawie. Nie mog�am powiedzie� Marcie, �e chc� wyprawi� si� po jajka, ale sk�ada�am r�ce i przyciska�am je do ziemi. Oznacza�o to kulisty przedmiot w trawie. Zawsze mnie zrozumia�a. Gdy nam si� uda�o znale�� gniazdo, nie pozwala�am jej nie�� jaj do domu, daj�c dobitnie gestami do zrozumienia, �e mog�aby upa�� i pot�uc jajka. Spichrz ze zbo�em, stajnie, gdzie sta�y konie, podw�rze, gdzie rano dojono krowy, stanowi�y dla mnie i dla Marty niezawodne �r�d�o rozrywek. Dojarki pozwala�y mi trzyma� r�ce na krowach podczas dojenia i nieraz te� dostawa�am bole�nie ogonem. Przygotowania gwiazdkowe radowa�y mnie nies�ychanie. Oczywi�cie nie rozumia�am, o co chodzi, ale rozkoszowa�am si� pysznymi zapachami, nape�niaj�cymi dom, i przysmakami, kt�rymi nas obdarzano, byleby�my tylko siedzia�y cicho. Zawadza�y�my okropnie, ale to nie umniejsza�o ani troch� naszej uciechy. Pozwalano nam t�uc korzenie, przebiera� rodzynki i oblizywa� warz�chwie. Wywiesza�am po�czoch� za przyk�adem innych. Jednak nie pami�tam, �eby mnie to szczeg�lnie bawi�o. Nie by�am te� na tyle ciekawa, �eby wstawa� przed �witem i szuka� upomink�w. Marta Washington by�a tak samo psotna jak ja. Raz, w upalne lipcowe popo�udnie dwie dziewczynki siedzia�y na stopniach werandy, jedna czarna jak heban, z k�dzierzawymi w�osami powi�zanymi sznurowad�ami w "kucyki", stercz�ce na ca�ej g�owie niby korkoci�gi, druga bia�a z d�ugimi z�ocistymi lokami. Jedna mia�a sze�� lat, druga by�a dwa lub trzy lata starsza. M�odsza by�a niewidoma - to by�am ja - druga to by�a Marta Washington. Wycina�y�my lalki z papieru. Niebawem znu�y�a nas ta zabawa, wi�c poci�y�my nasze sznurowad�a i poobcina�y znajduj�ce si� w naszym zasi�gu li�cie kapryfolium. Wreszcie zainteresowa�am si� korkoci�gami Marty. Pocz�tkowo oponowa�a, ale potem skapitulowa�a. Prze�wiadczona, �e z kolei ja powinnam, zgodnie z poczuciem sprawiedliwo�ci, da� jej na �up swoje loki, chwyci�a no�yczki i uci�a jeden. By�aby mnie pozbawi�a wszystkich w�os�w, gdyby w sam� por� nie nadesz�a matka. Bella, nasza wy�lica, druga moja towarzyszka, by�a, stara i leniwa. Wola�a sypia� przed ogniem, ni� harcowa� ze mn�. Pr�bowa�am usilnie nauczy� j� mojej mowy znak�w, c�, kiedy okazywa�a si� t�pa i nieuwa�na. Czasami zrywa�a si�, dygota�a z podniecenia i zastyga�a nieruchomo, jak psy wystawiaj�ce ptaka. Wtedy nie rozumia�am zachowania si� Belli, wiedzia�am tylko, �e nie stosuje si� do mej woli. To mnie irytowa�o i lekcja ko�czy�a si� zawsze zbiciem suki. Bella podnosi�a si�, przeci�ga�a leniwie, niucha�a pogardliwie, przechodzi�a na drug� stron� kominka, gdzie zn�w si� k�ad�a, a ja, zn�kana i zawiedziona, bieg�am szuka� Marty. Z tych wczesnych lat zosta�o mi na zawsze w pami�ci wiele epizod�w, mimo up�ywu czasu jasnych i wyra�nych. One to nadaj� sens tym intensywniejszy tamtemu g�uchemu, bezcelowemu, pozbawionemu �wiat�a �yciu. Raz wyla�am przypadkiem wod� na fartuszek. Rozpostar�am go do wysuszenia przed ogniem na kominku w bawialni. Fartuszek sech� zbyt wolno jak na moje wymagania, wi�c przysun�wszy si� bli�ej, rzuci�am go na roz�arzony popi�. Ogie� o�y�. Znalaz�am si� w kr�gu p�omieni, gdy� moja sukienka zaj�a si� w jednej chwili. Narobi�am straszliwego wrzasku. Viny, moja stara piastunka, przybieg�a na ratunek. Zarzuci�a na mnie koc, o ma�o mnie nie udusi�a, ale ugasi�a po�ar. Mia�am poparzone d�onie i osmalone w�osy, ale poza tym wysz�am z przygody obronn� r�k�. Jako� te� wtedy zrozumia�am, do czego s�u�y klucz. Wi�c kiedy� z rana zamkn�am matk� w spi�arni, gdzie przesiedzia�a trzy godziny, gdy� s�u�ba znajdowa�a si� w przybud�wce. Matka wali�a w drzwi, a ja, siedz�c na stopniach ganku, za�miewa�am si� z uciechy, bo czu�am te uderzenia. By� to m�j najgorszy wybryk i rodzice doszli do wniosku, �e