8160

Szczegóły
Tytuł 8160
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8160 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8160 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8160 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Hugo Correa Kto� �yje w tym wichrze - Bob. Prawie niedos�yszalne, wstrzymywane od d�u�szej chwili, westchnienia ulgi, przerwa�y cisz�. Nikt si� nie poruszy�. Pod kosmicznymi skafandrami rozlu�ni�y si� mi�nie. Wywo�any - dwadzie�cia pi�� lat - otworzy� usta, aby co� powiedzie�. Rozmy�li� si�. U�miechn�� niewyra�nie. Dw�ch m�czyzn obrzuci�o go szybko wzrokiem. Twarze innych zosta�y nieporuszone. -Drugi. Komendant szybko rozwin�� papier. Ko�czy�o si� odpr�enie. Atmosfera w kabinie zrobi�a si� znowu napi�ta. Bob, z opuszczon� g�ow�, wygl�da� na zm�czonego. - Igor. G�os zabrzmia� spokojnie. Trzydzie�ci lat. Masywny o twardych rysach twarzy, z wyrazem uporu na zaci�ni�tych ustach. Prze�kn�� �lin�. - Ja? Wykona� gwa�towny gest i spojrza� na Boba, kt�ry wydawa� si� go nie dostrzega�. Nast�pnie obrzuci� spojrzeniem swych towarzyszy. - Przykro mi - powiedzia� dow�dca. - Trzeci. Igor wyst�pi� z szeregu i zbli�y� si� do okienka. Gniew wykrzywi� mu twarz. - Piotr. - Musia�em to by� w�a�nie ja! - wykrzykn�� wywo�ywany, z u�miechem na szerokiej twarzy. - Co zrobi�! Wcze�niej czy p�niej... Wzruszy� ramionami, poklepa� Boba po plecach. Spokojny, jego trzydzie�ci siedem lat nie pozostawi�o na nim �lad�w. - Idziemy stary! Nie ma czasu do stracenia. -�egnajcie ch�opcy! - powiedzia� dow�dca. - Miejmy nadzieje, �e wasze po�wi�cenie nie p�jdzie na marne. W przeciwnym razie ju� wkr�tce spotkamy si� na innym �wiecie. - Jeszcze jest czas, aby zamieni� si� miejscami, komendancie - zauwa�y� ze �miechem Piotr, kieruj�c si� do kabiny pneumatycznej. Komendant r�wnie� si� u�miechn��. Igor rzuci� mu w�ciek�e spojrzenie - Jest pan szcz�ciarzem, komendancie - sykn�� przez zaci�ni�te z�by. - Pan si� myli, Igorze - beznami�tnie odpowiedzia� komendant. Regulamin jest regulaminem. Przykro mi, �e w�a�nie w tym momencie pan mi to m�wi. Wydawa�o si�, �e Igor zamierza� co� doda�. Pozostali, obawiaj�c si� jakiej� nieprzewidzianej reakcji, nie odrywali od niego wzroku. Ponownie zrobi� gniewny ruch r�k�, ale ju� bez poprzedniej zaciek�o�ci. Wszed� do kabiny, w kt�rej si� ju� znajdowali Piotr i Bob. - Komendancie - powiedzia� z progu Piotr - niech pan p�jdzie do mojego domu i uszczypnie ode mnie mojego malca. Jest ju� pewnie okr�g�y jak pi�ka. - Zrobi� to Piotrze. - I doda� mocnym g�osem: - Macie dwie minuty na wykonanie zadania. Za trzema m�czyznami zamkn�y si� drzwi. Zap�on�o �wiate�ko. Barometr wykaza� gwa�towny spadek ci�nienia. Nikt si� nie poruszy�. Na zegarze przesuwa�y si� sekundy: osiemdziesi�t siedem, osiemdziesi�t dziewi��, dziewi��dziesi�t. Kiedy doszed� do stu osiemnastu cisza si� zago�ci�a. Sto dziewi�tna�cie, jeden z m�czyzn wyda� gard�owy d�wi�k. Sto dwadzie�cia. - Na stanowiska! - zagrzmia� komendant. Na zewn�trz, w upstrzonej gwiazdami pustce, trzy obiekty z wolna od��czy�y si� od rakiety . Trzech m�czyzn, zamkni�tych w oddzielnych kapsu�ach ratunkowych. Dwie�cie dwadzie�cia siedem kilogram�w ci�aru, kt�ry uniemo�liwia� ucieczk� statku, w obliczu nieodwo�alnej zag�ady. W dole ciemnia�a powierzchnia planety. P�achta chmur gnanych przez huragany wiej�ce z szybko�ci� tysi�cy kilometr�w na godzin� zas�ania�a jej oblicze. Co si� pod ni� kryje? Tego nie wiedzia� nikt. Od samego pocz�tku w�ada� tu wiatr. Planeta by�a zawsze zwr�cona ku s�o�cu t� sam� stron�, co powodowa�a sta�y brak r�wnowagi ci�nie�. Furia wichru poch�on�a ju� trzy ekspedycje, nigdy wi�cej o nich nie us�yszano. Od czasu ostatniej, ludzie zarzucili projekty zbadania planety. Patrzcie ! - Rakieta wyplu�a d�ugie strumienie ognia; zatrzyma�a si� w pr�ni. Potem zacz�a oddala� si� od rozbitk�w, wznosz�c si� z coraz wi�kszym impetem: - Niech si� rozbij�! - Nie m�w tak Igorze! Niech lec� szcz�liwie! To dobrzy ch�opcy... - I co z tego? Jeste� durniem Piotrze! Zawsze nim by�e�. Cz�owiek, kt�remu dobrze sz�o. O �yciu jak z filmu. Opowiedz teraz kt�r�� z twoich przyg�d! Oni odlatuj�. Dotr� na Ziemi, zdrowi i zadowoleni. A my? - Zamknij si�, Igor! Nie zwracaj na niego uwagi Piotrze. Jest zamroczony - Nie martw si� o mnie, Bob. Rozumiem to. - Trzy trumny! Regulamin jest regulaminem. Ja, kt�ry mog�em mie� tyle rzeczy! Dlaczego nas raczej nie zabi�. Masz jeszcze czas, �eby to zrobi�, Igorze. Nikt ci nie broni, prawda? - Nie, Bob! Nie m�w tego nawet �artem! Zawsze mo�e zdarzy� si� cud. A je�li zdo�amy wyl�dowa�? - Dure�! Wyl�dowa�! W piekle, tak. I tam w�a�nie wyl�dujemy! A diabe� ju� na nas czeka z wid�ami wystawionymi w g�r�. - Je�eli b�dziesz dalej tak m�wi�, zmusisz mnie do przerwania z tob� ��czno�ci, Igorze! Radz� ci Piotrze, zr�b to samo. Planeta si� przybli�a�a. W g�rze, daleko, po�r�d gwiezdnych konstelacji, p�omienny punkt szybo mala�. Piotr pomy�la�, �e statek ocala�. - Ju� czas wystrzeli� rakiety! - zawo�a� Bob. - Po co? Co nam to da? - Nie wiem co nam to da. Ograniczam si� do rady, Igor. B�dziemy mogli doj�� do z chmur szybko�ci� zero. Gotowi? Zaczynam odlicza�. Us�uchali automatycznie. - Dok�adnie, Bob! - wykrzykn�� Piotr. - Szybko�� zero. Jeste�my poni�ej tysi�ca metr�w... - Zamknij si�! Oby�my byli o sto czy pi��dziesi�t! Patrzcie na to! Burza smo�y! Widzicie szybko�� tych