8428

Szczegóły
Tytuł 8428
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8428 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8428 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8428 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

H.von Ditfurth - Dzieci wszech�wiata S�OWO WST�PNE "Spo�r�d licznych i r�norodnych sztuk i nauk budz�cych w nas zami�owanie i b�d�cych dla umys��w ludzkich pokarmem, tym � wed�ug mego zdania � przede wszystkim po�wi�ci� si� nale�y i te z najwi�kszym uprawia� zapa�em, kt�re obracaj� si� w kr�gu rzeczy najpi�kniejszych i najbardziej godnych poznania [...] A c� pi�kniejszego nad niebo, kt�re ogarnia wszystko, co pi�kne..." [M. Kopernik, De Revolutionibus... Warszawa 1953]. Te s�owa Kopernika mog�yby by� mottem ksi��ki Ditfurtha. Nie tylko dlatego, �e Hoimar von Ditfurth zajmuje si� przede wszystkim zwi�zkami Ziemi z Kosmosem, ziemi � z niebem [zgodnie ze stosowan� terminologi� astronomiczn� nazwy w�asne planet, gwiazd, uk�ad�w pisze �l� z du�ej litery. Je�li za� s�owo "ziemia" ma oznacza� powierzchni�, grunt czy u�yte jest jako symbol � piszemy je z ma�ej litery. Podobnie u�ywamy s�owa Galaktyka lub Droga Mleczna jako nazwy w�asnej naszego zbioru gwiazd (w odr�nieniu od Innych galaktyk). Zbi�r obiekt�w dost�pnych poznaniu nazywamy Wszech�wiatem (ale wszech�wiat�w mo�e by� wiele); przyp. M. I�owiecki]. R�wnie�, a mo�e zw�aszcza dlatego �e ta zdumiewaj�co logicznie skonstruowana ksi��ka udowadnia znaczenie owych zwi�zk�w dla �wiata istot �ywych � zatem i bezpo�rednio dla nas. Kr�tko m�wi�c: powstanie i ewolucja �ycia, a tak�e mo�liwo�� jego obecnego i przysz�ego istnienia wynika �ci�le z charakteru wzajemnych powi�za� i wp�yw�w w Uk�adzie S�onecznym. Nasz Uk�ad podlega wp�ywom innych gwiazd i wreszcie ca�ej Galaktyki; Droga Mleczna jest tylko jedn�, nie najwi�ksz�, z miliard�w galaktyk. Chc�c zrozumie�, dlaczego najdziwniejsza historia (bo przecie� historia �ycia jest w�a�nie najdziwniejsza) odby�a si� tak, a nie inaczej, i tutaj, a nie gdzie indziej, trzeba zacz�� od zrozumienia pewnych zwi�zk�w pierwotniejszych i og�lniejszych i prawid�owo�ci, kt�re nimi steruj�. Trzeba obj�� spojrzeniem ca�� scen�, na kt�rej si� wszystko odbywa: "niebo, kt�re ogarnia wszystko". Dostrze�enie wielko�ci, rozleg�o�ci, a zatem znaczenia wzajemnych uzale�nie� w dost�pnej obserwacjom cz�ci Wszech�wiata, a zw�aszcza w samym Uk�adzie S�onecznym � nie jest, oczywi�cie, zas�ug� Ditfurtha. Koncepcje, kt�rych jasny wyk�ad przedstawi� w swojej ksi��ce, s� uog�lnieniem najnowszych wynik�w (niekiedy z ostatnich dos�ownie dni) nauk przyrodniczych; s� popularnym zarysem takiego obrazu �wiata, na jaki pozwala dzisiejszy stan nauki. Ujmowanie Kosmosu jako pewnej hierarchicznej, �ci�le powi�zanej ca�o�ci nie jest r�wnie� odkryciem wsp�czesnych. Korzenie takiego pogl�du si�gaj� staro�ytno�ci, kt�ra rozbudowa�a wiele system�w kosmologicznych, zachowuj�c jednak w wi�kszo�ci podstawow� zasad� geocentryzmu � spojrzenia na �wiat przez Ziemi�, dla kt�rej jakoby mia�a istnie� ca�a reszta. Zreszt� w og�le od czas�w najdawniejszych w spo�ecze�stwach prymitywnych (co przetrwa�o i do dzi�) system pogl�d�w na �wiat mia� spe�nia� wa�n� funkcj�: integrowa� rzeczywisto��, by cz�owiek nie czu� si� w niej obco, dostrzegalne otoczenie mia�o by� jedynie aren� dla istnienia ludzi i b�stw, otoczk�, w kt�rej nawet si�y okrutne i wrogie stawa�y si� elementami jednej ca�o�ci i dzi�ki temu mo�na je by�o akceptowa� i znie��. W tym sensie og�lniejszy pogl�d na �wiat by� pierwotnie bardziej mo�e wyrazem konieczno�ci przeciwstawiania si� strachowi ni� potrzeby intelektu. Niezale�nie od tego, �e bezpo�rednie do�wiadczenia i obserwacje w spos�b oczywisty u�atwiaj� przyj�cie takiego w�a�nie modelu. Wydaje mi si� do�� interesuj�ce, �e obecnie � cho� w innej formie i w innych wymiarach � wyniki nauk �cis�ych zn�w prowadz� do tego najstarszego z uog�lnie�, do pe�nej integracji modelu naszego �wiata. Oczywi�cie ka�da cywilizacja, kt�rej "�lad intelektualny" przetrwa�, mia�a w�asne pogl�dy na � jak powiedzieliby�my dzi� � struktur� �wiata. Mo�na uzasadni� tez�, �e cywilizacja wyros�a z kr�gu �r�dziemnomorskiego wyj�tkowo du�o uwagi po�wi�ca�a astronomii i ju� co najmniej kilka tysi�cy lat temu dosz�a do sp�jnych i logicznych system�w kosmologicznych. Mo�e dlatego, �e systemy te mia�y nie tylko pe�ni� rol� swoistego wsparcia psychicznego, nie tylko u�atwia� praktyczn� dzia�alno�� (np. mierzenie czasu, przewidywanie pewnych zjawisk klimatycznych itp.), ale r�wnie� i przede wszystkim wyja�nia� dostrzegane zjawiska. St�d kosmologia np. staro�ytnych Grek�w wyros�a g��wnie jednak z obserwacji i najbli�sza by�a empirii spo�r�d system�w kosmologicznych innych narod�w (czy te�, �ci�lej m�wi�c, najbardziej uwzgl�dnia�a dost�pne obserwacje niezale�nie od tego, czy by�y one b��dne czy prawid�owe). Nurt ten, mimo licznych i d�ugotrwa�ych za�ama�, od�y� w czasach nowo�ytnych, by dzi� dopiero objawi� si� w pe�ni. W�r�d dawnych Grek�w r�ne by�y oczywi�cie pogl�dy na "budow� �wiata". Mniej wi�cej od IV wieku p.n.e. najpowszechniej chyba uznano jeden model podstawowy: kulista Ziemia tkwi w samym �rodku Wszech�wiata, jest jego centrum i zarazem jakby dnem, miejscem zatem szczeg�lnie wyr�nionym. Nad Ziemi� rozpi�te s� koncentrycznie sfery coraz wy�sze i doskonalsze. Najbli�ej obiegaj� glob ziemski planety, Ksi�yc i S�o�ce. Najdalsza sfera unosi gwiazdy. Poza t� sfer� nie ma ani przestrzeni, ani materii. Wszech�wiat jest wiec geocentryczny, statyczny, hierarchiczny, co� w rodzaju samowystarczalnego, doskona�ego i wiecznego mechanizmu o bardzo regularnej budowie. Z