7686

Szczegóły
Tytuł 7686
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

7686 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 7686 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

7686 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Czes�aw Chruszczewski �� � �Miasto, kt�re b�dzie (Tunel) Pan domu zaprosi� wszystkich do ogrodu; mi�dzy klombami r� ustawiono kila wygodnych, g��bokich foteli, na trawniku po�a�ono dywan, rozsiedli si� na nim najm�odsi. Pan Trikor zaj�� miejsce honorowe na �awie przed altan�. - Pi�knie tutaj - powiedzia� - za godzin� s�o�ce zniknie za g�rami, moja opowie�� potrwa kr�cej, gdy kr�g s�oneczny dotknie wierzcho�ka samotnej sosny, sko�cz� ba�� o MIESCIE, KT�RE B�DZIE. Po raz trzeci zaw�drowa�em do miasta nad zatok�, samolot wyl�dowa� w Rohchi, moi przyjaciele czekali ju� na lotnisku. Znaj�c ze s�yszenia autostrad� wiod�c� do miasta, powiedzia�em: - Moi drodzy, wasz samoch�d rozwija wielka szybko��, lecz wy�wiadczycie mi przys�ug�, jad�c jak najwolniej. Nigdy nie wje�d�a�em do miasta od zachodniej strony. Spe�nili moj� pro�b�, mog�em podziwia� zatok�, fioletowe g�ry i ��te pla�e. By�a to bardzo kolorowa panorama, przed godzin� pada� deszcz, od�wie�y� ziele� las�w i ��k, aromatyczne powietrze odurza�o. Wjechali�my w pierwszy tunel, po chwili w drugi, trzeci, czwarty. - Najd�u�szy jest pi�ty poinformowa� mnie przyjaciel. - Trzy kilometry. Tak, trzy kilometry. Min�o wszak�e pi�tna�cie minut, a ko�ca tunelu nie by�o wida�. - Widocznie jedziemy za wolno - rzek� m�j przyjaciel - zwi�ksz� szybko�� i zaraz wyjedziemy z tunelu. - Nie zwi�kszaj szybko�ci, Bernardzie - prosi�a �ona mego przyjaciela. - Ten tunel chyba wyd�u�y� si�, dawno t�dy nie jechali�my, mo�e po prosta zab��dzi�e�. Spojrza�am na licznik, gdy wje�d�ali�my do tunelu. Mamy za sob� dwana�cie kilometr�w. - Absurd - zirytowa� si� Bernard - W tych okolicach nie ma takiego tunelu. Widocznie licznik popsuty, czy co� takiego. - Licznik, zegarek, samoch�d - wylicza�a �ona. - Mo�e i tunel. Jak dot�d przejechali�my 25 kilometr�w. M�j przyjaciel zatrzyma� w�z. - Musz� co� sprawdzi� - powiedzia� i wyszed� z samochodu; przez chwil� uwa�nie ogl�da� �cian� tunelu. - Zdumiewaj�ce - zawo�a� i wr�ciwszy do wozu wyja�ni�: - �ciany tego tunelu s� metalowe, nic nie rozumiem, jedziemy dalej. - Najwa�niejsze nie poddawa� si� panice - powiedzia�a �ona Bernarda. Przyzna�em jej racj�. Min�� nast�pny kwadrans. - Niesamowite - wymrucza� Bernard. - Nerwy odmawiaj� mi pos�usze�stwa, nie mog� prowadzi� samochodu, ten tunel nigdy si� nie sko�czy. - Wiesz dobrze, �e to niemo�liwe, ka�dy tunel musi wcze�niej czy p�niej si� sko�czy�. Mo�e pan Trikor usi�dzie za kierownic�? - Tak, naturalnie - zgodzi�em si�. - Niech Bernard odpocznie. Prawdopodobnie ulegamy jakiemu� z�udzeniu - przem�wi�em. - Co� w rodzaju snu na jawie - improwizowa�em, by uspokoi� przyjaci�. - Takie rzeczy zdarzaj� si� od czasu do czasu. Nie tak dawno