chmur? Popatrzcie tam dalej, Widzicie ten lej? - Pole� Bogu dusz�, Igorze! To najlepsze co mo�esz zrobi�. - Po co? B�g nas opu�ci� par� chwil temu. Odlecia� z rakiet�! To diabe� tutaj na nas czeka, m�j dobry Piotrze ! Piotr nie zdo�a� odpowiedzie�. Jego kabina ratunkowa gwa�townie si� przechyli�a. Ju� nie spada�a jak kamie�; rozpocz�a ruch uko�ny szerokim �ukiem. Dosi�g�y jej najwy�sze podmuchy. Nachylenie kapsu�y pozwoli�o zobaczy� nawis czarnych chmur, kt�re prze�lizgiwa�y si� z ogromn� szybko�ci�. W ich kierunku znosi�o teraz rozbitk�w. Wezbrana rzeka, m�tna i pe�na wir�w. Jak wylewy rzeki Claro w jego ojczystym kraju, kiedy deszcze zasilaj�ce strumie�, przekszta�ca�y go w ciemn�, rycz�c� g�ucho lawin�. Teraz us�ysza� w s�uchawkach zawodzenie wichury. Ryk rozszala�ych potwor�w rozlega� si� ze wszystkich stron, przy akompaniamencie gwizd�w i odleg�ych grzmot�w. -S�yszycie to? - Odezwa� si� Igor dr��cym g�osem. -Ta piekielna kapsu�a dotyka chmur. - Bo�e �wi�ty, Igor! - Ton�! Piotr wy��czy� nadajnik . W tym momencie jego tak�e ogarn�y podmuchy. Kapsu�a zacz�a wirowa�. Frenetyczne obroty nast�powa�y jeden po drugim, a� poczu� zawr�t g�owy. Po�r�d tego zam�tu dostrzeg� �e jest poch�aniany przez jasny wir. Jednocze�nie zacz�� traci� �wiadomo��. Otworzy� oczy. Kapsu�a tkwi�a nieruchomo. Do jej wn�trza wdziera�a si� jaka� jasno��. Zamruga� powiekami, by� jeszcze oszo�omiony. Przywar� wzrokiem do otworu obserwacyjnego. Nie ulega�o w�tpliwo�ci: kapsu�a tkwi�a do po�owy zanurzona w zielonej masie o wygl�dzie ro�linnym . Masa w��kien odchylona do ty�u, poddanych jakiej� dziwnej wibracji. Niebo mia�o wygl�d bia�awego sklepienia, zape�nionego poruszaj�cymi si� formami. Zupe�nie jak krajobraz podmorski. Wszystkie obiekty porusza�y si� w ten spos�b. Podobne do gwiazd cia�a, wirowa�y z du�� szybko�ci�; nie mo�na by�o odr�ni� ich ko�c�w. Kszta�ty wyd�u�one, rurkowate o kolorach przejrzystych, R�owym, ��tym, niebieskim. Wszystkie skr�ca�y si� delikatnie. On r�wnie� si� porusza�! Kapsu�a balansowa�a powolutku. W��czy� radio. - Ratunkuuuuu! Jestem blisko powierzchni. Jest g�adka jak marmurowa p�yta. Spadam...! Cisza. Ryk wiatru. Piotr s�ysza� bicie swojego serca. Igor zgin��. Siedzia� nieruchomo nads�uchuj�c. Nic. Up�yn�o kilka sekund zanim przyszed� do siebie. Znowu. si� rozejrza�;. wszystko spokojne i ciche. Odg�os huraganu budzi� nieko�cz�ce si� -echo. Jak wyt�umaczy� to �wiat�o i bezustanny taniec przedmiot�w? Nagle zrozumia�. Znajdowa� si� w centrum powietrznego pr�du. To odkrycie go oszo�omi�o. Jego kapsu�a ratunkowa spad�a na pod�o�e ro�linne, kt�re p�yn�o, popychane powietrznymi pr�dami, w towarzystwie innych, podobnych, p�ywaj�cych wysp , pod��aj�c w tym samym kierunku. Wielko�� tych wysepek by�a wystarczaj�ca, aby utrzyma� pojazd kosmiczny. Wszystko co go otacza�o dooko�a, by�o niczym innynn, jak atmosfer� planety, kt�ra mie�ci�y w sobie flor�, i by� mo�e faun�, lekk� i delikatn� jak niekt�re galaretowate morskie stworzenia. Swiat�o niew�tpliwie pochodzi�o z jakich� fosforyzuj�cych mikroorganizm�w. A wysoko��? Sprawdzi� przyrz�dy. Wysoko�� sta�a. Chwilami schodzi� jakie� kilkaset metr�w, nast�pnie podnosi� si�, przekraczaj�c dwadzie�cia kilometr�w. W oddali zapora mgie� ogranicza�a widoczno��. Westchn��. Tymczasem nie grozi�o mu �adne niebezpiecze�stwo. Podni�s� r�k� do piersi i przycisn�� fotografi�. Podzi�kowa� Opatrzno�ci. Co sta�o si� z Bobem? Prawdopodobnie zgin�� tak jak i nieszcz�sny Igor. Nieszcz�liwcy! Jasne, �e on r�wnie� nie m�g� sobie specjalnie winszowa� szcz�cia. Wody i �ywno�ci mog�o mu wystarczy� na jakie� dziesi�� dni. Powietrze planety, bogatsze w tlen ni� ziemskie, nadawa�o si� do u�ytku, jednak nale�a�o je przefiltrowa�. Nagle zauwa�y�, �e poziom zewn�trzny si� podnosi. Nie zd��y� przemy�le� tego odkrycia, gdy masa ro�linna dotarta na wysoko�� okienka obserwacyjnego. Przeszed� go dreszcz. Kapsu�a ratunkowa, pogr��a�a si�. Chmura nie by�a na tyle solidna, aby utrzyma� jego ci�ar. A mo�e wch�ania� go jaki� organizm? Nagle otoczy�y go mg�y, kapsu�a ze�lizgiwa�a si� w d�. Po nieko�cz�cym si�, d�ugim zje�dzie wreszcie znieruchomia�a. Z dr�eniem zapali� �wiat�o. Wstrzyma� oddech. Wydawa�o mu si�, �e wystarczy najl�ejsze drgni�cie, aby kapsu�a wznowi�a sw�j ruch opadaj�cy. W ko�cu zmieni� pozycj�. Nic si� nie sta�o. Ha�as cyklonu dochodzi� do jego uszu odleg�y i przyt�umiony. Mo�liwe, �e znajdowa� si� kilka metr�w od dolnej powierzchni chmury i ze�lizguj�c si� dalej m�g� ponownie dosta� si� w stref� huraganu. Usi�owa� przebi� wzrokiem mg��. Okienko by�o oblepione g�st� substancj�. Obr�ci� kapsu��; na sze��dziesi�tym stopniu widoczno�� zwi�kszy�a si� na nieokre�lon� odleg�o��. Z lewej strony mnur rozpoczyna� si� od szyby. "Stary, to s� chwile, kiedy nale�y dzia�a�" - pomy�la�, Sprawdzi� automatyczne laboratorium; powietrze czyste, bez zanieczyszcze�. Zdj�� z drzwi zabezpieczenia i pchn�� je Kapsu�a zadr�a�a. Sekund� trwa� nieruchomo, po czym wr�ci� do pracy. �wiat�o tworzy�o na powierzchni szeroki prostok�t, ukazuj�c p�aszczyzn� pe�n� wypuk�o�ci. Wyci�gn�� nog�. Ci�ki but zag��bi� si� w pod�o�u elastycznym; sta�ym i r�wnym. Znajdowa� si� wewn�trz galerii o grubych �cianach, odg�os wiatru by� tu przyt�umiony. Da� kilka krok�w, aby wypr�bowa� teren. Nast�pnie, �wiec�c latarni�, obejrza� dok�adnie kapsu��. Stalowa rura z dysz� wbit� w