7421
Szczegóły |
Tytuł |
7421 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
7421 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 7421 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
7421 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JONATHAN KELLERMAN
ALBUM MORDERSTW
(Prze�o�y�: Przemys�aw Bieli�ski)
AMBER
2003
1
Kiedy dosta�em album morderstw, my�lami ci�gle jeszcze by�em w Pary�u - mie�cie czerwonego wina, nagich drzew, szarej rzeki, mi�o�ci. Pami�ta�em wszystko, co si� tam zdarzy�o. A teraz to.
Robin i ja wyl�dowali�my na lotnisku Charles�a de Gaulle�a w ponury styczniowy poniedzia�ek. Nasza wycieczka by�a moim pomys�em - prezentem-niespodziank�. Za�atwi�em wszystko w jeden wariacki wiecz�r - zarezerwowa�em bilety w Air France i pok�j w ma�ym hotelu na obrze�ach �smej arrondissement, spakowa�em nasze rzeczy w walizk� i pogna�em dwie�cie kilometr�w autostrad� do San Diego. Pojawi�em si� w pokoju Robin w Del Coronado tu� przed p�noc�, z tuzinem szkar�atnych r� i szerokim u�miechem, voila!
Otworzy�a mi drzwi ubrana w bia�� koszulk� i czerwony sarong, z rozpuszczonymi kasztanowymi w�osami; zmy�a makija�, a w jej czekoladowych oczach czai�o si� zm�czenie. U�cisn�li�my si�, a potem ona spojrza�a na walizk�. Kiedy pokaza�em jej bilety, odwr�ci�a si�, �eby ukry� �zy. Za oknem hucza� czarny, nocny ocean, ale Robin nie przyjecha�a tu opala� si� na pla�y. Wyjecha�a z Los Angeles, poniewa� j� ok�ama�em i zaryzykowa�em �ycie. S�ucha�em, jak p�acze i zastanawia�em si�, czy da si� to kiedykolwiek naprawi�.
Spyta�em, co si� sta�o. Jakbym nie mia� z tym nic wsp�lnego.
- Jestem tylko... zaskoczona - odpar�a.
Zam�wili�my kanapki, Robin zas�oni�a okna, a potem si� kochali�my.
- Pary� - powiedzia�a, zak�adaj�c hotelowy szlafrok. - Nie mog� uwierzy�, �e to wszystko zrobi�e�. - Usiad�a, przeczesa�a w�osy i zn�w wsta�a. Podesz�a do ��ka, pochyli�a si� nade mn�, dotkn�a mnie. Pozwoli�a szlafrokowi opa�� na pod�og�, obj�a mnie nogami. Zamkn�a oczy, gdy jej pier� dotkn�a moich ust. A kiedy po raz drugi w milczeniu ockn�a si� z rozkoszy, opad�a na ��ko obok mnie.
Bawi�em si� jej w�osami. Zasn�a, k�ciki jej ust unios�y si� do g�ry w u�miechu Mony Lisy. Za kilka dni mieli�my t�oczy� si� w kolejkach, w�r�d przypominaj�cych roboty t�um�w innych turyst�w, wyci�gaj�c szyje, �eby zobaczy� cho�by skrawek czego� prawdziwego.
Uciek�a do San Diego, bo tam mieszka�a jej kole�anka z liceum - trzykrotnie zam�na dentystka, Debra Dyer, aktualnie zakochana w bankierze z Mexico City (�Ma tyle bia�ych z�b�w, Alex!�). Francisco zaproponowa� im wypraw� na zakupy do Tijuany i nieokre�lonej d�ugo�ci wakacje w domu przy pla�y na Cabo San Lucas. Robin wiedzia�a, �e b�dzie si� czu�a jak pi�te ko�o u wozu, wykr�ci�a si� wi�c od wyjazdu i zadzwoni�a do mnie, �ebym do niej przyjecha�.
Nie przysz�o jej to �atwo, czu�a si� winna, �e mnie zostawi�a. W moich oczach wygl�da�o to jednak zupe�nie inaczej. To ja powinienem j� przeprosi�.
Wpakowa�em si� w t� nieweso�� sytuacj� przez z�e planowanie. Pola�a si� krew i kto� umar�. Usprawiedliwienie tego wszystkiego nie by�o wcale takie trudne: zagro�one by�o �ycie niewinnych ludzi, dobrzy wygrali, ja wyszed�em z tego ca�y. Ale kiedy Robin odjecha�a w swojej ci�ar�wce, musia�em spojrze� prawdzie w oczy.
Moje przygody nie mia�y wiele wsp�lnego ze szlachetnymi intencjami, wynika�y po prostu ze skazy osobowo�ci.
Dawno temu zdecydowa�em si� na psychologi� kliniczn�, najbardziej siedz�ce zaj�cie jakie zna�em, wmawiaj�c sobie, �e chc� sp�dzi� reszt� �ycia, lecz�c emocjonalne rany. Ale od ostatniej d�ugoterminowej terapii, jak� przeprowadzi�em, min�y ca�e lata. Nie dlatego �e, jak sam stara�em si� przekona�, sta�em si� nieczu�y na ludzkie nieszcz�cie. Nie mia�em �adnego problemu z nieszcz�ciem. Moje drugie �ycie dostarcza�o mi go w nadmiarze.
Prawda by�a nieub�agana: kiedy� poci�ga�a mnie ludzko�� i wyzwanie, jakim jest psychoterapia. W ko�cu jednak siedzenie w gabinecie, odliczanie, godzina po godzinie, trzech kwadrans�w rozmowy i przetrawianie cudzych problem�w zacz�o mnie nudzi�.
W pewnym sensie to, �e zosta�em psychoterapeut�, bardzo mnie dziwi�o. By�em dzikim ch�opakiem - kiepsko sypia�em, by�em nadpobudliwy, mia�em wysoki pr�g b�lu i sk�onno�ci do ryzyka. Uspokoi�em si� troch�, kiedy odkry�em ksi��ki, ale szkolne mury by�y dla mnie wi�zieniem, postara�em si� wi�c sko�czy� edukacj� jak najszybciej, �eby od tego uciec.
Sko�czywszy liceum w wieku szesnastu lat, kupi�em za uciu�ane w czasie wakacji pieni�dze stary samoch�d, zignorowa�em �zy matki i grymas dezaprobaty ojca oznaczaj�cy wotum nieufno�ci i opu�ci�em r�wniny Missouri. Teoretycznie udawa�em si� na studia, ale tak naprawd� ci�gn�y mnie niebezpiecze�stwa i pokusy Kalifornii.
Zmienia�em sk�r� jak w��. Wci�� pragn��em czego� nowego.
Nowo�� zawsze by�a dla mnie jak narkotyk. �akn��em bezsenno�ci i szale�stwa, wypunktowanych d�ugimi okresami samotno�ci, zagadkami, nad kt�rymi m�g�bym �ama� sobie g�ow�, z�ego towarzystwa i rozkosznego obrzydzenia, towarzysz�cego odkrywaniu rzeczy, kt�re czyha�y w pok�adach ludzkiego umys�u. Przyspieszone bicie serca by�o dla mnie oznak� szcz�cia. Rozsadzaj�ca pier� adrenalina sprawia�a, �e czu�em si� �ywy.
Kiedy �ycie zwalnia�o tempo na zbyt d�ugo, stawa�em si� pusty.
Mog�em przed tym ucieka�, skacz�c ze spadochronem albo wspinaj�c si� na ska�y. Albo jeszcze gorzej.
Wiele lat temu pozna�em detektywa z wydzia�u zab�jstw i od tamtej pory wszystko si� zmieni�o.
Robin d�ugo to wytrzymywa�a. Teraz jednak mia�a ju� do�� i wiedzia�em, �e pr�dzej czy p�niej b�d� musia� podj�� jak�� decyzj�.
Kocha�a mnie. Wiedzia�em, �e mnie kocha.
Mo�e dlatego mi to u�atwia�a.
2
W Pary�u bana� nikogo nie razi. Wychodzi si� z hotelu na zimow� m�awk�, spaceruje bez celu, p�ki nie trafi si� do kawiarenki niedaleko Jardin des Tuileries, gdzie nale�y zam�wi� z�odziejsko drogie bagietki i mocn� prawdziw� francusk� kaw�. Potem trzeba p�j�� do Luwru, gdzie nawet poza sezonem kolejki wymagaj� wielkiej cierpliwo�ci. Droga prowadzi przez Ponte Royal nad Sekwan�. Ignoruj�c ha�as silnik�w, mo�na przyjrze� si� ciemnej wodzie w dole, odwiedzi� Musee d�Orsay i mordowa� przez kilka godzin nogi, by obejrze� owoce geniuszu. Potem, g��biej w brzydkich bocznych uliczkach Lewego Brzegu, wystarczy zmiesza� si� z t�umem czarnych twarzy i �mia� w duchu na my�l o akordeonie, nak�adaj�cym si� na burczenie skuter�w i skamlenie wszechobecnych renault.