czyta�em w miesi�czniku ; �POZITRON�, nie, w czasopi�mie cybernetycznym, o cz�owieku, kt�ry prze�y� katastrof� kopalni w zasypanym chodniku, przesiedzia� tam siedem dni, a gdy uratowano go i ujrza� �wiat�o dzienne, s�dzi�, �e min�a zaledwie doba. Ludzkie zmys�y zawodz� niekiedy, tak prawdopodobnie jest i teraz. Nam wydaje si�, �e tak d�ugo jedziemy przez tunel. - Ten tw�j przyk�ad z g�rnikiem - rzek� m�j przyjaciel - niczego nie wyja�nia. - To z�y przyk�ad - potwierdzi�a �ona Bernarda - zupe�nie idiotyczny i bez sensu. - On gada, byle gada� - Bernard podni�s� g�os. - By� coraz bardziej podekscytowany. - Dlaczego stoimy! Jed�! Jed�! - krzycza�. - Na co czekasz: - Tak, dobrze, pojedziemy - odpar�em - ale wolno, o wiele wolniej. W tym tunelu wszystko mo�e si� zdarzy�, musimy zachowa� jak najwi�ksz� ostro�no�� i zimn� krew. Bernard odpowiedzia� przekle�stwem, jego ma��onka otuli�a si� pledem, o�wiadczaj�c, �e nie zamierza przygl�da� si� breweriom durnia. Oczywi�cie mnie mia�a na my�li. Nie zareagowa�em, rozumiej�c, �e oboje byli przera�eni i nie odpowiadali za swoje s�owa. Prowadzi�em ostro�nie w�z, przejechali�my ponad sto kilometr�w upiornym, nieko�cz�cym si� tunelem. Straci�em wreszcie poczucie czasu. C� to za dziwny tunel - my�la�em. Bernard S�YSZA� moje my�li, bo odpowiedzia�: - Ten tunel zaprowadzi nas do �rodka Ziemi. A mo�e to piek�o? - Och, nie - powiedzia�em do Bernarda - to nie piek�o. By�em kilka razy w piekle, zupe�nie inaczej wygl�da, zapewniam ci�. Wjechali�my do lufy pistoletu, znam si� doskonale na broni kr�tkiej, to lufa pistoletu o do�� du�ym kalibrze. A potem pocz��em nuci�: TUNEL TUNEL BARDZO D�UGI TUNEL BARDZO BARDZO D�UGI TUNEL NAJD�U�SZY TUNEL NA �WIECIE KOSMICZNY TUNEL KOSMICZNY TUNEI. TUNEL Litery s�owa TUNEL wyd�u�a�y si� i wyd�u�a�y, stawa�y jedne na drugich, uk�ada�y si� w mozaiki Wreszcie znikn�y. Dostrzeg�em w oddali �wiate�ko, kt�re z ka�d� sekund� powi�ksza�o si�. - Za kilka minut wyjedziemy z tunelu - powiedzia�em. - Najwy�sza pora - wymamrota� Bernad. By�em bliski ob��du. Anna na szcz�cie zemdla�a. Pan Trikor przerwa� opowie��. Gospodyni podawa�a truskawki w �mietanie. - Wyborne - pochwali� Trikor. - Doprawdy, doskona�e. Wi�c wyjechali�my wreszcie z tego koszmarnego tunelu prosto na Plac Zwyci�stwa, kt�ry znajdowa� si� w samym centrum miasta. - Jednak to i owo zmieni�o si� w waszym mie�cie - powiedzia�em do przyjaci�. Rozgl�dali si� dooko�a, niczym dwoje bezradnych dzieci. - Z tunelu... prosto na plac... to by� nie mo�e j�cza� Bernard. - Jakim cudem? - Chod�my najlepiej do domu - zdecydowa�a Anna. - Zaparkuj w�z, pan Trikor na pewno jest g�odny, przygotuj� kolacj�. Szli�my opustosza�� ulic�. - Mieszkamy w pobli�u - m�wi� m�j przyjaciel - za chwil� zobaczysz nasz dom, czternastopi�trowy wie�owiec... Tam do diab�a! - zakl�� nieoczekiwanie. - Anno, nasz dom znikn��. Biedna kobieta zupe�nie za�ama�a si�. Usiad�a na samym �rodku jezdni, o�wiadczaj�c, �e nie ruszy