Willis Connie - Śmierć na Nilu
Szczegóły |
Tytuł |
Willis Connie - Śmierć na Nilu |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Willis Connie - Śmierć na Nilu PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Willis Connie - Śmierć na Nilu PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Willis Connie - Śmierć na Nilu - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Connie Willis
Śmierć na Nilu
Rozdział pierwszy:
Przygotowania do podróży
- "Dla starożytnych Egipcjan - czyta Zoe - śmierć była
krainą leżącą na zachodzie..." - Samolot przechyla się
gwałtownie. - "...na zachodzie, krainą, do której przenosili
się zmarli".
Znajdujemy się w samolocie lecącym do Egiptu. Lot jest tak
niespokojny, że przerażone stewardesy zajęły miejsca w
fotelach i przypięły się pasami, my zaś pogrążyliśmy się w
nerwowym, wypełnionym spoglądaniem przez okna, milczeniu.
Zaniepokojona jest nawet Zoe, która siedzi po drugiej
stronie przejścia i czyta na głos z przewodnika.
Książka nosi tytuł "Egipt dla każdego". W kieszeni fotela
przed Zoe tkwią "Kair" Fodora i "Przewodnik po zabytkach
Egiptu" Cooke'a; kilka kolejnych tytułów upchnęła w bagażu,
nie wspominając o "Grecji za 35 centów dziennie" Fommera,
"Zwiedzajmy Austrię" oraz trzystu albo czterystu innych
przewodnikach, które zdążyła już przeczytać nam na głos
podczas tej wyprawy. Przez chwilę bawię się myślą, iż to
właśnie połączony ciężar wszystkich tych dzieł sprawił, że
samolot zatacza się jak pijany i zapewne już niedługo runie
do morza, pociągając nas w objęcia śmierci.
- "W grobowcach gromadzono zapasy żywności, meble i broń -
czyta dalej Zoe - które miały stanowić zapa..." - Samolot
gwałtownie opada, po czym wyrównuje lot. - "...zapasy na
drogę".
Zaraz potem następuje kolejne szarpnięcie, jeszcze
gwałtowniejsze, ale Zoe zupełnie to nie przeszkadza.
- "Po otwarciu grobowca Tutanchamona, w pomieszczeniu
znaleziono skrzynie pełne ubrań, dzbany z winem, złotą łódź
oraz sandały, w których zmarły władca miał przechadzać się
po piaskach w zaświatach".
Mój mąż Neil pochyla się nade mną i patrzy przez okno, ale
niczego tam nie widać. Niebo jest bezchmurne, a powierzchnia
morza zupełnie gładka.
- "W zaświatach uczynki zmarłych oceniał Anubis, bóg z głową
szakala - czyta Zoe - ważąc duszę człowieka na wadze o
szalach ze złota".
Tylko ja jej słucham. Lissa rozmawia szeptem z Neilem - ich
ręce prawie stykają się na podłokietniku jego fotela - po
drugiej stronie przejścia, obok "Egiptu dla każdego" i Zoe,
drzemie jej mąż, mąż Lissy zaś gapi się przez okno, usiłując
jednocześnie ocalić swego drinka przed rozlaniem.
- Dobrze się czujesz? - pyta Neil Lissę współczującym tonem.
"Zobaczysz, że będzie wspaniale"" - przekonywał mnie, kiedy
wpadł na pomysł, żebyśmy razem, trzy małżeństwa, pojechali
do Europy. "Z Lissą i jej mężem trudno się nudzić, a Zoe wie
wszystko o każdym miejscu na Ziemi. To tak jakbyśmy mieli
własnego przewodnika".
Zgadza się. Zoe gna nas z kraju do kraju, zasypując
informacjami o faktach historycznych i aktualnych kursach
walut. W Luwrze jakiś francuski turysta zapytał ją o drogę
do Mony Lizy; była zachwycona.
- Wziął mnie za licencjonowanego przewodnika! Wyobrażacie
sobie?
Wyobrażamy.
- "Przed wydaniem wyroku zmarły spowiadał się ze swoich
czynów, największą uwagę poświęcając grzechom, których nie
popełnił: Nie chwytałem w sidła świętych ptaków, nie
kłamałem, nie cudzołożyłem..."
Neil klepie Lissę po ręce i pochyla się w moją stronę.
- Możesz zamienić się z nią miejscami? - pyta szeptem.
Mam wrażenie, że już to zrobiłam.
- Nie powinniśmy tego robić - odpowiadam, wskazując
podświetlony napis na ściance działowej kabiny. - Pasy mają
być zapięte.
Zerka na nią z niepokojem.
- Chyba ma mdłości...
Chcę już powiedzieć, że ja też, ale powstrzymuję się, bo
podejrzewam, że ta wyprawa została zorganizowana właśnie po
to, żebym coś takiego powiedziała.
- Jak chcesz.
Rozpinam pas, a kiedy Lissa gramoli się po kolanach Neila,
samolot pikuje gwałtownie, prawie wpychając mu ją w ramiona.
Neil podtrzymuje Lissę. Przez chwilę patrzą sobie w oczy.
- "...nie kradłem, nie zabijałem..."
Nie mogę już tego wytrzymać. Sięgam po torbę, która została
pod fotelem przy oknie, i wyciągam popularne wydanie
"Śmierci na Nilu" Agaty Christie. Kupiłam tę książkę w
Atenach.
- Wszędzie jest mniej więcej taka sama - powiedział mąż Zoe,
kiedy wróciłam do hotelu.
- Kto taki?
- Mówię o książce. - Uśmiechnął się, jakby właśnie
opowiedział dowcip. - A raczej o jej tytule. Wydaje mi się,
że śmierć na Nilu jest taka sama jak wszędzie.
- To znaczy jaka?
- Egipcjanie wierzyli, że śmierć prawie niczym nie różni się
od życia - wtrąciła się Zoe. W tej samej księgarni kupiła
"Egipt dla każdego". - Według starożytnych Egipcjan zaświaty
były bardzo podobne do świata, który ich otaczał. Władzę
sprawował tam Ozyrys, sądzący zmarłych i decydujący o ich
dalszym losie. Nasze koncepcje nieba, piekła oraz Sądu
Ostatecznego stanowią odbicie tamtych, dawnych wierzeń.
Zaraz potem zaczęła czytać na głos fragmenty przewodnika, w
związku z czym nie było mowy o dokończeniu rozmowy i dlatego
wciąż nie wiem, jaka, zdaniem męża Zoe, jest śmierć na Nilu
albo gdziekolwiek.
Otwieram książkę w nadziei, że być może dowiem się tego od
Herculesa Poirot, ale samolot za bardzo trzęsie. Niemal od
razu robi mi się niedobrze, więc po przeczytaniu zaledwie
pół strony daję za wygraną, chowam książkę do kieszeni
fotela, zamykam oczy i zaczynam snuć plany zabójstwa.
Sceneria jest jak z powieści Agaty Christie; autorka zawsze
umieszczała swoich bohaterów w odosobnionym domu na
prowincji albo na wyspie. W "Śmierci na Nilu" płyną parowcem
po rzece, ale samolot jest jeszcze lepszy. Oprócz nas leci
nim tylko załoga oraz grupa japońskich turystów, którzy
chyba nie znają angielskiego, bo w przeciwnym razie już
dawno otoczyliby Zoe ciasnym kręgiem, żądając wskazówek jak
dotrzeć do Sfinksa.
Na chwilę przestaje rzucać, więc otwieram oczy i sięgam po
książkę. Ma ją Lissa. Trzyma ją otwartą, ale nie czyta.
