1711
Szczegóły |
Tytuł |
1711 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1711 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1711 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1711 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ALAN DEAN FOSTER
OBCY 3
DECYDUJ�CE STARCIE
T�umaczy� MICHA� JAKUSZEWSKI
Wydawnictwa ALFA WARSZAWA 1992
Tytu� orygina�u:
ALIEN3
Nowelizacja Alana Deana Fostera
Na podstawie scenariuszaDavida Gilera & Waltera Hilla
Oraz Larry'ego Fergusona (wg pomys�u Vincenta Warda)
Copyright ( 1986 by Twentieth Century-Fox Film Corporation
Published by arrangment with Warner Books, Inc.
Ilustracj� na ok�adk�
otrzymali�my dzi�ki uprzejmo�ci
wytw�rni 20th Century Fox
za po�rednictwem Warner Books, Inc.
Projekt typograficzny
Janusz Ob�ucki
Redaktor
Marek S. Nowowiejski
Redaktor techniczny
Teresa J�dra
For the Polish edition Copyright ( 1992 by Wydawnictwo ALFA
For the Polish edition translation Copyright ( 1992 by Micha� Jakuszewski
ISBN 83-7001-567-0
WYDAWNICTWO "ALFA" - WARSZAWA 1992
Wydanie pierwsze
Zak�ad Poligraficzny Wydawnictwa "Alfa"
Zam. 753/92
1.
Z�e sny.
�mieszna sprawa z tymi koszmarami. S� jak chroniczna, nawracaj�ca choroba. Umys�owa malaria. Kiedy ju� my�lisz, �e si� z nimi za�atwi�e�, uderzaj� w ciebie znowu z ca�� moc�. Atakuj� znienacka w chwili, gdy jeste� na to nie przygotowany, ca�kowicie odpr�ony i najmniej si� ich spodziewasz. Nie mo�na te� za choler� nic na to poradzi�. Za choler�. Nie pomog� �adne tabletki czy medykamenty. Nie mo�na te� poprosi� o zastrzyk o dzia�aniu wstecznym. Jedyne lekarstwo stanowi zdrowy, mocny sen, a ten podsyca tylko infekcj�.
Usi�ujesz wi�c unika� snu. Jednakie w g��bokim kosmosie nie masz wyboru. Je�li nie udasz si� do komory hibernacyjnej, nuda podr�y przez pustk� zabije ci�. Albo gorzej, prze�yjesz, otumaniony i mamrocz�cy, po�wi�ciwszy dziesi��, dwadzie�cia czy trzydzie�ci lat przytomno�ci na darmo. �ycie zmarnowane na gapienie si� w przyrz�dy pomiarowe i poszukiwanie o�wiecenia w ich niezmiennym blasku o ograniczonym zestawie kolor�w. Mo�na czyta�, ogl�da� vidy i �wiczy�, a tak�e my�le� o tym, co by si� sta�o, gdyby� zdecydowa� si� na zabicie nudy za pomoc� snu hibernacyjnego. Nie ma wielu zawod�w, w kt�rych spanie podczas pracy uwa�a si� za po��dane. To ca�kiem niez�a robota. P�ac� dobrze i masz przy tym szans� na obserwowanie post�pu spo�ecznego i technicznego z niepowtarzalnej perspektywy. Co prawda odroczenie �mierci nie jest r�wnoznaczne z nie�miertelno�ci�, jednak jest przynajmniej jak�� jej namiastk�.
Z wyj�tkiem koszmar�w. Bo te s� nieuniknionym dodatkiem do s�u�by na statku kosmicznym dalekiego zasi�gu. Najlepszym na nie lekarstwem jest przebudzenie. Podczas snu hibernacyjnego jest to jednak niemo�liwe. Maszyny na to nie pozwol�. Ich zadaniem jest trzyma� ci� w u�pieniu, spowolni� funkcje cia�a, oddali� �wiadomo��. Z tym, �e in�ynierowie nie wykombinowali jeszcze sposobu na eliminacj� koszmar�w, b�karcich kuzyn�w sn�w. Razem wi�c z kr��eniem i oddychaniem twoje pod�wiadome rozmy�lania ulegaj� rozwleczeniu, przed�u�eniu, rozci�gni�ciu. Pojedynczy sen mo�e trwa� rok lub dwa. Koszmar tak�e.
W pewnych sytuacjach zanudzenie si� na �mier� mo�e stanowi� bardziej poci�gaj�c� alternatyw�. W trakcie hibernacji nie ma si� jednak wyboru. Zimno, regulowana atmosfera, ig�y, kt�re k�uj� ci� i sonduj�, zgodnie ze wst�pnie ustalonymi programami medycznymi, w�adaj� twoim cia�em, je�li nawet nie �yciem. Gdy pogr��asz si� we �nie hibernacyjnym, wyrzekasz si� wolnej woli na rzecz maszyn, ufasz im i polegasz na nich. Dlaczeg� by nie? W ci�gu dziesi�cioleci dowiod�y one, �e s� diablo bardziej godne zaufania ni� ludzie, kt�rzy je wynale�li. Maszyn nie mo�esz urazi�, maszyny nie odczuwaj� te� wrogo�ci. Ich s�dy s� oparte wy��cznie na obserwacji i analizie. Uczucia nie s� czym�, co musz� uwzgl�dnia� w swoich rachunkach, a tym bardziej kierowa� si� nimi w dzia�aniu.
Maszyna, kt�r� by� Sulaco, wykonywa�a swe zadania. Czworo �pi�cych na pok�adzie �ni�o i wypoczywa�o na przemian. Gdy pod��ali swym z g�ry ustalonym kursem, chucha�y i dmucha�y na nich produkty najbardziej zaawansowanej techniki, jak� mia�a do zaoferowania cywilizacja. Utrzymywa�y ich przy �yciu, kontrolowa�y dzia�anie ich organ�w, zajmowa�y si� kr�tkotrwa�ymi zaburzeniami w organizmach Ripley, Hicksa, Newt, a nawet Bishopa, cho� to, co pozosta�o z tego ostatniego, �atwo by�o utrzyma� w dobrym stanie. Bishop przyzwyczai� si� do tego, �e w��czano go i wy��czano. Z ca�ej czw�rki on by� jedynym, kt�ry nie �ni� ani nie mia� koszmar�w. By�o to co�, czego �a�owa�. Sen bez sn�w wydawa� si� okropn� strat� czasu. Niemniej konstruktorzy android�w z zaawansowanej serii, do kt�rej nale�a�, zapewne uznali sny za kosztowny kaprys i nie starali si� znale�� rozwi�zania tego problemu.
Nikt, rzecz jasna, nie pomy�la�, by zapyta� androidy, co na ten temat s�dz�.
