Brucato Phil - Mag
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Brucato Phil - Mag |
Rozszerzenie: |
Brucato Phil - Mag PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Brucato Phil - Mag pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Brucato Phil - Mag Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Brucato Phil - Mag Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Phill Brucato
MAG
Wstąpienie™
Duma. Moc. Paradoks.
Narracyjna Gra Rzeczywistości na Krawędzi
autorstwa Phila Brucato i Stephena Wiecka
Druga Edycja
Przełożył Adam A. Golański
Opracowanie
Oryginalny projekt i koncepcja: Stewart Wieck, oraz Stephan Wieck, Chris Early,
Bill Bridges, Andrew Greenberg, Mark Rein*Hagen i Travis Williams
Projekt i rozwijanie Drugiej Edycji: Phil Brucato
System Narrator: Mark Rein*Hagen
Autorstwa: Phila Brucato, Briana Campbella, Deeny McKinney, Kevina A. Murphy,
Nicka Rea, Johna R. Robeya, Kathleen Ryan, Allena Varneya i Teeuwynna Woodruffa.
Dodatkowy wkład: Ethan Skemp, James Estes, Cynthia Summers, Fred Yelk i Richard
Dansky
Edycja: Cynthia Summers i Laura Perkinson
Wkład do projektu: Kevin A. Murphy, Kathleen Ryan. Specjalne podziękowania dla
Christophera Kubasika za inspirację.
Kierownictwo artystyczne: Richard Thomas
Artyści: Ash Arnett, Mike Chaney, John Cobb, Michael Scott Cohen, Robert Dixon,
Daryll Eliot, Mark Jackson, Lief Jones, Michael William Kaluta, Matt Milberger,
Paul S. Philips, Michelle Prahler, Dan Smith, Lawrence Snelly, Alex Sheikman,
Joshua Gabriel Timbrook i Andrew Trabbold
Projekt okładki: Ash Arnett
Skład: Kathleen Ryan
Testujący Grę: Deena McKinney, Wayne Peacock, Stewart MacWiliams, Keith Martin,
Darrel Autrey, Bob Asselin, Timmie Capler, Jeff Baty, Carl Capler, Jay Brown,
Jamie Johnston, Ryan Casper, Christina Harkinson, Phil Brucato, Wendy Blacksin,
Nicky Rea, Jackie Cassada, Shadow Lied, Judy McLaughlin i Ehrik Winters.
Dedykacje
Potrójne podziękowania dla:
* Harlana Ellisona, którego wizje i mądrość nawiedzały, inspirowały i
drażniły niezliczonych czytelników;
I uwierz mi, że możesz coś osiągnąć. Nie jesteś bezsilnym pionkiem, jak
kazano ci myśleć. Każdy z nas może przyczynić się do zmiany... Możesz ruszyć
świat. Możesz być Zorro.
- Ostrze w moim głosie, Installment #10
* Miriam “Starhawk” Simos, której twórczość daje wyważoną, lecz
optymistyczną perpektywę wobec kłopotliwych zagadnień magii i
postmodernistycznej wiary.
Lecz ostateczną ceną wolności jest gotowość spotkania najbardziej
przerażającego ze wszystkich stworzeń, swego własnego ja.
- Spiralny Taniec
* i Josepha Campbella, który zrozumiałby, dlaczego te trzy różnorodne
talenty winne być ujęte w jednej dedykacji. Prawda nosi wiele masek.
Mit jest społecznym marzeniem, a marzenie osobistym mitem. Jeśli twój
osobisty mit, twoje marzenie pasuje do społecznego, to dobrze przystajesz do
swego towarzystwa. Jeśli zaś nie, to przed sobą masz długą przygodę w ciemnym
lesie.
- Moc mitu
780 Park North Blvd.
Suite 100
Clarkston, GA 30021
USA
© 1995 White Wolf Game Studio. Wszystkie prawa zastrzeżone. Powielanie,
kopiowanie bez zezwolenia wydawcy zabronione, za wyjątkiem celów recenzji. Mag:
Wstąpienie i wszystkie związane z nim gry są znakami firmowymi White Wolf Game
Studio. Cała treść jest zastrzeżona przez White Wolf’a, chyba że zaznaczono
inaczej. Karta Bohatera i Magyiczna Ściągawka mogą być kopiowane dla osobistego
użytku.
Domy Hermetyczne Bonisagus, Tytalus, Quaesitor i Diedne, Sezony Fundacji i
pomysły traktatów pochodzą z gry Ars Magica, zastrzeżonej dla Wizard of the
Coast i użyte są za zezwoleniem.
Wymienienie lub odniesienie się do jakichkolwiek firm lub produktów na
tych stronach nie jest próbą naruszenia znaków handlowych tych firm.
Ze względu na dojrzałość tematów i zagadnień, doradza się dyskrecję
czytelników.
Uwaga
Tak ludzie, to jest gra. Mimo, iż bazowany na rzeczywistych wierzeniach i
praktykach, Mag jest fikcyjną zabawą, a nie zbiorem wiedzy okultystycznej,
satanistyczną propagandą czy też retoryką New Age. Po powiedzeniu tego,
chcielibyśmy was ostrzec, że wiele słów, grafik i pomysłów może wstrząsnąć i
zniechęcić pewnych wrażliwych czytelników. Przykro nam, to jest tylko gra.
Prawdziwe życie jest o wiele gorsze.
Mag jest przeznaczony dla dojrzałej publiczności. Wymaga otwartych umysłów
i zdrowego rozsądku.
MAG
Wstąpienie™
Opowiadanie
Wprowadzenie
Księga Pierwsza: Ciało
Rozdział Pierwszy: Doczesność
Rozdział Drugi: Mystyczna Ścieżka
Rozdział Trzeci: Społeczność Magów
Rozdział Czwarty: Drogi Magyi
Księga Druga: Duch
Rozdział Piąty: Zasady Podstawowe
Rozdział Szósty: Kreacja Bohatera
Rozdział Siódmy: Narracja
Księga Trzecia: Maszyna
Rozdział Ósmy: Zasady Magyi
Rozdział Dziewiąty: Zasady Inscenizacji
Rozdział Dziesiąty: Dramatyzm
Dodatek
17 sierpnia 1995 roku.
Horyzontalna Dziedzina Mus
- Wzięli zachodnie skrzydło, Kanclerzu. Musimy iść.
Lord Gilmore obrócił się powoli, z boleścią, w stronę swego adiutanta, nie
chcąc oderwać oczu od szalejącej nad nimi straszliwej bitwy. Na nocnym niebie
wschodził płonący czerwienią Merkury, przytłoczony pancernikami Technokracji i
upstrzony małymi srebrnymi okrętami jej floty. Jego tarczę przecinały wypaczone
i trędowate kształty nienazwanej ohydy, przynoszącej Nephandi na wojnę.
- Co z wysłanymi do Wieży konsorami? Czy powrócili? Są z nimi straże?
- Wieża padła, mój Panie. Konsorzy zostali odcięci - powiedział cicho
młodszy mag. - Oni już nie wrócą.
Jego przełożony wziął długi, drżący oddech i adiutant niemal ujrzał
strumienie kontrmagyi Gilmore’a powracające z murów obronnych Fundacji,
zwijające się do środka, by osłonić kilka ostatnich budynków wciąż utrzymywanych
przez Porządek Hermesa. Obrońcy na murach drgnęli i czując rychłą klęskę zaczęli
uciekać w stronę Biblioteki. Tam, gdzie stało już tylko dwóch mężczyzn.
