McMULLEN SEAN Prozniowedrowiec III SEAN MCMULLEN Podziekowania Dziekuje Catherine Smyth-McMullen, Zoi Krawczenko, Paulowi Collinsowi, Faye Ringel oraz Jackowi Dannowi za rady, a szczegolnie June Young za najdokladniejsze sprawdzenie spojnosci szczegolow, z jakim mialem do czynienia w zyciu.Najwieksze podziekowania naleza sie H.G. Wellsowi za napisanie "Wojny swiatow". Scalticar Polnocny Rozdzial 1 W przededniu wojny Nikt w Scalticarze by nie uwierzyl, ze w ciagu ostatnich miesiecy roku 3143 mieszkancow tej krainy pilnie obserwowaly inteligentne istoty z innego swiata. "Skoro sa tak bardzo inteligentne, to po co zawracaja sobie glowe obserwowaniem nas?", moglaby zapytac cesarzowa Wensomer. Kluczowymi slowami sa tu jednak "moglaby zapytac". Cesarzowa Wensomer zniknela, a w Scalticarze nastaly czasy, jakie historycy denerwujaco nazywaja "ciekawymi". Jednakze czasy wlasnie mialy sie stac znacznie bardziej interesujace, poniewaz w pierwszym miesiacu roku 3144 Lupanianie byli gotowi przedsiewziac o wiele wiecej, niz tylko uwaznie sie nam przygladac z daleka.Nazywam sie Danolarian Scryverin i jestem inspektorem Strazy Drog z Kwadrantu Zachodniego. Danolarian Scryverin to nie imie i nazwisko, ktore otrzymalem przy narodzinach, lecz moje prawdziwe dane charakteryzuja sie tym, ze kazdego, kto je nosi, poszukuja bardzo rozzloszczone osoby ocalale po pewnym dosc niefortunnym wypadku. Zatem uzywam imienia Danola Scryverina i nikt nie musi wiedziec, ze jest on martwy. A naprawde denerwujaca ironie w tym wszystkim stanowi to, ze ja sie po prostu urodzilem z niewlasciwych rodzicow. I chociaz mam osiemnascie lat, mowie, ze mam dwadziescia trzy, zreszta posluguje sie dokumentami marynarza Danola Scryverina, ktory, gdyby zyl, mialby okolo dwudziestu trzech lat. Data moich urodzin to siedemnasty dzien pierwszego 9 miesiaca. Obchodze je co roku, tylko to sobie zachowalem z przeszlosci.W dniu rozpoczecia inwazji z Lupana prowadzilem moj oddzial przez gory Drakenridge. Ze szlakow w wyzszych partiach gor roztaczaja sie najpiekniejsze widoki, jakie mozna sobie wymarzyc. Na wysokosci prawie pieciu tysiecy metrow widac bylo przykryte sniegiem naprzemienne warstwy ciemnego piaskowca, kremowego marmuru, zielonego granitu i dropiatego lupku, poprzecinane rwacymi potokami i wspanialymi wodospadami. O tej porze roku niebo zazwyczaj bywa pogodne; nieco nawet zelzaly wielkie toreanskie burze. Powietrze bylo czyste jak krysztalowa soczewka i bardzo, bardzo zimne. Na tej wysokosci roslo niewiele poza suchymi porostami i nie mozna bylo znalezc zadnej wioski czy gospody. Totez spalismy pod golym niebem, a utrzymanie ciepla zawsze stanowilo problem. Nawet kiedy gotowalismy wode, pozostawala letnia, mimo ze wsciekle sie burzyla. Wszystkie te niewygody stanowily jednak blahostke w porownaniu z tym, co musialem znosic jako dowodca mojego trzyosobowego oddzialu. Skladal sie z konstabl Riellen, bylej radykalnej studentki czarnoksiestwa, konstabla Rovala, ktory mial powazny problem alkoholowy, oraz konstabla Wallasa. Wallas byl niegdys wysoko postawionym dworzaninem, lecz zabil cesarza, a potem udalo mu sie obrazic pewna wazna osobistosc o wielkich talentach magicznych. Nie dowiedzialem sie szczegolowo, co zaszlo, lecz Wallas zostal zmieniony w dosc otylego czarnego kocura. Zatrzymalismy sie na drugie sniadanie w miejscu, skad roztaczal sie widok zapierajacy dech w piersiach. Kiedy ja patrzylem na cudna panorame gor, Riellen czytala ksiazke o teorii politycznej, Roval mruczal przeklenstwa pod adresem wykonanego weglem portretu kobiety, ktory trzymal w medalionie, a Wallas pochlanial garsc suszonych kawalkow ryby. Rozlozylem szkic, ktory zrobilem wlasnorecznie, przedstawiajacy piekna albinoske. Bardzo delikatnie poglaskalem policzki podobizny Lavenci, tak jak robilem codziennie przez dziesiec tygodni od wyruszenia z Alberinu, a potem wyjalem moj almanach, by nauczyc sie na pamiec kilku kwestii, ktorych znajomosci mozna sie bylo spodziewac po kims udajacym zapalonego astronoma. Zauwazylem, ze mamy siedemnasty dzien pierwszego miesiaca i po krotkim zastanowieniu postanowilem uczcic moje urodziny. -Dlaczego umiesciles swieczke na ciasteczku imbirowym? - zapytal Wallas, siadajac prosto i zabierajac sie do mycia wasow. 10 -Odczulem potrzebe uroczystej oprawy dnia - odparlem sztywno. - To improwizowany tort.-Aha. Zatem kiedy potrzasnales ta butelka po piwie z dwoma suszonymi winogronami, odrobina stopionego sniegu i polkwater-ka rumu w srodku, mialo to byc improwizowane wino? -Jak nie chcesz... -Nie, nie, tego nie powiedzialem! Zapewne masz urodziny, tak? -Mozliwe. Riellen, tez chcesz wina? -Wino to trucizna wysysajaca sily z uciskanego plebsu, a ja pije tylko piwo, napoj ciemiezonych - oznajmila automatycznie, a potem pokrecila glowa i dodala: - Panie inspektorze! -Nawet jako gest solidarnosci miedzy ucisnionymi konstabla-mi Strazy Drog? - zapytalem. Slowa "gest", "solidarnosc" oraz "ucisniony" wykonaly w jej umysle swa zwykla prace. -No, hm, w takim razie tak. -Obawiam sie, ze ciebie nie moge poczestowac - zwrocilem sie do Rovala. - Rozkazy i w ogole. -Upokorzony przez kobiete - mruknal Roval, ktorego w trakcie podrozy zmusilem do takiego ograniczenia picia, ze robil to tylko podczas wizyt w rzadko napotykanych gospodach. Tak wiec uczcilem moje urodziny toastem z dwojgiem towarzyszy; Wallas chleptal z cynowej miseczki, Riellen udawala, ze saczy z wdziekiem napoj z butelki po piwie przez slomke - lecz w rzeczywistosci nic nie pila z solidarnosci z uciskanymi masami wolacymi piwo - a ja pilem z mojej polkwaterkowej miarki. Z niejakim trudem zapalilem swieczke, poslugujac sie hubka i krzesiwem, a potem pospiesznie ja zdmuchnalem, zanim ubiegl mnie wiatr. W koncu polamalem ciasteczko, rozdalem kawalki i zaczalem sie pakowac. -Nie tak dobre jak Frallandzkie Kiciusiowe Chrupki - mruknal Wallas, kiedy sadzalem go na zadzie mojego konia. -Nastepnym razem sam zjem twoja porcje - powiedzialem i ruszylismy w droge. Od dziewieciu dni prowadzilismy konie, bo nie znosily dobrze tej wysokosci, a oprocz naszych bagazy musialy tez niesc pasze dla siebie. Szlak byl szeroki, solidnie wykonany i dobrze utrzymany, lecz nawet dobrego dnia mielismy szczescie jesli pokonalismy dwa dziescia kilometrow. -Niegdys bylem wielki, niegdys bylem dworzaninem - dobiegl mnie zza plecow ponury glos Wallasa. -Upokorzony przez kobiete - mamrotal Roval; myslami bladzil gdzies bardzo daleko. -Wlasciwie mnie upokorzyla nie kobieta, tylko dwie kobiety -stwierdzil Wallas. - To znaczy sprowadzila do poziomu kota. Jedna byla szklanym smokiem, druga czarnoksiezniczka. Zostalem wykorzystany jak pionek. Mozecie to sobie wyobrazic? Ja, wielki dworzanin. Niegdys mieszkalem w palacu. Teraz tylko na mnie spojrzcie. -Trudno cie nie zauwazyc - powiedzialem ze znuzeniem. -Nie powinienes sie smucic, bracie Wallasie - odezwala sie Riellen, ktora prowadzila swego konia tuz za moim. - Los oszczedzil ci zostania zadnym wladzy wyzyskiwaczem uciskanego ludu. -Nie prosilem o te laske. -Ale ja otrzymales w chwili zmiany, no... okolicznosci. Teraz mozesz dazyc do realizacji swego wielkiego przeznaczenia. -Jak kot moze miec wielkie przeznaczenie? Ja nawet nie lubie kotow! Wole psy. -Lecz jako kot zostales oswobodzony, bracie Wallasie. W chwili przemiany zostales uwolniony z arystokratycznych lancuchow. -Zaplacilem za te lancuchy mnostwo pieniedzy! Niegdys bylem bogaty. Teraz dostaje ledwie dziesiec florinow tygodniowo od Strazy Drog, bo jestem tylko kotem. Jawna dyskryminacja. I tak to sie toczylo przez nastepna godzine. Ja tez bylem bogaty, pomyslalem, ale nie tesknilem za tym. Rodzice dobrze mnie wyksztalcili, placili tez za nauke fechtunku, lucznictwa i konnej jazdy u najlepszych mistrzow. Do czternastego roku zycia, kiedy pewnego dnia zostalem w samym ubraniu, nie braklo mi niczego. Okazalo sie jednak, ze moje wyksztalcenie i umiejetnosci sa warte wiecej od wozu wyladowanego zlotem - teraz, majac osiemnascie lat, bylem nad wiek madry i udawalem dwudziestotrzylatka. Dotarlismy do slupka kilometrowego z wyryta na nim liczba piecdziesiat i w tym miejscu skonczyla mi sie cierpliwosc do podwladnych. -Konstable Riellen, Rovalu i Wallasie, zostancie tu, a ja pojde naprzod - rozkazalem, podajac Riellen wodze mojego konia. - Sprawdze, czy droga wolna.. -Tak jest! - Zasalutowala. -Grozi nam jakies niebezpieczenstwo? - zawolal z niepokojem Wallas z wysokosci juku. -Gdybym uznal, ze tak, wyslalbym ciebie - odparlem. 12 -Bracie Wallasie, czy przedstawilam ci juz moja teorie wewnetrznego oswobodzenia? - spytala Riellen.-Tak, a ja ci powiedzialem, co mozesz z nia zrobic! - warknal kot. Roval wyjal medalion, otworzyl go i zaczal obrazac umieszczony w nim wizerunek. Zostawilem ich, poniewaz slupek, ktory wlasnie minelismy, oznaczal, ze znalezlismy sie niemal u kresu podrozy. Waska droga mocno sie przytulala do zbocza gory; z prawej strony, prosto i daleko, daleko w dol znajdowalo sie przejrzyste powietrze. Glosy Riellen, Wal-lasa i Rovala ucichly za zakretem, a przede mna pojawil sie Alpin-drak. Wygladalo to tak, jakby szczyt najwyzszej gory na scalticarskim kontynencie oblepily olbrzymie biale krysztaly ze srebrnymi kopulami. Budynek ten byl niegdys letnim palacem bardzo bogatego krola, Senderiala IX, ktory mial dosc niespotykana slabosc polegajaca na tym, ze uwielbial patrzec w nocne niebo. Choc sama w sobie dosc prosta i nieszkodliwa, okazala sie najkosztowniejsza ludzka slaboscia w historii kontynentu. W calym Scalticarze powietrze bylo najczystsze na Alpindraku, wiec krol rozkazal wybudowac tu palac, co oproznilo skarbiec krolestwa do polowy. Po jego smierci syn krola ogolocil budowle. Samych budynkow nie dalo sie jednak przeniesc, a zaden z jego wygodnickich potomkow nie chcial mieszkac w zimnym, odludnym miejscu, polozonym tak wysoko, ze trudno tu sie oddychalo, a woda wrzala, kiedy byla jeszcze letnia. Umieszczono tu niewielki garnizon, do ktorego zsylano zolnierzy za kare. Po szescdziesieciu latach zaniedbania palacu Alpindrak pewien uczony uswiadomil sobie, ze nowo wynaleziony dalekopatrz mozna wykorzystywac do obserwacji innych swiatow o wiele efektywniej, jesli umiesci sie go bardzo wysoko, gdzie powietrze jest czystsze. Owczesny monarcha przekazal wladzom Akademii Sceptycznej nieprzydatny do niczego innego palac, ktory po dziesieciu latach stal sie jednym z najwiekszych osrodkow badawczych zimnych nauk w znanym swiecie. Bylo tu naprawde pieknie. Widzialem wspaniale obrazy malowane z miejsca, w ktorym teraz stalem, czytalem doskonale wiersze inspirowane tym widokiem i nawet znalem zniewalajaco obrazowe 13 piesni starajace sie to wszystko ogarnac. W gruncie rzeczy spodziewalem sie piekna, jakiego nie potrafiloby oddac zadne dzielo sztuki, i nie mialem ochoty po raz pierwszy ujrzec Alpindraku przy wtorze sprzeczki Riellen i Wallasa o polityke i roznice klasowe. Zatem palac zobaczylem w samotnosci. Nie rozczarowalem sie; wlasciwie bylem oszolomiony. Stalem tak wiele minut, zapisujac sobie w pamieci gore, palac, ciemnoblekitne niebo, szum wiatru, a nawet chlod powietrza. Rozlozylem portret Lavenci, pokazalem widok wizerunkowi mojej dziewczyny, a potem zawrocilem i skinalem na Riellen i Rovala, by przyprowadzili konie.-Nieprzyzwoity brak umiaru klasy rzadzacej - oznajmila dziewczyna na widok palacu Alpindrak. -A teraz fantastyczne obserwatorium i katedra zimnych nauk -odparlem. To ja troche przystopowalo. Chociaz Riellen studiowala kiedys magie, odczuwala solidarnosc z wszystkimi uczonymi - oczywiscie oprocz tych, ktorzy pisali historie i kroniki gloryfikujace monarchie. -Do piet nie dorasta cesarskiemu palacowi w Palionie - ocenil Wallas, wytykajac glowe z juku. - Czy juz wam mowilem, ze przed przemiana bylem tam seneszalem? -Podobno utrzymales sie na stanowisku tylko dziesiec minut -stwierdzilem z nadzieja, ze jego tez ucisze. -No... gdyby nie niefortunna smierc cesarza, trwaloby to dluzej. -Brat Danol powiedzial mi, ze to ty go zabiles - rzekla Riellen bardzo przychylnym tonem. -To nieprawda! - wrzasnal Wallas. - Bylem niczego niepodej-rzewajacym pionkiem w jakiejs krolewskiej intrydze. -O tak, zostales wykorzystany przez klase rzadzaca - przytaknela Riellen z podziwem. -Przestancie! - warknalem z irytacja. - Niedlugo znajdziemy sie w murach palacu i nie chce slyszec ani slowa o magii, martwych cesarzach czy tez uwalnianiu motlochu spod jarzma cesarskich rzadow. Riellen, ty i ja mamy byc konstablami Strazy Drog. -Alez my nimi jestesmy, inspektorze. Mam odznake numer dwa zero trzy, a numer w gildii... -Chce powiedziec, ze wszyscy troje mamy byc niczym sie niewy-rozniajacymi, zwyklymi straznikami plci meskiej, ktorzy nie beda wywolywac komentarzy. Zwiaz wlosy i naciagnij plaszcz na piersi. 14 -Smutno to swiadczy o stanie spoleczenstwa, skoro musze udawac mlodzienca po to, zeby zaznac dosc wolnosci, by...-Udawaj mlodzienca, Riellen, to rozkaz. -Tak jest! -A ty, Wallasie, pamietaj, ze jestes kotem. -Mozna by sadzic, ze jest to przygnebiajaco oczywiste... panie inspektorze. -Chce powiedziec, ze masz sie zachowywac jak prawdziwy kot, bo osoba, ktora chcemy podejsc, wie o tobie. W murach Alpindraku do wszystkich oprocz mnie masz mowic "miau", bo inaczej przeprowadze na tobie prosta, lecz bardzo przykra operacje. -Nie musi pan byc prostacki, inspektorze. Moze i wygladam jak kot, ale umiem wykonywac rozkazy. -Rovalu, do palacu prowadzi piec tysiecy kamiennych stopni -powiedzialem. - Jesli dzis wieczorem sie upijesz, to jutro rano obudzisz sie z trzesiaczka. Piec tysiecy stopni z trzesiaczka, konstablu Roval, zastanow sie nad tym. Jesli nie bedziesz w stanie zejsc, bedziesz musial sie stoczyc. -Gdyby tylko wyjasnila, ze bede zaledwie jednym z wielu, to-bym zrozumial - westchnal Roval. - Ale powiedziala, ze jestem tylko ja. Oddalem jej swe serca. Wleklismy sie dalej. Droga konczyla sie mniej wiecej kilometr ponizej szczytu, lecz znajdowal sie tam posterunek i brama. Droge od bramy dzielila przepasc szeroka na okolo szescdziesiat metrow i jakies poltora kilometra gleboka. Jej dnem toczyla wsciekle wody rzeka zasilana topniejacym sniegiem. Zatrzymalismy sie na niewielkim kamiennym pomoscie usytuowanym dokladnie naprzeciwko posterunku. Obok pomostu stal luk z zielonego i czerwonego granitu, pod ktorym wisial duzy mosiezny dzwon. Odwiazalem jego serce, uderzylem piec razy, zrobilem przerwe, uderzylem jeszcze dwa razy i czekalem. Po chwili rozlegly sie trzy uderzenia dzwonu po drugiej stronie. Odpowiedzialem dwoma uderzeniami. Wrota posterunku rozwarly sie na zewnatrz i wychynela z nich glowa smoka. Byla ogromna i czerwona. Sunela nad przepascia z otwartymi szczekami. Buchnela plonacym olejem piekielnego ognia. Riellen wydala stlumiony okrzyk i odskoczyla do tylu, a Wal-las miauknal z przerazenia i z powrotem zanurkowal do juku. -Kryty most - powiedzialem uspokajajaco do Riellen, ktora by- 15 la tak zdumiona, ze nawet nie zrobila pogardliwej uwagi o rozrzutnosci klasy rzadzacej. - Mam to w instrukcji. Pokrycie to lakierowane skory rozpiete na wiklinowej ramie. Tylko podloga jest z drewna.-Ale on buchnal plomieniem! - wykrzyknela Riellen. -Prosty miotacz ognia. Ma straszyc zabobonnych wiejskich bandytow, szukajacych latwych lupow. -Coz, nie jestem zabobonnym wiesniakiem, a tak sie przerazilem, ze zmoczylem kocyk w moim juku - oznajmil Wallas. - A co tu jest do lupienia? Kto chcialby ukrasc ogromny dalekopatrz? -Tu sie wyrabia wino Senderialvin. -Nieprawda, ono pochodzi z winnic na Plaskowyzu Cyrelonu, osiemdziesiat kilometrow stad na poludniowy wschod. -Przepraszam, mialem na mysli SenderiaMn Royal. Z juku dobieglo sapniecie, a potem Wallas zamilkl. Senderiahdn Royal bylo najrzadszym, najdrozszym i najsmaczniejszym winem w znanym swiecie. Fantastyczny most siegnal pomostu, dolna szczeka smoka zahaczyla o kamienna krawedz. Zajrzalem do srodka i w przelyku zobaczylem krate. Z mroku gardla zblizal sie straznik. Otworzyl krate i wyszedl na pomost. -Nazwisko, stopien, przynaleznosc i cel - powiedzial, wyciagajac reke po nasze dokumenty. -Inspektor Danol Scryverin, Straz Drog, doreczenie przesylek z Alberinskiej Akademii Zimnych Nauk - odparlem, salutujac. -Konstabl Riellen Tallier, Straz Drog, wsparcie dla inspektora Scryverina - oznajmila energicznie Riellen. -Konstabl Roval Gravalios, Straz Drog, wsparcie dla inspektora Scryverina - powiedzial bezbarwnym tonem Roval. Straznik zaczal przeszukiwac nasze pakunki i juki. Po chwili odkryl Wallasa. -Co do... a niech mnie! Kot? -Przesylka specjalna dla garnizonu Stormegarde - wyjasnilem swobodnym tonem. - Maja tam troche klopotow ze szczurami. -A co to za blaszka na obrozy? "Pogromca Szczurow Skoczek Czarna Lapa Siodmy"? -Tak sie nazywa. Rod Czarnej Lapy jest wysoce ceniony w kregach szczurolapow. Tytul Pogromcy Szczurow otrzymal po potwierdzeniu trzechsetnego martwego szczura. -Wyglada na troche za tlustego, zeby byc dobrym lownym kotem. -Och, to wszystko miesnie - zapewnilem straznika. 16 Wyjmujac Wallasa z juku, by sprawdzic, co sie znajduje na dnie torby, straznik steknal.-No, w wiekszosci miesnie - dodalem. -Tak, chyba przyda mu sie troche wysciolki, bo w Stormegarde bywa okropnie zimno - powiedzial straznik, umieszczajac Wallasa z powrotem w juku. - Znacie zasady przechodzenia po moscie? Po jednym, konie prowadzicie. Jeden falszywy ruch, a specjalny mechanizm odlacza szczeke i opuszcza szyje pionowo w dol prosto w przepasc... -...i straca mnie do Rzeki Lodowcowej, plynacej poltora kilometra nizej. Gdybym sie czegos chwycil, zostane zachecony do rozluznienia chwytu przez wielkie glazy spuszczane gardziela mostu. -Tak wlasnie. Widze, ze zostales pouczony. Ja zostane tu z wasza bronia, dopoki wszyscy nie przejdziecie na druga strone i nie znajdziecie sie pod eskorta. Wtedy pojde za wami, a bron zostanie zatrzymana na okres waszego pobytu. Przejscie przez most nie dostarczylo zadnych wrazen, poniewaz byl stabilny i calkowicie osloniety. Za mna ruszyla Riellen, a potem Roval. Zrobilismy sobie krotki odpoczynek, podczas ktorego Wallas wywlokl ze swojego juku przemoczony kocyk, a Riellen, Roval i ja wymasowalismy sobie nawzajem stopy, natarlismy je oliwa i ponownie zabandazowalismy. Nastepnie zarzucilismy pakunki na ramiona i zaczelismy wspinaczke do lezacego na szczycie palacu. Piec tysiecy wycietych w skale stopni wilo sie zygzakiem po zboczu. Pod koniec wspinaczki wydawalo mi sie, ze moj pakunek potroil swoja wage, a jukiem z Wallasem wymienialismy sie niemal co minute. Kiedy dotarlismy przed brame palacu, slonce prawie dotykalo horyzontu. Zatrzymalismy sie dla nabrania tchu, a straznik wszedl do srodka z naszymi dokumentami. Patrzylem na wspaniale plamy koloru zdobiace cale zachodnie niebo. Olbrzymia zielona tarcza i uklad pierscieni Mirala mialy klasyczny ksztalt ogromnego pol-ksiezycowatego luku ze strzala wycelowana w zachodzace slonce. Lunaswiat Dalsh stanowil jasna drobinke oddalona o kilka stopni od pierscieni swiata nadrzednego, a Belvia byla malenkim przepolowionym dyskiem w poblizu zenitu, lsniacym niczym szafir. Miedzy nimi znajdowal sie nieduzy polksiezyc - Lupan. W ludowych opowiesciach o niebie byl oszustem, poniewaz potrafil blyszczec oslepiajaca biela lub krwawa czerwienia. Tego wieczoru byl czerwony. -Jak sie czujesz, Pogromco Szczurow Skoczku Czarna Lapo Siodmy? - zapytalem. 17 -Jak weteran trzystu wygranych walk - zabrzmialo z juku.-Czy on naprawde... zabil trzysta szczurow... sir? - wydyszala z trudem Riellen. -Nie, czasami, kiedy wymaga tego obowiazek sluzbowy, trzeba klamac. -Kiedys zabilem mysz - zaprotestowal Wallas. -Tak, kiedy pijany spadles z beczki i ja zgniotles. -To wymagalo prawdziwych umiejetnosci, jestem z nich znany w tawernach Alberinu. Znasz piosenke "Kot na beczce"? -Chyba slawa myli ci sie z nieslawa, Wallasie. No dobrze, niedlugo wejdziemy do palacu, wiec moze musisz wyjsc na kici-kupci? -Nie, wylizuje sobie tylek. To najgorsza czesc bycia kotem. Tak naprawde chcialem, zeby tez popatrzyl sobie na piekny zachod slonca jeszcze ozdobiony Belvia, Miralem, Dalshem i Lupa-nem, lecz po tej uwadze postanowilem nie ryzykowac dalszych skaz na moich wspomnieniach wspanialych widokow swiatel i barw. Przez chwile tak bardzo pragnalem, by obok mnie znalazla sie Lavenci, ze az przeszyl mnie prawdziwy bol; a potem zerknalem na Riellen, ktora obejmowala ramionami kolana i oddychala ustami. -Chcesz posluchac, jak bede gral zachodzacemu sloncu? - zapytalem. -Meski wylacznosciowy rytual nizszych warstw klasy sredniej... - zaczela, lecz zaraz zamilkla, oddychajac z trudem. Chociaz byla silna, nieustepliwa i zdeterminowana, rozrzedzone powietrze na wysokosci szesciu tysiecy metrow sprawilo, ze znalazla sie u kresu wytrzymalosci. Zauwazylem jednak, ze patrzy znad okularow na niebo. To mnie naprawde zaskoczylo, dopoki nie uswiadomilem sobie, ze zrobilo sie zbyt ciemno, zeby mogla czytac te swoja polityczna ksiazke. Wpatrywala sie w Lupana. -Kiedy Lupan lsni tak gleboka czerwienia, beda umierac ludzie - odezwal sie Roval, rozmasowujac sobie nogi. -Zabobon - wydyszala Riellen - od ktorego powinno sie uwolnic... plebs. -Zbliza sie do mniejszej koniunkcji, kiedy to znajduje sie najblizej nas - stwierdzilem. - Czasami sie zastanawiam, czy na Lupanie sa jacys mieszkancy, ktorzy patrza na nocne niebo i rozmyslaja o naszym swiecie. -A ja sie zastanawiam, czy sa tam rolnicy uginajacy sie pod jarzmem ciemiezcow dzierzacych krolewska wladze - powiedziala 18 Riellen, a potem zemdlala z wysilku, jakiego wymagalo wypowiedzenie tak dlugiego zdania w rozrzedzonym powietrzu.Od palacowej bramy straznik zawolal, ze nasze dokumenty zostaly zaakceptowane. Tak wiec wszedlem do Obserwatorium Alpindrak, dyszac jak ryba wyrzucona na brzeg, czujac takie zawroty glowy, ze ledwie szedlem po prostej; palilo mnie w plucach i ogolnie czulem sie, jakbym mial nie osiemnascie lat, ale osiemdziesiat i na dodatek mi to nie sluzylo... Nioslem dwa pakunki, Wallasa i Riellen. Roval, nekany skurczami nog, tez sie wspieral na mnie. Mimo to wszystko musialem zrobic cos jeszcze; byla to jedna z tych ambicji, ktore nie wyplywaja ze zdrowego rozsadku. Zostawilem moj oddzial jako nieporzadna sterte ludzi i bagazu tuz za brama, wzialem moj pakunek i wspialem sie po schodach na palacowy mur. Znalazlszy sie tam, pospiesznie zmontowalem dudy. Trzy rozciagniete piszczalki burdonowe i ich specjalne stroiki trafily do nasadek w parenascie uderzen serca, zrobiona na zamowienie piszczalka melodyczna juz sie znajdowala na swoim miejscu. Oparlem portret Lavenci na toporze, wstalem i nadmuchalem zbiornik powietrza; gory odcinaly sie zebata krawedzia od tarczy slonca. Lewa reka mocno przycisnalem zbiornik, uruchomilem piszczalki burdonowe i zaczalem grac "Wieczor to czas zalotow". Dudy, chociaz zbudowane na zamowienie, nie spisywaly sie najlepiej w rozrzedzonym powietrzu, lecz udalo mi sie zagrac zachodzacemu sloncu z najwyzszego szczytu w calym Scalticarze. Horyzont wciaz jeszcze plonal, gdy zagralem "Kaprys ukochanej" i zakonczylem "Gwiazdami w oczach mojej milej". Rozlegly sie slabe oklaski, a kilku straznikow na parapetach muru ponizej wznioslo okrzyki. Zobaczylem, ze stojacy na dziedzincu Roval mi salutuje. -Mila moja, gdybys tylko mogla tu byc - szepnalem do portretu Lavenci. Rozdzial 2 W palacu Alpindrak Pol godziny po naszym przybyciu zostalem wezwany na spotkanie z Nortanem, naczelnym astronomem sceptykow oraz dyrektorem Obserwatorium Aplindrak. Zawiadomienia o wielkich odkryciach w Al-pindraku wysylano do swiata zewnetrznego golebiami pocztowymi, lecz wiekszosc szkicow, tabel z danymi i podobnych informacji zwozono na dol konno w duzej torbie. Ta sama droga przywozono prosby o dokonanie obserwacji. Przekazalem torbe z prosbami od Akademii Sceptycznej Zimnych Nauk, a Nortan poinformowal mnie, ze nazajutrz rano bedzie gotowa do odbioru torba z obserwacjami z mijajacego roku. Nastepnie zaprosil nas, straznikow drog, bysmy zjedli z nim kolacje, dla niego bedaca sniadaniem.-Pierwszy raz tu w palacu? - zapytal, kiedy usiedlismy do stolu zastawionego miskami rosolu z kurczaka z porem i kapusta oraz kielichami lekkiego czerwonego wina. -Tak, zglosilem sie na ochotnika - odparlem. - Chcialem zagrac zachodzacemu sloncu na dudach. -A, slyszalem, slyszalem. Zagrales "Wieczor to czas zalotow". Jaki masz instrument? -Alberinskie dudy defiladowe Carrasena, zmodyfikowane przez Duntroveya. -Wspaniale. Dodam to do rejestru. -Macie rejestr? -O tak, odnotowujemy wszystkich, ktorzy tu docieraja, i co robia niezwyklego. Doskonaly pomysl, zagrac na szczycie Alpindraku zachodzacemu sloncu, dobra robota! 20 -Dziekuje.-Czy to byl jedyny powod, dla ktorego zglosiles sie do tej podrozy? -Niezupelnie. Troche param sie po amatorsku astronomia. -Och, swietnie! - odparl, klasnawszy z radosci w dlonie. - Zwykle kurierzy odbywaja te podroz za kare. Co sadzisz o sniadaniu? -Pyszne. Dobrze tu jecie. -Wiekszosc z tego, co potrzebujemy, obsluga uprawia w palacowych cieplarniach. -Naprawde? Na zewnatrz prawie nie ma roslin - zauwazylem. -Bo jest zimno i brak zyznej gleby. Nasze cieplarnie sa cieple i, hm, dobrze nawozone, jesli rozumiesz, co mam na mysli. Jest nas tu tylko dwudziestu kilku, wiec cieplarnie wytwarzaja wiecej, niz potrzebujemy. Uprawiamy takze winogrona i produkujemy Senderial-vin Royal, nasze slynne niebianskie wino. -Poznalem kiedys czlowieka, ktorego dowodca sprobowal tego trunku - powiedzialem gladko. -Chcecie sie napic? O malo co nie spadlem z krzesla. Senderialvin Royal sprzedawano w Alberinie po jedenascie zlotych koron za dzbanek, a dzbanki byly bardzo male. Kiwnalem glowa, nie zamykajac ust. Roval pokrecil glowa, lecz ku mojemu zdumieniu Riellen tez skinela potakujaco. Pewnie uznala, ze to przypadek dzielenia rozkoszy bogatych cie-miezycieli przez pospolstwo. Naczelny astronom odszedl od stolu. Wrocil z trzema malenkimi krysztalowymi kieliszkami i dzbanuszkiem wielkosci mniej wiecej mojego kciuka. Na etykietce oprocz daty 3140 widnialo kilka zlotych gwiazdek. Trunek mial wyraznie zlocista barwe. Chociaz nie jestem milosnikiem wina, to zanim pociagnalem pierwszy lyk, zbadalem jego bukiet i przyjrzalem sie barwie w swietle lampy. -I co myslisz? - zapytal Nortan. -To plynne oczarowanie - powiedzialem cicho, lecz slowa te nawet w przyblizeniu nie opisywaly przezycia, jakim bylo sprobowanie Senderialvin Royal. -Wlasnie wypiles wartosc co najmniej polowy swojej rocznej pensji - rzekl ze smiechem. - To nagroda za przybycie az na sama gore. -Ale przeciez zostanie zauwazony jego brak - odparlem. -Nie, w zamian za pomoc przy uprawie dostajemy kilka dzbanuszkow. Niewiele pije, wiec dziele sie moim przydzialem z tymi nieliczny- 21 mi milosnikami niebieskiego piekna, ktorym udaje sie pokonac dluga i trudna droge wiodaca na nasz szczyt. I jak, konstablu Riellen?-Riellen? - ponaglilem ja, lecz dziewczyna zasnela na siedza co. Teraz sobie uswiadomilem, ze jej wczesniejsze skinienie bylo po prostu bezwladnym opadnieciem glowy. - Kiedy skonczymy jesc, zaniose go do lozka. Potrzasnalem Rovalem, ale on tez spal. -Twoi ludzie mieli ciezki dzien - zauwazyl naczelny astronom. -Jesli pojawia sie mozliwosc wypicia alkoholu, Roval zazywa kilka kropli srodka nasennego. Zostal wyslany ze mna, zeby zmienic nawyki zwiazane z piciem; to jego ostatnia szansa pozostania w Strazy Drog. Jesli chodzi o Riellena, nie pytaj. -No coz, szkoda, zeby sie zmarnowalo. Spokojnymi dlonmi i z wielka uwaga Nortan wlal porcje Riellen z powrotem do dzbanuszka, a potem go zakorkowal i mi podal. -Zaskocz go tym pozniej - powiedzial uprzejmie. -Spotka sie to z wielka wdziecznoscia - odrzeklem, lecz pomyslalem: Zauwaz, ze nie zamierzam powiedziec, kto te wdziecznosc bedzie wyrazal. -Riellen to chyba imie dla dziewczyny? - zapytal po chwili astronom. -On pochodzi z Alberinu. Jesli sie zaakcentuje druga sylabe, bedzie to imie dziewczece. Akcent na pierwszej daje imie chlopiece. -Ale ona... on ma akcent sargolski. -Studiowal tam. -Rozumiem. No coz, macie za soba dluga droge, wiec nie powinienem was tu zatrzymywac. - Nortan zadzwonil na sluzaca. - No i musze sie wziac do pracy. -Z pozwoleniem waszej wielmoznosci, chcialbym wyjsc na mury z moim malym dalekopatrzem. To tylko skladany model braci Cassentron z pieciocentymetrowym obiektywem, ale zamowilem do niego mosiezny statyw do ogladania nieba. -Alez oczywiscie - odparl serdecznie astronom. - Krol Senderial bylby z ciebie dumny. Kiedy juz polozysz swoich ludzi do lozek, przyjdz do glownej kopuly. Dam ci cala godzine; pokaze ci swiat nadrzedny i lu-naswiaty przez nasz potezny trzydziestopieciocentymetrowy reflektor. Moj sprytny plan spalil na panewce. Szukalem pretekstu do krazenia przez cala noc po terenie palacu i jego murach, a mialem spe- 22 dzic z naczelnym astronomem co najmniej godzine. Polozylem Riel-len do lozka i narzucilem na nia koldre, nie zawracajac sobie glowy sciaganiem jej butow, a potem zaciagnalem Rovala do jego sypialni. Znalazlszy sie w koncu we wlasnym pokoju, wyjalem Wallasa za kark z juku i unioslem w powietrze.-Jest noc - wymamrotal z rozdraznieniem. -Koty to nocne stworzenia - zauwazylem. - Przynioslem ci skrzydelko kurczaka. -Zapewne ugotowane bez nadmiernej starannosci, ale zostaw je w mojej miseczce, zaraz sie nim zajme. -Przynioslem tez pol dzbanuszka Senderiahdn Royal. Wallas zmienil sie nagle w duza futrzana kule goraczkowo sie miotajacych lap i ogona. Upuscilem go na lozko, ale natychmiast z niego zeskoczyl i usiadl obok miski z pelnym wyczekiwania wzrokiem utkwionym we mnie. -No nie stoj tak, nalej! - zazadal. - Juz go probowales? -Dopiero kiedy przeszukasz palac - rzeklem surowo. -Co? To zajmie cala noc! Nawet nie wiemy, czy cesarzowa tu jest i... i... jakiz pozbawiony serca, okrutny oprawca moglby kazac mi czekac cala noc na lyk Senderialvin Royal? Mowiles, ze ktory to rocznik? -Nie mowilem, ale 3140. -O, tak! Tak! Tak! Tak! Klasyk, sprzed burz toreanskich. -Jak kiedys powiedzial wielki kapitan Gilvray, najpierw zwyciestwo, potem uczta po zwyciestwie. -Nie wierze, ze naprawde masz dzbanuszek Senderialvin Royal! - zawolal nagle Wallas. Wyjalem dzbanuszek z kieszeni i mu pokazalem. -Dran - mruknal z bardzo kocim grymasem. -Gdy zajrzalem do kuchni po skrzydelko dla ciebie, widzialem grafik dyzurow.,W palacu jest dwadziescia osiem osob: Riellen, Royal, ja, dwudziestu czterech mieszkancow i jeszcze jeden gosc. -Niewatpliwie jakis przyjezdny astronom - stwierdzil zrzedliwie Wallas. -Byc moze. Zapadajac przez ostatnie trzy noce w swoj trans mrokroczenia, Riellen zauwazyla na tym terenie aktywnosc magiczna. W poblizu znajduje sie potezny adept czarnoksiestwa, a w palacu mieszka jedna dodatkowa osoba. Znajdz te osobe, Wallasie, a hojna porcja tego bedzie twoja. - Potrzasnalem dzbanuszkiem. -Przestan, zaszkodzisz winu! - wrzasnal. 23 -Spotykaj sie ze mna co godzina w polnocnej wiezy - polecilem mu, chowajac dzbanuszek. - U jej podstawy jest niewielki dzie dziniec. Przez pierwsza godzine bede z naczelnym astronomem i kiedy urwe sie z jego wycieczki po niebie, bede chcial miec pelny raport na temat mozliwych kryjowek w palacu. Budynki pierwotnego palacu zostaly wzniesione z grubych, starannie obrobionych blokow granitu wylozonych marmurem, a kopuly mieszczace dalekopatrz zbudowano z lakierowanego na bialo drewna. Instrumenty z mosiadzu i krysztalu oraz napedzajace je mechanizmy byly o wiele kosztowniejsze od kopul, ktore jednak stanowily piekne zwienczenie palacu i nadawaly mu charakter swiatyni. Naczelny astronom wreszcie poslal po mnie dwie godziny po zachodzie slonca. Znajdowal sie w glownej kopule obserwatorium, oswietlonej niklym blaskiem pojedynczej lampy z czerwona oslona. -Wejdz, Danolu, wejdz - powiedzial, nie odrywajac oka od oku laru dalekopatrza, kiedy stanalem w drzwiach. - Akurat zdazyles. Miral znajduje sie na horyzoncie, ale wciaz mozna wiele zobaczyc. Na powierzchni swiata nadrzednego ujrzalem przez okular ogromne klebowiska zieleni w rozmaitych odcieniach. Proste pasy widoczne na naszym swiecie nadrzednym golym okiem w rzeczywistosci stanowia skomplikowany haft skladajacy sie z zawijasow, wirow, klebow i spiral. O tej porze miesiaca pierscienie znajdowaly sie niemal w poziomie wobec obserwatora. Kiedy naczelny astronom nakierowal na nie dalekopatrz i w otworze glownego zwierciadla umiescil mocniejszy okular, zobaczylem rozblyski powtarzajace sie co dwie czy trzy sekundy. -Skrza sie i lsnia - szepnalem ze szczerym zachwytem. -Sadzimy, ze pierscienie skladaja sie z bryl lodu, niektorych wielkosci tego palacu. Co pewien czas odbijaja one swiatlo slonca i wtedy widzisz rozblysk. Kontynuowalismy wycieczke po niebie. Dalsh, lunaswiat najbliz-szy swiatowi nadrzednemu, byl zaledwie polksiezycem w szare, biale, pomaranczowe, zielone i niebieskie plamy. -Uwazamy, ze Dalsh jest najbardziej podobny do naszego luna- swiata - rzekl naczelny astronom. - Widzisz lasy, morza i chmury. A teraz minmy Lupana i popatrzmy na Belvie. 24 Belvie w wiekszosci pokrywaly oceany; w gruncie rzeczy caly jej obszar ladowy byl mniejszy niz nasz Scalticar. Zobaczylem pol ciemnoniebieskiego dysku z bialymi czapami lodu na biegunach, zielonkawymi plamkami wysp i rozleglymi, poszarpanymi ukladami chmur.-A na koncu daje ci Lupana - oznajmil moj gospodarz, ponow nie przesuwajac dalekopatrz. O tej porze Lupan byl widoczny jako gruby polksiezyc, czerwo-nawopomaranczowy, mazniety biela na biegunach. Morza mial nie wieksze od wysp Belvii. Zobaczylem tez slynne kanaly. Niektore wily sie jak rzeki, inne biegly zupelnie prosto, a w miejscach przeciecia sie rozszerzaly. -Widze kanaly - powiedzialem powoli. -Nie, to roslinnosc rozwijajaca sie w ich poblizu. I nie sa to wlasciwie kanaly, tylko naturalne drogi wodne. W zawiadomieniu o odkryciu skryba popelnil blad. -Jak takie proste, regularne twory moga nie byc sztuczne? - zapytalem. -Moglyby to byc wielkie rozpadliny powstale w wyniku trzesien ziemi i wypelnione woda. Trzeba miec otwarty umysl, bo inaczej powrocilibysmy do magii i wszyscy stalibysmy sie tylko czarnoksieznikami. -Zdaje sie na twoja wiedze, panie - rzeklem, przypominajac sobie o mojej roli. -Ty tez mowisz tonem i z pewnoscia siebie uczonego, Danolu -zauwazyl astronom. - Jak to sie stalo, ze jestes straznikiem drog? -Przez niefortunne zdarzenie w przeszlosci - odpowiedzialem, nie odrywajac oka od okularu. -Chcialbys sie zastanowic nad powolaniem do zakonu sceptykow? -Takie powolanie by mi nie odpowiadalo. Przyznaje to ze wstydem, lecz nazbyt lubie alkohol, spiew i ponetne kobiety. -O, szkoda. A wiec podoba ci sie dalekopatrz? Nazywa sie Gi-goptica i jest najwiekszy w znanym swiecie. Dlugi na szesc metrow, u podstawy i na gorze ma posrebrzane wklesle lustra. Prawdziwym skarbem jest glowne zwierciadlo. Ma srednice trzydziestu pieciu centymetrow, o piec centymetrow wiecej niz jakiekolwiek inne. -A gdzie sie ono znajduje? -Oczywiscie w polnocnej kopule. Mamy tu cztery najwieksze dalekopatrze, jakie kiedykolwiek skonstruowano. Ten, trzydziesto- 25 centymetrowy, i dwa dwudziestosiedmiocentymetrowe reflektory. Jest tez reflektor dwudziestopieciocentymetrowy, o bardzo krotkiej ogniskowej. Uzywamy go do obserwacji rozleglych obszarow, do wykrywania komet i innych lunaswiatow.-Innych? - zapytalem niewinnie. - Sa tylko cztery. -O nie, teraz znamy dziewiec. Piec nowych jest dosc malych, w gruncie rzeczy dwa najmniejsze znajduja sie na orbicie Lupana. Ksiezyce innego swiata, imaginujesz sobie? To my je wszystkie odkrylismy. Jaki czarnoksieznik kiedykolwiek moglby dokonac czegos takiego przy uzyciu magii? Sprawdze tabele i sprobuje znalezc ci jakas komete. Wyszedl do bocznego pomieszczenia, a ja zostalem sam na sam z Lupanem. Dalekopatrz mial mniejsze zwierciadlo na gornym koncu i otwor na okular w glownym zwierciadle u podstawy. Patrzac w okular, ujrzalem to, co znalem z rysunkow, tylko teraz bylo tak realne, ze wydawalo sie niemal sztuczne. Lupan malowal sie dziwnie ostry, zbyt jasny, zbyt wyrazny, zbyt surowy i kolorowy. Mechanizm klekotal monotonnie, utrzymujac lunaswiat w polu widzenia. Obok niego niczym swietliste brylanty lsnily jego dwa malenkie ksiezyce. -W atmosferze Lupana widze bardzo malo chmur - powiedzialem, kiedy wrocil Nortan. -Dlatego swieci dzis taka czerwienia - odparl astronom. Przez najwiekszy istniejacy dalekopatrz patrzylem na pomaranczowe pustynie, malenkie blekitne morza i ciemnozielona roslinnosc innego swiata. Lasy czy pola uprawne? - pomyslalem. Te linie wygladaly na tak przemyslane, ze musialy byc sztucznymi kanalami nawadniajacymi pustynie. Tam, gdzie sie przecinaly, zawsze widniala ciemna plamka. Czy to miasta? Kilka kanalow prowadzilo do lsniacej bialej czapy polarnej. -Lupan jest wdziecznym obiektem obserwacji - zauwazyl Nortan. -Jest piekny - odparlem w zachwycie. -Cieszy mnie twoje zainteresowanie. Przyjmowalem tu diukow, hrabiow, ksiazat, a nawet krolow, ale oni tylko mruza oczy, stekaja, a potem pytaja, na co jeszcze mogliby popatrzec. -Te kanaly po prostu musza byc sztuczne - znow wysunalem hipoteze. -Dlaczego? Sa na to jakies dowody? -Niektorzy czarnoksieznicy mowia, ze wyczuwaja uroki rzucane na Lupanie. Twierdza, ze mogliby nawiazac kontakt z umyslami lupanskich czarnoksieznikow, gdyby... -Gdyby mieli dostatecznie duze fundusze na badania - prze- 26 rwal mi astronom. - Czarnoksieznicy tylko mowia, a my mamy tutaj bezposredni widok, a nie jakas podroz marzen. Jestem sceptykiem, wszyscy tu w palacu sa sceptykami. Wierzymy tylko w to, co mamy przed soba, a przed soba mamy tarcze Lupana, jego morza, rzeki, lasy, pustynie i polarne pustkowia. To fakt, a istnieja tylko fakty.Na pociemnialym fragmencie tarczy Lupana pojawil sie slaby blysk, ledwie iskierka. Wstrzymalem oddech, a naczelny astronom zapytal, co sie stalo. -Na ciemnej stronie Lupana zobaczylem niewielki rozblysk. -Rozblysk? -A teraz na ciemnym tle widze jakby slabo swiecaca plamke. -Plamke? -Jest bardzo slaba. -Wedle naszego zegara dwadziescia jeden minut po dziewiatej godzinie - mruknal naczelny astronom; uslyszalem goraczkowa skrobanine kredy po tabliczce. - Szybko, daj popatrzec! Tkwil przy okularze przez dluzsza chwile, caly czas piszac i szkicujac. -Oceniam, ze znajduje sie na samym rowniku, gdzie Kanal Lon-tassimar przecina Pustynie Florastii. Na tym terenie znajduja sie odosobnione gory... i widac wyrazny blask rozchodzacy sie kregiem, lecz zanikajacy w miare rozchodzenia sie. Powiedzialbym, ze to wybuch wulkanu. -Czy moglby byc wywolany sztucznie? - zapytalem. -O nie. Ta chmura jest juz wieksza od malego krolestwa. Tak poteznego wybuchu nie moglaby wywolac zadna cywilizacja. -Cztery lata temu nasza cywilizacja uruchomila starozytna bron, ktora zniszczyla caly kontynent - zauwazylem. - To wywolalo burze toreanskie; po czterech latach ledwie zaczynaja wygasac. -Tak, ale to byl wypadek. -Zaiste, panie, lecz Lupanianie takze moga miec wypadki. -Nie byliby tacy niemadrzy. -Coz, trzy lata temu nasi czarnoksieznicy opasali caly nasz swiat Smoczym Murem, machina eteryczna. Kiedy zawladnelo nia pare msciwych osob, stopila kilka miast. -I kilka naszych swiatyn! To bylo typowe czarnoksieskie posuniecie. Same swiatla, widowisko, zadnej teorii czy zasad. Nic dziwnego, ze ulegla samozniszczeniu i zabila ich wszystkich. -Ale moze na Lupanie czarnoksieznicy popelniaja takie same bledy jak nasi. 27 -Lupanianie byliby o wiele za rozsadni, by skonstruowac cos takiego jak Smoczy Mur.-A na jakiej podstawie tak twierdzisz, panie? - zapytalem niewinnie. Ta uwaga uderzyla w jego honor sceptyka. Podniosl wzrok znad okularu, przez chwile wpatrywal sie we mnie groznie, chyba przyznal w duchu, ze moge miec racje, a potem ponownie spojrzal na Lupana z takim zapalem, z jakim pijak moglby pociagnac z dzbana lyk dobrego wina. -Po lewej stronie drzwi jest sznur dzwonka - powiedzial z po spiechem. - Zechciej pociagnac go piec razy, by wezwac tu pozosta lych astronomow. Piec dzwonkow wyraznie stanowilo sygnal wezwania w trybie najpilniejszym z mozliwych. W ciagu pol minuty przybylo czterech pozostalych astronomow, a po nich czterej technicy, sluzaca z pytaniem, czy ktos chce herbaty, kucharz z taca kruchych ciasteczek i dziewieciu straznikow, ktory sprawiali wrazenie znudzonych i majacych nadzieje na dobre widowisko. Naczelny astronom pospiesznie wyjasnil, co ujrzalem, co ujrzal on i co to moze oznaczac. Czterej astronomowie rozbiegli sie do pozostalych czterech dalekopatrzy, a za nimi rozmaici czlonkowie palacowego personelu. Zastanowilem sie nad sytuacja. W tej chwili na sluzbie bylo tylko dwoch straznikow, i to o tysiac metrow nizej na posterunku przy bramie. Wszyscy inni znajdowali sie pod piecioma kopulami kryjacymi dalekopatrze. Wymknalem sie, spotkalem z Wallasem i wysluchalem jego raportu na temat palacu. Przeprowadzil dosc dokladne poszukiwania, lecz nie potrafil otwierac drzwi, co oznaczalo, ze bede musial sprawdzic wszystkie male pokoje i sypialnie. -Rozrzedzone powietrze sprawia, ze wysilek jest jeszcze bardziej nieprzyjemny - poskarzyl sie Wallas. -A wiec w koncu wykonales wysilek na tyle duzy, by to zauwazyc. -Moge juz dostac moj Senderialvin Royal rocznik 3140? -Nie! Kiedy bede sprawdzal male pomieszczenia, musisz wypatrywac, czy ktos sie nie przemyka, usilujac zmienic kryjowke. -A co z Riellen i Rovalem? -Riellen szla caly dzien i jesli kilka godzin nie pospi, znow mo- 28 ze zemdlec. Roval zazyl swoj srodek nasenny, ale ty spedziles dzien w jukach i jestes gotow na wszystko. Rusz sie, podejmij kolejny wysilek.Zostawilem go i zaczalem przeszukiwac kompleks palacowy. Zadnych drzwi nie chronila klodka, z wyjatkiem tych strzegacych zapasow Senderialvin Royal, lecz polki z nieprzyzwoicie drogim winem bylo widac przez krate i nikt sie tam nie chowal. Duze sale byly puste i zimne, w cieplarniach zostalo cieplo nagromadzone podczas slonecznego dnia. Mialem do sprawdzenia doslownie setki sypialni, salonow i oszklonych werand. Godzinami krazylem po korytarzach, blankach i kruzgankach, lecz niczego nie znalazlem. Po calym dniu pieszej podrozy, nieprzy-zwyczajony do rozrzedzonego powietrza, bylem bardzo zmeczony. Przez caly czas nie zdawalem sobie sprawy, ze ku naszemu luna-swiatowi pedzi przez proznie jakis obiekt. Gdybym nawet wiedzial, nie uwierzylbym. Noc byla pogodna, spokojna i nadzwyczaj zimna. Lupan, widziany przez szybe werandy, wydawal sie bardzo daleki. Minely niemal dwie godziny po polnocy, a ja nic nie znalazlem. Przeszukalem mniej niz czwarta czesc palacu. Potrzebowalem pomocy. Roval spal odurzony srodkiem nasennym, wiec mimo wszystko musialem obudzic Riellen. Zapukalem do jej drzwi. Cisza. To znaczy moje stukanie nie spowodowalo zadnego dzwieku. Domyslilem sie, ze mam do czynienia z jakims czarem tlumiacym. Siegnalem do klamki, lecz wystrzelily z niej pasemka blekitnego ognia, ukluly mnie w dlon. Magia, pomyslalem. O czarnoksiestwie wiedzialem akurat tyle, by strzec sie czarow i zaklec strazniczych. Niektore z nich mogly pozbawic czlowieka palca. Riellen prawdopodobnie spala bezpiecznie w swoim pokoju, nieswiadoma, ze zostala uwieziona. Ja oczywiscie wciaz bylem wolny... lecz scigana przeze mnie osoba wiedziala, ze przybylismy do Alpindraku, by ja odnalezc. Dzwon zegara na polnocnej wiezy wybil druga, wiec pospieszylem na spotkanie z Wallasem. Nie bylo go w umowionym miejscu. Po kwadransie uznalem, ze juz sie nie pojawi. My, mysliwi, stalismy sie zwierzyna, a nasze szeregi juz sie zmniejszyly o trzy czwarte. Zostawilem lampe i zaglebilem sie w cienie. Jesli cesarzowa wie, ze jej szukamy, na pewno nie spi. Zadna miara nie mogla wiedziec, ze nie zostawilismy innych konstabli, by zablokowali szlak 29 prowadzacy w dol, wiec nie bedzie usilowala uciec tamta droga. Jednakze mogla uciec. Byla nie tylko monarchinia, ale i czarno-ksiezniczka.Katem oka uchwycilem jasny rozblysk na zachodnich blankach. Magia! Ona tam jest, pomyslalem od razu, a potem sie zastanowilem. Istnialy zaklecia czasowe; to na drzwiach Riellen zapewne zniknie o swicie. Zaklecie oslepiajace cesarzowej Wensomer zirytuje astronomow, lecz prawdopodobnie mialo przyciagnac moja uwage. W tym samym miejscu pojawil sie kolejny blysk, wabiac mnie ku sobie. Wiatr wial z zachodu, co oznaczalo, ze wschodni mur jest stosunkowo osloniety. Cesarzowa pewnie jest tam. Zapewne zbyt predko szedlem ku wschodniemu skrzydlu palacu. Mniej wiecej w polowie drogi wbudowano w glowna sciane dlugi, szeroki balkon. Niegdys klebili sie na nim dworzanie i ambasadorzy, okryci cieplymi futrami, dyszac w rozrzedzonym powietrzu i saczac cieple napoje; ekscentryczny krol lubil brylowac pod wspanialoscia gwiazd. Teraz, po raz pierwszy od siedemdziesieciu lat, znajdowal sie tu inny monarcha. Spodziewalem sie, ze do ucieczki Wensomer uzyje olbrzymich eterycznych skrzydel. Nigdy nie widzialem czegos takiego, lecz wiedzialem, ze to mozliwe. Ktos naprawde dobrze wtajemniczony w arkana magii mogl wyczarowac skrzydla z eteru. Nic nie wazyly i moz-na bylo je wykorzystac do szybowania na pradach powietrznych. Spodziewalem sie, ze Wensomer bedzie zajeta tworzeniem skrzydel i skupi na tym cala swoja moc oraz uwage. Mylilem sie. Odtad uswiadomilem sobie, ze mam do czynienia z jedna z najbardziej inteligentnych i przebieglych osob na kontynencie. Kiedy wbiegalem przez sklepione wejscie na balkon, przed twarza wybuchlo mi zaklecie oslepiajace. Natychmiast rzucilem sie na ziemie, lecz sila rozpedu poniosla mnie po gladkich plytkach do barierki na skraju balkonu. Przywarlem do kamiennego slupa, swiadom, ze znalazlem sie tuz obok mnostwa niczego, przerazony ta wiedza i slepy. Cos mnie smagnelo, cos, co sie mocno wokol mnie owinelo i przywiazalo do slupa. Cesarzowa Wensomer nie byla zajeta tworzeniem skrzydel do ucieczki, ona sie zasadzila na mnie. -Jestem twoim sluga, wasza wysokosc - wydyszalem z nadzieja. -Inspektor Danolarian Scryverin, do uslug. Nie od razu uzyskalem odpowiedz, ale slyszalem, jak ktos krazy dookola i jak pobrzekuja sprzaczki. -Inspektor Strazy Drog - odezwala sie w koncu. - Widzialam, 30 ze po poludniu wchodziles na schody, a potem przeszukiwales palac. Zostales wyslany, by mnie odszukac, nie opowiadaj bajeczek.-Tak, wasza wysokosc. -Jestes tym samym straznikiem drog, ktory niemal mnie schwytal w Malvarze, Drekkeridge i w Zielonym Zamku? -W rzeczy samej, lecz... -Twoje poswiecenie, pomyslowosc oraz inteligencja mnie zadziwiaja. A takze wielce irytuja. -Przepraszam, wasza wysokosc, ale... -Nie usilujesz mnie zabic. Miales sposobnosc w Drekkeridge, lecz jej nie wykorzystales. Dlaczego mnie scigasz? -Potrzebuje cie twoje cesarstwo... -Moje cesarstwo potrzebuje mnie tak jak ryba recznika. Nie wroce i koniec. -Ale jakis uzurpator... -Jest juz uzurpator? Wspaniale. -To regent Corozan. -Jeszcze lepiej. Moje dekadenckie panowanie bedzie sie wydawalo w porownaniu z jego rzadami zlotym wiekiem. -Chyba nie mowisz powaznie. -Alez jak najbardziej. Co to byl za rwetes wczesniej wieczorem? Slyszalam cos o poteznej eksplozji. -Byla wielka eksplozja na Lupanie, wasza wysokosc. -Chodzi o lunaswiat Lupan czy lokal w poludniowym Alberi-nie, Dyskretne Rozrywki u Lupana dla Wymagajacych Dam? -O lunaswiat, wasza wysokosc. -A wiec dlatego wszyscy sa pod kopulami. Astronomowie musza byc uradowani jak swinie w gnojowce. A zatem... inspektor Da-nolarian Scryverin ze Strazy Drog. Tuz przed moja abdykacja ocaliles zycie mojej siostrze. -O, to nie tak, wasza wysokosc - odparlem po chwili zastanowienia. - Jedna tylko ksiezniczke ocalilem, Senterri, corke sargol-skiego cesarza. Bylem wtedy skromnym zwiadowca w jej eskorcie. -Lecz moja siostra jest takze czarnoksiezniczka. To albinoska twojego wzrostu, a oczy ma czarne od kontaktu z wydzielina matwy. Na chwile skurczyly mi sie wszystkie miesnie, a potem wszystko pode mna runelo. Moj zoladek zmienil sie w przepasc glebsza i ciemniejsza od tej, na ktorej krawedzi lezalem. -Lavenci? - wydyszalem. - Pani Lavenci jest twoja siostra? -Siostra przyrodnia. Razem z nasza matka prowadzi tajna aka- 31 demie magii. Przed abdykacja nadalam siostrze szlachectwo, jest teraz kavelenem. Wyzsza ranga moglaby jej przewrocic w glowie.To, ze Wensomer jest siostra mojej ukochanej, oznaczalo, ze moja ukochana jest moja siostra przyrodnia. Swiat nagle znow stal sie cieply, jasny, cudowny - chociaz nadal bylem slepy i przywiazany do slupa na krawedzi mrocznej przepasci, z tysiac razy glebszej, niz wystarczyloby do odebrania mi zycia. -No to gdzie cie dopadla? - zapytala Wensomer. - W spizarni czy na kredensie? -Slucham?! -No wiesz, spodnica w gorze, spodnie w dole. Nie mow mi, ze w lozku! Lubi gryzc, dwadziescia dni po ich pierwszej wspolnej nocy Laron wciaz mial na szyi slady. -Laron, doradca regenta Alberinu? - zapytalem, a twarde kamienne plyty pode mna zmienily sie nagle w mieszanine ruchomych piaskow i kwasu. -Nie wiedziales? Oj, ale ze mnie plotkara! -Jestem tylko skromnym inspektorem Strazy Drog, wasza wysokosc - powiedzialem, zamroczony od jej szczerosci. - Gdybym o tym wiedzial, nie przyszloby mi do glowy zalecac sie do wielkiej i poteznej szlachcianki. -Na twoim miejscu nie martwilabym sie tym, Danolarianie. La-venci zastawiala milosne pulapki na wielu pryszczatych studentow w akademii mamy. Lubi inteligentnych. Podnosila spodnice dla... Uldervera, Decrullina, Larona i innych. Potem byl przewodniczacy, Lees, o, i ten nauczyciel bez kregoslupa, Haravigel. Z Laronem udalo jej sie na dachu, natknelam sie na nich, kiedy byli soba zajeci. -Nigdy! - zawolalem mimowolnie. - Nigdy! Nigdy! Przestan, niech cie licho! Przestan! -Co sie stalo? - zapytala Wensomer z naglym zdziwieniem. - Co takiego robila z toba? Teraz juz moje upokorzenie siegnelo dna. Swiat mi sie skonczyl; nic mnie nie obchodzilo, co ludzie o mnie wiedza albo mysla. -Trzymalismy sie za rece, tanczylismy, piec razy pocalowalismy sie na dobranoc, jedlismy razem bulki arachidowe na targu i ogla dalismy dwa zachody slonca. Przez kilka chwil Wensomer milczala. -I to wszystko? -Raz... raz odwazylem sie poglaskac jej piers. Odtracila moja dlon. 32 -Co? Na jej piersiach spoczywalo wiecej dloni, niz ja mialam kacow. Jejku, dlaczego tak nisko cie cenila, Danolarianie?-Musisz miec jeszcze jedna siostre - rzeklem z rozpacza. -Tylko jedna nadal zyje. Wiem, ze lubi przyprawic swoja zadze odrobina przygody, lubi obmacywanki. Ja natomiast lubie ogromne loza, jedwabna posciel, materace z pierza tak miekkie, ze mozna sie w nich zapasc i udusic, pod reka slodkie ciasteczka i dobre wino, i prywatnosc, jaka daja zaryglowane drzwi. A wiec ty i ona nigdy, no wiesz, nie zrobiliscie tego? Lezalem na zimnych kamiennych plytach, oslepiony i przywiazany do podstawy slupa eterycznymi pasmami o sile stali, lecz bol serca sprawial mi o wiele wieksze cierpienie. W jednej chwili doswiadczylem tego, co sprawialo, ze Roval od trzech lat przeklinal wizerunek w swoim medalionie. Moja nadzieja na milosc zostala strzaskana i zdeptana. Postanowilem zachowac resztki dumy. -Nie - odparlem z taka godnoscia, na jaka umialem sie zdobyc. -Naprawde? Ciekawe dlaczego. Tego wieczoru, kiedy sie z toba spotkala, miala dzieki konstablom inkwizycji dwa zlamane zebra. Moze czekala, az sie zrosna, zanim wezmie na siebie twoj ciezar... chociaz nic nie stalo na przeszkodzie, zebys to ty wzial na siebie jej ciezar. Wiem, ze badala twoja przeszlosc w rzadowych archiwach. -Tak? -Tak. Powiedziala, ze kiedys byles dosc tepym marynarzem i zniknales podczas podrozy do Diomedy. Dwa lata pozniej znalazles sie z powrotem w Alberinie, wladajac dziewiecioma jezykami, umiejac czytac, pisac i cytowac klasykow oraz wprawnie poslugiwac sie kilkoma rodzajami broni. Byles w eskorcie sargolskiej ksiezniczki, bohaterem bitwy na moscie nad Rwaca oraz czlonkiem regenckiej gwardii Capefangu. -Jestem zwolennikiem samodoskonalenia. -Oraz jestes wyzszy o dwadziescia siedem centymetrow. -To efekt pozywnego jedzenia i zdrowych cwiczen. -Najwyrazniej z powrotem wyroslo ci oko, utracone w tawer-nianej bojce. -Coz, spotkalem zdolnego czarnoksieznika. -Przypuszczalnie przywrocil ci tez ucho, uciete rozbita butelka w innej tawernie? -No... tak. -Wiesz, ze nie jestes Danolarianem Scryverinem, ja wiem, ze nie jestes Danolarianem Scryyerinem, a ty wiesz, ze ja wiem, ze nie 33 jestes Danolarianem Scryverinem. Wiem takze, ze wiesz, ze moglabym byc bardzo niedyskretna w kwestii tego, co wiem o tobie, i ze wolalbys, by nikt inny nie wiedzial tego, co wiem ja.-Jestes bardzo madra, wasza wysokosc. -Zabiles Danolariana Scryverina? - Nie. -Wiec co sie stalo? -Bylem w Diomedzie, kiedy najechali ja Toreanie. Przez cala noc dawali w miescie darmowe piwo i wino, zeby zaskarbic sobie wzgledy mieszkancow. Nastepnego ranka znalazlem nad rzeka Leir cialo Danola. Owej nocy wiecej ludzi umarlo z przepicia niz w walce o Diomede. Ukradlem mu dokumenty. W ogolnym zamieszaniu latwo bylo zmienic tozsamosc. -Kim byles przedtem? -Skromnym uciekinierem z Torei - odparlem z najwiekszym szacunkiem, na jaki mnie bylo stac, i uslyszalem jej cichy smiech. -Jedynymi Toreanami w Diomedzie byli marynarze i piechocia-rze, ktorzy przybyli z flota najezdzcow. Cztery lata temu. To znaczy, ze bylbys wowczas dosc mlody. -Dziewietnascie lat. -Naprawde? Marynarz czy piechociarz? -Marynarz pokladowy. -Interesujace. Wyksztalcony mlodzieniec bylby chlopcem okretowym, asystentem kapitana albo praktykantem u nawigatora. Zaciagniecie sie jako marynarz pokladowy sugeruje, ze chciales ukryc swe doskonale wyksztalcenie. Moze gdzies w Torei zostala ciezarna dziewczyna? Albo ciezarna siostra, a na nozu miales krew jej martwego kochanka? -To byla kwestia honoru - stwierdzilem wymijajaco. -Tak myslalam. Zaczynal mi sie rozjasniac wzrok i widzialem juz blekitne pasma ciasno mnie spowijajacego zaklecia petajacego. Widzialem tez kleczaca nieopodal ciemno odziana postac z plecakiem i przeciw-sniezna maska na twarzy. Z wnetrza jej dloni bily dwa snopy bladego swiatla, kazdy mial juz po trzy metry wysokosci. W miare jak sie wydluzaly, robily sie coraz slabsze, az zupelnie niknely. Wiedzialem z lektur, ze to zaklecie tworzace eteryczne skrzydla. Doswiadczony czarnoksieznik potrafi uformowac kolec energii, rozdzielic go na dwoje i stworzyc potezne skrzydla. Czarnoksieznik o takiej mocy, ze boja sie go obrazic pomniejsi bogowie, potrafi uformowac po- 34 dwojny kolec. Wiedzialem, ze z cesarzowa nie ma zartow, ale nie podejrzewalem, ze posiada moc tej klasy. Co prawda wydawalo sie, ze zaklecie wymaga od niej wysilku, poniewaz ciezko oddychala.-Zapewne juz odzyskujesz wzrok, Danolarianie. Widzisz, ze... stracilam duzo wagi? -Na pewno nikomu nie powiem, wasza wysokosc - odpowiedzialem natychmiast. -Lepiej powiedz wszystkim, do diabla! Ciezko pracowalam, by zrzucic te siedemdziesiat piec kilogramow, i chce, by wszyscy o tym wiedzieli. Trzy lata jako cesarzowa! Moje slowo bylo prawem. Orgie... niemal codziennie. Najsmakowitsze, drogie i egzotyczne potrawy. Kilkudziesieciu kochankow... a moze kilkuset? Kiedy uciekalam... trzeba bylo mnie wywiezc... na wozie strazackim.To dosyc upokarzajace. Wydawalo mi sie, ze kiedy wypowiedziala slowa mocy, nakazujace rozdzielic sie kolcom slabego, migotliwego swiatla, mialy one po trzydziesci metrow wysokosci. Odchylajac sie na zewnatrz, poszerzaly sie i rozplaszczaly w delikatne, pokryte skomplikowanym wzorem twory podobne do skrzydel wazki. Poruszaly sie gwaltownie pod nieregularnymi uderzeniami wiatru. -To najtrudniejsza czesc zaklecia - wy dyszala cesarzowa Wen-somer. - Niedlugo juz mnie tu nie bedzie. Zaklecie petajace rozpadnie sie w okolicach switu. -Ale dlaczego uciekasz, wasza wysokosc? Rzadzilas madrze, panowal pokoj i dobrobyt. Nikt inny nie moglby tak sprytnie naslac inkwizycji na czarnoksieznikow, wysylajac im jednoczesnie na pomoc Tajnych Konstabli Inkwizycji. Co mam powiedziec mojemu panu? -Wlasnie, co? - Rzucila zaklecia tworzace uprzaz i pasma kierujace ogromnymi skrzydlami. Swiecily bardzo slabym blaskiem, niczym gobelin z pajeczyn. - Od braku umiaru zaczelam... bardzo chorowac. Bylam zmuszona lezec w lozku... bez towarzystwa. Mialam czas na myslenie. Myslenie to zajecie niebezpieczne. Czy wiesz... dlaczego magia przypomina zbyt wiele naprawde rozpasanych orgii? -Dlaczego... co? No... nie - wyznalem. - Nie mam zadnych talentow magicznych i nigdy nie bralem udzialu w zadnej orgii. -Na dluzsza mete i jedno, i drugie jest niezdrowe - wyjasnila, oddychajac juz nieco lzej. - Przywarom powinno sie folgowac oszczednie i z poczuciem winy. Magia tez taka jest. Przed powolaniem inkwizycji mielismy akademie magii, ktore co roku wypusz- 35 czaly cale klasy czarnoksieznikow! Istnialy zawody oparte na magii. A potem nasi czarnoksieznicy stali sie na tyle glupi, by polaczyc sily i stworzyc ogromne machiny eteryczne. Za pomoca Smoczego Muru unicestwili cale miasta i swiatynie.-Ale Smoczy Mur zostal zniszczony. -Ha! Czysty przypadek. Monarchowie slusznie zakazali wszelkiej magii i czarnoksiestwa. W niecale piec lat olbrzymie machiny eteryczne zniszczyly jeden kontynent, dwie wyspy i kilkadziesiat miast, miasteczek, swiatyn oraz zamkow. W takim tempie za niecale sto lat caly swiat zmienilby sie w gruba warstwe stopionej skaly. Kiedy zostalam cesarzowa, zakazalam publicznego poslugiwania sie magia, lecz w sekrecie ja wspieralam. Wkrotce rozkwitla jak nigdy przedtem, a ja sie przekonalam, ze zorganizowalam potezny i sprawny tajny rzad. Zaczelam przypominac mego ojca. Nie byl milym czlowiekiem. Wyobrazilam go sobie jako cesarza calego Scalti-caru. Porownalam go z soba. Podobienstwo okazalo sie nadzwyczaj niepokojace. Zostalam cesarzowa przez przypadek, ale chyba bylam najbardziej niebezpieczna osoba, jaka mogla sie zablakac na tron. Przez pare chwil sie zastanawialem, wstrzasniety do granic wytrzymalosci. Czarnoksiestwo bynajmniej nie bylo sztuka ginaca i przesladowana; okazalo sie konspiracyjna organizacja majaca na celu zagarniecie panowania nad kontynentem. -To jakby jakis szlachcic nakazal rzez ktorejs ze swoich wiosek, zeby mogl obwinie o te potwornosc wroga - powiedzialem z rozpacza. -Bystry chlopak. Rozwiazalam Tajnych Konstabli Inkwizycji, umiescilam kilku paskudnych drani na stanowiskach dajacych im dostep do niebezpiecznie duzej wladzy i poufnych informacji, zniszczylam czarnoksieski rzad dzieki serii starannie zorganizowanych zdrad i zniknelam. Bylem czlonkiem zalozycielem pierwszego oddzialu Tajnych Konstabli Inkwizycji, wiec doskonale pamietalem oszolomienie panujace w naszych szeregach, kiedy zostalismy rozwiazani. Niektorzy z nas bardzo wspolczuli czarnoksieznikom, wiec na ochotnika nadal udzielalismy im tajnej pomocy. Cesarzowa zaczela wsuwac rece w uprzaz wbudowana w fantastyczne skrzydla, ktore drzaly i chwialy sie lekko przy kazdym mocniejszym ruchu powietrza, chociaz znajdowalismy sie po zawietrznej stronie palacu. Wstala bardzo powoli i ostroznie. Mimo grubego ubrania bylo widac, ze jest wysportowana, szczupla i silna. Moj pan 36 ostrzegl mnie, ze Wensomer ma dosc sily woli, by zrzucic cala nadwage i nabrac kondycji pozwalajacej jej wstapic do Krolewskich Sil Specjalnych. Dokonala tego dzieki trzem miesiacom szalenczych cwiczen i drakonskiej diety.-Nie jestem juz monarchinia, inspektorze Danolu, powiedz wiec swemu panu, ze abdykowalam. I nie przysparzaj klopotow tym milym ludziom z Alpindraku, rozpowiadajac, ze dali mi schronienie. I wreszcie nie usiluj podazac za mna, bo sie bardzo, ale to bardzo rozgniewam. Milo mi sie ciebie szantazuje, ale czas na mnie... aha, i nie pozwol, by w twoim zastepstwie zdradzila mnie cnotliwa konstabl Riellen, zalamany alkoholik Roval albo tlusty i futrzasty Wallas. Wyrzadze krzywde kazdemu, kto mnie przyprze do muru. -Pani, otrzymam rozkaz ponownego udania sie za toba. -A zatem bedziesz musial stawic mi czolo, kiedy bede bardzo, ale to bardzo rozgniewana. Szkoda, bo dosc mi sie podobasz. Wiesz co, moim ostatnim czynem jako cesarzowej jest wydanie ci zakazu podazania za mna. Ach, i jeszcze cos. -Tak? -Bardzo mi sie podobalo, kiedy zagrales zachodzacemu sloncu "Wieczor to czas zalotow". Drzalam z zachwytu. Moglabym... mo glabym nawet zapragnac znow cie kiedys spotkac, inspektorze, w milszych okolicznosciach. Moja przyrodnia siostra Lavenci moze jest na tyle glupia, by toba wzgardzic, ale ja nie. Uznaj to za kom plement. Na razie zegnaj. Wymykanie ci sie stanowilo nie lada wy zwanie. Wensomer wziela krotki rozbieg w strone balustrady, wskoczyla na nia, odepchnela sie jedna noga i poplynela w ciemnosc nad przepascia. Po chwili juz jej nie widzialem, poniewaz Miral i trzy lunaswiaty zaszly, a w porownaniu z nimi gwiazdy dawaly bardzo malo swiatla. Zaklecie petajace dzialalo przez reszte nocy, mialem wiec mnostwo czasu na przemyslenia. Myslalem glownie o kavelen Lavenci, przyrodniej siostrze cesarzowej. Po tym, jak wraz z kolegami ocalilismy ja z rak konstabli inkwizycji, poszlismy do tawerny, gdzie troche tanczylismy, a nastepnie odprowadzilem ja do domu. Pocalowalismy sie pod drzwiami i uzgodnilismy, ze jeszcze sie spotkamy. Pamietam cztery popoludnia spedzone na Targu Nadbrzeznym -chodzilismy miedzy straganami i trzymalismy sie za rece. W ostatni 37 wspolny wieczor podzielilismy sie na kolacje bulka arachidowa, patrzac, jak slonce zachodzi za gorami Ridgeback, a potem sie calowalismy, stykajac sie w gestniejacych cieniach tlustymi wargami. Pomacalem jej lewa piers, za co zostalem nagrodzony trzepnieciem w reke. Idac powoli pod drzwi jej domu, czulem sie dosc glupio. Nie pocalowala mnie na dobranoc.Nastepnego dnia konstabli Riellen i Rovala uwolniono z dybow, w ktorych ona spedzila trzy tygodnie za podzeganie do zamieszek, a on dwa tygodnie za pijanstwo na sluzbie, ja zas zostalem awansowany ze stopnia podinspektora na stopien inspektora pierwszej klasy i otrzymalem patent sedziego polowego. Wyznaczono mi wstepnie trzymiesieczny okres sluzby; otrzymalem tajne rozkazy odnalezienia cesarzowej oraz polecenie opuszczenia Alberinu jeszcze tego samego dnia, zanim Riellen znajdzie kolejnych sluchaczy, a Roval zblizy sie do tawerny. Wysylalem od tamtej pory listy do Lavenci, lecz do regionalnych biur Strazy Drog, ktore wymienialem w listach, nie przyszla zadna odpowiedz. Doroczna wyprawa do Alpindraku po szkice z obserwacji zostala mi zlecona takze jako jeden ze sposobow poszukiwania Wenso-mer. Lavenci, siostra cesarzowej. Ta mysl sprawila, ze poczulem sie, jakby w zoladku wezbrala mi fala kwasu. Lavenci, kavelen, czlonkini akademii i czarnoksiezniczka. Nic mi o tym nie powiedziala ani nie omawiala ze mna swoich intymnych kontaktow ze studentami i nauczycielami. A potem trzepnela mnie po dloni, ktora ledwie zawedrowala na jej piers. Dlaczego bylem az tak odrazajacy? Popatrzylem poza krawedz muru, rozwazajac dlugi, bardzo dlugi upadek na poszarpane skaly i uswiadamiajac sobie, dlaczego samobojstwo moze byc dla niektorych kochankow tak pociagajace. Zaklecie ostatecznie sie rozpadlo i uwolnilo mnie, kiedy obserwowalem, jak slonce wznosi sie nad gorami. Zdretwialem, zesztywnialem i zmarzlem; z niepokojem patrzylem na chmury wrozace zla pogode. Co gorsza, slowa Wensomer zatruly mi dusze. A na dodatek bylem przygnebiony swiadomoscia, ze zawiodlem mego pana. Otrzymalem rozkaz odnalezienia cesarzowej i sprowadzenia jej z powrotem. Nikomu nie przyszlo do glowy, ze rozmyslnie uciekla. Koncepcja scigania czarnoksieznikow przez czarnoksieznikow po to, by wyplenic czarno-ksiestwo, zeby czarnoksieznicy mogli rzadzic calym Scalticarem, byla tak zagmatwana, ze wciaz nie bylem pewien, czy dobrze ja rozumiem. Zaklecie na drzwiach Riellen rozpadlo sie, kiedy dziewczyna jeszcze spala. Wszedlem i ja obudzilem. 