To by�o wczesnym popo�udniem, niedaleko jakiego� sklepu na St. Germain.
Robin i ja zatrzymali�my si� w w�skim, ciemnym sklepie z m�sk� galanteri�, z witryn� pe�n� agresywnych krawat�w i oklap�ych manekin�w z oczami kieszonkowc�w. Deszcz pada� falami od samego rana. Wypo�yczona w recepcji hotelu parasolka by�a za ma�a, �eby os�oni� nas oboje, byli�my wi�c przynajmniej w po�owie mokrzy. Robin zdawa�o si� to nie przeszkadza�. Na w�osach mia�a kropelki wody, a na twarzy rumie�ce. Nie m�wi�a wiele, odk�d wsiedli�my w Los Angeles do samolotu; wi�kszo�� lotu przespa�a, odm�wi�a posi�ku. Rano p�no wstali�my z ��ka i zamienili�my ze sob� tylko kilka s��w. Podczas spaceru nad rzek� Robin wygl�da�a na nieobecn� - patrzy�a gdzie� w przestrze�, na przemian �ciska�a i puszcza�a moj� d�o�, jakby pr�buj�c co� ukry�. Sk�ada�em to wszystko na karb zmiany strefy czasowej.
Spaceruj�c bulwarem St. Germain min�li�my prywatn� szko��, z kt�rej akurat wysypywa�a si� gromada �licznych, rozchichotanych nastolatek, a potem ksi�garni�. Zamierza�em j� odwiedzi�, ale Robin poci�gn�a mnie do sklepu z odzie��.
- Maj� tu dobre rzeczy z jedwabiu, Alex. Przyda�oby ci si� kilka nowych.
To by� sklep m�ski, ale pachnia�o w nim jak u kosmetyczki. Sprzedawczyni, chuda istota o nastroszonych w�osach koloru ober�yny i niepewnym spojrzeniu, wygl�da�a na kogo�, kto pracuje tu od niedawna. Robin przez chwil� przebiera�a w ubraniach, w ko�cu znalaz�a dla mnie jadowicie niebiesk� koszul� i ekstrawagancki czerwono-z�oty krawat. Kiedy kiwn��em g�ow�, kaza�a dziewczynie to zapakowa�. Ober�ynowa Fryzura znikn�a na zapleczu i wr�ci�a z przysadzist� kobiet� w swetrze, oko�o sze��dziesi�tki, kt�ra zmierzy�a mnie wzrokiem, zabra�a koszul� i chwil� p�niej wr�ci�a, w jednej r�ce trzymaj�c paruj�ce �elazko, w drugiej koszul� - wyprasowan�, zapi�t� na wieszaku i zapakowan� w foli�.
- To si� nazywa obs�uga - powiedzia�em, kiedy wyszli�my na ulic�. - G�odna?
- Nie, jeszcze nie.
- Nawet nie tkn�a� �niadania.
Wzruszy�a ramionami.
Przysadzista kobieta stan�a w drzwiach i popatrzy�a sceptycznie na niebo. Potem spojrza�a na zegarek. Kilka sekund p�niej zahucza� piorun. Kobieta u�miechn�a si� do nas z satysfakcj� i wr�ci�a do sklepu.
Deszcz by� teraz gwa�towniejszy i zimniejszy. Pr�bowa�em wci�gn�� Robin pod parasolk�, ale nie pozwoli�a mi na to. Sta�a na ulewie, unosz�c do g�ry twarz. Biegn�cy gdzie� pod daszek m�czyzna obejrza� si� na ni� przez rami�.
Zn�w wyci�gn��em r�k�. Robin wci�� si� opiera�a, oblizuj�c krople z warg. U�miechn�a si� lekko, jakby co� j� rozbawi�o. Przez chwil� my�la�em, �e powie mi, co. Zamiast tego jednak wskaza�a poblisk� restauracj� i pobieg�a do niej, nie czekaj�c na mnie.
- Bonnie Raitt - powt�rzy�em.
Siedzieli�my przy male�kim stoliku, wci�ni�tym w k�t zat�oczonej restauracji. Pod�og� pokrywa�y grube bia�e p�ytki, na wielokrotnie malowanych, drewnianych �cianach wisia�y przydymione lustra. Pogr��ony w klinicznej depresji kelner przyni�s� sa�atki i wino, zachowuj�c si� tak, jakby obs�ugiwanie nas by�o dla niego ci�k� kar�. Deszcz sp�ywa� po oknach, zamieniaj�c ca�e miasto w galaret�.
- Bonnie - powiedzia�a. - Jackson Brown, Bruce Hornsby, Shawn Colvin, mo�e inni.
- To trzymiesi�czna trasa.
- Co najmniej trzymiesi�czna - powiedzia�a, wci�� unikaj�c mojego spojrzenia. - Je�li uda nam si� wyjecha� za granic�, wszystko potrwa d�u�ej.
- Walka z g�odem na �wiecie - stwierdzi�em. - Szlachetna sprawa.
- Walka z g�odem i pomoc dla dzieci - powiedzia�a.
- Nic nie mo�e by� szlachetniejsze.
Odwr�ci�a si� do mnie. Patrzy�a pewnie i zadziornie.
- A wi�c - powiedzia�em - jeste� mened�erem sprz�tu. Ju� nie robisz gitar?
- Lutnictwo te� w to wchodzi. B�d� nadzorowa� i naprawia� ca�y sprz�t.
�B�d�, a nie �mia�abym�. �adnego wahania.
- Kiedy dok�adnie dosta�a� t� propozycj�? - spyta�em.
- Dwa tygodnie temu.
- Rozumiem.
- Wiem, �e powinnam co� powiedzie�. To nie... ta oferta spad�a mi z nieba. Pami�tasz, kiedy pracowa�am w Gold Tone Studios i potrzebowali tych vintage��w do teledysku w stylu Elvisa? Kiedy robili miksy, pogada�am z mened�erem trasy.
- Towarzyski facet.
- Towarzyska kobieta - powiedzia�a. - Mia�a ze sob� psa, suk�, angielskiego buldoga. Spike zacz�� si� z ni� bawi�, a my zacz�y�my rozmawia�.
- Zwierz�cy magnetyzm - powiedzia�em. - Trasa jest przyjazna dla zwierz�t, czy Spike mo�e zosta� ze mn�?
- Chcia�abym zabra� go ze sob�.
- Na pewno b�dzie skaka� z rado�ci. Kiedy wyje�d�asz?
- Za tydzie�.
- Za tydzie�. - Zapiek�y mnie oczy. - Masz sporo pakowania.
Unios�a widelec i poszturcha�a nim martw� sa�at� na talerzu.
- Mog� to odwo�a�...
- Nie - powiedzia�em.
- Nawet bym si� nie zastanawia�a, Alex, tu nie chodzi o pieni�dze...
- A to dobre pieni�dze?
Wymieni�a sum�.
- Bardzo dobre - stwierdzi�em.
- S�uchaj, co m�wi�, Alex: to nie ma znaczenia. Je�li mia�by� mnie przez to znienawidzi�, wszystko odkr�c�.
- Nie znienawidz� ci�, a ty nie chcesz nic odkr�ca�. Mo�e przyj�a� t� ofert�, bo by�a� przeze mnie nieszcz�liwa, ale teraz, kiedy si� zdecydowa�a�, widzisz w niej same pozytywne strony.
Chcia�em awantury, ale Robin nie odpowiedzia�a. W restauracji robi�o si� coraz cia�niej. Przemoczeni pary�anie chowali si� przed ulew�.
- Dwa tygodnie temu - powiedzia�em - biega�em z Milem w sprawie morderstwa Lauren Teague. Ukrywa�em przed tob� to, co robi�em. By�em g�upi my�l�c, �e ta wycieczka cokolwiek zmieni.
Robin nadal d�ga�a widelcem sa�at�. Sala zrobi�a si� duszna i ciasna; przy stolikach t�oczyli si� skrzywieni ludzie, inni kulili si� w drzwiach. Kelner ruszy� w nasz� stron�, ale Robin przegna�a go spojrzeniem.
