8451
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 8451 |
Rozszerzenie: |
8451 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 8451 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 8451 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
8451 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
C. S. Lewis
Trylogia mi�dzyplanetarna:
tom I �Z milcz�cej planety"
tom II �Perelandra"
tom III �Ta ohydna Si�a"
CLIVE STAPLES LEWIS
Z milcz�cej planety
Trylogia mi�dzyplanetarna 1.1
T�umaczenie: Andrzej Polkowski
1
Zanim ostatnie krople ulewy przesta�y spada� ci�ko na ziemi�, w�d-
rowiec schowa� map� do kieszeni, poprawi� plecak na zm�czonych ramio-
nach i wyszed� na drog� spod wielkiego kasztana, pod kt�rym znalaz�
schronienie w czasie burzy. Jaskrawo��ty blask zachodz�cego s�o�ca
przedar� si� przez szczelin� w chmurach, lecz tam, dok�d szed�, niebo wci��
mia�o kolor ciemnoszarego �upku. Drzewa i wysokie trawy ocieka�y wod�,
a droga l�ni�a jak potok. Nie traci� czasu na rozgl�danie si� po okolicy, lecz
od razu ruszy� w drog� zdecydowanym krokiem w�drowca, kt�ry zbyt
p�no spostrzeg�, �e tego dnia b�dzie musia� przej�� wi�cej, ni� zamierza�.
Tak w�a�nie by�o. Gdyby spojrza� za siebie - czego nie zrobi} - zobaczy�by
strzelisty szczyt Much Nadderby i z pewno�ci� wyrwa�oby mu si� z ust
przekle�stwo na wspomnienie niego�cinnego hoteliku, w kt�rym odm�wio-
no mu noclegu. Od czasu jego ostatniego pobytu w tych okolicach hotelik
zmieni� w�a�ciciela. Mi�ego, starego gospodarza, na kt�rego go�cinno��
dzisiaj liczy�, zast�pi� kto�, kogo bufetowa nazwa�a �pani�". �Pani"
nale�a�a najwidoczniej do owej ortodoksyjnej szko�y angielskich w�a�cicieli
hoteli, kt�rym go�cie sprawiaj� wyra�ny k�opot.
Jego ostatni� szans� by�o teraz miasteczko Sterk, po�o�one po drugiej
stronie wzg�rz, czyli o dobre sze�� mil marszu. Wed�ug mapy powinna tam
by� gospoda. W�drowiec mia� zbyt wiele do�wiadczenia, by wi�za� wi�ksze
nadzieje z czarnym znaczkiem na mapie, ale i tak wszystko wskazywa�o na
to, �e przed nadej�ciem nocy nie zdo�a doj�� do �adnej innej miejscowo�ci.
Maszerowa� zdecydowanie szybkim krokiem nie rozgl�daj�c si� wok�
siebie, jak cz�owiek pr�buj�cy skr�ci� sobie drog� zajmuj�cym rozmy�-
laniem.
By� to wysoki, lecz niezbyt szeroki w ramionach m�czyzna, zapewne
dobiegaj�cy czterdziestki, a jego ubi�r odznacza� si� owym szczeg�lnym
rodzajem zaniedbania, jaki cz�sto zdradza inteligenta na urlopie. Na
pierwszy rzut oka m�g�by by� wzi�ty za lekarza lub nauczyciela, cho�
brakowa�o mu pewnej �wiatowo�ci pierwszego i nie okre�lonej dziarsko��
drugiego. W rzeczywisto�ci by� filologiem, wyk�adowc� w jednym z kole-
d��w w Cambridge. Nazywa� si� Ransom.*
Kiedy opuszcza� Nadderby, mia� nadziej�, �e mo�e uda mu si� zna-
le�� nocleg w jakiej� go�cinnej farmie i nie b�dzie musia� w�drowa� a�
do Sterk. Po tej stronie wzg�rz okolica wygl�da�a jednak na prawie nie
zamieszkan�. By� to odludny, monotonny kraj, w kt�rym mi�dzy rzadkimi
�ywop�otami i pojedynczymi drzewami ci�gn�y si� pola kapusty i rzepy.
Nic tu nie przyci�ga�o turyst�w, kt�rzy wybierali raczej ciekawsze oko-
lice, le��ce na po�udnie od Nadderby. Ponure wzg�rza oddziela�y go od
uprzemys�owionych rejon�w po�o�onych za Sterk. W miar� jak zapada�
zmrok i milk�y g�osy ptak�w, robi�o si� coraz bardziej cicho, prawd�
m�wi�c, bardziej ni� w przeci�tnym krajobrazie angielskiej wsi. Odg�os
jego w�asnych krok�w po kamienistej drodze zaczyna� mu dzia�a� na
nerwy.
Przeszed� ju� ze dwie mile, gdy zobaczy� przed sob� �wiat�o. Wzg�rza
by�y ju� blisko i prawie zapada� zmrok. O�y�a w nim nadzieja na nocleg
w jakiej� zasobnej farmie. Dotar� do �r�d�a �wiat�a i stwierdzi�, �e stoi
przed niewielkim domkiem z brzydkiej, dziewi�tnastowiecznej ceg�y. Kiedy
podszed� do drzwi, otworzy�y si� raptownie i wypad�a z nich starsza
kobieta, prawie si� z nim zderzaj�c.
- Och, bardzo przepraszam - powiedzia�a. - My�la�am, �e to m�j
Harry.
Ransom zapyta�, czy przed Sterk znajdzie dom, w kt�rym by go
przenocowano.
- Nie, prosz� pana. Dopiero w Sterk. O�mielam si� zauwa�y�, �e mo�na
by�o znale�� co� w Nadderby.
W jej g�osie, pr�cz uni�ono�ci, wyczu� pewne zdenerwowanie, jakby co�
jeszcze j� niepokoi�o. Wyja�ni�, �e ju� pr�bowa� w Nadderby.
- No to naprawd� nie wiem, prosz� pana. Przed Sterk nie ma �adnego
domu, nic, co by panu odpowiada�o. Jest tylko �The Rise", gdzie pracuje
* Ransom - po angielsku znaczy �okup" (przyp. t�um.)-
6
m�j Harry. My�la�am, �e pan w�a�nie stamt�d idzie i dlatego wysz�am na
dw�r. To znaczy, us�ysza�am kroki i pomy�la�am, �e to mo�e on. Ju�
dawno powinien wr�ci�.
- �The Rise" - powt�rzy� Ransom. - Co to takiego? Jaka� farma? Czy
tam by mnie nie przenocowali?
- O nie, prosz� pana. Widzi pan, od czasu jak pani Alice umar�a, nie ma
tam nikogo, tylko ten profesor i jaki� pan z Londynu. Nie trzymaj� nawet
�adnej s�u�by, tylko m�j Harry pali im w piecu. Ale on nie jest na sta�e.
- Jak si� nazywa ten profesor? - zapyta� z nik�� nadziej� Ransom.
- Nie wiem, prosz� pana. Ten drugi pan to si� nazywa Devine, a Harry
m�wi, �e tamten to jaki� profesor. Pan rozumie, Harry nie ma do tego
g�owy, a w og�le to on nie jest za m�dry i dlatego niepokoj� si�, jak tak
p�no wraca. Oni m�wi�, �e zawsze wysy�aj� go do domu o sz�stej. Ale to
nie znaczy, �e si� dobrze nie narobi przez ca�y dzie�.
Monotonny g�os i do�� ubogi zas�b s��w nie zdradza�y napi�cia, lecz
mimo to Ransom odczu�, �e kobieta dr�y i jest bliska p�aczu. Przysz�o mu
do g�owy, �e powinien p�j�� do owego tajemniczego profesora i poprosi�
go, by odes�a� ch�opca do domu, a w u�amek sekundy p�niej pomy�la�, �e
jak ju� raz znajdzie si� w �The Rise" - w�r�d ludzi podobnych sobie -
mo�e z powodzeniem liczy� na zaproszenie do sp�dzenia tam nocy.
Jakkolwiek przebiega� ten proces my�lowy, po chwili mglista wizja siebie
samego pukaj�cego do drzwi �The Rise" przybra�a bardziej trwa�� posta�
decyzji. Powiedzia� kobiecie, co zamierza zrobi�.
- Och, bardzo panu dzi�kuj�, prosz� pana, naprawd�. I gdyby pan by�
taki dobry, �eby z nim wyj�� z domu i odprowadzi� do drogi, pan rozumie.
On tak si� boi tego profesora, �e gdy tylko pan zawr�ci, nie ruszy si�
z miejsca, chyba �e oni sami ka�� mu i��.
Ransom uspokoi� kobiet�, jak tylko potrafi�, a potem po�egna� j�
upewniwszy si�, �e znajdzie �The Rise" po lewej stronie drogi, po pi�ciu
minutach marszu. Kiedy zacz�� i��, poczu�, jak bole�nie zesztywnia�y mu
mi�nie, podczas gdy sta� rozmawiaj�c z kobiet�.