Obserwuje mnie, czekając na moją reakcję. Neil rozgląda się
nerwowo.
- Chyba nie jest ci potrzebna, prawda? - pyta z uśmiechem. -
Myślałam, że śpisz.
W kryminale Agaty Christie każdy ma motyw do popełnienia
zabójstwa. Mąż Lissy pije bez przerwy już od Paryża, mąż Zoe
ani razu nie zdołał dokończyć zdania. Policja może dojść do
wniosku, że wreszcie nie wytrzymał albo że Zoe próbowała go
zabić, ale chybiła i trafiła Lissę. Niestety, na pokładzie nie
ma Herculesa Poirot, który wyjaśniłby, kto dopuścił się
zbrodni, rozwiązałby zagadkę i wytłumaczyłby wszystkie
tajemnicze zdarzenia.
Samolot raptownie obniża lot. Dzieje się to tak nagle, że
Zoe wypuszcza przewodnik z ręki. Spadamy dobre pięć tysięcy
stóp. Przewodnik leży na podłodze dwa albo trzy rzędy przed
nami. Zoe wyciąga nogę najdalej jak może i usiłuje dosięgnąć
go stopą. Spogląda z wściekłością na podświetlony napis
nakazujący zapięcie pasów, jakby miała nadzieję, że zgaśnie,
dzięki czemu będzie mogła rozpiąć pas, wstać i podnieść
książkę z podłogi.
Nie teraz, myślę. Na pewno nie po takiej dziurze
powietrznej. Jednak, ku mojemu zdziwieniu, rozlega się
sygnał dźwiękowy i napis gaśnie.
Mąż Lissy natychmiast wzywa stewardesę, żeby zamówić
kolejnego drinka, ale dziewczęta zdążyły już uciec na tył
samolotu. Wciąż mają mocno wystraszone miny, jakby
spodziewały się, że lada chwila znowu zaczną się kłopoty.
Mąż Zoe budzi się na chwilę, rozgląda dokoła, po czym znowu
zasypia. Zoe podnosi "Egipt dla każdego" z podłogi, wraca na
miejsce, odczytuje na głos kilka fascynujących informacji,
po czym wstaje, kładzie książkę grzbietem do góry na fotelu
i odchodzi na tył maszyny.
Pochylam się nad Neilem, żeby spojrzeć przez okno, ale nic
nie widzę. Lecimy w nieprzeniknionej bieli.
Lissa rozciera sobie czoło.
- Uderzyłam się o okno - mówi do Neila. - Krwawię?
Mój mąż przygląda się jej z troską.
Rozpinam pas i także idę na tył samolotu, ale obie łazienki
są zajęte. Zoe przysiadła na podłokietniku fotela i oświeca
grupę japońskich turystów.
- W Egipcie płaci się funtami egipskimi - mówi. - Jeden funt
egipski dzieli się na sto piastrów.
Wracam na miejsce. Neil delikatnie masuje skroń Lissy.
- Już lepiej? - pyta.
Biorę do ręki książkę Zoe. Rozdział nosi tytuł
"Najważniejsze atrakcje"; pierwsze na liście są piramidy.
Piramidy w Gizie. Usytuowane na zachodnim brzegu Nilu, 9
mil (15 km) na południowy zachód od Kairu. Dojazd taksówką,
autobusem albo wypożyczonym samochodem. Wstęp: 3 funty
egipskie. Uwagi: Nie wolno ci ich ominąć, ale przygotuj się
na rozczarowanie. Piramidy wyglądają zupełnie inaczej niż
się spodziewasz, dokoła panuje ogromny ruch, a widok psują
tłumy turystów, sprzedawców i dziesiątki stoisk z napojami.
Otwarte codziennie.
Zastanawiam się, jak Zoe może czytać coś takiego. Drugie
miejsce na liście zajmuje grobowiec Tutanchamona; on również
nie wywarł na autorze przewodnika zbyt wielkiego wrażenia.
Grobowiec Tutanchamona. Usytuowany w Dolinie Królów w
Luksorze, 400 mil (668 km) na południe od Kairu. Trzy
niewielkie pomieszczenia, na ścianach mało interesujące
malowidła.
Obok znajduje się plan: długi prosty korytarz (podpisany
Korytarz) i trzy niewielkie pomieszczenia w amfiladzie:
Przedsionek, Komnata Grobowa, Sala Sądu.
Zamykam książkę i odkładam ją na fotel Zoe. Mąż Zoe wciąż
śpi. Mąż Lissy wystawia głowę nad oparcie fotela i spogląda
w kierunku ogona maszyny.
- Gdzie podziały się stewardesy? - pyta. - Napiłbym się
czegoś.
- Jesteś pewien, że nie krwawię? - Lissa wciąż rozciera
skroń i czoło. - Czuję guza. Myślisz, że mogłam doznać
wstrząśnienia mózgu?
- Nie sądzę - odpowiada Neil, patrząc jej z bliska w oczy. -
Źrenice reagują na światło.
- Stewardesa! - woła mąż Lissy. - Co mam zrobić, żeby ktoś
przyniósł mi drinka?
Zoe wraca dumna i rozpromieniona.
- Wzięli mnie za zawodową przewodniczkę! - mówi, zapinając
pas. - Zapytali, czy mogą dołączyć do naszej grupy. - Otwiera
książkę. - "Zaświaty zamieszkiwały potwory i półbogowie,
którzy przybierali postaci krokodyli, pawianów i węży. Mogli
zniszczyć zmarłych, zanim ci zdołali dotrzeć do Sali Sądu".
Neil dotyka mojej ręki.
- Masz aspirynę? - pyta. - Lissę boli głowa.
Grzebię w torebce, daję mu fiolkę, a on wstaje i idzie na tył
maszyny, po szklankę wody.
- Neil jest bardzo troskliwy - rzuca Lissa, nie spuszczając
ze mnie wzroku.
- "Każdy zmarły otrzymywał Księgę Umarłych, która miała
chronić go przed potworami i półbogami" - czyta Zoe. - "Księga
Umarłych, której tytuł powinno się właściwie tłumaczyć:
Księga o tym, co jest w zaświatach, stanowiła zbiór
wskazówek na drogę oraz magicznych zaklęć".
Zastanawiam się, jak sobie poradzę bez magicznych zaklęć,
które mogłyby mnie chronić. Sześć dni w Egipcie, trzy w
Izraelu, a potem jeszcze podróż do domu takim samym
samolotem jak ten; piętnaście godzin lotu, podczas którego
będę musiała patrzeć na Lissę i Neila, i słuchać Zoe.
Postanawiam myśleć o czymś przyjemniejszym.
- A jeśli wcale nie lecimy do Kairu, tylko jesteśmy martwi?
Zoe posyła mi zirytowane spojrzenie znad przewodnika.
- Ostatnio wciąż ktoś wysadza kogoś w powietrze, a to
przecież Bliski Wschód - ciągnę. - Może ta ostatnia
turbulencja to nie była żadna dziura powietrzna, tylko
bomba? Może rozszarpała nas na strzępy i teraz spadamy do
Morza Egejskiego w postaci miliona drobnych kawałeczków?
- Do Morza Śródziemnego - poprawia mnie Zoe. - Już minęliśmy
Kretę.
- Skąd wiesz? - pytam. - Spójrz przez okno. - Wskazuję
nieprzeniknioną biel za szybą. - Nie widać wody. Możemy być
gdziekolwiek. Albo nigdzie.
Neil wraca z wodą. Podaje Lissie szklankę i pastylkę
aspiryny.