- Czu�am si� taka samotna - powiedzia�a. - Przez jaki� czas. Ci�gle ci� nie by�o. Anga�owa�e� si� w r�ne sprawy. Nie wspomina�am o trasie, bo wiedzia�am, �e nie mo�esz - nie powiniene� si� martwi�.
Potar�a ma�� pi�ci� kraw�d� sto�u.
- Chyba zawsze czu�am, �e to, co robisz, to co� wa�nego, a to, co ja... to tylko zaw�d. - Zacz��em co� m�wi�, ale przerwa�a mi ruchem g�owy. - Ale ostatnio, Alex... Spotka�e� si� z t� kobiet�, uwiod�e� j�, zaplanowa�e� randk�, �eby... mia�e� dobre intencje, ale to i tak by�o uwodzenie. Potraktowa�e� siebie jak...
- Dziwk�? - doko�czy�em. Nagle pomy�la�em o Lauren Teague. Dziewczynie, kt�r� zna�em od dawna, z czas�w, kiedy zajmowa�em si� jeszcze siedz�c� prac�. Sprzedawa�a swoje cia�o, sko�czy�a z kul� w g�owie, porzucona w zau�ku...
- Chcia�am powiedzie�: przyn�t�. Mimo tego wszystkiego, co nas ��czy�o, tego niby partnerskiego zwi�zku, zajmujesz si� swoimi sprawami... Alex, stworzy�e� sobie drugie �ycie, w kt�rym dla mnie nie by�o miejsca. I nie chc�, �eby si� znalaz�o.
Si�gn�a po kieliszek wina, upi�a �yk i skrzywi�a si�.
- S�aby rocznik?
- Dobry. Przepraszam, kochanie, to wszystko chyba sprowadza si� do zgrania w czasie. Dosta�am ofert� dok�adnie wtedy, kiedy czu�am si� podle. - Z�apa�a mnie za r�k� i mocno �cisn�a. - Kochasz mnie, ale mnie zostawi�e�, Alex. Zda�am sobie wtedy spraw�, �e od dawna by�am samotna. Oboje byli�my. R�nica polega na tym, �e ty lubisz by� sam - podnieca ci� samotno�� i niebezpiecze�stwo. Wi�c kiedy zacz�am rozmawia� z Trish, a ona powiedzia�a, �e s�ysza�a o mnie, o tym, co robi�, nagle zrozumia�am, �e mam reputacj�, �e kto� oferuje mi du�e pieni�dze i szans� dokonania czego� samej, zgodzi�am si�. Od razu. A potem jecha�am do domu i wpad�am w panik�, pomy�la�am �Co� ty zrobi�a, dziewczyno?� Wiedzia�am, �e b�d� musia�a jednak odm�wi� i zastanawia�am si�, jak to zrobi�, �eby nie wyj�� na idiotk�. Ale dojecha�am do domu i nikogo w nim nie by�o, i nagle ju� nie chcia�am odmawia�. Posz�am do studia i p�aka�am. Wtedy mog�am jeszcze zmieni� zdanie. Pewnie bym to zrobi�a. Ale ty um�wi�e� si� na randk� z t� dziwk� i... i wszystko nagle wyda�o mi si� w porz�dku. I dalej tak jest.
Spojrza�a w zalane deszczem okno.
- Jakie to pi�kne miasto. Nie chc� go ju� nigdy wi�cej ogl�da�.
Pogoda nie poprawi�a si� i nie wychodzili�my z pokoju. Przebywanie ze sob� by�o m�czarni�: t�umione �zy, znacz�ce milczenie, g�adkie rozm�wki i t�uk�cy o szyby deszcz. Kiedy Robin zaproponowa�a wcze�niejszy powr�t do Los Angeles powiedzia�em, �e przebukuj� jej bilet, ale sam jeszcze zostan�. To j� dotkn�o, ale te� przynios�o ulg�. Nast�pnego dnia, kiedy przyjecha�a taks�wka, kt�r� mia�a pojecha� na lotnisko, znios�em jej torby, pomog�em wsi��� do samochodu i zap�aci�em taks�wkarzowi z g�ry.
- Jak d�ugo zostaniesz? - spyta�a.
- Nie wiem. - Bola�y mnie z�by.
- Wr�cisz, zanim wyjad�?
- Pewnie.
- Prosz�, wr��.
- Wr�c�.
Potem poca�unek, u�miech i skrywane dr�enie r�k.
Kiedy taks�wka ruszy�a, spr�bowa�em dojrze� Robin - czy dr�y, czy opu�ci�a g�ow�, jakikolwiek znak �alu, niepewno�ci.
Nic nie zauwa�y�em.
Wszystko dzia�o si� za szybko.
3
Prze�om nast�pi� w niedziel�, kiedy pod dom przyjecha�a du�a furgonetka, a w niej dw�ch go�ci w koszulkach �Zabi� g��d� i m�ody, u�miechni�ty facet z kucykiem, kt�remu mia�em ochot� da� po mordzie. Kucyk mia� mleczne chrupki dla Spike�a, pi�teczk� dla mnie. Spike jad� mu z r�ki. Sk�d ten dra� wiedzia�, co ze sob� przywie��?
- Cze��, jestem Sheridan - powiedzia�. - Koordynator trasy.
Mia� na sobie bia�� koszul�, niebieskie d�insy i br�zowe, wysokie buty. By� szczup�y, z jasn� g�adk� twarz�, tryskaj�c� optymizmem.
- My�la�em, �e to Trish jest koordynatorem.
- Trish jest g��wnym mened�erem trasy. To moja szefowa. - Zerkn�� na dom. - Pewnie fajnie si� tu mieszka.
- Aha.
- Jeste� psychologiem.
- Aha.
- Studiowa�em psychologi�. Dok�adnie psychoakustyk� na UC Davis. By�em in�ynierem d�wi�ku.
Jak mi�o.
- Hmmm.
- Robin bierze udzia� w czym� wa�nym.
- Hej - powiedzia�em.
Robin zesz�a frontowymi schodami, prowadz�c Spike�a na smyczy. Mia�a na sobie r�ow� bawe�nian� koszulk�, sprane d�insy i tenis�wki. W uszy wpi�a kolczyki z du�ymi obr�czami. Zacz�a kierowa� facetami, kt�rzy �adowali na furgonetk� jej walizki i skrzynki. Spike wygl�da�, jakby si� na�pa�. Jak wi�kszo�� ps�w ma dobrze ustawiony emocjonalny barometr i przez kilka ostatnich dni by� podejrzanie pos�uszny. Podszed�em i poklepa�em go po �bie. Poca�owa�em Robin.
- Baw si� dobrze - wyrecytowa�em, odwr�ci�em si� i wbieg�em po schodach do domu.
Sta�a obok Sheridana i macha�a mi.
Zatrzyma�em si� w drzwiach. Najpierw udawa�em, �e tego nie widz�, potem postanowi�em te� zamacha�.
Sheridan usiad� za kierownic�, pozostali upchali si� za nim.
Odjechali.
Wreszcie.
A teraz b�dzie trudniejsza cz��.
Na pocz�tku mocno postanowi�em zachowa� godno��. Wytrzyma�em oko�o godziny. Potem wy��czy�em na trzy dni telefon, nie sprawdza�em poczty g�osowej, nie ods�ania�em okien, nie goli�em si� ani nie odbiera�em poczty. Czyta�em gazety, poniewa� wiadomo�ci z kraju i ze �wiata emanuj� beznadziej�. Nie uda�o mi si� jednak rozweseli� nieszcz�ciami innych ludzi - s�owa skaka�y mi przed oczami, nieczytelne niczym staro�ytne hieroglify. Ma�o jad�em, zreszt� i tak nie czu�em smaku. Nie mam problem�w z piciem, ale chivaska zosta�a moj� przyjaci�k�. Swoje �niwo zebra�o odwodnienie: wysch�y mi w�osy, oczy zaropia�y, a stawy r�k i n�g zrobi�y si� sztywne. Dom, zawsze za du�y, nabra� monstrualnych rozmiar�w. Powietrze st�ch�o.
W �rod� zszed�em nad oczko wodne i nakarmi�em koi, bo niby dlaczego mia�y cierpie� razem ze mn�? Potem wpad�em w sza� sprz�tania - odkurza�em, wyciera�em i ustawia�em. W czwartek ods�ucha�em wreszcie wiadomo�ci. Robin dzwoni�a codziennie, zostawiaj�c numery telefon�w w Santa Barbara i Oakland. Do wtorku zrobi�a si� niespokojna, w �rod� by�a zmieszana, zirytowana i m�wi�a szybko: autobus jecha� do Portland. Wszystko by�o w porz�dku, Spike czuje si� dobrze, ci�ko pracuje, ludzie s� wspaniali. Kochamci�mamnadziej�ewszystkodobrze.