si� z tego miejsca do ko�ca �wiata. - Pa�ac Gubernatora r�wnie� znikn�� - stwierdzi�em. - Zdemateralizowa� si� tak�e gmach Kapitanatu Portu. I wtedy podszed� do nas cz�owiek w b��kitnym mundurze. - Wiele dom�w znikn�o - powiedzia�. - Miasto, kt�re liczy�o trzysta tysi�cy mieszka�c�w, liczy obecnie trzy tysi�ce. - Trz�sienie ziemi! - zawo�a�em. - Straszliwy kataklizm! - Ale� nie, po prostu trzeba by�o zmniejszy� miasto - cz�owiek w b��kitnym mundurze wyj�� z kieszeni mikrofon. - Halo! Tu Sz�sty, tu Sz�sty m�wi� wolno i wyra�nie. - Na samej kraw�dzi spotka�em troje ludzi, dw�ch m�czyzn i kobiet�, przedostali si� do miasta, zanim zamkn�li�my tunel. Przy�lijcie samoch�d, zabierzemy ich do hotelu, tam odpoczn�. Ann� zaopiekowa� si� lekarz, Bernardem cz�owiek w b��kitnym mundurze. O�wiadczy�, �e to d�ugo nie potrwa. - Tymczasem pogaw�dzi pan z Pi�tym. - Kim jest Pi�ty? - zapyta�em - Pi�ty to Pi�ty - odrzek� Sz�sty i doda� z u�miechem: - wkr�tce zaspokoi pan swoj� ciekawo��. Pi�ty okaza� si� sympatycznym staruszkiem. - Mam siedemdziesi�t la� - zagai� rozmow� lecz umys� m�j sprawnie funkcjonuje, od la� zajmuje si� chorobami uk�adu nerwowego, dlatego zabrali mnie ze sob�. - Zabrali? - zdziwi�em si� szczerze. - Kto zabra�? Dok�d zabra�? - Prawda, pan o niczym nie wie, pan tu trafi� przypadkowo, pa�skie nazwisko? - Trikor, Jochim Trikor. - Zaw�d? - Jestem pisarzem, bajkopisarzem. - Wiek? - indagowa� Pi�ty. - Czterdzie�ci siedem lat. - Stan cywilny? - Kawaler. - Na�ogi? Prosz� odpowiedzie�, rozmawia pan z lekarzem, z profesorem. - Czy to takie wa�ne? - Bardzo wa�ne. Ta rozmowa zadecyduje o pa�skim losie, wi�cej, o pana �yciu. - Mam kilka na�og�w - umilk�em, zak�opotany. - Kobiety, alkohol, narkotyki? - pr�bowa� odgadn�� profesor. - Och, nie, kwiaty, owoce, a narkotyzuj� si� dzie�ami sztuki. - Pi�kne - rzek� neurolog. - Zbyt pi�kne, �eby by�o prawdziwe. Pan �artuje. - Troch�, to jeden z moich na�og�w. - Powiedzmy, nawyk�w - profesor zanotowa� i co� w zeszycie. - Cieszy mnie pa�skie poczucie humoru o�wiadczy� zapalaj�c lamp�. - Prosz� si� rozebra�. - Ale� panie doktorze, nic mi nie dolega, moje zdrowie... - Niech mi pan nie utrudnia pracy - przerwa�. - Rozbiera� si�, rozbiera�, musz� pana zbada�. Badanie nie trwa�o d�ugo. - Brawo, brawo - profesor poklepa� mnie po - obna�onych plecach. - Rzeczywi�cie nic panu nie dolega. Klatka piersiowa pi�knie rozwini�ta, niez�e l�d�wie, solidna budowa i co tu du�o gada�, przystojny z pana m�czyzna, a przecie� kawaler. Prosz� si� ubra�. Dlaczego pan si� nie o�eni�? - Panie profesorze! - mia�em dosy� tych niedyskretnych pyta�. - To moja, wy��cznie moja sprawa. - Nie, odk�d przekroczy� pan progi TEGO MIASTA, to NASZA SPRAWA, sprawa wszystkich obywateli tego grodu. Czekam na odpowied�. - A je�li nie odpowiem? - B�d� przykro�ci. - Prosz� nie grozi�! - Ja tylko ostrzegam. - Na biurku profesora zamigota�o zielone �wiat�o. - Przepraszam, wzywa mnie m�j prze�o�ony. - Profesor