Po Bishopie, kt�ry formalnie stanowi� cz�� statku, a nie za�ogi, i w zwi�zku z tym si� nie liczy�, Hicks by� najci�szym przypadkiem spo�r�d �pi�cych. Nie dlatego, �e jego koszmary by�y straszniejsze od sn�w jego towarzyszy, lecz ze wzgl�du na fakt, �e rany, kt�re niedawno odni�s�, �le znosi�y d�ugotrwa�e zaniedbanie. Potrzebna mu by�a pomoc udzielana w nowoczesnym, w pe�ni wyposa�onym o�rodku medycznym. Najbli�szy podobny o�rodek znajdowa� si� jednak niewyobra�alnie daleko st�d, w odleg�o�ci dw�ch lat podr�y.
Ripley zrobi�a dla niego, co mog�a. Ostateczn� diagnoz� i wyb�r terapii pozostawi�a niezawodnemu os�dowi urz�dze� medycznych Sulaco. Poniewa� jednak nikt z personelu medycznego statku nie prze�y� tragedii na Acheronie, terapia mia�a si�� rzeczy charakter minimalny. Dwa lata zamkni�cia i snu hibernacyjnego nie sprzyja�y szybkiemu zdrowieniu. Ripley nie mog�a zdzia�a� wiele, patrzy�a tylko, jak Hicks pogr��a si� w chroni�cej go nie�wiadomo�ci i mia�a nadziej�, �e wydobrzeje.
Podczas gdy statek robi� co w jego mocy, organizm m�czyzny przyst�pi� do naprawy uszkodze�. Spowolnienie funkcji �yciowych by�o pomocne, gdy� ogranicza�o rozszerzanie si� potencjalnej infekcji, lecz w sprawie obra�e� wewn�trznych statek nie m�g� uczyni� nic. Pacjent prze�y� tak d�ugo dzi�ki swej determinacji. Korzysta� z rezerw. Teraz potrzebna mu by�a operacja.
Wewn�trz komory snu poruszy�o si� co�, co nie by�o cz�ci� statku, cho� ze wzgl�du na fakt, �e kierowa� nim r�wnie� wy��cznie program, nie r�ni�o si� a� tak bardzo od ch�odnych, oboj�tnych korytarzy, kt�re przemierza�o. Jego nie ustaj�cym poszukiwaniem, bezmy�lnym p�dem naprz�d, rz�dzi� tylko jeden nakaz. Nie g��d, gdy� nie by�o g�odne i nie przyjmowa�o po�ywienia. Nie seks, kt�rego nie zna�o. Jego jedynym, wszechogarniaj�cym motywem by�o pragnienie rozmna�ania. Mimo organicznego charakteru by�o ono maszyn� w r�wnym stopniu jak komputery kieruj�ce statkiem, cho� cechowa�a je determinacja, kt�ra by�a im ca�kowicie nie znana.
Ze wszystkich ziemskich stworze� najbardziej przypomina�o skrzyp�ocza wyposa�onego w gi�tki ogon. Posuwa�o si� po g�adkiej pod�odze komory snu na zbudowanych z niezwykle bogatej w w�giel chityny nogach o wielu stawach. Jego fizjologia by�a nieskomplikowana, jednokierunkowa. Mia�o za zadanie spe�nia� tylko jedn� funkcj� biologiczn� i robi� to skuteczniej ni� jakakolwiek znana, por�wnywalna konstrukcja. �adna maszyna nie mog�aby sprawi� si� lepiej.
Kierowane przez zmys�y b�d�ce niepowtarzaln� kombinacj� prymitywu i zaawansowania, gnane przez g��boko osadzony imperatyw, nie maj�cy sobie r�wnych w �adnym z �ywych stworze�, przemyka�o z determinacj� przez komor�.
Wdrapanie si� po g�adkiej �cianie cylindra hibernacyjnego by�o �atwym zadaniem dla czego� skonstruowanego w tak znakomity spos�b. G�rna cz�� komory zosta�a wykonana z przezroczystego szk�a metalicznego. W �rodku spa� ma�y organiczny kszta�t. Nie w pe�ni uformowana, jasnow�osa, niewinna - nie licz�c prze�laduj�cych j� koszmar�w, kt�re by�y r�wnie wyrafinowane, a cz�sto mia�y jeszcze szerszy zasi�g ni� u doros�ych �pi�cych tu� obok. Dziewczynka spa�a z zamkni�tymi oczyma, nie�wiadoma okropie�stwa, kt�re bada�o otaczaj�c� j� cienk� kopu��.
Nie �ni�a. W tej chwili koszmar mia� charakter materialny i bardzo rzeczywisty. Ca�e szcz�cie, �e nie zdawa�a sobie sprawy z jego istnienia.
Stworzenie bada�o niecierpliwie cylinder hibernacyjny. Zacz�o od jednego ko�ca i posuwa�o si� metodycznie ku drugiemu. Cylinder by� szczelny, zamkni�ty trzema piecz�ciami. Pod wieloma wzgl�dami stanowi� lepsz� barier� ni� kad�ub samego Sulaco. Cho� stworzenie gna� niepok�j, uczucie frustracji by�o mu obce. Perspektywa rych�ego spe�nienia biologicznego imperatywu podnieca�a je tylko i sk�ania�a do wi�kszego wysi�ku. Rozci�gliwy przew�d stercz�cy z jego brzusznej strony bada� nieust�pliw� przezroczyst� �cian�, kt�ra chroni�a bezsilne cia�o le��ce na nieosi�galnych poduszkach. Blisko�� ofiary wprawia�a stworzenie w sza� aktywno�ci.
Ze�lizn�wszy si� na jedn� stron�, odkry�o wreszcie niemal niezauwa�aln� lini� oddzielaj�c� przezroczyst� pokryw� cylindra od jego metalowej podstawy. Male�kie pazury wbi�y si� w w�ziutk� szczelin�, a niewiarygodnie silny ogon znalaz� punkt zaczepienia na instrumentach znajduj�cych si� z przodu cylindra. Stworzenie z ogromn� si�� zadzia�a�o jak d�wignia. Jego ma�e cia�o dr�a�o z wysi�ku. Piecz�cie zosta�y poddane dzia�aniu silnych napr�e�. Istota nie ustawa�a w wysi�kach. Rezerwy jej si� by�y niewyobra�alne.
Dolna kraw�d� przezroczystej kopu�y p�k�a. W metalicznym szkle pojawi�a si� r�wnoleg�a do pod�ogi szczelina. Odprysk przezroczystego materia�u, ostry jak instrument chirurgiczny, przebi� na wylot cia�o stworzenia. Z cylindra buchn�o lodowate powietrze. Ale po chwili zadzia�a�o uszczelnienie awaryjne, przywracaj�c wn�trzu hermetyczno��.
