Prozniowedrowiec III - McMULLEN SEAN

Szczegóły
Tytuł Prozniowedrowiec III - McMULLEN SEAN
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Prozniowedrowiec III - McMULLEN SEAN PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Prozniowedrowiec III - McMULLEN SEAN PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Prozniowedrowiec III - McMULLEN SEAN - podejrzyj 20 pierwszych stron:

McMULLEN SEAN Prozniowedrowiec III SEAN MCMULLEN Podziekowania Dziekuje Catherine Smyth-McMullen, Zoi Krawczenko, Paulowi Collinsowi, Faye Ringel oraz Jackowi Dannowi za rady, a szczegolnie June Young za najdokladniejsze sprawdzenie spojnosci szczegolow, z jakim mialem do czynienia w zyciu.Najwieksze podziekowania naleza sie H.G. Wellsowi za napisanie "Wojny swiatow". Scalticar Polnocny Rozdzial 1 W przededniu wojny Nikt w Scalticarze by nie uwierzyl, ze w ciagu ostatnich miesiecy roku 3143 mieszkancow tej krainy pilnie obserwowaly inteligentne istoty z innego swiata. "Skoro sa tak bardzo inteligentne, to po co zawracaja sobie glowe obserwowaniem nas?", moglaby zapytac cesarzowa Wensomer. Kluczowymi slowami sa tu jednak "moglaby zapytac". Cesarzowa Wensomer zniknela, a w Scalticarze nastaly czasy, jakie historycy denerwujaco nazywaja "ciekawymi". Jednakze czasy wlasnie mialy sie stac znacznie bardziej interesujace, poniewaz w pierwszym miesiacu roku 3144 Lupanianie byli gotowi przedsiewziac o wiele wiecej, niz tylko uwaznie sie nam przygladac z daleka.Nazywam sie Danolarian Scryverin i jestem inspektorem Strazy Drog z Kwadrantu Zachodniego. Danolarian Scryverin to nie imie i nazwisko, ktore otrzymalem przy narodzinach, lecz moje prawdziwe dane charakteryzuja sie tym, ze kazdego, kto je nosi, poszukuja bardzo rozzloszczone osoby ocalale po pewnym dosc niefortunnym wypadku. Zatem uzywam imienia Danola Scryverina i nikt nie musi wiedziec, ze jest on martwy. A naprawde denerwujaca ironie w tym wszystkim stanowi to, ze ja sie po prostu urodzilem z niewlasciwych rodzicow. I chociaz mam osiemnascie lat, mowie, ze mam dwadziescia trzy, zreszta posluguje sie dokumentami marynarza Danola Scryverina, ktory, gdyby zyl, mialby okolo dwudziestu trzech lat. Data moich urodzin to siedemnasty dzien pierwszego 9 miesiaca. Obchodze je co roku, tylko to sobie zachowalem z przeszlosci.W dniu rozpoczecia inwazji z Lupana prowadzilem moj oddzial przez gory Drakenridge. Ze szlakow w wyzszych partiach gor roztaczaja sie najpiekniejsze widoki, jakie mozna sobie wymarzyc. Na wysokosci prawie pieciu tysiecy metrow widac bylo przykryte sniegiem naprzemienne warstwy ciemnego piaskowca, kremowego marmuru, zielonego granitu i dropiatego lupku, poprzecinane rwacymi potokami i wspanialymi wodospadami. O tej porze roku niebo zazwyczaj bywa pogodne; nieco nawet zelzaly wielkie toreanskie burze. Powietrze bylo czyste jak krysztalowa soczewka i bardzo, bardzo zimne. Na tej wysokosci roslo niewiele poza suchymi porostami i nie mozna bylo znalezc zadnej wioski czy gospody. Totez spalismy pod golym niebem, a utrzymanie ciepla zawsze stanowilo problem. Nawet kiedy gotowalismy wode, pozostawala letnia, mimo ze wsciekle sie burzyla. Wszystkie te niewygody stanowily jednak blahostke w porownaniu z tym, co musialem znosic jako dowodca mojego trzyosobowego oddzialu. Skladal sie z konstabl Riellen, bylej radykalnej studentki czarnoksiestwa, konstabla Rovala, ktory mial powazny problem alkoholowy, oraz konstabla Wallasa. Wallas byl niegdys wysoko postawionym dworzaninem, lecz zabil cesarza, a potem udalo mu sie obrazic pewna wazna osobistosc o wielkich talentach magicznych. Nie dowiedzialem sie szczegolowo, co zaszlo, lecz Wallas zostal zmieniony w dosc otylego czarnego kocura. Zatrzymalismy sie na drugie sniadanie w miejscu, skad roztaczal sie widok zapierajacy dech w piersiach. Kiedy ja patrzylem na cudna panorame gor, Riellen czytala ksiazke o teorii politycznej, Roval mruczal przeklenstwa pod adresem wykonanego weglem portretu kobiety, ktory trzymal w medalionie, a Wallas pochlanial garsc suszonych kawalkow ryby. Rozlozylem szkic, ktory zrobilem wlasnorecznie, przedstawiajacy piekna albinoske. Bardzo delikatnie poglaskalem policzki podobizny Lavenci, tak jak robilem codziennie przez dziesiec tygodni od wyruszenia z Alberinu, a potem wyjalem moj almanach, by nauczyc sie na pamiec kilku kwestii, ktorych znajomosci mozna sie bylo spodziewac po kims udajacym zapalonego astronoma. Zauwazylem, ze mamy siedemnasty dzien pierwszego miesiaca i po krotkim zastanowieniu postanowilem uczcic moje urodziny. -Dlaczego umiesciles swieczke na ciasteczku imbirowym? - zapytal Wallas, siadajac prosto i zabierajac sie do mycia wasow. 10 -Odczulem potrzebe uroczystej oprawy dnia - odparlem sztywno. - To improwizowany tort.-Aha. Zatem kiedy potrzasnales ta butelka po piwie z dwoma suszonymi winogronami, odrobina stopionego sniegu i polkwater-ka rumu w srodku, mialo to byc improwizowane wino? -Jak nie chcesz... -Nie, nie, tego nie powiedzialem! Zapewne masz urodziny, tak? -Mozliwe. Riellen, tez chcesz wina? -Wino to trucizna wysysajaca sily z uciskanego plebsu, a ja pije tylko piwo, napoj ciemiezonych - oznajmila automatycznie, a potem pokrecila glowa i dodala: - Panie inspektorze! -Nawet jako gest solidarnosci miedzy ucisnionymi konstabla-mi Strazy Drog? - zapytalem. Slowa "gest", "solidarnosc" oraz "ucisniony" wykonaly w jej umysle swa zwykla prace. -No, hm, w takim razie tak. -Obawiam sie, ze ciebie nie moge poczestowac - zwrocilem sie do Rovala. - Rozkazy i w ogole. -Upokorzony przez kobiete - mruknal Roval, ktorego w trakcie podrozy zmusilem do takiego ograniczenia picia, ze robil to tylko podczas wizyt w rzadko napotykanych gospodach. Tak wiec uczcilem moje urodziny toastem z dwojgiem towarzyszy; Wallas chleptal z cynowej miseczki, Riellen udawala, ze saczy z wdziekiem napoj z butelki po piwie przez slomke - lecz w rzeczywistosci nic nie pila z solidarnosci z uciskanymi masami wolacymi piwo - a ja pilem z mojej polkwaterkowej miarki. Z niejakim trudem zapalilem swieczke, poslugujac sie hubka i krzesiwem, a potem pospiesznie ja zdmuchnalem, zanim ubiegl mnie wiatr. W koncu polamalem ciasteczko, rozdalem kawalki i zaczalem sie pakowac. -Nie