- Chyba na lotnisku sprawdzają, czy ktoś nie ma bomby w
walizce? - pyta go Lissa. - Mają tam jakieś wykrywacze
metalu, czy coś w tym rodzaju?
- Widziałam kiedyś taki film, w którym wszyscy nie żyli -
mówię - ale nikt o tym nie wiedział. Byli na statku i
wydawało im się, że płyną do Ameryki. Otaczała ich tak gęsta
mgła, że nie widzieli wody.
Lissa zerka niespokojnie przez okno.
- Wszystko było jak na prawdziwym statku, ale stopniowo
zaczęli dostrzegać coraz więcej dziwnych rzeczy. Na przykład
okazało się, że oprócz nich prawie nie ma pasażerów ani
załogi.
- Stewardesa! - woła mąż Lissy, wystawiając głowę zza
foteli. - Jeszcze jedną anyżówkę!
Jego głos budzi męża Zoe, który mruga szybko i ze
zdziwieniem spogląda na żonę, jakby nie mógł zrozumieć,
dlaczego ta nie czyta z przewodnika.
- Co się dzieje? - pyta.
- Jesteśmy martwi - odpowiadam. - Zostaliśmy zabici przez
arabskich terrorystów. Wydaje nam się, że lecimy do Kairu,
ale naprawdę lecimy do nieba. Albo piekła.
- Mgła jest tak gęsta, że nie widzę skrzydła - mówi Lissa,
patrząc przez okno, po czym przenosi zaniepokojone
spojrzenie na Neila. - A jeśli coś się stało ze skrzydłem?
- Po prostu lecimy w chmurach - wyjaśnia Neil. -
Przypuszczalnie zaczęło się podchodzenie do lądowania w
Kairze.
- Niebo było zupełnie czyste - przypominam im - a potem, ni
z tego, ni z owego, wlecieliśmy w mgłę. Ludzie na statku też
zauważyli mgłę. Zauważyli, że nigdzie nie ma świateł i nie
mogli znaleźć nikogo z załogi. - Uśmiecham się do Lissy. -
Zwróciliście uwagę, że nagle przestało rzucać? Zaraz po
tamtej dziurze powietrznej. Dlaczego miałoby...
Z kuchenki wychodzi stewardesa i zbliża się przejściem
między fotelami ze szklanką w ręce. Wszyscy oddychają z ulgą,
a Zoe otwiera przewodnik i zaczyna go na nowo wertować w
poszukiwaniu fascynujących informacji.
- Czy ktoś zamawiał anyżówkę? - pyta stewardesa.
- Ja - mówi mąż Lissy i wyciąga rękę.
- Kiedy wylądujemy w Kairze? - pytam.
Stewardesa bez słowa rusza z powrotem ku tylnej części
maszyny. Rozpinam pas i idę za nią.
- Kiedy lądujemy?
Odwraca się i uśmiecha, ale twarz wciąż ma bladą i
przestraszoną.
- Życzy sobie pani coś do picia? Anyżówkę? A może kawę?
- Dlaczego przestało trząść? - pytam. - O której wylądujemy
w Kairze?
- Powinna pani usiąść i zapiąć pas. Właśnie zaczęliśmy
podchodzenie do lądowania. Na miejscu będziemy za około
dwadzieścia minut.
Pochyla się nad Japończykami i prosi, żeby ustawili oparcia
foteli w pozycji pionowej.
- Na miejscu? Na jakim miejscu? O jakim lądowaniu pani mówi?
Przecież jeszcze nie zaświeciły się napisy...
Milknę, bo rozlega się donośne brzęknięcie i na ściance
działowej pojawiają się wypisane czerwonymi literami
ostrzeżenia.
Wracam na fotel. Mąż Zoe znowu śpi. Zoe czyta na głos z
"Egiptu dla każdego":
- "Podróżując po Egipcie, turysta powinien przedsięwziąć
środki ostrożności. Niezbędna będzie dokładna mapa, a w wielu
miejscach przyda się latarka".
Lissa wyciąga spod fotela torebkę, wkłada do niej moją
"Śmierć na Nilu" i wyjmuje okulary przeciwsłoneczne. Patrzę
w okno, na białą pustkę w miejscu, gdzie należałoby
spodziewać się skrzydła. Nawet we mgle powinniśmy widzieć
tam światła pozycyjne. Właśnie po to one są: żeby samolot
był widoczny we mgle. Ludzie na statku początkowo nie
zdawali sobie sprawy z tego, że są martwi. Zaczęli coś
podejrzewać dopiero wtedy, kiedy ich uwagę zwróciły rozmaite
zastanawiające szczegóły.
- "Dobrze jest również korzystać z usług miejscowego
przewodnika..."
Zamierzałam nastraszyć Lissę, tymczasem nastraszyłam
wyłącznie samą siebie. Po prostu schodzimy do lądowania,
powtarzam sobie, i przelatujemy przez chmurę.
Chyba to prawda, ponieważ oto jesteśmy w Kairze.
Rozdział drugi:
Port lotniczy
- Więc to jest Kair? - pyta mąż Zoe, rozglądając się
dookoła.
Samolot zatrzymał się na końcu pasa startowego. Zeszliśmy na
asfalt po metalowych schodkach.
Terminal jest na wschód od nas; to niski budynek okolony
palmami. Japończycy bezzwłocznie zakładają na szyje kamery i
aparaty fotograficzne, biorą do rąk bagaż podręczny i
ruszają do wyjścia.
My, jeśli nie liczyć damskich torebek, nie mamy bagażu
podręcznego. Oddajemy go do luku, ponieważ zawsze i tak
musimy czekać aż zostaną odprawione przewodniki Zoe. Za
każdym razem jestem prawie pewna, że omyłkowo wysłano je do
Tokio albo znikły bez śladu, teraz jednak cieszę się, że nie
przyszło nam taszczyć rzeczy do budynku dworca lotniczego.
Wydaje się, że dzieli nas od niego kilka mil. Japończycy
już zwalniają kroku.
Zoe sięga po przewodnik, a reszta rozgląda się dookoła z
coraz większym zniecierpliwieniem. Lissa opiera się na
ramieniu Neila, ponieważ podczas schodzenia po metalowym
trapie obcas jej pantofla dostał się między pręty.
- Skręciłaś sobie nogę? - pyta zaniepokojony Neil.
Po schodkach zbiegają stewardesy z granatowymi torbami
podróżnymi. Wciąż mają zaniepokojone miny. Znalazłszy się na
pasie startowym, rozkładają metalowe wózeczki, mocują na
nich torby i żwawo ruszają w kierunku dworca. Po kilku
krokach zatrzymują się raptownie, jedna z nich zdejmuje
żakiet, kładzie go na wózku, po czym odchodzą, stąpając
szybko na wysokich obcasach.
Nie jest aż tak upalnie, jak się spodziewałam, chociaż
odległy budynek wydaje się lekko kołysać w gorącym powietrzu
unoszącym się nad płytą lotniska. Na niebie nie ma ani śladu
chmur, przez które lecieliśmy; w górze rozpościera się tylko
ledwo widoczna biaława mgiełka, która rozprasza promienie
słońca w taki sposób, że nie sposób ustalić, z którego
właściwie kierunku dobiegają. Wszyscy mrużymy oczy. Lissa na
chwilę uwalnia z uścisku ramię Neila i wyjmuje z torebki
ciemne okulary.
- Co tu się pije? - pyta mąż Lissy, zaglądając Zoe przez
ramię. - Golnąłbym coś sobie.