Le��ca twarz� w d� na swym �o�u niespokojnych sn�w Newt j�kn�a cicho. Zwr�ci�a g�ow� w bok. Jej oczy poruszy�y si� pod zamkni�tymi powiekami, nie obudzi�a si� jednak. Szczelno�� cylindra zosta�a przywr�cona akurat na czas, by ocali� jej �ycie.
Wydaj�c z siebie co chwila nieziemski skrzek, �miertelnie ranny pe�zacz rzuci� si� w drug� stron� pomieszczenia. Nogi i ogon t�uk�y spazmatycznie w przezroczysty odprysk, kt�ry przeszy� mu cia�o. Wyl�dowa� na szczycie cylindra, w kt�rym spoczywa� nieruchomy Hicks. Nogi pe�zacza obj�y konwulsyjnym ruchem szczyt kopu�y. Dr�a� i dygota�, usi�uj�c wbi� pazury w metaliczne szk�o, podczas gdy z rany wyp�ywa�y kwasowe p�yny ustrojowe. Prze�ar�y one szk�o, przedosta�y si� przez metalow� podstaw� cylindra i przenika�y dalej, przez pod�og�. Sk�d� spod pok�adu zacz�� si� wydobywa� dym, kt�ry wype�ni� komor�.
Wok� pomieszczenia i na ca�ym statku przebudzi�y si� urz�dzenia alarmowe. Zal�ni�y ostrzegawcze �wiat�a i zawy�y syreny. �aden cz�owiek ich nie s�ysza�, nie wp�yn�o to jednak na reakcj� Sulaco, kt�ry wykonywa� swe zadania zgodnie z programem. Tymczasem dym nie przestawa� bucha� z otworu o nier�wnych brzegach wy�artego w pok�adzie. Z pe�zacza, w obrzydliwy spos�b przygarbionego na szczycie cylindra Hicksa, nadal wyp�ywa� siej�cy zniszczenie kwas.
Kobiecy g�os, spokojny i przepojony sztuczn� pogod�, rozleg� si�, nie s�yszany, wewn�trz komory.
- Uwaga. Wewn�trz pomieszczenia kriogenicznego gromadz� si� wybuchowe gazy. Wewn�trz pomieszczenia kriogenicznego gromadz� si� wybuchowe gazy.
Sufitowe wentylatory zaszumia�y, wch�aniaj�c w siebie wiruj�cy, coraz bardziej g�stniej�cy gaz. Kwas wci�� s�czy� si� z nieruchomego, martwego ju� pe�zacza.
Pod pod�og� co� eksplodowa�o. Rozb�ys�o jasne, aktyniczne �wiat�o, po czym pojawi�y si� ostre, ��te p�omienie. Ciemny dym zacz�� si� miesza� z rzadszymi gazami, kt�re wype�nia�y teraz komor�. �wiat�a na suficie zamruga�y niepewnie.
Wentylatory wysysaj�ce dym zatrzyma�y si�.
- Ogie� w pomieszczeniu kriogenicznym - oznajmi� nieporuszony kobiecy g�os tonem kogo�, kto nie ma nic do stracenia. - Ogie� w pomieszczeniu kriogenicznym.
Z sufitu wy�oni� si� pysk ga�nicy wiruj�cy jak miniaturowe dzia�ko. Wycelowa� w p�omienie i gaz wydostaj�cy si� z otworu w pok�adzie. Na ko�c�wce pojawi�y si� b�belki p�ynu, kt�ry trysn�� w kierunku p�omieni. Chwilowo ich post�p zosta� opanowany.
Podstawa ga�nicy zaiskrzy�a. Strumie� przesta� bi�. Z wylotu urz�dzenia s�czy�y si� tylko nie przynosz�ce �adnego po�ytku krople.
- System przeciwpo�arowy nieczynny. System przeciwpo�arowy nieczynny. System wentylacji nieczynny. System wentylacji nieczynny. Ogie� i gazy wybuchowe w komorze kriogenicznej.
Silniki przebudzi�y si� z pomrukiem. Cztery czynne cylindry hibernacyjne d�wign�y si� na hydraulicznych podno�nikach ze swych le�y. Ich �wiat�a alarmowe mruga�y. Cylindry zacz�y si� przesuwa� na drug� stron� pomieszczenia. Coraz intensywniejsze p�omienie przes�ania�y widok, lecz nie spowalnia�y ich ruchu. Martwy pe�zacz, nadal przebity odpryskiem metalicznego szk�a, ze�lizn�� si� z poruszaj�cej si� trumny i upad� na pod�og�.
- Ca�y personel zg�osi si� do prom�w ratunkowych nalega� g�os niezmiennym tonem. - Za minut� nast�pi zapobiegawcza ewakuacja:
Jeden za drugim cylindry hibernacyjne wsun�y si� do przewodu transportowego, przemkn�y z wielk� pr�dko�ci� przez wn�trzno�ci statku, a� wreszcie wynurzy�y si� w �luzie na prawej burcie, gdzie automatyczne �adowarki umie�ci�y je w oczekuj�cym promie ratunkowym. By�y jego jedynym �adunkiem. Pod przezroczyst� p�yt� Newt szarpn�a si� przez sen.
�wiat�a b�yska�y, silniki bucza�y. G�os przemawia�, mimo �e nie by�o nikogo, kto by go s�ucha�:
- Wszystkie promy ratunkowe zostan� wystrzelone za dziesi�� sekund. Dziewi��...
Wewn�trzne �luzy zamkn�y si� szczelnie, zewn�trzne otworzy�y na o�cie�. G�os kontynuowa� odliczanie.
Gdy pad�o "zero", jednocze�nie wydarzy�y si� dwie r�ne rzeczy: dziesi�� prom�w, w tym dziewi�� pustych, zosta�o wyrzuconych ze statku, za� mieszanina wydostaj�cych si� w uszkodzonej komorze hibernacyjnej gaz�w wesz�a w krytyczn� reakcj� z p�omieniami buchaj�cymi z wy�artej przez kwas dziury w pod�odze. Przez kr�tk� chwil� wybuchu ca�a przednia lewa burta Sulaco rozb�ys�a w gorej�cej imitacji ognia odleg�ych gwiazd.