Po lewej stronie drogi nie dostrzega� �adnego �wiat�a -nic pr�cz p�askich
p�l i jakiej� ciemnej masy, kt�r� wzi�� za zagajnik. Min�o chyba wi�cej ni�
pi�� minut, zanim do niego doszed� i stwierdzi�, �e si� myli�. Zobaczy�
ogrodzenie z g�stego �ywop�otu, a w nim bia�� bram�. Wznosz�ce si� nad
jego g�ow� drzewa nie by�y brzegiem zagajnika, prze�witywa�o przez nie
niebo. Teraz by� ju� prawie pewien, �e to brama do willi �The Rise", i �e
drzewa s� cz�ci� otaczaj�cego dom ogrodu. Spr�bowa� otworzy� bram�,
lecz okaza�o si�, �e zamkni�to j� od wewn�trz. Sta� przez chwil� nie-
zdecydowany, nagle zniech�cony cisz� i ciemno�ci�. Pomimo zm�czenia
najch�tniej poszed�by dalej, gdyby nie k�opotliwe zobowi�zanie wobec tej
kobiety. Wiedzia�, �e je�li si� postara, mo�e si� przedrze� przez �ywop�ot,
ale nie mia� na to wielkiej ochoty. �adnie by wygl�da�o, gdyby natkn�� si�
przypadkiem na jakiego� emeryta-dziwaka - z rodzaju tych, co to miesz-
kaj�c na wsi, zamykaj� na klucz bram� swego domu - i zacz�� mu
opowiada� t� g�upi� historyjk� o rozhisteryzowanej matce pogr��onej we
�zach, bo jej przyg�upiego synalka zatrzymano w pracy p� godziny d�u�ej
ni� zwykle! By�o jednak zupe�nie oczywiste, �e musi tam wej��. Przez
�ywop�ot od biedy si� przeci�nie, ale z ca�� pewno�ci� nie zrobi tego
z plecakiem na grzbiecie. Zdj�� go wi�c, przerzuci� przez bram� i nagle
u�wiadomi� sobie, �e a� do tej chwili nie bardzo wiedzia�, co robi. Teraz
musi ju� w�ama� si� do cudzego ogrodu, cho�by tylko po to, aby odzyska�
plecak. Ogarn�a go z�o�� na ow� kobiet� i na siebie, ale ukl�k� i zacz�� si�
przedziera� na czworakach przez g�sty �ywop�ot.
Operacja okaza�a si� trudniejsza, ni� oczekiwa�. Min�o kilka dobrych
minut, zanim sta� w wilgotnej ciemno�ci po drugiej stronie �ywop�otu,
bole�nie podrapany kolcami i poparzony pokrzywami. Doszed� po omacku
do bramy, podni�s� plecak i po raz pierwszy rozejrza� si� uwa�nie dooko�a.
W szerokiej alei by�o o wiele ja�niej ni� pod drzewami i nie mia� trudno�ci
w rozpoznaniu kszta�t�w du�ego, kamiennego domu, od kt�rego oddziela�
go zaniedbany, dawno nie strzy�ony trawnik. Po kilkunastu metrach aleja
rozwidla�a si�: prawa droga prowadzi�a �agodnym �ukiem pod frontowe
drzwi domu, podczas gdy lewa bieg�a prosto, bez w�tpienia do pomiesz-
cze� gospodarczych. Na tej drugiej drodze zauwa�y� g��bokie koleiny -
teraz pe�ne wody -jakby po niej cz�sto przeje�d�a�y ci�ar�wki. W domu
nie pali�o si� �adne �wiat�o; niekt�re okna zakryte by�y okiennicami, inne,
bez okiennic i zas�on, zia�y ciemn� pustk�. Ca�e to miejsce sprawia�o
wra�enie martwego, opuszczonego i niego�cinnego. Jedyn� oznak�, �e kto�
tu jednak mieszka, by� s�up dymu unosz�cy si� spoza budynku. Jego
wielko�� i kszta�t sugerowa� bardziej jak�� fabryczk� czy pralni� ni�
kuchni�- W ka�dym razie nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e �The Rise" jest
ostatnim miejscem na ziemi, w kt�rym obcy przybysz mo�e Uczy� na
nocleg. Ransom, straciwszy ju� sporo czasu na odkrycie tej smutnej
prawdy, ruszy�by mimo to dalej w drog�, gdyby nie owa nieszcz�sna
obietnica dana starej kobiecie.
Wszed� po trzech schodkach na obszerny ganek, poci�gn�� za dzwonek
i czeka� Po jakim� czasie zadzwoni� ponownie i usiad� na drewnianej �awce
biegn�cej wzd�u� jednego z bok�w ganku. Siedzia� tak d�ugo, �e chocia�
noc by�a ciep�a i jasna, pot wyschn�� mu na twarzy, a w plecach poczu�
s�abe dreszcze. Ogarn�o go tak wielkie zm�czenie, �e nie chcia�o mu si�
nawet wsta�, aby zadzwoni� po raz trzeci. Siedzia�, ch�on�c koj�c� cisz�
ogrodu, pi�kno letniego nieba i pohukiwanie sowy gdzie� w pobli�u, jeszcze
bardziej pog��biaj�ce spok�j tego miejsca. Poczu� senno�� i chyba ju�
zapada� w drzemk�, gdy nagle us�ysza� co�, co przywr�ci�o mu czujno��.
By�y to do�� dziwne, nieregularne odg�osy, jakie� szuranie i g�o�ne,
przyspieszone oddechy, przywodz�ce na my�l odg�osy wydawane przez
graczy w pi�k� no�n�. Wsta�. Teraz by� prawie pewien: jacy� ludzie
w ci�kich butach bili si�, si�owali lub uprawiali jaki� dziwny rodzaj sportu.
Us�ysza� urywane okrzyki, monosylabiczne, kr�tkie wrzaski zadyszanych
i rozw�cieczonych m�czyzn. Pakowanie si� w awantur� by�o ostatni�
rzecz�, na jak� Ransom mia� ochot�, niemniej narasta�o w nim przekona-
nie, �e powinien sprawdzi�, co si� tam w�a�ciwie dzieje. Nagle mocniejszy
g�os zawo�a� wyra�nie: �Zostawcie mnie!", a w chwil� p�niej: �Nie p�jd�
tam! Chc� i�� do domu!"
Ransom zbieg� ze schodk�w zrzucaj�c plecak i pop�dzi� naoko�o domu
tak szybko, jak mu na to pozwala�y zesztywnia�e mi�nie i obtarte stopy.
Po��obiona koleinami, pe�na ka�u�, b�otnista droga zawiod�a go na co�
w rodzaju podw�rza otoczonego niezwyk�� liczb� szop i przybud�wek.
Uchwyci� spojrzeniem wysoki komin, niskie drzwi wype�nione czerwonym
odblaskiem kominka lub pieca i jaki� olbrzymi kszta�t czerniej�cy na tle
rozgwie�d�onego nieba. Przemkn�o mu przez g�ow�, �e przypomina to
kopu�� niewielkiego obserwatorium astronomicznego, lecz w tej samej
chwili jego uwag� ca�kowicie poch�on�o co� zupe�nie innego: zobaczy�
trzech m�czyzn walcz�cych ze sob� tak blisko niego, �e niewiele brakowa-
�o, by na nich wpad�. Ju� od pierwszej chwili nie mia� w�tpliwo�ci, �e
m�odym ch�opakiem, wyra�nie wyrywaj�cym si� dw�m m�czyznom, jest
syn owej starej kobiety, Harry. Czu�, �e powinien zagrzmie�: �Co wy
robicie temu ch�opcu!", ale zamiast tego zawo�a� tylko s�abym g�osem:
�Hej! Prosz� pan�w!..."
Walcz�cy raptownie odpadli od siebie. Ch�opiec wybuchaj p�aczem.
- Czy mog� zapyta� - odezwa� si� wy�szy i t�szy z dwu m�czyzn -
kim, do diab�a, pan jest i co pan tu robi?
Jego g�os mia� wszystkie te cechy, kt�rych, niestety, zabrak�o w g�osie
Ransoma.
- Jestem na wycieczce - odpowiedzia� Ransom - i obieca�em tej biednej
kobiecie...
- Niech szlag trafi t� biedn� kobiet�! - warkn�� m�czyzna. - Jak pan tu
si� dosta�?!
- Przez �ywop�ot - odpar� Ransom, czuj�c, �e narasta w nim gniew.
- Nie mam poj�cia, co chcecie zrobi� z tym ch�opcem, ale...
- M�wi�em, �e powinni�my tu trzyma� psa - zwr�ci� si� grubas do
swego towarzysza ignoruj�c Ransoma.
