6735

Szczegóły
Tytuł 6735
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6735 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6735 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6735 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Micha� Szczepaniak Korsyka�ski Korytarz Fabu�a prezentowanego opowiadania poprzedza chronologicznie opublikowane wcze�niej w Esensji "Tak jest i naprz�d" I. Nad Korytarz lata� si� powinno albo w og�le, albo w towarzystwie co najmniej dw�ch kluczy �mig�owc�w szturmowych. Co do tego zgodni byli wszyscy. Wszyscy z ma�ym wyj�tkiem naszego majora, kt�ry mia� to wszystko w nosie i lubi� co jaki� czas pos�a� tam sw�j jedyny zesp� pilot�w w jedynym helikopterze w bazie na solowy patrol. Uwa�aj�c si� za cholernego spryciarza, przelot robi�em z samego rana, od zachodu na wsch�d. W ten spos�b patrz�cy na nas z do�u byli o�lepiani przez s�o�ce, kt�re nie u�atwia�o te� zadania ewentualnym odpalanym r�cznie pociskom na podczerwie�. Co jaki� czas pochyla�em si� w twardym fotelu pilota, by rozejrze� si� uwa�nie po niebie. - Gdzie te wszystkie chmury? - spyta�em przez interkom. - Przyda�oby si� co�, w co mo�na by zanurkowa�. - Zapomnij o tym - odpar� Florentino, odsuwaj�c przyciemnion� przy�bic� he�mu i przyk�adaj�c do oczu pot�n� lornetk�. - Na tych cholernych piaskach porz�dna chmura pojawia si� raz na sto lat. - Rzucamy si� w oczy, jak zakonnica w burdelu - mrukn��em niech�tnie. - Nie narzekaj - odpar� W�och, lustruj�c uwa�nie Korytarz. - Pomy�l o tych, kt�rzy b�d� to musieli przej�� na piechot�. Wzruszy�em ramionami i palcem wskazuj�cym wcisn��em przycisk mikrofonu na dr��ku sterowym. - Schodz� na czterdzie�ci metr�w - powiedzia�em do radia. - Jasne, stary - odpowiedzia� prowadz�cy nas z bazy kontroler-operator. - Jak was znam, cwaniaki, to jeste�cie w po�owie drogi mi�dzy Ziemi� a Ksi�ycem. Kontroler mia� oczywi�cie racj�. Zej�cie na podan� przeze mnie wysoko�� r�wna�o si� wepchni�ciu palc�w w elektryczn� maszynk� do mi�sa w nadziei, �e w kluczowym momencie popsuje si� elektrownia i w sieci zabraknie pr�du. Jednak mimo swej sceptycznej odpowiedzi zapisa� w dzienniku kontroli lotu liczb�, kt�r� mu poda�em. Spojrza�em na wysoko�ciomierz, kt�ry pokazywa� w�a�nie trzysta metr�w z hakiem. W akcie brawury postanowi�em obni�y� si� do dwustu pi��dziesi�ciu, na co m�j drugi pilot odpowiedzia� seri� niech�tnych pomruk�w i pe�nych niepokoju spojrze� w d�, na Korytarz. - Widzisz co�? - spyta�em Florentino, kt�ry nadal popisywa� si� swoj� lornetk�. Wygra� j� niedawno od jakiego� nowego leszcza z pionu logistyki, kt�ry dopiero co przywi�z� j� z Europy. Frajer da� si� nam�wi� na pokera nie wiedz�c, �e gdy tylko mowa o hazardzie, zawodowiec Florentino natychmiast zaczyna tasowa� swoj� tali�. - Z tej wysoko�ci widz� nawet mr�wk� ze z�otym z�bem - mrukn�� W�och w odpowiedzi. - By�oby naprawd� fajnie, gdyby� doda� troch� pu�apu, bo zaraz b�dziemy szorowa� brzuchem o ska�y. - Ty te� stanowczo nie nadajesz si� na bohatera - odpar�em, ale kompromisowo podnios�em dzwigni� skoku UH-1, zwi�kszaj�c moc silnika i ustawiaj�c wysoko�� na mniej wi�cej dwie�cie siedemdziesi�t metr�w. - Co� nowego? - spyta�em. Florentino wzruszy� ramionami. Od�o�y� lornetk� i zasun�� zaciemnian� przy�bic� he�mu. - Rutyna - powiedzia�, stukaj�c palcem w map�. - B�dzie ze czterdziestu partyzant�w przy ka�dym ko�cu Korytarza plus co� tam drobnicy po�rodku. - W sumie ze cztery plutony - doda�em szybko w pami�ci. - Troch� przyby�o. Florentino z�o�y� map� i wrzuci� j� w kiesze� wszyt� w obicie drzwi kabiny pilot�w. - Pewnie zebrali si� z ca�ej okolicy - powiedzia�. - Trzymamy tu ju� w naszych �apach wszystko, opr�cz tego. Tu ich nie ma jak ruszy�. Ska� tyle, �e barykada co dwa metry. Wykosiliby ka�dy atak piechoty. - Stary, dobry doktor Napalm poradzi�by sobie i w tym szpitalu - mrukn��em. - Nie do ko�ca - Florentino lubi� mie� ostatnie s�owo. - Wystarczy, �e weszliby na kilka minut w jaskinie i przeczekali nalot. No dobra, dosy� zabawy w szpieg�w - W�och spojrza� na zegarek i wyra�nie si� o�ywi�. - Pora wrzuci� co� na ruszt. Jak my�lisz, mo�e b�dzie wreszcie porz�dny makaron z sosem pomidorowym? II. Od d�u�szego czasu m�wi�o si� o przegrupowaniu w si�ach Interwencji. Jednak, jak to w �yciu bywa, nim pot�ny wicher zmian dotar� do nas, na sam d�, zmieni� si� ju� w groteskowy wiaterek przesuwaj�cy papierki z jednej kupki na drug�. Przynajmniej tak to wtedy wygl�da�o. Jaki� geniusz sztabowy wyczyta� sobie, �e w naszej bazie mamy jednostk� desantu helikopterowego, postanowi� wi�c regulaminowo przerzuci� do nas jednostk� rekonesansu. Ale �e nasz desant sk�ada� si� z jednej, jedynej maszyny, zgodnie z francuskimi polowymi rozdzielnikami personelu przypad�o nam dok�adnie 1,25 zwiadowcy. Asy z dow�dztwa naszego sektora wzi�y wi�c nadgodziny i kombinowa�y na wszystkie sposoby, jak tu za�atwi� spraw�, bo przecie� nie mogli nam przys�a� odci�tej nogi. I w ko�cu wymy�lili. Zgodnie z dyrektyw� o wyp�acie �o�du, oficer liczy si� jako 1,2 tak zwanego UDB-u (francuskiej Podstawowej Jednostki Rozliczeniowej). Znale�li nam wi�c podporucznika bez przydzia�u, awansowali go na pe�nego porucznika, by jako� uzupe�ni� te brakuj�ce 0,05 z rozdzielnika, po czym z poczuciem dobrze wype�nionego obowi�zku wobec koalicji i Ojczyzny zapakowali go w pierwszy autobus do naszej bazy i poszli do baru na kolejk� czy dwie. Cieszyli si� podw�jnie, bo upiekli dwie pieczenie na jednym ogniu. Po pierwsze, zrobili kolejny ma�y krok w stron� doskona�ego �wiata, gdzie stan rzeczywisty zawsze odpowiada stanowi regulaminowemu. Po drugie, pozbyli si� najwi�kszego nacjonalistycznego fanatyka w�r�d m�odszych oficer�w Lekkiego Zwiadu Korsyka�skiego, kt�ry uparcie nie chcia� zrobi� im tej drobnej przys�ugi i zgin�� chwalebnie na froncie. Major przeczyta� nam odpowiedni rozkaz transferu z wyrazem niepokoju na twarzy. - Zapami�tajcie sobie moje s�owa - powiedzia� zmartwiony. - G�ra sobie o nas przypomnia�a i nie wyniknie z tego nic dobrego. - Lekki Zwiad, nie�le - powiedzia�em do Florentino, gdy wyszli�my z gabinetu. - Komandos. Dostali�my