- Najbardziej popularny miejscowy alkohol nazywa się zibib -
informuje go Zoe. - To odmiana anyżówki. - Odrywa wzrok od
przewodnika. - Wydaje mi się, że powinniśmy obejrzeć
piramidy.
- A co z odprawą celną? - pytam. - I bagażami?
- A ja najpierw chętnie napiłbym się tego... zibaba, tak? -
mówi mąż Lissy.
- Moim zdaniem należy zacząć od piramid - odpowiada Zoe. -
Odprawa zajmie co najmniej godzinę, a przecież nie pojedziemy
na zwiedzanie z bagażami. Najpierw będziemy musieli zawieźć
rzeczy do hotelu i zanim dotrzemy na miejsce, wszyscy już
tam będą. Według mnie trzeba ruszyć od razu. - Wskazuje
budynek dworca. - Obejrzymy wszystko i wrócimy, zanim
Japończycy doczekają się na swoje bagaże.
Odwraca się i rusza w przeciwnym kierunku. Pozostali
posłusznie podążają za nią.
Spoglądam na terminal. Stewardesy wyprzedziły Japończyków i
są już prawie przy palmach.
- Idziesz w niewłaściwym kierunku - mówię do Zoe. - Taksówki
czekają zwykle przed dworcem.
Zoe zatrzymuje się.
- Taksówki? A po co nam taksówki? Do piramid nie jest
daleko. Dojdziemy tam w piętnaście minut.
- Piętnaście minut? - dziwię się. - Giza leży dziewięć mil
na zachód od Kairu. Żeby tam dotrzeć, trzeba przeprawić się
na drugi brzeg Nilu.
- Nie bądź głupia - mówi. - Przecież są tutaj, całkiem
blisko.
Wskazuje przed siebie. Rzeczywiście, zaraz za płytą
lotniska, otoczone pustynią, tak blisko, że nawet nie drżą w
gorącym powietrzu, stoją piramidy.
Rozdział trzeci:
Poznawanie terenu
Nie udaje nam się dotrzeć do nich w piętnaście minut.
Piramidy są znacznie dalej niż się wydaje, a piasek jest
bardzo grząski. Musimy zatrzymywać się co kilka kroków, żeby
Lissa mogła oprzeć się o Neila i wytrząsnąć piasek z
pantofli.
- Powinniśmy byli wziąć taksówkę - mówi mąż Zoe, ale tutaj
nie ma dróg ani stoisk z napojami ani nawet sprzedawców
pamiątek, na których uskarżał się autor przewodnika, tylko
wszechobecna pustynia, białe niebo, a w oddali trzy żółte,
stojące w szeregu piramidy.
- "Najwyższa jest piramida Cheopsa, wzniesiona w 2690 roku
p.n.e." - czyta na głos Zoe, nie przerywając marszu. - "Jej
budowa trwała trzydzieści lat".
- Do piramid dojeżdża się taksówką - mówię. - Drogi są
zatłoczone.
- "Postawiono ją na zachodnim brzegu Nilu, gdzie, według
wierzeń starożytnych Egipcjan, znajdowała się kraina
umarłych".
Daleko z przodu, między piramidami, dostrzegam jakiś ruch.
Zatrzymuję się, osłaniam oczy przed blaskiem i wytężam wzrok
w nadziei, że to sprzedawca pamiątek, ale niczego nie widzę.
Ponownie ruszamy w drogę.
Coś znowu się porusza; tym razem dostrzegam niską
przygarbioną sylwetkę, prawie dotykającą ziemi rękami.
Biegnie szybko i niknie za środkową piramidą.
- Widziałam coś - mówię, doganiając Zoe. - To było jakieś
zwierzę, chyba pawian.
Zoe przerzuca parę stron.
- Małpy... Zgadza się. W okolicach Gizy łatwo je spotkać.
Odżywiają się tym, co wyżebrzą od turystów.
- Tutaj nie ma żadnych turystów - zwracam jej uwagę.
- Wiem - odpowiada Zoe z zadowoleniem. - Mówiłam wam, że
zdążymy przed wszystkimi.
- Nawet w Egipcie trzeba przejść przez odprawę celną i
paszportową. Nie można ot, tak sobie, wyjść z lotniska.
- "Budowla po lewej stronie to piramida Chefrena" - czyta
Zoe. - "Zbudowano ją w 2650 roku p.n.e."
- W tym filmie ludzie nie wierzyli, że są martwi, nawet
kiedy ktoś im o tym powiedział - mówię. - Giza leży dziewięć
mil od Kairu.
- O czym mówisz? - pyta Neil. Lissa znowu opiera się o
niego, stojąc na jednej nodze i wytrząsając piasek z
pantofla. - O "Śmierci na Nilu"?
- O filmie - odpowiadam. - Pasażerowie płynęli statkiem.
Wszyscy nie żyli.
- Widzieliśmy ten film, prawda, Zoe? - mówi mąż Zoe. - Grała
tam Mia Farrow. I Bette Davis. I ten detektyw, jak mu tam...
- Hercules Poirot - włącza się Zoe. - Grał go Peter Ustinov.
"Piramidy są udostępnione do zwiedzania codziennie od ósmej
rano do piątej po południu. Wieczoremi odbywa się spektakl
"Światło i dźwięk" z narracją po angielsku i japońsku".
- Było na to mnóstwo dowodów, ale oni woleli ich nie
dostrzegać.
- Nie lubię książek Agaty Christie - mówi Lissa. - Najpierw
ktoś ginie, a potem wszyscy próbują ustalić, kto go zabił.
Nigdy nie wiem, o co tam naprawdę chodzi. Tym pociągiem
jedzie tylu ludzi...
- Masz na myśli "Morderstwo w Orient Expressie" - mówi Neil.
- Oglądałem.
- Czy to ten film, w którym kolejno giną wszyscy
bohaterowie? - pyta mąż Lissy.
- Widziałem go - mówi mąż Zoe. - Moim zdaniem sami się o to
prosili. Mogli się trzymać razem, a nie rozłazić każdy w
swoją stronę.
- Giza jest dziewięć mil od Kairu - powtarzam. - Trzeba tam
jechać taksówką. Na drogach panuje duży ruch.
- Zdaje się, że tam też grał Peter Ustinov? - pyta Neil. - W
tym filmie z pociągiem?
- Nie - odpowiada mąż Zoe. - To był ten drugi, jak mu tam...
- Albert Finney - mówi Zoe.
Rozdział czwarty:
Najważniejsze atrakcje
Piramidy są nieczynne. Pięćdziesiąt metrów od
podstawy piramidy Cheopsa natrafiamy na łańcuch zagradzający
nam drogę. Wisi na nim metalowa tabliczka z napisem
ZAMKNIĘTE po japońsku i angielsku.
- Przygotujcie się na rozczarowanie - mówię.
- Mówiłaś chyba, że są otwarte codziennie - mamrocze Lissa,
wytrząsając piasek z pantofla.
- Widocznie dzisiaj jest jakieś święto - odpowiada Zoe,
wertując przewodnik. - Mam: "Egipskie święta". - Zaczyna
czytać. - "Wszystkie zabytki są zamknięte podczas Ramadanu,
czyli muzułmańskiego Wielkiego Postu, który przypada w
marcu, a także w piątki między jedenastą a pierwszą".
Na pewno nie jest marzec ani piątek, a nawet gdyby był
piątek, to już dawno minęła pierwsza po południu. Cień
piramidy Cheopsa kładzie się na piasku długą smugą.
Spoglądam w górę, żeby sprawdzić, gdzie jest słońce i
ponownie dostrzegam poruszenie, tym razem blisko wierzchołka
piramidy. To nie małpa. Jest za duże.