najwy�szy czas wzi�� mnie w kuratel�. Gdy przyjecha�a moja nauczycielka, Anna Sullivan, zaraz przy pierwszej sposobno�ci zamkn�am j� na klucz w jej pokoju. Matka da�a mi do zrozumienia, �e mam i�� na g�r� i co� jej wr�czy�. Ale spe�niwszy polecenie, zatrzasn�am drzwi, przekr�ci�am klucz w zamku i schowa�am pod szaf� w hallu. Nie chcia�am powiedzie�, gdzie go schowa�am. Ku wielkiej mojej satysfakcji ojciec musia� i�� po drabin� i wyci�ga� pann� Sullivan przez okno. Klucz odda�am po ilu� tam miesi�cach. Kiedy mia�am oko�o pi�ciu lat, przeprowadzili�my si� z ma�ego, pokrytego winoro�l� domku do du�ego nowego domu. Rodzina sk�ada�a si� z ojca, matki, dw�ch starszych braci przyrodnich, p�niej - ma�ej siostrzyczki, Mildred. Moje najwcze�niejsze wspomnienie o ojcu - to jak brn� do niego przez wielkie zaspy papier�w. Jest sam i trzyma przed sob� arkusz papieru. By�am zdumiona, bo nie rozumia�am, co robi�. Na�ladowa�am go, na�o�ywszy wpierw okulary w nadziei, �e pomog� mi wyja�ni� tajemnic�. Ale zagadka rozwi�za�a mi si� dopiero po kilku latach. Dowiedzia�am si�, �e te papiery to gazety i �e m�j ojciec by� redaktorem jednej z nich. Ojciec kocha� nas serdecznie, by� pob�a�liwy i przywi�zany do domu. Rzadko nas opuszcza� poza sezonem �owieckim, bo - jak mi opowiadano - by� zami�owanym my�liwym i �wietnym strzelcem. Zaraz po rodzinie w jego sercu zajmowa�y miejsce psy i strzelba. Odznacza� si� wielk�, wr�cz przesadn� go�cinno�ci� i rzadko wraca� do domu bez go�cia. Szczeg�lnie pyszni� si� swoim wielkim ogrodem, w kt�rym, jak m�wiono, hodowa� najpi�kniejsze w okr�gu arbuzy i truskawki. Przynosi� mi pierwsze dojrza�e winogrona i najwyborniejsze owoce. Pami�tam jego pieszczotliwe dotkni�cia, gdy prowadzi� mnie od drzewa do drzewa, od winoro�li do winoro�li, i niezwyk�� rado�� z moich zachwyt�w. Mia� ogromny dar opowiadania. Gdy opanowa�am mow�, wpisywa� mi nieudolnie w r�czk� swoje najlepsze anegdoty i cieszy� si� nadzwyczajnie, gdy je powtarza�am przy jakiej� okazji. Bawi�am na P�nocy, ciesz�c si� ostatnimi pi�knymi dniami lata 1896 roku, gdy dosz�a mnie wie�� o �mierci ojca. Chorowa� kr�tko, cierpia� bardzo, ale nied�ugo. By�o to moje pierwsze wielkie, bolesne prze�ycie, pierwsze zetkni�cie si� ze �mierci�. Jak mam pisa� o matce? Jest mi tak bliska, �e wprost a� niedelikatnie m�wi� o niej. Do�� d�ugo uwa�a�am siostrzyczk� za intruza. Wiedzia�am, �e przesta�am by� jedyn� pieszczoszk� matki, i ta my�l przejmowa�a mnie zazdro�ci�. Male�ka przesiadywa�a bezustannie na kolanach mamy, gdzie przedtem ja kr�lowa�am, poch�ania�a ca�y jej czas i uwag�. Pewnego dnia zasz�o co�, co w moim poj�ciu do poczucia krzywdy do��czy�o zniewag�. W tym okresie mia�am lalk�, pieszczon� i poniewieran�, kt�rej p�niej nada�am imi� Nancy. By�a ona - niestety! - bezbronn� ofiar� moich atak�w gniewu i czu�o�ci, co jej bynajmniej nie wychodzi�o na dobre. Miewa�am lalki m�wi�ce i p�acz�ce, kt�re zamyka�y i otwiera�y oczka, ale �adnej z nich tak nie kocha�am, jak biedn� Nancy. Nancy mia�a ko�ysk�, w kt�rej cz�sto potrafi�am ko�ysa� j� godzin� lub d�u�ej. Okropnie zazdrosna strzeg�am zar�wno lalki, jak ko�yski. A� tu pewnego razu znalaz�am moj� siostrzyczk� �pi�c� spokojniutko w ko�ysce Nancy. Tego rodzaju post�powanie dziecka, z kt�rym nie ��czy�y mnie jeszcze wi�zy uczuciowe, rozgniewa�o mnie. Podbieg�am do ko�yski i przewr�ci�am j�. Z pewno�ci� niemowl� by�oby si� zabi�o, gdyby matka nie zd��y�a jej z�apa�. Tak ju� jest w �yciu, �e gdy cz�owiek jest tak samotny jak ja, niewiele si� dowiaduje o serdecznych uczuciach, kie�kuj�cych na glebie pieszczotliwych s��w i post�pk�w. Ale potem pokocha�y�my si� z Mildred i ch�tnie w�drowa�y�my r�ka w r�k�, dok�d nas nios�y kaprysy, chocia� ona nie mog�a rozumie� mojej palcowej