posi�ki w postaci jednoosobowej armii. Mo�emy odbi� ca�y ten cholerny kraj, nie s�dzisz? W�och spojrza� na mnie ci�ko. - Wiesz, co ja s�dz�? Ot� ja s�dz�, �e teraz p�jd� do kuchni i wreszcie porz�dnie wkopi� temu t�ustemu Szwabowi, kt�ry si� tam rz�dzi - odpowiedzia� W�och z zaci�t� min� zawodowego tropiciela herezji, kt�ry w�a�nie znalaz� Antychrysta. - Nigdy w �yciu nie widzia�em, �eby kto� podawa� makaron z kapust� kiszon�! III. Porucznik Le Crosse, narodowo�ci korsyka�skiej (bro� Bo�e francuskiej!), debiutowa� u nas z wielkim hukiem. Ju� w autobusie pobi� si� z trzema sier�antami-mi�niakami z francuskiej Kawalerii Powietrznej, pierwszym wi�c pomieszczeniem w naszej bazie, kt�re odwiedzi�, by�o ambulatorium. Drugim by� areszt. Dosz�o to do samego majora, kt�ry swym zwyczajem przerzuci� to na cudze barki. - Zajmij si� tym, Moriarty - powiedzia� do mnie. - W ko�cu teraz to tw�j cz�owiek. Daj mu co� do roboty, niech si� nie nudzi. Niech patroluje teren, czy co�. - Jeste�my sto dwadzie�cia kilometr�w od linii frontu - przypomnia�em. - Ja o tym wiem i ty o tym wiesz - odpowiedzia� filozoficznie major. - Ale wiesz, ci Korsykanie maj� ciasno mi�dzy uszami i mo�e minie kilka tygodni, zanim dotrze to do niego. Niech sobie urz�dzi jak�� zasadzk� w lesie i zaczai si� w niej na jaki� czas - machn�� r�k� - najlepiej na rok. Po jakiego licha potrzebny nam tu zwiadowca? Przys�aliby mi lepiej kogo�, kto umie pisa� na maszynie. - Skoro o brakach kadrowych mowa, to od miesi�cy domagam si� mechanika - przypomnia�em. Major jednak zacz�� natychmiast przerzuca� niezwykle pilnie papiery. - Tak, tak. Pogadamy p�niej, teraz nie mam czasu. IV. Areszt w naszej bazie nie jest specjalnie wielki. Ot, dwie ciasne nory w murowanym baraku na skraju pasa startowego, kt�re na co dzie� s�u�y�y za sk�ad chwilowo niepotrzebnych rzeczy. Znudzony �andarm czeka� na nas pod drzwiami, drepcz�c niecierpliwie w miejscu. - Wolniej si� pewnie nie da�o, co? - natychmiast zacz�� kr�ci� nosem, szukaj�c po kieszeniach klucza. W odpowiedzi Florentino mrukn�� pod nosem co� o wiecznie marudz�cych �abojadach. - Bierzcie go od razu, bo nie mam gdzie tego upcha� - wskaza� na wytoczone na zewn�trz wielkie, pi��setlitrowe beczki na rop�. - Przecie� to nie sztabki z�ota - zauwa�y�em. - Po prostu zostaw na zewn�trz. �andarm roze�mia� mi si� w twarz, szarpi�c si� jednocze�nie z zamkiem. - A wy je w trzydzie�ci sekund podprowadzicie! Znaj� was ju�, znaj�! Gdzie przejdziecie, tam znika wszystko, co nie jest przykute �a�cuchem lub przy czym nie ma uzbrojonej warty! Z min� obra�onej dziewicy zignorowa�em te s�owa i wszed�em do baraku. Przede mn� sta� porucznik Le Crosse. Wzrostem si�ga� mi ledwie do ramion, ale przy tak imponuj�cej szeroko�ci pot�nych bar�w na pewno dor�wnywa� mi wag�. Wygl�da� na mo�e dwadzie�cia dwa lata, by� wi�c sporo m�odszy ode mnie, ale z jego postawy bi�a agresja, wrogo�� i do�wiadczenie kilku lat na froncie. W ambulatorium dano mu jednak wiaderko tabletek uspokajaj�cych i teraz ch�opak ledwo sta� na nogach. - Jestem specjalista pilot Moriarty, a tamten to kapitan pilot Florentino - przedstawi�em si�. - Ty to pewnie ten kozak z korsyka�skiego zwiadu. �andarm zamacha� niecierpliwie r�k�. - Pogadacie sobie na zewn�trz. Ja tu musz� jeszcze wtoczy� te pieprzone beczki. A jak tu jeszcze raz wr�cisz, wie�niaku, to sam je b�dziesz wynosi� i wnosi� - oskar�ycielsko krzykn�� do porucznika. Ten w odpowiedzi wyprostowa� tylko w jego stron� �rodkowy palec. V. - Mam pytanie - Le Crosse odezwa� si� w ko�cu, gdy pakowali�my si� z nim do po�yczonego wozu. Z aresztu do koszar by�o ze dwa kilometry wzd�u� pasa startowego. - Kiedy lecimy na jak�� akcj�? - Na jak�� co? - a� odwr�ci�em si� ze zdziwienia zza kierownicy. - Po prostu mam nadziej�, �e nie jutro - zapewni� z po�piechem zwiadowca. - W tym szpitalu dali mi jakie� prochy i ledwie kontaktuj�. Ale je�li b�dzie trzeba, to... - Jutro na pewno nie - przerwa�em mu stanowczo. - Pojutrze te� nie. I mam nadziej�, �e nigdy. - Miano mnie przenie�� do desantu �mig�owcowego - mrukn�� Le Crosse z mieszank� rozczarowania i niepewno�ci. - Czy to przypadkiem nie pomy�ka? Spojrzeli�my z Florentino na siebie i wybuchli�my �miechem. - Chyba b�dziesz si� u nas nudzi�, synu. Tak naprawd� to trafi�e� na zwyk�y lataj�cy autobus - doda� Florentino. - Na twoim miejscu jeszcze dzi� z�o�y�bym podanie o przeniesienie. Napisz po prostu, �e nie lubisz W�och�w. Albo jeszcze lepiej, �e nie znosisz kapusty kiszonej. My tu w�a�ciwie nic innego nie jemy. Na �niadanie kapusta z makaronem, na obiad kapusta z knedlami i kapusta z mi�sem, na kolacj� kanapki z kapust�, a prowiant sk�ada si� z puszkowanej kapusty i mielonki - wylicza� na palcach. - A na deser w niedziel� jest kapu... - Ale ja lubi� kapust� - mrukn�� z ty�u Le Crosse. Florentino zamilk�, mrugaj�c zaskoczony oczyma. - Cholerni komandosi - szepn�� po chwili do mnie. - M�zgi im siadaj� z braku tlenu, wiesz, od tych skok�w ze spadochronami... VI. Po tygodniu major przypomnia� sobie o transferze i zainteresowa� si� losami korsyka�skiego porucznika. - Masz z nim jakie� problemy? - spyta� mnie przy okazji. Problem�w mia�em ca�� mas�, zaczynaj�c od jego osobistej niech�ci do mnie, a� po jawn� niesubordynacj�. Nie m�wi�c ju� o tym, �e od razu pierwszego dnia odpru� ze swego nowego munduru naszywk� z francusk� flag� i wyrzuci� j� z obrzydzeniem. Ale nie by�o to nic, na co major m�g�by poradzi�. - �adnych, majorze - odpowiedzia�em wi�c. - Lata z nami jako strzelec pok�adowy, bo nic bardziej agresywnego nie mog�em mu wymy�li�. - Podobno stara�e� si� go sprzeda� do �andarmerii? Sprzeda� to z�e s�owo. Ja chcia�em im dop�aci� ze dwie skrzynki porz�dnej wody ognistej, byleby go wzi�li ode mnie. Jednak cwaniaki wcze�niej przyszli sobie na niego popatrze� i po kilku godzinach po prostu wy�miali mnie. I jeszcze musia�em si� wykr�ca�, bo w�szyli, sk�d mam tyle alkoholu. - Plotki, panie majorze - odpowiedzia�em z czystym sumieniem. - O �adnej sprzeda�y nie by�o mowy. Major przechadza� si� po hangarze, zagl�daj�c od niechcenia w r�ne zakamarki. - A o �adnym przemycie na