8031
Szczegóły |
Tytuł |
8031 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8031 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8031 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8031 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wiktor �wikiewicz
Delirium w Tharsys
1986
Ten �wiat nie jest nasz, chocia� uparcie kroimy go na w�asny obraz i
podobie�stwo. Ka�dy z
nas w innym miejscu i czasie zostawi� sumienie. Dzi� podzi�kujmy Bogu za to, �e
� odbieraj�c
czas i miejsce � zostawi� nam szans� �mierci. I m�dlmy si�, �eby si� nie
rozmy�li�.
Kolczinski
Mors tua vita mea.
Ewolucja
M�wisz, �e mi�o�� w s�odkie okowy nas bierze
Jedynie si�� ducha � nigdy nie uwierz�
Bowiem ducha si� czuje tylko moc� cia�a.
Ronsard
...BEZBRONNO�CI� JESTEM, W WIELKO�CI I NICO�CI MOJEJ, KIEDY DOPALA
SI� WE MNIE � DAWNIEJ TAK PRZEMO�NE � PRAGNIENIE PRZETRWANIA I
DOPE�NIENIA OWEGO LABIRYNTU, KT�RY WE WN�TRZU MOIM W JEDNO��
POWI�ZA� WOLNO�� Z ISTNIENIEM... NIE ZG��BI� I NIE ODWR�C� LOSU, JAK
NIEPODOBNA WYRWA� SI� Z PU�APKI SKA�Y ORAZ PLE�NI...
KRAW�DZIE GRAFU:
MIEJSCE AKCJI � Strefa wp�yw�w Enklawy THARSYS, Enklawy TABOR i Uroczni
Megalitu; posadowienie w Industrialno�Urbanistycznym Masywie Czwartego
Kontynentu.
CZAS AKCJI � Schy�ek Epoki IUM; wiecz�r i noc poprzedzaj�ce Dzie� Ostatniej
Bitwy.
WARUNEK EGZYSTENCJALNY � Stan obl�enia.
WIERZCHO�KI GRAFU:
JOHN STINSON � lat 51, �onaty, bezdzietny, profesor Uniwersytetu Tellurycznego,
ekspert
SEKON, laureat nagrody Faysala za prace z dziedziny genetyki i biologii
eksperymentalnej,
protektor Kliniki w Enklawie THARSYS (kategoria: Trzeci Stopie� Wtajemniczenia)
JONAS HEBREJCZYK (MEGALOXANTHA) � lat 33 (wzgl. 103), kochanek Seleny, elew
Mechaneurystycznej Kliniki Ksi�yca, komandos samodzielnej jednostki
endoskopijnej
(kategoria: Stopie� Wtajemniczenia wg normatywu Kliniki�Matki)
BIO���CZE (JANKO PYTLAK) � lat 20, bez sprz�e�, banita z agrarnego podsystemu
Aglomeracji Pierwszego Kontynentu, najemnik � p�roczny sta� Bio���cza
Informatycznego
Systemu w Klinice Enklawy THARSYS (kategoria: Bio���cze)
ION SZA�AMAJA � lat 60, stan wolny, bezdzietny (?), nadworny kabalista Enklawy
MACHU PICCHU, aktualnie bezprzydzia�owy w�ze� Enklawy THARSYS; prace w zakresie
neoplato�skiej Teorii Emanacji (kategoria: Stopie� Wtajemniczenia wg normatywu
Enklawy
MACHU PICCHU)
FERETRIUS � lat 38, bezdzietny, major Endogenicznej, cz�onek Sztabu, dow�dca
Grupy
Szybkiego Reagowania od chwili wprowadzenia stanu obl�enia (kategoria: W�ze�
Armii)
KOLCZINSKI � lat 42, bezdzietny, porucznik Endogenicznej, najemnik awansowany na
cz�onka Sztabu z dniem wprowadzenia stanu obl�enia (kategoria: W�ze� Armii)
MA�ULIS � lat 48, bezdzietny, banita, najemnik, weteran Endogenicznej
(kategoria: W�ze�
Armii)
PRZY�LEP � lat 58, stan degradacji, bezdzietny, majusku�a Uniwersytetu
Tellurycznego,
inspicjent Modu�u CETI, obs�uga dyspozytorni systemu ��czno�ci (kategoria:
Czwarty Stopie�
Wtajemniczenia � podejrzany o nielegalny kontakt z Informatycznym Systemem)
MAKONDE � ( � � ) (Blokada Systemu Informatycznego)
PATROCHIN � ( � � ) (Blokada Systemu Informatycznego)
MAGGI LUNS � wiek wzgl�dny, stan letalny, bezdzietna, aktorka sensualistyczna i
matryca
kreacyjna zestawu holowizyjnego �Re�yseruj sam�, Oscar � Clitomatic za rol�
g��wn� spektaklu
�Kr�lowa Sodomy� i Z�ota Pigu�ka za pi�� miliard�w sprzedanych ampu�ek z
halucynogenem
�Orgia z Maggi � Magic� (kategoria: Wst�pny Stopie� Wtajemniczenia)
1. ZORZA I Z�OM
... Z ognia by� i z czelu�ci piekielnej. Ponad szpalerem tych, kt�rzy przedtem �
z okiem
Szerna w piersi � albo sto lat p�niej ze z�otym orderem wbitym mi�dzy �ebra, o
skroniach
przypr�szonych ksi�ycowym pudrem, z wiar�, nadziej�, z podniesionym czo�em � z
marszu. W
przestrze�. Z wybicia podkutym obcasem prosto w transcendencje archanielskich
ch�r�w.
Pogromcy przestworzy � dwa stulecia starczy�y, �eby ich nauczy� grzechu i
pokory.
Tym razem z krater�w � wyrzutni z powrotem na Ziemi�. Tylko sejsmiczne kopniaki
zab�bni�y na wypi�tym brzuchu Mechaneurystycznej Kliniki. Potem w gardziel
przestrzeni �
byle zd��y� cia�em. Relatywizm czasu, przestrzeni i duszy � t� ostatni� do cna
wymota�o. P�d j�
rozsmarowa�. Niby kometa wleczesz za sob� d�ugi ogon. Niewidzialny.
Nies�yszalny. Ani na
w�ch, ani przylepny. Kiedy w cel trafisz niewiele tego ducha i �wiadomo�ci na
powr�t skapnie
w doczesne truche�ko. Reszta si� rozproszy � nie przywyk�o do smrodliwych
wyziew�w
tutejszej atmosfery. Wiatry to rozwiej�, dymy ogarn� lubie�ne. Szcz�ciarzem
b�dziesz � mo�e
ci chusteczk� pomacha� w jonosferze, skinie na odchodne luminescencj� barwn�,
coraz bardziej
�zaw�. A� zga�nie. Ty za� po kostki, po pas, do gard�a i na wieki wiek�w w
trupim prochu
ugrz�niesz.
Jeszcze lecisz. Tu i �wdzie trzaskaj� w powietrzu ch�odne fajerwerki. Towarzysze
twoi �
n�dzne niedoloty. Nic to. Bodaj jeden przetrwa. Fenomen. Tysi�czny zast�p jego
braci w daninie
z�o�ony na o�tarz prehistorii. W�a�nie krwawo znacz� miejsca wlotu we wzd�t�
tarcz�
atmosfery.
Samotny mi�dzy ogonami komet.
Desant �mierci.
Na pr�no ci w dole snopami reflektor�w gorliwie li�� pi�ty. P�d obiera spory z
powierzchniowych napi��. W ka�dym ziarnie komandos.
�egnaj �ono Seleny!
B�d� pozdrowiony � ludu Hioba!
P�d osmala b��kitnaw� foli�, drapie�n� pieszczot� garnie si� do cia�a. W
parchato�� ziemi
nie trafi ani jedno mitotw�rcze ziarno.
A jednak! Temu si� uda�o.
Jeszcze sp�ywa� po laserowej nitce. Pelengator zmys��w prowadzi� go do jednej z
ocala�ych
Enklaw. Reszt� diabli wzi�li. Rumowisko w dole. Wraki wypatroszone ci�nieniem od
�rodka.
Labirynt transzei, pr�ty i liny � �ci�gna.
W centrum, jako �lepie wyba�uszone w kosmiczn� przestrze�, szklany klosz nakrywa
ostatni� przytulnie. Nad dymny horyzont wyp�ywaj�, co prawda, garby innych kopu�
� tam
przejrzysto�� ju� zasnuta mgielnie albo co� si� burzy, pe�ga pod szkliwnym
czerepem,
zagotowuje ob��d. Dawno by trzeba podkopa� si� za pomoc� mechanicznego kreta,
za�o�y�
neutronow� min�, a potem � bach! � wystrzeli� na wiwat zrobacza�y torcik. Niech
si� z
powietrzem zamiesza we wsp�lny koktajl. Inne Enklawy dawno w aerozolu.
Rozpaczliwie
skurczy�o si� przedpole Armii. Sztab Endogenicznej nie nad��a z misjami saper�w
pod ka�dy
utracony bastion.