- Chcesz powiedzie�, �e mieliby�my psa, gdyby� si� nie upar�, by
eksperymentowa� na Tartarze - odezwa� si� po raz pierwszy drugi
m�czyzna. By� prawie tak wysoki jak jego towarzysz, lecz o wiele
szczuplejszy i najwyra�niej m�odszy. Jego g�os wyda� si� Ransomowi
dziwnie znajomy.
- Prosz� mnie wys�ucha� - Ransom spr�bowa� zacz�� wszystko od
pocz�tku - nie wiem, co chcecie zrobi� z tym ch�opcem, ale jego dzie�
pracy dawno ju� min�� i najwy�szy czas, by go odes�a� do domu. Nie mam
najmniejszej ochoty wtr�ca� si� w wasze prywatne spory, ale...
- Kim pan jest? - przerwa� mu grubas.
- Nazywam si� Ransom, je�li o to panu chodzi. I...
- Do cholery, chyba nie Ransom, kt�ry by� w Wedenshaw? - zawo�a�
m�odszy.
- Zgadza si�, by�em w tej szkole.
- Od razu mi si� zdawa�o, �e ci� pozna�em, jak tylko przem�wi�e�.
Jestem Devine. Nie pami�tasz mnie?
- Ale� oczywi�cie! Pomy�le� tylko! - powiedzia� Ransom, gdy �ci-
skali sobie r�ce ze zwyk�� przy takich okazjach, nieco wymuszon� ser-
deczno�ci�. Prawd� m�wi�c, to w�a�nie Devine'a najbardziej w szkole nie
znosi�.
_ Niesamowite! - rzek� Devine. - I gdzie jak gdzie, ale na pustkowiu
Nadderby. Chyba nie b�dziemy wspomina� niedzielnych wieczor�w w kap-
licy U.S.D., bo si� pop�aczemy. Czy mia�e� okazj� pozna� Westona? -
Devine wskaza� na swego masywnego towarzysza. - To ten Weston.
Chyba wiesz. Ten wielki fizyk. Na �niadanie po�yka Einsteina z grzankami
i wypija �wiartk� krwi Schr�dingera. Weston, pozw�l �e ci przedstawi�
mojego starego kumpla ze szko�y, Ransoma. Doktor Elwin Ransom. Ten
Ransom, chyba wiesz. Wielki filolog. Po�yka Jaspersona z grzankami
i wypija �wiartk�...
- Ma�o mnie to obchodzi - przerwa� mu Weston, kt�ry wci�� trzyma�
nieszcz�snego Harry'ego za ko�nierz. - Je�eli s�dzisz, �e b�d� pia� z za-
chwytu na widok faceta, kt�ry w�a�nie w�ama� si� do mojego ogrodu, to si�
grubo mylisz. Guzik mnie obchodzi, do jakiej szko�y chodzi� i na jakie
pseudonaukowe brednie marnuje teraz pieni�dze, kt�rych brakuje na
porz�dne badania. Chc� tylko wiedzie�, sk�d si� tutaj wzi��, a potem niech
si� wynosi do diab�a.
- Nie b�d� os�em, Weston -powiedzia� Devine powa�niejszym tonem. -
Uwa�am, �e jego niespodziewane odwiedziny s� cudownie a propos. Nie
obra�aj si�, Ransom, Westona trzeba pozna�. Wierz mi, pod t� ponur�
pow�ok� kryje si� naprawd� z�ote serce. No, ale chod�my do �rodka. Na
pewno by� co� wypi� i przek�si�.
- To bardzo mi�e z twojej strony - rzek� Ransom - ale co do tego
ch�opca...
Devine wzi�� go pod rami� i odprowadzi� na stron�.
- On ma bzika - powiedzia� cicho. - Normalnie pracuje jak b�br, ale od
czasu do czasu miewa takie napady. Chcieli�my go tylko zamkn�� na jak��
godzin� w pralni, �eby si� uspokoi�. To mu zwykle pomaga. Przecie� nie
mo�na go wys�a� do domu w takim stanie. Zrozum, to wszystko dla jego
dobra. Jak chcesz, mo�esz go zaraz zaprowadzi� do matki, a potem wr�ci�
tu na noc.
Ransoma ogarn�y w�tpliwo�ci i zak�opotanie. Ca�a ta scena by�a
wystarczaj�co niejasna i budz�ca sprzeciw, by zrodzi� w nim podejrzenie, i�
wdepn�� w co� wyra�nie niezgodnego z prawem, z drugiej jednak strony
tkwi�o w nim w�a�ciwe jego wiekowi i warstwie spo�ecznej irracjonalne
przekonanie, �e takie rzeczy mog� si� przydarzy� zwyk�ym ludziom tylko
w powie�ci, a ju� w pewno�ci� trudno je ��czy� z profesorami i kolegami ze
szko�y. Zreszt�, gdyby nawet ch�opca rzeczywi�cie maltretowano, nie
widzia� wi�kszej szansy, by go z tego wyci�gn�� si��.
Kiedy tak rozmy�la�, Devine m�wi� co� do Westona przyciszonym
g�osem. Nie na tyle cichym, by podejrzewa�, �e chodzi o co� wi�cej, ni�
tylko o uzgodnienie w obecno�ci go�cia spraw zwi�zanych z zaoferowan�
mu go�cin�. W ko�cu Weston mrukn�� co�, co wygl�da�o na wyra�enie
zgody. Ransom poczu�, �e ze wzgl�d�w czysto towarzyskich powinien teraz
co� powiedzie�, lecz Weston zwr�ci� si� do ch�opca:
- Do�� nam ju� sprawi�e� k�opotu jak na jeden wiecz�r, Harry. We
w�a�ciwie rz�dzonym kraju wiedzia�bym, co z tob� zrobi�. Przesta�
wreszcie chlipa�. Je�eli nie chcesz, to nie musisz i�� do pralni...
- To wcale nie jest pralnia - wykrztusi� ch�opiec przez �zy. - Pan dobrze
wie. Nie chc� ju� wi�cej w�azi� do tego...
- Chodzi mu o laboratorium - wtr�ci� szybko Devine. - Wszed� tam
pewnego razu i zosta� przypadkowo zamkni�ty na par� godzin. Okropnie
to prze�y�. Biedny dzikus! - Zwr�ci� si� do ch�opca: - Pos�uchaj, Harry.
Ten pan jest tak dobry, �e zamierza odprowadzi� ci� do domu, jak tylko
troch� odpocznie. Je�li wejdziesz do �rodka i usi�dziesz sobie spokojnie
w hallu, dam ci co�, co bardzo lubisz. - Wyda� z siebie odg�os do z�udzenia
przypominaj�cy wyci�gni�cie korka z butelki (Ransom przypomnia� sobie,
�e by�a to jedna ze znanych sztuczek Devine'a w szkole), a z ust Harry'ego
wydoby�o si� infantylne, g�upkowate parskni�cie.
- We� go do �rodka - powiedzia� Weston, odwr�ci� si� i znikn�� we
wn�trzu domu. Ransom waha� si�, ale Devine pospieszy� z zapewnieniem,
�e Westonowi b�dzie bardzo mi�o go go�ci�. K�amstwo by�o szyte grubymi
ni�mi, ale Ransom szybko pokona� w sobie towarzyskie skrupu�y, gdy
pomy�la�, �e b�dzie m�g� wreszcie odpocz�� i napi� si� czego�. Wszed� za
Devinem i Harrym do domu i po chwili siedzia� ju� w fotelu, czekaj�c na
powr�t swego szkolnego kolegi, kt�ry poszed� przygotowa� co� do picia
i jedzenia.
2
W pokoju, w kt�rym si� znalaz�, panowa�o dziwaczne pomieszanie
zbytku z niechlujnym ub�stwem. Okna bez zas�on, z opuszczonymi
�aluzjami, go�a pod�oga zawalona skrzynkami, wi�rami, gazetami i starymi
butami, na wyp�owia�ych tapetach �lady po obrazach i meblach poprzed-
nich mieszka�c�w. Jednocze�nie dwa jedyne fotele z pewno�ci� musia�y
s�ono kosztowa�, a na sto�ach, mi�dzy tani� zastaw�, u�omkami chleba,
fili�ankami z nie dopit� herbat� i niedopa�kami papieros�w wala�y si�
drogie cygara, butelki po szampanie, skorupy ostryg, puszki skonden-
sowanego mleka i otwarte pude�ka sardynek.
Czekaj�c na gospodarzy, Ransom rozmy�la� o Devinie. Czu� do niego
�w szczeg�lny rodzaj niech�ci, jaki miewa si� do kogo�, kogo si� w dzieci�-
stwie przez kr�tki czas bardzo podziwia�o, a potem z tej fascynacji wyros�o.