teren bazy te� pewnie nie wiesz? Jaki� alkohol czy co�? - Przemycie? - zdumia�em si�. - Nie, nigdy w �yciu. Jak gdzie� przylecimy, to zaraz zbiera si� taka chmara celnik�w, �e nie ma nawet jak wysi��� z maszyny, taki t�um napiera na drzwi. Ostatnio na przyk�ad kazali nam rozebra� na kawa�ki ch�odnic�. Jak tak dalej p�jdzie, to nied�ugo b�d� nam opony rozcina�. - Taaak, moi krystalicznie czy�ci piloci. Czepiaj� si� was bez powodu, co? - mrukn�� major, podnosz�c plandek� przykrywaj�c� skrzynki z narz�dziami. - No to dobrze, �e macie lekkie dusze, lepiej b�dzie si� wam lata�o - roze�mia� si� z w�asnego �artu. - Zawo�aj Florentino, pakujcie swe czyste sumienia do kabiny i le�cie do kwatery sektora. - Zgodnie z harmonogramem mieli�my lecie� dopiero jutro - zaoponowa�em. - �ycie to nieustanne zmiany - powiedzia� major filozoficznie, kieruj�c si� ku wyj�ciu, gdzie czeka� jego w�z z kierowc�. - Maj� nam podrzuci� kogo� od Rury. I z szacunkiem tam, to podobno jaki� lepszy specjalista. - A po co nam specjalista? - zaciekawi�em si�, id�c za majorem, by patrze� mu na r�ce. Nie wiadomo, gdzie jeszcze mo�e zajrze�. Dow�dca spojrza� na mnie krzywo. - To ty mi powiniene� powiedzie�. Po to latasz na te patrole, niby czterdzie�ci metr�w nad ziemi�, bym si� dowiadywa� od innych, �e w naszym sektorze za Korytarzem mamy po�ar Rury? VII. Wielki naftoci�g, nazywany oficjalnie Al-Co�tam-Co�tam, a przez nas po prostu "Rur�", bieg� przez r�wny jak st� kraj od p�nocnych z�� naftowych do portu na w�skim wybrze�u, gdzie pompowano go na tankowce. Pilnowanie go to by�a pestka, bo widok z powietrza by� na setk� kilometr�w w ka�d� stron� i nawet wiewi�rka nie mog�a obsika� rury tak, by po trzydziestu sekundach nie wiedziano o tym i nie ob�o�ono jej z powietrza seri� czy dwiema. Wyj�tkiem by� wielki skalny kanion d�ugo�ci stu kilometr�w, o �cianach wysokich na dobrze ponad trzydzie�ci metr�w - pozosta�o�� jakiego� gigantycznego rozerwania si� p�yt tektonicznych w prehistorycznych czasach. To by� w�a�nie Korytarz. By� to jedyny, a jednocze�nie kluczowy obszar w ca�ym naszym sektorze, kt�ry nadal znajdowa� si� pod kontrol� partyzantki. Siedziba sztabu francuskiego sektora znajdowa�a si� o nieca�e p�torej setki kilometr�w od naszej bazy, tu� za miastem o niemo�liwej do wypowiedzenia nazwie. Lot tam nie zabiera� naszemu wys�u�onemu helikopterowi UH-1 "Huey" wi�cej ni� trzy kwadranse nad bezpiecznym terenem, dla fantazji wykonywa�em wi�c w locie ten czy inny manewr. Chwil� potem Florentino stara� si� udowodni�, �e potrafi go zrobi� lepiej. By�a to jedna z niewielu rozrywek, jakie mieli�my. Za to Le Crosse nudzi� si� w kabinie �adunkowej jak mops, wypatruj�c z nik�ym cieniem nadziei jakiego� celu na ziemi, do kt�rego m�g�by otworzy� ogie� z podwieszonego nad odsuwanymi drzwiami kabiny �adunkowej ci�kiego karabinu maszynowego. Kilkana�cie kilometr�w przed lotniskiem wywo�a�a nas kontrola radarowa ochrony przeciwlotniczej. Odpowiedzia�em b�yskawicznie, bo ch�opacy byli nader nerwowi i lubili otworzy� ogie� do wszystkiego, co meldowa�o si� wolniej ni� p�torej sekundy od wezwania. Poda�em przez radio nasze namiary, cel przylotu i tak dalej, po czym dosta�em pozwolenie na l�dowanie. Nim dotar�em do p�yty, min��em po kolei trzy linie zaminowanych zasiek�w z druta kolczastego. Pozosta�o�� po niedawnych, bardziej niespokojnych czasach. Po posadzeniu maszyny na wolnym miejscu prze��czy�em na bieg ja�owy i zaczeka�em, a� wirnik straci rozp�d, po czym wy��czy�em silnik. - Za�atwisz obs�ug�? - poprosi�em Florentino. - Jasne - W�och odpi�� pasy i wyskoczy� na zewn�trz. Ja odczeka�em jeszcze chwilk�, nim nastawi�em radiotelefon na cz�stotliwo�� sier�anta Sagary. Sagara by� cz�owiekiem-instytucj�. W trzech czwartych francuski �yd, w jednej czwartej Chi�czyk rodem z dawnych kolonii w Indochinach, by� tu "zes�any" za przest�pstwa gospodarcze - niby na ochotnika, bo dano mu do wyboru jeszcze sze�cioletni� odsiadk� w Le Havre. Jednak nawet tutaj Sagara, urodzony cz�owiek interesu, szybko si� zaaklimatyzowa� i zosta� chodz�cym katalogiem sprzeda�y wysy�kowej i ��tymi stronami ksi��ki telefonicznej w jednym. Mia� chody dos�ownie wsz�dzie, kontakty we wszystkich sektorach, potrafi� wkr�ci� ci� w dowolne miejsce i za�atwi� ka�dy towar - za odpowiedni� cen�. Za nieco mniej odpowiedni� kupowa� te� to i owo. Na przyk�ad ostatnio pyta� o 500-litrowe beczki na rop�, kt�rych mu nie za�atwi�em, bo nigdy w �yciu nie wpad�bym na to, �e u nas trzyma si� je akurat w budynku aresztu. - Cze�� Sagara, tu or�y z s�siedztwa - pozdrowi�em go. - Mieli�cie przylecie� dopiero jutro - radiotelefon wyskrzecza� mi w ucho ostr� reprymend�. Obaj ignorowali�my fakt, �e teoretycznie by�em w hierarchii s�u�bowej o pi�� szczebli nad nim. - Nie ja sobie wydaj� rozkazy - odci��em si�. - Kazali startowa�, to startowa�em. Co mia�em robi�, czeka� w powietrzu do jutra? Radio pow�cieka�o si� jeszcze na mnie chwil�, po czym wreszcie przesz�o na bardziej ugodowy ton. Czas Sagary by� cenny i facet nie chcia� traci� go na obra�anie swych po�rednik�w. - Dobra, wpadnij tu do mnie. Zobaczymy, co tam dla was ju� mam. Ale mam nadziej�, �e masz przy sobie sa�at�. - Jasne - odpowiedzia�em, poklepuj�c kiesze� wypchan� kapita�em sp�ki "Moriarty & Florentino". - Ju� p�dz�. Wyskoczy�em z maszyny. - Pilnuj tu wszystkiego - powiedzia�em, strzelaj�c palcami w stron� Le Crosse'a. Ten nie uwa�a� za stosowne mi odpowiedzie�. Westchn��em, notuj�c w pami�ci, �e trzeba b�dzie wyja�ni� z nim wreszcie pewne rzeczy. Na przyk�ad hierarchi� w naszym ma�ym stadzie. Id�c, min��em Florentino, kt�ry ci�gn�� za ko�nierze w stron� naszego Hueya dw�ch g�o�no protestuj�cych mechanik�w, oderwanych od pracy przy innym helikopterze. - Rozumiecie sami - t�umaczy� im uprzejmie - spieszy si� nam. Zapali� si� naftoci�g w naszym sektorze i w og�le. VIII. Przerzucali�my sobie spokojnie do helikoptera skrzynki z podes�anej z kwatermistrzostwa ci�ar�wki z zaopatrzeniem dla bazy i z drugiej, mniejszej, przys�anej przez Sagar�, gdy przed naszym Hueyem zatrzyma� si� z piskiem opon du�y terenowy renault. Wysiad�a z niego