takiej regularno�ci i trwa�o�ci wynika�a jedno��. Z geocentryzmu i jedno�ci wynika� bezpo�redni wp�yw sfer zewn�trznych na wszystko, co dzia�o si� w �rodku � na Ziemi. Planety, S�o�ce i gwiazdy istnia�y zapewne po to, by kszta�towa� ludzi i ich poczynania, wp�ywa� na "bieg ziemskich rzeczy". Taki Wszech�wiat, mimo i� istnia�y na nim z�e moce, nie by� z natury obcy i okrutny; przeciwnie, stanowi� jakby wielki dom, w kt�rym wszystko by�o na swoim miejscu i mia�o sw�j los, zale�ny od losu wszystkiego innego. Zrozumia�e, �e przewidzie� bieg rzeczy na Ziemi to ustali� wp�ywy konstelacji i gwiazd. Zdaniem np. Platona, cz�owiek jest tak� sam� nieroz��czn� cz�ci� wsp�lnoty ludzkiej, jak cz�ci� ca�ego Wszech�wiata. Kosmos zyskiwa� bezpo�redni zwi�zek ze �wiatem ludzkim, astrologia sta�a si� nauk� wa�n� i bardzo potrzebn�. Mo�emy �atwo poj��, jakim wstrz�sem musia�o okaza� si� � po wiekach zamieszkiwania w �rodku jednolitego �wiata � stwierdzenie Kopernika. Zepchni�cie Ziemi z uprzywilejowanego miejsca by�o nie tylko zmian� pewnego systemu kosmologicznego na inny, lepszy zreszt� nie tylko dlatego, �e prawdziwy. By�o wywr�ceniem ca�ego dotychczasowego systemu wygodnych poj��, zmienia�o zasadniczo stosunki cz�owieka ze �wiatem. Mo�na s�dzi�, �e op�r �wczesnych uczonych i laik�w wobec -teorii Kopernika wynika� nie tylko z zagro�enia panuj�cej ideologii. By� w jakiej� mierze r�wnie� wyrazem strachu przed usuwaniem si� spod n�g najtrwalszego fundamentu, przed dezintegracj� swojskiego �wiata. Upraszczaj�c, mo�na powiedzie�, �e odt�d ka�da nowa zdobycz nauk o Wszech�wiecie unaocznia�a wci�� wyrazi�ciej pewien tragiczny obraz: oto py�ek, coraz drobniejszy i mniej trwa�y, p�dz�cy bez celu w oboj�tnych, pustych przestrzeniach, gdzie� u skraju skupiska niezliczonych dalekich i obcych gwiazd. Na takiej Ziemi wszystko musia�o wydawa� si� przypadkowe i niepewne � nawet B�g zdawa� si� nie dawa� takiego oparcia, jakie stanowi� niegdy�. By� mo�e Blaise Pascal wyrazi� najlepiej pewne postawy, opisuj�c stan swoich uczu�: "Kiedy zwa�am kr�tko�� mego �ycia, wch�oni�tego w wieczno�� b�d�c� przed nim i po nim, kiedy zwa�am ma�� przestrze�, kt�r� zajmuj�, a nawet kt�r� widz�, utopion� w niesko�czonym ogromie przestrzeni, kt�rych nie znam i kt�re mnie nie znaj�, przera�am si� i dziwi�..."; i jeszcze: "Ca�y ten widzialny �wiat jest jeno niedostrzegaln� drobin� na rozleg�ym �onie natury. �adna idea nie zdo�a si� do tego zbli�y�. Darmo by�my pi�trzyli nasze poj�cia poza wszelkie daj�ce si� pomy�le� przestrzenie; rodzimy jeno atomy w stosunku do rzeczywisto�ci rzeczy" [B. Pascal, My�li, 205 i 72, prze�o�y� Tadeusz �ele�skl-Boy, Warszawa 1952]. Ciekawe, �e Pascal by� jednym z najwybitniejszych matematyk�w i tw�rc� bodaj pierwszej maszyny rachunkowej i �e za jego �ycia urodzi� si� Newton, kt�ry mia� nied�ugo znowu przyda� rozpadaj�cemu si� �wiatu trwa�e fundamenty. W ka�dym razie takie "pascalowskie" spojrzenie na rzeczywisto�� przetrwa�o (w mniej lub wi�cej zmienionej formie) a� do naszych czas�w. Ostatni� mo�e ciekawsz� koncepcj� naukow�, w kt�rej uda si� znale�� powi�zanie z tamtym nurtem, jest hipoteza wybitnego astronoma angielskiego J. H. Jeansa na temat pochodzenia Uk�adu S�onecznego. Nie wdaj�c si� w szczeg�y, przypomn�, �e utworzenie si� planet przypisywa� Jeane wielkiej, przypadkowej katastrofie kosmicznej (obce cia�o niebieskie, zbli�ywszy si� do S�o�ca, mia�o wyrwa� z niego cygarowat� smug� materii). Istot� rzeczy jest tu przypisywanie przypadkowi g��wnej roli w powstawaniu �wiat�w; tak mog�o si� sta� w przypadkowym, zdezintegrowanym Kosmosie, w kt�rym cz�ci niezale�ne s� od siebie i od ca�o�ci. Taka zasada sta�a si� jednak nie do przyj�cia we Wszech�wiecie, podleg�ym prawid�om ewolucji materii i b�d�cym materialn� jedno�ci� � to znaczy w takim, jakim ujmuje go wsp�czesno��. A przecie� jeszcze przed Jeansem, jeszcze przed zdobyciem wi�kszo�ci najwa�niejszych spo�r�d znanych dzisiaj danych o strukturze Wszech�wiata, Marks i Engels przedstawili jedn� z najsp�jniejszych teorii: koncepcj� przyrody dialektycznej. Materializm dialektyczny chwyta nowy sens i �ad Kosmosu w nim samym � rezygnuj�c z poszukiwa� poza materialnym �wiatem. Niemniej, daleko jeszcze do zrozumienia jedno�ci Wszech�wiata, a charakter zale�no�ci nawet w samym Uk�adzie S�onecznym do dzi� nie wydaje si� jasny. Na trzeciej, licz�c od S�o�ca, planecie tego Uk�adu wydarzy�o si� co� zdumiewaj�cego � dlaczego tu, dlaczego wtedy, dlaczego tak? Na razie nauka nie przynosi odpowiedzi wystarczaj�cych. Poczucie kruchej samotno�ci i niepoj�tej przypadkowo�ci � a wi�c bezsensu � nie opuszcza umys��w najprzenikliwszych. By� mo�e, takie poczucie jest po prostu integraln� cz�ci� tego, co nazywamy kondycj� ludzk�. By� mo�e, wci�� brakuje danych, by uchwyci� og�lniejszy sens wszechrzeczy � cho� dzisiaj niemal ka�dego dnia takich danych przybywa z pola nauk �cis�ych (i przybywa� b�dzie dop�ty, p�ki trwa� b�dzie poznanie). Przypuszczam, i� nie przesadz� za bardzo, je�li powiem, �e ksi��ka Ditfurtha jest ma�ym szczeblem do zrozumienia sensu, o kt�rym mowa wy�ej. W ka�dym razie ksi��ka ta dorzuca sporo nowych informacji, umo�liwiaj�cych wyrobienie sobie bli�szego prawdy pogl�du na "najdziwniejsz� z historii" � to znaczy na histori� �ycia, i pozwala oceni� � kto wie, czy nie bardziej jeszcze zaskakuj�c� � nies�ychan� wsp�zale�no�� nawet pozornie odleg�ych zjawisk w przyrodzie. W trakcie czytania "Wy�ania si� [...] nagle fascynuj�cy i nowy, a pr�cz tego w nowo�ci swej dziwnie znajomy obraz �wiata powi�zanego ze sob� we wszystkich swych cz�ciach, przenikni�tego prawami i si�ami, pod kt�rych wp�ywem staje si� prawdziwym