W czwartek zadzwoni�a dwa razy, zastanawiaj�c si� g�o�no, czy gdzie� nie wyjecha�em. Zostawi�a numer kom�rki.
Wystuka�em go. Us�ysza�em �po��czenie nie mo�e by� zrealizowane�.
Po pierwszej za�o�y�em kr�tkie spodnie, koszulk� i adidasy i zacz��em drepta� wzd�u� Beverly Glen. Kiedy si� rozlu�ni�em, wpad�em w r�wny rytm, w ko�cu bieg�em szybciej i gwa�towniej, tak jak nie robi�em od lat.
Kiedy wr�ci�em do domu, pali�o mnie ca�e cia�o i nie mog�em z�apa� tchu. Skrzynka pocztowa, stoj�ca przy prowadz�cej do furtki �cie�ce, by�a zapchana papierami; kilka paczek listonosz zostawi� na ziemi. Pozbiera�em to wszystko, wysypa�em na st� w jadalni, pomy�la�em o szkockiej, ale zamiast tego wypi�em dwa litry wody i zacz��em sortowa� poczt�.
Rachunki, reklamy, nagabywania agent�w sprzeda�y nieruchomo�ci, kilka ciekawych spraw, du�o w�tpliwych. W paczkach by� podr�cznik psychologii, kt�ry zam�wi�em jaki� czas temu, darmowa pr�bka pasty do z�b�w, kt�ra mia�a uzdrowi� moje dzi�s�a i nakarmi� m�j u�miech, oraz prostok�tny pakiet dwadzie�cia na trzydzie�ci centymetr�w, owini�ty w niebieski papier, z moim nazwiskiem i adresem, wypisanymi na bia�ej naklejce.
Bez adresu zwrotnego. Stempel poczty w centrum. Niebieski papier, tak gruby, �e w dotyku przypomina� materia�, zosta� r�wno pozaginany i posklejany na brzegach ta�m� klej�c�. Przeci�wszy go, zobaczy�em kolejn� warstw� opakowania - r�owy, rze�nicki papier, kt�ry zerwa�em.
W �rodku znajdowa� si� ko�onotatnik. Niebieski, oprawny w ziarnist� sk�r�, gdzieniegdzie wytarty, wy�wiechtany od dotyku palc�w.
Na ok�adce widnia�y przyklejone z�ote litery.
ALBUM MORDERSTW
Otworzy�em go i zobaczy�em puste, czarne wn�trze ok�adki. Nast�pna strona by�a r�wnie� czarna i wsuni�ta w sztywn�, foliow� koszulk�.
Ale nie pusta. Czarnymi, samoprzylepnymi naro�nikami przyklejono do niej fotografi�: utrzyman� w kolorach sepii, wyblak��, o marginesach barwy kawy, do kt�rej kto� nala� za du�o �mietanki.
Zdj�cie przedstawia�o le��ce na metalowym stole zw�oki m�czyzny. W tle wida� by�o przeszklone szafki.
Obie stopy m�czyzny zosta�y odci�te w kostkach. Le�a�y tu� pod poszarpanymi kikutami piszczeli, jak fragmenty niedoko�czonej uk�adanki. Trup nie mia� lewej r�ki, prawa by�a bezkszta�tn� miazg�. Tak samo tors powy�ej piersi. G�ow� owini�to w kawa�ek materia�u.
Na dolnym marginesie widnia� wystukany na maszynie podpis:
Wschodnie Los Angeles, Alameda Boulevard. Wepchni�ty pod poci�g przez konkubin�.
Na nast�pnej stronie umieszczono podobne zdj�cie: dwa trupy - m�czy�ni z szeroko otwartymi ustami, le��cy na drewnianej pod�odze pod k�tem czterdziestu stopni wzgl�dem siebie. Spod cia� wyp�ywa�y ciemne ka�u�e ciemnobr�zowej krwi. Obaj mieli lu�ne spodnie z obszernymi nogawkami, kraciaste koszule i sznurowane robocze buty. W podeszwach tego po lewej widnia�y ekstrawaganckie otwory. Niedaleko �okcia drugiego w ka�u�y przezroczystego p�ynu le�a�a przewr�cona szklanka.
Hollywood, Vermont Avenue. Obaj zastrzeleni przez �przyjaciela� podczas k��tni o pieni�dze.
Nast�pne zdj�cie wygl�da�o nie tak staro - czarno-bia�a fotka na b�yszcz�cym papierze, zbli�enie pary w samochodzie. Kobieta le�a�a rozci�gni�ta na piersi m�czyzny, jej twarz skrywa�a burza platynowych w�os�w. Sukienka w grochy, kr�tkie r�kawki, mi�kkie ramiona. G�owa jej towarzysza opiera�a si� na zag��wku, martwe oczy wpatrzone by�y w lampk� na suficie. Z ust ciek� mu strumyk czarnej krwi, rozdzielaj�cy si� na kilka stru�ek na klapach marynarki i krawacie. W�ski krawat, ciemny, w kostki do gry. To i szeroko�� klap marynarki wskazywa�y na lata pi��dziesi�te.
Silverlake, w pobli�u zapory, kochankowie, on zastrzeli� j�, potem w�o�y� sobie pistolet do ust.
Strona czwarta: blade, nagie cia�o na wymi�tej po�cieli. Cienki materac zajmowa� wi�ksz� cz�� pod�ogi ciemnego zdemolowanego pokoiku. Przy stopach cia�a le�a�a podarta bielizna. M�oda twarz, st�a�a po �mierci, si�ce na goleniach, ciemna plama krocza mi�dzy szeroko rozrzuconymi nogami. Rajstopy �ci�gni�te do p� �ydki. Od razu pozna�em pozycj� seksualn�, wi�c podpis nie by� dla mnie zaskoczeniem.
Wilshire, Kenmore Street, gwa�t i morderstwo. Siedemnastoletnia Meksykanka, uduszona przez swojego ch�opaka.
Strona pi�ta:
Central, Pico niedaleko Grand, osiemdziesi�ciodziewi�cioletnia kobieta przechodz�ca przez ulic�. Pr�ba wyrwania torebki sko�czy�a si� zab�jstwem, uraz g�owy.
Strona sz�sta:
Southwest, Slauson Avenue. Czarny hazardzista pobity na �mier� przy grze na drobniaki.
Pierwsze kolorowe zdj�cie znajdowa�o si� na stronie dziesi�tej: czerwona krew na piaskowym linoleum, szarozielona twarz trupa. Gruby m�czyzna w �rednim wieku, siedz�cy bezw�adnie w stosach paczek papieros�w i batonik�w, b��kitna koszula wysmarowana purpur�. Obok lewej d�oni kr�tki kij baseballowy z rzemienn� p�tl� przy r�koje�ci.
Wilshire, Washington Boulevard, niedaleko La Brea, w�a�ciciel sklepu monopolowego zastrzelony podczas napadu. Pr�bowa� si� broni�.
Zacz��em szybciej przerzuca� strony.
Venice, Ozone Avenue, artystka zaatakowana przez psa s�siada. Trzy lata k��tni.
...Napad na bank, Jefferson i Figueroa. Kasjerka stawia�a op�r, sze�� ran postrza�owych.
...Rozb�j na ulicy, r�g Broadwayu i Pi�tej. Kula w g�ow�. Podejrzany nie uciek�, zatrzymany podczas przeszukiwania kieszeni ofiary.
Echo Park, kobieta zad�gana przez m�a w kuchni. Niesmaczna zupa.
Strona po stronie, artyzm okrucie�stwa i proza �ycia.
Dlaczego kto� mi to przys�a�?
Przejrza�em reszt� albumu, nie przygl�daj�c si� zdj�ciom, szukaj�c jakiej� osobistej wiadomo�ci.
Znalaz�em tylko bezw�adne zw�oki obcych ludzi.
Razem czterdzie�ci trzy �mierci.
Na samym ko�cu czarna strona z naklejonymi, z�otymi literami:
KONIEC
4
Ze swoim najlepszym przyjacielem nie rozmawia�em od jakiego� czasu i by�o mi z tym zupe�nie dobrze.