Po�owa oddalaj�cych si� prom�w uleg�a na skutek eksplozji powa�nym wstrz�som. Dwa zacz�y kozio�kowa�, trac�c sterowno��. Jeden odby� kr�tk� podr� po krzywej, kt�ra, gdy zakre�li� szeroki �uk, zaprowadzi�a go z powrotem do statku, z kt�rego zosta� wyrzucony. Nie zwolni� nawet, gdy zbli�y� si� do swej gondoli, lecz uderzy� z pe�nym przyspieszeniem w bok statku, kt�rym wstrz�sn�a druga, wi�ksza eksplozja. Wl�k� si� ranny przez pustk�, od czasu do czasu emituj�c nieregularne salwy �wiat�a i ciep�a oraz za�miecaj�c nieskazitelnie czyst� przestrze� stopionymi, poszarpanymi na strz�py fragmentami swej nieodwracalnie uszkodzonej istoty.
Na pok�adzie statku ratunkowego, w kt�rym znajdowa�y si� cztery cylindry hibernacyjne, b�yska�y �wiat�a alarmowe, migota�y i iskrzy�y obwody. Mniejsze i mniej zmy�lne komputery promu ratunkowego usi�owa�y wyizolowa�, zminimalizowa� i powstrzyma� skutki uszkodze� spowodowanych przez zasz�� w ostatniej sekundzie eksplozj�. Kad�ub promu nie zosta� naruszony, jednak�e wstrz�s uszkodzi� delikatne instrumenty.
Prom zwr�ci� si� do statku macierzystego o informacj� na temat stanu i, gdy ta nie nadesz�a, rozpocz�� przegl�d bezpo�redniego otoczenia. W po�owie po�piesznie wykonywanych czynno�ci niezb�dne instrumenty zawiod�y, szybko jednak zast�pi� je system rezerwowy. Trasa Sulaco daleko odbieg�a od ucz�szczanych fotonowych szlak�w. Misja zawiod�a go a� na kresy znanej cz�owiekowi przestrzeni. Do chwili, gdy nast�pi�a katastrofa, nie pokona� du�ego odcinka drogi wiod�cej do domu. Obecno�� cz�owieka w tym sektorze przestrzeni dawa�a si� zauwa�y�, nie mia�a jednak charakteru ci�g�ego. Jego instalacje by�y nieliczne i rozsiane w du�ych odleg�o�ciach od siebie.
Komputer kieruj�cy promem odnalaz� co�. Nie to, co chcia�by znale��, najbardziej po��dany cel. W obecnej sytuacji jednak nie mia� wyboru. Statek nie potrafi� oceni�, jak d�ugo jeszcze b�dzie funkcjonowa�, bior�c pod uwag� powa�ny charakter uszkodze�. Jego najwa�niejszym zadaniem by�a ochrona �ycia znajduj�cych si� na pok�adzie ludzi. Dokona� wyboru kursu. Nap�d niewielkiego, wci�� rozstrojonego i usi�uj�cego ze wszystkich si� naprawi� si� promu przebudzi� si�, pulsuj�c, do �ycia.
Fiorina nie by�a zachwycaj�cym �wiatem. Jej wygl�d okazywa� si� jeszcze mniej zach�caj�cy, by�a to jednak jedyna planeta w ca�ym sektorze Neroid, kt�ra posiada�a czynn� latarni� kierunkow�. Banki danych promu ratunkowego zsynchronizowa�y si� ze sta�ym sygna�em. Uszkodzony system nawigacyjny dwukrotnie gubi� wi�zk� naprowadzaj�c�, lecz statek nie zbacza� z wyznaczonego kursu. W obu wypadkach odnalaz� sygna� na nowo. Informacji na temat Fioriny by�a niewiele, i do tego przestarza�ych, ze wzgl�du na jej izolacj� i specyficzny status.
"Fiorina �Fury� 361," g�osi� odczyt, "Rafineria Rud Mineralnych. Welon zewn�trzny. O�rodek pracy poprawczej o najwy�szym stopniu zabezpieczenia."
Te s�owa nie oznacza�y nic dla komputera. Dla pasa�er�w statku znaczy�yby wiele, lecz nie byli oni w stanie czegokolwiek przeczyta�.
"Czy potrzebne s� dodatkowe informacje?" �a�o�nie rozb�ysn�� komputer. Gdy nikt nie nacisn�� odpowiedniego guzika, ekran pos�usznie zgas�.
W kilka dni p�niej prom ratunkowy pogr��y� si� w szarej, m�tnej atmosferze celu podr�y. W ciemnych chmurach przes�aniaj�cych powierzchni� planety nie by�o nic poci�gaj�cego. Nie prze�witywa� przez nie ani skrawek b��kitu czy zieleni. Nie by�o �adnych oznak �ycia. Katalog wykazywa� jednak, �e znajduje si� tam ziemski przycz�ek, latarnia kierunkowa za� wysy�a�a w pustk� sw�j niezmienny sygna� z precyzj� automatu.
Systemy pok�adowe nadal odmawia�y pos�usze�stwa ze zniech�caj�c� regularno�ci�. Komputer promu usi�owa� zachowa� panowanie nad statkiem, podczas gdy systemy rezerwowe zdycha�y jeden po drugim. Chmury koloru py�u w�glowego gna�y na zewn�trz luk�w, przy kt�rych nikt nie siedzia�, podczas gdy atmosferyczne b�yskawice odbija�y si� gro�nym blaskiem w mro�nych, opiecz�towanych trumnach znajduj�cych si� wewn�trz.
Komputer nie odczuwa� �adnego napi�cia pr�buj�c sprowadzi� prom bezpiecznie na powierzchni� planety. W jego czynno�ciach nie by�o szczeg�lnego po�piechu. Dzia�a�by w spos�b identyczny, gdyby niebo by�o czyste, wiatr �agodny, a jego w�asne systemy funkcjonowa�y w spos�b optymalny zamiast psu� si� - w rosn�cym tempie.
Podwozie promu nie zareagowa�o na sygna� wysuni�cia. Nie by�o ju� czasu ani wystarczaj�cej mocy, by pr�bowa� drugiego podej�cia. Bior�c pod uwag� nier�wn�, poszarpan� przepa�ciami powierzchni� wok� latarni i tego, co uchodzi�o za teren l�dowiska, komputer zdecydowa�, �e spr�buje posadzi� statek na stosunkowo g�adkiej, piaszczystej pla�y.
Gdy jednak za��da� zwi�kszenia mocy, okaza�o si�, �e nie jest to mo�liwe. Komputer pr�bowa�. To by�o jego zadanie. Jednak�e prom nie zdo�a� dotrze� do pla�y, lecz uderzy� w powierzchni� morza pod zbyt ostrym k�tem.