czw�rka �andarm�w i szybko rozbieg�a si� wok� maszyny, zagl�daj�c we wszystkie zakamarki. Florentino �a�osnym j�kiem oznajmi� tymczasem wypatrzenie kilku skrzynek kapusty. - Wyrzuc� dzi� to wszystko w jak�� przepa�� - powiedzia�. - I tak sto razy tyle przywioz� - odpar�em, odstawiaj�c skrzynki. - Przecie� chyba nie s�dzisz, �e to my wozimy ca�e zaopatrzenie. Otrzepa�em r�ce i podszed�em do buszuj�cych po maszynie �andarm�w. - Pom�c w czym�? - zaproponowa�em. - Szybciej si� uwiniecie i b�dziecie mogli p�j�� szuka� prawdziwych przemytnik�w. Od miesi�cy s�u�by porz�dkowe wszelkiego rodzaju uparcie traktowa�y nasz� maszyn� jako ulubiony cel kontroli. Jeden z przeszukuj�cych ogl�da� w�a�nie podejrzliwie plastikow� buteleczk� z etykietk� "�rodek grzybob�jczy! Uwaga! Silna trucizna!", z wiele m�wi�cym obrazkiem czaszki i skrzy�owanych piszczeli. - To na stopy - wyja�ni�em - Europejczykom przy tym klimacie cz�sto pojawia si� na stopach grzybica. - I naprawd� potrzebujecie tego a� tyle? - pow�tpiewa� �andarm, wskazuj�c na cztery skrzynie. - Tego b�dzie ze sto litr�w. - Ledwie osiemdziesi�t - poprawi�em. - W ca�ym tym piasku grzybica robi si� tu naprawd� dokuczliwa, nawet pan sobie nie wyobra�a. - Nie ma tego w manife�cie - protestowa� �andarm, przegl�daj�c dokumenty przewozu. - Oczywi�cie, �e nie ma - otworzy�em przygotowany zawczasu regulamin s�u�by dla Korpusu. - Zgodnie z paragrafem 97, punkt 14, cytuj�: "�rodki paramedyczne pozbawione w�a�ciwo�ci odurzaj�cych, przeznaczone dla u�ytku osobistego, nie podlegaj� restrykcjom przewozu". - Sam zu�yjesz sto litr�w? - nie dowierza� �andarm. Zrobi�em m�dr� min�, przerzuci�em kilka kartek regulaminu i czyta�em dalej: - Paragraf 365: "W sprawach nieuregulowanych stosuje si� wewn�trzne przepisy pa�stwa, w kt�rego sektorze znajduje si� sztab jednostki Korpusu". Tak si� sk�ada, panie oficerze, �e jeste�my w sektorze francuskim, a wed�ug francuskiego kodeksu cywilnego, artyku� 235, u�ytek osobisty obejmuje te�... Tu si�gn��em po kolejn� przygotowan� ksi��eczk�, ale �andarm machn�� wreszcie zniech�cony r�k�. - Odwal si� ode mnie - powiedzia� i kopn�� skrzynk� z buteleczkami. - Nie mam ochoty na s�uchanie wyk�adu niespe�nionego adwokata. Obserwowa�em, jak zniech�ceni odchodz� z pustymi r�koma. - Jaki� nowy zesp� - powiedzia�em do Florentino, siadaj�c na kraw�dzi pok�adu kabiny �adunkowej. - Za pierwszym razem zawsze trzeba im robi� wyk�ad. Potem si� zniech�caj�. - Kiedy� si� na tym przejedziesz - odpar� tamten, ko�cz�c za�adunek. - Ostatnim razem by� smar do maszyn do szycia. - Co� bym wymy�li� - wykr�ci�em si�. - Ale dobra, pakujmy tego speca od ropy i zbierajmy si� st�d. Mieli go ju� przywie��... - rozejrza�em si�, ale nikogo wygl�daj�cego na doktora nauk geologicznych i in�ynieryjnych nie by�o wida�. - Cholera, a mia�em nadziej� za�apa� si� jeszcze na ciep�y obiad - mrukn�� Florentino. - I powiedz temu korsyka�skiemu fanatykowi, �eby tak nie wrzeszcza�. - Ty mu powiedz, on mnie zupe�nie nie s�ucha - odpowiedzia�em. Florentino pokiwa� g�ow�. - B�dziesz to musia� jako� za�atwi�. Czy mo�e ja mam to zrobi�? - Nie, nie - zaprzeczy�em. - Zajm� si� tym, ale przecie� nie tutaj. Florentino d�wign�� si� ci�ko i ruszy� w stron� Le Crosse'a, kt�ry prowadzi� s�owne przepychanki z jak�� kobiet�. Nie by�o to rzadkie - cz�sto, gdy �andarmeria by�a mniej uwa�na, przez ogrodzenie dostawa�y si� jedna czy dwie prostytutki. Oparty o framug� odsuni�tych drzwi kabiny �adunkowej obserwowa�em chmury, gdy pojawi� si� Florentino w towarzystwie Le Crosse'a i czerwonej na twarzy z oburzenia kobiety. - S�uchaj, a jak si� niby nazywa ten spec? - Florentino spyta� po w�osku. U�ywali�my tego j�zyka, gdy nie chcieli�my, bo rozumieli nas postronni. Si�gn��em po manifest przewozu. - Fazi Makarios - przeczyta�em. - Nie wiem, co to jest, ale brzmi, jak pseudonim klauna z objazdowego cyrku. - Jak my�lisz? Bo ona m�wi, �e to ona - powiedzia� niezr�cznie W�och, wskazuj�c na kobiet�. Przeczyta�em jeszcze raz nazwisko w manife�cie przewozu - Nic mi to nie m�wi, tyle, �e brzmi zabawnie. - odpowiedzia�em. - Mo�e to i ona? Ciekawe, z jakich peryferii cywilizacyjnych pochodzi? Okaza�o si�, �e pani in�ynier zna w�oski. - Z Cypru, ale i tak pewnie pan nie wie, gdzie to le�y. Ale niech mnie diabli, je�li tamten nie ma akcentu z Kampanii. Pewnie jest Neapolita�czykiem - u�miechn�a si� z�o�liwie do Florentino. - Poznaj�, mia�am kiedy� kuchark� z tego miasta. Gotowa�a wspania�y makaron, ale poza tym przypala�a nawet wod�. Florentino zakrztusi� si� i zaj�� przesuwaniem skrzynek w kabinie �adunkowej. - Przepraszamy za to nieporozumienie, inaczej sobie... pani� wyobra�ali�my - odpowiedzia�em ju� po francusku, wstaj�c. In�ynier Makarios mia�a ju� chyba dobrze pod czterdziestk�, ale jak na ten wiek trzyma�a si� wprost fantastycznie. Raczej niska wzrostem, mia�a siln�, wysportowan� sylwetk�. Nieliczne i p�ytkie zmarszczki dodawa�y jej twarzy wyrazu dojrza�ej inteligencji i pragmatyzmu. Kr�tko �ci�te, ciemne w�osy zawija�y si� na ko�cach na zewn�trz. Uwag� zwraca�y zmru�one, czarne oczy - wyra�aj�ce stalow� si�� woli i nieugi�ty charakter. - Pewnie czekali�cie na faceta w grubych okularach i z d�ug� bia�� brod� - mrukn�a jeszcze obra�ona. - A m�wiono mi, �e dzi� jedna czwarta si� zbrojnych to kobiety. - Mi te� tak m�wiono. Uwierzy�em i dlatego si� zaci�gn��em - mrugn��em okiem. - Prosz� si� �adowa�. Mamy przed sob� d�ug� drog�, a fajnie by�oby dolecie� przed noc�. Gdzie pani baga�? Mo�e pom�c? - Mam tylko to - postuka�a ma�� sportow� torb� przewieszon� przez rami�. - Rety! - wyrazi�em autentyczny podziw. - Na pewno jest pani kobiet�? - Tak przynajmniej by�o, gdy ostatni raz sprawdza�am - rzuci�a, wspinaj�c si� do �adowni. - Ale dzi�kuj� za trosk�. To kiedy startujemy? IX. Poderwanie obci��onej maszyny wymaga� wi�kszej uwagi i startu z kilkunastometrowego rozbiegu. Dlatego milczeli�my, p�ki nie wydusi�em z Hueya dwustu metr�w wysoko�ci i jakiej� p�torej setki kilometr�w pr�dko�ci. - To chyba jaki� faszysta, ten nowy celnik - powiedzia� wreszcie Florentino, gdy byli�my ju� dobrze w powietrzu. - Widzia�e�, jak