Po z�o�eniu przed prokuratorem okr�gowym o�wiadczenia w sprawie zab�jstwa Lauren Teague mia�em do�� wymiaru sprawiedliwo�ci i uzna�em, �e nie b�d� si� do niczego miesza� a� do procesu. Bogaty oskar�ony i szwadron op�aconych �wiadk�w oznacza�, �e potrwa to raczej kilka lat ni� miesi�cy. Milo wci�� zmaga� si� ze szczeg�ami, wi�c mia�em dobry pow�d, �eby trzyma� si� od niego z daleka: facet tonie w robocie, nie b�d� zawraca� mu g�owy.
Prawdziwym powodem by�o jednak to, �e nie mia�em ochoty z nim rozmawia�; z nim ani z nikim innym. Ca�e lata wychwala�em zalety uzewn�trzniania swoich uczu�, ale moim w�asnym sposobem na �ycie ju� od dzieci�stwa by�a izolacja. Przekona�em si� do niej wcze�nie, siedz�c ze skr�conymi w supe� wn�trzno�ciami w piwnicy, zakrywaj�c r�kami uszy i nuc�c Yankee Doodle, �eby nie s�ysze� dochodz�cych z g�ry �oskot�w ojcowskiego gniewu.
Kiedy robi�o si� nieweso�o, chowa�em si� jak �limak w szarej muszli odosobnienia.
Teraz mia�em przed sob� le��ce na stole w jadalni czterdzie�ci trzy zdj�cia trup�w. A Milo �y� �mierci�.
Zadzwoni�em do pokoju detektyw�w zachodniego Los Angeles.
- Sturgis.
- Delaware.
- Cze��, Alex. Co tam?
- Mam co�, co powiniene� obejrze�. Album ze zdj�ciami, kt�re wygl�daj� jak fotki z miejsc zbrodni.
- Zdj�cia czy kopie?
- Zdj�cia.
- Ile?
- Czterdzie�ci trzy.
- No prosz�, policzy�e� - powiedzia�. - Czterdzie�ci trzy z tej samej sprawy?
- Czterdzie�ci trzy r�ne sprawy. Wygl�daj�, jakby u�o�ono je chronologicznie.
- Sk�d je masz?
- Dzi�ki uprzejmo�ci poczty Stan�w Zjednoczonych. Polecony, z centrum.
- Nie wiesz, kto m�g� ci je przys�a�?
- Pewnie mam cichego wielbiciela.
- Zdj�cia z miejsc przest�pstwa - powiedzia�.
- Albo kto� mia� paskudne wakacje i postanowi� za�o�y� pami�tkowy album. - W s�uchawce pstrykn�� sygna� czekaj�cego po��czenia. Zazwyczaj ignoruj� je, ale to mog�a by� Robin z Portland. - Poczekaj chwil�.
Klik.
- Dzieee� dobry, panu - powiedzia� radosny, damski g�os. - Czy jest pan osob�, kt�ra p�aci w domu rachunki za telefon?
- Nie, jestem erotyczn� zabawk� - odpar�em i prze��czy�em si� z powrotem. Us�ysza�em sygna�. Mo�e Milo mia� wa�ny telefon. Wystuka�em numer jego biura, dodzwoni�em si� do recepcjonistki, ale nie chcia�em zostawia� wiadomo�ci.
Dzwonek u drzwi zabrzmia� dwadzie�cia minut p�niej. Nie przebra�em si�, nie zrobi�em kawy ani nie sprawdzi�em lod�wki - pierwszego miejsca, do kt�rego kieruje si� zawsze Milo. Ogl�danie ofiar brutalnych morderstw z regu�y odbiera ludziom apetyt, ale on zajmuje si� tym od dawna i ma zupe�nie inne podej�cie do jedzenia.
Otworzy�em drzwi.
- Szybki jeste� - powiedzia�em.
- I tak by�a pora na obiad. - Min�� mnie i podszed� do roz�o�onego na stole niebieskiego albumu, nie wzi�� go jednak do r�ki. Sta� tylko, z kciukami za�o�onymi za szlufki spodni, a jego wielki brzuch podnosi� si� i opada� ci�ko po wysi�ku, jakim by�o wbiegni�cie na taras.
Zielone oczy oderwa�y si� od albumu i spocz�y na mnie.
- Jeste� chory, czy co?
Pokr�ci�em g�ow�.
- Wi�c co to jest? Nowy image? - Gruby jak par�wka palec wskaza� moj� zaro�ni�t� brod�.
- Zastosowa�em lu�ny system golenia - odpar�em.
Milo poci�gn�� nosem, rozejrza� si� po pokoju.
- Nikt nie �uje mi mankiet�w. El Pieso wyszed� z Robin?
- Nie.
- Ale ona jest, prawda? - spyta�. - Przed domem stoi jej furgonetka.
- Zawsze musisz by� detektywem. - Westchn��em. - Niestety, to fa�szywy trop. Nie ma jej. - Wskaza�em album. - Przejrzyj to, a ja zobacz�, co mam w spi�arni. Je�li znajd� co�, co jeszcze nie skamienia�o, zrobi� ci kanapk�...
- Nie, dzi�ki.
- Co� do picia?
- Nie. - Nawet nie drgn��.
- O co chodzi? - spyta�em.
- Jak by to delikatnie uj��... Spr�buj�: wygl�dasz jak g�wno, �mierdzi tu jak w domu starc�w, samoch�d Robin stoi przed domem, ale jej nie ma, a kiedy o niej wspominam, spuszczasz wzrok jak podejrzany. Co si�, do cholery, dzieje?
- Wygl�dam jak g�wno?
- To eufemizm.
- No, dobrze - stwierdzi�em. - Lepiej odwo�am sesj� zdj�ciow� do Stylowych Ludzi. A skoro mowa o zdj�ciach... - Poda�em mu album.
- Zmieniasz temat - powiedzia�, patrz�c na mnie czujnie z wysoko�ci swojego metra dziewi��dziesi�ciu. - Jak to nazywaj� psychologowie?
- Zmienianiem tematu.
Pokr�ci� �agodnie g�ow� i skrzy�owa� r�ce na piersi. Mimo napi�cia, widocznego wok� oczu i w k�cikach ust, wygl�da� na wypocz�tego. Blada, dziobata twarz odrobin� szczuplejsza ni� zazwyczaj, piwne brzuszysko, ca�e lata �wietlne od p�askiego brzucha, ale zdecydowanie mniej wisz�ce.
Dieta?
Dziwnie dobra� kolory ubrania: tani, ale czysty granatowy blezer, bawe�niane spodnie khaki, bia�a koszula z troszk� tylko wytartym ko�nierzykiem, do tego granatowy krawat i nowiutkie be�owe buty na �ososiowych gumowych podeszwach, kt�re skrzypia�y za ka�dym razem, kiedy przenosi� ci�ar cia�a z nogi na nog�. �wie�o ostrzy�ony. Typowy styl - w�osy postrz�pione z bok�w i z ty�u, na g�rze po lewej d�u�sze i potargane, na czubku stercz�ce. Na dziobate czo�o zwisa� zakr�cony loczek. Skronie - a� do ko�ca za d�ugich bak�w - by�y ca�kowicie siwe, co z ca�� czarn� reszt� dawa�o ciekawy efekt. Milo m�wi� o sobie Pan Skunks.
- Odstawiony i prosto od fryzjera - powiedzia�em. - Jaki� nowy Milo? Mam ci� nie karmi�? Tak czy inaczej, bierz ten cholerny album.
- Robin...
- P�niej. - Szturchn��em go albumem.
Nie wzi�� go.
- Po�� to na stole - powiedzia�. Wyj�� par� chirurgicznych r�kawiczek i os�oni� d�onie lateksem. Przyjrza� si� ok�adce z niebieskiej sk�ry, otworzy� album, spojrza� na stron� tytu�ow� i przeszed� do pierwszego zdj�cia.
- Stare - mrukn��. - Sepia i te ubrania. Przypuszczalnie czyje� makabryczne pami�tki ze strychu.
- Czy to policyjne fotki?
- Prawdopodobnie.
- Jaka� domowa kolekcja wyniesiona z archiwum?
- Akta sprawy trafiaj� na p�k�. Je�li kogo� za�wierzbi� palce, nikt nie zauwa�y, �e jedno zdj�cie znikn�o z teczki.
- Glina?
- Glina albo cywil trupojad. Sporo ludzi ma dost�p do archiwum. Niekt�rzy lubi� t� prac�, bo ci�gnie ich do krwi.