mowy, a ja jej dziecinnego szczebiotu. Rozdzia� III Tymczasem ros�o we mnie pragnienie wypowiadania si�. Nieliczne gesty, kt�rymi si� pos�ugiwa�am, traci�y stale na przydatno�ci, tote� za ka�dym razem, gdy mnie nie rozumiano, wpada�am nieuchronnie w pasj�. To by�o co� takiego, jak gdyby niewidzialne r�ce przytrzymywa�y mnie, a ja szarpa�am si� jak szalona, �eby si� im, wyrwa�. Walczy�am, jakkolwiek daremnie, lecz duch oporu by� we mnie nieugi�ty. Takie wybuchy ko�czy�y si� z regu�y p�aczem i wyczerpaniem fizycznym. Gdy przypadkiem niedaleko by�a matka, chroni�am si� w jej ramiona. Rozpacz moja bywa�a tak wielka, i� zapomina�am, co j� wywo�a�o. Po jakim� czasie potrzeba jakiego� �rodka porozumienia z innymi sta�a si� tak nagl�ca, �e te wybuchy zdarza�y si� ju� codziennie, czasami narastaj�c z godziny na godzin�. Rodzice martwili si� niezmiernie. Mieszkali�my bardzo daleko od jakiejkolwiek szko�y dla niewidomych czy g�uchych i trudno by�o przypuszcza�, �eby kto� zgodzi� si� przyjecha� na takie odludzie jak Tuscumbia i uczy� g�uchociemne dziecko. Co wi�cej, moi krewni i przyjaciele mieli w�tpliwo�ci, czy w og�le nadaj� si� do uczenia. Jedyny promie� nadziei b�ysn�� matce w "Notatkach ameryka�skich" Dickensa. Czyta�a jego opowie�� o Laurze Bridgman i pami�ta�a, �e by�a ona g�uchociemna, a mimo to uzyska�a wykszta�cenie. Ale pami�ta�a tak�e, i� doktor Howe, kt�ry odkry� metod� nauczania g�uchociemnych, dawno ju� nie �y�. I tu kry�a si� trudno�� nie do przezwyci�enia. Przypuszczalnie metody doktora Howe'a posz�y do grobu razem z nim, a je�li nawet przetrwa�y, jakim sposobem mog�a odnie�� z nich korzy�� dziewczynka w odleg�ej mie�cinie w Alabamie? Mia�am ju� pewno sze�� lat, gdy ojciec us�ysza� o wybitnym okuli�cie w Baltimore, kt�ry leczy� przypadki pozornie beznadziejne. Rodzice postanowili zawie�� mnie tam natychmiast, �eby przekona� si� definitywnie o stanie moich oczu. Pami�tam dobrze t� podr�. By�a bardzo przyjemna. W poci�gu zawar�am wiele przyjacielskich znajomo�ci. Jaka� pani ofiarowa�a mi pude�ko muszelek. Ojciec porobi� w nich dziurki, �ebym mog�a je nawlec na sznurek. Przez d�u�szy czas by�am zadowolona i szcz�liwa. R�wnie� i konduktor by� dla mnie bardzo mi�y. Uczepiona u jego po�y, towarzyszy�am mu przy sprawdzaniu i przecinaniu bilet�w. Kleszcze, kt�rymi pozwoli� mi si� bawi�, by�y czarown� maszynk�. Skulona w k�cie �awki zabawia�am si� ca�ymi godzinami, wycinaj�c w kawa�kach kartonu zabawne otworki. Ciotka zrobi�a mi ogromn� lal� z r�cznik�w. By�a to nies�ychanie komiczna, nieforemna stwora - ta zaimprowizowana lala - bez nosa, ust, uszu, oczu, bez niczego. Nawet dziecinna wyobra�nia nie mog�a przeistoczy� tego w twarz. Dziwne to, ale brak oczu zastanowi� mnie wi�cej ni� inne braki razem wzi�te. Wskazywa�am to wszystkim z konsekwentn� natarczywo�ci�, ale jako� nikt nie potrafi� znale�� rady. Ale w ko�cu mnie samej za�wita�a genialna my�l i problem zosta� rozwi�zany. Zsun�am si� z siedzenia i zacz�am szuka� pod �awk�, a� natrafi�am na mantylk� ciotki, przybran� du�ymi paciorkami. Wyszarpn�am dwa i pokaza�am ciotce, �e ma je przyszy� lalce. Ciotka podnios�a moj� r�czk� do swych oczu. Kiwn�am energicznie g�ow�. Paciorki zosta�y wszyte, gdzie nale�a�o, a ja nie posiada�am si� z rado�ci. Ale mi ta zabawka natychmiast zoboj�tnia�a. Przez ca�� drog� nie mia�am ani razu ataku z�o�ci, bo tak du�o rzeczy narzuca�o si� moim palcom i uwadze. W Baltimore doktor Chisholm przyj�� nas uprzejmie. Nie potrafi� nic pom�c, orzek� tylko, �e mo�na spr�bowa� mnie uczy�. Poradzi� ojcu, aby uda� si� do doktora Aleksandra Grahama Bella w Waszyngtonie po informacje w sprawie szk� i nauczycieli dla g�uchych lub niewidomych dzieci. Zgodnie z t� rad� po�pieszyli�my natychmiast do Waszyngtonu