otworzy� mikrofon. - Tak, s�ucham. - Tu Czwarty - us�ysza�em melodyjny g�os. Wyt�umacz temu cz�owiekowi, gdzie si� znajduje, a potem zadawaj niedyskretne pytania. - Tak jest - profesor pochyli� g�ow�. - Tak, naturalnie, przepraszam, zapomnia�em. - Twoje roztargnienie doprowadza mnie do pasji - brzmia� g�os Czwartego. - Czy ka�dy profesor musi by� roztargniony? - Intensywna praca m�zgu... - zacz�� neurolog, ale Czwarty nie pozwoli� mu doko�czy�. - Dosy�! Wymagamy maksymalnej koncentracji. Czekam na diagnoz�. Pospiesz si�, nie mamy ju� wiele czasu. Zielona lampka zgas�a. Profesor spojrza� na mnie wyra�nie zak�opotany. - Zbeszta� mnie - po�ali� si�. - Trudno go zadowoli�, a zatem powiem panu, co to za miasto. Sto la� temu mieszka�cy Ziemi skonstruowali pierwsz� platform�-laboratorium, stacj� kosmiczn� orbituj�c� dooko�a naszej planety. Dziesi�cioosobowa ekipa naukowc�w prowadzi�a badania przestrzeni mi�dzyplanetarnej. P�niej budowano coraz wi�ksze laboratoria kosmiczne, eksplorawa�y one nie tylko przestrze� oko�oziemsk�, pocz�y bada� ca�y nasz Uk�ad S�oneczny. Apetyt wzrasta w trakcie jedzenia. Rozpocz�to prac� nad budow� gigantycznej stacji, przeznaczonej do badania ca�ej naszej galaktyki, a w przysz�o�ci r�wnie� innych galaktyk. Jest to wielka kula - profesor podszed� do �ciany, rozsun�� zas�ony, zobaczy�em w�wczas ekran. - Oto model tej stacji. Tutaj przypomina ba�k� mydlan�, a to jej przekr�j. Wewn�trz kuli znajduje si� miasto zbudowane na platformie o �rednicy trzech kilometr�w, nad nim atmosfera ziemska, pod nim magazyny tlenu, wody, �ywno�ci. Architekci zrekonstruowali budynki centrum naszego miasta, dlatego naszego, �e tutaj opracowano pierwszy projekt tej stacji kosmicznej. Dotarcie do peryferii naszej galaktyki, a potem do innych galaktyk, potrwa setki lat, potrzeba na pokonanie takich przestrzeni �ycia wielu pokole�. W TYM MIESCIE szybuj�cym po kosmicznych drogach, ludzie b�d� rodzi� si� i umiera� tak, jak w innych miastach na Ziemi. Energia zmagazynowana w drugiej cz�ci kuli, pod miastem, umo�liwi doprowadzenie tej stacji do innych galaktyk. B�dziemy zreszt� czerpa� dodatkowe si�y z kosmosu. Konstruktorzy stworzyli sztuczne miasto, lecz skopiowali fragment prawdziwego miasta, nie zapominaj�c o najdrobniejszych szczeg�ach. Mieszkamy w normalnych domach, mamy tutaj kino, teatry, boiska sportowe, p�ywalnie, szpitale, laboratoria, elektrowni� atomow�, kr�gielni� i bilardy, park, palmiarni� - farm� hodowlan�, sady owocowe, to wszystko, co potrzebne do �ycia trzytysi�cznej osady, supernowoczesnej osady. S� tu szko�y i uniwersytety. Ca�e �ycie tego miasteczka jest podporz�dkowane jednemu celowi: dotrze do innych galaktyk, nawi�za� kontakt z innymi cywilizacjami, zbada� nowe szlaki kosmiczne, pozna� nowe �wiaty, nowe prawa rz�dz�ce tymi �wiatami. Stu kosmonaut�w prowadzi gwiazdolot, kilkuset uczonych wszystkich specjalno�ci zajmuje si� wszechstronnymi badaniami kosmosu, a wyniki tych