Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6978 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Anne Mccaffrey
Renegaci z Pern
tekst wklepa�: Skartaris
Wroc�aw 2004
drobna korekta:
[email protected]
WIELKIE SERIE SF
Anne McCaffrey
cykl
Je�d�cy smok�w z Pern
Je�d�cy smok�w
W pogoni za smokiem
Bia�y smok
�piew smok�w
Smoczy �piewak
Smocze werble
Moreta, Pani smok�w z Pern
Opowie�ci Nerilki
Narodziny smok�w
Renegaci z Pern
w przygotowaniu
Wszystkie Weyry Pern
RENEGACI Z PERN
Przek�ad: Barbara Modzelewska
Och, Johnny, czemu ci to zrobili?
John Greene
Morechal de logis
1958-1988
* * *
Wprowadzenie
Kiedy rodzaj ludzki odkry� Pern, trzeci� planet� s�o�ca Rukbat w Gwiazdozbiorze Kozioro�ca, niewiele uwagi po�wi�cono Czerwonej Gwie�dzie, o wyd�u�onej orbicie - nietypowemu satelicie uk�adu.
Osiedlaj�c si� na planecie, koloni�ci zbudowali swe pierwsze siedziby na po�udniowym, bardziej go�cinnym kontynencie. Potem nast�pi�a katastrofa w postaci deszczu Nici - grzybopodobnych organizm�w, kt�re po�era�y wszystko, z wyj�tkiem kamienia i metalu. Pocz�tkowo straty by�y przera�aj�ce. Na szcz�cie Nici nie by�y niezniszczalne, unicestwia�y je zar�wno ogie�, jak i woda. Stosuj�c wiedz� starego �wiata i in�ynieri� genetyczn�, osadnicy przekszta�cili rodzimy gatunek tworz�c zwierz�ta przypominaj�ce legendarne smoki. Te olbrzymie stworzenia sta�y si� najbardziej skuteczn� broni� przeciwko Niciom. Zdolne trawi� ska�� zawieraj�c� fosfor, smoki dos�ownie zia�y ogniem i pali�y Nici w powietrzu, zanim te zdo�a�y opa�� na ziemi�. Potrafi�c nie tylko fruwa�, ale r�wnie� teleportowa� si�, smoki mog�y szybko manewrowa�, unikaj�c obra�e� w walce z Ni�mi. Natomiast dzi�ki umiej�tno�ci telepatycznego porozumiewania si� z wybranymi je�d�cami i pomi�dzy sob� nawzajem, mog�y tworzy� sprawne oddzia�y bojowe. Bycie smoczym je�d�cem wymaga�o specjalnych uzdolnie� empatycznych i ca�kowitego po�wi�cenia. Dlatego smoczy je�d�cy stali si� osobnym klanem, ciesz�cym si� wielkim szacunkiem mieszka�c�w Pern.
W ci�gu wiek�w osadnicy zapomnieli o swym pochodzeniu,
zaj�ci walk� o �ycie z Ni�mi, kt�re opada�y zawsze, ilekro� Czerwona Gwiazda zbli�y�a si� do Pern. Zdarza�y si� te� d�ugie przerwy, kiedy Nici nie niszczy�y ziemi, a smoczy je�d�cy w swoich Weyrach czekali, a� zn�w b�d� potrzebni, by chroni� ludzi, kt�rym przyrzekli opiek�.
W momencie gdy zaczyna si� nasze opowiadanie, jedna z takich przerw ma si� ju� ku ko�cowi. Do nast�pnego przej�cia Czerwonej Gwiazdy zosta�o jeszcze dziesi�� lat i niewielu zdaje sobie spraw�, co to oznacza.
Mi�dzy Wartowniami i Cechami trwaj� niesnaski. One to zapocz�tkowa�y �a�cuch wydarze�, w wyniku kt�rych pojawili si� renegaci z Pern.
* * *
Prolog
W p�nocnozachodniej prowincji Wysokich Rubie�y ambitny m�czyzna rozpocz�� w�a�nie seri� podboj�w terytorialnych, kt�ra uczyni go najpot�niejszym Lordem na ca�ym Pern. Jego imi� brzmi Fax i stanie si� on legend�. Tymczasem na wzg�rzach Warowni Lemos, we wschodnich g�rach Pernu...
- Jest tu znowu - powiedzia�a kobieta, spogl�daj�c przez pokryte brudem okienko. - M�wi�am ci, �e wr�ci. Teraz masz - w jej g�osie brzmia�a nutka oczekiwania. Nie ogolony m�czyzna za sto�em popatrzy� na ni� z niech�ci�. Brzuch mia� wype�niony owsiank� i dopiero co przesta� narzeka�, �e to �adne jedzenie dla doros�ego m�czyzny. Teraz zdecydowa� p�j�� na�owi� troch� ryb. Metalowe drzwi zosta�y energicznie wepchni�te do �rodka i zanim gospodarz zdo�a� wsta�, pok�j zape�ni� si� ponurymi m�czyznami, za kt�rych pasami tkwi�y kr�tkie miecze.
- Felleck, wynosisz si�! - powiedzia� Lord Gedenase ostrym tonem. Pi�ci oparte o pas, ciemny, sk�rzany pas je�dziecki, czyni�y go gro�niejszym, ni� by� w rzeczywisto�ci.
- Wynie�� si�, wyj��, Lordzie Gedenase? - zaj�kn�� si� Felleck. - W�a�nie wychodzi�em, panie, na�owi� ryb na wieczorny posi�ek - g�os zmieni� mu si� w b�agalny j�k. - Nic nie mamy do jedzenia opr�cz gotowanego zbo�a.
- Tw�j g��d ju� mnie nie dotyczy - odpowiedzia� Lord Gedenase, rozgl�daj�c si� po niechlujnej izbie umeblowanej ko�lawymi sprz�tami. Skrzywi� si�, poczuwszy wo� nagromadzonego tu brudu. - Cztery lata zalegasz z podatkami, pomimo hojnej pomocy mojego zarz�dcy, kt�ry wymieni� ci sple�nia�e ziarno siewne, po�amane, niew�a�ciwie u�ywane narz�dzia, nawet konia, kiedy twojemu zgni�o kopyto. Teraz won! Pozbieraj swoje rzeczy i wyno� si�. Felleck by� zaskoczony.
- Wynosi� si�?
- Wynie�� si�? - powt�rzy�a kobieta �ami�cym si� g�osem.
- Wynocha! - Lord Gedenase odst�pi� na bok i wskaza� drzwi. - Macie dok�adnie p� godziny na spakowanie swoich rzeczy - brwi Pana Warowni unios�y si� z odrazy, kiedy zn�w powi�d� spojrzeniem po brudnym mieszkaniu.
- Ale dok�d mamy p�j��? - rozpaczliwie za�ka�a kobieta, ju� zbieraj�c garnki i patelnie.
- Gdziekolwiek chcecie - odpowiedzia� Lord i obracaj�c si� na pi�cie, wyszed� z izby. Kiwn�� na zarz�dc�, by nadzorowa� eksmisj�, po czym dosiad� biegusa i odjecha�.
- Ale zawsze byli�my przynale�ni do Lemos - powiedzia� Felleck poci�gaj�c nosem i wykrzywiaj�c twarz w �a�osne miny. - Ka�da warownia utrzymuje siebie i odprowadza danin� Lordowi - odpowiedzia� zarz�dca. Rozpaczaj�c g�o�no, kobieta opu�ci�a fartuch, do kt�rego prze�o�y�a garnki czyni�c straszliwy rumor. Felleck da� jej kuksa�ca. - We� torby, ty g�upia! - warkn�� gniewnie. - Id�, zwi� po�ciel. Ruszaj si�! Eksmisja zosta�a zako�czona w ustalonym czasie. Felleck i jego kobieta odeszli uginaj�c si� pod ci�arem baga�y. M�czyzna obejrza� si� raz i zobaczy� w�z, kt�ry stan�� przy wej�ciu do opuszczonej zagrody. Zobaczy� kobiet� trzymaj�c� niemowl�, starsze dziecko obok niej na ko�le, starannie spakowany dobytek, silne zwierz�ta poci�gowe i mleczne bydl� przywi�zane do burty wozu. Zakl�� soczy�cie, popychaj�c id�c� przed nim kobiet�. W tej chwili przysi�g� zemst� Lordowi Gedenase i wszystkim mieszka�com Warowni Lemos. Jeszcze po�a�uj�, po�a�uj�! Ju� on ich wszystkich zmusi, by po�a�owali. Kolejne podboje Faxa ko�czy�y si� sukcesem. Uczyni� si� on Panem Wysokich Rubie�y, Kromu, Nabolu, Keoglu, Balen, Riverband i Ruathy. Bra� je w posiadanie przez ma��e�stwo, napad lub morderstwa. Warownie Tillek, Fort i Boll zebra�y wszystkich zdolnych do walki m�czyzn. Go�cy i ogniska rozmieszczone na szczytach wzg�rz mieli natychmiast przekaza� wiadomo�� o inwazji na kt�re� ze sprzymierzonych terytori�w. Dowell zawsze s�ysza�, gdy kto� nadje�d�a� drog� do jego g�rskiej siedziby. Odg�os kopyt odbija� si� bowiem ha�a�liwym echem od �cian doliny le��cej poni�ej.