Kopu�� otacza pier�cie� z�omu wyprutego nad beton. S�siednie Enklawy podsi�kaj�
ple�ni�.
Wszechogarniaj�ce bielmo. Zapr�szone �mieciem. Tylko wiatr przegania fosforyczne
strz�py.
Ziemia do gwiazd wypi�a grzbiet pokryty sparchacia�� sier�ci�, ledwie otulony
warstw�
smrodliwego powietrza. Kto� pr�bowa� na nim stawia� szklane ba�ki � niewiele
da�o; co� si�
zabli�nia woskowym liszajem, co� ko�ysze szmacianym wykwitem.
Wieczny tobie pok�j � protoplasto Megaloxanthy!
Mocniejszy podmuch rozchyli� k�aczaste wiechcie. Twardo stercz� wtopione w
szkliwo
pr�ty. Pomi�dzy chmurami obna�y�a si� �ysina szara, ple�ni� �aciata. Oczy
wytrzeszczasz w ten
jedyny roz�am � lecisz! Lecisz � nad skrawkiem Dachu �wiata oczyszczonym
mocniejsz�
eksplozj�. Py� si� tam �ciele, nad ziemi� zacina mgielnymi dymkami. Z piasku i
popio�u kr�ci
bicze. W ich w�owych pl�sach � stoi! Cie� garbaty, po kostki zanurzony w
pr�chnie � tutaj?!
Odwa�y� si� wyczo�ga� spod pancerza Enklawy?
A jednak stoi. Na zewn�trz kopu�y. Stoi na szeroko rozstawionych nogach � ca�ym
cia�em
daje odp�r wiatrom. Ch�tnie by go wicher z powrotem obali� � na pysk! Twarz� w
proch albo na
kolana! Do odcisk�w podeszew do��czy� �lad pi�ciopalczasty. Tw�j krok by�by
znowu tropem
cztero�apym.
A� zachwia�o trajektori� lotu komandosa Seleny. Skuli� si� sam w sobie. Patrzy�
z lotu ptaka
i nie wierzy� zmys�om. Kto� tam sta�. Ju� po kolana w prochu, chocia� nie
przykl�kn��. To wiatr
nawiewa� wydm�. On tylko twarz uni�s� � czaszka zaspawana w szklanym s�oju.
D�oni� os�oni�
oczy przed jaskrawo�ci� spadaj�cej gwiazdy.
To wszystko jakby w powi�kszeniu: mi�dzy wr�gami stalowych szyn, w �opocie blach
� ich
nieodrodny syn. Te� w �atanym skafandrze � przewi�zany drutem. W jednej gar�ci
zaciska� luf�
monstrualnej strzelby. Drug�, w czarnej r�kawicy, os�ania� oczy przed blaskiem
zorzy id�cej w
�lad za bolidem. Jego oczy zapad�y w podcie� � reszt� twarzy rozja�ni� u�miech.
On te� widzia�.
Tam z do�u. Zadar� g�ow� i patrzy�, zdawa�o si� � mniej wzrokiem, bardziej
powierzchni� sk�ry,
membran� napi�t� na guzowatym czole, zwiotcza�� na policzkach i wok� ust
pomarszczonych
szpetnie � odwyk�y od wszystkiego, pr�cz przekle�stw. Jedyna prawdziwa twarz
Planety. Do
gwiazd szczerzy si� radosnym grymasem truposza. �ywa jeszcze, chocia� oczu nie
wida�. Co�
si� zaiskrzy�o nagle w ciemnych oczodo�ach, stoczy�o na podbr�dek � w stalowej
szczecinie
przepad� �wi�toja�ski ognik.
Ich wzrok � tego w prochu i tego dopiero ci���cego do z�omu � spotka� si� w p�
drogi.
Wzrok, kt�remu niepotrzebne oczy. Ten w dole jeszcze si� szczerzy� � wilgotny
�lad przesycha�
mu na policzku. Nagle pochyli� si� i, z rozmachem, w prochu u st�p co� wypisa�
r�k�. Potem
krok odst�pi� � niech czyta nadlatuj�cy z kosmosu.
Jakby kto� palcem poci�gn�� po zapoconej szybie.
Jedno s�owo: M A K O N D E .
W tej samej chwili kryszta�owa �luza rozdzieli�a ich b�on� nieprzenikliw� dla
wzroku.
Komandos Seleny ledwie zd��y� obr�ci� si� w ziarnie. K�tem oka po�egna� zorz� �
w�asne echo
dogasaj�ce nad pobojowiskiem rdzawym.
Potem co� pod nim p�k�o. Stopami zapad� si� w sterylizacj�. J�zyk za z�by, oczy
w g��b,
pami�� w histori�. Wstrzyma� oddech i na wszelki wypadek w gor�ce d�onie zwin��
j�dra. O
tak! �eby nie prze�wietli� skalpel ucz�cy cienko �piewa�.
Z ulg� odetchn�� ju� po drugiej stronie.
2. STINSON
Komora przeka�nika splun�a nim w korytarz. Za plecami mlasn�a membrana. Nie
garn�
si� wita�, pomy�la�. Ich g�osy s�ysza� za �cianami. Pomruki, chrz�sty, tupoty,
sapania zawzi�te.
Jakby spieszno im by�o na�yka� si� powietrza.
Nie pyta� o drog�. Tu� za �cian� g�os tego, z kt�rym jeszcze warto wymienia�
pogl�dy.
S�ysza� jego oddech w wiwarium wype�nionym w miar� ciep�ym, w miar� ch�odnym
powietrzem. G�os cz�owieka znudzonego wszystkim doko�a, najbardziej samym sob�:
�... Ellen? Nie. Me wr�c�. Mo�e za dwa tygodnie. Je�li rozejdzie si� po
ko�ciach...
Oczywi�cie. Mieli przys�a�... Z Mechaneurystycznej Kliniki Ksi�yca. S�ysza�em o
jego
teoriach... Nie, nie. Nie b�d� nadstawia� gard�a... To nie sprawa autorytetu.
Sami damy rad�... A
co niby ma si� sta�?! Mam gdzie� twoje kaba�y... Tak! Czuj� si� �wietnie. Niech
to diabli!...
Ellen, bez przesady. To, �e kto� poczuje si� lepiej nie oznacza przecie�, �e
zn�w jest do wzi�cia.
Nie nasza wina, �e nie mo�emy mie� dzieci... Raz ju� postanowili�my, �e ka�dy
rozwi��e to na
w�asn� r�k�... Cho�by tak! Znajd� sobie kadeta, kt�remu ju� wolno. Albo weterana
Pierwszej
Linii. Licz� si� emocje � nikt i tak nie zasieje... Ja? Tylko tytu� i powszechne
uznanie... Spr�buj.
Im na czym� zale�y. Potrafi� si� przej��... Kto? Taki Jonas, na przyk�ad. Dawno
min�y czasy,
kiedy cz�owiek potrafi� si� doprowadza� do takiej egzaltacji...�
Przez �cian� wida� na wylot.
Starszy m�czyzna oddycha ci�ko. D�oni� otar� spocone czo�o. Z dobrych czas�w
zosta�
mu tylko wypuk�y czerep. Z wierzchu sk�r� pokry�y w�trobowe plamy.
�... Czasami � nie wiem. Mo�e i chcia�bym... W�a�nie to! Potrzeba nam wiary. Tak
samo w
siebie, jak w bli�nich... Niczego ci nie wymawiam. Nie rozumiesz? Po co to
ci�gniemy... Tak,
tak. W�a�nie tak. Maszynka si� zaci�a. Nic wi�cej...�
M�czyzna nie patrzy� w ekran. Opu�ci� wzrok.
Westchnienie otwieranych i zamykanych drzwi jeszcze go usztywni�o. Za sob�
us�ysza�
metaliczny szelest. Szybko wyci�gn�� r�k� i zdusi� w powietrzu g�os nikomu ju�
niepotrzebny.
� Nie teraz � uci�� oschle. � Zgoda, nie m�wmy o rozwodzie. Do zobaczenia... Te�
uwa�aj
na siebie.
Jeszcze przek�uty balonik zmy�lnie fryzowanej g�owy zapada� w pu�apk�
holowizyjnych
kamer, kiedy m�czyzna odwr�ci� si� gwa�townie. Szpakowaty, przystojny, wysoki �
pi�ci
wt�oczy� w kieszenie bia�ego kombinezonu. Nos prosty, twarde oczy, kilkudniowy
zarost
kie�kuj�cy przez sk�r� niby cienkie druciki. Szare oczy zmierzy�y komandosa
Seleny, kt�ry nie
otrzepa� jeszcze st�p z ksi�ycowego srebra. Podobno mo�na zabi� wzrokiem.
Widocznie
wyszed� z wprawy.
� Ma pan k�opoty, profesorze Stinson? � zapyta� przybysz.
� Nie wasza sprawa.
� �le pan wygl�da.
� Reminiscencje rozk�adu podstawowej kom�rki spo�ecznej.