pom�wi� z doktorem Bellem. Ojciec by� przygn�biony i pe�en z�ych przeczu�. Ja, ca�kowicie nie�wiadoma jego udr�ki, cieszy�am si� podniecaj�cymi wra�eniami ruchu i zmiany miejsca. Chocia� by�am dzieckiem, wyczuwa�am w doktorze tkliwo�� i sympati�, w�a�ciwo�ci zjednuj�ce mu tyle serc, tak jak jego wspania�e osi�gni�cia zjednuj� mu og�lny podziw. Trzyma� mnie na kolanach i pozwoli� bawi� si� swoim zegarkiem. Rozumia� moje znaki, za co go pokocha�am. Jednak nie marzy�am, �e to spotkanie oka�e si� wrotami, przez kt�re wynurz� si� z ciemno�ci na �wiat�o, a moja samotno�� ust�pi miejsca przyja�ni, wsp�yciu z lud�mi, wiedzy i mi�o�ci. Doktor Bell poradzi� ojcu, �eby napisa� do pana Anagnosa, dyrektora Instytutu Perkinsa w Bostonie, ws�awionego g�o�nymi eksperymentami doktora Howe'a z niewidomymi - z zapytaniem o kompetentn� nauczycielk�, kt�ra mog�aby si� podj�� mojej edukacji. Ojciec napisa� niezw�ocznie i w ci�gu paru tygodni otrzyma� mi�y list od pana Anagnosa z pocieszaj�c� wiadomo�ci�, �e znalaz� dla mnie nauczycielk�. Dzia�o si� to w lecie 1886 roku, jednak Anna Sullivan przyby�a do nas dopiero w marcu nast�pnego roku. Tak wi�c pozostawiwszy za sob� ciemno�ci egipskie, stan�am w obliczu Synaju. Moc Boska sp�yn�a na mnie i pozwoli�a mi przejrze� i zobaczy� wiele cud�w. A ze �wi�tej G�ry dolecia� mnie g�os m�wi�cy "Wiedza to jest mi�o��, �wiat�o i �ycie". Rozdzia� IV Nie pami�tam w moim �yciu bardziej uroczystego dnia ni� ten, kiedy przyby�a do nas moja nauczycielka, Anna Mansfield Sullivan. Ogarnia mnie zdumienie, gdy pomy�l�, jaka niezmierzona przepa�� dzieli�a te dwa istnienia, kt�re ten dzie� po��czy� - trzeci marca 1887 roku. Do siedmiu lat brakowa�o mi trzech miesi�cy. By�o popo�udnie. Sta�am na ganku, niema, wyczekuj�ca. Z gest�w matki i po�piesznej krz�taniny w domu domy�la�am si� niejasno, �e zanosi si� na co� niezwyk�ego. Wysz�am wi�c przed drzwi i czeka�am na stopniach. Popo�udniowe s�o�ce przenika�o przez ga��zki kapryfolium oplataj�ce ganek i pada�o na moj� wzniesion� ku g�rze twarz. Moje palce prawie bezwiednie pie�ci�y znajome li�cie i rozwijaj�ce si� w�a�nie wonne wiosenne kwiaty. Nie wiedzia�am, co gotuje mi przysz�o��. Przez d�ugie tygodnie dr�czy�a mnie gorycz i gniew i po okresie gwa�townych zmaga� nast�pi�o g��bokie wyczerpanie. Czy byli�cie kiedy na morzu w g�stej mgle, kiedy to wydaje si�, �e dotykalna bia�a ciemno�� okr��a cz�owieka ze wszech stron, podczas gdy wielki okr�t, trwo�ny, rozdygotany, przebija si� po omacku ku wybrze�u, a cz�owiek czeka z bij�cym sercem na co� niewiadomego? Zanim si� zacz�a moja nauka, by�am jak ten okr�t, ale bez kompasu, bez sondy, bez mo�no�ci sprawdzenia, jak daleko do przystani. "�wiat�a! Dajcie mi �wiat�o!" - wo�a�o mi bezg�o�nie w duszy i w tej samej godzinie zaja�nia�o mi �wiat�o mi�o�ci. Poczu�am zbli�aj�ce si� kroki i wyci�gn�am r�k� s�dz�c, �e to matka. Kto� uj�� moj� d�o�, podni�s� mnie, obj�� i przytuli�. To by�a ona, ta, co mia�a mi objawi� bogactwo �wiata, a co wa�niejsze, pokocha� mnie. Nazajutrz rano moja nauczycielka zaprowadzi�a mnie do swego pokoju i da�a mi lalk�. By� to prezent od niewidomych dzieci z Instytutu Perkinsa. Lalk� ubra�a Laura Bridgman. Ale o tym wszystkim dowiedzia�am si� dopiero p�niej. Zacz�am si� bawi� lalk�. Po chwili nauczycielka napisa�a mi wolno na d�oni s�owo "lalka" (doll). Zaciekawiona t� zabaw� palcami, stara�am si� j� na�ladowa�. Gdy mi si� w ko�cu uda�o wykona� litery poprawnie, zarumieni�am si� z dziecinnej rado�ci i dumy. Zbieg�am na d� do matki i pokaza�am jej, jak si� pisze palcami s�owo lalka. Nie wiedzia�am, �e literuj� s�owo, nie wiedzia�am nawet o istnieniu s��w. Po prostu na�ladowa�am jak ma�pka gr� palc�w nauczycielki. W ci�gu nast�pnych dni nauczy�am si� pisa� do