- Barla, nadje�d�a pos�aniec! - zawo�a� do swojej �ony, odk�adaj�c strug, kt�rym w�a�nie wyg�adza� deszczu�k� drzewa fellisowego, przeznaczon� na krzes�o dla Lorda Kale z Warowni Ruatha. Zmarszczy� brwi, gdy uszy upewni�y go, �e nadje�d�a wi�cej ni� jeden je�dziec. T�tent przybli�a� si�. Dowell wzruszy� ramionami. W ko�cu go�cie pojawiali si� rzadko, a Barla lubi�a odwiedziny. Mimo �e nigdy nie narzeka�a, cz�sto my�la�, �e post�pi� egoistycznie, zabieraj�c j� tak daleko w g�ry.
- Mam �wie�y chleb i miseczk� jag�d - powiedzia�a, id�c do drzwi. Przynajmniej da� jej zgrabny, wygodny dom, pocieszy� si� Dowell, z trzema izbami wykutymi w skale na poziomie wej�cia i pi�cioma powy�ej. By�a te� komora dla biegus�w, dw�ch zwierz�t poci�gowych oraz sk�ad drewna. Go�cie, dziesi�ciu lub wi�cej m�czyzn, zatrzymali ostro parskaj�ce zwierz�ta na polance. Jedno spojrzenie na spocone, nie znane twarze sprawi�o, �e Barla wycofa�a si� za plecy m�a, marz�c o tym, by jej twarz pokryta by�a m�k� lub sadz�. Oczy przyw�dcy zw�zi�y si�, a na jego twarzy pojawi� si� z�y u�miech. - Ty jeste� Dowell? - dow�dca nie czekaj�c na odpowied� zsiad� z biegusa. - Przeszuka� to miejsce - rzuci� przez rami�. Dowell zacisn�� pi�ci, �a�uj�c, �e od�o�y� hebel, po czym poszuka� lew� r�k� d�oni �ony.
- Jestem Dowell. A wy?
- Jestem z Warowni Ruatha. Twoim panem jest teraz Fax. Dowell u�cisn�� d�o� Barli, s�ysz�c, jak bierze gwa�townie wdech. - Nie s�ysza�em o �mierci Lorda Kale, z pewno�ci�.
- Nie ma nic pewnego na tym �wiecie, cie�lo. - M�czyzna podszed� do obojga, tym razem zatrzymuj�c wzrok na Barli. Chcia�a ukry� twarz za ramieniem Dowella, by uciec od tych napastliwych oczu, ale przyw�dca bandy nag�ym ruchem odci�gn�� j� od m�a i rechoc�c obr�ci� woko�o, a� zakr�ci�o si� jej w g�owie. Potem przyci�gn�� Barl� do siebie. Poczu�a szorstki py� na jego r�kawie i spostrzeg�a zaschni�t� krew na ko�nierzu. Nast�pnie zaro�ni�ta, wykrzywiona twarz znalaz�a si� blisko i zgni�y od�r nie�wie�ego oddechu uderzy� j�, zanim zd��y�a odwr�ci� g�ow�.
- Ja bym tego nie robi�, Tragger - powiedzia� kto� niskim g�osem. - Znasz rozkazy Faxa, zreszt� ona jest ju� zaorana. Na ten rok.
- Nikt si� tu nie ukrywa, Tragger - powiedzia� inny m�czyzna, ci�gn�c za sob� sp�oszonego biegusa. - S� tutaj sami. Barla zosta�a puszczona i ze zduszonym j�kiem upad�a ci�ko na ziemi�.
- Nie pr�bowa�bym tego, cie�lo - powiedzia� ten sam, niski g�os, kt�ry przedtem ostrzeg� Traggera. Przera�ona Barla podnios�a wzrok i ujrza�a, jak Dowell rusza w stron� Traggera.
- Nie! Och, nie! - krzykn�a, zrywaj�c si� na nogi. Ci ludzie bez namys�u zabiliby Dowella. Przywar�a do m�a, podczas gdy Tragger da� swoim ludziom rozkaz odjazdu. Jeszcze popatrzy� na ni� przez zmru�one powieki, �ci�gaj�c wargi w z�ym u�miechu. Potem uderzy� biegusa ostrogami i oddzia� pogalopowa� w d� traktu, pozostawiaj�c Dowella i Barl� samych.
- Wszystko w porz�dku, Barla? - spyta� Dowell, obejmuj�c j� �agodnie.
- Nie spotka�a mnie �adna krzywda, Dowellu - odpowiedzia�a Barla, k�ad�c jego d�o� na swym ci�arnym �onie. W ciszy nast�pne s�owo zabrzmia�o pos�pnym echem: - Jeszcze.
- Fax jest Panem Warowni Ruatha? - mrukn�� Dowell odzyskuj�c jasno�� my�li. - Lord Kale cieszy� si� doskona�ym zdrowiem, kiedy... - pokr�ci� g�ow� nie ko�cz�c zdania. - Zamordowali go. Wiem to. Fax! S�ysza�em o nim. O�eni� si� nagle z Lady Gemm�. Tyle po cichu powiedzieli Harfiarze. M�wili o nim jako o cz�owieku pe�nym ambicji i bezwzgl�dnym...
- Czy to mo�liwe, aby wymordowa� wszystkich w Ruatha? - przerazi�a si� Barla. Pani�? Lesse i jej braci? Zwr�ci�a ku niemu oczy pe�ne grozy, twarz jej poblad�a.
- Je�eli zmasakrowa� tamtych w Ruatha... - zawaha� si� Dowell i jego palce przesun�y si� po brzuchu �ony - jeste� kuzynk� oddalon� tylko o jedn� koligacj� od tej linii.
- Och, Dowell, co my poczniemy? - Barla, zadr�a�a z przera�enia o siebie, o dziecko, o Dowella i tych wszystkich, kt�rzy zgin�li nag�� �mierci�.
- To co mo�emy, �ono. Mam do�� umiej�tno�ci, by�my si� mogli osiedli� gdziekolwiek. P�jdziemy do Tillek. Do jego granic nie jest daleko. Chod�, Barla. Zjemy kolacj� i om�wimy plan. Nie b�d� podlega� panu, kt�ry zabija, aby zaj�� miejsce nale�ne komu� innemu.
Pi�� Obrot�w po ostatnim podbiciu Faxa, Tillek wci�� utrzymuje liczn� armi�. Najdotkliwszym problemem w �o�nierskich bandach sta�a si� nuda. Cz�sto organizowane zawody w zapasach pozwalaj� zachowa� form� i dostarczaj� rozrywki. W momencie, kiedy g�owa m�czyzny z�owrogo trzasn�a o bruk, Dushik otrze�wia�. Moment p�niej kl�cza� ju� obok cia�a, nerwowo staraj�c si� namaca� puls w �yle szyjnej.
- Ja nie chcia�em! Przysi�gam, �e nie chcia�em zrobi� mu krzywdy! - krzykn�� spogl�daj�c po zgromadzonych wok� m�czyznach o st�a�ych twarzach. Czy� to nie oni go podjudzali? Czy nie zak�adali si�, kto wygra? Sami wciskali mu do r�ki buk�aki wina... Ros�y zarz�dca Zgromadzenia utorowa� sobie �okciami przej�cie. - Nie �yje? Dushik wsta� czuj�c, jak ��� podchodzi mu do gard�a. M�g� tylko przytakn��. To trzeci raz, ko�ata�o mu si� w ot�pia�ej od wina g�owie. - To ju� po raz trzeci, Dushiku - powiedzia� zarz�dca marszcz�c brwi. - Wystarczaj�co cz�sto ci� ostrzegano.
- Wypi�em za du�o wina. - Dushik rozpaczliwie pr�bowa� zebra� argumenty. To, co si� sta�o, oznacza�o, �e odbior� mu prawo do pobytu w Warowni, jego prycz� i prac�, do kt�rej by� przyuczony. Trzy b�jki zako�czone �mierci� znaczy�y r�wnie�, �e nie ma szans, by przyj�to go do jakiej� innej Warowni. Zostanie wygnany... Jeszcze raz spr�bowa� obrony, patrz�c na tych stoj�cych wok�, kt�rzy go podjudzali, zak�adali si� o jego si��. - To oni, oni mnie zmusili. Nagle przez t�um przepchn�� si� sam Lord Oterel.
- No, co to jest? - popatrzy� na Dushika i na nieruchome cia�o na bruku. - Znowu ty, Dushiku? Ten cz�owiek nie �yje? A wi�c ruszaj, Dushiku. Ta Warownia jest dla ciebie zamkni�ta. Wszystkie inne r�wnie�. Zarz�dco! Wyp�a� mu �o�d i odprowad� go do granicy Wysokich Grani. Niech Fax zatrudnia takich jak on! - Oterel skrzywi� si� z pogard�. - Posprz�ta� tu! - obr�ci� si� na pi�cie i kr�g m�czyzn rozst�pi� si� bez s�owa.