bada� b�d� przekazywane na Ziemi�, tak d�ugo jak d�ugo utrzymamy kontakt z nasz� planet�. Inni dbaj� o �o��dki tej stacji kosmicznej, o rozrywki, o zdrowie, pilnuj� �adu w TYM MIESCIE i czuwaj� nad bezpiecze�stwem jego mieszka�c�w. Stworzono tu sztuczn� grawitacj� i naturaln� atmosfer�, zachowamy czas Ziemi i ziemskie cykle, pory roku, noc i dzie�. W takich warunkach mo�na podr�owa� kilkaset lat. Profesor zgasi� ekran, na kt�rym wy�wietlano kr�tki film ilustruj�cy jego s�owa. Widzia�em Centraln� Wie�� Ruchu, sk�d kierowano lotem stacji w przestrzeni kosmicznej, widzia�em stada kr�w i owiec na ��kach, widzia�em park i ogrody, widzia�em ptaki szybuj�ce nad domami miasta, widzia�em wn�trza wszystkich gmach�w i dom�w, widzia�em urodziny dziecka, pierwszego obywatela tego kosmicznego miasta, dostrzeg�em wzruszenie na twarzach rodzic�w i Pierwszego, kt�ry sprawowa� w�adz� w tym mie�cie razem z dziesi�cioosobowym kolegium, widzia�em podziemia tej osady, olbrzymie magazyny wype�nione po brzegi, widzia�em sztuczne chmury na sztucznym niebie, widzia�em wsch�d i zach�d s�o�ca, widzia�em kobiety i m�czyzn zaj�tych prac�, nauk�, zabaw� zobaczy�em wreszcie d�ugi tunel, prowadz�cy z Ziemi do tej stacji, do tego MIASTA, KT�RE B�DZIE. - Wjechali�cie do tego tunelu przed kilkoma godzinami - t�umaczy� profesor. - To niedopatrzenie stra�nik�w. Ten pomost ��czy nas jeszcze z Ziemi�, miasto zamkni�te w kuli o prze�roczystych �cianach unosi si� nad rodzinnym miastem jak satelita stacjonarny. Jutro tunel zostanie zniszczony i pomkniemy w kosmos. Pierwszy pragnie wiedzie� czy pan i pa�scy przyjaciele mo�ecie uczestniczy� w tej podr�y. Postawi�em dwie pozytywne diagnozy m�wi� profesor. - Pana przyjaciel i jego �ona pozostan� razem z nami, on jest elektronikiem, ona astrofizykiem, no a pan...? - No a ja? - zapyta�em nie ukrywaj�c niepokoju. - Pan wr�ci na Ziemi�. To niedaleko. - Czy mog� pozna� przyczyn� tej decyzji? - Tak, mo�e pan. Podczas naszej rozmowy przekaza�em komputerom informacje o panu. Maszyny przeprowadzi�y analiz� pa�skiej osobowo�ci, wyniki skonsultowano z zespo�em ekspert�w. Jedenastu specjalist�w wypowiedzia�o si� za umo�liwieniem panu powrotu na Ziemi�, czterech g�osowa�o za pozostawieniem pana w TYM MIE�CIE. U nas decyduje wi�kszo��, a wi�kszo�� dosz�a do przekonania, �e bajkopisarz na stacji kosmicznej to przys�owiowe dwa grzyby w barszczu. Niech pan zabawia swoimi ba�niami ludzi, kt�rzy pozostali na Ziemi. My prze�yjemy najwspanialsz� bajk� bajecznej podr�y kosmicznej. Szcz�liwego powrotu. Pan Trikor odetchn�� g��biej. - No c�, moi drodzy, chc�c nie chc�c, wr�ci�em. Gdy otworzy�em oczy, pochyla� si� nade mn� znajomy chirurg. �Ocalili�my pana - powiedzia� cicho. - Pa�scy przyjaciele nie odzyskali jeszcze przytomno�ci. Wasz samoch�d wpad� na inny w�z. Katastrofa mia�a miejsce w tunelu� Pan Trikor podni�s� si�. - Patrzcie - powiedzia�. - Dolna kraw�d� tarczy s�onecznej dotkn�a wierzcho�ka sosny. powr�t