tak dobre jak Frallandzkie Kiciusiowe Chrupki - mruknal Wallas, kiedy sadzalem go na zadzie mojego konia. -Nastepnym razem sam zjem twoja porcje - powiedzialem i ruszylismy w droge. Od dziewieciu dni prowadzilismy konie, bo nie znosily dobrze tej wysokosci, a oprocz naszych bagazy musialy tez niesc pasze dla siebie. Szlak byl szeroki, solidnie wykonany i dobrze utrzymany, lecz nawet dobrego dnia mielismy szczescie jesli pokonalismy dwa dziescia kilometrow. -Niegdys bylem wielki, niegdys bylem dworzaninem - dobiegl mnie zza plecow ponury glos Wallasa. -Upokorzony przez kobiete - mamrotal Roval; myslami bladzil gdzies bardzo daleko. -Wlasciwie mnie upokorzyla nie kobieta, tylko dwie kobiety -stwierdzil Wallas. - To znaczy sprowadzila do poziomu kota. Jedna byla szklanym smokiem, druga czarnoksiezniczka. Zostalem wykorzystany jak pionek. Mozecie to sobie wyobrazic? Ja, wielki dworzanin. Niegdys mieszkalem w palacu. Teraz tylko na mnie spojrzcie. -Trudno cie nie zauwazyc - powiedzialem ze znuzeniem. -Nie powinienes sie smucic, bracie Wallasie - odezwala sie Riellen, ktora prowadzila swego konia tuz za moim. - Los oszczedzil ci zostania zadnym wladzy wyzyskiwaczem uciskanego ludu. -Nie prosilem o te laske. -Ale ja otrzymales w chwili zmiany, no... okolicznosci. Teraz mozesz dazyc do realizacji swego wielkiego przeznaczenia. -Jak kot moze miec wielkie przeznaczenie? Ja nawet nie lubie kotow! Wole psy. -Lecz jako kot zostales oswobodzony, bracie Wallasie. W chwili przemiany zostales uwolniony z arystokratycznych lancuchow. -Zaplacilem za te lancuchy mnostwo pieniedzy! Niegdys bylem bogaty. Teraz dostaje ledwie dziesiec florinow tygodniowo od Strazy Drog, bo jestem tylko kotem. Jawna dyskryminacja. I tak to sie toczylo przez nastepna godzine. Ja tez bylem bogaty, pomyslalem, ale nie tesknilem za tym. Rodzice dobrze mnie wyksztalcili, placili tez za nauke fechtunku, lucznictwa i konnej jazdy u najlepszych mistrzow. Do czternastego roku zycia, kiedy pewnego dnia zostalem w samym ubraniu, nie braklo mi niczego. Okazalo sie jednak, ze moje wyksztalcenie i umiejetnosci sa warte wiecej od wozu wyladowanego zlotem - teraz, majac osiemnascie lat, bylem nad wiek madry i udawalem dwudziestotrzylatka. Dotarlismy do slupka kilometrowego z wyryta na nim liczba piecdziesiat i w tym miejscu skonczyla mi sie cierpliwosc do podwladnych. -Konstable Riellen, Rovalu i Wallasie, zostancie tu, a ja pojde naprzod - rozkazalem, podajac Riellen wodze mojego konia. - Sprawdze, czy droga wolna.. -Tak jest! - Zasalutowala. -Grozi nam jakies niebezpieczenstwo? - zawolal z niepokojem Wallas z wysokosci juku. -Gdybym uznal, ze tak, wyslalbym ciebie - odparlem. 12 -Bracie Wallasie, czy przedstawilam ci juz moja teorie wewnetrznego oswobodzenia? - spytala Riellen.-Tak, a ja ci powiedzialem, co mozesz z nia zrobic! - warknal kot. Roval wyjal medalion, otworzyl go i zaczal obrazac umieszczony w nim wizerunek. Zostawilem ich, poniewaz slupek, ktory wlasnie minelismy, oznaczal, ze znalezlismy sie niemal u kresu podrozy. Waska droga mocno sie przytulala do zbocza gory; z prawej strony, prosto i daleko, daleko w dol znajdowalo sie przejrzyste powietrze. Glosy Riellen, Wal-lasa i Rovala ucichly za zakretem, a przede mna pojawil sie Alpin-drak. Wygladalo to tak, jakby szczyt najwyzszej gory na scalticarskim kontynencie oblepily olbrzymie biale krysztaly ze srebrnymi kopulami. Budynek ten byl niegdys letnim palacem bardzo bogatego krola, Senderiala IX, ktory mial dosc niespotykana slabosc polegajaca na tym, ze uwielbial patrzec w nocne niebo. Choc sama w sobie dosc prosta i nieszkodliwa, okazala sie najkosztowniejsza ludzka slaboscia w historii kontynentu. W calym Scalticarze powietrze bylo najczystsze na Alpindraku, wiec krol rozkazal wybudowac tu palac, co oproznilo skarbiec krolestwa do polowy. Po jego smierci syn krola ogolocil budowle. Samych budynkow nie dalo sie jednak przeniesc, a zaden z jego wygodnickich potomkow nie chcial mieszkac w zimnym, odludnym miejscu, polozonym tak wysoko, ze trudno tu sie oddychalo, a woda wrzala, kiedy byla jeszcze letnia. Umieszczono tu niewielki garnizon, do ktorego zsylano zolnierzy za kare. Po szescdziesieciu latach zaniedbania palacu Alpindrak pewien uczony uswiadomil sobie, ze nowo wynaleziony dalekopatrz mozna wykorzystywac do obserwacji innych swiatow o wiele efektywniej, jesli umiesci sie go bardzo wysoko, gdzie powietrze jest czystsze. Owczesny monarcha przekazal wladzom Akademii Sceptycznej nieprzydatny do niczego innego palac, ktory po dziesieciu latach stal sie jednym z najwiekszych osrodkow badawczych zimnych nauk w znanym swiecie. Bylo tu naprawde pieknie. Widzialem wspaniale obrazy malowane z miejsca, w ktorym teraz stalem, czytalem doskonale wiersze inspirowane tym widokiem i nawet znalem zniewalajaco obrazowe 13 piesni starajace sie to wszystko ogarnac. W gruncie rzeczy spodziewalem sie piekna, jakiego nie potrafiloby oddac zadne dzielo sztuki, i nie mialem ochoty po raz pierwszy ujrzec Alpindraku przy wtorze sprzeczki Riellen i Wallasa o polityke i roznice klasowe. Zatem palac zobaczylem w samotnosci. Nie rozczarowalem sie; wlasciwie bylem oszolomiony. Stalem tak wiele minut, zapisujac sobie w pamieci gore, palac, ciemnoblekitne niebo, szum wiatru, a nawet chlod powietrza. Rozlozylem portret Lavenci, pokazalem widok wizerunkowi mojej dziewczyny, a potem zawrocilem i skinalem na Riellen i Rovala, by przyprowadzili konie.