- James, otwórz portal - rzekł jeden z nich.
I tak wśród falującego dymu i zalegającego ciężko w powietrzu
kamiennego prochu, Lord Edward Gilmore, 27 - i ostatni - Kanclerz Kolegium Fors
Mercuris przeszedł przez otwarte drzwi portalu, opuszczając swój dom na zawsze.
Lipiec 1809 roku
Hiszpania
Napoleon nigdy o tej wsi nie słyszał. Imiona obrońców przepadły, starcie
zanotowano zaś jedynie jako “Opór napotkany en route. Utrata 74 ludzi, 23 koni.”
Teraz wioska to tylko zgliszcza. Pola stoją w płomieniach, a grunt tli się
tam, gdzie nie przesiąkł krwią. Dym i para są jedną gryzącą, piekącą oczy
siarkową chmurą. Nie wszystkie konie zginęły - szalone rżenia ciężko rannych
zwierząt zagłuszają wszelkie inne dźwięki.
Powoli, jeden po drugim, ocalali pojawiają się w polu widzenia: dzieci
biegną poderżnąć zwierzętom gardła, starzy mężczyźni kopią groby, a kobiety,
niczym kruki w swych wdowich żałobach - chodzą między padłymi, lamentując nad
ich śmiercią.
Mercedes Gonzaga de Ortiz odnajduje swego najmłodszego syna, pogrzebanego
pod tułowiem oficera. Chłopiec wzdryga się, gdy matka ściąga z niego oficerskie
ciało, z trudem otwiera oczy i zaczyna drżeć. Woła do niej jak dziecko i mimo że
Mercedes powtarza jego imię wciąż i wciąż (to z furią, to szeptem, to w
desperacji), on nie poznaje. Płaszcz w który go zawija nasiąka krwią, a jej
ręce zalewa szybko stygnący szkarłat.
Chłopiec bierze ostatni raźny oddech - jej własne płuca wydają się pękać -
i opuszcza ją niczym sen; jak wschodzące słońce jego dusza powstaje nad ciałem.
Kobieta niejasno czuje, że dołączył do niej ktoś nowy. W czerń odziane dłonie
nieznajomego rozpoczynają ostatnią posługę dla zmarłych. Gdy światło płynące z
duszy zmienia się, widzi, jak przez fałdy woalu, ziemię pod nimi, ciało, ręce
kapłana, ducha jej syna patrzącego w niebiosa i złączonego z nią anioła, o
rękach równie okrwawionych jak jej. Chłopiec robi krok do przodu i znika.
Mercedes unosi wzrok i widzi starego Mauretanina, kiwającego na nią głową
1 września 1995 roku
Popołudnie na Cerberusie. Poranne chóry dawno się już zakończyły, a
czytelnie opustoszały. Studenci - magowie w szkoleniu - krążą po korytarzu,
kończąc swój lunch w drodze do wychowawców. Śmiech wypełnia centralny
dziedziniec, a Mistrz Fundacji (zwany tak, mimo że nigdy nie zależało mu na
tytule - był po prostu w każdej mowie Sędziwym Człowiekiem) odpoczywa u siebie w
studium.
W swym ulubionym miejscu, usadowiony na parapecie pierwszego z wielkich,
łukowatych okien tego pokoju, może ujrzeć ciemnobrązowe mury i blade piaskowce
zamku. Zobaczyć matowe, krwawo-czerwone omurowanie pobliskiej strażnicy i
rozciągającą się aż po horyzont pustynię o biało-kościstym zabarwieniu. Na
niebiesko-czarnym niebie widać półksiężyc Plutona, przychodzącego ku pełni
Charona i oślepiający punkcik dawno już zeszłego z zenitu odległego Słońca.
Żółtawe światło rzuca brązowy poblask na jego ciemną skórze i odkrywa kurz
tańczący w spokojnym powietrzu izby.
Pukanie do drzwi przerywa mu zadumę.
- Wejdź.
Amanda otworzyła ciężkie, dębowe drzwi w ciszy, bo tak nakazywał zwyczaj i
szacunek. Zmrużyła oczy od blasku złocistej mgiełki kurzu zalegającej komnatę.
Gdy odzyskała ostrość widzenia, przeczesała wzrokiem pokój (był to jej stary
nawyk) i chwilkę się zatrzymała na z grubsza ociosanych drewnianych krokwiach,
wiekowej warstwie białego tynku, spartańskich ławach, oraz dwóch ścianach półek,
uginających się pod ciężarem książek i osobliwości Senexa. Na początku, gdy
rozpoczynała swój trening u sędziwego Eutanatosa, często rozmyślała, jakie to
dziwne i mroczne moce musiały posiadać te wszystkie antyki. Teraz wiedziała, że
nie mają żadnych. W tym tkwiła część szacunku, jaki żywiła dla niego.
Jedyną nową rzeczą jaką dostrzegła, był niski, okrągły stolik z drewna i
mosiądzu. Jego blat był płaski i trochę zapadnięty, o podniesionym obrzeżu. Stał
z dala od wszystkiego, w rzadko używanym, zakurzonym kącie.
- Dzień dobry - powiedziała do Sędziwego Człowieka.
- Hej.
- Spóźniłaś się na poranne czytanie - (Nie krytykując, nie pytając)
- Niestety na śniadanie także - odpowiedziała.
Senex wstał, podszedł do najbliższej ściany z półkami, wziął gliniany
dzban pełen wody i spoczął na jednym kolanie przy małym stoliku. Amanda podeszła
do niego, oparła torbę o ścianę i przysiadła.
Powoli i ostrożnie, Senex wylał wodę z dzbana na mosiężny blat stolika.
Podczas tej czynności nagle przemówił.
- Rzeczywistość nie jest kamieniem. Rzeczywistość jest wodą.
Zakończył i odstawił dzban obok. Zarysował on lekko piaskowcową podłogę.
Pochylił się nad stołem i dmuchnął na jego powierzchnię. Powstałe drobne
zmarszczki na powierzchni wody rozeszły ku krawędziom, zatańczyły, gdy nowe
zderzały się ze starymi, już odbitymi od brzegów, w każdej chwili coraz bardziej
zmieniając swój wzór. Przestał dmuchać i ruch na jej powierzchni zamarł.
Teraz powoli zanurzył w niej palce i poruszył nimi, tworząc małe
zmarszczki i wiry w małej sadzawce. Zrobił to spokojnie, bez bryzgów. Wyjął
następnie swe palce z wody i zaczekał. Jej powierzchnia szybko się uspokoiła.
Bez ostrzeżenia uderzył pięścią o powierzchnię stołu. Woda prysnęła się na
ich twarze. Amanda starła ją z oczu i zobaczyła, jak Senex zdejmuje białą szatę,
wycierając blat stołu.
- Statyczna magia jest niczym mój oddech. Nigdy nie przerwie powierzchni,
ale nie zdradza się łatwo obserwatorom. Jest to magia wiejskich czarowników,
wampirów i Garou. Nie możesz jej nie doceniać - tak, jest ona ograniczona,
często jednowymiarowa, lecz silny wiatr także może cię przewrócić. Silny wiatr
może stworzyć fale, których nie ujrzysz, póki cię nie pochłoną.