gleb�, opiera�a si� o �cian� wewn�trzn�, zamykaj�c� przej�cie. Za jego plecami tunel si� zakrzywia�. Schodzi� �agodn� pochy�o�ci�, prowadz�c do wn�trza masywu. Cylindryczny, o �rednicy oko�o dwu metr�w. Kopu�a kabinki dosi�ga�a sklepienia. Ponad ni� zia� otw�r przez kt�ry ci�ka rakieta dotarta tutaj, ze�lizn�wszy si� co najmniej 100 metr�w. Sprawdzi� ci�nienie i zdj�� skafander. Wci�gn�� w siebie powietrze �agodne i wonne. Poczu� si� odm�odzony. Zrzuci� z siebie r�wnie� kombinezon kosmiczny i pozosta� jedynce w lekkim skafandrze i plastykowych butach. Wykona� sk�on, nast�pnie usiad� i opar� si� o �cian�. Do jego uszu przez odleg�y huk wiatru dochodzi�o jakby echo delikatnej melodii. Wspomnia� swoj� �on� i syna, dom, kt�ry zbudowa� z takim po�wi�ceniem. Na ziemi o tej godzinie Elena przygotowywa�a si� do snu. W jego kraju panowa�a zima. Z pewno�ci� pada�o, a na kominie wi�y si� ga��zie eukaliptusa. Ma�y pewnie ju� le�a�, z buzi� rumian� i �wie��. "Dobrze. Zbadajmy teren. Zobaczymy dok�d prowadzi ten tunel". Masyw porusza� si� delikatnie. ��dka dryfuj�ca po spokojnym morzu. Pod�o�e pozwala�o szybko rusza� si� do przodu; pod jego stopami ugina�o si� jak gruby dywan, nie pozostawiaj�c �lad�w. Mi�kkie w dotyku, o delikatnych wypuk�o�ciach �ciany, wydziela�y trudny do okre�lenia zapach. R�norodne grzyby wyrasta�y na poboczach przej�cia tworz�c oryginalne obrze�a. Nawet lekkiego powiewu. Panowa�a przyjemna temperatura. Droga wi�a si� regularnymi zakr�tami. ��czy�y si� z ni� galerie r�nej wielko�ci. Pod��a� zawsze najwi�ksz� z nich. W ten spos�b przew�drowa� oko�o pi�ciuset metr�w. Podmuchy wiatru stawa�y si� coraz bardziej odleg�e, Ten fakt wskazywa� jak gruba by�a ta popychana przez cyklon g�bka. Ogromna liczba wype�nionych powietrzem korytarzy, przekszta�ci�a j� w naturalny aerostat. Nagle, po jeszcze jednym zakr�cie, rozb�ys�o �wiat�o. M�czyzna stan�� jak wryty. �wiat�o by�o tego rodzaju, �e wyklucza�o mo�liwo�� fosforescencji. Ws�ucha� si�, znana ju� melodia rozbrzmiewa�a gdzie� w pobli�u. Po kilku chwilach wahania skierowa� si� w t� stron�. �wiat�o by�o ja�niejsze. Wy��cznie przez ostro�no�� wzi�� do r�ki pistolet. Korytarz ko�czy� si� gigantyczn� jaskini�. Prawdziwa grota usytuowana w samym sercu masywu. Ze stropu, na du�ej wysoko�ci zwisa�a kula, przytulnie o�wietlaj�ca wn�trze. I przedmiot ten, sztuczne s�o�ce, by� pochodzenia ziemskiego. Obrze�ona blad� ro�linno�ci� laguna nadawa�a zak�tkowi szczeg�lnego uroku. W pobli�u wody usytuowany by� namiot pneumatyczny o przestarza�ym fasonie. St�d w�a�nie dochodzi�a muzyka. Umieszczone bardziej z ty�u dwa jasne schrony uzupe�nia�y ob�z. Kto m�g� tu mieszka�? Przypomnia� sobie poprzednie ekspedycje. Na Ziemi przypuszczano, �e nikt z nich nie uszed� z �yciem. Ale jego w�asne ocalenie �wiadczy�o o istnieniu takiej mo�liwo�ci. Nieomal ju� widzia� ow�osionego i rozczochranego m�czyzn�. Jedynie muzyka wywo�ywa�a echo w zak�tku Drzwi otworzy�y si�, gdy znajdowa� si� w odleg�o�ci dwudziestu metr�w. Na progu ukaza�a si� wysoka dziewczyna, ubrana w niemodn� sp�dnic� i bluzk�. M�odziutka. Jej twarz promienia�a �wie�o�ci� i pewnym szczeg�lnym uduchowieniem. - Sp�ni� si� pan - powiedzia�a z u�miechem. Piotr stan�� j wryty, z szeroko otwartymi ustami i oczami. - Jak...? Roze�mia�a si�, co jeszcze bardziej rozja�ni�o jej twarz. Jasne w�osy spada�y na czo�o. Jaki� figlarny b�ysk igra� w jej �ywych, ciemnych oczach. - Jak dowiedzia�am si�, �e pan tu idzie? - zbli�y�a si� do niego. Mo�e pan to nazwa� kobiec� intuicj�. Ale prosz� wej��. Czeka�am na pana z obiadem. Uj�a go za r�k� i poprowadzi�a do namiotu. Pomieszczenie by�o umeblowane sprz�tem polowym. Krzes�a, st� i dywan. W lewym k�cie kuchenka ze stoj�cymi na niej naczyniami, z kt�rych rozchodzi� si� ciep�y i apetyczny aromat. - Prosz� siada�. Czy pan jest g�odny? - Nie wiem. Prosz� mi powiedzie�, kim pani jest? - Jestem Laura. - Ze �ciennej szafy wyj�a talerze i sztu�ce i nakry�a do sto�u, jak do�wiadczona pani domu. - W pierwszej ekspedycji bra�a udzia� kobieta. - Pani? Ponownie si� roze�mia�a, ukazuj�c bia�e z�by. - Nie, nie. Jestem c�rk� tej kobiety. - A pozostali? Pani rodzice? - Umarli. - Zdj�a pokrywk� z jednego naczynia i rzuci�a szybkie spojrzenie na jego zawarto��. Wydawa�a si� zadowolona. - Od wielu lat �yj� tu sama. - Chce pani powiedzie�, �e jest jedyn� osob�, kt�ra zamieszkuje to miejsce? - Tak jest. - Nape�ni�a zup� dwa talerze i, podawszy mu jeden, zaj�a miejsce naprzeciwko. - Smacznego. Prosz� je��, zanim ostygnie. Zupe�nie jak w domu. Jedynie przerywane balansowanie pod�o�a przypomina�o o sytuacji. Podczas gdy jedli, Laura opowiedzia�a mu swoj� histori�. M�wi�a spokojnie, tak jakby odnosi�o si� to do rzeczy zwyk�ych i powszednich. Trzej m�czy�ni i doktor Solar; jedyna kobieta bior�ca udzia� w ekspedycji, zostali rzuceni wiatrem na chmur� wkr�tce po opuszczeniu rakiety. Odkryli szczeg�ln� formacj� wysepki i zainstalowali si� w jej �rodkowej cz�ci. Zdo�ali ocali� katastrofy wi�cej przedmiot�w, kt�re przygna� tu huragan: przeno�n� bateri� atomow�, sztuczne s�o�ce, �ywno�� i lekarstwa. �ycie rozbitk�w zacz�o si� toczy� normalnie. Pomimo �e dysponowali radiem, na skutek specyficznej interferencji fal, okaza�o si� niemo�liwe nawi�zanie kontaktu z kim� z zewn�trz. Musieli pogodzi� si� z my�l� o niemo�liwo�ci opuszczenia tego miejsca. Burzliwa atmosfera stanowi�a