Devine opanowa� o jakie� p� semestru wcze�niej od innych znan� sztuk�
szkolnego humoru, polegaj�c� na nieustannym przedrze�nianiu sentymen-
talnych i idealistycznych frazes�w doros�ych. Przez kilka tygodni jego
ironiczne uwagi na temat Ukochanego Starego Domu, Post�powania
Zgodnego z Honorem, Misji Bia�ego Cz�owieka i Zachowania Twarzy
zachwyca�y ka�dego, nie wy��czaj�c Ransoma. Jednak na d�ugo przed
opuszczeniem Wedenshaw, Ransoma zacz�y nudzi� dowcipy Devine'a,
a na uniwersytecie w Cambridge wprost go unika�, dziwi�c si�, jak kto� tak
b�yskotliwy i jednocze�nie szablonowy, mo�e odnosi� takie sukcesy. Potem
Devine zosta� w do�� tajemniczy spos�b wybrany cz�onkiem rady nauko-
wej i wyk�adowc� college'u Leicester, a p�niej r�wnie tajemniczo zacz��
mie� coraz wi�cej pieni�dzy. Ju� do�� dawno mieszka� w Londynie i by�
tam jak�� wa�n� figur�. Co jaki� czas s�ysza�o si� o nim, a przynosz�cy
nowiny rozm�wca ko�czy� zwykle uwag�: �NiegJupi facet z tego choler-
nego Devine'a, potrafi si� urz�dzi�" albo: �Jest dla mnie zagadk�, jak ten
cz�owiek osi�gn�� to wszystko", albo czym� w tym rodzaju. S�dz�c z tego,
co Ransom us�ysza� w czasie ich kr�tkiej rozmowy na podw�rzu, jego
dawny kolega niewiele si� zmieni�.
Drzwi otworzy�y si� i Ransom przerwa� swe rozmy�lanie. Wszed�
Devine, nios�c na tacy butelk� whisky, syfon z wod� sodow� i szklanki.
- Weston szuka czego� do zjedzenia - powiedzia�. Postawi� tac� na
pod�odze przy fotelu Ransoma i zabra� si� do otwierania butelki. Ransom,
kt�remu na ten widok jeszcze bardziej zachcia�o si� pi�, zauwa�y�, �e jego
gospodarz nale�y do tych denerwuj�cych ludzi, kt�rzy nie potrafi� jedno-
cze�nie m�wi� i pos�ugiwa� si� r�kami. Devine zacz�� przecina� ko�cem
korkoci�ga kapturek ze srebrnej folii okrywaj�cy koniec butelki, lecz nagle
przerwa� t� czynno�� i zapyta�:
- Jak trafi�e� do tego pogr��onego w mrokach barbarzy�stwa za-
k�tka?
- Wybra�em si� na d�u�sz� wycieczk� - odrzek� Ransom. - Zesz�ej
nocy spa�em w Stoke Underwood i mia�em zamiar doj�� dzi� wieczo-
rem do Nadderby. Ale nie dosta�em tam noclegu, wi�c wyruszy�em do
Sterk.
- Daj spok�j! - zawo�a� Devine, opieraj�c wci�� korkoci�g nieruchomo
na szyjce butelki. - Przyznaj si�, stary, robisz to dla forsy, czy z czystego
masochizmu?
- Po prostu to lubi� - odpar� Ransom, wpatruj�c si� w ci�gle nie
otwart� butelk�.
- Czy mo�esz wyja�ni� profanowi, na czym ta przyjemno�� polega? -
zapyta� Devine, przecinaj�c ko�cem korkoci�gajmast�pne p� centymetra
srebrnej banderoli.
- To nie takie proste. Zaczyna si� od tego, �e po prostu lubi� chodzi�...
- A to dopiero! Musia�e� si� dobrze czu� w wojsku. Do rejonu iks
biegiem marsz!
- Nie, nie. To zupe�nie co� innego ni� w wojsku. Ca�y gips polega na
tym, �e w wojsku nigdy nie jeste� sam i nigdy nie mo�esz wybra� sobie celu
marszu, czy nawet czasu odpoczynku. A na takiej w��cz�dze jeste� zale�ny
tylko od siebie. Zatrzymujesz si�, gdy zechcesz, i ruszasz w drog�, kiedy
masz na to ochot�. Od pocz�tku do ko�ca robisz, co chcesz, i naradzasz si�
tylko ze sob�.
_ Do czasu, gdy pewnego wieczoru zastajesz w jakim� hotelu depesz�:
Wracaj natychmiast" - zauwa�y� ironicznie Devine, kt�remu w ko�cu
uda�o si� zdj�� srebrny ko�pak z szyjki butelki.
_ Tylko wtedy, gdy jeste� na tyle g�upi, by zostawi� w domu list� swoich
spodziewanych adres�w, a potem rzeczywi�cie trzymasz si� �ci�le tej
marszruty. Najgorsze, co si� mo�e zdarzy�, to ten facet w radiu, kt�ry
m�wi: �Doktor Elwin Ransom, przebywaj�cy na urlopie w Middlands,
proszony jest..."
- Zaczynam rozumie� - rzek� Devine, robi�c przerw� w rozpocz�tej ju�
ceremonii wyci�gania korka z butelki. - Podr� s�u�bowa ci tego nie
zapewni. Cholerny szcz�ciarz z ciebie! Ale czy mo�esz tak po prostu
znikn��? Nie masz na karku �ony, dzieci, jakich� wiekowych, lecz mi�ych
staruszk�w albo czego� w tym rodzaju?
- Mam tylko zam�n� siostr� w Indiach. A poza tym, widzisz, jestem
samodzielnym wyk�adowc�. Chyba pami�tasz, �e to taki facet, kt�ry
w �rodku letnich wakacji po prostu nie istnieje. W college'u nie maj�
poj�cia, gdzie si� podziewam, i w og�le ich to nie obchodzi. I zapewniam
ci�, �e w tym kraju nie ma takiej osoby, kt�r� by to obchodzi�o.
Rozkoszny odg�os oznajmi�, �e butelka zosta�a wreszcie otwarta.
- Powiedz, De - rzek� Devine, gdy Ransom wyci�gn�� swoj� szklank�. -
Ale trudno mi uwierzy�, �e w tym wszystkim nie ma jakiej� dziury. Czy
chcesz powiedzie�, �e naprawd� zupe�nie nikt nie wie, gdzie jeste� i kiedy
powiniene� wr�ci�? Nikt nie mo�e ci� dopa��?
Ransom w odpowiedzi tylko pokiwa� g�ow�. Devine podni�s� syfon
i nagle zakl��.
- Obawiam si�, �e chyba jest pusty. Mo�e by� z wod�? Zaraz p�jd� do
umywalni. Ile ci nala�?
- Do pe�na, je�li �aska.
W kilka minut p�niej Devine wr�ci� i wr�czy� mu d�ugo oczekiwanego
drinka. Ransom poci�gn�� kilka porz�dnych �yk�w i kiedy z westchnie-
niem ulgi odstawi� do po�owy opr�nion� szklank�, zauwa�y� na g�os, �e
miejsce zamieszkania wybrane przez Devine'a jest przynajmniej r�wnie
dziwaczne, jak jego w�asny spos�b sp�dzania urlopu.
- I chyba masz racj� - odrzek� Devine. - Ale gdyby� zna� Westona, to
by� wiedzia�, �e o wiele mnie k�opotu sprawia robienie tego, co on chce, ni�
przekonywanie go, �e mog�oby by� inaczej. To si� chyba nazywa silny
wsp�lnik.
- Wsp�lnik? - powt�rzy� Ransom z zainteresowaniem.
- W pewnym sensie. - Devine spojrza� na drzwi, przysun�� bli�ej sw�j
fotel i ci�gn�� dalej nieco konfidencjonalnym tonem. - Ale to naprawd�
r�wny facet. M�wi�c mi�dzy nami, w�o�y�em troch� forsy w pewien
eksperyment, nad kt�rym on pracuje. Jest w tym, naturalnie, sporo dr�twej
mowy o zwyci�skim marszu post�pu, o dobru ludzko�ci i tak dalej, ale ca�a
rzecz ma r�wnie� przemys�owe znaczenie.
Podczas gdy Devine m�wi�, z Ransomem zacz�o si� dzia� co� dziwnego.
Z pocz�tku zdawa�o mu si�, �e s�owa gospodarza przesta�y mie� sens:
pl�t� co� o swoim nami�tnym zainteresowaniu jak�� produkcj� na wielk�
skal� i o tym, �e nie udawa�o mu si� znale�� czego� obiecuj�cego
w Londynie. Potem Ransom zda� sobie nagle spraw� z tego, �e nie tyle
przesta� Devine'a rozumie�, co s�ysze�, ale nawet go to nie zdziwi�o,
bo przecie� Devine siedzia� bardzo, bardzo daleko, cho� nadal widzia�
go wyra�nie, jakby patrzy� przez odwrotnie trzyman� lornetk�. Siedz�c
w male�kim fotelu o p� mili st�d, Devine wpatrywa� si� teraz w niego
z jakim� nowym wyrazem twarzy. W jego oczach pojawi� si� niepok�j.