Kosmosem, uporz�dkowanym kszta�tem, w najmniejszej nawet cz�ci zale�nym i okre�lanym przez to, co si� odbywa na jego najdalszych granicach." (Rozdzia� I, s. 31.) Nowy obraz �wiata ma znaczenie nie tylko dla poznania. Wedle Ditfurtha bowiem wiedza przyrodnicza ma by� drog� do samozrozumienia (co jest prawd�, cho� wydaje mi potrzebne u�ci�lenie: wiedza ma by� jedn� z dr�g). Wi�cej � ma tworzy� w nas now� warto�ci, ulepsza� ludzki charakter. Ditfurth uwa�a, �e jedn� z przyczyn "cynizmu i nihilizmu" obecnych czas�w mog�o by� poczucie izolacji w "pustym i niewiarygodnie wrogim" Kosmosie, kt�rego obraz utrwali�a nauka ostatnich wiek�w. Zmiana owego obrazu mo�e wiec przyczyni� si� do korzystnych przekszta�ce� psychiki ludzkiej. Pogl�d to interesuj�cy, obawiam si� jednak, czy nie nazbyt optymistyczny. Snuj�c sw� pi�kn� opowie��, Hoimar von Ditfurth stara si� nie wykracza� poza granice fakt�w uznanych ju� za niew�tpliwe albo ustalonych z bardzo du�ym prawdopodobie�stwem. Jego wnioski s� wsparte silnymi przes�ankami. Rzadko tylko mog� wydawa� si� nie ca�kiem prawomocne, jeszcze rzadziej zdarza mu si� zapomnie� o wyra�nym odr�nieniu danych pewnych od jedynie prawdopodobnych. Zdarza si� to jednak, zw�aszcza wtedy gdy przychodzi opu�ci� pewny grunt nauk �cis�ych. Poniewa� ksi��ka przeznaczona jest dla niespecjalist�w, pozwalam sobie zwr�ci� uwag� na par� nie�cis�o�ci, kt�re uda�o mi si� zauwa�y�. Np. w swych rozwa�aniach, na temat agresywno�ci ludzkiej (strony 42 � 43) Ditfurth ujmuje j�, jako rodzaj wrodzonego pop�du. Nie jest to �cis�e � dzisiaj uczeni sk�onni s� przypisywa� spo�ecznym mechanizmom wywo�ywania agresywno�ci co najmniej tak� rol�, jak� pe�ni� mechanizmy biologiczne. Erich Fromm na przyk�ad w og�le nie uznaje agresywno�ci u cz�owieka za pop�d wrodzony. Stwierdzenie, i� "czyn kilku fanatyk�w poci�gn�� za sob� wybuch wojny" (s. 43 � chodzi o I wojn� �wiatow�; ma to by� przyk�ad pop�dowego charakteru agresywno�ci) jest w spos�b oczywisty ahistoryczne i w og�le niesensowne. Ka�demu uczniowi chyba wiadomo, �e historycy znale�li wystarczaj�c� liczb� przyczyn (ekonomicznych, politycznych i spo�ecznych) wybuchu I wojny (i w og�le ka�dej wojny), zamach za� w Sarajewie spe�ni� rol� jedynie swego rodzaju "spustu". Trudno poj��, dlaczego zwykle ostro�ny i logiczny autor w tym wypadku radykalnie odrzuca sw� logik�- Mo�na tylko doda�, �e mimo b��dnych za�o�e�, Ditfurth dochodzi w tym samym rozdziale do s�usznych wniosk�w o realno�ci niebezpiecze�stw, gro��cych ludziom. Przedstawiaj�c � zreszt� fascynuj�cy � portret gwiazdy (S�o�ca), Ditfurth, poci�gni�ty logik� opisywanej teorii ewolucji Uk�adu S�onecznego zapomina doda�, �e taki w�a�nie przebieg ewolucji jest wprawdzie najpowszechniej dzi� przyj�ty w nauce, niemniej nie 'jest udowodniony bez zastrze�e�. Podobnie z hipotez� o powstawaniu we wn�trzach gwiazd wszystkich pierwiastk�w z wodoru (w rozdziale "Materia, z jakiej si� sk�adamy"). Jest to tzw. hipoteza B2FH (�artobliwy skr�t od nazwisk jej tw�rc�w: ma��e�stwa Burbidge'�w, Fowlera i Hoyle'a), pi�knie uzasadniona, ale i atakowana za to, �e nie wyja�nia wystarczaj�co dobrze pewnych fakt�w. Ostro�no�� nakazywa�aby o tym wspomnie�. R�wnie� warto doda�, �e teza na temat neandertalczyka (s. 356) � jakoby by� on boczn�, �lepo zako�czon� odnog� ewolucji homo sapiens (a wi�c tylko kuzynem dzisiejszego cz�owieka, nie za� jego przodkiem) jest tez� ostatnio ostro zwalczan� przez niekt�rych antropolog�w. Jest te� ma�o prawdopodobne, �e neandertalczycy nie pos�ugiwali si� jakimi� zacz�tkami mowy. Wreszcie na s. 197, Ditfurth zbyt lekko � moim zdaniem � "za�atwia" jeden z najciekawszych problem�w filozofii matematyki i w og�le teorii poznania: chodzi o relacj� mi�dzy r�wnaniami matematycznymi a obiektami �wiata fizycznego. Samo sformu�owanie problemu przez autora nie jest najszcz�liwsze: "Owa r�wnowaga pomi�dzy ruchem gwiazd a wywodz�cymi si� z naszej logiki regu�ami arytmetycznymi pozostaje tajemnic� po dzie� dzisiejszy." Owszem, ale sp�r idzie w�a�nie o to, czy te regu�y "wywodz� si� z naszej logiki", tj. s� pochodn� umys�u ludzkiego, czy te� s� odbiciem rzeczywisto�ci, w kt�rej tkwi�, ukryte w "porz�dku natury". Marksi�ci uznali ju� dawno pierwotno�� rzeczywisto�ci wobec struktur umys�u, ale to ju� inna historia. I ostatnia sprawa: Ditfurth niezwykle pomys�owo i jasno toczy wyw�d o przyczynach istnienia i przemianach magnetosfery Ziemi, a zw�aszcza o zasadniczym wp�ywie tych przemian na ewolucj� �ycia. Jest to relacja urzekaj�ca logik� i podbudowuj�ca mo�e najsilniej g��wn� tez� ksi��ki � o wsp�zale�no�ci zjawisk pozornie odleg�ych. (Dowodzi si� tu m. in. rzeczy naprawd� zdumiewaj�cej � a przecie� prawdziwej � �e zachowanie si� rozleg�ej na 200 000 kilometr�w magnetosfery jest �ci�le zwi�zane z zachowaniem moleku� w mikroskopijnym j�drze �ywej kom�rki! Czy� potrzeba czego� wi�cej?) I oto w tym pi�knym wywodzie spotykamy hipotez�: g��wn� przyczyn� dziwnych w istocie a nies�ychanie wa�nych dla ewolucji �ycia "przebiegunowa�" Ziemi (tj. stosunkowo nag�ych zmian kierunku jej pola magnetycznego) maj� by� katastrofalne uderzenia w nasz glob gigantycznych meteoryt�w. Nie da si� zaprzeczy�, i� w tym wypadku � na razie � ta w�a�nie hipoteza spe�nia najlepiej warunki, wymagane od teorii naukowych: w najprostszy spos�b wyja�nia mo�liwie du�� liczb� fakt�w. Znaleziono te� oczywi�cie sporo dowod�w, �e wielkie zderzenia istotnie przytrafia�y si� Ziemi nieraz w ci�gu jej d�ugiej historii. Wszystko w porz�dku? Niby tak, ale na miejscu Ditfurtha nie cieszy�bym si� specjalnie: hipoteza katastrof zawiera element przypadkowo�ci, jest wi�c wy�omem w