-Nieprzyzwoity brak umiaru klasy rzadzacej - oznajmila dziewczyna na widok palacu Alpindrak. -A teraz fantastyczne obserwatorium i katedra zimnych nauk -odparlem. To ja troche przystopowalo. Chociaz Riellen studiowala kiedys magie, odczuwala solidarnosc z wszystkimi uczonymi - oczywiscie oprocz tych, ktorzy pisali historie i kroniki gloryfikujace monarchie. -Do piet nie dorasta cesarskiemu palacowi w Palionie - ocenil Wallas, wytykajac glowe z juku. - Czy juz wam mowilem, ze przed przemiana bylem tam seneszalem? -Podobno utrzymales sie na stanowisku tylko dziesiec minut -stwierdzilem z nadzieja, ze jego tez ucisze. -No... gdyby nie niefortunna smierc cesarza, trwaloby to dluzej. -Brat Danol powiedzial mi, ze to ty go zabiles - rzekla Riellen bardzo przychylnym tonem. -To nieprawda! - wrzasnal Wallas. - Bylem niczego niepodej-rzewajacym pionkiem w jakiejs krolewskiej intrydze. -O tak, zostales wykorzystany przez klase rzadzaca - przytaknela Riellen z podziwem. -Przestancie! - warknalem z irytacja. - Niedlugo znajdziemy sie w murach palacu i nie chce slyszec ani slowa o magii, martwych cesarzach czy tez uwalnianiu motlochu spod jarzma cesarskich rzadow. Riellen, ty i ja mamy byc konstablami Strazy Drog. -Alez my nimi jestesmy, inspektorze. Mam odznake numer dwa zero trzy, a numer w gildii... -Chce powiedziec, ze wszyscy troje mamy byc niczym sie niewy-rozniajacymi, zwyklymi straznikami plci meskiej, ktorzy nie beda wywolywac komentarzy. Zwiaz wlosy i naciagnij plaszcz na piersi. 14 -Smutno to swiadczy o stanie spoleczenstwa, skoro musze udawac mlodzienca po to, zeby zaznac dosc wolnosci, by...-Udawaj mlodzienca, Riellen, to rozkaz. -Tak jest! -A ty, Wallasie, pamietaj, ze jestes kotem. -Mozna by sadzic, ze jest to przygnebiajaco oczywiste... panie inspektorze. -Chce powiedziec, ze masz sie zachowywac jak prawdziwy kot, bo osoba, ktora chcemy podejsc, wie o tobie. W murach Alpindraku do wszystkich oprocz mnie masz mowic "miau", bo inaczej przeprowadze na tobie prosta, lecz bardzo przykra operacje. -Nie musi pan byc prostacki, inspektorze. Moze i wygladam jak kot, ale umiem wykonywac rozkazy. -Rovalu, do palacu prowadzi piec tysiecy kamiennych stopni -powiedzialem. - Jesli dzis wieczorem sie upijesz, to jutro rano obudzisz sie z trzesiaczka. Piec tysiecy stopni z trzesiaczka, konstablu Roval, zastanow sie nad tym. Jesli nie bedziesz w stanie zejsc, bedziesz musial sie stoczyc. -Gdyby tylko wyjasnila, ze bede zaledwie jednym z wielu, to-bym zrozumial - westchnal Roval. - Ale powiedziala, ze jestem tylko ja. Oddalem jej swe serca. Wleklismy sie dalej. Droga konczyla sie mniej wiecej kilometr ponizej szczytu, lecz znajdowal sie tam posterunek i brama. Droge od bramy dzielila przepasc szeroka na okolo szescdziesiat metrow i jakies poltora kilometra gleboka. Jej dnem toczyla wsciekle wody rzeka zasilana topniejacym sniegiem. Zatrzymalismy sie na niewielkim kamiennym pomoscie usytuowanym dokladnie naprzeciwko posterunku. Obok pomostu stal luk z zielonego i czerwonego granitu, pod ktorym wisial duzy mosiezny dzwon. Odwiazalem jego serce, uderzylem piec razy, zrobilem przerwe, uderzylem jeszcze dwa razy i czekalem. Po chwili rozlegly sie trzy uderzenia dzwonu po drugiej stronie. Odpowiedzialem dwoma uderzeniami. Wrota posterunku rozwarly sie na zewnatrz i wychynela z nich glowa smoka. Byla ogromna i czerwona. Sunela nad przepascia z otwartymi szczekami. Buchnela plonacym olejem piekielnego ognia. Riellen wydala stlumiony okrzyk i odskoczyla do tylu, a Wal-las miauknal z przerazenia i z powrotem zanurkowal do juku. -Kryty most - powiedzialem uspokajajaco do Riellen, ktora by- 15 la tak zdumiona, ze nawet nie zrobila pogardliwej uwagi o rozrzutnosci klasy rzadzacej. - Mam to w instrukcji. Pokrycie to lakierowane skory rozpiete na wiklinowej ramie. Tylko podloga jest z drewna.-Ale on buchnal plomieniem! - wykrzyknela Riellen. -Prosty miotacz ognia. Ma straszyc zabobonnych wiejskich bandytow, szukajacych latwych lupow. -Coz, nie jestem zabobonnym wiesniakiem, a tak sie przerazilem, ze zmoczylem kocyk w moim juku - oznajmil Wallas. - A co tu jest do lupienia? Kto chcialby ukrasc ogromny dalekopatrz? -Tu sie wyrabia wino Senderialvin. -Nieprawda, ono pochodzi z winnic na Plaskowyzu Cyrelonu, osiemdziesiat kilometrow stad na poludniowy wschod. -Przepraszam, mialem na mysli SenderiaMn Royal. Z juku dobieglo sapniecie, a potem Wallas zamilkl. Senderiahdn Royal bylo najrzadszym, najdrozszym i najsmaczniejszym winem w znanym swiecie. Fantastyczny most siegnal pomostu, dolna szczeka smoka zahaczyla o kamienna krawedz. Zajrzalem do srodka i w przelyku zobaczylem krate. Z mroku gardla zblizal sie straznik. Otworzyl krate i wyszedl na pomost. -Nazwisko, stopien, przynaleznosc i cel - powiedzial, wyciagajac reke po nasze dokumenty. -Inspektor Danol Scryverin, Straz Drog, doreczenie przesylek z Alberinskiej Akademii Zimnych Nauk - odparlem, salutujac. -Konstabl Riellen Tallier, Straz Drog, wsparcie dla inspektora Scryverina - oznajmila energicznie Riellen. -Konstabl Roval Gravalios, Straz Drog, wsparcie dla inspektora Scryverina - powiedzial bezbarwnym tonem Roval. Straznik zaczal przeszukiwac nasze pakunki i juki. Po chwili odkryl Wallasa. -Co do... a niech mnie! Kot? -Przesylka specjalna dla garnizonu Stormegarde - wyjasnilem swobodnym tonem. - Maja tam troche klopotow ze szczurami. -A co to za blaszka na obrozy? "Pogromca Szczurow Skoczek Czarna Lapa Siodmy"? -Tak sie nazywa. Rod Czarnej Lapy jest wysoce ceniony w kregach szczurolapow. Tytul Pogromcy Szczurow otrzymal po potwierdzeniu trzechsetnego martwego szczura. -Wyglada na troche za tlustego, zeby byc dobrym lownym kotem. -Och, to wszystko miesnie - zapewnilem straznika. 16 Wyjmujac Wallasa z juku, by sprawdzic, co sie znajduje na dnie torby, straznik steknal.-No, w wiekszosci miesnie - dodalem. -Tak, chyba przyda mu sie troche wysciolki, bo w Stormegarde bywa okropnie zimno - powiedzial straznik, umieszczajac Wallasa z powrotem w juku. - Znacie zasady przechodzenia po moscie? Po jednym, konie prowadzicie. Jeden falszywy ruch, a specjalny mechanizm odlacza szczeke i opuszcza szyje pionowo w dol prosto w przepasc... -...i straca mnie do Rzeki Lodowcowej, plynacej poltora kilometra nizej. Gdybym sie czegos chwycil, zostane zachecony do rozluznienia chwytu przez wielkie glazy spuszczane gardziela mostu. -Tak wlasnie. Widze, ze zostales pouczony. Ja zostane tu z wasza bronia, dopoki wszyscy nie przejdziecie na druga strone i nie znajdziecie sie pod eskorta. Wtedy pojde za wami, a bron zostanie zatrzymana na okres waszego pobytu. Przejscie przez most nie dostarczylo zadnych wrazen, poniewaz byl stabilny i calkowicie osloniety. Za mna ruszyla Riellen, a potem Roval. Zrobilismy sobie krotki odpoczynek, podczas ktorego Wallas wywlokl ze swojego juku przemoczony kocyk, a Riellen, Roval i ja wymasowalismy sobie nawzajem stopy, natarlismy je oliwa i ponownie zabandazowalismy. Nastepnie