r�ki bezmy�lnie bardzo wiele wyraz�w, takich jak: szpilka (pin), kapelusz (hat), kubek (cup), a tak�e kilka czasownik�w, jak siedzie� (sit), sta� (stand), chodzi� (walk). Ale dopiero po kilku tygodniach odgad�am, �e ka�da rzecz ma nazw�. Raz, gdy bawi�am si� now� lalk�, Anna Sullivan po�o�y�a mi r�wnie� na kolanach moj� wielk� szmacian� lal�, wpisuj�c wolno w r�k� "lalka", i stara�a si� da� mi do zrozumienia, �e s�owo "lalka" odnosi si� do obydw�ch moich lalek. Wcze�niej tego samego dnia mia�y�my utarczk� z powodu: "kubka" i "wody". Nauczycielka usi�owa�a wbi� mi do g�owy, �e "kubek" to kubek, a "woda" to woda, lecz ja uporczywie miesza�am jedno z drugim. Zdesperowana, zaniecha�a chwilowo tych pr�b, ale powr�ci�a do nich przy pierwszej sposobno�ci. Zniecierpliwiona t� uporczywo�ci�, porwa�am now� lalk� i roztrzaska�am o pod�og�. U st�p swoich wymaca�am skorupki rozbitej lalki i to mnie niezmiernie ucieszy�o. Po tym gwa�townym wybuchu nie czu�am ani zgryzoty, ani �alu. Nie kocha�am tej lalki. W cichym ciemnym �wiecie, w jakim �y�am, nie by�o miejsca na g��bok� tkliwo��. Czu�am, jak nauczycielka zmiot�a skorupy pod kominek, i by�am rada, �e znik�a przyczyna mego z�ego humoru. Panna Sullivan przynios�a mi kapelusz, wi�c wiedzia�am, �e wyjd� na s�o�ce. Ta my�l, je�eli nie sformu�owane wra�enie mo�na nazywa� my�l�, wprawi�a mnie w dobry nastr�j. Skaka�am z rado�ci. Posz�y�my �cie�k� do budki studziennej, wabione zapachem porastaj�cego j� kapryfolium. Kto� pompowa� wod� i nauczycielka podstawi�a moj� d�o� pod ch�odny strumie� wody. Podczas gdy przelewa� mi si� przez jedn� r�k�, wpisa�a mi do drugiej s�owo: "woda", najpierw powoli, nast�pnie szybko. Sta�am bez ruchu, poch�oni�ta ca�kowicie gr� jej palc�w. Nagle rozb�ys�a we mnie mglista �wiadomo��, jak gdyby czego� zapomnianego - jakby drgania powracaj�cej my�li i w ten spos�b objawi�a mi si� tajemnica j�zyka. Zrozumia�am, �e woda to ten cudowny ch��d przelewaj�cy mi si� przez d�o�. To �ywe s�owo obudzi�o we mnie dusz�, nape�ni�o j� �wiat�em, nadziej�, rado�ci�, wyzwoli�o z wi�z�w. Prawda, �e jeszcze pozosta�y zapory, ale z czasem i one mog�y by� zniesione. Odesz�am od studni pe�na zapa�u do nauki. Ka�da rzecz mia�a nazw�, a ka�da nazwa dawa�a �ycie nowej my�li. Po powrocie do domu czegokolwiek si� dotkn�am, dygota�o �yciem. Pochodzi�o to st�d, �e zacz�am wczuwa� si� w wiele rzeczy. Wchodz�c do domu przypomnia�am sobie o st�uczonej lalce. Wyczu�am drog� do kominka i pozbiera�am skorupki. Na pr�no pr�bowa�am z�o�y� je z powrotem. �zy nap�yn�y mi do oczu. Zrozumia�am, co zrobi�am, i pierwszy raz zasmuci�am si� i po�a�owa�am swego post�pku. Tego dnia nauczy�am si� wielu nowych s��w. Wszystkich sobie nie przypominam, ale pami�tam, �e mi�dzy nimi znalaz�y si� nast�puj�ce: matka (mother), ojciec (father), siostra (sister), nauczycielka (teacher) - s�owa, od kt�rych �wiat zakwit� mi jak r�d�ka Aaronowa. Gdy wieczorem po�o�y�am si� do mego siatkowego ��eczka, by�am tak szcz�liwa, �e trudno by�oby znale�� szcz�liwsze dziecko. Prze�ywa�am w duszy radosne wydarzenia tego pami�tnego dnia i pierwszy raz w �yciu zat�skni�am do jutra. Rozdzia� V Przypominam sobie wiele wydarze� z tego lata 1887, po nag�ym przebudzeniu mej duszy. Nie robi�am nic specjalnego, bada�am tylko r�kami �wiat i uczy�am si� nazwy ka�dej rzeczy, kt�rej si� dotkn�am. Im wi�cej mi ich wpada�o pod r�k�, im wi�cej mi przybywa�o nazw, im lepiej orientowa�am si� w ich zastosowaniu, tym rado�niejsza, tym ufniejsza stawa�a si� �wiadomo�� pokrewie�stwa z reszt� �wiata. Gdy zakwit�y stokrotki i jaskry, nauczycielka bra�a mnie za r�k� i prowadzi�a przez pola, gdzie ludzie przygotowywali ziemi� pod siewy, nad brzeg rzeki Tennessee. Tu, siedz�c na trawie, pobiera�am pierwsze lekcje o