- Przypadkowa magya jest niczym moje palce. Wielce może zmieniać kształt i
upływ wody, lecz nie zaburza jej, gdy wprawnie użyta. To oczywiście dla
bezpieczeństwa. Gdy magya staje się niezbędna, to nigdy nie zapominaj o innych,
zwyczajnych środkach w twej dyspozycji. A gdy musisz użyć magyi, używaj tej, tak
często jak możesz, a będziesz mniej widziana.
- Wulgarna magya, jest taka jak ma pięść. Jest niebezpieczna. Mimo iż
osiągasz zamierzony cel, nie wiesz co zrobi rozbryzg. Nie wiesz, kto może cię
zauważyć - przerwał, widząc cisnące się na jej usta pytanie.
- Powiedziałeś mi już o tym wszystkim wcześniej.
- Ale nie w ten sposób.
- Nie...
- Jeżeli nauczyłbym cię tylko, że magya jest ogniem, lub że Paradoks jest
huraganem, lub że Consensus jest błotem, czy też wreszcie, że rzeczywistość jest
wodą, zrozumiałabyś tylko jeden z aspektów tego co czynisz i byłabyś równie
kaleka jak każdy z Technokratów lub wiejskich czarowników.
- Analogie mogą być niebezpieczne, Amando - powiedział, lekko się
uśmiechając - gdyż świat jest niczym zamek z piasku...
Czysty, głęboki dźwięk dzwonka przerwał wszystko, a sam wyraz jego twarzy
wystarczył by Amanda powstała i stanęła przy nim. Wyciągnął nóż i wyciął w
otaczającym ich powietrzu złożony wzór - otoczenie zmieniło się natychmiast.
Teraz otaczały ich ściany strażnicy. Wyszli z jej korytarzy zanim ucichł
alarmujący dźwięk.
* * *
Na ogrodzonym, piaszczystym dziedzińcu przed nimi oczekiwał tłum obcych
(niektórzy byli w długich szatach, inni w trampkach i drelichach). Wielu
siedziało w piasku, część usadowiła się na swych bagażach; nie było twarzy, na
której widniałaby jakakolwiek nadzieja. Przed całym tym zgromadzeniem stało
siedmiu mężczyzn w powłóczystych szatach, desperacko walcząc o zachowanie
godności. Środkowy z nich przemówił. Senex. - zmęczona twarz Lorda
Gilmore’a wygładziła się przez moment, twarde rysy jego twarzy przybrały wyraz
mogący być uśmiechem. - Nie wiem jak ci dziękować za twą gościnność - jego głos
był zgryźliwy, wypełniony ironią wobec siebie. - Okazałeś niewątpliwe
miłosierdzie, dając schronienie staremu żebrakowi i jego tułaczej hołocie.
Mistrz Cerberusa wstrząsnął głową i objął hermetycznego maga. - Nie, mój
przyjacielu. Tradycje zawdzięczają tobie zbyt wiele, byś kiedykolwiek musiał
żebrać - zaś ja wciąż jestem starszy od ciebie.
- A co do twych towarzyszy... Póki nie znajdziecie innej Fundacji, naszą
nazywajcie domem.
Obrócił się następnie ku Adeptowi stojącemu na straży, (podejrzanie
wyglądającemu nastolatkowi, wciąż trzymającemu sznur dzwonniczy) i długi sznur
uchodźców rozpoczął swój uroczysty marsz w stronę zamku.
Marzec 1887 roku
Londyn
W oświetlonej przez światło lampy gazowej, pełnej porcelany prywatnej
jadalni błyszczącego od mosiądzu i jedwabiu hotelu, odziana w czerń kobieta
wstała ze swego miejsca, a jej towarzysze dołączyli do niej w chwilę potem.
- Panowie! Wznieśmy toast: za nasze zwycięstwo, za nasze szlachetne
powołanie i za naszą przyjaźń. Oby przetrwała tysiąclecie. Mercedes upiła łyk ze
swego kieliszka, podczas gdy jej towarzysze podnieśli do ust swoje.
Aleksander Gericault, olśniewający w swym najnowszym stroju wieczorowym,
rozlał każdemu jeszcze szampana, samemu się uspokajając.
- Za mnie, z mym niepojętym szczęściem w znalezieniu takich towarzyszy; za
Senexa, który bez wątpienia jest najlepszym strategiem jakiegokolwiek spotkałem;
i za Mercy, bez której cichego noża i czarującej osobowości całe nasze plany i
szczęście byłyby dziś bezużyteczne.
Napili się znowu, i Mercedes spojrzała ponownie na Senexa gdy Gericault
pomógł jej z krzesłem.
- Jest rozmowny, czyż nie? - zapytała.
Ich rozmowa skierowała się na zdarzenia tego dnia: udanego zamachu na
przemysłowego giganta - fabrykanta z resztkami duszy, jeszcze mniejszym
sumieniem i przepłacanymi ochroniarzami. Podczas deseru dyskutowali o możliwości
wykrycia - gdyż pokojówka, która winna być wtedy gdzie indziej, przebywała tam,
na miejscu akcji. Gdy podano ser, zadumali się nad niemal perfekcyjną
synchronizacją, precyzją operacji, czystością zabójstwa i delikatnością Dobrej
Śmierci w każdej z akcji. Przerwał im dopiero kelner, wnosząc brandy.
Teraz już bardziej trzeźwi, młodsi magowie czekali, gdy Senex cicho
studiował ich twarze. Przyjęli jego spojrzenie bez wahania i bez dumy. Mercy
posłała uśmiech do swego starego przyjaciela i nauczyciela, a następnie zwróciła
swe spojrzenie w stronę Gericaulta. Napotkała jego badawczy wzrok i pod jego
wpływem opuściła oczy.
- Sprawiliśmy się dzisiaj dobrze. Jestem dumny z was obu; jestem dumny z
pracy, którą wykonaliśmy, lecz nie będę pił dla mej dumy trzy razy w ciągu
wieczoru. Bawcie się dobrze tej nocy, lecz rankiem zapomnijcie o zwycięstwie.
Przed nami jest więcej pracy niż możemy dostrzec i im mniej będziemy obciążeni
bagażem wspomnień z przeszłości, tym łatwiejsze będzie nasze zadanie.
Mercy podniosła głowę i ujrzała kątem oka grymas na twarzy Gericaulta.
- Za co więc wypijesz? - zapytał.
- Piję za Śpiących - powiedział Sędziwy Człowiek.
- Za Śpiących.
* * *
Mercedes tańczy.
Prawa ręka Gericaulta ogrzewa jej talię, druga ręka delikatnie trzyma jej
prawą, zaś jej lewa spoczywa lekko na gładkim jedwabiu marynarki. On tańczy
doskonale, ślizgają się zatem po parkiecie jakby byli jednym ciałem.
Kobieta wyczuwa spojrzenie na swej twarzy; ale nie chce go prowokować.
- Wyglądasz dziś bardzo pięknie - mówi i jej brwi unoszą się w
zaskoczeniu. - Ta suknia jest ci bardzo do twarzy. Mercy odwraca powoli głowę i
patrzy na jego usta. Zęby Gericaulta są bardzo białe, zarost nad górną wargą
lśni bursztynowo w świetle kandelabrów. Nachyla się i dotyka policzkiem jej
czoła.
- Powiedz mi... dlaczego na Ziemi nosisz gorset?
Mercy szarpie się do tyłu, cała czerwieniejąc, tracąc rytm - i ich głowy
zderzają się w następnym kroku.
- Wybacz mi, Mercy - unosi chusteczkę ku swym ustom by otrzeć je i cofa
zakrwawioną. - Rozumiem, że próbujesz być poważana. Ja po prostu nie rozumiem
dlaczego.