- I co teraz zrobimy? - pyta mąż Zoe.
- Możemy obejrzeć Sfinksa - odpowiada Zoe, kartkując
przewodnik - albo zaczekać na "Światło i dźwięk".
- Nie - mówię stanowczo, bo uświadamiam sobie, że
musielibyśmy zostać tu po zmroku.
- Skąd wiesz, że spektakl nie będzie odwołany? - pyta Lissa.
Zoe po raz kolejny zagląda do książki.
- Codziennie odbywają się dwa spektakle, o wpół do ósmej i
dziewiątej wieczorem.
Lissa nie daje się przekonać.
- To samo mówiłaś o piramidach. Moim zdaniem powinniśmy
wrócić na lotnisko po bagaże. Muszę zmienić pantofle.
- A ja najchętniej pojechałbym do hotelu i zrobił sobie
zimnego drinka - odzywa się mąż Lissy.
- Idziemy zwiedzić grobowiec Tutanchamona - stwierdza
stanowczo Zoe. - Jest otwarty codziennie, także w święta.
Spogląda na nas z nadzieją.
- Grobowiec Tutanchamona? - powtarzam. - Ten w Dolinie
Królów?
- Tak jest - odpowiada, po czym zaczyna czytać: - "W roku
1922 został odkryty w nienaruszonym stanie przez Howarda
Cartera. Znajdowały się w nim..."
Wszystkie rzeczy niezbędne zmarłemu do podróży w zaświaty,
myślę. Sandały, ubrania i "Egipt dla każdego".
- Wolałbym się napić - mówi mąż Lissy.
- A ja chętnie się zdrzemnę - wtóruje mu mąż Zoe. - Spotkamy
się w hotelu.
- Wydaje mi się, że nie powinniśmy się rozdzielać - mówię.
- Później będzie tłok - odpowiada Zoe. - Pójdę teraz.
Idziesz ze mną, Lisso?
Lissa spogląda błagalnie na Neila.
- Chyba nie dam rady. Boli mnie kostka.
Neil bezradnie rozkłada ramiona.
- Musimy zrezygnować - mówi do Zoe.
- A ty? - pyta mnie mąż Zoe. - Idziesz z Zoe czy z nami?
- W Atenach powiedziałeś, że śmierć wszędzie jest taka sama,
a ja zapytałam "To znaczy jaka?", ale nie dowiedziałam się,
bo Zoe przerwała nam rozmowę. Co miałeś wtedy na myśli?
- Nie pamiętam - mówi i patrzy na Zoe, jakby miał nadzieję,
że znowu nam przerwie, ale ona jest zajęta swoją książką.
Nie daję za wygraną.
- "Wszędzie jest mniej więcej taka sama", powiedziałeś. To
znaczy jaka? Jak, twoim zdaniem, wygląda śmierć?
- Nie wiem... Chyba jest niespodziewana. I prawie na pewno
cholernie nieprzyjemna. - Śmieje się nerwowo. - Chyba
powinniśmy już ruszać, jeśli chcemy przed wieczorem dotrzeć
do hotelu. Kto idzie z nami?
Kusi mnie, żeby do nich dołączyć, żeby zasiąść w zaciszu
hotelowego baru pod obracającymi się bezgłośnie
wentylatorami i popijać zibib. I czekać. Tak właśnie
postępowali ludzie na statku. Oprócz tego, mimo Lissy, chcę
być blisko Neila.
Spoglądam na wschód, na bezkres pustyni. Z miejsca, w którym
stoimy, nie widać ani Kairu, ani dworca lotniczego. Tylko
bardzo daleko, na samym horyzoncie, jakby coś biegło.
Kręcę głową.
- Chcę zobaczyć grób Tutanchamona. - Podchodzę do Neila. -
Myślę, że powinniśmy pójść z Zoe. - Kładę mu rękę na
ramieniu. - Bądź co bądź, jest naszą przewodniczką.
Neil patrzy bezradnie na Lissę, po czym przenosi wzrok na
mnie.
- Nie wiem, czy...
- Wy wracajcie we trójkę do hotelu - mówię do Lissy,
wskazując ją i dwóch mężczyzn - a Zoe, Neil i ja pójdziemy
zwiedzić grobowiec.
Neil odsuwa się od Lissy.
- Dlaczego chcesz pójść z Zoe? - pyta szeptem.
- Bo wydaje mi się, że powinniśmy trzymać się razem -
odpowiadam.
- A w ogóle, to od kiedy trzymasz się Zoe? Tyle razy
powtarzałaś, że nie znosisz, kiedy ktoś prowadzi cię jak
dziecko.
Zamierzam odpowiedzieć, że to dlatego, że ona ma książkę,
ale właśnie wtedy Lissa podchodzi do nas i przygląda nam się
przez swoje ciemne okulary.
- Zawsze marzyłam o tym, żeby wejść do czyjegoś grobu.
- Mówicie o Tutanchamonie? - upewnia się Lissa. - O tym, w
którego grobowcu znaleziono naszyjniki, złoty sarkofag i
mnóstwo innych skarbów? - Kładzie obie ręce na ramieniu
Neila. - Ja też chciałabym to zobaczyć.
- W porządku - mówi Neil z ulgą. - W takim razie idziemy z
tobą, Zoe.
Zoe spogląda pytająco na męża.
- Beze mnie - mówi jej mąż. - Zaczekamy na was w barze.
- Zamówimy wam drinki - dodaje mąż Lissy.
Macha nam na pożegnanie, po czym obaj ruszają tak pewnym
krokiem, jakby doskonale wiedzieli, dokąd idą, chociaż Zoe
nie podała im nawet nazwy hotelu.
- "Dolina Królów leży wśród wzgórz na zachód od Luksoru" -
oznajmia Zoe. Chwilę potem maszeruje już po piasku z taką
samą miną jak na lotnisku. Podążamy za nią.
Czekam, aż Lissie nasypie się piasku do pantofli. Zostaje z
tyłu, żeby go wysypać, a wtedy mówię cicho do Zoe:
- Zoe, coś jest nie w porządku.
- Aha - mruczy obojętnie, szukając czegoś w indeksie.
- Dolina Królów leży czterysta mil na południe od Kairu. Nie
da się dojść tam na piechotę.
Odszukuje właściwą stronę.
- Oczywiście, że nie. Popłyniemy łodzią.
Wskazuje przed siebie. Widzę, że dotarliśmy do łanu trzciny,
za którym zaczyna się rzeka.
Z trzcin wyłania się łódź. Obawiam się, że jest ze złota,
ale na szczęście to tylko jedna z licznych turystycznych
łodzi, jakie kursują po Nilu. Czuję wielką ulgę, ponieważ
okazało się jednak, że nie można dotrzeć na piechotę z Gizy
do Doliny Królów, w związku z czym dopiero kiedy stoję na
pokładzie pod płóciennym baldachimem, obok drewnianego koła
napędowego, uświadamiam sobie, że to nie łódź, tylko
parostatek ze "Śmierci na Nilu".
Rozdział piąty:
Imprezy fakultatywne i zwiedzanie z przewodnikiem
Lissie nie służy kołysanie statku. Neil proponuje, że
zaprowadzi ją do kabiny, ale ona, ku mojemu zdziwieniu,
kręci głową.
- Boli mnie kostka - mówi i siada na krzesełku.
Neil klęka przy niej i troskliwie ogląda siniak wielkości
małej monety.
- Spuchła? - pyta z niepokojem Lissy.