- On mnie nie wys�ucha�! - krzykn�� Dushik do zarz�dcy.
- Trzech ludzi, martwych dlatego, �e nie umiesz powstrzyma� si� od ciosu, Dushiku, to o jednego za du�o. S�ysza�e� Lorda Oterela. Trzech ros�ych �o�nierzy otoczy�o Dushika. Zosta� poprowadzony do barak�w. Pozwolono mu pozbiera� rzeczy, a potem zamkni�to na noc w ma�ej kom�rce stoj�cej za zagrodami dla byd�a. Wczesnym rankiem odprowadzono go do granicy. Tam zarz�dca wr�czy� mu miecz, n� oraz woreczek jedzenia na drog�. Zostawi� go ze s�owami: "Nie wracaj do Tillek, Dushik".
Po up�ywie Siedmiu Obrot�w pogodzono si� z uzurpacj� Faxa. On jednak dalej jest pe�en ambicji i trzeba przyzna�, �e pod jego tward� r�k� wszystkim Warowniom, z wyj�tkiem Ruathy, powodzi si� dobrze. Jest mo�liwe, �e wkr�tce Fax zacznie patrze� na Wsch�d, na szerokie, �yzne pola i kopalnie Telgaru. Na razie Fax zacz�� pozbywa� si� ze swoich Warowni Harfiarzy, u�ywaj�c najbardziej b�ahych pretekst�w. Tymczasem w warowni Ista m�ody cz�owiek postanawia przeciwstawi� si� w�adzy rodzicielskiej.
- Nie obchodzi mnie, �e wszyscy cz�onkowie rodziny byli szcz�liwi na Wyspie Wysokich Palisad przez wszystkie pokolenia od czas�w Pierwszego Zapisu. Chc� wiedzie�, jak wygl�da l�d sta�y! - ostatnim s�owom Torica towarzyszy�y dobitne uderzenia pi�ci� w blat d�ugiego kuchennego sto�u. Jego ojciec, Mistrz Cechu Rybak�w, spogl�da� na syna w niemym zdumieniu, kt�re stopniowo zamienia�o si� w z�o��, poniewa� syn otwarcie, na oczach m�odszych dzieci i czterech terminator�w, sprzeciwi� si� jego woli. - Pern sk�ada si� przecie� z czego� wi�cej ni� tylko z tej wyspy i Isty! - I je�li wolno spyta� - powiedzia� ojciec, podnosz�c d�o�, by powstrzyma� �on� od wtr�cenia si� do dyskusji. - Jak zamierzasz si� utrzymywa�, b�d�c daleko st�d?
- Nie wiem, ojcze, i nie dbam o to, ale nie obawiaj si�, nie przynios� ci wstydu. Ca�y Kontynent przede mn�, zobacz�, do czego jestem zdolny. Prosz� ci� tylko o odznak� czeladnicz�, zgodnie z tym, co nale�ne. Nie dasz jej, i tak odp�yn� najbli�szym statkiem. - Wi�c odp�y� nim, Toricu - surowym g�osem uci�� ojciec. Toric skierowa� si� do drzwi Warowni, po drodze zabieraj�c z ko�ka ciep�e ubranie.
- Odejd� - rykn�� za nim ojciec. - Nie b�dziesz mia� Warowni ani Cechu, wszyscy si� od ciebie odwr�c�. Ka�� Harfiarzom to og�osi�. Toric trzasn�� drzwiami tak mocno, �e zamek odskoczy� i te znowu si� rozwar�y skrzypi�c zawiasami. Ludzie przy stole siedzieli pora�eni niespodziewanym zaj�ciem pod koniec m�cz�cego dnia. Mistrz rybacki ws�uchiwa� si� w cichn�cy odg�os but�w na zewn�trznym, kamiennym tarasie. Potem usiad� znowu. Patrz�c ponad sto�em na swego najstarszego syna, kt�ry zamar� z otwartymi ustami, powiedzia� napi�tym g�osem: - Ten zawias trzeba naoliwi�, Brevene. Zr�b to po posi�ku. Jego �ona nie by�a w stanie st�umi� g�o�nego szlochu, ale nie zwraca� na to uwagi. Nigdy wi�cej ju� nie wspomnia� imienia Torica, nawet wtedy, gdy pi�cioro z dziewi�ciorga jego dzieci posz�o w �lady brata, nieodwo�alnie odchodz�c z Wyspy Wysokich Palisad.
Warownia Keroon,
zima, dwa Obroty p�niej...
- Ona ma lepkie d�onie, m�wi�am ci to wielokrotnie, m�u. Nigdy wi�cej nie b�dzie pracowa� w tej Warowni.
- Ale to jest zima, �ono.
- Kelta powinna by�a o tym pami�ta�, zanim �ci�gn�a ca�y bochenek chleba. Co ona my�li? �e jeste�my g�upi? Dostatecznie bogaci, by wypycha� jej brzuch wi�ksz� ilo�ci� jad�a, ni� potrzebuje do pracy? Ma si� wynie�� dzisiaj. Od tej chwili jest bezdomna. I nie dostanie listu polecaj�cego od Greyston�w, nawet je�li znajdzie g�upca, kt�ry zechcia�by przyj�� do roboty tak� z�odziejk�.
W Keroonie, przy pierwszym wysokim wiosennym przyp�ywie w �smy Obr�t po wyst�pieniu Faxa, zawija do bezpiecznego portu statek z porwanym �aglem, linami, z�amanym dziobem i kilkoma osobami z za�ogi, przysi�gaj�cymi znale�� sobie bezpieczniejsze zaj�cie. Tylko starszy marynarz wie, �e nie mo�e liczy� na �adne zatrudnienie.
- S�uchaj, Brave, doda�em troch� grosza do tego, co ci si� nale�y, ale m�czyzna bez stopy nie nadaje si� na reje ani do sieci i taka jest prawda. Prosi�em swego brata, kt�ry jest zarz�dc� portu, aby upewni� si�, �e wyzdrowiejesz. Pom�w z nim, zobacz, jakie prace s� dost�pne w portowej Warowni. Zawsze mia�e� zr�czne palce. Napisa�em o tobie kilka dobrych s��w w tym li�cie polecaj�cym. Ka�dy Lord b�dzie wiedzia�, �e jeste� uczciwym cz�owiekiem, kt�rego wypadek pozbawi� pracy. Znajdziesz sobie miejsce. Przykro mi wysadza� ci� na brzeg, naprawd� przykro, Brave.
- Ale czynicie to, panie, mimo wszystko.
- No, bez goryczy, Rybaku. Robi� dla ciebie, co mog�. To ci�ka praca dla zdrowego ch�opa, co dopiero m�wi� dla...
- Powiedz, Mistrzu Rybaku, powiedz to. Co dopiero m�wi� o kalece.
- Wola�bym, aby� nie by� taki zgorzknia�y.
- Zostaw mnie wi�c, panie, wracaj do swoich ludzi! Stracisz przyp�yw, jak b�dziesz za d�ugo zwleka�.
Przez ca�e lato pog�oski o nadchodz�cych Niciach s� coraz cz�stsze. Kto� sugeruje, �e to samotny Weyr Benden je rozpowszechnia, ale inni wy�miewaj� ten pomys�. Smoczy je�d�cy nigdy nie pokazuj� si� poza obr�bem starej g�ry. A jednak temat powrotu Nici zaczyna dominowa� we wszystkich rozmowach. Poniewa� zbiory w Po�udniowym Bollu by�y tego roku szczeg�lnie obfite, Lady Marella i jej rz�dca ci�gle przebywali na polach i w sadach, nadzoruj�c zbieraczy.
- Musimy by� oszcz�dni - powtarza�a pani Marella, poganiaj�c zbieraczy, by nie odpoczywali, pomimo gor�ca d�u��cego si� dnia. - Lord Sangel oczekuje uczciwego dnia pracy za marki, kt�re wam p�aci! - Ano, m�drze czyni, �e zbiera ile mo�e, dok�d niebo jest czyste - zauwa�y� jeden z robotnik�w.
- Pos�uchaj, nie chc� tego typu uwag tutaj...
- Denol, Lady Marello - m�czyzna przedstawi� si� grzecznie. - I uspokoi�oby si� troch�, gdyby� mog�a, pani, zapewni� nas, �e te opowiadania to bujdy.
- Oczywi�cie, �e tak - odpowiedzia�a jak najbardziej przekonywaj�co. - Lord Sangel zbada� te sprawy dok�adnie, mo�ecie spa� spokojnie, bo Nici nie powr�c�.