� A ja my�la�em, �e ca�ego systemu � powiedzia� przybysz. � Niech � pan si�gnie
do starych
zapas�w.
Nad Stinsonem zawis�a twarz niepozbawiona kobiecej urody, chocia�, takiej
w�a�nie, nigdy
by sobie nie przy�ni�.
� Nie mam zamiaru pope�nia� kolejnego g�upstwa.
� Szkoda.
� Dlaczego? � zdziwi� si�.
� Zawsze jest szansa � odpar� przybysz. � Przynajmniej je�li nie chodzi o
prokreacj�.
Ogromne, fio�kowe oczy przepe�ni�o bezgraniczne wsp�czucie. B��kitne skrzyd�o
zaszele�ci�o w powietrzu, spod miedzianego mankietu wysun�a si� przezroczysta
d�o�.
� G�upi �art � Stinson nie popisa� si� refleksem.
� Kwestia poczucia humoru. Wy te� zauwa�acie przede wszystkim rozk�ad
podstawowych
kom�rek spo�ecznych � ka�de s�owo akcentowane d�wi�cznie, w ko�c�wce rozsypuj�ce
si�
potrzaskiwaniem b�ony jeszcze sklejaj�cej wargi. � Jestem Jonas Hebrejczyk.
Stinson dostrzeg� r�k� wyci�gni�t� w jego stron�. Spodziewa� si�, �e �atwo
b�dzie zmi��
tamtemu palce. Niespodziewanie stawi�y op�r. Twarde c�gi. Rachityczne tylko z
wygl�du.
Mi�dzy palcami szeleszcz�ca b�ona, niby folia spieczona na styku atmosfery i
kosmosu.
3. JONAS
Kiedy przechodzi�, obok s�ycha� by�o twarde poskrzypywanie z jakim diament
w�druje po
szybie. Charakterystyczne iskrzenie, elektryzacja b��kitnego skafandra, kt�ry
lu�nym banda�em
spowija posta� Adonisa, kochanka krater�w i odwrotnej strony Ksi�yca. Wysoki
by�, pi�kny, o
twarzy niemal dziecinnej. Oczy fio�kowe, usta blador�owe, po�yskiwa�y jak od
nieustaj�cego
poca�unku. L�ni�cy by� ca�y � liliowe w�osy w celofanie, nozdrza i usta � poza
oddechem i
s�owem � zlepione przezroczyst� b�on�. Tak samo naga pier�. Od czo�a, przez
policzki, szyj�,
brzuch i uda � do st�p w aseptycznym pokrowcu.
� Jak si� powodzi obl�onym? � zapyta�.
� R�wnowaga. Laboratorium serwuje now� szczepionk� � powiedzia� Stinson. �
Starczy�o
dla pacjent�w i sze��dziesi�ciu procent personelu.
� Kliniki czy Armii?
� Endogeniczna otrzyma�a kolejn� parti� chemosterylant�w.
� Jeszcze odliczacie generacje?
� Trzymamy r�wnowag�.
� To znaczy, �e liczycie najwy�ej na rozejm.
Stinson sm�tnie popatrzy� w holowizyjn� ciemni�. Kto�, jak on, znajduj�cy si� w
r�wnie
parszywym stanie, wola�by porozmawia� z kim innym. Niech liczy si� przynajmniej
to, �e z tym
kim� prze�y�o si� jednak kilkana�cie lat. Kilkana�cie? Jakie to ma znaczenie.
Istniej� miejsca, w
kt�rych prze�y�o si� wszystko � i te� trzeba si� rozsta�. W ko�cu wa�ne jest
tylko to, co zawsze
nosisz z sob� � pech polega na tym, �e nie ma si� z tym gdzie podzia�.
Zjawi si� taki � czort wie, sk�d go przynios�o � i nie my�li zostawi� ci� w
spokoju.
Kto� zadecydowa� za nich. Teraz z g�r� p�wieczny faryzeusz musi nawi�zywa� ni�
porozumienia z b��kitn� wa�k�, ze skrzydlatym �ukiem, z kochankiem i s�ug�
Seleny. Bogini
jasnych nocy ma zamiar przetrwa� d�u�ej. I pewnie jej si� to uda, chocia� nie
wypar�a si�
tellurycznego pokrewie�stwa. Zaryzykowa�a nawet i na przedpole Ostatniej Bitwy
splun�a
bajecznie ubarwionym chrz�szczem, Selenita � Megaloxantha.
Stinson opu�ci� si� w ko�ysk� fotela. Od wielu nocy by�a mu jedyn� przytulni� w
tym
pustym gabinecie o �cianach spryskanych szpitaln� biel� � pancernych podsk�rnie.
� M�czysz mnie � westchn�� bardziej do w�asnych my�li; c�, tak naprawd�,
obchodzi� go
ten w�tpliwy m�czyzna, patrz�cy zawsze z g�ry. � Nie czekamy z za�o�onymi
r�kami. Mia�em
nadziej�, �e przynajmniej dzisiejszej nocy znajd� chwil� wytchnienia.
Oczy Megaloxanthy r�wnie� nie wyra�a�y specjalnego wsp�czucia. Przyblak�y z
przyczyn
raczej prozaicznych � wyrwane z przejrzystego kosmosu, po raz pierwszy
zapuszcza�y wzrok w
takie miejsca, gdzie wszystkiemu przystoi zmi�kn�� nieco. Nie tylko wzrokiem �
ca�ym sob�
powoli wrasta� w szaro��. Chemiczna reakcja � tlenek cyny wytr�cony z
kobaltowego b��kitu
t�cz�wek. Nic wi�cej.
� Gdyby mnie przys�ano z kanistrem emulsji, kt�r� wystarczy przejecha� po
twarzy, �eby
podklei� zmarszczki � sam by� mnie pos�a� do wszystkich diab��w � powiedzia�
Megaloxantha.
� A po co ci� przys�ano? � zainteresowa� si� Stinson.
� Trzeba przynajmniej to rozumie�, gdzie przystawi� szczud�o, je�li nie ma
szans, �eby
ca�o�� uzdrowi�.
� Ciekawa filozofia � Stinson przymkn�� zaczerwienione oczy. � Tak was Ucz�, �e
z�e nie
tyka tych, co pojmuj�?
� Wolisz drutowa�? Podklejaj swoje, prze�yjesz dzie� d�u�ej.
� Nie zajmujemy si� teori�. My walczymy... Kiedy tego pow�chasz, sam wr�cisz
tam, sk�d
ci� przynios�o. Trzymajcie si� swojej skorupy.
� Dzi�kuj� w imieniu Mechaneurystycznej Kliniki Ksi�yca.
� No wi�c? � nadzieja pojawi�a si� w g�osie Stinsona.
� Zostan�.
Stinson wzruszy� ramionami.
� Dzi�kuj� w imieniu strateg�w Enklawy THARSYS � za�mia� si�. � I w imi�
poleg�ych
�o�nierzy Armii Endogenicznej.
Szron okry� twarz Megaloxanthy. Wyprostowa� si� i skrzydlat� po�� p�aszcza
zami�t� w
powietrzu.
� Powiniene� by� widzie� � powiedzia� zduszonym g�osem. � Powiniene� by�
widzie�, co
zosta�o z tych, kt�rzy sp�on�li w atmosferze.
� Wasz wyb�r � odpar� Stinson. � Was nikt nie wzywa�. My tu jeste�my, gdy�
musimy.
� Nale�a�o odczeka�, a� ostatni zarz�zi?
� Masz co� do zaoferowania, co� poza Teori� � prosz�. U�wiadamiaj. Ta ziemia si�
uodporni�a. Nie zaszkodzi jej jeden zbawiciel wi�cej.
� Rzecz nie w tym, czy ciebie przekonam. Potrzebna �wiadomo�� populacji.
� Wi�c po co przychodzisz do mnie?
� Od kogo� trzeba zacz��.
Stinson obmi�k� w fotelu. Nogi wyci�gn�� daleko, r�ce zapl�t� na brzuchu i g�ow�
odrzuci�
wstecz � t�ok grdyki chodzi� mu pod obwis�� sk�r�, jakby �yka�, miast wdycha�
powietrze.
Megaloxantha przygl�da� mu si� uwa�nie. Sprawia� wra�enie, �e potrafi, a
przynajmniej
pr�buje, czyta� my�li cz�owieka. Jedynym pragnieniem tego starzej�cego si�
m�czyzny by�o,
�eby go wreszcie zostawiono w spokoju. Wszyscy � stratedzy Endogenicznej Armii,
Bio���cza,
pacjenci niepotrafi�cy obej�� si� bez z�udze�, a przede wszystkim ten tutaj �
Jonas Hebrejczyk.