Nie ma ani śladu opuchlizny, niemniej jednak Neil ściąga
Lissie pantofel i delikatnie, pieszczotliwie, ujmuje oburącz
jej stopę. Lissa z westchnieniem odchyla się do tyłu na
krześle.
Przez głowę przemyka mi myśl, że mąż Lissy nie mógł już tego
wytrzymać, pozabijał nas wszystkich, a na koniec popełnił
samobójstwo.
- Jesteśmy teraz na statku zupełnie jak ci ludzie z filmu -
mówię.
- To nie zwykły statek, tylko parowiec - stwierdza Zoe. -
"Po Egipcie najprzyjemniej i najtaniej podróżuje się
parowcem. Czterodniowa wycieczka kosztuje od 180 do 360
dolarów od osoby".
A może zrobił to mąż Zoe, który wreszcie postanowił z nią
skończyć, ponieważ w przeciwnym razie nigdy nie pozwoliłaby
mu dokończyć zdania? Potem musiał załatwić pozostałych, żeby
sprawa się nie wydała.
- Oprócz nas nikogo tu nie ma - mówię. - Zupełnie jak w tym
filmie.
- Jak daleko stąd do Doliny Królów? - pyta Lissa.
- "Dolina Królów znajduje się trzy i pół mili (5 km) na
zachód od Luksoru" - czyta na głos Zoe. - "Luksor leży
czterysta mil na południe od Kairu".
- Skoro to aż tak daleko, to chyba mogę poczytać książkę -
mówi Lissa, zsuwając okulary na czoło. - Neil, podaj mi
torebkę.
Neil wyjmuje z torebki "Śmierć na Nilu" i podaje Lissie,
która przez chwilę przewraca kartki, niczym Zoe szukająca
tabeli kursów wymiany walut, a potem zagłębia się w
lekturze.
- Mordercą jest żona - mówię. - Dowiedziała się, że mąż ją
zdradza.
Lissa piorunuje mnie spojrzeniem.
- Wiem - odpowiada z udawaną obojętnością. - Widziałam film.
Jednak chwilę potem kładzie książkę grzbietem do góry na
sąsiednim krześle.
- Nie mogę czytać - skarży się Neilowi. - Słońce mnie
oślepia.
Marszczy nos i spogląda w górę, na niebo przesłonięte
mlecznobiałą mgiełką.
- "W Dolinie Królów znajdują się groby sześćdziesięciu
czterech faraonów" - informuje nas Zoe. - "Najsłynniejszy jest
grobowiec Tutanchamona".
Podchodzę do relingu i obserwuję piramidy niknące z wolna za
porastającymi brzeg trzcinami. Wydają się zupełnie płaskie,
jak żółte trójkąty wetknięte w piasek; nagle przypominam
sobie, że w Paryżu mąż Zoe nie chciał uwierzyć, że widzi
prawdziwą Monę Lizę.
- To kopia - zdążył powiedzieć, zanim mu przerwała. -
Prawdziwa jest znacznie większa.
W przewodniku napisano przecież, żeby przygotować się na
rozczarowanie, Dolina Królów leży czterysta mil od piramid,
tak jak powinna, a porty lotnicze na Bliskim Wschodzie słyną
z niedbałej kontroli. Dzięki temu terroryści nie mają
żadnych kłopotów z umieszczaniem bomb na pokładzie. Chyba
nie powinnam oglądać tylu filmów.
- "Wśród skarbów ukrytych w grobowcu Tutanchamona znajdowała
się złota łódź, w której dusza króla miała odbyć podróż do
krainy zmarłych".
Opieram się o poręcz i spoglądam w wodę. Spodziewałam się,
że będzie mętna i żółta, ale ona jest doskonale przejrzysta
i błękitna. W głębi świeci jasno słońce.
- "Na łodzi wyryto cytaty z Księgi Umarłych - czyta dalej
Zoe - chroniące duszę przed potworami i półbogami, którzy
chcieliby zniszczyć ją, zanim dotrze do Sali Sądu".
W wodzie coś jest. Przez powierzchnię nie przebiega ani
jedna zmarszczka, nic się nie porusza, odbicie słońca nawet
nie drgnie, ale ja wiem, że coś tam jest.
- "Zaklęcia spisano także na papirusach, które włożono do
sarkofagu".
To coś jest długie i ciemne jak krokodyl. Zaciskam ręce na
poręczy i wychylam się bardziej, usiłując sięgnąć wzrokiem
jeszcze głebiej. Dostrzegam mignięcie łusek. Płynie prosto
na statek.
- "Zaklęcia miały formę rozkazów" - czyta Zoe. - "Odejdź,
potworze! Zostaw mnie! Przeklinam cię w imieniu Anubisa i
Ozyrysa".
Woda migoce, waha się.
- "Nie zbliżaj się do mnie. Chronią mnie zaklęcia. Znam
drogę".
Stwór zawraca. Statek powoli podąża za nim, zbliża się do
brzegu.
- To tam - mówi Zoe, wskazując wierzchołki wzgórz widoczne
nad trzcinami. - Dolina Królów.
- Założę się, że też będzie zamknięta - mamrocze Lissa, przy
pomocy Neila schodząc z pokładu.
- Grobowce są zawsze otwarte - mówię i patrzę na północ, na
majaczące w oddali piramidy.
Rozdział szósty:
Zakwaterowanie
Dolina Królów nie jest zamknięta. Czarne otwory grobów
ciągną się u jej dna przez całą długość zbocza; przy
wykutych w żółtej skale stopniach nie ma poręczy ani
łańcuchów. U południowego wylotu doliny grupa japońskich
turystów właśnie niknie w jednym z grobowców.
- Dlaczego nie są jakoś oznaczone? - dziwi się Lissa. - W
którym z nich pochowano Tutanchamona?
Zoe prowadzi nas na północny koniec doliny, gdzie strome
zbocze maleje do rozmiarów niskiej ściany. Daleko, za
pustynią, na tle nieba ostro rysują się trójkąty piramid.
Zoe staje przy wylocie szybu zagłębiającego się ukośnie w
skały. W dół prowadzą schody.
- Grobowiec odkryto przypadkowo, kiedy jeden z robotników
zatrudnionych przy wykopaliskach natrafił na pierwszy
stopień.
Lissa zagląda w wypełniony mrokiem otwór. Widać tylko dwa
stopnie, reszta niknie w ciemności.
- Czy tam są węże?
- Nie - mówi Zoe, która wie wszystko. - Grobowiec
Tutanchamona jest najmniejszy w Dolinie. - Grzebie w torebce
w poszukiwaniu latarki. - Składa się z trzech pomieszczeń:
przedsionka, komory grobowej z sarkofagiem oraz Sali Sądu.
W ciemności pod naszymi stopami coś się porusza z szelestem.
Lissa cofa się o krok.
- A gdzie jest towar?
- Towar? - dziwi się Zoe, wciąż szukając latarki. Przerywa
poszukiwania, otwiera przewodnik i zaczyna kartkować indeks,
jakby miała nadzieję znaleźć tam to dziwnie brzmiące słowo.
- Jaki towar?
- No, rzeczy - odpowiada Lissa lekko drżącym głosem. -
Meble, naczynia i cała reszta. Mówiłaś, że Egipcjanie
wkładali to do grobów.
- Skarb Tutanchamona - podpowiada Neil.
- Ach, skarb! - Zoe nie kryje ulgi. - Chodzi ci o
przedmioty, które dano królowi na drogę w zaświaty. Nie ma
ich tutaj. Są w muzeum w Kairze.
Lissa nie wierzy własnym uszom.