38 -Przepraszam, ze jestem tak zmeczona, inspektorze, pluca mi nie dopisuja w tak rozrzedzonym powietrzu - powiedziala sennym glosem.-Nie ma sprawy, konstablu, wlasciwie masz pozwolenie wstac pozniej. Wyjalem srebrnego florina, zrobilem nozem kilka rys na podo-biznie cesarzowej Wensomer i upuscilem pieniadz na dlon Riellen. -Porysowal pan panstwowa monete - rzekla niepewnie. -Znalazlem cesarzowa i rozmawialem z nia. Nie jest juz cesarzowa. To jednoflorinowa premia dla ciebie, poniewaz mam ochote jakos to uczcic. A teraz wracaj do lozka; jeszcze dzisiaj wracamy do domu. Wallas ukryl sie w jedynym miejscu, ktorego przeszukanie nie przyszloby mi do glowy - w moim pokoju. Lezal na lozku w zawiazanym worku. -Ta przebiegla suka byla dla mnie za szybka! - warknal, kiedy go wypuscilem. Zadna istota poza kotem nie potrafi zabarwic slowa "suka" takim jadem. Usiadl na lozku i zaczal sie wylizywac. -Blyskotliwa kobieta - westchnalem, siadajac obok niego. - Coz, zniknela. -Odleciala? -Tak, i... chwileczke! Skad wiedziales, ze potrafi latac? -Jestem kotem z przeszloscia. Podobalem sie jej, kiedy bylem mezczyzna. -To tylko dowodzi, ze nie trzeba byc glupim, by nie miec gustu. -Ha! Czysta zazdrosc. A gdzie moj dzbanuszek Senderiahrin Royal rocznik 3140? -Coz, chyba na niego zasluzyles. - Siegnalem do kieszeni skorzanego plaszcza podroznego. Wyciagnalem zakorkowana szyjke strzaskanego dzbanuszka, ktory musial sie rozbic, kiedy padlem oslepiony przez cesarzowa. Wallas przez chwile patrzyl na szczatki oczyma szeroko rozwartymi z przerazenia, po czym stracil przytomnosc i przewrocil sie sztywno na bok. Poszedlem do sasiedniego pokoju i obudzilem Rovala, ktory spuscil nogi z lozka i potarl sobie twarz. Usiadlem obok niego, podalem mu swoja polkwaterkowa miarke i wyjalem dzbanuszek z rumem. -Lamie rozkaz wobec ciebie, konstablu Roval, ale musze sie z kims napic - powiedzialem, wyciagajac korek. - Wypijesz ze mna pol kwaterki? 39 -Misja sie nie powiodla, inspektorze? - zapytal z prawdziwa troska.-Misja sie nie powiodla, to prawda, ale tym razem przynajmniej udalo mi sie porozmawiac z cesarzowa. -A wiec swietujesz? - Rozpromienil sie nieco. -Nie. Wymknelo jej sie kilka slow o innej kobiecie... o mojej milosci. -Lavenci? -Tak. Dziewka ma haniebna przeszlosc i jeszcze bardziej haniebna terazniejszosc - zakonczylem zalosnie. -Zaloze sie, ze po rozstaniu z toba podzielila sie swoimi wdziekami z kims innym - rzekl Roval, kiwajac znaczaco glowa. -Gorzej, o wiele gorzej. -Oby twa zemsta byla slodka i wyrafinowana, inspektorze. -Nie moglbym mej ukochanej skrzywdzic - westchnalem. - W sumie kot nic nie moze poradzic na to, ze jest kotem. Nie, tylko jej powiem, czego sie o niej dowiedzialem. A potem wyznam, ze obiecalem matce na lozu smierci, ze nie bede sie zadawac z niegrzecznymi dziewczynkami. -A obiecales? -Moja matka prawdopodobnie wciaz zyje. -Prawdopodobnie, inspektorze? Nie obchodzi cie to? -Oczywiscie, ze obchodzi. Jesli rzeczywiscie zyje, nadal bede musial jej unikac. Rozmawialismy o tym i owym przez nastepne dwie godziny, do wezwania na kolacje podawana o szostej trzydziesci. Wolalem nazwac ja sniadaniem. Potem jeden z technikow oprowadzil mnie po palacu, lecz wiecej czasu poswiecil ogromnej eksplozji na Lupanie niz dziejom tej budowli. Zjedlismy z naczelnym astronomem posilek, ktory nazwalem obiadem, po czym Nortan poszedl spac, a my oficjalnie otrzymalismy torbe z notatkami sporzadzonymi dla akademii w Alberinie. Prawie cale popoludnie schodzilismy po pieciu tysiacach kamiennych stopni prowadzacych do posterunku przy bramie. Bylo to szczegolnie przygnebiajace, jako ze Wallas na kaz-dym niemal stopniu wyrzekal na rozbity dzbanuszek Senderialvin Royal. Na dole schodow wyjalem dudy i znow zagralem zachodzacemu sloncu, tym razem dla straznikow z posterunku przy bramie. Slonce 40 caly czas krylo sie za chmurami, ale docenili moj gest. Nastepnie bez wzgledu na jego nazwe zaprosili nas na posilek, jaki straznicy obserwatorium spozywaja o zachodzie slonca, po czym spedzilismy noc w ich sypialni z pietrowymi lozkami. Riellen udalo sie wciagnac straznikow do rozmowy o ekonomii wyzwolenia, lecz obaj szybko zasneli. Wallas popelnil blad, przypominajac mi, ze rozbilem dzbanuszek z Senderialvin Royal rocznik 3140, co sprawilo, ze chwycilem go mocno za kark, wepchnalem do worka i powiesilem na noc w spizarni. Roval ukradl straznikom duzy dzban taniego wina i upil sie do nieprzytomnosci. Wrzucilem pusty dzban do przepasci. Nie spalem przez dwa dni i jedna noc, wiec zasnalem jak kloda. O swicie osiodlalismy i objuczylismy nasze konie, a kiedy nad przepascia sunal smoczy most, na posterunek przybyl wyczerpany sam naczelny astronom. Pokonal w ciemnosci piec tysiecy stopni wiodacych od palacu, by przekazac nam jeszcze jedna przesylke.-W nocy byl na Lupanie jeszcze jeden rozblysk - wydyszal, lamiac swoja pieczec na torbie i wkladajac do niej teczke z ostatnimi obserwacjami. - Nastapil dokladnie w tym samym miejscu co poprzedniej nocy, ale o pietnascie minut pozniej. To bardzo znaczace. -Dlaczego? - zapytalem. -Lupanski dzien jest dluzszy od naszego dokladnie o pietnascie minut. Oba rozblyski nastapily dokladnie o tej samej porze czasu lokalnego na Lupanie. To moglo zostac spowodowane tylko przez istoty inteligentne, dzialajace wedlug dokladnego zegara. Przeszlismy przez most i ruszylismy w dol szlaku, a ja zastanawialem sie nad faktem, ze niose dowod istnienia inteligencji na Lupanie. Mialem w swoich jukach wiekopomne odkrycie! W sposob nieunikniony wrocilem myslami do Lavenci. Zwolnilem nieco, by zrownac sie z Rovalem. -Konstablu, czy moglbym chwile z toba porozmawiac? - zaczalem. -Przepraszam za to wino, inspektorze - odparl apatycznie. -Chce porozmawiac prywatnie, jak przyjaciel. -Przyjaciel? - powtorzyl zaskoczony. -Gdyby dziewczyna w bardzo niedelikatny sposob zabawiala sie z parszywymi niegodziwcami, a honorowego wielbiciela obdarzala jedynie cnotliwymi pocalunkami i wznioslymi uwagami na temat poezji, jakie wnioski moglby wyciagnac ten bardzo zdezorientowany mlodzieniec? -Musi wiedziec, ze dziewczyna sie nim bawi - odparl ze smut- 41 kiem, przez wyjatkowa i ulotna chwile patrzac mi w oczy. - Zamierza wyniesc go pod sam szczyt wszelkich nadziei, a potem zepchnac w dol, pokazujac mu, ze bardziej ceni jakiegos przerzucajacego gnoj chama. Kiedys przezylem cos podobnego. Taka wlasnie kobieta doprowadzila mnie do upadku.-Czemu tak postapila? -Bo widok zdruzgotanego silnego mezczyzny sprawial jej przyjemnosc. Bo dawal jej poczucie wladzy. Jego slowa zmusily mnie do myslenia, a zadna z moich mysli nie byla wesola. Tego wieczoru rozpalilem ognisko stronicami z papieru trzcinowego, na ktorych pisalem list do Lavenci, a potem dlugo wpatrywalem sie w Lupana, zastanawiajac sie, czy tamtejsi kochankowie tez sa dla siebie nawzajem tak okrutni. Rozdzial 3 Spadajaca gwiazda Czternastodniowa podroz do golebnika w Bolanton udalo nam sie skrocic do dziesieciu dni. Wyslalem stamtad do Alberinu specjalna wiadomosc przez golebia pocztowego, tak jak polecil mi naczelny astronom. Potem znalezlismy sie na tyle nisko, by znow dosiasc koni i po pieciu dniach dotarlismy do dolnego kranca Bystrzy Cyrelonu. Odtad rzeka Alber byla zeglowna az do morza, wiec zdecydowalismy, ze piecsetkilometrowa droge do Alberinu pokonamy barka.Przez piec dni prawie nic nie robilem poza wcieraniem w stopy leczniczej oliwki, zszywaniem rozdarc w mundurze, polerowaniem topora, czytaniem tomiku sargolskiej poezji erotycznej z dwudziestego osmego wieku, rozmawianiem z Wallasem o krolewskich skandalach - zeby nie mowil o Senderialvin Royal rocznik 3140 -i spaniem. W dniu, ktory okazal sie ostatnim dniem naszej podrozy, Rovalowi udalo sie dorwac dzban wzmocnionego wina, nalezacy do jednego z zalogantow, i dzieki zawartosci zmienil wspomnienia na pijackie otepienie. Riellen niemal bez przerwy cwiczyla przemowienia, co bylo nieco denerwujace. Riellen miala dziewietnascie lat, byla bardzo chuda i nosila grube okulary w drucianych oprawkach. Niegdys studiowala czarno-ksiestwo, ale zastanawialem sie, czy nie robila tego jedynie po to, zeby zostac agitatorka. Nie zdawalem sobie natomiast sprawy, ze dwa lata spedzone w Strazy Drog duzo jej daly, jesli chodzi o umiejetnosci przywodcze. Nawet ja wiedzialem, ze dobrzy dowodcy wydaja wyrazne, proste rozkazy, czesto je powtarzaja i kaza je tez po- 43 wtarzac swoim podwladnym. Riellen pisala swoje przemowienia, majac te zasady na wzgledzie, uczyla sie ich na pamiec, a potem powtarzala. Na pokladzie barki cwiczyla przed owcami wiezionymi na alberinskie targi.-Szlachta, krolowie i cesarze maja dbac o dobrobyt ludzi, ktorymi rzadza, ale czy ktos dba o wasz dobrobyt? - pytala z moca tepo wpatrzone w siebie stado. -Beee! - odpowiedziala jedna z obecnych. -Nie dbaja! - zapewnila ja Riellen. - Rzadza dla wlasnej przyjemnosci i wygody! O tak, lecz chociaz despotyczni wladcy sa czesto w koncu obalani, kim sa zastepowani? -Beee! -Innymi krolami! A potem swiezo koronowany nowy krol za najwyzszy priorytet uznaje stracenie przywodcow powstania. To ma sens z punktu widzenia krola, ale czy jest sprawiedliwe jako system? -Beee! -Masz racje, siostro, to zupelnie niesprawiedliwe. Nie powinniscie krzyczec: "Precz z krolem!", powinniscie krzyczec: "Precz z ustalonym porzadkiem!". -Nie dla strzyzenia bez reprezentacji! - zawolal Wallas. -Brat Wallas ma racje. Jesli placicie podatki, musicie miec cos do powiedzenia w kwestii tego, na co sa wydawane pieniadze publicznie. Musicie decydowac... tego... chyba powinnam to zmienic. Riellen uklekla, zanurzyla gesie pioro w sloiczku z atramentem, nakreslila kilka slow, a potem jeszcze cos dopisala. Wstala. -Pomyslcie o rzadzeniu jak o bitwie miedzy dwiema armiami. O strategii i taktyce decyduja krolowie, lecz armia chlopow takze moglaby podejmowac takie decyzje. Mogliby wszystko przeglosowac. -Co ty mowisz! - zawolalem. - Wiekszosc decyzji w trakcie bitwy trzeba podejmowac szybko. Zanim bys rozpoczela glosowanie nad taktyka, zostalbys pokonana lub nawet zabita. -Musza... glosowac... wybrac wladce cieszacego sie ich zaufaniem! - krzyknela Riellen, klekajac i dopisujac cos do swego przemowienia. - Kogos, kto by rzadzil... za nich. -Ach, wiec zamiast autokracji moze glosokracja? - podsunalem. - Rzady glosowania? -Glosokracja... nie brzmi to porywajaco - stwierdzil Wallas. -Czymze jest glosowanie, jak nie manifestacja woli ludu? - zapytala Riellen. 44 -To moze mamfestokracja? - zaproponowalem.-Nie, to brzmi religijnie - odparl Wallas. -Wyborokracja? - powiedziala Riellen. - Rzady poprzez wybory? -Wyborokracja - powtorzyl z namyslem Wallas. - Wyborokracja... -To slowo dobrze brzmi - zauwazylem, z jakiegos powodu wspolczujac nieco Riellen i dla odmiany usilujac wykazac sie pozytywnym nastawieniem. -Tak, tak, panie inspektorze, to musi byc wyborokracja! - zawolala; a potem wstala i zwrocila sie do owiec. - Musicie podlegac rzadom wyborokracji, bracia i siostry. Musi rzadzic wybor dokonany przez wiekszosc glosujacych. Musza glosowac ci, ktorzy placa podatki. Musza glosowac ci, ktorzy pracuja, za pieniadze lub bezplatnie. Kazdy z nas musi miec jeden glos! Kazdy z nas musi chciec wyborokracji! Kazdy z nas musi chciec jej teraz! Czego chcemy?! - krzyknela Riellen. -Jedzenia dla kotow! - wrzasnal Wallas. -Kiedy tego chcemy? -Miau! Niektorzy mowcy usadzaja denerwujacych krzykaczy dowcipnymi, kasliwymi uwagami, ktore calkowicie odbieraja im pewnosc siebie. Riellen radzila sobie z krzykaczami, traktujac ich jak entuzjastycznych zwolennikow. Wallas jednak byl bardzo skuteczny jako denerwujacy krzykacz, wiec Riellen nabywala mnostwo doswiadczenia w odpowiadaniu na sarkastyczne uwagi. -Jeden glos na osobe sprawi, ze lud zjednoczy sie przeciwko krolewskim rzadom. Zjednoczony lud jest wiekszy, silniejszy, sprytniejszy i potezniejszy od kazdego zasiedzialego wladcy. W jednosci narodu niepokonana sila! -Beee! - odparla jedna z bardziej wygadanych i politycznie swiadomych owiec. -W jednosci kocurow obrona przed kastracja! - podsunal Wallas. Stojac w obliczu konstabla Strazy Drog plci zenskiej, gloszacego rewolucje wobec ladunku owiec oraz krzykacza w postaci mowiacego kocura, pelniacy wachte sternik wyciagnal z kieszeni butelke, ogladal ja przez chwile, po czym wyrzucil za burte. Poczulem tak ostre uklucie wspomnien, ze az mnie na chwile zemdlilo; przypomnialem sobie, ze tez musze cos zrobic. Wyjalem z plecaka szkatulke z drewna kamforowego, zawinalem ja w portret Lavenci i upuscilem wszystko do wody. Srebrny lancuszek i czarny opal, znajdujace sie w szkatulce, kosztowaly mnie dwumiesieczna pensje. 45 Riellen usiadla obok mnie, by dopisac do swego przemowienia jakies poprawki, a Wallas oddalil sie niespiesznie ku stercie workow na dziobie, by sie na nich przespac. Teraz przyszlo mi cos do glowy. Wensomer powiedziala, ze Riellen moze doznac krzywdy. Nie wydawalo sie prawdopodobne, by w przeszlosci dziewczyny krylo sie cos wstydliwego ani by ona sama byla zdolna do jakiegos wstydliwego postepku, lecz kwestia ta nie dawala mi spokoju.-Riellen, czy moge zadac ci osobiste pytanie? - zaczalem niezrecznie. - To znaczy o twojej przeszlosci. -Oczywiscie, inspektorze! - oznajmila ochoczo, siadajac prosto i skupiajac na mnie cala uwage. -Posluchaj, pytam tylko jako twoj przelozony. Pamietaj, prosze, ze pod przykrywka Strazy Drog zalatwiamy pewne bardzo tajne i drazliwe sprawy dla naszego pana. -Tak jest. -Czy w twojej przeszlosci jest cos wstydliwego, co wrogowie pana mogliby wykorzystac do szantazu wobec ciebie? -Nie zrobilam nic wstydliwego, inspektorze - odparla spokojnie. - Chociaz w mojej przeszlosci sa sprawy, ktore przysporzyly mi cierpienia, a raz przyniosly mi wstyd, to nie ma nic, do czego bym sie nie przyznala. -Ach tak, rozumiem - powiedzialem szybko, podejrzewajac najgorsze. - Wiekszosc dziewczat moze opowiedziec o niechcianych awansach, ktore... -Nie, nic podobnego. -Mow. -Mialam wtedy szesnascie lat. Na letnim jarmarku poproszono mnie, bym zostala krolowa alberinskiego targu rolniczego. Do tego trzeba bylo miec szesnascie lat i byc najladniejsza dziewica sposrod corek straganiarzy i kupcow. -O, to wielki zaszczyt - zauwazylem. -Tez tak sadzilam, a potem... przyszlo do mnie kilka dziewczat. Wyjawily, ze jestem jedyna szesnastolatka, ktora jest dziewica, i z wielkim naciskiem oznajmily, ze moja szczupla figura i okulary mnie szpeca. Moja cnota stala sie powodem wstydu. Musialam wytrzymac wiele godzin paradowania w pieknej sukni, przewodzenia tancom wokol tyczki ze wstazkami i wsrod rozbawionego tlumu, caly czas ze swiadomoscia, ze jestem zbyt pospolita, by przywabic jakiegos mlodzienca. I ze budze pogarde. Do wieczora sie usmiechalam i bylam mila, ale potem caly tydzien plakalam. Ojcu dobrze sie 46 wiodlo i bardzo mnie kochal, wiec obiecal, ze wysle mnie gdzies daleko, zebym uciekla przed tym upokorzeniem. Udalam sie do Cesarstwa Sargolskiego i podjelam studia w prowincjonalnej akademii. Tam poznalam studentow z idealami, ktorzy cenili mnie za przekonania i pomysly, a nie za sam kobiecy powab.-Ach tak, to bylo w Clovesser - przypomnialem sobie. - Tobie i twoim przyjaciolom z Zespolu do spraw Ujawniania Czarodziejskich i Ukrytych Spiskow udalo sie przy okazji jakiegos niebezpiecznego eterycznego eksperymentu podpalic czesc miasta. -To nie bylo nic wstydliwego, inspektorze. -Oraz wywolac zamieszki, ktore przerodzily sie w krwawa bitwe. Obudzilismy swiadomosc uciemiezonego ludu. Usmiechnalem sie i pokrecilem glowa, starajac sie nie roze smiac na glos. -Coz, na pewno masz ja... ikre, Riellen. Wznioslas sie ponad to, kim kiedykolwiek moglyby sie stac te glupie, zazdrosne dziewczeta, a ja cie podziwiam za niezlomnego ducha. -Naprawde, inspektorze? - zapytala bez tchu. - To dla mnie wiele znaczy. Mimo ze sie nie zgadzam z panskimi konserwatywnymi pogladami politycznymi, panska uczciwosc, prawosc, wspolczucie i poczucie honoru sa dla mnie przykladem. Jestem zaszczycona, ze moge sluzyc pod panskimi rozkazami. -Tak?! - zawolalem, oslupialy, ze w ogole o mnie mysli, a co dopiero darzy szacunkiem, oraz z naglym niepokojem, ze moglaby zaproponowac, bysmy zeszli pod poklad i uwolnili ja od tego klopotliwego dziewictwa, ktore zapewne wciaz bylo nietkniete. - Ale ja jestem tylko chlopakiem ze Strazy Drog! - zaprotestowalem. -Z latwoscia moglby sie pan stac kims wazniejszym, lecz woli pan byc dobrym i uczciwym inspektorem Strazy Drog, powalajacym niesprawiedliwych i sluzacym tym z zastanego ukladu, ktorzy potajemnie dzialaja przeciwko niemu. -Riellen, moj pan jest... -Rozumiem, inspektorze, bede dyskretna, chociaz domyslilam sie, co robi nasz pan. Postanowilam mu sluzyc, poniewaz tez postanowilam byc tym, kim jestem. Moglabym zostac zona jakiegos kupca, pisac mu listy, prowadzic ksiegi rachunkowe i rodzic dzieci, lecz postanowilam przystac do Strazy Drog, by moc podrozowac, obserwowac los uciskanego ludu i uczyc go sposobow podzwigniecia sie z dna. Kiedy nic na to nie odpowiedzialem, znow zanurzyla pioro w atramencie, a potem przez kilka chwil wpatrywala sie w papier, jakby 47 myslami znajdowala sie gdzie indziej. Ku mojemu zdumieniu zaczela spiewac cicho, lecz pewnym glosem:Bylam najladniejsza Dziewczyna Alberinu, Narzeczona lata I krolowa jarmarku. Ten fragment ostatniej zwrotki "Narzeczonej lata" byl jedynym utworem muzycznym spiewanym przez Riellen, niebedacym jakas porywajaca piesnia polityczna. Wyjalem dudy, odlaczylem piszczalki wysokich tonow i przedluzacze piszczalek, i zagralem. Zaczalem od skocznego tanca "Pol miedziaka". Riellen przez kilka minut sluchala, jak dosc niepewnie cwicze tryle i pasaze, po czym uznala, ze taniec ten jest dobrym przykladem tworczego geniuszu zwyklego ludu, i wrocila do szlifowania swego ostatniego przemowienia. Gralem dalej. Dziwnie mi to mowic, ale chociaz slonce grzalo, niebo bylo bezchmurne, powietrze nieruchome, a rzeka gladka niemal jak lustro, nagle zaznalem uczucia, jakby nadciagala burza. Wyobrazilem sobie, ze moje wesole melodyjki moga jeszcze na krotko powstrzymac mrok, wiec gralem dlugo, przez cale spokojne popoludnie. Wieczorem barka przybila do pomostu w porcie rzecznym Ga-trov. Kiedy tylko zaloga skonczyla cumowanie, przybiegl chlopiec z zapieczetowanym listem dla mnie. Mielismy zejsc z barki i udac sie do pobliskiej tawerny. Wesoly Poler byl zatloczony, zadymiony i cieszyl sie powodzeniem u podroznych. Poniewaz zbieralo sie w nim tylu roznych ludzi, mozna bylo ujrzec niezwykle widoki. Nikt nie zwracal uwagi na duzego czarnego kota, ktory siedzial na kontuarze i chleptal wino z miseczki. Nawet Riellen, usilujaca obudzic rewolucyjna swiadomosc u dziewek sluzebnych, sciagala zaciekawione spojrzenia klientow, lecz nie wzbudzala u nich szczegolnego zainteresowania. Co ciekawe, klientela skladala sie niemal w polowie z kobiet, poniewaz byl to tydzien Swieta Matki Swiata, kiedy do tawern zdominowanych przez mezczyzn przychodza bialoglowy. Rozluznialy sie spoleczne konwenanse, a od ludzi oczekiwano, ze albo sie beda zalecac do siebie nawzajem, albo blizej niz zwykle przestawac ze swoimi partnerami - a wszystko to w imie ogolnej plodnosci. 48 -Inspektorze Danolu, to wstyd dac sie zajsc od tylu przez wroga - odezwal sie za mna cichy glos.-Sierzancie Essenie, w dniu, w ktorym stanie sie pan moim wrogiem, przejde na przeciwna strone - rzeklem, kiedy dawny druh wyszedl zza moich plecow i stanal obok mnie. -Mam tylko wziac twoj raport i torbe, czy dasz sobie postawic cos do picia? Wstalem i uscisnalem sie za nadgarstki z Essenem, moim sierzantem z czasow, kiedy znajdowalem sie w sluzbie Cesarstwa Sar-golskiego. Przywolalismy dziewke sluzebna, zamowilismy dzban wina i usiedlismy. Dziewka obsluzyla nas szybko. -Ile? - zapytalem ja. -To pan gral na dudach zachodzacemu sloncu na Alpindraku, prawda? - zapytala. -Tak - odparlem zaskoczony, ze o tym wie. -A zatem dla pana wino jest za darmo. Nie moge sie doczekac, kiedy powiem mojemu Donnyemu, ze pana poznalam. Zostawila nas z naszym darmowym dzbanem. Napelnilismy kubki i stuknelismy sie nimi. -Gdzie jest Gilvray? - zapytalem. - Myslalem, ze ma tu pan byc razem z nim. -Martwy, zamordowany - szepnal z kamienna twarza. -Zamordowany? - wykrztusilem. -Tutaj, przed tygodniem, w pokoju na pietrze. Spalem obok, ale nic nie slyszalem. Cialo wygladalo tak, jakby zostalo rozrabane rozpalonym do bialosci toporem. Milicja prowadzi sledztwo, lecz oni by nie umieli znalezc beczki piwa w browarze. Przed miesiacem doszlo do podobnego morderstwa w Alberinie. Ofiara byl dworski minstrel. Oczywiscie regent wini czarnoksieznikow, ale oni nie zabijaja w taki sposob. -Co sie wiec stalo? Czy Gilvraya i tego minstrela cos laczylo? -Nic o tym nie wiem. Watpie, czy sie nawet poznali. Komendant milicji Halland sadzi, ze to jakis demon wyrwal sie z nielegalnego eksperymentu zwiazanego z czarnoksiestwem. -Kapitan Gilvray, odwazny i honorowy czlowiek - powiedzialem dziwnie zaskoczony, ze nagle zrobilo mi sie smutno. - Jego pani bedzie zrozpaczona. -Jak my wszyscy. Masz jakies weselsze wiadomosci? -Odnalazlem cesarzowa, sierzancie - oznajmilem cicho. - Roz mawialem z nia. 49 Essen drgnal, mimo ze usilowal nie okazac zadnej reakcji. Dokonalem tego, co sie nie udalo zadnemu urzednikowi, konstablowi, wojownikowi ani szlachcicowi w cesarstwie.-Czego sie dowiedziales? - zapytal niecierpliwie. Poinformowanie go, ze cesarzowa Wensomer abdykowala oraz ze rozwiazany Wysoki Krag Scalticarskich Wtajemniczonych jest nietkniety i prawdopodobnie planuje najwiekszy zamach stanu w historii kontynentu, nie zajelo wiele czasu. Essen nie zdradzal prawie zadnych emocji; siedzial spokojnie i od czasu do czasu saczyl wino. -A zatem nie doszlo do zadnego zamachu stanu, zabojstwa ani porwania? - zapytal, kiedy skonczylem. -Nie, ona po prostu uciekla. -"Uciekla" to dosc mocne slowo, chlopcze. Kiedy zniknela, wazyla sto trzydziesci kilogramow. -Powiedziala, ze kazala sie wywiezc w skrzyni. -A, to wiele wyjasnia. Zrzucila polowe wagi, powiadasz? -Tak jest. Ma bardzo silna wole, kiedy postanowi jej uzyc. Wrocila do bardziej konwencjonalnych rozmiarow dzieki drakonskiej diecie i forsownym cwiczeniom fizycznym. Sprawiala wrazenie, ze jest w swietnej kondycji. Szczerze mowiac, byla dosc pociagajaca. -Aha. I umilkl. Milczenie sie przedluzalo. Dopilem wino. -Jak sie rozwijala sytuacja w Alberinie przez te trzy miesiace, kiedy mnie nie bylo, sierzancie? -Kiepsko, chlopcze. Od czasu objecia rzadow w cesarstwie przez regenta Corozana tylko w zeszlym miesiacu zlapano i zabito kolejnych szesc osob parajacych sie czarnoksiestwem. -Slyszalem, ze dwaj zalezni krolowie zgineli w tajemniczych okolicznosciach oraz ze schwytano i stracono kilku bylych Tajnych Konstabli Inkwizycji. -Nie. Cesarzowa utrzymywala nasze istnienie w tajemnicy, nie ma zadnej dokumentacji, ktora moglaby nas zdradzic. -Kto mogl przewidziec, ze nasza pozorowana sluzba w Strazy Drog stanie sie sluzba prawdziwa? Essen popatrzyl na Wallasa, ktory siedzial na kolanach dziewki sluzebnej i przyjmowal kawaleczki marynowanej ryby od jej kolezanki. -Chcialbym sie czegos dowiedziec o tym utuczonym czarnym kocie. 50 -To Wallas.-Ha, co za zycie. Otoczony kobietami, ktore go glaszcza, tula i karmia. -Ale on moze w odpowiedzi tylko mruczec - zauwazylem. - Jak pan by sie czul na jego miejscu? -Coz, w moim wieku z radoscia tylko bym sie wyciagal i mruczal. No, przez jakis czas. A co z Rovalem? -Udalo mi sie odstawic mu alkohol, ale wciaz rozpamietuje, co mu zrobila ta czarnoksiezniczka Terikel. Dzis nie ma sluzby i zapewne sie upil. Mniej wiecej w tej chwili zona wlasciciela tawerny wyrzucila Riellen za gloszenie pogladow nielojalnych wobec regenta, propagowanie wyborokracji oraz namawianie dziewek sluzebnych do zadania lepszej placy i warunkow pracy. -Pewne rzeczy sie nie zmieniaja - skomentowal Essen. - Moge dostac te torbe z obserwacjami i rysunkami z Alpindraku? Podalem mu to, czego zdobycie zajelo tyle czasu. -Po zmroku przed Barylka Barkarza szykuje sie wielka hulanka - rzekl Essen, sprawdzajac pieczecie. -Tak? Prosilem Riellen, zeby zalatwila nam tam pokoje. -Przynies dudy, bedziesz mile widziany, szczegolnie po Alpindraku. -A pan przyjdzie? -Chyba nie, za pol godziny wsiadam z twoim raportem na temat cesarzowej i szkicami z obserwatorium na barke plynaca do Alberinu. A, jeszcze cos. Mieszka tu pewien mlodzieniec, Pelmor Haftbrace. Jest kapitanem Srodkowego Nabrzeza, wiec doskonale sie orientuje, co przyplywa i odplywa. Ma okolo dwudziestu pieciu lat, blond kedziory, jest wysoki, dobrze zbudowany i swietnie tanczy. -Gdybym byl dziewczyna, zapytalbym, gdzie pija. -Wiele dziewczat o to pyta. Jest takze agentem baronii do spraw konstabli inkwizycji. -Naprawde?! Myslalem, ze jest nim Halland, komendant milicji miejskiej. -Najwyrazniej nie. Lista zawierajaca nazwisko Hallanda stano wila celowy przeciek, zeby tacy jak my wystrzegali sie niewlasci wej osoby. A oto rozkazy naszego pana. Masz sie skontaktowac z No-rellie Czarujaca. Powiedz jej, ze kiedy w przyszlym tygodniu zlozy tu wizyte inspektor okregowy inkwizycji, Pelmor zamierza ja zade- 51 nuncjowac. Tu sa dokumenty graniczne dla niej. Przeprowadz ja przez las Waingram do Frallandu.-Norellie Czarujaca. Gdzie ja znajde? -Wyjdz drzwiami, skrec w prawo na plac Nabrzezny, wejdz w piaty zaulek i odszukaj dziewiaty domek, tuz za kwatera glowna milicji. Na szyldzie jest napisane "Norellie - ziola i uzdrawianie". Spodziewa sie ciebie. -Czarnoksiezniczka? -Niezupelnie, ale zajmuje sie magia na tyle, by zasluzyc na skarpetki z chrustu. Musisz z nia uciec w ciagu trzech dni, podczas mistrzostw baronii w tancach ludowych. Pelmor jest niezlym tancerzem, bedzie uczestniczyl w zawodach od switu do zmierzchu i nie zauwazy jej znikniecia, az bedzie za pozno. -Norellie Czarujaca, piaty zaulek na prawo, dziewiaty dom, ucieczka w ciagu trzech dni, jestem zapowiedziany i uwaga na tanczacego urzednika Pelmora. -Bystry chlopak. No, ide, musze zlapac moja barke. Pilnuj jezyka i tylka. -Alez ja jestem tylko lojalnym inspektorem Strazy Drog - odparlem niewinnie. -Coz, staraj sie, by ludzie tak o tobie mysleli. -Prosze przekazac pani Dolvienne moje kondolencje z powodu smierci kapitana Gilvraya, sierzancie. -Tak uczynie. Wyszedl. Bylem zadowolony, ze znow jestem sam. Po raz pierwszy od niezliczonych tygodni nie slyszalem narzekan Wallasa, jekow Rovala czy wykladow Riellen. Swiadomosc, ze nastepnego dnia nie bede musial sie udac w podroz, tez byla mila. Moja zadume przerwala dziewka sluzebna. -Przepraszam, ale chce z panem gadac jakas wazna damulka, co ladnie mowi. -Czy na pewno chodzi o mnie? - zapytalem. - Jestem tylko inspektorem Strazy Drog. -Tak, panie, tak powiedziala. Zapytala, czy chcialby pan usiasc przy jej stole. To ta z dlugimi bialymi wlosami. Rozejrzalam sie i dostrzeglem dosc wysoka, elegancka mloda kobiete ze snieznobialymi wlosami, dumna twarza i szerokimi ustami umalowanymi na jaskrawoczerwony kolor, przywodzacy na mysl krew tetnicza. Nie wygladala na albinoske, oczy miala czarne niczym antracyt, poniewaz leczono jej wzrok wydzielina matwy. Byla 52 ubrana w modny stroj do konnej jazdy - wysokie buty, spodnice do pol lydki i bluzke z zabotem - a na ramionach miala herb: czarnego orla w blekitnym polu.Kavelen Lavenci Si-Chella, przyrodnia siostra cesarzowej, pomyslalem z rezygnacja, a potem dalem dziewce miedziaka i wstalem. Podszedlem do Lavenci, sklonilem sie, przytknalem krawedz dloni do czola i szybko ja opuscilem w gescie pozdrowienia Strazy Drog. -Wyglada na to, Danolarianie, ze od ostatniego spotkania w zyciu nas obojga wiele sie zmienilo - rzekla z usmiechem. -Przebywanie w twej obecnosci jest dla mnie zaszczytem, szlachetna pani - powiedzialem z zachowaniem wszelkich form. -Ach, dowiedziales sie o tym! Kavelen Lavenci, dobry zart. Cesarzowa awansowala mnie za niewazne uslugi oddane waznym osobom. Usiadz, Danolarianie, usiadz. Wina? Jestes zapewne po sluz-bie, skoro juz pijesz. -Owszem, pani. -Dla ciebie Lavenci, prosze. - Rozesmiala sie. - Widze, ze masz piekna opalenizne, jakiej sie nabywa w wysokich gorach. Jak bylo na Alpindraku? -Surowa proba wytrzymalosci, lecz najpiekniejsze miejsce na swiecie. -Tak slyszalam. Slyszalam tez, ze na Alpindraku grales zachodzacemu sloncu "Wieczor to czas zalotow". To musialo byc cudowne. -Wydawalo mi sie, ze to dobry pomysl, wiec tak zrobilem. -Zyskales slawe, wszyscy o tym mowia. Slyszalam tez, ze na tarczy Lupana pojawily sie rozblyski i zaobserwowano lsniace chmury wielkosci krolestwa. Slyszales o tym? Te wiesci wzbudzily sensacje wsrod astronomow zimnych nauk. Uwazaja, ze oznacza to inteligentne zycie. -Tak, widzialem pierwszy rozblysk, a potem nastapil drugi. -Dwa, powiadasz? No tak, byles w drodze i nie mogles wiedziec. Kiedy podrozowales, golebie pocztowe przyniosly wiadomosc o dziesieciu takich rozblyskach. Co noc przez dziesiec dni, a potem juz nic. Przez pare chwil milczelismy. Nalezalo podjac bardzo niemily temat, a ja go unikalem. Uznalem, ze najpierw trzeba ja ostrzec przed szpiegiem inkwizycji, na wszelki wypadek, gdyby wciaz sie parala zakazana magia. -Pani, mam wiadomosc o szpiegu inkwizycji, Pelmorze Haft- brasie - zaczalem. 53 -To ten mlody roztanczony kapitan nabrzeza, tak? - odparla natychmiast. - Juz o nim wiem. W poprzednich latach dostal za swoje tance trzy medale.-Och... No coz, dobrze. -Ja nadal tancze, w gruncie rzeczy duzo tanczylam od przybycia do Gatrov. Nawet tanczylam z Pelmorem. -Mistrzowie moga byc doskonalymi nauczycielami, pani. -Zapomniales, ze kiedys tanczylam z toba? -Z wielka przyjemnoscia wspominam nasze tance, pani. Chcialem cie tylko ostrzec przed ewentualnym zagrozeniem. Skoro juz o nim wiesz, nie bede ci dluzej przeszkadzal. W tym momencie uleglem atakowi jawnego tchorzostwa. Zamiast powiedziec to, co musialem powiedziec, wstalem, by odejsc, lecz Lavenci tylko zamrugala z zaskoczenia i gestem dloni nakazala mi usiasc. -Zostan, chce jeszcze cos uslyszec o tych rozblyskach na Lupa nie. Powiadasz, ze widziales pierwszy? Opisalem, co ujrzalem, dosc dumny z tego, ze przypadkiem udalo mi sie zobaczyc ten pierwszy rozblysk, chociaz chcialem jak najszybciej zejsc Lavenci z oczu. Sluchala mnie uwaznie, lecz sprawiala wrazenie dziwnie wynioslej, jakby tolerowanie mojej osoby wymagalo od niej wysilku. -Podejrzewam, ze lupanscy czarnoksieznicy, jak kiedys nasi, eksperymentuja z olbrzymimi machinami eterycznymi - stwierdzila, kiedy skonczylem. -Moze ida za naszym przykladem. Przeciez zniszczenie Torei na pewno bylo widoczne z Lupana, jesli maja dalekopatrze podobne do naszych. Zakladajac, ze naprawde istnieje tam inteligentne zycie. -Nazwalabym je raczej glupim zyciem - odparla Lavenci. - Duze machiny eteryczne to bardzo zly pomysl. -To prawda, udowodnilismy to. Znow zapadlo milczenie. Znow postanowila je przerwac Lavenci. -Wydajesz sie miec bardzo dobre wyksztalcenie, to dziwne u zwyklego inspektora, Danolarianie. Trzy lata w Strazy Drog! Powinienes juz byc sierzantem, a gdybys sie przylozyl, moglbys nawet awansowac na inspektora kwadrantu. -Nie jestem dobrym przywodca, pani - odpowiedzialem, usilujac zakonczyc te rozmowe. - Wole krazyc po drogach. -Krazyc po drogach i nie pisac do mnie? -Napisalem do ciebie jedenascie listow, pani. 54 -Tak? Nie dotarly do mnie. Myslalam, ze cos ci sie stalo. Dostalam tylko liscik, ktory zostawiles pod drzwiami, z wyjasnieniem, ze musisz wyjechac na trzy miesiace, i przeprosinami za tak zuchwale zachowanie wobec mnie.-Niemniej napisalem jedenascie listow i przekazalem do odeslania do Alberinu - oznajmilem ostrzejszym tonem; moje zachowanie zapewne graniczylo z gburowatoscia. -Dobrze wiec, a czy przywiozles mi ze swoich podrozy jakis prezent? -Przepraszam, pani. Kupilem ci czarny opal na srebrnym lancuszku. Czern twoich oczu, srebro twoich wlosow. Kosztowal czterysta florinow, niemal wszystko, co mialem. -Och, wyrafinowany prezent! - zawolala. - 1 gdziez on jest? -Przepadl za burta. -Przepadl za burta? - Rozesmiala sie. - Chyba stac cie na cos lepszego? Zamiast odpowiedzi wysypalem na stol zawartosc sakiewki. Wypadly z niej tylko trzy miedziaki. -Dzisiaj mam otrzymac zaplate za miniony miesiac - dodalem. Towarzystwo Lavenci zaczynalo mi juz ciazyc. Czulem sie jak maly chlopczyk, ktory usiluje byc mily dla jakiejs starszej, nieprzyjemnej ciotki, szukajacej pretekstu, by mu sprawic porzadne lanie. Milczenie sie przedluzalo. Lavenci przerwala je kolejny raz. -Dlaczego nie reagujesz na moje awanse, Danolarianie? - zapytala nagle, patrzac mi w oczy i przesuwajac czubkiem palca po grzbiecie mojej dloni. -Z calym szacunkiem, pani, kiedy ostatnio bylismy razem, trzepnelas mnie po rece i bardzo chlodno zyczylas dobrej nocy. -Nalezalo ci sie - odparla wyniosle. - Musisz sie nauczyc, ze dama nie toleruje takich niechcianych poufalosci. Cos we mnie peklo; cofnalem dlon ze stolu i skrzyzowalem rece na piersi. Uznalem, ze czas zniszczyc sobie kariere w Strazy Drog. Tylko dokad mialbym sie udac? Ciazy na mnie wyrok smierci za dezercje w Cesarstwie Sargolskim, w Diomedzie moga mnie rozpoznac toreanscy uciekinierzy, a teraz zostane bezrobotnym w Cesarstwie Scalticaru za grubianstwo wobec osoby stawiajacej przed swoim imieniem tytul kavelen. Znam troche vindicanski, moze moglbym tam znalezc zatrudnienie jako najemnik. Zakonczylem rozmyslania wnioskiem, ze czas obrazic bardzo wazna dame, i to jedynie w imie szacunku dla siebie samego. 55 -Najpokorniej blagam o wybaczenie - rzeklem chlodnym tonem.-Tak szybkie przeprosiny? Jest dla ciebie nadzieja. - Rozesmiala sie i machnela reka. - Dama nie moze chwycic za bron, by bronic swego honoru, musi wiec zapobiegac niechcianym poufalosciom, zanim rozpoczna sie na dobre. A zatem musze cie prosic o cos, czym zasluzysz na moje wybaczenie. -Bardzo przepraszam, pani, lecz twoja siostra, jej wysokosc cesarzowa Wensomer, powiedziala mi, ze z zachwytem akceptowalas jak naj intymniejsze poufalosci ze strony studenta Uldervera, studenta Decrullina, studenta Larona, przewodniczacego Leesa i nauczyciela Haravigela, podciagajac dla nich spodnice w spizarni akademii oraz w skladziku z recznikami w lazni akademii. Oczywiscie z wyjatkiem Larona, ktory na dachu akademii spotkal sie z twoja przychylnoscia. Jesli pragniesz mi powiedziec, dlaczego jestem bardziej podly, nienawistny, odpychajacy i odrazajacy od tych mlodziencow, zastanowie sie, czy w ogole zalezy mi na twoim wybaczeniu. Powiedzialem to beznamietnie, cicho, by nie uslyszal mnie nikt inny z obecnych w sali. W miare jak mowilem, znikal uprzejmy usmiech Lavenci, a z jej twarzy odplynela cala krew. Odwrocila wzrok i przez dluzsza chwile wpatrywala sie w swoj kubek. W koncu go uniosla, oproznila jednym lykiem i oblizala wargi. -Danolarianie... pochodze z bardzo dziwnej rodziny - zaczela powoli, a potem jakby zapomniala, co zamierzala powiedziec. Nikt nie wie tego lepiej ode mnie, pomyslalem. -Musze cie zapewnic, pani, ze juz nigdy wiecej nie wspomne o tych sprawach - oznajmilem. - Chcialbym sie teraz oddalic i odebrac moja pensje; poniewaz dwumiesieczna zaplate wydalem na czarny opal, ktory pozniej cisnalem do rzeki, zle sie odzywialem. Skonczylas juz ze mna? -Ja z toba? - szepnela tak cicho, ze ledwie ja uslyszalem w ta-wernianym gwarze. - Inspektorze Danolarianie, to ty skonczyles ze mna. -Moge odejsc, pani? -Dokad? - zapytala apatycznie. - Wolno mi to wiedziec? -Do Barylki Barkarza. Dzis wieczorem odbedzie sie przed nia duza impreza taneczna. Zapytam, czy nie potrzebuja dudziarza, moze zarobie pare florinow. Znow zamilkla, tym razem skrobiac paznokciem blat stolu. 56 -Danolarianie... nie spotkalam jeszcze nikogo takiego jak ty -szepnela ledwie slyszalnie.-Sadzac po tym, jak mnie traktujesz, pani, jest to w bolesny sposob oczywiste. Pociagnela glosno nosem, a po policzku splynela jej perlowa lza. Nagle wstala i obeszla stol, rozluzniajac bluzke z zabotem. Usiadla mi na kolanach, chwycila za reke i mocno ja przycisnela do swej obnazonej piersi. Inni goscie wstrzymali oddech, a potem zaczeli gwizdac, klaskac i wiwatowac. -Coz, inspektorze, tym razem nie odtracam twojej dloni -stwierdzila, nie zwazajac na to, ze znalezlismy sie w centrum uwagi; w jej glosie brzmiala wymuszona wesolosc. - Chodz, znajdziemy jakas spizarnie, ja sie opre na kregu sera, a ty uniesiesz mi spodnice i zrobisz, co zechcesz. Jesli wolisz lozko, musze cie ostrzec, ze gryze. -Sadze, pani, ze oboje zaznalismy dosc upokorzen jak na jeden wieczor. Moge odejsc? Sprawiala wrazenie, ze przez chwile sie zastanawia, a potem uniosla do ust moja dlon, delikatnie ja scisnela i puscila. Kiedy wstala przede mna i zaczela poprawiac bluzke, wygladala na zdruzgotana. -Czy nic nie moge dla ciebie zrobic? - zapytala ze smutkiem. Moja sytuacja byla juz jasna i uznalem, ze pora na ustepstwo. Chcialem Lavenci porzucic, nie zranic. Nawet w takich okolicznosciach nie potrafilem przestac jej lubic. Byla jak ten przyjemny, lecz drogi napoj, kafin, na ktory mam uczulenie: lubilem ja, lecz wiedzialem, ze mi szkodzi. -Moge cie prosic o kilka tancow dzis wieczorem? - zapytalem. Od razu poweselala. -Tak, tak, obiecuje, tak. Tanczylismy tego wieczoru, kiedy sie poznalismy, i chcialabym odtanczyc nasze pozegnanie. Przebiore sie - oznajmila z teatralnym gestem. - Jedwabna spodnica, czerwone usta, kaskada snieznobialych wlosow i odrobina perfum, zeby cie widziano z najpiekniejsza kobieta na tancach i zeby ci zazdroscili wszyscy mezczyzni. -Jestes nazbyt uprzejma. -Spotkamy sie tam? -Bede czekal. Zaczekalem, az Lavenci odejdzie, a potem podszedlem do dziewek sluzebnych, ktore glaskaly i karmily Wallasa. Powiedzialem im, ze ide na tance, i poprosilem, by zajely sie moim kotem. Stwierdzily, ze Wallas moze zostac w tawernie na noc i spac w kuchni. 57 -My tez tam spimy, kochaneczku - oznajmila ta, ktora karmilaWallasa. - Twojemu kiciusiowi nic sie nie stanie, moze nawet ze chce dzielic ze mna lozko. Gdyby tylko wiedzialy, pomyslalem. -Przemowiles sie ze swoja damulka, kochaneczku? - zapytala druga dziewka. -Nigdy nie byla moja damulka - odparlem i odszedlem. Na zewnatrz czekala Riellen; zagladala do tawerny przez okno. Kiedy wyszedlem na dwor, zgarnela mnie i zameldowala, ze zalatwila pokoje, zostawila pranie u praczek, Roval pijany do nieprzytomnosci spi w swoim pokoju i ze odebrala nasze zalegle wyplaty. Podala mi sakiewke. -Doskonale, konstablu Riellen, a teraz wez sobie wolne na reszte wieczoru - powiedzialem wielkopanskim tonem, zadowolony, ze moge kogos uszczesliwic. -Inspektorze, dotykal pan piersi tej kobiety - zauwazyla. -To byla bardzo przyjemna piers - odparlem, nagle tak samo rozzloszczony jej pruderia, jak przesada Lavenci. -Kobiety, ktore pozwalaja na cos takiego, zwykle pragna o wiele wiecej. -Doprawdy, konstablu? A juz myslalem, ze wieczor nie zapowiada sie ciekawie. -Och, inspektorze! - zawolala i tupnela. -Musze isc, Riellen. Bedziesz na tancach? -Wiejskie tance sa ideologicznie poprawna manifestacja solidarnosci klasy robotniczej z... -Po alberinsku mowimy "tak" lub "nie". -Tak jest. Ruszylem w prawo i przeszedlem sie wzdluz placu. Obszedlem tlum zgromadzony przed Barylka Barkarza i skrecilem w drugi zaulek za nim. Na dziewiatej ruderze wisial szyld Norellie. Zawrocilem, uznajac, ze Riellen moze umowic mnie na spotkanie z Norellie, kiedy bede tanczyl z Lavenci. Jesli Riellen nic nie zobaczy, nie wyslucham wykladu na temat zadawania sie z pochodzacymi z dolnych warstw wyzszej klasy niemoralnymi wyzyskiwaczami robotnikow pochodzacych z gornych warstw nizszej klasy. Wrocilem na plac Nabrzezny. Pogodne wieczorne niebo juz bylo usiane jasnymi gwiazdami i wisialy na nim dwa lunaswiaty. Spo- 58 miedzy tlumu zgromadzonego w poblizu Barylki Barkarza dochodzila muzyka. Tuz obok na beczce po piwie stala Riellen i goraco namawiala kilku pijakow, by podjeli strajk majacy na celu obnizenie ceny piwa.Oredowniczka przegranych spraw i jedna trzecia mojego oddzialu! - westchnalem w duchu. Sluchacze Riellen nie potrafili powtorzyc melodii rewolucyjnej piesni, ale udalo sie jej naklonic ich do wznoszenia porywajacych okrzykow. -Czego chcemy? -Taniego piwa! -Kiedy go chcemy? -Teraz! I wtedy katem oka dostrzeglem zielona smuge, ktora niczym swietlista igla poprzedzana blyszczacym punkcikiem przeciela niebo od zachodu. Widzialem w zyciu wiele spadajacych gwiazd, lecz zadna nie poruszala sie tak powoli. Przeleciala niemal tuz nade mna i spostrzeglem, ze ma z grubsza cylindryczny ksztalt z ledwie widocznymi polyskujacymi skrzydlami w ksztalcie litery V, umieszczonymi po obu jej stronach i rozpostartymi na szerokosc przekraczajaca czterokrotnie dlugosc obiektu. Chwile pozniej zniknal on za zabudowaniami portu rzecznego. Rozejrzalem sie i zauwazylem, ze wszyscy na nabrzezu patrza tam, gdzie zniknela spadajaca gwiazda. Dokladnie pamietam, ze muzyka zamilkla i ze wokol mnie zapanowala absolutna cisza. Nagle rozlegly sie dwa potezne grzmoty. Teraz ludzie zaczeli krzyczec, pokazujac na niebo. Zielonkawa smuga nad nami juz sie rozpraszala, a potem z oddali dobieglo przeciagle dudnienie. Przez jakis czas ludzie biegali bezladnie, pokazujac na wschod i mowiac o spadajacej gwiezdzie. -Meteor - oznajmil mezczyzna stojacy obok mnie; z kacika ust wystawala mu slomka. -Byl wielkosci powozu - odparlem. - Dobrze, ze nie spadl na nas. -Pewnie na las Waingram - powiedzial, wsparty pod boki i wpatrzony w rozplywajaca sie smuge zielonego dymu. -Czy to daleko? - zapytalem. -Jakies siedem kilometrow od murow miasta. Wybierasz sie tam jako inspektor Strazy Drog? -Chyba tak - odparlem wlasciwie bezmyslnie. 59 -Kiedy?-Moze zaczekam do rana - postanowilem. Nie mialem nastroju do blakania sie w nocy po lesie. - Bede musial wynajac konia. -O, ja ci pozycze i bede twoim przewodnikiem. Nazywam sie Grem i jestem stajennym. Rozladowywalem siano z "Rzecznej Ksiezniczki". - Machnal reka w strone brudnej barki. - Chcialbym z bliska zobaczyc prawdziwy meteor. Troche sie interesuje zimnymi naukami. -Dobrze to o tobie swiadczy, Gremie. Jestem inspektor Scryve-rin ze Strazy Drog. -A wiec umowa stoi. Spotkamy sie okolo dziewiatej przy straganach stajennych na targu? -O dziewiatej. Mialem wrazenie, ze obiekt na niebie byl raczej stosunkowo niewielki i lecial nisko, wiec na tym etapie rozwoju wypadkow nie stanowil dla mnie wielkiego dziwa. Dlatego szykujac sie do wykonania mojego ostatniego zobowiazania wobec Lavenci, nie czulem szczegolnego podniecenia. Rozdzial 4 Na placu NabrzenymGlowna sala Barylki Barkarza przypominala wiekszosc sal w wiekszosci tawern, to znaczy nie moglo sie w niej zmiescic wiecej niz kilkunastu tancerzy, nawet po odsunieciu law pod sciany i przeksztalceniu stolow w scene dla muzykow. Dlatego tance odbywaly sie na placu Nabrzeznym, przed tawerna. Jakis dudziarz gral wiazanke skocznych tancow, calkowicie zagluszajac kilkunastu muzykow, ktorzy udawali, ze akompaniuja mu na fujarkach i rebekach. W dwoch rzedach tanczylo okolo trzydziestu par, a obserwowal je spory tlum podochoco-nych gapiow, ktorzy klaskali, pokrzykiwali, wymachiwali kuflami i rozlewali piwo. Wlasciciel tawerny wystawil obok drzwi kontuar; nagle pojawila sie przy nim Riellen na czele swojej delegacji pijakow i przekazala wlascicielowi petycje zadajaca tanszego piwa. Karczmarz kazal jej sie wynosic. W gruncie rzeczy wyrazil to nieco mniej dyskretnie i szybko sie okazalo, ze nie bedzie zadnych negocjacji. Podpalil petycje, pojawila sie tez jego zona, wymachujac tasakiem. Pijacy pospiesznie porzucili Riellen, a po chwili Riellen w koncu porzucila sprawe. Dalem jej pare minut i powoli do niej podszedlem. Patrzyla na tancerzy posepnym wzrokiem. -Kolejne zwyciestwo zastanego ukladu, konstablu? -Nie umialam wpoic moim zwolennikom wystarczajacego poczucia jednosci - mruknela. - Jak sie pan czuje, inspektorze? -Na razie doskonale. Zostalem nawet poproszony do tanca przez sprosna dziewke. -Jak sprosna? 61 -Coz, pozwolila mi sie pomacac po piersi.-Alez inspektorze! Chyba nie chodzi o te bialowlosa ladacznice z klasy rzadzacej? -Owszem. Chociaz bylem zdruzgotany, nie mialem zamiaru wyjawiac tego Riellen, glownie z poczucia dumy. Pomyslalem, ze to dziwne - po to, by zdenerwowac Riellen, udaje, ze zalecam sie do Lavenci, a mimo to wlasnie nia wzgardzilem. -A wiec ten przeklety bol glowy jeszcze sie nie obudzil? - zapytala, rozgladajac sie, jakby na kogos czekala. -Nie. Dla odmiany to koniec misji, a ja sie czuje wspaniale. -Moge panu przyniesc piwo, aby to uczcic? Piwo jest napojem klas pracujacych. -Dziekuje, chetnie, konstablu. Riellen ruszyla w strone dziewki sluzebnej chodzacej z taca pelnych kufli - wolala nie lezc w oczy wlascicielowi tawerny. Dziewczeta dlugo rozmawialy. Potem wznieslismy toast z okazji zakonczenia kolejnej udanej misji i patrzylismy, jak zespol tanczacy moreski zatanczyl z kijami. Kiedy skonczyli, muzycy rozpoczeli wiazanke gig. Zobaczylem stajennego Grema, ktory tanczyl miedzy skrzyzowanymi toporami z dzbanem wina na glowie. -Jak milo przebywac w bezpretensjonalnym towarzystwie - powiedzialem do stojacej obok Riellen. -Czy panskie towarzystwo w tamtej tawernie bylo pretensjonalne? -Bardziej niz jestes sobie w stanie wyobrazic - odparlem szczerze. Po tym, jak tak bardzo zranilem Lavenci, nie chcialem o niej mowic nic zlego. Nienawidzilem siebie, ale chociaz chcialem nienawidzic Lavenci, nie potrafilem. Pragnalem tez bardziej wspolczujacego towarzystwa niz Riellen. Poczulem za okiem znajome uklucie bolu. -Kavelen Lavenci jest pochodzaca z wyzszych klas wyzyski-waczka uczciwych, prostych, pracujacych... - zaczela nagle Riellen, ale szturchnalem ja, nim sie rozpedzila na dobre. -Oto ona! - wykrzyknalem, spostrzeglszy Lavenci po drugiej stronie placu. Miala teraz na sobie czerwona suknie, ktora siegala jej do pol lydki i wygladala na jedwabna. - Jak na zawolanie. Piekna kobieta pojawia sie wraz z migrena. -Jest zdumiewajaca, inspektorze. -Lecz uderzajaco atrakcyjna - odparlem natychmiast. 62 -Inspektorze, przypadkowe i przelotne oddawanie sie przyjemnosciom ciala to manifestacja dekadenckiego...-Nie plec bzdur! Cale zycie w Strazy Drog jest przypadkowe i przelotne. -Coz, ja odmawiam sobie przyjemnosci ciala i poswiecam sie wykorzystywaniu moich podrozy jako konstabl Strazy Drog do rozprzestrzeniania rewolucyjnej ideologii rownosci. -Przegrana sprawa. -Dlaczego? Mozliwe, ze cesarzowa abdykowala, poniewaz zmeczylo ja ciemiezenie uciskanych robotnikow. -Dziwna jest ta cesarzowa. Zanim przyjela korone, gardzila wladcami. Niektorzy z nas watpili, by dlugo wytrzymala jako jedna z nich, lecz trwalo to trzy lata. Teraz rzeczywiscie odeszla. Szkoda. Pod jej rzadami w posiadlosciach Alberinu panowal spokoj. -Alez inspektorze, a te potyczki miedzy roznymi oddzialami, napady zbojcow, zamieszki podczas turniejow i walk kogutow oraz spory graniczne? -Tak, ale to nie sa powazne awantury. -Byly powazne dla tych, ktorzy sie w nie wdali - nie ustepowala Riellen. -Tez cos! Lista poszkodowanych nigdy nie przekraczala kilkudziesieciu osob. Poza tym cesarzowa Wensomer dostarczala takze licznych krolewskich skandali, wiec bylo o czym pisac w wiadomosciach zamieszczanych na publicznych tablicach ogloszen. To krolewski obowiazek i ona wypelniala go dobrze. -Inspektorze! - zawolala z oburzeniem Riellen. -Zartuje, Riellen, zartuje - westchnalem, a potem znow lyknalem piwa, by przestac myslec o narastajacym bolu glowy. - Patrz, al-binoska z nikim nie tanczy. O, wlasnie odmowila temu furmanowi. -Wlosy ma wciaz rozpuszczone, co oznacza, ze czeka na swego kawalera - zauwazyla Riellen. -Najwyrazniej czeka na mnie - oznajmilem i wytarlem usta grzbietem dloni. -Ale panska glo... -Owszem, boli, lecz nadal mam szanse na zrobienie tego wieczoru dobrego wrazenia, a potem na spotkanie Lavenci jutro, kiedy bede sie lepiej czul. Niektore kobiety lubia mezczyzn, ktorzy sie nie narzucaja. -Czy naprawde chce sie pan jutro rano spotkac z ta pochodzaca z wyzszych klas wyzyskiwaczka uczciwych robotnikow? 63 -Nie, rano zamierzam pojechac do lasu i obejrzec gwiazde, ktora spadla tego wieczoru, i przed obiadem wrocic z meldunkiem.-Doskonale, sluzba i takie tam. Wiedzialam, ze sie pan ze mna droczy. -Co prawda moglbym sie spotkac z kavelen Lavenci na obiedzie. -Alez inspektorze! - zawolala Riellen. - Ona sie nawet ubiera jak wrog klasowy. -Ale zdecydowanie jade do lasu. -Czy ja tez? -Tak! Denerwuje sie na mysl o zostawieniu cie w miejscu, gdzie jest tlum ludzi, beczka, na ktorej mozna stanac, i droga ucieczki w razie wyslania milicji, by cie aresztowala. -Mowi pan tak, zeby sprawic mi przyjemnosc - zachichotala Riellen i szturchnela mnie wstydliwie. Gdzies w dali krzykacz uderzyl w dzwon, oglaszajac, ze minela godzina od zapadniecia zmroku. Potarlem coraz mocniej bolace skronie. -Powinien sie pan polozyc. Zarezerwowalam dla nas pokoje na pietrze. -Wiesz, Riellen, w pobliskim zaulku zauwazylem szyld uzdrowicielki - rzeklem, przypomniawszy sobie Norellie. - Idz tam i dowiedz sie, czy ma jakies zaklecie albo czar, ktory by mi pomogl na bol glowy. Drugi zaulek po prawej, dziewiaty domek po prawej. Powinien byc szyld "Norellie - ziola i uzdrawianie". Powiedz uzdrowicielce o moim problemie i ja tu przyprowadz. Kiedy Riellen sie oddalila, postanowilem spelnic obietnice. Wkrotce znalazlem sie na tyle blisko Lavenci, by jej dotknac. Popijala wino i patrzyla na miejscowych tanczacych gige. -Czemu nie tanczysz, pani? - zapytalem. -Tez nie zauwazylam, zebys tanczyl, inspektorze - odparla. -Czekam na taniec z toba. Zmarszczyla lekko brwi i zaczela wiazac wlosy. Z kazdym uderzeniem serca glowa bolala mnie coraz bardziej. Zobaczylem, jak Riellen pospiesznie wraca z jakas ubrana na ciemno kobieta i prowadzi ja do tawerny. Moze tej nocy bol nie bedzie taki straszny, pomyslalem. -Jestes gotow do tanca? - zapytala Lavenci. 64 W glowie zaczely mi sie przelewac fale stopionego szkla. Przestalo mnie interesowac cokolwiek poza zapadnieciem w niebyt.-Do tanca? - powtorzylem niemadrze. -Tak, do tanca. Ludzie trzymaja sie za rece i podskakuja w rytm muzyki. Moze pamietasz, ze trzy miesiace temu tanczylismy w Alberinie. -Wybacz - odparlem i podalem jej ramie. Poprowadzilem Lavenci na przestrzen do tanca przy akompaniamencie pierwszych taktow skocznej muzyki, wstrzasniety, ze czuje jej dlon w mojej. Przetanczylismy dosc dluga wiazanke tancow; musialem sie bardzo skupiac na przypominaniu sobie niektorych krokow. Zauwazylem Riellen stojaca w poblizu orkiestry; zapewne czekala, by odprowadzic mnie do uzdrowicielki. Wiazanka skonczyla sie spokojnym trojakiem, ktorego sie tanczy w lekkich objeciach. Muzyka umilkla i wszyscy zaczelismy klaskac. -Byc moze, bede musial udac sie wczesnie na spoczynek, pani -oznajmilem. -Inspektorze, to nieslychanie bezposrednia propozycja - rzekla ze smiechem albinoska. - Gdybym byla mila dziewczyna, spoliczko-walabym cie, ale jestem rozpustnica, wiec czy moge sie udac na spoczynek razem z toba? -Ach, przykro mi, nie, nie - wybelkotalem. - Chcialem powiedziec, ze mam za soba dluga podroz i jestem bardzo zmeczony. Nagle Lavenci przytknela dlon do glowy i lekko sie zachwiala. Podtrzymalem ja, zaniepokojony, ze moze upasc. -Co sie stalo, pani? - zapytalem. -Cos dziwnego, jakby przetoczyla sie po mnie fala malenkich, rozpalonych igielek - powiedziala, otworzywszy oczy. - Mam w ustach dziwny, metaliczny posmak, kreci mi sie w glowie, a mimo to jest mi bardzo dobrze. -Jako medikar polowy sadze, ze moze to byc opozniony szok. Dopadla cie wreszcie reakcja na nasza nieprzyjemna rozmowe sprzed godziny. -To uczucie jest znajome, lecz... nie moge jasno myslec. -Oddychaj gleboko i oczysc umysl. Po paru minutach Lavenci przestala cierpiec, a nawet wpadla w doskonaly nastroj. Zabrzmialy pierwsze takty "Wszystkich lan-sjerow krola". Byl to taniec turniejowy; muskularny mlodzieniec z plakietkami kapitana nabrzeza na ramionach i kreconymi jasnymi wlosami odtanczyl w charakterze wyzwania gige, po czym sklo- 65 nil sie przed dziewczyna. Nastepne taneczne wyzwanie rzucil brodaty mlodzian z czerwonym szalem w prawej dloni. Obaj ruszyli na siebie. Gdy sie mijali, kapitan nabrzeza chwycil koniec szala i obaj zaczeli wirowac w kolo, az brodaty mlodzieniec rozluznil chwyt i zatoczyl sie w tlum do wtoru poteznych wiwatow. Na przestrzen do tanca wbiegla dziewczyna i blondyn przetanczyl z nia zestaw figur, potem jej szal zatknal sobie za pas. Kiedy wyzwanie kapitana nabrzeza podjal kolejny mlodzieniec, wszyscy powitalismy go oklaskami.-Mlodego Pelmora nie da sie pokonac! - zawolal stojacy obok mnie siwy drwal. Jeszcze szesciu mlodziencow polecialo chwiejnie w tlum i szesc dziewczat zatanczylo z Pelmorem, zanim mlody kapitan nabrzeza podszedl do Lavenci i wyciagnal do niej reke. Lavenci podala mi szal. -Przyjmij ma szarfe, walcz o mnie! - zawolala, przekrzykujac muzyke. - Podoba mi sie ten jasnowlosy kapitan nabrzeza. -To szpieg inkwizycji, pamietasz? - syknalem jej do ucha. -Szpiedzy to najlepsi kochankowie. Wbrew rozsadkowi, czujac w glowie rozpalone igly, przyjalem szal, wystapilem na wolna przestrzen i podjalem taneczne wyzwanie. Ocenialem, ze Pelmor ma nade mna pietnastokilogramowa przewage, poniewaz ja waze niespelna osiemdziesiat kilogramow. Natarlismy na siebie, zwarlismy sie, a on chwycil szal. Okrecilem sie i zaczelismy wirowac. Nikt nie wytrzymal z nim wiecej niz dwa okrazenia, lecz zanim moje stopy oderwaly sie od ziemi, ja zrobilem ich piec. Zrobilem jeszcze dwa w powietrzu, potem szal sie rozdarl, a ja polecialem w tlum. Pomogla mi wstac dziewka sluzebna, ale wtedy Lavenci juz tanczyla z Pelmorem. Obok mnie pojawila sie Riellen. -Nic panu nie jest? - zapytala dziarsko, wbijajac wzrok w dziewke. - Juz dobrze, panienko, umiem sie nim zajac. -Ja tez. Nie ma nocy, zebym nie pomogla wstac kilku pijakom. -Zaluje, ze pan przegral, inspektorze! - warknela Riellen. -To tylko taniec, konstablu, ale mam nadzieje, ze nie bede musial placic za szal. Jak wyglada sytuacja z uzdrowicielka? -Dam panu znac, kiedy bedzie gotowa pana przyjac - odparla Riellen, sprawiajac teraz wrazenie o wiele spokojniejszej. -Myslisz, ze moglbym sie jej spodobac? - zapytalem przekornie. -Och, inspektorze! Nie wystarczy panu szacunek podprogowy? 66 Kiedy skonczyla sie wiazanka tancow, Pelmor mial zatkniete za pasem kilkanascie dziewczecych szali. Do wtoru burzliwych oklaskow uniosl wysoko szal Lavenci, wybierajac ja w ten sposob na krolowa turnieju. Ujeli sie za rece, a mistrz tanca obwiazal je resztkami zdobycznego szala Lavenci. Mieli teraz rozwiazac wezel zebami, co stanowilo okazje do wymiany pocalunku. Chociaz rozum mi powtarzal, ze Lavenci mnie juz nic nie obchodzi, serce mi sie scisnelo ze smutku.-Wyglada na to, ze byl pan dla niej pretekstem do poznania najlepszego tancerza - stwierdzila Riellen. -Jestem przedstawicielem rzadu i znajduje sie tu, by ludziom pomagac - odparlem z szyderczym usmiechem. - A skoro mowimy o sluzbie, kiedy ta uzdrowicielka bedzie gotowa usluzyc mnie? Jesli uda jej sie oslabic moja migrene, to moze bede mial szanse u tej dziewki sluzebnej z duzym, no... -Usmiechem? -Cha, cha, bardzo zabawne, tak, u tej, ktora pomogla mi wstac. Usmiechala sie do mnie dosc zachecajaco. Moze bym znow sie przewrocil w jej poblizu? -Zapewne jej to nie zdziwi, inspektorze. -Jakie masz plany na wieczor, konstablu? -Bede czytac "Jak zdobywac przychylnosc tlumow oraz wplywac na uczestnikow zamieszek".To doskonala... -Swietnie, musisz mi o tym opowiedziec, jak skonczysz czytac -przerwalem jej, rozcierajac sobie stluczone siedzenie. Przylozylem dlon do glowy. - Czy nie moglabys wejsc do srodka i przynaglic tej uzdrowicielki? I jaki pokoj mi zarezerwowalas? -Kazalam pana umiescic w pokoju z zielonymi drzwiami - warknela Riellen i zniknela w tlumie. Poszukalem wzrokiem Lavenci. Wciaz przebywala w towarzystwie Pelmora. -Prosze o wybaczenie, pani, lecz twoja szarfa nie wytrzymala napiecia. - Podalem jej resztki szala. -Slyszysz, panie Pelmorze, on za swoja przegrana wini moja szarfe! - odparla teatralnie. -Gdybym juz go nie pokonal, rzucilbym mu wyzwanie - rzekl Pelmor ze smiechem. -Och, przepraszam, potezny panie, piekna pani, nie chcialem nikogo urazic - powiedzialem, rozkladajac rece i przyklekajac. - Jestem zaledwie inspektorem, zbyt nieokrzesanym, by wiedziec, kiedy kogos obrazam. 67 -W takim razie wybaczam ci - rzucil wielkopanskim tonem Pelmor.Teraz on zachowal sie niestosownie. Zwyciezca powinien byc odwazny i waleczny. Okazywanie madrosci, wydawanie osadow i przebaczanie to rola jego damy. Z drugiej strony nie byl to krolewski dwor w Alberinie, wiec kogo to obchodzilo? -A coz robisz, by zapewnic sobie dach nad glowa, panie Pelmo-rze? - zapytala Lavenci. -Jestem tylko prostym kapitanem nabrzeza, pani. Oraz, w niepelnym wymiarze godzin, szpiegiem inkwizycji, pomyslalem, saczac napitek. -Tanczysz tak dobrze i jestes tak urodziwy - odparla Lavenci tonem, jakiego nigdy nie uzywala wobec mnie. - Moglbys byc ksieciem w przebraniu kapitana nabrzeza. -A ty moglabys byc ksiezniczka w przebraniu corki kupca - odpowiedzial z dworskim uklonem. -Gdybym byla ksiezniczka, dlaczego mialabym sie przebierac za kogos z ludu? -Z tego samego powodu, dla ktorego ja mialbym to robic. W poszukiwaniu szczerej, prawdziwej milosci, milosci, ktorej nie oniesmiela pozycja ukochanej osoby. Nie ma nic rownie nie interesujacego jak cudze zalotne przeko-marzanki, wiec w tym momencie pozegnalem sie z nimi i poszukalem tej przyjaznej dziewki sluzebnej. Kupilem od niej wino, a ona bardzo znaczacym gestem umiescila sobie mojego miedziaka w rowku miedzy piersiami. Wyrazila tez nadzieje, ze tego wieczoru bede jeszcze duzo pil. Zapewnilem ja, ze taki mam zamiar, odwrocilem sie - i niemal wpadlem na Riellen. Zasalutowala. -Melduje z przyjemnoscia, ze jesli pan da tej kobiecie jeszcze dziesiec minut, bedzie na pana czekac w pokoju z zielonymi drzwia mi. Oplata wynosi cztery floriny za godzine. Skrzywilem sie. -Cztery floriny? - udalo mi sie zapytac; nie umialem wymyslic niczego, co uratowaloby moja reputacje w oczach dziewki z winem. -Podobno jest bardzo dobra, inspektorze! - oznajmila Riellen i znow energicznie zasalutowala. - Tak mowi jedna z dziewek sluzebnych. Czy to wszystko? -Tak, tak. Mozesz odejsc. Riellen posluchala natychmiast. Dziewka wziela z tacy szklanke wina, chlusnela mi w twarz i odeszla wsciekla. Zblizyli sie do mnie Lavenci i Pelmor. 68 -Widze, ze zasluzyles swoim wdziekiem na darmowy napitek -zauwazyla Lavenci; oboje wygladali na lekko rozbawionych.-Mozna tak to ujac - odparlem, wycierajac twarz; od bolu glowy niemal zbieralo mi sie na wymioty. -Ale nie takiego wdzieku trzeba mlodziencowi, by zdobyc ukrywajaca sie ksiezniczke - rzekl Pelmor, zapatrzony w Lavenci. -Szlachetny panie Pelmorze, jakaz ukrywajaca sie ksiezniczka moglabym byc? - zapytala ze smiechem Lavenci. - Jako albinoska zostalabym natychmiast rozpoznana bez wzgledu na przebranie, ktore bym wybrala. -Zatem ksiaze w przebraniu kochalby cie za sama urode. Twoje wlosy lsnia jak lodowce Drakenridge. -Czytalam o tych lodowcach, ogromnie mi pochlebiasz. - Mrugnela zalotnie. - Ale ten snieznobialy odcien moze nawet nie byc naturalnym kolorem moich wlosow. -Doprawdy? - odparl. - Jest wiele sposobow, by sie o tym przekonac. Subtelny jak swinia w cukierni, pomyslalem. Lavenci polozyla sobie reke na biodrze i wysunela je lekko w strone Pelmora. -Ach, wiec pragniesz sie przekonac, czy wszystkie wlosy maja ten kolor? Zaskoczenie na mojej twarzy zapewne jasnialo niczym ogien sygnalizacyjny. Dlaczego on moze tak z nia flirtowac, a ja nie? Postanowilem w duchu, ze kiedy tylko znajde sie w okolicy swiatyni Milosci, zloze do niej zazalenie z kopia do Romantycznosci. -To zapewne widok, za ktory nawet bogowie oddaliby zycie -westchnal w odpowiedzi Pelmor. -Ty jestes dosc urodziwy, by byc bogiem - rzekla Lavenci jedwabistym tonem - ale nie musisz umierac. Pelmor sie zaczerwienil i lekko rozchylil usta, lecz tym razem zabraklo mu slow. -Chyba was opuszcze - powiedzialem, unoszac kubek. - Musze gdzies odpelznac i umrzec. Lavenci zadarla nos, z szyderczym usmieszkiem upuscila sponiewierana resztke swego szala do mojego niedokonczonego wina i odeszla drobnym kroczkiem, uwieszona ramienia Pelmora. Doskonale, misja wykonana, pomyslalem, patrzac za nimi z zalem i ulga. 69 (C)(C) A wiec to tak niektorzy szpiedzy zdobywaja sobie dziewczyny do igraszek, rozmyslalem w oparach bolu. Swego czasu duzo zajmowalem sie szpiegostwem, ale kontaktowalem sie wylacznie z mez-czyznami. Bylem jednakze gleboko przekonany, ze skarga zlozona mojemu panu albo dyrektantowi Strazy Drog nie poprawi sytuacji. Poszedlem za rog tawerny, znalazlem sobie spokojne miejsce, usiadlem na bruku i wytarlem twarz resztkami szala nasiaknietymi winem. Po chwili poczulem sie na tyle dobrze, by sprobowac isc, wiec bardzo powoli wstalem i wszedlem do tawerny. Dziesiec minut, powiedziala Riellen. Czy minelo juz tyle czasu?Wzialem lampe z kontuaru dla gosci, wszedlem na schody i od razu znalazlem zielone drzwi. Nacisnalem klamke - i ujrzalem La-venci siedzaca na krawedzi lozka; zdejmowala but, a Pelmor wlasnie opuszczal portki i prezentowal swoj wlochaty zadek, czym urazil moja wrazliwosc estetyczna. Lavenci wrzasnela i obciagnela spodnice na kolana. Pelmor wciagnal portki z powrotem i krzyknal, bym sie przeniosl do najbardziej wysunietego na polnoc kregu wszystkich piekiel i tam sie zajal czynnosciami rozrodczymi z jednym z najbardziej odrazajacych jego mieszkancow. Wycofalem sie i zamknawszy za soba drzwi, sprawdzilem pozostale. Odkrylem przyczyne pomylki. -Konstablu Riellen, gdzie jestes?! - zawolalem, stojac na korytarzu i czujac, ze zaraz zwymiotuje z bolu. -Zielone drzwi, inspektorze! - odkrzyknela. -Tu wszystkie drzwi sa zielone! -Och, przepraszam! Te - powiedziala, otwierajac drzwi pokoju sasiadujacego z tym, do ktorego wszedlem. - Pani Norellie jest gotowa. Wszedlem. Na lozku siedziala kobieta okolo trzydziestki. Ciemne falujace wlosy spadaly jej ponizej biustu, a sukienke miala w stylu windrelek z Acremy. Pasek ze sznura podkreslal jej przyjemnie waska talie, lecz w tej chwili nie bylem w stanie docenic takich niuansow. Riellen kleczala na podlodze, wygladalo na to, ze pisze rachunek. -Inspektorze, to jest Norellie. Wynegocjowalysmy stawke czte rech florinow za godzine - odezwala sie, nie podnoszac glowy. - Be de w pokoju numer osiem, rewolucyjna siostro, z sakiewka inspek tora, wiec wychodzac, zastukaj do moich drzwi, a ja ci zaplace. 70 -Konstabl, tak? - odparla kobieta siedzaca na lozku, obrzucajac mnie taksujacym spojrzeniem.