- Lord Sangel jest dobrym, opatrzno�ciowym cz�owiekiem, Lady Marello. Ul�y�o mi. Prosz� o wybaczenie, �e o tym wspominam, ale jakby kto�, na przyk�ad dzieci, mog�y donosi� nam puste worki, i gdyby w�zek m�g� przeje�d�a� mi�dzy bruzdami, �eby odbiera� pe�ne, mogliby�my i�� szybciej wzd�u� rz�du.
- S�uchaj, Denol... - zacz�� rz�dca z irytacj�.
- Nie, to nie jest z�y pomys� - odrzek�a Lady Marella, patrz�c na pracuj�cych. - Tylko te dzieci, kt�re sko�czy�y dziesi�� obrot�w - postanowi�a - bo m�odsze musz� zosta� u Harfiarza i uczy� si� Tradycji.
- Doceniamy, �e maj� tak� mo�liwo��, Lady Marello - powiedzia� Denol. - Przenoszenie si� z miejsca na miejsce, tak jak my to czynimy, nie sprzyja nauce. Dlatego Tradycja znaczy dla mnie tak wiele, pani. To jest kr�gos�up naszego �wiata. Nape�ni� worek, uk�oni� si� z szacunkiem, po czym pobieg� wzd�u� rz�du, by wzi�� pusty. W par� sekund by� ju� z powrotem i zn�w zbiera� owoce pracuj�c jak maszyna. Lady Marella posz�a dalej, zwracaj�c uwag�, jak cz�sto zbieracze musz� przerywa� prac�. Rz�dca szed� za ni�. Kiedy odeszli na odleg�o��, z kt�rej nikt nie m�g� ich us�ysze�, obr�ci�a si� ku niemu. - Wprowad� zmiany od jutra. To przy�pieszy prace. I do�� temu cz�owiekowi mark� wi�cej za jego rad�. Rz�dca przygl�da� si� Denolowi przez ca�e zbiory, cokolwiek ura�ony, �e to nie jemu przyszed� do g�owy ten pomys�. Ale nigdy nie przy�apa� zbieracza na pr�nowaniu. Denol mia� wpisane wi�cej work�w ni� ka�dy inny zbieracz. Rz�dca musia� w ko�cu przyzna�, �e ten cz�owiek jest doskona�ym pracownikiem. Kiedy zbiory sko�czono, Denol zwr�ci� si� do rz�dcy:
- Je�li moja praca by�a dobra, rz�dco, czy jest mo�liwe, abym wraz z rodzin� pozosta� tu na zim�? Du�o jeszcze pozostaje do zrobienia, przycinanie ga��zek, przygotowanie ziemi na wiosn�. - Ale jeste� zbieraczem - rz�dca nie kry� zaskoczenia. - B�dziesz potrzebny w Ruatha.
- O, ja ju� tam nie wr�c�, nie ma mowy, rz�dco - powiedzia� Denol, robi�c niech�tn� min�. - Ruatha nie jest dobrym miejscem, odk�d Lord Fax wzi�� j� sobie.
- Jest jeszcze Keroon...
- Tak jest, a nowy lord jest dobrym panem, ale ja chc� si� osiedli� - popatrzy� w niebo. - Wiem, co pani powiedzia�a, rz�dco, �eby�my nie przejmowali si� plotkami, ale ja ju� nie mog� wyrzuci� tego z g�owy. A do tego jeszcze te moje maluchy przychodz� do domu od Harfiarzy i przypominaj� mi, co mo�e si� dzia�, jak Nici spadn�. Rz�dca skrzywi� si�.
- Ballady Harfiarzy s�u�� do uczenia dzieci ich powinno�ci wobec Cechu i Warowni...
- I Weyru - doko�czy� Denol. - One zrobi� m�drze, te moje maluchy, rz�dco, ucz�c si� rzemios�a, bez wa��sania si� tam, gdzie Nici mog� spa�� z nieba i po�re� je, jakby nie by�y niczym lepszym od dojrza�ego owocu. Rz�dca poczu�, jak w d� plec�w przechodzi mu dreszcz.
- Czekaj no, s�ysza�e�, �e Lady Marella kaza�a ci przesta� z tymi plotkami!
- Prosz�, rz�dco, porozmawiajcie z pani� o mnie, dobrze? - Donell wsun�� mark� w d�o� rz�dcy, patrz�c jednocze�nie b�agalnie. - Wiecie, �e dobrze pracuj�. Tak samo moja �ona i najstarszy syn. Pracowaliby�my jeszcze lepiej, by zosta� w takiej dobrej Warowni, najlepszej po tej stronie �wiata.
- No c�, nie przypuszczam, �eby czemu� zaszkodzi�o wasze pozostanie tutaj na zim�... Pod warunkiem - rz�dca ostrzegawczo podni�s� palec - �e b�dziecie dobrze pracowa� i nie oka�ecie braku szacunku.
Pod jesie� dziewi�tego Obrotu pog�oski roznios�y si� ju� na dobre. O Niciach szepcze si� na Zgromadzeniach, drogach, w piwnicach winnych, po kuchniach i strychach. Jedno po drugim nadchodz� nieszcz�cia. Zbiory s� niewyt�umaczalnie s�abe w por�wnaniu z obfito�ci� poprzedniego Obrotu, Keroon do�wiadczy�a straszna susza, Navat pow�d�, a kopalnie w Telgarze zapad�y si�. Pesymi�ci s� pewni, �e to wszystko, to tylko pocz�tek jakiej� potwornej katastrofy...
- Nast�pi Przej�cie? - Ketvin najpierw zagapi� si� na przewo�nika, a potem zmarszczy� brwi. - Powiedzieli nam, �e Nici ju� nigdy nie nadejd�. Nie wierz� ci. - Zna� Borgalda jako praktycznego cz�owieka, martwi�cego si� dot�d tylko o swoje zwierz�ta poci�gowe, wo�y o wielkich rogach.
- I ja nie chc� w to wierzy� - odpowiedzia� Borgald z �a�o�ci�, patrz�c na szereg woz�w pod��aj�cych do Warowni Telgar. - Ale skoro tak wielu ludzi jest o tym przekonanych, trzeba podj�� �rodki ostro�no�ci.
- Ostro�no�ci? - powt�rzy� Ketvin, rzucaj�c Borgaldowi zdumione spojrzenie. - Jakie �rodki ostro�no�ci mo�na podj�� przeciwko Niciom? Czy ty wiesz, co Nici potrafi�? Spa�� na cz�owieka z czystego nieba i zje�� go wraz z butami. Najwi�ksz� sztuk� byd�a zje to tak szybko, jak ty m�g�by� strzeli� z palc�w. Je�li spadnie na koniec najpi�kniejszego pola pszenicy, przetoczy si� przez nie, nie zostawiaj�c nawet �dziebe�ka s�omy! - Ketvin wzdrygn�� si�. Sam siebie przestraszy� tym starym opowiadaniem Harfiarzy o straszliwych Niciach.
- Tak jak m�wi�, podj��bym �rodki ostro�no�ci - burkn�� Borgald. - Tabor Armhold�w s�u�y Warowniom od czasu pierwszego Przej�cia i Nici nigdy nie powstrzyma�y moich przodk�w. Nie powstrzymaj� i mnie.
- Ale... Nici zabijaj�... - Ketvin zacz�� dr�e� na sam� my�l o powrocie Nici na niebo Pern.
- Tylko je�li dotkn�, a �aden g�upiec nie zostaje na zewn�trz w czasie opadu.
- Je drewno i cia�o, i wszystko, co nie jest z kamienia albo metalu... Nie, to nie mo�e by� prawda. Za d�ugo jeste� na szlaku, Borgaldzie, by s�ucha� takich g�upot. I ja te� nie jestem zachwycony, kiedy opowiadasz mi takie g�odne kawa�ki.
- �adne g�odne kawa�ki! - odpowiedzia� gniewnie Borgald. - Zobaczysz. Dalej b�d� wozi� twoje dostawy z Keroonu i... z moimi �rodkami ostro�no�ci b�d� bezpieczny. Obij� wozy blach� i b�d� trzyma� zwierz�ta w jaskiniach. Nici nie zniszcz� ani ludzi, ani zwierz�t z taboru Armhold�w. Ketvin wstrz�sn�� si�, jakby poczu� na karku parz�c� ran� od Nici. - Wy z Warowni - doda� Borgald tonem dobrodusznej nagany - macie za dobrze. Grube mury i g��bokie przej�cia - wskaza� wielk� bram� Warowni Telgar - czyni� was mi�czakami �atwymi do zastraszenia.
- Kto jest zastraszony? - Ketvin wyprostowa� si�. - Ale nie b�dziesz mia� gdzie si� schowa�, jak Nici zastan� ci� na otwartym polu. - S� g�rskie drogi, kt�rymi mo�na jecha�. D�u�sze, rozumie si�, ale nigdy niezbyt oddalone od jaski�. Ale... - Borgald potar� podbr�dek - to podniesie koszty przewozu. Wi�cej czasu, zmiana postoj�w, koszty przer�bki woz�w, sporo si� tego...