- Album morderstw - powiedzia�em. - Nazywa si� tak samo, jak oficjalne akta sprawy.
- Kolor te� ma ten sam. Ten, kto ci to wys�a�, zna procedur�.
- Skoro ju� mowa o procedurze... Dlaczego wys�a� to mnie?
Milo nie odpowiedzia�.
- Nie wszystkie s� stare - powiedzia�em. - Jed� dalej.
Obejrza� kilka nast�pnych zdj��, wr�ci� do pierwszego, a potem do miejsca, w kt�rym przerwa� ogl�danie. Przyspieszy�, przeskakuj�c obrazy grozy, tak samo jak ja. Potem zatrzyma� si� i przyjrza� uwa�nie zdj�ciu na ko�cu albumu. Masywne d�onie zacisn�y si� mocno na jego ok�adce.
- Kiedy dok�adnie to dosta�e�?
- Z dzisiejsz� poczt�.
Si�gn�� po opakowanie, spojrza� na adres i sprawdzi� stempel.
- Co jest grane? - spyta�em.
Po�o�y� album na stole, otwarty na stronie, kt�ra przyku�a jego uwag�. Usiad�, opieraj�c d�onie po obu stronach ko�onotatnika. Zacisn�� szcz�ki, potem si� za�mia�. Takim d�wi�kiem drapie�nik m�g�by parali�owa� swoje ofiary.
Zdj�cie numer 40.
Cia�o w przydro�nym rowie. Ka�u�e brudnej wody. Rdzawa krew na be�owym piachu. Po prawej stronie p�k suchych chwast�w. Bia�e strza�ki wskazywa�y na ofiar�, ale ofiara by�a oczywista.
M�oda kobieta, mo�e nastolatka. Bardzo chuda - zapadni�ty brzuch, wystaj�ce �ebra, kruche barki, patykowate ramiona i nogi. Brzuch i szyja poznaczone ranami k�utymi i ci�tymi, a tak�e dziwnymi, czarnymi kropkami. Obu piersi nie by�o - zamiast nich widnia�y purpurowawe kr�gi o nieregularnych kraw�dziach. Twarz o ostrych rysach ukazana z profilu, zwr�cona w prawo. Nad czo�em, tam gdzie powinny by� w�osy, unosi�a si� rubinowa chmura.
Na obu kostkach i nadgarstkach wida� by�o purpurowe �lady otar�. Na obu nogach czernia�o jeszcze wi�cej czarnych kropek, otoczonych r�owymi aureolkami - �lady przypalania papierosem.
D�ugie, bia�e nogi podci�gni�te w parodii seksualnego zaproszenia.
Za pierwszym razem nie przyjrza�em si� uwa�nie tej fotografii.
Central, Beaudry Avenue, cia�o porzucone przy wje�dzie na autostrad� 101. Morderstwo na tle seksualnym, ofiara oskalpowana, uduszona, poci�ta i poparzona. NR.
- �NR� - powiedzia�em. - Nierozwi�zana?
- Opr�cz tego albumu i opakowania - spyta� Milo - nie by�o nic wi�cej? �adnego listu?
- Nie. Tylko to.
Jeszcze raz obejrza� najpierw niebieski, potem r�owy papier. Wr�ci� do pokaleczonej dziewczyny. Siedzia� d�ug� chwil� bez ruchu, a� w ko�cu zdj�� r�kawiczk� z jednej d�oni i otar� twarz, jakby my� j� na sucho. Stary nawyk, nerwy. Czasami pozwala mi wczu� si� w sw�j nastr�j, czasami zupe�nie go nie rozumiem.
Powt�rzy� ten gest. �cisn�� nasad� nosa. Zn�w potar� twarz. Skrzywi� usta i jeszcze przez chwil� patrzy� na zdj�cie.
- Prosz�, prosz� - powiedzia�.
A kilka chwil p�niej:
- Tak, tak mi si� wydaje. Nierozwi�zana.
- Przy �adnym innym zdj�ciu nie by�o liter �NR� - zauwa�y�em.
Milcza�.
- Czy to znaczy, �e mamy zaj�� si� w�a�nie tym?
Bez odpowiedzi.
- Kim by�a? - spyta�em.
Wargi Mila rozlu�ni�y si�. Spojrza� na mnie i wyszczerzy� z�by. Nie w u�miechu, o nie. Przypomina� nied�wiedzia, kt�ry zw�szy� darmowe �arcie.
Podni�s� album. Ksi��ka dr�a�a. Nigdy nie zauwa�y�em, �eby trz�s�y mu si� r�ce. Zn�w za�mia� si� jako� przera�aj�co i po�o�y� notatnik na stole. R�wnolegle do kraw�dzi. Wsta� i przeszed� do salonu. Stan�� przed kominkiem, wzi�� pogrzebacz i lekko postuka� w granitowe palenisko.
Przyjrza�em si� dok�adniej zmasakrowanej dziewczynie.
Milo potrz�sn�� gwa�townie g�ow�.
- Po co chcesz si� tym zajmowa�?
- A ty?
- Ja ju� jestem ska�ony.
Ja te�.
- Kim ona by�a, Milo?
Od�o�y� pogrzebacz. Zacz�� chodzi� po pokoju.
- Kim by�a? - powiedzia�. - Kim�, kto zamieni� si� w nic.
5
Pierwsze siedem zab�jstw nie by�o tak straszne, jak my�la�.
W�a�ciwie zupe�nie niestraszne, w por�wnaniu z tym, co widzia� w Wietnamie.
Zosta� przydzielony do wydzia�u centralnego, niedaleko - geograficznie i kulturowo - od Rampart, gdzie przez rok s�u�y� w mundurowym patrolu, a potem przez osiem miesi�cy w Newton Bunco.
Uda�o mu si� wykr�ci� od pierwszego przydzia�u w Newton - obyczaj�wki. To dopiero by�oby obrzydliwe. Cha, cha, cha. Ciekawe, dlaczego nikt si� nie �mieje.
Mia� dwadzie�cia siedem lat, toczy� ju� swoj� beznadziejn� walk�, by� nowy w wydziale zab�jstw i nie wiedzia�, czy si� do niego nadaje. Ani czy w og�le nadaje si� do policji. Ale wtedy, po po�udniowo-wschodniej Azji, co innego mu pozostawa�o?
�wie�o mianowany detektyw pierwszego stopnia, usi�uj�cy strzec swojego sekretu, chocia� wiedzia�, �e wkr�tce zaczn� kr��y� plotki.
Nikt nie m�wi� tego wprost, ale przecie� mia� uszy.
Jest w nim co� dziwnego - jakby uwa�a�, �e jest lepszy od innych.
Pije, ale nie rozmawia.
Nie pieprzy g�upot.
Przyszed� na wiecz�r kawalerski Hanka Swagle�a, ale jak przyprowadzili panienk� i zacz�o si� pieprzenie, gdzie, kurwa, by�?
Darmowe ssanko, a on znika.
Nie ugania si� za cipkami, proste.
Dziwne.
Wyniki test�w, liczba rozwi�zanych spraw i up�r pozwoli�y mu si� dosta� do centralnego wydzia�u zab�jstw, gdzie przydzielono go chudemu jak szczapa, czterdziestoo�mioletniemu detektywowi drugiego stopnia Pierce�owi Schwinnowi, kt�ry wygl�da� na sze��dziesi�tk� i uwa�a� si� za filozofa. Pracowali g��wnie w nocy, poniewa� Schwinn od�ywa� w ciemno�ciach - od jasnego �wiat�a bola�a go g�owa i narzeka� na chroniczn� bezsenno��. Nie kry�a si� za tym �adna tajemnica - facet �yka� �rodki na nadci�nienie jak cukierki na gard�o i w ci�gu jednej zmiany wypija� tuzin kaw.
Schwinn uwielbia� je�dzi� po mie�cie. Sp�dza� bardzo ma�o czasu za biurkiem, co by�o przyjemn� odmian� po nieustannym siedzeniu, kt�rego Milo do�wiadczy� w Bunco. Z�� stron� sytuacji by� fakt, �e Schwinn nie mia� cierpliwo�ci do papierkowej roboty i nie m�g� si� doczeka�, kiedy b�dzie m�g� j� zwali� na g�ow� m�odszemu partnerowi.