-Wlasciwie inspektor - odparlem chrapliwie. -Wykazales sie juz odwaga? Norellie miala niespotykanie gleboki i aksamitny glos. Miala takze zdumiewajaco duze piersi i dziwny, zawadiacki sposob bycia. Otworzylem usta do odpowiedzi, lecz Riellen byla szybsza. -O, inspektor Danol jest bardzo odwazny, od trzech lat ciezko ze mna pracuje w sluzbie uciskanych i wykorzystywanych ludzi. -Tak? A wiec jestes inspektorem? Niegdys bylam dziewczyna spod latarni. Aresztowales kiedys kogos takiego? -Nie takim jestem inspektorem - odparlem, rzucajac sakiewke Riellen. Wyjalem z kubka szczatki szala i znow wytarlem sobie czolo, a potem postawilem kubek przy kominku. Za sciana rozlegly sie stlumione okrzyki i regularne skrzypienie. -Inspektor Danol sluzy uciskanym mniejszosciom! - ciagnela Riellen. -Chyba w sasiednim pokoju ktos jest mocno uciskany - skomentowala Norellie. -Myslalas kiedys o utworzeniu spoldzielni uzdrowicielek? - zapytala Riellen, podnoszac wzrok znad rachunku. - Moglybyscie wtedy zorganizowac akcje na rzecz zmiany w przepisach prawa ciemiezacych uzdrowicielki. -A co to jest spoldzielnia? -To jak gildia, ale moga do niej wstapic wszyscy, jesli tylko razem pracuja. Zjednoczone, moglybyscie miec glos w rzadzeniu calym Gatrov. -My? - Norellie sie rozesmiala. - Kilka obdartych uzdrowicielek? Przez sciane slyszalem, jak Lavenci i Pelmor skrzypia i sapia w rytmie na dwie czwarte. -Riellen, czy to nie moze troche zaczekac? - zapytalem. - Czuje, ze glowami... -Ile jest w dzielnicy takich jak ty? - spytala Riellen, calkowicie skupiona na swojej potencjalnie rewolucyjnej jednoosobowej publicznosci. -Kilkanascie. Moze w wioskach drugie tyle kobiet, ktore znaja te sztuke, lecz robia co innego. -To sporo. Razem stanowicie powazna gospodarcza sile w gospodarce miasta. 71 -Riellen, ta kobieta liczy sobie za godzine! - wyskrzeczalem rozpaczliwie.-Pomysl o tym, siostro. Kilkadziesiat kobiet, ktore kupuja zywnosc, ubrania i wszystko inne, czego dostarcza miasto. Jesli sie zbierzecie, nie bedzie z wami zartow. Placicie podatki jak wszyscy inni. -Tak, to prawda - zgodzila sie Norellie, obejmujac rekami kolana. - Chyba jest nas nawet wiecej niz szewcow, druciarzy i krawcow w okolicy. -Moge wam napisac statut. -Naprawde? Napiszesz? -Najpierw bede potrzebowala od ciebie nieco szczegolow, a wy bedziecie musialy utworzyc wyborokracje. -Co to jest wyborokracja? -Pochodzi od diomedanskiego slowa "wyborel", oznaczajacego wiele czegos dzialajacego razem. Uswiadomiwszy sobie, ze jestem calkowicie ignorowany, i cierpiac z powodu bardzo duzego, rozpalonego do bialosci kawalu wegla za lewym okiem, wycofalem sie z pokoju. Poza tym bylem przekonany, ze zadne zaklecie chocby najwiekszego czarnoksieznika na swiecie nie moze zmniejszyc mego bolu w czasie krotszym niz ten, jaki pozostal do zakonczenia tancow przed tawerna. Skrzypienie i stlumione okrzyki dobiegajace z pokoju numer dziesiec przeszywaly mi glowe niczym grad rozpalonych igiel, coraz potezniej dokuczaly mi tez mdlosci. Dopiero kiedy wrocilem do baru i oddalem lampe, przypomnialem sobie, ze rzucilem pieniadze Riellen. Nie chcialo mi sie po nie wracac, wiec wyszedlem do stajni. Zanurzylem glowe w korycie do pojenia koni i zwalilem sie w siano. Na stajnie wychodzily okna pokoi na pietrze, wszystkie otwarte, bo noc byla bardzo ciepla. Z pokoju Rovala na koncu dochodzilo chrapanie, w nastepnym ktos gral na flazolecie "Stogi siana Balasry", skrzypienie i stlumione okrzyki nie pozostawialy watpliwosci, co sie dzieje w pokoju numer dziesiec, a z okna, ktore mialo byc oknem mojego pokoju, dobiegalo: "Zasady wyborokra-tycznego wyzwolenia z monarchistycznej oligarchii ciemiezacej milujaca wolnosc...". Do pozytywow nalezalo zaliczyc to, ze w pokoju Riellen nie bylo nikogo, a pozostale piec okien pokoi na pietrze znajdowalo sie z drugiej strony budynku - wychodzily na ulice i tance. Siano, na ktorym lezalem, zaczal skubac ktorys z koni. Podnioslem sie na kolana, powloklem do zaglebienia z gnojem i zwymioto- 72 walem. Za oczyma zaczely mi blyskac jaskrawe swiatla, przez glowe przetoczyly sie fale bolu niczym nawalnica rozpalonych do bialosci igiel. Poczulem, ze raczej wole umrzec, niz dotrwac do konca migreny. Przez jakis czas tluklem glowa o murek w rytm skrzypienia i stlumionych okrzykow, a potem padlem wyczerpany na ziemie; Riellen wyjasniala kobiecie, ktora miala mnie uzdrawiac, ze "autorytarny ucisk niezaleznych kobiet mozna przezwyciezyc solidarnoscia!". Bol narastal i wkrotce byl tak straszny, ze mialem wrazenie, jakby rozum oddzielal mi sie od ciala, by od niego uciec. Gdzies w poblizu wyproznil sie kon. Moj but znajdowal sie zbyt blisko miejsca uderzenia, lecz jakos mnie to juz nie obchodzilo.-Miau! Miau! - uslyszalem wsrod chrapania, skrzypienia i stlu mionych okrzykow. Po minucie ktos z sasiedniego budynku wrzasnal: "Wypiewaj-sontylajzo!" i poparl slowa brzekiem rozbijanego szkla. -Halsborn rocznik 2042, pijesz tanioche! - odkrzyknal Wallas i przerzucil sie na koci jezyk. Polecialy kolejne butelki, dzbanki i obelgi. Do stajni weszla para szukajaca dyskrecji na sianie. Dyszeli ciezko i zapewne przed chwila tanczyli, lecz tez okazali sie halasliwymi kochankami. Poprzez fale bolu nagle sobie uswiadomilem, ze wszystkie dzwieki brzmia wspolnym rytmem na dwie czwarte "Stogow siana Ba-lasry" w fantastycznym koncercie stekania i sapania, skrzypienia i stlumionych okrzykow, miauczenia, wyzwisk, brzeku szkla i chrapania. Poczulem, ze odplywam albo ku omdleniu, albo ku smierci, i tak naprawde wcale sie nie interesowalem, czym to sie skonczy. Obudzilem sie na brzegu rzeki. Bol za okiem zniknal. To dobrze. Obok znajdowal sie kamienny pomost i niewielka czarna wieza z zatknieta na szczycie plonaca pochodnia, a dalej panowala calkowita czern. To zle. Do pomostu cumowala snieznobiala plaskodenna lodz ozdobiona girlandami pierwiosnkow, na dziobie miala przywiazanego pluszowego misia w marynarskim stroju. To bylo nieoczekiwane, ale i tak mialem pewnosc, ze umarlem. -O kurde, wiedzialem, ze ta ostatnia migrena mnie zabije - mruknalem. Z ciemnosci wychynela kobieta w czerwonej sukni rozcietej od dolu do pasa; jej biust nie tyle przykrywala, ile niejasno podtrzymywala skapa czerwona plecionka. Przypomnialem sobie wlasci- 73 cielke pewnej instytucji w Palionie, ktorej dziewczeta liczyly sto florinow za godzine - przeprowadzilem tam niegdys pewna transakcje, poniewaz bylem samotny i wowczas wydawalo sie to dobrym pomyslem. Wstalem i pospiesznie sie sklonilem.-Danolarianie, sluzyles kiedys jako konstabl Strazy Drog z moim Andrym - oznajmila kobieta w czerwonej sukni. Miala na reku piknikowy kosz, a na ramieniu niosla bialy pych do promu. Stalem przed nia pelen niepokoju i oniemialy. - Usiadz, mlodziencze, usiadz. Ciasteczko z kremem? Do kremu dodaje miodu. -Eee... dziekuje. Wiem, ze Andry mial kilka dziewczyn, ale nigdy nie wspominal o tobie, madame Smierc... a moze pani Smierc? -Mow do mnie przewozniczko. Kiedys bylam madame Jilli z Pa-lionu. -To ja cie znam! -Pamietam, byles tym mlodym zwiadowca, ktory wlasnie przezyl jakas okropna bitwe i swietowal, ze zyje. Zaplaciles za usluge rozkoszy i spokoju u Rosity, a potem tylko zaprosiles ja na kolacje, odprowadziles pod moje drzwi i pocalowales na dobranoc. -Eee... -Czulam sie okropnie, ale nim Rosita wszystko wyjasnila, a ja wybieglam, by cie zatrzymac, juz cie nie bylo. -Chcialem tylko towarzystwa, nie orgii. -Ale skoro umarlam i zostalam przewozniczka, wynagrodze ci to. Wina? -Tak, prosze... nie, to znaczy... ile mam jeszcze czasu, zanim przewieziesz mnie do... tam, dokad sie udaje? -Jakies szescdziesiat lat. -Co? Chcesz powiedziec, ze nie umarlem? - Nie. -To co ja tu robie? -Mowilam, chce ci wynagrodzic te noc z Rosita sprzed trzech lat. Kiedy wrocisz do swego ciala, migrena minie. -I wszyscy beda cicho? -Z pewnoscia. -Nawet ta albinoska i jej jasnowlosy partner? -O tak. Biedna dziewczyna, tak dorastac w cieniu matki i siostry. Nie uwierzylbys, jaki dzwiga na sobie ciezar. -Sadzac po odglosach, byl to Pelmor. -Phi, w innym czasie i w twojej rzeczywistosci Pelmor juz wychodzi z lozka Lavenci we wstydzie i pohanbieniu. 74 -Naprawde? Slyszalem, jak dawal jej rozkosz zycia.-Los dziewczyny jest gorszy od jego losu. Mozesz jej pomoc. -Co? Ja? A jaki jest jej los? -Gdybys byl martwy, moze bym ci powiedziala... ale zyjesz, wiec nie moge. Z tymi slowy madame Jilli zaczela sie skrecac ze smiechu na czarnej trawie, chichoczac histerycznie i ukazujac bardzo duzo z ksztaltnej, bialej jak porcelana nogi. Nastepnie oparta podbrodek na dloni i usmiechnela sie do mnie zagadkowo. -Zaloty sa tak latwe jak wtoczenie sie na mnie, mlodziencze. Jesli chcesz dowodu na moje slowa, mozesz sprobowac. -W tych okolicznosciach nie stanalbym na wysokosci zadania. Lubie najpierw troche sie pobawic i pouwodzic, nie interesuje mnie mechaniczne dzialanie. -Jak sadzisz? - zapytala przewozniczka, patrzac gdzies za mnie. -Mozesz odejsc - oznajmil zza moich plecow lagodny, lecz przerazajaco silny glos. Przewozniczka zniknela, a ja odwrocilem sie i ujrzalem... coz, nie umiem opowiedziec, co ujrzalem. To bylo jak kochanie sie: czulem, widzialem, slyszalem, a nawet smakowalem istote, ktora zjawila sie przede mna. -Wiesz, kim jestem, Danolarianie. -Miloscia? - odwazylem sie wysunac przypuszczenie. -Blisko, Romantycznoscia. Milosc i Uwodzenie tez tu chcialy byc, ale razem bysmy cie oniesmielily. -Hm... j estem zaszczycony. -Odprez sie, Danolarianie. Jestem z ciebie bardzo zadowolona. Przybylam tu tylko po to, by ci powiedziec, ze kochac sie jest latwo, ale zdobywac przyjaciol znacznie trudniej. -Z calym szacunkiem, pani, jakos ostatnio zaproszenia do kochania sie trafiaja mi sie niezmiernie rzadko - udalo mi sie wykrztusic, po czym natychmiast pozalowalem szorstkich slow. -Martwisz sie o uczucia ludzi, Danolarianie, a to sie rzadko zdarza. Dla ludzi ze swego otoczenia jestes przyjacielem... lecz nawet tobie potrzeba czasami kogos wiecej niz przyjaciela. Trzeba ci tego. Przed moimi oczyma zamajaczyla jej twarz, poczulem na swoich wargach jej usta - ciepla, zywa, mrowiaca i jedwabiscie gladka miekkosc. -Jesli chodzi o migrene, najgorsze juz minelo - oznajmila po 75 nieokreslonym czasie - podobnie jesli chodzi o najgorsze koszmary twego zycia. Odesle cie, lecz najpierw zadam ci pytanie.-Czy to jedna z tych zagadek, na ktora musze dobrze odpowiedziec, bo inaczej zostane przewieziony na drugi brzeg? - zapytalem nerwowo. -Nie, po prostu chce sie czegos dowiedziec. Nawet bogini nie moze wiedziec wszystkiego. -A zatem pytaj. -Dlaczego grajac na Alpindraku zachodzacemu sloncu, wybrales "Wieczor to czas zalotow"? My, bogowie, myslelismy, ze zagrasz "Zegnaj, dniu". -Czy istnieje gdzies ktos, zywy lub martwy, bog czy smiertelnik, kto nie wie, ze gralem na Alpindraku zachodzacemu sloncu?! - zawolalem. -Myslalam, ze to ja mialam zadac pytanie - rzekla Romantycz-nosc z uraza w glosie. -Och, tak, przepraszam. Coz, chyba po prostu nie lubie pozegnan, wole spotkania. -Jakiez to romantyczne! Zdecydowanie masz moja przychylnosc. W zamian za odpowiedz na moje pytanie dam ci rade. Postepuj honorowo, nawet jesli caly swiat bedzie wrzeszczal na ciebie, bys postepowal zgodnie ze zdrowym rozsadkiem. -Ale ja zyje w zgodzie ze zdrowym rozsadkiem, pani. -Zaiste, lecz nadszedl czas, bys przestal. Jestem Romantyczno-scia, pamietasz? Niewiele mam wspolnego ze zdrowym rozsadkiem. Pamietaj tez, co powiedzialam wczesniej: najgorsze koszmary twego zycia juz minely. Idz juz, wracaj, opiekuje sie toba... Obudzil mnie Pelmor, ktory przewrocil sie na mnie w mroku stajni. Zobaczylem w niklym swietle, ze zamierza sie gola stopa na to, o co sie potknal. Okazalo sie, ze to drewniane wiadro z konskimi odchodami, wiec przez kilka chwil chwytal powietrze, przeklinal i skakal, trzymajac sie za stope. Mial na sobie tylko portki i przyszlo mi do glowy, ze moze zostal wyrzucony z pokoju Lavenci z niejakim pospiechem, moze z powodu niewywiazania sie z zadania. Zebral swoje porozrzucane rzeczy, wlozyl tunike i buty. W koncu podniosl swoj pakunek, dokustykal do muru otaczajacego stajenne podworze i wspial sie po nim. Wstawal dzien, co wywnioskowalem z perlowego blasku nieba i ogolnej ciszy. 76 Uslyszalem chichot dobiegajacy ze stryszku z sianem - i uswiadomilem sobie, ze bol glowy zniknal! Najprzyjemniejsza rzecza zwiazana z migrenami jest to, jak wspaniale sie czlowiek czuje, kiedy ustepuja. Sa jakby przeciwienstwem kaca: najpierw bol, potem blogostan. Przez jakis czas lezalem, rozpamietujac wyrazny, a nawet jaskrawy w barwach sen, w ktorym na brzegu rzeki miedzy zyciem i smiercia spotkalem przewozniczke, a potem zostalem pocalowany przez boginie Ro-mantycznosc. Sprobowalem ja sobie przypomniec, lecz potrafilem wyobrazic sobie jedynie falujace czarne wlosy, splywajace kaskada ponizej cieniutkiej talii, oraz usta, ktore wypelnialy caly swiat.To byl oczywiscie sen, ale jak na sen dziwnie prawdziwy. Kiedy oblizalem usta, poczulem smak miodu i ciasteczek. Pocalowala mnie Romantycznosc. Dlaczego mnie? Co dziwne, przysnilo mi sie, ze Pel-mor wymknie sie cichaczem z lozka Lavenci... ale czy bylo to takie zdumiewajace? Zakochac sie latwo, sztuka jest sie z tego wyplatac. Doznalem kolejnej wizji. Tym razem byla to kobieta, ktora kiedys eskortowalem, Terikel, odziana jak metrologanska kaplanka. Z jej oczu i ust wylewalo sie slabe niebieskie swiatlo i ten blask zmienial jej twarz prawie nie do poznania. Zakonczona szponami dlon zawisla nad moja twarza, bilo od niej goraco. -Mlody i mezny zwiadowca - oznajmil glos przywodzacy na mysl suche liscie rzucone na zarzace sie wegle. - To nie ten. Zamknalem oczy, a kiedy je otworzylem, zjawa zniknela. Goraco. Szpony. Czy mogla miec cos wspolnego ze smiercia Gilvraya? Czy w ogole byla rzeczywista? Nieco zdezorientowany wszedlem do pociemnialej tawerny, wspialem sie po schodach, ruszylem korytarzem - i zaraz przewrocilem sie o Riellen, ktora najwyrazniej czekala pod moimi drzwiami, ale zasnela. -Inspektorze, Norellie juz jest gotowa - szepnela, kiedy oboje wstalismy. -Na pewno? - mruknalem. - Zadnej teorii politycznej, uswiadamiania, zasad wyboru reprezentantow czy organizacyjnej solidarnosci kobiet pracujacych wobec zdominowanych przez mez-czyzn infrastruktur spolecznych? -O! Wiec byl pan na tyle blisko, by slyszec? -Tak. Bylem na dole w stajni i mialem migrene graniczaca z doswiadczeniem smierci, a wy otworzylyscie okno. Slyszalem tez dwie kopulujace pary, chrapanie Rovala, pijaka usilujacego nauczyc sie grac na flazolecie "Stogi siana Balasry", kocie serenady Wallasa i kogos rzucajacego wen butelkami. Aha, i kon obesral mi but. 77 -Tak mi przykro. W moim zapale zapomnialam, ze pan cierpi,ale pani Norellie powiedziala, ze ma torebke z silnymi ziolami do zaparzenia, ktora moglby pan wykorzystac nastepnym razem. Na dal jest w panskim pokoju z zapalona lampa i przygotowuje dla mnie egzemplarz... -Tak? -Niech sie pan pospieszy, inspektorze. -Po co tyle zachodu, Riellen? Najgorszy bol juz minal. W tej chwili czuje sie nieco wypompowany, ale poza tym dobrze. Pchnalem drzwi. Norellie zwinela sie na moim lozku, a obok niej lezala ksiazka Riellen otwarta na pierwszej strome. Przez chwile stalem i patrzylem na uzdrowicielke. -Jakis problem, inspektorze? - odezwala sie Riellen. -Ona spi. Dziewczyna oddala mi sakiewke. Odliczylem cztery srebrne flo-riny, polozylem je na poduszce przy glowie spiacej. -Cztery floriny to bardzo wysoka zaplata za nic, inspektorze -szepnela Riellen. - Obudze ja... -Nie! Wyglada tak slodko, ze wolalbym jej nie przeszkadzac, a ty zmarnowalas jej kilka godzin tymi swoimi bzdurami o spoldzielczej wyborokracji. -Inspektorze, ja... o. Jeszcze raz przepraszam. -Nastepnym razem sie zastanow! Wzialem zmiane ubrania, a potem chwycilem Riellen za kark i wyprowadzilem z pokoju. -Wstal juz swit - powiedzialem przy schodach. - Schodzimy do stajni, gdzie ja sie rozbiore, a ty wylejesz na mnie kilka wiader wody, zebym sie mogl umyc. Nastepnie zaniesiesz moje ubranie na targ i oddasz je praczce. W ten sposob wynagrodzisz mi to, co kazalas mi znosic przez kilka godzin. -Zaplace ze swojej... -Zamknij sie, Riellen. -Inspektorze! -Potem pojade zbadac te wczorajsza spadajaca gwiazde. Pojedziesz ze mna. Zanim poszedlem na targ, zajrzalem do pokoju Rovala. Na podlodze lezalo siedem dzbanow po winie. Roval tez lezal na podlodze. Uznalem, ze skoro nie byl w stanie znalezc wlasnego lozka, to nie na wiele sie zda przy poszukiwaniu spadlej gwiazdy. Rozdzial 5 Meteoryt sie otwiera Ze stajennym Gremem spotkalem sie na targu. Kupilem sniadanie dla nas obu, a on zalatwil nam dzban wina na droge. Wynajalem dodatkowego konia dla Riellen. Tak sie skladalo, ze stragany stajennych sasiadowaly z murkiem dla mowcow. Podobne murki znajdowaly sie na kazdym targu cesarstwa, sluzyly prorokom, szalencom i oblakanym agitatorom, ktorzy mogli sie tam nieszkodliwie wyladowac slownie ku uciesze gapiow. Przy tych murkach czaili sie tez czasem w przebraniu przedstawiciele miejscowych wladz, chcacy przylapac glosicieli zdrady. Riellen juz tam byla i jak zwykle podburzala do zamieszek.Ta dziewczyna na kazdy tlum patrzyla z niemal erotyczna tesknota. Jesli ludzie sie gromadzili, ona musiala im cos powiedziec. Rozdawanie broszur tez znajdowalo sie dosc wysoko na jej liscie ulubionych slabostek. Wlasnie mielismy ze stajennym dosiasc koni, kiedy Riellen wspiela sie na murek i zamachala plikiem broszur. Kurtke konsta-bla wywrocila na lewa strone i przypominala rzemieslnika, lecz rozpuscila wlosy i gapie wyraznie widzieli, ze jest kobieta. Okulary zsunela do polowy nosa, jakby chcac pokazac, ze potrafi czytac -a wiec dodala sobie autorytetu. Wymachiwala broszurami wysoko nad glowa. -Bracia! Siostry! Wszyscy mnie znacie! Wszyscy wiecie, dlaczego tu jestem! - zaczela. W rzeczywistosci nikt jej nie znal. Kilkunastu gapiow ruszylo w jej strone, chcac sie dowiedziec, kim jest i dlaczego sie tu znala- 79 zla. Poza tym mowczynie zdarzaly sie bardzo rzadko, wiec Riellen miala tez walor nowosci.-Zbyt dlugo byliscie obciazani podatkami bez prawa decyzji, na co maja byc wydawane - ciagnela. - Co regent wie o waszych po trzebach? Co jakikolwiek krol wie o potrzebach kogokolwiek z gmi nu? Czy regenta obchodzi dziura w Zaulku Pierza? Czy wie, ze pol nocna czesc tego murku sie kruszy? Rozlegly sie nieuniknione szyderstwa i gwizdy, lecz wsrod nich zabrzmialy tez okrzyki: "Ma racje!". -Kto wie najlepiej, na co powinny byc wydawane podatki? - zaza dala Riellen odpowiedzi od tlumu, ktory juz wzrosl do okolo stu osob. -Wy! Wy, sprzedawcy, handlarze i uczciwi mieszkancy miasta, ktorzy przychodza tu, by kupowac. To wy wiecie, na co trzeba wydawac po datki. Nie regent! Wy, obywatele! Musicie miec cos do powiedzenia w sprawie wydawania waszych podatkow. Kazdy z was musi dyspono wac glosem. Jak byscie glosowali, gdyby was zapytano, czy wydac po datki na nowa korone dla regenta, czy na naprawe tego murku? Wsrod gwizdow narastala fala okrzykow: -Na murek! Na murek! -Czy powinien to byc nowy zloty pierscien dla regenta, czy zasypanie dziury w Zaulku Pierza? -Dziura! Dziura! - zabrzmialo glosniej od gwizdow; ludzie stojacy w poblizu przesmiewcow zaczeli ich poszturchiwac i szarpac. -A wiec nie zamierzacie pozostac bierni? - zapytala Riellen gromkim glosem. - Co trzeba zrobic? Zadajcie sobie to pytanie! Co trzeba zrobic? Chciala, by jej sluchacze przez chwile sie zastanowili. Przerwa w potoku jej wymowy miala trwac akurat tak dlugo, by sobie uswiadomili, ze nie znaja odpowiedzi. -Oto co musicie zrobic! - oznajmila, potrzasajac plikiem recz nie napisanych broszur. - Z ludzi mieszkajacych po sasiedzku two rzy sie grupa. Wybierzcie delegata. Zdecydujcie w glosowaniu, co musi zostac naprawione. Glosujcie w sprawie kazdej niesprawiedli wosci, ktora trzeba sie zajac. Zapiszcie to. Wywiescie postulaty na targowej tablicy ogloszen. Ale ostrzegam was! Nigdy, przenigdy nie przyjmujcie zaproszenia na spotkanie z wielkimi panami. W ten sposob ciemiezcy znajduja waszych przywodcow, chwytaja waszych przywodcow i zabijaja waszych przywodcow. Riellen zaczela rzucac swoje dziesiec recznie sporzadzonych broszur w juz przychylnie do niej nastawiony tlum. 80 -A jesli nas nikt nie poslucha? - zapytal jakis straganiarz.-Wlasnie, nie mamy armii na poparcie naszych slow! - krzyknela handlarka rybami. -Ale regent ma armie, panienko, eee... - zaczal straganiarz. -Riellen! - zawolal ktos z broszura w rece; najwyrazniej umial czytac. -A wiec, bracia i siostry, musicie utworzyc do obrony milicje glosujacych! - wrzasnela Riellen, potrzasajac piesciami w powietrzu. -Ale kto by nam potem mowil, co mamy robic?! - zawolal straganiarz. -Musicie zaglosowac na przewodniczacego, przywodce, ktory bedzie wprowadzal wasze decyzje w czyn. Prezydiana! Ale to na przyszlosc. Na razie musicie wybrac delegata targu i komitet delegata targu. -No wiec ja glosuje na panienke Riellen jako delegata! - ryknal z pasja straganiarz. - Kto jest za panienka Riellen na delegata? -Za panienka Riellen na delegata! - wrzasnela wiekszosc tlumu, ktory teraz skladal sie mniej wiecej z tysiaca dusz. -Nie, nie, bracia i siostry, nie rozumiecie! - zawolala nagle zaniepokojona Riellen. - Nie jestem jedna z was, ja tylko rozpowszechniam przeslanie wyborokracji. Musicie wybrac kogos sposrod was, kogos, kogo znacie i komu ufacie, i kto rozumie tutejsze kwestie. -Milicja miejska! - wybil sie ponad zgielk czyjs glos. - Nadchodzi milicja miejska! -Zatrzymajcie ich, nie pozwolcie, zeby zgarneli panienke Riellen! - krzyknal straganiarz. Nikt nie mial pelnego obrazu tego, co sie zaraz potem wydarzylo. Milicja zostala prawdopodobnie poinformowana, ze wybuchly zamieszki, a kiedy juz sie pojawila na skraju tlumu, zamieszki rzeczywiscie wybuchly. Odwrocone topory uliczne milicji, wlocznie i tarcze starly sie z laskami, kijami, nozami i kamieniami, lecz milicjantow bylo ledwie dwudziestu na setki sluchaczy Riellen. Jedno bylo pewne, a mianowicie to, ze sluchacze wygrali, a potem sie rozproszyli, bo z zamku nadjechalo stu lansjerow w zbrojach i z toporami polowymi. Zanim do tego doszlo, udalo mi sie zlapac Riellen, zwiazac jej wlosy, natrzec jej twarz ziemia, przewrocic jej kurtke z powrotem na prawa strone i narzucic na nia i wsadzic ja na konia. Pojechalismy ze stajennym do lasu, ale nikt nas nie scigal. 81 -Czy ty naprawde wierzysz w te bzdury? - zapyta! stajenny w pewnej chwili.-Tak! - mruknela Riellen. - To jest bardzo sensowne. -Cud, ze nikt nie straci! tam zycia - burknalem. - Jesli zlapie cie sedzia miejski, egzekucja zostanie wykonana na miejscu - za podburzanie do zamieszek. -Zamieszki sa wtedy, kiedy tak sie je nazwie... - zaczela Riellen. -Sedzia moze je tak nazwac - odparowalem. -Prosze, przestancie juz z ta polityka! - rzekl stajenny blagalnym tonem. -Dzis wieczorem zaczne pisac nowe przemowienie - oznajmila Riellen. - Bedzie zawieralo apel, by ludzie wspierali czarnoksieznikow przesladowanych przez niedouczonych i chciwych monarchow, ktorzy finansuja inkwizycje. -Brzmi jak cos na granicy podburzania do zamieszek. - Westchnalem. - Slowa, jakich dzisiaj uzylas, prawdopodobnie zdenerwuja wiele waznych osob. -O, stac mnie na wiecej - stwierdzila z duma. - Niech pan poslucha tego: Glosujacy musza zrozumiec, ze czarnoksieznicy nie sa ich wrogami. Wszyscy czarnoksieznicy, ktorzy zbudowali te straszna eteryczna bron, Smoczy Mur, nie zyja. Czarnoksieznicy, ktorych obecnie przesladuje inkwizycja, sprzeciwiah sie Smoczemu Murowi! To dobrzy czarnoksieznicy i przyjaciele glosujacych. Pozwolmy inkwizycji zabic wszystkich czarnoksieznikow, a znajdziemy sie na lasce nieuczciwych czarnoksieznikow spoza Alberinu i Scalticaru. Ukryjcie dzielnych, lojalnych czarnoksieznikow Scalticaru. Przeciwstawcie sie ciemiezcom i mordercom, ktorzy zasiadaja na tronach i roztrwaniaja podatki wydzierane ciezko pracujacym wyborcom, bedacym sola kontynentu. -Nie mam nic wiecej do dodania - skomentowalem. - Konsta-blu Riellen, jestem twoim dowodca i rozkazuje ci przestac mowic o polityce. Zrozumiano? -Tak jest - odparla z ociaganiem. -Czy ona naprawde jest konstablem Strazy Drog? - syknal stajenny, kiedy Riellen zostala nieco z tylu. -Pilnuj wlasnego nosa - mruknalem. -Och, inspektorze, rozmawialam rano z pania Norellie! - zawolala Riellen. - Zeszlej nocy powinien byl pan zostac i z nia porozmawiac. -Riellen, w jaki sposob mialem wtracic choc jedno slowo, skoro siedzialas tam i wyjasnialas zasady glosowania na Wyborokratycz-na Spoldzielnie... nie pamietam, co dalej. 82 -Rzemiosl Rozrywkowych i Terapeutycznych, inspektorze. Przed snem skonczylam pisac im statut.-Czy ten statut zawiera klauzule o calonocnym mowieniu na temat polityki w czasie przeznaczonym dla klienta? -Nie, ale... -Czy na jakimkolwiek etapie zapytalas ja, czy chce zostac i bez zaplaty sluchac twoich radykalnych teorii politycznych? -Eee... nie. Ale wydawala sie szczerze zainteresowana. Zwroce te cztery floriny z wlasnej sakiewki, to znaczy, kiedy zaoszczedze na tyle, zeby... -Niewazne. Mimo ze dosc mialem dziwacznych pomyslow Riellen, rozmawialem z nia przez reszte drogi do spadlej gwiazdy. Milczenie oznaczalo zalew mysli o Lavenci. O Lavenci siedzacej na skraju lozka i rozbierajacej sie dla kochanka, o stlumionym okrzyku Lavenci towarzyszacym kazdemu skrzypnieciu lozka, wszystko w rytmie na dwie czwarte, i jak zwykle, o mojej dloni strzepywanej z jej piersi. Meteoryt spadl na ziemie jakies dziesiec kilometrow na zachod od miasta, prawie na skraju lasu Waingram. Nadlecial pod niewielkim katem i zaryl sie w zyzna glebe. Pozostawil trzystumetrowa droge zniszczen przez ploty, krzaki i drzewa. Zatrzymal sie na wpol zagrzebany na koncu dlugiego rowu, ktory wyryl przy upadku. Wokol zgromadzilo sie jakies dwiescie osob, glownie chlopow z pobliskich posiadlosci, lecz bylo tam tez kilku szlachcicow i kupcow na pieknie utrzymanych koniach. Wygladalo na to, ze jestem najwyzej postawionym czlonkiem wszystkich reprezentowanych tu sluzb publicznych. Przepychajac sie przez tlum, opowiedzielismy sie z Riellen paru czlonkom miejscowej wiejskiej strazy. Ludzie sie przed nami rozste-powali, mruczeli cos w stylu "Cholernie dlugo tu jechaliscie!". U polnocnego kranca rowu stal kaznodzieja sceptykow i przeprowadzal egzorcyzm zabobonu, a u kranca poludniowego kaplan Bractwa Wielkiego Bialego Tryka recytowal modlitwe uzdrawiajaca rane w glebie. Obok niego stal dosc surowo wygladajacy mezczyzna z tabliczka gloszaca: "Koniec jest tuz", a zaraz przy nim kobieta o rownie surowym wygladzie, ktorej tabliczka namawiala: "Zalojcie". Meteor mial piec metrow srednicy. Przypomniawszy sobie ksztalt, ktory przelatywal mi nad glowa, ocenilem jego dlugosc na co naj- 83 mniej szesnascie metrow. Mniej wiecej tej samej wielkosci bylaby rzeczna barka, ale pomysl, ze moze byc to statek, nie od razu przyszedl mi do glowy. Byl nadal cieply, poniewaz naruszona przezen gleba parowala. Jego jaskrawopomaranczowy kolor sprawial wrazenie, ze zarzy sie niczym wegielek.-Ciekaw jestem, kto zaplaci za plot i drzewa dajace cien owcom - zrzedzil chlop w fartuchu do strzyzenia owiec. -No wlasnie, a ten row biegnie przez moja ziemie - dodal dosc wymyslnie odziany chlop stojacy obok niego. - Kto powinien zostac pozwany do sadu? -To akt bogow, wicehrabio - odezwal sie stajenny. -Dobry czlowieku, bogom niezwykle trudno doreczyc nakaz sadowy - odparl ten lepiej ubrany chlop. Po herbie, jaki mial na kolnierzu, domyslilem sie, ze naprawde jest smiesznie odzianym wicehrabia. Zapewne nieczesto opuszczal swe posiadlosci i dzierzawcow. Byl w bordowej roboczej tunice z delikatnej welny, na nia narzucil skapy fartuch z czerwonego jedwabiu, a brudne rekawice mial z kozlecej skory. Jego robocze saboty byly z takiego samego acremanskiego mahoniu, jakiego sie uzywa do wyrobu kosztownych dud. Najwyrazniej wszystko to imponowalo otaczajacym go chlopom, ale stalby sie posmiewiskiem rownych sobie, gdyby mial z nimi do czynienia. -Co o tym sadzisz, konstablu? - zapytalem Riellen. Jeden rzut oka pozwalal sie zorientowac kazdemu, kto nie mial powaznych problemow ze wzrokiem, ze to nie meteoryt. Meteoryty maja nieregularny ksztalt i sa podziurawione, a ten obiekt byl gladko zaokraglony i symetryczny. -Wyglada na olbrzymie jajo. Na nic wiecej Riellen nie bylo stac. -Jaki ptak ma na tyle duzy tylek, zeby zlozyc cos takiego? - zapytal stajenny. -Moze smok - wysunalem przypuszczenie. -Smok? Zeby smok zlozyl jajo takiej wielkosci, musialby byc... -Kura wysoka na trzydziesci centymetrow sklada jaja dlugosci pieciu centymetrow - stwierdzilem. - Widzialem to jajo przelatujace po niebie i powiedzialbym, ze jest trzy albo cztery razy dluzsze od swojej srednicy... wiec w rozsadnym przyblizeniu stwor, ktory je zlozyl, ma szesc razy siedemnascie metrow dlugosci. -Szesc razy siedemnascie jest... hm... -Sto dwa metry - rzekla Riellen. 84 Prze chwile wszyscy patrzylismy ze strachem w niebo, lecz nie pikowal na nas zaden stumetrowy smok ze skrzydlami o rozpietosci siedmiuset metrow. Stojacy na tyle blisko, ze slyszeli te wyliczenia, rozpierzchli sie, by przekazac nasza teorie wszystkim, ktorzy chcieli sluchac.-Smok, powiadasz? - zapytal wicehrabia drzacym glosem. -Nie mam pewnosci - odparlem pospiesznie. - Powinien to skonsultowac czarnoksieznik. -Zawsze wiedzialem, ze to zly pomysl, by zabic wszystkich naszych czarnoksieznikow - odezwal sie chlop w fartuchu. -A co w tej sprawie robi cesarzowa? - odezwal sie stajenny. -Zniknela, krajem rzadzi regent Corozan - wyjasnilem. -No wiec co w tej sprawie robi regent? -Jestem jego przedstawicielem - przyznalem z ociaganiem. -No wiec co ty robisz w tej sprawie? Wsparlem sie pod boki i rozejrzalem z zawodowa wprawa kogos, czyje zycie czesto zalezy od szybkiej i dokladnej oceny niebezpiecznej sytuacji. -Riellen, idz do tych chlopcow, ktorzy rzucaja kamieniami w ja jo - polecilem. - Przepedz ich i kaz temu blaznowi, zeby przestal je spryskiwac olejem do egzorcyzmow. Kiedy zszedlem do rowu, towarzyszyli mi wicehrabia, stajenny i chlop. Jakos tak sie dzieje, ze kiedy ktos - ktokolwiek - obejmuje przywodztwo, ludzie od razu przestaja sie bac. Wyslac naprzeciwko pozbawionej przywodcy dwustuosobowej tluszczy trzech czy czterech milicjantow, wymachujacych palkami do rozganiania demonstracji, a tlum sie rozpierzchnie. Dac tej samej grupie ludzi przywodce i wyslac ich na stumetrowego smoka, buchajacego rozpalonym do bialosci ogniem piekielnym, a zaatakuja potwora. W tym drugim przypadku dadza sie zbiorowo zmienic w chmurke dymu, ale zrobia to w sposob heroiczny. Tak wiec okazalo sie, ze ja tu dowodze i musze zbadac cos, do czego nikt inny nie kwapil sie zblizyc. Z jakiegos perwersyjnego powodu nagle zapragnalem pierwszy dotknac tej spadlej gwiazdy. -Z calym szacunkiem, panie, lepiej ja pojde - zwrocilem sie do wicehrabiego. - Gdyby doszlo do najgorszego, nie ma sensu tracic szlachcica. Zgodzil sie z pelnym przekonaniem i w ten sposob to ja pierwszy stanalem na dziwnym meteorycie. Przykucnalem i bardzo powoli wyciagnalem dlon. Byl cieply jak pokryty lupkiem dach w let- 85 nie poludnie, a pokrywala go warstwa utlenionego materialu o fakturze wygladzonego woda granitu. Caly byl jednolicie pomaranczowy, co z jakiegos powodu przywiodlo mi na mysl lunaswiat Lupan. Taki sam kolor maja jego pustynie, pomyslalem. Czy to moze miec jakis zwiazek? Moze przez otchlan dzielaca nasze dwa lunaswiaty przefrunal jakis smok z Lupana.-Wydaje sie dosc bezpieczne! - zawolalem. -Co o tym sadzisz? - zapytal wicehrabia. -Moze pochodzic z Lupana - zasugerowalem. - Uczeni zimnych nauk sadza, ze moga tam zyc jakies istoty. -Smok z Lupana? Odbyl cala te droge, zeby zlozyc jajo? -Zurawie burzy spedzaja zime w polnocnej Acremie, a przylatuja tu na wiosne, by zakladac gniazda - zauwazylem. - Moze smoki przylatuja tu z Lupana, zeby skladac jaja. -Zauwazylibysmy, gdyby to sie zdarzylo kiedys przedtem. No bo stumetrowy smok musi zwrocic na siebie uwage. -Moze robia to tylko raz na dziesiec tysiecy lat. -No dobrze, a gdzie jest smok? -Moze smoki jak zolwie skladaja jaj a, a potem je porzucaja. -Chcesz powiedziec, ze na mojej ziemi wykluje sie smok z Lupana?! - zawolal wicehrabia glosem pozbawionym nagle chocby cienia strachu. -To mozliwe. Zaprzyjaznij sie z malenstwem, panie, a kiedy podrosnie, polecisz na nim az na Lupana. Powiedzialem to zartem, lecz szlachcic wzial moje slowa na powaznie. Zeskoczyl z poruszonej ziemi na obiekt spadly z nieba, a dzierzawca poszedl w jego slady. -Coz, to jajo z Lupana wyladowalo na mojej ziemi - oznajmil wicehrabia - zatem jest to moje jajo. -Moja dzierzawa! - wrzasnal chlop, pokazujac na ziemie. - Mo-je jajo! -Zgodnie z ustawa o ratownictwie morskim z 2877 roku zglaszam niniejszym prawo do tego znaleziska jako mojej wlasnosci -oznajmil wicehrabia, mimo ze obiekt spadl z nieba, a my znajdowalismy sie o kilka dni drogi od morza, a nawet o kilka godzin jazdy wierzchem od rzeki. - Odsuncie sie wszyscy! -Rozwalil mi murek - poskarzyl sie chlop. - Zadam rakumpensaty. -Moglbym ci zrobic siodlo do jazdy na mlodym smoku - zaproponowal wicehrabiemu stajenny. - Oczywiscie wymagaloby wiecej pracy i materialow niz zwykle. 86 -Doprawdy? A czy byloby bezpieczne?-Panie, na moja prace daje gwarancje. -Obsialem to pole, a teraz jest zniszczone! - wtracil sie chlop. -Chcialbym, zeby skora byla nabijana zlotymi cwiekami - rzekl wicehrabia. -Zostal tez uszkodzony moj murek, drzewa i zywoploty - upieral sie chlop. Poczulem przez podeszwy butow pierwsze drzenie. Wicehrabia, stajenny i chlop tez je poczuli, bo natychmiast zamilkli. Nastapilo kolejne drzenie, a raczej mocne uderzenie. Uderzenia staly sie regularne i rozlegaly sie w rytmie kogos rabiacego drewno. -Wykluwa sie! - krzyknal chlop, zeskakujac z wielkiego jaja i wspinajac sie po scianie rowu. - Uciekajcie! Smok sie wykluwa! Wiele osob z tlumu slyszalo nasza wczesniejsza rozmowe o smoczym jaju, a nasze slowa rozniosly sie bardzo szybko. Tak wiec okrzyk: "Smok sie wykluwa!" w mgnieniu oka wywolal poczucie zagrozenia. Tlum sie cofnal - lecz nie uciekl. Poczucie niebezpieczenstwa delikatnie rownowazyla mozliwosc ujrzenia czegos interesujacego w miejscu, gdzie glowna atrakcja kalendarza towarzyskiego byl wyscig piwnych barylek podczas dorocznego jarmarku w Gatrov. Dopiero teraz zauwazylem, ze z jaja odpada utleniona warstwa materialu. Stopniowo odkrecal sie jego kraniec. Rozlegl sie syk; wyciagnalem reke i poczulem, ze z tego konca uchodzi powietrze. Czulem tez znajomy smrod smoly i czegos jeszcze. Smoly uzywano do uszczelniania poszycia statkow, by nie przepuszczaly wody. Ten inny zapach rozpoznalem dopiero po pewnej chwili. Zestarzaly pot. Kiedys smierdzialem tak na statku, kiedy spalem pod pokladem z reszta zalogi podczas dlugiej podrozy ze skazanego na zaglade kontynentu Torei. Nagle zrozumialem, co to jest. Wielkie jajo zawieralo powietrze i bylo uszczelnione smola. Odbylo lot miedzy lunaswiatami, gdzie jest malo powietrza albo nie ma go wcale, a z jego wnetrza smierdzialo, jakby przez dwadziescia dni byli w nim zamknieci ludzie. Wlasnie wtedy do rowu zsunela sie Riellen. -Czy moge z calym szacunkiem doradzic, by wyszedl pan z rowu i polecil wszystkim bardzo szybko stad uciec? - zapytala cicho, ciagnac mnie za rekaw. -Prozniostatek wiozacy prozniowedrowcow - szepnalem do niej, wymyslajac te dwa slowa i wymawiajac je po raz pierwszy na naszym swiecie. - To wlaz. W srodku sa prozniowedrowcy z Lupana, ktorzy usiluja sie wydostac. 87 Podnioslem z ziemi kilka platkow utlenionej powloki statku. Wokol jej odkrecajacego sie fragmentu widzialem cos, co przypominalo biala lsniaca porcelane; za kazdym uderzeniem ukazywalo sie jej coraz wiecej.-Smoczek uzna za swoja matke pierwsze stworzenie, ktore ujrzy - mowil stajenny do wicehrabiego. -Hej, wy tam! - zawolal szlachcic. - Konstable Strazy Drog! Wylazcie z rowu! Ten smok jest moj, slyszycie? Tylko moj! Wyszedlem razem z Riellen, nie spuszczajac oka z odkrecajacego sie konca. -Lupanianie chyba maja klopoty z otworzeniem wlazu - zauwazyla. -Widzialem cos takiego w tropikach. Smola uzyta do uszczelniania luku mieknie w upale dnia, a potem mocno przywiera w nocnym chlodzie. Jakis prozniowedrowiec wybija wlaz mlotem od srodka. Moja teoria sie potwierdzila, kiedy naszym oczom ukazal sie ciemny pas smoly, a potem drugi i trzeci. Bylo teraz widac mniej wiecej pietnascie centymetrow smolowanej porcelany. Prozniosta-tek skonstruowano z porcelany, a jego poszycie mialo ze trzydziesci centymetrow grubosci. Wyjalem dalekopatrz, nastawilem ostrosc na wlaz. W tej chwili pokrywa odskoczyla i spadla na ziemie. Na jej spodniej stronie zauwazylem trzy pary ciezkich uchwytow, ktore podczas podrozy byly najwyrazniej przymocowane do dzwigni. Wicehrabia zajrzal do otworu. -Cip, cip, cip, halo! - zawolal. - Jestem twoim tatusiem, nie boj sie! Z jakiegos powodu spodziewalem sie, ze w prozniostatku bedzie ciemno, lecz byl oswietlony i widzialem zarysy jakichs mechanizmow. Przez moment cos sie tam ruszalo, a potem z otworu wylonila sie jakby rura na przegubowym ramieniu. Plaskie lustro zamontowane w rurze obejrzalo swiat wokol otworu. Doszedlem do wniosku, ze to jakies urzadzenie obserwacyjne jak dalekopatrz albo dziecinny peryskop. Nagle z otworu wystrzelila macka, owinela sie wokol piersi wicehrabiego i uniosla go w powietrze. A potem wprawnym ruchem rozbila mu glowe o bok prozniostatku. Gapie, w tym ja, dopiero po chwili zdali sobie sprawe, co zaszlo; wokol mnie wybuchl harmider wrzaskow, okrzykow i piskow. Stajenny rzucil sie do sciany rowu i zaczal sie wspinac, a kilku mysliwych z lasu zalozylo cieciwy na luki. Tlum cofnal sie od krawedzi, 88 ale nie rozproszyl. Niestety, stajenny byl widoczny z luku. Wysunela sie stamtad dluga macka, chwycila go za noge i postapila jak wczesniej z wicehrabia; stajenny mial czas wydac tylko jeden, pelen przerazenia wrzask.Od kadluba zaczely sie odbijac strzaly wypuszczone przez mysliwych, co najmniej dwie trafily do luku. Pojawily sie kolejne macki; dwie z nich trzymaly kule. Miala moze pol metra srednicy. Nie wiem czemu, sadzilem do tej pory, ze Lupanianie nie maja pojecia o magii i dysponuja jedynie olbrzymia przewaga w zimnych naukach, lecz ta kula byla zdecydowanie magiczna. Sprawiala wrazenie plataniny gorejacych pomaranczowych i czerwonych robakow, lecz w przeciwienstwie do jaskrawoniebieskich zaklec naszych czarnoksieznikow wydzielala jaskrawozielony dym i wibrowala glebokim dudnieniem, znamionujacym olbrzymia, skumulowana energie. Rozleglo sie skwierczenie, jakby na rozzarzone wegle spadla kropla tluszczu, a potem mysliwi stojacy na krawedzi rowu zaczeli wybuchac plomieniem i padac na ziemie. Zadzialal moj zolnierski instynkt - rzucilem sie do ucieczki. O pare metrow dalej dostrzeglem Riellen, uznalem, ze pol sekundy, ktore mi zostalo, nim bron sie obroci, by nas upiec, nie wystarczy na wyjasnienia, wiec skoczylem i powalilem dziewczyne na ziemie. Okazalo sie, ze decydujac sie na uratowanie zycie Riellen, uratowalem takze wlasne. Lezelismy nieruchomo, uciekajacy wokol nas byli paleni, a nade mna przeplynelo cos niepokojaco goracego. Poniewaz moja glowa zetknela sie z ziemia bokiem, widzialem, jak magiczna kula tkwi na wysiegniku wysoko nad krawedzia rowu i prowadzona przez da-lekopatrz, zakresla pelny krag. Lewa strone czola rozcialem sobie o topor Riellen, ktory miala zatkniety za pas. Nagle skwierczacy dzwiek ustal, rozlegalo sie tylko to gluche dudnienie. Rura obserwacyjna jeszcze raz omiotla cale pole widzenia, po czym oba urzadzenia skryly sie w rowie. Zapanowala cisza. Po chwili uslyszalem dzwieczne uderzenia dobiegajace z rowu. -Riellen, jezeli nic ci nie jest, kiwnij glowa - szepnalem. Kiwnela glowa. Bardzo powoli sie rozejrzalem. Rok spedzony w roli najemnika w Acremie i trzy lata w Strazy Drog w Scalticarze nauczyly mnie, ze zawsze warto znalezc w poblizu miejsce, w ktorym mozna sie ukryc. Podczas dorocznego pikniku Strazy Drog wiedzialem, za ktorymi drzewami moglbym sie schowac w razie koniecznosci, a w tawernach patrzylem, gdzie stoi najblizszy stol, pod 89 ktory mozna zanurkowac. Teraz zobaczylem, ze przez pole plynie strumien. Mial dosc glebokie koryto, wiec mogl nam dac oslone.-Riellen, masz sie poczolgac do tego strumienia przed nami, prosto na polnoc - szepnalem. - Nie podnos sie i poruszaj tylko jed na konczyna naraz. Postaram sie trzymac miedzy toba a ta bronia termiczna. Czy to jasne? Znow kiwnela glowa, wiec zaczelismy pelznac. W koncu osunelismy sie do chlodnej wody. -Co sie stalo, inspektorze? - zapytala Riellen. Brodzilismy w strumieniu, zgieci wpol. - Widzialam macki wysuwajace sie z jaja... eee, z prozniostatku. -Istoty z Lupana najwyrazniej sa inteligentne, ale takze wyjatkowo niebezpieczne. Strumieniem dotarlismy do kamiennego mostu spinajacego lukiem jego brzegi. Wyprostowalismy sie pod oslona budowli i spojrzelismy na pole. Plonela duza czesc pobliskiego lasu, podobnie jak wszystkie zywoploty, stogi siana, krzaki, drzewa i dachy chat - jak okiem siegnac, wszystko stalo w ogniu. Nic sie nie poruszalo. Wszyscy ludzie, konie, owce i krowy zgineli. Z rowu unosil sie zielonkawy dym. Nagle zdalem sobie sprawe z obecnosci kogos trzeciego. -Co to byla za pieprzona magia? - zadudnil jakis glos niemal zbyt gleboki, by go zrozumiec. Odwrocilem sie; przed soba mialem mostowego trolla. Byl mniej wiecej mojego wzrostu, lecz potezniej zbudowany i pokrywaly go szorstkie wlosy. Na biodrach mial cos, co przypominalo strzepy zgnilych wodorostow, lecz prawdopodobnie bylo resztkami skorzanej spodniczki. Trzymal... coz, nie znam slowa na okreslenie broni skladajacej sie z kawalka drewna i duzego kamienia przywiazanego sfatygowana lina. -To czarnoksieznicy z lunaswiata Lupan - odparlem. -O... Nie wiedza, ze tu, w Scalticarze, czarnoksiestwo jest zabronione? -Nie krepuj sie, zajrzyj do nich i im to powiedz - zaproponowalem. -Wole nie. Wypalili kreche w kamieniach mojego mostu, o. -Watpie, czy ci za to zaplaca. -To imperialistyczni czarnoksieznicy z Lupana, ktorzy przybyli 90 ciemiezyc milujacych pokoj ludzi... oraz trolle naszego lunaswiata-oznajmila Riellen. -A takze ich zabic - dorzucilem. - To cos na polu to statek podrozujacy przez proznie. -Hej, Hrrglrrpie, co sie tam dzieje na gorze?! - rozlegl sie glos z szuwarow. -Imperialistyczni ciemiezcy z Lupana! - odkrzyknal troll. -Dla mnie wygladaja jak zwykli ludzie. -Nie, to ci w statku podrozujacym przez proznie, co sie zeszlej nocy wryl w pole Gownogona. Dolaczylo do nas jeszcze szesc trolli; wszystkie wygladaly bardzo podobnie - roznily sie tylko iloscia pokrywajacego je sluzu i blota. -Chcialbym wiedziec, co z tym robi rzad - burknal jeden z przy byszy. Riellen zaczerpnela tchu. -Ciemiezycielskiego rezimu regenta w Alberinie nie interesuje zlagodzenie cierpien milujacego pokoj ludu mmph! -Regent jeszcze o tym nie wie - wyjasnilem, mocno przyciskajac dlon do jej ust. -A kim ona jest? - zapytal troll, ktorego imie brzmialo, jakby wymiotowal pijak. -Jestesmy konstablami Strazy Drog - powiedzialem i dodalem: -Inspektor Danolarian i konstabl Riellen. -Ach, tak? My tez jestesmy urzednikami. Pobieramy clo, akcyze, myto. Zlecono nam te prace. Po co placic celnikowi, ktory potrzebuje domu, opalu, wakacji i w ogole, skoro my, mostowe trolle, z przyjemnoscia go zastapimy za piec procent oplat i mieszkalne bloto? Wszyscy musza korzystac z mostow, a my juz pod nimi mieszkamy. -No to posluchajcie mojej rady: gdyby ci goscie z Lupana chcieli skorzystac z mostu, nic im nie policzcie. - Zdjalem dlon z ust Riellen. - Chodz, konstablu, czas na nas. -Halo, inspektorze! - zawolal za mna Hrrglrrp. - Czy to ty grales zachodzacemu sloncu na Alpindraku? (C)6) Szlismy strumieniem, az miedzy nami a prozniostatkiem z Lupana pojawilo sie niewysokie wzgorze. Przemoczeni, pokryci smierdzacym mulem i trzesacy sie z zimna, po swiezo zaoranym polu do- 91 tarlismy do drogi, a potem co sil w nogach i plucach pognalismy do obiecujacego oslone Lysego Wzgorza. Tutaj zarekwirowalismy pasacego sie wiekowego konia pociagowego. Kon nie byl zadowolony, ze musi dzwigac nas oboje, ale wolelismy go niz biegac na wlasnych nogach.Poltora kilometra od prozniostatku lezal porzucony zamek ze zrujnowana wieza i tam sie zatrzymalismy. Kiedy wchodzilem po wijacych sie kamiennych schodach, zauwazylem lsniaca kreske szeroka mniej wiecej na trzy centymetry - to bron termiczna stopila kamien, a rosnacy na nim mech zamienila w popiol. Widzialem przez dalekopatrz row i dostrzeglem, ze wysiegnik z rura obserwacyjna jest teraz na zewnatrz i pilnuje prozniostatku. -Mielismy szczescie, ze sie odczolgalismy tak szybko - powie dzialem do Riellen. - Teraz wystawili straz. Potem dowiedzialem sie, ze podczas tej pierwszej masakry mechanizm napedzajacy macki nadal znajdowal sie w prozniostatku i blokowal wlaz. Rura obserwacyjno-termiczna zostala wciagnieta, by Lupanianie mogli czesciowo rozmontowac mechanizm i wyniesc go na zewnatrz. Gdyby rura od razu pozostala na strazy, nie udaloby sie nam z Riellen uciec. Kiedy dziewczyna przejela dalekopatrz, tepym koncem mojego topora odlupalem z wiezy kilka fragmentow stopionego kamienia. Sporzadzilem kilka szkicow i notatek w dzienniku polowym, do ktorych Riellen dodala wlasne uzupelnienia i obserwacje. -Z Lupana, powiada pan? - zapytala. -Tak, i chyba widzialem, jak zostal wystrzelony, kilka tygodni temu, w obserwatorium na Alpindraku. Wyslano ich dziesiec. -Dziesiec? Wydaje sie, ze wystarczy jeden. -Reszta powinna przybyc w jednodniowych odstepach, wieczorami. Kiedy pojawia sie nastepne, musimy miec gotowe miotacze ognia i gdy tylko otworza sie luki, wpompowac do cylindrow ogien piekielny. Dzis rano nas zaskoczyli, ale juz im sie to nie uda. Zostawilismy konia i w pobliskiej osadzie wynajelismy wozek oraz kuca za nieco wiecej, niz byly warte. Usilowalismy naklonic chlopow do ukrycia sie przed Lupanianami do naszego powrotu z milicja, ale ich reakcja dalaby sie strescic slowami: "Sprobujcie innego numeru, bo ten nie przejdzie". -Dlaczego nasi bracia z Lupana zaczeli zabijac ludzi? - zapyta la Riellen, ogladajac sie nerwowo za siebie. Przynaglilem kuca do szybszego biegu. 92 -To prawdopodobnie ich wladcy - zaryzykowalem domysl. - Rycerze, kavelarzy i tacy tam. Przybyli tu, by nas podbic, a sadzac z sily ich magii, przyjdzie im to z latwoscia.-Klasa rzadzaca Lupanian? Tutaj? -Tak, i nawet nie mysl o tym, zeby wrocic i zorganizowac z mostowymi trollami wiec protestacyjny. Riellen oddarla ze swojej tuniki stosunkowo czysty kawalek materialu i zabandazowala mi czolo, zeby oslonic je przed muchami. Przez reszte drogi byla dziwnie milczaca. Po stronie plusow nalezy jednak zapisac to, ze po raz pierwszy od wielu tygodni nie nekaly mnie ponure mysli o Lavenci. Rozdzial 6 Jak dotarlem do mojego pokojuWjechalismy przez zachodnia brame na ruchliwe ulice Gatrov. Kobiety rozwieszaly pranie, rzemieslnicy pracowali w otwartych warsztatach, handlarze obnosni snuli sie ze swoimi towarami na plecach, a w przydroznym pyle bawily sie dzieci. W ciagu kilku minut znalezlismy sie na nabrzezu; wyslalem Riellen, zeby odstawila wozek i kuca do stajni, a sam pospieszylem do kwatery glownej milicji. Zlozylem raport, ale rozsadnie uczynilem to tak, jakby chodzilo o jakas lokalna inwazje przy uzyciu fantastycznej broni. Zgodnie z przewidywaniami funkcjonariusz dyzurny i tak myslal, ze przesadzam. Potem nie mialem juz do odegrania zadnej roli. Straz Drog spelniala funkcje raczej cywilne niz wojskowe, a to byla wyraznie sprawa wojskowa. Wladze przysla kilkuset ludzi z kuszami i miotaczami ognia piekielnego i w ciagu godziny bedzie po wszystkim - przynajmniej tak mnie zapewniono. Poszedlem do Barylki Barkarza i kiedy wchodzilem do glownej sali, miejski zegar o jednej wskazowce wybil pierwsza godzine po poludniu. Z powodu pory obiadowej zdobycie tak bardzo mi potrzebnego kufla piwa troche trwalo. Podczas oczekiwania slyszalem urywki rozmow na temat srebrnowlosej dziewczyny i miejscowego kapitana nabrzeza o zlocistych kedziorach. Dziwne, ze dziewczyna, ktora rozdziela swoje wzgledy, jest uwazana za zdzire, a mlodzieniec, ktory sie z nia przesypia, zasluguje na miano dziarskiego mlokosa, a nawet bohatera. Pilem piwo i sluchalem, jak ktos dosc szczegolowo roztrzasa wydarzenia zeszlego wieczoru. 94 -...bialowlosa zdzira, co sprzata ze stolow.-Powiadasz, ze ja przerolowal i uciekl? -Robil to cala noc, a potem zostawil ja o swicie spiaca. Zabral jej sakiewke, torbe i ciuchy, wszystko. Spryciarz z tego naszego Pel-mora. Slyszalem, ze byl rano na targu. Kupil swojej dziewczynie nowa sukienke. -Ach, tak? Coz, ciezko na to zapracowal. Zarechotali, a ja zaczalem dyskretnie sie rozgladac po sali. Szybko dostrzeglem Lavenci. Zbierala kufle na tace i wycierala stoly; miala na sobie sukienke wyraznie zbyt szeroka. Zachowywala sie troche jak ktos zaszczuty i nieszczesliwy, lecz takze hardy. Rozwazylem mozliwosci. Oto upokorzona kobieta. Juz samo to przyprawialo mnie o gniew. Chociaz przez niesmialosc nie zostane wielkim uwodzicielem, nie potepiam takiego zachowania u innych. Dla mnie uprawianie seksu stanowi ostateczny akt zaufania i zdrada takiego zaufania jest godna surowej kary. Przypomnialem sobie sen o spotkaniu bogini Romantycznosci. Czy to pora na porzucenie zdrowego rozsadku? Oto kocica, ktora mnie podrapala, otoczona przez teriery. Uznalem, ze odzyskanie wlasnosci Lavenci byloby trudne, a przywrocenie jej dobrego imienia staloby sie koszmarem dla wszystkich zainteresowanych. W ostatecznym rozrachunku znienawidzilaby mnie za okazanie jej litosci. Nie, zdrowy rozsadek zdecydowanie nie ma tu racji bytu, honor osobisty takze nie. Wydawalo mi sie, ze powoduje mna jedynie wspolczucie - no, ale jestem sklonny do wspolczucia, chociaz staram sie to ukrywac. Postanowilem dzialac wedle dyktatu honoru czystego jak pedzony wiatrem snieg... a jako dodatkowa korzysc jawila sie okazja powaznego dopieczenia konstablowi inkwizycji. Do tawerny weszla Riellen i poprosila o rozkazy. -Pamietasz Pelmora? - zapytalem. - Tego kapitana nabrzeza? -Jak wygladal? -Mial jakies dwadziescia piec lat, zlociste kedzierzawe wlosy, szerokie bary, niebieskie oczy. Wygral turniej tanca. -Czy tanczyl z ta reprezentantka wyzszych klas, konspirujacych w celu narzucenia oligarchicznego uciemiezenia mmmpf! -Tak, wlasnie z nia - odparlem, na chwile zatkawszy jej usta dlonia. -I spedzil z nia noc w pokoju numer dziesiec, gdzie mmrff. -Tak, tak, tak, to ten! Doszly mnie sluchy, ze obrabowal i zhan- 95 bil rewolucyjna siostre Lavenci... niech cie, Riellen, i ja to mowie! Obrabowal i zhanbil jej ekscelencje, kavelen Lavenci Si-Chelle. Znajdz go, aresztuj i przyprowadz do mnie. Zacznij od targu. Zdjalem dlon z ust Riellen.-Inspektorze, honor to tylko kodeks klas wyzszych i wyzszych klas srednich, podczas gdy rabunek jest wykroczeniem raczej prowincjonalnym niz cesarskim, a zatem nie obejmuje go nasz regulamin, chyba ze natkniemy sie na sam czyn. Milicja miejska mmm-mrng. -Riellen, za kazdym razem, kiedy stajesz na beczce i wyglaszasz mowe, w takim stopniu podburzasz sluchaczy do zamieszek, ze z latwoscia mozna by cie skazac na powieszenie, wiec nie sprzeczaj sie ze mna o niuanse prawne. Poza tym kazde wykroczenie przeciwko szlachcie jest uznawane za wykroczenie cesarskie, a nie prowincjonalne. To, co zrobil Pelmor, nasz regulamin obejmuje. -Ale tylko jesli miejscowe wladze nie sa w stanie mmrff. -Riellen, mialem bardzo, ale to bardzo zly ranek i chce go sobie powetowac na kims, kto nie posluguje sie bronia, ktora z odleglosci poltora kilometra potrafi topic kamien! Pelmor znakomicie sie do tego nadaje. Znajdz go, aresztuj i przyprowadz tutaj! -Dlaczego nie powiedzial pan, ze to dla zaspokojenia panskich prywatnych potrzeb? - zapytala nagle z ozywieniem i zasalutowala. - Niedlugo wroce. Wyslawszy moja czterdziestotrzykilogramowa bron, omowilem z wlascicielem tawerny kilka spraw w celu wyjasnienia obecnej sytuacji Lavenci, po czym wysypalem mu na dlon polowe zawartosci mojej sakiewki. W koncu podszedlem do Lavenci i przykleknalem przed nia, wciaz oblepiony blotem i smierdzacy jak wychodek trolla. -Inspektor Danolarian Scryverin, konstabl Strazy Drog, kwa- drant zachodni, do uslug, pani! - powiedzialem dziarsko. Lavenci zgromila mnie wzrokiem, automatycznie zakladajac, ze sobie z niej kpie, lecz nie majac sil na odwet. -Nie slyszales? - mruknela, mnac w dloniach wilgotna scierke. -Slyszalem - odparlem z nadzieja, ze trudno zle zinterpretowac pojedyncze slowo. Chociaz raz powiedzialem cos wlasciwego. Jej rysy odrobine zmiekly. -Zabral moje bransoletki, sakiewke, noz, lekarstwa, pieczec, przybory do pisania, dokumenty graniczne, ubranie, wszystko! Wy szlam z pokoju owinieta przescieradlem, pozyczylam sukienke od 96 dziewki sluzebnej, musze przez tydzien zmywac kufle i kubki, zeby praca zaplacic za pokoj, a potem jeszcze troche, zeby zarobic na rejs barka do Alberinu.-Mam... -A najgorsze ze wszystkiego jest to, ze nie stac mnie na kapiel i... och, chcialabym miec tyle florinow, ile razy slyszalam dzisiaj "Dziewiec ja posiadl razy"! Skomponowal to dzis rano ktorys pijak. -Jak slyszalem przez sciane, Pelmor byl bardzo, hm, zajmujacy. -Inspektorze, gruba ksiazka moze byc zajmujaca, ale jesli trzeba ja przeczytac od deski do deski po bardzo zlym dniu, to staje sie nieznosnie nudna. Nie piescil, nie prawil czulych slowek, stac go bylo tylko na pospieszne, ociekajace slina pocalunki i... wy, mezczyzni, nie macie pojecia, jaka katorga jest znoszenie nadmiaru energii. -Wierze ci na slowo, pani. Od pewnego czasu moje zycie milosne przypomina pustynie. -Ale nie widzial mnie nagiej, to ostatnia resztka szacunku dla samej siebie, jaka moge zachowac. Nigdy nie pozwolilam, by ktokolwiek ujrzal cala moja nieskazitelna skore. -Pani, mamy sprawe do zalatwienia. -Oczywiscie, co moge dla ciebie zrobic, inspektorze? Kufel piwa? Babeczka z bakaliami? Jesli dasz mi miedziaka napiwku, nie narobie wrzasku, jak mnie uszczypniesz w siedzenie. -Jestem na sluzbie, pani, ale dziekuje. Podjalem kroki w celu odzyskania twojej wlasnosci i oddalem wlascicielowi tawerny twoj dlug. Mozesz stad odejsc. -Inspektorze! - wykrztusila wstrzasnieta. - Naprawde to zrobiles? -Jednak najlepiej byloby opuscic Gatrov dzisiaj. Reputacja i takie tam. -Inspektorze Danolarianie, gardzisz mna, a mimo to robisz dla mnie cos takiego? -Nie gardze toba, pani. Kot nic nie poradzi, ze zachowuje sie jak kot, a koty potrafia czasami byc okrutne dla myszy. Piii, piii i tak dalej. Jesli chcesz odtracac moja reke ze swojej piersi, a potem brac do lozka Pelmora... Mam bardzo szybki refleks, ale nie spodziewalem sie tego policzka. Kiedy mnie uderzyla, drgnela i chwycila sie za glowe. Po chwili odzyskala panowanie nad soba. Wyprostowala sie do wtoru smiechu najblizej siedzacych gosci i spojrzala mi w twarz. -Nigdy, przenigdy nie zapominaj, ze zeszlego wieczoru ofiaro walam ci swoje cialo, inspektorze, i ze odrzuciles te propozycje! - 97 wrzasnela na cale gardlo. - Przycisnelam twoja dlon do mojej piersi i dwa razy zaprosilam cie do spedzenia nocy w moim lozku. Pel-mor byl kawalkiem zjelczalego miesa, ktory w mojej ocenie zupelnie ci nie dorownywal.-Najpokorniej przepraszam, pani. - Rozcieralem policzek, szczerze zazenowany. - Zapomnialem o dowodzie. Inspektor nie po winien zapominac o dowodach. Lavenci usiadla zgarbiona na lawce, podniosla pusty dzban do wina, wytarla stol i postawila dzban. Swiadomosc roli, jaka odegralem w tym wszystkim, szarpala mi nerwy. Stchorzylem i sprobowalem zmienic temat. -Zlecilem konstabl Riellen wysledzenie i zatrzymanie Pelmora. -Twoj chudy, maly konstabl przeciwko Pelmorowi?! - zawolala Lavenci. -O tak, jest przebiegla i kiedy go dopadnie, niech bogowie Mi-rala zlituja sie nad jego dusza. -Riellen to dziewczyna?.' -Straz Drog aktywnie rekrutuje kobiety. Za te inicjatywe odpowiada cesarzowa. Goscie chichotali. Nie przeszkadzalo mi to. Mialem plany wobec wszystkich obecnych w tawernie. Musialem jednak jeszcze przez jakis czas zatrzymac Lavenci w tej obrzydliwej spelunce, wiec mowilem dalej. -Zechcesz wysluchac mojej rady, pani? - zapytalem lagodnym, mialem nadzieje, tonem. -Rady? -Kiedy nastepnym razem twoja piers bedzie piescil jakis chlopak, ktorego naprawde cenisz, nie odtracaj jego reki. Odsun ja, czule sciskajac i pieszczac. On to zrozumie. -Wciaz pamietasz tamten klaps? - szepnela zdumiona. -Moglby sie przestraszyc i zawstydzic, ze jego dotyk napawa cie wstretem, podczas gdy innych dopuszczasz do naj intymniej szych tajemnic swego ciala. -Jeden klaps... Tyle bolu od jednego klapsa. Jako oficer Strazy Drog czesto widuje ludzi miotanych skrajnymi emocjami. Oczy rozpalaja im sie blaskiem obledu i taki blask lsnil w czarnych oczach Lavenci, ktora upuscila scierke na stol. -Na oplacenie podrozy barka do Alberinu powinno ci wystar czyc piecdziesiat florinow, pani - zaczalem belkotac w goraczkowej probie zmiany tematu. 98 -Niegrzeczna lewa dlon! - Lavenci chichotala, wodzac reka przed twarza.-Mozesz wziac moja sakiewke, bede trzymal reszte swoich flori-now w bucie. -Odtracilas mojego ukochanego, zdjelas ze mnie ubranie dla Pelmora, nawet go piescilas. Niegrzeczne dlonie trzeba karac, by inne dlonie dzialaly ostrozniej. Zanim zdalem sobie sprawe, co zamierza, Lavenci polozyla lewa dlon na stole, chwycila pusty dzban i roztrzaskala na niej. Ujrzalem krew i polamane, wyszczerbione kosci, lecz nie uslyszalem krzyku bolu. Gapie najpierw wstrzymali oddech, a potem wrzasneli; kilku parsknelo smiechem. Wzialem scierke i sprobowalem zabandazowac Lavenci reke, lecz ledwie jej dotknalem, dziewczyna wzdrygnela sie i krzyknela. -To jakies przeklenstwo, choroba - wykrztusila. - Przez caly ra nek, ilekroc otrze sie o mnie jakis mezczyzna, w glowie blyskaja mi rozpalone igly. W tym momencie powstalo w wejsciu jakies zamieszanie. Wsrod wiwatow i oklaskow Riellen toporem popychala Pelmora przez tlum w moja strone. -Patrz i sluchaj, pani - powiedzialem cicho. - Przysiegam, ze w ciagu kwadransa odzyskasz i dobre imie, i swoje rzeczy. Podszedlem do Pelmora. -Pusc go! - zawolal ktos za mna. -Nie wstyd robic to, co zwykle robia chlopaki! - krzyknal ktos inny. -Inspektorze, musze wyjasnic, ze... - zaczela Riellen. -Nic sie nie stalo, to tylko zdzira! - wrzasnal gosc z gesta czarna broda, jeden z kolegow Pelmora z nabrzeza. -Doskonala robota, konstablu Riellen, czasami naprawde mnie zadziwiasz - oznajmilem glosno. - To najszybsze aresztowanie, jakie widzialem w zyciu. A teraz stan przy drzwiach i pilnuj, by nikt nie wszedl ani nie wyszedl. -Tak jest! Unikam stawiania sie w centrum uwagi, lecz wlasciwie nie bylem juz soba. Podjalem swiadoma decyzje o zdjeciu kaganca z tej czesci samego siebie, ktora odziedziczylem po ojcu, co sprawilo, ze wszyscy ludzie w tej sali znalezli sie w ogromnym niebezpieczenstwie. Zaczalem obchodzic Pelmora, ktory juz sprawial wrazenie przestraszonego. Przez chwile zastanawialem sie, co Riellen mu zrobila. 99 -Za kradziez mienia osoby szlachetnie urodzonej grozi bardzosurowa kara - powiedzialem cicho, lecz wyraznie. Wbilem kolano w krocze Pelmora, a kiedy sie zgial wpol, rabnalem go lokciem w szczeke. Gdy uniosl rece do twarzy, chwycilem go oburacz za prawy nadgarstek, ugialem kolana i wykrecilem mu reke nad glowa. Przetoczyl mi sie plecami po grzbiecie, a ja ze sporym wysilkiem wyprostowalem nogi i rzucilem nim, zakreslajac kolo - nadal trzymajac go za nadgarstek. Uderzyl stopami w lichtarz zwisajacy z krokwi i grzmotnal plecami o stol. Stol sie rozpadl. Pel-mor wydal dzwiek, jakby sie dusil, po czym splunal krwia i paroma zebami. Ruszylo na mnie dwoch gosci, ktorych nie odstraszyl ten imponujacy rzut. Przekonany, ze ktos na pewno podkrada sie do mnie od tylu, zawirowalem w miejscu i wyrzucilem wysoko noge. Moja stopa smignela nad dlonia trzymajaca noz, lecz trafila w bok czyjejs glowy. Zmieniajac w powietrzu stopy, nie przerywalem ruchu wirowego i uderzylem obcasem buta jednego z napastnikow atakujacych mnie z przodu. Jego towarzysz zdazyl juz dobyc noza, ale robiac unik, trzasnalem go w nadgarstek otwartymi dlonmi, znow sie obrocilem, trzymajac nad glowa jego reke z nozem, a potem wykrecilem mu ja i uderzylem piescia od tylu w lokiec. Uslyszalem trzask i rozdzierajacy krzyk. Bojki w tawernach polegaja na obrotach, wiec zawirowalem jeszcze raz. Oberwalem nozem, ktory rozcial mi rekaw i przedramie, lecz zawadzilem butem o czyjes kolano, czym spowodowalem nastepny mily dla mojego ucha trzask. Zaraz rozleglo sie pelne bolu wycie. W tej chwili sprobowal zainterweniowac wlasciciel tawerny, pedzac na mnie z palka. Chociaz Riellen byla ze trzy razy od niego lzejsza, stanela mu na drodze, chwycila go pod reke i przerzucila sobie przez biodro, obracajac nim w powietrzu. Uderzyl stopami w sciane z plecionki obrzuconej glina; rozlegl sie lomot, a tawerna zadrzala jak od trzesienia ziemi. Zapanowala calkowita cisza. Wlasciciel do polowy utkwil w scianie. Nadeszla pora przejecia wladzy, wzbudzenia slepego przerazenia i tworzenia legend. -Riellen, dziewczyno, ile razy ci mowilem? Podczas walki nigdy nie rzucaj tak ludzmi. Moglabys uderzyc jakiegos przypadkowego gapia. Natychmiast stanela na bacznosc. -Przepraszam, inspektorze, nie wiem, co mnie naszlo. 100 -Doceniam troske o moje bezpieczenstwo, ale nie ma tu powaznego zagrozenia. To tylko wiesniacy. Krag gosci sie cofnal. Ucieszylem sie; to oznaczalo, ze panuje nad ich myslami. Pelmor wciaz lezal na podlodze wsrod szczatkow stolu. -A wiec, chlopcy, z pewnoscia wszyscy jestescie poteznymi wie sniakami, wiekszymi, zdrowszymi i o wiele silniejszymi od nas, cha mow z miasta. Na pewno potraficie nas pokonac we wszystkim od tanczenia podwojnej gigi po rzucanie wieprzem. Pamietajcie jed nak, ze Riellen i ja jestesmy zawodowymi zabojcami, i to bardzo do brymi. Przez w chwile w tawernie panowal calkowity spokoj i cisza; wtem z tlumu wyszedl Roval z dzbanem wina w dloni. Mijajac wlasciciela, zerknal w dol, mruknal: "Upokorzony przez kobiete" i wszedl po schodach, zmierzajac do swego pokoju. Nikt nie kwapil sie z pomoca wlascicielowi ani Pelmorowi. Pstryknalem palcami, chcac zamowic piwo. Podbiegla dziewka sluzebna, dygnela z przestrachem i podala mi kufel. To byla ta sama dziewczyna, ktora zeszlego wieczoru chlusnela mi winem w twarz; wybaluszala oczy z przerazenia. Poszukalem w kieszeni miedziaka, zaplacilem i pociagnalem lyk. -Panie, przepraszam za wczorajszy wieczor... - zaczela, pobladla jak kreda. -Znasz Norellie, te uzdrowicielke? - warknalem. - Te, ktora konstabl Riellen sprowadzila zeszlego wieczoru do mego pokoju, by zajela sie moim bolem glowy? -Ta-ak! - wykrztusila; teraz byla nie tylko przerazona, ale i zazenowana. -Sprowadz ja tutaj. Kilka osob bedzie potrzebowac jej uslug. Konstablu Riellen, przepusc ja. Dziewczyna dygnela, jeszcze raz przeprosila i wybiegla z tawerny. Kopnalem Pelmora w zebra. -Na kolana! - rozkazalem. -Potezny panie... -Zamknij sie! - warknalem. - Chcialbym zauwazyc, ze chociaz jestem tylko inspektorem zarabiajacym ledwie piecdziesiat florinow tygodniowo plus wydatki, to jednak wiem wszystko o konwenansach i etykiecie szlachty. Do moich zadan nalezy czasami eskortowanie i ochrona szlachcicow, wiec wymaga sie ode mnie stosownego zachowania. 101 Mowiac to, obracalem sie powoli, zmuszajac wszystkich do spuszczenia wzroku.