Wewn�trz grodzie i t�niki usi�owa�y zamortyzowa� wstrz�s. Metalowo-w�glowe kompozyty zaj�cza�y, gdy zatrz�s�y nimi si�y, do znoszenia kt�rych nie by�y przystosowane. Podtrzymuj�ce rozpory p�k�y lub powygina�y si�. �ciany tak�e uleg�y deformacji. Komputer skupi� wszystkie wysi�ki na pr�bach sprawienia, by cztery cylindry znajduj�ce si� pod jego opiek� pozosta�y nienaruszone. Kryzysowa sytuacja nie pozostawi�a mu wiele czasu na cokolwiek innego. O siebie komputer nie dba�. Nie by�a to funkcja, w kt�r� go wyposa�ono.
Powierzchnia Fioriny by�a r�wnie pusta, jak jej niebo sk��bione masy szaro-czarnego kamienia, ch�ostane przez wyj�cy wicher. Nieliczne powykr�cane, pokrzywione ro�liny ros�y jedynie w os�oni�tych zag��bieniach ska�. Nieustanny deszcz m�ci� powierzchni� wilgotnych, zimnych bajor.
Po ca�ej tej ponurej okolicy poniewiera�y si� martwe kszta�ty ci�kiej maszynerii. �adowarki, transportery, ogromne koparki oraz d�wigi spoczywa�y tam, gdzie je porzucono, zbyt masywne i drogie, by zabra� je z terenu niewiarygodnie bogatego z�o�a, kt�re niegdy� wymaga�o ich u�ycia. Trzy olbrzymie zwa�owarki opiera�y si� wichrowi niczym trio gigantycznych drapie�nych robak�w. Ich wyloty by�y u�pione, pomieszczenia operator�w ciemne i porzucone. Mniejsze maszyny i pojazdy zbi�y si� w stada, jak t�um zag�odzonych paso�yt�w. Sprawia�y wra�enie, i� czekaj�, a� jedna z wi�kszych maszyn przebudzi si� z chrz�stem do �ycia, by mog�y pracowicie zbiera� okruszyny z jej bok�w.
Poni�ej kopalni ciemne ba�wany uderza�y systematycznie w pla�� pokryt� b�yszcz�cym czarnym piaskiem, wytracaj�c energi� na pozbawionym �ycia brzegu. �adne eleganckie stawonogi nie przemyka�y po powierzchni tej cienistej zatoki, �adne ptaki nie spada�y w d� na sprawnych, przywyk�ych do polowa� skrzyd�ach, by znale�� w spienionych ba�wanach ma�e jadalne stworzonka.
A jednak w wodzie �y�y jakie� ryby. Niezwyk�e pod�u�ne stworzenia z wy�upiastymi oczyma i ma�ymi ostrymi z�bami. Ludzie, kt�rzy czasowo mieszkali na Fiorinie i kt�rzy nazywali j� swoim domem, spierali si� niekiedy o ich prawdziw� natur�, ale poniewa� nie nale�eli do os�b, dla kt�rych d�ugie dyskusje na temat r�wnoleg�ej ewolucji stanowi�yby ulubion� form� rozrywki, z regu�y przyjmowali do wiadomo�ci fakt, �e �yj�ce w oceanie stworzenia, bez wzgl�du na ich przynale�no�� systematyczn�, s� jadalne, i to im wystarcza�o. �wie�e wiktua�y stanowi�y tu rzadko��. Lepiej, by� mo�e, nie wnika� zbyt g��boko w pochodzenie tego, co l�dowa�o w garnku, dop�ki dawa�o si� prze�kn��.
Cz�owiek id�cy pla�� pogr��ony by� w my�lach. Nie �pieszy�o mu si� szczeg�lnie. Jego inteligentna twarz wyra�a�a zaabsorbowanie po��czone z rezerw�. Lekkie, plastikowe nakrycie chroni�o jego ca�kowicie �ys� g�ow� przed wiatrem i deszczem. Od czasu do czasu kopa� ze z�o�ci� miejscowe owady, kt�re gromadzi�y si� wok� jego st�p, pr�buj�c si� przedosta� przez g�adki, impregnowany plastik. Podczas gdy go�cie Fioriny od czasu do czasu zbierali w�tpliwej jako�ci owoce jej burzliwych w�d, bardziej prymitywne miejscowe formy �ycia pr�bowa�y zaj�� si� go��mi.
M�czyzna spacerowa� w milczeniu obok porzuconych �urawi i skamienia�ych d�wig�w, ca�kowicie zatopiony w my�lach. Nie u�miecha� si�. W jego postawie dominowa�a spokojna rezygnacja wywodz�ca si� nie z determinacji, lecz oboj�tno�ci, jak gdyby ma�o go obchodzi�o, co zdarzy�o si� dzisiaj i czy jutro nadejdzie. W ka�dym razie znacznie wi�ksz� przyjemno�� dawa�o mu spogl�danie w g��b siebie. A� nazbyt znajome otoczenie dawa�o mu niewiele rado�ci.
Naraz us�ysza� jaki� d�wi�k. Spojrza� ku g�rze. Zmru�y� oczy ocieraj�c zimn� m�awk� z maski zas�aniaj�cej twarz. Odleg�y ryk przyci�gn�� jego wzrok ku okre�lonemu punktowi na niebie. Bez ostrze�enia z gro�nie wygl�daj�cej chmury wyrwa�a si� i run�a w d� metalowa drzazga. L�ni�a lekko. Powietrze rozst�powa�o si� przed ni� z gwizdem.
M�czyzna zatrzyma� si� na chwil�, by spojrze� w miejsce, gdzie uderzy�a w ocean, po czym wznowi� w�dr�wk�. W po�owie drogi poprzez pla�� spojrza� na sw�j chronometr, po czym odwr�ci� si� i zacz�� wraca� t� sam� drog�, kt�r� przyszed�. Od czasu do czasu spogl�da� na morze. Nie zobaczy� nic, nie spodziewa� si� wi�c, �e cokolwiek znajdzie. Dlatego, ujrzawszy przed sob� na piasku bezw�adn� posta�, poczu� zaskoczenie. Przyspieszy� kroku i nachyli� si� nad cia�em, kt�rego stopy omywa�y drobne fale. Po raz pierwszy krew zacz�a mu kr��y� nieco szybciej. To by�a kobieta. �y�a jeszcze. Przewr�ci� j� na plecy.
Spojrza� w d�, w nieprzytomn�, pokryt� �ladami soli twarz Ripley.
Podni�s� wzrok, lecz pla�a nadal nale�a�a wy��cznie do niego. Do niego oraz do tego absolutnie nieoczekiwanego przybysza. Gdyby j� zostawi�, by sprowadzi� innych, pomoc mog�aby przyj�� za p�no, nie wspominaj�c ju� a tym, �e wyda�by j� na pastw� ma�ych, lecz pe�nych entuzjazmu drapie�nik�w fiori�skich.