darach natury. Dowiadywa�am si�, jak dzi�ki s�o�cu i deszczom wyrastaj� z ziemi drzewa mi�e dla oka, a tak�e daj�ce po�ywienie, jak ptaki buduj� gniazda i przenosz� si� z kraju do kraju; jak im jest dobrze; w jaki spos�b wiewi�rka, sarna, lew i wszelkie inne stworzenia znajduj� sobie pokarm i schronienie. W miar�, jak si� dowiadywa�am coraz to nowych rzeczy, coraz wi�cej radowa�am si� �wiatem, na kt�rym przysz�o mi �y�. Na d�ugo przedtem, zanim nauczy�am si� dodawa� liczby w arytmetyce lub okre�la� kszta�t ziemi, Anna Sullivan nauczy�a mnie odczuwa� pi�kno wonnych las�w, �dziebe�ek trawy, kszta�t�w i do�eczk�w r�czki mojej siostrzyczki. Kojarzy�a moje najwcze�niejsze my�li z natur�, uczy�a pojmowa� i odczuwa�, �e ptaki, kwiaty i ja to jedno szcz�liwe rodze�stwo! Mniej wi�cej w tym czasie prze�y�am przygod�, kt�ra mnie pouczy�a, �e natura nie zawsze bywa �askawa. Pewnego dnia wraca�y�my z d�ugiej w�dr�wki. Poranek by� uroczy, ale gdy�my skr�ci�y ku domowi, zrobi�o si� gor�co i parno. Par� razy zatrzymywa�y�my si� dla odpoczynku pod przydro�nymi drzewami, ostatni raz pod dzik� wi�ni� niedaleko domu. W cieniu by�o rozkosznie, a na drzewo �atwo by�o si� wdrapa�. Tote� z pomoc� nauczycielki zdo�a�am usadowi� si� w�r�d ga��zi. Tak by�o ch�odno w koronie drzewa, �e panna Sullivan zaproponowa�a, �e zjemy tu sobie drugie �niadanie. Przyrzek�am, �e b�d� siedzie� spokojnie, wi�c posz�a po nie do domu. Nagle w powietrzu zasz�a zmiana. Ciep�o s�oneczne pierzch�o. Wiedzia�am, �e niebo pociemnia�o, gdy� wszelki �ar, dla mnie r�wnoznaczny ze �wiat�em, ust�pi�. Od ziemi powia�o dziwnym zapachem. Zna�am ten zapach. Wiedzia�am, �e jest on zawsze zwiastunem burzy, i niewymowny strach �cisn�� mi serce. By�am absolutnie sama, odci�ta od przyjaci�, bez pewnego gruntu pod nogami. Owion�o mnie co� nieznanego, przeogromnego. Siedzia�am bez ruchu w pe�nym napi�cia oczekiwaniu. Zimny strach przenika� mnie do szpiku ko�ci. Pragn�am powrotu nauczycielki, ale nade wszystko chcia�am zej�� z drzewa. Przez chwil� panowa�a z�owroga cisza, po czym rozleg� si� g�o�ny szum li�ci. Drzewem wstrz�sn�o dr�enie. Pot�ny poryw wichru zdmuchn��by mnie na ziemi�, gdybym si� nie trzyma�a z ca�ej si�y ga��zi. Wi�nia chwia�a si� i pr�y�a. Ga��zki �ama�y si� i lecia�y naoko�o mnie na podobie�stwo gradu. Za wszelk� cen� chcia�am zeskoczy�! Lecz trwoga przykuwa�a mnie do drzewa. Kuli�am si� w�r�d ga��zi, kt�re chwia�y si� na wszystkie strony. Od czasu do czasu czu�am, jakby wali�o si� co� ci�kiego, i wyczuwa�am, jak wiatr wstrz�sa pniem. To rozstraja�o mnie do najwy�szego stopnia i w�a�nie gdy pomy�la�am, �e drzewo zwali si� razem ze mn�, nauczycielka chwyci�a mnie za r�k� i pomog�a zej��. Przytuli�am si� do niej dr��c z rado�ci, �e zn�w mam grunt pod nogami. Nauczy�am si� nowej prawdy, �e natura "jest w ci�g�ej wojnie ze swoimi dzie�mi i pod pieszczot� ukrywa zdradzieckie szpony". Du�o czasu up�yn�o po tej przygodzie, zanim odwa�y�am si� zn�w wej�� na drzewo. Sama ta my�l nape�nia�a mnie trwog�. Dopiero s�odki zapach mimozy w pe�nym rozkwicie sprawi�, �e, opanowuj�c strach, ponowi�am pr�b�. By� pi�kny wiosenny poranek. Siedzia�am sama w altanie, pogr��ona w lekturze, gdy owia�a mnie niezwykle subtelna wo�. Zerwa�am si� i instynktownie wyci�gn�am r�ce. Mog�o si� zdawa�, �e to sama wiosna zjawi�a si� w altanie. - Co to jest? - zapyta�am i po chwili zorientowa�am si�, �e tak pachnie mimoza. Posz�am a� do ko�ca ogrodu, bo wiedzia�am, �e drzewo mimozy ros�o na zakr�cie �cie�ki niedaleko parkanu. Ot� i ono, rozdygotane w cieple s�o�ca. Obci��one kwieciem ga��zie prawie dotykaj� wysokiej trawy. Czy istnia�o kiedy na �wiecie co� tak doskonale pi�knego? Delikatne p�atki wzdraga�y si� przed najl�ejszym dotkni�ciem. To by�o rajskie