urzekaj�cej intelektualnie i z takim mozo�em ca�y czas budowanej konstrukcji �wiata � logicznego mechanizmu! Przypuszczam, �e kiedy� znajd� si� lepsze wyja�nienia tajemniczych "przebiegunowa�" Ziemi � albo te� "katastrofy kosmiczne" oka�� si� podleg�e jakiemu� �elaznemu prawu, steruj�cemu nimi w czasie i przestrzeni. Albo... �wiat nie jest taki, jakim chcieliby�my go widzie�. Zreszt� przecie� ca�y obraz skomponowany przez Ditfurtha jest syntez� do dzi� zdobytych danych obserwacyjnych. W momencie czytania b�d� to ju� dane z wczoraj. Post�p nauk jest nieprawdopodobnie szybki. Nie mog� si� wi�c powstrzyma� od przytoczenia tu pewnego ostrze�enia. Sformu�owa� je jeden z wybitniejszych kosmolog�w wsp�czesno�ci, Fred Hoyle: "Dla mnie osobi�cie dok�adny stan danych w okre�lonym momencie jest mniej wa�ny ni� trend rozwoju zbioru tych danych. Czy tego chcemy, czy nie, trend ten zdaje si� zmusza� nas do przekroczenia pomostu ku nowej, ca�kowicie nieznanej Ziemi" [F. Hoyle, The Crisis in Astronomy � w publikacji Physics 50 Years Later, Washington 1973]. Na razie jednak mamy wystarczaj�co dobre podstawy naukowe do mniemania, i� przynajmniej nasz Uk�ad S�oneczny stanowi ca�o�� organiczn� i sp�jn�, w kt�rej ka�dy element ma istotne znaczenie, wszystkie za� elementy nie s� tylko zbiorem, lecz w�a�nie now� jako�ci�. Przesz�o�� nie mija ostatecznie � przysz�o�� wywodzi si� z tera�niejszo�ci. W tej sytuacji Ziemia (i ca�y Kosmos) nie jest tylko siedliskiem �ycia � jest jego partnerem; cz�owiek jest "wkomponowany" w �wiat, nie � rzucony w "bezlitosn� pustk�". Wydaje mi si� wielkim sukcesem Ditfurtha, �e po przeczytaniu tej ksi��ki mo�na zrozumie� i uzna� racje pozwalaj�ce mu napisa� tak w istocie niezwyk�e zdanie: "Ca�a Droga Mleczna ze swymi 100 miliardami s�o�c by�a potrzebna, aby narodzi�o si� to, co nas otacza ka�dego dnia." (s. 394) Humanistyczny sens, pracy Ditfurtha wyra�a si� wi�c w przydawaniu racji pewnemu niezb�dnemu poczuciu: poczuciu harmonii mi�dzy cz�owiekiem a otaczaj�cym go �wiatem. Nie by�bym sob�, gdybym nie doda�, �e wsp�czesna cywilizacja podwa�a bezlito�nie t� naturaln� harmoni� � ale to r�wnie� inna historia. W ksi��ce, kt�ra le�y przed nami, dowodzi si� tezy, �e nie jeste�my "podrzutkami Wszech�wiata" � jeste�my jego dzie�mi. Jest to prawda � tym wa�niejsza, �e r�wnie pi�kna jak bardzo nam potrzebna. Maciej I�owiecki Wstecz / Spis Tre�ci / Dalej MIEJSCE AKCJI MINIATUROWA SCENA UNOSI SI� WE WSZECH�WIECIE � DRAMAT �YCIA W CIENIUTKIEJ B�ONIE � STRACHEM PODSZYTA AGRESJA PRZECIWKO O�WIECENIU � NOWY PRZEWR�T DUCHOWY � PUNKT ZOGNISKOWANIA SI� KOSMICZNYCH Trzy miliardy lat � tego ju� nie potrafimy sobie uzmys�owi�. Okres czasu, w kt�rym przebiega�a dotychczasowa historia �ycia na Ziemi, jest tak d�ugi, �e si�a naszej wyobra�ni nie mo�e mu sprosta�. Natomiast przestrzenny rozmiar sceny, na kt�rej od zarania historia ta si� rozgrywa � tylko nim dla swego celu dysponuj�c � wyda nam si� w por�wnaniu z tym nader ma�y. Najstarsze odkryte prekambryjskie skamienia�o�ci, a mianowicie prymitywne sinicopodobne jednokom�rkowce z tak zwanego gunftint chert (to jest pewnej geologicznie niezwykle starej ska�y, przypominaj�cej �upek, a wyst�puj�cej na p�nocy stanu Michigan), a w pewnym stopniu tak�e niedawne znaleziska na terenie Afryki Po�udniowej, dowodz�, �e �ycie na Ziemi istnieje ju� od co najmniej trzech miliard�w lat. Wobec takiego dystansu czasu wydolno�� naszej wyobra�ni zawodzi. Nasze odczucie czasu oraz nasza umiej�tno�� oceny i u�wiadomienia sobie w spos�b obrazowy oddalenia, i to r�wnie� oddalenia w czasie � s� z oczywistych przyczyn biologicznych dostrojone do naszej fizycznej budowy, a mianowicie do takiej budowy naszego cia�a, jaka umo�liwia nam przebycie o w�asnych si�ach co najwy�ej dziesi�ciu ^czy pi�tnastu kilometr�w w przeci�gu godziny i jaka okre�la kra�cowy czas trwania naszego �ycia na siedemdziesi�t, najwy�ej osiemdziesi�t lat. Nie mo�emy zatem ju� sobie uzmys�owi�, co to jest trzy miliardy lat. Fakt ten, aczkolwiek po�rednio, jest jedna z najwa�niejszych, chocia� rzadko kiedy rozpoznawanych przyczyn, dla kt�rych wielu �wiat�ych wsp�czesnych wci�� jeszcze nie mo�e uwierzy� w prawd� nauki Darwina o ewolucji. Wydaje im si� po prostu ca�kowicie niemo�liwe, aby zespo�owe dzia�anie przypadkowych nie ukierunkowanych mutacji oraz selekcji dokonuj�cej �w�r�d nich wyboru, to znaczy, aby tak mozolny "�lepy" proces potrafi� "w kr�tkim czasie niewielu miliard�w lat" doprowadzi� do powstania jednych gatunk�w z innych i wytworzenia na drodze wewn�trzgatunkowej konkurencji wy�ej rozwini�tych, bardziej skomplikowanych i 'bardziej post�powych form �ycia, spotykanych obecnie w takiej r�norodno�ci. Krytykom tym trzeba rzeczywi�cie przyzna�, �e to jest niewyobra�alne, jednak�e w sensie o wiele bardziej dos�ownym od tego, kt�ry maj� na my�li. W powi�zaniu z nasz� struktur� jeste�my bowiem zmuszeni w spos�b absolutnie nieunikniony do dewaloryzowania okresu czasu tego rz�du 'wielko�ci, a czynimy to tak drastycznie i tak bez �adnej mo�liwo�ci w��czenia w ten proces g��bszej rozwagi, �e podany powy�ej argument traci wszelk� warto�� dowodow�. Tendencja ta, kt�rej sobie nie u�wiadamiamy i u�wiadamia� nie mo�emy, na domiar z�ego znajduje oparcie tak�e w naszej pisowni. Gdy przechodzimy z 1000 na 1 000 000 dodajemy po prostu do trzech zer stoj�cych po prawej stronie jedynki � dalsze trzy zera. W ten spos�b znakomity system okre�lany mianem dziesi�tnego umo�liwia nam wygodne obcowanie z wielkimi liczbami. Z drugiej jednak strony ju� dziecko w wieku szkolnym wskutek tego musi zapomnie�, �e dodaj�c te trzy dalsze zera pos�uguje si� wyrafinowan� "stenografi� cyfrow�", kt�ra