-Szlachta traktuje flirt bardzo odmiennie od chlopow, rzemiesl nikow i innych ludzi pracy - ciagnalem, tworzac na poczekaniu za sady moralnosci dla alberinskiej szlachty; zreszta, jesli chodzi o niektore domy, zbytnio nie rozmijalem sie z prawda. - W rzadko okazywany dowod nadzwyczajnego zaufania i wielkiego szacunku czlonek szlacheckiego rodu moze czasami z kims zatanczyc. Zeszle go wieczoru ta mloda dama o czarnych oczach i mlecznobialych wlosach postanowila podczas turnieju tanca uczynic taki zaszczyt temu kublowi pomyj. On zas postanowil zhanbic ja i obrabowac. Bez zadnego ostrzezenia mocno kopnalem Pelmora w krocze, chcac w ten sposob podkreslic moje slowa i przypomniec wszystkim, ze jestem nie tylko niebezpieczny, ale i odrobine msciwy. Mlodzieniec zwinal sie na boku, przebierajac nogami, jakby usilowal biec. -Zwrocisz wszystko, co ukradles tej damie. W tej chwili. Z niejakim trudem Pelmor sie rozprostowal i mocowal ze sznurkiem sciagajacym tobolek. Wyjal sakiewke. -Wydalem... wydalem piec zlotych monet. Na to. Wez wszystko. Byla tam dosc droga zlocistofioletowa suknia, dwa zlote pierscienie, zielony skorzany pas, pantofelki do tanca, takze z zielonej skory, dwa rzezbione koscianie grzebienie i koronkowy obrus. W tej chwili do tawerny weszla dziewka sluzebna z Norellie. -To wszystko moja robota - powiedzialem, wskazujac reka po walonych. - Jednakze jasnie pani Lavenci doznala przypadkowych obrazen i bardziej potrzebuje twojej pomocy. Zaplace. Z powrotem zwrocilem sie do Pelmora. -Zostaly tylko trzy korony, jeden nobel i szesc florinow - zauwazylem, wysypujac sobie na dlon zawartosc sakiewki. -Sprzedam to wszystko. Sprzedam tobolek, noz, wszystko. -A gdzie sa ubrania jasnie pani, dokumenty, odznaka urzedu, sakiewka, noz, przybory do pisania, lekarstwa i torba? -Sprzedalem na targu, ale je odzyskam. Ale najpierw prosze, prosze, niech ona zdejmie urok... -Zamknij sie! - znow krzyknalem, a potem wytrzasnalem zawartosc jego tobolka. - Co my tu mamy? Znowu grzebienie, dzbanek drogiego wina i... - Unioslem sztuke bielizny, skladajaca sie glownie z cienkich falbanek i koronkowych paskow. - Chyba to nie twoj rozmiar. 102 -To dla mojej ukochanej.-Ach, masz ukochana? -Tak, panie, corke zarzadcy targu. -Zatem obrabowujesz wielka pania, opuszczasz ja, stawiajac w tragicznej i upokarzajacej sytuacji, i zaraz na targu kupujesz prezenty dla ukochanej? W rzeczywistosci prawdopodobnie chcial upokorzyc Lavenci tak bardzo, ze wstydzilaby sie zglosic popelnienie przestepstwa. Rozpatrywalem dwa takie przypadki, tylko ze wtedy szlachcice zostali upokorzeni przez chlopki. Tutaj role byly odwrocone, lecz wygladalo to bardzo podobnie. -Ach, rozumiem - powiedzialem, obchodzac go dookola, a po tem spojrzalem na krag twarzy. - Wy dwaj, lysy i ten z przepaska na oko. Slyszalem, jak rozmawialiscie o tej damie, i nie podobalo mi sie to, co slyszalem. Wyproznic sakiewki na podloge przed konstabl Riellen, juz! Ty, ty i wy trzej, rozmawialiscie, kiedy czekalem na pi wo. Wy czterej na podlodze, ktorzyscie mnie zaatakowali, moim zdaniem jestescie ich wspolnikami, wiec takze musicie sie pozbyc tunik i butow. Dobrze, kto jeszcze? Minalem brodatego robotnika nabrzeza jakby nigdy nic - a potem blyskawicznie sie odwrocilem i grzmotnalem go piescia w usta. Zlamalem mu kilka zebow, ktore dosc gleboko rozciely mi dlon. Padl na wznak na podloge; czarna brode mial poznaczona czerwona krwia i zoltymi zebami. -To tylko jedna tysieczna czesc tego, co stanie sie z kazdym mieszkancem miasteczka, ktory wypowie slowo "zdzira". Grzywne stanowi wszystko, co macie przy sobie, lacznie z ubraniem. W niedlugim czasie u stop Riellen lezala kupka pieciuset siedemdziesieciu dwoch florinow. Odwrocilem sie do Pelmora. Udalo mi sie usprawiedliwic nieostroznosc, jaka wykazala sie wobec niego Lavenci, i czesciowo przywrocic jej honor, lecz nadeszla pora, by calkowicie zniszczyc honor Pelmora. -Mlody Pelmorze, miej na uwadze, ze do moich obowiazkow nale zy tez zabijanie ludzi i ze jestem na ciebie bardzo, ale to bardzo zly, oraz ze niewiele brakuje, bym cie oddal w rece Riellen, ktora zrobi z toba cos tak bezsensownie obrzydliwego, ze nikt z tu obecnych nigdy nie bedzie w stanie przejsc obok straganu rzeznika bez gwaltownych torsji... majac to wszystko na uwadze, odpowiedz mi na jeszcze jedno pytanie. Jasnie pani powiedziala mi, ze w polowie lewego uda ma zna mie w ksztalcie polksiezyca. Ktorego lunaswiata ma ono kolor? 103 -Lupana, jest czerwone jak Lupan! - zawolal Pelmor.To byla bardzo rozsadna odpowiedz. Wszystkie znamiona sa zazwyczaj brazowawe, pomaranczowe, a nawet czerwone. -Pani, czy zechcialabys...? - zaczalem, lecz Lavenci juz unosila spodnice, odslaniajac cale lewe udo. Skora byla bez skazy. -A wiec powiadasz, ze spedziles noc z ta dama, powiadasz, ze zostawiles ja naga o swicie, a mimo to nie wiesz, jak wyglada bez ubrania? Kto kiedykolwiek slyszal o kochanku, ktoremu nie wolno ujrzec swej dziewczyny nagiej? Pelmor poczerwienial i milczal. -Twierdze, ze odprowadziles jasnie pania pod drzwi jej poko ju, gdzie co najwyzej dostales pocalunek na dobranoc. Nastepnie znalazles w stajni drabine, poczekales, az jasnie pani zasnie, a po tem wszedles do niej przez okno, otwarte z powodu upalnej nocy. Przechwalales sie, ze posiadles jasnie pania dziewiec razy, ale zalo zylbym sie o miesieczna pensje, ze jedyne zaloty, jakie doprowadzi les zeszlej nocy do konca, to byly zaloty do wlasnego ptaka. W staj ni. Co mi na to odpowiesz? Pelmor rozwazal mozliwe odpowiedzi i prawdopodobne skutki popelnienia kolejnego bledu, a w sali panowala cisza jak makiem zasial. -Przyznaje, ze obrabowalem te dame, lecz z nia nie spalem -powiedzial, patrzac w podloge. - I tylko sie przechwalalem, ze poszedlem z nia do lozka. -Dobrze, dobrze, ciesze sie, ze ta sprawa zostala wyjasniona. Przez caly ranek spiewano piosenke o twoich klamstwach, zaczyna sie od slowa "dziewiec". Chce zobaczyc jej kompozytora. Grupka ludzi wypchnela sposrod siebie rudego mezczyzne z rzadka brodka, ktory bez popedzania padl na kolana i oproznil sakiewke. -Doskonale - stwierdzilem cicho. - A teraz wynos sie stad. Bie gnij i nie przystawaj, chyba zeby sie przespac. Jesli sie zatrzymasz, a ja o tym uslysze, nie dozyjesz nastepnego wieczoru. Podobnie jak wszyscy, ktorzy kiedykolwiek zaspiewaja twoja piosenke. Wypadl na zewnatrz i nigdy wiecej juz go nie widzialem. Odwrocilem sie do Pelmora. -Ile razy udalo ci sie to zrobic z tutejszymi dziewczynami w jedna noc? - zapytalem, dla wiekszego efektu robiac po kazdym slowie krotka przerwe. -No, tego... dwa razy. -Cos podobnego! Tylko tyle? Nie wyobrazam sobie, jak dodales 104 jeden do jednego, zeby otrzymac dziewiec. Matematyka stoi na coraz nizszym poziomie, trzeba za to winic ciecia, jakie porobil regent w subwencjach dla szkol swiatynnych. Konstablu Riellen!-Tak jest, inspektorze! -Zbierz pieniadze jasnie pani, a nastepnie odprowadz Pelmora na targ i odkup wszystko, co ukradl i sprzedal. Aha, i kaz mu wyciagnac karczmarza ze sciany, a potem wez go z soba, zeby niosl rzeczy jasnie pani. Nie chce, zeby ten obrzydliwy degenerat Pelmor dotykal czegokolwiek, co nalezy do niej. Reszta z was moze odejsc. Pelmor, po odzyskaniu skradzionych rzeczy mozesz uznac, ze splaciles swoj dlug wobec spoleczenstwa w ogole, a wobec tej damy w szczegolnosci. Od chwili, kiedy Riellen odsunela sie od drzwi, do momentu, kiedy z sali znikneli wszyscy nieposzkodowani klienci, minelo moze kilkanascie uderzen serca. Spodziewalem sie, ze dziewka sluzebna tez umknie, lecz ona podeszla niesmialo. -Inspektorze, jesli chodzi o zeszly wieczor... - zaczela. - Tak? -Czy moge przeprosic za to, ze oblalam pana winem? -Jak sie nazywasz? - zapytalem, czujac nagle ogromne znuzenie. -Mervielle. -Zechciej laskawie przyniesc mi recznik. Podszedlem do Lavenci, ktora podtrzymywala Norellie. -Twoje imie i honor zwrocone nietkniete - rzeklem, skladajac jej uklon. -Ledwie... ledwie potrafie uwierzyc w to, co uczyniles - odparla; sprawiala wrazenie, jakby byla w transie rzucania zaklec. -Norellie, jak oceniasz stan jasnie pani? - zapytalem. -Bedzie musiala przyjsc do mnie. Ma liczne rany na dloni i polamane kosci. -Najpierw laznia - powiedziala rozmarzonym glosem Lavenci. - Smrod ciala Pelmora jest gorszy od bolu. -Mam wanne, pani - rzekla Norellie. - Chodzmy juz. Wyszly z sali; droge Lavenci znaczyly krople krwi. Zostalem sam; oparlem sie o sciane, calkowicie wyzbyty z emocji i sil, a ojcu znow nalozylem kaganiec. Weszla Mervielle z recznikiem. -Ta sukienka, ktora ma na sobie jasnie pani, jest w twoim stylu - zauwazylem. -Tak, zrobilo mi sie pani zal, wiec pozyczylam jej zapasowa. -Masz dobre serce. Przyjmij, prosze, florina. 105 -Od pana? Ale jasnie pani...-W tej chwili nie moze rozwiazac sakiewki. W stajni umylem sie w korycie do pojenia koni, a potem poszedlem do mojego pokoju; mialem na sobie tylko recznik, a brudne ubranie nioslem w worku na sieczke. Kiedy sie przebralem, poszedlem do Norellie. Przed jej domkiem czekalo kilku poszkodowanych klientow z Barylki Barkarza, lecz na moj widok sie cofneli. Zastukalem i podalem swoje imie. Norellie zaprosila mnie do srodka. Drzwi frontowe otwieraly sie na kuchnie. Lavenci lezala w kadzi parujacej wody z mydlinami, obandazowana dlon trzymala na postawionym obok stolku. Przywitala mnie sennym glosem. -Dalam jej napoj stepiajacy zmysly - wyjasnila Norellie. - Jest bardzo spiaca. Polecila mi usiasc przy stole i oprzec brode na dloniach. Kiedy zbadala moje czolo i reke, zaczela gromadzic miseczki, sloiki i szmatki. -Na szczescie mam wrzaca wode. - Wytarla mi twarz piekielnie goraca wilgotna szmatka. - Zostalo mi jej troche po przygotowaniu kapieli dla jasnie pani. W niegotowanej wodzie pelno jest niedobrych humorow. Nigdy nie przemywaj rany nieprzegotowana woda. -A co z tymi mlodziencami na zewnatrz? - zapytalem. -Moga zaczekac. Masz paskudnie rozciete czolo, inspektorze, i nieco mniej paskudnie rozciete ramie. Nie ruszaj sie, a zszyje cie szybciej, niz trwaloby wynicowanie kapitana nabrzeza. Siedzialem z lokciami opartymi na stole i broda zlozona na dloniach. Norellie przetarla moje rany czyms, co ostro pachnialo i strasznie pieklo. Zaczela szyc. -Naprawde powinnam ci zwrocic te cztery floriny - powiedziala. - Nie wyleczylam cie zeszlej nocy z bolu glowy. -Nie, ale przez kilka godzin sluchalas Riellen - odparlem, usilujac siedziec nieruchomo. - Pomysl o mnie, ja musze jej sluchac od trzech lat. -Cale miasto mowi o tym, co zrobiles dla jasnie pani. -Coz, sama wiesz, jak to jest z tymi szlachetnie urodzonymi damami. Same nie maja o niczym pojecia, zawsze potrzebuja bohatera, ktory by sie nimi opiekowal. Nie bylo zadnego pod reka, wiec musial jej wystarczyc Straznik Drog. Pomachalem nieznacznie do Lavenci, za co zostalem nagrodzony usmiechem. 106 -Siedz spokojnie - napomniala mnie Norellie. Skonczyla z moja reka i zabierala sie do czola. - Ale oberwales!-Bywalo gorzej. -Jak to sie stalo? -Upadlem na czyjs topor. -Przydarza sie to sporej liczbie ludzi. Inspektorze, nalegam, bys przyjal z powrotem dwa z twoich czterech florinow. -Zatrzymaj je za te usluge. Zszywasz rany delikatniej niz Riel-len. Z zewnatrz dobiegl tupot nog, ktory naraz ucichl, rozlegly sie za to dzwieki pospiesznej rozmowy z ludzmi czekajacymi na leczenie. Ktos zalomotal do drzwi. Poniewaz nie pchnalem zasuwki na miejsce, drzwi sie otworzyly. Przed nami stal Pelmor z piescia wzniesiona do dalszego walenia i otwartymi ustami. Norellie wstrzymala oddech zaskoczona, a potem wrocila do zakladania szwow. -Wejdz, chlopcze - powiedziala. - Co cie tu sprowadza? -Mam straszna przypadlosc - wybelkotal, nerwowo zerkajac to na Lavenci, to na mnie, to na Norellie. -Chyba nie uderzylem cie az tak mocno?! - zawolalem. - Och, jaki ze mnie gbur! Moge ci przedstawic pania Norellie? To jest Pelmor. -Juz sie znamy - odparla Norellie. - W zeszlym miesiacu wyleczylam go z ospy milosnej. Mam nadzieje, ze bardziej uwazasz, gdzie go wsuwasz, Pello. Nagle Pelmor runal na kolana, wznioslszy zlozone rece, jakby sie modlil do mnie. -Potezny, madry i milosierny inspektorze, wybacz mi, wybacz! - zawolal. - Zdejmij z mego ciala te klatwe. -O czym ty mowisz? - zapytalem. - Jestem inspektorem Strazy Drog, naszym zadaniem jest aresztowanie osob parajacych sie magia, a nie paranie sie nia osobiscie. -Ale moja klatwa, moj problem, moja ulomnosc! - krzyknal z przerazeniem w glosie. -Nie mam pojecia, o czym mowisz. -Wielka i potezna czarnoksiezniczko - zalkal Pelmor, przysuwajac sie na kolanach do kadzi Lavenci. - Zlituj sie nade mna, zdejmij swoja klatwe. -Odejdz - wymamrotala Lavenci, ochlapujac go woda. - Jak bedziesz mnie nazywal czarnoksiezniczka... pozwe... -Pani uzdrowicielko, pomoz mi! - jeczal Pelmor, wracajac na kolanach do stolu. 107 -Zanim wezme twoje pieniadze, bede musiala obejrzec twojproblem - odparla Norellie, zawiazujac piaty szew na moim czole. Pelmor wstal i pociagnal za troczki przy spodniach, ktore zaraz opadly na podloge. Jego penis przypominal pol malej rozowej figi. -Ja tego nie zrobilem! - powiedzialem, kiedy tylko odzyskalem mowe. -Szkoda - stwierdzila Lavenci i szeroko ziewnela. -Pelmor, powinienes sie napic - rzekla Norellie. - Na polce pod oknem stoja kubki i dzbanek. -W tym kubku sa mrowki. -Sa prawdopodobnie pijane i nie moga sie wydostac. Pelmor wytrzasnal mrowki, nalal sobie wina i wypil jednym haustem. -Urok stalosci - orzekla Norellie, wiazac wezel na moim szo stym szwie. - Cos takiego moze zdjac tylko adept wiejskiej magii, a ja nie zajmuje sie zadnym jej rodzajem. W tej chwili przez otwarte drzwi weszla Riellen, nawet nie pukajac. Na plecach miala duzy wypchany pakunek. -Inspektorze, rewolucyjna siostra Mervielle powiedziala, ze tu moge pana znalezc. Pragne zameldowac, ze odzyskalam wiekszosc rzeczy pani Lavenci i... o rety! -Riellen, oczywiscie znasz Pelmora - powiedzialem, wciaz majac w czole igle i nitke. - Co sadzisz o jego, hm, przypadlosci? -Mama mowila, ze mam sie spodziewac czegos wiekszego - wykrztusila Riellen. -Urok stalosci? - zapytal Pelmor, patrzac podejrzliwie na Norellie. -Inspektorze, pan, pan, pan... - jakala Riellen, pokazujac na mnie. -Norellie zszywa mi rane. -Jasnie pani! - wrzasnela Riellen, spostrzeglszy Lavenci. - Jestes nieubrana. -To sie nazywa kapiel, mloda kobieto - rzekla Lavenci. - Wiekszosc ludzi... moze sie kapac bez konca. -Ale, ale... ludzie widza... mnostwo ciala! -Glupiutka swietoszka. Konstabl przylozyla sobie dlon do glowy, zachwiala sie i oparla o sciane. -Przyda ci sie cos do picia - stwierdzila Norellie. - Pod oknem stoja kubki i wino. 108 -Ale ja jestem na sluzbie.-Uznaj to za srodek leczniczy - podsunalem. -W takim razie dziekuje, chetnie. Riellen wziela kubek, przyjrzala sie mrowkom, wypila kilka lykow prosto z dzbanka, a potem usiadla na podlodze. Na plecach wciaz miala pakunek Lavenci. -A zatem co meldujesz, Riellen? - zapytalem. -Odzyskalam wszystkie rzeczy ukradzione pani Lavenci oprocz leczniczych olejkow w niektorych flakonikach. Olejki zostaly wylane, a flakoniki zaoferowano do sprzedazy, bo ladne. -Nie ma znaczenia - powiedziala Lavenci, usilujac nie zasnac mimo cieplej kapieli i napoju Norellie. - Moge sie bez nich obyc... tydzien. -Olejki?! - zawolal Pelmor. - Czy mogly zostac uzyte do wywolania tego, no, uroku malosci? -Jestem kobieta godna szacunku - wybelkotala Lavenci. - Nie czarnoksiezniczka. -Ale ktos to zrobil! - wrzasnal Pelmor. -Rzeczywiscie - przyznala Norellie, wbijajac igle w skore pod ostatni szew; wzdrygnalem sie. - A nazywa sie to urokiem stalosci. -To twoja robota? - zapytali jednoczesnie Lavenci i Pelmor. -O nie - odparla Norellie. - Jestem tylko uzdrowicielka. Nie zajmuje sie urokami. -To znaczy zakleciami? - zapytalem. -Nie, to urok stalosci - odparla. -Nie slyszalem o urokach - stwierdzilem. - Czy to jakis rodzaj magii? -Tak i nie. Na wyspie Helion, daleko na Oceanie Placydianskim, mieszkali kiedys bardzo uzdolnieni uzdrowiciele. Helionczycy byli rybakami i marynarzami na statkach handlowych i czesto przebywali poza domem. Niektorzy w dalekich portach sprzeniewierzali sie swoim zonom, co owe zony zloscilo. Wtedy jeden z uzdrowicieli wymyslil rodzaj... trudno opisac urok. Dosc powiedziec, ze uzdrowiciel potrafil wiazac ze soba pary za posrednictwem intymnego zblizenia. -Jak to, wiazac ze soba? - zapytal Pelmor, drapiac sie po jasnych kedziorach. -Milcz - powiedziala Lavenci. -Kobieta szla do uzdrowiciela, ktory umial rzucic urok stalosci. Urok ten sprawial, ze kobieta i mezczyzna nie mogli sie wzajemnie oszukiwac. Pod dotykiem kazdego mezczyzny oprocz tego, ktory 109 ostatni pobudzil ja w najbardziej intymny sposob, kobieta doznawala gwaltownego bolu glowy. Mezczyzna zas doswiadczal bardziej... fizycznego ograniczenia.Na chwile zapadla cisza. Norellie odciela ostatni fragment nitki na moim czole i zaczela je bandazowac. -Inspektorze... - odezwala sie Lavenci. - Kiedy cie uderzylam... Pamietasz? Bol glowy jak gorace igly. -Przepraszam. - Nie potrafilem wymyslic nic innego. -Jak dlugo... to trwa? - zapytala Lavenci. -Dopoki uroku nie odczyni ktos znajacy sie na rzeczy albo dopoki nie minie siedem lat od smierci ktoregos z was dwojga - wyjasnila Norellie. - Oczywiscie gdybys znow sie znalazla w lozku z Pel-morem, zaznalibyscie najpelniejszego spelnienia... -Nigdy! - wychrypiala Lavenci. -Tak czy owak, jak mialbym tego dokonac? - spytal Pelmor, pokazujac na swoje krocze. -Gotowe, inspektorze - oznajmila Norellie i poklepala mnie po policzku. -A co ze mna? - nie ustepowal Pelmor. -Podczas fizycznego kontaktu z twoja partnerka uroku stalosci twoje meskie talenty zostana tymczasowo przywrocone. -Chyba wole opcje ze smiercia - stwierdzila Lavenci. -Istnieja zabezpieczenia przed takimi latwymi rozwiazaniami -rzekla Norellie. - Mnostwo zabezpieczen. Pamietajcie, ze kiedy jedno z was umrze, trzeba czekac siedem lat na zdjecie uroku. -Wiec... Pelmor umiera... a ja czekam siedem lat? - zapytala Lavenci. -Tak. -Prawie warto. -Wybaczcie, ze nie wstaje - odezwalem sie, nie majac na mysli nikogo szczegolnego. - Szycie troche mnie oslabilo. A wiec urok stalosci nie jest zakleciem magicznym? -To nie jest prawdziwa magia - rzekla Norellie obojetnie. - A w kazdym razie nie taka, jaka znamy. Proste wiejskie czarowanie, nie ma nic wspolnego z eterycznymi silami i zakleciami. Uroki to magia, ktora jest... magiczna. Nie trzeba do nich zadnego talentu, tylko znajomosci formul, ziol i gestow oraz wiary, ze urok zadziala. -Po diomedansku enthre d'han - odezwala sie Lavenci. - Blask dziwnosci. To... urok. -A wiec slyszalas o nich? 110 -Tak. Czarnoksieznicy ich nie znosza. Uroki nie daja sie kontrolowac. Kazdy... moze sie nimi posluzyc.-Tak jak mowilam, kazaly je rzucac na swoich mezow handlarki rybami na Helionie, lecz praktyka ta zaginela z powodow, ktore sa zapewne oczywiste - stwierdzila Norellie. -Dziewczetom z Helionu trudno byloby znalezc meza - zauwazylem. -W istocie. Mlodzi mezczyzni przy kazdej sposobnosci uciekali z wyspy. Doszlo do tego, ze na kazdego mezczyzne na Helionie przypadalo piec kobiet. Helionki utworzyly samozwanczy komitet. Pewnej nocy przeczesaly cala wyspe i zabily wszystkich uzdrowicieli bez wzgledu na to, czy umieli rzucac uroki. Jednakze najpierw ich torturowaly i zdobyly imiona kobiet, ktore kupily uroki stalosci. Je tez zabily. Przypuszczam, ze w tej rzezi z rak swoich siostr zginelo ponad sto kobiet. Potem mowilo sie o Helionie, ze to wyspa kobiet pragnacych dostarczac rozrywki i czarowac mezczyzn w scisle nie-magicznym sensie. Jednak dopoki nie przybyli tam nowi uzdrowiciele, strach bylo tam zachorowac. -A mimo to ty wiesz cos o rzucaniu urokow - zauwazylem, patrzac Norellie w oczy. -To prawda. Pewna kobieta spod latarni, ladacznica, pozyczyla od jednego z uzdrowicieli ksiazke bez jego wiedzy. Chciala polepszyc swoja sytuacje dzieki studiom i w koncu zostac uzdrowicielka, ale nie znajdowala sie w ksiegach gildii. Dlatego przezyla tamta straszna noc, podobnie jak ksiazka. Najwyrazniej ktos w Gatrov te ksiazke czytal. -Ale co ja mam robic? - zapytal Pelmor. -Och, nie wpadaj w rozpacz - rzekla Norellie. - W dalszym ciagu mozesz bez przeszkod oddawac mocz, a gdyby ta dama cie dotknela, twoja meskosc stanie na wysokosci zadania. -Wole sie kapac w swinskim gownie - oznajmila Lavenci, po czym osunela sie glebiej do wody i puscila kilka baniek. - W zimnym swinskim gownie. -Pani Norellie, ty wiesz tak duzo o urokach! - krzyknal Pelmor blagalnie. - Moge sie zalozyc, ze mozesz je rzucac i zdejmowac! -Kazdy moze - odparla Norellie. - Uroki sa jak wezly. Pociagnij wlasciwy kawalek sznurka, a calosc sie rozpadnie. Pociagnij za inny, a wezel zacisnie sie mocniej. Chyba odgadlabym, ktory kawalek sznurka jest wlasciwy. -No to go pociagnij! - zazadal Pelmor. 111 -O nie, uprawianie magii to przestepstwo, nawet w celach leczniczych. Danol jest Straznikiem Drog, musialby zawiadomic inkwizycje, ktora kazalaby mnie aresztowac...-Tego nie zrobi! - Pelmor gniewnie zacisnal piesci. -Konstablu Riellen, jesli stanie sie niebezpieczny, zabij go -rzucilem spokojnie. - Opisze to jako opieranie sie aresztowaniu czy cos takiego. Riellen zrzucila z ramion pakunek Lavenci, wstala i dobyla topora. Agresja Pelmora sie rozwiala. -Ale to niesprawiedliwe! - jeknal. -Podobnie jak kradziez i upokorzenie kochanki z minionej nocy - zauwazylem. -Sluzylem jej niestrudzenie. -Podobnie jak... konie ciagnace powoz... ktorym tu dotarlam -odpalila Lavenci, walczac ze snem. - Co nie znaczy, ze sa... wesolym towarzystwem... w lozku. -Czy moglbym cos zaproponowac? - wtracilem sie. - W szczegolnych warunkach sedzia polowy moze uchylic zakaz uprawiania magii. W tym przypadku chodzi o zniszczenie zlosliwie rzuconego uroku, wiec sadze, ze mozna by uzasadnic takie postepowanie. -Gdzie mozemy znalezc sedziego polowego? - zapytal Pelmor. -Jest ich wielu w Alberinie - odparlem. -Co?! - wrzasnal Pelmor. - To dwa, trzy dni barka, nawet przy duzym pospiechu. -A sedzia moze uznac, ze najpierw chce przeprowadzic dochodzenie, co wymaga uczestnictwa inkwizycji. Mogloby to trwac miesiacami. -Ale jutro jest moj slub! -Coz, twoja przypadlosc zaskoczy panne mloda - rzekla Norellie. -Zawiadomie cie, kiedy bedziemy sie wybierac do Alberinu -powiedzialem. - A teraz wynos sie stad. Kapitan nabrzeza postapil krok, lecz zapomnial, ze portki ma wciaz na poziomie kostek. Upadl jak dlugi. Minute pozniej zniknal za drzwiami w porzadnie zawiazanych spodniach. -Oczywiscie niektorzy inspektorzy Strazy Drog moga byc takze sedziami polowymi - stwierdzila Norellie. -Niedawno zdalem egzamin ratyfikacyjny - mruknalem. - Ojej, jak moglem o tym zapomniec! Norellie podala mi woreczek z suszonymi ziolami. -Inspektorze, Riellen powiedziala mi, ze po zakonczeniu kaz- 112 dej misji w Strazy Drog dostajesz poteznej migreny. Przepraszam, ze zeszlego wieczoru nie zajelam sie ta dolegliwoscia. Riellen opowiadala o bardzo interesujacych sprawach i zapomnialysmy o tobie. Powinienes jeczec i narzekac, jak inni pacjenci. Kiedy nastepnym razem pojawia sie zwiastuny bolu glowy, wrzuc ten woreczek ziol do kubka wrzatku i wypij napoj jak najbardziej goracy. Dziala na wiekszosc ludzi, lecz nie na wszystkich.-Bardzo dziekuje. A tak nawiasem mowiac, ty jestes ta kobieta z Helionu? -Nie. -To kim jestes? -Nie ma nazwy na to, kim jestem. Czasami uzdrawiam, czasami sprawiam bol, czasami rozdaje radosc. Kiedy przybylam do Gatrov, ludzie mowili mi, ze jestem czarujaca, i po pewnym czasie tak mi sie to spodobalo, ze przyjelam to za swoje nazwisko i umiescilam na wizytowce. Podasz mi moja torbe, konstablu? Grzeczna dziewczyna. Oto moja wizytowka, Danolu. Przeczytalem: "Norellie Czarujaca - uzdrowicielka wymagajacych ludzi w potrzebie". -Chwytliwe - skomentowalem - tylko ze nieco dwuznaczne. -Wiem, ale ta "Czarujaca" dodaje pikanterii. W tej chwili wszedl Halland, komendant miejskiej milicji. Mial okolo czterdziestu lat, schludna, siwiejaca brode i pewne siebie, acz ostrozne ruchy czlowieka, ktory prowadzi innych do prawdziwej walki. Rozejrzal sie. Trzy kobiety i jeden mlodzieniec w pomieszczeniu oznaczaja albo skrajna wine, albo skrajna niewinnosc. Halland najwyrazniej uznal, ze latwiej sobie poradzi ze skrajna niewinnoscia niz z jej alternatywa, i zasalutowal. Odpowiedzialem mu tym samym, choc, wziawszy pod uwage stan mojego czola i reki, nie bylo to latwe. -Dowodco, jak milo pana widziec - powitala go Norellie. -Pani Norellie! Znasz inspektora Danolariana? -Tylko zawodowo. Dzisiaj przyslal mi sporo klientow, a ja mu zszylam czolo i reke. Znowu chce mnie pan aresztowac? -Slucham? - zdziwilem sie. -Moj status w tym miescie jest podobny do statusu dziewczyny spod latarni - wyjasnila Norellie. - Ludzie potrzebuja moich uslug, ale nie chca, zebym pracowala w ich sasiedztwie. -Przepraszam, pani, lecz agent inkwizycji doniosl, ze twoje techniki uzdrawiania granicza z czarnoksiestwem, a ja mam egze- 113 kwowac przepisy zwalczajace czarnoksiestwo - powiedzial Halland z niejakim zazenowaniem.-Coz, skonczylam z inspektorem, wiec idziemy do dybow? - zapytala Norellie. -Zostan, zostan - odparl Halland. - Przyszedlem tu po inspektora Danolariana. -Po mnie?! - zawolalem. - Nigdy nie paralem sie czarnoksie-stwem. -Nie rozumie pan, inspektorze. Mam wiadomosc z zamku. Baron chce sie z panem zobaczyc. Ma sie pan tam udac natychmiast. Najwyrazniej planuje atak na tych Lupanian ze spadajacej gwiazdy, ale najpierw chce uslyszec wszystko, co wiadomo na ich temat. Nie znalem barona, lecz jego podejscie wydawalo sie rozsadne. -Czy jakis uczony zimnych nauk widzial probki, ktore panu dalem? -Inspektorze, to jest port rzeczny. Nie mamy akademii ani odpowiednich przyrzadow czy ksiazek. - Halland uniosl niewielki woreczek. - Kazalem je obejrzec mojemu zbroj mistrzowi, ale to nic nie dalo. To drugi powod mojego przybycia. -Czy cos mi umknelo? - wtracila sie Norellie. -Lupanianie sa bardzo niebezpieczni i szczegolowe badanie moich probek mogloby nam wiele o nich powiedziec. - Usilowalem mowic obojetnym tonem. - Jesli tylko mozna zdobyc jakies informacje, nie ma wielkiego znaczenia, czy badanie jest naukowe, czy czarnoksieskie. Norellie spojrzala na Hallanda. Halland spojrzal na mnie. Skinalem glowa. -Materialy, amulety i urzadzenia skonfiskowane w zeszlym miesiacu w domu pani Norellie musialy zostac zniszczone, i to w obecnosci sedziego - wymamrotal Halland, a potem przykleknal przed nia. - Laskawa pani, czy moze przeoczylismy cos, czego moglabys uzyc do zbadania tych przedmiotow z Lupana? -Sadzisz, ze ci powiem? Halland przez chwile sie nad tym zastanawial. -Pani Norellie, z calego serca przepraszam za ten nalot. Napisze rozkaz dla milicji miejskiej, po wsze czasy zakazujacy nekania cie. Absaher no trestipar. -Znaczy to, ze od tej chwili bedziesz odpowiedzialny za wszelkie przekroczenia przepisow przeciwko czarnoksiestwu, jakie moge popelnic! - zawolala Norellie. - Skladasz swoje zycie w moje rece. 114 -Pani Norellie, zostalem zmuszony do przeszukania twojego domu, lecz nie oznacza to, ze cie nie szanuje i ci nie ufam. Pomozesz mi? Zapadlo dlugie milczenie. Podejrzewalem, ze Norellie chciala wprawic Hallanda w zaklopotanie. -Daj mi te probki, zrobie, co moge - oznajmila w koncu i wycia-. gnela reke. -W ciagu godziny dostarcze moje zobowiazanie na pismie -obiecal Halland i polozyl na jej dloni woreczek z odpryskami kamienia i tlenku. Wydalo mi sie, ze jego palce dotykaja jej reki nieco dluzej, niz bylo to konieczne. Norellie wybrala kawalek tlenku. -Z innego swiata - powiedziala powoli, obracajac w palcach pomaranczowy odprysk. - Jest dziwny w dotyku. -Kiedy skonczysz prace? - zapytal Halland. - Baron bedzie chcial wiedziec. -Baron bedzie musial zaczekac. Musze kupic kilka rzeczy na targu, a dlon pani Lavenci wymaga dalszego leczenia. Przyjdz o zmierzchu. Rozdzial 7 Czarnoksiezniczk a i promien goraca Baron "Gatrov znajdowal sie w sytuacji idealnej dla kogos, kto lubi spokoj i cisze. Jego baronia, choc nie byla bogata, dobrze prosperowala i znajdowala sie w sporej odleglosci od granic z innymi krolestwami. Armie najezdzcow jakos omijaly jego miasteczko i zamek, a poddani dobrze sie zachowywali. Klopot w tym, ze baron nie chcial spokoju i ciszy. Marzyl o slawie wojennej i pragnal wykazac sie w bitwie. Kidy przybylismy do zamku, jego lucznicy cwiczyli na bloniach strzelanie z konia w galopie. Celowali do kopek siana wielkosci czlowieka, imitujacych szyk piechoty. Nawet z odleglosci stu metrow wiekszosc strzal trafiala do celu.Pojechalem tam z Hallandem i Riellen. U bramy powital nas zarzadca i poprowadzil do sali tronowej. Tutaj baron zwolal pospieszna narade wojenna swoich kavelarow i dowodcow, wiec jeszcze raz musialem powtorzyc moja fantastyczna opowiesc i pokazac probki. Riellen sluchala, stojac z tylu sali. -Dlugie macki, powiadasz? - zapytal baron. Stalem przed tronem, posrodku polkola kavelarow. -Dlugie na przynajmniej trzynascie metrow i bardzo silne - odparlem. -I jakis magiczny miotacz ognia? -Promien czystego goraca. -Ruszamy do ataku! - oznajmil radosnie baron, uderzajac dlonmi o porecze tronu. -Z calym szacunkiem, panie... - zaczalem ostroznie. -Tak, tak? No, dalej, mow, czlowieku! Jedne usta, dwoje uszu, 116 wiec powinnismy dwa razy wiecej sluchac niz mowic. Slucham, mow.-Przyznaje, ze zakuty w zbroje konny kavelar z lanca moglby miec jakas szanse w starciu z mackowatymi potworami, ale co z ta bronia termiczna? Stopila skaly lezace w odleglosci poltora kilometra, wiec uznalbym ja za dosc potezna. -Och, bzdura! Lyse Wzgorze da nam oslone na dystans siedmiuset metrow, potem to kwestia ataku po otwartym, rownym terenie. Dzis wieczorem zbierzemy sie pod wzgorzem, a jutro rano przypuscimy atak z kavelarami, lansj erami i konnymi lucznikami. Slonce wstajace za naszymi plecami bedzie swiecilo wrogowi prosto w oczy; zaatakujemy, nim sie zorientuje, ze sie zblizamy. -Ale bron ter... - znow zaczalem. -Pozbawimy tarcze farby i godel, zeby odbijaly cieplo jak lustra, nie rozumiesz? Dobrze, mam dwudziestu kavelarow, piecdziesieciu lansj erow i piecdziesieciu konnych lucznikow. Czy to powinno wystarczyc, inspektorze? Ile tam bylo tych mackowatych kanalii? -Prozniostatek mial mniej wiecej piec metrow na siedemnascie. -Na pierscienie Mirala, tylko tyle? Nawet gdyby upakowali swoja piechote morska jak solone ryby w beczce, nie mogliby miec wiecej niz trzydziestu zolnierzy. Wiec mamy przewage liczebna. Maja konie? -Nie widzialem ich - odparlem bez entuzjazmu. -Zadnej kawalerii? Kapitalnie! A co z lucznikami? -Ich tez nie widzialem. -Moze oni sa jak osmiornica, tulow z mackami. Niezbyt szybcy na ladzie. -Nie musza byc szybcy na ladzie, kiedy na odleglosc poltora kilometra moga zrobic cos takiego - powiedzialem, wyciagajac w strone barona odlupany kawalek czarnokamienia. Wzial go ode mnie jeden z dowodcow, podszedl do tronu i podal baronowi. Szlachcic przez kilka chwil obracal go w palcach. -Imponujace, przyznaje - oznajmil, odrzucajac go przez ramie -ale zastanow sie nad czyms takim: jesli podczas przejazdzki w upalny dzien uniesiesz nad glowe wypolerowana tarcze podbita filcem, bedzie ci tak chlodno, jakbys saczyl wino w cieniu zamko wych kruzgankow. Inspektorze Danolu, masz cale popoludnie na in formowanie moich kavelarow o wszystkim, co wiesz na temat tych Lupanian. Przygotuj sie do wyruszenia z nami po zmierzchu. Chce 117 zebrac oddzial w ciemnosci, a potem zaskoczyc tych przekletych Lupanian z opuszczonymi portkami o wschodzie slonca.-Ja, panie? - zapytalem, ledwie wierzac w to, co uslyszalem. -Tak, tak, tylko ty. Konstabl Riellen jest zbyt chuda, by wygladac bohatersko obok moich ludzi na paradzie zwyciestwa przed regentem. Poza tym jest dziewczyna, a wszyscy wiemy, ze dziewczyny nie umieja walczyc. Konstablu, mozesz odejsc. Inspektorze Dano-lu, panowie dworzanie, zapraszam na blonia, gdzie konno pocwiczymy dzialania taktyczne. A, czy naprawde zagrales zachodzacemu sloncu na szczycie Alpindraku? -Tak bylo, panie. -Wspaniale! Wspaniale! Posluchaj, mam dudy wojenne, Bar-ringtona, kosztowaly mnie majatek. Zechcialbys dzisiaj zagrac na nich zachodzacemu sloncu z moich murow? No wiesz, zebym mogl mowic, ze grales na moich barringtonach. Po zmierzchu siedzielismy z Hallandem i Riellen przy stole na zewnatrz Barylki Barkarza i pelni zlych przeczuc patrzylismy na resztki kolorow na zachodnim horyzoncie. -Ten glupiec zamierza jutro rano poprowadzic na smierc setke ludzi i chce, zebym byl jednym z nich - mruknalem. -Jest juz pozniej niz wtedy, kiedy przybyl prozniostatek - powiedzial Halland. -Podroz miedzy lunaswiatami jest zapewne niebezpieczna - odparlem z nadzieja. - Moze byl jakis wypadek. -Miejmy nadzieje, ze szanse na szczesliwe przebycie tej odleglosci maja sie jak jeden do dziesieciu, wiec bedziemy mieli do czynienia tylko z jednym prozniostatkiem - rzekl Halland. Zastanawialismy sie nad ta mysla przez kilka chwil. -Czego sie dowiedziala Norellie o tym pomaranczowym kawalku? - zapytalem. -Sadzi, ze to jakis rodzaj ceramiki. Wiadomosc mi przyniosla Mervielle, ta dziewka sluzebna. Prozniostatek jest tak naprawde ogromnym glazurowanym dzbanem. Zdumiewajace! Nie rozumiem, jak mozna zbudowac statek z ceramiki, a nie z drewna. -Glazurowany dzban zamkniety korkiem i zapieczetowany woskiem moze przeplynac caly ocean, a kartka papieru trzcinowego pozostanie w nim sucha - zauwazylem. - Moze glazurowana ceramika jest lepszym budulcem dla statku, niz sie sadzi. 118 -Usilowalam zwolac wiec, by zwiekszyc swiadomosc zagrozeniawsrod niedoinformowanego i uciemiezonego plebsu, ale komen dant Halland kazal mnie aresztowac i na godzine zamknac w celi - oznajmila Riellen z uraza. Wymienilismy z Hallandem porozumiewawcze spojrzenia. -Rozpuscilem pogloski, ze pod Lysym Wzgorzem rozbil oboz oddzial banitow z lasu, ktorzy zabili wicehrabiego i kilku chlopow -powiedzial Halland. -Banitow z lasu?! - zawolala z niedowierzaniem Riellen. - Ale... -Nikt by nie uwierzyl, co tam naprawde jest! - rzekl z przekonaniem Halland. - A tak pod pretekstem wiarygodnego nieprzyjaciela moge postawic milicje na noc w stan pogotowia. Milicjanci z lukami obsadzaja miejskie mury i wszyscy mezczyzni zdolni do noszenia broni maja rozkaz caly czas miec owa bron pod reka. -Rozsadniejszym wyjsciem bylaby natychmiastowa ucieczka -podsunalem. -Rozkazalem, by zony i dzieci niektorych milicjantow wsiadly na barki wyplywajace do Alberinu. -Moglabym zwolac wiec na targu i wyjasnic biednym ludziom z gminu charakter zagrozenia - zaproponowala z ozywieniem Riellen. -Nigdy nie sadzilem, ze powiem cos takiego, Riellen, ale tym razem chyba masz racje - stwierdzilem, ledwie wierzac wlasnym uszom. - Co pan na to? - zapytalem Hallanda. -Wbrew rozsadkowi... jednak sie zgadzam. Ale nikt ci nie uwierzy, konstablu, a poza tym targ jest zamykany na noc. -Spora liczba mieszkancow miasta przyjdzie do tawern na wieczorny kufel piwa - odparla Riellen. - Studiowalam teorie plotki i jest faktem, ze chetniej sie wierzy plotkom niz krolewskim oswiadczeniom. Moge rozpuscic pogloski w tawernach, a mezczyzni zaniosa je stamtad do domow. Nagle na niebie pojawilo sie zielone swiatlo; zerwalismy sie na rowne nogi i patrzylismy, jak od wschodu nadlatuje nisko druga spadajaca gwiazda. Przeleciala na polnoc od nas, unoszac sie ledwie kilkaset metrow nad polami, i zniknela nam z oczu. Halland rzucil sie w strone wiezy obserwacyjnej w porcie; Riellen i ja ruszylismy za nim. Minute pozniej bylismy na szczycie wiezy i patrzylismy na polnocny zachod, gdzie plonal niewielki pozar. -Spadla w poblizu rzeki - stwierdzil Halland, patrzac przez moj dalekopatrz. - Siedem kilometrow stad, nie wiecej. Idealnie. -W jakim sensie? - zapytalem. 119 -W takim, ze bede stal gotowy z miotaczem ognia i wozkiem oleju sluzacego do uzyskiwania ognia piekielnego, tak jak pan radzil. Kiedy tylko Lupanianie otworza wlaz, upieke ich na czarno jak grzanke w palenisku kuzni.-Chcialbym sie tam znalezc z panem - powiedzialem szczerze. -A nie z popelniajacym samobojstwo baronem? Gdy tylko inni rusza galopem, spadnij z konia, chlopcze, a potem, kiedy beda ginac, udawaj martwego. Nikt sie nigdy o tym nie dowie. -Obejmie pan dowodzenie moimi konstablami? - zapytalem, mocno zaciskajac dlon na ustach Riellen. Komendant Halland obrzucil moja konstabl niezbyt entuzjastycznym spojrzeniem. Za to Riellen, juz przeze mnie uwolniona, usmiechnela sie do niego radosnie. -Tak, chyba tak - odpowiedzial zrezygnowany. -Zamierzam sporzadzic notatke przydzielajaca cala wasza trojke na nadchodzacy dzien do milicji komendanta Hallanda - oznajmilem. - Jesli nie przezyje, macie wykonywac jego rozkazy, dopoki nie zmieni tego ktos majacy wladze w Strazy Drog. Powiedz to Ro-valowi, jesli i kiedy wytrzezwieje, i nie zapomnij o Wallasie. -Tak jest, inspektorze - odparla lakonicznie i zasalutowala. Halland poklepal ja po chudym ramieniu. -No coz, dziewczyno, wyglada na to, ze poteznej magii tych czarnoksieznikow z Lupana przeciwstawia sie Halland i Riellen. Dobrze, chyba powinienem zebrac nam do towarzystwa kilkunastu milicjantow. -Kilkunastu milicjantow, komendancie? - powtorzyla Riellen. -Tak... -Ja to zrobie! - oznajmila, znow zasalutowala i zbiegla ze schodow wiezy. Halland i ja tez zeszlismy na dol. -Sprawia pan wrazenie skrepowanego w obecnosci Norellie -zaczalem niesmialo. -Kilka razy kazalem ja aresztowac, przetrzasnalem jej dom, rozbilem sloiki z rozmaitymi substancjami, spalilem ksiazki i nawet na tydzien wsadzilem ja w dyby. A teraz, w godzinie mojej najwiekszej potrzeby, ona zgadza sie mi pomoc. O czym to swiadczy? -Ze jest nastawiona bardzo prospolecznie? -Pani Norellie ma honor, a ja nie. Inspektorze... Danolarianie, przyjacielu, powiedz mi, dlaczego to zrobila? Zeby uczynic ze mnie swego dluznika? 120 -Nie chodzi tylko o pana - odparlem uspokajajaco. - Tego popoludnia pani Norellie... powiedzmy po prostu, ze jest wielce honorowa, tak jak pan.-Skad wiesz, ze jestem honorowy? -Bo ma pan takze poczucie wstydu. Co z tym miotaczem ognia? -Jest ich kilkanascie, osadzonych na wozach, do obrony portu rzecznego przed atakami bandytow. Musimy tylko... Zamilkl. Spojrzalem tam, gdzie patrzyl, na szybko rosnacy tlum. Kawalek dalej, na stopniach Biura Cesarskiej Milicji Miejskiej w Gatrov stala Riellen. Tym razem byla ubrana jak Straznik Drog, z kurtka wlozona na prawa strone. -Bracia! Przyjaciele! Wszyscy wiecie, dlaczego tu jestesmy! - doszlo nas sponad tlumu. - Dzisiaj w starciu z podzegajacymi do wojny, imperialistycznymi czarnoksieznikami z warstw rzadzacych Lupana milujacy pokoj lud baronii Gatrovia stracil dwustu swoich braci i siostr. Co zatem zamierzacie zrobic? Tlum milicjantow, z ktorych kilku wczesniej ja aresztowalo, odpowiedzial okrzykami w rodzaju "Dranie!" i "Dorwijmy ich!". -Zostal tu przyslany inspektor Danolarian Scryverin, konstabl Strazy Drog z Alberinu, by przeciwstawic sie podzegajacym do woj ny, imperialistycznym czarnoksieznikom z warstw rzadzacych Lu pana. Sprzymierzyl sie z waszym dzielnym i milujacym wolnosc przywodca, komendantem Hallandem. Jednakze wasz baron pozba wil komendanta Hallanda uslug inspektora Danolariana! Rozlegly sie okrzyki: "Hanba!", "Precz z baronem!" i "Jestesmy z Hallandem!". -Jak ona to robi? - zapytalem cicho. - Kiedy sie to slyszy codziennie, jej przemowienia sa irytujace, ale kiedy ludzie dostaja mniejsze ich dawki, daja sie porwac. -Wolalbym, zeby nie wymieniala mojego imienia - mruknal Halland, zakrywajac twarz dlonia. -Ani mojego - dodalem, garbiac sie mocno. -Kto pojedzie dzis wieczorem z komendantem Hallandem do walki z podzegajacymi do wojny, imperialistycznymi czarnoksiez-nikami z warstw rzadzacych Lupana z drugiego prozniostatku? Kto razem z nim bedzie bronic waszych domow i bliskich przed zabojcza bronia termiczna Lupanian? Bracia! Kto z was stanie przy komendancie Hallandzie? Potrzebuje kilkunastu dzielnych ochotnikow, ktorzy nie zostali wybrani do jutrzejszej szarzy z baronem! Kto jest z komendantem? 121 W powietrze wystrzelilo kilkadziesiat rak, rozlegly sie wiwaty. Na schody wbieglo mnostwo ochotnikow i zaslonilo Riellen. Hal-land musial dziesieciokrotnie zwiekszyc oddzial, poniewaz gdyby kogos pominal, wybuchlyby zamieszki. Jak na moje nerwy bylo tego za wiele.-Baronowi moze sie nie spodobac, ze stworzyl pan taka duza grupe - zauwazylem pozniej, stojac w biurze Hallanda, ktory sporzadzal listy i pisal cos na mapach. - Sam chce zgarnac cala chwale. -Baron nie potrafilby znalezc wlasnej dupy, nawet gdyby mial psa tropiacego, inspektorze! - mruknal Halland. - Kto wedlug ciebie pilnuje porzadku w baronii? -Konstable i milicja - odparlem taktownie. -No, mam stu dwudziestu ludzi. Moze powinnismy wziac kilka motaczy ognia. Na nabrzezach jest ich dwanascie, wiec szesc powinno zostac do obrony miasta. Gdybysmy musieli szybko przemiescic nasze sily, przydalaby sie kawaleria. A moze bys zamordowal barona i przejal dowodztwo nad jego konnica? -Pomysl jest pociagajacy, ale nie. Przybyli ludzie barona, by odprowadzic mnie z powrotem do zamku, lecz przed opuszczeniem miasta musialem cos jeszcze zrobic. Udalem sie do domu Norellie, uzdrowicielki i wiedzmy. Mialem nadzieje, ze Lavenci tez juz obejrzala probki, jako ze byla czarno-ksiezniczka z akademii, a nie jakas wiejska uzdrowicielka. Kiedy zastukalem do drzwi domku, ku mojemu zaskoczeniu drzwi otworzyla Menrielle. Byla niespokojna. -Pani Norellie poprosila mnie o pomoc - oznajmila. - O przynoszenie zakupow z targu, sprzatanie, o to wszystko, co umieja robic dziewki sluzebne. -Wiesz, czy sie czegos dowiedzialy? - zapytalem. -Nie, ale Norellie cale popoludnie robi jakies skomplikowane rzeczy w kuchni. Martwi sie. Kiedy madrzy ludzie sa zmartwieni, ja sie bardzo denerwuje. Norellie byla odmieniona. Zniknal jej czysty, zdrowy wyglad; twarz miala usmarowana sadza, a oczy zaczerwienione od oparow unoszacych sie w powietrzu. Podloge, stolki i stol zasmiecaly buteleczki, sloiki, kartki papieru z kupkami, proszku wszystkich kolorow teczy oraz zwojami pokrytymi jakimis symbolami. Na rogu stolu siedziala Lavenci w stroju do konnej jazdy. 122 -Spalila swoj stroj do tanca z prawdziwego jedwabiu - szepnela Mendelle. - Spalila wszystko, co miala na sobie, kiedy tanczyla z mlodym Pelmorem. Nie wydaje sie to rozsadne. Lavenci pisala cos na kartce papieru trzcinowego. Przed soba starannie rozlozyla trzy kamienie, kalamarz i gesie pioro. Lewa dlon miala grubo obandazowana, tak ze nie bylo widac nawet palcow. Kiedy wszedlem, uniosla glowe i usmiechnela sie promiennie. -Witaj, inspektorze - powiedziala i wrocila do pisania. -Ten pomaranczowy material nie jest z tego swiata! - odezwala sie Norellie tonem pelnym grozy i zdumienia. -Sam sie tego domyslilem - odparlem niecierpliwie. -To nie zart, Danolarianie. Jego aura jest odmienna od wszystkiego, z czym sie kiedykolwiek zetknelam, nie imaja sie go moje zaklecia i czary. Starlam nieco tej substancji na proszek, dodalam do niego wody i poprosilam, zeby sasiad wypalil to w swoim piecu. Po wypaleniu mozna tym bylo rysowac szklo. -Substancja musi byc mocna, zeby wytrzymala naprezenia podczas lotu z Lupana - zauwazylem. - Co jeszcze? -Nic. Jestem zwykla uzdrowicielka, a to jest cos, czego nie mogliby nawet zaczac oceniac najwieksi czarnoksieznicy. Ciezko pracowalam, przywolujac wszystkie moje umiejetnosci alchemiczne, ale to beznadziejne. -A jak sie ma dlon pani Lavenci? -Zamkniecie ran wymagalo trzydziestu jeden szwow, a wiekszosc kosci ponizej palcow zostala zmiazdzona. Okaleczyla sie na zawsze. -Moja dlon dostala nauczke, inspektorze - odezwala sie Laven-ci, podnoszac wzrok znad papieru. - Juz nigdy cie nie odtraci. Glos miala chlodny i obojetny; opuscily ja wszelkie emocje. -To nie bylo konieczne, pani - powiedzialem, przyklekajac i sklaniajac glowe. - Bardziej cenilas innych, nie musisz wyjasniac sklonnosci swych serc. Lavenci pokrecila glowa. -Nic nie usprawiedliwia mego czynu, inspektorze. Slowa nic nie kosztuja; nie bede cie obrazac ich marnowaniem... lecz dosyc o tym. Znam moc lupanskiej broni. -Ty? - zapytala Norellie. - Przez caly czas tylko pisalas! -Spojrz na te probki skal - ciagnela Lavenci, nie zwracajac uwagi na uzdrowicielke. - To jest czarnokamien uderzony blyskawica, a to jest czarnokamien z nadbrzeznych rejonow Torei, zostal sto- 123 piony przez ostatni z kregow ognia, ktore zniszczyly kontynent. Kupila je dla mnie Mendelle na miejskim targu, na stoisku z amuletami. Porownaj je z odlamkiem, ktory Lupanianie stopili na wiezy.-Kawalek uderzony przez blyskawice jest stopiony tylko troche, a glebokosc stopionej warstwy na dwoch pozostalych kawalkach jest mniej wiecej taka sama - zauwazylem. -Nie. Kregi ognia, ktore spalily Toree, plonely moze przez cwierc minuty, a potem goraco rozpraszalo sie przez wiele godzin. Jak dlugo Lupanianie omiatali pole swoja bronia termiczna? -Tez cwierc minuty, moze krocej. -Poltora kilometra razy trzydziesci dwa, podzielic przez siedem, podwojone... ponad dziewiec kilometrow. Jaka szerokosc mial spalony pas skaly? -Mniej niz dwa i pol centymetra. -Przyjmijmy kolo o szerokosci obwodu dwa i pol centymetra... cwierc minuty to jedna dwiescie czterdziesta godziny... promien omiotl wieze z predkoscia dwoch tysiecy dwustu kilometrow na godzine. Dwa tysiace dwiescie... trzydziesci centymetrow... Norellie i Mendelle, przestraszone, przytulily sie do siebie przy drzwiach, niewiele rozumiejac. -Z grubsza dwa miliardy trzysta milionow centymetrow w cwierc minuty, czyli pietnascie sekund - powiedziala Lavenci. -Te liczby sa tak wielkie, ze az kreci mi sie od nich w glowie -stwierdzila Norellie. -Wiem, one sa tak wielkie, ze niemal nic nie znacza - rzekla Lavenci. - Pietnascie sekund dla zewnetrznego kregu ognia nad Torea i stalo sie to. - Uniosla kawalek na wpol stopionego czarno-kamienia. -Lavenci, musze juz isc! - powiedzialem blagalnym tonem, podczas gdy ona liczyla. - Na zewnatrz czekaja ludzie barona, zeby odprowadzic mnie z powrotem do zamku. Co odkrylas? -Ze ten czarnokamien zostal spalony promieniem goraca szescset tysiecy razy potezniejszym od toreanskich kregow ognia. Scisnelo mnie w gardle. -Szescset tysiecy razy? - powtorzylem z trudem. -W przyblizeniu. Przy pewnym zaokragleniu. Z marginesem bledu wynoszacym jakies dziesiec tysiecy. -Tego... czy to jest szescset i tysiac? - zapytala Norellie. -A ile to jest tysiac? - spytala Mendelle. -Szescset powtorzone tysiac razy - wymamrotalem, usilujac po- 124 wiazac te liczbe z czyms blizszym rzeczywistosci. - Baron uwaza, ze wypolerowane stalowe tarcze odbija ten promien. Zamierza atakowac Lupanian konnymi kavelarami trzymajacymi wypolerowane tarcze.Lavenci spojrzala na mnie zimno. -Metal wybuchnie jak krople wody, ktore spadaja na rozgrzana do bialosci podkowe w kuzni. Nie znalazlem na to zadnej odpowiedzi. Potem dowiedzielismy sie, ze promien z bliska jest o wiele szerszy, lecz w odleglosci poltora kilometra skupia sie do srednicy dwoch i pol centymetra, a dalej znow sie rozszerza. Z tego powodu wyliczenia Lavenci dotyczyly najgorszego przypadku, lecz nawet najlepszy przypadek nie byl o wiele lepszy. -Ciala lezace na polu rzeczywiscie wygladaly, jakby wybuchly -przypomnialem sobie. -Nie mam nic wiecej do powiedzenia - stwierdzila Lavenci. - Aha, wydaje mi sie, ze w wysokich temperaturach ten pomaranczowy material ceramiczny przeksztalca sie bardzo powoli i zostal zapewne uzyty, by ochronic porcelanowy prozniostatek w czasie podrozy przez powietrze naszego swiata. Usilowalem przemyslec to, co mowila, lecz doszedlem do wniosku, ze na nic sie to nam nie przyda. -Lavenci, baron zabiera mnie ze soba do ataku na prozniosta tek - wyjasnilem. - Jak mozemy walczyc z tymi istotami? Wykonala niejasny gest, jakby chciala mnie wziac w ramiona, lecz przypomniala sobie, jakie bedzie mial na nia dzialanie urok stalosci. Powoli pokrecila glowa. -Nie mozecie. Ich potega przekracza nasza zdolnosc pojmowa nia. Zginiesz, a ja bede cie oplakiwac. Na zewnatrz zabrzmial gwizdek. -Lavenci, musze isc! - zawolalem. -Danolu, nie! - krzyknela Norellie. - Atak kawalerii barona to samobojstwo. -Baron upiera sie, ze musi miec doradce, ktory zna wroga, lym czlowiekiem j estem j a. -Lepiej powiedz baronowi, ze wrog moglby stawic czolo eterycznej machinie, ktora zniszczyla caly kontynent Torei, i prawdopodobnie ja zwyciezyc - rzekla Lavenci. Z ulicy dobiegl kolejny gwizd i okrzyk: -Pierwsze wezwanie dla inspektora Danola Scryverina! 125 -Przy trzecim wezwaniu mnie aresztuja! Zapomnijcie o mnie, sprobujcie pomoc komendantowi Hallandowi. Kiedy otworzy sie drugi prozniostatek, zamierza uzyc miotaczy ognia. Jesli zrobi to szybko, moze usmazyc zaloge, zanim wrog zdola uzyc tej broni termicznej.-Ci w pierwszym prozniostatku wydaja sie juz lepiej przygotowani - zauwazyla Lavenci. - Zostaniecie zmienieni w szybko sie rozwiewajacy obloczek dymu. -Musisz niesc do bitwy szarfe - oznajmila Mendelle. - Potrzebujesz wszystkich zyczen powodzenia, jakie zdolasz uniesc. Prosze. -To jest scierka do naczyn - stwierdzilem, kiedy zwiazywala mi ja na ramieniu. -Gdzie jest cos mojego? Co za balagan! - mruknela Norellie. - Szal, opaska do wlosow, chusteczka do nosa, cokolwiek! - Uniosla spodnice, ukazujac pare pulchnych, lecz zgrabnych nog. - Prosze, wez je! -Reformy? Dwa potezne gwizdy na zewnatrz poprzedzily okrzyk: "Drugie wezwanie dla inspektora Danola Scryverina!". -Chcialabym zawiazac ci na ramieniu moj szal, inspektorze -rzekla Lavenci, obracajac w palcach poszarpany skrawek materialu - lecz nie moge cie dotknac bez odczuwania mdlosci. Poza tym mam tylko jedna zdrowa dlon. Szarfa ma swoja moc tylko wtedy, gdy zostanie zawiazana wlasnorecznie przez ofiarodawczynie. Zechcesz zamiast niej przyjac rade? -Mow, prosze. Ledwo ja poznawalem. Byla silna, madra, opanowana, podczas gdy wszyscy inni biegali w kolko, wymachujac rekami. -Kiedy tylko zacznie sie atak, spadnij z konia. Uwierz mi, nikt z pozostalych nie bedzie zyl na tyle dlugo, by cie oskarzyc o tcho rzostwo. Chwile pozniej wybieglem; znow sie rozlegl gwizd. -Trzecie i ostatnie wezwanie dla inspektora Danola... -Dobrze juz, dobrze, jestem. -Dwie sympatie? - zapytal jeden z ludzi barona, przygladajac sie w swietle pochodni scierce do naczyn i reformom przywiazanym do mojego ramienia. -Potrzebuje wszystkich zyczen powodzenia, jakie zdolam zebrac - mruknalem i dosiadlem konia. Rozdzial 8 Rozpoczyna sie wojnaJedyna dobra strona znalezienia sie wsrod wybranych wojownikow barona bylo to, ze dostalem bardzo dobra, acz pospieszna kolacje. Nastepnie wyposazono mnie w srednio kosztowna kolczuge, helm, tarcze i nagolenice. Odmowilem przyjecia lancy. -To bron szlachetnie urodzonego i baron zezwolil ci ja nosic -oznajmil zbroj mistrz. -Mozliwe, ale ja nie jestem szlachetnie urodzony - odparlem. - Moja bronia jest topor. Scisle biorac, mam szlacheckie pochodzenie, tyle ze nic dobrego z tego wyniknie dla nas wszystkich, pomyslalem z ponurym zadowoleniem. Wyruszylismy po ciemku, jadac za dwoma lansj erami z pochodniami. Baron rozkazal mi jechac przy sobie i opowiedziec o wszystkich szczegolach porannej masakry. Jednak zadne informacje na temat porazajaco skutecznej broni Lupanian nie byly w stanie odwiesc go od zamiaru przeprowadzenia ataku. Do Lysego Wzgorza dotarlismy jakas godzine po polnocy. Zsiedlismy z koni i owinawszy sie w koce, spalismy w zbrojach pod gwiazdami, az na wschodnim horyzoncie zaczal wstawac swit. Obudzil mnie sam baron, ktory chcial przed atakiem sprawdzic stan gotowosci wroga. Kazdy, kto spal w kolczudze nalozonej na tunike z pikowanego, grubego filcu, wie, jak bardzo ten material moze sie stac wilgotny i lepki. Kiedy wsiadalismy na konie, trzaslem sie z zimna, smierdzialem i bylem bardzo przygnebiony. Ruszylismy na szczyt wzgorza jego lagodnym stokiem. Baron jechal pierwszy, rozgladal sie po 127 polu przez moj dalekopatrz, a ja siedzialem zgnebiony na rumaku bojowym, na ktorego kupno nie starczyloby mojej rocznej pensji. Nawet bez dalekopatrza widzialem, ze Lupanianie usypali wokol swego prozniostatku wal z ziemi. Baron oznajmil, ze wysiegnik z urzadzeniem optycznym nadal pelni straz, ale nie sprawial wrazenia zbyt oszolomionego widokiem lupanskiej fortecy. Obejrzalem sie za siebie i zobaczylem, ze ponad setka jezdzcow barona czeka juz w szyku u podstawy wzgorza. Oczywiscie nadal byli ukryci przez wzrokiem Lupanian. Nad wschodnim horyzontem wreszcie uniosla sie krawedz slonca.-Swietnie, swietnie, slonce wschodzi za nami, rowno na linii ataku - oznajmil baron, skupiajac uwage na okolicach rowu. - Nie sa zbyt bystrzy, jesli chodzi o obrone, co? Zadnych szeregow pik, lucznikow ani rowow, w ktorych konie moglyby polamac nogi. Powiadasz, ze maja tylko macki? -Oraz niezwyciezona bron termiczna - przypomnialem. -Ach, to! -Bron termiczna, przy ktorej palenisko kuzni wydaje sie chlodne jak termofor z goraca woda po bardzo dlugiej i mroznej nocy. -Coz, odbywalem kampanie na pustyniach Acremy, wiem wszystko u upalach. Czy to cos na wysiegniku to wartownik? -Wydaje sie, ze to oko i dalekopatrz w jednym. -Omiata pole co jakies pol minuty. Mam sprytny plan, inspektorze. Zaczekamy, az omiecie Lyse Wzgorze, i zaatakujemy. Zanim znow spojrzy w nasza strone, minie pol minuty, a wtedy juz na nich spadniemy. -Walka szybko sie skonczy... - zaczalem. -Tym bardziej szkoda. To bedzie tak latwe, ze nie zdobedziemy zadnej chwaly. -Historie walki opowiada kronikarz zwyciezcy - powiedzialem gladko. - Poinstruuj swego kronikarza, panie, by ja nieco upiekszyl. -Kronikarzowi? Nie mam kronikarza. Pisanina bawi sie zona. -Gdzie zatem jest baronowa? -W zamku, oczywiscie. Wojna to nie zajecie dla kobiet! Najwyrazniej nie znasz pewnych kobiet z mojej przeszlosci, pomyslalem, lecz powsciagnalem jezyk do czasu, kiedy udalo mi sie przywolac bardziej dyplomatyczne slowa. -O, wypada zalowac. Bo widzi pan, baronie, gdyby stanela na tym wzgorzu, widzialaby cale widowisko. Zaden wojownik znajdu jacy sie na polu nie mialby tak dobrego widoku, wiec jej relacja zo- 128 stalaby uznana za ostateczna prawde. Baronowa moglaby oczywiscie dodac do tej prawdy tyle chwaly, ile uznalby pan za stosowne.-Rozumiem... ale zamek lezy o wiele kilometrow stad! Sprowadzenie jej zajeloby kilka godzin, a ja nie mam nawet dwoch minut. -Ja moglbym opisac walke. -Och, inspektorze Danolu, zadna miara nie moglbym cie pozbawic udzialu w tym chwalebnym zwyciestwie! - zawolal ten bezmo-zgi cap, a kazde slowo plynelo z glebi jego serc. -Dobrze wiec - powiedzialem z ozywieniem, szykujac sie do wylozenia ostatniej karty. - Kto sie bedzie poslugiwal dalekopatrzem? -Dalekopatrzem? Tymi przyrzadami moga sie poslugiwac wylacznie osoby szlachetnie urodzone, ktore musza miec ogolny obraz pola bitwy, no i oczywiscie konstable wypatrujacy rozmaitych szubrawcow. Nikt z mojego oddzialu nigdy nawet nie dotykal daleko-patrza. -Zatem kto poza panem i mna jest dostatecznie obznajmiony z tym przyrzadem, by obserwowac wartownika Lupanian i dac znac, kiedy bedzie patrzyl w druga strone? Baronowi twarz zastygla, a potem wykrzywila sie w wyrazie cierpienia. Mialem go! Nie uwzglednil tego w swoim planie ataku. Zerknal na wschodzace slonce, na Lupanian, na mnie. -Inspektorze, masz papier trzcinowy i wegiel? -Owszem, panie baronie, w raportowce. -Rozumiem. Z przykroscia o to prosze, ale wyglada na to, ze los ciska ci klody pod nogi w drodze na pole bitwy. Czy moglbys dac nam znak, a potem opisac te szarze? Wez pod uwage, ze nie musisz sie zgodzic, ale jestem gotow popelnic krzywoprzysiestwo i zaswiadczyc, ze pojechales z nami. -Dzieki temu zostalby ocalony honor... - zaczalem. -Nie mowisz tego tylko po to, by sprawic mi przyjemnosc, prawda? - zapytal z niepokojem. -Panie baronie, bylbym zachwycony, gdybym mogl byc panskim sygnalista i pomoc panu spisac kronike tego dnia. Przeciez bralem udzial w szarzy na most nad Rwaca w 3141 roku. Zdobylem tam dosc chwaly na cale zycie. -Byles tam, na wszystkich bogow Mirala?! Chcialbym tam byc, musimy kiedys o tym porozmawiac... ale nie teraz. Posluchaj, kiedy juz bedzie prawie po wszystkim, mozesz podjechac i odrabac kilka macek, a tu masz cos na pokrycie wydatkow... o, i zwracam daleko-patrz, bedzie ci potrzebny, cha, cha! 129 Rzucil mi sakiewke i moj daleko patrz, a potem zjechal ze wzgorza, wykrzykujac rozkazy. Jezdzcy ruszyli bez zadnych fanfar, zeby wykorzystac element zaskoczenia. Patrzylem, jak niemal poziome promienie wschodzacego slonca blyskaja na wypolerowanych tarczach, helmach oraz kolczugach, i myslalem, jak wspaniale wygladaja ci wojownicy. Niemal zapomnialem, ze jada na spotkanie smierci. Zaczeli okrazac Lyse Wzgorze, ale zaraz sie zatrzymali.Nadszedl moj moment. Zdjalem z ramienia reformy Norellie. Byly z bialej bawelny wyszywanej w rozowe kroliczki i smoczatka. W strategicznym miejscu nad krokiem znajdowalo sie duze serce. Unioslem dalekopatrz do oka. Lupanski dalekopatrz omiotl widnokrag i na chwile zatrzymal sie na mnie. Przed oczyma zaczelo mi przebiegac cale zycie, poczynajac od chwili, kiedy podczas jakiejs uroczystosci z okazji moich piatych urodzin zwymiotowalem na klejnoty koronne... a potem wartownik chyba uznal, ze jestem jakims tubylcem proszacym o rozejm, a zatem niewartym uwagi. Wrocil do obserwacji pola. Kiedy wykonal cwierc obrotu, energicznie machnalem reformami Norellie. Moze to i odpowiednia flaga do dania sygnalu dzielnym ludziom, ktorzy ida na smierc, pomyslalem, utykajac reformy za pas. Baron kazal swoim jezdzcom rozsypac sie w polksiezyc; caly czas trzymal topor bojowy wysoko w powietrzu. W koncu go opuscil, mierzac ostrzem w strone prozniostatku. Na ten znak oddzial ruszyl z kopyta. Natychmiast skierowalem dalekopatrz na Lupanian. Wysiegnik juz zawracal. -Oczywiscie tetent setki szarzujacych koni nie pozostanie niezauwazony, ty balwanie! - wrzasnalem za baronem. Jeszcze nie skonczylem, a juz zaczely sie unosic dwie macki trzymajace bron termiczna. Opuscilem dalekopatrz, by zyskac bardziej panoramiczny widok. Jezdzcy znajdowali sie o trzysta metrow od rowu. Lupanianie nie strzelali, bo prawdopodobnie chcieli ich podpuscic na tyle blisko, by nikt nie mogl uciec pod oslone Lysego Wzgorza. Pierwsza oznaka uzycia broni termicznej byly jaskrawe rozblyski przeskakujace kolejno miedzy jezdzcami. Wypolerowane tarcze chronily kavelarow przed promieniem mniej wiecej tak jak torebka z papieru trzcinowego moglaby ochronic ludzka glowe przed toporem. Konie i jezdzcy wybuchali chmurkami miesa, krwi i plowego dymu. Pierwsi polegli kavelarowie, jako ze znajdowali sie na polnoc- 130 nym krancu polksiezyca. Lucznicy stanowili jego poludniowy kraniec, mieli wiec kilka dodatkowych sekund zycia, zanim goracy promien do nich dotarl. Sekundy te wystarczyly, by zblizyli sie na dwiescie metrow do prozniostatku i na chwile przedtem, nim skosil ich promien, w rzeczywiscie wspanialym pokazie daremnej, rozpaczliwej odwagi wypuscili deszcz strzal.Wszystko ucichlo. Raptem ujrzalem, ze przez przeciwlegla krawedz wykopu przelazi jakis czlowiek, a potem pedzi do strumienia. Biedak, pewnie od pierwszej masakry chowal sie za jakims glazem w rowie, pomyslalem. Lada moment Lupanianin obslugujacy promien odwroci sie i go zauwazy... ale wtedy do rowu spadly strzaly wypuszczone przez unicestwionych juz lucznikow, znow odwracajac uwage Lupanianina. Przynajmniej jedna strzala musiala trafic w czule miejsce i wywolac znaczna irytacje, poniewaz macki trzymajace bron termiczna nagle zaczely sie wic i skrecac, jakby z bolu. Najwyrazniej ulegajac atakowi zlosci, Lupanianin raz po raz siekl promieniem parujaca mase zbitych kawalerzystow i ich wierzchowcow, posylajac w niebo wielkie chmury ciemnego dymu. Skierowalem dalekopatrz z powrotem na wykop akurat w chwili, gdy wysiegnik z dalekopatrzem zwrocil sie w strone Lysego Wzgorza - zapewne po to, by sprawdzic, czy jeszcze tam jestem. Nawet nie myslac, by zmusic konia do ucieczki, zeskoczylem z siodla. Uslyszawszy za soba cos pomiedzy rzezeniem a rzeniem, obejrzalem sie i zobaczylem, jak kon wybucha w chmure miesa, plomieni i dymu. Lezalem nieruchomo, a wszedzie wokol mnie spadaly dymiace kawalki koniny; pamietam, pomyslalem wtedy, ze zapach jest dziwnie apetyczny. Lezalem nieruchomo przez chyba bardzo dlugi czas. -To oczywiscie oznacza wojne! - oznajmil w poblizu piskliwy glos. Zobaczylem osobnika, ktory mial jakies dwadziescia centymetrow wzrostu i trzymal wlocznie rozmiarow drutu do robot dziewiarskich. Jego obwisla czerwona czapeczka zostala prawie spalona, a z jej resztek unosila sie smuzka dymu. Byl w zielonej tunice, zielonych portkach i czerwonym plaszczu. Zdjal pozostalosc czapeczki, spojrzal na nia ze sciagnietymi brwiami, a potem strzepnal z niej iskry. -Spalic jednego gnoma trawnego to spalic wszystkie gnomy trawne - ciagnal. 131 -Zapewne da sie to zrobic - ostrzeglem go.-To ci lupanscy imperialistyczni ciemiezyciele wrazliwych jednostek milujacych pokoj - powiedzial, nie zwracajac na mnie uwagi. Zdjal plaszcz i przewrocil go na druga strone. Podszewka byla w nieregularne czarne i zielone paski, znakomicie stapiala sie z trawa. -Niech zgadne... rozmawiales z mostowymi trollami - rzeklem, nie majac pewnosci, czy madrze byloby sie juz poruszyc. -Nie, znam rusalke. Zadne machlojki, zebys sobie nie myslal, po prostu co tydzien wymieniamy ryby na orzechy. No wiec ona powiedziala, ze mostowe trolle powiedzialy jej, ze jacys konstable maja oko na tych Lupanian i ze ich rozpracuja. Ale cos nie bardzo im sie udalo, co? -Masz na mysli te szarze? To byli szlachcice, nie konstable. -Szlachcice? -Tacy co maja worki zlota i dokonuja heroicznych czynow na polach bitew. To sposob Matki Swiata na pozbycie sie glupcow. -Nadszedl czas, by gnomy trawne weszly w sojusz z wami, duzymi ludzmi! - oznajmil, po czym cisnal wlocznie na ziemie, spuscil portki i wypial nieduzy, blady tylek w strone Lupanian. - Spalcie to, dranie. Bez wzgledu na to, jak dobre byly przyrzady optyczne Lupanian, najwyrazniej nie potrafily wychwycic celu takich rozmiarow, zatem zaden niewidzialny promien goraca nie zmienil gnoma w popiol i dym. -Posluchaj no, chyba gnomy nie planuja niczego tak glupiego, jak osiodlanie kilku krolikow i przypuszczenie szarzy na Lupanian po otwartym terenie, co? -Czy ja wygladam na durnia? My prowadzimy skretna wojne. Jestesmy jakby... coz... do tego przystosowani. -Chyba masz na mysli sekretna wojne, ale... posluchaj, jesli chcesz sie do czegos przyczynic, moglbys szpiegowac Lupanian, a potem mowic nam, co robia. -Myslalem wlasnie o czyms takim, szefie. -W chwili ataku konnicy widzialem, jak z rowu wydostaje sie czlowiek i pedzi do strumienia. Mozliwe, ze jeszcze zyje i cos wie o Lupanianach i ich broni. Moglbys powiedziec rusalkom, zeby powiedzialy mostowym trollom, ze chcialbym z nim porozmawiac? -Zalatwione! - oznajmil, salutujac energicznie. - A tak nawiasem mowiac, jestem Solonor. -Inspektor Danol, Straz Drog. Widziales, gdzie upadl moj dale-kopatrz? 132 -Dalekopatrz?