Milo ca�ymi dniami robi� za sekretark�, doszed� jednak do wniosku, �e najlepiej trzyma� g�b� na k��dk� i s�ucha� - Schwinn zna� si� na robocie i na pewno mo�na si� by�o od niego sporo nauczy�. W samochodzie starszy detektyw by� na przemian ma�om�wny i rozgadany. Kiedy m�wi�, wpada� w kaznodziejski ton - zawsze co� podkre�la�, zawsze dochodzi� do jakiego� wniosku. Przypomina� Milowi jednego z profesor�w z uniwersytetu w Indianie, Herberta Milrada, specjalisty od Byrona, �yj�cego z odziedziczonej fortuny. To samo m�wienie przez zaci�ni�te z�by, sylwetka gruszki, gwa�towne zmiany nastroju. Milrad rozgryz� Mila w po�owie pierwszego semestru i pr�bowa� to wykorzysta�. Milo, wci�� daleki od pewno�ci co do w�asnej seksualno�ci, grzecznie odm�wi�. Poza tym uwa�a�, �e Milrad jest obrzydliwy fizycznie.
Wielkie Odrzucenie to paskudna rzecz. Milo wiedzia�, �e Milrad b�dzie go dr�czy�. By� sko�czony na uczelni, m�g� zapomnie� o doktoracie. Obroni� dyplom, wyciskaj�c jak cytryn� biednego Walta Whitmana, ale dosta� zaledwie dostateczny. I tak zreszt� mia� ju� wy�ej uszu g�wna, kt�re uchodzi�o za analiz� literatury. Opu�ci� uniwersytet, odpowiedzia� na og�oszenie w uczelnianym po�redniaku i zosta� stra�nikiem w rezerwacie przyrody Muscatatuck, czekaj�c na wezwanie do wojska. Pi�� tygodni p�niej dosta� list.
Pod koniec roku by� ju� sanitariuszem, brodzi� po polach ry�owych i przytula� g�owy m�odych ch�opak�w, patrz�c, jak opuszczaj� ich dopiero co ukszta�towane dusze. Zbiera� r�kami paruj�ce wn�trzno�ci - z tym by�o najgorzej, prze�lizgiwa�y si� mi�dzy palcami jak surowa kie�basa. Kiedy wpada�y do b�otnistej wody, wok� rozlewa�y si� plamy br�zowiej�cej krwi.
Uda�o mu si� wr�ci� ca�o do domu. Odkry�, �e nie jest w stanie znie�� �ycia w cywilu, swoich rodzic�w i braci. Ruszy� w drog�, sp�dzi� troch� czasu w San Francisco, dowiedzia� si� kilku rzeczy o w�asnej seksualno�ci. Potem doszed� do wniosku, �e S.F. powoduje klaustrofobi� i jest pe�ne hipokryzji. Kupi� starego fiata i pojecha� wzd�u� wybrze�a do L.A., gdzie zosta�, poniewa� smog i brzydota dzia�a�y na niego uspokajaj�co. Przez jaki� czas ima� si� r�nych zaj��, potem uzna�, �e praca w policji mo�e by� interesuj�ca i w�a�ciwie, dlaczego nie?
Trzy lata p�niej siedzia� ze Schwinnem w nieoznakowanym samochodzie na parkingu Taco Tio przy Tempie Street. Jedli w�a�nie burritos z zielonym chili, kiedy dostali wezwanie. Schwinn tego dnia by� w milcz�cym nastroju. Oczy skaka�y mu na boki, kiedy tak si� ob�era� bez widocznej przyjemno�ci.
Milo porozmawia� przez chwil� z dyspozytorem i wywiedzia� si� szczeg��w.
- Lepiej si� ruszmy - powiedzia�.
- Najpierw zjedzmy - odpar� Schwinn. - Nikt tam nagle nie o�yje.
Zab�jstwo numer 8.
Pierwszych siedem nie zrobi�o na Milu wra�enia. Nie by�o te� w�tpliwo�ci co do sprawc�w. Jak prawie we wszystkich sprawach w dzielnicy, ofiarami byli czarni albo Meksykanie, to samo dotyczy�o przest�pc�w. Kiedy na miejscu pojawiali si� Milo i Schwinn, jedyne bia�e twarze w okolicy nale�a�y do mundurowych gliniarzy i policyjnych technik�w.
Czarno-br�zowe sprawy oznacza�y tragedie, kt�re nigdy nie trafia�y do gazet, oskar�enia ko�cz�ce si� ugod�, a je�li oskar�onemu trafi� si� naprawd� g�upi obro�ca z urz�du, d�ugi pobyt w areszcie hrabstwa, a potem szybki proces i maksymalna z przewidzianych kar.
Pierwsze dwa wezwania dotyczy�y strzelaniny w barze. Sprawcy byli na tyle pijani, �eby da� si� z�apa� mundurowym z dymi�c� broni� w r�kach i nie stawiaj�c oporu.
Milo patrzy�, jak Schwinn radzi sobie z tymi idiotami. Zaciekawi�o go jego post�powanie; p�niej zrozumia�, �e to zwyk�a rutyna. Schwinn mamrota� niewyra�nie zatrzymanym prawa, jakie im przys�uguj�, i tak go nie rozumieli - a potem na miejscu wydusza� z nich zeznania. Milo zapisywa� wszystko w notatniku.
- Dobry ch�opak - m�wi� na ko�cu Schwinn do podejrzanego, jakby dupek zda� jaki� test. A przez rami� do Mila: - Jak tam u ciebie z pisaniem na maszynie?
Potem wracali na komisariat. Milo siada� do maszyny, a Schwinn znika�.
Sprawy numer 3, 4 i 5 dotyczy�y przemocy w rodzinie. By�y niebezpieczne dla wezwanych gliniarzy z patrolu, ale �adnie przygotowane dla detektyw�w. Trzech zbyt impulsywnych m��w, dwa postrza�y, jedno zad�ganie. Rozmowa z rodzin� i s�siadami, odkrycie, gdzie chowaj� si� sprawcy - najcz�ciej w okolicy - wezwanie wsparcia, wy�uskanie ch�opak�w. Schwinn mamrocze prawa...
Numer 6 - dwuosobowy napad z broni� w r�ku na jeden ze sklep�w jubilerskich na Broadwayu - tanie srebrne �a�cuszki i nieczyste diamenty w wymy�lnych, dziesi�ciokaratowych pier�cionkach. Napad by� przygotowany, ale zab�jstwo wynik�o z przypadku - pistolet jednego z kretyn�w wypali�, kula trafi�a prosto w czo�o osiemnastoletniego syna sprzedawcy. Wielki, przystojny ch�opak, Kyle Rodriguez, gwiazda dru�yny futbolowej liceum El Monte odwiedzi� tatusia, �eby pochwali� si�, �e dosta� stypendium sportowe na uniwersytecie stanowym w Arizonie.
Ta sprawa te� wydawa�a si� nudzi� Schwinna, ale pokaza�, co potrafi. W pewnym sensie. Kaza� Milowi sprawdzi� by�ych pracownik�w, dziesi�� do jednego, �e w ten spos�b dojd� do prawdy. Wysadzi� go pod komisariatem i pojecha� do lekarza. Potem zadzwoni� i wzi�� zwolnienie chorobowe do ko�ca tygodnia. Milo biega� przez trzy dni, zebra� list� podejrzanych i drog� eliminacji doszed� do sprz�tacza podejrzanego o kradzie� i wyrzuconego ze sklepu miesi�c wcze�niej. Faceta znalaz� w hoteliku, w kt�rym mieszka� ze swoim przyrodnim bratem, drugim z bandyt�w. Obaj zostali aresztowani. Wtedy pojawi� si� Pierce Schwinn, r�owy i kwitn�cy.
- No tak, nie by�o innej mo�liwo�ci. Sko�czy�e� raport?
Przez jaki� czas Milo wci�� mia� przed oczami umi�nione, opalone cia�o Kyle�a Rodrigueza, przewieszone bezw�adnie przez gablotk� z bi�uteri�. Nie m�g� spa� przez kilka nocy. Nic filozoficznego ani teologicznego, po prostu og�lne spi�cie. Widzia� ju� wielu m�odych zdrowych ch�opak�w umieraj�cych w o wiele bardziej bolesny spos�b ni� Kyle i dawno przesta� zastanawia� si� nad sensem ich �mierci.
Bezsenne noce sp�dza� je�d��c fiatem tam i z powrotem po Sunset, od Zachodniej do La Cienega. W ko�cu skr�ca� na po�udnie, w Santa Monica Bouleyard.
Jakby wcale nie o to mu chodzi�o od samego pocz�tku.
Bawi� si� ze sob�, jak cz�owiek na diecie kr���cy wok� kawa�ka ciasta.