zarzucilismy pakunki na ramiona i zaczelismy wspinaczke do lezacego na szczycie palacu. Piec tysiecy wycietych w skale stopni wilo sie zygzakiem po zboczu. Pod koniec wspinaczki wydawalo mi sie, ze moj pakunek potroil swoja wage, a jukiem z Wallasem wymienialismy sie niemal co minute. Kiedy dotarlismy przed brame palacu, slonce prawie dotykalo horyzontu. Zatrzymalismy sie dla nabrania tchu, a straznik wszedl do srodka z naszymi dokumentami. Patrzylem na wspaniale plamy koloru zdobiace cale zachodnie niebo. Olbrzymia zielona tarcza i uklad pierscieni Mirala mialy klasyczny ksztalt ogromnego pol-ksiezycowatego luku ze strzala wycelowana w zachodzace slonce. Lunaswiat Dalsh stanowil jasna drobinke oddalona o kilka stopni od pierscieni swiata nadrzednego, a Belvia byla malenkim przepolowionym dyskiem w poblizu zenitu, lsniacym niczym szafir. Miedzy nimi znajdowal sie nieduzy polksiezyc - Lupan. W ludowych opowiesciach o niebie byl oszustem, poniewaz potrafil blyszczec oslepiajaca biela lub krwawa czerwienia. Tego wieczoru byl czerwony. -Jak sie czujesz, Pogromco Szczurow Skoczku Czarna Lapo Siodmy? - zapytalem. 17 -Jak weteran trzystu wygranych walk - zabrzmialo z juku.-Czy on naprawde... zabil trzysta szczurow... sir? - wydyszala z trudem Riellen. -Nie, czasami, kiedy wymaga tego obowiazek sluzbowy, trzeba klamac. -Kiedys zabilem mysz - zaprotestowal Wallas. -Tak, kiedy pijany spadles z beczki i ja zgniotles. -To wymagalo prawdziwych umiejetnosci, jestem z nich znany w tawernach Alberinu. Znasz piosenke "Kot na beczce"? -Chyba slawa myli ci sie z nieslawa, Wallasie. No dobrze, niedlugo wejdziemy do palacu, wiec moze musisz wyjsc na kici-kupci? -Nie, wylizuje sobie tylek. To najgorsza czesc bycia kotem. Tak naprawde chcialem, zeby tez popatrzyl sobie na piekny zachod slonca jeszcze ozdobiony Belvia, Miralem, Dalshem i Lupa-nem, lecz po tej uwadze postanowilem nie ryzykowac dalszych skaz na moich wspomnieniach wspanialych widokow swiatel i barw. Przez chwile tak bardzo pragnalem, by obok mnie znalazla sie Lavenci, ze az przeszyl mnie prawdziwy bol; a potem zerknalem na Riellen, ktora obejmowala ramionami kolana i oddychala ustami. -Chcesz posluchac, jak bede gral zachodzacemu sloncu? - zapytalem. -Meski wylacznosciowy rytual nizszych warstw klasy sredniej... - zaczela, lecz zaraz zamilkla, oddychajac z trudem. Chociaz byla silna, nieustepliwa i zdeterminowana, rozrzedzone powietrze na wysokosci szesciu tysiecy metrow sprawilo, ze znalazla sie u kresu wytrzymalosci. Zauwazylem jednak, ze patrzy znad okularow na niebo. To mnie naprawde zaskoczylo, dopoki nie uswiadomilem sobie, ze zrobilo sie zbyt ciemno, zeby mogla czytac te swoja polityczna ksiazke. Wpatrywala sie w Lupana. -Kiedy Lupan lsni tak gleboka czerwienia, beda umierac ludzie - odezwal sie Roval, rozmasowujac sobie nogi. -Zabobon - wydyszala Riellen - od ktorego powinno sie uwolnic... plebs. -Zbliza sie do mniejszej koniunkcji, kiedy to znajduje sie najblizej nas - stwierdzilem. - Czasami sie zastanawiam, czy na Lupanie sa jacys mieszkancy, ktorzy patrza na nocne niebo i rozmyslaja o naszym swiecie. -A ja sie zastanawiam, czy sa tam rolnicy uginajacy sie pod jarzmem ciemiezcow dzierzacych krolewska wladze - powiedziala 18 Riellen, a potem zemdlala z wysilku, jakiego wymagalo wypowiedzenie tak dlugiego zdania w rozrzedzonym powietrzu.Od palacowej bramy straznik zawolal, ze nasze dokumenty zostaly zaakceptowane. Tak wiec wszedlem do Obserwatorium Alpindrak, dyszac jak ryba wyrzucona na brzeg, czujac takie zawroty glowy, ze ledwie szedlem po prostej; palilo mnie w plucach i ogolnie czulem sie, jakbym mial nie osiemnascie lat, ale osiemdziesiat i na dodatek mi to nie sluzylo... Nioslem dwa pakunki, Wallasa i Riellen. Roval, nekany skurczami nog, tez sie wspieral na mnie. Mimo to wszystko musialem zrobic cos jeszcze; byla to jedna z tych ambicji, ktore nie wyplywaja ze zdrowego rozsadku. Zostawilem moj oddzial jako nieporzadna sterte ludzi i bagazu tuz za brama, wzialem moj pakunek i wspialem sie po schodach na palacowy mur. Znalazlszy sie tam, pospiesznie zmontowalem dudy. Trzy rozciagniete piszczalki burdonowe i ich specjalne stroiki trafily do nasadek w parenascie uderzen serca, zrobiona na zamowienie piszczalka melodyczna juz sie znajdowala na swoim miejscu. Oparlem portret Lavenci na toporze, wstalem i nadmuchalem zbiornik powietrza; gory odcinaly sie zebata krawedzia od tarczy slonca. Lewa reka mocno przycisnalem zbiornik, uruchomilem piszczalki burdonowe i zaczalem grac "Wieczor to czas zalotow". Dudy, chociaz zbudowane na zamowienie, nie spisywaly sie najlepiej w rozrzedzonym powietrzu, lecz udalo mi sie zagrac zachodzacemu sloncu z najwyzszego szczytu w calym Scalticarze. Horyzont wciaz jeszcze plonal, gdy zagralem "Kaprys ukochanej" i zakonczylem "Gwiazdami w oczach mojej milej". Rozlegly sie slabe oklaski, a kilku straznikow na parapetach muru ponizej wznioslo okrzyki. Zobaczylem, ze stojacy na dziedzincu Roval mi salutuje. -Mila moja, gdybys tylko mogla tu byc - szepnalem do portretu Lavenci. Rozdzial 2 W palacu Alpindrak Pol godziny po naszym przybyciu zostalem wezwany na spotkanie z Nortanem, naczelnym astronomem sceptykow oraz dyrektorem Obserwatorium Aplindrak. Zawiadomienia o wielkich odkryciach w Al-pindraku wysylano do swiata zewnetrznego golebiami pocztowymi, lecz wiekszosc szkicow, tabel z danymi i podobnych informacji zwozono na dol konno w duzej torbie. Ta sama droga przywozono prosby o dokonanie obserwacji. Przekazalem torbe z prosbami od Akademii Sceptycznej Zimnych Nauk, a Nortan poinformowal mnie, ze nazajutrz rano bedzie gotowa do odbioru torba z obserwacjami z mijajacego roku. Nastepnie zaprosil nas, straznikow drog, bysmy zjedli z nim kolacje, dla niego bedaca sniadaniem.-Pierwszy raz tu w palacu? - zapytal, kiedy usiedlismy do stolu zastawionego miskami rosolu z kurczaka z porem i kapusta oraz kielichami lekkiego czerwonego wina. -Tak, zglosilem sie na ochotnika - odparlem. - Chcialem zagrac zachodzacemu sloncu na dudach. -A, slyszalem, slyszalem. Zagrales "Wieczor to czas zalotow". Jaki masz instrument? -Alberinskie dudy defiladowe Carrasena, zmodyfikowane przez Duntroveya. -Wspaniale. Dodam to do rejestru. -Macie rejestr? -O tak, odnotowujemy wszystkich, ktorzy tu docieraja, i co robia niezwyklego. Doskonaly pomysl, zagrac na szczycie Alpindraku zachodzacemu sloncu, dobra robota! 