- W Kairze? Są w Kairze? W takim razie co my tutaj robimy?
- Jesteśmy martwi - mówię. - Arabscy terroryści wysadzili
samolot w powietrze i zabili nas wszystkich.
- Przyjechałam tu tylko po to, żeby zobaczyć skarby!
- Został sarkofag, a w przedsionku są interesujące malowidła
ścienne - próbuje ją uspokoić Zoe, ale Lissa już odciągnęła
Neila na bok i coś tłumaczy mu szeptem.
- "Malowidła przedstawiają kolejne etapy sądu nad duszą, jej
ważenie oraz spowiedź zmarłego" - czyta Zoe z przewodnika.
Spowiedź zmarłego. Nie kradłem. Nie zadawałem bólu. Nie
cudzołożyłem.
Wracają Lissa i Neil; Lissa opiera się na jego ramieniu.
- Chyba odpuścimy sobie zwiedzanie grobowca - mówi Neil
przepraszającym tonem. - Chcemy jeszcze zdążyć do muzeum.
Lissie bardzo zależy na tym skarbie.
- "Muzeum Narodowe jest czynne codziennie od dziewiątej
rano do czwartej po południu, a w piątki od dziewiątej do
jedenastej piętnaście i od pierwszej trzydzieści do
czwartej" - informuje ich Zoe. - "Opłata za wstęp wynosi
trzy funty egipskie".
- Już czwarta - mówię, patrząc na zegarek. - Nie macie
szans.
Oni jednak już idą, nie z powrotem na statek, ale na przełaj
przez pustynię, w kierunku piramid. Światło za piramidami
pomału przygasa, niebo z mlecznobiałego robi się
szaroniebieskie.
- Zaczekajcie! - wołam i biegnę za nimi. - Może poczekacie
trochę i potem wszyscy wrócimy? Zwiedzanie na pewno nie
zajmie nam dużo czasu. Słyszeliście, co mówiła Zoe: w środku
prawie nic nie ma.
Patrzą na mnie w milczeniu.
- Powinniśmy zostać razem - kończę niezręcznie.
Lissa otwiera szerzej oczy. Zapewne myśli, że mówię o
rozwodzie, że wreszcie powiedziałam to, na co czekała.
- To znaczy, nie powinniśmy się rozdzielać - dodaję
pospiesznie. - Bądź co bądź, to Egipt. Są tu węże, krokodyle
i... Szybko obejrzymy grobowiec. Słyszeliście Zoe: jest
prawie pusty.
- To chyba nie jest dobry pomysł - mówi Neil, patrząc mi
prosto w oczy. - Kostka Lissy zaczyna puchnąć. Przydałoby
się obłożyć ją lodem.
Przyglądam się kostce Lissy. Tam, gdzie przedtem widziałam
niewielki siniak, teraz są dwa maleńkie punkciki
przypominające ślad po ukąszeniu węża. Miejsce jest mocno
spuchnięte.
- Nie wydaje mi się, żeby Lissa mogła w takim stanie dojść
do Sali Sądu - dodaje Neil.
- Moglibyście zaczekać przy schodach - mówię. - Nie musicie
tam wchodzić.
Lissa ujmuje go za ramię, ale on się waha.
- Co się stało z tymi ludźmi na statku? - pyta.
- Chciałam was tylko nastraszyć - odpowiadam. - Na pewno
istnieje jakieś logiczne wytłumaczenie. Szkoda, że nie ma
wśród nas Herculesa Poirot, bo on z pewnością szybko by je
znalazł. Piramidy przypuszczalnie zamknięto z okazji
jakiegoś muzułmańskiego święta i z tego samego powodu nie
poddano nas kontroli na lotnisku.
- Co stało się z ludźmi na statku? - powtarza Neil.
- Zostali osądzeni, ale to wcale nie było tak straszne, jak
się spodziewali. Wszyscy bardzo bali się tego, co miało
nastąpić, nawet duchowny, który nie miał na sumieniu żadnych
grzechów, ale okazało się, że sędzią jest ktoś, kogo znał.
Biskup. Był ubrany w biały garnitur, traktował ich bardzo
łagodnie i większości nie stało się nic złego.
- Większości?
- Chodźmy już - mówi Lissa, szarpiąc go za ramię, ale Neil
nie zwraca na nią uwagi.
- Czy ktoś z nich popełnił jakiś okropny grzech?
- Boli mnie kostka - jęczy Lissa. - Chodźmy!
- Muszę iść - mówi Neil prawie z żalem. - Może pójdziesz z
nami?
Spoglądam na Lissę, myśląc, że zobaczę, jak przeszywa Neila
morderczym spojrzeniem, ale ona spokojnie obserwuje mnie
szeroko otwartymi oczami.
- Tak, chodź z nami - mówi.
Oboje czekają na moją odpowiedź.
Okłamałam Lissę, jeśli chodzi o zakończenie "Śmierci na
Nilu". Żona nie była morderczynią, tylko ofiarą. Wyobrażam
sobie, że wspólnie popełnili okropny grzech, że leżę w
hotelowym pokoju w Atenach ze skronią roztrzaskaną pociskiem
i ziarenkami prochu wbitymi pod skórę. Jeśli tak jest w
istocie, to jestem tu sama, a Lissa i Neil to półbogowie
przebrani za ludzi. Albo potwory.
- Lepiej nie - odpowiadam i cofam się powoli.
- W takim razie idziemy.
Brną przez piasek. Lissa mocno utyka. Zaledwie po kilku
krokach Neil zatrzymuje się, pochyla i zdejmuje buty.
Niebo za piramidami jest fioletowobłękitne, a piramidy
płaskie i czarne.
- Wracaj! - woła Zoe. Stoi u wejścia do grobowca z latarką w
jednej ręce i przewodnikiem w drugiej. - Chcę zobaczyć
ważenie duszy.
Rozdział siódmy:
Z dala od wydeptanych ścieżek
Kiedy docieram do szczytu schodów, Zoe jest już w połowie
tunelu i oświetla latarką jakieś drzwi.
- Kiedy odkrywcy dotarli do grobu, zastali drzwi zamurowane
i opieczętowane królewską pieczęcią Tutanchamona - mówi.
- Wkrótce się ściemni! - wołam. - Może jednak powinniśmy
wrócić do hotelu z Lissą i Neilem?
Oglądam się na pustynię, ale nigdzie ich nie widzę. Zoe też
znika. Kiedy ponownie kieruję wzrok do stromego tunelu, jest
tam tylko ciemność.
- Zoe! - wykrzykuję, po czym zbiegam po stopniach częściowo
przysypanych piaskiem. - Zaczekaj!
Drzwi grobowca stoją otworem. Wewnątrz, w wąskim korytarzu,
dostrzegam krąg światła tańczący po ścianach, podłodze i
suficie.
- Zoe! - wołam ponownie i biegnę ku niej. Podłoga jest
nierówna, więc natychmiast zwalniam kroku, ale mimo to
potykam się; gdyby nie bliskość ściany, na pewno bym upadła.
- Wracaj! Przecież masz książkę!
Daleko z przodu snop światła latarki na chwilę wydobywa z
ciemności fragment ściennej wnęki, po czym niknie, jakby
rozdzielił nas zakręt korytarza.
- Zaczekaj na mnie! - krzyczę, po czym zatrzymuję się,
ponieważ nie widzę nawet ręki, którą trzymam tuż przed
twarzą.
Odpowiadają mi ciemność i cisza. Stoję nieruchomo, oparta
jedną ręką o ścianę, nasłuchując kroków, ale niczego nie
słyszę. Nawet bicia własnego serca.