- Lubisz gorsety? Może te fiszbiny ułatwiają ci ukrywanie noży... -
spogląda na nią jeszcze raz, zaraz przerywając, ssąc rozbitą wargę. - Nie, teraz
widzę, że swe sztylety chowasz w oczach.
- Mercy, jeśli zakładasz gorset dla tych wszystkich wytwornych dam tam w
kącie, tych plotkarek, potwornych matron i chichoczących debiutantek - z nosami
w chmurach i rynsztokowymi myślami - to cóż, przyznaję że jestem zaszokowany.
Zaszokowany. Zdumiony. Śpiący są naszymi podopiecznymi, kochana, nie
strażnikami, nie są nam równi - jego głos opadł do szeptu - Sądzę, że powinnaś
wybierać bieliznę stosownie dla siebie.
- Jesteś podły Gericault. Zmień temat.
- Jak chcesz, moja pani. Mogę powrócić bezpiecznie do tematu twej sukni?
- Zostaliśmy formalnie zapoznani - odpowiada ozięble. Gdy muzyka ustaje,
salę wypełniają grzecznościowe oklaski, a oni przy następnym tańcu pozostają na
parkiecie.
- Tak myślałem - zaczyna, pociągając nosem - i nie sądzę, że czerń jest
twą jedyną barwą... Uradowałoby mnie ujrzenie ciebie w czerwieni.
- Gericault, czarny jest jedynym kolorem dla wdowy.
- Twój mąż nie żyje już od stu lat. Jak długo będziesz nosić po nim
żałobę?
Mercy zatrzymuje się, patrząc się na partnera z wyrazem głębokiej,
odrętwiałej nienawiści.
Gericault pyta powoli:
- Czy ty jeszcze pamiętasz jak on wyglądał?
Mercedes wyrywa się z gniewem, i mało nie potrącając natręta biegnie w
stronę jadalni. Podkuty stalą obcas przydeptuje jej wirującą suknię, a gdy
potykając się wyszarpuje ją, inna stopa ciężko staje na jej lakierki. Podnosi
więc w dzikim geście suknię i biegnie naprzód. Podążają za nią spojrzenia i
szepty dam siedzących w kątach sali.
Dużo później Gericault odnajduje ją w ogrodzie. Ma na sobie osłaniający ją
przed zimną bryzą płaszcz Senexa. On podchodzi do niej skruszony, z opuszczoną
głową.
- Dlaczego - zaczyna ona (z promieniującą furią, jakiej jeszcze nigdy nie
widział) - robisz to wszystko? Dlaczego wszystko komplikujesz?
On starannie ogląda swe buty i mokry żwir pod nimi. - Przepraszam.
- Dobrze -
Przerywa jej szybko, suchym głosem: - Czy nie jesteś samotna, Mercy?
Patrzy na niego, oszołomiona przez chwilę i zanim odzyskuje mowę, on
odzywa się znowu (ośmielony przerwą), przełykając ciężko ślinę, jąkając się.
Ja... ja zakochałem się w tobie Mercy. Przykro mi.
A ona nie wie co rzec.
2 września 1995 roku
Wielki Hall Cerberusa był zatłoczony jak rzadko kiedy, a jego mieszkańcy i
nowo przybyli uchodźcy wciąż napływali. Krzesła i stoły ściągnięte z każdego
pokoju były rozstawione dosłownie wszędzie i nawet stary kredens ze stajni
został tu wykorzystany. Tylko w jednym miejscu długi rząd drewnianych siedzeń
pozostawał pusty. Seniorzy jeszcze nie przybyli.
Gdy ostatni uczniowie wpadli do środka, pośpiesznie ustawiając tace i
puchary, otworzyły się drzwi na końcu sali. Senex i Lord Gilmore weszli razem,
cicho rozmawiając. Gdy weszli, w całej sali zapadła cisza. Dwójkami i trójkami
reszta podążyła na swe miejsca. Mieszkańcy Cerberusa niezdecydowanie aczkolwiek
uprzejmie usadzali swych gości.
Nagle spokój został przerwany. Przy drugim stole, najbliższym seniorom,
ciche szepty przeszły w głośny krzyk:
- Nie, nie będę cicho. Ja znam swoje miejsce, Ellen.
Mówiący to wstał i napotkał badawcze spojrzenie Senexa i Kanclerza. -
Dlaczego, o moi panowie, usadzono mnie niżej niż tą kobietę? Wskazał przy tym na
środek ich stołu, na małą, kędzierzawą maginię, spoglądającą na niego z
niedowierzaniem. - Jestem Nicodemus Dribb, Mistrz Sił, a ona jeśli jest choćby
Adeptem czegokolwiek, to będę bardzo zaskoczony.
Sędziwy Człowiek uniósł brwi i obrócił się ku stojącemu po prawicy
Lordowi Gilmore. Przywódca hermetycznych magów wzruszył ramionami i wstrzymał
się na osąd Eutanatosa. Senex spojrzał w dół stołu.
Z lekko stęchniętego miejsca na końcu sali Amanda i Julia obserwowały
wszystko z niepokojem.
- Zauważyłaś? - powiedziała druga z nich
- Tak. Senex i Mitzi? - odpowiedziała Amanda, myśląc o śladach telepatii
przebłyskujących u szczytu stołu.
- Tak myślę.
Mitzi powstała ze swego krzesła. - Jeżeli obraziliśmy cię, sir -
powiedziała - wybacz nam. Nic praktycznie nie wiedzieliśmy o twej randze, gdy
ustawialiśmy stół. Proszę, siądź na mym miejscu.
Mężczyzna obok pomógł jej wstać i po ostatnim spojrzeniu na Senexa szybko
odeszła.
- A widzisz to? Julia splunęła.
- Taa... Senex? - odpowiedziała Amanda, widząc chmurę entropii zawisłą na
sekundę ponad pustym krzesłem.
- Mam nadzieję.
Mistrz Dribb przepchnął się przez tłum między ławkami w stronę podium,
popychając po drodze Mitzi i zadowolony z siebie zajął swe właściwe miejsce.
Nagle krzesło załamało się, wywracając go na plecy poza krawędź podium.
Jego szaty wyleciały w niezgrabnej chmurze tkaniny (wydawałoby się że po kolana)
i przykryły go leżącego na piaszczystej podłodze.
Stłumione chichoty rozległy się w sali, ale jeden głos zabrzmiał kaskadami
perlistego śmiechu.
- Amando! Przestań. Wszyscy patrzą na nas.
Ale Julia odezwała się zbyt późno i rozgniewany Nicodemus przepychał już
się w ich stronę, patrzący, rozglądający się oczyma pełnymi zranionej dumy.
A Amanda wciąż się śmiała.
- Jak śmiesz! - Jak śmiesz ? Wyzywam cię.
Wstrzymała się, kąciki ust nerwowo zadrgały.
- Wyzywam cię. Żądam satysfakcji -
Wybuchnęła znowu śmiechem.
Hermetyczny mag obdarzył ją spojrzeniem czystej nienawiści i wydusił przez
zęby: - Wyzywam cię na certámen.
Amanda poczuła jak otaczają ją skrzydła Avatara, poczuła wolę walki u tego
krwaworękiego anioła. Moc przepłynęła przez nią, prawy gniew zasilił magyę,
wyostrzając ją jak nóż - i z trudem zmusiła się do jego ukrycia.
- Wybierz swych sekundantów, bezczelna dziwko.