20 -Dziekuje.-Czy to byl jedyny powod, dla ktorego zglosiles sie do tej podrozy? -Niezupelnie. Troche param sie po amatorsku astronomia. -Och, swietnie! - odparl, klasnawszy z radosci w dlonie. - Zwykle kurierzy odbywaja te podroz za kare. Co sadzisz o sniadaniu? -Pyszne. Dobrze tu jecie. -Wiekszosc z tego, co potrzebujemy, obsluga uprawia w palacowych cieplarniach. -Naprawde? Na zewnatrz prawie nie ma roslin - zauwazylem. -Bo jest zimno i brak zyznej gleby. Nasze cieplarnie sa cieple i, hm, dobrze nawozone, jesli rozumiesz, co mam na mysli. Jest nas tu tylko dwudziestu kilku, wiec cieplarnie wytwarzaja wiecej, niz potrzebujemy. Uprawiamy takze winogrona i produkujemy Senderial-vin Royal, nasze slynne niebianskie wino. -Poznalem kiedys czlowieka, ktorego dowodca sprobowal tego trunku - powiedzialem gladko. -Chcecie sie napic? O malo co nie spadlem z krzesla. Senderialvin Royal sprzedawano w Alberinie po jedenascie zlotych koron za dzbanek, a dzbanki byly bardzo male. Kiwnalem glowa, nie zamykajac ust. Roval pokrecil glowa, lecz ku mojemu zdumieniu Riellen tez skinela potakujaco. Pewnie uznala, ze to przypadek dzielenia rozkoszy bogatych cie-miezycieli przez pospolstwo. Naczelny astronom odszedl od stolu. Wrocil z trzema malenkimi krysztalowymi kieliszkami i dzbanuszkiem wielkosci mniej wiecej mojego kciuka. Na etykietce oprocz daty 3140 widnialo kilka zlotych gwiazdek. Trunek mial wyraznie zlocista barwe. Chociaz nie jestem milosnikiem wina, to zanim pociagnalem pierwszy lyk, zbadalem jego bukiet i przyjrzalem sie barwie w swietle lampy. -I co myslisz? - zapytal Nortan. -To plynne oczarowanie - powiedzialem cicho, lecz slowa te nawet w przyblizeniu nie opisywaly przezycia, jakim bylo sprobowanie Senderialvin Royal. -Wlasnie wypiles wartosc co najmniej polowy swojej rocznej pensji - rzekl ze smiechem. - To nagroda za przybycie az na sama gore. -Ale przeciez zostanie zauwazony jego brak - odparlem. -Nie, w zamian za pomoc przy uprawie dostajemy kilka dzbanuszkow. Niewiele pije, wiec dziele sie moim przydzialem z tymi nieliczny- 21 mi milosnikami niebieskiego piekna, ktorym udaje sie pokonac dluga i trudna droge wiodaca na nasz szczyt. I jak, konstablu Riellen?-Riellen? - ponaglilem ja, lecz dziewczyna zasnela na siedza co. Teraz sobie uswiadomilem, ze jej wczesniejsze skinienie bylo po prostu bezwladnym opadnieciem glowy. - Kiedy skonczymy jesc, zaniose go do lozka. Potrzasnalem Rovalem, ale on tez spal. -Twoi ludzie mieli ciezki dzien - zauwazyl naczelny astronom. -Jesli pojawia sie mozliwosc wypicia alkoholu, Roval zazywa kilka kropli srodka nasennego. Zostal wyslany ze mna, zeby zmienic nawyki zwiazane z piciem; to jego ostatnia szansa pozostania w Strazy Drog. Jesli chodzi o Riellena, nie pytaj. -No coz, szkoda, zeby sie zmarnowalo. Spokojnymi dlonmi i z wielka uwaga Nortan wlal porcje Riellen z powrotem do dzbanuszka, a potem go zakorkowal i mi podal. -Zaskocz go tym pozniej - powiedzial uprzejmie. -Spotka sie to z wielka wdziecznoscia - odrzeklem, lecz pomyslalem: Zauwaz, ze nie zamierzam powiedziec, kto te wdziecznosc bedzie wyrazal. -Riellen to chyba imie dla dziewczyny? - zapytal po chwili astronom. -On pochodzi z Alberinu. Jesli sie zaakcentuje druga sylabe, bedzie to imie dziewczece. Akcent na pierwszej daje imie chlopiece. -Ale ona... on ma akcent sargolski. -Studiowal tam. -Rozumiem. No coz, macie za soba dluga droge, wiec nie powinienem was tu zatrzymywac. - Nortan zadzwonil na sluzaca. - No i musze sie wziac do pracy. -Z pozwoleniem waszej wielmoznosci, chcialbym wyjsc na mury z moim malym dalekopatrzem. To tylko skladany model braci Cassentron z pieciocentymetrowym obiektywem, ale zamowilem do niego mosiezny statyw do ogladania nieba. -Alez oczywiscie - odparl serdecznie astronom. - Krol Senderial bylby z ciebie dumny. Kiedy juz polozysz swoich ludzi do lozek, przyjdz do glownej kopuly. Dam ci cala godzine; pokaze ci swiat nadrzedny i lu-naswiaty przez nasz potezny trzydziestopieciocentymetrowy reflektor. Moj sprytny plan spalil na panewce. Szukalem pretekstu do krazenia przez cala noc po terenie palacu i jego murach, a mialem spe- 22 dzic z naczelnym astronomem co najmniej godzine. Polozylem Riel-len do lozka i narzucilem na nia koldre, nie zawracajac sobie glowy sciaganiem jej butow, a potem zaciagnalem Rovala do jego sypialni. Znalazlszy sie w koncu we wlasnym pokoju, wyjalem Wallasa za kark z juku i unioslem w powietrze.-Jest noc - wymamrotal z rozdraznieniem. -Koty to nocne stworzenia - zauwazylem. - Przynioslem ci skrzydelko kurczaka. -Zapewne ugotowane bez nadmiernej starannosci, ale zostaw je w mojej miseczce, zaraz sie nim zajme. -Przynioslem tez pol dzbanuszka Senderiahdn Royal. Wallas zmienil sie nagle w duza futrzana kule goraczkowo sie miotajacych lap i ogona. Upuscilem go na lozko, ale natychmiast z niego zeskoczyl i usiadl obok miski z pelnym wyczekiwania wzrokiem utkwionym we mnie. -No nie stoj tak, nalej! - zazadal. - Juz go probowales? -Dopiero kiedy przeszukasz palac - rzeklem surowo. -Co? To zajmie cala noc! Nawet nie wiemy, czy cesarzowa tu jest i... i... jakiz pozbawiony serca, okrutny oprawca moglby kazac mi czekac cala noc na lyk Senderialvin Royal? Mowiles, ze ktory to rocznik? -Nie mowilem, ale 3140. -O, tak! Tak! Tak! Tak! Klasyk, sprzed burz toreanskich. -Jak kiedys powiedzial wielki kapitan Gilvray, najpierw zwyciestwo, potem uczta po zwyciestwie. -Nie wierze, ze naprawde masz dzbanuszek Senderialvin Royal! - zawolal nagle Wallas. Wyjalem dzbanuszek z kieszeni i mu pokazalem. -Dran - mruknal z bardzo kocim grymasem. -Gdy zajrzalem do kuchni po skrzydelko dla ciebie, widzialem grafik dyzurow.,W palacu jest dwadziescia osiem osob: Riellen, Royal, ja, dwudziestu czterech mieszkancow i jeszcze jeden gosc. -Niewatpliwie jakis przyjezdny astronom - stwierdzil zrzedliwie Wallas. -Byc moze. Zapadajac przez ostatnie trzy noce w swoj trans mrokroczenia, Riellen zauwazyla na tym terenie aktywnosc magiczna. W poblizu znajduje sie potezny adept czarnoksiestwa, a w palacu mieszka jedna dodatkowa osoba. Znajdz te osobe, Wallasie, a hojna porcja tego bedzie twoja. - Potrzasnalem dzbanuszkiem. -Przestan, zaszkodzisz winu! - wrzasnal. 