- Zaczekam na zewnątrz! - wołam, po czym odwracam się i
ruszam w kierunku, z którego przyszłam.
Odnoszę wrażenie, że korytarz jest znacznie dłuższy niż
przed chwilą. Wyobrażam sobie, że będę tak szła w
nieskończoność, albo że drzwi okażą się zamknięte, albo że
ktoś zamurował wyjście i opieczętował je starożytnymi
znakami, ale pod drzwiami dostrzegam szczelinę światła i
bez trudu otwieram je lekkim pchnięciem.
Stoję u szczytu stromych schodów prowadzących do obszernej
długiej sali. Po obu stronach pomieszczenia ciągną się rzędy
kamiennych kolumn; ściany za kolumnami są pokryte
malowidłami w różnych odcieniach sjeny, żółci i żywego
błękitu.
Najprawdopodobniej jestem w przedsionku, ponieważ Zoe
mówiła, że jego ściany zdobią malowidła przedstawiające
sceny z podróży duszy w zaświaty: oto Anubis waży duszę,
nieco dalej pawian pożera jakiś przedmiot, a dokładnie
naprzeciwko miejsca, w którym teraz stoję, złota łódź
żegluje po błękitnym Nilu. W łodzi stoją rzędem cztery
dusze, wpatrzone szeroko otwartymi oczami w przeciwległy
brzeg. Obok łodzi płynie Sebek, półbóg ukryty pod postacią
krokodyla.
Ruszam w dół po schodach. W drugim końcu sali widzę drzwi,
więc jeśli istotnie trafiłam do przedsionka, to za nimi
powinna znajdować się komora grobowa.
Zoe twierdziła, że grobowiec składa się tylko z trzech
pomieszczeń. W samolocie na własne oczy widziałam plan:
schody, długi prosty korytarz, a potem trzy połączone ze sobą
pomieszczenia - przedsionek, komora grobowa i wreszcie Sala
Sądu.
Tak, to na pewno przedsionek, chociaż znacznie większy niż
wynikałoby z planu. Zoe z pewnością pobiegła do komory
grobowej i teraz stoi przy sarkofagu Tutanchamona, i czyta
na głos z przewodnika. Kiedy tam dotrę, oderwie wzrok od
książki i powie: "W kwarcytowym sarkofagu wykuto obszerne
ustępy ŻKsięgi Umarłych®".
Zeszłam już do połowy schodów, dzięki czemu lepiej widzę
malowidło przedstawiające ważenie duszy. Anubis, z głową
szakala, stoi po jednej stronie wagi o żółtych szalach, po
drugiej zaś zmarły, który odczytuje tekst spowiedzi ze zwoju
papirusa.
Dwa stopnie niżej, na równi z szalami, zatrzymuję się i
siadam.
Zoe z pewnością niedługo wróci - w komorze grobowej jest
tylko pusty sarkofag - a nawet jeśli poszła od razu do Sali
Sądu, to i tak będzie musiała tędy wracać. Do grobowca
prowadzi tylko jedno wejście. Z pewnością nie zgubiła drogi,
bo przecież ma latarkę. I przewodnik.
Podciągam kolana pod brodę, obejmuję je ramionami i myślę o
ludziach ze statku, którzy czekali na osądzenie. "To wcale
nie było takie straszne", powiedziałam Neilowi, ale teraz,
siedząc na schodach, przypominam sobie, że łagodnie
uśmiechnięty biskup w białym garniturze rozdzielał kary
proporcjonalne do grzechów. Jedna z kobiet została skazana
na wieczną samotność.
Zmarły ze ściennego malowidła wygląda na mocno
wystraszonego. Ciekawe, jakie grzechy popełnił i jaką karę
otrzyma od Anubisa. A może nie ma na sumieniu żadnych złych
uczynków, jak tamten duchowny, więc niepotrzebnie się martwi
albo po prostu czuje się niepewnie w nieznanym otoczeniu?
Czy spodziewał się śmierci?
"Śmierć wszędzie jest taka sama" - powiedział mąż Zoe.
"Nieoczekiwana". I nic nie jest takie, jak myślałeś. Weźcie
na przykład Monę Lizę albo Neila. Ludzie ze statku czekali
na coś zupełnie innego: niebiańskie wrota, anioły, obłoki i
tak dalej. Przygotujcie się na rozczarowanie.
A co z Egipcjanami, zabierającymi w ostatnią podróż ubranie,
wino i sandały? Czy śmierć na Nilu odpowiadała ich
oczekiwaniom? A może autor przewodnika napisał nieprawdę?
Może, na przekór wszystkiemu, uparcie wierzyli, że jeszcze
żyją?
Patrząc na zmarłego, ściskającego w ręku papirus,
zastanawiam się, czy popełnił jakiś straszliwy grzech, na
przykład cudzołóstwo. Albo morderstwo. Zastanawiam się, jak
umarł.
Ludzie na statku zginęli od wybuchu bomby, jak my. Próbuję
przypomnieć sobie, kiedy nastąpiła eksplozja: Zoe czyta na
głos z przewodnika, nagły błysk światła, gwałtowna
dekompresja, książka wypada Zoe z rąk, Lissa spada,
koziołkując, ku błękitnemu morzu... Nie potrafię. Być może
to wcale nie zdarzyło się w samolocie. Być może terroryści
zdetonowali ładunek na lotnisku w Atenach, kiedy
przechodziliśmy przez odprawę.
Świta mi podejrzenie, że to wcale nie była bomba, że
zamordowałam Lissę, a potem popełniłam samobójstwo, jak w
"Śmierci na Nilu". Może sięgnęłam do torebki nie po książkę,
tylko po pistolet, który kupiłam w Atenach, i zastrzeliłem
Lissę w chwili, kiedy patrzyła w okno. Neil pochylił się nad
nią, zaniepokojony i współczujący, więc jego też zabiłam, a
wtedy mąż Zoe rzucił się na mnie, żeby wyrwać mi broń z
ręki, zaczęliśmy się szarpać, padł strzał i pocisk trafił w
zbiornik paliwa w skrzydle.
Moje pomysły coraz bardziej mnie niepokoją. Gdybym
zamordowała Lissę, z pewnością bym to pamiętała, a przecież
nawet w Atenach, gdzie nie przywiązuje się zbyt wiele wagi
do bezpieczeństwa, nie wpuszczono by mnie na pokład samolotu
z pistoletem w torebce. Poza tym chyba nie sposób popełnić
tak strasznego czynu i zaraz o tym zapomnieć, prawda?
Pasażerowie statku nie byli w stanie przypomnieć sobie
swojej śmierci, nawet kiedy ktoś powiedział im, że są
martwi, ale miało to związek z faktem, że wokół nich
wszystko wyglądało jak prawdziwe: pokład, relingi, woda... W
dodatku to była bomba. Ludzie nie pamiętają, że zostali
wysadzeni w powietrze. Szok jest tak wielki, że wymazuje
wspomnienia. Pamiętałabym jednak, że kogoś zamordowałam
albo że sama zostałam zamordowana.
Długo siedzę na schodach, czekając na błysk latarki Zoe. Na
zewnątrz z pewnością zapadł już zmrok; pora na spektakl
"Światło i dźwięk".
Tutaj, w grobowcu, też jakby robiło się ciemniej. Muszę
wytężyć wzrok, żeby zobaczyć Anubisa, żółte szale i zmarłego
czekającego na wyrok. Papirus trzymany w ręku przez
nieboszczyka jest pokryty długimi kolumnami h