Anioł, odsunięty, odszedł, nawet gdy tyrada hermetycznego maga zbliżała
się do końca:
- O wschodzie Słońca, jutro, na -
- Żadnych pojedynków - słowa Senexa wypełniły Hall
- Żądam -
- Żadnych pojedynków, - powtórzył Sędziwy Człowiek i uniósł swój widelec.
Wrzesień 1887 roku
26° 41' 57" szerokości geograficznej północnej
71° 32' 5" długości geograficznej zachodniej
Mercedes obróciła swój nóż powoli, ostrożnie, by suknia nie szeleściła i
zaczekała, aż palacz wynurzy się zza skrzyni na węgiel. Mały człowieczek był
przestraszony, wyraźnie drżał, podskakiwał przy najmniejszym dźwięku. W chwilę
później jego nerwy puściły i gdy wyrwał się zza swej osłony, nóż błysnął w
powietrzu, uderzając go rękojeścią w czaszkę, wydając przy tym odgłos
upadającego jabłka.
To już ostatni, Sędziwy Człowieku, pomyślała, pozwalając lekko opaść na
podłogę ciału palacza.
- Dobrze. Jesteśmy gotowi. Poczuła, jak zajmuje miejsce dalej, za kotłem,
z laską w ręku. - Sprowadź ich na dół, Gericault.
Na górze źródło łomoczących kroków i przytłumionych rozkazów wydawało się
zbliżać. Francuz zeskoczył przez luk, który przypadkowo znalazł się w podłodze
korytarza nad nimi. Stanął zaraz koło Mercy i teraz cała trójka słyszała
ścigających ich członków Porządku Rozumu - którzy odkryli, że w ciemności nie
mogą znaleźć sposobu na otwarcie luku. Jeszcze kilka obcesowych słów popłynęło w
stronę oczekujących na dole Eutanatosów i ich kroki oddaliły się w stronę
przejścia za schodami.
Teraz przełazili przez drzwi, rozstawiając się wzdłuż pochylni i schodów:
czterech umundurowanych twardzieli wraz z na czarno ubranym dżentelmenem w
okrągłych, ciemnych okularach błyszczących w słabym czerwonym świetle pokoju. Za
nim, para nędznie odzianych, stłoczonych ludzi, a za nimi...
Lekarz.
Ubrany był na biało. Jego twarz wyglądała dobrotliwie i wytwornie, zaś
zachowanie przywodziło na myśl spełniającego przykry obowiązek człowieka. Tylko
usta (zbyt mocno zaciśnięte, wyraźnie w szale) i oczy (naznaczone przerażającym
okrucieństwem w swej obojętności) zdradzały go - i oczekująca trójka poczuła się
usatysfakcjonowana. Zabójstwo przemysłowca spłoszyło ich prawdziwą ofiarę. Oczy
Lekarza spoczęły na Senexie i wtedy rozgorzała walka.
Twardziele pośpieszyli naprzód, nie zważając na grad pocisków, jakim
częstował ich Gericault ze swych pistoletów. No cóż, przystosowano ich do
niezwyciężoności, lecz jego amunicja również była więcej niż ołowiem i zanim
opuścili schody dwoje z nich padło. Mercy cisnęła w nich swymi rowkowanymi
nożami by zapobiec zmartwychwstaniu i pokój wybuchł światłem ich jarzących się
osłon.
Reszta zbliżyła się, ostrożniej niż dotąd i człowiek w czerni cisnął przed
nich dymiące pigułki - teraz zmartwiony, gdyż ścigani renegaci byli hałaśliwie
wulgarni w swej magyicznej obronie i przy tym cudem niedraśnięci. Mercedes
prześliznęła się na bok, zadowolona, że strach przed Paradoksem powstrzyma go
wystarczająco długo, by Gericault zdjął bez problemów wszystkich trzech.
Zbliżyła się w stronę schodów, do pierwszego z dziwnych ludzi.
Na chwilę zamarła, stając twarzą w twarz z jakimś umbralnym insektoidem -
wielkie, płaskie oczy pokryte płonącymi jasnozielono punktami, dziwne
metaliczne, kocie wąsy i wijąca się masa czerwonych robaków wyrastających z
prawej strony czoła. Kreatura skoczyła naprzód, musnęła ją w przelocie i
Mercedes rozpoznała ją raptem jako jednego z tych dziwnych ludzi ze środka
grupy. Chmura dymu zakryła wszystko i nagle została sama z drugim przeciwnikiem.
Przygotowując swe sztylety, obejrzała go. Zamiast wyciągnąć broń, dziko
nieuczesany mag Porządku Rozumu wyjął z pochwy na swym udzie długi wąż
strażacki, a Mercy po raz pierwszy dostrzegła plecak, do którego był on
podłączony. Technomanta oblizał swe usta i zakrzyczał w heroicznym uniesieniu.
- Teraz, wiedźmo śmierci, poczuj zemstę Elektrycznego Elliptitronu
Świętego Elma!
Dysza węża strażackiego wypełniła się jasnym światłem i zanim Mercy zdała
sobie sprawę z niebezpieczeństwa, pokrył ją zaporowy ogień piorunów kulistych.
- Ha! Cios za przyzwoitość i uwolnienie Eteru! - opuścił koniec maszyny w
dół, tam gdzie upadła w konwulsjach, rażona elektryczną sferą, a następnie
sięgnął ku przełącznikowi z tyłu plecaka. Mercedes opanowała dzięki koncentracji
swe drgawki robiąc dziurę w otaczającym ją bąblu ognia. Zaatakowała jego źródło
bezpośrednio: przełącznik skruszył się w jego ręku, przerdzewiały i zniszczony,
zanim Technomanta zdołał złapać oddech. Zmiana taktyki w chwili, gdy wciąż się
jąkał sprowadziła na niego niezakłócony sen.
Obróciła się dookoła, jej przypalona suknia zaszeleściła, i stwierdziła,
że szale zwycięstwa przechylają się coraz bardziej na stronę przeciwników. Co
prawda Sędziwy Człowiek i Lekarz wciąż byli zamknięci w nieosiągalnej dla innych
walce, lecz Gericault ustępował powoli pola, wobec czwórki wciąż przykucniętej
za ciężką maszynerią.
- Gericault? - biegnąc, uchylając się, wyraziła swoje zaskoczenie i strach
o niego.
- Ten w ciemnych okularach - au! - pojął, że usunęliśmy świadków i
zwulgaryzował się.
Mercy skoczyła ku pierwszemu z akolitów człowieka w czerni i poderżnęła
mu gardło, celując w szyję tak, by krwią oślepić stojącego za nim towarzysza. -
On nie jest w tym zbyt dobry, ale to uh... czyni różnicę... gdy kontruje.
Gericault dołączył do niej strzelając z bezpośredniej odległości w oślepłego
człowieka, a pociski z łatwością odnalazły swój cel. - Wreszcie.
Człowiek w czerni parł naprzód, z desperacką przebiegłością w oczach, a
jego towarzysz z dziwacznymi goglami na twarzy odskoczył w tył, sięgając do
płóciennej torby za sobą.
- Coś szykują - przekazał jej Gericault. - Czy możesz się tam dostać?