23 -Spotykaj sie ze mna co godzina w polnocnej wiezy - polecilem mu, chowajac dzbanuszek. - U jej podstawy jest niewielki dzie dziniec. Przez pierwsza godzine bede z naczelnym astronomem i kiedy urwe sie z jego wycieczki po niebie, bede chcial miec pelny raport na temat mozliwych kryjowek w palacu. Budynki pierwotnego palacu zostaly wzniesione z grubych, starannie obrobionych blokow granitu wylozonych marmurem, a kopuly mieszczace dalekopatrz zbudowano z lakierowanego na bialo drewna. Instrumenty z mosiadzu i krysztalu oraz napedzajace je mechanizmy byly o wiele kosztowniejsze od kopul, ktore jednak stanowily piekne zwienczenie palacu i nadawaly mu charakter swiatyni. Naczelny astronom wreszcie poslal po mnie dwie godziny po zachodzie slonca. Znajdowal sie w glownej kopule obserwatorium, oswietlonej niklym blaskiem pojedynczej lampy z czerwona oslona. -Wejdz, Danolu, wejdz - powiedzial, nie odrywajac oka od oku laru dalekopatrza, kiedy stanalem w drzwiach. - Akurat zdazyles. Miral znajduje sie na horyzoncie, ale wciaz mozna wiele zobaczyc. Na powierzchni swiata nadrzednego ujrzalem przez okular ogromne klebowiska zieleni w rozmaitych odcieniach. Proste pasy widoczne na naszym swiecie nadrzednym golym okiem w rzeczywistosci stanowia skomplikowany haft skladajacy sie z zawijasow, wirow, klebow i spiral. O tej porze miesiaca pierscienie znajdowaly sie niemal w poziomie wobec obserwatora. Kiedy naczelny astronom nakierowal na nie dalekopatrz i w otworze glownego zwierciadla umiescil mocniejszy okular, zobaczylem rozblyski powtarzajace sie co dwie czy trzy sekundy. -Skrza sie i lsnia - szepnalem ze szczerym zachwytem. -Sadzimy, ze pierscienie skladaja sie z bryl lodu, niektorych wielkosci tego palacu. Co pewien czas odbijaja one swiatlo slonca i wtedy widzisz rozblysk. Kontynuowalismy wycieczke po niebie. Dalsh, lunaswiat najbliz-szy swiatowi nadrzednemu, byl zaledwie polksiezycem w szare, biale, pomaranczowe, zielone i niebieskie plamy. -Uwazamy, ze Dalsh jest najbardziej podobny do naszego luna- swiata - rzekl naczelny astronom. - Widzisz lasy, morza i chmury. A teraz minmy Lupana i popatrzmy na Belvie. 24 Belvie w wiekszosci pokrywaly oceany; w gruncie rzeczy caly jej obszar ladowy byl mniejszy niz nasz Scalticar. Zobaczylem pol ciemnoniebieskiego dysku z bialymi czapami lodu na biegunach, zielonkawymi plamkami wysp i rozleglymi, poszarpanymi ukladami chmur.-A na koncu daje ci Lupana - oznajmil moj gospodarz, ponow nie przesuwajac dalekopatrz. O tej porze Lupan byl widoczny jako gruby polksiezyc, czerwo-nawopomaranczowy, mazniety biela na biegunach. Morza mial nie wieksze od wysp Belvii. Zobaczylem tez slynne kanaly. Niektore wily sie jak rzeki, inne biegly zupelnie prosto, a w miejscach przeciecia sie rozszerzaly. -Widze kanaly - powiedzialem powoli. -Nie, to roslinnosc rozwijajaca sie w ich poblizu. I nie sa to wlasciwie kanaly, tylko naturalne drogi wodne. W zawiadomieniu o odkryciu skryba popelnil blad. -Jak takie proste, regularne twory moga nie byc sztuczne? - zapytalem. -Moglyby to byc wielkie rozpadliny powstale w wyniku trzesien ziemi i wypelnione woda. Trzeba miec otwarty umysl, bo inaczej powrocilibysmy do magii i wszyscy stalibysmy sie tylko czarnoksieznikami. -Zdaje sie na twoja wiedze, panie - rzeklem, przypominajac sobie o mojej roli. -Ty tez mowisz tonem i z pewnoscia siebie uczonego, Danolu -zauwazyl astronom. - Jak to sie stalo, ze jestes straznikiem drog? -Przez niefortunne zdarzenie w przeszlosci - odpowiedzialem, nie odrywajac oka od okularu. -Chcialbys sie zastanowic nad powolaniem do zakonu sceptykow? -Takie powolanie by mi nie odpowiadalo. Przyznaje to ze wstydem, lecz nazbyt lubie alkohol, spiew i ponetne kobiety. -O, szkoda. A wiec podoba ci sie dalekopatrz? Nazywa sie Gi-goptica i jest najwiekszy w znanym swiecie. Dlugi na szesc metrow, u podstawy i na gorze ma posrebrzane wklesle lustra. Prawdziwym skarbem jest glowne zwierciadlo. Ma srednice trzydziestu pieciu centymetrow, o piec centymetrow wiecej niz jakiekolwiek inne. -A gdzie sie ono znajduje? -Oczywiscie w polnocnej kopule. Mamy tu cztery najwieksze dalekopatrze, jakie kiedykolwiek skonstruowano. Ten, trzydziesto- 25 centymetrowy, i dwa dwudziestosiedmiocentymetrowe reflektory. Jest tez reflektor dwudziestopieciocentymetrowy, o bardzo krotkiej ogniskowej. Uzywamy go do obserwacji rozleglych obszarow, do wykrywania komet i innych lunaswiatow.-Innych? - zapytalem niewinnie. - Sa tylko cztery. -O nie, teraz znamy dziewiec. Piec nowych jest dosc malych, w gruncie rzeczy dwa najmniejsze znajduja sie na orbicie Lupana. Ksiezyce innego swiata, imaginujesz sobie? To my je wszystkie odkrylismy. Jaki czarnoksieznik kiedykolwiek moglby dokonac czegos takiego przy uzyciu magii? Sprawdze tabele i sprobuje znalezc ci jakas komete. Wyszedl do bocznego pomieszczenia, a ja zostalem sam na sam z Lupanem. Dalekopatrz mial mniejsze zwierciadlo na gornym koncu i otwor na okular w glownym zwierciadle u podstawy. Patrzac w okular, ujrzalem to, co znalem z rysunkow, tylko teraz bylo tak realne, ze wydawalo sie niemal sztuczne. Lupan malowal sie dziwnie ostry, zbyt jasny, zbyt wyrazny, zbyt surowy i kolorowy. Mechanizm klekotal monotonnie, utrzymujac lunaswiat w polu widzenia. Obok niego niczym swietliste brylanty lsnily jego dwa malenkie ksiezyce. -W atmosferze Lupana widze bardzo malo chmur - powiedzialem, kiedy wrocil Nortan. -Dlatego swieci dzis taka czerwienia - odparl astronom. Przez najwiekszy istniejacy dalekopatrz patrzylem na pomaranczowe pustynie, malenkie blekitne morza i ciemnozielona roslinnosc innego swiata. Lasy czy pola uprawne? - pomyslalem. Te linie wygladaly na tak przemyslane, ze musialy byc sztucznymi kanalami nawadniajacymi pustynie. Tam, gdzie sie przecinaly, zawsze widniala ciemna plamka. Czy to miasta? Kilka kanalow prowadzilo do lsniacej bialej czapy polarnej. -Lupan jest wdziecznym obiektem obserwacji - zauwazyl Nortan. -Jest piekny - odparlem w zachwycie. -Cieszy mnie