si� wy�ywa� na skrzynkach? Niech sobie pi�k� kupi, jak nie ma co kopa�. Albo �opat�. A najlepiej to niech si� zajmie t� wied�m� z Cypru. Przyda�by si� jej but pod �ebra. - Powiesz mu to z tym faszyst�? - zapyta�em. - Nie, chyba nie - mrukn�� po namy�le W�och. - Facet wygl�da, jakby nic nie robi� ca�e �ycie, tylko sterydy �yka�. Pewnie mu matka z mlekiem podawa�a, albo co�. Co jaki� czas zagl�da�em w zawieszone nade mn� lusterko, by sprawdzi�, co si� dzieje z ty�u. Drog� znali�my doskonale, wi�c Florentino, zwolniony z obowi�zku nawigacji, z irytacj� gapi� si� w swoje niemal bez przerwy. Pani� in�ynier zaintrygowa�a bowiem w ko�cu skrzynia ze �rodkiem grzybob�jczym, na kt�rej siedzia�a. Wyci�gn�a jedn� buteleczk�. Nakr�tka by�a mocno przymocowana, ale ust�pi�a pod ostrzem scyzoryka, kt�ry Makarios wyczarowa�a ze swej torby. - Ta cypryjska szczurzyca wpycha swe paluchy w nasz� kontraband� - mrukn�� Florentino, zagl�daj�c w lusterko. - Spokojnie, przecie� nie wypij� stu litr�w - zaskoczony us�ysza�em jej g�os w s�uchawkach. - Koniak - mrukn�a z uznaniem, w�chaj�c. Poci�gn�a ma�ego �yka. - Niech mnie diabli, je�li nie z po�udniowej Burgundii. Florentino spojrza� na mnie, robi�c wielkie oczy. - Osiemdziesi�ciu litr�w - poprawi�em machinalnie. - Jak pani zdo�a�a si� pod��czy� do interkomu? - �adna filozofia, wepchn�� wtyczk� do w�a�ciwego gniazdka i pstrykn�� prze��cznik - us�ysza�em w s�uchawkach - Przypominam, �e jestem in�ynierem, nie hindusk� tancerk� brzucha. Florentino zakry� mikrofon i poruszaj�c ustami rzuci� w przestrze� najpierw przekle�stwo, a potem powiedzia�, kt�r� z tych dw�ch pasa�erek by wola�. Wszystko to zgin�o jednak w przejmuj�cym huku silnika maszyny. - Je�li to nie b�dzie problem, to prosz� od razu przelecie� ko�o tego po�aru. Musz� sobie wyrobi� o nim zdanie - us�ysza�em. - Niestety, to wcale nie jest po drodze - zaprotestowa� Florentino, patrz�c na zegarek i kalkuluj�c szanse na zdobycie ciep�ego obiadu. - Nie wciska� mi kitu, mam swoj� map� - ostro odpowiedzia�a Makarios. - To, ze jestem uprzejma, nie oznacza, �e mo�na mnie lekcewa�y�. - Ale zapas paliwa... - postanowi�em stan�� po stronie obiadu. - Mamy pe�ne obci��enie i... - Zgodnie z moimi wyliczeniami, je�li zostaniemy w okolicy po�aru nawet dwadzie�cia minut, zostanie nam jeszcze z p�tora setki rezerwy. Makarios nie zapomina�a o niczym. - Dobra, ale nie b�dziemy l�dowa�. To za blisko Korytarza - poszed�em na kompromis. - Le� wysoko i naoko�o - mrukn�� W�och. - I ostrzegam, �e ci� og�usz� i przejm� stery, je�li zejdziesz poni�ej trzystu metr�w! X. Po�ar ma�ego ruroci�gu to niez�y b�l g�owy. Po�ar du�ego to ju� jedno wielkie, mgliste bagno. Ale wszyscy daliby�my obci�� sobie pensje o trzy czwarte za takie w�a�nie mgliste bagno, bo mieli�my na karku co� jeszcze gorszego. Ruroci�g by� naprawd� wielki, a z p�kni�cia pod ogromnym ci�nieniem wytryskiwa�y z niego setki litr�w p�on�cej ropy, co dawa�o wcale niez�y fajerwerk. Wida� go by�o z kilkudziesi�ciu kilometr�w, a dym z kilkuset. Wielkich po�ar�w naftoci�g�w nie gasi si� wod� - wysoka temperatura wywo�uje reakcj� chemiczn� i rozszczepia j� na cz�steczki tlenu i wodoru. Tlen podsyca p�omie�, a wod�r pali si� wr�cz fantastycznie, st�d u�ywa si� go na przyk�ad jako paliwa rakietowego. - Mo�e zasypa� piaskiem? - podsun��em �artobliwie, za co Makarios skl�a mnie w �ywy kamie�. Widocznie nie lubi�a, gdy kto� stroi sobie �arty z jej specjalno�ci. Tymczasem nasz ekspert od po�ar�w rozpacza�a, biega�a w k�ko po pok�adzie i dar�a sobie w�osy z g�owy. - Nie ma rady! - zawyrokowa�a wreszcie z ci�kim sercem. - Trzeba wysadza�. Nadstawili�my uszu. O, to ju� inna rozmowa. Na ropie i ruroci�gach znali�my si� jak g�rnicy na astronomii, ale teraz temat zaczyna� by� nam poniek�d bardziej bliski. Technika gaszenia ropy eksplozj� jest prosta. Jak wiadomo, ogie� potrzebuje tlenu. Odpowiednio blisko pod�o�ony, du�y �adunek wybuchowy nie do��, �e wysysa tlen, to jeszcze podmuchem niepalnych gaz�w dodatkowo t�umi p�omienie - jak sze�ciolatek gasz�cy �wieczki na swym torcie urodzinowym. - Dobra, mo�emy wraca� - us�yszeli�my wreszcie. Po�o�y�em maszyn� w ciasnym skr�cie i podnios�em wysoko d�wigni� skoku, wyduszaj�c z Hueya wszystko, co by�o w silniku. Florentino stara� si� wzrokiem op�ni� wskaz�wki zegarka. - I tak nie zd��ymy - mrukn�� wreszcie z rezygnacj�. - Cholera, zawsze tak jest. Zobaczysz, zdechniemy w ko�cu z g�odu. XI. Major czeka� na nas ju� kilkadziesi�t minut i wcale nie cieszy� si� z naszego sp�nienia. Ledwo wirnik przesta� si� kr�ci�, podbieg� i ostro skomentowa� nasze domniemane wycieczki krajobrazowe. W�wczas z kabiny �adunkowej wyskoczy�a Makarios. Na widok kobiety, w dodatku Europejki, major zawaha� si� i zamilk�. Makarios, widz�c to, przewr�ci�a oczami. - Nie, nie jestem ani prostytutk�, ani z�odziejem cz�ci, ani nielegalnym emigrantem, ani nikim takim, tylko cholernym doktorem in�ynierii l�dowej i geologiem, i tak, to ja mam zaj�� si� naftoci�giem, i tak, to mi pan ma, majorze, we wszystkim pomaga�. I tak, mam numer telefonu do samego komendanta sektora, kt�ry ju� ma list� ludzi na pana miejsce, gdyby panu przysz�o cho�by na my�l robi� mi jakie� problemy. Czy wyja�ni�am wszystkie w�tpliwo�ci? Odczeka�a chwil� na ewentualn� odpowied�, po czym ruszy�a w stron� samochodu majora. Tam rzuci�a sw� torb� na fotel obok kierowcy i usiad�a z ty�u, na miejscu zajmowanym zazwyczaj przez naszego dow�dc�. - No, przynajmniej samoch�d dla mnie macie. To dobry pocz�tek - powiedzia�a jeszcze, po czym poklepa�a kierowc� w rami�. - Do mojej kwatery, wojowniku. I lepiej, �eby by� tam prysznic z gor�c� wod� i lod�wka z zimnym piwem. Major patrzy� zaskoczony za odje�d�aj�cym samochodem. - Kogo mi tu, do kurwy n�dzy, przywie�li�cie? - spyta� wreszcie, sylabizuj�c s�owa. Wzruszy�em tylko ramionami, bo w�a�nie dzwoni�em po drugi samoch�d dla majora. Nie chcia�em, by si� tu kr�ci� za d�ugo, skoro w�a�nie mieli�my na pok�adzie osiemdziesi�t litr�w burgunda. - Z rozkazu major. Przy�lijcie pod hangar helikopterowy cokolwiek, co ma ko�a i nie potrzebuje zaprz�gu z mu�a, by