-Taka rurka z kawalkami szkla na obu koncach. -A, to. Potoczylo sie na wschodnia strone wzgorza, jest cale i zdrowe. -Swietnie, kosztowalo mnie miesieczna pensje. -Posluchaj, szefie, nie chce sie wtracac ani nic, ale zamierzasz tu lezec caly dzien? -Tak! Az do zmierzchu, kiedy zrobi sie ciemno. -Dlaczego? -Bo wciaz znajduje sie w zasiegu wzroku Lupanian, a jestem dziewiec razy wyzszy od gnoma, ty neptku! Lupanianie potrafia poruszac tym swoim promieniem goraca o wiele szybciej, niz ja umiem biegac! -Dobra, dobra, nie musisz robic osobistych przytykow. Ta druga juz masakra nastapila jakies piec minut po wschodzie slonca, wiec mialem w perspektywie lezenie w trawie przez caly dzien. Na szczycie Lysego Wzgorza zaczelo sie robic dosc goraco, a rozrzucone wokol i na mnie kawalki na wpol zweglonego konia wcale nie uprzyjemnialy sytuacji. Co prawda muchy sprawialy wrazenie zadowolonych. Na plus nalezalo policzyc, ze ta maz chronila moja twarz od slonca. Gnom wrocil i dal mi sie napic z buklaka zrobionego ze skory polnej myszy. Zameldowal, ze uciekinier z lupan-skiego rowu znajduje sie w rekach mostowych trolli i jest bardzo powoli przemieszczany wzdluz strumienia. -Musi ci byc goraco, szefie - zauwazyl okolo poludnia. -Skad ci to przyszlo do glowy? - wybelkotalem. -Bo w szesc godzin wypiles trzydziesci siedem buklakow. Myslisz, ze naprawde dasz rade przetrzymac do zmroku? -Lepiej niz przetrzymalbym te milionowa czesc sekundy, jakiej potrzebowalaby bron termiczna, zeby mnie wykonczyc. -A, rozumiem. Nigdzie sie nie ruszaj, a ja zobacze, co sie da zrobic. Po jego odejsciu stracilem rachube czasu i na pewno kilka razy stracilem przytomnosc. Obudzilem sie, czujac wode strzykajaca mi na twarz. -Pobudka, pobudka, Lupanianie zaraz beda mieli zajecie! - pisnal Solonor, kiedy otworzylem oczy. -Nie spie - jeknalem. 133 -Dasz rade sie ruszac?-Wolalbym raczej nie przeprowadzac ryzykownego eksperymentu, by sie o tym przekonac. -No to kiedy ci powiem, lec w dol wzgorza za toba - powiedzial, po czym wspial sie na kawal martwego konia bojowego i wyjrzal na pole. -Co zamierzasz? -Chcemy... kurde! Pospieszyli sie! Ruszaj! Biegem! Skacz! Juz, to bylo to! Nie czekajac na wyjasnienie, co to "to" moglo byc, zerwalem sie chwiejnie na nogi, przebieglem kilka krokow zgiety wpol, a potem, w chwili kiedy bron termiczna unicestwila reszte konia bojowego, rzucilem sie na zbawczy stok wzgorza. Solonor stal obok, przy moim dalekopatrzu. -Coscie zrobili? - zapytalem, upewniwszy sie, ze zyje. -Upletlismy kilku ludzi ze slomy, a potem mostowe trolle przeciagnely kukly strumieniem w poblize rowu i wysunely je na kijach ponad oslone brzegu. -Dobrze, ze nikt nie ucierpial - powiedzialem, zdrapujac z twarzy zakrzepla konska krew i bloto. - My, ludzie, moglibysmy sie duzo nauczyc od trolli. Kiedy pilem ze strumienia, podeszly do mnie dwa ublocone mostowe trolle, szesc gnomow trawnych i nagusienka rusalka. Przez chwile przeszlo mi przez mysl, ze usmarowane blotem trolle mieszkaja w gorze strumienia, w tej wlasnie wodzie, ktora pije, ale dalsze rozwazanie tego tematu oznaczalo wymioty, a bylem zbyt odwodniony, by sobie na nie pozwolic. Miedzy trollami szedl oblepiony blotem mlodzieniec ubrany w tunike. Po blizszym przyjrzeniu sie stwierdzilem, ze wlasciwie nie idzie. Trolle trzymaly go pod pachy, a jego stopy unosily sie kilka centymetrow nad ziemia. -To moja, no, partnerka handlowa, Slivisselly - przedstawil mi rusalke Solonor. Byla o jakies siedem centymetrow wyzsza od niego i gdybym byl jakies dziesiec razy nizszy, uznalbym ja za bardzo ponetna. Gnom z siwa broda o niebieskawym odcieniu spojrzal karcaco na Solono-ra, lecz nic nie powiedzial. -Szacowny i przystojny bohaterze ze Strazy Drog, przyprowa dzamy ci tego uciekiniera od ucisku lupanskich warstw krolew skich - odezwala sie rusalka, pokazujac na mlodzienca miedzy mo stowymi trollami. 134 Poruszala sie w dosc niepokojacy, sugestywny sposob; z pewnym wysilkiem skupilem sie na trollach i ich wiezniu. Jeden z trolli odchrzaknal.-Ta, mamy tu jednego, no, milujacego pokoj czlowieka, co to zwial na wolnosc od, tego, no... Do ucha szepnal mu cos troll z poteznymi, wlochatymi ramionami. -Dzieki, siostro. Tak, no, od czarnoksieznikow ciemiezycielskiej lupanskiej wladzy. Uciekinier zostal postawiony na ziemi. Byl tak przerazony, ze oczy wychodzily mu z orbit i nawet nie usilowal sie poruszyc. Troll plci zenskiej szepnal cos jeszcze. -Czy mozemy dostac pokwitowanie? - zapytal reprezentant pozostalych. -Zaraz wypisze - powiedzialem, usilujac wydobyc spod kolczugi raportowke; musialem przykleknac. -Dlaczego masz za pasem reformy, a na ramieniu scierke do naczyn? -Na dowod kulturowej solidarnosci z moimi konsultantkami wiedzy eterycznej - wyjasnilem ze znuzeniem i z dosc powazna mina. Nastepnie wstalem i podalem pokwitowanie. Trolle popchnely mlodzienca do przodu. -Nie boj sie, chlopcze, nikt ci nie wyrzadzi zadnej krzywdy - za pewnilem go. - Jak sie nazywasz? Z woreczka przy pasie wyjal namoknieta, brudna ksiazeczke i otworzyl ja. Pokazawszy ciag jakichs liter i symboli, uklonil sie. -Menni gil trekkit, pores - oznajmil i dodal: - Azorian. -Cudzoziemiec z rozmowkami! - westchnalem. - Daj mi je. W rozmowkach nie bylo alberinskiego, wlasciwie nie bylo zadnego jezyka, ktorym wladalem. Poslugujac sie gestami, ustalilem, ze cudzoziemiec nie jest ranny, dalem mu chleba i sera, a potem zachecilem, zeby szedl za mna - bo sam ruszylem piechota do Gatrov. Po jakichs stu metrach pisnal z tylu jakis glosik: -O, wlasnie tak, chlopcze, idz za inspektorem. Odwrocilem sie i zatrzymalem. Na ramieniu Azoriana siedzial Solonor. -Nie powinienes zostac i zbierac gnomy czy cos takiego? - zapytalem. -No... moja zona zachowuje sie jakby troche niedorzecznie, jesli chodzi o moja partnerke handlowa. Dopiero teraz zauwazylem, ze ma zamkniete, spuchniete oko. 135 -Twoja zona? Nie widzialem tam zadnych kobiet... to znaczy gnomow plci zenskiej.-Oczywiscie, ze byly! To te z brodami ufarbowanymi na Lawendowy Poranek czy co tam jest modne w tym miesiacu. Zaden gnom plci meskiej nie farbuje sobie brody... a w ogole to nie lubimy o tym rozmawiac. -Czyli... Slivisselly lubi niskich i muskularnych kochankow? -Teraz ty! Posluchaj no, inspektorze, czy jest jakas szansa na nawiazanie wspolpracy ze Straza Drog? Od jakichs trzech minut moja sytuacja na Lysym Wzgorzu jest troche niezreczna. -Chcesz powiedziec, ze zony boisz sie bardziej niz Lupanian? -Z Lupanianami sie nie zenilem. To co powiesz? -Dobrze, chodz. W Strazy Drog pelno jest takich jak ty. Rozpialem pas i zrzucilem kolczuge, ktorej kupno z pensji inspektora wymagaloby dziesiecioletniego kredytu hipotecznego. Zostawilem ja tam, gdzie upadla, ale podnioslem scierke do naczyn i reformy. Wepchnalem je do raportowki, a potem ruszylem przed siebie. -Nie bedziesz potrzebowal tej kolczugi? - zapytal gnom. -Do czego? -Do ochrony przed lupanska bronia... aha. Rozumiem. Jakies sto metrow dalej zdjalem nagolenice i tez je wyrzucilem. Droga do Gatrov zajela nam trzy godziny; na otwartym terenie czolgalismy sie, na zalesionym przemykalismy od drzewa do drzewa, a caly czas czujnie wypatrywalismy wszystkiego, co mogloby przypominac macke. Wszedlem do miasta wczesnym wieczorem; chmurzylo sie. Zaraz tez sie dowiedzialem, ze atak Hallanda z miotaczami ognia na drugi prozniostatek sie powiodl. Ledwie otworzyl sie wlaz, do luku zostal wlany olej piekielnego ognia i w kilka chwil wszystko, co sie znajdowalo w srodku, zostalo usmazone. Natknalem sie na Riellen, ktora przemawiala do tlumu na temat wolnosci, ucisku, wyborokracji, taniego piwa dla wiesniakow oraz czarnoksieskich ciemiezycielskich pacholkow na uslugach ty-ranskiej lupanskiej krolewskiej wladzy. Przerwalem wiec, oddalem pod opieke Riellen azorianskiego mlodzienca i trawnego cudzoloz-nika, kazalem jej zameldowac komendantowi milicji, ze juz ide z raportem, po czym pospieszylem do Norellie. Na drzwiach wisialo zawiadomienie, ze przed podjeciem jakichkolwiek dzialan zwiazanych z wszelkimi kwestiami laczacymi sie z praktykowaniem czar- 136 noksiestwa, a odnoszacych sie do Norellie, nalezy sie konsultowac osobiscie z Hallandem. Zastukalem.Drzwi otworzyla Norellie; wciaz byly u niej Mervielle i Lavenci. Dziewka sluzebna na moj widok krzyknela, zachwiala sie, jakby miala zemdlec, ale odzyskala rownowage, objela mnie i niemal podniosla w powietrze. -Masz byc martwy! - zawolala Norellie i tupnela noga. - Dzis rano odprawilam dla ciebie ceremonie uwolnienia duszy. -A ja przed switem zapalilam dla twego ducha swieczke w sanktuarium Pani Fortuny - rzekla Lavenci, dziwnie zirytowana. - Kosztowalo mnie to piec peonow. -No... dziekuje. Ale skad wiecie o bitwie? Norellie wyjasnila, ze w pewnej odleglosci od Lysego Wzgorza ukrylo sie kilku chlopow z wioski Lyse Wzgorze, ktorzy w nadziei na darmowa rozrywke obserwowali szarze barona. Ujrzeli, jak w pare sekund zostal unicestwiony baron i stu dwudziestu najlepszych kawalerzystow cesarstwa. Smiertelnie przerazeni chlopi uciekli prosto do Gatrov, omijajac swoja wioske i niemal cala droge biegnac. O losie barona i jego ludzi zameldowali w kwaterze glownej miejskiej milicji. -Powiedzieli, ze oddzial zostal zmieciony z powierzchni ziemi! - zakonczyla Norellie. Przywolalem na twarz usmiech, jakbym byl bardzo z siebie zadowolony. -Udalo mi sie zostac kronikarzem i musialem patrzec z bezpiecznego, odleglego miejsca. -Powinnam byla wiedziec, ze nie bedziesz tak glupi, zeby dac sie przerobic na przepieczona wieprzowa skorke - rzekla Lavenci. - Boja... Z chmur zbierajacych sie na polnocnym wschodzie wystrzelila zielona gwiazda i pociagnela za soba na ciemniejacym niebie ognista linie. -Jeszcze jeden - zauwazyla Norellie. -Przynajmniej juz wiemy, ze mozna ich usmazyc, kiedy tylko prozniostatki sie otwieraja - powiedzialem niezadowolony, ze zapewne bede musial pomoc kucharzowi, ale pogodzony z losem. -Komendant mowi, ze z sasiedniej prowincji lezacej w dole rzeki wlasnie przybyl ksiaze Lestor z szescioma rzecznymi galerami i oddzialem wodnej milicji - poinformowala mnie Norellie. - Prawdopodobnie on poprowadzi atak. 137 -Wiec skoro nie bedzie pracy dla mnie, to nie bede potrzebowal tych szarf - stwierdzilem z niejaka ulga, zwracajac reformy i scierke do naczyn. - Obawiam sie, ze nie odnioslem w waszym imieniu zadnych zwyciestw.-Sa pokryte krwia! - zawolala Norellie, podnoszac reformy do swiatla lampy. -Wiekszosc nie jest moja. Dobrze, pora stawic sie przed milicja. -A na mnie pora podziekowac wielu, wielu bogom za panski bezpieczny powrot - rzekla Mendelle. -Zapewne nic nie pomogli - zauwazyla Norellie. -Zapewne nie istnieja - dodala Lavenci. -Pani Lavenci, czy zechcialabys pojsc ze mna i objasnic swoje obliczenia matematyczne dotyczace broni termicznej? - zapytalem. -Zrozumiesz to tylko ty, inspektorze. -Pochlebiasz mi, pani. Udalismy sie do kwatery glownej milicji, wymieniajac po drodze uwagi na temat lupanskich zaklec i nauki. Przed drzwiami czekala Riellen. Chociaz moj raport o klesce pod Lysym Wzgorzem nie byl pierwszy, jaki dotarl do komendanta milicji, ja znajdowalem sie najblizej wydarzen. Kiedy wszedlem do biur milicji, spostrzeglem ksiecia Lestora. Przybyl z Siranty, najblizszego duzego miasta w dole Al-beru. Baronowa uciekla do Alberinu przed poludniem, kiedy tylko dotarla do niej wiesc o klesce meza. Zatrzymala sie w Sirancie na tyle dlugo, by opowiedziec ksieciu, co zaszlo. Ksiaze natychmiast postanowil zebrac niewielki oddzial i oduczyc Lupanian wszczynania wojny bez odpowiedniej wymiany dyplomatycznych obelg. Jako ze mial szesc rzecznych galer i cztery razy wiecej wojownikow niz milicja Gatrov, uznal, ze powinien dowodzic wszystkimi dzialaniami przeciwko Lupanianom, tak wiec Halland oddal siebie i swoich ludzi do dyspozycji ksiecia. Lestor zrobil sobie baze w kwaterze glownej milicji. Wprowadzono mnie do niego. Jak najszybciej i jak najbardziej zrozumiale przedstawilem raport, pomijajac takie szczegoly, jak reformy Norellie, scierke do naczyn Mendelle oraz propozycje sojuszu z gnomami trawnymi. Uslyszalem, ze dobrze sie sprawilem, po czym wyprowadzono mnie i poczestowano kuflem ciemnego piwa oraz plastrem wedzonej szynki w przekrojonej bulce. Po chwili zjawil sie Halland z wiadomosciami z wiezy obserwacyjnej. W jego ocenie trzeci prozniostatek spadl jakies siedemnascie kilometrow na 138 polnoc, w miejscu gdzie Alber przeplywa obok lasu Waingram. Ksiaze zwolal posiedzenie doradcow, wsrod ktorych bylo szesciu kavela-row rzecznych, burmistrz Gatrov, Halland, Lavenci i ja. Na wstepie przedstawil swoje wnioski z najrozniejszych raportow.-...A zatem, mimo ze Lupanianie sa niemal niezwyciezeni, to przez kilka chwil, kiedy otwieraja sie ich statki, sa bezbronni - zakonczyl swa przemowe. -Tak jest, panie, moze przez piec uderzen serca po otwarciu luku - uscislil Halland. -I moze ich zabic jeden wojownik z miotaczem ognia piekielnego? -Ja uzylem trzech miotaczy. -Dlaczego? -Nie moglem sie zblizyc do wlazu. -Ale jeden by wystarczyl? -Prawdopodobnie. -Jak szybko mozna sie nauczyc obslugi miotacza ognia? -Wystarczylyby trzy lub cztery godziny teorii i cwiczen, ale mamy mnostwo wyszkolonych i doswiadczonych... -Dosyc! - warknal ksiaze. - Poprowadze moja flotylle barek w gore rzeki do miejsca ladowania prozniostatku. Po drodze przejde kurs poslugiwania sie miotaczem ognia. Komendancie, przydzieli mi pan czlowieka, ktory bral udzial w ataku na drugi prozniosta-tek, oczywiscie bedzie pelnil wylacznie funkcje doradcy. Halland nagle wydal mi sie zafrasowany. To nie bylo nic rzucajacego sie w oczy, ledwie drgnienie rysow, ale umiem rozpoznac zatroskana twarz. -Mam tez plan dotyczacy Lupanian z pierwszego prozniostatku, komendancie - ciagnal ksiaze. - Wedlug inspektora Danolariana w odleglosci trzydziestu metrow od rowu plynie strumien. Zapewni on oslone panu i wszystkim lucznikom oraz milicjantom z miasta, ktorych podprowadzi pan do prozniostatku na odleglosc strzalu z luku. Lucznicy zasypia row gradem strzal, nastepnie wpadna do niego milicjanci z toporami i wloczniami i wykoncza niedobitkow. -Zuchwaly plan - stwierdzil Halland z grzecznym zainteresowaniem. - Gdyby go przeprowadzic w srodku nocy, moglby sie powiesc. -O, nie, nie, nie, nie, musicie zaatakowac za dnia, koniecznie. Chyba nie chcemy, zeby jakis Lupanianin uciekl po ciemku? To bedzie wspaniale, moze nawet wymienie pana z nazwiska w moim raporcie dla regenta. Kto wie, moze za kilka lat zostanie pan kavelarem? 139 Kiedy tylko pozwolono nam odejsc, Halland cicho zaklal i wyrazil zyczenie, by mlody ksiaze spedzil wiecznosc w kilku bardzo goracych i nieprzyjemnych miejscach, wcielony w rozmaite organy rozrodcze - po czym przypomnial sobie, ze sa z nami Riellen i La-venci, i zaczal goraco je przepraszac.-Czas pedzony na drogach pozwolil mi dobrze sie zapoznac z kolokwializmami uciemiezonego i pozbawionego przedstawicielstwa ludu - oswiadczyla Riellen. -Ja bylam chowana pod kloszem i powinnam rozszerzyc slownictwo - dodala Lavenci. -Czy ksiaze Lestor naprawde jest tak glupi, czy tylko udaje?! - zawolal z kieszeni Riellen gnom trawny. Lavenci wrzasnela, a Halland odskoczyl. Wzialem Solonora od Riellen, przedstawilem wszystkim i zanim ruszylismy dalej, zaprzysiaglem jako pomocnika Strazy Drog. Ostatecznie uratowal mi zycie, a mialem niejasne wrazenie, ze naprawde moglby sie przydac, szpiegujac Lupanian. Byl nawet mniejszy od Wallasa, ale o wiele odwazniej szy. -Plan ksiecia jest przejrzysty jak swiezo umyte okno - rozzloscil sie nagle Halland, przemyslawszy otrzymane rozkazy. - On sie udaje do trzeciego prozniostatku i go smazy. Tymczasem nas usmaza Lupanianie z pierwszego prozniostatku, kiedy bedziemy ich atakowac w bialy dzien. Nastepnie ksiaze twierdzi, ze zniszczyl Lupanian i w drugim, i w trzecim prozniostatku. -Pacholek warstw rzadzacych! - wrzasnela entuzjastycznie Riellen. -Wlasnie, ciemiezyciel uczciwych wojownikow z nizszych klas, co nie maja glosu w podejmowaniu decyzji - zgodzil sie Solonor, ktory teraz siedzial na jej ramieniu. -Ale trzeba zniszczyc pierwszy prozniostatek - zauwazylem. -Zdecydowanie stanowi zagrozenie - stwierdzil gnom trawny, wymachujac zweglonymi resztkami swojej czapeczki. -Tak, bracie inspektorze, co z pierwszym prozniostatkiem? - zapytala Riellen. -Sadze, ze ksiaze zarzadzi nocny atak po twojej smierci, komendancie Hallandzie - stwierdzilem. - Powie, ze po twojej ofierze nauczyl sie nie atakowac w dzien. -Jesli do tej ofiary dojdzie, inspektorze. Ja zaatakuje w dzien, 140 jak rozkazal ksiaze, lecz najpierw w miejscu, gdzie wiatr bedzie spychal dym na Lupanian, podpale siano, smole i olej sluzacy do uzyskiwania ognia piekielnego. Zamiast lucznikow na pierwszy prozniosta-tek poprowadze wzdluz strumienia oddzial milicjantow z miotaczami ognia. Jesli wiatr bedzie staly, zaslona dymna pozwoli uzbrojonym we wlocznie dotrzec do krawedzi rowu i Lupanianie sie przekonaja, jak to jest brac udzial w masakrze z pozycji masakrowanego.-To powinno zadowolic ksiecia - rzekl Solonor. -Ksiecia? Tez cos! - zawolal Halland. - Ksiaze przeciez chce, zebysmy zgineli. Nie rozumiesz? Przeciwstawi sie kazdemu planowi, dzieki ktoremu straznicy drog albo milicjanci beda mogli ujsc z zyciem, ale po naszej smierci sam go wykorzysta. Danolu, Riellen, ja juz lamie jego rozkaz, podobnie jak wy, jezeli zdecydujecie sie ze mna wspoldzialac. Jesli przegram, zmienimy sie w obloczek dymu i kupke popiolu. Jesli wygram, zostaniemy postawieni przed sadem wojennym i powieszeni. Nie jest dobrze trzymac ze mna. -Najpierw musza nas zlapac - stwierdzil Solonor. -Moglibysmy utworzyc komitet rewolucyjny i przejac dowodztwo - zaproponowala Riellen. -Nie, nie moglibysmy! - rzekl z naciskiem Halland. - Nie chce atakowac wladcow mojej ojczyzny, nawet jesli sa idiotami. Natomiast dla dobra mojej ojczyzny nie wykonam rozkazu ksiecia. -Jestem z panem - rzeklem stanowczo. Riellen przez chwile zastanawiala sie ze zmarszczonymi brwiami. -Zgadzam sie przystapic do przymierza z panem w akcie sprawiedliwosci spolecznej, a nie poprzez stosowanie rewolucyjnej ideologii - powiedziala w koncu z nie mniejsza stanowczoscia niz moja. -No... tak, przyjmuje - rzekl powoli Halland. - Chyba. -Czy powinienem sie zgodzic, inspektorze? - zapytal Solonor, a ja skinalem glowa. -Jesli bede w stanie, pomoge - zadeklarowala Lavenci. -Co wiec trzeba zrobic? - zapytalem pospiesznie, zanim moglaby sie wywiazac kolejna dyskusja. -Pojedz miotaczem ognia do trzeciego prozniostatku - powiedzial komendant. - Moge zalatwic miotacz, o ktorym ksiaze nie wie. Jedz ladem, dzis w nocy, ukryj sie i czekaj. -I co mam robic? -Jesli ksiaze zawali sprawe, wkrocz do akcji i zrob, co zdolasz. -Ksiaze ma szesc rzecznych galer zaladowanych piechota rzeczna - odparlem. - Jak mam ich namowic, by ustapili mi pola? 141 -Wiem, wiem, ale co moge zrobic? Nie moge poprosic milicjantow, zeby sie udali z toba i walczyli z gwardia cesarska.-Chyba moglabym pomoc - odezwala sie Lavenci. -Co? Jak? - spytal Halland. -Komendancie, kiedys... zajmowalam sie czarnoksiestwem. Jeszcze przed oswieconym zakazem uprawiania magii i powstaniem inkwizycji. Niewiele wiem o walce, lecz potrafie rzucac potez-ne zaklecia. -Kula ognia, ktora powalilaby choc dwoch czy trzech wojownikow, wyczerpalaby twoje sily. -Ale jedno naprawde silne zaklecie oslepiajace sprawi, ze wszyscy ludzie ksiecia beda sie miotac bezsilnie przez cala minute albo dluzej. Po raz pierwszy od naszego spotkania z ksieciem komendant Halland sie usmiechnal. -To mogloby sie udac, pani, to mogloby sie udac - rzekl, powoli kiwajac glowa. -Dobrze wiec, co jeszcze mozemy wykorzystac? - zapytalem. - Riellen, udalo ci sie porozmawiac z tym Azorianem, ktory spedzil caly dzien w rowie przy pierwszym prozniostatku? -Okazalo sie, ze Azorian to jego imie, a nie kraj pochodzenia, inspektorze. Jestem przekonana, ze to student, ktory znalazl sie tu po zniszczeniu Torei. Mieszkalem na Torei do ukonczenia czternastego roku zycia, mowilem plynnie piecioma toreanskimi jezykami i znalem po lebkach dziewiec nastepnych, a jednak nie rozumialem jego mowy. Coz, Torea byla duzym kontynentem z wieloma krolestwami i jezykami. -W Alberinie sa metrologanskie kaplanki z Torei - powiedzialem. - Kiedy... jesli przezyjemy najblizsze godziny, musisz go tam zawiezc. -Dlaczego nie od razu? -Bo jesli ataki na pierwszy i trzeci prozniostatek sie nie powioda, chce, zebys zaniosla meldunek do kwatery glownej Strazy Drog. Zostaniesz z Azorianem w Gatrov. Jutro w poludnie powinnas wiedziec, jakie sa efekty obu wypraw, i zaraz potem poplyn pierwsza barka czy lodzia do Alberinu. Zabierz ze soba Mervielle i Norellie, i otrzezwij Rovala, by was strzegl w drodze. -A co z konstablem Wallasem, inspektorze? -Mam dla konstabla Wallasa inne zadania. 142 Riellen zasalutowala i odeszla z Solonorem.-Nadzwyczajna dziewczyna - stwierdzil Halland. - Mozna jej powierzyc wykonanie tego wszystkiego? -O tak, ale zapewne zrobi znacznie wiecej. I to mnie martwi. -Najblizsza przyszlosc zle wyglada - rzekla Lavenci. -Wciaz mamy nadzieje - odparlem. -Wolalbym nie walczyc z naszymi szlachetnie urodzonymi idiotami - powiedzial cicho Halland. - Wiesz co, inspektorze, nagle przyszlo mi do glowy, ze Riellen moze miec racje. Trzeba ich obalic. -Juz tego probowano, wiele razy - odparlem. - Ci, ktorzy obalaja szlachte, sami w koncu staja sie szlachta. -Czy zawsze musi tak byc? -Niech mi pan da praktyczny alternatywny ustroj, a pobiegne i pierwszy sie zapisze. -Tylko jesli pobiegniesz i zapiszesz sie szybciej ode mnie, inspektorze. Prosze za mna do zbrojowni. Tamtejszemu kowalowi moz-na zaufac, a ma dosc czesci zapasowych, zeby w kilka godzin sklecic miotacz ognia. Potem wszystko bedzie zalezalo od was dwojga. Rozdzial 9 Burza Kiedy Lavenci, Halland i ja szlismy do milicyjnej zbrojowni, a potem do domku Norellie, w dali odzywaly sie grzmoty. Po drodze zastanawialismy sie, czy na Lupanie sa burze, bo jesli nie, moglibysmy to wykorzystac. Po przybyciu do domku uzdrowicielki powiedzialem jej, ze poprowadze atak na trzeci prozniostatek. Osunela sie na stolek, wziela z pobliskiej polki dzbanuszek wzmocnionego wina, cisnela korek do ognia i wypila do dna.-Pani, chetnie dam ci oswiadczenie absalver ne trestipar, by mogla pani towarzyszyc dzis w nocy inspektorowi i rzucic zaklecie oslepiajace - zaproponowal Halland, kiedy Lavenci podala mu plik swoich notatek. -Zatem poniesie pan kare za wszelkie przestepstwa, jakie moge popelnic? -Tak, jesli zostanie pani schwytana - odparl Halland. - To bedzie dzialanie w sluzbie regenta. -Mniej wiecej - dodalem. -Bardzo pan mily, komendancie - rzekla Lavenci. -Wypisze oswiadczenie, jesli pani Norellie uwaza pania za godna zaufania - powiedzial Halland, siadajac przy stole. -Jesli ja tak uwazam?! - zawolala Norellie. -Mam dla pani wiele szacunku. Moze nie sprawiam takiego wrazenia, ale... -Tak, tak, dobrze. O ile wiem, ta dama nie naduzywa niczyjego zaufania. Na zewnatrz zagrzmialo jeszcze glosniej. Halland pisal. Potwierdzilem jego podpis i podalem oswiadczenie Lavenci. 144 -Wazne do jutrzejszego popoludnia - zauwazyla.-To, co musicie zrobic z inspektorem, nastapi jeszcze dzis wieczorem... - zaczal Halland. -Dzisiaj?! - zawolala Norellie. - W deszczu? Ile to zajmie godzin? -Jesli wszystko dobrze pojdzie, dwanascie. -Dwanascie godzin? -Trzeba wykonac zadanie wymagajace polaczonych umiejetnosci wojownika i czarnoksiezniczki. -Ale spojrzcie na niego! - krzyknela Norellie, pokazujac na mnie. - Macie pojecie, przez co on przeszedl w ciagu ostatnich piecdziesieciu godzin? Dwie bitwy z Lupanianami, brutalna bojka w tawernie, potezna migrena... -Kilka przemowien Riellen - dodalem. -Niemniej Danol musi to zrobic - stwierdzil Halland. - Przezyl dwa spotkania z Lupanianami. Na calym swiecie nie ma nikogo bardziej odpowiedniego do poprowadzenia tego ataku. Kiedy szlismy do Barylki Barkarza po nasze rzeczy, a potem do stajni, gdzie zostawilem wynajetego kuca i wozek, burza nadciagnela juz bardzo blisko. Chmury odciely cale swiatlo Mirala oraz luna-swiatow i droge oswietlaly nam nieliczne latarnie. Po kolejnej polgodzinie pospiesznie zmontowany miotacz ognia spoczywal w skrzyni wozka, mocno przywiazany i ukryty pod plandeka. Kowal "na wszelki wypadek" dorzucil dwie kawaleryjskie kusze i dwadziescia bel-tow. Nastepnie pojechalismy po przyrzady do nocnej obserwacji; Halland powozil, a Lavenci i ja siedzielismy z tylu skrzyni, nie dotykajac sie. Wbrew wszystkiemu wciaz chcialem byc blisko niej. To bylo beznadziejne, lecz prawdziwe uczucie. Od zachodniego nieba coraz czesciej niosly sie grzmoty, a wsrod chmur migotaly blyskawice. -Zapowiada sie bardzo nieprzyjemna noc - zauwazylem. -I dla nas, i dla Pelmora - odparla Lavenci. - Powinien juz miec slub za soba i szykowac sie do spelnienia malzenskiego obowiazku. -Przynajmniej bedzie pod dachem - stwierdzilem, zerkajac na niebo. -A wiec sytuacja jest taka. Jednoreka niegdysiejsza czarno-ksiezniczka oraz inspektor Strazy Drog maja przeciwko sobie potege cesarstwa i niezwyciezone zaklecie goraca Lupanian, a sa uzbrojeni w dwie lekkie kusze i miotacz ognia. 145 -Oraz gadajacego kota.-Gadajacego kota? - Tak. -Zartujesz! -Dosc czesto, ale nie teraz. Wallas naprawde jest gadajacym kotem. Lavenci zakryla dlonia oczy. -Jestem pewna, ze bardzo nam sie przyda. -W rzeczy samej. Wallas widzi w ciemnosci. Wallas byl nadal w tawernie i korzystal z goscinnosci tak, jak tylko kot to potrafi. Zostawiwszy kuca, wozek i miotacz ognia pod opieka Hallanda, wszedlem z Lavenci do srodka i usiadlem przy stole. Wallas lezal na barze i natychmiast nas zauwazyl. Wstal, podszedl miekkim krokiem i wskoczyl na nasz stol. -Miau? - zapytal niewinnie. -Mow po alberinsku, Wallasie - powiedzialem cicho. - Kavelen Lavenci wie o tobie. -Ach, ta szlachetnie urodzona rozpustnica! - zawolal Wallas. - Slyszalem o tym, no, bohaterskim odzyskaniu twego honoru, pani. Czy polaczylas sie juz z inspektorem wezlem namietnej wdziecznosci? -Trzy zdania, a juz nim gardze - odparla Lavenci, gromiac go wzrokiem. -Lavenci i ja zawarlismy sojusz - wyjasnilem pospiesznie. - Dzis w nocy zaatakujemy Lupanian w trzecim prozniostatku... po odparciu ksiecia i jego piechoty rzecznej. Wallas padl na stol, tarzajac sie ze smiechu. -Wy dwoje przeciwko flocie rzecznych galer pelnych piechoty, nie mowiac juz o smiertelnie groznych Lupanianach! -No... tak, chyba dobrze oceniles sytuacje. -Idiotyczne! - rzekl ze smiechem, siadajac. - Poza tym zbiera sie na burze. Przemokniecie i nawet nie bedziecie nic widziec w ciemnosci. -Rzeczywiscie, chmury przeslonily Mirala i lunaswiaty. W tym miejscu na scene wkraczasz ty. Wallas podskoczyl przestraszony, a potem zakrecil sie goraczkowo, by zeskoczyc ze stolu, ale blyskawicznie chwycilem go za kark. -Morderstwo! Herezja! Zdrada! Gwalt! - wrzeszczal, czym prze razil wszystkich gosci w tawernie. 146 -Konstable Strazy Drog! - oznajmilem, unoszac moja odznake,a Lavenci owinela swoim plaszczem miotajacy sie klab futra, pazu row i zebow. - Ten kot to czarnoksieznik w przebraniu, wiec zostal aresztowany. To wystarczylo wiekszosci obecnych, ktorzy usmiechneli sie z ulga i wrocili do swoich napitkow. Jednakze wstrzasniete dziewki sluzebne nadal mialy oczy szeroko otwarte z niepokoju; zaczalem sie zastanawiac, co takiego robily z Wallasem, czego moglyby nie robic, gdyby wiedzialy, ze nie jest zwyklym czarnym kotem z niestrawnoscia i problemem alkoholowym. Wallas jednak nie poddawal sie bez walki. -Milicja! Milicja! Wezwac miaurf... Zatkalem mu dlonia pyszczek. Ugryzl mnie w palec, byla to jednak niewielka cena za uciszenie go. Z bezpiecznie zawinietym w plaszcz Wallasem wyszlismy z tawerny. Halland czekal na zewnatrz z workiem, do ktorego wlozylismy kota i tak zawiazalismy, ze wystawala mu tylko glowa. Podwiezlismy komendanta do jego domu. Okazalo sie, ze jest to malenka chatka z jednym pomieszczeniem. -Maly jak na czlowieka o mojej pozycji, prawda? - rozesmial sie, zeskakujac na ziemie. -Slyszalem, ze ma pan zone i dzieci - odparlem. - Musi tu byc ciasno. -Mieszkaja w zamku barona. Widuje sie z nimi mniej wiecej co tydzien. -A zatem uczucia nieco ochlodly? -Nasze malzenstwo skojarzyli rodzice. Ona byla jedenasta corka bardzo biednego kavelara, a ja wygnanym, okrytym hanba lan-sjerem w kawalerii barona. To malzenstwo... bylo potrzebne baronowi. Otrzymalem stanowisko komendanta milicji, ktoremu podlegalo pieciu ochotnikow z wloczniami i dwoch lucznikow z jedna kusza. Przez dziewiec lat stworzylem tu taka milicje, jaka mamy dzisiaj. Widzisz, niewiele mam powodow, by przebywac w domu. -A te dzieci... - zaczalem, a potem udalo mi sie ugryzc w jezyk. -Troje i wszystkie sa podobne do barona - powiedzial Halland bez ogrodek. - Dlatego bylo mu potrzebne to malzenstwo. -Och! - wykrzyknela Lavenci. - A wiec... twoja zona musi byc, no, dosc zdruzgotana jego smiercia? -Zdruzgotana? Nie. Bardzo zla. Az do tego ranka byla najulu-biensza kochanka barona. Teraz jest jedynie moja zona - w teorii. 147 W gruncie rzeczy moja rodzina dzis rano opuscila zamek w powozie i eskortowana przez czterech lansjerow udala sie do Alberinu. Ale dosc juz o tej niesmacznej romantycznej farsie. Powodzenia z proz-niostatkiem numer trzy, przyjaciele. Badzcie ostrozni.-Moze jakis zablakany belt trafi w ksiecia i rozwiaze wszystkie nasze problemy. -Moze tego nie slyszalem. W droge, inspektorze. Kiedy przejezdzalismy przez glowna brame miasteczka, padaly duze, lecz rzadkie krople deszczu. Wkrotce jechalismy wsrod pol, nadal nieco wyprzedzajac burze. Zadaniem Wallasa bylo bardziej utrzymanie nas na drodze, niz jej wyszukiwanie, bo chociaz kilka razy probowal nas zwiesc, blyskawice pojawialy sie ledwie w pol-minutowych odstepach i wystarczyly do orientacji w terenie. -Pani, twoja matematyczna analiza termicznej broni Lupanian napelnila mnie podziwem - powiedzialem. Nawet tego nie myslalem, lecz nagle uslyszalem, jak wypowiadam te slowa. -Dziekuje, inspektorze, to wiele dla mnie znaczy - odparla La-venci szczerze. -Ach, wiec lubisz byc podziwiana za swoj intelekt? -Byc moze, nie zastanawiam sie nad tym. Natomiast na pewno lubie byc doceniana przez inteligentnych mezczyzn, takich jak ty. To wystawilo na probe moj talent do cietych odpowiedzi. Znow stanalem wobec przygnebiajacego faktu, ze ja lubie, nawet mimo wielkiego prawdopodobienstwa, ze kiedys strasznie mnie skrzywdzi, i to zapewne z pomoca mniej inteligentnego mezczyzny, jesli tylko znow jej na to pozwole. Co za niesprawiedliwosc! -Po co wedlug ciebie Lupanianie tu przybyli? - zapytala La-venci. -Gdybym byl Lupanianinem, nie przebylbym calej tej drogi, by sie ukrywac w rowie. Musza miec jakies odpowiedniki koni i zbroi. Jesli potrafia sie poruszac z ta bronia termiczna. -Ale po co tu sa? - nie ustepowala. -A dlaczego niejeden wladca najezdza ziemie sasiada? Dlaczego kocury sikaja na terytoriach innych kocurow? -Nie robie nic podobnego! - wrzasnal Wallas, bardziej rozzloszczony niz przestraszony. - Uzywam wygodki jak ludzie. Musze przeciez zachowywac zwiazki kulturowe z moim prawdziwym gatunkiem. -Ksiaze wyruszyl do trzeciego prozniostatku ze swoimi rzeczny- 148 mi galerami dwie godziny po zachodzie slonca - ciagnalem. - Przybedziemy na miejsce po nim.-I co zrobimy? - zapytala Lavenci. -Zaczekamy w poblizu, az prozniostatek sie otworzy, zapewne nieco po wschodzie slonca. Wszyscy ludzie ksiecia beda obserwowac odkrecanie sie wlazu. Pani Lavenci, musisz rzucic zaklecie oslepiajace tuz nad nim i kiedy piechota rzeczna bedzie sie bezladnie miotac, ja przejde przez jej szeregi, podpale Lupanian, zanim zdolaja przygotowac bron, a potem wroce na wozek do ciebie. Bedziemy musieli stamtad jak najszybciej odjechac. -Nie jestem potezna czarnoksiezniczka, raczej naukowcem -rzekla Lavenci, kulac sie nieco. - Takie zaklecie bardzo mnie oslabi na wiele godzin. -Jezeli wszystko dobrze pojdzie, nie bedziesz musiala podejmowac wiekszych wysilkow. Przejechalismy przez jakas wioske; blyskawica na krotko oswietlila tabliczke z nazwa: Thissendel. Jechalismy dalej po ciemku. Nagle dopadlo nas czolo burzy, lecz Lavenci pozyczyla od Norellie dwie peleryny, wiec nie zmoklismy. Kiedy jechalismy wzdluz skraju lasu w ulewnym deszczu, blyskawice rozswietlaly niebo co piec lub dziesiec uderzen serca. Wallas jeczal bez przerwy, ze nie moze zasnac. -Przez dwie ostatnie noce spalem srednio po trzy godziny - powiedzialem mu. - Podejrzewam, ze tej nocy w ogole nie pojde spac. -Moglabym bezpiecznie spac w domku Norellie - rzekla Laven-ci - a ty prawdopodobnie moglbys bezpiecznie spac w lozku Mer-vielle, inspektorze. Zdajesz sobie sprawe, ze ona pomaga Norellie tylko dlatego, zeby znow cie zobaczyc? -Kto to jest Mervielle? - zapytal Wallas. -Dosc przyjemna dziewka - odparlem. -W moim typie? -Mozliwe, gdybys nie byl kotem. -To bylo niepotrzebne. Wiec ty i pani Lavenci nie jestescie, tego... -Nasze stosunki sa czysto zawodowe - odpowiedziala Lavenci bezbarwnym glosem. -Chcesz powiedziec, ze najpierw musi zaplacic? -Co bys powiedzial na lot na srodek Alberu? - spytalem. -Z cegla przywiazana do ogona - dodala Lavenci. -O, nie chce zmieniac tematu, ale widze przed nami blask la- 149 tarni - rzekl Wallas. - Chyba dotarlismy do trzeciego prozniostatku, ksiaze rzeczywiscie przybyl na miejsce pierwszy.W tej chwili okolica rozswietlila sie fioletowym blyskiem potez-nej blyskawicy. Z lasu przed nami wypadlo cos koszmarnego; nigdy w zyciu nic podobnego nie widzialem. Wysokoscia bylo zblizone do wiezy obserwacyjnej w Gatrov. Wyobrazcie sobie helm bojowy wysoki na trzy metry, polaczony skomplikowana, ruchoma kratownica z umieszczonym nizej drugim helmem wspartym na trzech azurowych nogach. Kazde spojenie kratownic iskrzylo fioletowym ogniem. Calosc musiala mierzyc ze trzydziesci metrow, a ja na dodatek dostrzeglem macki trzymajace rozgrzana kule broni termicznej. -Pieprzony wielki pajak z mackami i w helmie prosto przed nami! - wrzasnal Wallas. - Proponuje uciekac! -Chcesz torbe z kuszami? - spytala Lavenci, ktora miala tak niewielkie doswiadczenie bitewne, ze nie umiala odroznic niejasnego zagrozenia od obezwladniajacego, przytlaczajacego niebezpieczenstwa. W swietle kolejnej blyskawicy zobaczylismy, jak w odleglosci niecalych dziesieciu metrow przed nami na samym srodku drogi olbrzymia azurowa noge stawia druga wieza. Moja podswiadomosc dala znac, ze w tych okolicznosciach najrozsadniejszym posunieciem jest chwycenie Lavenci za ubranie i sciagniecie jej za mna z wozka. Wrzasnela z bolu pod moim dotykiem, lecz sciagnela za soba worki z Wallasem i kuszami. Nasze ladowanie zamortyzowala gleboka kaluza. Sprobowalem odetchnac, napilem sie wody, wynurzylem sie i uslyszalem turkot wozka - najwyrazniej kuc ominal noge wiezy. Kilka uderzen serca pozniej inteligencja kierujaca wieza mimo ciemnosci zauwazyla nasz pojazd, uznala go za grozny i przeorala promieniem goraca. Olej potrzebny do wytworzenia ognia piekielnego wybuchl imponujaca ognista kula. -Niech sie zesram - odezwal sie Wallas gdzies z mokrej ciemnosci. -A niech sie zesrasz - odparlem, nie unoszac glowy. -Wlasciwie to sie zesralem. -Nic ci nie jest, pani?! - zawolalem, przekrzykujac szum deszczu. -Boli mnie prawe kolano, a lewa reka boli duzo bardziej - powiedziala Lavenci. - Inspektorze, nic nie mowiles o olbrzymich wiezach kroczacych. -Widze je pierwszy raz. -Mam przemoczone futro, siedze po jaja w wodzie i chyba mam 150 zlamane zebro! - oznajmil Wallas. - Czy moze mnie ktos wypuscic z tego przekletego worka?-Nie! - syknalem. - Zwialbys jak oparzony. -Lezymy w kaluzy na lodowatym deszczu, a ty mowisz o oparzeniu? -Sciagnij na siebie uwage tych wiez, a zaraz bedziesz bardziej niz oparzony. Kuc zginal w zakleciu goraca. Widzialem go w swietle plonacego wozka, do ktorego byl wciaz mniej wiecej zaprzegniety. Znajdowalismy sie zaledwie jakies czterysta metrow od trzeciego prozniostatku i nie potrzebowalem kolejnej blyskawicy, by widziec, jak dwa koszmarne trojnogi zamieniaja ksiazece miotacze ognia w ogniste kule. Rzeczne galery i piechota ksiecia wkrotce podzielily ich los. Wykorzystalismy te okazje, by wypelznac z kaluzy i schronic sie w kepie drzew na skraju lasu. Stamtad widzielismy, jak jeden trojnog okraczyl zaglebienie, w ktorym znajdowal sie trzeci prozniosta-tek, i oswietla go mocnym zielonym swiatlem, a druga azurowa konstrukcja krazy ostroznie dookola, od czasu do czasu unicestwiajac ocalalego piechociarza salwa goraca. -Zdaje sie, ze siega mackami do zaglebienia - powiedziala La-venci. -Moze pomaga nowym przybyszom szybciej otworzyc luk - wysunalem przypuszczenie. Jak sie pozniej okazalo, mialem racje. - Deszcz im chyba nie przeszkadza. -Jak mogli przywiezc ze soba takie ogromne wieze? - spytala Lavenci. - Przeciez nie zmiescilyby sie do prozniostatku. Zastanowilem sie nad naszym polozeniem, Z powodu wiez atak sie zalamal jeszcze przed jego rozpoczeciem, lecz nadal mozna bylo zrobic cos dobrego i odkryc, skad sie wziely te wieze. Wypuscilem Wallasa z worka. -Lavenci, Wallasie, tam jest na wpol przewrocone drzewo. Mo zemy go uzyc jako oslony. Gruby pien drzewa zatrzymywal wiekszosc deszczu, lecz widok stamtad nie byl lepszy. Widzielismy tylko blask i dym, slyszelismy brzekanie oraz zawodzenie Lupanian, co jednak bardzo niewiele nam mowilo. -Nie widze, co sie dzieje - stwierdzilem, usilujac zobaczyc cos w ciemnosci przez dalekopatrz. -Podczolganie sie do krawedzi zaglebienia to pewna smierc -zauwazyla Lavenci. 151 -Ale mogliby nie zauwazyc kota... - zaczalem.-Nie! - warknal Wallas. - Wykluczone. -A zatem ja to zrobie - postanowilem. -Chcesz podejsc blizej po tym wszystkim, co wlasnie widzielismy? - zapytala Lavenci. -To bohater, oni robia takie rzeczy - rzekl Wallas. - Ja wole tchorzostwo, poniewaz zywy tchorz jest lepszy w lozku niz martwy bohater. Wsunalem sie miedzy drzewa, a zielone swiatlo z wiezy oswietlalo mi droge. Trzeci prozniostatek spadl moze jakies szescdziesiat metrow od skraju lasu, wiec wdrapalem sie na drzewo, by lepiej widziec. Kora byla mokra i sliska od deszczu, ale lepsze to niz zblizanie sie do zaglebienia bez zadnej oslony. W trakcie wspinaczki zauwazylem wbity w pien zablakany belt z kuszy. Czyli piechota rzeczna walczyla. Przez dalekopatrz zobaczylem wszystko, co chcialem. W poblizu prozniostatku unosilo sie w powietrzu upiorne zaklecie w ksztalcie kolpaka wiezy. Pod nim widniala splachec gruntu stopionego przez zaklecie goraca. W zaglebieniu polyskiwaly inne magiczne zaklecia, z ktorych wydobywaly sie rozzarzone sieci i wlokna. Po kilku chwilach obserwacji ich pracy uswiadomilem sobie, ze te wlokna sa wysnuwane ze stopionego gruntu i splatane w trzecia wieze. Lupanianie nie przewiezli swoich wiez przez proznie, oni przedli je z gleby najezdzanego swiata. Kulac sie w pelerynie na drzewie, zastanawialem sie nad tym dlugo. Szklo butelki jest bardzo twarde, ale kruche. Jesli ze stopionego szkla wysnuc dlugie wlokno, staje sie ono dosc elastyczne. Moze splatanie szklanych wlokien daje material twardy, ktory zarazem nie jest kruchy. Spedzilem na tym drzewie ponad trzy godziny. Lupanianie zaczeli montowac jeszcze jedna wieze, a ta trzecia wypuszczala z siebie nogi. Postanowilem zejsc na dol i wrocic do Lavenci, bo nie dowiadywalem sie juz niczego nowego, w dodatku zdretwialem z zimna tak, ze ledwie sie ruszalem. -Montuja dwie nowe wieze - oznajmilem, wrociwszy pod oslo ne pochylonego drzewa. - Powinnismy uciec, poki sa zajeci i poki jeszcze jest ciemno. -Pierwsze rozsadne slowa, jakie powiedziales przez cala noc -burknal Wallas. -Z czego oni robia te wieze? - zapytala Lavenci. -Chyba ze stopionego piasku i gleby. To zielone swiatlo to blask ich zaklec wytworczych. 152 -Musieli sie zorientowac, jak drugi prozniostatek unieszkodliwily miotacze ognia Hallanda - rzekla Lavenci. - Nic dziwnego, ze byli troche zli.-Co wiecej, teraz beda pilnowac, zeby podczas otwierania wszystkich pozostalych prozniostatkow pilnowalo ich kilka wiez. Stracilismy element zaskoczenia, jedyna przewage, jaka mielismy nad nimi. -Ale na naszym swiecie tez zyja potezne istoty. Mozna by zwolac szklane smoki. -Zacznijmy zwolywac je od razu. Deszcz ustaje, wiec pora bardzo, ale to bardzo ostroznie wracac do Gatrov. Kolano bardzo Lavenci dokuczalo, ale z powodu uroku nie moglem jej niesc. Wycialem z mlodego drzewka prowizoryczna kule i po chwili biedaczka nauczyla sie utrzymywac niezle tempo. Mniej wiecej po kilometrze natknelismy sie na skraju lasu na pusta obore. Wygladalo na to, ze trafilo ja zaklecie goraca, bo dach miala czesciowo spalony i zapadniety, ale jej kamienne sciany byly prawie cale. Nie trzeba bylo mnie dlugo przekonywac, by zatrzymac sie tu na popas, poniewaz sciany dawaly oslone od wiatru, a przy zarzacych sie jeszcze zweglonych belkach moglismy sie ogrzac i wysuszyc ubrania. -Jak myslisz, dlaczego zniszczyli obore? - zapytal Wallas, wybrawszy sobie cieple, osloniete miejsce. - Nawet ja nie czulem nigdy zagrozenia ze strony krowy. -To byl cel, a oni mieli ochote strzelac. Widywalem, jak lansje-rzy dla sportu dokonywali rzezi na owcach wroga, a potem zostawiali je, zeby gnily. -Czy zabili jakies krowy? Uprowadziles mnie przed kolacja. -Alez mozesz przeprowadzic poszukiwania, Wallasie. Dla mnie najwazniejsze jest sie ogrzac i wysuszyc. -Po zastanowieniu przyznaje ci racje... - rzekl Wallas i ziewnal. Zwinal sie na rozgrzanym od ognia kamieniu i wkrotce zasnal. Lavenci i ja spedzilismy wiekszosc nocy na suszeniu ubran nad zarzacymi sie resztkami belek. O brzasku bylismy gotowi do drogi. Chmury burzowe zniknely, zostawiajac po sobie krystalicznie czyste niebo. -Gatrov to jedyne miasto w promieniu piecdziesieciu kilometrow, wiec wieze szybko je zaatakuja - powiedzialem, szykujac sie do wymarszu. - Musimy tam pojsc. -Chcesz isc tam, gdzie te stwory na pewno sie pojawia? - zapytal Wallas. 153 -Tak. Trzeba ostrzec mieszkancow. Ruszamy do Gatrov.-Po tym wszystkim, co mi zrobiles, dlaczego tez mialbym tam isc? -Poniewaz jestes kotem, poniewaz wlasnie chwycilem cie za kark i poniewaz mialem bardzo zla noc i bede sie wyzywac na kaz-dym, kto mi sie sprzeciwi. -Dobrze, dobrze, chce tylko wiedziec, na czym stoje. -Mozemy ostrzec miasto, doprowadzic do jego ewakuacji i miec jeszcze w zapasie troche czasu. Lupanianom z pierwszego proznio-statku zbudowanie wiez bojowych zajelo dwa dni, ci z drugiego prozniostatku nie zyja, wiec wieze z trzeciego beda gotowe dopiero za poltora dnia. Mam teorie, ze te dwie dzialajace wieze beda tu trwac na strazy az do wykonania nastepnych dwoch. -Brzmi rozsadnie - orzekla Lavenci. Jak na teorie byla nadzwyczaj rozsadna, a mimo to, jak wiekszosc rozsadnych teorii, okazala sie mylna. Wieze otworzyly trzeci prozniostatek kilka godzin po jego wyladowaniu, a potem dodaly swoje zaklecia do zaklec swiezo przybylych Lupanian. To znacznie przyspieszylo proces konstruowania wiez. Najezdzcy zdecydowanie wiedzieli, ze nie nalezy wrogowi pozwolic na chwile oddechu i zorientowanie sie w sytuacji. Rozdzial 10 Co widzialem z zaglady GatrovDo wioski Thissendel dotarlismy z Lavenci i Wallasem jakas godzine po wschodzie slonca. Niemal wszyscy jeszcze spali, jako ze zeszlej nocy odbyla sie tam hulanka ku czci Matki Swiata, co moglismy stwierdzic po pustych dzbankach, amuletach zapewniajacych plodnosc i roznych sztukach ubrania porzuconych pod duzym namiotem na wiejskim bloniu. Nie spali tylko co zagorzalsi pijacy. Usilowalismy ich ostrzec przed Lupanianami w trzydziestometro-wych kroczacych wiezach uprzedzionych ze szkla, uzbrojonych w zaklecia termiczne i nastawionych nieprzychylnie, lecz nasi sluchacze zapytali jedynie, co pilismy i czy zostalo cos dla nich. Zostawilismy wioske jej losowi i pospieszylismy dalej. -Ci w Gatrov nie poswieca nam wiecej uwagi - zauwazyl Wallas. -Komendant milicji Halland nam wierzy - stwierdzilem. - Nasze ostrzezenie zostanie rozpowszechnione i ludzie majacy dosc rozsadku, by uciekac, beda przynajmniej mieli jakas szanse. -Coz, akurat to my powinnismy miec dosc rozsadku, by uciekac, a co robimy? -Wallasie, mozesz byc pewien, ze nim nastanie poludnie, znajde sie na barce plynacej do Alberinu lub na wiejskim wozie jadacym w glab lasu. Mozesz mi towarzyszyc, podobnie jak ty, pani. Lu-panianie przybeda dopiero za dwadziescia cztery godziny. Mysle, ze... co to bylo? -Lupanianie?! - krzykneli razem Wallas i Lavenci. Niedaleko od nas wyszedl spod oslony krzakow jakis czlowiek i stanal naprzeciwko nas posrodku drogi. Trzymal w pogotowiu topor. 155 -Rzuccie sakiewki i bron, a potem zawroccie do Thissendel -rozkazal. - W wasze serca jest wymierzonych kilkanascie kusz.-Bzdura, Pelmor, nie damy sie nabrac - odparlem. -To ty! - krzyknal, a potem rozpoznal Lavenci i zaczal sie przed nami cofac. -Domyslam sie, ze opuszczasz Gatrov z powodu upokarzajacych okolicznosci towarzyszacych twemu slubowi - powiedzialem, zblizajac sie do niego. - 1 postanowiles w drodze zrabowac kilka florinow. -Bo nie mozesz juz okradac dzieki uwodzeniu - mruknela La-venci. Pelmor chyba doszedl do wniosku, ze nie zamierzamy go zaatakowac. Zatknal topor za pas. -Jak sie odbyl slub? - zapytalem pogodnie. - Czy twoja ukochana zdziwily twoje, hm, niedociagniecia? -Moja ukochana, czyste i nieskalane wiejskie dziewcze! - zawolal Pelmor. - Tez cos! -Co masz na mysli? - zapytalem, choc juz sie domyslalem. -Slub odbyl sie o zmierzchu w obecnosci rodzin wszystkich sprzedawcow z targu. Wszystko szlo dobrze az... az moja falszywa ukochana poszla ze mna do lozka. Ona, ona, ona... -Powiedziala ci, ze starsze i madrzejsze kobiety daly jej do zrozumienia, ze powinna sie spodziewac czegos zacniejszego? -Rozesmiala sie. Rozesmiala! Usilowalem wyjasnic, ze to normalne, ale ona... -Byla dziewica tylko w siedemdziesieciu pieciu procentach i wiedziala lepiej? -Podla zdrajczyni! -W piecdziesieciu procentach? -Paskudna szelma! -W dwudziestu pieciu procentach? -Bezwstydna zdzira! -Chyba nie zero? -Na widok mojego... problemu dostala ataku smiechu. Wymknelo sie jej kilka wstydliwych prawd. -A wiec miala doswiadczenie z zalotnym wyposazeniem kogos innego? - zapytalem, ucieszony krotkim odpoczynkiem od spraw zwiazanych z masowa rzezia, bronia termiczna, olbrzymimi trojno-gimi wiezami bojowymi i pytaniem, jak spalic niebezpiecznych lu-panskich wojownikow, zanim im uda sie to zrobic z nami. -Kilku innych! - warknal Pelmor. - Co najmniej. Powiedziala, 156 ze ich atrybuty byly dziesiec razy bardziej imponujace. Nawet Hor-ry Cutfast ma wiekszego.-Kto to jest Horry Cutfast? - spytal Wallas, ktory siedzial na moim plecaku i obserwowal droge za nami. -Patykowaty terminator krawca, ktory nie potrafi ani tanczyc, ani zagrac zadnej melodii. Moja wielka milosc nie byla dziewica! I robila to z Cutfastem. I piecioma innymi! Ale nigdy nie ze mna! -Trzymala cie dyndajacego nad swoja studnia rozkoszy jako zachete do slubu - orzekl Wallas. - Rozsadny mlodzieniec dokonalby jakiegos latwiejszego podboju. Te uparte nigdy nie sa warte zachodu. Lavenci ze zbolala mina patrzyla w ziemie. To, co zaszlo miedzy nia a mna, mialo bolesnie duzo podobienstw. -Ten kot... na twoim plecaku... - wykrztusil Pelmor. -Tak? - zapytalem. -On sie odezwal. -No przeciez bys nie zrozumial, gdybym zamiauczal - odparl Wallas. - Opowiadaj dalej z laski swojej. -Ale, ale... -Podobnie jak na ciebie, na Wallasa rzucono urok. Jednak w jego przypadku urok jest nieco bardziej drastyczny. No wiec co sie stalo o zmroku? -Wyszla prosto do bawiacych sie gosci i oznajmila, ze nie zamierza skonsumowac niczego z mezczyzna, ktorego ptaszek wyglada jak pol orzecha. -I co zrobiles? - zapytalem. -Nie umialem zniesc tego upokorzenia, wiec sie ubralem, chwycilem sakiewke z jej posagiem i wymknalem sie przez okno. -Dlaczego mnie to nie dziwi? - zapytala Lavenci. -Ale okazalo sie, ze monety przeznaczone na posag to miedziaki powleczone cyna, zeby wygladaly na srebrne. -Cnota jest nagroda sama w sobie - dodalem. - Szkoda, ze ty jej nie masz. -Ach, kiedy zostanie zdjeta ta klatwa?! - jeknal Pelmor, wznoszac rece do nieba. -Troche pozniej, kiedy dotrzemy do Gatrov i odwiedzimy No-rellie - rzekla Lavenci. -Ona potrzebuje zezwolenia od sedziego polowego - zauwazyl Pelmor. -Otrzymalem odpowiednia akredytacje trzy miesiace temu - powiedzialem. 157 -Co?! Dlaczego nic nie mowiles? - spytal Pelmor. - Moglbym odlozyc slub do dzisiejszego wieczoru!-Ale ja chcialem, zebys zostal upokorzony, tak jak upokorzyles pania Lavenci. -Dziekuje, inspektorze - powiedziala Lavenci i dygnela. -A wiec, Pelmorze, skoro szale sie wyrownaly, mozemy poprosic pania Norellie, by wytarla tabliczke do czysta. IV i ta oto dama mozecie pojsc swoimi sciezkami. Wroc z nami do Gatrov. -Po co? -Bo moze oboje powinniscie byc obecni przy zdejmowaniu uroku. -Nie rozumiem, czemu w ogole kazalas Norellie, zeby cie z nim zwiazala - powiedzial Wallas, kiedy znow ruszylismy w droge. -Na pewno nie zrobilam nic podobnego! - zaprotestowala La-venci. -Ani ja! - oznajmil Pelmor. -Cztery lupanskie wieze bojowe tuz za nami! - wrzasnal nagle Wallas. Obrocilem sie tak blyskawicznie, ze kot spadl z plecaka. Rzeczywiscie, w pewnej odleglosci bylo widac cztery koszmary uprzedzio-ne ze szkla. -To niemozliwe! - zawolalem. - Zbudowanie ich trwa dwa dni. -Widze cztery - rzekla Lavenci. -Co to jest, u diabla? - spytal Pelmor. -Lupanska wersja konnych kavelarow - odparlem - lecz zamiast poslugiwac sie koniem i lanca, jezdza w trzydziestometro-wych wiezach i pluja ogniem. -Proponuje sie ukryc - powiedzial Wallas i wskoczyl mi na plecak. Unioslem dalekopatrz do oczu. -Kieruja sie do Thissendel - stwierdzilem, czujac, jak w zoladku otwiera mi sie wielka, zimna dziura. Zdjalem z ramienia kawaleryjska kusze, naciagnalem ja i wycelowalem w Pelmora. - Pani, sposrod wszystkich mezczyzn mozesz dotykac tylko Pelmora. Musi cie poniesc. -Wole smierc! - warknela Lavenci. -Taka jest wlasnie alternatywa. Pelmor, bierz Lavenci na barana i biegnij do Gatrov. -Nie! - krzyknela Lavenci. - Pojde na wlasnych nogach albo zgine. Pelmor puscil sie biegiem. Wallas poszedl w jego slady i szybko go wyprzedzil. Lavenci kustykala za nimi. 158 -Idzcie do portu, wskoczcie do wody! - zawolalem. - Schowajciesie pod pomostem. Z niewielkiego wzniesienia obserwowalem wieze zmierzajace w strone wioski i mimo ze lezala poltora kilometra za nami, mialem dosc dobry widok. Trzy wieze oskrzydlaly osade, a czwarta zmierzala prosto do niej. Wydawaly dziwne trabienie, jakby wolanie gesi wielkosci smoka. Sam promien goraca byl niewidoczny, lecz z zaklec trzymanych przez macki wydobywaly sie kleby zielonego dymu. Nim zdazylem zrobic piec oddechow, cala wioska stala w ogniu. Teraz dopiero zauwazylem, jaka Lupanianie maja strategie przy otaczaniu wioski. Trzy zewnetrzne wieze zaczely scigac uciekajacych wiesniakow, ktorzy dotad uszli z zyciem, chwytac ich mackami i wrzucac do koszy za dolnym helmem. Bylem pewien, ze zeszlej nocy koszy tam nie bylo. Po niecalej minucie kosze wygladaly na pelne i pozostali wiesniacy zostali zabici przez wyrzucanie ich wysoko w gore. Ci, ktorzy uciekli nieco dalej, zgineli od promienia goraca. W tym momencie odwrocilem sie, by sprawdzic, jak daleko odbiegli moi podopieczni. Pelmor przecial pole i znajdowal sie niemal u bram miasta; Wallasa nie widzialem. Lavenci poruszala sie nadzwyczaj szybko mimo bolacego kolana. Zauwazylem takze, ze Ga-trov zaslania przed Lupanianami wzgorze, zza ktorego wystaje tylko wieza obserwacyjna i zamek. Ruszylem biegiem. Dogonilem Lavenci na trzydziesci metrow od murow miasta. W tej chwili obserwator na wiezy musial spostrzec, co sie dzieje w wiosce, bo rozlegl sie dzwon. Uderzyl dziewiec razy, a potem jeden z Lupanian to zauwazyl. Promien z broni termicznej trafil szczyt wiezy, ktory rozpadl sie w nieporzadna chmure plonacych kawalkow. -Ma zasieg co najmniej trzech kilometrow - wydyszalem do biegnacej obok mnie Lavenci. Teraz bron termiczna zostala wycelowana w zamek; plonely strzechy i zolnierze na blankach. Dotarlismy do bramy; zostalismy wpuszczeni tylko dlatego, ze machnalem wartownikom przed oczyma moja odznaka Straznika Drog i powiedzialem, ze musimy komendanta milicji ostrzec przed atakiem. Kiedy Lupanianie dotarli do wzgorza, straznicy wlasnie zamykali za nami brame; jeden strzal z broni termicznej zamienil ja i straznikow w popiol i dymiace szczatki. Ruszylismy biegiem ku rzece, a wszedzie wokol nas dachy zaczely wybuchac plomieniami i klebami dymu. 159 -Pomosty, chowajcie sie pod pomostami! - krzyczalem miedzyoddechami, ale nikt mnie nie sluchal. Galeryjka wiezy obserwacyjnej wpadla do rzeki; lezala w niej na wpol zatopiona niczym pokonany okret. Wallas i Pelmor czekali na skraju nabrzeza. Pelmor powiedzial cos na temat braku umiejetnosci plywania, ale go pchnalem do wody, potem rzucilem za nim Wallasa. Cisnalem plecak i obie kusze na ziemie. Pomost zbudowano z kamiennych lukow przykrytych drewnem, a woda pod nim byla na tyle plytka, by dorosly czlowiek mogl stanac na dnie. Wallas podplynal do Pelmora i wdrapal mu sie na ramie. Pare chwil pozniej nadbiegly jeszcze dwie osoby - Riellen i Azorian. -Inspektorze! - wykrztusila. - Lupanianie potrafia pelzac na tych swoich mackach naprawde szybko. Dotarli do miasta. -Maja machiny - wyjasnilem. - Skaczcie do wody i schowajcie sie pod pomostem. -Usilowalam zwolac wiec i zorganizowac obywatelska siec informacyjna, by rozpowszechnic wiadomosc o niebezpieczenstwie, ale nikt mnie nie chcial sluchac. -Konstablu, zejdz na dol i pilnuj pozostalych. Kiedy ruszylem przez plac Nabrzezny, poczulem, ze cos pelznie mi po nodze i uslyszalem piskliwy glosik: -Melduje sie konstabl Solonor! Bez slowa oderwalem gnoma od nogawki spodni i wepchnalem go do kieszeni. Chcialem spedzic ludzi z brukowanego placu do wody przed przybyciem wiez, ale nikt z rozgoraczkowanego tlumu nie zwracal na mnie uwagi. A potem zobaczylem, jak kilku milicjantow wypycha przez podwojne drzwi budynku, ktory wzialem za magazyn, duzy, ciezki woz. Na jego skrzyni tkwila balista, olbrzymia kusza do miotania glinianych naczyn wypelnionych olejem ognia piekielnego. Nie umiem powiedziec, dlaczego zarzucilem pomysl mowienia ludziom, gdzie sie maja chowac, i przylaczylem sie do obslugi bali-sty. Mam tylko niejasne wspomnienia tego, co do nich krzyczalem, ale chodzilo mi o to, ze ich cel ma trzydziesci metrow wysokosci i strzela czyms goretszym od ognia piekielnego na odleglosc ponad trzech kilometrow. Byli sklonni mi uwierzyc - wlasnie widzieli, jak miejska wieza obserwacyjna zostala zniszczona przez cos tak odleglego, ze nikt nie wiedzial, gdzie to jest. -Zostanie pan z nami? - zapytal dowodca; jego ludzie zaczeli naciagac cieciwe grubsza od mego ramienia. - No bo pan zna wiel kosc i predkosc wroga. 160 -Nie mialem zadnego szkolenia w obsludze balist. Jestem tylko straznikiem drog.-Czy moze pan stac przy nas i podawac odleglosc? - spytal dowodca. -Owszem. -A zatem prosze podac wysokosc i zasieg. Jak sie pan nazywa? -Scryverin, Straz Drog, inspektor. -Danzar, milicja, kapitan. Z tego, co sie stalo potem, mam tylko niejasne wspomnienia. Halas byl ogluszajacy - grzmiace trabienie i zawodzenie, wrzaski ze wszystkich stron miasta, bicie w dzwony i gongi, huk walacych sie budynkow. Znajdowalismy sie na nabrzezu. Na wodzie unosilo sie piec barek, ich zalogi goraczkowo pracowaly pychami. A potem ujrzelismy trojnog, juz znajdujacy sie w rzece, zmierzajacy w strone barek. Ogromny lsniacy pajak i osmiornica w jednym, wyzszy od najwyzszego budynku w Gatrov, mimo ze byl czesciowo pod woda. -Na moje jaja! - wrzasnal ktos za mna. -Jaka odleglosc?! - zawolal kapitan, uparcie zmierzajacy do uzycia swojej machiny i trafienia w cel. - Prosze podac odleglosc, inspektorze! Wyciagnalem w strone trojnogu reke z kciukiem uniesionym do gory. -Czterysta metrow, wieza wyglada na zanurzona do polowy w wodzie - ocenilem. -Jaka wysokosc? -W przyblizeniu pietnascie metrow nad poziomem wody. Na naszych oczach macki wiezy uniosly bron termiczna i przeciely najblizsza barke, ktora wybuchnela plomieniem, przelamala sie i w ciagu kilkunastu uderzen serca zatonela. Szybko i metodycznie wieza rozprawila sie w ten sam sposob z pozostalymi barkami -Nie mozemy nic zrobic?! - zawolalem. -Poza zasiegiem - odparl kapitan Danzar. - Prosze stac na posterunku i podawac odleglosc. -Trzysta metrow i nad woda jest pietnascie metrow konstrukcji. -Ktora z tych gondoli na szczycie stanowi lepszy cel? -Nie wiem. -Szeregowy, celuj w gorna gondole, kierujac sie odleglosciami podawanymi przez inspektora! - zawolal kapitan. - Inspektorze, prosze podawac odleglosc. -Idzie tu - wybelkotalem. 161 -Prosze podac odleglosc!-Dwiescie siedemdziesiat metrow, dwadziescia metrow nad powierzchnia wody. Wieza na trzech nogach zblizala sie do nabrzeza, brodzac w wodzie i omiatajac budynki promieniem goraca. Szanse dalo nam to, ze skupiala sie na niszczeniu wszystkiego i wszystkich metr za metrem. Nasza balista byla tylko jedna z pieciu ustawionych na nabrzezu. Inne tez zostaly wytoczone; zobaczylem, jak naczynie z olejem zatacza w powietrzu luk, wlokac za soba smuge dymu, i wpada do wody obok nog wiezy. Helm lupanskiej machiny obrocil sie z predkoscia zdumiewajaca u czegos tak duzego i chlasnal promieniem goraca poludniowa czesc nabrzeza. Pofrunelo kolejne naczynie, lecz chybilo o co najmniej trzydziesci metrow. Helm obrocil sie raz jeszcze i przeciagnal ogniem po innej czesci nabrzeza. -Dwiescie piecdziesiat metrow, okolo dwudziestu trzech me trow nad woda - ocenilem. Szarpaly mnie szpony strachu, a goraca jak palenisko kuzni smierc kosila budynki i ludzi. -Dwiescie metrow, trzydziesci metrow nad... -Ognia! - zawolal kapitan. Nie pamietam strzalu balisty, ale wyraznie przypominam sobie, ze gorny helm wiezy zwrocil sie w nasza strone w chwili, gdy ciez-kie gliniane naczynie z olejem trafilo w cel. Dymiacy pojemnik uderzyl w helm, wybuchajac fontanna ognia; najwyrazniej przebil sie przez lustrzany material i zalal ogniem polozona za nim kabine. Trojnog kroczyl dalej i przez chwile myslalem, ze nie trafilismy w nic waznego, a potem uswiadomilem sobie, ze wieza po prostu porusza sie dalej bezwolnie, jak kurcze pozbawione glowy. Jedna z nog uderzyla w szczatki portowej wiezy obserwacyjnej, po czym trojnog przewrocil sie i padl jak dlugi. Jego bron termiczna uderzyla w wode; wybuch wytworzyl gesta pare i zalal nabrzeze deszczem wrzatku. -Ponownie zaladowac, migiem! - wrzasnal kapitan Danzar. - Zostac na stanowiskach! Naciagac i ladowac! Naciagac i ladowac! -Sa jeszcze trzy! - zawolalem, cofajac sie od balisty i rozgladajac sie goraczkowo. -Zostan na stanowisku, inspektorze! - krzyknal Danzar. - Wykryj cel i podaj odleglosc. -Tuz nad nami! - wrzasnalem; niecale dwa metry ode mnie na ziemie opadla jedna z nog nastepnej wiezy. 162 Cofalem sie chwiejnie, az oparlem sie plecami o sciane Barylki Barkarza. Cokolwiek kierowalo trojnogiem, najwyrazniej nie zdawalo sobie sprawy, ze balista znajduje sie tuz pod nim. Gorowal nad nami, wodzac promieniem goraca po nabrzezu. Budynki stawaly w ogniu niczym garscie slomy rzucone na rozzarzone wegle, ludzie rozpadali sie jak dojrzale pomidory cisniete o kamienna sciane.Wtedy koszmar zaczal sie na dobre. Zobaczylem, jak z zaulka wybiegaja Roval i Mervielle. Modlilem sie (ale nie do jakichs konkretnych bogow), zeby to cos nie spojrzalo w dol, lecz w nastepnej chwili dziewka, ktora jeszcze poprzedniego dnia chciala sie ze mna przespac, wybuchla w dymiaca chmure czarnych kawalkow. Zobaczylem, ze Lavenci wdrapuje sie na nabrzeze. Riellen usilowala ja pociagnac do tylu, lecz albinoska sie odwrocila i ciosem w twarz poslala dziewczyne do wody. -Noga, celujcie w noge! - wrzasnal kapitan Danzar. Ujrzalem przez dym i deszcz popiolow, ze jego ludzie celuja z bliska w azurowa noge wiezy. -Hej, inspektorze, czy w Strazy Drog zawsze jest tak niebez piecznie?! - zawolal z mojej kieszeni cienki glosik, a potem zoba czylem, jak obsluga balisty zwalnia dzwignie spustu. Naczynie z olejem wywolujacym ogien piekielny rozbilo sie o kratownice, trzy metry ponizej helmu. O ile umialem stwierdzic, nie spowodowalo zadnych uszkodzen, chociaz olej palil sie gwaltownie. Strzal jednak zwrocil uwage Lupanian i pojawily sie macki trzymajace bron termiczna. -Danolu, uciekaj! - zawolal kobiecy glos; bieglem juz w strone rzeki. - Oslonie cie. Lavenci przytrzymywala stopami jedna z moich malych kawaleryjskich kusz i zdrowa reka usilowala naciagnac cieciwe. Kiedy bieglem w jej strone, promien goraca musial przeorac woz zaladowany naczyniami z olejem. Wybuch cisnal mnie na Lavenci i do wody. Glowa uderzylem w loze kuszy i nie pamietam juz nic wiecej. Rozdzialu Martwe Gatrov Zmysly odzyskalem jakis czas pozniej. Bylo niemal poludnie; czulem sie tak, jakbym mial rozbita glowe. Kapitan Danzar spryskiwal mi twarz woda, przy nim kleczaly Lavenci i Riellen.-Wreszcie sie obudzil - stwierdzil kapitan. - Mozesz mowic, Da-nolu? -Sny... - odpowiedzialem. - Koszmary. -Z zalem musze powiedziec, ze to wszystko prawda - powiedziala Lavenci chrapliwym glosem. -Kavelen Lavenci zlamala twoje rozkazy - stwierdzila ponuro Riellen. -Nie jestem strazniczka drog, on nie ma nade mna zadnej wladzy - odparla Lavenci, patrzac na Riellen gniewnie. -Moje panie! - warknal niecierpliwie Danzar; zamilkly. - Inspektorze, pamieta pan cokolwiek? -Duzo - powiedzialem, usilujac usiasc. - Chce pamietac bardzo malo. Menrielle... Lavenci i Riellen skrzywily sie, slyszac jej imie. To wystarczylo. -Zginela na miejscu - powiedzial stanowczo Danzar. - Zebralismy to, co z niej zostalo, i obciazone kamieniami wrzucilismy zawiniatko do wody. -Miala tylko osiemnascie lat - wykrztusilem. Jakims cudem nie odnioslem zadnych obrazen poza duzym guzem na glowie, kilkoma plytkimi skaleczeniami i paroma poteznymi sincami. -Straciles przytomnosc na trzy godziny - poinformowal mnie 164 Danzar; razem z Riellen pomogl mi usiasc. - Sprawdzilem miasto i zamek. Wszystkie budowle zostaly zrownane z ziemia albo wypalone, a nieliczni ocaleli ludzie uciekli do lasu. - W jego glosie pobrzmiewala bezbarwna, glucha nuta.-Kto wiec pozostal? - zapytalem. -Zebrali sie tutaj pani Lavenci, konstabl Riellen, konstabl Ro-val, Pelmor Haftbrace, gnom trawny, mowiacy kot, zagraniczny student, komendant Halland, pan i ja. -A Norellie Czarujaca? - spytalem. -W miejscu, gdzie niegdys stal domek pani Norellie, jest teraz bardzo duzy krater. -Jaka bron to sprawila? -Niektorzy adepci czarnoksiestwa potrafia przechowywac potencjal eteryczny - wyjasnila Lavenci. - Gromadza go w amuletach i trzymaja w zapasie. -Tak jak ci, ktorzy staja sie szklanymi smokami? -Na pewien sposob tak, lecz czarnoksieznicy, ktorzy staja sie szklanymi smokami, potrafia splatac energie w ogromne skupiska sily. Kiedy gina, uwolnione energie moglyby zniszczyc miasto wielkosci Alberinu. Gdy sie zniszczy amulet, wywoluje sie mniejszy wybuch. Ale i tak niemadrze jest pozostawac wtedy w poblizu. Lupa-nianin, ktory zabil Norellie, na pewno bardzo sie zdziwil. -Czy mial uszkodzona noge? - zapytalem z nadzieja. -Nie. Widzielismy, jak trzy trojnogi przybyly na nabrzeze, by zabrac przewrocona wieze. Wydaje sie, ze ich nogi sa bardzo wytrzymale. Pomyslalem, ze wraz ze smiercia Norellie przepadla ostatnia szansa Lavenci na zdjecie uroku. -Stawilismy potezny opor - stwierdzil kapitan Danzar. - Jedna wieza zlikwidowana. Ich slaboscia sa plyty czolowe, ale ich magia odbija metalowa bron. -Pani Fortuna musiala byc w nadzwyczaj dobrym nastroju, skoro nasze naczynie z olejem trafilo w taki cel - zauwazylem. Wrocili Roval i Pelmor, ktorzy sprawdzali pozostalosci po targu; doniesli, ze mozna tam znalezc zywnosc. Powiedzieli tez, ze jest zaskakujaco malo cial; zapewne ludzie gineli ukryci w podpalanych budynkach. Pojawil sie komendant Halland, ktory chcial sprawdzic, jak sie czuje. Kiedy trojnogi zaatakowaly Gatrov, wracal z pustego zaglebienia po pierwszym prozniostatku. -Musimy dotrzec do Alberinu i ostrzec regenta - powiedzialem, 165 gdy Riellen pomogla mi usiasc. - Lodz albo konie nie wchodza zapewne w rachube?