Ransom pr�bowa� wsta�, lecz stwierdzi�, �e ca�kowicie straci� panowa-
nie nad swoim cia�em. Czu� si� zupe�nie dobrze, tyle tylko, �e jego
r�ce i nogi zdawa�y si� by� przywi�zane do fotela niewidzialnym ban-
da�em, a g�owa umocowana w idealnie dopasowanym, mi�kko wy�cie�a-
nym i unieruchomionym imadle. Nie ba� si�, chocia� wiedzia�, �e powinien
si� ba� i �e wkr�tce zacznie si� ba�. A potem ca�y pok�j powoli rozp�yn��
si� we mgle.
Ransom nigdy si� nie dowiedzia�, czy to, co p�niej nast�pi�o, mia�o
jaki� zwi�zek z wydarzeniami opisanymi w tej ksi��ce, czy te� by� to jedynie
bezsensowny sen. Wydawa�o mu si�, �e on sam, Weston i Devine stoj�
w ma�ym ogrodzie otoczonym wysokim murem. Ogr�d by� zalany s�o�cem,
cho� ponad murem panowa�a nieprzenikniona ciemno��. Pr�bowali wspi��
si� na ten mur i Weston prosi�, by go podsadzili. Ransom upiera� si�, by nie
przechodzi� na drug� stron�, bo jest tam zupe�nie ciemno, ale Weston
stanowczo nalega� i w ko�cu wszyscy trzej wspi�li si� na szczyt muru.
Ransom wspi�� si� ostatni. Usiad� na szczycie pod�o�ywszy sobie p�aszcz,
bo powierzchni� muru pokrywa�o t�uczone szk�o. Tamci ju� zeskoczyli
w ciemno�� po drugiej stronie. Tanim zdecydowa� si� p�j�� w ich �lady,
w murze otworzy�y si� drzwi - kt�rych uprzednio nikt z nich nie zauwa-
�y� - i do ogrodu wesz�a grupka dziwacznych istot, prowadz�c mi�dzy sob�
Devine'a i Westona. Zostawili ich w ogrodzie i znowu znikn�li w ciemno-
�ciach, zamykaj�c za sob� drzwi. Ransom nie by� w stanie zej�� z muru.
Nie ba� si�, mia� tylko wra�enie, �e prawa noga, zwisaj�ca na zewn�trz, jest
ci�ka i ciemna, a lewa dziwnie lekka i jasna. �Ta noga w ko�cu mi
odpadnie, je�li zrobi si� jeszcze ciemniejsza", powiedzia� na g�os. Potem
spojrza� w ciemno�� przed sob� i zawo�a�: �Kim jeste�cie?!" Dzicy ludzie
musieli tam wci�� by�, bo w odpowiedzi us�ysza� ich �Huuu! Huuu!
Huuu!", do z�udzenia przypominaj�ce pohukiwanie s�w. Nagle zda� sobie
spraw�, �e jego prawa noga jest nie tyle ciemna, ile zimna i sztywna,
poniewa� od d�u�szego czasu opiera na niej lew�, a pr�cz tego, �e siedzi
w fotelu w jasno o�wietlonym pokoju, w kt�rym od d�u�szego czasu toczy
si� blisko niego rozmowa. Wr�ci�a mu zdolno�� logicznego my�lenia
i zrozumia�, �e podano mu jaki� narkotyk lub zahipnotyzowano, lub mo�e
zrobiono i jedno, i drugie. Wci�� jeszcze by� bardzo s�aby, ale czu�, �e
odzyska� kontrol� nad swoim cia�em. S�ucha� uwa�nie, nie pr�buj�c si�
nawet poruszy�.
- Mam ju� tego troch� dosy� - m�wi� Devine. - W ko�cu to moje
pieni�dze i moje ryzyko. M�wi� ci, �e nadaje si� do tego r�wnie dobrze jak
ten ch�opak, a pod pewnymi wzgl�dami nawet lepiej. Zrozum tylko, �e
wkr�tce przyjdzie do siebie i �e musimy go tam natychmiast wsadzi�.
Powinien ju� tam by� od godziny.
- Ch�opak nadawa� si� idealnie - mrukn�� gniewnie Weston. - Niezdol-
ny, by s�u�y� ludzko�ci; jedyne, czym m�g� si� szczyci�, to brak pi�tej
klepki. W cywilizowanym spo�ecze�stwie takie jednostki by�yby auto-
matycznie przekazywane do laboratorium w celach badawczych.
- Nie w�tpi�. Ale w Anglii znikni�cie takiej jednostki natychmiast
zainteresowa�oby Scotland Yard. Natomiast ten w�cibski w��cz�ga jest
sam jak palec i nikomu nie b�dzie go brakowa� przez par� miesi�cy,
a nawet p�niej nikt nie b�dzie wiedzia�, gdzie by�, gdy znikn��. Nie
zostawi� �adnego adresu. Nie ma rodziny. I wreszcie sam, z w�asnej woli,
wpakowa� si� w ten interes.
- Nie bardzo mi si� to podoba. Ostatecznie to cz�owiek. Ten ch�opiec
jest w gruncie rzeczy... hm... czym� w rodzaju preparatu. A ten tutaj... No,
ale w ko�cu to tylko jednostka, prawdopodobnie ca�kiem bezu�yteczna.
My te� ryzykujemy swoje w�asne �ycie. Dla tak wielkiej sprawy...
- Na mi�o�� Bosk�, tylko nie zaczynaj teraz ca�ej tej mowy. Nie ma
czasu.
- Jestem pewien, �e by�by zadowolony, gdyby mu wszystko wyt�uma-
czy�.
- Lepiej we� go za nogi, a ja za g�ow� - przerwa� mu Devine.
- Je�li uwa�asz, �e zaraz przyjdzie do siebie, to dajmy mu jeszcze jedn�
dawk�. Wiesz, �e nie mo�emy startowa� przed wschodem s�o�ca. Nie mam
ochoty szamota� si� z nim przez trzy godziny. Najlepiej b�dzie, jak si�
obudzi ju� w drodze.
- �wi�ta racja. Uwa�aj na niego, a ja skocz� na g�r� po nast�pn�.
Devine wyszed� z pokoju. Przez p�zamkni�te oczy Ransom widzia�
stoj�cego tu� nad nim Westona. Nie mia� poj�cia, jak jego w�asne cia�o
zareaguje - je�li w og�le zareaguje - na pr�b� gwa�townego ruchu, ale
wiedzia�, �e musi zaryzykowa�. Gdy tylko drzwi zamkn�y si� za Devinem,
rzuci� si� z ca�ej si�y na nogi Westona. Profesor run�� do przodu na fotel.
Ransom wyzwoli� si� z trudem spod jego ci�aru i wybieg� do hallu.
W uszach mu szumia�o, a nogi odmawia�y pos�usze�stwa, lecz groza by�a
poza nim; w kilka sekund dopad� frontowych drzwi i zacz�� gwa�townie
szuka� rygli. Ciemno�� i dr�enie r�k nie u�atwia�y mu zadania. Zanim
odsun�� pierwszy rygiel, us�ysza� za sob� tupot but�w po go�ej posadzce.
W nast�pnej chwili silne r�ce z�apa�y go za ramiona i za kolana. Kopi�c,
szamoc�c si�, oblewaj�c potem i wrzeszcz�c z ca�ej si�y, w s�abej nadziei, �e
kto� go us�yszy, usi�owa� przed�u�y� t� walk� z przemoc�, cho� wiedzia�
ju�, �e musi ulec. W pewnym momencie drzwi otworzy�y si�, owia�o go
rze�kie powietrze nocy i zobaczy� koj�ce serce gwiazdy, a nawet sw�j
plecak wci�� le��cy na ganku. Potem poczu� ci�kie uderzenie w g�ow�
i straci� przytomno��. Ostatnie, co zapami�ta�, to u�cisk silnych r�k,
wci�gaj�cych go z powrotem do ciemnego korytarza, i �oskot zatrzas-
kiwanych drzwi.
Kiedy odzyska� �wiadomo��, stwierdzi�, �e le�y na ��ku w jakim�
ciemnym pomieszczeniu. W g�owie czu� t�py b�l, a w ca�ym ciele obezw�ad-
niaj�c� s�abo��, zrezygnowa� wi�c na razie z pr�by wstania i zbadania
otoczenia. Przycisn�� d�o� do czo�a i zauwa�y�, �e poci si� obficie, a to
zwr�ci�o jego uwag� na fakt, �e w pokoju - je�li to by� pok�j - jest
niezwykle gor�co. Wyci�gn�� r�k�, by zrzuci� przykrywaj�c� go po�ciel,
i przypadkowo dotkn�� �ciany po prawej stronie ��ka: by�a gor�ca.