si� porusza� - stanowczo poleci�em. - Dobra, niech b�dzie nawet ambulans. Ale tak raz-dwa, zrozumiano!? XII. Na wczesne godziny poranne major zapowiedzia� odpraw�. Wcze�niej jednak postanowi�em rozm�wi� si� wreszcie z opornym porucznikiem. - Od dw�ch tygodni znosz� twoj� niesubordynacj� i brak dyscypliny - powiedzia�em. - Do mnie to by�o? - zdziwi� si� Le Crosse, podnosz�c wzrok znad kolorowego pisemka. - Patrz� na ciebie, a nie mam zeza! - Nie b�d� bra� rozkaz�w od cywila i dekownika, kryj�cego si� na ty�ach! - zawarcza� Korsykanin, wstaj�c i szczerz�c z�by niczym wilk. Nie lubi� mnie tak bardzo, �e gdybym by� Francuzem, pewnie po prostu przejecha�by mi no�em po gardle. A przynajmniej by pr�bowa�. Nie by�o to nic osobistego. Le Crosse po prostu z zasady nie lubi� nikogo, kto nie zdoby� sobie jego szacunku. Bior�c pod uwag� sytuacj�, nie pozosta�o nam nic innego, jak �ci�gn�� kurtki z naszywkami stopni i przej�� do drugiego etapu rozmowy, czyli walki w stylu dowolnym. Powoli okr��ali�my si�, szacuj�c si�y przeciwnika. Le Crosse by� m�odszy ode mnie i ni�szy wzrostem, ale oceniaj�c po imponuj�cej muskulaturze, na pewno fizycznie silniejszy. Ciekawi�a mnie jego technika, pozwoli�em mu wi�c zacz��. Le Crosse, w ko�cu mimo wszystko zwiadowca i komandos, by� pewny zwyci�stwa nad "dekownikiem z transportu". Zw�aszcza �e od czasu swego przybycia do bazy cz�sto wdawa� si� w b�jki z Francuzami z naszej bazy, kt�rych najcz�ciej rozk�ada� bez trudu. Dlatego postanowi� rozpocz�� w wielkim stylu. Wypatrzy� moment, gdy byli�my w miar� blisko siebie, po czym wyskoczy� wysoko w g�r�, ustawiaj�c zgi�te w kolanach nogi w kszta�t litery "L". Gdy osi�gn�� wysoko�� mojej szyi, wyprowadzi� kopni�cie, prostuj�c wymierzon� we mnie nog�. By� to cios bardzo niebezpieczny, charakterystyczny dla agresywnej japo�skiej sztuki walki zwanej kenpo. Pad�em na kolano, przepuszczaj�c cios nade mn�, po czym wyrzutem pi�ci w g�r� uderzy�em w �ci�gna jego kolana. Le Crosse j�kn��, bardziej ze zdziwienia ni� b�lu, ale zdo�a� wr�ci� do stabilnej pozycji. Chwil� mierzy� mnie wzrokiem, staraj�c si� doj�� do tego, czy trafi�em tylko przypadkiem. Wreszcie wstrz�sn�� g�ow�, podni�s� pi�ci i zn�w ruszy� do ataku. Zn�w rozpozna�em kenpo. Korsykanin odbi� si� jak spr�yna, koncentruj�c ci�ar cia�a na uderzeniu �okciem z do�u do g�ry, wymierzonym w brzuch. By� zbyt szybki, bym m�g� ca�kiem uskoczy�, pochylaj�c jednak ramiona do przodu zdo�a�em cofn�� brzuch na tyle, by cios nie pozbawi� mnie oddechu. I w momencie, gdy jego �okie� osi�gn�� najwy�szy punkt, ods�aniaj�c ca�y bok, z do�u uderzy�em go pi�ci� w �ebra poni�ej pachy, w miejsce nieos�oni�te mi�niami. Le Crosse zachwia� si� i pochyli� w stron� ziemi, zebra� jednak si�y i widz�c, �e stoj� bokiem do niego, postanowi� uderzy� drug� r�k� z obrotu. St�uczone jednak chwil� wcze�niej �ci�gna nogi zaprotestowa�y przeciw takiemu ich nadwer�eniu i spowolni�y go na tyle, �e nim wyszed� z obrotu i wpakowa� mi przedrami� w nos, zdo�a�em doskoczy� i uderzy� go w nerki. Obaj przypadli�my do ziemi, on nie mog�c wyprostowa� nogi i trzymaj�c si� za bok, ja za� dla chwili oddechu, i dla starcia krwi z rozbitego nosa, z kt�rego promieniowa� parali�uj�cy b�l. Ci�ko oddychaj�c, podnie�li�my si� po chwili. Korsykanin podni�s� wy�ej r�ce, przyjmuj�c postaw� defensywn� i uwa�nie obserwuj�c moje d�onie. Ja za� przytrzymywa�em jedn� r�k� nos, a drug� trzyma�em jak on, w pozycji defensywnej, tyle �e wy�ej. Le Crosse skoncentrowa� na niej sw� uwag�, bo dotychczas walczy�em tylko r�koma. I to go pogr��y�o - nawet nie zauwa�y�, kiedy podci�ty moj� stop� poni�ej kolana polecia� do przodu. Pochylonego kopn��em silnie w bok poni�ej �eber. Le Crosse pad� i mimo wysi�k�w nie m�g� ju� si� podnie��. Ci�ko oddychaj�c obszed�em go i kucn��em od jego lewej strony, na kt�rej koncentrowa�em sw�j atak. - Gdyby� mia� troch� oleju w g�owie - powiedzia�em - nigdy nie walczy�by� w wyskoku. Wszystkie te sztuczki s� u ciebie na nic, masz na to zbyt rozbudowany tu��w, tracisz r�wnowag� w powietrzu. A tak w og�le, to jeste� zbyt ci�ki na kenpo. Powiniene� zaj�� si� kick-boxingiem, a najwy�ej tajskim boksem. Le Crosse usi�owa� si� podnie��, ale pchn��em mu twarz w ziemi�. - Lepiej jeszcze pos�uchaj. Nie wiem, kto ci� uczy� tych wszystkich obrot�w, ale jak dojdziesz do siebie, to wy�lij mu odbezpieczony granat w paczce. To dobre w ta�cu i na filmach, ale przy tym wzro�cie w obrocie uderzysz mnie najwy�ej w rami�, a to �adne wra�liwe miejsce. Masz za s�abe nogi, za to z twoj� si�� ramion trzeba by�o i�� na m�j tu��w, przebi�by� si� w trzydzie�ci sekund. No, zanotowa�e� sobie dobrze? Wsta�em i odszed�em na kilka krok�w, ale wr�ci�em si� i po chwili wahania, gdy zaczyna� si� podnosi�, jeszcze raz uderzy�em z g�ry w nerki. To �aden honor bi� le��cego, ale do niekt�rych nie da si� inaczej dotrze�. - I jeszcze jedno - doda�em. - Ty na froncie mo�e i by�e� trzy lata, ale ja by�em o dziesi�� wi�cej. Walczy�em na pierwszej linii, gdy ty jeszcze ci�gn��e� kole�anki w klasie za warkocze. B�d� uprzejmy nie nazywa� mnie wi�c dekownikiem. Otrzepa�em spodnie i ci�gle ocieraj�c krew z rozbitego nosa powlok�em si� w stron� hangaru. Przed odpraw� u majora zdecydowanie by�em w nastroju na �yk czy dwa z butelki z etykietk� p�ynu grzybob�jczego. XIII. Makarios mia�a ju� wszystko przemy�lane i by�a z siebie naprawd� zadowolona. - Plan jest prosty, bo takie s� najlepsze. Wieziemy waszym helikopterem na miejsce po�aru kilkana�cie kilogram�w czego� porz�dnie wybuchowego, co najmniej C-4. Zostawiamy to tam i lecimy do kwatery sektora. Tam we�miemy rur� na wymian�. Dolecimy tym do miejsca po�aru, gasimy wybuchem ogie�, wymieniamy rur� i voila, jeszcze zd��ymy na kolacj�. - Podoba mi si�! - stwierdzi� major z przymilnym u�miechem. - A ty, Moriarty, s�uchaj zamiast j�cze�, bo to ty i twoja ekipa b�dziecie si� tym zajmowa�. Wreszcie si� na co� przydacie. I mam nadziej�, �e nic po drodze z �adunku nie zniknie! M�j obola�y nos spowalnia� procesy my�lowe na tyle, �e dopiero po d�u�szej chwili zda�em sobie spraw� z tego, co in�ynier przed chwil� powiedzia�a. A tak