-Nie ma koni ani lodzi, ale jest barka - rzekl Halland. - Uderzyla wczoraj w pomost i zatonela. -Mialem nadzieje na taka, ktora unosi sie na wodzie. -Wszystkie zostaly zniszczone. Ta ocalala, poniewaz byla pod woda, ale mozna ja wydobyc. Zostawcie to mnie. Z trudem przeprowadzilem w pamieci obliczenia. -Mamy do dyspozycji tylko osmioro ludzi, gnoma i kota. Do podniesienia barki, przeholowania jej do pochylni i wyciagniecia na brzeg, zeby ja naprawic, bedzie pan raczej potrzebowal dzwigu, kilkunastu koni i piecdziesieciu ludzi. -O nie, my tu mamy o wiele tanszy sposob - odparl Halland, jakby ten problem byl zbyt trywialny, by o nim mowic. Wsparlem sie na Riellen i wstalem; spojrzawszy za krawedz nabrzeza, uswiadomilem sobie, ze chociaz podniesienie barki nie jest blahostka, lezy w mozliwosciach szesciu mezczyzn i dwoch kobiet. Poklad znajdowal sie tuz pod powierzchnia wody; wystawalo cos, co wygladalo na duzy miech z kuzni, oraz rura znikajaca w wodzie. Halland wyjasnil, ze nurkowie umiescili juz w barce kilkanascie skor wolowych z rurami prowadzacymi od miecha do kazdej z nich. Dwoch ludzi obslugujacych miech przez kilka godzin moglo napelnic skory powietrzem i w ten sposob wyniesc barke nieco nad powierzchnie wody. -Normalnie robi sie tak tylko po to, zeby doholowac barke do pochylni, po ktorej konny zaprzeg wyciaga ja z rzeki - wyjasnil Hal land - ale gdyby obslugiwac miech bez przerwy, barka bedzie sie unosic na wodzie przez wiele dni i splynie z pradem az do Alberinu. Pierwsza wachte przy miechu wzial Roval z Hallandem; pompowali powietrze przez bite dwie godziny. Wallas obserwowal okolice ze szczytu najwyzszej pobliskiej sterty gruzu, pozostali szukali zywnosci w ruinach targu, ja odpoczywalem. Pompowanie przynosilo efekty bardzo powoli, lecz w koncu skory sie wydely i wypchnely wode z zatopionej barki. Kiedy Azorian i Pelmor zmienili pierwszy zespol, widac juz bylo to, co po zderzeniu zostalo z galionu, a poznym popoludniem poklad znajdowal sie pietnascie centymetrow nad poziomem wody. -Moze uda nam sie ja podniesc jeszcze troche - rzekl Halland. -Niech pan spojrzy na te babelki - powiedzialem. - Trzeba pompowac, zeby nie zatonela. 166 -Wolalbys poplynac do Alberinu wplaw?-Rozumiem. -Wie pan co, slyszalem o zamku barona - zaczalem niezrecznie. -Jakie to szczescie, ze panska zona i rodzina uciekly. -Nie obchodzi mnie to. -Ale... -Ja bylem tylko wujkiem Hallandem. Pamietaj, ze baron byl, jak by to powiedziec, czlowiekiem namietnym. Pokrecilem glowa. -Jak pan mogl tak zyc? - zapytalem, wyzbywajac sie na chwile stosownych manier. -Och, byly rekompensaty, jak mianowanie mnie na komendanta milicji. Poza tym od czasu do czasu sypiala ze mna zona barona, chyba z czystej zlosliwosci. - Puscil kamieniem kaczke po wodzie. - Teraz to wszystko zniknelo, podobnie jak cale Gatrov. Milosc, nienawisc, rozgrywki polityczne, intrygi, sojusze, perspektywy, skandale, zdrady i tajemnice. Nadzieje na przyszlosc, duma z przeszlosci, roczne dochody, przyszle spadki i plany ich wykorzystania. Zupelnie jak kontynent Torei, kiedy ten potwor Warsovran uruchomil swoja eteryczna machine i stopil wszystko az do skalnego podloza. Nie zostalo nic procz wspomnien nielicznych ocalalych. (C)0 Kiedy odszedl, usiadlem oparty plecami o poler i zamknalem oczy. Niemal natychmiast uslyszalem goraczkowe skrobanie i miauczenie. Unioslem powieki i ujrzalem stojacych naprzeciwko siebie Solonora i Wallasa. Gnom trawny byl uzbrojony w swoja malenka wlocznie, a zjezony Wallas przypominal przerosnieta puchowa poduszke.Zapytalem, co sie dzieje. -Ten maly palant w zielonych rajstopach wbil mi drut w zadek -oznajmil Wallas. -Ten kot mowi po alberinsku! - zawolal Solonor. -Mowie w kilkunastu jezykach - rzekl z uraza w glosie Wallas. -Ale wiekszosc kotow posluguje sie tylko kocim miauczeniem i standardowym podludzkim. -Konstablu Wallas, konstablu Solonor, kto zaczal? - spytalem. -Ten opasly futrzak jest straznikiem drog? - Solonora az zatch-nelo z zaskoczenia. -Zwerbowales gnoma? - zapytal Wallas; ostatnie slowo az ociekalo pogarda. 167 -Co masz przeciwko gnomom?-Nic, czemu nie zaradzi odrobina soli i kilka godzin marynowania w przyzwoitym czerwonym winie - odparl gladko Wallas. -Solonorze, czy zaatakowales Wallasa? - zapytalem. -Chcialem przerobic jego moszne na plecak, ale jest tak gruby, ze kiedy spal zwiniety w klebek, nie wiedzialem, gdzie ma przod, a gdzie tyl. -Moja moszna jako plecak? - prychnal Wallas. - Jakiez to ple-bejskie. -Plebejskie! - oburzyl sie Solonor. - Konstabl Riellen ostrzegala mnie przed takimi ja ty, pacholkami oligarcostam warstw rzadzacych, ostrzegala mnie, a jakze! -Chwileczke, Solonorze. Powiedziales, ze Wallas spal? Wallasie, miales stac na warcie. -To byla tylko drzemka - mruknal Wallas. - Przeciez jestem kotem. -Rozkaz dla was obu: dajcie sobie wzajemnie spokoj - zakonczylem ze znuzeniem, lecz stanowczo. - Wallasie, wracaj na posterunek. Solonorze, stan przy nim i jesli tylko bedzie sprawial wrazenie, ze zbiera mu sie na drzemke, dzgaj go w zadek wlocznia. -Ale... - zaczal Wallas. -Wierz mi, ze tak bedzie latwiej. Jesli kiedykolwiek przylapie cie na drzemce podczas sluzby, zostaniesz przeniesiony do miejsca stosowania diety i powieszony tam za ogon, az schudniesz. Wyszli razem, wciaz obrzucajac sie cichymi grozbami i obelgami. Zamknalem oczy i tym razem udalo mi sie naprawde zasnac. Obudzil mnie chrzest krokow po zweglonym drewnie i strzaskanych kamieniach. Obok mnie usiadla Lavenci i rozwinela plocienne zawiniatko. Byly w nim ciastka, kilka plastrow pieczeni, kawalki sera, chleb i dzbanek drogiego wina. -A zatem poszukiwania zywnosci sie powiodly - zauwazylem. -Odkrylismy z Pelmorem i Rovalem, ze wiele straganow i wozkow na targu zostalo rozbitych, ale nie spalonych - wyjasnila La-venci. - Probowalam wina, jest doskonale. Upilem odrobine - bylo czerwone i z dobrego rocznika, wiec wypilem jeszcze dwa lyki. - Tylko tyle? - zapytala. 168 -Lepiej zachowac je na gorsze czasy - zdecydowalem i zainteresowalem sie chlebem i pieczenia.-A moze byc gorzej? Prosze, wez moja porcje. To delikatne mieso, poledwiczka wieprzowa. -Nie moge, pani. -Jestem wegetarianka, inspektorze. Pamietasz? W trakcie tej nieformalnej i wczesnej kolacji pojawil sie Hal-land i oznajmil, ze barka znajduje sie wystarczajaco wysoko nad lustrem wody, by posluzyc jako srodek transportu. Kazal zaczekac z wyruszeniem do zmierzchu, bo w okolicy mogli jeszcze przebywac Lupanianie. Z ulga opuszczalem koszmarne ruiny Gatrov, lecz dla mnie ulga mogla sie okazac zbyt wielka. Za oczyma zaczynal narastac bol, chwycily mnie mdlosci. Nie chcialem marnowac jedzenia, wiec rzucilem resztki kolacji pracujacym przy miechu i zaczalem odcumowywac barke. Pelmor i kapitan Danzar pompowali, Halland stal za sterem, a Roval, Lavenci, Azorian i Riellen napierali na szesciometrowy pych. Barka zaczela sie ociezale oddalac od resztek pomostu. Ja zostalem na brzegu i rzucalem cumy. Barke zaczynal unosic prad. Nagle wszystko runelo w rozblyskach wirujacych barw. Nogi sie pode mna ugiely i padlem na kolana, zaslaniajac rekami twarz. -Co sie stalo, inspektorze?! - zawolala Riellen. -Osleplem! -Prosze sie nie ruszac, juz ide. -Nie, Riellen, nie umiesz plywac! Barka musiala sie znajdowac na tyle blisko brzegu, ze dziewczyna mogla skoczyc, poniewaz uslyszalem uderzenie jej stop o pomost. A potem Halland krzyknal, by zlapala cume. Riellen chwycila mnie za ramie i sprobowala pociagnac. -Niech pan wstanie, prosze ze mna. -Nie moge stac, konstablu. Zostaw mnie! To rozkaz. -Niech pan nie wpada w panike, inspektorze. Puszczam pana na chwile, zeby owiazac pana w pasie lina. Oddalajaca sie barka sciagnela Riellen i mnie z pomostu do wody. Kiedy wynurzylem glowe, uslyszalam, jak Lavenci wrzeszczy do nic nierozumiejacego Azoriana, by pomogl jej wciagac line. Minela cala wiecznosc, nim uderzylem lekko w burte barki. Ludzie mnie 169 chwycili - miedzy innymi Lavenci, bo uslyszalem jej okrzyk bolu -a potem ulozyli mnie na pokladzie.-Chyba wydalem ci rozkaz, Riellen - wydyszalem miedzy kaszlnieciami. -Nie posluchalam go, inspektorze. Mam sie postawic do raportu? -Oslepiajacy bol glowy - wybelkotalem, niemal jako przeprosiny. -Zapewne dopadly go ciezkie przezycia minionych dni - orzekla Lavenci. - Uzdrowiciele nazywaja to opoznionym szokiem. -Uderzylem sie glowa... - wymamrotalem. Na mojej glowie ktos polozyl dlonie i znow uslyszalem bolesny okrzyk Lavenci. -Jest duzy guz - powiedziala z trudem. - Danolu, odezwij sie! Danolarianie! Bylem przytomny, lecz jak sparalizowany. -Z urazami glowy nigdy nic nie wiadomo - odezwal sie Hal-land. - Moglo dojsc do krwotoku wewnatrz czaszki. -Co mamy robic? - zapytala Riellen. -Calkowity odpoczynek... - zaproponowala Lavenci; jej glos zanikal i roznosil sie echem, a wir kolorow przed moimi oczyma zamienil sie w czern. Stwierdzilem, ze stoje przed przewozniczka, madame Jilli. Tym razem usmiechala sie, lecz zle maskowanym usmiechem troski. -To nie jest kolejna migrena - odezwalem sie, zanim zdolala otworzyc usta. -Nie, Danolu, to cos znacznie gorszego. -Znam objawy, zdalem Podstawowe Techniki Medikarskie dla Inspektorow. To zatrucie okiem demona, prawda? -Tylu ludzi zaczyna sie nad soba zastanawiac dopiero po smierci. -A wiec naprawde umarlem? -Nie, ale jestes w wielkich tarapatach. -Owszem, zauwazylem. -Nadal mozesz sie uratowac. - Jak? -Bedziesz musial stawic czolo sytuacji, bardzo okrutnej sytuacji. -Chodzi o cos z rogami, widlami i ostro zakonczonym ogonem? -O cos o wiele gorszego. -No... a jak dlugo bedzie to trwalo? -Nie bedzie to wiecznosc, ale tak ci sie wyda. 170 -No wiec co tu robimy?-Wkrotce wrocisz do swego ciala i bedziesz zyl. Ktos ci pomaga. -Ale powiedzialas, ze jestem w wielkich tarapatach. -Smierc to ucieczka. Tortura jest zycie. -A wiec bede zyl? -Tak. Odetchnalem z ulga. -Czy dusze mowia ci, jaka jestes ladna? -Jestes uroczy, dziekuje. Wiekszosc dusz tak jest zajeta mysla mi o swoim losie, ze w ogole sie nie zastanawiaja, jak ja sie czuje. Idz juz, idz. Zyjesz, a ja mara do przewiezienia prawdziwych klien tow. Z ciemnosci wyszla jakas postac, bezglosnie powloczac nogami. -Alez to kapitan Danzar, dzielny kapitan Danzar - westchnela przewozniczka, biorac w ramiona martwa dusze. - Co za upokarza jaca smierc po takiej dzielnej walce z Lupanianami. Zanim wsia dziesz do mojej lodzi, trzeba cie mocno przytulic. Madame Jilli odplynela lodzia z kapitanem Danzarem. Pomachalem jej reka, a potem uswiadomilem sobie, ze ktos jest obok mnie. Odwrocilem sie i rozpoznalem Azoriana. -Na barce stalo sie cos strasznego - powiedzialem do siebie, nie spodziewajac sie odpowiedzi od duszy studenta. -Na barce nie dzieje sie nic zlego - odparl, patrzac za lodzia przewodniczki. - Nie jestem martwy, podobnie jak ty. -Ale... znajdujemy sie tutaj, na brzegu zycia posmiertnego. -Kapitan Danzar nie zyje, ty jestes bliski smierci, a ja trzymam sznurek, na ktorym twoje zycie zawislo nad przepascia wiecznosci. -Jestes uzdrowicielem? -Jestem wytworca. -Nie rozumiem. -Na twoim swiecie nie istnieje slowo okreslajace to, co robie. Nagle zrozumialem. Azorian pochodzil z Lupana. Coz, kiedy stoi sie na krawedzi smierci, do wielu spraw podchodzi sie z zadziwiajacym spokojem. To odkrycie tylko mnie zaskoczylo, zamiast powalic i ogluszyc. -Moge zalozyc, ze jestes, hm, inny od tych Lupanian z bronia termiczna? - zapytalem z nadzieja, ze moje pytanie jest dostatecz nie dyplomatyczne. 171 -Tak. Szklochodzcy to wojownicy, ja jestem ledwie rzemieslnikiem. Mialem zostac na Lupanie.-Ci szklochodzcy przybyli tu po to, bu podbic nasz swiat? -Prosze, na razie juz o tym nie mowmy. Musisz wrocic do swego ciala, bo inaczej nawet ja nie zdolam cie utrzymac. Ujal mnie za reke i zaczelismy sie oddalac od brzegu rzeki. Otoczyla nas jednolita szarosc jak gesta mgla; po pewnym czasie uswiadomilem sobie, ze plecy uciska mi cos twardego. Pieklo mnie w zoladku, nie moglem sie ruszyc. Slyszalem skrzypienie miecha i plusk wody o burty barki. -Naprawiam uszkodzone fragmenty ciebie - rozlegla mi sie w mozgu mysl Azoriana. - Poruszam takze twoimi plucami i sercami. Obudzisz sie za godzine. Powinienes nawet wstac. -Czy to samo przytrafilo sie kapitanowi Danzarowi? - zapytalem w myslach. -Tak. Obaj zostaliscie zatruci. Nie moglem uratowac was obu naraz. Przepraszam.. -Dlaczego ja? -Bo byles dla mnie uprzejmy, a ja cenie uprzejmosc. Nagle dostrzeglem inne plusy bycia uprzejmym. -Slysze dzwieki ze... swiata zywych i czuje pod plecami poklad. -Poniewaz znow jestes zywy. Uzywajac wyrazenia z twojego jezyka, jakby mrokroczysz - wyjasnil Azorian. - Czesc ciebie istnieje w swiecie eteru, w sile zycia. -Ale ja nie umiem mrokroczyc. W moim oddziale zajmuje sie tym Riellen. -Dlatego tak trudno jest cie sprowadzic z powrotem. Teraz odpoczywaj. Lezalem, sluchajac otaczajacych mnie dzwiekow. Czasem ktos sie odzywal, Halland wydawal rozkazy, a raz uslyszalem miauczenie Wallasa. Skrzypienie pompy nie ustawalo, podobnie jak plusk wody. W koncu uslyszalem zblizajace sie kroki. -Ale jest tu inspektor i Azorian - rozlegl sie glos Riellen. -Tu, na dziobie, jest najbardziej odosobnione miejsce - odparla Lavenci. - Azorian nas nie rozumie, a inspektor nic nie slyszy. -Co robi Azorian? Cala noc i ranek obejmuje glowe inspektora i nuci. -Nie wiem, konstablu. 172 -Dlaczego pani mnie tu przyprowadzila? - spytala Riellen.-Zebysmy mogly porozmawiac szczerze. -Alez siostro, ja zawsze mowie szczerze. -Zauwazylam. Konstablu, inspektor umiera, a ja tak malo go znam. Opowiedz mi cos o nim. -Nie wiem nic o jego pochodzeniu, pani. -Po dwoch czy trzech latach wspolnej sluzby musialas sie czegos o nim dowiedziec! Chodzi mi o drobne, osobiste sprawy. -Ma swoje slabosci - odparla ostroznie Riellen. - Ale nic niezwyklego. -Konstablu, ten czlowiek umiera! Co w tym zlego, jesli sie dowiem, ze dlubie w nosie albo puszcza baki w kapieli? Wiem, ze byl w toreanskiej flocie, ktora zaatakowala Diomede, ale... coz, on jest po prostu zdumiewajacy. Po ledwie trzech latach w tym krolestwie zna alberinski na tyle, by uchodzic za tubylca, jesli tylko mowi powoli. Twierdze, ze Danolarian byl mlodym toreanskim oficerem marynarki wojennej, i to bardzo inteligentnym oficerem. -To nie zbrodnia, pani. -Albo moze okretowym czarnoksieznikiem. -Przez caly czas naszej znajomosci nie uprawial zadnej magii! - warknela Riellen. -W portach Acremy i Scalticaru przebywaja inni Toreanie. Swobodnie mowia o swojej przeszlosci, niektorzy nawet sie przechwalaja przestepstwami popelnionymi w krolestwach, ktore zostaly spalone na popiol. Dlaczego Danol jest taki skryty? -Pani, on zawsze byl dobry, odwazny i bardzo sprawiedliwy. Wiele sie od niego nauczylam. Dlaczego tak ci zalezy na poznaniu jego przeszlosci? -Uratowal mnie raz z rak konstabli inkwizycji. Przez krotki czas zalecalismy sie do siebie, a potem zostal znow wyslany w podroz. Mowi, ze pisal, ale ja nie dostawalam zadnych listow. Przyjechalam do Gatrov, poniewaz sie dowiedzialam, ze ma tu przybyc -mam poteznych przyjaciol, ktorzy potrafia dowiedziec sie takich rzeczy. Mielismy... nieporozumienie na tle mojej haniebnej przeszlosci i niemadrych gierek. Musialam obiecac, ze po ostatnim wspolnym tancu dam mu spokoj. -Nie tak to wygladalo - rzekla surowo Riellen - no, ale ja nie mam pojecia o zalotach. -Coz, ja tez nie! - wybuchnela Lavenci. - To wlasnie stanowilo podloze mojej klotni z inspektorem. 173 -Jak to?-Nie twoj interes! -Ci, co niemadrze wybieraja sobie partnerow do spania, czesto szukaja wymowek, pani. Wsrod wyzszych klas czesto sie to zdarza. Zapadla lodowata cisza, ktora zapewne trwala krocej, niz mi sie wydawalo. -Masz na mysli Pelmora i mnie - odezwala sie w koncu Laven-ci. - Jeszcze nie wiem, jak do tego doszlo. W jednej chwili tanczylam z Danolarianem, pelna zachwytu, ze trzyma mnie w ramionach, a w nastepnej bylam jak roztrzepana pietnastolatka, szukajaca przygody w rozbawionym tlumie, zdecydowana nauczyc sie przyjemnosci flirtowania z kims ekscytujacym, niegodziwym, obcym. Pelmor wybijal sie z tlumu, jakby z jego twarzy bil blask. Zaczelam szybciej oddychac, przyspieszylo mi tetno, zaplonelo cialo, wargi nabrzmialy od krwi. A potem, w lozku, kiedy... kiedy sytuacja zaczela sie rozwijac w coraz bardziej intymny sposob, wszystko sie rozplynelo. Lezalam pod kims obcym i nie mialam pojecia, jak do tego doszlo. Pomijajac jednak te zagadke, Danolarian zupelnie przypadkowo wpadl do pokoju, kiedy sie rozbieralismy. Czy mogl wyjsc i rzucic na nas urok w ataku zazdrosci? -Inspektor nie jest czarnoksieznikiem, ty nikczemna, bezduszna, kontrrewolucyjna suko z wyzszych sfer... z calym szacunkiem, pani. -Moze i nie, jednakze urok wiazacy mnie z Pelmorem wciaz dziala! - odpalila Lavenci. -Pelmor to doskonaly, lecz uciemiezony robotnik. -To sama sprobuj go pocalowac. -Moze sam Pelmor zamowil ten urok - podsunela Riellen, z niezwykla u siebie szybkoscia zmieniajac temat. - Moze pomyslal, ze poslubiajac ciebie, bogata pania, poprawi swoja pozycje. -To dlaczego obrabowal mnie i uciekl? Brak tu logiki, konsta-blu Riellen. Moze pani Norellie polubila inspektora i chciala sie pozbyc rywalki? -Pani Norellie?! - wykrzyknela ze zdumieniem Riellen. - Nie! -Mowila o nim z uczuciem, dala mu nawet majtki, by poniosl je do bitwy jako jej szarfe. -Klasowa zdrajczyni! - warknela Riellen. - To czyn godny wyz-szych sfer! -Podchodzisz do tego bardzo emocjonalnie - rzekla gladko La-venci. - A wiec ty tez wysoko cenisz inspektora, konstablu Riellen? 174 Czy twoje rewolucyjne cialo ogrzewalo go podczas zimnych gorskich nocy?Rozlegl sie syk wciaganego powietrza, a potem Riellen odchrzaknela. -Moje dziewictwo jest nietkniete, a przyjazn z inspektorem czysta. Sluze z nim od trzech lat jako kolezanka i podwladna. To on mnie nauczyl walki, egzekwowania prawa, dyscypliny i umiejetno sci przezycia. Nie jest prawdziwym rewolucyjnym bratem, ale tole ruje moje przemowienia i rewolucyjne studia. Sluzenie mu to moja jedyna radosc. Kiedy jest w milosnym nastroju, znajduje mu nie- kosztowna dziewczyne spod latarni. Opiekuje sie nim, kiedy sie upije, a nawet z wlasnych oszczednosci pokrywam jego karciane dlugi. Zawsze jestem pod reka, by lagodzic jego migreny, nawet kiedy majaczy i krzyczy z bolu. Jest moim przyjacielem, jedynym prawdziwym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek mialam. Czy mo zesz powiedziec to samo, pani? Zapadla dosc niezreczna cisza. -Nie, nie moge - powiedziala Lavenci w taki sposob, w jaki, juz teraz to wiem, mowi, kiedy bardzo intensywnie mysli. - Nie jestem dziewica, mam wielu przyjaciol, nie mam pojecia o zyciu na drodze, ale sama potrafie sobie znalezc milosne towarzystwo. Wiem takze, kiedy ktos mnie pod jakims wzgledem przewyzsza. W kwestiach cnoty o to nietrudno. Ale kocham inspektora i cenie go nad wszystkich innych mezczyzn. Wiem, ze kiedys mnie kochal i mimo krzywd, ktore mu wyrzadzilam, nigdy by mnie nie skrzywdzil ani nie opuscil w niebezpieczenstwie. Nikt inny, ani wsrod przyjaciol, ani rodziny, nie bylby tak honorowy, by wydobyc moje imie z blota i je oczyscic, a on to zrobil. Gdybym sadzila, ze sprowadzi to Danolariana z powrotem, udalabym sie do najnizszego kregu wszystkich piekiel i zostala tam na wiecznosc, znoszac meki. -Oto moj sztylet, sprobuj - zaproponowala Riellen. -Wiedzialam, ze mnie kocha, a mimo to rozpoczelam glupia gre i go stracilam - ciagnela Lavenci. Uslyszalem gluchy odglos wbijajacego sie w poklad sztyletu. - Nie lubisz mnie, konstablu, i na pewno usilujesz mnie zranic, lecz pamietaj, ze nigdy nikomu nie udalo sie mnie zranic tak bardzo, jak zrobilam to ja sama z powodu inspektora. Milego dnia. 175 Chociaz z kazda chwila odzyskiwalem coraz wieksze panowanie nad zmyslami i cialem, staralem sie lezec nieruchomo. Uslyszalem, ze Lavenci odchodzi, a Riellen steka, usilujac wyrwac sztylet z pokladu. Rozlegl sie trzask i stlumione przeklenstwo - zapewne odla-mal sie czubek ostrza. Potem oddalila sie i Riellen. Zaczalem liczyc. Doszedlszy do tysiaca, jeknalem i unioslem dlon.-Nie moge zrobic dla ciebie nic wiecej - pomyslal Azorian w mo jej glowie. Zrobiles wiecej, niz trzeba - odparlem w milczeniu. Azorian puscil moja glowe i zaczal wykrzykiwac kilka z kilku nastu slow, jakie znal w alberinskim. -Pomoc! Inspektor, pomoc! Wtedy otworzylem oczy, przetoczylem sie na bok i sprobowalem sie uniesc. -Danolarianie! - zawolala Lavenci. -Inspektorze! - odezwali sie Riellen i Halland chorem. -Ty zyjesz! - krzyknal Roval. Wszyscy rzucili sie do mnie, a Lavenci nawet popelnila blad i mnie dotknela. Kiedy tarzala sie po pokladzie, sciskajac sie za glowe, Halland zaczal wyjasniac mi sytuacje. -Kapitan Danzar nie zyje, prawdopodobnie zabity przez to, co powalilo pana. -A coz to takiego moglo byc? - wyskrzeczalem. -Rano rozmawialismy z kilkoma lansj erami na brzegu rzeki. Powiedzieli, ze Lupanianie maja tez cos w rodzaju dymu, ktory zabija, widzieli go w dzialaniu. Wyglada na to, ze pan i Danzar odetchneliscie jego odrobina na nabrzezu Gatrov. -A, to brzmi sensownie. -Azorian jest kims w rodzaju medikara, najwyrazniej utrzymywal pana przy zyciu, kiedy panskie cialo walczylo z trucizna. Laven-ci toleruje jego dotyk, wiec sadzi, ze moze byc Dacostianinem. -Skad taki wniosek? -Jest w stanie wytrzymac jego dotyk, podobnie jak dotyk Wal-lasa i gnoma trawnego, nie czujac ognia w glowie. Dacostianie tez sa gatunkiem odmiennym od nas. 176 Zjadlem troche chleba, popilem woda. Stopniowo odzyskiwalem wladze w nogach. Plynelismy z pradem, rozwijalismy rozsadna predkosc. Halland obliczyl, ze poznym popoludniem dotrzemy do Slazowego Pomostu. Zamierzal tam zarekwirowac lodz kurierska i powioslowac do Alberinu.-Z twoim pozwoleniem, inspektorze, zglosilem sie na ochotnika jako towarzysz komendanta Hallanda - oznajmil Roval. -Tak? - spytalem zdumiony, ze w ogole sie czyms takim zainteresowal. - Oczywiscie wypisze ci przeniesienie, ale zanim wejdziesz do jakiejkolwiek tawerny, bedziesz musial sie zameldowac w kwaterze glownej. -Nie bede juz wchodzil do zadnych tawern, inspektorze - powiedzial i zasalutowal. - Dziekuje. -Eee... za co? -Za cierpliwosc, wspolczucie, zrozumienie. Nikt nigdy mi ich nie zaoferowal. Niewiele mialem na to do powiedzenia. Uklonilem sie, a potem ruszylem na dalsza inspekcje barki. W drodze powrotnej na dziob wzialem Rovala na strone. -Czeka nas paskudna robota - szepnalem. - Dasz rade? -Tak jest, inspektorze - odpowiedzial, nieco zaintrygowany. - Co trzeba zrobic? -Bardzo dokladnie wypelniac moje polecenia. To samo powiedzialem Hallandowi i Riellen, a pozniej rozkazalem komendantowi, by zastapil Pelmora przy pompie. Wzialem buklak z woda do picia, dwa helmy i w koncu znow usiadlem na dziobie. Riellen najpierw podeszla do Pelmora, potem do Lavenci, informujac ich, ze chce z nimi rozmawiac. Kiedy zblizyli sie do mnie, staneli za nimi Roval i Riellen. -Pelmor, pani, zechciejcie laskawie podac mi swoje sakiewki -poprosilem spokojnie. -O co chodzi? - zaczal Pelmor, odczepiajac sakiewke od pasa. -Sprawdzam monety znajdujace sie na pokladzie - odparlem, usilujac nadac mojemu glosowi takie brzmienie, jakbym byl nieco zirytowany i nieobecny. - Zostalem powiadomiony o kradziezy. -Nasz swiat ma zostac unicestwiony, a ty sie martwisz o kilka brakujacych florinow? - zapytala Lavenci. 177 -Jesli nie ma ich w twojej sakiewce, nie masz sie czego obawiac, pani. Pelmor rozesmial sie i rzucil mi swoja sakiewke. Lavenci zdjela swoja z paska i polozyla mi ja na dloni. Rozwiazalem troczki obu sakiewek i wysypalem sobie na dlon ich zawartosc. Obie zawieraly tylko floriny i miedziaki, chociaz niektore z tych Pelmora zostaly pokryte cyna. Wsypalem monety do odpowiednich sakiewek. Nastepnie odwrocilem helm, wlalem do niego nieco wody z buklaka i wrzucilem sakiewke Lavenci. -Zechciej sie napic, pani - powiedzialem, podajac jej helm. -Chyba nie bardzo rozumiem - powiedziala, lecz wziela dziwne naczynie. -Kiedy odchodzilem z tego swiata, rozpoznalem objawy zatrucia okiem demona. Niewiele osob je przezywa, lecz ja czytalem sprawozdania nielicznych ocalencow. Moje objawy byly identyczne z ich objawami. Ktos mnie zatrul, a ja zmniejszylem liste podejrzanych do was dwojga. -Ale w mojej sakiewce nie bylo zadnych jagod - powiedziala Lavenci; oczy miala szeroko rozwarte z niepokoju. -Byl kiedys czlowiek, ktory natarl swoja chuste sokiem z jagod oka demona, a potem zamoczyl ja w winie zony. Zona umarla, lecz wydala go plama z wina. Mimo ze nie znaleziono przy nim jagod, sedzia polowy namoczyl chuste w winie i podal mu puchar z tym winem do wypicia. Morderca sie przyznal. Wy dwoje przyniesliscie jedzenie z targu w Gatrov. Jedno z was czyms je przyprawilo. Zanim zdolalem powiedziec cos jeszcze, Lavenci wychylila zawartosc helmu. Zwrocila mi go, a ja rzucilem jej sakiewke, puszczajac do niej oko. -Pelmor? - poprosilem i podalem mu drugi helm, w ktorym nasiakala teraz woda jego sakiewka. -Nie podalem miesa ani panu, ani kapitanowi - powiedzial stanowczo, cofajac sie. Roval pchnal go do przodu. -Ale dales mieso mnie! - zawolala nagle Lavenci. - To byla pole dwiczka wieprzowa. -No tak, ale ty zyjesz, wiec to oczywiste, ze jestem niewinny. -Nigdy nie jedlismy razem, prawda? - powiedziala Lavenci z obojetna mina, lecz tonem tak ostrym, ze moglaby nim dokonywac amputacji. - Ani jednego posilku, ani jednego ciastka w spokojne popoludnie na targu, ani jednej bulki arachidowej gryzionej z obu koncow. 178 -Dzielilismy loze - rzekl z uraza Pelmor - i kilka razy tanczylismy.-Owszem, lecz nigdy nie widziales, jak jem. Nie wiesz, ze jestem wegetarianka. Pelmor gwaltownie wciagnal powietrze i bardzo zbladl. Lavenci kiwnela glowa. -Twoj hojny dar, kawaleczek poledwiczki wieprzowej dalam Danolarianowi - zakonczyla Lavenci. -Ja troche zjadlem, a reszte dalem Danzarowi - dodalem. Zapadla cisza tak brzemienna w znaczenia, ze mialo sie ochote sprowadzic akuszerke. W koncu sie zniecierpliwilem. -Wypij wode albo przyznaj sie do morderstwa - powiedzialem do Pelmora. -Coz, calkiem niewykluczone, ze przez przypadek podalem mojej ukochanej skazone mieso - rzekl Pelmor. -A ktora ukochana mialaby to byc? - warknela Lavenci. -Jagody oka demona sa twarde - powiedzialem cicho. - Trzeba je mocno scisnac, by puscily sok. Najpowszechniejsza metoda jest sciskanie ich miedzy dwiema monetami. Wypij wode. -Nie, zatrules wode ukradkiem... Roval kopnal Pelmora pod kolano i mlodzieniec natychmiast padl na poklad. W mgnieniu oka obezwladnilismy go z Rovalem i Riellen. -Pijesz? - zapytalem z kolanem na piersi Pelmora, wysoko trzymajac helm. -To ja, przyznaje sie, przyznaje! - wybelkotal nagle. - Skazilem mieso, ale ta suka mi grozila! Zrobilem to w samoobronie! Wyznanie Pelmora slyszeli wszyscy na barce. Zwiazawszy mu rece z tylu, zebralem zaloge przy pompie, gdzie mogl tez slyszec Hal-land, i zaczalem sad polowy. -Dorazny sad polowy, powod: regent cesarstwa Scalticaru, pozwany: Pelmor Haftbrace z miasta Gatrov, baronii Gatrovia. Postawione zarzuty: usilowal zamordowac inspektora Strazy Drog, to jest mnie; usilowal zamordowac kavelen Lavenci Si-Chella oraz zamordowal kapitana Danzara z milicji w Gatrov. -Tej farsy nie poprze zaden sedzia, ty kmiotku podrozny! - prych-nal z pogarda Pelmor, a potem sie zawahal, wypial piers i zaczerpnal tchu. - Tak sie sklada, ze jestem agentem konstabli inkwizycji. 179 -No to co? - zapytala Lavenci. - A ja jestem byla kochanka La-rona Aliasara, glownego doradcy regenta Alberinu. Dosc powiedziec, ze na te slowa Pelmor stracil kontrole nad pecherzem. -Z calym szacunkiem, pani, odezwalas sie poza kolejnoscia i twoja uwaga musi pozostac niezaprotokolowana - powiedzialem mniej wiecej neutralnym tonem. -Przepraszam, inspektorze. -Oko demona, kazda jagoda tak trujaca, ze moze zabic kilkudziesieciu doroslych ludzi - ciagnalem. - Objawy sa identyczne z tymi, jakie mialem minionego dnia, a kapitan Danzar przed smiercia. Pelmorze, twierdze, ze zabrales jagody ze straganu aptekarza, zgniotles je miedzy dwoma florinami i skaziles nimi kawalek miesa, ktory nastepnie dales tej damie. Nie zdawales sobie sprawy, ze jest wegetarianka i moze przekazac mieso komus innemu. Uznaje cie za winnego morderstwa, zamierzonego i faktycznego, choc popelnionego przez nieszczesliwy przypadek. -To znaczy, ze zamordowales niewlasciwa osobe, lecz nadal jestes winny - powiedziala Lavenci. -Juz otrzymalas jedno ostrzezenie, pani - rzeklem stanowczo. - Nakladam na ciebie grzywne w wysokosci jednego florina za niezastosowanie sie do nakazu sadu. -Tanio, nawet gdyby kosztowalo mnie to dwa razy tyle. -W takim razie grzywna wyniesie dwa floriny. Pelmorze, za zamordowanie kapitana Danzara zostajesz tymczasowo skazany na smierc. Kara za zamach na zycie inspektora Strazy Drog takze jest smierc z mozliwoscia zamiany wyroku na smierc z powodu tortur, jesli ofiara przezyje i zlozy odpowiedni wniosek do sedziego zatwierdzajacego. Uwazaj na swoje zachowanie, bo moglbym sie na to zdecydowac. Niedlugo po rozprawie dotarlismy do Slazowego Pomostu. Hal-land pospieszyl porozmawiac z jakimis urzednikami i razem z nimi zniknal w pobliskim budynku. Niebawem z niego wyszli, wykrzykujac rozkazy do rozmaitych osob. Wkrotce pojawilo sie czterech mez-czyzn niosacych nad glowami dluga lodz o oplywowych ksztaltach. Za nimi szedl piaty z czterema dlugimi, cienkimi wioslami. Byla to jedna z nowych diomedanskich lodzi kurierskich, poruszajacych sie kilkakroc szybciej od wszystkiego, co plywalo po rzece. Zostala spuszczona na wode; wsiadl do niej komendant Halland i konstabl 180 Roval. Zaczeli wioslowac, a lodz ruszyla tak szybko, ze sprawiala wrazenie zaczarowanej. Wlasnie wtedy nasza barka zacumowana przy nabrzezu zanurzyla sie pod powierzchnie wody tak, ze wystawal nad nia tylko mechanizm pompy.Bylem w Slazowym Pomoscie dwa miesiace wczesniej. W tej malenkiej osadzie znajdowala sie komora celna, dom publiczny, tawerna, garnizon skladajacy sie z pieciu milicjantow oraz swiatynia jakiegos boga, ktorego posag ukradziono. Wygladalo na to, ze wszyscy sie ewakuowali, zostali tylko milicjanci. Jeden z ich otworzyl dla nas tawerne. W srodku bylo ciemno i chociaz ktos zapalil lampe, jej plomien stanowil jedynie zolty punkcik w mroku. -Moglibysmy sprobowac win - rozlegl sie echem slaby glosik Solonora. -Nie wolno krasc - zauwazyla Riellen. -To wsadz mnie w dyby - odparl Solonor. -Znalazlem szklaneczki! - krzyknal Wallas zza kontuaru. - Luksusowy lokal. -Przynies je! - zawolala radosnie Lavenci. - Zostawie zaplate. -Jestem kotem, pamietasz? Nie mam rak. -Cholerne miary duzych ludzi - rozzloscil sie Solonor. - Nikt nie znalazl naparstka? -Nie pije wina - rzekla Riellen. -Oj, pysk nie zmiesci sie w szklaneczce! - miauknal Wallas. - Potrzebny mi spodek. -Przewroc szklanke i wychlepcz to, co sie wyleje - poradzil mu Solonor. -Pic z podlogi? Nigdy! Pies z wami tancowal, posiedze tu sobie i wylize zadek. -Jest spodek! - zawolalem. -Za inspektora Danolariana! - wzniosla toast Lavenci. - Uratowal nas i sprawil zadosc sprawiedliwosci. -Za inspektora Danolariana! - powtorzyli wszyscy oprocz Pel-mora. Wypili. Po wzniesieniu toastu za Danzara i Hallanda przywolalem Azoriana, ujalem jego dlonie i przylozylem je sobie do glowy. Pozostali zapewne zalozyli, ze potrzebuje jeszcze pomocy uzdrowiciela po zatruciu i nie zwracali na nas uwagi. -Chcialbym ci podziekowac - pomyslalem. -Moja rola jest wytwarzac - odpowiedzial mi w myslach Azo-rian. - Z przyjemnoscia pomagam. 181 -Czy moglbys wytworzyc dlon kavelen Lavenci, zeby znow byla cala?-Trwaloby to wiele godzin, ale tak. Jest mocno uszkodzona. -Jakiej chcesz zaplaty? - zapytalem w myslach. -Moja zaplata jest mozliwosc czynienia dobra, kiedy moi rodacy z Lupana czynia zlo. Zacznijmy. Azorian puscil moja glowe, a ja znow znalazlem sie w tawernie. Pozostali wciaz siedzieli tu i tam, pijac wino w mroku. Podszedlem do Lavenci. -Pani, Azorian potrafi uleczyc twoja dlon tak, jakbys nigdy jej nie uszkodzila - powiedzialem. - Czy tego pragniesz? -Eee... chyba nie rozumiem. -On i ja umiemy spacerowac wzajemnie w swoich myslach, on ma talenty nie z tego swiata. Potrafie rozmawiac z nim bezposrednio z umyslu do umyslu. -Jest Lupanianinem? - szepnela ze zdumieniem. Przylozylem palec do ust. -Moze calkowicie uleczyc twoja dlon. Prosze tylko, zebys nikomu nie mowila, skad pochodzi. -Danolarianie, co ja mam z toba zrobic? - westchnela cicho. - Jestes taki honorowy. Niemal z ulga odkrylam, ze masz kilka wad, jak ja. -Pani? - zapytalem niewinnym tonem, jakbym nic nie rozumial. -Zla jestem, ze mnie oklamales co do czystosci swego serca, ale to nas do siebie zbliza - oznajmila pogodnie, wcale nie wygladajac na rozzloszczona. - Jestes mi za to cos winien. -Jesli to, co slyszalas, jest prawda, pani, z pewnoscia wywiaze sie z zobowiazania. Co masz na mysli? -Po siedmiu latach od dnia egzekucji Pelmora chce cie miec do dyspozycji w jakiejs spizarni. -No... tak - wyjakalem. - A wiec, co takiego niby zrobilem? - zapytalem, pospiesznie zmieniajac temat. -Pozniej ci powiem. Co Azorian zrobi ze mna? -Chodz, wyjasni ci to. Zaprowadzilem ja do Azoriana i zostawilem. Usiadlem obok Pelmora. -Wiec zaczekasz siedem lat, zanim jej dosiadziesz? - zapytal z przesadnie pozadliwym spojrzeniem. - Nie jest tego warta, lezy nieruchomo jak worek pierza. Moze juz to wiesz. 182 -Nie, nie mam przywileju twego doswiadczenia - odparlemi nalalem troche wina do szklaneczki. -Moje zycie za twoje zaloty, o tak, ale sie rozczarujesz. Pociagnalem lyk wina. -Umrzesz, poniewaz zamordowales czlowieka. Bardzo odwazne go czlowieka, kapitana Danzara, dowodce obslugi balisty, ktora po walila lupanski trojnog. Umrzesz, poniewaz przez ciebie bylem tak bliski smierci, ze wymienilem uprzejmosci z przewozniczka. Umrzesz takze dlatego, ze usilowales zabic szlachetnie urodzona kobiete. Fakt, ze twoja smierc moze przyniesc korzysc kavelen La- venci, nie ma tu nic do rzeczy. Podeszla Riellen z dzbankiem wina. Wyciagnalem szklaneczke, a ona ja napelnila. Zaczela mi sie kolatac w mozgu pewna mysl. Nie chodzilo o dziwne uwagi Riellen na temat dziewczyn spod latarni, hazardu i pijanstwa. To zapewne bylo drobne klamstwo dla zbycia Lavenci. Nie, chodzilo o cos innego. Powodowany impulsem, wstalem i podszedlem do kontuaru, siegnalem nad nim i wzialem do reki gruba ksiege, rejestr przesylek. Slazowy Pomost byl tak mala osada, ze tutejsza tawerna sluzyla takze za poczte. Sprawdzilem zapiski sprzed dwoch miesiecy, lecz nie znalazlem tego, czego szukalem. Chociaz... moze jednak znalazlem. Zamknalem rejestr, odwrocilem sie - i caly wszechswiat rozblysnal jaskrawym zielonym swiatlem towarzyszacym poteznemu wstrzasowi. Wydawalo mi sie, ze przez dlugi czas unosze sie w powietrzu, a potem odzyskalem sluch. Wokol nas z hukiem i stukotem spadaly plytki, belki oraz elementy wykonane z kamienia. Wszedzie unosil sie pyl i gryzacy, piekacy smrod. Lampa zgasla. Zapanowala calkowita ciemnosc, w ktorej co pewien czas rozlegal sie chrzest osuwajacego sie gruzu. -Czy ziemia poruszyla sie tez dla kogos innego? - rozlegl sie gdzies niedaleko glos Wallasa. -To piaty prozniostatek - wychrypialem bardzo zaskoczony, ze jeszcze zyje. - Musial wyladowac na tawernie. Czy slyszy mnie ktos jeszcze? Meldujcie sie! -Konstabl Riellen obecna, inspektorze! -Konstabl Wallas, milo mi byc zywym, inspektorze. -Pelmor... posiniaczony i pokaleczony. -Lavenci. Chyba nic mi nie jest. -Azorian, antil tellik m 'tibn I - zawolal Azorian, slusznie sie domyslajac, ze to apel oddzialu. 183 -Konstabl Solonor... prosi o zabranie mi z plecow tylka tegoprzekletego kota... inspektorze! Na kilka chwil zapanowala cisza. -Ktos jeszcze? - zapytalem, lecz nie otrzymalem odpowiedzi. - Wallasie, co widzisz swymi kocimi oczyma? -Wydaje sie, ze czesc dachu zostala w jednym kawalku i znajduje sie bezposrednio nad nami, inspektorze. -Wkrotce przybeda trojnogi bojowe, by chronic otwierajacy sie prozniostatek - uprzedzilem. - Idzmy stad. -Latwiej powiedziec, niz zrobic, inspektorze - odparl Wallas. - Nie widze zadnego otworu na tyle duzego, by sie przecisnal przez niego czlowiek. -Gnomy to tez ludzie! - zaprotestowal Solonor. -Konstablu Solonorze, zamknij sie! Wallasie, udaj sie na poszukiwania. Moze uda ci sie znalezc droge wyjscia, ktora damy rade szybko poszerzyc. -Sprawdze, inspektorze. Ilekroc Wallas powaznie sie czyms niepokoil, zwracal sie do mnie "inspektorze". Wlasnie to zrobil w trzech wypowiedziach, wiec sytuacja wcale nie wygladala na dobra. Pomacalem w kieszeni i znalazlem niewielka gabke oraz dwa flakoniki. -Zrobie swiatlo - powiedzialem, kaszlac; w powietrzu pelno by lo pylu. Polana kilkoma kroplami z obu flakonikow gabka zaczela wydzielac zielony blask. Riellen lezala na podlodze w odleglosci kilku metrow. Obok siebie miala nasze pakunki, a wszystko pokrywal pyl i gruz. Rozdzial 12 Piaty prozniostatek Wallas przyniosl wiadomosci dobre, zle, fatalne i katastrofalne. Na swieze powietrze powadzila jedna, waska droga, co bylo dobre. Prowadzila jednak do zaglebienia utworzonego przez piaty proznio-statek, co bylo zle. Przybyla juz lupanska wieza bojowa, by objac warte przy prozniostatku, co bylo fatalne. A katastrofalna wiadomosc stanowila ta, ze dookola krazy nastepna wieza, unicestwiajac bronia termiczna pozostalosci malenkiego portu. Ocalilo nas to, ze pojazd Lupanian zasypal ziemia walaca sie tawerne, tak ze nie przypominala nawet ruin budynku.Udalem sie w slad za Wallasem, poszerzajac miejsca wolne od gruzu, zeby moc sie przez nie przecisnac. Kiedy wychynelismy na powietrze, stwierdzilem, ze znajdujemy sie na krawedzi zaglebienia utworzonego w ziemi przez piaty prozniostatek. Widzialem dym unoszacy sie z plonacych resztek Slazowego Pomostu i gre promieni zielonego swiatla, ktorymi trojnog omiatal statek. Macki wiezy najwyrazniej pomagaly jego pasazerom odkrecac wlaz. -Musieli tu dotrzec w kilkanascie minut - szepnalem. - Wiedzieli, gdzie wyladuje. -A zatem jestesmy w pulapce, inspektorze? - spytal Wallas. -Nie na dlugo. Wyglada na to, ze w kazdym statku jest dwoch Lupanian. Trojnogi zbuduja dla nich kolejne dwie wieze, a jutro odejda, by zaczekac na nastepnych. Kiedy tak rozmawialismy, od prozniostatku odpadla pokrywa luku. Zobaczylem, jak wydobywa sie z niego i spada na ziemie cos przypominajacego duzy, wilgotny skorzany worek wymachujacy 185 kilkunastoma mackami. A potem wylonilo sie... cos podobnego do czlowieka. Wydawal sie normalny, nawet zwyczajny, i byl ubrany w ciemnogranatowy plaszcz z mnostwem pozlacanych guzikow i szamerunkow.-Oni... niektorzy z nich wygladaja jak my - wykrztusil Wallas. -Z daleka - dodalem. - Wallasie, masz nikomu o tym nie mowic. -Dlaczego, inspektorze? -Bo ja wiem cos, czego nie wiesz ty. Na naszych oczach Lupanianin chwycil cos w rodzaju uprzezy nalozonej na stwora z mackami i pokierowal go w strone wlazu. Dwie macki siegnely do srodka i wyciagnely martwe cialo, ktore nastepnie stwor przeniosl kilka metrow dalej. -Pewnie umarl podczas podrozy przez proznie - szepnalem. -Ktorzy sa prawdziwymi Lupanianami, inspektorze? -To cos z mackami wyglada na zwierze juczne. -Musi byc bardzo silne, z latwoscia przenosi ciezkie ladunki. I latwo nim kierowac. -Nazwij je zatem zwierzeciem uslugujacym - zazartowalem bez wielkiego przekonania. Bez wahania czy jakichs ceregieli Lupanianin z wiezy strazniczej uzyl broni termicznej na martwym czlonku zalogi. Po chwili z ciala zostala tylko kaluza. -Najwyrazniej nie chca, bysmy sie dowiedzieli, ze jestesmy do nich dosc podobni - zauwazyl Wallas. - Zbuduja wieze bojowa dla tego, ktory przezyl? -Tak sadze - odparlem. Lecz Lupanianin nie zaczal budowac kolejnej wiezy. Wkrotce przybyly jeszcze dwie. Mialy polaczone macki i szly jakby w noge. W jednej z nich rozpoznalem wieze uszkodzona podczas bitwy o Ga-trov. Obie zgiely nogi i weszly do zaglebienia. Teraz swiezo przybyly Lupanianin zaczal wraz ze swoja macko wata maszyna naprawiac helm wiezy, ktora pomoglem powalic. Helm pekl niczym morska muszla i moglem zobaczyc, ze w srodku znajduje sie platanina urzadzen calkowicie wykraczajacych poza moje doswiadczenie. Mimo to sprobowalem jak najdokladniej zapamietac niezrozumiale. Po jakiejs godzinie mruczenia, zaspiewow, machania mackami, rzucania zaklec i klebienia sie energii wieza byla naprawiona. Zwierze uslugujace zostalo zaprowadzone z powrotem do proznio-statku i od wewnatrz zakrecilo pokrywe wlazu. Tymczasem dwie po- 186 zostale wieze powoli patrolowaly teren; od czasu do czasu rozlegaly sie krzyki i wrzaski. Nowo przybyly Lupanianin wspial sie do naprawionej wiezy i szczelnie zamknal helm.Z daleka Lupanianie wygladali bardzo podobnie do nas, chociaz byli nieco chudsi i wyzsi. Lupan jest swiatem nieco mniejszym od naszego, wiec moglem sie spodziewac, ze beda drobniejsi. Dowiedzialem sie pozniej, ze na mniejszych swiatach jest mniejsza sila, ktora sciaga przedmioty w dol, i ze ta mniejsza sila pozwala Lupa-nianom osiagac wyzszy wzrost. Chociaz wieze nie mialy zadnego natychmiastowego zadania dla prozniostatku, nie odeszly od razu. Na kazdej z nich tkwila za helmem cylindryczna klatka, w ktorej moglo sie zmiescic kilku doroslych ludzi. Klatki byly pelne i poczatkowo sadzilem, ze znajduja sie w nich jency wojenni. Jak bardzo mozna sie mylic! Na naszych oczach wieza uniosla pokrywe klatki jedna macka, a druga siegnela do srodka. Ludzie we wszystkich klatkach zaczeli krzyczec z przerazenia, poniewaz najwyrazniej widzieli juz wczesniej, co sie stanie. Macka wyciagnela szamoczacego sie czlowieka, w ktorym przez dalekopatrz rozpoznalem ksiecia Lestora. Wciaz mial na sobie kolczuge, na ktorej dostrzeglem jego herb. Przed dwoma dniami byl wielkim panem, mial nad swymi poddanymi wladze zycia i smierci. Jako alberinski szlachcic byl wart wielkiego okupu, lecz Lupanian nie interesowalo nasze bogactwo. Macka owinela sie wokol ciala ksiecia kilka razy, unieruchamiajac mu ramiona, i uniosla go przed helm wiezy bojowej. Plyta czolowa helmu opadla do dolu, zobaczylem Lupanianina kierujacego wieza. Siegnal w przod i obiema dlonmi ujal glowe ksiecia. Musialo to bolec, poniewaz Lestor krzyczal bez przerwy. Zamilkl dopiero po kilku minutach. Z jego ciala kapal plyn. Poczatkowo przyjalem, ze ksiaze stracil panowanie nad pecherzem, ale sie mylilem. Jego skora upodabniala sie do wilgotnego papieru, a cialo zmienialo w galarete. Kiedy macka w koncu go odrzucila, rozpadl sie w powietrzu. Przy akompaniamencie kolejnych wrzaskow zostal wybrany nastepny posilek. Lupanianie posilali sie sila zyciowa przez ponad dwie godziny, az oproznili klatki. Zdolalem jeszcze obserwowac wysysanie kolejnego kavelara, ale kiedy z klatki zostala wyjeta dziewczyna, musialem sie odwrocic i ukryc twarz. -Podczas jedzenia sa bezbronni - zauwazylem. - Stad mozna by ktoregos zabic z kuszy. 187 -To byloby samobojstwo - odparl Wallas. - Pozostali zawsze sa na strazy.-Chyba masz racje - mruknalem niechetnie, bo bylem w morderczym nastroju. Wieze zaczely nagle trabic, a potem ustawily sie w jednej linii i odeszly. Lezelismy z Wallasem nieruchomo, zbyt wstrzasnieci, by sie poruszyc. Dobrze zrobilismy, bo jedna z wiez bojowych pospiesznie wrocila, szukajac niedobitkow, ktorzy mogli wychynac z ruin. Upewniwszy sie, ze nikt nie przezyl, odeszla. Kazalem pozostalym, by wyczolgali sie do nas; dla Pelmora trzeba bylo poszerzyc przejscie. Pierwszy do zaglebienia zostal wyslany Wallas mimo jego protestow, lecz kot byl trudniejszy do wykrycia. Z jakiegos pozaru na poludniu unosil sie dym, Miral wisial nad samym horyzontem. Wyliczylem, ze swit nastanie za trzy godziny, lecz wysoko na niebie stal lunaswiat, ktory dodawal swoj blask do blasku Mirala. Bardzo ostroznie wyszlismy z ruin i spojrzelismy z gory na proz-niostatek. Wokol wlazu migotala slaba zielona poswiata. -Jakis samostraznik - od razu stwierdzila Lavenci. Wrocil Wallas i zameldowal, ze nie ma zadnych innych oczywistych pulapek ani majacych nas omotac samozaklec. -Riellen, pilnuj, by wszyscy trzymali sie blisko wejscia do ru iny, a jesli zblizy sie cos niezwyklego, zadbaj, by wrocili do srodka - polecilem. Musialem sie zorientowac, gdzie jestem, chociaz zamiast pelzac po zrujnowanej wiosce, wolalbym wpelznac na jakies dwanascie godzin snu do lozka. To i owdzie cos sie palilo, ogien dodatkowo rozjasnial okolice. Poza kamiennymi pomostami nabrzeze przestalo istniec. Zajrzalem w wode, zastanawiajac sie, gdzie mogla byc zacumowana nasza barka. Po kilkudziesieciu metrach przemykania sie wsrod zgliszcz ujrzalem w koncu mechanizm miecha ledwie wystajacy nad wode. Kiedy Halland i pozostali przestali pompowac, barka znow zatonela i Lupanianie jej nie zauwazyli. Zsunalem sie po kamiennych stopniach i wsliznalem do wody, a potem ruszylem po zatopionym pokladzie. Polozywszy dlonie na dzwigni miecha, odczekalem kilka minut, by zyskac pewnosc, ze wszedzie rzeczywiscie panuje cisza i bezruch, a potem zaczalem 188 pompowac powietrze. Dzwiek, jaki temu towarzyszyl, wydal mi sie ogluszajacy jak fanfara zagrana na trabce tuz przy uchu, wiec co chwila przestawalem poruszac dzwignia, nasluchujac brzeku i po-dzwaniania zblizajacych sie lupanskich wiez. Po polgodzinie kawalek materialu, ktory przywiazalem do podstawy pompy, podniosl sie na jakies poltora centymetra nad poziom wody. Barka rzeczywiscie nie zostala uszkodzona i mozna ja bylo wydobyc na powierzchnie! Kiedy wyruszylem w droge powrotna do prozniostatku, Miral dawno juz zaszedl. Po kilku godzinach pompowania barka znow bylaby zdatna do uzytku i tym razem nie zamierzalem w drodze do Al-berinu nigdzie sie zatrzymywac.Swit rozjasnial juz wschodni horyzont. Po drodze minalem kilkanascie cial pozostalych po uczcie Lupanian. Znajdowaly sie doslownie w kawalkach; mieso przypominalo wilgotne ciasto, a kosci sie rozpadly. Tors ksiecia Lestora trzymal sie w jednym kawalku tylko dzieki jego kolczudze. Wszyscy wygladali, jakby byli martwi od wielu tygodni, a jednak nie unosila sie wokol nich won rozkladu. Cos zostalo wyssane z ich cial, cos i fizycznego, i eterycznego. Nie umialem sie zmusic do pobrania probek, lecz, jak przystalo na dobrego inspektora, spisalem potem moje wrazenia kawalkiem wegla. Kiedy wrocilem do zaglebienia, pozostali kulili sie, zbici w gromadke, i wpatrywali sie w jedno miejsce. -Czy wrocil ktorys Lupanianin? - syknalem. -Nie, ale do prozniostatku zszedl Azorian - odparl Wallas. -Co?! - zawolalem z ulga doprawiona irytacja. - No to moze ktos go sprowadzi z powrotem? -Nikt z nas nie ma dosc odwagi, inspektorze - rzekla Riellen. Rzeczywiscie, Azorian stal przy tylnym luku z wyciagnietymi rekami. Bez slowa zsunalem sie w dol do niego. Samostraznik na pewno potrafil zabic kazdego intruza usilujacego dostac sie do prozniostatku, lecz zanim tam dotarlem, blask samozaklecia sie rozplynal. Azorian cos recytowal i pokrywa zaczela sie odkrecac. Obejrzalem dlon Azoriana z bliska. Na czubkach palcow mial malenkie przyssawki. Pokrywa dalej sie odkrecala. Oddzielila sie od kadluba i trzy macki z wnetrza opuscily ja na ziemie. Azorian wdrapal sie do luku i skinal na mnie reka, zebym mu towarzyszyl. Podszedlem powoli, pamietajac, co zobaczylem, kiedy otworzyl sie luk pierwszego prozniostatku. Otwor byl nagwintowany na gle- 189 bokosc pietnastu centymetrow, to znaczy na grubosc kadluba. Jakos myslalem, ze kadlub bedzie grubszy, skoro przelecial miedzy swiatami i wytrzymal wielkie naprezenia. Nagle przyszlo mi do glowy, ze zaraz stane sie pierwszym mieszkancem mojego swiata, ktory wszedl do prozniostatku, i nawet nabralem na to ochoty. Podciagnalem sie i przelazlem przez otwor.W srodku bylo duszno i cuchnelo. Uslyszalem slowa Azoriana, ktore mogly byc pomniejszym zakleciem, i zapalily sie swiatla. Przeczolgalem sie waskim szybem miedzy workami z materialu wiszacymi na stojakach i wyszedlem na otwarta przestrzen. Zobaczylem tu zwierze uslugujace. Przypominalo osmiornice, na oko moglo wazyc tyle co kon. W mroku obok niego cos sie poruszalo; okazalo sie, ze to drugie zwierze. Przygladaly mi sie bacznie, lecz bez wrogosci. Azorian halasowal gdzies dalej. Wkrotce oprowadzil mnie po wnetrzu prozniostatku, gestami opisujac dzialanie rozmaitych mechanizmow. Bylo to dla mnie niepokojace doswiadczenie - szybko sobie uswiadomilem, ze nie ma tam podlogi; w gruncie rzeczy w ogole nie wiedzialem, gdzie jest gora, a gdzie dol. Z tylu znajdowaly sie stojaki z workami. Kazdy worek zawieral krysztaly i dzbanek z jakims plynem. Azorian przylozyl mi dlonie do glowy i wyjasnil, ze po zmieszaniu plyn i krysztaly wytwarzaja powietrze nadajace sie do oddychania. Co pewien czas prozniowedrowcy wypuszczaja nieco zuzytego powietrza w nicosc poza kadlubem, a krysztaly wytwarzaja nowe, czyste powietrze. Azorian powiedzial takze, ze worki te oslanialy go podczas wielkich qbciazen przy starcie i ladowaniu. Poczolgalismy sie wzdluz zakrzywionego kadluba, az dotarlismy do dwoch foteli umocowanych na lukach zeber. Na pulpicie przed kazdym z foteli znajdowaly sie swiecace kule, dzwignie, przyciski, amulety i inne urzadzenia, ktorych nawet nie umialbym opisac. Nad niektorymi amuletami staly nieduze, polprzezroczyste samozaklecia ze skrzyzowanymi ramionami i blyszczacymi oczyma, ktorymi wodzily za nami. Posrodku pulpitu przedniego fotela znajdowaly sie cztery puste szklane plyty osadzone w ozdobnych ramkach. -Krew - powiedzial Azorian po alberinsku, pokazujac wyschnieta zielona substancje rozmazana na tylnym fotelu. - Smierc. Wnetrze statku bylo wspaniale jak cesarska kabina na luksusowej galerze. Znajdowaly sie tu polki ze zwojami i mapami, dwie szafy z ubraniami i butami, kilka szaf z przedmiotami, ktorych za- 190 stosowania moglem sie jedynie domyslac, oraz stojak na dwie tarcze pokryte herbami. Obok nich znajdowala sie para dlugich dzwigni z rekojesciami. Na scianach wymalowano sceny z lupanskiej historii, przedstawiajace miasta, swiatynie, dostojnych Lupanian, skomplikowane lsniace urzadzenia, a nawet prozniostatek. Na gobelinie przymocowanym cwiekami do sciany kadluba toczyla sie bitwa i wsrod rozmaitych machin wojennych rozpoznalem dwa trojnogi bojowe. Co ciekawe, najwyrazniej walczyly ze soba mackami, nie wykorzystujac broni termicznej.Wspialem sie po luku zebra do przedniego fotela. Obok niego byly dwa drazki z rekawami i uchwytami przystosowanymi do lu-panskich rak. Zrobiono je z nieznanego mi fioletowego przezroczystego materialu. Kiedy Azorian wspial sie obok mnie, poprosilem go gestem, by przylozyl dlonie do moich skroni. -To fotel sternika - wyjasnil w moich myslach. - Czarnoksiez-nik, ktory tu siedzi, wytwarza eteryczne skrzydla rozciagajace sie poza zewnetrzna powloke statku. -Ale dlaczego? - zapytalem bezglosnie. - Miedzy lunaswiatami nie ma powietrza, na ktorym mozna by sie unosic. -Wloz dwa jaja do dzbanka po winie i zrzuc go z wysokiej wiezy. Co sie stanie? -Dzbanek i jajka sie rozbija. -To samo staloby sie z prozniostatkiem, gdyby nie mial skrzydel. Skrzydla nie maja zastosowania miedzy swiatami, lecz wszystkie cztery lunaswiaty otacza powietrze. Skrzydla bardzo sie przydaja do miekkiego ladowania. Azorian poruszyl dzwignia znajdujaca sie obok aktywnej plyty obserwacyjnej na pulpicie przede mna. Ku mojemu zaskoczeniu widok na plycie sie poruszyl i ujrzalem Lavenci skapana w swietle Mirala. -Magia! - zawolalem. -Lustra - wyjasnil Azorian po alberinsku. Przez kilka chwil rozgladalem sie, chlonac widok wnetrza bardziej przypominajacego dzielo jubilera niz element statku, ktory lata miedzy swiatami. Ilekroc zaczynalem podziwiac jakies urzadzenie, Azorian pokazywal mi, ze to sprytna, lecz prosta sztuczka, ktora mogliby opanowac nasi rzemieslnicy czy czarnoksieznicy. Wiele mozna sie tu bylo nauczyc, ale ja na to bylem za glupi. Znowu przylozylem sobie do glowy dlonie Azoriana. -Ten prozniostatek jest wspanialy - pomyslalem powoli i ostroz- 191 nie. - Umiesz nim latac? Chcialbym pokazac go mojemu panu w Albe-rinie.-Prozniostatek jest jak belt kuszy - pomyslal w odpowiedzi Azorian. - Do wystrzelenia go potrzebna jest o wiele wieksza machina. -Rozumiem - powiedzialem, od razu chwytajac analogie. - Szkoda, moglibysmy sie dowiedziec, jak walczyc z trojnogami. -Jesli nie przeszkadza ci poruszanie sie w wolnym tempie, da sie to zrobic. -Moglbys to wyjasnic? - zapytalem na glos i w myslach, swiadom, ze od tego, co usiluje mi powiedziec, moze zalezec los naszego swiata. -Chcesz przeniesc prozniostatek, tak? - Tak. -Dokad? -W dol rzeki, do Alberinu. -Jest wystarczajaco lekki, by sie unosic na wodzie, a zwierzeta uslugujace sa dosc silne, by przeciagnac go do rzeki. Mam im wydac taki rozkaz? -Tak, tak! - zawolalem, niemal oszolomiony nadzieja. - Zrob to zaraz. Prosze. Zeszlismy z fotela sternika. Azorian odpial obie tarcze i te dzwignie z rekojesciami. Przykleknal i podal mi na otwartych dloniach jedna z nich. -Eee, ja, no, nie potrzebuje tego - odparlem zdumiony. - Dzie kuje. Azorian jeszcze raz dotknal moich skroni palcami. -To bron zamordowanych prozniowedrowcow - wyjasnil. - Musimy sie nia posluzyc i pomscic ich honor. -Bron? - zapytalem z powatpiewaniem. -Nazywamy je szablami. Pozniej ci pokaze, jak sie tym poslugiwac. Nagle sie rozesmialem, uswiadomiwszy sobie, co to takiego. -Na tym swiecie nie beda mialy zastosowania - pomyslalem. -Z jakiego powodu? -Co pewien czas jakis terminator u kowala wpada na pomysl zrobienia broni, ktora cala sie sklada z ostrza - wyjasnilem. - Klopot w tym, ze rozcinajac powietrze, metal zbiera surowy potencjal eteryczny, ktory pali dlon osoby trzymajacej ostrze, jakby uderzyl w nia piorun. To wspanialy pomysl, lecz calkowicie niepraktyczny. 192 -Ale to sa szklane klingi - odparl Azorian. - Sa stworzone z milionow szklanych nici. Przy rozcinaniu powietrza nie zbieraja z niego eteru.-Szklo? To jest mocne? -Mocniejsze od stali. Chcesz taka szable? Zostaly wykonane w bardzo renomowanych warsztatach. -Tak... moze jednak chce - rzeklem, uswiadamiajac sobie raptownie wartosc tego, co mi dawano. -Dobrze. Kiedy bedziemy mieli troche wolnego czasu, pokaze ci podstawowe sposoby poslugiwania sie szabla. Na razie musimy zaprzac zwierzeta uslugujace. -Na pewno nie jestes jednym z tych zbuntowanych czarnoksiez-nikow? - zapytalem dla calkowitej pewnosci. -Nie jestem buntownikiem - odparl stanowczo. -Rozumiem. W takim razie jak sie znalazles w pierwszym proz-niostatku? -Pozniej, to dluga historia. Mamy do obejrzenia jeszcze jedno dziwo. Odjal dlon od mojej glowy i pokazal mi dwa duze wklesle lustra ujete w ramy przy dziobie prozniostatku. Wygladaly jak wyrzezbione z blokow fioletowego szkla; oba mialy uchwyty wtopione w krawedzie. -To krysztaly bojowe - powiedzial Azorian, znow dotykajac mo jej glowy. - Stanowia rdzen zaklecia wytwarzajacego bron termiczna. Azorian dzialal bardzo sprawnie i chociaz wierzylem, ze jest jakims poslednim rzemieslnikiem, uznalem, ze mogl zdobyc nagrode dla Lupanskiego Rzemieslnika Roku. Wywabil oba zwierzeta uslugujace na zewnatrz, a potem jedno naklonil, by z powrotem zakrecilo pokrywe wlazu. Nastepnie wyprowadzil mnie na rozlegly kadlub, zwracajac moja uwage na rzeczy, ktore przeoczylem przy pierwszym prozniostatku. Bylo tam cos w rodzaju polowy jajka, co wzialem po prostu za znieksztalcenie, a co sie okazalo zewnetrzna czescia jednego z przyrzadow obserwacyjnych. Zakonczony byl szklana plyta, za nia bylo lustro, a pod nim rura prowadzaca do plyty obserwacyjnej. Podczas lotu przez nasze powietrze te pol jaja odwracano do tylu, by szklo nie uleglo uszkodzeniu w wysokiej temperaturze. Na kadlubie znajdowaly sie tez zaglebienia z pretami - do nich przymocowywano lancuchy, by moc przemieszczac 193 prozniostatek w piecu do wypalania w trakcie jego budowy oraz oczywiscie by ladowac go do "eterycznej kuszy wielkosci gory", jak mi opowiadal Azorian.Lina wydobyta z zatopionej barki Azorian przywiazal zwierzeta do prozniostatku, po czym skierowal je w strone rzeki. Statek byl bardzo lekki jak na swoje rozmiary; nie ciezszy od pustej barki. Zwierzeta uslugujace mialy jednak sile zaprzegu stu wolow i statek w ciagu dwoch godzin znalazl sie poza rowem, ktory wyryl podczas ladowania. Po kolejnej godzinie znalazl sie w wodzie, na ktorej sie unosil niczym olbrzymi dzban do wina. Niestety, okazal sie bardzo zlym statkiem rzecznym, poniewaz kiedy tylko wchodzila na niego chocby jedna osoba, natychmiast sie obracal. Azorian zaproponowal, zeby po obu stronach przywiazac do niego jako plywaki klody drewna, ale ja wpadlem na lepsze rozwiazanie. Kiedy Lupanianie przybyli do przystani, przeoczyli nie tylko nasza zatopiona barke. Nietkniety byl takze schowek z szescioma ciesielskimi siekierami. Mozna ich bylo uzyc do zrobienia dwoch dlugich wiosel dla barki. Gdyby kazac zwierzetom uslugujacym obslugiwac wiosla, barka moglaby holowac prozniostatek, a do tego bylaby bardziej sterowana, niz gdy unosila sie z pradem. Jedno ze zwierzat otrzymalo zadanie obslugi miecha na zatopionej barce, a my wszyscy stalismy na brzegu i patrzylismy zafascynowani. -To, co nam zajelo pol dnia, teraz potrwa najwyzej pol godziny - powiedzialem. - Duzo dluzej bedzie trwalo zrobienie wiosel. -Mozemy doplynac do Alberinu w pare dni, inspektorze - odezwala sie Riellen. - Po co zawracac sobie glowe wioslami? -Kiedy bedziemy mieli porzadne wiosla, dotrzemy tam w pol dnia. Na tym podworku za nami schna pnie drzew. Gdybym mial szesciu silnych, zdyscyplinowanych ludzi, wiosla bylyby gotowe jeszcze dzisiaj. -W lesie ukrywaja sie ludzie, inspektorze. Widzialam ich z daleka, obserwowali, jak zwierzeta uslugujace ciagna prozniostatek. -Naprawde? - zapytalem, gladzac sie po brodzie. - Przyda sie kazdy, kto potrafi wykonywac rozkazy i pracowac w zespole. Milicjanci, piechociarze... Riellen, pobiegnij do lasu i znajdz kilku mezczyzn w mundurach. -Tak jest! Pospieszyla wykonac rozkaz. Co pewien czas przygladalem sie okolicy przez dalekopatrz. Na poludniu w nieruchomym powietrzu 194 unosily sie slupy dymu; mialem nadzieje, ze Lupanianie beda tam zajeci jeszcze przynajmniej trzy lub cztery godziny. W koncu wroca po zwierzeta uslugujace z naszego prozniostatku, ale, sadzac po aktywowanych krysztalach, Azorian powiedzial, ze powietrza starczy im do zachodu slonca. Jesli Fortuna patrzyla na nas przychylnie, to trojnogi wroca dopiero wtedy, kiedy nas juz tu dawno nie bedzie.Zwierze uslugujace pracowalo niezmordowanie przy pompie; w siodle siedzial Azorian i przykladal palce do tego, co uchodzilo za glowe zwierzecia. Burty barki wylonily sie z wody i wiedzialem, ze w ciagu kwadransa bedzie miala dosc wypornosci, bysmy mogli wyruszyc w dalsza droge. Odwrocilem sie w strone lasu i ku mojemu zaskoczeniu zobaczylem, ze Riellen juz wraca. Bylo z nia szesciu mezczyzn, ale... opuscilem dalekopatrz, zamrugalem, wytarlem soczewke obiektywu w tunike i znow skierowalem przyrzad na zblizajace sie postacie. A potem usiadlem na stercie gruzu, ukrylem twarz w dloniach i bardzo sie staralem nie wybuchnac histerycznym smiechem. -Inspektorze, czy cos cie martwi? Opuscilem rece. Pochylala sie nade mna Lavenci z mina pelna niepokoju. Jej wlosy byly niczym dwa wodospady mleka, a oczy niczym wegle. Kiedy chciala, potrafila byc urocza. -To nic waznego - westchnalem, wstajac. - Ale dziekuje za tro ske. Pojawila sie Riellen ze swoimi ochotnikami, zadyszana, lecz zadowolona. -Inspektorze! - krzyknela, salutujac. - Szesciu mezczyzn w mun durach, wedle rozkazu. Zalozylem rece na piersiach i krecac glowa, przyjrzalem sie ludziom z lasu. -Konstablu Riellen, zgadzam sie, ze to sa mezczyzni, ze jest ich szesciu i ze sa w mundurach, ale to tancerze moreski. Szesciu mezczyzn w ciezkich czarnych chodakach, w bialych czapkach, tunikach i portkach ozdobionych mnostwem dzwonkow i wstazek natychmiast zdalo sobie sprawe, ze nie przeszli jakiegos zasadniczego testu. Ich podekscytowane twarze wydluzyly sie tak bardzo i tak szybko, ze az ich chcialem przeprosic. -Alez inspektorze, my pragniemy sluzyc pomoca - odezwal sie tancerz z najwieksza liczba dzwonkow i wstazek, najwyrazniej ich przywodca. -Tak, i szybko sie uczymy krokow - dodal mezczyzna jeszcze ro-slejszy i na oko silniejszy od Pelmora. 195 -I pracujemy w zespole - powiedzial inny, z ktorego pakunku sterczal rebek.-I mamy wlasne laski - dorzucil przywodca. -Och, cudownie, jestem pewien, ze tego nam wlasnie trzeba do obrony przed lupanska bronia termiczna - odparlem. -Ale panienka... to jest konstabl Riellen powiedziala, ze poprowadzi nas pan przeciwko ciemiezycielskim oligarchicznym ciemie -zycielom z lupanskich warstw rzadzacych - rzekl przywodca. -Moim zdaniem powiedziala, ze przeciwstawimy sie ciemiezycielskim, oligarchicznym pacholkom lupanskich warstw rzadzacych - powiedzial ten najroslejszy. -Czy nie mowila... - zaczal tancerz wzrostu Riellen. -Dosyc! - zawolalem. - Potrzebuje milicjantow z podstawowymi umiejetnosciami w zakresie ciesiolki wojennej, a nie lekkiej rozrywki podczas sniadania... zreszta nie mamy duzo jedzenia. -Inspektorze, ja jestem ciesla - powiedzial ten rosly. -Ja tez - dodal najmniejszy. -A ja jestem kolodziejem - oznajmil mezczyzna z rebekiem. -Pozostali ucza sie szybko i pracuja w zespole - powiedzial przywodca. - My naprawde chcemy cos zrobic przeciwko, no, olicie-miezy... -Ciemiezycielskim, oligarchicznym pacholkom lupanskich warstw rzadzacych - podsunal rosly tancerz. Tancerze moreski wzieli sie do wykonania wiosel, a ja doswiadczylem czegos bardzo rzadkiego: calych dziesieciu minut nieprzerwanej samotnosci. Polozyl jej kres Azorian, ktory podszedl do mnie z dzwignia uzywana jako bron, szabla. -Nauki - powiedzial i ja rozdzielil. Zostal z pojedyncza klinga dlugosci okolo metra z rekojescia na jednym koncu. Wzialem podana bron, ktora wedlug mnie byla identyczna. Przezroczyste ostrze mialo dziwny, fioletowy kolor i bylo wystarczajaco ostre, by rozciac przeciagniety po nim wlos. Gdyby bylo zrobione z metalu, na naszym swiecie okazaloby sie niemal bezuzyteczne. W zasadzie bylo to szczytowe osiagniecie w dziedzinie walki wrecz, lecz jego zalety znikaly przy pierwszym poruszeniu. W silnym polu eterycznym naszego swiata wystarczy zamachnac sie jakimkolwiek dlugim paskiem metalu, a natychmiast gromadzi sie na nim energia i wyladowuje niczym blyskawi- 196 ca do trzymajacej go dloni. Dlatego w walce uzywamy toporow na dlugich drewnianych styliskach. Azorian zademonstrowal kilka szybko nastepujacych po sobie ciec, parad i pchniec z wypadem. Jego dloni nic sie nie stalo. Utwardzone szklo nie przewodzilo energii.Ostroznie sam wykonalem kilka probnych ciec i parad. Nie uklul mnie w dlon wybuch eteru. Przez nastepna godzine bylem jedynym uczniem pierwszej lekcji fechtunku, jaka zostala udzielona na Verralu. Po mniej wiecej dwoch godzinach tancerze moreski zrobili dwa surowe, lecz funkcjonalne wiosla. Osadzilismy je na srodokreciu, przed drugim zwierzeciem uslugujacym, i wyruszylismy w droge. Jedno zwierze uslugujace obslugiwalo dwiema ze swoich macek pompe z miecha, a drugie wioslowalo. Bylo tak silne, ze barka i proz-niostatek mknely po wodzie szybciej niz kon klusujacy na ladzie. -Trudno mi uwierzyc w sile tych stworzen - stwierdzilem ze zdumieniem, patrzac na nie z dziobu. Azorian znow przylozyl mi dlonie do glowy. -Zwierzeta uslugujace sa wykorzystywane do napedzania trojnogow - wyjasnil. - Poruszaja tlokami, korbami i dzwigniami umieszczonymi w nogach, by wieze mogly chodzic. W ten sposob kolejny lupanski sekret nagle przestal byc sekretem. Wowczas nie mialem pojecia, na co moze mi sie to przydac, ale bedac sumiennym inspektorem Strazy Drog, wpisalem ow fakt do mego dziennika. Jesli tylko Azorian nie pracowal albo nie rozmawial ze mna w myslach, siadywal z reka Lavenci w dloniach. Zanim przygotowalismy sie do dalszej drogi, po zlamaniach nie zostal juz slad, a La-venci na powrot mogla sie poslugiwac palcami. Rozdzial 13 Rozmowa z LupanianinemNa poczatku rzecznej podrozy spedzilem z Azorianem ponad godzine na rozmowie w myslach. Wyjasnil mi wtedy, jak dzialaja trojnogi. Zwierzeta uslugujace maja osiem macek. Kazda z nog trojnogu zawiaduja dwie pary macek, a pozostale dwie poruszaja helmem, w ktorym siedzi lupanski czarnoksieznik. Macki trojnogu sa zrobione z uprzedzonych szklanych wlokien i kieruje nimi sam Lupanianin. Ci szklochodzcy, jak nazywal ich Azorian, wytwarzali olbrzymie ilosci eterycznej energii dla broni termicznej. Wygladalo na to, ze zwierzeta uslugujace maja inteligencje konia albo psa i kiedy barka wraz z prozniostatkiem znalazla sie na srodku rzeki, Azorian mogl zsiasc i przyjsc do nas na dziob, zostawiwszy je bez nadzoru. Na dziobie zgromadzili sie wszyscy oprocz tancerzy moreski. Dalem jedna z dwoch kusz ich przywodcy, wyslalem ich na rufe i przykazalem pelnic straz. Riellen przez daleko-patrz wypatrywala lupanskich wiez bojowych poszukujacych zaginionego prozniostatku, a ja stalem z druga kusza przerzucona przez ramie, by nadac barce pozory uzbrojenia. Po obiedzie Azorian uniosl dlonie. Usiadlem i pozwolilem mu przylozyc je do moich skroni. -Azorianie, jak jest na Lupanie? - pomyslalem. - Macie tam rzeki? -Tylko kanaly - odezwal sie w moim umysle. - Sa stare, bardzo stare. Byly juz stare, kiedy starozytni dokonywali swych heroicznych czynow. Sa wezsze niz ta rzeka. Bardzo waskie i bardzo glebokie, wiec jest mniejsze parowanie, a zatem mniejsze straty wody. 198 -Jak sie dostales na poklad?