Zaryzykowała spojrzenie w stronę przejścia, i kolejny strzał niemal nie
pozbawił jej nosa. Człowiek z torbą okazał się lepszym strzelcem niż mogłoby się
wydawać, a dziwna magya jego ekwipunku ochraniała go przed tymi kilkoma atakami,
których mogłaby użyć zza rogu, poprzez pięć koszy z węglem. Jednak gdy
zaczerpnęła oddech, zdała sobie sprawę, że otaczające ją powietrze uległo
zmianie - teraz zdawało się być tłuste. A nad skomplikowanymi machinami wroga
rozpętała się burza malutkich iskierek. Drobne niemożliwości już uziemiały ich
aparaty, łamiąc części zapomniane i nadużyte. Wszechświat utracił tu swą
stabilność i to dało jej odrobinę nadziei.
- Nie. Ale mam pomysł.
Mercy odwróciła się, skacząc między rzędy skrzyń i turbin, tam gdzie
leżało ciało palacza. Z łatwością wzięła go na plecy i odciągnęła do przodu.
Kilkoma szybkimi gestami uleczyła go ze wstrząsu i ułożyła za wielką, drżącą
instalacją gazową. W przerwach między rurami walka była doskonale widoczna, a
Mercy szarpnęła małym człowieczkiem.
- Obudź się! Och, proszę panie, obudź się! - krzyknęła, a jej twarz
porysowały łzy niepokoju.
Palacz jęknął, otworzył oczy i usiadł.
- Proszę mi pomóc! Zamknięto mnie tu, a oni walczą...
Palacz spojrzał na przepiękną, śniadą kobietę - bez wątpienia ranną i
wyczerpaną - i znalazł w sobie odwagę.
- Tędy, tędy pani. Wszystko będzie w porządku. Wyjrzał z ich kryjówki,
ukrywając swe przestraszone oczy przed damą i zobaczył...
...klekoczącą z okropną prędkością przez pokład, wirującą, podskakującą i
rąbiącą niczym berserker, szkieletową, sprężynową kulę ostrzy, toczącą się
prosto na dżentelmena w wieczorowym stroju. Dżentelmen strzelał z obu swych
pistoletów do miedzianej, błyszczącej maszyny śmierci, lecz bez widocznego
skutku. Za mechaniczną niemożliwością biegło dwóch mężczyzn, jeden z
najdziwniejszą parą motocyklowych gogli, jakie palacz kiedykolwiek widział,
drugi zaś strzelający z rewolweru o długiej taśmie pocisków tam, gdzie winien
być jego bębenek.
Palacz cofnął się, chwiejąc się na nogach. - Nie wierzę w to! - zawołał, a
na twarzy Mercy wykwitł uśmiech.
Miedziana maszyna śmierci wyskoczyła za róg i nagle upadła, rozsypując się
w stos błyszczących części tuż pod nogami Gericaulta. Człowiek w czerni, ten w
goglach i dziwny rewolwer rozpłynęły się w nicości (mimo iż Mercy mogła ich
usłyszeć, wciąż biegnących tam, gdzie odeszli).
- Gericault?
- Wciąż tutaj, kochana. Dziękuję.
- Senex?
- Właśnie skończyłem.
Palacz usiadł - oszołomiony, skonfundowany i zapomniany - i zaczął
oczyszczać twarz z sadzy. Gdy ekspedycja ratunkowa przybyła godzinę później,
znaleźli go uśmiechniętego, siedzącego wraz z innymi (facetem w mundurze i
amnezją, obsługą maszyn parowych ze strasznym bólem głowy i zwariowanym
majsterkowiczem płaczącym gorzko nad wężem strażackim). Na jego zabrudzonym
lewym policzku widniał czysty ślad w kształcie kobiecych ust.
5 Września 1995 roku.
Amanda cięła ku górze, wbijając swój nóż głęboko w owiniętą materiałem
plastykową butelkę. Woda ze środka przesiąkła przez starą bawełnianą bluzeczkę,
skapując na brudne podłoże. Patrzyła, próbując sobie
przypomnieć ostatnie myśli, wciąż nieświadomie przebijając butelkę. Cały czas
rozproszona, cofnęła się i przygotowała do kolejnego ćwiczenia.
Usłyszała trzask gałązki gdy pchnęła nożem. Bez zwłoki obróciła się ku
intruzowi - jednej z tych hermetycznych uchodźców, jak się zorientowała, z
kudłami szarych włosów i błękitnymi oczyma. Kobieta drgnęła, schwytana między
noże i niewdzięczne uściski różanego krzewu.
- Przepraszam, - powiedziała Amanda, wyraźnie niezadowolona. - Myślałam,
że jesteś jedną z nas. Każdy w tym ogrodzie jest bardzo odważny. Noże zniknęły i
jej gość odprężył się
- Ja... Ja nie chciałam ci przeszkadzać - powiedziała. Jej rozglądające
się oczy znalazły ławkę poza wciąż rozkołysaną butelką i tam usiadła. -
Właściwie, to jestem tu by przeprosić.
Amanda skoczyła ku drzewu, przywiązując do niego butelkę. - Za co?
- Za Nicodemusa. Proszę, nie myśl o nim zbyt źle - i proszę, nie zakładaj,
że reszta z nas będzie się tak zachowywać.
- Nie ma sprawy.
- Nie. Jesteśmy tutaj gośćmi. - wyrwała mlecz, nerwowo go kręcąc w
dłoniach. - Nicodemus... jego żona przystała rok temu do Maruderów. Kolegium na
Mus było wszystkim, co mu zostało i był jednym z ostatnich go opuszczających...
on, James i Kanclerz. Tak, to wciąż nie jest wytłumaczenie, ale może teraz
zrozumiesz trochę jego gniew.
Amanda popatrzyła na nią w ciszy.
- Rozumiesz, on wszędzie widzi Nephandi. I wypytywał się o ciebie od
tamtego wieczoru.
Oczy Amandy zwężyły się.
- No cóż... wokoło chodzą pogłoski, że dwa miesiące temu przyprowadziłaś
do tej Fundacji Nephandusa. I że rozmawiałaś z nim zamiast walczyć...
- A więc jesteś tu, by sprawdzić pogłoski.
Magini skinęła głową, wiążąc łodygę kwiatu w niepokojące węzły.
- Kim ty w ogóle jesteś?
- Mam na imię Ellen.
- Dobrze Ellen, możesz wysłuchać czystej prawdy. Przewierciła starszą
kobietę wzrokiem, mówiąc beznamiętnym głosem.
- Był tu Nephandus. Nie przeszedł przez strażnicę. Rozmawiałam z nim, bo
przyszedł przez Bramę Peregrina, gdy stałam na straży. Gościliśmy wtedy
konferencję Doktora Bridges’a. Sprawdziły go ochronne wzorce. Zaczęłam
przeprowadzać go przez labirynt. Strażnica nie przepuściła nas jednak. Nakarmił
mnie wtedy wieloma kłamstwami o mym poprzednim życiu. Później zniknął.
- I to już wszystko.
Hermetyczna magini ponownie skinęła. Spojrzenie jej błękitnych oczu znowu
omiotło twarz Amandy, a kwiat trzymany w ręce stał się puchatą masą żółtych
strzępów. - Dziękuję za twe... wyjaśnienia. - wstała. - Jestem pewna, że moi
ludzie poczują się lepiej słysząc to.
- Na pewno. I jeszcze jedno Ellen - bądź ostrożna opuszczając ogród, nie
jestem tu jedyną ćwiczącą - zaśmiała się i ponownie rozhuśtała butelkę.
Maj 1889 roku
Riwiera Francuska.