w og�le, to rzuci�bym si� z no�em na ka�dego, kto by mia� w r�ku kubek porz�dnej, gor�cej kawy. - Zaraz, zaraz... - powiedzia�em. - Pu�� ten nos, bo ci� nie s�ycha� - za��da�a Makarios. - Chcia�by� co� doda� od siebie? - Nic nie chc� doda�, chc� nowego planu. Ten jest zupe�nie do niczego - powiedzia�em. - Nie mog� si� doczeka�, kiedy us�ysz� dlaczego - powiedzia�a obra�ona Makarios. - Prosz� bardzo - odpowiedzia�em. Cz�� mojej uwagi przyku�a fili�anka mro�onej herbaty z p�ywaj�cymi w niej kostkami lodu. - Po pierwsze, za�o�� si� o grub� kas�, �e nie mamy tutaj ani C-4, ani niczego tej klasy. Makarios spojrza�a na majora, kt�ry zajrza� do papier�w z metalowej szafki, po czym, zdziwiony, przyzna� mi racj�. - Faktycznie. Wszystko oddali�my do kwatery sektora. Makarios zamruga�a oczami. - No to czemu pan o tym nie wie, a jaki� p�-cywil tak? - Pewnie dlatego, �e sam to zawozi�em - wyja�ni�em z u�miechem. - Chc�c co� takiego st�d wywie��, zawsze si� na mnie trafia. Nie mamy tu zbyt wielu helikopter�w. Prawd� m�wi�c, jest tylko jeden. Wyci�gn��em z kieszeni chusteczk� i roz�o�y�em j� przed sob� na biurku. - Ale wracaj�c do tematu - powiedzia�em, si�gaj�c przez biurko po fili�ank� z herbat� - nawet zak�adaj�c, �e wyczarujemy sk�d� te dziesi�� kilo czego� lepszego lub dwadzie�cia czego� gorszego, nie przywi��e si� tego po prostu do patyka. Z tego, co wiem, potrzebne jest specjalne rusztowanie. - Rusztowanie jest w kwaterze g��wnej sektora, za�atwi�am przed przyjazdem. Tak samo rur� na wymian� uszkodzonego fragmentu. Mo�esz mi odda� moj� herbat�? Uspokajaj�co podnios�em d�o�. - Ju� oddaj�, nie lubi� mro�onych herbat. No wi�c rusztowanie jest, pozostaje tylko problem transportu. Rura takich rozmiar�w nie wejdzie na pok�ad mojego UH- 1. - A gdyby podwi�za� pod spodem? - spyta�a in�ynier. - W po�owie drogi oderwa�yby si� p�ozy. S� zaprojektowane na wytrzymanie nacisku kad�uba z g�ry, a nie �adunku z do�u. Troch� k�ama�em, ale raz, �e tylko troch�, a dwa, �e w s�usznej sprawie ratowania jedynego helikoptera w bazie. Podniesiony tym na duchu bez ceregieli wy�owi�em palcami z herbaty kostki lodu i wrzuci�em na chusteczk�. Zawin��em j� i przy�o�y�em sobie do nosa, po czym odstawi�em fili�ank� z powrotem. Makarios wsta�a, by wyla� herbat�. Po drodze zatrzyma�a si�, by przyjrze� si� mapie sektora wisz�cej na �cianie gabinetu majora. - No to mo�e we�miemy jaki� sk�ad kolejowy? - spyta�a. W pierwszej chwili by�em pewien, �e �artuje. XIV. Florentino z obrzydzeniem przekopywa� widelcem swoj� porcj� kapusty. - Gdzie ten korsyka�ski fanatyk? - niecierpliwi� si� - Tylko on jest na tyle g�upi, by je�� t� trucizn�. Ja tymczasem szkicowa�em plan Korytarza na serwetce. - Dzi� chyba nie przyjdzie, podobno wpad� na drzwi, czy co� takiego. Ale s�uchaj. W jedn� stron� przelecimy wiatrakiem - t�umaczy�em. - Ale w drug� musimy mie� ju� co� na k�kach, bo rura na wymian� jest za ci�ka. Wzd�u� ruroci�gu biegnie linia kolejowa. Od kilku lat nie by�a u�ywana, ale da si� ni� powoli przejecha�. - Jak powoli? - zapyta� W�och, prze��czaj�c si� z narzekania na my�lenie. - A czy ja wygl�dam na kolejarza? - zniecierpliwi�em si�. - Nie wiem. Ale my�l�, �e skoro b�dziemy wie�� tylko rur� na wymian� i materia� do gaszenia, to jakby skopa� dup� maszyni�cie, mo�e wyci�gn��by na prostej tak z pi��dziesi�t kilometr�w. - Ja si� tym zajm�, na pewno wyci�gniemy sze��dziesi�t - zaofiarowa� si� W�och. - My�lisz, �e to si� da zrobi�? - pow�tpiewa�em. - Mam na my�li, w og�le tamt�dy przejecha�? W�och wzruszy� ramionami. - Dowiemy si�, pr�buj�c. - Pr�buj�c, mo�emy zgin�� - mrukn��em. W�och zn�w wzruszy� ramionami. - Nie jeste�my tu dla obs�ugi schroniska dla bezdomnych szczeni�t. Zamiast p�aka� nad sob�, lepiej pokombinuj, jak zwi�kszy� nasze szanse. Opar�em si� o st� i zacz��em przygl�da� si� serwetce ze szkicem. - Ale id� robi� to gdzie indziej - Florentino przypomnia� sobie o obiedzie. - �le mi si� je w ponurym towarzystwie. Zw�aszcza gdy to towarzystwo ma obit� mord�. Co z tob�? Te� wpad�e� ma drzwi, czy co? XV. Po raz pierwszy w �yciu spotka�em kogo�, kto wiedzia� o transporcie kolejowym mniej ni� ja. Osob� t� by� maszynista poci�gu, z kt�rego mieli�my korzysta�. - Nie mam zamiaru przestawia� wagon�w! - krzycza� zdziwiony. - Tak jest przecie� bardzo dobrze! Do ma�ej lokomotywy przypi�te by�y dwa wagony - pierwszy zakryty drewnian� bud�, a za nim platforma z rusztowaniem, dla transportu rur. - Nie, tak jest bardzo �le - upiera�em si�. - Z przodu powinna by� platforma z piaskiem. Za ni� wagon z rurami. Za nim buda, a lokomotywa na samym ko�cu! - Zupe�nie odwrotnie ni� teraz. Po co ten piasek na pocz�tku? - pyta� si� - Dodatkowy wagon b�dzie nas spowalnia�. - Dodatkowy wagon mo�e uratuje nam �ycia - odpar�em. - Dam g�ow�, �e tory s� przynajmniej w jednym miejscu zaminowane lub zerwane. Ustaw lokomotyw� na pocz�tku, to szlag j� trafi i b�dziesz sam pcha� ca�y ten burdel na k�kach do ko�ca. Ustaw na pocz�tku wagon z materia�ami wybuchowymi, to b�dziemy pierwszymi turystami na Marsie, bo sami si� tam po�lemy dzi�ki naszemu bystremu maszyni�cie. A jak jaki� pajac - spojrza�em znacz�co, by wiedzia�, kogo mam na my�li - da na czele platform� z rurami, to niech mi kto� powie, po co ta ca�a zabawa, skoro i tak nie dowieziemy ich ca�ych na koniec. Musimy mie� z przodu jeden wagon, i to taki przeznaczony na straty. Kierownik walczy� o sw�j honor. - No dobra, niech b�dzie. Ale lokomotyw� ustawi si� za nim, nie na ko�cu. Roze�mia�em mu si� w twarz. - Widzia�e� kiedy� Korytarz? Tam nie ma �adnego ci�gu powietrza, za to dym roznosi si� wspaniale. A lokomotywa przecie� kurzy jak stos podpalonych opon. Nic nie b�dziemy widzieli, je�li b�dzie sz�a z pocz�tku i sapa�a nam spalinami prosto w twarze! Florentino przyjacielsko zmia�d�y� mu rami� u�ciskiem d�oni. - No, kolego, na dzi� zamykamy klub dyskusyjny. Ustaw wszystko, jak ci m�wimy, i to tak b�yskiem. -Sk�d wzi�li tego idiot�? - dziwi�em si�, gdy maszynista ju� sobie poszed�. - Taki z niego kolejarz, jak ze mnie biskup Szanghaju. - A zauwa�y�e�, �e to Europejczyk? - mrukn�� Florentino - M�wi� po