wyra�a fakt, �e pierwsza liczba (1000), aby urosn�� do jednego miliona, powinna by� przecie� napisana tyle razy, ile odpowiada jej w�a�ciwej warto�ci liczbowej, a wi�c nie mniej ani�eli tysi�c razy jedna za drug�. Jak wiadomo, istniej� pewne pomoce my�lowe, niby protezy dla naszej wyobra�ni, dzi�ki kt�rym na przeci�g pouczaj�cej chwili mo�e nam za�wita� poj�cie o wielko�ciach, z jakimi mamy tutaj do czynienia: wymawiaj�c co sekund� jedn� liczb� mo�emy doliczy� do tysi�ca w ci�gu jednego kwadransa. Dla miliona potrzeba w tych samych warunkach � zak�adaj�c o�miogodzinny dzie� pracy na liczenie � ju� ca�ego miesi�ca. Aby doj�� do miliarda, nale�a�oby temu po�wi�ci� ca�e �ycie, dzie� po dniu przez osiem godzin, przyjmuj�c wci�� tylko jedn� sekund� dla ka�dej liczby i do�ywaj�c jeszcze w tym celu pe�nych osiemdziesi�ciu lat. Podobnie zdumiewaj�ce s� wyniki przenoszenia rozmiar�w czasu na odleg�o�ci przestrzenne. Gdyby�my chcieli przedstawi� przebieg naturalnej historii ostatnich trzech miliard�w lat na graficznym schemacie o d�ugo�ci trzech metr�w � to dla ca�ej historii ludzko�ci ��cznie z okresem prehistorii, od epoki br�zu pocz�wszy, nie starczy�oby ju� miejsca nawet dla zaznaczenia jej pod mikroskopem. Dziesi�� tysi�cy lat zaj�oby na takim grafiku tylko jedn� setn� milimetra. Stosuj�c takie i inne eksperymenty my�lowe, mo�emy sobie najwy�ej uprzytomni�, �e rozmiary czasu, w ci�gu kt�rych dotychczas rozwija�o si� �ycie na Ziemi � s� nie do ogarni�cia. Jest ju� dostatecznie zdumiewaj�ce, �e potrafimy wt�rnie oblicza� rz�d ich wielko�ci: przypisujemy im liczby i nazwy, ale ju� nie poj�cia obrazowe. Czas trwania tego olbrzymiego rozwoju umyka naszej wyobra�ni, Wobec tych rozmiar�w � widownia akcji, scena, na kt�rej wy��cznie rozgrywa si� wszystko, co si� dotychczas dzia�o, zda si� nam stosunkowo male�ka: jest ni� powierzchnia naszej Ziemi. Co prawda "scena" ta liczy sobie ze wszystkim oko�o 500 milion�w kilometr�w kwadratowych, w��czaj�c w to oceany i strefy podbiegunowe. Je�eli bowiem pragniemy obserwowa� histori� nie tylko samego cz�owieka, lecz ca�ego �ycia ziemskiego, musimy naturalnie uwzgl�dni� oceany tak samo jak d�ungle i inne rejony, kt�re wydaj� si� nam z naszej perspektywy �yciu nieprzyjazne. 500 milion�w kilometr�w kwadratowych na pewno nie jest ma�o, jednak�e kwadratowe pole o d�ugo�ci bok�w nieco wi�cej ni� 22 000 kilometr�w jest czym�, co mo�emy sobie jeszcze bez trudu wyobrazi�, a area� takiego pola odpowiada�by w�a�nie mniej wi�cej powierzchni Ziemi. Zw�aszcza nam, ludziom dnia dzisiejszego, szczup�o�� tej sceny, na kt�rej przebiega historia ludzko�ci, objawia si� szczeg�lnie plastycznie wobec zdj�� Ziemi swobodnie unosz�cej si� w przestworzach, zdj�� przywo�onych obecnie przez astronaut�w z lot�w kosmicznych. To co tam p�ynie nieskr�powanie w nieograniczonej przestrzeni i wydaje si� zagubion� kul� tak �atw� do obj�cia wzrokiem � jest wszystkim, czym �ycie dysponowa�o jako miejscem akcji w ci�gu tego niewyobra�alnego okresu trzech miliard�w lat. Na powierzchni tej kuli, kt�rej wymiar od g�ry do do�u wynosi r�wno 12000 kilometr�w, rozgrywa�o si� od zarania dziej�w wszystko, co' cz�owiek kiedykolwiek czu� i my�la�, co zdzia�a� i co wycierpia�, ale nie tylko to: r�wnie� po��czenie pierwszych abiotycznie powsta�ych cz�steczek organicznych, ich niesko�czenie powolny dalszy rozw�j a� do pierwszego zdolnego do replikacji uk�adu biologicznego, "wynalezienie" fotosyntezy, powstanie wielokom�rkowc�w, podb�j l�du, odkrycie ciep�okrwisto�ci, pojawienie si� �wiadomo�ci i wreszcie, w czasach najnowszych, zdolno�� do samozastanowienia. Aby m�c uzyska� w�a�ciw� miar� rz�dz�cych tu proporcji, musimy do naszych rozwa�a� wci�gn�� jeszcze trzeci spo�r�d oddzia�uj�cych tu wymiar�w. Scena, o kt�rej mowa, nie jest przecie� powierzchni� licz�c� sobie 500 milion�w kilometr�w kwadratowych, lecz przestrzeni� wznosz�c� si� na tym obszarze. Jak wygl�da zatem sprawa wysoko�ci, to znaczy trzeciego wymiaru miejsca akcji? Wydaje si� s�uszne, aby wymiar ten ograniczy� w g�r� do 2000 metr�w. Wprawdzie cz�owiek ^mo�e egzystowa� bez maski tlenowej na wysoko�ci oko�o dwukrotnie wi�kszej. Ale bez kilkutygodniowego okresu aklimatyzacji, po��czonej z odpowiedni� zmian� sk�adu krwi � przede wszystkim przez wzrost liczebno�ci czerwonych krwinek przenosz�cych tlen � na obszarze powy�ej granicy 2000 metr�w wydolno�� organizmu ludzkiego bardzo szybko maleje. A przy tym liczba wyst�puj�cych jeszcze powy�ej tej granicy form �ycia jest tak znikoma i malej�ca, �e mo�emy ich tutaj nie uwzgl�dnia� w og�le. Przeciwnie, wysoko�� 2000 metr�w jako przestrze� do dyspozycji �ycia na powierzchni Ziemi za�o�yli�my o tyle hojnie, �e �rednia wysoko�� masy l�d�w naszej planety wynosi tylko 825 metr�w. Zreszt� rejony powierzchni ziemskiej le��ce powy�ej 2000 metr�w � zupe�nie niezale�nie od tego, czy w og�le mo�na je jeszcze uwa�a� za cz�� zasiedlonej przez �ycie "ekosfery" � s� stosunkowo tak niewielkie, �e chocia�by z tego powodu mo�emy je �mia�o pomin��. Tak -wiec przestrze� �yciowa, kt�r� pr�bujemy tu zobrazowa�, ma oko�o 2000 metr�w wysoko�ci. A co z jej g��boko�ci�? Nie chcemy przecie� w �adnym razie siebie tylko uwa�a� za punkt wyj�ciowy i uwzgl�dnia� wy��cznie stanowisko cz�owieka: scena, kt�rej zarys usi�ujemy tu przedstawi�, jest wszak widowni� ca�ego ziemskiego �ycia. Nie wolno nam wi�c zapomina� o wodach, tym bardziej �e wed�ug tego wszystkiego, co nam dzi� wiadomo, w�a�nie one by�y tego �ycia pocz�tkiem i kolebk�. Jednak�e czynnik ten � pomimo �e w tych warunkach trudno nie bra� go pod uwag� � nie jest wielki. B�d�my wi�c bardzo wielkoduszni