- Podniesie koszty przewozu? - Ketvin wybuchn�� �miechem. - To o to w tym wszystkim chodzi�o, przyjacielu! Oczywi�cie, �e trzeba, �eby� podni�s� ceny przy tych wszystkich pog�oskach o powrocie Nici - klepn�� Borgalda przyja�nie. - Za�o�� si�, �e to �adna przerwa. Nici odesz�y na dobre. Borgald uni�s� swoj� wielk� pi��.
- Dobra. Zawsze wiedzia�em, �e masz w sobie bitra�sk� krew. - Hej tam, Borgaldzie. Mia�e� dobr� podr�? - przerwa� im dono�ny g�os. - Przywioz�e� mi towar? Tutaj, Ketvinie, prowad� przewo�nika Borgalda do izby. Gdzie s� twoje maniery, cz�owieku? - Borgaldzie, zamieni� si� z tob� - mrukn�� Ketvin.
Wiosn� nast�pnego Obrotu Fax ginie w pojedynku z r�k F'lara, je�d�ca spi�owego Mnementha z Weyru Benden poszukuj�cego kobiety mog�cej zosta� W�adczyni� Weyru. Lordowie, mimo i� wzdychaj� z ulg� po �mierci tyrana, czuj� si� niepewnie w zwi�zku z ponownym pojawieniem si� smoczych je�d�c�w. Bo chocia� pog�oski o Niciach przycich�y przez zim�, Poszukiwanie przypomina�o ludziom o wszystkim, co kiedy� zawdzi�czali smoczym je�d�com. U niekt�rych �mier� Faxa i naznaczenie nowej W�adczyni obudzi�y stare t�sknoty...
- I nie przemy�lisz tego, Perchar? - Lord Vincent zada� pytanie z naciskiem, zaskoczony, prawie rozw�cieczony ci�g�ymi odmowami artysty. Vincent dobrze wiedzia�, �e ten m�czyzna jest absolutnym geniuszem p�dzla i farby. Perchar wiernie odrestaurowa� wyblak�e malowid�a �cienne i wykona� doskona�e portrety wszystkich cz�onk�w rodziny, ale by�y granice tego, czego m�g� z czystym sumieniem si� podj��.
- My�la�em, �e warunki nowego kontraktu s� raczej hojne. - Vincent pozwoli� rozczarowaniu przerodzi� si� w poirytowanie. - Doprawdy, by�e� istotnie skrajnie hojny - odpowiedzia� Perchar z �a�obnym u�miechem, kt�ry jedna z c�rek Vincenta uwa�a�a za ujmuj�cy, a kt�ry w tej chwili mocno denerwowa� Lorda. - Nie mam zastrze�e� do kontraktu ani nie chc� targowa� si� o drobiazgi, Lordzie Vincent. Po prostu czas mi rusza� dalej. - Ale by�e� tu trzy Obroty...
- W�a�nie, Lordzie Vincent - zazwyczaj smutna twarz Perchara zmarszczy�a si� w u�miechu szcz�cia. - To najd�u�szy okres, jaki sp�dzi�em w jakiejkolwiek Warowni.
- Doprawdy? - Vincent g�adko prze�kn�� pochlebstwo.
- Tak wi�c najwy�szy czas przenie�� si� w inny klimat. Potrzebuj� o wiele wi�cej ni� tylko poczucia bezpiecze�stwa, Lordzie Vincent - sk�oni� si� przepraszaj�co.
- No dobrze, we� sobie wolne na lato. To dobra pora na w�dr�wk�. Ka�� cechowi Rybak�w zorganizowa� przejazd...
- Dobry panie, wr�c� wtedy, gdy przyjdzie czas, by wr�ci� - odpowiedzia� Perchar. Z nast�pnym, pe�nym wdzi�ku p�uk�onem obr�ci� si� na pi�cie i opu�ci� gabinet Vincenta. Lordowi zaj�o pe�n� godzin� zdanie sobie sprawy, �e g�adka odpowied� artysty by�a zdecydowanym po�egnaniem. Nikt nie zauwa�y�, kt�rym ze szlak�w odchodz�cych z g��wnej Warowni Neratu malarz odszed�. Lord Vincent by� zdenerwowany ca�y dzie�. Nie m�g� doprawdy zrozumie� tego cz�owieka. Ofiarowano mu przecie� apartament, pracowni�, siedzenie u szczytu sto�u i biegusa na ka�de �yczenie. S�ysz�c po raz dwudziesty tego wieczoru, jak ura�ony m�� powtarza ostatnie, po�egnalne s�owa artysty, Pani Warowni rzek�a w ko�cu:
- Powiedzia�, �e wr�ci, jak przyjdzie ku temu czas, Vincencie. Przesta� si� przejmowa�. Na razie odszed�. Wr�ci.
Dwa Obroty p�niej, w Telgarze, kiedy Lordowie zaczynaj� coraz lepiej zdawa� sobie spraw� ze wzrostu znaczenia Weyru, Lord Larad pr�buje pokierowa� we w�a�ciwy spos�b losem swej buntowniczej siostry...
- Laradzie, jestem twoj� starsz� siostr�! - wrzeszcza�a Thella, podczas gdy Larad znacz�cym spojrzeniem zwr�ci� si� do matki o poparcie. - Nie wydasz mnie za m�� za jakiego� bezz�bnego, sklerotycznego starca, tylko dlatego, �e ojciec w swoim zdziecinnieniu zgodzi� si� na takie wynaturzenie - szala�a Thella. - Derabal nie jest bezz�bny ani nie ma sklerozy, a w wieku trzydziestu czterech lat raczej nie jest starcem - odpowiedzia� Larad przez zaci�ni�te z�by. Jego przyrodnia siostra sta�a przed nim, dysz�c z gniewu, ale ani jej gniew, ani posta� o wspania�ych proporcjach, w stroju do jazdy konnej, nie robi�y na nim wra�enia. Rumieniec na policzkach, b�ysk piwnych oczu, pogardliwe wyd�cie zmys�owych ust by�y dla niego tylko wyzwaniem do jeszcze jednej burzliwej konfrontacji. W tej chwili poczu� ch��, by zmusi� j� do pos�usze�stwa dobrym laniem, na kt�re od dawna zas�ugiwa�a. Ale Lordowie Warowni nie bijali krewniaczek pozostaj�cych na ich utrzymaniu. Spo�r�d wszystkich jego p� i pe�nej krwi si�str, Thella zawsze by�a najbardziej k��tliwa, arogancka, uparta, kapry�na i mocno nadu�ywaj�ca swobody danej jej przez ojca. Larad podejrzewa� te�, �e ojciec wola� Thell� z jej agresywnym, wynios�ym zachowaniem, od syna o spokojnym refleksyjnym charakterze. Lord Tarathel potrafi� tylko odwr�ci� g�ow�, na wie��, �e Thella pobi�a na �mier� m�od� s�u��c�. Znacznie ostrzej potraktowa� fakt zaje�d�enia obiecuj�cego m�odego biegusa. Warto�ciowe zwierz�ta nie mog�y by� marnowane. A mo�e, jak s�dzi�a matka Larada, Lord Tarathel zwraca� na dziewczynk� specjaln� uwag�, poniewa� jej matka umar�a przy porodzie. Jakakolwiek by�a tego przyczyna, faktem jest, �e stary Lord zach�ca� sw� pierworodn� c�rk� do polowa� i bawi�o go jej zachowanie, daleko odbiegaj�ce od stateczno�ci. Thella by�a o jedena�cie miesi�cy starsza od Larada i to nieznaczne starsze�stwo wykorzystywa�a, jak tylko mog�a. Nawet zakwestionowa�a wyb�r Larada do Rady Lord�w, ��daj�c, aby rozwa�ono jej kandydatur�, gdy� to ona jest pierworodna. Powiedziano jej, najpierw grzecznie, potem ostrzej, by zaj�a przynale�ne jej miejsce obok macochy, si�str i ciotek. Warownia Telgar ca�ymi tygodniami rozbrzmiewa�a potem jej narzekaniem na tak� niesprawiedliwo��. S�u�ba obnosi�a nowe siniaki, w miar� jak Thella wy�ywa�a na niej swoj� frustracj�. Wielu rzuci�o prac� pod jakimkolwiek pretekstem. - Derabal jest gospodarzem, nawet nie Lordem.
- Derabal posiada du�y pas ziemi od rzeki do g�r, dziewczyno. Mia�aby� na czym panowa�, je�eli tylko zgodzi�aby� si� zosta� �on� tego cz�owieka. Jego oferta jest szczera...
- Ci�gle mi to powtarzasz.
- Klejnoty ofiarowane jako prezent narzecze�ski s� zaiste wspania�e - wtr�ci�a Lady Fira z zazdro�ci�. Nie posiada�a nic nawet w po�owie tak warto�ciowego w swej w�asnej szkatu�ce, a Tarathel nie by� przecie� sk�pcem.