twoje zainteresowanie. Przyjmowalem tu diukow, hrabiow, ksiazat, a nawet krolow, ale oni tylko mruza oczy, stekaja, a potem pytaja, na co jeszcze mogliby popatrzec. -Te kanaly po prostu musza byc sztuczne - znow wysunalem hipoteze. -Dlaczego? Sa na to jakies dowody? -Niektorzy czarnoksieznicy mowia, ze wyczuwaja uroki rzucane na Lupanie. Twierdza, ze mogliby nawiazac kontakt z umyslami lupanskich czarnoksieznikow, gdyby... -Gdyby mieli dostatecznie duze fundusze na badania - prze- 26 rwal mi astronom. - Czarnoksieznicy tylko mowia, a my mamy tutaj bezposredni widok, a nie jakas podroz marzen. Jestem sceptykiem, wszyscy tu w palacu sa sceptykami. Wierzymy tylko w to, co mamy przed soba, a przed soba mamy tarcze Lupana, jego morza, rzeki, lasy, pustynie i polarne pustkowia. To fakt, a istnieja tylko fakty.Na pociemnialym fragmencie tarczy Lupana pojawil sie slaby blysk, ledwie iskierka. Wstrzymalem oddech, a naczelny astronom zapytal, co sie stalo. -Na ciemnej stronie Lupana zobaczylem niewielki rozblysk. -Rozblysk? -A teraz na ciemnym tle widze jakby slabo swiecaca plamke. -Plamke? -Jest bardzo slaba. -Wedle naszego zegara dwadziescia jeden minut po dziewiatej godzinie - mruknal naczelny astronom; uslyszalem goraczkowa skrobanine kredy po tabliczce. - Szybko, daj popatrzec! Tkwil przy okularze przez dluzsza chwile, caly czas piszac i szkicujac. -Oceniam, ze znajduje sie na samym rowniku, gdzie Kanal Lon-tassimar przecina Pustynie Florastii. Na tym terenie znajduja sie odosobnione gory... i widac wyrazny blask rozchodzacy sie kregiem, lecz zanikajacy w miare rozchodzenia sie. Powiedzialbym, ze to wybuch wulkanu. -Czy moglby byc wywolany sztucznie? - zapytalem. -O nie. Ta chmura jest juz wieksza od malego krolestwa. Tak poteznego wybuchu nie moglaby wywolac zadna cywilizacja. -Cztery lata temu nasza cywilizacja uruchomila starozytna bron, ktora zniszczyla caly kontynent - zauwazylem. - To wywolalo burze toreanskie; po czterech latach ledwie zaczynaja wygasac. -Tak, ale to byl wypadek. -Zaiste, panie, lecz Lupanianie takze moga miec wypadki. -Nie byliby tacy niemadrzy. -Coz, trzy lata temu nasi czarnoksieznicy opasali caly nasz swiat Smoczym Murem, machina eteryczna. Kiedy zawladnelo nia pare msciwych osob, stopila kilka miast. -I kilka naszych swiatyn! To bylo typowe czarnoksieskie posuniecie. Same swiatla, widowisko, zadnej teorii czy zasad. Nic dziwnego, ze ulegla samozniszczeniu i zabila ich wszystkich. -Ale moze na Lupanie czarnoksieznicy popelniaja takie same bledy jak nasi. 27 -Lupanianie byliby o wiele za rozsadni, by skonstruowac cos takiego jak Smoczy Mur.-A na jakiej podstawie tak twierdzisz, panie? - zapytalem niewinnie. Ta uwaga uderzyla w jego honor sceptyka. Podniosl wzrok znad okularu, przez chwile wpatrywal sie we mnie groznie, chyba przyznal w duchu, ze moge miec racje, a potem ponownie spojrzal na Lupana z takim zapalem, z jakim pijak moglby pociagnac z dzbana lyk dobrego wina. -Po lewej stronie drzwi jest sznur dzwonka - powiedzial z po spiechem. - Zechciej pociagnac go piec razy, by wezwac tu pozosta lych astronomow. Piec dzwonkow wyraznie stanowilo sygnal wezwania w trybie najpilniejszym z mozliwych. W ciagu pol minuty przybylo czterech pozostalych astronomow, a po nich czterej technicy, sluzaca z pytaniem, czy ktos chce herbaty, kucharz z taca kruchych ciasteczek i dziewieciu straznikow, ktory sprawiali wrazenie znudzonych i majacych nadzieje na dobre widowisko. Naczelny astronom pospiesznie wyjasnil, co ujrzalem, co ujrzal on i co to moze oznaczac. Czterej astronomowie rozbiegli sie do pozostalych czterech dalekopatrzy, a za nimi rozmaici czlonkowie palacowego personelu. Zastanowilem sie nad sytuacja. W tej chwili na sluzbie bylo tylko dwoch straznikow, i to o tysiac metrow nizej na posterunku przy bramie. Wszyscy inni znajdowali sie pod piecioma kopulami kryjacymi dalekopatrze. Wymknalem sie, spotkalem z Wallasem i wysluchalem jego raportu na temat palacu. Przeprowadzil dosc dokladne poszukiwania, lecz nie potrafil otwierac drzwi, co oznaczalo, ze bede musial sprawdzic wszystkie male pokoje i sypialnie. -Rozrzedzone powietrze sprawia, ze wysilek jest jeszcze bardziej nieprzyjemny - poskarzyl sie Wallas. -A wiec w koncu wykonales wysilek na tyle duzy, by to zauwazyc. -Moge juz dostac moj Senderialvin Royal rocznik 3140? -Nie! Kiedy bede sprawdzal male pomieszczenia, musisz wypatrywac, czy ktos sie nie przemyka, usilujac zmienic kryjowke. -A co z Riellen i Rovalem? -Riellen szla caly dzien i jesli kilka godzin nie pospi, znow mo- 28 ze zemdlec. Roval zazyl swoj srodek nasenny, ale ty spedziles dzien w jukach i jestes gotow na wszystko. Rusz sie, podejmij kolejny wysilek.Zostawilem go i zaczalem przeszukiwac kompleks palacowy. Zadnych drzwi nie chronila klodka, z wyjatkiem tych strzegacych zapasow Senderialvin Royal, lecz polki z nieprzyzwoicie drogim winem bylo widac przez krate i nikt sie tam nie chowal. Duze sale byly puste i zimne, w cieplarniach zostalo cieplo nagromadzone podczas slonecznego dnia. Mialem do sprawdzenia doslownie setki sypialni, salonow i oszklonych werand. Godzinami krazylem po korytarzach, blankach i kruzgankach, lecz niczego nie znalazlem. Po calym dniu pieszej podrozy, nieprzy-zwyczajony do rozrzedzonego powietrza, bylem bardzo zmeczony. Przez caly czas nie zdawalem sobie sprawy, ze ku naszemu luna-swiatowi pedzi przez proznie jakis obiekt. Gdybym nawet wiedzial, nie uwierzylbym. Noc byla pogodna, spokojna i nadzwyczaj zimna. Lupan, widziany przez szybe werandy, wydawal sie bardzo daleki. Minely niemal dwie godziny po polnocy, a ja nic nie znalazlem. Przeszukalem mniej niz czwarta czesc palacu. Potrzebowalem pomocy. Roval spal odurzony srodkiem nasennym, wiec mimo wszystko musialem obudzic Riellen. Zapukalem do jej drzwi. Cisza. To znaczy moje stukanie nie spowodowalo zadnego dzwieku. Domyslilem sie, ze mam do czynienia z jakims czarem tlumiacym. Siegnalem do klamki, lecz wystrzelily z niej pasemka blekitnego ognia, ukluly mnie w dlon. Magia, pomyslalem. O czarnoksiestwie wiedzialem akurat tyle, by strzec sie czarow i zaklec strazniczych. Niektore z nich mogly pozbawic czlowieka palca. Riellen prawdopodobnie spala bezpiecznie