Wyci�gn�� lew� r�k�, macaj�c ni� tu i tam w ciemnej pustce z drugiej
strony, i skonstatowa�, �e tu powietrze jest ch�odniejsze. Gor�co promie-
niowa�o wyra�nie ze �ciany. Obmaca� twarz i pod lewym okiem wyczu�
bolesne spuchni�cie. Przypomnia� sobie walk� z Westonem i Devinem
i doszed� do wniosku, �e musieli go zamkn�� w jakiej� szopie przylegaj�cej
do pieca centralnego ogrzewania. Spojrza� w g�r� i znalaz� �r�d�o bladego
�wiat�a, w kt�rym widzia� uprzednio ruchy swych r�k, nie zdaj�c sobie
z tego sprawy. Tu� nad jego g�ow� by�o co� w rodzaju iluminatora:
prostok�t nocnego nieba wype�nionego gwiazdami. Ransom pomy�la�, �e
jeszcze nigdy, nawet w najbardziej mro�n� noc, nie widzia� tak czystego
nieba. Ca�� jego uwag� poch�on�y gwiazdy: miarowo rozb�yskuj�ce, jakby
w paroksyzmach trudnego do zniesienia b�lu lub rozkoszy, samotne
i st�oczone w nieprzeliczonych skupiskach, niesamowite w swej wyrazisto-
�ci, jarz�ce si� na tle doskona�ej czerni - wprowadza�y go w stan b�d�cy
mieszanin� l�ku i ekstazy. Usiad� na ��ku, czuj�c pulsuj�cy b�l w skro-
niach, co przypomina�o mu, �e musia� zosta� odurzony jakim� nar-
kotykiem. Zacz�� w�a�nie formu�owa� hipotez�, wed�ug kt�rej to �wi�stwo,
jakie mu podano, mog�o podzia�a� w jaki� spos�b na jego �renice - co
t�umaczy�oby nienaturaln� wyrazisto�� i przepych widoku nieba - gdy
w rogu iluminatora pojawi�o si� srebrzyste �wiat�o, przypominaj�ce blady,
miniaturowy wsch�d s�o�ca. W kilka minut p�niej przez prostok�t
nocnego nieba przetacza� si� ju� doskona�y kr�g ksi�yca w pe�ni. Ransom
siedzia� nieruchomo i wpatrywa� si� w okienko. Nigdy jeszcze nie widzia�
takiego ksi�yca - tak bia�ego, tak o�lepiaj�cego i tak wielkiego. �Zupe�nie
jak pi�ka futbolowa tu� za szyb�", pomy�la�. �Nie, jest jeszcze wi�kszy",
stwierdzi� chwil� p�niej. Ale tym razem by� ju� zupe�nie pewny, �e z jego
oczami dzieje si� co� niedobrego. Ksi�yc nie m�g� mie� takich rozmiar�w.
Blask olbrzymiego ksi�yca - je�li to by� ksi�yc - o�wietla� pomiesz-
czenie tak jasno, jakby to by� dzie�. Ransom rozejrza� si� i utwierdzi�
w przekonaniu, �e jego narz�d wzroku zosta� czasowo lub trwale uszko-
dzony. Prawie ca�� powierzchni� pod�ogi zajmowa�o ��ko i stoj�cy obok
stolik, natomiast sufit wydawa� si� prawie dwukrotnie wi�kszy: �ciany
odchyla�y si� na zewn�trz, tak �e mia� wra�enie, i� le�y na dnie g��bokiej
i w�skiej taczki. Pod innymi wzgl�dami szybko przychodzi� do siebie,
a nawet zaczyna� odczuwa� jak�� nienaturaln� lekko�� i przyjemne pod-
niecenie. Wci�� by�o bardzo gor�co i ?anim zdecydowa� si� wsta�, by
zbada� miejsce swego uwi�zienia, zdj�� z siebie wszystko pr�cz koszuli
i spodni. Pr�bie wstania z ��ka towarzyszy�y jednak zupe�nie niezwyk�e
doznania. Najwidoczniej skutki dzia�ania narkotyku by�y o wiele powa�-
niejsze, ni� uprzednio s�dzi�. Wstaj�c nie u�y� do tego wi�kszej energii ni�
zwykle, a mimo to z przera�eniem stwierdzi�, �e jego cia�o podskoczy�o
gwa�townie do g�ry, uderzy�o g�ow� w iluminator, a potem opad�o
bezw�adnie na pod�og�, l�duj�c tu� przy przeciwleg�ej �cianie. Zgodnie
z tym, co widzia� uprzednio z ��ka, �ciana powinna odchyla� si� od pionu,
jak bok taczki. Tak jednak nie by�o. Obmaca� j� i obejrza� dok�adnie: bez
w�tpienia ��czy�a si� z pod�og� pod k�tem prostym. Podni�s� si�, tym
razem bardziej ostro�nie. Czu� jak�� niezwyk�� lekko��, prawd� m�wi�c,
z trudem utrzymywa� stopy na pod�odze. Po raz pierwszy przemkn�a mu
przez g�ow� my�l, �e mo�e ju� umar� i rozpoczyna �ycie ducha. Dreszcz
przebieg� mu po plecach, lecz dziesi�tki nawyk�w my�lowych zabrania�y
mu rozwa�ania tej mo�liwo�ci. Zamiast tego zbada� swoje wi�zienie. Wynik
nie pozostawia� cienia w�tpliwo�ci: wszystkie cztery �ciany jakby odchyla�y
si� na zewn�trz, co sprawia�o, �e sufit by� o wiele wi�kszy od pod�ogi.
Kiedy jednak podesz�o si� blisko do ka�dej �ciany - okazywa�a si� idealnie
prostopad�a. Potwierdza�o to badanie palcami k�ta przy pod�odze. Odkry�
te� dwa inne dziwne fakty. �ciany i pod�oga pokoju zrobione by�y z metalu
i przenika�a je nieustanna, bezg�o�na wibracja, przywodz�ca na my�l
bardziej co� �ywego ni� mechanicznego. W pomieszczeniu nie by�o jednak
cicho. Wype�nia�a je mieszanina dziwnych d�wi�k�w - nieregularne serie
melodyjnych b�bnie� przypominaj�cych perkusj� - kt�re zdawa�y si�
p�yn�� od sufitu. Sprawia�o to wra�enie, jakby metalowa komora, w kt�rej
si� znalaz�, bombardowana by�a gradem ma�ych, brz�cz�cych pocisk�w.
Ransoma ogarn�o przera�enie. Nie by� to zwyk�y l�k wynikaj�cy
z jakiego� zagro�enia, do�wiadczanego, na przyk�ad, na polu bitwy, lecz
osza�amiaj�cy i obezw�adniaj�cy strach zwielokrotniony stanem og�lnego
podniecenia, jakie odczuwa� od chwili przebudzenia. To, co czu�, mo�na
by�o przyr�wna� do balansowania na stromej, d�ugiej grani, z kt�rej m�g�
w ka�dej chwili stoczy� si� w otch�a� nie kontrolowanej paniki lub
w przepa�� ekstatycznego uniesienia. Bowiem teraz by� ju� pewien, �e nie
znajduje si� w �adnym domu czy szopie, lecz w poje�dzie b�d�cym
w ruchu. Nie by�a to ��d� podwodna, to jasne, bo nie widzia�by w�wczas
nieba. Delikatna wibracja metalowych �cian nie wskazywa�a te� na pojazd
ko�owy. Musia� to wi�c by� jaki� statek albo rodzaj samolotu. Ale we
wszystkich jego doznaniach by�o co� tak dziwnego, �e nie m�g� si� zgodzi�
do ko�ca z �adn� z tych mo�liwo�ci. Zbity z tropu usiad� z powrotem na
��ku i wpatrzy� si� we wspania�y i jednocze�nie z�owrogi ksi�yc.
Jaki� statek powietrzny, jaki� rodzaj lataj�cej maszyny... ale dlaczego ten
ksi�yc jest taki wielki?... Teraz wydawa� si� jeszcze wi�kszy. Nie, to
niemo�liwe. W �adnych okoliczno�ciach ksi�yc nie m�g� mie� takich
rozmiar�w. Ransom sformu�owa� ten wniosek wyra�nie, cho� wiedzia�
o tym od samego pocz�tku, a jedynie strach nie pozwala� mu dot�d na
przekszta�cenie tej my�li w logiczny wniosek. I w tej samej chwili porazi�a
go my�l zapieraj�ca dech: tej nocy w og�le nie mog�o by� ksi�yca w pe�ni.
Pami�ta� wyra�nie, �e szed� z Nadderby w bezksi�ycow� noc. Nawet
gdyby cienki sierp ksi�yca w nowiu uszed� w�wczas jego uwadze, to nie
ur�s�by do takich rozmiar�w przez kilka godzin. W og�le nie m�g� urosn��
do czego� takiego - ten megaloma�ski dysk, o wiele wi�kszy od pi�ki
futbolowej, do kt�rej przyr�wna� go na samym pocz�tku, wi�kszy ni� ko�o,
jakim bawi� si� dzieci, wype�niaj�cy teraz p� nieba... I gdzie jest ta
znajoma, stara �twarz", spogl�daj�ca od wiek�w na wszystkie pokolenia
ludzi? Nie, to na pewno nie jest ksi�yc! Ransom poczu�, �e w�osy je�� mu
si� na g�owie.