Nigdy nie mia� specjalnej si�y woli.
Przez trzy kolejne noce je�dzi� do Boystown. K�pa� si�, goli� i naciera� wod� kolo�sk�, zak�ada� czyst� bia�� koszulk�, zaprasowane po wojskowemu d�insy i bia�e tenis�wki. �a�owa�, �e nie jest przystojniejszy i szczuplejszy, ale uzna�, �e wygl�da nie najgorzej, je�li zmru�y oczy, wci�gnie brzuch i trzyma nerwy na wodzy, pocieraj�c twarz. Pierwszej nocy na Fairfax zobaczy� tu� za sob� w�z szeryfa i wpad� w panik�. Przestrzegaj�c pilnie przepis�w drogowych, wr�ci� do swojego g�wnianego mieszkanka na Alexandria, �eby pi� piwo, ogl�da� marne filmy i bawi� si� w�asn� wyobra�ni�.
Drugiej nocy nie spotka� szeryfa, ale nie czu� si� na si�ach. Je�dzi� tylko do pla�y i z powrotem, prawie zasn�� za kierownic�.
Trzeciej znalaz� sobie sto�ek przy barze niedaleko Larabee. Poci� si� jak cholera i wiedzia�, �e jest jeszcze bardziej spi�ty, ni� mu si� zdaje, bo bola� go kark, a z�by zgrzyta�y, jakby mia�y si� zaraz po�ama�. Tu� przed czwart� rano, zanim wzesz�o okrutne dla jego cery s�o�ce, poderwa� faceta, m�odego czarnego ch�opaka w swoim wieku. �adnie ubranego, wygadanego, studiuj�cego w uniwersytecie w Los Angeles.
Obaj zachowywali si� niezgrabnie w ma�ej kawalerce ch�opaka na Selma, na po�udnie od Hollywood. Facet studiowa�, ale mieszka� w�r�d �pun�w i hipis�w na wsch�d od Vine, bo nie sta� go by�o na Westside. Uprzejma rozm�wka, a potem... Wszystko sko�czy�o si� w kilka sekund. Obaj wiedzieli, �e nie b�dzie powt�rki. Facet powiedzia� Milowi, �e nazywa si� Steve Jackson, ale kiedy poszed� do �azienki, Milo zauwa�y� notes z inicja�ami W.E.S. Na wewn�trznej stronie ok�adki znalaz� naklejk� z adresem. Wesley E. Smith, adres na Selma.
Prywatno��.
Smutna sprawa ten Kyle Rodriguez, ale kiedy przytrafi�a si� si�demka, Milo zd��y� ju� doj�� do siebie.
Uliczna walka na no�e, jeszcze raz dobra, stara Central Avenue. Ca�y chodnik we krwi, ale tylko jeden trup, kr�tko ostrzy�ony Meksykanin ko�o trzydziestki, w roboczym ubraniu i tanich butach �wie�ego nielegalnego imigranta. Dwudziestu czterech �wiadk�w w pobliskiej cantina nie m�wi�o po angielsku i upiera�o przy ca�kowitej �lepocie. Detektywi jednak tym razem nawet nie musieli si� stara�. Spraw� rozwi�za� mundurowy patrol, kt�ry zauwa�y� sprawc� dziesi�� przecznic dalej, krwawi�cego obficie. Policjanci skuli go, wyj�cego z b�lu, zawiadomili Mila i Schwinna, a potem dopiero wezwali karetk�, kt�ra odtransportowa�a ludzki wrak do oddzia�u wi�ziennego szpitala hrabstwa.
Kiedy detektywi tam dojechali, idiot� �adowano w�a�nie na st�; straci� tyle krwi, �e jedn� nog� by� ju� na tamtym �wiecie. Prze�y�, ale usuni�to mu wi�ksz� cz�� okr�nicy; przyzna� si� do winy ju� na w�zku i trafi� z powrotem na oddzia�, gdzie mia� zosta�, a� kto� wymy�li, co z nim zrobi�.
A teraz jest �semka. Schwinn dalej wsuwa� burrito.
W ko�cu otar� usta.
- Beaudry, przy samej autostradzie, co? Chcesz prowadzi�? - Wysiad� i ruszy� do drzwi pasa�era, zanim Milo zdo�a� odpowiedzie�.
- Wszystko jedno - powiedzia� Milo, tylko po to, �eby us�ysze� w�asny g�os.
Nawet nie siedz�c za k�kiem, Schwinn musia� dope�ni� rytua�u przed ruszeniem. Ha�a�liwie odsun�� fotel w ty� i w prz�d. Sprawdzi� w�ze� krawata w lusterku. Podrapa� si� w k�ciki bezwargich ust, �eby si� upewni�, �e nie zosta� w nich czerwony osad po sosie.
Mia� czterdzie�ci osiem lat, ale jego w�osy by�y bia�e i cienkie, na czubku g�owy mocno przerzedzone. Metr siedemdziesi�t pi��; Milo nie dawa� mu wi�cej ni� siedemdziesi�t kilo wagi, g��wnie �ci�gien. Kanciasta szcz�ka, usta cienkie jak skaleczenie kartk� papieru, g��bokie zmarszczki na ko�cistej twarzy i wory pod inteligentnymi, podejrzliwymi oczami. Ca�o�� z daleka cuchn�a pustynnym zadupiem. Schwinn urodzi� si� w Tulsa i powiedzia� o tym od razu, kiedy si� spotkali.
Przerwa� i spojrza� m�odemu detektywowi w oczy. Spodziewa� si�, �e teraz Milo powie co� o w�asnym pochodzeniu.
Mo�e czarny irlandzki peda� z Indiany?
- Jak w tej ksi��ce Steinbecka - powiedzia� na g�os Milo.
- Aha - stwierdzi� Schwinn z rozczarowaniem. - Grona gniewu. Czyta�e�?
- Jasne.
- A ja nie. - Zaczepny ton. - Po kiego chuja? Wszystko, co w niej jest, znam z opowie�ci taty. - Usta Schwinna wygi�y si� w marn� imitacj� u�miechu. - Nienawidz� ksi��ek. Nienawidz� telewizji i durnego radia.
Przerwa�, jakby rzuciwszy r�kawic�.
Milo nie odpowiedzia�.
Schwinn zmarszczy� czo�o.
- Sportu te� nie znosz�, nie ma sensu!
- Pewnie, mo�na z tym przesadzi�.
- Du�y jeste�. Gra�e� w co� w college�u?
- W futbol w liceum - powiedzia� Milo.
- Za s�aby na college?
- O wiele.
- Du�o czytasz?
- Troch� - powiedzia� Milo. Dlaczego zabrzmia�o to jak wyznanie?
- Ja te�. - Schwinn z��czy� d�onie. Spojrza� oskar�ycielsko na Mila. Nie zostawi� mu wyboru.
- Nienawidzisz ksi��ek, ale czytasz.
- Pisma - powiedzia� tryumfalnie Schwinn. - Magazyny to jest to. Na przyk�ad taki �Reader�s Digest�, masz tam wszystkie te pierdo�y w pigu�ce, i nie musisz si� goli�, jak sko�czysz czyta�. Albo na przyk�ad �Smithsonian�.
A to niespodzianka.
- �Smithsonian�?
- Nie znasz? - Schwinn wydawa� si� upaja� swoj� tajemnic�. - To muzeum w Waszyngtonie, wydaj� w�asne pismo. Moja �ona prenumerowa�a to, a ja po prostu mia�em ochot� skopa� jej dup� - ma�o mamy papierzysk w domu. Ale to nie jest takie z�e. Sporo tam r�nych rzeczy. Jak dochodz� do ostatniej strony, czuj�, �e si� czego� nauczy�em, kapujesz?
- Jasne.
- A ty? - spyta� Schwinn. - Podobno sporo si� uczy�e�. - Zabrzmia�o to jak oskar�enie. - Zrobi�e� dyplom, prawda?
Milo kiwn�� g�ow�.
- Gdzie?
- Na uniwerku w Indianie. Ale szko�a to nie to samo, co wykszta�cenie.
- Jasne, ale czasami akurat tak. Co studiowa�e�?
- Anglistyk�.
Schwinn za�mia� si�.
- B�g mnie kocha, zes�a� mi partnera, kt�ry umie pisa�. Je�li o mnie chodzi, �ykam wszystkie magazyny, a ksi��ki do spalenia. Lubi� nauk�. Czasami, jak jestem w kostnicy, przegl�dam ksi��ki medyczne - o medycynie s�dowej, psychologii, nawet a