Uj�� j� pod pachy i poci�gn�� mocno, obejmuj�c jej tu��w ramionami. Obr�ci� si� do niej ty�em i napinaj�c mi�nie n�g podni�s� z wysi�kiem. Z kobiet� na plecach ruszy� powoli z powrotem w kierunku �luzy.
W �rodku zatrzyma� si�, by zaczerpn�� oddechu, po czym podj�� marsz w kierunku odwszalni. Tr�jka wi�ni�w, kt�rzy pracowali na zewn�trz, zaj�ta by�a odwszaniem. Stali nago pod prysznicem, w gor�cych silnych strumieniach wody zmieszanej ze �rodkiem dezynfekcyjnym. Jako oficer medyczny Clemens posiada� pewien autorytet. Teraz nie omieszka� z niego skorzysta�.
- S�uchajcie - M�czy�ni odwr�cili si� i spojrzeli na niego z ciekawo�ci�.
Clemens rzadko wchodzi� w kontakt z wi�niami, nie licz�c tych, kt�rzy zg�aszali si� na apel dla chorych. Ich pocz�tkowa oboj�tno�� znikn�a, gdy tylko dostrzegli cia�o zwisaj�ce mu z piec�w.
- Wyl�dowa� prom ratunkowy. - Wymienili spojrzenia. - Nie st�jcie tak tutaj - warkn��, staraj�c si� odwr�ci� ich uwag� od �adunku na plecach. - Jazda na pla��. Mog� tam by� inni. I zawiadomcie Andrewsa.
Zawahali si� na chwil�, by zaraz si� o�ywi�. Gdy wychodzili z odwszalni i �apali za ubrania, nie spuszczali wzroku z kobiety, kt�ry d�wiga� Clemens. Nie odwa�y� si� z�o�y� jej na ziemi.
2.
Andrews nie lubi� pracy przy komunikatorze. Ka�dorazowo u�ycie maszyny zapisywano w jego aktach. ��czno�� dalekiego zasi�gu by�a kosztowna i oczekiwano od niego, �e b�dzie korzysta� z urz�dzenia jedynie wtedy, gdy b�dzie to absolutnie konieczne i nieuniknione. Mog�o si� okaza�, �e jego ocena sytuacji b�dzie si� k��ci� z pogl�dem jakiego� t�pog�owego dupka z centrali. W takim wypadku grozi�o mu potr�cenie koszt�w z pensji lub odmowa awansu. Nie b�dzie mia� te� �adnej szansy, by si� broni�, poniewa� - gdy wr�ci do domu z piek�a Fioriny - kretyn, kt�ry go za�atwi�, zapewne dawno ju� umrze lub p�jdzie na emerytur�.
Niech to diabli, czym si� tu przejmowa�? Wszyscy, kt�rych zna�, umr� na d�ugo przed jego powrotem do domu. Mimo to niezmiennie pragn�� tej jak�e oczekiwanej podr�y.
Wykonywa� wi�c t� parszyw� robot� jak najlepiej w nadziei, �e jego parszywi pracodawcy zauwa�� wreszcie jego zdolno�ci i profesjonalizm i zaproponuj� mu wcze�niejsz� emerytur�. Teraz jednak pojawi�a si� nieprzewidziana, parszywa komplikacja, kt�rej jedynym celem by�o utrudnienie mu �ycia. Andrews odczuwa� g��bok� niech�� do rzeczy nieprzewidzianych. Jedn� z nielicznych zalet jego pracy by�a jej niezmienna przewidywalno��.
A� do tej chwili, kiedy musia� skorzysta� z komunikatora. Wali� gniewnie w klawisze.
FURY 361-ZESPӣ WI�ZIENNY KLASY C-IRIS 12037154.
ZG�ASZAM ROZBICIE PROMU RATUNKOWEGO 2650.
ZA�OGA: ANDROID TYPU BISHOP-NIEAKTYWNY,
KAPRAL HICKS-EKSTRASOLARNA PIECHOTA MORSKA-L55321-NIE �YJE.
PORUCZNIK RIPLEY-INSPEKTOR TOWARZYSTWA-B515617-OCALONA.
NIE ZIDENTYFIKOWANA M�ODA OSOBA P�CI �E�SKIEJ-NIE �YJE.
PROSZ� O JAK NAJSZYBSZ� EWAKUACJ�-CZEKAM NA ODPOWIED�-NACZELNIK ANDREWS M51021.
[Transmis. z op�nieniem 1844-Fiorina]
Clemens wyci�gn�� kobiet� z wody i jak najszybciej sprowadzi� do zespo�u. Tak szybko, �e to jej stan zdominowa� ich my�li, a nie p�e�. Czas na refleksj� przyjdzie p�niej, a wraz z nim k�opoty, kt�re przewidywa� Andrews.
Co do samego promu, wyci�gni�to go na brzeg u�ywaj�c wo��w-mutant�w. Ka�dy wehiku� kopalniany dokona�by tego szybciej i z wi�ksz� �atwo�ci�, ale te, kt�re porzucono na zewn�trz, dawno ju� utraci�y nawet resztki swej aktywno�ci, a te, kt�re znajdowa�y si� wewn�trz kompleksu, uznane zosta�y za zbyt cenne, by nara�a� je na dzia�anie �rodowiska zewn�trznego, o ile zreszt� ludzie zdo�aliby bezpiecznie wyholowa� na powierzchni� odpowiedni pojazd. Zdecydowali, �e �atwiej u�y� wo��w, cho� nie by�y przyzwyczajone do podobnych zada�. Da�y sobie jednak rad�, poza jednym, kt�ry zaraz potem pad� martwy, bez w�tpienia dlatego, �e zosta� nara�ony na nie znany mu dot�d wysi�ek prawdziwej pracy.
Gdy tylko prom znalaz� si� w zasi�gu jedynego znajduj�cego si� w posiadaniu kopalni, nadal czynnego zewn�trznego d�wigu, mo�na by�o stosunkowo �atwo unie�� ci�ko uszkodzony wehiku� i opu�ci� go pod ziemi�. Andrews by� na miejscu, gdy ludzie weszli do �rodka. Po chwili wynurzyli si� oznajmiaj�c, �e kobieta nie by�a sama. Przybyli z ni� inni.
Naczelnik nie by� zadowolony. Dodatkowe komplikacje, dodatkowe wyrwy w codziennej, spokojnej rutynie jego pracy. Dodatkowe decyzje do podj�cia. Nie lubi� tego. Zawsze istnia�o niebezpiecze�stwo, �e kt�ra� z decyzji oka�e si� b��dna.
Kapral piechoty morskiej by� martwy, podobnie jak nieszcz�sne dziecko. Android si� nie liczy�. Andrews poczu� lekk� ulg�. Mia� wi�c na g�owie tylko t� kobiet�. Ca�e szcz�cie. Sama wywo�a�a wystarczaj�co wiele komplikacji.