-Przypadkiem. Bylem wytworca zaklec zycia przy eterzakleciu. -Eterzakleciu? -Eterycznej baliscie, ktora wystrzelila Ksiezycowego Ptaka i dziewiec pozostalych prozniostatkow do twojego swiata. Zostala wbudowana w wygasly wulkan, siegala w dol na cztery i pol kilometra od szczytu krateru. Za kazdym razem, kiedy schodzilem do Ksiezycowego Ptaka - wy nazywacie go pierwszym prozniostatkiem - liczylem stopnie. Bylo ich dwanascie tysiecy, a zostaly wykute w tunelu biegnacym w zboczu gory. Doskonale pamietam ostatnie zejscie. Wyszedlem na waski podest wyciety w czarnej wulkanicznej skale w sercu gory Dastvalas. Zawsze sie tam zatrzymywalem dla zlapania tchu, a potem patrzylem w gore, bo to byl oszalamiajacy widok. Waski szyb ciagnal sie przez trzy tysiace waszych metrow. Ostatnia jedna trzecia szybu stanowila wieza zbudowana nad stoz-kiem krateru. Ksiezycowy Ptak mial osiemnascie metrow dlugosci, lecz na dnie szybu nie sprawial szczegolnie imponujacego wrazenia. Wlaz znajdowal sie na samej rufie i na czas lotu miedzy lunaswiatami mial byc zapieczetowany gwintowana pokrywa. Wyposazenie zostalo tak zaprojektowane, zeby zmiescilo sie we wlazie, nawet jesli trzeba bylo to rozmontowac. Odlozylem moj ladunek krysztalow inicjujacych i pozwolilem sie obszukac straznikom. Miedzy podjeciem ladunku na zboczu gory i umieszczeniem krysztalow w workach powietrznych na pokladzie Ksiezycowego Ptaka bylem przeszukiwany dwanascie razy, zanim wpuszczono mnie do srodka. Wspinajac sie do wlazu, pakunek mialem na ramionach. Znalem wnetrze prozniostatku tak jak sami prozniowedrowcy, a moze nawet lepiej. Wyposazenie bylo piekne, lekkie i wytrzymale. Lezanka dowodcy znajdowala sie mniej wiecej w polowie statku, a wiekszosc przestrzeni miedzy nia i rufa wypelnialy worki z krysztalami. Zeby odpowiednio wywazyc statek, najciezszy sprzet i zapasy zgromadzono blisko dziobu. Wyczarowalem w dloniach to, co wy nazywacie samozakleciem, czar, machine eterycznych energii. W ciemnym wnetrzu Ksiezycowego Ptaka byl widoczny jako jasna platanina jaskrawoblekitnych nitek ognia. Powiedzialem powoli i wyraznie: "Uwolnij sie i spal pietnastego dnia od dzis, o tej wlasnie godzinie", a potem umiescilem samozaklecie na worku i patrzylem, jak blekitna platanina zaglebia sie w material. Nitki lsnily niklym blaskiem z wnetrza torby 199 z krysztalami; wszedzie wokol mnie unosil sie blask innych zaklec czasowych. Kazde mialo rozbic dzbanek oleju tkwiacy wsrod krysztalow, uwalniajac do glownej kabiny powietrze, dzieki czemu dwuosobowa zaloga bedzie mogla oddychac. Glowne samozaklecie kontrolowalo zawor w kadlubie, stopniowo wypuszczajacy powietrze z kabiny w... co? W to, co sie znajdowalo na zewnatrz. W pustke, jak orzekl najwiekszy z naszych filozofow, wiec kim jestem ja, by wypowiadac swoje zdanie? Powietrza bylo dosc dla czarnoksieznika dowodzacego prozniostatkiem i filozofa zimnych nauk na dwa tygodnie oraz na trzeci tydzien w zapasie. Zwierzeta uslugujace mialy sie znajdowac podczas lotu w stanie odretwienia, by zuzywaly niewiele powietrza.Nagle jeden ze straznikow zawolal, ze nadrzadca chce przeprowadzic inspekcje. Odpowiedzialem, ze musze jeszcze podlaczyc rury. Kazal mi wpelznac miedzy stojaki na worki z krysztalami i lezec cicho, az skonczy sie inspekcja. Lezalem nieruchomo na miekkich workach. Nadrzadca! Nie powinno go tam byc. A w kazdym razie nie tak blisko startu. Przeprowadzal wczesniej wiele inspekcji, wlasciwie znal statek na tyle dobrze, by samemu zostac prozniowe -drowcem. Wszyscy wiedzielismy, ze nadrzadca lubi dokladnosc i punktualnosc. Szyb, wieza, sam Ksiezycowy Ptak zostaly wykonane z fantastyczna precyzja i zgodnie z harmonogramem, ktory nie zezwalal na zadne niedotrzymanie terminow przez cale dziesiec lat. Uslyszalem dobiegajace z zewnatrz glosy. Jeden z nich tak wladczy, ze zrozumialem od razu - kazdemu, kto w obecnosci tego przedstawiciela krolewskiego rodu nie ukloni sie wystarczajaco szybko, grozi tydzien stania po uszy w parujacych swinskich odchodach. Nadrzadca wsunal sie przez wlaz, a potem wspial po drabince sznurowej prowadzacej przez srodek Ksiezycowego Ptaka. Na zewnatrz rozleglo sie ostre stekniecie, ktorys ze straznikow zawolal: "Panie, co...?!", po czym zamilkl. Do luku wsunal sie ktos jeszcze, ktos, kto krzyknal: "Obaj straznicy nie zyja!". Zamarlem. Uslyszalem, jak po drabinie wspina sie do wlazu trzecia osoba. "Powodzenia", powiedzial nadrzadca. "Przybede osmym statkiem". Ktos sie rozesmial. "Wtedy, wasza wysokosc, ten swiat bedzie juz calkiem podbity". Zbuntowani prozniowedrowcy pozegnali sie z nadrzadca i uslyszalem charakterystyczny terkot wlazu zakrecanego od zewnatrz przez zwierze uslugujace. Oznaczalo to rozpoczecie przygotowan do 200 startu. Musialem sie przedostac z Ksiezycowego Ptaka do zamknietego schronienia, lezacego o kilkaset metrow dalej w tunelu, ale przy zamknietym wlazie nie moglem uciec. Rozlegly sie ciezkie uderzenia zwiastujace przekrecenie lap mocujacych pokrywe. A wiec zostalem uwieziony na pokladzie.Lezalem nieruchomo, mysli wirowaly mi w glowie. Nie bylo watpliwosci, ze nadrzadca rozkazal zabic straznikow. Jesli chodzi o sam start, to slowa nie potrafia go oddac. Przystosowalem pasy, zebym mogl sie nimi przymocowac do stojakow, i polozylem sie otoczony zewszad torbami z krysztalami. Czulem, jak Ksiezycowy Ptak kolysze sie lagodnie na wodzie. Wiedzialem, ze poziom wody sie podnosi, unoszac Ksiezycowego Ptaka do podstawy kolumny energii eterycznych wyrastajacej w niebo na siedemdziesiat piec kilometrow nad gore. Przez ceramiczna sciane poczulem drzenie najwiekszego nagromadzenia energii eterycznych w calej historii naszego swiata. Energie te runely przez miedziane zwoje zatopione w kadlubie Ksiezycowego Ptaka, wydobywajac go z wody. W ciagu trzech uderzen serca dosc zdenerwowanej osoby statek wyrwal sie z wody i pomknal w gore szybu z przyspieszeniem dwanascie razy przekraczajacym sile ziemi na naszym swiecie. Potezny ciezar wcisnal mnie w worki z krysztalami, rozlegl sie straszny huk, wszystko sie zatrzeslo. A potem stracilem przytomnosc i nie pamietam nic do chwili, kiedy obudzilem sie w ciszy i bezruchu. O locie przez proznie niewiele sie da powiedziec. Wiekszosc czasu wisialem w pasach, unoszac sie w powietrzu, calkowicie pozbawiony wagi. Zaloga spala jednoczesnie, wtedy moglem wyplynac z kryjowki, by ukrasc z zapasow cos do jedzenia i picia. Odchody starannie pakowalem i chowalem miedzy workami. Wiedzialem, ze dopoki powietrze bedzie czyste, zaloga nie zacznie szukac mojej kryjowki. Wiedzialem tez, ze pod koniec podrozy Ksiezycowy Ptak ma napotkac trzeci, wasz lunaswiat. Mial sie spuscic na jego powierzchnie na eterycznych skrzydlach wyczarowanych przez dowodce. Uwazano, ze wstrzas przy ladowaniu nie zabije zalogi, ktora odkreci pokrywe wlazu, wyjdzie na zewnatrz i rozpocznie badanie waszego swiata. Mieli zachecic waszego nadrzadce do zbudowania ogromnych zwierciadel, ktore moglyby blyskami przekazywac wiadomosci miedzy naszymi swiatami. Miala to byc najwieksza, najwspanialsza naukowa wymiana wiedzy wszech czasow. 201 Ja jednak podsluchalem zbuntowana zaloge i to, co uslyszalem, mna wstrzasnelo. Jej misja nie bylo rozprzestrzenianie lupanskiej wiedzy i badanie Verrala, lecz jego podbicie. Bo widzisz, eter otaczajacy Gigant, nadswiat, jest najsilniejszy na sciezce waszego swiata. My, Lupanianie, przez cale zycie rozwijamy sztuke panowania nad eterem, a u nas jest go malo. Tutaj, na Verralu, spodziewalismy sie znalezc go duzo wiecej.Orbita Lupana lezy w obszarze mniejszych energii eterycznych, zatem my, Lupanianie, musimy byc lepsi w ich kontrolowaniu, gromadzeniu i koncentrowaniu. Wy zawsze mieliscie ich tyle, ze nie wiedzieliscie, co z nimi robic. Nasi szklochodzcy potrafia zgromadzic potezne energie, a potem wykorzystac je poprzez zaklecie broni termicznej. Nasi uzdrowiciele potrafia tez wsaczac energie w pacjentow, by zatrzymac ich na progu smierci, w tym samym czasie przeksztalcajac ich ciala w okaz zdrowia. Zrobilem to dla ciebie i robie to teraz dla Lavenci - ale to inna sprawa. Ladowanie bylo gorsze od startu. Mielismy troche eterycznej amortyzacji, a statek byl zaprojektowany tak, by tracil predkosc dzieki slizganiu sie po powierzchni gruntu, ale i tak trzeslo. Kiedy wyladowalismy, nadal sie ukrywalem. Zaloga nie spodziewala sie, ze na pokladzie bedzie ktos jeszcze, wiec czekalem na okazje do ucieczki. Kiedy zobaczylem, ze jest zajeta atakiem waszej kawalerii, pobieglem w przeciwna strone. Reszte znasz. Gdy skonczylismy rozmowe, wstalem, przeciagnalem sie i poszedlem na rufe, gdzie siedzieli tancerze moreski. Wzialem ich przywodce na strone. -Chyba sie sobie nie przedstawilismy - zaczalem. -Jael. Jael Jinger. -Inspektor Danolarian Scryverin. -Och! Chyba nie ten Scryverin, ktory gral zachodzacemu sloncu na Alpindraku? -Ten sam - odparlem, kolejny raz zdumiony odlegloscia, jaka pokonala opowiesc o moim wyczynie. -Gdzie ma pan swoje dudy? -W plecaku, zawiniete w nawoskowana tkanine. -Czy pozniej, jakos przed cumowaniem, moglibysmy cos zagrac razem? Mam tu flet. -Z przyjemnoscia. 202 -Jestem mistrzem tanca. Nasz zespol to dwie pary tancerzyi dwoch muzykow, ale wlasnie dolaczyl do nas jako tancerz moj syn, wiec kiedy cwiczy kroki, ja sobie robie przerwe, zeby pograc. - Szturchnal mnie lokciem w zebra. - Dziewczeta wola tancerzy od muzykow. Po pewnym tancu w Gatrov zdawalem sobie z tego sprawe az nadto dobrze. -Tak, ale muzycy dostaja darmowe napitki - zauwazylem. -Dlatego i tancze, i gram! - rzekl Jael z chichotem i znow mnie szturchnal lokciem. -Mam prosbe. Przejmij dowodzenie barka, poki ja nie przeprowadze pewnej... trudnej sprawy. Kwestia dyscypliny. Chodzi o kon-stabla. -Na nadswiat! Chce pan zdyscyplinowac jednego ze swoich konstabli? -Tak. Patrz, jak sie bedzie rozwijal dramat, potraktuj to jak darmowy wystep trupy wedrownych aktorow. Przeszedlem cala barke i usiadlem na dziobie, zastanawiajac sie, jak poruszyc sprawe szczegolnie drazliwa i delikatna. A jesli sie myle? Moge sie mylic. Moge komus wyrzadzic wielka krzywde. Azorian i Lavenci siedzieli trzy metry dalej, polaczywszy dlonie w uzdrowi-cielskim czarze. Naprzeciwko nich siedzieli Pelmor i Riellen. Powoli zblizyli sie Wallas i Solonor. Gnom mial na ramieniu malenka wlocznie. Wallas wskoczyl mi na kolana, a Solonor oparl sie na wloczni. -Wallasie, pamietasz, jak dwa miesiace temu dalem Riellen list do wyslania w Slazowym Pomoscie? - zapytalem bardzo cicho. -Owszem, inspektorze. Pamietam, wtedy powiedzialem, ze to najgrubszy list, jaki widzialem w zyciu. -Nie zostal wpisany do tamtejszego rejestru pocztowego. Sprawdzilem to, zanim na tawernie wyladowal piaty prozniostatek. Wallas zastanawial sie przez chwile. -Inspektorze, wczoraj, kiedy Riellen i Lavenci poszly na dziob, zeby pogadac na osobnosci, akurat siedzialem za Azorianem. Nader interesujaco mowily o panu. Nikt mnie nie zauwazyl, ale to jednoczesnie blogoslawienstwo i przeklenstwo kociego losu. -Naprawde? Co mowily? -Hm... prosze o zezwolenie na mowienie glosniej i zadanie panu kilku naprowadzajacych pytan. -Zezwalam. 203 Wallas zeskoczyl z moich kolan, siknal za krawedz barki, przeciagnal sie i wrocil do mnie.-A wiec wracamy do Alberinu, miasta kosztownych rozkoszy, cudow o wysrubowanych cenach oraz szybkiej i niechlujnej smierci dla kazdego, kto ma duza sakiewke i ufny charakter - powiedzial donosnym glosem. -A w kazdym razie dopoki nie przybeda Lupanianie - dodalem, opierajac sie o tyczke do wieszania lampy. -Mnie interesuja miejskie gnomy i ich tawerny - rzekl Solonor. -Gnomy maja tawerny?! - zdziwil sie Wallas. -Tak, oraz przybytki rozkoszy - powiedzial Solonor z powaga. - Slyszalem o nich od kuzyna, ktory na barkach polowal na szczury. Panuje tam moralne rozprzezenie. -A ty, Wallasie? - zapytalem, drapiac go za uszami. - Wciaz utrzymujesz, ze nigdy nie polozysz lapy na zadnej kocicy? -Moj duch ma czysta moralnosc i wyznaje najwyzsze idealy, inspektorze, lecz cialo kocich dam jest cieple, miekkie i pokryte jedwabistym futrem... A w czym pan gustuje, inspektorze? Kufelek, karmelek i kurewka? -Masz takie czarujace sformulowania, Wallasie. -Ale jak sobie pan dogodzi? -Nie wiem. Czuje sie... dziwnie inny. Wiesz, teraz jestem odprezony, a mimo to nie boli mnie glowa. Jestem przekonany, ze naprawiajac szkody wyrzadzone przez trucizne, Azorian przypadkowo wyleczyl moja sklonnosc do migren. To bedzie taka przyjemna odmiana - miec wolny wieczor bez perspektywy bolu glowy. To trwalo tak dlugo, ze niemal zapomnialem, jak sie zaleca do dziewczyny. -Niech pan robi to co wszyscy inni. Niech pan ja sobie wynajmie. -Wallasie, czy przez trzy lata kiedykolwiek widziales, bym zrobil cos takiego? - zapytalem nieco wolniej i wyrazniej. Zauwazylem, ze Lavenci odwrocila glowe. -Nie - odparl Wallas. - A ty, Riellen? Riellen lekko sie zgarbila, lecz niemal niezauwazalnie pokrecila glowa. Lavenci syknela zaskoczona. -A czy kiedykolwiek pan zaplacil, inspektorze? -Tak, raz zaplacilem. U madame Jilli w Palionie. Chcialem w ten sposob uczcic przezycie dosc paskudnej walki, a bylem w Palionie po raz pierwszy sam. Wynajalem dziewczyne, zaprosilem ja na kolacje, odprowadzilem z powrotem do madame Jilli, pocalowalem na dobranoc i wrocilem na kwatere. 204 Wallas spojrzal na mnie szczegolnie intensywnym kocim wzrokiem.-Nie zapomnial pan zrobic czegos waznego i przyjemnego? -Udawalem, ze moja pelna uwielbienia wybranka wita mnie po powrocie z walki, Wallasie. -Na litosc bogow, inspektorze! - zawolal Wallas. - Usiluje mi pan powiedziec, ze pelna uwielbienia wybranka nie unioslaby dla pana spodnicy? -Nie znasz sie na rycerskich zalotach i prawdziwym romansowaniu. -I sadzac z tego, co pan mowi, nie chce sie znac. A co z upiciem sie od czasu do czasu? Nigdy nie widzialem, zeby i to pan robil. -Przez trzy minione lata mialem dosc problemow z migrenami, zeby jeszcze zmagac sie z kacem. Nikt nie wie o tym tak dobrze, jak ty i Riellen. -Zadnych flirtow, wina ani hazardu - stwierdzil Wallas, krecac glowa. - Zapewne pojdzie pan do biblioteki i jak zwykle pograzy sie w lekturze nieprzyzwoitej poezji dwudziestego siodmego wieku. -Oraz ogladaniu obrazkow, dziekuje, Wallasie. Pozwol mi na kilka drobnych wad. -Sa na tych obrazkach gnomy? - zapytal Solonor z nadzieja. -Powinienes pojsc ze mna, konstablu, i przekonac sie na wlasne oczy. Ty tez, Wallasie. -Ja? -Tak. Jestes dupkiem, ale wiesz, jak byc przyjacielem. -Wszystko to sie sklada na koci los. Puscilem do Wallasa oko. Lavenci wyjela dlonie spomiedzy rak Azoriana i wstala. Poruszala sie powoli i pewnie, niczym bardzo niebezpieczna machina wojenna. Kilka razy zacisnela lewa dlon, chyba juz uzdrowiona. -Inspektorze, moge prosic o slowko? - zapytala tonem tak kwasnym, az wydawalo sie cudem, ze jej usta nie dymia i nie pokrywaja sie pecherzami. -Oczywiscie, pani, to rzadka chwila, kiedy mam mnostwo czasu - odparlem. -To byl chyba oksymoron, inspektorze - stwierdzil Wallas. Chwycilem go nonszalancko za kark i wysunalem nad wode. -Wallasie, wiesz, co masz zrobic? - spytalem. -Tak, tak, zamknac sie i dac mowic pani - odparl cierpliwie kot. 205 Postawilem go na pokladzie. Riellen siedziala zgarbiona, jakby zmalala. Lavenci za to wydawala sie wyzsza od lupanskiego trojnogu i nie mniej przerazajaca. Zacisnela kilka razy uleczona dlon, a potem spojrzala wprost na mnie.-Riellen powiedziala mi, ze... - przerwala. Riellen skulila sie jeszcze bardziej. - Jak moge to ujac delikatnie? Ze dla przyjemnosci jednego z czlonkow twojego oddzialu zamawiala uslugi licznych kobiet spod latarni. -Doprawdy? - spytalem. - Nie mogla ich zamawiac dla Rovala. Moze dla Wallasa? -A co niby mialbym z nimi robic? - zapytal Wallas, siadajac i lizac sobie lape z rzadkim u niego zaklopotaniem. -Nie kreca mnie damy duzo wyzsze ode mnie - oznajmil Solonor. -Coz, ja ich na pewno nie widzialem - dodalem. - Czy naprawde tak powiedzialas, konstablu Riellen? Trzeba przyznac, ze Riellen wziela sie w garsc. Usiadla prosto i wypiela to, co uchodzilo za jej piers. -Pani musiala mnie zle zrozumiec - powiedziala. -Nic podobnego! - warknela Lavenci i tupnela. -Coz, moze to niewazne i moze nikomu nie stala sie krzywda -powiedzialem uspokajajaco. - Wlasciwie, skoro juz mowa o robieniu krzywdy, Pelmor, chyba potraktowalem cie nieco niesprawiedliwie! - zawolalem do wieznia, ktory nadal siedzial nieopodal Riellen. -Jak to? - mruknal zdziwiony. -Wczoraj nie szukalem jagod oka demona u nikogo innego. A mogl ktos inny mnie otruc. Przeciez mam wielu wrogow. Moze nawet bys dostal towarzystwo, kiedy beda cie wieszac. -Czy to ma mnie pocieszyc? Wyjalem zza pasa topor i trzy razy uderzylem styliskiem w poklad. -Oglaszam sesje dochodzenia polowego. Obowiazuja zwykle za sady zachowania. Wszyscy znajdujacy sie przed zwierzetami uslu gujacymi sa proszeni o oproznienie swoich sakiewek i toreb. Polecenie zostalo wykonane. Oczywiscie nie znalazlo sie nic podejrzanego. -Twoj pakunek jest mocno zawiazany - zauwazyl Pelmor. -Mimo ze jestes wstretny, masz racje - odparlem. - Powinno sie przeszukac moj pakunek oraz pakunek Riellen. Riellen przyniosla nasze torby i zaczela odpinac sprzaczke. -Nie, konstablu Riellen, ja przeprowadze sledztwo, ale dzieku- 206 je. Zaczniemy od mojego pakunku. Co my tu mamy? Pol torebki sucharow, kompas, ksiazka szyfrow, oficjalne rozkazy, dokumenty graniczne, kawalek lupanskiej ceramiki, dalekopatrz, kilka florinow, almanach, "Epicka poezja milosna wschodnich Gor Drakenridge", "Erotyczna alberinska poezja dwudziestego siodmego wieku", zostawie ci ja, Solonorze, jest ilustrowana i sa tam tez chyba gnomy. Co jeszcze? Pudelko z hubka i krzesiwem, przybory do pisania, siodme wydanie "Co to za drapieznik?", paczka suszonych ryb dla Wallasa, "Podrecznik medikara polowego", narzedzia medikara polowego, plakietka z godlem medikara polowego zrobiona dla Dano-lariana Scryverina, "Prawa Wielkiego Alberinu dla sedziow polowych", na wpol pusty buklak na wode i dudy w nawoskowanej tkaninie. Te zostawie na wierzchu, bo pewnie cos zagram.Spakowalam sie szybko, z wprawa nabyta z doswiadczenia. Teraz nadeszla kolej na publiczne obejrzenie zawartosci pakunku Riellen. -Dwie torebki sucharow, jedenascie ksiazek, buklak na wode, zmiana ubrania, przybory do szycia, kompas, przybory do pisania, plik ulotek, almanach, pudelko z hubka, krzesiwem, narzedzia medikara, ale... nie ma jagod oka demona. -Moge sie spakowac, inspektorze? -Tak... ale co to za ksiazka? - zapytalem, podnoszac sfatygowany tom w skorze. - Okladka jest w toreanskim stylu. -Och, niejasny tekst o toreanskich eksperymentach z rzadem przedstawicielskim na poziomie wsi. Gdybym nie slyszal klamstw Riellen, kiedy Azorian zawracal mnie znad krawedzi smierci, nie bylbym podejrzliwy. Teraz jednak otworzylem ksiazke i przekartkowalem; stronice z dosc grubego pergaminu mialy bardzo dziwna fakture. -O, ta kobieta ma miedzy piersiami gnoma! - zawolal Solonor, ktoremu z niemalym trudem udalo sie otworzyc lezaca na pokladzie "Erotyczna alberinska poezje dwudziestego siodmego wieku". - 1 to glowa w dol! -To toreanski jezyk naukowy - powiedzialem nonszalancko, przerzucajac ksiazke Riellen. - W gruncie rzeczy to larmentalski. - Spojrzalem znad krawedzi ksiazki na Riellen; miala wybaluszone oczy. - Nie jestem juz zbyt biegly w larmentalskim... "Zbior zielarstwa, wiejskich zaklec i...", hm, te slowa sa nieco archaiczne. Chyba "Madrosc bialoglowy, czesc pierwsza". Dziwne tez, ze kazda strona zamiast numeru ma nazwe. 207 Bylo goraco, lecz zapadla lodowata cisza.-Jak on oddycha? - zdziwil sie Solonor, stojac na moim tomiku poezji i patrzac na ilustracje. -Moze to egzekucja - podsunal Wallas. -Niech to diabli, co za smierc! Co jest na nastepnej stronie? Kurde, spojrzcie na to! Lize jej... -Konstablu Solonorze! I ty tez, konstablu Wallasie. Zamknijcie te ksiazke i uwazajcie, to ma byc oficjalne przesluchanie. -Tak jest, inspektorze! - krzykneli chorem. -Riellen, wyjasnij nam, co to za ksiazka. -Nie spelnila moich oczekiwan. Trzymam ja, bo moze uda mi sie znalezc tlumacza. -Ale czytasz naukowy larmentalski, konstablu? -Tak, choc bardzo powoli. -Coz, moze ja pomoge... tu mamy strone, ktora mnie martwi. Kokassien, bezbarwny, pozbawiony smaku skladnik kafinu. Ach, jakie to pomyslowe! Kazda strona to pakiet z probka danej substancji. Tak, w pakiecie jest jakis proszek. Lepiej go nie bede dotykac, powoduje straszliwe migreny. Riellen zamarla z przerazenia i nawet nie mrugala. -Co jeszcze jest w tej ksiazce? - zapytalem z nieco wiekszym sarkazmem.-Mamy tu interesujacy napar... zmieszaj... spiewajac, gotuj podczas pelni Mirala... lzy nagiej dziewicy... dodaj dwa pasemka wlosow obojga... mozna trzymac w fiolce przez siedem miesiecy i jeden dzien. Nie ma... chyba chodzi o uwolnienie... inaczej jak siedem lat po smierci jednego z partnerow. Aby rozpoczac dzialanie uroku urzeczenia i w ten sposob przyciagnac oboje ku sobie, zwiaz wlosy w wezelek... spal zwiazane wlosy, by uaktywnic... jak to przetlumaczyc? Urocza ciaglosc... a moze urok stalosci? -Wzielam ja z... biblioteki - powiedziala Riellen cicho. - W Ga-trov. Chcialam ja przestudiowac i moze znalezc sposob na zdjecie uroku z rewolucyjnej siostry Lavenci. -Tu jest napisane "Riellen Tallier, Clovesserska Akademia Stosowanych Sztuk Czarnoksieskich". I data, 3041 rok - zauwazylem, zagladajac na wewnetrzna strone drewnianej okladki. -Ja, tego... Zaczekalem, by Riellen dokonczyla odpowiedz, ale zabraklo jej slow. -Z latwoscia moglas zdobyc wlosy Pelmora i Lavenci w scisku wsrod tlumu tancerzy - ciagnalem, nagle nadajac mojemu glosowi 208 twarde brzmienie. - Pieniazek wsuniety w dlon dziewki sluzebnej, nic latwiejszego. Rzucilas urok na Pelmora i Lavenci, urok urzeczenia, by zblizyli sie do siebie, a potem urok stalosci, by mocno ich ze soba zwiazac. Dlatego Lavenci poczula nagle pociag do tej swini i dlatego Pelmor wybral ja po zwyciestwie w turnieju tanca. Zrobilas to, sadzac, ze ona zaleca sie do mnie.-Nie, nie! - krzyczala Riellen, zakrywajac rekami uszy. -Czy masz do powiedzenia cos wiecej niz "nie"? - zapytalem. Riellen zamilkla i nie podnosila wzroku. Lavenci wstrzymala oddech, postanowiwszy nie wypowiedziec slow, ktore zapewne moglyby wytrawic szklo, i gleboko odetchnela. -Zmusilas mnie... zmusilas mnie do przespania sie z Pelmorem - mruknela groznie do Riellen. - Zgwalcilas mnie. -Gwalt z drugiej reki jest zagrozony kara smierci, nawet jesli dokonuje go kobieta - stwierdzilem stanowczo. - Pelmor nic nie wiedzial, zatem prawdopodobnie nie mamy do czynienia ze spiskiem. Bede musial sprawdzic w przepisach. Tymczasem prosze nie przerywac postepowania sadowego, pani Lavenci. -Dziekuje, inspektorze - powiedziala Lavenci spokojnie. - Z gleboka ulga przyjmuje do wiadomosci, ze nie mialam w tej kwestii wyboru i ze rewolucyjna siostra Riellen doprowadzila do zgwalcenia mojego ciala przez Pelmora Haftbracea. Riellen szarpnela glowa, jakby ja spoliczkowano. -Pani Lavenci, to pierwsze ostrzezenie, bys sie nie odzywala bez wezwania. - Westchnalem. - Kolejne takie odezwanie sie pociagnie za soba grzywne w wysokosci dwoch florinow. A zatem, konsta-blu Riellen, twierdze, ze od trzech lat, ilekroc mam ochote uczcic zakonczenie jakiejs misji oraz za kazdym razem, kiedy moglbym flirtowac z jakas dziewka, podajesz mi proszek wywolujacy migrene. Czy temu zaprzeczasz? -Nie, inspektorze. -Czy spalilas wszystkie moje listy do pani Lavenci, zamiast je do niej wyslac? -Tak, inspektorze. -Kurde! - wykrzyknal Solonor, ktoremu znow udalo sie otworzyc tomik poezji. - Ta gnomka i ten satyr... -Odejdz od tej przekletej ksiazki albo ja wyrzuce do rzeki! - krzyknalem. - Wallasie, jesli sie do niej zblizy, usiadz na nim. Na czym to ja, do wszystkich diablow, stanalem? Ach tak, spalilas wszystkie moje listy. 209 -Konstablu Riellen, trzeba duzo talentu, by sprawiac wrazenie gorszej od Pelmora, ale tobie sie to udalo - mruknela Lavenci.-Pani Lavenci, zostajesz ukarana grzywna w wysokosci dwoch florinow - orzeklem, lecz ona sie tylko szeroko usmiechnela. -Inspektorze, ma pan wszelkie prawo mnie nienawidzic, to prawda... - zaczela Riellen. -Nienawidzic? Nie. Pogardzac, tak. Nie jestes prawdziwa rewolucjonistka, Riellen, masz jeden zestaw zasad dla siebie, a drugi dla reszty swiata. -Kocham pana, inspektorze! -To pojecie klas wyzszych! - Lavenci sie rozesmiala. -Pani, zostajesz ukarana grzywna w wysokosci kolejnych dwoch florinow. - Wstalem. - Konstablu Riellen, zlacz dlonie za plecami. Zwiazalem jej szczuple nadgarstki. Zanim przystapilem do sporzadzania sprawozdania z pospiesznych notatek, zadalem ostatnie pytanie. -Pani, jesli nie bedziesz swiadczyc przeciwko konstabl Riellen, wszystkie wzmianki o twoim kontakcie z Pelmorem zostana wykreslone ze sprawozdania. Czy chcesz, by Riellen zostala stracona za gwalt, a cala sprawa znalazla sie w publicznym archiwum, czy wolisz okazac jej laske i zarazem zachowac czesc? -Co? Mialabym przepuscic szanse uswiadomienia Riellen, ze zyje tylko dzieki mojej lasce? Oczywiscie, ze wybieram laske, inspektorze, z calej duszy! -Ale ja tez zostalem zgwalcony... - zaczal Pelmor. -Ty juz masz wyrok smierci - przerwalem mu - i jesli zloze odpowiednia petycje do sedziego zatwierdzajacego, bedzie to smierc podczas tortur. Chcialbys sie dowiedziec, jakie to tortury? -Laski! - mruknal Pelmor z ponura mina. -Teraz podsumuje i zasugeruje wyrok - oznajmilem. - Podczas trzech lat sluzby jako straznik drog nigdy, ale to nigdy nie widzialem takiej plataniny pokreconych emocji, malostkowych nienawisci, oszustw, klamstw, msciwej wrednosci, swietoszkowatej hipokryzji i planow korupcji. Pelmorze Haftbrasie z Gatrov, w dalszym ciagu jestes oskarzony o morderstwo i zostales tymczasowo skazany na smierc, lecz wydaje sie, ze nie jestes winien niczego wiecej. Masz cos do powiedzenia? -Konstabl Riellen ma racje, warstwy rzadzace chronia swoich -mruknal Pelmor. 210 -To wszystko? Doskonale. Twoj pierwotny wyrok zostanie zatwierdzony, kiedy dotrzemy do Alberinu. Dalem wszystkim czas, by sie nad tym zastanowili, a sam sprawdzilem pewien niuans prawny w "Prawach Wielkiego Alberinu dla sedziow polowych". -Konstablu Riellen Tallier, jestes oskarzona o wielokrotne ata ki na swojego bezposredniego przelozonego w Strazy Drog, czyli na mnie. Znow sprawdzilem cos w podreczniku. Wszyscy milczeli. -"Swiadome wyrzadzenie krzywdy bezposredniemu przelozonemu ponizej rangi komendanta - zalecane piecdziesiat batow, jesli przelozony wniesie oskarzenie". Gdyby pomnozyc to przez liczbe migren, ktorych doswiadczylem, i uwzglednic zmiany mojej rangi, liczba batow przekroczylaby zapewne piec tysiecy. To jednakze tylko zalecenie. Skazuje cie na karne zwolnienie ze sluzby i dozywotnie wygnanie z opcja chlosty do decyzji sedziego zatwierdzajacego w Alberinie. Konstablu Riellen, od tej chwili uwazaj sie za zawieszona w obowiazkach. Masz cos do powiedzenia? -Inspektorze, przyjme kazdy zatwierdzony wyrok - odparla Riellen drzacym glosem. - Ale prosze, powiedz, co moge zrobic, by zasluzyc na twoje przebaczenie. -Nie chodzi tu o przebaczenie. Chodzi o twoja uczciwosc zawodowa. Dlatego nie jestes juz konstablem. Zamykam przesluchanie. Moje slowa powitala cisza. Uderzylem styliskiem topora w poklad. Cisza trwala nadal. Widzialem, ze Lavenci jest bliska wybuchu histerii. -I nic cie nie obchodzi, ze przez nastepne siedem lat bede w pulapce uroku! - wykrzyknela do Riellen. - Dlaczego? Czy w twojej nowej wspanialej wyborokracji, w ktorej wszyscy maja podobno byc rowni, szlachta nie ma zadnych praw? -Przepraszam, pani - odpowiedziala Riellen, nie podnoszac wzroku. - Za bardzo sie wstydzilam, by sie do ciebie odezwac... -Zdejmij ten urok. -Nie umiem. -Co?!! - wrzasnela Lavenci. -Wszystkie przeciwzaklecia znajdowaly sie w drugim tomie, ktorego nie bylo na straganie w Clovesser, gdzie znalazlam tom pierwszy. We wszystkich innych przypadkach po prostu... po prostu zostawialam dziewczyny zwiazane z ich kawalerami. -We wszystkich innych przypadkach?! - zawolalem. 211 -Wybacz mi! - pisnela Riellen, kulac ramiona. - Ile?-Piec, inspektorze. -Piec? Bede potrzebowal imion, dat i miejsc. -Wszystko naprawie. -To tylko slowa, slowa, ktore nic nie kosztuja i jeszcze mniej znacza - szydzila Lavenci. - A zatem dokladnie siedem lat od chwili, w ktorej Pelmor wyzionie ducha na szubienicy, bede mogla piescic kazdego mezczyzne, ktorego zechce popiescic. Gratulacje, Riellen, zalatwilas mnie. Nawet nie moglam zaglosowac na moj los. Na dzwiek tego slowa Riellen drgnela, jakby ja ktos czyms dzgnal, a z jej oczu poplynely lzy. Na chwile zaslonilem sobie oczy. -Dobrze wiec, niech wszyscy procz wiezniow znow sie zajma proba dotarcia do Alberinu i unikaniem Lupanian - rozkazalem. Uslyszalem kroki Lavenci, potem szamotanine i krzyk Riellen, a jeszcze potem plusk i bulgotanie. Odslonilem oczy, Lavenci siedziala okrakiem na Riellen i obiema rekami trzymala jej glowe pod woda. Barka miala tak glebokie zanurzenie, ze nie bylo to trudne. Wstalem, podszedlem do pan i spojrzalem na nie z gory. -Inspektorze, czy bylbys zaskoczony, dowiedziawszy sie, ze walcze z pokusa poderzniecia Riellen gardla i wypchniecia jej za burte? - zapytala Lavenci. -Niespecjalnie. -A gdybym uznala sie za pokonana? -Coz, Riellen znalazlaby sie w jeszcze wiekszych tarapatach. Riellen szarpnela sie goraczkowo, lecz Lavenci tylko wzmocnila chwyt na jej wlosach. Byla konstabl puscila kilka baniek. -Powiedz mi, Riellen, dla kogo byly te wszystkie dziewczyny spod latarni?! - krzyknela Lavenci. Riellen sprobowala zrzucic z siebie napastniczke, lecz albinoska mocniej scisnela kolanami jej zebra. -Moze sklonnosci milosne Riellen sa nieco bardziej egzotyczne, niz sadzilismy - odezwal sie zza moich plecow Wallas. -Nie, w tej chwili chyba jestesmy swiadkami pierwszego razu, kiedy Riellen znajduje sie pod kobieta - odparlem. Obserwowalismy je jeszcze przez chwile. Riellen juz nie walczyla, co pewien czas tylko drgala konwulsyjnie. -Hm, czy moglbym zauwazyc, ze Riellen niedlugo sie utopi? - zapytal Solonor. -Miales kiedykolwiek migrene? - odpowiedzialem pytaniem. 212 -Rzucono kiedykolwiek na ciebie urok urzeczenia? - dodala Lavenci.-Miales kiedykolwiek sto migren? -Rzucono kiedykolwiek na ciebie urok stalosci? -A zatem Riellen umrze? - spytal Wallas, choc z nutka nieklamanego niepokoju w glosie. -To zalezy od pani - odparlem. -Podajcie mi jeden dobry powod, dla ktorego nie mialabym trzymac jej twarzy pod woda przez taki sam czas, jaki spedzilam pod Pelmorem - zazadala Lavenci. -Ja bym raczej tego nie zrobil - powiedzialem. - Chociaz Riellen pewnie tak. Lavenci natychmiast wyszarpnela glowe dziewczyny spod wody. Zdumiewajaco celnie uplasowanym kopniakiem z kleku sprawila, ze Pelmor zgial sie wpol, po czym wciagnela go na Riellen i zetknela ich twarzami. -Chcesz mego przebaczenia, Riellen? Przez twoje uroki kiedys pocalowalam cos takiego. Sprobuj go pocalowac, jesli to zniesiesz. -Moze powinnismy zostawic was samych, zebyscie rozwiazali wasze problemy - zaproponowalem. Nie umiem powiedziec, czy Riellen w koncu pocalowala Pelmo-ra, ale na pewno zwymiotowala mu w twarz rzeczna woda. Wtedy Lavenci postawila Pelmora na nogi, chwycila za wlosy i szarpnieciem odchylila mu do tylu glowe. -Podniecona gryze - oznajmila. - Moge dostarczyc liste osob, ktore to poswiadcza. Ile sladow ugryzien widzisz na szyi Pelmora? Szyja mlodzienca byla bez skazy. -Zapewne tego nie wiesz, konstablu Riellen, ale slady ugryzien sa widoczne o wiele dluzej niz cztery i pol dnia - wyjasnilem zimno. -Urok urzeczenia trwa tylko do chwili, kiedy rozpoczynaja sie intymnosci, Riellen! - wrzasnela Lavenci, by wszyscy slyszeli. - Moge ci to powiedziec z osobistego doswiadczenia. Ten prymityw nie sprawil mi zadnej przyjemnosci, a oto dowod. Nagle znalazlam sie pod nim, zastanawiajac sie, jaki podly kaprys mnie do tego przywiodl. I to twoja wina, ty plugawa, pelna hipokryzji suko z gornej warstwy klasy sredniej! Gorzej juz nie bylo. Lavenci puscila Pelmora, po czym ostentacyjnie umyla rece w rzece. W koncu podeszla do nas i usiadla, obejmujac ramionami kolana. Wallas otarl sie jej o noge. 213 -Oto jeden osobnik plci meskiej, ktory moze cie dotknac, pani - pocieszyl ja.-Wielkie dzieki, Wallasie, ale nie jestes w moim typie - odparla, drapiac go za uszami. Riellen, z rekami wciaz zwiazanymi za plecami i z wlosami ociekajacymi woda, dzwignela sie na kolana, a potem wstala. -Pani, poswiece me zycie w twojej sluzbie - oznajmila dziwnie zimnym i bezbarwnym glosem. -Mam juz dosc sluzby - rzekla Lavenci. - Podobnie jak ty, pochodze z bogatej rodziny. -Powiedz mi, czego pragniesz - nie ustepowala Riellen. -Czego pragne? Zdjecia urokow. -Teraz jestes pod wplywem tylko jednego, pani. -Mialam na mysli wszystkie uroki, jakie rzucilas na jakakolwiek dziewczyne. Riellen przelknela sline. -Zgoda - powiedziala z mniejsza pewnoscia siebie. - Co jeszcze? -Chce, zebys w ciagu tygodnia stracila dziewictwo. -Zgoda - odparla Riellen, rumieniac sie i spuszczajac glowe. -Ze szlachcicem. -Zgoda - wykrztusila Riellen z wyraznym trudem. - Co jeszcze? -Dlaczego mialabym byc zachlanna? Inspektorze Danolarianie, czy chcesz, by Riellen obiecala, ze do smierci nigdy sie do ciebie nie odezwie, nie napisze i cie nie dotknie? -To bylby cenny dar, pani. -A zatem zrob to, Riellen - rozkazala chrapliwie Lavenci. - Za-dego kontaktu, nigdy w zyciu. -Zgoda - wyszeptala Riellen. -Uprzedzam, ze nie dotrzyma slowa - rzekla Lavenci. - Nie zostanie zdjety ani jeden urok, zwiaze sobie nogi w kolanach, dopoki nie minie ten tydzien, i na pewno bedzie sie za toba snuc, inspektorze. Ona nie ma kregoslupa. Trzyma sie prosto tylko dzieki msciwosci, zlosliwosci i zolci. Rozdzialu Smierc czarnoksieznikowKiedy rzeka Alber wplywala miedzy pogorza gor Ridgeback i Pasm Zachodnioskalnych, widac juz bylo Alberin. Miasto otaczaly pola uprawne i osady. Widzielismy chlopow pracujacych przy wczesnych zniwach. Na obu brzegach po sciezkach holowniczych ciezko stapaly konie, ciagnac barki w gore rzeki, ale, co sprawialo niepokojace wrazenie, nasza barka byla jedyna plynaca z pradem. Naprawde zas napelnialo mnie strachem to, ze nikt nie wydawal sie zaniepokojony. Alberin lezy na rowninie przybrzeznej, przy ujsciu Alberu do Oceanu Placydianskiego. Kiedy sie zblizalismy do miasta owego piatego dnia lupanskiej inwazji, zwykla mgielke zageszczal dym duzego pozaru. Pomyslalem, ze sa juz tam lupanskie wieze bojowe, ale przez dalekopatrz ujrzalem, ze plonie tylko jeden budynek. Znajdowal sie w poblizu palacu. Slonce zachodzilo za naszymi plecami, a od miasta wciaz nas dzielilo pare kilometrow. Kiedy znalezlismy sie pod jego murami, juz zapadla ciemnosc. Zacumowalismy przy pomoscie celnym obok Bramy Rzecznej godzine po zachodzie slonca. Straznik celny zaprowadzil mnie do bieglego, siedzacego za zakratowanym okienkiem w Biurze Bilonu i Metali Szlachetnych. Po ciemku zapewne sprawialismy wrazenie, ze przybylismy dwiema dlugimi, gleboko zanurzonymi barkami. -Straz Drog, co? - odezwal sie biegly, piszac cos na swojej tabliczce. - Ominelo was niezle zamieszanie. -Masz na mysli pozar? - zapytalem i pokazalem na slup dymu oswietlony bladozielonym blaskiem Mirala. -A tak, splonela Wielka Sala Cedrowa. Trzeba przyznac regentowi, on to potrafi, mucha nie siada. 215 -Chcesz powiedziec, ze kazal miejskiej milicji zapobiec rozprzestrzenianiu sie ognia, zanim na dobre sie rozpalil? - spytalem.-Nie, to on podpalil budynek. Dosc juz o tym. Jakie wieziecie towary? -Co? Chwileczke. Dlaczego regent spalil sale? -Bo byla pelna czarnoksieznikow. -Chcesz powiedziec, ze kazal ich spalic zywcem? -Tak, wywabil ich z ukrycia w promieniu wielu kilometrow gadaniem, ze przerwie dzialalnosc inkwizycji przeciwko magii, by mozna bylo utworzyc sojusz do walki z rzekoma lupanska inwazja. Kiedy tylko znalezli sie w sali i zaczeli obradowac, straznicy zamkneli drzwi i puf! Zwaz, ze stracilismy kilku wlasnych ministrow i dyplomatow, ale w szlachetnej sprawie. Alberin jest teraz miastem wolnym od czarnoksiestwa. Nogi sie pode mna ugiely. -Ale Lupanianie sa prawdziwi - stwierdzilem. - Maja straszna magiczna bron. -Widziales ich? - spytal leniwie biegly z calkowitym brakiem zainteresowania. -Tak! Zrownali Gatrov z ziemia i spalili wszystkich znajdujacych sie w nim ludzi, co zajelo im dwie minuty. -Pieprzysz. Zrobili to piraci rzeczni w przebraniu. Lupan to inny lunaswiat. Jak sie tu dostali? -Chodz, pokaze ci jak - powiedzialem i wyrwalem straznikowi latarnie. Poszedl za mna i biegly, i straznik. Unioslem lampe, oswietlajac wielki kadlub prozniostatku. -W czyms takim! - krzyknalem. Nie zdziwilem sie, ze nasze przybycie wywolalo sensacje, ale szybkosc politycznych manewrow regenta zaparla mi dech w piersiach. Zabiwszy trzystu najwartosciowszych ludzi, nadajacych sie do walki z Lupanianami i ich magiczna potega, teraz aresztowal jedynych ludzi, ktorzy wiedzieli, jak z obcymi walczyc. Zanim dopadl nas Aauilin, dowodca gwardii regenta, zdolalismy dotrzec do stoczni u ujscia rzeki i zacumowac barke oraz proznio-statek. Wallas zostal przeoczony z dosc oczywistego powodu, a Solo-nor postanowil zostac w mojej kieszeni. Zaprowadzono nas na Wzgorze Palacowe, potem do lochow. Nie bylo jednak tak zle, jak to 216 brzmi. Jakis monarcha z odleglej przeszlosci najwyrazniej uznal, ze ma duze szanse, by pewnego dnia zostac wyslanym do wlasnych lochow, dlatego cele, dobrze skanalizowane i wietrzone, wcale nie byly wilgotne ani smierdzace. Wszystkich nas stloczono w jednej. Odebrano nam dokumenty, zezwolenia, pieczeci, pierscienie i sakiewki.Azorian ujal dlonie Lavenci i kontynuowal zaklecie wytwarzania, jak je nazywal. W mroku celi widzialem slabiutka poswiate wokol ich dloni; mialem nadzieje, ze Azorian przywroci Lavenci dawna sprawnosc. Wyjalem przybory do pisania i zanotowalem w prywatnym dzienniku, ze Lavenci znosi dotyk Lupanianina, kocura, gnoma trawnego, swego partnera znajdujacego sie pod urokiem stalosci i, oczywiscie, kobiet. Wyrazilem tez przypuszczenie, ze Azorian przy leczeniu Lavenci moze stosowac te sama magiczna technike wytwarzania, jaka jest wykorzystywana przy budowie wiez bojowych. Czy tak samo postapil ze mna? Jaka zasada rzadzi ta technika? W tej chwili uslyszalem glos z pobliskiej celi. -Inspektorze Danolarianie, czy to ty? -Komendancie Hallandzie, pan tez tu jest? -Zaiste, z Rovalem. Standardowa reakcja kazdego wladcy. Kiedy pojawia sie wiadomosc, ktorej nie rozumiesz, aresztuj poslanca. -A zatem nie uwierzono wam? -Nie calkiem. Wlasciwie zupelnie nie. Halland podal mi wersje wydarzen, ktora regent kazal rozglaszac i rozklejac w Alberinie. Oparlem sie pokusie wybuchniecia smiechem, a potem spedzilem kilka godzin na doglebnej analizie naszej sytuacji. Okolo polnocy zlozyl nam wizyte jakis urzednik palacowy. Przedstawil sie jako Wallengtor, wielki przedstawiciel regenta przy Gildii Krzykaczy Miejskich oraz Bractwie Pisarzy na Publicznych Tablicach Ogloszen. -Sprawdzilismy w Strazy Drog - zaczal. - Kavelen Lavenci, kon-stabl Riellen i pan, inspektorze, macie odpowiednie dokumenty. Reszta nie ma zadnego oficjalnego powodu do pobytu w miescie i to mogloby sie dla was zle skonczyc. Inspektorze, jako najstarszy stopniem sluga regenta w tej grupie, co moze mi pan o nim powiedziec? -Pelmor jest moim wiezniem, skazanym tymczasowym wyrokiem na smierc - powiedzialem. - Azorian jest uchodzca z Torei i sluzy mi pomoca. Pomoc tancerzy moreski zapewnilem sobie w Sla- 217 zowym Pomoscie, kiedy nadarzyla mi sie okazja przechwycenia lu-panskiego prozniostatku.-Ach tak, to dlugie pomaranczowe wrzeciono - przerwal nagle Wallengtor. - Ono nie istnieje. -Pozwalam sobie miec odmienne zdanie. Jest zacumowane na rzece, przy nabrzezu. Wallengtor z niezadowoleniem zmarszczyl czolo, niejasno swiadom, ze powstala jedna z tych niezrecznych sytuacji, kiedy dekrety nie wystarczaja do zatajenia faktow. Bywalo, wrog rozbijal bramy, chwytal czlowieka i kladl jego glowe pod topor, chociaz ten wrog wedlug dekretu nie istnial. Stanawszy przed mozliwoscia, ze zignorowanie faktow mogloby sie okazac gorsze od zignorowania regenta, Wallengtor zachwial sie w swojej pewnosci. -Regent oznajmil, ze Lupanianie nie istnieja i ze inwazje tak naprawde przeprowadzili Terrisianie odziani w egzotyczne kostiumy i poslugujacy sie nielegalna magiczna bronia - wyjasnil, nieco bardziej zblizajac sie do prawdy. - Regent oczywiscie nigdy sie nie myli. -Nie, nigdy - zgodzilem sie. - Kto przyniosl te wiesci? -Niejaki komendant Halland z Gatrov. Regent go wysluchal, doszedl do wniosku, ze to jakies oszustwo, kazal go uwiezic i wydal oswiadczenia zapewniajace ludnosc, ze wszystko jest w porzadku. -Och, regent mial absolutna racje, panie - powiedzialem z szerokim usmiechem pelnym zrozumienia. -Tak? Ale... ale co z tym wielkim wrzecionem unoszacym sie na wodzie i z tymi dwoma stworami z mackami, i... -Czy moge zostac zaprowadzony do celi przesluchan? - zapytalem, wskazujac na drzwi. - Mam do omowienia kwestie delikatnej natury. Dworak osuszyl czolo koronkowa chusteczka. -Oczywiscie, to najwyrazniej sprawa wymagajaca zachowania dyskrecji. Kiedy wychodzilismy, Lavenci przewrocila oczyma, Pelmor sie rozesmial, a tancerze moreski wygladali na tylko troche przestraszonych. Riellen wpatrywala sie w kamienne plyty pod stopami. Gdy tylko znalezlismy sie z Wallengtorem w innej celi, sciszylem glos i zmienilem ton. -To jest zdecydowanie kwestia zachowania twarzy regenta - powiedzialem cicho. -Och, w istocie, inspektorze, ciesze sie, ze pojmuje pan realia 218 polityczne - odparl Wallengtor uradowany, ze slyszy zrozumialy dla siebie pokretny jezyk.-Moze powiedz, panie, ze Terrisianie rzeczywiscie dokonali inwazji, ale sprzymierzyli sie z poteznymi czarnoksieznikami z Lupana, ktorzy przylecieli do nas przez proznie w ogromnych pomaranczowych wrzecionach. Dodaj, ze istnieje spisek majacy na celu ukrycie obecnosci Lupanian. -Ale Terrisianie tak naprawde nas nie najechali, prawda? - spytal Wallengtor. -Nie. -Wiec na zachodzie rzeczywiscie roi sie od ogromnych trojno-gich czarnoksieznikow ziejacych ogniem? - zakonczyl z nuta przerazenia w glosie. -Tak, lecz podstawa ich potegi jest czarnoksiestwo i magia. Majac kilkudziesieciu dobrych czarnoksieznikow, mielibysmy szanse stawic im opor. -Mowi pan to tylko po to, by mnie zdenerwowac, tak? -Obawiam sie, ze nie. -Ale my... to znaczy regent wlasnie zabil naszych ostatnich czarnoksieznikow. -Slyszalem. Wallengtor przez kilka minut krazyl w milczeniu po celi. Usiadlem na pryczy i patrzylem na niego ze wspolczuciem. -Coz, owszem, jesli rozpoczniemy kampanie werbowania ocalalych czarnoksieznikow do sluzby regentowi, dosc trudno bedzie wyjasnic smierc tych w Alberinie - powiedzial, nawet nie przystajac. -Jesli chodzi o kampanie, panie, to nie bylaby udana - zgodzilem sie. -Kazalismy tez oglosic, ze baron Balbron zginal, ratujac Gatrov. -Zostal zamieniony w kupke popiolu na dzien przed unicestwieniem miasta. -I ze ksiaze Lestor odparl najazd. -Wojownicy ksiecia Lestora zostali zmiecieni z powierzchni ziemi w niecala minute. Ksiecia zjedzono. Wallengtor byl juz tak blady, ze niemal lsnil w swietle jedynej latarni. -Ojej, to na nic - mruknal, zalamujac rece. - A regent nie znosi byc w bledzie. -A wiec oglos, panie, ze regent odkryl terrisianski spisek - po- 219 wiedzialem, jakby odpowiedz byla tak prosta, ze az nudna. - Oznajmij, ze sa rozpowszechniane klamstwa, ze Lupanianie nie istnieja.-Klamstwa, tak, podoba mi sie to. -Powiedz, ze regent je przejrzal i teraz chce, by wszyscy poznali prawde. -Och, to mi sie podoba jeszcze bardziej. -A teraz co do Pelmora, tego blazna, ktory probowal mnie otruc. -Tak? -Najwyrazniej usilowal mi przeszkodzic w dotarciu do regenta z tymi wiadomosciami. -Inspektorze, podoba mi sie twoj styl. A co z komendantem Hallandem? -Niech pan wybierze jakiegos dworzanina, ktorego regent nie lubi, i zrzuci wine na niego. Prosze powiedziec, ze to on kazal aresztowac Hallanda i wydal falszywe oswiadczenia. Wallengtor przestal juz chodzic, teraz wyjal przybory do pisania. Przez chwile pisal na zwoju papieru trzcinowego, kleknawszy przy pryczy. -Spalenie czarnoksieznikow bedzie wymagalo sporo wyjasnien - westchnal. - Regent byl tam osobiscie, zarzadzil odegranie fanfary, a potem sam podpalil chrust. Sprowadzil tez kilkunastu malarzy, by szkicowali te scene, bo zamowil wielki obraz do sali recepcyjnej palacu. -Oglos, panie, ze to byli terrisianscy czarnoksieznicy, przyslani tu, by oslabic Alberin od wewnatrz. -Czy zastanawiales sie kiedykolwiek nad zrobieniem kariery w dyplomacji, mlodziencze? - zapytal, podnoszac wzrok znad zwoju. -Niestety, panie, moja rodzina pochodzi z klasy rzemieslnikow. -Ach, szkoda. Dobrze, musze to wszystko napisac, ty tez musisz zlozyc podpis. -Z przyjemnoscia. -A inni? -Pomowie z nimi, beda wspolpracowac. -Nawet wiezniowie? Nie beda na tyle msciwi, by zeznawac inaczej? -Konstabl nie sprawi klopotow. Jesli chodzi o Pelmora, trzeba go zakneblowac az do egzekucji. W sumie dostal tymczasowy wyrok smierci. -Tak, oczywiscie, mozemy nawet zarzadzic specjalna egzekucje publiczna. Przekaze to panskim przelozonym. - Wallengtor zaczal 220 spisywac na dole swych notatek sprawy do zalatwienia. - Kaze wypuscic Hallanda i Rovala... niech pan bedzie dobrym kumplem i przekaze im to wszystko, dobrze?-Tak jest, panie, innym tez wszystko przekaze. -"Zwolnic wiezniow" - mamrotal Wallengtor, piszac. -Ale nie Pelmora i Riellen. -Oczywiscie... "Podziekowanie regenta... po piecset florinow na glowe"... czy to wystarczy? -Moze byc. -Och, jaki ja jestem niemadry, niemal zapomnielismy o oficjalnej wersji. Cos, dzieki czemu wyjdzie na to, ze ksiaze i baron uratowali sytuacje. -Hm... "baron zginal w zazartej bitwie, z ktorej ocalalo tylko dwoch Lupanian" - zaproponowalem. -W ogole bylo tylko dwoch Lupanian. -Nikt nie musi tego wiedziec. "Po ataku, w ktorym polegl ksiaze Lestor, jedna trzecia Lupanian lezala martwa". -Przeciez Halland zabil ich przed atakiem. -Ale po ataku nadal byli martwi. -Ty naprawde rozminales sie z powolaniem, mlodziencze. Dobrze, beda nam potrzebni bohaterowie, wiec mozesz podsunac jakies odpowiednie slowa? Tylko nic zbyt heroicznego. -Hm... "milicjanci pod dowodztwem komendanta Hallanda zabili trzech Lupanian. Czwarty Lupanianin zginal, kiedy sily konsta-bli Strazy Drog przechwycily prozniostatek". -Wspaniale! Niemal idealnie! - zawolal Wallengtor z zachwytem. -Niemal, panie? -Konstabl Riellen. Jej przypadek jest zbyt skomplikowany. -Masz swieta racje, panie. -Musi albo zatanczyc w powietrzu, albo zostac bohaterka. Inaczej ludzie nie zrozumieja. Zaakceptowalby pan uczynienie z niej bohaterki? -Nie, panie. -Nawet gdyby zostala wyslana na jakas odlegla placowke dyplomatyczna? -Jak odlegla? -Kolonia karna na wyspie Estovel. Przez wiekszosc roku otacza ja pak lodowy. -Moze... moglbym z tym zyc, panie. 221 Pelmora zakneblowano i zabrano do celi smierci. Wallengtor oddalil sie pospiesznie na narade z regentem. Hallanda i Rovala przyprowadzono do naszej celi, gdzie wyjasnilem, jak musimy zeznawac, jesli mamy jeszcze kiedykolwiek ujrzec niebo. Wallengtor wrocil po polgodzinie z imponujacym pisemnym oswiadczeniem. Rozwinal je i nam przeczytal, a potem polozyl na lawie przybory do pisania. Halland przebiegl wzrokiem tekst.-Wlasciwie w tych slowach nie ma nic nieprawdziwego - powiedzial zdumiony. - Tyle ze historia opowiedziana tymi prawdziwymi slowami to cholerne klamstwo! -Podpis albo loch - rzekl stanowczo Wallengtor. -A ty chcesz podpisac, inspektorze? - zapytal mnie Halland. -Nasz wybor to albo ten loch, albo piecset florinow, wolnosc i poklepanie po plecach przez regenta, nie mowiac o ogloszeniu bohaterami przez krzykacza miejskiego. Niech pan do tego doda darmowe piwo we wszystkich tawernach w miescie i nie zapomni o rzucajacych sie na pana ponetnych mlodych kobietach... Westchnal i wzial pioro, klekajac przy lawie. Podpisal. Ja bylem nastepny, a potem swoj podpis zlozyla Laven-ci. Azorian podpisal sie bardzo dziwnym pismem, a tancerze more-ski parami, tak jak tanczyli i grali. Solonor z trudem dzwignal gesie pioro, ale tez sie podpisal. Na koncu rozwiazano rece Riellen, ktora rowniez zlozyla swoj podpis. Wallengtor zawolal straznikow, drzwi sie otworzyly i zostalismy wyprowadzeni z celi. Kiedy wchodzilismy po schodach, udalo mi sie isc obok Lavenci. -Boje sie o bezpieczenstwo Azoriana - szepnalem. - Jesli odkryja, kim jest, jakis idiota na pewno rozkaze go zabic. -Zgadzam sie. Mozna by go ukryc w akademii mojej matki. Poprosze ja o to. Na Rovala, Riellen, Azoriana i na mnie czekal nadinspektor Strazy Drog. Na Lavenci czekala jej matka. Byla wysoka, elegancka, miala okolo piecdziesiatki i ubierala sie jak windrelska tancerka z Diomedy. -Lavenci Si-Chella, w cos ty sie wplatala? - zapytala rozbawionym tonem. - Jestes brudna, smierdzaca, zostalas aresztowana, a raport ze straznicy mowi, ze rzucono na ciebie jakis urok. -Pani, to byla moja wina... - zaczela Riellen, ale zakrylem jej usta dlonia. 222 -Co to za urok? - zapytala starsza Si-Chella.-Urok stalosci - odparla Lavenci. -Urok stalosci, jakie to egzotyczne! Chcesz powiedziec, ze spalas z jakims wiejskim czarnoksieznikiem, ktory zwiazal cie z soba? No, to zdecydowanie bije na glowe wszystkie moje przygody. Chodz do domu, nim zajmiemy sie sprawa tego uroku stalosci, trzeba ci kapieli, a potem czystych szat i perfum. Lavenci ujela matke pod reke i szepnela jej cos do ucha. Pani Yvendel zerknela na Azoriana. -Mozesz nas pozniej odwiedzic, Azorianie - powiedziala, uno szac brew i usmiechajac sie znaczaco. Lavenci i jej matka odeszly. Przez kilkadziesiat uderzen serc nikt nic nie mowil. -Kapke bardziej liberalna od mojej matki - odezwal sie Solo- nor z mojej kieszeni. Teraz postapil do przodu nadinspektor Strazy Drog. -Inspektorze Danolarianie, w cos ty sie wplatal? - zapytal, machajac mi przed nosem palcem. - Jestes brudny, smierdzacy, aresztowany, a raport z wartowni mowi, ze spozywasz proszek na migrene i jagody oka demona. -Z calym szacunkiem, niech mnie pan caluje gdzies - odparlem, wziawszy sie pod boki. Tancerze moreski zamarli z przerazenia, lecz nadinspektor tylko sie rozesmial i poklepal mnie po plecach. -Chodzmy do kwatery glownej Strazy Drog, chlopcze - powie dzial. - Nie ma tam kapieli ani uperfumowanych szat, ale znaj dziesz herbate, ciasteczka, recznik i koryto do pojenia koni. Dyrek- tant nie spi i czeka z gratulacjami. Poszlismy do bram palacu, gdzie juz wystawiono prozniostatek na widok publiczny. -Ach, chwileczke, inspektorze - powiedzial Wallengtor. - Cho dzi o Lupanian na barce. -Tak? -Nikt nie potrafi ich zmusic do ruszenia sie z miejsca. Straznicy szturchali ktoregos wlocznia, ale stracil ich macka do rzeki. Strzela no do nich z lukow, ale w jakis sposob tor strzal odchylal sie w polo wie lotu. Czy pan moze pomoc w przeprowadzeniu tych Lupanian w jakies miejsce, gdzie publicznosc moglaby ich sobie obejrzec? Skrecilismy do portu. Tam wokol zwierzat uslugujacych zebral sie spory tlum. Azorian kazal stworom wlezc do klatki ustawionej 223 na wozie, ktory odjechal do palacu. Tancerze, ktorzy przyszli z nami, zeby popatrzec, ruszyli prosto do najblizszej tawerny, czyli Latarnika. Minela juz pierwsza po polnocy, lecz tawerna nadal byla otwarta. Za tancerzami poszedl tlum; mialem wrazenie, ze wlasciciel zarygluje drzwi dopiero wtedy, po wschodzie slonca.Nastepnie, majac ze soba Azoriana, zastukalem do jednego z tajnych wejsc do akademii madame Yvendel. Drzwi otworzyl nam starszy odzwierny i powiedzial, ze Lavenci sie kapie, a Yvendel jej asystuje. Wyjasnilem, ze Azorian ma tam zostac przez kilka dni. -Wejdz, mlodziencze, pod tym dachem niebezpieczenstwo grozi tylko twojej cnocie - powiedzial odzwierny i wpuscil Azoriana do srodka. W kwaterze glownej Strazy Drog przedstawilem moj raport i dziennik dyrektantowi, ktory obiecal, ze przeczyta je do rana, a potem wrocil do sypialni urzadzonej obok biura. Wypilem herbate i zjadlem ciasteczko imbirowe, po czym zasnalem w akurat nieuzywanej otwartej celi. Riellen spedzila noc w celi zamknietej. Rano dowiedzialem sie, ze regent wydal nowe oswiadczenie. Najwyrazniej Gatrov zostalo jednak zniszczone, lecz konstable Strazy Drog polaczyli swe sily z miejska milicja, by pomscic ten gwalt na niewinnych. Halland nawet zabil dwoch Lupanian golymi rekami, a ja zmusilem dwoch innych do poddania sie i sprowadzilem ich do Alberinu. Dowod w postaci prozniostatku i dwoch zwierzat uslugujacych w klatce mozna ogladac przed brama palacu. Jadlem sniadanie, kiedy z palacu przybyl powoz z wezwaniem do regenta. Dosc dobrze wiedzialem, czego wladca chce, wiec wzialem od dyrektanta moj oficjalny dziennik. U bramy palacu wokol moich trofeow zgromadzil sie juz spory tlum. Zwierzeta uslugujace tkwily spokojnie i nieruchomo w klatkach, obrzucane przez gapiow zgnilymi owocami i obelgami. Podbiegl do mnie Wallengtor z wyjasnieniem, ze regent chcial zobaczyc wnetrze prozniostatku, ale nikt nie umie otworzyc wlazu. Podalem urzednikom wskazowki i stanalem obok z Wallengtorem, czekajac na efekt. -Potem odbedzie sie nieduza uroczystosc - rzekl dworzanin. - W tej chwili sprowadzani sa pozostali czlonkowie twojej grupy. -Regent jest bardzo laskawy - odparlem automatycznie. -Oczywiscie gdybyscie byli szlachta, w sakiewce byloby piec ty- 224 siecy florinow, wzdluz calej alei Zdobywcow przeszlaby wielka defilada, a dla uczczenia waszych zwyciestw miasto mialoby polswieto.-Jestem wdzieczny za to, co dostaje - powiedzialem, ani troche niezainteresowany bogactwem, a jeszcze mniej slawa. -Ten Pelmor... jest pan pewien, ze to oszust? Ma wspaniale, bohaterskie cialo i moglibysmy go wykorzystac podczas defilad rekrutacyjnych. Musze przyznac, ze mnie rozzloscil. -Zamordowal kapitana Danzara, bohatera. Usilowal zamordowac wysoko urodzona kobiete i niemal mu sie udalo zamordowac mnie! - warknalem, swiadom, ze nie okazuje wlasciwego szacunku, lecz nie moglem pozwolic, by lajdakowi sie upieklo. -Niech pan poslucha, naprawde podoba mi sie pomysl zrobienia z Pelmora bohatera - upieral sie Wallengtor. - Kazalem nawet wydzielic piecset florinow na nagrode dla niego. Jest pan bardzo mlodym sedzia polowym i panski osad mogl byc zabarwiony goraca krwia. -Goraca krwia?! -Sedzia zatwierdzajacy moglby uznac, ze byl pan zazdrosny o kavelen Lavenci i z tego powodu wydal tak surowy wyrok. No i jest Riellen. Ona glosi zdrade, za co grozi kara smierci - rzekl zimno Wallengtor. - Wyglada na to, ze ma pan podwojne standardy, inspektorze. -Bynajmniej. Riellen opowiada sie za nowymi systemami rzadzenia, ale nie atakuje naszego wladcy. Jej jedynym przestepstwem w tej dziedzinie jest zaklocanie porzadku. To sprawa dla wladz lokalnych, nie dla Strazy Drog. Mam solidna wiedze na temat litery prawa i dostosowuje moje wyroki do jego ducha. Wybaczylem Riellen te polityczne wybryki, poniewaz byly nieszkodliwe. Ale kiedy odkrylem, ze kogos skrzywdzila, spadlem na nia z sila wozu wyladowanego zwirem. -Nie jest pan dobrym sedzia polowym. Panska sprawiedliwosc jest wybiorcza. -Och, zgadzam sie. Gdybym wszedl do pomieszczenia i zastal pana z toporem nad zona regenta, aresztowalbym pana, oskarzyl i nawet nalozyl panu petle na szyje, jesli tego by ode mnie wymagano. Gdyby tylko przechylil ja pan nad toaletka, a ona mialaby szaty podciagniete do uszu i sie usmiechala, tylko bym sie wycofal oraz bardzo sie staral zapomniec, co zobaczylem. Rozrozniam miedzy prawem a sprawiedliwoscia, panie. Prosze sie tym pocie- 225 szyc, na wypadek gdyby kiedykolwiek znalazl sie pan przed moim obliczem.Nasza filozoficzna dyskusje na temat stosowania kary smierci oraz zwiazanego z nia ustawodawstwa przerwalo przybycie kowala z przewozna kuznia. Chwile pozniej pojawil sie regent w otoczeniu oddzialu krolewskiej gwardii. Przedstawiono mnie naszemu monarsze, a kowal zajal sie wlazem. Wladca byl sredniego wzrostu i mial szerokie bary wojownika, lecz dolozyl niejakich staran, by przez wygody zycia powiekszyc sobie brzuch. Ocenilem, ze ma okolo piecdziesiatki. Wygladal, jakby wyhodowal sobie brode, by ukryc zmarszczki, a potem ufarbowal ja na nieco zbyt ostry czarny kolor. -Wydajesz sie mlody jak na bohatera - zauwazyl, kiedy przykleknalem i sklonilem glowe. -Dziekuje, wasza wysokosc. -Ale jestes bardzo odwazny. -Dziekuje, wasza wysokosc. -Zapewne spedziles noc na piciu i zadawaniu sie z dziwkami? -Przedstawilem raport dyrektantowi, a potem spalem w kwaterze glownej, wasza wysokosc. Bylem ogromnie zmeczony. -A zatem ciezko pracuje, jest cnotliwy, w dodatku szalenie odwazny. Kiedy regent zabawial sie rzucaniem kamieniami w zwierzeta uslugujace, kowal sklecil dzwignie do podwazenia wlazu, ktorej nastepnie uzyli gwardzisci do odkrecenia pokrywy. Ja wszedlem pierwszy i rozswietlilem sciany, tak jak przedtem zrobil to Azorian. Po pelnej dramatyzmu chwili zawolalem do regenta, ze moze bezpiecznie wejsc. Uparl sie, by wszyscy inni pozostali z dala. Mozna smialo powiedziec, ze wnetrze go rozczarowalo. Wyjasnilem, jak krysztaly w porowatych workach wytwarzaja powietrze, lecz kiedy uslyszal, ze na pokladzie nie ma broni termicznej, stracil zainteresowanie. -Nie widze zadnych fantastycznych mechanizmow czy poteznej broni - powiedzial. - Tylko dwa fotele i duzo, duzo stojakow z pa kunkami. Nawet nie ma okien. Jak widzieli, dokad zmierzaja? Uznalem, ze rozsadnie bedzie nie wspomniec o krysztalach bojowych, nadal tkwiacych w swoich ramkach. -Jest mechanizm pozwalajacy zalodze obserwowac zewnetrze statku - wyjasnilem. - W jego sklad wchodza lustra. -Lustra? Rozumiem, tania sztuczka. Ale jak to moze latac miedzy swiatami bez skrzydel? Nie widzialem zadnych skrzydel. 226 -Miedzy swiatami nie ma powietrza, wasza wysokosc. Statek nie potrzebuje skrzydel, po prostu pedzi naprzod niczym belt wystrzelony z kuszy.-W swoim raporcie wspomniales o skrzydlach. -Znalazlszy sie w powietrzu naszego swiata, wyczarowywali eteryczne skrzydla. Uzywali ich do slizgu w dol i ladowania. Po wyladowaniu eteryczne skrzydla zwijano... -Tak, tak, a zatem nie ma tu zadnej tajemnicy. To samo potrafiliby zrobic nasi czarnoksieznicy, gdybysmy wciaz ich mieli. -Zasadniczo, chociaz inzynieria i czarnoksiestwo sa na Lupanie bardzo rozwiniete... -A mozesz mnie wziac na przejazdzke tym, no, prozniostat-kiem? Nic szczegolnego, tylko kilkaset kilometrow w gore, zebym mogl spojrzec na moje krolestwo okiem ptaka, cha, cha. -Z calym szacunkiem, wasza wysokosc, ledwie udalo mi sie doczepic ten pojazd do barki i sprowadzic go tu rzeka. -A zatem rozkaz jednemu z wiezniow, by nim polecial. Przeciez sluchaja twoich polecen. -Rozkazuje im jedynie za pomoca znakow i gestow... -Wiec ich tu sprowadz i zrob kilka gestow! Zrezygnowalem z przemowienia mu do rozsadku. -Wasza wysokosc, mogliby cie uprowadzic na Lupana. -O! Tak, cha, cha, sluszna uwaga, rzeczywiscie. No to musimy wyciagnac z nich tajemnice torturami. -Nie znamy ich jezyka. Nawet nie wiemy, czy posluguja sie mowa. -To jak rozmawiaja? - zapytal regent. -Podejrzewam, ze bezposrednio dziela sie myslami, wasza wysokosc. Czarnoksieznik o dostatecznie wysokim stopniu wtajemniczenia powinien... -W tej chwili w Alberinie nieco brakuje czarnoksieznikow. A co z metrologanami albo sceptykami? Sa jakby czarnoksieznikami zimnych nauk, legalnymi czarnoksieznikami, bez magii, cha, cha. -Doskonaly pomysl, wasza wysokosc. Nie pomyslalem o tym. -Wlasnie. No to co robimy? Nie mozemy dopuscic, by motloch sie dowiedzial, ze nie ma tu zadnych fantastycznych tajemnic i mechanizmow, prawda? Oswiadcze, ze metrologan zobowiazano do odkrycia tajemnic tego, no... -Prozniostatku, wasza wysokosc. -Wlasnie. Rozkaze, by przez kilka godzin codziennie siedzialo tu paru metrologan. Beda sprawiali wrazenie, ze pracuja nad tutej- 227 szymi tajemnicami, ale wezma ze soba kosci i butle wina, zeby jakos zabic czas, cha, cha. Paskudnie tu nudno, juz jestem znudzony. Nie wiem, jak zaloga wytrzymala tu ponad dwadziescia dni... chwileczke! Te dwa fotele sa przystosowane do ludzkich ksztaltow. Dupy osmiornic by sie w nich nie zmiescily - chyba maja dupy, co?Przewidzialem to. Pokazalem, gdzie podczas podrozy byly spetane zwierzeta uslugujace. -Ta uprzaz z tylu jest dla zalogi, wasza wysokosc. -Aha, tak, ale po co im fotele dla ludzi? Ukrywalem fakt, ze Lupanianie sa zbudowani jak my, zeby nikt nie zadawal klopotliwych pytan o Azoriana. Biorac pod uwage poziom paranoi i glupoty panujacy obecnie w alberinskich korytarzach wladzy, regent moglby uznac naszego jedynego lupanskiego sprzymierzenca za wroga narodowego i poddac go torturom. -Na naszym swiecie spozywamy marynaty z osmiornic i kalmarow - wyjasnilem. - Nasuwa sie wniosek, ze na ich swiecie zabija sie i spozywa zwierzeta uksztaltowane jak my. Te fotele byly wyraznie przeznaczone dla, hm, swiezego miesa na czas podrozy. -Och, barbarzynstwo! Coz, jestem czlowiekiem zajetym, a dowiedzialem sie tu wszystkiego. Jesli chodzi o dostep do prozniostat-ku, powiem straznikom, by sluchali tylko ciebie. Idz do Akademii Metrologanskiej i zgarnij paru uczonych, zeby spedzili tu troche czasu. Pod zadnym pozorem nie wolno im nikomu mowic, ze nie ma tu nic ciekawego. Regent wyszedl. Nie przyjal do wiadomosci faktu, ze sciany swieca same z siebie, ani nie zdal sobie sprawy, ze krystaliczne mechanizmy sterujace znajduja sie przy fotelach zaprojektowanych dla istot o naszych ksztaltach. Przyklady fantastycznie obcej sztuki, ktorymi bylo ozdobione wnetrze statku, jakims sposobem calkowicie mu umykaly. Prawde mowiac, przypominal mi troche ojca i bardzo matke. Ja tez wyszedlem i zobaczylem, ze tlum zostal odepchniety nieco dalej, a przed nami ustawila sie gwardia regenta w galowych zbrojach i mundurach. W letnim sloncu stali w szeregu komendant Halland, Roval, Riellen i tancerze moreski - ci ostatni wygladali na nieco znuzonych. Byla tam tez Lavenci; dlugie wlosy miala upiete, a za nia stala jej matka. Zaprowadzono mnie do szeregu. Regent obdarowal Hallanda i mnie medalem, na ktorym widnial jego profil oraz dziesiec gwiazdek. Obiecano mi awans, a Hal- 228 land otrzymal stanowisko komendanta rezerwy alberinskiej milicji. Kazdy z tancerzy dostal zlota korone, takze z wizerunkiem regenta, oraz rozkaz codziennego wystepowania w poludnie dla tlumow przed prozniostatkiem. Pelmor zostal potepiony przez regenta, ktory potwierdzil, ze kazdy atak na Straz Drog jest atakiem na niego samego. Poniewaz Aklamacyjna Rada Doradcza regenta nie miala pojecia, co zrobic z bohaterkami, Riellen i Lavenci otrzymaly jedynie medale z czterema gwiazdkami i profilem regenta oraz obietnice posagu w wysokosci pieciuset florinow, gdyby kiedys wziely slub.