francusku lepiej ode mnie. - Mo�e by� nawet z Ksi�yca, byle nas dowi�z� w jednym kawa�ku - odpar�em. - A teraz biegiem do Makarios. Mia�a za�atwi� w sztabie sektora materia�y wybuchowe. I ostro�nie z tym! S�ysza�e�, Le Crosse? - spyta�em ostro. - Tak jest - odpar� niech�tnie Korsykanin, �ypi�c na mnie podbitym okiem, z gniewem, ale wreszcie tak�e i z szacunkiem. - Musisz znale�� kogo�, kto ci b�dzie codziennie obija� mord� - powiedzia� do niego Florentino. - Wp�ywa to dodatnio na poziom twojej kultury osobistej i dyscypliny. - Znalaz�bym ochotnika czy dw�ch na to stanowisko. - doda�em. - Po twych rozr�bach trzy czwarte bazy, w tym ka�dy Francuz, ch�tnie by ci� widzia�o wisz�cego na najbli�szym drzewie. - I nawzajem - mrukn�� z zaci�t� min� Korsykanin. - B�dziemy musieli o tym pogada�, jak wr�cimy do bazy. To si� musi sko�czy� - powiedzia�em. - Ale na razie za�atwmy te materia�y. XVI. Makarios musia�a zdoby� jakie� niewyobra�alne papiery, bo do magazynu materia��w wpuszczono j� natychmiast. Gdy przyjechali�my, ju� na nas czeka�a przy piramidce u�o�onej z w�skich, drewnianych skrzyneczek. In�ynier biega�a wok� nich jak kwoka wok� piskl�t, jednak nie mog�a mie� ich ca�y czas na oku, bo wyk��ca�a si� jednocze�nie z kierowc� ci�ar�wki, kt�ry za nic nie chcia� przewie�� na stacj� takiego �adunku. I gdy tamten, g�uchy na rozkazy i niewidomy na urz�dowe pisma wskoczy� wreszcie do swego wozu i odjecha�, okaza�o si�, ku jej ogromnej w�ciek�o�ci, �e ze stosika znik�a jedna ze skrzyneczek. - Musi si� znale��! - wo�a�a, biegaj�c wok� z b��dnym wzrokiem - Musi! Dobry kwadrans przerzucali�my plac przed magazynem, zagl�daj�c pod ka�dy kamie� i podejrzliwie patrz�c na ka�dego przechodz�cego. - Mo�e wezwa� do pomocy �andarmeri�? - zaproponowa� znudzony Le Crosse. - Zablokuje si� wyj�cia, przeszuka teren... - Nie, nie ma czasu. Musimy ju� jecha� - sprzeciwi�a si� Makarios. - Racja. To, co zosta�o, i tak starczy a� nadto - zauwa�y�em. - To my tu jeszcze poszukamy, a Moriarty niech p�jdzie za�atwi� jaka� inn� ci�ar�wk�. Nie chcia�bym w tym s�o�cu nosi� na piechot� nawet tego, co zosta�o. -Choleraaa! - in�ynier zn�w zacz�a biega� wok� placu. - Rozwal� drania, kt�ry j� ukrad�. I to powoli. By czu�, �e umiera. Sprawia�a wra�enie, jakby m�wi�a jak najbardziej powa�nie. Poczu�em wi�c spor� ulg�, gdy u Sagary wymieni�em wyci�gni�t� z szerokiej nogawki skrzyneczk� na wypchan� sportow� torb�. - Heeej! C-4! - mlasn�� j�zykiem rozanielony Sagara, czytaj�c napis. - W fabrycznym opakowaniu! Czarodziej z ciebie! A nie da si� skombinowa� wi�cej? Zaprzeczy�em. Co innego odkroi� kawa�ek tortu dla siebie i koleg�w, co innego przepi�owa� nog� od sto�u i zwali� wszystkie talerze na pod�og�. To, co zosta�o, powinno starczy� jeszcze na ugaszenie po�aru, ale ju� na styk. A nie chcia�em jecha� dwa razy przez Korytarz. - Nawet mi nie m�w, sk�d to masz - zastrzeg� sier�ant, notuj�c w zeszycie, �e jest mi winien spory kredyt. - Za�atw mi jeszcze te beczki na paliwo, a obaj b�dziemy naprawd� szcz�liwymi lud�mi. - Raczej bogatymi - poprawi�em, wpychaj�c nogawk� z powrotem do buta. - To synonimy, mo�e nie? Zajrza�em jeszcze do torby. - To, co lubicie - sier�ant mrugn�� do mnie okiem. - W sam raz na piknik pod wisz�c� ska��. Po starej znajomo�ci policz� wam tylko za to, co zu�yjecie. Plus amortyzacja, oczywi�cie. XVII. Maszynista i kierownik poci�gu w jednej osobie dumnie zaprezentowa� nam przypi�ty na samym przedzie wagon sypkiego piasku. - Stanowczo my�l�, �e tego faceta nale�y rozstrzela� za sabota� - powiedzia�em. Florentino i Le Crosse tylko wyba�uszyli z zaskoczenia oczy. - Dlaczego? Przecie� sam m�wi�e�, �e wagon z piaskiem - zdziwi�a si� Makarios, dochodz�c powoli do siebie po utracie jednej ze skrzyneczek. - M�wi�em, owszem, i ka�dy osobnik o inteligencji r�wnej przeci�tnie rozwini�temu pawianowi domy�li�by si�, �e mia�em na my�li nie piasek luzem, ale worki z piaskiem! Jak my teraz rozstawimy nasz M-60? - Racja, cholera - popar� mnie Florentino. - Godzin� demontowa�em to �elastwo z helikoptera. W og�le z jakiego schroniska wzi�li�cie tego pajaca? Pewnie przez miasto przeje�d�a w�a�nie cyrk, albo co�... - Mnie si� nie pytaj - Makarios wzruszy�a ramionami - Ja go dopiero co zobaczy�am. To wy mieli�cie za�atwi� sk�ad, gdy wgryza�am si� w gard�a w kwaterze o materia�y wybuchowe. - Niech sukinsyn teraz wszystko wysypie i u�o�y worki, jak trzeba - zaproponowa� Korsykanin. Pokiwali�my gorliwie g�owami, ale in�ynier zaprotestowa�a gwa�townie. - Nie ma ju� czasu. Chyba wszyscy chcemy to do wieczora mie� za sob�. Pakujcie si� do budy i ruszamy natychmiast. XVIII. Karabin rozstawiali�my ju� w czasie jazdy, w krytym wagonie, przy rozsuwanych drzwiach. - Pic na wod� - skwitowa� Le Crosse, oceniaj�c robot�. - Pole ostrza�u prawie �adne, w dodatku tylko z boku, no i wy��cznie jednego. Powinien by� na dachu. - Na dachu si� nie da, bo dzi�ki naszemu asowi nie mamy work�w z piaskiem - odpar�em zarzuty. - No to r�wnie dobrze mo�emy odpru� sobie gumki z gaci i zrobi� proce na kamyki. - kr�ci� nosem Le Crosse. - Ja ju� sobie odpru�em - powiedzia�em, wyci�gaj�c z otrzymanej od Sagary torby kr�tkolufowy pistolet maszynowy. L�ejsz� ju� torb� pchn��em w stron� W�ocha. - I tak twoje gacie s� mniejsze od moich! - odpar� z satysfakcj� Florentino, prezentuj�c r�czny miotacz granat�w, �adowany od ty�u przez z�amanie lufy. Le Crosse wyba�uszy� zazdro�nie oczy. - Masz! - powiedzia� �askawie Florentino, rzucaj�c mu sw�j pistolet. - Mia� by� w rezerwie na wypadek walki w bliskim zwarciu, ale widz�, �e ty na nasz� wypraw� na plac zabaw nie wzi��e� swojego wiaderka i �opatki. Le Crosse chwyci� pistolet w powietrzu, sprawdzi� fachowo magazynek, po czym wepchn�� go w kiesze�. - Nie musisz mu dawa�. Ma ju� takie dwa - powiedzia�em. - Masz dwa? - zdziwi� si� W�och, odrywaj�c si� od wpychania pocisk�w granatnika w parciany pas do przewieszenia sobie w poprzek klatki piersiowej. Le Crosse spojrza� na mnie, zaskoczony, �e o tym wiem. - Ma, ma - potwierdzi�em. - Jedna armata na plecach, druga w kaburze przy kostce. Facet nosi na sobie ca�y arsena�. - No to od