i dorzu�my jeszcze 1000 metr�w. Oczywi�cie �e i w ciemnych g��binach, poni�ej tej za�o�onej tu przez nas wielko�ci, istniej� tak�e �ywe istoty. Jak w ostatnich dziesi�tkach lat stwierdzili biologowie badaj�cy strefy g��binowe, nawet najni�sze po�acie dna ocean�w na g��boko�ciach ponad 10000 metr�w s� zasiedlone przez stosunkowo bogat� faun�. W tym wypadku wi�c rejony, o kt�rych mowa � \v odr�nieniu od teren�w wysokog�rskich � reprezentuj� r�wnie� cz�� powierzchni ziemskiej, i to cz�� znacznie wi�ksz�, ni� sobie to og� zwykle wyobra�a. Oko�o dw�ch trzecich ��cznej powierzchni Ziemi (�ci�le m�wi�c: 361 na 510 milion�w kilometr�w kwadratowych, czyli 71 procent) pokryte jest wod�. Jednak�e z tych 361 milion�w kilometr�w kwadratowych rejon o g��boko�ci w�d mi�dzy 2000 a 6000 metr�w, okre�lany przez oceanolog�w jako "strefa otch�anna" zajmuje ponad 80 procent (�ci�le: 82,7 procent). Pomimo to w tym miejscu, na u�ytek naszych rozwa�a� mamy prawo ograniczy� ekosfer� w d� do 1000 metr�w, gdy� w stosunku do obfito�ci i r�norodno�ci wszystkich form �ycia ��cznie fauna g��bokich m�rz mo�e by� uznana za faun� �rodowisk kra�cowych, ubogich w gatunki. Fauna ta (jak wynika z po�ow�w systematycznie prowadzonych g��boko--morskimi sieciami) na g��boko�ci w�d poni�ej 1000 do 2000 metr�w bardzo szybko i bardzo znacznie rzednie. Jednak�e decyduj�ca przyczyna, kt�ra upowa�nia nas do uznania za�o�onej dolnej granicy 1000 metr�w za za�o�on� hojnie � jest zupe�nie inna. Jest ni� bowiem stwierdzenie, �e wszystkie dotychczas odkryte g��bokomorskie istoty �yj�ce pochodz� r�wnie� z g�rnych warstw wody, to jest z owych rejon�w powy�ej g��boko�ci 500 do 600 metr�w, stanowi�cych ostateczn� granic�, do kt�rej w sprzyjaj�cych warunkach dotrze� mo�e �wiat�o s�oneczne, a przynajmniej jego �lady. Zdolno�� do fotosyntezy, a tym samym pierwotna produkcja po�ywienia, wygasa jednak ju� znacznie "wcze�niej. Ca�e wi�c �ycie istniej�ce poni�ej tych warstw nie tylko powsta�o w najwy�szych warstwach morza przenikni�tych jeszcze promieniami �wiat�a s�onecznego, z kt�rych dopiero wt�rnie pow�drowa�o krok za krokiem w mozolnym przystosowaniu ku g��bszym rejonom morza � lecz dla swego utrzymania jest jeszcze po dzie� dzisiejszy zdane na organiczne substancje po�ywienia, a te powsta� mog� tylko w g�rnych dost�pnych s�o�cu warstwach morza; stamt�d substancje te, ju� obumar�e, sp�ywaj� w d� nieprzerwanym, od�ywczym strumieniem. Miejsce akcji ma wi�c � rzec mo�na � pionowe rozpostarcie licz�ce ��cznie tylko 3000 metr�w. Dla zorientowania si�, co to oznacza, musimy tak�e t� warto�� przenie�� na skal� ilustracji 1, a mianowicie dokonanego przez astronaut�w zdj�cia swobodnie p�yn�cej w przestrzeni Ziemi. Na fotografii tej kula ziemska w naszej reprodukcji ma �rednic� oko�o 12 centymetr�w. W tej skali grubo�� ekosfery wynosi dok�adnie 0,03 milimetry. Na zdj�ciu kuli ziemskiej tworzy ona wi�c tylko cienk� b�on�, kt�rej grubo�� znajduje si� poni�ej granicy widoczno�ci. Oto wszystko. Jest to bowiem nie tylko nasza przestrze� �yciowa, obszar, na kt�rym rozgrywa�a si� dot�d ca�a historia ludzko�ci, ale jest to jedyna przestrze�, jak� rozporz�dza ca�e znane nam �ycie i ca�e �ycie w og�le, we wszystkich swoich formach i odmianach. 500 milion�w kilometr�w kwadratowych szeroko�ci, 3000 metr�w wysoko�ci (czy te� g��boko�ci), a wszystko to niejako naci�gni�te na kul� grubo�ci 12 000 kilometr�w. Kula ta, kt�rej wn�trze tak�e ju� kilkaset metr�w w g��b nale�y do strefy dla �ycia "zakazanej", unosi si� swobodnie w nie wy miernie rozleg�ej, nieprzeniknionej pustej przestrzeni: oto nasz obszar �yciowy, miejsce akcji dramatu ludzkiej historii. Jakie wra�enie wywo�uje taki obraz? Jaki b�dzie nasz s�d o w�asnej sytuacji na powierzchni tej Ziemi, gdy w taki spos�b spr�bujemy przyswoi� naszej wyobra�ni te liczby i relacje? Je�eli spojrzymy na to bez �adnych uprzedze�, wyda nam si�, �e mamy przed sob� wzorcowy przyk�ad egzystencji niebezpiecznej, w najwy�szym stopniu zagro�onej i pod ka�dym mo�liwym wzgl�dem absolutnie nieprawdopodobnej. Obiektywna rzeczywisto�� naszego ziemskiego istnienia � tak widziana � pozostaje w diametralnej sprzeczno�ci z poczuciem bezpiecze�stwa, przytulno�ci i sta�o�ci, kt�re w nas wzbudza nasze bezpo�rednie otoczenie. Wystarczy tylko w my�lach, w fantazji, cofn�� si� na odleg�o�� odpowiadaj�c� tej, z kt�rej zosta�a wykonana przez sond� kosmiczn� fotografia naszej planety pokazana na ilustracji l, aby zda� sobie spraw�, �e nasze codziennie doznawane wra�enie trwa�o�ci, oczywisto�ci i niezawodno�ci tego swojskiego i znanego nam otoczenia jest w rzeczywisto�ci z�udzeniem nie znajduj�cym �adnego poparcia w realnych warunkach naszej sytuacji, ale przeciwnie, b�d�cym z nim w groteskowej wr�cz sprzeczno�ci. Nagle widzimy nasz �wiat w zgodnej z prawd� postaci male�kiego obszaru jasno�ci, ciep�a i �ycia, rozci�gni�tego cieniutk� warstw� na zagubionej kuli unosz�cej si� w pustym Wszech�wiecie. To co z przyzwyczajenia wydaje si� codzienne i oczywiste, ju� z dystansu niewielu tysi�cy kilometr�w przedstawia si� nam jako wyj�tkowy nieomal pod ka�dym wzgl�dem punkt w przestrzeni, w warunkach tak niewiarygodnych i jedynych w swoim rodzaju, �e ju� samo to zdaje si� uzasadnia� s�uszno�� wci�� jeszcze rozpowszechnionego pogl�du, �e Ziemia nasza � a tym bardziej powsta�e na niej �ycie � jest zdarzeniem wyj�tkowym, by� mo�e nawet jedynym w ca�ym Wszech�wiecie i daj�cym si� wyja�ni� tylko przez zupe�nie nieprawdopodobny zbieg niezwyk�ych przypadk�w. Wniosek taki w pierwszej chwili wydaje si� istotnie nieunikniony. Perspektywa naszej rzeczywistej sytuacji we Wszech�wiecie objawiaj�ca