w swoim pokoju, nieswiadoma, ze zostala uwieziona. Ja oczywiscie wciaz bylem wolny... lecz scigana przeze mnie osoba wiedziala, ze przybylismy do Alpindraku, by ja odnalezc. Dzwon zegara na polnocnej wiezy wybil druga, wiec pospieszylem na spotkanie z Wallasem. Nie bylo go w umowionym miejscu. Po kwadransie uznalem, ze juz sie nie pojawi. My, mysliwi, stalismy sie zwierzyna, a nasze szeregi juz sie zmniejszyly o trzy czwarte. Zostawilem lampe i zaglebilem sie w cienie. Jesli cesarzowa wie, ze jej szukamy, na pewno nie spi. Zadna miara nie mogla wiedziec, ze nie zostawilismy innych konstabli, by zablokowali szlak 29 prowadzacy w dol, wiec nie bedzie usilowala uciec tamta droga. Jednakze mogla uciec. Byla nie tylko monarchinia, ale i czarno-ksiezniczka.Katem oka uchwycilem jasny rozblysk na zachodnich blankach. Magia! Ona tam jest, pomyslalem od razu, a potem sie zastanowilem. Istnialy zaklecia czasowe; to na drzwiach Riellen zapewne zniknie o swicie. Zaklecie oslepiajace cesarzowej Wensomer zirytuje astronomow, lecz prawdopodobnie mialo przyciagnac moja uwage. W tym samym miejscu pojawil sie kolejny blysk, wabiac mnie ku sobie. Wiatr wial z zachodu, co oznaczalo, ze wschodni mur jest stosunkowo osloniety. Cesarzowa pewnie jest tam. Zapewne zbyt predko szedlem ku wschodniemu skrzydlu palacu. Mniej wiecej w polowie drogi wbudowano w glowna sciane dlugi, szeroki balkon. Niegdys klebili sie na nim dworzanie i ambasadorzy, okryci cieplymi futrami, dyszac w rozrzedzonym powietrzu i saczac cieple napoje; ekscentryczny krol lubil brylowac pod wspanialoscia gwiazd. Teraz, po raz pierwszy od siedemdziesieciu lat, znajdowal sie tu inny monarcha. Spodziewalem sie, ze do ucieczki Wensomer uzyje olbrzymich eterycznych skrzydel. Nigdy nie widzialem czegos takiego, lecz wiedzialem, ze to mozliwe. Ktos naprawde dobrze wtajemniczony w arkana magii mogl wyczarowac skrzydla z eteru. Nic nie wazyly i moz-na bylo je wykorzystac do szybowania na pradach powietrznych. Spodziewalem sie, ze Wensomer bedzie zajeta tworzeniem skrzydel i skupi na tym cala swoja moc oraz uwage. Mylilem sie. Odtad uswiadomilem sobie, ze mam do czynienia z jedna z najbardziej inteligentnych i przebieglych osob na kontynencie. Kiedy wbiegalem przez sklepione wejscie na balkon, przed twarza wybuchlo mi zaklecie oslepiajace. Natychmiast rzucilem sie na ziemie, lecz sila rozpedu poniosla mnie po gladkich plytkach do barierki na skraju balkonu. Przywarlem do kamiennego slupa, swiadom, ze znalazlem sie tuz obok mnostwa niczego, przerazony ta wiedza i slepy. Cos mnie smagnelo, cos, co sie mocno wokol mnie owinelo i przywiazalo do slupa. Cesarzowa Wensomer nie byla zajeta tworzeniem skrzydel do ucieczki, ona sie zasadzila na mnie. -Jestem twoim sluga, wasza wysokosc - wydyszalem z nadzieja. -Inspektor Danolarian Scryverin, do uslug. Nie od razu uzyskalem odpowiedz, ale slyszalem, jak ktos krazy dookola i jak pobrzekuja sprzaczki. -Inspektor Strazy Drog - odezwala sie w koncu. - Widzialam, 30 ze po poludniu wchodziles na schody, a potem przeszukiwales palac. Zostales wyslany, by mnie odszukac, nie opowiadaj bajeczek.-Tak, wasza wysokosc. -Jestes tym samym straznikiem drog, ktory niemal mnie schwytal w Malvarze, Drekkeridge i w Zielonym Zamku? -W rzeczy samej, lecz... -Twoje poswiecenie, pomyslowosc oraz inteligencja mnie zadziwiaja. A takze wielce irytuja. -Przepraszam, wasza wysokosc, ale... -Nie usilujesz mnie zabic. Miales sposobnosc w Drekkeridge, lecz jej nie wykorzystales. Dlaczego mnie scigasz? -Potrzebuje cie twoje cesarstwo... -Moje cesarstwo potrzebuje mnie tak jak ryba recznika. Nie wroce i koniec. -Ale jakis uzurpator... -Jest juz uzurpator? Wspaniale. -To regent Corozan. -Jeszcze lepiej. Moje dekadenckie panowanie bedzie sie wydawalo w porownaniu z jego rzadami zlotym wiekiem. -Chyba nie mowisz powaznie. -Alez jak najbardziej. Co to byl za rwetes wczesniej wieczorem? Slyszalam cos o poteznej eksplozji. -Byla wielka eksplozja na Lupanie, wasza wysokosc. -Chodzi o lunaswiat Lupan czy lokal w poludniowym Alberi-nie, Dyskretne Rozrywki u Lupana dla Wymagajacych Dam? -O lunaswiat, wasza wysokosc. -A wiec dlatego wszyscy sa pod kopulami. Astronomowie musza byc uradowani jak swinie w gnojowce. A zatem... inspektor Da-nolarian Scryverin ze Strazy Drog. Tuz przed moja abdykacja ocaliles zycie mojej siostrze. -O, to nie tak, wasza wysokosc - odparlem po chwili zastanowienia. - Jedna tylko ksiezniczke ocalilem, Senterri, corke sargol-skiego cesarza. Bylem wtedy skromnym zwiadowca w jej eskorcie. -Lecz moja siostra jest takze czarnoksiezniczka. To albinoska twojego wzrostu, a oczy ma czarne od kontaktu z wydzielina matwy. Na chwile skurczyly mi sie wszystkie miesnie, a potem wszystko pode mna runelo. Moj zoladek zmienil sie w przepasc glebsza i ciemniejsza od tej, na ktorej krawedzi lezalem. -Lavenci? - wydyszalem. - Pani Lavenci jest twoja siostra? -Siostra przyrodnia. Razem z nasza matka prowadzi tajna aka- 31 demie magii. Przed abdykacja nadalam siostrze szlachectwo, jest teraz kavelenem. Wyzsza ranga moglaby jej przewrocic w glowie.To, ze Wensomer jest siostra mojej ukochanej, oznaczalo, ze moja ukochana jest moja siostra przyrodnia. Swiat nagle znow stal sie cieply, jasny, cudowny - chociaz nadal bylem slepy i przywiazany do slupa na krawedzi mrocznej przepasci, z tysiac razy glebszej, niz wystarczyloby do odebrania mi zycia. -No to gdzie cie dopadla? - zapytala Wensomer. - W spizarni czy na kredensie? -Slucham?! -No wiesz, spodnica w gorze, spodnie w dole. Nie mow mi, ze w lozku! Lubi gryzc, dwadziescia dni po ich pierwszej wspolnej nocy Laron wciaz mial na szyi slady. -Laron, doradca regenta Alberinu? - zapytalem, a twarde kamienne plyty pode mna zmienily sie nagle w mieszanine ruchomych piaskow i kwasu. -Nie wiedziales? Oj, ale ze mnie plotkara! -Jestem tylko skromnym inspektorem Strazy Drog, wasza wysokosc - powiedzialem, zamroczony od jej szczerosci. - Gdybym o tym wiedzial, nie przyszloby mi do glowy zalecac sie do wielkiej i poteznej szlachcianki. -Na twoim miejscu nie martwilabym sie tym, Danolarianie. La-venci zastawiala milosne pulapki na wielu pryszczatych studentow w akademii mamy. Lubi inteligent