Jeden z m�czyzn poinformowa� go, �e komunikator zatrzyma� dla niego wiadomo��. Pozostawiwszy prom i jego zawarto�� pod opiek� innych, naczelnik wr�ci� do gabinetu. Andrews by� pot�nym m�czyzn� zbli�aj�cym si� do pi��dziesi�tki, muskularnym, silnym i zdecydowanym. Musia� posiada� wszystkie te cechy, a r�wnie� wi�cej. W przeciwnym razie nigdy nie skierowano by go na Fiorin�.
Odpowied� by�a r�wnie zwi�z�a jak jego wiadomo��.
DO: FURY 361-ZESPӣ WI�ZIENNY 12037154 KLASY C
OD: CENTRALA SIECI 01500-WEYLAND-YUTANI
WIADOMO�� ODEBRANO.
No tak, to by�o ekstra. Andrews gapi� si� na ekran monitora, nic wi�cej si� tam jednak nie pojawi�o. �adnych sugestii czy pro�by o dodatkowe informacje ani eleganckich urz�dowych wyja�nie�. �adnej krytyki czy pochwa�. Z jakiego� powodu spodziewa� si� wi�cej.
M�g� wys�a� nast�pn� wiadomo�� z pro�b� o dodatkowe dane, z tym, �e ci na g�rze z pewno�ci� uznaliby j� za zbyteczn� i potr�cili jej koszt z jego pensji. Przecie� mu odpowiedzieli, prawda? Nawet je�li w�a�ciwie nie by�a to odpowied�. Nie m�g� nic na to poradzi�, jedynie upora� si� z sytuacj� tak, jak uwa�a� za stosowne... i czeka�.
Kolejny sen. W snach nie ma poczucia czasu, rozpi�to�ci czasu. Ludzie widuj� w snach najr�niejsze rzeczy - zar�wno intensywnie realistyczne, jak i ca�kowicie urojone. Rzadko widuj� zegary.
D�wigaj�c w r�kach ci�ki miotacz ognia o dw�ch lufach zbli�a�a si� ostro�nie do cylindr�w hibernacyjnych. Szybki rzut oka ujawni�, �e wszyscy trzej lokatorzy s� nietkni�ci. Spokojny Bishop, rozbity na cz�ci. Eteryczna Newt ze sw� doskona�� dzieci�c� urod�, tak nie pasuj�ca do miejsca i czasu, w kt�rym si�, wbrew swej woli, znalaz�a. Spokojny Hicks, wolny od blizn. Zbli�aj�c si� poczu�a niepewno��, lecz jego kopu�a by�a nadal zamkni�ta, podobnie jak oczy.
Jaki� d�wi�k. Odwr�ci�a si� nagle, szarpi�c prze��cznik na o�ebrowaniu broni, podczas gdy jej palec nacisn�� konwulsyjnie spust. Rozleg� si� trzask p�kaj�cego plastiku. To wszystko. Rozpaczliwie spr�bowa�a po raz drugi. Kr�tkotrwa�y, niech�tny p�omie� wytrysn�� na odleg�o�� kilku cali od wylotu lufy i zgas�.
W panice obejrza�a bro�. Sprawdzi�a poziom paliwa, spust, i te przewody, kt�re by�y widoczne. Wszystko wydawa�o si� w porz�dku. Bro� powinna dzia�a�, musia�a dzia�a�...
Co� by�o blisko, tu� obok. �ni�o si� jej, �e si� wycofuje ostro�nie krok za krokiem w poszukiwaniu os�ony litej �ciany, szarpi�c si� z miotaczem ognia. By� blisko. Zna�a go zbyt dobrze, by s�dzi�, �e jest inaczej. Jej palce walczy�y z opornym urz�dzeniem. Znalaz�a przyczyn� trudno�ci. By�a tego pewna. Potrzebowa�a jeszcze tylko minuty. Do�adowa�, przestawi� i przygotowa� si� do strza�u. P� minuty. Przypadkowo spojrza�a w d�.
Ogon obcego spoczywa� pomi�dzy jej nogami.
Odwr�ci�a si� z krzykiem, prosto w czekaj�ce na ni� ramiona. Usi�owa�a uruchomi� miotacz ognia. D�o� zacisn�a si�. Przera�liwie eleganckie, niewiarygodnie pot�ne palce zmia�d�y�y bro� w po�owie jej d�ugo�ci. Obie lufy zapad�y si� pod ich u�ciskiem. Drugie rami� zamkn�o j� jak w pu�apce. Wali�a pi�ciami w l�ni�c�, po�yskuj�c� klatk� piersiow� - gest bezu�yteczny, jak ju� wszystko w tej chwili.
Odwr�ci� j� i popchn�� do najbli�szej kapsu�y hibernacyjnej. Popchn�� j� ponownie. Jej twarz by�a mocno przyci�ni�ta do ch�odnego nieorganicznego szk�a. Pod ni� Hicks otworzy� oczy i u�miechn�� si� raz jeszcze. I raz jeszcze.
Krzykn�a.
Ambulatorium by�o ciasne i niemal puste. Przylega�o do znacznie wi�kszej instytucji medycznej, obliczonej na za�atwianie tuzin�w pacjent�w dziennie. G�rnicy, kt�rzy mieli by� tymi pacjentami, dawno ju� opu�cili Fiorin�. Wype�nili przed laty swoje zadanie - wydobyli spod ziemi cenn� rud� i udali si� w �lad za ni� do domu. Zostali jedynie wi�niowie, a im tak obszerny przybytek nie by� potrzebny.
Opr�niono wi�c szpital ze wszystkiego, co da�o si� zabra�, a mniejsz� sal� operacyjn� przekazano wi�zieniu. Tak by�o taniej. Mniej przestrzeni do ogrzewania, mniejsze zu�ycie energii, oszcz�dno�� pieni�dzy. Gdy w gr� wchodzili wi�niowie, zawsze by�a to podstawowa kwestia.
Nie zostawiono ich jednak z niczym. Zapas�w i ekwipunku by�o wi�cej, ni� potrzebowa� ten przycz�ek. Towarzystwo mog�o sobie pozwoli� na hojno��. Poza tym przew�z na inn� planet�, nawet cennych materia��w, by� bardzo drogi. Lepiej zostawi� ich cz�� - ni�szej jako�ci - i zdoby� uznanie za okazanie mi�osierdzia. Dobra opinia by�a wi�cej warta ni� utracony sprz�t.