Nagle us�ysza� odg�os otwieranych drzwi i szybko odwr�ci� g�ow� w tym
kierunku. Przez chwil� widnia� tam prostok�t o�lepiaj�cego �wiat�a, a po-
tem znikn��, gdy drzwi ponownie zamkni�to. W bladym �wietle zamajaczy�
masywny kszta�t nagiego m�czyzny, w kt�rym rozpozna� Westona.
W obliczu owego potwornego kr�gu, ja�niej�cego nad nimi w iluminatorze,
Ransom zapomnia� o wyrzutach czy ��daniu wyja�nie�. Sama obecno��
istoty ludzkiej, nie kontrolowana nadzieja zwi�zana z towarzystwem
drugiego cz�owieka, prze�ama�a wreszcie napi�cie, z jakim jego nerwy
opiera�y si� dot�d bezdennej rozpaczy. Kiedy otworzy� usta, by przem�wi�,
stwierdzi�, �e p�acze.
- Weston! Weston! - wyrzuci� z siebie. - Co to jest? To przecie� nie jest
ksi�yc, nie, to jest za du�e! To nie mo�e by� ksi�yc, prawda?
- Nie - odpar� Weston. - To Ziemia.
4
Ransom poczu�, �e nogi mu s�abn� i musia� opa�� w ty�, na ��ko, cho�
dotar�o to do niego dopiero wiele minut p�niej. W tej chwili �wiadom by�
tylko jednego; swego przera�enia. Nie wiedzia� nawet, czego si� boi, l�k
sam w sobie opanowa� ca�� jego ja��: jakie� bezkszta�tne, okropne, z�e
przeczucie. Nie straci� �wiadomo�ci, cho� o tym marzy�. W tym momencie
ka�da zmiana by�aby ulg�: �mier� czy omdlenie lub - najlepsze, co mo�na
by�o sobie wyobrazi� - przebudzenie z tego koszmarnego snu. Ale nic
takiego nie nadesz�o. Zamiast tego odzyska� wy�wiczon� przez lata,
w�a�ciw� cz�owiekowi z jego �rodowiska samokontrol� - ow� cnot�
obywatelsk�, kt�ra jest w po�owie hipokryzj�, lub hipokryzj�, kt�ra tylko
w po�owie jest cnot�. Kiedy odezwa� si� ponownie, nie musia� ju� wstydzi�
si� swego g�osu.
- M�wisz powa�nie? - zapyta�.
- Najzupe�niej.
- A wi�c, gdzie w�a�ciwie jeste�my?!
- Poza Ziemi�, jakie� osiemdziesi�t pi�� tysi�cy mil poza Ziemi�.
- To znaczy, �e jeste�my w... przestrzeni kosmicznej? - Ransom zaj�kn��
si� przy ostatnich s�owach jak przestraszone dziecko m�wi�ce o duchach
lub doros�y m�wi�cy o raku.
Weston kiwn�� g�ow�.
- Ale dlaczego? - zapyta� Ransom. - I w jakim celu uprowadzili�cie
mnie z sob�?! I jak to zrobili�cie?
Przez chwil� Weston sprawia� wra�enie cz�owieka, kt�ry nie zamierza
odpowiada� na takie pytania, potem, jakby mu co� przysz�o do g�owy,
usiad� na ��ku obok Ransoma i zacz�� m�wi�:
- My�l�, �e oszcz�dz� nam wszystkim k�opot�w, je�li od razu odpowiem
na pytania, bo zam�cza�by� nas nimi co godzin� przez nast�pny miesi�c.
Je�li chodzi o to, jak to zrobili�my - przypuszczam, �e masz na my�li
techniczne szczeg�y lotu tego pojazdu - to wybij sobie z g�owy to pytanie.
Nie jeste� jednym z czterech lub pi�ciu prawdziwych fizyk�w �yj�cych
obecnie na �wiecie, wi�c i tak niczego by� nie zrozumia�, a gdyby nawet
by�a jaka� nik�a szansa, �e co� zrozumiesz, to z pewno�ci� nie uzyska�by�
ode mnie �adnej informacji na ten temat. Je�li ci sprawi satysfakcj�
powtarzanie s��w, kt�re nic nie znacz� - a w rzeczywisto�ci tego w�a�nie
pragn� ludzie nie maj�cy poj�cia o nauce, gdy prosz�, aby im co� wyja-
�ni� - mo�esz si� zadowoli� stwierdzeniem, i� poruszamy si� dzi�ki
wykorzystaniu pewnych ma�o znanych w�a�ciwo�ci promieniowania s�one-
cznego. Je�li chodzi o pytanie, dlaczego tu jeste�my, to odpowied� brzmi:
jeste�my w drodze na Malakandr�...
- Malakandr�?! Masz na my�li jak�� gwiazd�?
- Nawet ty nie powiniene� by� tak naiwny, �eby przypuszcza�, i�
podr�ujemy poza nasz system s�oneczny. Malakandra jest znacznie bli�ej.
Osi�gniemy j� za dwadzie�cie osiem dni.
- Przecie� nie ma takiej planety - zaprotestowa� Ransom.
- U�ywam jej prawdziwej nazwy, a nie tej, kt�r� jej nadali ziemscy
astronomowie.
- Ale przecie� to nonsens! - zawo�a� Ransom. - Sk�d, u diab�a, mog�e�
pozna� �prawdziw�" nazw�, jak to okre�lasz?
- Od jej mieszka�c�w.
Up�yn�o nieco czasu, zanim sens tej wypowiedzi dotar� do Ransoma.
- Czy zamierzasz we mnie wm�wi�, �e ju� przedtem by�e� na tej
gwie�dzie, planecie, czy jak j� tam nazwa�?
-Tak.
- Przecie� nie mo�esz oczekiwa�, �ebym w to uwierzy�. Do diab�a, takie
rzeczy nie zdarzaj� si� ot tak, co dzie�! Dlaczego nikt o tym nie s�ysza�?
Dlaczego nie pisano o tym w gazetach?
- Dlatego, �e nie jeste�my kompletnymi idiotami - odburkn�� Weston.
Po kilku minutach ciszy Ransom zn�w przem�wi�:
- Kt�ra to planeta wed�ug naszej terminologii?
- Zapami�taj sobie raz i na zawsze - odrzek� Weston - �e nie zamierza-
my ci tego powiedzie�. Je�li sam znajdziesz spos�b na rozwi�zanie zagadki,
twoja sprawa, pr�buj, cho� nie s�dz�, aby�my si� musieli obawia� twoich
aukowych sukces�w w tej dziedzinie. A zanim si� to stanie, nie ma
powod�w, aby ci to zdradza�.
_ I m�wisz, �e to miejsce jest zamieszkane?
Weston spojrza� na niego dziwnie, a p�niej kiwn�� g�ow�. Niepok�j,
iaki to wzbudzi�o w Ransomie, zmieni� si� nagle w gniew, kt�ry tak d�ugo
dusi� w sobie, targany sprzecznymi uczuciami.
- A co to wszystko ma wsp�lnego ze mn�? - wybuchn��. - Napadli�cie
na mnie, odurzyli�cie jakim� narkotykiem i uprowadzacie jako wi�nia
w tej piekielnej maszynie. Co takiego wam zrobi�em? Co macie na swoje
usprawiedliwienie?
- M�g�bym ci odpowiedzie� zadaj�c z kolei pytanie, dlaczego w�lizn��e�
si� na moje podw�rze jak z�odziej. Gdyby� pilnowa� swojego nosa, nie
by�oby ci� tutaj. Nie przecz�, �e musieli�my ograniczy� twoje prawa. Na
usprawiedliwienie mam oczywist� prawd�: ma�e roszczenia musz� ust�pi�
przed wielkimi. To musi ci wystarczy�. Wszystko wskazuje, �e tego, czego
w�a�nie dokonujemy, nie zrobi� jeszcze nikt w historii ludzko�ci, a mo�e
nawet w historii ca�ego wszech�wiata. Odkryli�my, jak skoczy� w prze-
strze� z tego ziarenka materii, na kt�rej mia� pocz�tek nasz gatunek. Rasa
ludzka uzyska�a w ten spos�b panowanie nad niesko�czono�ci�, a wi�c
prawdopodobnie i nad wieczno�ci�. Chyba nie jeste� tak ma�ostkowy, by
uwa�a�, �e prawa, czy nawet �ycie jednostki - lub nawet miliona jedno-
stek - mog� mie� jakie� znaczenie w por�wnaniu z tym, o czym m�wi�.
- Tak si� sk�ada, �e jestem odmiennego zdania - rzek� Ransom - i za-
wsze by�em odmiennego zdania, nawet w odniesieniu do wiwisekcji. Ale nie
odpowiedzia�e� na moje pytanie. Do czego jestem wam potrzebny? Co
takiego mam zrobi� na tej... na Malakandrze?