- To je sobie we�! - Thella pogardliwie machn�a r�k�. - I nigdzie nie pojad� z jego gwardi� honorow�. To jest moje ostatnie s�owo, Lordzie Warowni - dla podkre�lenia swych s��w trzasn�a szpicrut� po sk�rzanym bucie.
- Twoje, by� mo�e - warkn�� Lord tak ostrym tonem, �e Thella popatrzy�a zdziwiona. - Ale moje nie. - Zanim zrozumia�a jego zamys�, z�apa� j� za rami� i poprowadzi� do sypialni. Wepchn�� siostr� do �rodka, po czym zamkn�� drzwi na klucz.
- Jeste� kompletnym durniem, Laradzie! - krzykn�a Thella zza grubych drzwi. Syn i matka us�yszeli odg�os czego� ci�kiego rzuconego w drzwi, po czym zapad�a cisza. Nast�pnego ranka, kiedy gniew Larada ust�pi� na tyle, �e pozwoli� poda� Thelli jedzenie i picie, okaza�o si�, �e komnata jest pusta. Thella znikn�a. Suknie le�a�y z�o�one w kufrze, ale ca�e ubranie je�dzieckie znikn�o razem z ni�. Potem okaza�o si�, �e w stajni brakuje trzech �rebnych klaczy i silnego, narowistego wa�acha Thelli, jak r�wnie� r�nego sprz�tu oraz sakw z jedzeniem i pasz�. Dwa dni p�niej Larad odkry� tak�e brak kilku sakiewek ze srebrnymi markami, kt�re by�y w jego skrytce. M�ody Lord zdo�a� dowiedzie� si� tylko tyle, �e Thell�, prowadz�c� kilka koni, widziano oddalaj�c� si� na po�udniowy wsch�d, w stron� g�r oddzielaj�cych Telgar od Bitry. Dalszych wiadomo�ci nie by�o. Do Derabala Larad wys�a� m�odsz� przyrodni� siostr�, ca�kiem mi�� dziewczyn�, kt�r� uszcz�liwia�a my�l, �e b�dzie Pani� w�asnej Warowni i ju� wkr�tce w�o�y pi�kne klejnoty, ofiarowane jej przez m�a. Larad uzna� w ko�cu, �e Darabal b�dzie wdzi�czny za oszcz�dzenie mu wybuch�w w�ciek�o�ci i kaprys�w Thelli. Kiedy jednak Nici zacz�y naprawd� opada� na Pern, a Lordowie udzielili ca�kowitego poparcia Weyrowi Benden, Lady Fira zacz�a si� martwi� o Thell�. Kiedy po raz pierwszy dowiedzia�a si� o dziwnych kradzie�ach, do jakich dochodzi�o na szlakach wiod�cych skrajem wschodnich g�r, a tak�e na trakcie wzd�u� rzeki Igen, w g��bi duszy zacz�a podejrzewa� Thell�. Przez d�u�szy czas Larad nie kojarzy� tych kradzie�y z osob� swojej przyrodniej siostry. Obarcza� win� pozbawionych opieki Warowni odszczepie�c�w, kt�rzy za akty przemocy i rabunki zostali wyrzuceni z gospodarstw i dwor�w - renegat�w z Pern.
Rozdzia� I
Wschodnie ziemie Warowni Telgar,
Obecne (Dziewi�te) Przej�cie,
Pierwszy Obr�t,
Trzeci Miesi�c, Czwarty Dzie�
Jayge mia� nadziej�, �e jego ojciec zostanie d�u�ej w Warowni Kimmage. Nie chcia� odje�d�a�, dop�ki on i jego kud�ata klacz tak dobrze radzili sobie podczas zawod�w je�dzieckich. Fairex, poro�ni�ta d�ug� zimow� sier�ci�, wygl�da�a tak niezgrabnie, �e Jayge bez trudu namawia� r�wie�nik�w, by stawiali na inne zwierz�ta. W ten spos�b Jayge zgromadzi� spory trzos srebrnych marek, niemal wystarczaj�cy do kupienia siod�a, kiedy ich furgony zn�w spotkaj� si� z wozami nale��cymi do klanu Plater�w. Musia� wygra� ju� tylko w jednym, dw�ch wy�cigach i potrzebowa� jeszcze siedmiu dni. Lilcampowie przebywali w Kimmage przez ca�� deszczow� wiosn�. Dlaczego jego ojciec pragn�� wyjecha� w�a�nie teraz? Nikt nie m�g� si� sprzeciwia� woli Crendena. Nale�a� do ludzi sprawiedliwych, ale upartych i chocia� nie by� specjalnie muskularny, ka�dy, kto zetkn�� si� z jego pi�ci� - a Jayge czasami si� z ni� styka� - wiedzia�, �e m�czyzna ten jest o wiele silniejszy, ni� mo�na by�oby s�dzi� z wygl�du. Poniewa� s�owo ka�dego gospodarza by�o na terenie jego posiad�o�ci ostatecznym prawem, wszyscy krewni musieli s�ucha� Crendena. By� zr�cznym handlarzem, pracowitym robotnikiem i uczciwym cz�owiekiem, dlatego ch�tnie goszczono go w mniejszych, le��cych na uboczu Warowniach. Co prawda niekt�rzy Mistrzowie Cech�w kazali swoim wys�annikom podr�owa� utartymi szlakami i zbiera� zam�wienia, ale tacy podr�nicy rzadko w�drowali w�skimi, g�rskimi �cie�ynami, ani te� nie zapuszczali si� na bezkresne r�wniny, daleko od miejsc, w kt�rych mo�na by�o znale�� wod�. Nie wszystkie towary sprzedawane przez Crendena mia�y znak Cechu, ale by�y dobrej jako�ci i ta�sze ni� markowe. Poza tym Crenden dobrze wiedzia�, czego mog� potrzebowa� jego klienci, i wozi� najprzer�niejsze towary, kt�rych ilo�� i asortyment by�y ograniczone jedynie pojemno�ci� jego furgon�w. Tak wi�c bardzo wcze�nie tego pogodnego i spokojnego ranka Crenden wyda� rozkaz zwini�cia obozowiska. Kiedy ludzie zd��yli zje�� �niadanie, a wszystkie rzeczy zosta�y porz�dnie u�o�one na wozach, zaprz�gni�to wo�y i ca�a rodzina Lilcamp�w by�a gotowa do odjazdu. Jayge zaj�� miejsce obok czo�owego furgonu. Teraz, kiedy uko�czy� dziesi�� lat, m�g� dosiada� r�czej Fairex i pe�ni� funkcj� go�ca.
- Musz� przyzna�, �e wybra�e� �adny dzie�, Crendenie - odezwa� si� pan Kimmage. - Wygl�da na to, �e taka pogoda utrzyma si� przez jaki� czas, ale drogi s� rozmi�k�e i wozy zapadn� si� po piasty. Zosta� jeszcze troch�, a� drogi na tyle obeschn�, �e w�dr�wka stanie si� �atwiejsza.
- Mam pozwoli�, �eby inni handlarze dotarli do Gospodarstwa R�wninnego przede mn�? - Crenden roze�mia� si�, wskakuj�c na siod�o wierzchowca. - Dzi�ki twojej go�cinno�ci moje zwierz�ta i moi krewni najedli si� i wypocz�li. Za to drewno powinienem dosta� na R�wninach dobr� cen�, musz� jednak jak najszybciej rusza� w drog�. Przez niemal ca�� drog� szlak wiedzie w d�, wi�c b�oto nie powinno sprawia� nam trudno�ci. A zreszt� troch� lekkiej pracy pozwoli nam pozby� si� zimowego t�uszczu i nast�pnym razem, kiedy zawitamy w g�ry, b�dziemy zn�w w dobrej formie! By�e� dobrym gospodarzem, Childonie. Kiedy jak zwykle, za Obr�t czy dwa, zn�w si� pojawimy w tych stronach, b�d� mia� dla ciebie te nowe imad�a. A kiedy nas nie b�dzie, ciesz si� dobrym zdrowiem i wszelk� pomy�lno�ci�. Stan�� w strzemionach i obejrza� si� na karawan�, a Jayge, widz�c dum� na twarzy ojca, wyprostowa� si� w siodle.