Nas�ali go tylko po to, �eby z�otoustym darem pr�bowa� szale�cz� wiar� natchn��
tych, dla
kt�rych obl�enie zewsz�d sta�o si� codzienno�ci�. Po co to wszystko? Wystarcz�
Bio���cza,
skrz�tni kronikarze, kt�rzy swoj� wszechwiedz� dope�niaj� miary codzienno�ci,
nie pozwalaj�
zasklepi� si� w czterech �cianach. To wszystko nie jest wa�ne. W systemie
archetyp�w, jakie im
jeszcze pozosta�y, niewiele jest tego, na co mia�by ochot� m�czyzna taki, jak
on. Jedna pastylka
na j�zyk i zwil�y� na podniebieniu. Przytrzyma� tak d�ugo, a� p�knie koloidowa
�upina.
Piekielny ogie� w trzewiach. �ar na powr�t potrafi�cy uelastyczni� zwapnia�e
t�tnice,
uderzaj�cy do g�owy � mo�e zdolny napr�y� to, czego naprawd� nie zdo�a�a o�ywi�
Ellen. Co
znaczy kilkana�cie czy kilkadziesi�t lat na wsp�lnym postronku, je�li tak chwyta
za gard�o, �e
ju� bez siebie kroku niepodobna post�pi�. Jedna ampu�ka.
Tylko sk�d wzi�� chwil� spokoju i samotno�ci. Realno�� nachalnie �cieka w oczy.
Z ni�
cie� Selenity. Znieruchomia�. Nie czuje si� zbyt pewnie w pu�apce czterech
�cian, szklanej
pod�ogi i zwierciad�a sufitu. Przede wszystkim mocno go musia�o u�api�
atmosferyczne
ci�nienie.
� Szkoda zachodu � odezwa� si� Stinson. � Po cz�ci znam twoj� wizj� Ostatniej
Bitwy.
� Nie przyby�em tutaj dla w�asnej przyjemno�ci � spokojnie odpar� Jonas
Hebrejczyk. �
R�wnie� nie po to, �eby si� narzuca� tobie podobnym. Wiem, �e jeste� zm�czony.
Chcia�by�
odpocz��. Tylko... jak tu zasn��. Prawda? Sam wiesz to najlepiej. Dlatego tak
ci� m�czy � nie
brak wytchnienia, ale bezradno��. Bo jak zasn��, jak pozwoli� sobie na relaks,
kiedy okr�t
trzeszczy w szwach...
� A szczury uciek�y na Ksi�yc � doko�czy� Stinson.
Co� na nowo zmrozi�o twarz b��kitnego Megaloxanthy. Stinson wyobrazi� sobie, �e
jego
azyl nawiedzi�a niezwyk�ej pi�kno�ci kobieta. Tylko na niego patrzy ze wzgard�.
Trudno si�
dziwi�. Jeste� tylko cz�owiekiem. Starzej�cy si� m�czyzna, kt�ry i tak nie
doceni uczu� nieco
wznio�lejszych. Jak zawsze b�dzie mu obcy Eros odwrotnej strony Ksi�yca.
I vice versa.
Spod przymru�onych powiek przygl�da� si� Jonasowi. Kto� taki powinien si�
trzyma� st�d
daleko. Zawsze b�dzie mu bli�sza bezpowietrzna r�wnina wok� Krateru, w kt�rym
ci�kie
porodowe b�le Kliniki�Matki sprzyja�y jego pocz�ciu. Zgodnie z pos�aniem
prorok�w
Mechaneurystyki. Widmo Megaloxanthy nad ksi�ycow� pustyni�. Ten tutaj sw�
doczesno��
z�o�y� w katakumby atmosferycznego ci�nienia. Teraz nie zauwa�a jeszcze, jak
coraz cia�niej
spowijaj� go paj�cze p�ta. Organizm broni si�, wysnuwa przezroczyst� prz�dz�,
pr�buje otorbi�
larw� ochronnym pokrowcem. A� si� ca�y napi��. Wysoki. Na szczud�ach n�g, niby
skoki
�wierszcza. Ramiona roz�o�y� na boki. Zm�tnia�y skrzyd�a rozpi�te w tr�jk�cie �
nadgarstki,
kostki n�g, biodra. Rozchyli�y dwie fa�dy niby p�e� ogromna, granatowa,
liliowiej�ca na
brzegach, z g�ow� r�ow� w punkcie up�ywu podsk�rnego �wiat�a. Oczy nie mniej
mgielne.
Plecami wspar� si� o �cian� i tak trwa� � sparali�owany, bardziej siny, ni�
kiedy si� zjawi� prosto
ze sterylizacyjnej k�pieli.
Stinson poczu�, jak mu wilgotniej� d�onie. Chcia� powiedzie� temu amantowi
Seleny, �eby
przesta� robi� z siebie durnia � tylko zagryz� j�zyk.
Tamten tymczasem z�ama� si� we dwoje i nagle odpad� od �ciany. Powoli, jak
pozbawiona
ci�aru wydmuszka ze sztucznego tworzywa, p�yn�� w powietrzu � twarz� do
pod�ogi. Martwy.
Martwy � gdyby to by� cz�owiek. Suchym werblem jego cz�onki zagra�y na posadzce,
zatrzeszcza�y ostrogranne fa�dy pokrowca � jakby mniej elastyczne, prawie
nieprzezroczyste.
Stinson zerwa� si� z t�umionym okrzykiem.
Spr�bowa� pochwyci� bodaj g�ow�, �eby nie rozbi�a skroni o pod�og�. Jego r�ce
przesz�y na
wylot przez aureol� �wietln�. Megaloxantha czo�obitnie pok�oni� si� ziemi i tak
pozosta�
rozpostarty, jednocze�nie pusty i przyszpilony ci��eniem.
Stinson jak zauroczony opu�ci� si� na kolana. Bezw�adne cia�o przewr�ci� na
wznak. Tyle
potrafi�. Potem g�ow� Megaloxanthy opar� na swoim udzie. By�by przysi�g�, �e to
cia�o jest
martwe i ch�odne zupe�nie. A przecie� reszt� �ycia skoncentrowa�o w twarzy �
poza pustymi
oczami. Tylko wargi dr�a�y. B��kitne p�atki rozchyla�y si� i domyka�y szczelnie,
przez moment
r�owia�y ostr� blizn� i zn�w rozchyla�y si� bezszelestnie. Jakby nie istnia�y
d�wi�ki zdolne
przenie�� w realno�� to, co si� dokonywa�o w g��bi.
Stinson pochyli� g�ow� i przy�o�y� ucho do p�askiej, niebieskim puchem okrytej
piersi.
Us�ysza� tylko szum. Jakby chcia� pods�ucha� intymno�� pustej muszli. Przecie�
tego nawet nie
wiedzia�, czy kiedykolwiek zawita� tam oddech potrzebny do �ycia
cz�ekokszta�tnego
chrz�szcza. Kl�cza� nad nim i nic nie rozumia�. A kiedy do reszty zw�tpi�, czy
potrafi tu pom�c
� gdzie�, w tej piersi mieszcz�cej pr�ni� g��bok� jak kosmiczna przestrze� �
us�ysza� szept
niepotrzebuj�cy wydechu. Ju� nie szept, lecz r�wny, spokojny g�os.
D�wi�k zawi�zywa� si� w ka�dym atomie tego martwego cia�a, przenika� chrupki
pokrowiec
i budzi� rezonans w czole samego Stinsona. Ju� przenikn�� m�zg i parali�owa�
pochylony kark.
Kurczem zwiera� d�onie.
Stinson szarpn�� si�, na ile mu pozosta�o w�adzy nad w�asnym cia�em. Zgrabia�ymi
r�koma
odepchn�� g�ow� spoczywaj�c� na kolanach. Sucho stukn�a o posadzk�.
Teraz dopiero zrozumia�, �e nie istnieje �aden DUCH, �aden G�OS
wszechogarniaj�cy,
obecny na r�wni w widmie �wiat�a jak w elektromechanicznym rezonansie materii.
To tylko
wargi Megaloxanthy porusza�y si� w martwej twarzy, artyku�owa�y g�os pozbawiony
emocji, tak
naprawd� nieistniej�cy, gdy� bezduszno�� nie zawiera jakichkolwiek znacze�.
S�ucha� wi�c z coraz wi�ksz� oboj�tno�ci�. Ten g�os naprawd� nic nie znaczy�,
chocia�
przez usta Megaloxanthy formu�owa� znacz�ce s�owa:
� ... LEDWIE POJMUJ� DZISIAJ TEN L�K, KT�RY MNIE TRAWI DOG��BNIE,
JAKBYM TERAZ DOPIERO DOCENI� � U SCHY�KU ISTNIENIA � CIELESNO��
MOJ�, ZOARIUM MISTYCZNE, KT�RE PODOBNO JAWI SI� PONAD SFER�
MY�LENIA � W TAJEMNICY PRAWDZIWEJ WN�TRZA NIE TYLKO MOJEGO...
4. LAZARET
Niebo zn�w by�o bliskie, g�sto nabijane srebrnymi �wiekami. Poza b��kitem i
chmurn�
ple�ni� skrzyd�a rozwija�y si� lekko. Bezszelestne w pr�ni, swobodnie oddycha�y
s�oneczn�
energi�.
Kres jego pielgrzymki.