Gericault, z herbatą i kanapkami w rękach, usiadł ostrożnie na skraju
eleganckiego wiklinowego krzesła. Postawił pełną tacę na blacie małego stolika
przed sobą i osłonił oczy od popołudniowego słońca.
Mercedes uśmiechnęła się, złożyła parasol, rozbawiona.
- Herbaty?
- Nadpitej przez Pana i Panią Melvin Abercrombie, brytyjską szlachtę na
wakacjach. Musimy zachowywać odpowiednią powierzchowność, choćby w imię naszych
paszportów. - usiadł znowu. - Nalejesz mi?
Mercedes nic nie odpowiedziała, ale umyślnie nachyliła ku niemu. Gericault
zamknął oczy, wzdychając.
- Prawie bym chciał, by trwało to wiecznie. Żadnego Senexa, żadnej Rady,
żadnych mechanicznych ludzi i Rozumistów... Po prostu dwóch zmęczonych Śpiących
na wakacjach, cieszących się wolnymi chwilami. - wziął swą filiżankę nie
patrząc.
- Podoba mi się to, - powiedziała Mercy, - ale chciałabym wrócić na czas.
Rozmawiałam z Sędziwym Człowiekiem zanim wyjechaliśmy, kochany. Ostatecznie
wyrwiemy te żmije Nephandi z Piccadilly.
Gericault nic nie odpowiedział.
- Chcesz kanapkę?
- Nie, dziękuję, - odpowiedział ostrożnie.
- Czujesz się dobrze?
- Mercedes... Muszę ci coś powiedzieć. Jego głos był dziwny, poważny,
wstał gdy zaczął mówić. - To bardzo trudno powiedzieć...
- Mnie możesz powiedzieć wszystko, Alec. Powstała i ujęła jego rękę.
Gericault spojrzał na nią, wstrząsnął głową, uniósł jej palce do ust,
całując je przez chwilę. - Jakiej ja jestem Tradycji, Mercy?
- No cóż, byłbyś bardzo dobrym Eutanatosem, ale Senex i ja nigdy nie
sądziliśmy, że jesteś jednym z nas.
- Możesz być Mówcą Marzeń, gdyż tak bardzo nienawidzisz Porządku Rozumu,
lub może Kultystą, jako ze jesteś cokolwiek libertynem i lekceważysz politykę
Rady.
- Nie jestem żadnym z nich, - powiedział. - Nie jestem w ogóle magiem
Tradycji.
- To nie ma dla mnie znaczenia. Do którego Cechu należysz? A może jesteś
Sierotą?
- Nie jestem Sierotą. Nie mam Cechu.
Mercedes wstrzymała się, niepewna, patrząc się na twarz kochanka. Szum fal
wypełnił ciszę.
- Jestem Upadłym, Mercy. Oboje zamarli w bezruchu. - Służę Panom
Zapomnienia.
Ugryzła się w wargę, patrząc, oddychając płytko, wręcz dławiąc się. Jej
ręce zacisnęły się kurczowo na fałdach sukni, ugniatając materiał, szukając
noży. Gdy opuścił z niej wzrok, błyskawicznie skoczyła i Gericault upadł na
ziemię, mając przy gardle jej ostrza.
- Zdrajca!
- Nie zdrajca, Mercy. Szpieg - powiedział smutnie - szpieg, który zakochał
się we wrogu. Teraz daj mi wstać.
- Zabiję cię!
Jesteś praktyczną kobietą, Mercy, a to nie jest tania, groszowa nowela. Jeśli
chciałabyś mnie zabić, zrobiłabyś to pięć sekund temu. Daj mi wstać.
I Mercedes, milcząco, powoli schowała swe noże i wstała, drżąc. Gericault
podprowadził ją do krzesła, usiadł naprzeciw i delikatnie położył dłonie na jej
kolanach.
- Tak. Po pierwsze pozwól mi przeprosić. Jest mi strasznie przykro, że
wziąłem to zadanie, spotkałem ciebie i że musiałem kłamać tak długo jak cię
znam. Czuję się strasznie, moja droga.
- Po drugie, pozwól mi powiedzieć, że nie jest mi przykro, że cię kocham,
że nigdy nie skłamałem w tym temacie i jeśli nawet teraz rozstaniemy się, będę
cię kochał, aż do śmierci lub końca wszechświata. Mam nadzieję, że niezależnie
od mego haniebnego zachowania, Mercy, kiedyś będziesz mogła mnie czule
wspominać.
- Po trzecie, nie przybyłem do ciebie i Senexa by was skrzywdzić lub
skorumpować. Moim zadaniem było częściowo przebadanie was pod kątem słabości,
dla późniejszego wykorzystania, - powiedział i Mercy wzdrygnęła się - lecz
najważniejszym było przekazanie wam tego, co moja... organizacja... wiedziała o
Lekarzu i by przekonać was, że był tak niebezpieczny jak już wiecie.
- Wykorzystałeś nas - wymamrotała.
- Musieliśmy. Lekarz nigdy nie opuścił Ziemi. Nikt z mego Labiryntu nie
był w stanie przeciwstawić się mu w tej Rzeczywistości. Senex mógł, a zresztą
polował już wtedy na naszego wroga.
- I jeszcze jedno. Nie zmusiłem go do niczego, czego by nie chciał, Mercy.
Nie potrafiłbym.
- Zabiliśmy Lekarza dwa lata temu. Dlaczego wciąż tu jesteś?
- Dlaczego nie? Walczymy z Porządkiem Rozumu, ja obserwuję Tradycje,
jestem użyteczny. Nie chciałem odchodzić - Gericault zmarszczył brwi.
- Teraz Sędziwy Człowiek chce zmasakrować Fundację Piccadilly. Nie mogę
zostać i mu pomóc, nie chcę też wciągnąć go w pułapkę. Muszę odejść.
Mercedes spojrzała po raz pierwszy na niego, z czerwonymi oczyma, bladą
twarzą poznaczoną łzami.
Kiwnął głową. - Wciąż nie chcę odchodzić. Kocham cię - powiedział i Mercy
drgnęła. - Teraz muszę spytać cię o coś do czego nie mam prawa:
- Czy pójdziesz ze mną? Nie proszę cię o zostanie barabbi. Nie proszę cię
o zdradzenie Senexa, lub przekazanie moim ludziom jakichkolwiek sekretów Rady.
Nigdy nie będziesz musiała spotkać innego Nephandusa, tak długo jak będziesz
żyć, lub wszechświat się skończy - mówił teraz szybko, z desperacją, - tylko
proszę, proszę, pójdź walczyć z prawdziwym wrogiem, z Porządkiem Rozumu... wraz
ze mną.
6 września 1995 roku
Popołudnie na Cerberusie. Amanda przepchnęła się przez tłum na
dziedzińcu przed Wschodnimi Schodami. Ze wszystkich stron potrącali ją obcy, a
hałas był przygniatający. Jej dom zawsze był głośny, w radości, smutku i
gniewie, lecz wieczne brzęczenie wielu rozmów było czymś nowym., czego nie
znosiła. Minęła dwóch włóczących się hermetycznych magów (którzy obrzucili ją
wzrokiem pełnym wrogiej ciekawości) i skręciła w korytarz wiodący do studium
Senexa.
Lord Gilmoire, jak ujrzała, akurat wchodził do tego wciąż cichego pokoju.
Zwolniła krok, teraz niepewna czy zapukać. To co usłyszała, zatrzymało ją i
nakłoniło do dalszego podsłuchiwania.