drzewo, kt�re przesadzono na ziemi�. Przedosta�am si� w�r�d ulewy kwiecia do okaza�ego pnia i przez chwil� sta�am niezdecydowana. Wreszcie postawi�am stop� w szerokim rozwidleniu ga��zi i podci�gn�am si� w g�r�. Trudno mi by�o utrzyma� si�, ga��zie by�y bardzo grube, a kora rani�a mi r�ce. Ale do�wiadcza�am rozkosznego uczucia, �e porywam si� na cudowny, niezwyk�y czyn, wi�c pi�am si� coraz wy�ej i wy�ej, a� dotar�am do ma�ej �awki, kt�r� kto� umocowa� na drzewie tak dawno, �e we� wros�a. Siedzia�am tam bardzo d�ugo. Czu�am si� jak wr�ka na r�owym ob�oku. P�niej sp�dza�am na moim rajskim drzewie szcz�liwe d�ugie godziny z g�ow� pe�n� wspania�ych marze�. Rozdzia� VI Zdoby�am wi�c klucz do poznania mowy i tylko pragn�am nauczy� si�, jak go u�ywa�. Dzieci, kt�re s�ysz�, przyswajaj� sobie mow� bez szczeg�lnego wysi�ku. Chwytaj� w lot, po prostu z rozkosz�, s�owa z ust otoczenia, podczas gdy g�uche dziecko musi �owi� je powoli, z mozo�em. Ale niezale�nie od trud�w wynik jest cudowny. Stopniowo od nazw przedmiot�w posuwamy si� krok za krokiem, a� przeb�dziemy niezmiern� odleg�o�� dziel�c� nieudolnie wyj�kan� zg�osk� od wersetu Szekspira. Pocz�tkowo, gdy nauczycielka nauczy�a mnie czego� nowego, zadawa�am bardzo niewiele pyta�. Moje poj�cia by�y nieokre�lone, a zapas s��w niedostateczny. Lecz w miar� jak poznawa�am coraz wi�cej rzeczy, w miar� jak mi przybywa�o s��w, ciekawo�� wzrasta�a, wi�c powraca�am raz po raz do tego samego przedmiotu, spragniona dalszych informacji. Czasami nowe s�owo o�ywia�o obraz, kt�ry wcze�niejsze prze�ycie wyry�o w m�zgu. Pami�tam poranek, kiedy zapyta�am pierwszy raz o znaczenie s�owa "kocha�". Jeszcze wtedy nie zna�am wielu s��w. Znalaz�am w�a�nie w ogrodzie kilka wczesnych fio�k�w i przynios�am mojej nauczycielce. Chcia�a mnie poca�owa�, ale wtedy jeszcze nie lubi�am, �eby mnie kto� ca�owa� pr�cz matki. Anna Sullivan obj�a mnie �agodnie wp� i napisa�a mi na r�ce - Kocham Helenk�. - Co to znaczy kocha�? - zapyta�am. Przyci�gn�a mnie do siebie i odpowiedzia�a: - To jest tutaj. - I wskaza�a na moje serce. Uprzytomni�am sobie pierwszy raz, �e serce bije. By�am ogromnie zaskoczona, bo wtedy jeszcze nie rozumia�am niczego, czego nie dotkn�am. Pow�cha�am fio�ki, kt�re trzyma�a, i zapyta�am na p� znakami, na p� s�owami: - Czy kocha� to s�odycz kwiat�w? - Nie - odpowiedzia�a. Zn�w si� zamy�li�am. Promienie s�o�ca pada�y na nasze twarze. - Czy to nie jest kocha�? - zapyta�am, pokazuj�c w kierunku ciep�a. - Czy to nie jest mi�o��? Wydawa�o mi si�, �e nie mog�o by� nic pi�kniejszego ni� s�o�ce, pod kt�rego ciep�ymi promieniami wszystko ro�nie. Ale nauczycielka zn�w potrz�sn�a g�ow�. By�am ogromnie zak�opotana i zawiedziona. Dziwi�am si�, �e nie potrafi pokaza� mi mi�o�ci. W par� dni p�niej nawleka�am paciorki r�nej wielko�ci symetrycznie - dwa du�e, trzy ma�e i tak dalej. Pope�nia�am ci�gle omy�ki, kt�re nauczycielka wytyka�a mi raz po raz z �agodn� cierpliwo�ci�. W ko�cu dostrzeg�am bardzo wyra�n� omy�k� w kolejno�ci i przez chwil� skupi�am uwag� na lekcji, staraj�c si� poj��, jak powinnam by�a uszeregowa� paciorki. Nauczycielka stukn�a mnie w czo�o i napisa�a mi na r�ce: - My�l! W jednym przeb�ysku poj�am, �e s�owo to oznacza proces przebiegaj�cy w mojej g�owie. To by�o moje pierwsze �wiadome spostrze�enie z dziedziny abstrakcyjnych poj��. D�ugo siedzia�am bez ruchu. Nie my�la�am o paciorkach rozsypanych na kolanach, lecz stara�am si� znale�� znaczenie "mi�o�ci" w �wietle tej nowej idei. Przez ca�y dzie� s�o�ce kry�o si� za chmur� - raz po raz przechodzi�a kr�tka ulewa - gdy nagle objawi�o si� w ca�ej swojej ogromnej wspania�o�ci. Zn�w zapyta�am nauczycielk�: - Czy to nie mi�o��? - Mi�o�� to jest co� jak chmury, kt�re zasnuwa�y niebo, zanim s�o�ce wyjrza�o - obja�ni�a. I w s�owach �atwiejszych ni� te, kt�re przytaczam, bo wtedy jeszcze bym ich nie zrozumia�a, uzupe�ni�a: - Przecie� nie mo�esz dotkn�� chmur, ale czujesz deszcz i wiesz, jak ciesz� si� kwiaty i jak spragniona jest ziemia po upalnym dniu. Mi�o�ci te� nie mo�na dotkn��, ale czujesz, jak� s�odycz wlewa we wszystko. Bez mi�o�ci nie by�aby� szcz�liwa i nie mia�aby� nawet ch�ci si� bawi�. Nagle poj�am t� pi�kn� prawd�. Poczu�am niewidzialne nici mi�dzy moj� my�l� i my�lami innych ludzi. `cp2 Od samego pocz�tku nauki panna Sullivan trzyma�a si� zasady, aby przemawia� do mnie tak, jakby przemawia�a do s�ysz�cego dziecka. Jedyna r�nica polega�a na tym, �e zamiast m�wi�, wpisywa�a zdania w moj� r�k�. Je�eli nie zna�am s��w i zwrot�w, koniecznych dla wyra�enia moich my�li, to mi je podsuwa�a. Podsuwa�a s�owa ju� wtedy, gdy nie mog�am jeszcze podtrzymywa� rozmowy. Ten proces ci�gn�� si� kilka lat, gdy� g�uche dziecko nie opanuje w miesi�c, a nawet w dwa czy trzy lata, niezliczonych zwrot�w i wyra�e� u�ywanych w najprostszych codziennych okoliczno�ciach. Ma�e s�ysz�ce dziecko nabywa je przez bezustanne powtarzanie i na�ladownictwo. Rozmowy, jakie s�yszy w domu, poddaj� tematy, pod wp�ywem kt�rych powstaj� jego my�li. Ta naturalna wymiana poj�� jest niedost�pna dla g�uchego dziecka. Zdaj�c sobie z tego spraw�, moja nauczycielka postanowi�a dostarcza� mi podniet, kt�rych by�am pozbawiona. Czyni�a to, powtarzaj�c, o ile to by�o mo�liwe, s�owo w s�owo to, co s�ysza�a, i pokazuj�c mi, jak bra� udzia� w rozmowie. Lecz up�yn�o du�o czasu, zanim zdoby�am si� na inicjatyw� i potrafi�am powiedzie� co� sensownego i w por�. G�usi lub niewidomi z wielk� trudno�ci� przyswajaj� sobie formy towarzyskiej rozmowy. O ile� wi�ksze sprawia to trudno�ci ludziom g�uchociemnym. Nie mog� przecie� rozr�ni� tonu g�osu ani bez czyjej� pomocy orientowa� si� w gamie ton�w nadaj�cych znaczenie s�owom. Nie mog� te� obserwowa� wyrazu twarzy rozm�wcy, a przecie� spojrzenie przes�dza cz�sto o znaczeniu s��w. Rozdzia� VII Nast�pnym wa�nym krokiem w mojej edukacji by�a nauka czytania. Skoro tylko nauczy�am si� troch� pisa� na r�ce, nauczycielka da�a mi paski kartonu z wypuk�ym drukiem. W mig poj�am, �e ka�de drukowane s�owo oznacza przedmiot, czynno�� lub jak�� cech�. Mia�am ramk�, w kt�rej mog�am ustawia� s�owa buduj�c kr�tkie zdania. Ale zanim wstawi�am zdanie w ramk�, wyra�a�am je za pomoc� przedmiot�w. Wyszukiwa�am paski kartonu ze s�owami takimi jak: lalka (doll), jest (is), na (on), ��ko (bed) i k�ad�am ka�de s�owo na odpowiednim przedmiocie. Nast�pnie uk�ada�am lalk� na ��ku ze s�owami: "jest", "na" obok niej. W ten spos�b uk�ada�am zdanie ze s��w, a jednocze�nie budowa�am zdania za pomoc� samych przedmiot�w. Raz panna Sullivan kaza�a mi przypi�� s�owo dziewczynka (girl) do fartuszka i stan�� w szafie. Na p�ce uszeregowa�am s�owa: "jest", "w", "szafie". Nic mnie tak nie cieszy�o jak ta zabawa. Bawi�y�my si� w ten spos�b ca�ymi godzinami. Cz�sto wszystkie rzeczy w pokoju by�y pozestawiane w zdania. Od drukowanej kartki by� tylko krok do drukowanej ksi��ki. Bra�am swoj� "Czytank� dla pocz�tkuj�cych" i szuka�am znajomych s��w. Gdy znajdowa�am, cieszy�am si� jak przy zabawie w chowanego. To by� pocz�tek nauki czytania. O lekturze ca�ych powiastek b�dzie mowa p�niej. Regularnych lekcji nie mia�am przez d�ugi czas. Nawet gdy uczy�am si� ju� naprawd�, wydawa�o mi si� to raczej zabaw� ni� prac�. Anna Sullivan obja�nia�a mi wszystko za pomoc� pi�knych powiastek lub wierszyk�w. Je�eli mnie co� zachwyci�o lub zainteresowa�o, omawia�a to ze mn� w taki spos�b, jakby sama by�a ma�� dziewczynk�. To, o czym moc dzieci my�li ze strachem - uci��liwym przedzieraniu si� przez gramatyk�, trudnych rachunkach i jeszcze trudnie