G�azy spi�trzone coraz wy�ej. Monolitycznym murem wybrzuszone przedpiersie
Krateru.
Za wypuk�o�� horyzontu odst�pi�a Klinika�Matka. Ledwie zachowa� w sobie ciep�o
poca�unku,
jakim ogarn�a go na odchodne.
Czas Wtajemniczenia.
Krater M�dro�ci.
�yk Prehistorii.
Skalne rumowisko dokona�o roszady megalitycznych p�yt. G�azy spi�trzone w coraz
to
wi�kszym porz�dku. G�adka szachownica. Z precyzyjnie ociosanych bry� wzniesiony
wysoko
mur. Ostatnia Twierdza Pami�ci. Reszt� skruszy�y �arna mrozu i s�onecznej
gor�czki. Odt�d
twarz Seleny pokry�a kostropato�� pustych krater�w � osypiska obronnych mur�w z
resztk�
najwy�szej baszty w centrum. Tylko w jednym cyrkule czas oszcz�dzi� �wi�tyni�
wzniesion�
przed miliardem lat.
Oszcz�dzi� czas albo w�asn� piersi� os�oni� Ostatni Szern.
W jedynym miejscu, k�dy mo�na podej�� do Twierdzy Pami�ci, drog� przegradza jego
ogromny tu��w. Skamienia�y albo wyrze�biony w kamieniu. Twarz zmia�d�y� mu
pewnie bolid,
kt�rego w�dr�wce przez kosmiczn� przestrze� opar�o si� jego czo�o. Dzisiaj
niepodobna
dopatrze� si� rys�w twarzy w gigantycznej g�owie, roz�upanej od skroni po gard�o
schodz�ce w
g��b ziemi. Tylko jego tu��w nadal wspiera si� na dw�ch kamiennych tarczach,
niby skrzyd�ach
rozwini�tych po bokach ksi�ycowego sfinksa. Ich czary skierowane w t� stron�,
sk�d do �r�d�a
Prehistorii zmierzaj� p�tnicy Kliniki Mechaneurystycznej. Zaufaj im, skrzydlatym
d�oniom. Ju�
zagarniaj� ci� w przepastn� ciemni�. Odebrano Mu wszelkie zmys�y. Mo�e by� to
meteor �
pewniej metaliczne wiert�o, wystrzelone spod gazowego pokrowca Ziemi, wyd�uba�o
oczy,
zmia�d�y�o nos i uszy, zaklinowa�o j�zyk. A przecie� � s�yszysz Go. Raz jeden w
�yciu
znajdujesz w sobie Jego g�os, kiedy u kresu w�dr�wki, w Czas Inicjacji,
przykl�kasz na progu
Ostatniej Twierdzy. Tylko On przeniesie ci� do wn�trza. Sprawia to Jego kamienne
d�onie �
skrzyd�a.
Najpierw daj dow�d, �e jeste� wart dost�pi� Wtajemniczenia.
S�uchaj uwa�nie.
Jego g�os znajdujesz w sobie samym, jak oddech g�az�w rozpalonych w s�o�cu, od
gwiazd
stygn�cych:
�Co to za istota, kt�ra o �wicie pleni si� w Nico�ci, w po�udnie znajduje
Jedno��, o
zmierzchu smakuje Wolno��, �eby poza czasem dost�pi� Wieczno�ci?�.
Odpowied� znajdzie tylko ten, kto urodzi� si� w krainie pozbawionej � bez
Wtajemniczenia
� na r�wni Prawdy jak Powietrza.
Wi�c odpowiedz szeptem:
�W zaraniu wszelkie Zwierz� pleni si� w Nico�ci, Albowiem dopiero �wiadomo��
wynosi
nad Zwierz�co��. W po�udnie Cz�owiek objawia si� Osobowo�ci�. I on jednak, w
sobie tworz�cy
Jedno��, nie wolny jest od Spo�ecze�stwa...�
W zupe�nej ciszy trwasz na granicy dnia i nocy. Martw� obr�cz� ogarn�y ci�
kamienne
skrzyd�a � od nich uczysz si� Dumy:
�Nie jest wi�c Cz�owiek ostatnim szczeblem Ewolucji. Jej zmierzch dopiero
stanowi epok�
Megaloxanthy, pierwszej istoty godnej zasmakowa� Wolno�ci, w zgodzie z w�asnym
sumieniem i
wobec w�asnego narodu...�
Zanim dost�pisz Wtajemniczenia musisz si� jeszcze nauczy� Pokory:
�Dopiero jednak Posta� Szerna, przed wszystkim, co �yje, czuje i my�li, objawia
tajemnic�
Wieczno�ci�.
Jakby zatrzepota�y skrzyd�a, kt�re wyzby�y si� nagle kamiennego bezw�adu.
Jednocze�nie
ogarn�y go mocniej i unios�y w bezpowietrzn� przestrze�. Wy�ej. A tam w
megalitycznym
p�ku zawi�zuje si� �wi�tynia Szern�w, eksploduje �yw� rozet� witra�y. W ka�dym
u�amku
barwny pejza�. Wszystkie przenikliwe dla wzroku. Pod nimi warstwa kolejna. Coraz
wi�kszy
ob��d musuj�cych �wiat�w. Wiruj� p�cherzyki przestrzeni otoczonych �wietlnym
nab�onkiem:
Ju� spieniona Jasno�� wznosi si� nad kraw�d� Krateru � przytknij do warg!
Spragniony swojej
Prehistorii, �akn�cy ostatecznego w ni� Wtajemniczenia � otw�rz oczy, uszy, nos,
j�zyk i r�ce.
Obna� p�e� � jej te� nie posk�pi! �yk Wieczno�ci! Dla smaku! �eby� zapragn��
jeszcze wi�cej!
�eby starczy�o na t� drog�, po kt�rej odt�d b�dziesz kroczy� a� do Postaci
Szerna.
Zaczerpnij ze �r�d�a, zanim ogarnie ci� Ocean...
Jakby go elektryczno�� przenikn�a na wylot. Wzdrygn�� si�. W piersi trzepot,
jakiego
przedtem nie by�o. Zach�ysn�� si� kolejnym spazmem. Otworzy� oczy � tylko
ciemno�� widzia�.
Szarpn�� si� i � przejrza�.
Nad nim blada twarz. Podkr��one oczy i zarost na podbr�dku jako� bardziej
srebrzysty.
Stinson? Chwil� si� nad nim pochyla� jeszcze. Raptem odsun�� si�. Tylko w twarzy
z�o�� jakby
� �e nie zdech�. Cie� przepad� z pola widzenia.
Jonas spr�bowa� zrozumie�, co si� z nim dzieje.
Spoczywa� na wznak. Wygodnie. M�g�by tak le�e� dzie�, dwa � we wszystkich
cz�onkach
czu� dziwny bezw�ad. Cia�o by�o podporz�dkowane niezwyk�emu ci��eniu.
Spr�bowa� unie�� si� na �okciu.
� Le� spokojnie � us�ysza�. � Jeszcze troch�.
� Co ze mn�? � zapyta�.
� Nie znamy si� tutaj na waszej medycynie, czy jak jej... mechaneurystyce � g�os
mi�kki,
dok�adnie taki, �eby go s�ucha� i podda� mu si� bez zastrze�e�. � Wybacz, je�li
robimy co� nie
jak trzeba. A w�a�ciwie... nie robimy niczego.
� Gdzie jestem?
� Polowy oddzia� Kliniki � tak bezgranicznie spokojnym g�osem mo�e m�wi� lekarz
na co
dzie� obcuj�cy ze �mierci�, pomy�la� Jonas. � Mi�dzy nami m�wi�c Stinson pozby�
si� ciebie z
Kliniki na oddzia� polowy. Jeste� prawie na Pierwszej Linii.
� U was tu zawsze nowy pob�r puszcza si� na pierwszy ogie�?
Ten kto�, jeszcze niewidzialny, roze�mia� si� swobodnie.
� Ka�dy model spo�eczny zak�ada taktyk� armatniego mi�sa � powiedzia�. � Mamy
jednak
nadziej�, �e wyjdziesz z tego. Potrzebujesz czego�?
� Nie s�dz�. Co ze mn� by�o?
� Nie pami�tasz?
Zastanowi� si�. Pami�� przywo�ywa�a tylko senn� wizj�. W niej �agodz�cy l�ki,
ksi�ycowy
pejza� i kres w�dr�wki w Czas Inicjacji. Cel pierwszej pielgrzymki ka�dego
Megaloxanthy.
Kiedy opuszczasz �ono Kliniki�Matki, trwasz jeszcze w somnambulicznym transie;
wi�c d��ysz
do �r�d�a, �eby w nim ockn�� si� wreszcie. Jakby narodziny cia�a rozesz�y si� w
czasie z
pocz�ciem Ja�ni, kt�re spe�nia si� dopiero u st�p kamiennego Szerna.
� Nic, co by usprawiedliwia�o... � zacz��. � Stinson by� ze mn�?