-Ale nie ze soba nawzajem, cha, cha - zakonczyl regent; wszy scy oprocz Lavenci i Riellen grzecznie sie rozesmieli. Zastanawialem sie, gdzie sie podzialy floriny obiecane przez Wallengtora. Wallengtor unikal mego wzroku. Regent nas opuscil, a ci, ktorzy mieli do zalatwienia jakies sprawy, tez sie rozproszyli. -Co do Pelmora... - zaczalem, kiedy podszedl do mnie Wallengtor. -Och, to lajdak i zasluguje na smierc - powiedzial i lekcewazaco machnal dlonia. -Bardzo szybko zmieniles opinie, panie. -Coz, regent wlasnie uhonorowal ciebie i potepil Pelmora, a regent nigdy nie popelnia bledow. -Rozumiem. To co teraz? -Niech sie pan przechadza po miescie i wyglada na bohatera, ale stara sie nie upijac publicznie do nieprzytomnosci. -Mialem na mysli Lupanian. - Tak? -Najechali nas. Mozna by pomyslec, ze to oznacza wojne. -Niekoniecznie. Dzis po poludniu regent poinstruuje i wysle pewna liczbe dyplomatow oraz stu kavelarow. Jestem pewien, ze osiagniemy jakis kompromis. Moze uda sie przekonac Lupanian, by zdradzili Terrisian i sprzymierzyli sie z nami. No, czas na mnie. Mu sze to wszystko spisac dla krzykaczy i na tablice ogloszen. Oddalil sie pospiesznie, a ja podszedlem do Hallanda, ktory stal w zasiegu sluchu. -To nie do wiary - odezwal sie cicho. - Razem z nim wymysliles te historie o Terrisianach sprzymierzonych z Lupanianami, a mine lo ledwie dwanascie godzin i jest przekonany o jej prawdziwosci. 229 -Bardzo sie staram o tym nie myslec - przyznalem.-Co teraz zrobisz? -Pojde do Akademii Metrologanskiej i wysle paru akademikow do badania prozniostatku. A jakie pan ma plany? -W palacu jest i baronowa, i moja zona. Sadze, ze skoro zostalem wypuszczony z lochow i uhonorowany, chcialyby sie ze mna zobaczyc. -Nie wybiera sie pan do nich z entuzjazmem. -Wczoraj, przed waszym przybyciem, obie wydaly dosc mocno sformulowane oswiadczenia, w ktorych mnie potepialy. Teraz to bedzie moja wina, ze je wydaly. -Prosze sie zastosowac do mojej zasady. Kiedy czeka pana spelnienie niemilego obowiazku, niech pan sprobuje to odwlec. Rozesmial sie. -Masz na mysli odwiedziny w tawernie na kufelek? -Nie, nie, legalne dzialanie. Musze przekazac rozkazy regenta prezbiterce metrologan. Niech pan pojdzie ze mna, a potem tam zostanie, by ich szczegolowo poinformowac. -Wiesz, co to znaczy dowodzic. Zerknalem w strone Riellen. Na chwile zoladek scisnal mi sie jak w napadzie nudnosci. -Panie komendancie, zechce pan poinformowac Riellen, ze ma isc za mna do metrologan, a potem do kwatery glownej Strazy Drog -powiedzialem chlodnym tonem. W akademii podjela nas Justiva, prezbiterka metrologanek z To-rei, i wysluchala mojej wersji rozkazow regenta. Nastepnie wyslala dwoch studentow do prozniostatku. Poniewaz regent nie chcial ogladac mojego dziennika, dalem go teraz Justivie, by przestudiowali go metrologanscy kaplani i uczeni. -O, swietnie - powiedziala, kartkujac dziennik. - To bedzie doskonale porownanie z zapisem rozmowy z naszym innym swiadkiem, moim dawnym, hm, wspolpracownikiem. -Macie innego swiadka? - spytalem zaskoczony, ze ktos zdolal sie dostac do Alberinu przed nami. - Mozemy sie z nim spotkac? Wezwano tego innego swiadka, ktorym sie okazala Norellie Czarujaca. Wsrod pelnych zdumienia okrzykow dowiedzialem sie, ze obliczenia Lavenci dotyczace lupanskiej broni termicznej zrobily na niej takie wrazenie, ze Norellie zaladowala kilka najcenniej- 230 szych przedmiotow na wozek zaprzezony w kuca i wyjechala z Ga-trov nastepnego dnia o swicie, ledwie trzy godziny przed atakiem Lupanian. Ogladala sie i widziala w oddali plomienie, dym i trojno-gie wieze.-Cudownie! - powiedzial z radoscia Halland, kiedy skonczyla opowiadac. - Musimy porownac nasze obserwacje. -Myslalam, ze zgineliscie w miescie, i bylo mi bardzo smutno -wyznala Norellie. -O tak, a komendant szlochal na ruinach twojego domu - odparlem, zartobliwie ubarwiajac prawde. -Naprawde, komendancie?! - zawolala Norellie. - Z mojego powodu? Zapadlo milczenie, wszyscy zerkali na siebie z ukosa. -Moze oczy cie piekly od dymu? - odezwala sie w koncu Justiva. -Tak, tak, jestem pewien, ze tak wlasnie bylo - zgodzil sie Halland. -Bylo pelno dymu - dodalem. -Czy tobie oczy tez lzawily, inspektorze? - spytala Justiva. -Kiedy sie teraz nad tym zastanawiam... nie. -Ale ja mam bardzo wrazliwe oczy - zauwazyl Halland. -A, pewnie o to chodzilo - rzekla Justiva. -Bylo mnostwo dymu, widzialam go z odleglosci wielu kilometrow - dorzucila Norellie. -To zapewne mialo cos wspolnego z pozarami - powiedzialem, puszczajac oko do Hallanda. - Powinienem juz isc. Pan tu oczywiscie zostaje, komendancie? -Eee... -Zgadzam sie, najbardziej sie pan przyda tutaj. Wzialem Norellie na strone. -Musisz zdjac z Lavenci urok stalosci - szepnalem. -Wiem, zwrocila sie juz do mnie w tej sprawie pani Yvendel -odparla Norellie. - Probowalam i nie daje rady. -Ale powiedzialas... -Wiem, co powiedzialam! Tym razem nie zadzialalo, zadne z moich slow mocy nie zdjelo uroku. -Ale... -Ten urok jest jak klodka, ktora zostala tak zbudowana, by po pierwszym uzyciu sie popsula. Nie mozna jej otworzyc. -Zechcialabys wypytac o to Riellen? Chyba wiesz, ze ona rzucila ten urok. 231 -Lavenci mi to powiedziala, z wieloma szczegolami i bardzoglosno. Podeszlismy do Riellen i Norellie zadala kilka dosc skomplikowanych pytan na temat jej metod rzucania urokow. -Nie wspiewalam do uroku zadnych hasel - odpowiedziala Riellen z mina winowajczyni. - Chcialam, zeby pani Lavenci byla zwiazana z Pelmorem na zawsze. Powiedz, prosze, inspektorowi i laskawej damie, ze moj smutek przerasta... -Niczego wiecej nie jestem ciekaw - przerwalem jej. - Pani Norellie, powiedz laskawie Riellen, by poszla za mna. Zostawilem komendanta Hallanda jego losowi i ruszylem z Riellen do kwatery glownej Strazy Drog. Szlismy sciezka holownicza wzdluz rzeki. Ruchem tak swobodnym, ze prawie niezauwazalnym, Riellen wrzucila do wody maly, lsniacy przedmiot wielkosci medalu, ktory otrzymala od regenta. Nie rozmawialismy po drodze. Do celu dotarlismy wczesnym popoludniem i wartownik przy wejsciu powiedzial, ze natychmiast mam sie stawic u dyrektanta. Zostawilem Riellen we wspolnej sali i poszedlem do jego biura. Zostalem wpuszczony bez czekania. Dyrektant byl jednym z tych szlachetnie urodzonych, ktorzy lubia swoja prace i wykonuja ja z prawdziwego poczucia spolecznego obowiazku. Stronil od pieknych dworskich szat i nosil swoje godla na zwyklym stroju straznika drog wyzszej rangi. Mowiono nawet, ze co tydzien trenuje na placu cwiczen. Z drugiej strony wymagal posluszenstwa wobec korony, a ja nie zawsze je okazywalem. -Nie moglem nie zauwazyc, ze twoja wersja wydarzen nieco sie rozni od tej z tablic ogloszen - oznajmil, nie proszac, bym usiadl. -Moj raport jest tak bliski prawdy, jak tylko bylo mozliwe - odparlem. -Sprawiles sie doskonale, inspektorze Danolarianie. Usiadz, usiadz. Przejales prozniostatek i Lupanian, i jeszcze poswieciles czas, by uratowac szlachetnie urodzona kobiete z rak jakiegos zbrodniarza. Chwalebne, po prostu chwalebne. -Dziekuje, panie. -Przyczyna klopotu jest Riellen. -Swiete slowa, panie. -Opisujesz ja, cytuje: "bardziej stuknieta niz stodola po ataku rozwscieczonego barana". Dalej piszesz, jak przez trzy lata cie trula. 232 -Dreczyla bolami glowy raczej z powodu romantycznego zadurzenia, niz chcac mnie naprawde zabic czy dokonac aktu buntu.-Paskudna sprawa, naprawde paskudna sprawa. Posluchaj, inspektorze, bede mowil szczerze. Nieczesto sie teraz mozna z tym spotkac, co? Regent potrzebuje bohaterow i dzieki tobie my, straznicy drog, jestesmy bohaterami. To mi sie podoba. Jednakze raport na temat Riellen budzi watpliwosci co do poziomu profesjonalizmu w naszych szeregach. Jesli obywatele Wielkiego Alberinu zobacza, ze okrywamy nieslawa Riellen, ktora zostala uhonorowana przez regenta, to regent wyjdzie na glupca. -Moj raport nie musi zostac upubliczniony, panie. -Owszem, musi. Regent rozkazal upublicznic twoj oficjalny raport. Problem w tym, ze go nie czytal. W swoim obecnym ksztalcie raport postawilby regenta w bardzo klopotliwej sytuacji. Przez jakis czas pocieralem twarz rekami, zastanawiajac sie nad moim polozeniem. Wygladalo na to, ze nadeszla pora kompromisu. -Zgadzam sie poprawic moj raport, pod warunkiem ze przyjmie pan osobny raport dotyczacy zachowania konstabl Riellen wobec mnie. -Ale to wplyneloby na twoje stosunki z nia jako bezposrednia podwladna. -Nie bede juz z nia sluzyl, sir. Pochylil sie do przodu z zafrasowana mina i przylozyl dlon do ucha. -Nie doslyszalem, inspektorze. Mam nadzieje, ze to byla prosba, a nie stwierdzenie. -To bylo stwierdzenie, panie dyrektancie. Zgromil mnie wzrokiem. Odpowiedzialem mu spokojnym spojrzeniem. Wedlug moich obliczen impas trwal siedemnascie oddechow. W koncu dyrektant odchylil sie na oparcie fotela, zalozyl rece na piersi i zmusil sie do usmiechu. -Regent oglosil cie bohaterem i nie moge cie ukarac, bo zrobilbym z niego glupca. -Jestem pewien, ze bardzo by go to rozgniewalo, panie. -Zaiste. Ale jak dlugo wedlug ciebie bedziesz sie cieszyl tak wielkim uznaniem? -Tydzien? -Krocej, o wiele krocej. Trzystu czarnoksieznikow, ktorzy zostali uhonorowani podczas publicznej defilady, godzine pozniej splonelo zywcem. Za kazdym razem wiwatowal ten sam tlum. 233 -Jesli Pelmor Haftbrace moze zawisnac za morderstwo, to dlaczego Riellen mialaby uniknac kary za usilowanie morderstwa?-Pelmor, tak. O nim tez zamierzalem wspomniec. Bardzo wysoko postawiony inkwizytor chce, bys zmienil swoj raport i oczyscil Pelmora z zarzutow. -Co? To jest bezwzgledny, wyrachowany zabojca. Bogowie tylko wiedza, ile popelnil morderstw, zanim zostal schwytany. -Powiedz, ze blednie wzial ciebie i pania Lavenci za czarnoksieznikow. -Nie zrobie tego, panie. -Inspektorze Danolarianie, glowny inkwizytor jest... powiedzmy tylko tyle, ze ma wplywy. Wplywy na ludzi majacych wplyw na mnie. -Skoro pan tak twierdzi. -Zwrocila sie do niego z osobista prosba w imieniu Pelmora bardzo potezna dama. -Regent juz go publicznie potepil - zauwazylem. - Tak? -Regent nie popelnia bledow - dodalem z naciskiem. -Niech cie! - szepnal dyrektant, a potem uniosl brwi i siegnal po pioro. - Dobrze zatem, wygrales. Pelmor umrze, Riellen odchodzi... ale ty tez. Straz Drog musi sluchac rozkazow z gory, poniewaz ci na gorze maja ogolny widok na sytuacje, niedostepny dla takich maluczkich jak ty. -Riellen szkodzila mi przez trzy lata, zlamala dyscypline. A teraz pan prosi, bym to ja zlamal dyscypline i zignorowal zasady? -W sprawach stanu pozory sa wazne. W sprawach serca pozory sa wazne. Pociagnal za sznur dzwonka. Kilka chwil pozniej do pokoju wprowadzono Riellen. Zasalutowala mi, ale poza tym cala uwage poswiecala dyrektantowi. Nie okazywala zadnych emocji. -Konstablu Riellen, zapewne wiesz, czego sie dowiedzialem z raportu inspektora Danolariana. Zachowalas sie haniebnie, kary godnie. Podobnie jak obecny tu inspektor, ogromnie podziwiam twoj zapal i ducha, lecz nie tylko zlamalas prawo, ale robilas to zbyt konsekwentnie, by uznac twoje czyny za zbrodnie z namietnosci. Naliczylem sto czternascie wykroczen, za co w sumie nalezy sie piec tysiecy siedemset batow. Nie dostalas wyroku smierci, lecz ta kiej kary z pewnoscia nie przezyjesz. Inna mozliwoscia jest wygna nie. Inspektorze Danolarianie, co bys zrobil na moim miejscu? 234 -Panski osad na pewno jest lepszy od mojego - odparlem. -Ma pan ode mnie wieksza wladze, a zatem lepszy widok na calosc sytuacji. Przez twarz przebiegl mu ledwie zauwazalny skurcz. -Gdybyz wszyscy moi straznicy drog mieli taki szacunek dla wladzy, inspektorze. Konstablu Riellen, oto moj wyrok. Pozostaniesz w Alberinie dokladnie cztery tygodnie, wykonujac lekkie obowiazki i odgrywajac role skromnej bohaterki. Potem w nagrode wyjedziesz na bardzo nieprzyjemna palcowke dyplomatyczna za morzem. Pobyt tam bedzie trwal tyle co twoje zycie. Mozesz odejsc. -Tak jest! - powiedzielismy razem z Riellen. -Ty, inspektorze, zostan jeszcze. Konstablu Riellen, wychodzac, zamknij za soba drzwi. Dyrektant wstal i kazal mi usiasc przy biurku. Polozyl przede mna polowe przybory do pisania i sluzbowy papier trzcinowy. -Teraz przepiszesz raport, tak jak uzgodnilismy, i nie wyjdziesz z tego pokoju, dopoki nie skonczysz. -Dolacze takze oddzielny raport dotyczacy konstabl Riellen. -A ja kaze go zniesc prosto do kuchni i wrzucic do ognia. Po co zawracac sobie glowe? -Zebym mogl go dostarczyc. -Jak chcesz. Praca zajela mi kilka godzin - do wieczora. W koncu znow stanalem przed biurkiem. Dyrektant zajal swoje miejsce. -Wszystko jak sie nalezy, inspektorze, doskonale napisane -powiedzial gladko. - A zatem kiedy otrzymam meldunek, ze Pelmor tanczy swoja ostatnia gige, wypisze ci przeniesienie do inkwizycji, gdzie otrzymasz stopien starszego inspektora... u nich to jest starszy inkwizytor. Gdybys chcial przed przeniesieniem zmodyfikowac swoje wspomnienia na temat dzialan Pelmora i Riellen, zapraszam do siebie. Do tego czasu uwazaj sie za urlopowanego. -To jest nie do przyjecia, panie dyrektancie. Wystapie ze sluzby. -Jesli to zrobisz, zrezygnujesz z przydzialu nadanego ci przez samego regenta. Zostanie to uznane za bezposrednia jego obraze, co sciagnie na ciebie o wiele wiecej klopotow. Rozdzial 15 "Nad Alberu brzegiem"Wyszedlszy z biura dyrektanta Strazy Drog, odebralem od odzwiernego moj pakunek. Kiedy tylko znalazlem sie na biegnacej wzdluz rzeki sciezce holowniczej, odpialem medal i cisnalem go do wody. Zastanawialem sie, czy medal Hallanda tez moze sie znalazl na dnie rzeki. A co mogli zrobic ze swoimi odznaczeniami Roval i Lavenci? Szedlem bardzo powoli. Po glowie tlukla mi sie mysl, ze stracilem wszystko. Mialem tak malo, a i to zniknelo. W imie czego? Sprawiedliwosci? No coz, tak. Pelmor byl zabojca i stanowil zagrozenie dla innych, wiec zaslugiwal na smierc. Riellen? To byla kwestia osobista i wiazala sie z bardzo silnym poczuciem zdrady. Nim doszedlem do Latarnika, slonce juz zaszlo; siedzialem jakis czas w glownej sali, pijac piwo i sluchajac dosc utalentowanych wedrownych grajkow. Jeden z nich zaczal nieznana, wpadajaca w ucho melodie. Nie pamietalem, zebym ja slyszal kiedykolwiek przedtem. Mam niezla pamiec do muzyki. Nagle jakas dziewczyna zaczela spiewac i wszelkie rozmowy w sali ucichly. Gdy poszlam na spacer nad Alberu brzegiem, Ujrzalam straznika drog przystojnego jak nie wiem. Ranny w reke, najodwazniejszym byl dla mnie czlowiekiem. Wypijmy za zdrowie zuchwalych straznikow drog! Jego wlosy czarne, twarz lagodna i mila, Stal tam, samotnosc w oczach mu sie czaila. 236 Z jego oddzialu zadna inna osoba nie przezyla. Wypijmy za zdrowie zuchwalych straznikow drog!Obwiazalam bystremu straznikowi reke zraniona I bez namyslu propozycje zlozylam natchniona: " Spedz ze mna noc, moze kiedys zostane twa zona". Wypijmy za zdrowie zuchwalych straznikow drog! Jesli sie odwaze kochac cie, nieboge, Smutny twoj los, bo w podrozach zginac moge, Wiec nie zabiore twego serca z soba w droge". Wypijmy za zdrowie zuchwalych straznikow drog! "Nikogo nie poslubie, bede plonac w samotnosci, A zalotnikow, jesli przyjda, odrzuce bez litosci, Az wreszcie wrocisz do mnie, moja dzielna milosci". Wypijmy za zdrowie zuchwalych straznikow drog! Kiedy sluchacze jeszcze klaskali, wstalem i podszedlem do dziewczyny. -Co to za piosenka, panienko? - zapytalem. - Bardzo ladna. -Dziekuje, inspektorze - powiedziala zazenowana. -Czy jest bardzo stara? -Nie, spiewala ja tu pewna dama jakies trzy, cztery tygodnie temu. Trzy albo cztery tygodnie. Znamienne. Wtedy Lavenci nadal przebywala w Alberinie. -Widzialas ja? Jak wygladala? -Oczy jak wegle, wlosy jak snieg. Bardzo urodziwa, wszyscy ja podziwiali. Powiedziala, ze napisala to dla swego lubego, ktory wyjechal sluzbowo, a byl straznikiem drog. Wie pan, to zabawne. Czesto tu przychodzila. Zapytalam ja, czy szuka w tawernie towarzystwa, poki nie wroci jej luby, ale powiedziala, ze chce sie dowiedziec, o czym rozmawiamy my, dziewczeta, w trakcie zalotow. Czy to nie dziwne? -Moze nie az tak dziwne, jak ci sie wydaje - powiedzialem, bardziej do siebie niz do niej. - Pamietasz cos jeszcze? -Pamietam, ze tanczyla. To zabawne, ale tanczyla tylko z tymi chlopcami, ktorzy maja dziewczyne. Samotni nie mieli u niej szans. -Dziekuje, panienko, bardzo dziekuje. 237 Wrocilem do mojego stolika i przez jakis czas rozmyslalem o tej piosence. Lavenci cenila mnie na tyle, by ja napisac; dowod na to byl tak wyrazny, ze nie podwazylby go zaden sledczy. Oczywiste bylo tez to, ze swoje uczucia zachowywala dla mnie. Byla mi wierna, usychala z tesknoty i uczyla sie robic to, co lubie. Chciala sie takze dowiedziec, o czym mowia dziewczeta w trakcie zalotow. To mnie naprawde zdumialo. Dziewczeta mowia o bzdurach, tak jak ich chlopcy. Moze Lavenci starala sie zmienic, moze naprawde uczyla sie, jak byc romantyczna. Ja kiedys rozmyslnie zmienilem siebie. Czy zniewazylem ja za to, ze byla taka osoba, od ktorej chciala uciec?Poczulem straszne wyrzuty sumienia. Przezylem podobna chwile przed czterema laty, kiedy bralem udzial w cwiczebnej bijatyce, w ktorej szesciu atakowalo jednego. Walka byla tak zazarta, ze zabilem dwoch moich nauczycieli, lecz bylem ksieciem, a ksiazeta nie musza przepraszac za cos takiego. Mimo to smierc tych ludzi zranila moja dusze. Ktos rabnal mnie w plecy, na stole wyladowal pelny kufel. -Co taki slawny czlowiek jak ty robi w takim miejscu? Podnioslem wzrok na dwoch straznikow drog. -Andry, Costiger! - zawolalem, wstajac. - Andry, jak sie miewa twoja zona? -Urodzila corke trzy tygodnie temu. -A syn? -Chodzi, ale jeszcze nie rozumie rozkazow. -Idealny straznik drog! -Wszedzie wlazi i robi pieklo. -Oho, material na oficera. -Podobny do ojca - rzekl Costiger ze smiechem. W tym momencie dosiadl sie do nas wygladajacy znajomo czlowiek, ktorego jednak nie bardzo umialem umiejscowic w pamieci. Mial ogolona glowe i wygladal na trzydziesci pare lat. Nagle uswiadomilem sobie, ze to Roval. Wygladal tak jak wtedy, gdy go poznalem trzy lata wczesniej. -Danolarianie, slyszalem, ze na Alpindraku grales zachodzacemu sloncu - rzekl Andry. -Owszem, chlopcze - odparlem, nadal patrzac na Rovala. -Kiedy widziales mnie ostatnio, bylem w nie najlepszym stanie - stwierdzil konstabl Roval w odpowiedzi na moje spojrzenie. Najstarszy ranga ocalaly agent Krolewskich Sil Specjalnych byl porzadnie ubrany, starannie ogolony i sprawial wrazenie przytomnego. 238 -To co, wciaz zadnej dziewczyny, Danolu? - zapytal Andry.-Coz, widzialem, co z toba zrobilo pare kobiet - odparlem wymijajaco. -O nie, nie, nie, cos takiego robia z czlowiekiem kobiety niewlasciwego rodzaju - powiedzial pospiesznie Andry. - Wez na przyklad moja Merrial... -Za nic w swiecie, bo zdrowo bym od ciebie oberwal! - Rozesmialem sie, szturchajac go lokciem w bok. -Jest wierna, bystrzejsza od lisa z wyksztalceniem prawniczym, a mimo to ma w sobie wiecej milosci niz wszystkie inne znane mi kobiety razem wziete. Skoro mowimy o kobietach, co u Riellen? Slyszalem, ze tez dostala medal. -Tak, oraz posade na odleglej placowce dyplomatycznej - odparlem. -Zaloze sie, ze w Vindicu. -Chcialbym tam pojechac - stwierdzil Costiger. - Slynie z tancerek. -Moglbys, jako ochroniarz Riellen - podsunal Andry. -Az tak bardzo nie chce tam jechac - odparl Costiger. -Trzy lata razem na drogach i jej nie zabiles! - wykrzyknal Andry wesolo. - Stracilem dziesiec florinow, kiedy skonczyla rok sluz-by z toba, a ty nie przetraciles jej karku. -Cierpliwy ze mnie gosc - stwierdzilem. Andry, Costiger i ja sluzylismy jako najemnicy w Sargolu, a potem zdezerterowalismy do Alberinu. Andry wspial sie po drabinie spolecznej od pozycji zwyklego marynarza do nizszych warstw szlacheckich, w koncu uznal, ze mozna byc szlachetnym w kazdej klasie. Natomiast rosly i krzepki Costiger wciaz nie znalazl swej zyciowej drogi i ilekroc musial podjac jakas decyzje, zdawal sie na Andry'ego, Essena albo na mnie. Andry przechylil sie przez stol, rozejrzal sie i uniosl brew. -Wiec jak brzmi prawda o Lupanianach? - zapytal. - Naprawde wytlukles szescdziesieciu? -Bzdura, pomoglem zabic jednego. Sa twardsi od szklanego smoka. Komendant Halland z Gatrov dopadl dwoch, ale tylko dzieki zaskoczeniu. To sie juz nie powtorzy. Szybko sie ucza i nigdy nie popelniaja tego samego bledu dwa razy. -Ci dwaj w klatce wygladaja na nieszkodliwych. -Nie wierz w to. -Roval powiedzial, ze zywia sie jencami - rzekl Andry. 239 -Owszem, widzialem to na wlasne oczy.-Oni nas jedza? - zapytal ze zdumieniem Costiger. -Tak. Ich czarnoksiescy kavelarowie poruszaja sie w kroczacych wiezach wysokich na trzydziesci metrow, a ich bron to zaklecia goretsze niz dech szklanego smoka. Potrafia nia razic na kilometr i wiecej. Pokazalem im probke nadtopionego kamienia. Byli pod wrazeniem. -To co trzeba zrobic? - spytal Andry. - Mam zone i dzieci. Czy powinienem ich wsadzic na pierwszy odplywajacy statek? -Tak! -Ale chyba mozemy stawic opor! - upieral sie Andry. - Powiedziales, ze trzech zginelo. -Czterech. Jeden umarl podczas lotu z Lupana. -Dwoch na prozniostatek i dziesiec prozniostatkow, czyli jeden na pieciu juz nie zyje. -Watpie, czy nastepni beda umierac z tak latwoscia - powiedzialem. - Pamietaj, ze szybko sie ucza. -My tez - stwierdzil Andry. -Naprawde? Pamietasz komendanta milicji miejskiej w Ga-trov, Hallanda, czlowieka, ktory zabil dwoch Lupanian? Czy zostal postawiony na czele alberinskiej armii? -Ale slyszelismy, ze ksiaze Lestor zginal, broniac Gatrov. Podobno zniszczyl lupanska wieze obleznicza jedna strzala, wiec oni nie moga byc tacy potezni. -Bzdury. Ksiaze Lestor zostal zjedzony. Sam widzialem. Jedyna prawdziwa szansa Alberinu jest Halland. -Halland, dobry czlowiek - rzekl Roval, kiwajac glowa. - Znalem go w KSS. -Halland byl w Krolewskich Silach Specjalnych?! - zdumialem sie. -Tak, poki nie doprowadzila go do upadku kobieta; zostal zdegradowany do stopnia kavelara i wyslany do Gatrov. Moglbys na chwile wyjsc, chlopcze? Wiadomosc specjalna. Na ulicy Roval powiedzial mi, ze gwardia palacowa szuka mnie po calym miescie. W swiatyni metrologan odbywala sie odprawa dla dworzan regenta, wojskowej szlachty, waznych metrologan i sceptykow. Mial przemawiac Halland oraz ja. Jako uczeni zajmujacy sie magia, lecz nie czarnoksieznicy, metrologanie zostali oszczedzeni przez inkwizycje. Przypadkiem byla to sluszna decyzja. 240 Po drodze do swiatyni metrologan minelismy z Rovalem ruiny Sali Cedrowej. W swietle pochodni sypano lopatami na wozy popiol, kosci i czesciowo stopione fragmenty magicznych akcesoriow, by za dnia tlumy nie zorientowaly sie w skali mordu. Wsrod rumowiska od czasu do czasu wybuchala z trzaskiem energia eteryczna.U wejscia do swiatyni czekala na nas diakonisa, ktora zaprowadzila nas do wielopoziomowej sali wykladowej pelnej osob wygladajacych na wazne; wiele z nich nie spalo. Przemawial mlody szlachcic, Laron, czlowiek, ktorego nazywam swoim panem. -Lektura raportow dostarczonych przez podroznikow, barkarzy, a nawet przez golebie pocztowe, wykazuje, ze Lupanianie zniszczyli jedenascie miejscowosci, to te oznaczone czerwonymi krzyzykami. -Pokazal na duzej mapie wiszacej na scianie za nim. - Zdobyli takze bez walki siedem miast i osiemdziesiat miasteczek. Stosuja taktyke pojawienia sie na jakims obszarze i zniszczenia jednej osady dla przykladu, zmuszajac w ten sposob strachem wszystkie sasiednie do poddania sie. Sa jakies pytania? Rozleglo sie pelne niepokoju mamrotanie, sluchacze zaczeli sie krecic, podnioslo sie kilka rak. -Mowisz, ze na razie jest ich nie wiecej niz dwunastu - zauwazyl ksiaze Magnisseran z Cesarskiej Lekkiej Kawalerii. - W jaki sposob opanowali kilkadziesiat prowincji? -Posluguja sie naszym jezykiem, uzywajac jakiegos magicznego zaklecia, zdobywaja tez tlumy zwolennikow. Prosze pamietac, ze podaja sie za bogow lunaswiatow, ktorzy objawili sie w namacalnej postaci. -I ludzie w to wierza? -O tak - rzekl powaznie Halland. - Lupanianie sa okrutni, arbitralni, porazajaco potezni i robia swoim wygladem duze wrazenie. Zadaja tez ofiar z ludzi. Wydaje sie, ze ludziom sie to wszystko u boga podoba. -A zatem wszyscy jestesmy skazani na zaglade - szepnalem do Rovala. - Jesli ludzie nie zechca walczyc, to kto to zrobi? Gnomy trawne? Przylozyl palec do ust. Wstala Justiva, prezbiterka metrologan. -My, metrologanie, mamy wplyw na szklane smoki - oznajmila. -Zostaly do nich wyslane prosby o pomoc. 241 -I...? - zapytal pan Wallengtor.-I teraz czekamy. Na calym swiecie nie ma istot potezniejszych od szklanych smokow. Jesli ktokolwiek moze nas uratowac, to wlasnie one. Potrafia wladac energiami o podobnej mocy do tych okielznanych przez Lupanian. Zapadla cisza, wymieniano rozmaite porozumiewawcze spojrzenia, mrugniecia, kiwniecia glowami, zmarszczenia brwi i usmiechy. -To niech lepiej szybko przyfruna, bo inaczej bedzie za pozno -zazartowal jakis baron, mimo upalu ubrany w szaty podbite gronostajami. -Nikt nie moze rozkazywac szklanym smokom - ostrzegla Justi-va. - Beda chcialy miec pewnosc, ze jestesmy warci ich pomocy. -Warci ich pomocy? - syknalem do Rovala, nagle zirytowany tymi glebokimi rozwazaniami waznych i madrych ludzi. - A jesli sie tacy nie okazemy, to co powiedza? "Oj, w czesci zaglowca nalezacej do ludzi jest paskudna dziura, cale szczescie, ze nie w naszej ". -Sprobuj nieco zlagodzic ton, jesli chcesz zostac powaznie potraktowany - odparl cicho Roval. - Ty mowisz nastepny. Kiedy Laron skonczyl swoja wypowiedz, do przodu postapil Ro-val; obie rece uniosl nad glowe i zatrzymal sie przed podium. -Panowie, uczone damy i szanowni goscie, milo mi oznajmic, ze przybyl nastepny mowca - zaczal. - Inspektor Strazy Drog Danola-rian Scryverin z kwadrantu zachodniego przezyl cztery spotkania z Lupanianami i znajdowal sie w zespole balisty kapitana Danzara, ktory powalil wieze i zabil jej lupanskiego szklochodzce. Zanim jednak przemowi, chcialbym oznajmic, ze w minionej godzinie przybyl z jednego z pokonanych miast, chyba z Lancingtonu, wyslannik z zadaniem poddania Alberinu. -To ledwie siedemdziesiat piec kilometrow stad - stwierdzil ksiaze Magnisseran. -Siedemdziesiat szesc dobra droga. W odpowiedzi zostala odeslana glowa wyslannika. W obliczu sukcesow komendanta Hallanda i jego sil regent uwaza, ze wojownicy i bohaterowie Alberinu wystarcza do odparcia kazdego zagrozenia. Wojownicy i bohaterowie? - pomyslalem, zamknawszy oczy. My?! -Wzywam inspektora Danolariana, by zdal zgromadzeniu spra we ze swych spotkan z Lupanianami. 242 Usilowalem mowic jak najkrocej, ale i tak trwalo to ponad trzy kwadranse. Moj opis szybkosci, z jaka zostal unicestwiony baron i jego oddzial, wywolal sceptyczne pomruki, podobnie jak moje wrazenia z ataku piechoty rzecznej ksiecia Lestora. Balem sie koncowych pytan, ale, ku mojej uldze, kiedy tylko skonczylem, wezwano Hallanda.Gdy komendant opisywal swoje doswiadczenia z walki z Lupa-nianami, zauwazylem, ze wsrod sluchaczy znajduje sie Norellie; sluchala bardzo uwaznie, robila notatki, a nawet chichotala przy zartach Hallanda. On natomiast mowil tylko do niej, staral sie nie patrzec w znudzone, puste oczy szlachcicow ani w przenikliwe, uwazne oczy uczonych. Kiedy pytania zaczely sie wyczerpywac, reke uniosla Justiva. -Metrologanie i sily zbrojne Alberinu otrzymaly nieograniczo ne srodki na prowadzenie walki z Lupanianami - powiedziala, wstajac i ze zdumiewajacym skutkiem wypinajac biust. - Jak we dlug pana mozna wykorzystac cala te potege? Prosze sie dobrze za stanowic, potrzebujemy uczciwej odpowiedzi, a nie slow, ktore we dlug pana chcemy uslyszec. Uczciwa odpowiedz, pomyslalem. Coz, pani, on moze ci jej udzielic. -Z calym szacunkiem, uczona prezbiterko, to tak jak dostac wo rek zlota od kapitana tonacego statku - odparl Halland. Po tych slowach zapadla cisza. Nie umiem powiedziec, czy byla to cisza pelna oszolomienia, czy nudy. Nabralem przekonania, ze tylko nieliczni sluchacze traktuja zagrozenie powaznie. -A gdyby pan tu dowodzil, co by radzil mieszkancom Alberinu? -Spakowac dobytek i troche jedzenia, objuczyc tym szybkiego konia i zanim Lupanianie zobacza odcieta glowe swego wyslannika, pojechac w gory. Slowa te wywolaly powszechny smiech, tak jak sie tego i obawialem, i domyslalem. Nie bylo juz wiecej pytan, wobec czego ksiaze Magnisseran zamknal spotkanie przemowa o madrosci regenta i wojskowej gotowosci Alberinu. Kiedy Halland zszedl z podium, zblizyla sie do niego Norellie, a ja ruszylem w jej slady. -Inspektorze, cale popoludnie rozmawialem z komendantem o Lupanianach - powiedziala z ozywieniem. - Szkoda, ze cie przy tym nie bylo. -Przepraszam, pani. Sprawy Strazy Drog. -Chcielibysmy przeczytac twoj prywatny dziennik - powie- 243 dziala Justiva, ktora tez dolaczyla do naszej grupki. - Masz go pod reka?-Zaiste, prezbiterko. Jest tutaj, w moim pakunku. -Och, wspaniale! Zechcialby pan, komendancie Hallandzie, przejrzec go razem ze mna i kilkoma specjalistami nauk zimnych i eterycznych? -Oczywiscie, uczona prezbiterko, lecz nie jestem naukowcem. -Wspaniale, to oznacza, ze nie bedzie pan mial z gory przyjetych osadow na temat tego, co pan ujrzy. Moze bedziemy takze mieli pytania w kwestiach, ktorych pan nie przelal na papier. Jaki termin panu odpowiada? -Jestem gotowy w kazdej chwili, uczona prezbiterko. Warto zrobic to od razu. Lupanianie poruszaja sie bardzo szybko, nie mozemy sobie pozwolic na opoznienie przygotowan chocby o jedna noc. -A zatem bedziemy gotowi w ciagu kwadransa - odpowiedziala. - Sala Neofitow. Zaprowadzi tam pana Roval. Kiedy czytalem moj dziennik, sluchacze caly czas pisali, zadawali inteligentne pytania i sprawiali wrazenie, ze rozumieja powage sytuacji. To mnie ucieszylo, lecz nie byli to ludzie u wladzy i nie mogli podejmowac zadnych waznych decyzji. Ponowne czytanie dziennika ozywilo koszmar minionych dni: ucieczki, rzez, zniszczenia i nieszczescia. Pominalem dwa sady polowe na barce, ale kiedy inni metrologanie kazali mi naszkicowac trojnogi, zwierzeta uslugujace i bron termiczna, dziennikiem zawladnela Justiva. Przez kilka godzin moj umysl wypelnialy obrazy lsniacych azurowych nog kroczacych przez pola, Justiva i Halland wielokrotnie czytali moje zapiski, a studenci budujacy modele wiez i prozniostatkow z drewna, papier mache i zywicy zasypywali mnie pytaniami. Mniej wiecej o czwartej po polnocy opuscila nas Justiva, by zajac sie innymi sprawami. Na srodku podlogi stal prawie poltorametrowy model trojnogu bojowego ze zwisajacymi bezwladnie mackami z lin i patrzaca na nas tepo lustrzana plyta helmu. Studenci pracowali jeszcze nad glinianym modelem zwierzecia uslugujacego. -Nie podoba mi sie, jak na mnie patrzy - stwierdzil Halland, pogryzajac ciasteczko miodowe z otrebami. -To tylko model! - Norellie sie rozesmiala, biorac go za reke. 244 -Z mojej perspektywy wyglada jak ta wieza brodzaca w rzeceAlber, tuz zanim powalila ja balista kapitana Danzara - powiedzia lem. - W kazdej chwili moze na mnie skierowac bron... a wtedy ja stane przed przewozniczka. Norellie wziela sciereczke z koszyka z ciasteczkami i przykryla nia helm modelu. -Lepiej? - zapytala pogodnie, polozywszy sobie reke na biodrze i wypinajac je w strone komendanta. -Dziekuje, pani - odpowiedzielismy razem, obaj nieco zaskoczeni. -Szkoda, ze oryginalow nie da sie tak latwo pokonac - dodal Halland. -Coz, musze zatem poszukac latwiejszych zwyciestw gdzie indziej - zachichotala. Uswiadomilem sobie, ze nuce cicho "Troczki portek", i natychmiast przestalem. W kobietach tak bardzo wprawnych w kuszeniu mezczyzn bylo dla mnie cos dziwnie niepokojacego, destabilizujacego, prowokowaly do odsuwania zdrowego rozsadku i podejmowania dzialan nierozwaznych. Do sali weszla Justiva. -Jesli wolno mi zauwazyc, inspektorze, wyglada pan strasznie -zauwazyla, siadajac przy stole. Przekartkowala moj dziennik. - Przezyl pan nadzwyczajne osiem dni. -Tylko osiem? - westchnalem, trac oczy. - Wydaje sie, ze minelo ich osiemdziesiat. -A co to ma wspolnego z Riellen? - zapytala Norellie i uniosla dlon z wyprostowanymi palcami. -Piec? Moze to liczba zebranych ludzi, jakiej potrzebuje, by poprowadzic wiec? -Nie, to liczba przekraczajaca liczbe znanych mi ludzi, ktorzy nie skreciliby jej chudego karku za to, co ci robila przez trzy lata. Ja sie do nich nie zaliczam. -Takie kobiety lubie - zgodzil sie Halland. -Alez komendancie, pochlebiasz mi - powiedziala Norellie. - Naprawde musimy teraz odpoczac, chociaz jest tyle spraw do omo wienia. Moze bys sie przespal w kompleksie swiatynnym... och, i ty tez, inspektorze. Chyba jej sie podoba komendant, pomyslalem. Ciekawe, czy on w to wierzy? Potarlem oczy i stlumilem ziewniecie. -Moze komendant przyjmie twoja szczodra goscinnosc. - Nie- 245 mai niezauwazalnie przekrzywilem glowe i leciutko unioslem brwi. - Ja jednak spedze noc z przyjaciolmi. Beda sie martwic, jesli nie wroce. Moze przyjde na sniadanie?-Ja tez na pewno moglbym znalezc... - zaczal Halland, z zaklopotaniem przenoszac wzrok ze mnie na Justive. -Och, nie, nie, nie, komendancie - nie ustepowala Norellie; ujela go pod reke. - Chodz ze mna, to jedyna noc, kiedy mozesz sie wygodnie polozyc. Lecz zapewne sie nie wyspisz, pomyslalem i nim zdolalem sie powstrzymac, zerknalem na Justive i znow unioslem brwi. Odpowiedziala mi drobnym ruchem powieki i skinela glowa. Zeby sie dostac do Latarnika, musialem zbudzic wlasciciela. Wstalem po ledwie czterech godzinach snu, umylem sie, ubralem i zaczalem szukac sniadania. Nad brzegiem rzeki znajdowal sie niewielki targ; poszedlem prosto do Wysmienitych Bulek Tlustego Al-frodana, mojego ulubionego straganu sniadaniowego. Tuz przed nim staly Lavenci i Riellen, zajete lodowato uprzejma rozmowa. -Ach, inspektorze, juz sie zaczynalam o ciebie martwic! - oznajmila Lavenci; podszedlem do niej i przykleknalem. -Jak to, pani? -Powiedziales kiedys, ze to twoje ulubione miejsce, jesli chodzi o sniadanie, wiec czekam tu od switu w nadziei na rozmowe z toba. Riellen drgnela jak dzgnieta sztyletem w plecy. -Przykro mi, ze narazilas sie na niewygode - powiedzialem, wstajac. - Latwiej byloby mnie znalezc przy egzekucji Pelmora w poludnie. Mozna go powiesic tylko w obecnosci sedziego skazujacego i zatwierdzajacego. -Nie przyjde, ten dupek zmarnowal mi juz dosc zycia - oznajmila Lavenci, po czym zwrocila sie do Riellen. - Odejdz. Musze porozmawiac z moim drogim przyjacielem Danolarianem o sprawach, ktore nie sa przeznaczone dla uszu dziewic. Straszliwie zaklopotana Riellen skulila sie, zasalutowala i pospiesznie sie oddalila. -Czego chciala? - zapytalem, patrzac za nia. - Kolejne przeprosiny? -Ta szczurzyca prowadzila poszukiwania. Przyszla tu, by mnie ostrzec przed pokusa samobojstwa. 246 -Naprawde?-W Alberinie mieszkaja trzy pary, na ktore rzucila urok stalosci. Sprawdzila je i okazalo sie, ze jeden mezczyzna utopil sie w Al-berze. Partnerka drugiego zniknela, zostal wiec powieszony za domniemane morderstwo. Trzeci poplynal w poszukiwaniu ratunku na Helion, lecz sluch o jego statku zaginal. Obie ocalale kobiety zostaly zakonnicami w Kontemplacyjnym Zakonie Boskiej Transcendencji Eterycznej. -Czlonkowie tego zakonu wiekszosc czasu spedzaja na mrokro-czeniu. Wielu nigdy stamtad nie wraca. -To ci, ktorzy osiagneli transcendencje. Moze obie kobiety do tego daza. Danolarianie, jesli urok urzeczenia jest gwaltem, to urok stalosci jest jak morderstwo. Daje podstawy do wydania wyroku smierci i to wlasnie powiedzialam Riellen. -Chociaz niechetnie to przyznaje, Riellen do tej pory o tym nie wiedziala. -A gdyby wiedziala? -Wydalbym zalecenie, by zawisla obok Pelmora. Powiedz szczerze, dlaczego sie tu znalazlas, pani? -Jadalam tu codziennie podczas twojej nieobecnosci. Dzisiaj jednak czekalam. Wiedzialam, ze przyjdziesz, a mam ci cos waznego do powiedzenia. -W takim razie czy moge ci kupic jeszcze jedno sniadanie? -Och! Zechcialbys? To znaczy tak, tak. Tym bardziej zaluje, ze nie jest to sniadanie po nocy spedzonej w twoich ramionach. Kupilem dwie bulki arachidowe z natka pietruszki i cebula. Zeby je zjesc w spokoju, usiedlismy na murku przy rzece. Lavenci ugryzla dwa czy trzy kesy, a potem zerknela na mnie i nabrala tchu. -Danolarianie, nie zlozylam prosby o darowanie zycia Pelmoro-wi! - powiedziala chrapliwym, wymuszonym tonem, a potem wrzucila bulke do wody i ukryla twarz w dloniach. -Ktos ja zlozyl - odpowiedzialem cicho. Sam tez nie jadlem. -Nastepnego ranka po uwolnieniu matka zaciagnela mnie na spotkanie z prezbiterka metrologan Justiva. Ona pochodzi z Helionu i wie cos niecos o uroku stalosci. W swiatyni spotkalysmy Norel-lie, ktora miala dosc rozsadku, by uciec, zanim wieze zrownaly Ga-trov z ziemia. Obie wyprobowaly kilka czarow i zaklec, lecz zadne nie zadzialalo. I Justiva, i Norellie zgodzila sie, ze urok mozna zdjac tylko wtedy, gdy oboje partnerzy nadal zyja. -Lavenci... 247 -Nie! Prosze, najpierw mnie wysluchaj. Kiedy znow sie znalazlam sam na sam z matka, o wszystkim jej opowiedzialam. Trwalo to kilka godzin. Matka... matka mysli, ze wykonanie wyroku na Pel- morze mozna by odlozyc na kilka miesiecy. Powiedzialam jej, ze Pel- mor z zimna krwia zamordowal wspanialego i odwaznego czlowieka i za to powinien zawisnac. Przyjme siedem lat celibatu i nazwe je lekcja w bardzo kosztownej szkole doswiadczenia. Jednakze... mat ka uzyla swych znacznych wplywow, by sprobowac zamienic wyrok Pelmora na dozywocie w jakims lochu. Wiem, ze wywierano na cie bie nacisk i ze sie oparles. Mowi sie, ze twoja kariera w Strazy Drog dobiegla konca, wiec wez to. Wlozyla mi do reki niewielki zwoj z prawniczymi oraz bankowymi pieczeciami. -Co to? - Rozesmialem sie ze znuzeniem. - List polecajacy do banku? -Nota bankowa na jedenascie tysiecy florinow, niemal cale moje osobiste bogactwo. -Jedenascie tysiecy florinow?! - wykrztusilem. - Nie moge tego przyjac! To wiecej niz moja pensja za dwadziescia lat! -Tak, nie wydaj wszystkiego od razu. Ugryzlem bulke, a potem podalem ja Lavenci. Musialem ja upuscic na dlon dziewczyny, by nie poczula mego dotyku. Nieopodal powoli przeplynela barka ciagnieta przez konia. Za nia pojawil sie prom z dwoma kupcami; smieli sie i wymachiwali rekami. -Kiedys siadywalismy tu i cytowalismy sobie nawzajem poezje -powiedzialem. Po sciezce holowniczej pod nami przeszedl oddzial milicji. -Tutaj odtracilam twoja reke - odparla Lavenci ledwie slyszal nym szeptem. - To na zawsze juz pozostanie przekletym wspomnie niem. Pod nami dowodca oddzialu zarzadzil trzykrotny okrzyk na czesc dudziarza z Alpindraku i jego damy. Zmusilem sie do usmiechu i pomachalem reka. Lavenci wypiela piers i tez pomachala. -Jego dama - westchnela. - Jak bardzo pragnelam uslyszec te slowa - powiedziala, kiedy oddzial nas minal. - Gdyby nie ten klaps, dzis moglyby byc prawdziwe. -Zastanawialem sie nad nim ostatnio, a wlasciwie przez cztery ostatnie dni - powiedzialem nieco niesmialo. -I slusznie. 248 -Chcialbym uslyszec kryjaca sie za nim opowiesc.-Nie, prosze, bedziesz mial o mnie zle zdanie - odparla bez tchu. -A wiec bylo tak, jak sadzilem. - Westchnalem ponuro. - Nie myslalem, ze jestes taka. -Jaka? -Tam, skad pochodze, nazywamy takie dziewczyny chlopskimi ksiezniczkami. Obdarzaja one wzgledami nisko urodzonych, gardzac zalotami mezczyzn im rownych lub lepiej urodzonych. Ciesza sie wladza wyniesienia maluczkich i ponizenia wielkich. To dziwne, nie wydajesz sie okrutna, choc tylko okrutne damy prowadza takie gry- Sprezyna w pulapce byla naciagnieta, przyneta zalozona. Laven-ci nie chciala, by myslano o niej zle, a ja bylem pewien, ze jeszcze mniej pragnie byc uznana za chlopska ksiezniczke. -Moglabym ci opowiedziec pewna historie, ale moze juz nigdy nie bedziesz chcial ze mna rozmawiac. -Moze gdybym ja uslyszal, moglibysmy sie rozejsc w spokoju -podsunalem. Lavenci rozwazala to przez jakis czas. Patrzylem, jak rzeka plynie z glebi ladu zweglona deska. Mialem dosc dobre pojecie, w jaki sposob zostala podpalona. -Zgoda - powiedziala w koncu Lavenci. - Pewnego razu zyla so bie chorowita dziewczynka. Miala piekna, wytworna, ponetna mat ke oraz starsza siostre pelna czaru i dowcipu, ktorym moglaby ob dzielic cala trupe komikow. Chorowita dziewczynka byla bardzo inteligentna i w dniu swoich pietnastu urodzin ukonczyla akade mie swej matki, zostajac najmlodsza adeptka czarnoksiestwa w hi storii Diomedy. Wtedy tez odkryla dziwna rzecz. Jesli uznala jakiegos mlodzienca w akademii za urodziwego, on byl zbyt oniesmielony, by ja odtracic. Za cel postawila sobie uwodzenie studentow w niezwyklych miejscach, gdzie ktos moglby sie na nich natknac; chciala zyskac opinie rozpustnicy. Wkrotce jej wytworna matka i dowcipna siostra nie uwazaly jej juz za niesmiala dziewice, a dziewczynie podobalo sie wprawianie w zaklopotanie personelu jej matki i studentow i trzymanie ich w niepewnosci, kto sie cieszy jej wzgledami. Mijaly lata, az raz poznala slicznego chlopca, i to w bardzo romantycznych okolicznosciach. Chciala zostac jego wybranka, chciala, by sie do 249 niej zalecal, lecz nie miala pojecia o metodach zalotow praktykowanych wsrod zakochanych. Biedaczka, po prostu nie wiedziala, co robic.Lavenci przerwala, by zlowic moje spojrzenie i ukazac mi bol w swoich oczach. -Pewnie jakos sobie poradzila - powiedzialem, lekko zaskoczony. -O tak, potraktowala sytuacje, jak na uczona wysokiej klasy przystalo. Przez piec goraczkowych dni w kazdej wolnej chwili czytala romantyczne powiesci, a potem wieczorem spotykala sie ze swoim kawalerem. Starala sie wprowadzac w zycie wszystko, co pisano w powiesciach o slodkich, wstydliwych pannach. Powiesci bardzo szczegolowo opisywaly, co robia mile dziewczeta, kiedy dlonie chlopca wedrowaly pod ich spodnice albo bluzki, trzepnela wiec ukochanego po rece, kiedy dotknal jej piersi. Biedny, wrazliwy chlopiec byl zazenowany, a ona miala zbyt wiele dumy, by go przeprosic. Nastepnego dnia zostal wyslany na wojne. Minelo kilka miesiecy, a podczas sluzby jej ukochany spotkal innego zolnierza, przechwalajacego sie najintymniejszymi wyczynami z dziewczyna, ktora nastepnie szczegolowo opisal, a potem wymienil z imienia. Byla to oczywiscie uczona rozpustnica. Kiedy wrocil do miasta, mozesz sobie wyobrazic, co sie stalo. Przeczytala o wiele wiecej ksiazek i starala sie z nim droczyc, by popisac sie swoim bystrym umyslem. Chlopiec zapytal ja, dlaczego wdawala sie w ordynarne poufalosci z innymi, zarazem gardzac nim tak bardzo, ze nie mogla nawet zniesc pieszczoty jego dloni. Nagle zrozpaczona i zazenowana dziewczyna odrzucila pozory i goraczkowo zaproponowala mu wszystko, co mogloby mu sprawic przyjemnosc. Niestety, bylo juz za pozno. Wzgardzil nia i poszedl swoja droga. Zostala sama, niepocieszona. -Co sie z nia stalo? - zapytalem. -Ta czesc historii jeszcze sie nie wydarzyla. Chcesz reszte bulki? Nie mam juz na nia ochoty. Odmowilem. -Musialas popelnic te wszystkie bledy - powiedzialem, patrzac na rzeke. - Nie mialas innego wyjscia. - Spojrzalem jej w oczy. - Teraz jestes madrzejsza. -Naprawde? - spytala, krecac glowa. -Tak sadze. A czy kiedykolwiek przyszlo ci do glowy, ze ja tez moglem miec problemy? 250 -Naprawde?-Naprawde. -Zatem powinnam wysluchac twojej opowiesci i sama zdecydowac - odparla Lavenci zaintrygowana i zaniepokojona. Przyszla kolej na mnie. Od czasu procesu Riellen na barce szykowalem sie do wyjawienia Lavenci mojej przeszlosci, nie wiedzialem jednak, jak to zrobic. W jakis dziwny sposob ulozenie z tego opowiesci ulatwialo sytuacje. -Pewnego razu zyl sobie ksiaze, syn cesarza. Byl wysoki, inteli gentny, zdrowy, doskonale wyksztalcony i dobrze wladal rozmaita bronia. W dniu trzynastych urodzin pewna ksiezniczka wprowadzi la go w arkana sztuki zalotow i od tego czasu ksiaze ani jednej no cy nie spedzil samotnie, a wszystkie jego partnerki byly krolew skiej krwi. Zanim skonczyl czternascie lat, zabil dwoch partnerow w cwiczeniach z biala bronia, otrzymal stopien naukowy z zimnych nauk i poslugiwal sie wieloma jezykami. Wtedy cesarz, chcac podbic jakies odlegle krolestwo, zgromadzil najwieksza flote wojenna, jaka widzial swiat. Cesarzowa nie chciala, by ksiaze poplynal razem z flota, lecz on byl znudzony luksusem i bezpieczenstwem. Wysoki i silny, mogl uchodzic za mlodzienca o piec lat starszego. Zaokretowal sie. To bylo trudne zycie. Musial wykonywac brudna, niewdzieczna prace, nabawil sie pecherzy na rekach, walczyl z zabijakami, nauczyl sie robic szplajsy, jadl liche potrawy, zostal wychlostany za jakies drobne wykroczenie, ale zaloga go lubila. Pokochal to zycie, poniewaz byl akceptowany ze wzgledu na siebie samego, a nie z powodu swojej pozycji, bogactwa i pochodzenia. Wlasnie zostal awansowany na mata, kiedy do floty zacumowanej u malenkiej wyspy dotarla wiadomosc o katastrofie. Straszliwa bron, uruchomiona przez cesarza, zniszczyla caly kontynent. Ojciec ksiecia stal sie najwiekszym morderca w dziejach swiata. Lavenci wstrzymala oddech i upuscila resztki bulki na biegnaca pod nami sciezke holownicza. Bezpanski pies porwal smaczny kasek i uciekl, scigany przez kilka innych psow. -Jestes ksieciem Darrikiem, synem cesarza Melidiana Warso-vrana z Damarii - szepnela, odsuwajac sie ode mnie. -Nie - odparlem pogodnie. - Nie jestem tez matem Allidianem Orencem. A w kazdym razie nie od pietnastej nocy szostego miesiaca 3140 roku, kiedy w Diomedzie, wlasnie zdobytej przez flote mego ojca, znalazlem cialo Danola Scryverina. Ojciec zniszczyl 251 przez przypadek caly kontynent, a teraz dzieki kolejnej wojnie wykrawal sobie nowe krolestwo. Budzil we mnie odraze. Bylem synem najgorszego mordercy w dziejach naszego swiata. Dlatego stalem sie Danolem Scryverinem, by uciec od swego pochodzenia. Nauczylem sie alberinskiego i diomedanskiego... reszte znasz.-Brat przyrodni Wensomer... - szepnela Lavenci bardziej do siebie niz do mnie. -Tak. Madame Yvendel miala romans z ojcem, kiedy oboje byli mlodymi studentami, w akademii twojej babki w Diomedzie. Wensomer jest dzieckiem ich milosci. Poznalem ja, kiedy mialem siedem lat. Powiedziala mi, ze ma siostre przyrodnia, ktorej ojcem jest Rax Einsel, nadworny czarnoksieznik. -Ojciec... - powiedziala rozmarzonym glosem Lavenci. - Spotkalam go raz, w Diomedzie. Tylko raz. -Naprawde? -Objelismy sie, przez godzine rozmawialismy o wielu sprawach, a potem zniknal. Chyba wiedzial, ze niedlugo zginie. -Dobrze go znalem, powinienem ci powiedziec wszystko, co o nim pamietam. Nauczyl mnie podstaw rzucania zaklec, zimnych nauk i logiki stosowanej. Byl czlowiekiem uprzejmym i bardzo dowcipnym. To on pomogl mi uciec na morze. Podejrzewam, ze wiedzial, co sie stanie z Torea. Jego ostatnie slowa, kiedy wchodzilem na poklad okretu, brzmialy: "Spodoba ci sie Diomeda, mieszka tam moja ukochana". -Jego ukochana? - zdziwila sie Lavenci. - On kochal moja matke? -Tak mi powiedzial, ale nie wymienil zadnych imion. Wiele lat pozniej Wensomer zostala cesarzowa nowego imperium Scalticaru. Pewnego dnia zobaczylem ja podczas jakiejs parady i rozpoznalem. Ojciec przekazal nam obojgu silne sklonnosci do przywodztwa i umilowanie wladzy, lecz oboje walczylismy z pokusa jej uzywania. Ja zostalem straznikiem drog niskiej rangi, a cesarzowa Wensomer przewodzila rozwiazlemu i skandalicznemu dworowi, by ludzie traktowali jej rzady jak zart. Na Alpindraku powiedziala mi, ze dziewczyna, do ktorej sie zalecam, jest jej przyrodnia siostra i sekretna corka Raxa Einsela. -Dowiedziales sie tez, jaka bylam obrzydliwa, okrutna, wyrachowana zdzira... -Przestan! - Ale... -Przestan i posluchaj. Ja spalem z ksiezniczka, ktora do mojej 252 sypialni wnioslo w zlotej lektyce czterech eunuchow. Ty zadzieralas spodnice dla studenta na dachu akademii i kochajac sie, smialas sie do gwiazd. Dlaczego jeden czyn jest szlachetny, a drugi podly? Zastanawiala sie nad tym dluzsza chwile. Obok nas przeplynela uzbrojona galera; zdazala w gore rzeki, zapewne by walczyc z Lupa-nianami.-Pozwol, prosze cie, pozwol mi powiedziec jedno, Danolarianie, posluchaj. Tego wieczoru, kiedy trzepnelam cie po rece, wygladales na oszolomionego i skrzywdzonego. Bylo mi tak wstyd, ze nie mialam odwagi pocalowac cie na dobranoc. Kiedy odprowadziles mnie do domu, pobieglam na gore do mojego pokoju i cala noc plakalam. Nazajutrz dostalam twoj list i pomyslalam, ze wyjechales z powodu tego, co zrobilam. Potem nie pisales do mnie... -Listy spalila Riellen - przypomnialem jej na swoja obrone. -Teraz to wiem. Zbadalam twoja przeszlosc i pokochalam cie jeszcze bardziej.Tak, wlasnie to powiedzialam. Kochalam cie wtedy i kocham cie teraz... ale ty widziales moje zachowanie godne potwora. Nigdy nie bedziesz mogl odwzajemnic tej milosci, miedzy nami lezy zbyt wiele brudu, zbyt wiele krzywd. Rozwazalem jej slowa, zastanawiajac sie, jak do niej dotrzec, jak sprawic, by uwierzyla w moje uczucia. -Nie przepadam za spizarniami - powiedzialem cicho. - Nie lu bie tez glupich dziewic. Dziewczyna, ktora kochalem, spacerowala ze mna ulicami Alberinu tej samej nocy, kiedy zostala uratowana przed konstablami inkwizycji. Trzymala mnie za reke, tanczyla ze mna w Latarniku, pilismy piwo z jednego kufla, kiedy odprowadza lem ja do domu, zartowala ze mna w dziewieciu jezykach, a potem pocalowala mnie na dobranoc. Usychala z tesknoty za mna. Ilekroc poszla na tance do tawerny, byla mi wierna, i nawet napisala dla mnie "Nad Alberu brzegiem". Moze wiesz, dokad poszla ta dziew czyna? Nadal ja kocham. -Danolu... - zaczela Lavenci, lecz szloch wykrzywil jej twarz. Wybuchnela placzem. Delikatnie unioslem pasmo jej mleczno- bialych wlosow i przycisnalem do ust. -Madry Danolarian - powiedziala z aprobata, nadal szlochajac. - Potrafisz nawet oszukac urok stalosci. -Biedactwo, to musi byc taki ciezar. Nic ci nie jest? - zapytalem. Pokrecila glowa i usmiechnela sie smutno. -Jakie to dziwne, tak brzmialy niemal pierwsze slowa, ktore 253 skierowales do mnie, gdy scigana przez inkwizycje, wpadlam na ciebie na tej ciemnej ulicy. "Nic pani nie jest?". Ten glos, te slowa. Kiedy tylko cie uslyszalam, wiedzialam, ze bede bezpieczna. Dano-larianie, czy... czy moge sie osmielic znow sie poczuc bezpieczna? Rozplynalem sie od jej glosu, pelnego trwoznej nadziei i rozpaczliwego zaufania. Nagle westchnalem teatralnie, klepnalem sie w kolana, obrocilem sie na murku i zeskoczylem na ziemie. Wyjalem z kurtki wyimaginowana krede i tabliczke i narysowalem w powietrzu krzyzyk.-Rzeczy do zrobienia: punkt pierwszy, wyjasnic nieporozumienia z ukochana. Zrobione. Punkt drugi, za siedem lat zdjac z ukochanej urok, wieszajac dzisiaj Pelmora. Wlasciwie zrobione. Punkt trzeci, pokonac Lupanian. Coz... to chyba musi zaczekac do jutra. - Podalem wyimaginowana tabliczke Lavenci. - Czy cos pominalem? -Pominales najtrudniejsze zadanie - stwierdzila krytycznie, wycierajac oczy rekawem. -Jakie? -Punkt czwarty, poznac moja matke. -Przezylem bitwe na moscie nad Rwaca. O ile gorsza moze byc twoja matka? Kiedy powinienem sie stawic na inspekcje? -Dzisiaj, o dziesiatej. Bedzie kolacja. -Przyjde. -Wensomer tez. -Wensomer? Cesarzowa? Wrocila do Alberinu? -Tak. Uwaza cie za bardzo ladnego, wiesz? Brat przyrodni Wensomer! Nie moge sie juz doczekac wieczoru! O(C) Po dosc dlugim pozegnaniu z Lavenci poszedlem do swiatyni metrologan. Poinformowano mnie, ze Norellie jest jeszcze w lozku po dlugiej, wyczerpujacej nocy. Zapytalem o komendanta Hallan-da. Powiedziano mi, ze tez spi. Uparlem sie, by go obudzono. Kazano mi czekac. Zauwazylem, ze diakon nie pospieszyl w strone meskich dormitoriow. Inspektorzy Strazy Drog zauwazaja takie rzeczy.Niebawem pojawil sie Halland w bialej koszuli nocnej haftowanej w rozowe serduszka przebite czerwonymi strzalami. -Spoznil sie pan na sniadanie - zauwazylem. -Przepraszam - wymamrotal. - Refektarz jest tam. -Jakies problemy ze snem? -Nie, zadne. 254 -Mimo ze powietrze jest geste od perfum? - zapytalem, wachlujac dlonia przed twarza.-Bardzo zabawne. -I mimo pchly, ktora zostawila panu na szyi slad po ukaszeniu dlugosci dwoch i pol centymetra? Halland wydal zduszony okrzyk, postawil kolnierzyk koszuli i otulil nim ciasno szyje. Doszlismy do refektarza, czyli niewielkiej sali ze stolami i lawami. Usiedlismy; dostalismy chleb, ser i deszczowke zmieszana z sokiem. -Spal pan z nia, a jako ze dowody sa oczywiste, zaprzeczenia nie beda uwzgledniane. -Wlasciwie to nie. Technicznie biorac, nie spalem z nia. -Chyba rozumiem. -W ciagu dwoch lat zdazylem stracic forme. -Wspolczuje. Udalo sie wam omowic kwestie Lupanian nieco szerzej, czy rozmowa toczyla sie bardziej w stylu "Jeszcze nie", "Teraz ja na gorze" i "Tak! Tak! Tak!"? -Czy to nieuzasadniony sarkazm dla samego sarkazmu, czy chce pan powiedziec cos konkretnego? -Komendancie, przyjacielu, awansowalem do inkwizycji, pamietasz? W poludnie, po powieszeniu Pelmora, zostane zaprzysiezony, a potem znikne - z wlasnej woli lub nie. Jesli mozemy powiedziec o Lupanianach cos jeszcze, musimy to zrobic teraz. -Lupanianie - powiedzial z roztargnieniem, pocierajac slad po ugryzieniu. - Obaj wiemy, ze sa zbyt potezni, by stawic im czolo. Moze sa smiertelni, lecz ich potega jest niewyobrazalna i nigdy nie popelniaja dwa razy tego samego bledu. Alberin jest najwiekszym miastem w polnocno-wschodnim Scalticarze, a od podbitych ludow dowiedzieli sie, ze to stolica cesarstwa, ktore obejmuje wiekszosc kontynentu. Beda chcieli pokonac Alberin. Lavenci obliczyla, ze ich bron moze podpalic papier trzcinowy z odleglosci siedmiu i pol kilometra, a ty wiesz, ze topi kamien z odleglosci poltora kilometra. Przybeda tu i zrownaja Alberin z ziemia, by przerazona tym reszta Scalticaru poddala sie im bez walki. To tylko kwestia czasu. -Ale Justiva wspomniala o szklanych smokach - zauwazylem. -Justiva nie miala od nich zadnych wiadomosci. To stworzenia wyniosle, aroganckie. Odpowiedza we wlasnym czasie, lecz Lupanianie moga sie tu zjawic chocby dzis. -Co zrobisz? 255 -Bede pracowal z milicja, poki bedzie istniec, a potem ukryje sie u metrologan. A ty?-Bede sluzyl koronie, poki jakas glowa zespolona z cialem bedzie owa korone nosila. No i powiesze Pelmora. Nastepna sprawa do zalatwienia byly odwiedziny w skromnym domu kapitana Gilvraya. Jego zona, pani Dohdenne, chodzila w zalobie, lecz przyjela mnie uprzejmie i kazala sluzacej podac herbate. Powspominalismy troche dawne czasy w Cesarstwie Sargolskim i to, jak ksiezniczka Senterri wyslala moj oddzial zwiadowcow, by Dohdenne i Gilvraya wytropil i zabil. Mysmy zdezerterowali i ucieklismy z nimi do Alberinu. Kochankowie pobrali sie i przez trzy lata zyli szczesliwie. Kiedy Gilvray zostal zamordowany, wlasnie mial otrzymac od cesarskiej gildii dyplom medikara. -Trzy lata szczescia... wydaje sie to tak niewiele, zwlaszcza ze teraz nikt nie ma nadziei na nic wiecej - powiedziala Dolvienne ze smutkiem. Siedzielismy na oplecionym winna latorosla niewielkim dziedzincu na tylach domu. -Niektorzy otrzymuja o wiele mniej, pani - zauwazylem. - Niektorzy nie otrzymuja nic. -A zatem jesli kiedykolwiek natkniesz sie na kogos takiego, Danolarianie, nie zwlekaj. To, co masz teraz, moze sie okazac najlepsze w twoim zyciu... i jedyne. Pol godziny pozniej stalem na placu Astigianskim i patrzylem, jak cien na publicznym zegarze slonecznym zbliza sie do znaku poludnia. Przywieziono Pelmora. Stal na wozku, byl skuty lancuchami i rozebrany do portek. Oczy mial zasloniete przepaska i zakneblowane usta. W lochach dostal w kosc, byl pokryty brudem, zaschnieta krwia, sincami i skaleczeniami. Co dziwne, kedzierzawe jasne wlosy mial czyste. Wskazowka zegara slonecznego byl wyrzezbiony w czarnokamie-niu smok z pochylona glowa. Cien jego pojedynczego rogu wskazywal pozycje slonca na rowkach w plytach, ktorymi byl wybrukowany plac. Jednak dla skazanca wazniejsze bylo zelazne kolko w zebach smoka. Zwisala z niego petla. Pospolitych zbrodniarzy wieszano bez ceregieli. Podciagnieto wozek pod glowe smoka, opuszczono petle 256 i zacisnieto ja na szyi Pelmora. Szamotal sie, trzymany przez dwoch zakapturzonych straznikow, i mimo knebla usilowal cos krzyczec. Takze zakapturzony woznica siedzial cierpliwie z jedna dlonia zacisnieta na lejcach, a druga na dzwigni hamulca. Tlum skandowal:KuAstigowi Zdazaj ninie, Pelmor tanczy Tam na linie. Kiedy do wozka podszedl krzykacz, tlum zamilkl. Stanalem obok krzykacza, a po chwili dolaczyl do nas sedzia miejski. -Niech bedzie wiadome wszem wobec, ze wyrokiem sedziego Strazy Drog, zatwierdzonym przez sedziego miasta Alberin, na podstawie dowodu dostarczonego podczas prawidlowo przeprowadzonego procesu polowego, Pelmor Haftbrace, zamieszkaly ostatnio w Gatrov, jest winien zamordowania kapitana Danzara Borodana z milicji miejskiej w Gatrov, usilowania zamordowania kobiety szlachetnego rodu oraz usilowania zamordowania inspektora Strazy Drog. Kary za te czyny to po trzykroc smierc. Inspektorze Scryveri-nie, sedzio Talliserze, zgadzacie sie? -Tak - odpowiedzialem. -Tak - powtorzyl Talliser. -Kacie, mozesz wykonac wyrok wedle wlasnego uznania - zakonczyl krzykacz. -Wio! - zawolal woznica, zwalniajac hamulec i potrzasajac lejcami. Kon ruszyl do przodu. Pelmor spadl z wozka razem ze straznikami, ktorzy zapomnieli go puscic. Jeden z nich nadal sie trzymal skazanca i czesciowo zdarl z niego portki. Pelmor wierzgal i szamotal sie w powietrzu. Tlum smial sie i bil brawo. Straznik wstal, chwycil skazanca wpol i pociagnal, skrecajac mu kark. Cialo wiszace na linie znieruchomialo. Obaj straznicy i woznica uklonili sie, a gawiedz wiwatowala, chociaz egzekucja byla dosc niechlujna. Kiedy sie oddalalem od miejsca kazni, cos nie dawalo mi spokoju. Byl jakis niewlasciwy szczegol, cos nie na miejscu. Ale powolaniem inspektora jest przeprowadzanie inspekcji. Zauwazylem, ze obok mnie idzie jakis mlodzieniec. 257 -Oto ten, z kim sie chcialem zobaczyc - powiedzial.Odwrocilem sie i zobaczylem, ze ide obok Larona Aliasara, glownego doradcy regenta Alberinu oraz pana rozwiazanych Tajnych Konstabli Inkwizycji, ktorzy zreszta tak naprawde nigdy nie istnieli. Natychmiast przykleknalem. Zrobilem to tak szybko, ze jeden ze straznikow eskortujacych Larona niemal sie o mnie przewrocil. Kilka osob dookola slusznie przyjelo, ze Laron jest kims waznym, i tez przykleklo. Laron gestem nakazal mi wstac, a potem wzial mnie pod reke i przykazawszy straznikom, by trzymali sie poza zasiegiem sluchu, ruszyl szybko do przodu. -Ekscelencjo, musze przeprosic... - zaczalem automatycznie. -Danolarianie, daruj sobie ekscelencje. Sluzylismy w tym samym oddziale zwiadowczym, pilismy w tych samych karczmach, tanczylismy z tymi samymi dziewczynami i tonelismy na pokladzie tego samego statku. Fortuna uczynila mnie dworzaninem, a ciebie inspektorem, ale to wszystko. Co sadzisz o tancu Pelmora? -W ogole nie lubie tego stylu tanca, panie, ale on zamordowal odwaznego i honorowego czlowieka, wiec na to zasluzyl. A pan? -Ja po prostu chcialem, by umarl. Uczona Lavenci jest mi bardzo droga. -Wiem, ze kiedys byl pan jej kochankiem. -Wiele miesiecy temu, lecz nadal jestesmy przyjaciolmi. Uwolnila mnie od niewinnosci, kiedy studiowalismy na akademii w Dio-medzie. Na pewien sposob. -Na pewien sposob, panie? Czy takie sprawy nie sa w pewnym stopniu j ednoznaczne? -Nie pytaj. No i...? -No i co? -Ty i Lavenci. -Za siedem lat, co do minuty, znajdziemy sie w szczegolnie intensywnym kontakcie fizycznym. Reszta naszych planow to nie panski interes. -A zatem sie pogodziliscie? -Tak, tego ranka. -Dobrze, wspaniale! - Zatarl dlonie, jakby wlasnie wynegocjowal bardzo korzystna umowe handlowa. - No to powinienem kazac sie aresztowac. -Aresztowac? Dlaczego? -Regent chce na kogos zwalic wine za cos, wiesz, jak to jest. -To niech pan ucieknie. 258 -Nie moge. Spodziewaja sie po mnie tego aresztowania. A ty?-Mam rozkaz stawic sie do kwatery glownej Strazy Drog. -Ach tak. Masz w nagrode zostac awansqwany do inkwizycji. Slysze to i owo, wiem o roznych sprawach. Poniewaz nie chciales zmienic raportu, by oczyscic Pelmora z zarzutow, dyrektant Strazy Drog podaje cie glownemu inkwizytorowi na srebrnym polmisku. Gdybys zwinal sie szybko, moglbys uciec. -To by oznaczalo ponowne opuszczenie Lavenci. Nie zrobie tego. Rozdzial 16 Smierc szklanego smokaW kwaterze glownej Strazy Drog otrzymalem zwoj z pieczecia dyrektanta odbita w wosku. Wyczytalem z niego, ze regent nagradza mnie awansem do inkwizycji, gratuluje mi doskonalej sluzby i zyczy wiele dobrego. Dalej widnialo polecenie natychmiastowego zameldowania sie w biurze inkwizycji w palacu regenta. Wyruszylem tam najprostsza droga, zatrzymujac sie po drodze tylko przy ulicznym stoisku, by kupic ostro przyprawionego krokieta z miesem. Facet w ciemnoszarym plaszczu, ktory szedl dosc szybko jakies sto krokow za mna, oparl sie nagle o sciane i zmienil w prozniaka. Znow ruszylem. Teraz moj cien wywrocil plaszcz na lewa, brazowa strone i wetknal sobie piorko w czapke. Spieszyl za mna, a ja mialem dziwne wrazenie, ze dobrze go znam. Nadzwyczaj dobrze. Pokazalem dokumenty przy bramie palacu. Dlaczego kiedy czlowiek chce, zeby doszukano sie jakiejs nieprawidlowosci, zawsze zostaje przepuszczony z uprzejmym usmiechem? Alberinski palac byl wlasciwie starym zamkiem. Mur wewnetrzny i cytadela zostaly dawno zburzone pod obecny kompleks sal, gospod, stajni i tak dalej, lecz mur zewnetrzny pozostal nietkniety. Owszem, pobielono go wapnem i ozdobiono gustownymi rzezbami, lecz byl w doskonalym stanie, a wieze straznicze wciaz mialy obsade. W ciagu minionych dwustu lat zdarzylo sie kilka razy, ze miedzy wladca a rozgniewanym tlumem stala tylko straz palacowa i ten mur. To byla jedyna lekcja historii, ktorej monarchowie Alberinu sie nauczyli. Nad wszystkim gorowalo siedem wiez widocznych z kazdego miejsca 260 w miescie. Codziennie wszystkim przypominaly, gdzie jest ich wttL ca i ze moze wlasnie na nich patrzy.W obrebie palacu znajdowaly sie tez inne budynki, jak koszary strazy palacowej, magazyny na czas oblezenia i siedziby rozmaityctf organizacji. Te ostatnie byly organizacjami, ktore regent lubil trzy<