- W drog�! - zawo�a� Crenden tak g�o�no, �eby jego okrzyk dolecia� nawet do ostatniego, si�dmego furgonu. Kiedy zwierz�ta pochyli�y si� w jarzmach i napi�y uprz�e, a ko�a zacz�y si� obraca�, ludzie stoj�cy po obu stronach traktu przed bram� zacz�li wymachiwa� r�kami i wznosi� po�egnalne okrzyki. Synowie niekt�rych gospodarzy biegali w t� i z powrotem wzd�u� rz�du woz�w, krzycz�c i strzelaj�c z bat�w. Jayge, kt�ry ju� dawno udowodni�, �e potrafi pos�ugiwa� si� biczem, pozostawi� sw�j rzemie� uwi�zany do ��ku siod�a. G�ry pi�trz�ce si� nad Kimmage by�y poro�ni�te majestatycznymi lasami, kt�re dzi�ki starannej opiece i umiej�tnie prowadzonym wyr�bom przynosi�y tutejszym gospodarzom spory doch�d. Co pi�� lat ludzie ci wyprawiali si� w d�ug� podr� do Warowni Keroon, �eby sprzeda� drewno, kt�re przez ten czas sch�o w g�rskich jaskiniach. Od wielu pokole� klan Lilcamp�w pomaga� ludziom z Kimmage r�ba� i �ci�ga� pnie drzew. Teraz drzewa, kt�re �ci�li Lilcampowie przed pi�cioma Obrotami, za�adowano na wozy. Mia�y przynie�� spory zysk. Kiedy Jayge odchyli� si� do ty�u, �eby spojrze� na koc zrolowany za siod�em, us�ysza� tu� nad uchem g�o�ny trzask bata. Zdumiony, odwr�ci� si� i ujrza� mijaj�cego go r�wie�nika, syna jednego z gospodarzy. Przypomnia� sobie, �e wygra� z tym ch�opcem w zapasach zorganizowanych poprzedniego wieczora.
- Chybi�e�! - zawo�a� pogodnie. Wiedzia�, �e Gardrow ma teraz na ciele liczne si�ce, ale mo�e w przysz�o�ci ten ch�opak nie b�dzie zmusza� m�odszych dzieci, by wykonywa�y za niego ci�k� prac�. Jayge nie cierpia� tch�rzy zn�caj�cych si� nad s�abszymi niemal tak samo, jak nienawidzi� ludzi zn�caj�cych si� nad zwierz�tami. A poza tym walka, jak� stoczy�, by�a uczciwa. Zmierzy� si� z ch�opcem, kt�ry by� od niego o dwa Obroty starszy i sporo ci�szy.
- B�d� walczy� z tob� jeszcze raz, kiedy wr�c�, Gardrow! - krzykn�� widz�c, �e jego przeciwnik zawraca konia i wymachuje biczem nad g�ow�, szykuj�c si� do kolejnego smagni�cia. Jayge uchyli� si� w ostatniej chwili.
- Nieuczciwe, nieuczciwe! - zawo�ali synowie dw�ch innych gospodarzy. Dopiero te okrzyki zwr�ci�y uwag� Crendena. Kupiec �ci�gn�� wodze i podjecha� do syna.
- Zn�w wdajesz si� w jak�� awantur�? - zapyta�. Crenden nie pozwala�, by w burdach brali udzia� jacykolwiek cz�onkowie klanu Lilcamp�w.
- Ja, ojcze? Czy wygl�dam na kogo�, kto wdaje si� w awantur�? - Jayge spr�bowa� sprawi� wra�enie zdumionego pytaniem taty. Jemu nigdy nie udawa�o si� wygl�da� jak osoba skrzywdzona bezpodstawnym podejrzeniem, ale jego siostra potrafi�a wygl�da� tak na ka�de zawo�anie. Ojciec obdarzy� go przeci�g�ym spojrzeniem, �wiadcz�cym o tym, �e nie da� si� oszuka�, po czym uni�s� zgrubia�y palec wskazuj�cy. - �adnych wy�cig�w, Jayge - powiedzia�. - Jeste�my w drodze i nie czas teraz na figle. Trzymaj si� prosto w siodle. Czeka nas dzisiaj bardzo d�uga droga - to rzek�szy Crenden pogalopowa� zn�w zaj�� miejsce na czele karawany. Jayge musia� zwalczy� pokus�, kiedy synowie gospodarzy b�agali go, �eby zmierzy� si� z nimi w jeszcze jednym, ostatnim wy�cigu. - Tylko do brodu, dobrze? - nalegali. - Nie chcesz? To mo�e kawa�ek pod g�r� t� odnog� szlaku? Zd��ysz wr�ci�, zanim tw�j ojciec zorientuje si�, �e ci� nie ma. Chocia� stawka, o jak� chcieli si� za�o�y�, by�a odpowiednio wysoka, Jayge wiedzia�, kiedy musi by� pos�uszny. U�miechn�� si� i westchn�wszy odrzuci� pro�by, mimo i� wygrana pozwoli�aby mu kupi� upragnione siod�o. Chwil� p�niej ko�o jednego z woz�w wjecha�o do rowu ci�gn�cego si� wzd�u� szlaku, a w�wczas krzykni�to na Jaygego, by Fairex pomog�a wyci�ga� furgon na r�wn� drog�. Kiedy ch�opiec obejrza� si�, chc�c poprosi� r�wie�nik�w o pomoc, zorientowa� si�, �e uciekli. Jayge uwi�za� koniec sznura wok� belki przeciwleg�ego boku furgonu i wbi� pi�ty w boki klaczy. Za moment ko�o wyjecha�o z rowu, a sprytna Fairex uskoczy�a, by unikn�� zderzenia. Jayge zrobiwszy swoje obejrza� si�, by popatrze� na Warowni� Kimmage, widoczn� jeszcze na imponuj�cym urwisku, pi�trz�cym si� nad �o�yskiem rw�cej rzeki Keroon. Na drugim brzegu mo�na by�o dostrzec stada zwierz�t pas�cych si� na ��kach poro�ni�tych �wie�� traw�. Jayge czu� na plecach mi�e ciep�o promieni s�o�ca, a dobrze znane skrzypienie i turkot k� woz�w przypomina�y mu, �e kieruj� si� do Gospodarstwa R�wninnego. Pociesza� si�, �e z pewno�ci� znajdzie tam kogo�, kto nie pozna si� na zaletach jego Fairex i wkr�tce b�dzie go sta� na kupno nowego siod�a. Przed sob� widzia� sylwetk� ojca, jad�cego na czele karawany. Jayge usiad� wygodniej w siodle, rozprostowa� nogi w strzemionach i dopiero teraz u�wiadomi� sobie, �e powinien by� wyd�u�y� rzemienie. Od chwili, kiedy przyjechali do Kimmage, musia� urosn�� o co najmniej p� d�oni. Do licha, je�eli nadal b�dzie r�s� tak szybko, ojciec mo�e odebra� mu Fairex i nie wiadomo, na jakim innym wierzchowcu ka�e mu potem je�dzi�. Jayge nie martwi� si� o to, �e inne konie nale��ce do klanu Lilcamp�w by�y mniej r�cze, ale z pewno�ci� nie m�g�by oszukiwa� innych ch�opc�w w ten sam spos�b, jak to robi� z Fairex. W�drowali przez kilka godzin i byli niemal gotowi do po�udniowego odpoczynku, kiedy z ty�u karawany rozleg�o si� wo�anie: - Jaki� je�dziec p�dzi naszym �ladem! Crenden uni�s� r�k�, daj�c znak, by karawana si� zatrzyma�a, a potem popatrzy� w stron�, z kt�rej przyjechali. Zbli�aj�cego si� wys�annika by�o wida� jak na d�oni.
- Panie Crenden! - zawo�a� syn Lorda Kimmage, zatrzymuj�c rumaka. By� zm�czony, a s�owa wyrzuca� z siebie z przerwami, koniecznymi dla z�apania tchu. - M�j ojciec... Niech pan wraca... Jak najszybciej pan mo�e. Wiadomo�� od Harfiarza... - wyci�gn�� z sakwy u pasa zw�j papieru i poda� go m�czy�nie. Z wysi�kiem prze�kn�� �lin�. W jego szeroko otwartych oczach malowa�o si� przera�enie, a twarz by�a blada jak �ciana. - To Ni�, panie Crenden. Ni� zn�w opada!