� Ca�y czas.
� Jak d�ugo to trwa�o?
� Mo�e godzin�. Byli�my pewni, �e umar�e�. Z wami tak zawsze?
� Nie s�dz�.
� Co dopiero my � g�os zawaha� si�. � M�g�by� opisa�, jak u was wygl�da �mier�?
Jonas poruszy� si� znowu. Powoli wraca�a mu wiara we wszechmoc mechaneurystyki.
By�
pewien, �e mo�e spokojnie podnie�� g�ow� i przyjrze� si� temu cz�owiekowi, kt�ry
przejawia�
przychylno�� obc� Stinsonowi. Lecz s�uch bywa omylny. Czasami lepiej trzyma�
oczy
zamkni�te jak najd�u�ej.
Niech b�dzie wi�c tylko G�os.
� Pilnujmy si� nawzajem � za�artowa�. � Mo�e b�d� mia� przyjemno��
zademonstrowa�. A
mo�e i ja czego� si� naucz�.
� Nigdy nie widzia�e� umieraj�cego cz�owieka? � us�ysza�.
� Nie mia�em szcz�cia.
� Masz zamiar d�u�ej zabawi� w THARSYS?
� Tak s�dz�.
� W takim razie opu�cisz nas z ca�� pewno�ci� w pe�ni uszcz�liwiony. Albo i
nie.
� Trudno.
� Albo i nie opu�cisz � sprecyzowa� G�os. � To najbardziej prawdopodobne.
Stinson m�wi�,
�e wys�ano ci� tutaj w specjalnej misji. Niepotrzebnie. Tu si� niczego nie
zmieni.
� Ty r�wnie� nie wierzysz?
� Ja? Bardziej ni� Stinson.
Jonas rozlu�ni� cia�o. Mia� nadziej�, �e mo�na b�dzie porozmawia� z tym
cz�owiekiem.
Uczciwie. Od kogo� trzeba zacz��. Je�li si� nie otwiera oczu � trzeba
przynajmniej poczeka�.
Potem Okazuje si�, �e nie warto.
� Co jeszcze m�wi� Stinson?
� Podobno m�wi�e� przez sen.
� Ja? � ta wiadomo�� rozbawi�a Jonasa. � Jakie� intymne zeznania?
� O tym z nim porozmawiaj � niespodziewanie oschle zareagowa� G�os. � Mog� ci
powiedzie� tylko to, co wiem. Masz szcz�cie. Piekielne szcz�cie. Gdyby byli
przy tobie inni
ludzie... S�dz�c z twojego zachowania nie zostawiliby ci szansy.
� Na co?
� �eby�my teraz mogli ze sob� porozmawia�. Chocia�by.
� Chcieli�cie to zrobi�? � Jonas zdziwi� si� szczerze.
� Ka�da rzeczywisto�� tworzy w�asne regu�y gry. Mi�dzy nami zawsze musisz si�
liczy� z t�
ewentualno�ci�. Zosta�e� dok�adnie prze�wietlony. Co i tak niewiele znaczy...
gdyby� nie by�
Selenit�. Ka�dy tubylec poszed�by na rozwa�k�. Wystarczaj�co d�ugo przebywa� te�
z tob�
Stinson.
� A ty?
� O! � g�os zdradzi� rozbawienie. � Przywyk�em st�pa� wy��cznie po pewnym
gruncie.
� Wy to... serio?
� M�wi�em, odes�ano ci� do lazaretu. Stinson zadba� o separatk�, ale za �cianami
spoczywaj� ci naprawd� bez szans. S� nawet z Pierwszej Linii. Szczeg�lne
przypadki. �agodnie
m�wi�c: curiosa. Reszt� duszyczek Endogeniczna sama ekspediuje gdzie trzeba. To
nie szpital.
Tak naprawd� to bardziej polowe laboratorium.
� Co ja tutaj robi�? � zapyta� Jonas. � Jeszcze s� jakie� w�tpliwo�ci?
� Stinson twierdzi, chocia� zupe�nie pewien nie jest, �e wygl�da�e� nieco
inaczej, kiedy
zobaczy� ci� po raz pierwszy.
� �wietny pomys� � roze�mia� si� Jonas.
Uni�s� rami� i przed twarz� zawiesi� rozpostart� d�o�. Te same d�ugie,
przezroczyste palce
pokryte b��kitnym nab�onkiem. Czu� na sobie uwa�ne spojrzenie tego cz�owieka, z
kt�rym
jeszcze nie spotka� si� wzrokiem.
Jednocze�nie przenikn�� go dziwny ch��d.
I nagle poczu� si� bezradny, jakby brakowa�o samego ci��enia i kto� jeszcze
ci�kim butem
nast�pi� mu na pier�.
� Nie rozumiem � powiedzia� spokojnie. � Przynajmniej od strony manualnej
wygl�dam
ma�o rewelacyjnie.
� Te� tak my�la�em � potwierdzi� G�os. � Tym niemniej odpoczynek ka�demu si�
przyda.
Je�li nie masz nic przeciw temu, na pewien czas zostawi� ci� samego.
Jonas podpar� si� �okciem, a nast�pnie usiad� na ��ku.
Za jego rozm�wc� ju� zamyka� si� owalny w�az. Zd��y� pochwyci� tylko cie�
niezbyt
szerokich ramion. Drzwi przyci�y b��kitne �wiat�o. Przez moment wydawa�o mu
si�, �e ten
kto�, odchodz�c tak niespodziewanie, co� jednak zostawi� po sobie � �lad na
posadzce. Jeden czy
dwa odciski stopy przed progiem zamkni�tych teraz drzwi. Czerwone, �wietliste
plamy, jakby
rozpalone podeszwy cz�� �aru w tych miejscach odda�y posadzce.
Odruchowo przymkn�� oczy.
Ten sam czerwony trop.
Kiedy zn�w spojrza� przed siebie wszystko wyda�o mu si� z�udzeniem. Spr�bowa�
wzrokiem przebi� bielmo �cian. Jakby w parnej, a� lepkiej atmosferze zmys�y
Megaloxanthy
przyt�pi�y si� nieco. Dostrzeg� tylko m�tny zarys ogromnej hali. W niej rz�dy
kloszy zro�ni�tych
z posadzk�, oplecionych korzeniami przepuszczaj�cymi �wiat�o. Ka�dy p�cherz
zdawa� si�
zawiera� cie� jaki�, niby ludzki, ale mniej kszta�tny, rozpe�z�y w mlecznej
zawiesinie
wype�niaj�cej porcelanowe wanny.
Wzdrygn�� si� i wr�ci� do w�asnego cia�a.
Jednego by� pewien � czu� si� dobrze. A nawet � odkrywa� rezerwy si�y, jakiej
nie
przewidywa� i nie mia� okazji wypr�bowa� dot�d.
Tylko d�onie � tym razem prze�lizgn�� si� wzrokiem po wierzchu r�ki. Zmatowia�y
b��kit
zostawi� pod sob� ledwie zarys �ci�gien. Zrobi�e� si� grubosk�rny � pomy�la� �
jak oni wszyscy.
Niespodziewanie ta my�l przyprawi�a go o dobry humor. Wtedy zwr�ci� uwag� na
miedziane
bransolety, zwykle lu�no obracaj�ce si� na nadgarstkach. By� pewien, �e ju� ich
nie zdejmie.
Jeszcze przyjrza� si� piersi. Fa�dy skrzyde� przylgn�y do �eber, owin�y
ramiona i nogi,
nawet p�e� okry�y r�owiej�c� ma��owin�. Przepad�a przejrzysto�� i chrupko�� tej
nie�mia�ej
pr�by ukszta�towania Postaci Szerna w modelarniach Mechaneurystycznej Kliniki.
Zosta�
elastyczny futera� � wok� bioder schodzi� si� bia�ym, �ywym szwem.
Co� go jeszcze trzyma�o za bio�mechaniczne serce, kiedy otworzy�y si� drzwi,
jakby kto�
jeszcze zechcia� z�o�y� mu t� ostatni� wizyt�, nim wieko trumny zatrza�nie si�
nad kolejnym
pacjentem lazaretu tu� przy Pierwszej Linii, albo w�asne skrzyd�a zawi��� mu na
gardle
twardniej�c� p�tl�.
5 KOSTROPIAN � PURCHAWICA
Jonas by� w sporym k�opocie pr�buj�c ustali�, dlaczego ten cz�owiek wyda� mu si�
najdziwniejszym z ludzi, jakich dotychczas pozna�. Wi�cej � jakich potrafi�
wyobrazi� sobie.
Twarzy nie spos�b by�o okre�li�. Zupe�nie, jakby nadal pozostawa� z zamkni�tymi
oczami,
zdaj�c si� na s�uch. Absolutne NIC. Czasami nie ma znaczenia pigmentacja sk�ry,
kolor oczu i
w�os�w, wydatno�� nosa, kr�j podbr�dka czy rysunek warg � wa�ne, �eby ich
zwi�zek
sugerowa� konkretny charakter. Tym razem � nic. I trudno to z�o�y� na karb
szcz�tkowego
znawstwa fizjonomiki, obcej Megaloxanthom; nawet tym nie by� �w cz�owiek
charakterystyczny � brakiem indywidualnych znamion. Wystarczy�o straci� go na
moment z
pola widzenia, �eby z jednakowym samozaparciem przyprawia� mu krucze brwi, ry�e
bokobrody, zielone oczy i szafirowe z�by.