przeszkod� nie do przezwyci�enia przez ziemsk� nauk�. W czym si� mylili, pomy�la� Piotr, wspomniawszy ostatnie pr�by zbadania planety. Ale by�o tu wystarczaj�co du�o wody, dobre powietrze i jadalne ro�liny, kt�re umo�liwia�y prze�ycie. Rozbitkowie mogli si� spodziewa�, �e nie zgin� z wycie�czenia. Ale by�a tylko jedna kobieta. M�wi�c to, Laura skierowa�a wzrok w stron� kuchenki. Nie okazywa�a specjalnego zak�opotania. Piotrowi wydawa�o si� chwilami, �e to jaki� absurdalny sen. Gdziekolwiek znajd� si� m�czy�ni, zawsze pozostan� m�czyznami, kontynuowa�a dziewczyna. Doktor, na ch�odno, zdecydowa�a si� zaspokoi� ich wszystkich trzech, aby unikn�� rywalizacji. To by� b��d. Jeden z nich zakocha� si� w niej. Zdesperowany jej niewzruszonym post�powaniem, pope�ni� samob�jstwo. Laura nie wydawa�a si� poruszona swoj� opowie�ci�. Tak jak kto�, kto relacjonuje fabu�� tylko co obejrzanego filmu. Pozostali dwaj m�czy�ni zestarzeli si� szybko, w niewyt�umaczalny spos�b. - Zestarzeli? - Piotr poczu� ch�odny dreszcz. - Tak. Po up�ywie kilku tygodni stali si� starcami. I umarli. - Jak? Dlaczego? Wzruszy�a ramionami. Wsta�a i zaj�a si� przygotowaniem drugiego dania. - Ze staro�ci. By� mo�e jaka� nieznana choroba. Ale wszystkie objawy, wed�ug mojej matki, wskazywa�y na staro��. I ona r�wnie� starza�a si�, chocia� nie tak szybko. Spodziewa�a si� dziecka. Postawi�a dwa talerze, ju� przygotowane. - Moja matka wyda�a mnie na �wiat bez niczyjej pomocy. Wszystko posz�o dobrze. Ale ona w dalszym ci�gu starza�a si� i, kiedy sko�czy�am dziesi�� lat, umar�a Do ostatniej chwili mia�a nadziej�, �e przyb�d�, aby j� ocali�. By�a pi�kna. Zniszczy�a j� przedwczesna staro��. Nienawidzi�a tej planety. - A pani? - Lubi� j�. Nie znam innej. Jak smakuje panu ta potrawa? - Bardzo dobra. Naprawd� znakomita. - Przyrz�dza si� j� z pewnych tutejszych ro�lin. Bardzo po�ywna. - I doda�a: - By� mo�e s�dzi pan, �e powinnam mie� inne pragnienia. Wr�ci� na Ziemi�, przynajmniej stara� si� o to, wyj�� za m��, mie� dzieci. Ale nie przejmuj� si� tymi rzeczami. - Ile ma pani lat? - O ile wiem, nie zadaje si� kobietom tego pytania, prawda? M�czyzna poczerwienia�. - Niewa�ne! - zawo�a�a �miej�c si� z jego zak�opotania. - Dwadzie�cia. - Wygl�da pani na pi�tna�cie. - To chyba komplement. Moja matka lubi�a kiedy jej m�wiono, �e wygl�da na m�odsz� ni� by�a. Biedna! By�a bardzo nieszcz�liwa. Patrzy�a zamy�lona. Piotr poczu� przyp�yw niewys�owionej tkliwo�ci. Na koniec dziewczyna zmarszczy�a brwi, zastuka�a palcami po stole i u�miechn�a si�. - Podoba mi si� pan. Nigdy dot�d nie widzia�am m�czyzny. My�la�am, �e b�dzie to co� niepokoj�cego, co wprowadzi mnie w zak�opotanie. A przeciwnie, obok pana czuj� spok�j i bezpiecze�stwo. Prosz� mi o sobie opowiedzie�. Wyja�ni� jej, �e meteoryt spowodowa� zmian� kursu rakiety, kt�ra znalaz�a si� w polu ci��enia planety. Zapasy paliwa by�y ograniczone. W obliczu zagro�enia upadkiem na planet�, musieli pozby� si� ca�ego �adunku. Okaza�o si� to niewystarczaj�ce. Musieli pozby� si� jeszcze dwustu kilogram�w. Zastosowano regulamin. Wylosowa� on i dwaj inni. - Jeden zgin��? - Jeden? Obaj, o ile wiem! - Nie. - Odpowiedzia�a z dziwnym naciskiem. - Jest kto� drugi, kto tak�e ocala�. - Bob? Gdzie on jest? - Nie wiem. Znajduje si� daleko i grozi mu niebezpiecze�stwo. - Sk�d pani to wie? - Urodzi�am si� tutaj, na tej planecie. Wbrew pozornemu chaosowi, panuje tu okre�lony Porz�dek; jak w ca�ej naturze. Mo�liwe, �e moja intuicja jeszcze si� zaostrzy�a. Z g�ry mog� przewidzie� pewne okre�lone wydarzenia. Wnikaj� one do mojego m�zgu w formie nag�ych my�li. - A Bob? Czy mo�emy co� dla niego zrobi�? - Nic. Je�eli zamierzaj� go ocali�, przyb�dzie tu, wcze�niej, czy p�niej. W przeciwnym razie... Zako�czy�a zdanie wymownym gestem. - Co to znaczy "je�eli zamierzaj� go ocali�"? Kto? - No c�... - waha�a si� przez kilka sekund - nic si� nie dzieje bez przyczyn, prawda? Chocia� nie mam na to dowod�w, wiem �e istniej� tutaj jakie� istoty inteligentne. Gdzie one s�? Nie wiem. Nie mo�na ich r�wnie� zobaczy�, ale ich obecno�ci mo�na si� domy�la� po wielu niewyt�umaczalnych zjawiskach. Piotr rozejrza� si� dooko�a niespokojnie. - Prosz� si� nie obawia�. Z tego co czyta�am wynika, �e na wszystkich planetach, na kt�rych istnieje �ycie, w wyniku ewolucji mog� powsta� istoty inteligentne. Czemu nie tutaj? - Musia�aby je pani ujrze�, bo zamieszka�yby miejsca podobne do tego. - Mo�e tutaj, w przeciwie�stwie do Ziemi, z uwagi na specyficzne warunki atmosferyczne, istoty na wy�szym stopniu rozwoju s� bezcielesne. Najwi�ksze i najtrwalsze w bia�ych pr�dach s� w�a�nie te chmury - kontynuowa�a Laura. - Powsta�y one z kolonii pierwotniak�w, podobnie jak rafy koralowe na Ziemi. Wszystko pozosta�e jest lekkie, prawie eteryczne i niezwykle kruche. - Jedna rzecz jest pewna: tutaj wichry s� panami i tw�rcami �ycia. W oddali gwizdy podmuch�w. Piotr poczu� dreszcz. Laura zebra�a naczynia i w�o�y�a je do zmywarki. - Na tej planecie, od samego pocz�tku zmagaj� si� dwie si�y: jedn� reprezentuj� pr�dy jasne, a drug� ciemne. Te ostatnie trac� teren, ale w dalszym ci�gu s� pot�ne. Poda�a kaw�. - Prosz� mi powiedzie�, czy pani "przyjaciele" mogliby wskaza� drog� wyj�cia? - Nudzi si� tu panu? - spyta�a z zabawnym gestem niezadowolenia. - O nie! Ale s�dz�, �e zar�wno dla pani, jak i dla mnie by�oby dobrze m�c opu�ci� t� planet�. - Nie. Nie