si� nam, skoro tylko oderwiemy si� od nawykowego nieprzemy�lanego powszedniego punktu widzenia i spr�bujemy "obiektywnie" spojrze� na to samo otoczenie � przedstawia si� tak przekonywaj�co, �e wyobra�enie o Ziemi jako ojczy�nie cz�owieka i �ycia zagubionej w bezgranicznych rozmiarach przestrzeni Wszech�wiata dawno ju� wesz�o jako sta�y sk�adnik do "nowoczesnego" obrazu �wiata. Jednak nie zawsze tak by�o. Jeszcze przed niewielu wiekami cz�owiek uwa�a� siebie i Ziemi� za elementy do Kosmosu w��czone. Wprawdzie cz�owiek �redniowiecza odr�nia� po�o�ony "pod Ksi�ycem" ziemski �wiat od wiekui�cie niezmiennych niebia�skich sfer gwiezdnych unosz�cych si� nad tym podksi�ycowym �wiatem �miertelnych istot i przemijaj�cych spraw, ale nawet przez chwil� nie w�tpi� przy tym w podstawow� jedno�� tych dw�ch zakres�w Wszech�wiata, w ich �cis�e powi�zanie; nie w�tpi� i w to, �e nad przebiegaj�c� pomi�dzy nimi granic� rozci�ga si� g�sta sie� rozmaitych si� i wp�yw�w, przenikaj�cych tu i tam, skutecznie oddzia�uj�cych, kt�rych istota objawia�a mu si� w postaci mn�stwa zr�nicowanych obraz�w, alegorii i mitologicznych poj��. Takie pojmowanie �wiata, jakie dzisiaj nazywamy �redniowiecznym, nie wytrzyma�o naporu obiektywnego spojrzenia na w�asne otoczenie, co przecie� stanowi w�a�ciwe zadanie i funkcj� nauk przyrodniczych. Mity i metafory okaza�y si� nazbyt mgliste, nazbyt niedok�adne. Do tego do��czy� si� jeszcze fakt, �e uleg�y one w znacznym stopniu tak�e pewnemu niebezpiecze�stwu, zagra�aj�cemu wszystkim ludzkim zamys�om: niebezpiecze�stwu usamodzielnienia si� w takim stopniu, �e co pierwotnie by�o pomy�lane tylko jako obraz rzeczy, uznane zosta�o za rzecz realn�. Wynik�e st�d odarcie ze z�udze� tego znanego i bezpiecznego �wiata stanowi�cego cz�� wszechogarniaj�cego Kosmosu � okaza�o si� znacznie bardziej radykalne, ani�eli mo�na by�o przewidywa�. Tym, co zaprowadzi�o Galileusza przed trybuna�, a Giordana Bruna na stos, nie by� tylko po prostu nieust�pliwy brak tolerancji Ko�cio�a unieruchomionego w g�szczu w�asnych dogmat�w. Przy takim sformu�owaniu �w zarzut potomno�ci staje si� nazbyt p�ytki, a przede wszystkim niesprawiedliwy. Dawno ju� przyzwyczaili�my si� do wyniku obiektywnej analizy �wiata dokonanej przez nauki przyrodnicze, ale zbyt �atwo przechodzimy do porz�dku nad strachem, kt�ry si� kry� za agresywn� reakcj� na pierwsze rezultaty tej analizy, nad wielkim wstrz�sem, jaki wyniki te musia�y wywo�a� u wsp�czesnych. Rezultaty wszak nie polega�y na niczym innym, jak na pierwszych zarysach tego obrazu, kt�ry pr�bowali�my naszkicowa� na pocz�tku rozdzia�u. W wyniku bowiem pr�by oderwania si� poprzez tworzenie poj�� przyrodniczych od znanej perspektywy codziennego punktu widzenia i spojrzenia na �wiat taki, jaki rzeczywi�cie jest � cz�owiek po raiz pierwszy stan�� wobec ewentualno�ci, kt�ra musia�a go dog��bnie przerazi�: ewentualno�ci istnienia we Wszech�wiecie, kt�remu on jest oboj�tny i kt�ry z kolei jego te� nie obchodzi. To zapocz�tkowa�o "nowoczesny" obraz �wiata uznany po dzi� dzie� za obowi�zuj�cy: tre�ci� podstawow� tego widzenia �wiata jest, �e Ziemia wraz ze wszystkim, co na jej powierzchni istnieje i �yje, beznadziejnie samotna i zagubiona, p�ynie w ogromnym Wszech�wiecie, kt�ry jest wobec nas oboj�tny i kt�rego zimny majestat nic nie ma z nami wsp�lnego. My, ludzie dzisiejsi, dawno ju� przyzwyczaili�my si� do takiego spojrzenia na nasz� pozycj� w Kosmosie. W g��bi naszego jestestwa jeste�my nawet prawdopodobnie dumni z naszego obiektywizmu i rozs�dku umo�liwiaj�cego nam zaakceptowanie tej koncepcji naszego "prawdziwego" po�o�enia, rozmiar�w tej izolacji, samotno�ci tej zsy�ki w niesko�czenie wielkim i niesko�czenie martwym Wszech�wiecie. Mo�na w�tpi�, czy jest to jedyny odruch, jaki w nas wywo�a�a wizja takiego obrazu �wiata. Wida� tu wyra�nie, �e nauki przyrodnicze wbrew szeroko rozpowszechnionemu i ca�kowicie b��dnemu pogl�dowi v/ �adnym razie nie ograniczaj� si� do zbierania i porz�dkowania fakt�w. Jest to tylko �rodek do celu. Wiedza przyrodnicza nie jest ostatecznie niczym innym jak d��eniem cz�owieka do wyja�nienia swojej w�asnej roli, swojej pozycji w ca�o�ci uk�adu. Wiedza przyrodnicza jest wi�c � innymi s�owy � tak�e tylko drog� do ludzkiego samozrozumienia. Dlatego te� nie nale�y w�tpi�, �e przekonanie o w�asnej izolacji w Kosmosie niezmiernie wielkim, niesko�czenie pustym i niewiarygodnie wrogim �yciu � przekonanie, kt�re w ostatnich setkach lat zacz�o panowa� nad �wiadomo�ci� ludzko�ci � pozostawi�o w tej�e �wiadomo�ci swoje charakterystyczne �lady. Chocia� oczywi�cie nigdy nie b�dzie mo�na tego udowodni�, pragn��bym pomimo to postawi� tutaj hipotez�, �e wiele z tego cynizmu i nihilizmu, kt�ry napotykamy w psychice "nowoczesnego" cz�owieka, wyros�o na zimnym pod�o�u tego obrazu �wiata. Jedno z najbardziej fascynuj�cych i najdonio�lejszych prze�wiadcze� toruj�cych sobie obecnie drog� do wiedzy przyrodniczej stanowi rozpoznanie, �e taki obraz �wiata jest w swoich g��wnych zarysach b��dny. To co si� odbywa tam, na zewn�trz w przestrzeni Wszech�wiata, od wysoko�ci niewielu tysi�cy metr�w nad naszymi g�owami pocz�wszy, w �adnym razie nie jest dla nas oboj�tne. Nauka ostatnich dziesi�ciu lat zacz�a odkrywa�, �e � przeciwnie � jest to zwi�zane z nami i z podstawowymi dla naszej egzystencji warunkami naszego najbli�szego otoczenia na powierzchni Ziemi znacznie �ci�lej i bardziej bezpo�rednio, ani�eli si� �ni�o ca�ej dawnej mitologii. Rodz�ce si� od kilku lat poznanie, �e na �wiecie, w kt�rym si� znajdujemy, w rzeczywisto�ci wszystko jest ze sob� �ci�le powi�zane, sprawy najwi�ksze z najmniejszymi, to co najbli�sze nam, z tym, co