Kanclerz Mus mówił:
- ...ściowa plotka, oczywiście, lecz to niepokoi moich ludzi, a oni
denerwują ciebie. Czy mogę zadać ci kilka pytań?
Opowiedz mi o tych plotkach, wasza lordowska mość, - odpowiedział jej
nauczyciel.
- Dobrze.
Kanclerz ściszył głos i Amandzie nie udało się nic usłyszeć. Trwało to
trochę, aż pod koniec miała wrażenie, że o coś pyta się.
Sędziwy Człowiek warknął. - Gilmore, mów jaśniej o co ci chodzi.
- Masz czy nie masz widderslainte jako ucznia?
Amanda nic nie usłyszała, pewna już, że niedosłyszała odpowiedzi, lecz
Senex odezwał się, głosem cichym i zmęczonym:
- Amanda nigdy nie była Nephandi - z naciskiem na jej imię.
- A przed Amandą?
Upłynęło siedem sekund.
- Tak. Była.
Kobieta na korytarzu wyprostowała się, chwyciła swą torbę i odwróciła się
cicho. Spokojnie odeszła, z grzechoczącymi w głowie słowami, a głos Gericaulta
odbijał się w echu jej kroków.
Mercy poszła za mną do Czepców
Skręciła koło drwiących uchodźców.
Twój nauczyciel polował na nią i zabił
Uskoczyła na drogę do Wschodnich Schodów.
Kiedy się odrodziła, prześladował jej nowe życie
Zignorowała Julię, minęła Mitzi.
Prześladował twoje życie
Znalazła się w ogrodzie. Pluton wschodził.
By powstrzymać cię od przypomnienia
Przeszła przez krzaki róż, drąc swe ubranie o kolce.
Twego kochanka
Opadła zadumana na ławkę.
Twego mordercę
I zatopiła się we wspomnieniach swego szaleństwa.
Mercy poszła za mną do Czepców
Październik 1896 roku
Labirynt Nephandi, położenie nieznane
Mercedes opiera się na ramieniu Gericaulta, idąc powoli przez tłum.
Powietrze jest gorące i słone. Śmierdzi metalem. Jest spocona i zdenerwowana, a
ciało drży mimo gorąca. Ściany po obu stronach toną w mroku.
Ktoś z przodu grupy cicho śpiewa, w języku, którego Mercy nie rozumie.
Mężczyzna po lewej odzywa się do niej, a jego głos jest silny, hipnotyzujący i
podniecony.
- Och, Mercedes, pragnę ci powiedzieć jak bardzo jesteśmy szczęśliwi mając
cię tutaj. Jest to cudowne, najbardziej dla Gericaulta. Pogładził ją po
ramionach i lekko dotknął jej włosów. - Wszyscy się modliliśmy, każdej nocy,
przez lata całe, byś kiedyś do nas dołączyła... i teraz, dzięki Mocom, jesteś
tu. Obcym i szarpiącym ruchem łączy swe dłonie, splatając palce tak mocno, że
Mercedes słyszy ocierające się kości. - Nawet teraz, wiem, możesz mieć
wątpliwości, lecz po dzisiejszej nocy poznasz prawdziwą radość i jedyny cel.
Dołączył do narastającego śpiewu.
Procesja dotarła do wielkiego pokoju o nieregularnym suficie. Gericault
przyciągnął ją do siebie, przytulając.
- Przestraszona, kochanie? - szepnął cicho. - Wciąż możesz jeszcze zmienić
decyzję. Wielu z najbardziej nam oddanych nigdy -
- Nie. Podniosła wzrok i jej oczy zwęziły się. - Chcę pójść tam, gdzie
poszedłeś ty. Kocham cię. I odwróciła się z odwagą, mocno zaciskając szczękę.
Zrobiła krok naprzód.
Odległa ściana poruszyła się i Nephandi stają po obu stronach, rozpalając
lampy. Tworzą przejście przez swe szeregi, od pary kochanków do dziwnej kurtyny,
zdającej się pokrywać tą ścianę. Gericault podchodzi by ją odprowadzić i oboje
kroczą powoli wzdłuż przejścia. Reszta obserwuje to wszystko w ciszy. Pierwszy
śpiewak zaczyna dziwną, pozbawioną emocji nutą Dwójka magów dochodzi do końca,
przy którym przemawia starszy pan w pomarańczowych szatach.
- Przychodzisz tu chętnie?
- Przychodzę.
- Witaj nam córko. Niech spokój zapomnienia pocieszy twój umysł i odpręży
duszę.
Kurtyna zwinęła się na bok. W jasnym świetle pochodni wnętrze wydawało się
różowawo-beżowe i lekko wilgotne - z widocznymi żyłkami i membranami. Kurtynę
tworzyło wiele pasm cofających się ku cielistym krawędziom podłogi, ślizgających
się jedno po drugim, podciągających ku sufitowi. Rozwarły się u dołu, gotowe do
jej przyjęcia.
Gericault poczuł, jak jej oddech przyśpiesza i wyostrza się. Jego kochanka
naprawdę była przerażona.
Mężczyzna w pomarańczowej szacie uśmiechnął się delikatnie i dotknął jej
ręki. Mercy podążyła za nim, przechodząc tępo przez brzeg Czepca. Odwróciła się,
by widzieć Gericaulta i uniosła ręce do gardła. Wewnętrzne membrany wyciągnęły
się po nią, a on wciąż patrzył jej w oczy. Położył dłonie na wierzchu kurtyny,
spowił ją ciepłem ciała i zamknął wnętrze.
Czepiec zadźwięczał urwanym, przeciętym krzykiem i blade zasłony zadrżały
od siły bryzgającej w środku krwi. Na twarzach Nephandi wykwitły uśmiechy,
zewnętrzne fałdy zamknęły się, a Gericault padł na ziemię w błogiej uldze.
Amanda wstała, teraz już pewna, gdzie są jej utracone wspomnienia.
Pluton był teraz wyżej, niż kiedy przyszła, a dźwięki i zapach obiadu
dochodziły z Wielkiego Hallu. Spojrzała trzy piętra w górę, na ciemne okna
studium Senexa i wślizgnęła się na tylne schody, podchodząc cicho do jego
komnaty. Weszła bez pukania, położyła się na oświetlonej światłem planety nagiej
podłodze i zamknęła oczy.
Czekała, próbując cofnąć się do swego umysłu, szukając ostrożnie. Zapach,
twardość podłogi i powiew wiatru na ręce odeszły. Spojrzała jeszcze raz na
anioła o zakrwawionych dłoniach, na jej Avatara.
Jego skrzydła są ogniem, suknia biała niczym mgła a kształty jak u młodej
dziewczyny.
- Amanda. Miękki głos niósł zaskoczenie i niepokój, a białe szaty
poruszały się, mimo braku wiatru w stronę śmiertelnej.
- Taa... Mam pytanie.
- Proszę, musisz tylko zapytać.
- Moje poprzednie życia. Kim byłam? Co uczyniłam?
Anioł lekko wstrząsnął głową. - Jakie poprzednie życia? Jego głos był
słodki i zagadkowy, wciąż stał sztywno, zakłopotany. - Czy nie jesteśmy nowo
przybyłymi ze Studni Dusz?
Amanda spojrzała na niego.
- Nie, do diabła, nie jesteśmy!
Złapała swego Avatara za rękę i pociągnęła za sobą, prawie wlokąc go po
ziemi. Wyszła odważnie naprzeciw swego zapomnienia, w najmroczniejsze obszary.
Kurz na podłodze był gładki