M�czyzna nie przedstawia� si�. Nie podawa� r�ki. Zachowywa� si� tak, jakby byli
dobrymi
przyjaci�mi. Po prostu postawi� na pod�odze d�ug�, czarn� torb� do noszenia na
ramieniu,
przysiad� na skraju ��ka i u�miechn�� si� do Jonasa. I kiedy odezwa� si�, Jonas
nie m�g�
zar�czy� g�ow�, �e jest to czy te� nie, ten sam g�os, kt�ry przem�wi� do niego
kiedy ockn�� si�
ze swojego snu.
� Jak si� zorientowa�em profesor Stinson by� plenipotentem Enklawy THARSYS
aran�uj�cym twoj� tutaj wizyt�? � zapyta� m�czyzna.
� Nie s�dz� � odpar� Jonas. � Podejrzewam, �e skierowano mnie tutaj nawet wbrew
jego
sugestiom. Kwesti� desantu rozpatrywano globalnie, bez konsultacji ze sztabami
poszczeg�lnych Enklaw.
� Jakimi kana�ami?
� Je�li globalnie, to spraw� za�atwi�a bezpo�rednia umowa Mechaneurystycznej
Kliniki�
Matki z Systemem Informatycznym koordynuj�cym wsp�dzia�anie wszystkich Enklaw.
� Wszystkich?
� Nie wiem ile wam zosta�o.
� Desant bez rozpoznania? Jeste� wi�c obserwatorem z ramienia Kliniki Ksi�yca?
� Obserwatorem? � zdziwi� si� Jonas.
� Trzymaj�c si� wy��cznie takiej interpretacji mo�emy wam zagwarantowa� minimum
swobody dzia�ania.
M�czyzna ubrany by� w szaroniebieski kombinezon ze spodniami wpuszczonymi w
czarne
buty do p� �ydki. Cywilna mimikra munduru, pomy�la� Jonas. Nie trzeba naszywek
Endogenicznej Armii, �eby si� czu� jak na przes�uchaniu.
� W obecnej sytuacji to wszystko, co mo�emy zaproponowa� � uzupe�ni� m�czyzna.
�
Sytuacja na Pierwszej Linii zmusi�a dow�dztwo Endogenicznej do zwr�cenia
baczniejszej uwagi
r�wnie� na zaplecze frontu.
� Nie rozumiem � stwierdzi� Jonas. � Jestem komandosem Samodzielnej Jednostki
Endoskopijnej. Spe�niam za�o�enia taktyczne ustalone z Klinik� Mechaneurystyczn�
Ksi�yca.
Ich podstaw� jest swoboda dzia�ania od chwili desantu. Co� uleg�o zmianie?
� Nie wiem � m�czyzna wzruszy� ramionami.
� Brak zaufania?
� Za��my.
� Z r�wnym powodzeniem ja mog� dopu�ci�, �e i wy macie co� wsp�lnego z tym,
tam... �
machn�� r�k�.
� Dlaczego nie? � nieoczekiwanie zgodzi� si� m�czyzna. � W naszej sytuacji
nale�y
uwzgl�dnia� wszystkie ewentualno�ci.
� Jestem Megaloxanth� � powiedzia� Jonas.
� A ja cz�owiekiem � przyzna� m�czyzna.
Zastanawia� si� chwil�, nim zapyta�:
� U�atwi� wam kontakt z nomadami?
� Nie rozumiem � przyzna� Jonas.
� Nie czarujmy si�. Trudno uwierzy�, �e oczekiwa� was wy��cznie Stinson.
� Ch�tnie porozmawiam z ka�dym, z kim ma to jaki� sens. Nawet, je�li zacznie
mnie
przekonywa� do teorii Inwazji.
� Macie co� przeciw strategii Armii? � zainteresowa� si� m�czyzna.
� Je�li i tak, zainteresuje to bardziej profesora Stinsona.
� Jednak Stinson � w zamy�leniu powiedzia� m�czyzna. � Mo�ecie dostarczy� nam
jakie�
nowe dane o Enklawie TABOR?
� Nie.
� I jeste�cie Megaloxanth�? Komandosem, kt�rego wyprodukowa�a Klinika Ksi�yca?
Kt�ry� z was i tam trafi�, a wy mi wmawiacie, �e nie zostali�cie zorientowani w
sytuacji
s�siednich punkt�w zrzutu.
� Ja i moi bracia przyszli�my na �wiat dzi�ki Klinice�Matce � podkre�li� Jonas.
� Rzeczywi�cie znacz�ca r�nica � trudno by�o wyczu� ironi� w tym stwierdzeniu
nieznajomego. � A co z rozbrajaj�cym brakiem rozpoznania?
� Po dokonaniu desantu mieli�cie nam u�atwi� nawi�zanie ��czno�ci za pomoc�
systemu
CETI. Jestem ju� sp�niony, ale podejrzewam, �e innym te� nie jest �atwo si�
pozbiera�. Poza
tym w�tpi�, aby wielu z nas ocala�o. Prawdopodobie�stwo wi�c trafienia do tej
waszej, jak jej,
Enklawy...?
� Wynika z tego, �e interesuje was r�wnie� Modu� CETI � m�czyzna zignorowa�
pytanie
Jonasa. � Zobaczymy, co da si� zrobi�. Co jeszcze. Aha, nazywacie si�...?
Teraz dopiero Jonas zorientowa� si�, �e nie wiadomo kiedy przyj�� od
nieznajomego zasad�
zwracania si� do siebie nawzajem w liczbie mnogiej. Mia� wra�enie, �e opu�ci�
moment, kiedy
rozmowa straci�a charakter prywatnej pogaw�dki.
� Jonas Hebrejczyk � przedstawi� si�, chocia� nieznajomy nie sprawia� wra�enia
niedoinformowanego.
� Mi�o mi � m�czyzna nie wydawa� si� skory do rewan�u. � Potraficie poradzi�, w
jaki
spos�b mo�emy to sprawdzi�?
Jonas z rozbawieniem przyjrza� si� jego twarzy pozbawionej wyrazu.
� Przecie�... to wida� � powiedzia�. � R�nimy si� nieco.
� Kiedy pob�dziecie tutaj d�u�ej, sami przyznacie, �e czasami najmniejsze
znaczenie maj�
r�nice. Poza tym dopatrzycie si� nie takich dysonans�w.
� Nie wiem, co przez to rozumiesz? � Jonas mimowolnie zaczyna� si� irytowa�. �
Je�li ci nie
wystarczy moje s�owo zasi�gnij... czy zasi�gnijcie informacji w Systemie
Informatycznym.
� W tym s�k...
Niespodziewanie m�czyzna roze�mia� si� promieni�cie.
� Nie mo�na si� bez tego obej��? � zapyta�. � Rozumiecie, mamy pewne k�opoty...
� Wy, to znaczy kto? � przerwa� mu Jonas.
� Dla was to nie ma znaczenia. Natomiast dla waszego dobra...
M�czyzna sprawia� wra�enie nagle zupe�nie nieobecnego my�lami. Zmarszczy� nawet
brwi
i chwil� siedzia� zas�uchany w siebie.
� Czy od chwili waszego... � zawaha� si�. � Od czasu przybycia do Enklawy
THARSYS,
kontaktowali�cie si� z Bio���czem Informatycznego Systemu?
� Nie � odpar� Jonas.
� �ycz� wam z ca�ego serca, �eby to by�o prawd� � powiedzia� m�czyzna.
Nagle, niezbyt pewnym spojrzeniem ogarn�� pok�j.
Jakby zupe�nie zapomnia� o celu swojej misji. Na bok od�o�y� poci�ganie za j�zyk
Megaloxanthy. Po prostu siedzia� na skraju ��ka, w nogach Jonasa, siedzia� i
nas�uchiwa�. Jonas
pomy�la�, �e jednak on pierwszy musia�by co� us�ysze�, gdyby masywne �ciany
potrafi�y
przepu�ci� odg�osy z Pierwszej Linii, gdzie gin� �o�nierze Endogenicznej.
Nieznajomy poderwa� si� niespodziewanie. Post�pi� krok w kierunku drzwi. Dopiero
wtedy
ockn�� si�. Szybko podni�s� torb� i przewiesi� przez rami�. Potem z g�ry
popatrzy� na
Megaloxanth�.
U�miechn�� si� bez wyrazu.
� Przepraszam � powiedzia�.
Drzwi bezszelestnie zamkn�y si� za nim.
Niewiele sensu mia�a ta rozmowa, w duchu stwierdzi� Jonas. Jeszcze bezsensowniej
wygl�da�o jej zako�czenie.