wyjad� st�d. Wiele wspomnie� wi��e mnie z tym miejscem - powiedzia�a powoli. - Chocia�by dla pami�ci matki powinnam tu zosta�. Dwadzie�cia lat i tragedia, dzi�ki kt�rej przysz�am na �wiat. Nie mo�na tego wszystkiego zapomnie�. Ros�am z tymi wspomnieniami i, lepiej czy gorzej, planeta ta traktowa�a mnie dobrze. Tu wszystko wydaje mi si� naturalne, na Ziemi by�oby inaczej. Nie wiem kt�ry z tych trzech m�czyzn by� moim ojcem, ale si� tym nie przejmuj�. Mo�e klimat, czy te� to co� sprawia, �e niekt�rzy traktuj� takie sprawy tolerancyjnie. Zacz�a uk�ada� naczynia i sztu�ce w szafce �ciennej. Piotr wsta� i przeszed� si� po namiocie. - Zobaczy pan, �e spodoba si� tu panu. Nie przyb�dzie panu lat. - Sk�d pani wie? - Zosta� pan tu dobrze przyj�ty. Odm�odnieje pan. Nie b�dzie pan mia� potrzeb materialnych, tak jak ja. Przeciwnie ni� moja matka, kt�ra zawsze by�a przygn�biona. - Klimat planety podkre�la temperament os�b - doda�a Laura. Materiali�ci czul�, �e wzmaga si� ich apetyt. To zrozumieli ci, kt�rzy prze�yli z pierwszej ekspedycji. - A inne wyprawy? Czy kto ocala�? - Nikt, o ile wiem. Pan pierwszy od dwudziestu lat zdo�a� uj�� z �yciem z huraganu. I nie by� to przypadek. Mo�e los chcia�, abym mia�a towarzysza. Piotr wychyli� si� na zewn�trz namiotu. Na wysoko�ci powy�ej pi��dziesi�ciu metr�w ko�ysa�o si� sztuczne s�o�ce Jego odbicie uzyskiwa�o dziwne kontury w wodzie laguny, kt�rej powierzchnia, w wyniku delikatnego ko�ysania, wydawa�a si� pokryta falami. "Dziesi�� lat sama. Biedna. Poza wszystkim, mo�e to i lepiej". - Jest pan senny? Jej g�os wyrwa� go z zamy�lenia. - Mo�e si� pan po�o�y� kiedy zechce. - Dzi�kuj�. - Wydoby� fotografi� i pokaza� jej. - Moja �ona i syn. Nie jest taka �adna jak pani, ale ona jedna mnie chcia�a. Co pani my�li o dziecku? - Jaki �liczny! - Tak. Bardzo �ywy. - Dla nich pan umar�, prawda? - Tak, prawda. Niech si� dzieje wola Nieba. Mam szcz�cie. To mi�o pozna� dziewczyna tak� jak ty, spontaniczn� i pozbawion� z�o�liwo�ci. Jestem zwyczajny; nie mam takiej inteligencji jak Bob czy Igor. - Postaram si� to odwzajemni�. - I doda�a z dzieci�cym wahaniem: - Zrobi� wszystko, aby by� pan szcz�liwy. M�czyzna wzi�� j� za brod� i zajrza� w oczy. Wytrzyma�a jego spojrzenie. �cisn�� j� w ramionach; poczu� dziewcz�ce cia�o. Zapach jej w�os�w wprowadzi� go w b�ogi nastr�j. Odleg�y szum wiatru. G�bka, kt�ra obraca�a si� szarpana burzliw� atmosfer�. A on by� tutaj, z kobiet�, kt�ra si� nie broni�a. Nie. Nie m�g� tego zrobi�. Dlaczego? Od tak prostego czynu zale�a�o zniszczenie tego uroku. Dziesi�� lat sama. Jej matka i trzej kochankowie. Delikatnie odsun�� si�. Laura si� u�miechn�a. Ogromna ulga odbi�a si� na jej twarzy. - B�dziemy bardzo szcz�liwi. Zobaczysz. Tutaj by� potrzebny m�czyzna taki jak ty. Poniewa� m�czy�ni decyduj� o przeznaczeniu. Czy nie tak? - A mo�e kobiety? Ju� si� obudzi�e�? - Laura wesz�a do sypialni. Wo� kawy rozszerzy�a nozdrza m�czyzny. Zupe�nie jak w domu. Czy przysz�oby do g�owy jego towarzyszom z rakiety, �e on, skazany na pewn� �mier�, korzysta� teraz z wyg�d wi�kszych ni� oni? - Musz� i�� poszuka� moich rzeczy w kapsule ratunkowej. - Nie k�opocz si� tym. Wsta�am rano i wszystko przynios�am. Dryfowanie �odzi po spokojnym morzu. M�czyzna si� goli�, ko�ysz�c si� delikatnie. Wzi�� d�ug� k�piel. S�ysza� Laur� nuc�c�, zaj�t� przy swojej domowej krz�taninie. Wszystko, co znajdowa�o si� w obozowisku, zosta�o zainstalowane tu przez rozbitk�w. Bateria j�drowa, zdolna pracowa� przez stulecia bez uzupe�niania zapasu paliwa. Sztuczne s�o�ce - ogromna lampa gazowa, kt�ra na ograniczonym obszarze dawa�a efekty podobne do s�onecznego �wiat�a - zosta�o ustawione tak, aby dawa� �wiat�o w ci�gu czternastu godzin i gasn�� na dziesi��. Jak na Ziemi. Chod�my! - powiedzia�a dziewczyna. - Mam wra�enie jakbym straci� na wadze. Zauwa�y�a� czy schud�em? - Schud�e�? Znam ci� zaledwie od wczoraj. Sk�d mog� wiedzie�? - Racja. Zapomnia�em. Ale czuj� si� dziwnie. W ka�dym razie jest przyjemnie. - Zobaczysz jak dobrze b�dziesz si� tu czu�. Laura maszerowa�a na przedzie jednym z niezliczonych tuneli wpadaj�cych w grot� centraln�. Przez wiele minut schodzili korytarzem zakre�laj�cym spirala. Dziewczyna o�wietla�a drog� latarni�. Czasem zatrzymywa�a si� i czeka�a na Piotra, kt�ry pozostawa� w tyle. Kiedy indziej bra�a go za r�k�, prowadz�c przez wertepy kolosalnej g�bki. Dwa kilometry �rednicy, jeden grubo�ci. O formie zbli�onej do soczewki. Obraca�a si� wok� w�asnej ; osi, daj�c jedno okr��enie co pi�� minut. - Tysi�c pi��set kilometr�w na godzin�. Co dwadzie�cia sze�� godzin okr��amy planet�. Piotrowi przysz�o do g�owy, �e pomimo wszystko, by�o mo�liwe przedarcie si� ludzi przez burzliw� atmosfer� i osiedlenie si� na tych prawdziwych satelitach. Tak czy inaczej ka�da chmura mog�a udzieli� schronienia co najmniej setce ludzi. Dotarli do innej jaskini, rozpo�cieraj�cej si� dok�adnie pod pierwsz�. Ha�as wichru sta� si� nie do zniesienia. Na powierzchni, w �rodkowej cz�ci tej groty, znajdowa� si� szeroki otw�r. Wydostawa�o si� przeze� mleczne �wiat�o. M�czyzna si� zatrzyma�. W p�cieniu Laura si� u�miechn�a. - Teraz musimy za�o�y� skafandry! - zawo�a�a. Powt�rzy�a polecenie, poniewa� ha�as nie pozwoli� dos�ysze� g�osu. - Co chcesz zrobi�? - Pozwolimy si� unie�� wiatrowi. - Chcesz powiedzie�, �e skoczymy tutaj ? Ponownie uj�a go za r�k�. Zbli�yli