- Tego nie wiem - odpar� Weston. -To nie by� nasz pomys�. Spe�niamy
tylko polecenie.
- Czyje?
Znowu zapanowa�a cisza.
- Dajmy temu spok�j - odezwa� si� w ko�cu Weston. - Naprawd� nie
ma sensu kontynuowanie tego �ledztwa. Zadajesz mi pytania, na kt�re nie
mog� ci odpowiedzie�. W niekt�rych wypadkach dlatego, �e nie znam
odpowiedzi, w innych - bo by� ich nie zrozumia�. Ta podr� mo�e by�
o wiele przyjemniejsza, je�li b�dziesz w stanie pogodzi� si� ze swoim losem
i zaprzesta� zawracania g�owy sobie samemu i nam. Zdaj� sobie spraw�, �e
by�oby to o wiele �atwiejsze, gdyby twoja filozofia �ycia nie by�a tak
niezno�nie ograniczona i zara�ona indywidualizmem. Zawsze my�la�em, �e
nikt nie odm�wi�by odegrania roli, jaka przypad�a tobie w udziale, �e
nawet robak, gdyby tylko m�g� to zrozumie�, zgodzi�by si� na tak� ofiar�.
Mam na my�li ofiar� z czasu, z wolno�ci, a tak�e pewne ryzyko. Nie
zrozum mnie �le.
- No c� - powiedzia� Ransom - to ty masz w r�ku wszystkie karty, a ja
musz� si� z tym pogodzi�. Twoj� filozofi� �ycia uwa�am za brednie
szale�ca. Ca�e to gadanie o niesko�czono�ci i wieczno�ci oznacza po prostu
tylko tyle, �e uwa�asz si� za kogo�, kto ma prawo uczyni� wszystko -
absolutnie wszystko - tu i teraz, na podstawie nik�ej szansy, �e jacy� dalecy
potomkowie cz�owieka b�d� mogli �y� kilka stuleci d�u�ej ni� ludzie, jakich
znamy dzisiaj, w jakiej� innej cz�ci wszech�wiata.
- Tak - przyzna� ch�odno uczony. -1 warto wiedzie�, �e ca�a wykszta�-
cona opinia - a nie mam tu na my�li filologii klasycznej, historii i tym
podobnych bzdur -jest po mojej stronie. Ciesz� si�, �e poruszy�e� ten temat
i radz� ci zapami�ta� moj� odpowied�. A tymczasem, je�li p�jdziesz za mn�
do s�siedniego pomieszczenia, mo�emy zje�� �niadanie. Tylko ostro�nie ze
wstawaniem: tutaj wa�ysz o wiele mniej ni� na Ziemi.
Ransom wsta�, a profesor otworzy� drzwi. Pok�j wype�ni�o o�lepiaj�ce,
z�ote �wiat�o, kt�re ca�kowicie przy�mi�o blady dysk Ziemi w iluminatorze.
- Zaraz dostaniesz ciemne okulary - powiedzia� Weston wychodz�c
pierwszy. Ransomowi wyda�o si�, �e profesor tu� przed drzwiami najpierw
wspi�� si� pod g�r�, a nast�pnie zapad� w d� po drugiej stronie. Poszed� za
nim ostro�nie, odnosz�c niesamowite wra�enie, �e sam idzie pod g�r�,
jakby na skraj przepa�ci: pomieszczenie za drzwiami wydawa�o si� dobudo-
wane w tak dziwaczny spos�b, �e pod�oga opada�a prostopadle do pod�ogi
pierwszej kabiny, a przeciwleg�a �ciana by�a do tej ostatniej r�wnoleg�a.
Kiedy jednak prze�o�y� ostro�nie nog� przez pr�g, niespodziewanie napot-
ka� pod�og� tam, gdzie by� powinna, a gdy wszed� do drugiego pomiesz-
czenia, �ciany raptownie wyprostowa�y si�, a okr�g�y sufit te� znalaz� si�
tam, gdzie powinien by� - nad jego g�ow�. Obejrza� si� i stwierdzi�, �e to
samo sta�o si� z jego sypialni�: jej sufit by� teraz �cian�, a jedna za �cian
sufitem.
- Szybko si� do tego przyzwyczaisz - powiedzia� Weston, �ledz�c jego
zdumione spojrzenia. - Upraszczaj�c nieco spraw�, statek zbudowany jest
sferycznie. Poniewa� jeste�my poza ziemskim polem grawitacyjnym, �d�"
oznacza kierunek ku centrum naszego ma�ego, metalowego �wiata i tak to
jest przez nas odczuwane. Zosta�o to, rzecz jasna, przewidziane i uwzgl�d-
nione w konstrukcji. J�dro statku to wydr��ona kula - trzymamy tam
zapasy - kt�rej powierzchnia tworzy pod�og� wszystkich pomieszcze�. Ich
�ciany podtrzymuj� pow�ok� wi�kszej, zewn�trznej kuli, kt�ra z naszego
punktu widzenia jest sufitem. Poniewa� �rodek statku jest dla nas zawsze
,do�em", kawa�ek pod�ogi, na kt�rym w danej chwili stoimy, wydaje si�
nam zawsze poziomy. Z drugiej strony, ta wewn�trzna kula jest tak ma�a,
�e pod�oga ka�dego pomieszczenia za�amuje si� pod k�tem w stosunku do
s�siedniego; te za�amania by�yby czym� w rodzaju horyzontu, gdyby�my
byli, na przyk�ad, pch�ami. To bardzo proste, w ko�cu na Ziemi jest
zupe�nie tak samo, tylko nasze niewielkie rozmiary nie pozwalaj� nam tego
dostrzec.
Po udzieleniu tych wyja�nie� Weston zaj�� si� - z charakterystyczn� dla
siebie sumienno�ci�, ale bez cienia uprzejmo�ci - zaspokojeniem pod-
stawowych potrzeb swego go�cia, czy raczej wi�nia. Za jego rad� Ransom
zdj�� wierzchnie ubranie i za�o�y� na biodra metalowy, niezwykle ci�ki
pas, maj�cy zredukowa� k�opotliw� lekko�� cia�a. Otrzyma� te� ciemne
okulary. Wkr�tce siedzia� naprzeciw uczonego przy niewielkim stole
nakrytym do �niadania. Czu� g��d i pragnienie, rzuci� si� wi�c �apczywie na
posi�ek, sk�adaj�cy si� z konserwy mi�snej, suchar�w, mas�a i kawy.
Wszystkie te. czynno�ci wykonywa� jednak jak automat. Rozebra� si�,
jad�, pi� - prawie bez udzia�u �wiadomo�ci. Kiedy p�niej pr�bowa� sobie
przypomnie� �w pierwszy posi�ek na pok�adzie mi�dzyplanetarnego statku,
pami�ta� tylko m�k�, jak� mu sprawia�o gor�co i �wiat�o - tak silne, �e na
Ziemi by�oby nie do zniesienia. Tutaj jednak mia�o ono pewne nowe
w�a�ciwo�ci. Nigdy jeszcze nie widzia� takiego �wiat�a, tak intensywnego
i jednocze�nie tak bladego. By�o to najbledsze ze wszystkich z�otych
�wiate�, jakie mo�na sobie wyobrazi�, a jednak rzuca�o cie� tak ostry,
jakby pochodzi�o z reflektora. Powietrze, gor�ce i prawie ca�kowicie
pozbawione wilgoci, zdawa�o si� ugniata� i ch�osta� sk�r� jak twarde r�ce
jakiego� gigantycznego masa�ysty. Nie odczuwa� jednak zwyk�ej w czasie
upa�u senno�ci, przeciwnie: jakie� nienaturalne o�ywienie. B�l g�owy min��,
czu� zadziwiaj�cy przyp�yw wigoru, odwagi i wielkoduszno�ci. Po jakim�
czasie o�mieli� si� nawet podnie�� oczy i spojrze� na iluminator. By�
przykryty stalow� przes�on�, tak �e pozosta�a tylko w�ska szczelina, a cho�
i j� zas�oni�to ciemnym, g�stym materia�em, to jednak bi� z niej o�lepiaj�cy
blask.
- Zawsze my�la�em, �e przestrze� kosmiczna jest ciemna i zimna -
zauwa�y�.
- Zapominaj�c o s�o�cu? - rzuci� pogardliwie Weston.
Ransom jad� przez chwil� w milczeniu, a potem zaczaj:
- Je�eli tak jest wczesnym rankiem, to... - lecz urwa�, spojrzawszy na
twarz Westona. Ogarn�a go zgroza. U�wiadomi� sobie, �e tutaj nie ma
porank�w, wieczor�w, nocy - nic pr�cz wiecznego po�udnia, wype�-
niaj�cego przez ca�e stulecia miliony sze�ciennych mil przestrzeni. Spojrza�
zn�w na Westona, lecz ten podni�s� r�k� stanowczym gestem.
-