- Wiadomo�� od Harfiarza? - zapyta� ojciec Jaygego. - Chyba jaka� bajka Harfiarza! Crenden uni�s� r�k�, by wykona� lekcewa��cy gest, ale w ostatniej chwili dostrzeg� b��kitn� piecz�� Harfiarza odci�ni�t� na zwoju. - Nie, naprawd�, panie Crenden, to nie �adna bajka, tylko szczera prawda! Ojciec m�wi�, �e musi pan w to uwierzy�. Ja nie mog�. To znaczy, zawsze m�wiono nam, �e ju� nigdy nie b�dzie wi�cej Nici. Chocia� ojciec zawsze p�aci� dziesi�cin� Weyrowi Benden, poniewa� ma d�ug wdzi�czno�ci, gdy� je�d�cy smok�w naprawd� chronili nas, kiedy tego potrzebowali�my... Crenden powstrzyma� potok wymowy ch�opca kolejnym gestem. - B�d� cicho, dop�ki nie sko�cz� czyta� - burkn��. Jayge widzia� tylko napisane czarnym atramentem s�owa, a tak�e charakterystyczn� ��tobia�ozielon� tarcz� Warowni Keroon. - Sam pan widzi, �e m�wi� prawd� - zacz�� trajkota� ch�opiec. - Jest piecz�� Lorda Cormana i wszystko inne, jak potrzeba. Wiadomo�� by�a w drodze przez wiele dni, poniewa� wierzchowiec naderwa� �ci�gno, a pos�aniec zab��dzi�, kiedy stara� si� znale�� kr�tsz� drog�. Powiedzia�, �e Ni� opad�a ju� na Nerat i �e Weyr Benden ocali� lasy, i �e nad Telgarem pojawi�y si� tysi�ce je�d�c�w smok�w, czekaj�cych na nast�pny Opad. My b�dziemy nast�pni - ch�opiec zn�w prze�kn�� �lin�. - Nied�ugo i my b�dziemy mieli Ni� nad g�owami, a w�wczas musimy by� chronieni przez kamienne mury, poniewa� tylko kamie�, metal i woda mog� ochroni� nas przed Nici�. Crenden zn�w si� roze�mia�, bynajmniej nie przera�ony, ale Jayge poczu�, jak wzd�u� kr�gos�upa zaczynaj� mu w�drowa� lodowate mr�wki. Tymczasem jego ojciec zwin�� pismo i zwr�ci� je ch�opcu. - Podzi�kuj ojcu, synu - powiedzia�. - Nie w�tpi� w to, �e pragn�� nas ostrzec, ale mnie nie wzruszaj� takie bajki - u�miechn�� si� dobrodusznie do ch�opca. - Dobrze wiesz, �e tw�j ojciec chcia�by, �eby�my pomogli mu doko�czy� budow� nowego poziomu Warowni. Ni�, a to dobre! Od pokole� nie by�o na tym niebie �adnej Nici. Przez setki Obrot�w. Zgodnie z tym, co nam m�wi legenda, Ni� nale�y do przesz�o�ci. A my musimy ju� jecha�, synu - �artobliwie zasalutowa� zdumionemu pos�a�cowi, po czym stan�� w strzemionach i zawo�a�: - W drog�! Jayge ujrza� na twarzy ch�opca z Kimmage takie przera�enie, �e zacz�� si� zastanawia�, czy Crenden nie zrozumia� �le przes�anej wiadomo�ci. Nici! Jayge na sam� my�l skurczy� si� w siodle, a Fairex niespokojnie zata�czy�a. Ch�opiec najpierw uspokoi� klacz, po czym zaj�� si� uspokajaniem samego siebie. Z pewno�ci� jego ojciec nie pozwoli, by cokolwiek z�ego przydarzy�o si� karawanie Lilcamp�w. By� doskona�ym przyw�dc� klanu, a okres zimy okaza� si� wyj�tkowo pomy�lny. Wszyscy mieli pe�ne kiesy. Ch�opiec by� jednak zdumiony reakcj� ojca. Lord Childon nie nale�a� do ludzi, kt�rych trzyma�yby si� �arty. By� uczciwym, prostodusznym m�czyzn�, kt�ry m�wi� to, co my�la� i nie mia� zwyczaju rzuca� s��w na wiatr. Crenden cz�sto podkre�la� w�a�nie te cechy jego charakteru. Childon by� o wiele bardziej sprawiedliwy i prostolinijny ni� inni Lordowie, kt�rzy pogardzali w�drownymi handlarzami i traktowali ich jak w��cz�g�w, niewiele lepszych ni� z�odzieje, a w ka�dym razie jak ludzi zbyt leniwych, by wyku� sobie w�asne Warownie, i zbyt aroganckich, by podporz�dkowa� si� jakiemu� Lordowi. Pewnego razu, kiedy Jayge wda� si� w szczeg�lnie zawzi�t� bijatyk�, po kt�rej jego ojciec sprawi� mu t�gie lanie, ch�opiec stara� si� usprawiedliwi�, t�umacz�c, �e stan�� w obronie honoru krwi klanu. - To jeszcze nie pow�d, �eby walczy� - odpar� wtedy Crenden. - Twoja krew jest r�wnie dobra jak krew innego m�czyzny. - Ale my nie mamy w�asnej Warowni!
- A jakie to ma znaczenie? - zapyta� ojciec. - Nie ma na Pern takiego prawa, kt�re m�wi�oby, �e m�czyzna i jego rodzina musz� mie� Warowni� i �y� tylko w jednym miejscu. Wok� nas jest pe�no ziemi, na kt�rej nikt nigdy nie postawi� stopy. Niech w czterech �cianach mieszkaj� ci, kt�rzy'Stali si� s�abi albo boja�liwi... Ale, m�j synu, my tak�e byli�my kiedy� panami Po�udniowego Boll, i nadal �yj� tam ludzie naszej krwi, kt�rzy ch�tnie uznaliby nas za krewniak�w. I je�eli tylko to musisz wiedzie�, by wi�cej nie wdawa� si� w bijatyki, mam nadziej�, �e odt�d nie b�dziesz ju� zwa�a� na docinki.
- Ale... ale Irtine powiedzia�, �e jeste�my niewiele lepsi ni� z�odzieje i str�czyciele. Ojciec lekko nim potrz�sn��.
- Jeste�my uczciwymi handlarzami, Jayge - powiedzia�. - Dostarczamy dobre towary i rzetelne wiadomo�ci od odleg�ych Warowni, kt�re nie zawsze mog� kontaktowa� si� z Harfiarzami. W�drujemy z miejsca na miejsce, bo sami wybrali�my takie �ycie. �yjemy w pi�knym i szerokim �wiecie, Jayge, i zobaczymy tego �wiata, ile tylko si� da. Sp�dzamy w jednym miejscu tyle czasu, ile trzeba, by zacz�� przyja�nie i zrozumie� r�ne punkty widzenia tych samych spraw. Moim zdaniem to o wiele lepsze ni� siedzenie w jednym do�ku, w kt�rym si� urodzi�e�. �le by�oby nigdy nie s�ysze� innej mowy ani nie pozna� innego sposobu �ycia. To utrzymuje przep�yw krwi w m�zgu, zmienia spos�b my�lenia, otwiera oczy i serca. Jeste� do�� du�y, by widzie�, jak nas witaj� w ka�dej Warowni, w kt�rej si� zatrzymujemy. Pracowa�e� z nami w Warowni Vista River przy powi�kszaniu ich g�rnego poziomu, wi�c wiesz, �e nie nale�ymy do leni. Mo�esz trzyma� podniesion� g�ow�, ch�opcze. Masz za sob� spu�cizn� dobrej krwi. I nie daj, �ebym ci� zn�w z�apa� na b�jce, do kt�rej� kto� ci� sprowokowa�. Walcz o sprawy wa�ne, nie o jakie� ambicjonalne g�upoty. Teraz dosta�e� ju� nauczk�, id� spa�. Wtedy by� dzieckiem, ale teraz ju� prawie m�czyzn� i nauczy� si� nie zwraca� uwagi na g�upie zaczepki. Nie powstrzyma�o go to oczywi�cie od robienia u�ytku z pi�ci, ale nauczy� si�, w kt�re b�jki warto si� wdawa� i jak ukrywa� zbyt widoczne dowody walk. Wiara we w�asn� krew da�a mu przekonanie o w�asnej warto�ci, kt�r� tylko g�upiec m�g�by nara�a�. Jayge lubi� styl �ycia swojej rodziny i nigdy nie pozostawa� na jednym miejscu do�� d�ugo, by si� nim znudzi�. Zawsze by�o co� nowego do ogl�dania, nowe znajomo�ci, stare znajomo�ci do odnowienia, a ostatnio wy�cigi do wygrania. Trakt skr�ca� ostro na po�udnie, mijaj�c granitowe g�azy i daj�c widok na rozleg�e i niskie pog�rze. Nagle Jayge u�wiadomi� sobie, jak dziwnie szare jest niebo na wschodzie. Widzia� nieraz z�� pogod�, ale nigdy nic podobnego. Spogl�daj�c na ojca stwierdzi�, �e Crenden r�wnie� zauwa�y� to dziwne zjawisko. Nagle Readis, najm�odszy z wujk�w Jaygego, nadjecha� od ty�u kolumny, krzycz�c na Crendena i wskazuj�c chmur�.
- To nadesz�o nagle, Cren, nie przypomina nic zwi�zanego z pogod�, co bym kiedykolwiek widzia�! - krzycza� Readis. Obaj zapatrzyli si� na horyzont.
- Wygl�da jak burza - powiedzia� Crenden, wskazuj�c brzeg chmury. Przez ten czas Jayge zd��y� zr�wna� si� z ojcem, a pierwsze wozy zaczyna�y zwalnia�, ale Crenden ponagli� je machni�ciem r�ki. - Patrz na to! - rami� Jaygego wystrzeli�o w g�r�, lecz Crenden i Readis sami zauwa�yli b�yski ognia post�puj�ce przed obrze�em chmury. B�yskawica? Nie by� pewny, poniewa� nigdy nie widzia�, �eby zapala�y si� i gas�y w powietrzu. B�yskawica zawsze d��y�a do ziemi.
- To nie b�yskawica - powiedzia� Crenden. Jayge ujrza�, jak krew odp�ywa ojcu z twarzy.
- i by�o okropnie cicho. A