si� do otworu. Sk��bione smugi zni�a�y si�, rozmiataj�c ogromne ilo�ci szcz�tk�w. Wiele z nich fosforyzowa�o. - Chod�my! - powiedzia�a nagle Laura. Nie puszczaj�c jego d�oni, kt�r� przez r�kawic� mocno �ciska�a, rzuci�a si� w otw�r. M�czyzna zdusi� krzyk. Spadali przez chwil�, kt�ra wydawa�a mu si� niesko�czona. Gdy och�on��, zobaczy�, �e jest otoczony g�st�, opalizuj�c� mg��, wype�nion� dziwnymi figurami, kt�re wirowa�y. W g�rze cie� chmury. Poni�ej zwiesza�y si� d�ugie liany, wij�ce si� jak w�e w podmuchach wiatru. Powoli masyw pozostawa� w tyle. Piotr p�yn�� obok dziewczyny nie odczuwaj�c najmniejszego zm�czenia. Nagle pu�ci�a go. - Posuwaj si� za mn�. Wiatr zrobi to, o co go poprosisz. Figura dziewczyny w kosmicznym skafandrze odp�yn�a jak mydlana ba�ka. Wystarczy� lekki ruch cia�a i r�k, aby si� do niej zbli�y�. Z prawej strony wzrok napotyka� nieprzejrzan� czer�. - To jeden z pr�d�w ciemnych. Nale�y ich unika�. Ci�gn� za sob� obiekty o du�ej wielko�ci i ci�arze zdolnym zmia�d�y� nas w jednej chwili. S� tam resztki rozbitk�w, chmury kamienne i piaszczyste, kt�re ten wiatr unosi od pocz�tku. Wszystko to, co przestaje istnie� w strumieniach jasnych zostaje wrzucone do tych wir�w. To prawdziwe cmentarzyska. Za�ogi ziemskich statk�w kosmicznych, kt�re spad�y na t� planet�, p�yn� w tych wirach. - Przejd�my do innego strumienia! - zawo�a�a Laura. Nowa droga obni�a�a si�. Dziewczyna wyt�umaczy�a mu, �e powietrzne pr�dy wiej� we wszystkich kierunkach i na r�nych wysoko�ciach. I mo�na by�o okr��y� ca�� planet�, korzystaj�c jedynie z tego nap�du. Poni�ej, szybko zbli�a�a si� p�aszczyzna l�ni�ca i p�aska, z r�nobarwnymi pasami. - Ziemia! Przele�my w pobli�u! Czy mo�na by�o skierowa� tu statek tak, aby unikn�� rozbicia? Poni�ej stu metr�w zamkn�� oczy. Spojrzawszy ponownie ujrza�, z wysoko�ci mnie szef ni� metr, p�aszczyzn� wyg�adzon�, l�ni�c� ostrymi barwami, gwa�townie ze�lizguj�c� si� w d�. Nieomal odczu� gor�co spowodowane tarciem wiatru przez tysi�clecia szlifuj�cego powierzchni� planety. G�adka jak marmurowa p�yta. S�owa Igora zad�wi�cza�y w lego uszach. W oddali, inny lej obiega� planet�, jak gigantyczny, wypra�ony w��. Fantasmagoryczna wizja oddali�a si�. Eoliczna erozja oczy�ci�a oblicze planety, pozostawiaj�c j� pi�kn� i nieskalan�, przekszta�con� w szklan� ��k�. Ludzie nigdy nie zdo�ali by zag��bi� si� w tej ziemi. Wyobrazi� sobie statek kosmiczny, usi�uj�cy wyl�dowa�. Jak �lizga�by si� po powierzchni, kozio�kuj�c, zanim rozlecia�by si� na kawa�ki wzbogacaj�c swymi szcz�tkami zawarto�� wir�w. Mkn�li jak strza�y , skacz�c z jednego pr�du w drugi, przenosz�c si� z jednej strony w drug�. Nagle znale�li si� w du�ym tunelu, o przejrzystej atmosferze i �cianach z g�stych chmur wiruj�cych i t�czowych. Wyl�dowali na niewysokie wzg�rzach; w g�rze per�owa kopu�a o delikatnych l�ni�cych refleksach. Wyszli z powietrznego korytarza i wyl�dowali w strudze �wiat�a. Bardzo blisko jaka� chmura ze�lizgiwa�a si� gwa�townie. - Jeste�my na miejscu - powiedzia�a dziewczyna. I doda�a: - Jest tutaj tw�j przyjaciel. - Kto? - Ma na uni� Bob. Przyby� tu podczas naszej nieobecno�ci Kiedy pozbyli si� skafandr�w, szepn�a mu do ucha: - Jeste� zadowolony? - Tak. - Mam nadziej�, �e zawsze b�dziemy mogli by� szcz�liwi - powiedzia�a ze smutkiem. - Dlaczego? - Nie wiem... Bob sta� obok namiotu. Na ich widok szeroko otworzy� oczy. - Piotr! A ta dziewczyna? Czy ja �ni�? To by�o piek�o - m�wi� Bob. Wiatr mn� kr�ci�. Prawie mnie - rozszarpa�. Opu�ci� kapsu��, kiedy ta zacz�a wirowa�. Jego cia�o utkwi�o w czym�. Od uderzenia straci� przytomno��. Wr�ciwszy do siebie, odkry� , �e jego oparcie traci wysoko��. Ro�lina, na kt�rej wyl�dowa� by�a o w�os od wch�oni�cia przez ciemn� stref�. Nag�e podmuchy wiatru wydoby�y go stamt�d. Przez wiele godzin by� unoszony wiatrem, wiruj�c i wpl�tuj�c si� w r�ne przedmioty, fruwaj�ce wok�. Dobrze, �e nie zderzy� si� z czym� twardym. W ko�cu, kiedy ju� my�la�, �e jest zgubiony, wyl�dowa� na chmurze. - Zdaje mi si�, �e mia�e� wi�cej szcz�cia Piotrze. - Igor zgin��. - Kto mo�e tu prze�y� na zewn�trz? Nie wiem jak zdo�a�em uciec. A ty ? A ta dziewczyna? Opowiadaj. Piotr stre�ci� kr�tko swoje prze�ycia oraz histori� Laury. - Masz szcz�cie! Trafi� tak od razu. - Doda� zwracaj�c si� do dziewczyny: - Wyobra�am sobie, �e jeste�cie bardzo dobrymi przyjaci�mi Piotr nie nale�y do tych co trac� czas. - By�a dla mnie bardzo dobra - powiedzia� Piotr, czuj�c si� niezr�cznie. - Udzieli�a mi go�ciny i pokaza�a planet�. Laura nieznacznie da�a mu zna� gestem, aby zamilk�. - S� pewne rzeczy, kt�re nadaj� �yciu r�anej barwy. Nawet piek�o mo�e zmieni� si� w raj. Jeste� wielkim, ale to wielkim szcz�liwcem, Piotrze. Laura wysz�a z namiotu. Bob pochyli� si� nad sto�em i szepn��: - Nie powiesz mi chyba, �e z tym cukierkiem u boku pozosta�e� wierny swojej �onie! - Jeste�my tylko przyjaci�mi, Bob. Nawet je�eli wyda ci si� to dziwne. To bardzo dobra dziewczyna. M�g�bym by� jej ojcem. - Dobra, dobra ! Nie do mnie z takimi bzdurami. To kr�lowa w ka�dym calu! - Nic nie wie o �yciu, Bob. Wychowa�a si� samotnie i jest szcz�liwa. Jest bardzo uduchowiona... Tak? Z tymi piersiami i cia�em zdolnym uszcz�liwi� najbardziej wymagaj�cego? Sk�ama�bym m�wi�c, �e wywo�uje u mnie skojarzenia duchowe. A je�li chodzi o to, �e nic nie wie o �yciu, no c�, nigdy nie jest za p�no, aby