Poruszy� si�, szukaj�c wygodniejszej pozycji. Le�a� na wznak. Zauwa�y�, �e coraz
�atwiej
znosi tutejsze ci��enie. Kwestia przyzwyczajenia. Mechaneurystyka zostawia w
przedbiegach
nawet tych, kt�rzy do silnej grawitacji przywykli od czworono�nego pokolenia.
Na razie wygodnie by�o jednak le�e� tak i cia�em ch�on�� blad� po�wiat� stropu.
Jakby i
tutaj dociera� scalaj�cy oddech Seleny. To �wiat�o by�o jednak martwe � ani
spokoju, ani
pieszczoty, ani energii. Ci�gle te� dr�czy�a go ta sama my�l. Mo�e mieli spos�b,
�eby go
obserwowa�, zwodz�c zarazem jego zmys�y � uni�s� jednak r�k�.
W tej chwili przypomnia� sobie.
Gwa�townie poderwa� si� na ��ku. Spojrza� ku do�owi zamkni�tych drzwi, przed
pr�g.
Sp�ni� si�. Albo i nie.
Opad� z powrotem.
M�g� spokojnie po�o�y� r�k� na w�asnej piersi. Jeszcze niedawno srebrne �ebra
pokry�a
mi�kka, pluszowa sk�ra. Elastycznie poddawa�a si� pieszczocie palc�w. Przesun��
d�o� na
brzuch � nie w pe�ni stwardnia�a, ��wia skorupa. Ni�ej pe�n� gar�ci� nakry�
p�e� i te� jej nie
pozna�. Mniej wiotka ni� si� spodziewa�. Poszuka� palcami szczeliny mi�dzy
t�gosk�rymi
fa�dami skrzyde� � ostatni przesmyk, gdzie mo�na si� w�lizgn�� z zewn�trz i
utwierdzi� w tym,
�e jest si� sob�.
Nic nie rozumia�. Co� takiego zdarzy� si� nie mog�o. A przynajmniej nie powinno.
Selena
nigdy swoich kochank�w bez reszty nie odda innej ziemi. C� zreszt� mo�emy o tym
wiedzie�,
pomy�la� Jonas. To bardziej sprawa wiary. Stworzeni dla bezpowietrznej
przestrzeni
ksi�ycowych r�wnin, c� mo�emy wiedzie�, jakiej postaci przypisuj� nasze
istnienie ci��enia
innych planet, wiatry gotowe szarpa� skrzyd�a � dalekie do spe�nienia postaci
Szerna; co z nas
uczyni deszcz nawil�aj�cy jedwabist� sk�r�, a� zaple�nieje i jak tych, kt�rzy
ju� tkwi� tu po
uszy, oble�n� pieszczot� przyjmie lokalne pandemonium. Innymi s�owy � kloaka.
�rodowisko
kszta�tuje posta�. Nawet, je�li by�e� dot�d niepokalanym Megaloxantha. Ich tutaj
te� chwyci�o za
gard�o, a przecie� pozostali lud�mi. Cho�by ten cz�owiek, kt�ry st�d odszed�
przed chwil�, mia�
co do tego w�tpliwo�ci. Pozostali lud�mi. Pewnie dlatego, gdy� tak im by�o
pisane � zdycha� i
odradza� si� w n�dzy i z ple�ni, z grzechu i w gnoju, i z prochu w proch, z
be�kotem na ustach i
ob��dem w oczach. A� do ko�ca. Ka�dy z nich ma w sobie czerwia.
Ciebie jednak powi�a Klinika Seleny. Teraz sk�ada danin� na ofiarny stos, gdzie
j�cz� dusze
pot�pione. Po co zjawi�e� si� tutaj? By walczy� z nimi rami� w rami�? W imi�
nieproszonego i
w rzeczy samej niepotrzebnego mi�osierdzia? �yj�c w stadzie, stajesz si� cz�ci�
stada. Walcz�c
mieczem, giniesz od miecza. Zes�any w kloak� przeistaczasz si� w czerwia. Nie na
ludzk� � na
w�asn� miar�.
Co� w nim j�kn�o. Szarpn�� ramieniem � trzask! Blach� do blachy zaskoczy�y
�uski
pancerza.
Zerwa� si� z nieoczekiwan� lekko�ci�.
Ju� sta� spr�ony � szklane powieki od czo�a os�oni�y mu oczy, wros�y w
krystaliczny
grzbiet nosa i policzki opi�te chitynowym zeszkleniem. Jeszcze patrzy� na swoje
r�ce � ogromne
d�onie o p�askich, mocnych palcach. Jakby miniona przejrzysto�� okaza�a si�
tylko wiotkimi
korzonkami nerw�w wro�ni�tych teraz w monstrualne r�kawice. Miedziane obr�cze
usztywni�y
nadgarstki. Wystarczy zacisn�� pi��, �eby metaliczne guzy na przegubach palc�w
naje�y�y si�,
jak kastet zro�ni�ty z ko�ci�. Roz�o�y� i z�o�y� palce obu r�k. Jeszcze go
czarowa�y
pi�ciopromienne szcz�ki, kiedy ostatecznie zw�tpi� czy ten l�k, kt�ry sprzyja
temu otorbieniu si�
w pancerz, tkwi w nim czy na zewn�trz.
Uni�s� g�ow�. Wzrok st�pi� si� na pierwszej �cianie. Nic za darmo � zbroja
przyt�pia
zmys�y. A jednak czu�, �e co� si� sta�o i dalej zmienia w otaczaj�cej go
przestrzeni. Roztkliwia�
si� tutaj nad sob� samym i nie pami�ta�, �e mechaneurystyka jego cia�a reaguje
sprawniej na
zagro�enie zewn�trzne, ni� �wiadomo�� ci�gle zbyt ludzka wobec zmys��w
Megaloxanthy.
Tymczasem co� dojrzewa�o, potrafi� wychwyci� dziwne elektromagnetyczne napi�cie,
jakby
wok� niego g�stnia� jaki� niematerialny maskon. Piekieln� w�cieklic� gotowa
by�a zawibrowa�
sama przestrze�.
Ten cz�owiek przecie�, kt�ry tylko co zaszczyci� go rozmow� o niczym � on te�
co� poczu�.
Nie musia�y si� za nim zamyka� drzwi, �eby sprawi� wra�enie nieobecno�ci � co�
go sp�oszy�o
du�o wcze�niej.
Jonas Hebrejczyk ruszy� do drzwi. Niespodziewanie nie stawi�y oporu.
Najwidoczniej
lokalna Opatrzno�� nie zaw�a�a jego przestrzeni �yciowej do czterech �cian
samotnej celi. W
korytarzu r�wnie� nie by�o nikogo, kto by mu zaproponowa� powr�t do po�cieli. W
pewnym
oddaleniu owal korytarza � tunelu ogranicza�a masywna tarcza, �luza�gilotyna
uniesiona na
jakie� cztery metry nad bia�y pr�g. Poza tym wylotem panowa�a ciemno��.
Trudno mu by�o okre�li�, sk�d pojawi�a si� w nim pewno��, �e powinien st�d
wyj��.
Natychmiast. Nawet post�pi� krok w stron� prawdopodobnego wyj�cia � czerwona
pr�ga na
�cianie znaczy�a tam kierunek ewakuacji lazaretu. Z przeciwnej strony, kiedy
obejrza� si� przez
rami�, korytarz �ukiem odchodzi� w bok. Ciemnia�o tam kilka w�az�w bliskich
rozmiarem do
tego, kt�ry zatrzasn�� si� za jego plecami. Od strony wyj�cia znajdowa� si�
tylko jeden kr�g, o
trzykrotnie wi�kszej �rednicy, hermetycznie wpasowany w bia�y ko�nierz.
Korci�o go, �eby tam zajrze�. Jeszcze wzrokiem Megaloxanthy dojrza� tam
gigantyczn�
hal�.
Nie wiedzia�, na co mu to potrzebne. Chcia� ich zobaczy�. Po raz pierwszy
w�asnymi
oczami. Oczywi�cie mo�na si� by�o wycofa�, potem przycisn�� Stinsona albo wezwa�
jakie�
Bio���cze, �eby mu udost�pni�o obraz kontrolnej kamery zawieszonej nad dowolnie
wybranym
katafalkiem. Czasami, �eby co� zrozumie�, nie wystarcz� oczy. Trzeba
przynajmniej m�c
wyci�gn�� r�k� i dotkn�� wskazuj�cym palcem.
Jakby niewidzialne fotokom�rki odczyta�y decyzj� w jego oczach � drzwi unios�y
si� same.
Powodowany bardziej hipnotycznym nakazem ni� w�asn� wol�, post�pi� do przodu.
Ceramiczny
pr�g. Aseptyczna biel wch�ania krwawy ropie�. Ledwie �lad szpitalnego zapachu.
Po raz
pierwszy zrozumia�, co znaczy brak p�uc. M�g�by g��boko wci�gn�� powietrze,
przetrzyma� w
sobie