si� dzieje na pograniczu dost�pnego naszej obserwacji Wszech�wiata � jest mo�e najwspanialszym i najbardziej urzekaj�cym, a na pewno najdonio�lejszym ol�nieniem nauki o Ziemi i niebie. Przedmiotem tej ksi��ki s� najwa�niejsze odkrycia i wyniki bada�, przygotowuj�ce w dzisiejszej dobie to poznanie o decyduj�cym znaczeniu dla naszej samowiedzy. Odkrycia i rezultaty bada� wywodz� si� z najrozmaitszych dyscyplin nauk przyrodniczych, i to bynajmniej nie wy��cznie ani nawet nie w przewa�aj�cej cz�ci z najnowszych i najnowocze�niejszych dziedzin nauki. Udzia� geofizyki i paleontologii jest w tym zakresie nie mniej istotny ani�eli badania przestrzeni kosmicznej i kosmologia. I w�a�nie �w wysoce charakterystyczny fakt zgodno�ci rezultat�w poszczeg�lnych dziedzin wiedzy, stosuj�cych tak bardzo r�ne metody, rezultat�w prowadz�cych do kszta�towania jednego i tego samego obrazu Wszech�wiata oraz naszej w nim pozycji � dowodzi, �e stajemy si� �wiadkami i prze�ywamy wsp�cze�nie jak gdyby duchowy przewr�t w naszym pojmowaniu �wiata, a znaczenie tego przewrotu jest prawdopodobnie wielkie. W trakcie pr�by szkicowania zarys�w tego nowego i jeszcze zawsze niepe�nego obrazu �wiata natkniemy si� niew�tpliwie na zdumiewaj�ce i nieoczekiwane powi�zania: jak np. to, �e �ycie nasze jest zale�ne od si�y tak s�abej, �e wystarcza zaledwie do skierowania ig�y magnetycznej ku p�nocy, a tak�e i to, �e prawdopodobnie nie by�oby tej si�y, to jest pola magnetycznego Ziemi, wcale, gdyby Ziemia nie mia�a naturalnego satelity. Dzi� doszli�my do przekonania, �e Ziemia bez Ksi�yca nie nadawa�aby si� dla nas do zamieszkania; trudno sobie wyobrazi� bardziej dobitny i g��bszy w swojej symbolice przyk�ad rzeczywi�cie istniej�cego �cis�ego splecenia naszego "podksi�ycowego" �wiata z si�ami dzia�aj�cymi poza obr�bem naszej przestrzeni �yciowej. W dalszym ci�gu zobaczymy, �e w ca�ym Wszech�wiecie nast�puje sta�a wymiana materii obejmuj�ca r�wnie� nasz� Ziemi�. Zgodnie z tym, co nam dzisiaj wiadomo, ka�dy z nas praktycznie bior�c mia� ju� kiedy� w r�ku kamie� pochodz�cy z Ksi�yca, a mo�e nawet z jeszcze o wiele bardziej odleg�ych rejon�w Wszech�wiata. W najnowszych czasach znalaz�y si� nawet poszlaki dowodz�ce, �e ta kosmiczna wymiana materii w spos�b decyduj�cy sterowa�a przebiegiem ewolucji i nada�a kierunek przyj�ty przez biologiczn� filogenez�, w ci�gu kt�rej �ycie rozwin�o si� od swoich prymitywnych Jtonn wyj�ciowych do dzisiejszej r�norodno�ci i wreszcie do powstania nas samych. Wy�ania si� tu wi�c przypuszczenie, �e gdyby nie by�o tego nowo odkrytego zjawiska, nie staliby�my si� tym, czym dzisiaj jeste�my. Samo to ju� wystarcza do odrzucenia pogl�du przez d�ugi czas g�oszonego i znajduj�cego wiar�, jakoby Wszech�wiat nic nas nie obchodzi� i �e to, co si� dzieje poza nasz� ciasn� przestrzeni� �yciow�, do nas si� nie odnosi i �adnego nie ma dla nas znaczenia. Ale i to jest tylko jednym przyk�adem spo�r�d wielu. Nie mniej zdumiewaj�ce zda si� niekt�rym odkrycie, �e S�o�ce, Ziemia, Ksi�yc i wszystkie inne planety naszego Uk�adu stanowi� poniek�d drog� generacj� cia� niebieskich. Wszelka materia, jak� znamy, z jedynym wyj�tkiem czystego wodoru, powsta� musia�a na pocz�tku historii znanego nam �wiata w centrum gwiazd sta�ych wskutek proces�w syntezy j�der atomowych; dotyczy to r�wnie� materii, z kt�rej my si� sk�adamy. Kosmologowie odkryli, �e w nocy tylko dlatego mo�e by� ciemno, i� �wiat nie jest niesko�czenie wielki. Nawet spiralnie ukszta�towana posta� naszego Uk�adu Drogi Mlecznej objawia nam si� nagle jako jeden z podstawowych warunk�w wyj�ciowych do tego, aby�my w og�le mogli powsta�. Wszystko to brzmi niezwyczajnie i dla wielu mo�e zrazu nawet niewiarygodnie, a przynajmniej przesadnie, efekciarsko i wydaje si� nadmiernie wyeksponowane. A jednak wszystko to jest s�owo w s�owo i co do litery prawdziwe. S� to wyniki prac prowadzonych w ci�gu dziesi�tk�w lat przez tysi�ce naukowc�w. W toku tych prac zebrany zosta� pot�ny zas�b danych, fakt�w i liczb, a nadmiar ich stawa� si� chwilami tak wielki, �e znalezienie w tym jakiego� porz�dku czy systemu wydawa�o si� niemo�liwe. Jednak�e od kilku lat obraz �w, w ka�dym razie w tym zakresie bada�, o kt�rym tutaj b�dzie mowa, zaczyna ulega� zasadniczej �mianie. Z pewnych wynik�w kluczowych wykrystalizowuje si� niejako rdze� � punkt wyj�ciowy, wok� kt�rego zaczynaj� si� jak gdyby samoistnie grupowa� inne obok siebie uszeregowane fakty, dotychczas pozornie oboj�tne. Wy�ania si� przy tym nagle fascynuj�cy i nowy, a pr�cz tego w nowo�ci swojej dziwnie znajomy obraz �wiata powi�zanego ze sob� we wszystkich swych cz�ciach, przenikni�tego prawami i si�ami, pod kt�rych wp�ywem staje si� prawdziwym Kosmosem, uporz�dkowanym kszta�tem, w najmniejszej nawet cz�ci zale�nym i okre�lanym przez to, co si� odbywa na jego najdalszych granicach. W ten spos�b zarysowuje si� obraz r�ni�cy si� radykalnie od wizji Ziemi nieczu�ej, p�yn�cej przed siebie przez puste obszary przestrzeni w koszmarnym zagubieniu. Podksi�ycowy �wiat rzeczy przemijaj�cych i istot �miertelnych jest w rzeczywisto�ci tysi�ckrotnie skrzy�owany ze sfer� gwiazd i ca�� g��bi� Wszech�wiata, w kt�rym panuj� prawid�a i si�y rz�dz�ce tak�e nami i naszym �yciem na Ziemi, i to w takim stopniu, �e nie mogliby�my tutaj �y�, gdyby Ziemia nasza by�a od nich wyizolowana, tak jak d�ugo wydawa�o nam si� konieczne w to wierzy�. �yciono�na powierzchnia naszej rodzimej planety nie jest istniej�cym oboj�tnie we Wszech�wiecie miejscem, w kt�rym przypadkowo spe�ni�y si� kra�cowe i bardzo osobliwe warunki, jedyne warunki umo�liwiaj�ce powstanie �ycia w znanej nam formie. Przeciwnie, miejsce ak