rozpocz�� edukacj�, czy� nie? - Nie wiem, Bob. Nie mam ochoty o tym m�wi�. - Dlaczego? S�uchaj Piotrze, nie udawaj naiwnego. Nazwijmy rzeczy po imieniu. Ta kobieta podoba mi si�. Rozumiesz? Jeste�my opuszczeni w tym piekle, a ona mog�aby nam znacznie uprzyjemni� ten koszmar. Poniewa� przyby�e� tu pierwszy, nie b�d� kwestionowa� twoich praw. Jasne, �e to ciastko z �atwo�ci� starczy dla dw�ch. Skoro mamy �y� tu razem, proponuj� podzieli� si� ni�. �adnego egoizmu. Piotr wsta� zirytowany. - S�uchaj Bob. R�b co ci si� podoba. Jest kobiet� i b�dzie umia�a poradzi� sobie z tymi sprawami. Je�eli spr�bujesz u�y� przemocy, ostrzegam, �e b�d� jej broni�. S� rzeczy, kt�rych si� nie da podzieli�. Je�eli ona ci� zaakceptuje, nie b�d� si� wtr�ca�. Oczywi�cie, wola�bym tej sprawy nie porusza�. Ale ostatecznie rozumiem ci�. Wyszed� z namiotu i skierowa� si� w stron� laguny. Lekkie kroki za plecami. - Co ci powiedzia� tw�j przyjaciel? - Nic. Opowiada� swoje perypetie. - Nie m�wi� nic o mnie? - Bardzo mu si� podobasz - odpowiedzia� sucho. Po�a�owa� tego tonu i doda� z u�miechem: - Co o nim s�dzisz? - Nie wiem. Patrzy� w taki spos�b... Boj� si� go. Ale jednocze�nie jest przyjemny. - Aha. - Co ci jest? Nie jeste�cie w zgodzie? - Nie, nie! To dobry ch�opak. Bardzo inteligentny. Zapowiada� si� na �wietnego astrogatora. Po tej podr�y mia� zasta� komendantem. - Biedak! I wyl�dowa� tutaj! On nie nale�y do tych, kt�rzy mog� zaadaptowa� si� na tej planecie. - Dlaczego tak s�dzisz? - Przez to co powiedzia�. Nie zosta� tak dobrze przyj�ty jak ty. Dlatego nie chcia�am, aby� m�wi� o naszej podr�y. Na razie nie trzeba, aby o tym wiedzia�. Postaramy si� uprzyjemni� mu pobyt tutaj, �eby nie zgorzknia�, prawda? Piotr westchn��. Jak�e �atwo by�o osi�gn�� to co m�wi�a, pomy�la� wspominaj�c niedawn� rozmow�. - Pozostaniemy przyjaci�mi, dobrze? Je�eli co� ci si� nie b�dzie podoba�o, powiedz mi to. Nie chcia�abym straci� twojego szacunku. - Nie martw si� o to. Zawsze mo�esz na mnie liczy�. Odsun�� dr�cz�ce przeczucia. Bob i Piotr na zmian� wykonywali prace. Nie by�y one zbyt ci�kie, jednak�e wymaga�y pewnego wysi�ku. Zbierali ro�liny w pobliskich galeriach i przerabiali je w przestarza�ej maszynie rafinacyjnej. Bob, znakomity mechanik, przejrza� baterie i naprawi� niekt�re urz�dzenia dotychczas nieu�yteczne, poniewa� Laura nie zna�a ich zastosowania. Dwaj m�czy�ni zajmowali jedn� sypialni�. Piotr zauwa�y�, �e Bob i Laura odbywali d�ugie rozmowy . Niejeden raz widzia�, jak wychodzili p�no, razem, roze�miani. Zorientowa� si� r�wnie�, �e niekiedy jego obecno�� nie by�a mile widziana przez Boba. Inaczej by�o z Laur�, kt�ra zawsze by�a dla niego uprzejma. Wydawa�o mu si� nawet, �e dostrzega u dziewczyny pewne roz�alenie za swoj� jakby oboj�tno��. Ale co m�g� zrobi�? Trzeciego dnia po swoim przybyciu, Bob nie spa� u siebie. Tego poranka, po raz pierwszy, Laura nie przynios�a �niadania. Piotr wsta� i poszed� do �azienki, oddzielaj�cej obydwie sypialnie. Pomimo pneumatycznych �cian, wyda�o mu si�, �e w alkowie s�ycha� m�ski g�os... Kiedy wychodzi� z �azienki, natkn�� si� na Laur�. Dziewczyna zmiesza�a si�. - Dzie� dobry! - Jad�e� ju� �niadanie? Przepraszam, troch� si� sp�ni�am! - Nie przejmuj si� tym, sam sobie przygotuje. - Nie b�d� niem�dry. �niadanie b�dzie gotowe, zanim sko�czysz. Par� minut p�niej, kieruj�c si� do jadalni, zderzy� si� z Bobem. Ch�opak zamierza� wej�� do �azienki, ziewaj�c i przeci�gaj�c si�. - Jak si� masz, Piotrze! Jak ci si� spa�o? - Dzi�kuje, dobrze. A ty? - Jak kalif ! Boccato di cardinale, jak mawia� Igor. - Zako�czy� zdanie przymru�eniem oka. Piotr gestem nakaza� mu milczenie; s�ysza� w kuchni obok Laur�. Bob opar� si� o drzwi �azienki i spojrza� na niego pob�a�liwie. - Nalegam na moj� propozycj�, Piotrze - powiedzia� zni�onym g�osem, z szerokim u�miechem na twarzy. - Nie jestem egoist�. Kiedy tylko zechcesz, mo�emy zawrze� umow�, powiedzmy, o nieagresji. Po p� nocy. Jak to widzisz? Dziewczyna jest ju� do�wiadczona w trudnej sztuce mi�o�ci. Mniej pracy dla ciebie. Nie chc� si� podda� �yciu �atwemu i rozpustnemu. Ale dla ciebie rzeczy stan� si� zno�niejsze na tej nieszcz�snej planecie. Piotr poczu�, �e ma go ochota spoliczkowa�. Opanowa� si� i westchn�wszy przeszed� do jadalni. Us�ysza�, �e Bob gwi�d��c jak�� melodi� wszed� do �azienki. Obserwowa� ukradkiem Laur�, kt�ra podawa�a �niadanie. Zarumieni�a si� nagle. Odwr�ci� wzrok, my�l�c, �e jego spojrzenie mog�o by� impertynenckie. - Pomog� ci. - Nie, nie. To si� ju� nie zdarzy. Niezr�cznie poda�a fili�ank�, nieomal wylewaj�c j� na Piotra. - Przygotuj� twoj� porcj�. Nie wiem co si� dzisiaj ze mn� dzieje! - Pozw�l, �e sam to zrobi�. - Nie. Obieca�am, �e b�dziesz tu mia� dom. - I doda�a patrz�c mu w oczy, przygn�biona: - Wiem, �e to ju� nie jest to samo. - Ale�, co ty! Nie martw si�. �wietnie si� spisujesz. Powiedzia�em, �e zrobi� sobie jedzenie, po to aby� nie odk�ada�a swoich zaj��. Zawsze pomaga�em Elanie. Kiedy znowu p�jdziemy na spacer? - Ten... Mo�esz i�� kiedy zechcesz! Ju� wiesz, co trzeba zrobi�... - Czemu nie mieliby�my wybra� si� w tr�jk�? Bob by�by zachwycony. - Czym by�bym zachwycony? - Bob wszed� do jadalni owini�ty w k�pielowy r�cznik. - Lataniem. Fruwaniem z wiatrem. - Ja? Oszala�e�, stary! Nawet po �mierci. Nie rozumiem jak wy to mogli�cie zrobi�. Macie chyba jakie� specjalne uwarunkowania. Ju� na sam� my�l, �e m�g�bym pope�ni� podobne szale�stwo dostaje g�siej sk�rki. - Ale skoro wiatr jest tak pot�ny, �e mo�e unie�� statek kosmiczny, co ci si� mo�e sta�? - Czy ja wiem. Kiedy upad�em mi�dzy te powietrzne fale, absolutnie nie czu�em si� l�ejszy. Moje cia�o by�o niczym o�owiany �adunek. Nie fruwa�em. Kr�ci�em si� jak fryga, ci�gle w d�. - Nie przejmuj si� tym, Bob - przerwa�a milczenie Laura. - Zaaklimatyzujesz si�. Nie wszyscy maj� tak� �atwo�� co Piotr. - To jest piek�o!- powt�rzy� Bob patrz�c na Laur�. - Ale pewnego dnia ludzie tu przyb�d� i zapewniam was, �e co� z tym da si� zrobi�. Przynajmniej odkryj�, �e w tych chmurach mo�na �y�. Energia wiatru dostarczy im taniej si�y motorycznej, kt�ra umo�liwi eksploatacj� planety. Wystarczy, �e zbadaj� systematycznie te pr�dy, a reszta ju� b�dzie prosta. Kwestia odpowiedniego wyj�cia naprzeciw wiatrowi i powolnego hamowania a� do momentu dotkni�cia ziemi. Mo�na skonstruowa� podziemne rakietodromy, a poniewa� wody i powietrza jest tu pod dostatkiem, nie b�d� mieli trudno�ci z zaopatrzeniem. Nie tak jak na innych planetach, gdzie nic nie ma. Odwr�ci� si� kieruj�c do sypialni. Mijaj�c Laur�, obj�� j� wp�. Oswobodzi�a si� delikatnie, rzucaj�c na Piotra uko�ne spojrzenie. - Mylisz si� Bob!- powiedzia�a wolno. - Pr�dy bezustannie zmieniaj� kierunek, bez zachowania okre�lonego porz�dku. �aden nie utrzymuje regularnego kursu. - Tak? Dobrze. Ju� ludzie odkryj� ten system. R�d ludzki nie zatrzyma si� z powodu takiej niedogodno�ci. Tym, bardziej, je�eli si� dowiedz�, �e niekt�rzy rozbitkowie zdo�ali uj�� z �yciem. - Jak si� o tym dowiedz�? - zapyta� Piotr. - Skonstruuje przeka�nik, aby mogli nas us�ysze� na Ksi�ycu lub na jakiejkolwiek rakiecie lec�cej na Merkurego. Te, kt�rych u�ywali pierwsi rozbitkowie by�y przestarza�e. Piotr wchodzi� w jeden z korytarzy, kiedy zatrzyma�a go Laura. Wida� by�o, �e jest czym� poruszona. - Co si� sta�o? - Chcia�abym z tob� pom�wi� o Bobie. Rzuci�a szybkie spojrzenie na dom; potem uj�a go pod rami� i razem weszli do galerii. - Jak mi�o by� z tob�! Czuje si� taka spokojna i bezpieczna doda�a z pro�b� w g�osie. - Nie my�l o mnie �le. - �le my�le� o tobie? Sk�d ci to przysz�o do g�owy? - Wzi�� j� brod� i zajrza� w oczy. - Nigdy bym o tobie �le nie pomy�la� rozumiesz. - Dzi�kuje - szepn�a. Poca�owa� j� w r�k�. -Jeste� bardzo dobry, Piotrze. Bob nigdy nie b�dzie m�g� fruwa� tak jak ty i ja. Oni go nie lubi�. Pomimo to dali mu szans�. Przyprowadzili go tutaj, nie zostawili na pastw� losu. Ale nic wi�cej dla niego nie zrobi�. Widzisz? A on zdaje sobie spraw� z sytuacji, chocia� jej dobrze nie rozumie. Co� wyczuwa. Wydaje mu si� niemo�liwe, �e mog�e� fruwa� i z wiatrem okr��y� planet�. Jest przekonany, �e on sam nie zdo�a tego dokona�. Nie myli si�. T� my�l wszczepili mu ci, kt�rzy tu �yj�. Oni wiedz�, co robi�. - Ale czy ty naprawd� w to wierzysz? Czy nie jest to jedynie z�udzenie twoje lub Boba? - Nie. Ju� ci to powiedzia�am: tutaj panuje pewien Porz�dek. - I doda�a dr��cym g�osem: - Teraz i ja nie odwa�y�abym si� rzuci� na wiatr. Nie m�wi�c nic wi�cej z opuszczon� g�ow� wysz�a z galerii. Piotr widzia� jak Bob uda� si� do kom�rki z maszynami. Osi�gnie sw�j cel? Sam fakt, �e Elena dowiedzia�aby si�, �e on �yje, by�by dla niego pociech�. Nowy klimat dobrze mu s�u�y�. Nie ba� si� wiatr�w i nie zaprz�ta�a go sprawa rozwi�zania tajemnicy. Ale nie m�g� zosta� tu do ko�ca �ycia. Bob, chcia� tego czy nie, musia� za�o�y� dom z Laur�. Zatroszczy si� o to; lubi� dziewczyn� i �yczy� jej losu spokojnego i godnego. Ale gdy widzia� ich razem, przypominali mu �on� i syna. Bob, w koszuli z kr�tkimi r�kawami, manipulowa� przy skomplikowanym urz�dzeniu stoj�cym w szopie. - Jak tam? - Cze��. - Przyg�adzi� zwichrzone w�osy. Krople potu sp�ywa�y po jego twarzy. Zgasi� przeno�n� latark�. W p�mroku Piotrowi wyda�o si�, �e dostrzega co� dziwnego w jego twarzy. - Niewiele zrobi�em. Strasznie si� m�cz�. Czuj� si� oci�a�y i bez si�. Pomimo �e ci��enie jest prawie takie samo jak na Ziemi, mam wra�enie jakby by�o podw�jne. Nie czujesz tego, Piotrze? Piotr nie odpowiedzia�. Bob powoli wyszed� z pomieszczenia i zaczerpn�� du�y haust powietrza. Piotr upewni� si�, �e przed paroma sekundami wzrok go nie omyli�. Na twarzy Boba, jeszcze trzy dni temu tak m�odzie�czej, znaczy�y si� g��bokie �lady zm�czenia. I nie tylko to: dooko�a ust i oczu utworzy�y si� zmarszczki. Bob postarza� si� o dziesi�� lat. - To piek�o, Piotrze - dysza� Bob. - Piek�o. W tej atmosferze musi by� co�, co wywo�uje zaburzenia. Wbi� w niego wzrok. - Zdumiewaj�ce! Przysi�g�bym, �e wygl�dasz m�odziej ni� przedtem. - Jak? Co ty m�wisz? - Ale� to wyra�nie wida�. Wydajesz si� m�odszy, Piotrze! By�e� jednym z najstarszych cz�onk�w za�ogi. Jestem pewien, �e mia�e� kurze �apki. ...A teraz masz sk�r� , jak u ch�opca... - To tylko �wietlny efekt, Bob. Wydaje ci si� - broni� si� przestraszony. - Ale� ja to widz�! Nie mog� si� a� tak myli�. - S�uchaj, stary; we�my si� lepiej do roboty. Im szybciej sko�czymy, tym wi�ksze mamy szanse wy dostania si� st�d. Znasz si� na tym i dasz sobie rad�. Sam nie zdo�a�bym zbudowa� przeka�nika. M�wi�c to, Piotr wyszed� do kom�rki ow�adni�ty wielkim niepokojem. Rzeczywi�cie czu� si� �wie�y jak pierwiosnek. Wydawa�o mu si� nawet, �e jego cia�o wa�y mniej ni� przedtem. G�bczaste pod�o�e nie ugina�o si�, gdy po nim st�pa�; natomiast Bob... Bezwiednie sk