Opr�cz szpitalika by� jeszcze Clemens. Podobnie jak cz�� zapas�w by� on zbyt dobry jak na Fiorin�, cho� trudno by�oby przekona� kogo�, kto zna� jego spraw�, �e tak jest. On sam za� raczej si� nie skar�y�. Wi�niowie mieli po prostu szcz�cie, �e go dostali i wiedzieli o tym. Z regu�y nie byli g�upi. Najwy�ej niesympatyczni. By�o to po��czenie, dzi�ki kt�remu niekt�rzy ludzie stawali si� magnatami przemys�owymi i filarami rz�du. U innych prowadzi�o ono jedynie do kl�ski i degradacji. Gdy skutki tej sytuacji by�y skierowane do wewn�trz, dotkni�tych ni� poddawano terapii lub umieszczano w odosobnieniu w takich miejscach jak Ziemia.
Gdy natomiast wydostawa�y si� na zewn�trz, by zagrozi� niewinnym ludziom, mog�a ona zaprowadzi� gdzie indziej. Na przyk�ad na Fiorin�. Clemens by� jedynie jednym z wielu, kt�rzy zbyt p�no zdali sobie spraw�, �e ich prywatna �cie�ka zboczy�a z trasy charakteryzuj�cej normalnych ludzi, by zaprowadzi� ich w to miejsce.
Kobieta usi�owa�a co� powiedzie�. Jej wargi porusza�y si�. Wygina�a cia�o ku g�rze, cho� Clemens nie umia� stwierdzi�, czy pr�bowa�a co� popchn��, czy te� od czego� si� odsun��. Nachyli� si� nad ni� i przytkn�� ucho do jej ust. Dobieg�y stamt�d bulgoc�ce d�wi�ki, brzmi�ce jak gdyby dociera�y na powierzchni� z wielkiej g��boko�ci.
Wyprostowa� si� i odwr�ci� jej g�ow� na bok. Krztusz�c si� i dusz�c zwymiotowa�a strumieniem ciemnej s�onej wody. Wymioty sko�czy�y si� nagle i kobieta opad�a na ��ko, nadal nieprzytomna, lecz teraz ju� spokojna, cicha, odpr�ona. U�o�y� jej g�ow� z powrotem na poduszce. Przyjrza� si� z powag� obliczu przypominaj�cemu mask�. Mimo wieku rysy jej twarzy by�y delikatne, niemal dziewcz�ce. Unosi�a si� wok� niej aura kogo�, kto sp�dzi� zbyt wiele czasu w piekle jako turysta.
C�, zosta�a wypchni�ta ze statku na pok�adzie promu ratunkowego, a potem przebudzi�a si� z hibernacji podczas katastrofy... no c�, takie wypadki zostawi�yby �lady na ka�dym, powiedzia� sobie.
Drzwi ambulatorium otworzy�y si� z cichym sykiem, by wpu�ci� do �rodka Andrewsa i Aarona. Clemens nie przepada� zbytnio za naczelnikiem ani za jego zast�pc�, ale zdawa� sobie te� spraw�, �e i Andrews nie kocha jedynego przedstawiciela personelu medycznego w kompleksie. Cho� jego status by� odrobin� wy�szy ni� og�u populacji, Clemens nadal pozostawa� wi�niem odbywaj�cym kar�, o czym �aden z tamtych dw�ch nie pozwala� mu nigdy zapomnie�. Nie dziwi�o go to zreszt� wcale ani martwi�o. Wielu rzeczy trudno by�o dokona� na Fiorinie, lecz zapominanie nale�a�o tutaj do sztuk kompletnie obcych.
Zatrzymali si� obok ��ka i spojrzeli na nieruchome cia�o. Andrews chrz�kn�� bez �adnego widocznego powodu.
- Co z ni�, panie Clemens?
Technik odchyli� si� lekko do ty�u i spojrza� w g�r� na cz�owieka, kt�ry w gruncie rzeczy by� panem i w�adc� Fioriny.
- �yje.
Andrews zacisn�� usta i obdarzy� rozm�wc� ironicznym u�mieszkiem.
- Dzi�kuj�, panie Clemens. To wa�ne. Cho�, jak przypuszczam, nie powinienem chcie�, �eby by�o inaczej, bo oznacza to tak�e, �e mamy problem, prawda?
- Nie ma si� czym przejmowa�, sir. My�l�, �e j� z tego wyci�gniemy. Nie ma krwotok�w wewn�trznych, z�ama�, a nawet powa�nych wywichni��. My�l�, �e w pe�ni wr�ci do zdrowia.
- Co, jak pan wie, panie Clemens, w�a�nie mnie niepokoi. - Otaksowa� wzrokiem kobiet� le��c� na ��ku. - Wola�bym, �eby do nas nie trafi�a. Wola�bym, �eby jej tu teraz nie by�o.
- Z ca�ym szacunkiem, sir, ale mam wra�enie, �e ch�tnie przyzna�aby panu racj�. S�dz�c z tego, co opowiedziano mi o jej l�dowaniu i z tego, w jakim stanie, co sam widzia�em, znajduje si� jej prom, jestem zdania, �e mia�a cholernie ma�o do powiedzenia w tej sprawie. Wie pan, sk�d oni s�? Z jakiego statku?
- Nie - mrukn�� Andrews. - Powiadomi�em Weyland-Y.
- Odpowiedzieli? - Clemens z�apa� Ripley za nadgarstek udaj�c, �e chce jej zbada� puls.
- Je�li mo�na to nazwa� odpowiedzi�. Potwierdzili odbi�r wiadomo�ci. I tyle. Chyba nie s� w nastroju do rozm�w.
- To zrozumia�e, je�li mieli udzia�y w statku, kt�ry zagin��. Biegaj� teraz w k�ko jak szaleni, pr�buj�c okre�li� znaczenie pa�skiego raportu. - Wyobra�enie skonsternowanych nabab�w Towarzystwa sprawi�o mu przyjemno��.
- Prosz� mnie powiadomi�, je�li zajdzie jaka� zmiana w jej stanie.
- Na przyk�ad je�li grzecznie przeniesie si� na tamten �wiat?
Andrews spojrza� na niego ze z�o�ci�.
- Jestem ju� wystarczaj�co podenerwowany tym wszystkim, Clemens. Prosz� post�powa� rozs�dnie i nie pogarsza� sprawy. Niech pan si� pilnuje, �ebym nie zacz�� zbyt mocno kojarzy� pana z ca�ym tym interesem. Nie ma powodu do ponurych dowcip�w. Mo�e to pana zdziwi, ale mam nadziej�, �e ona wy�yje. Co prawda, je�li odzyska przytomno��, mo�e sama by� innego zdania. Chod�my - powiedzia� do swego totumfackiego.
Obaj m�czy�ni wyszli.
Kobieta j�kn�a cicho. Poruszy�a nerwowo g�ow� z boku na bok. Odruchowa reakcja, zastanowi� si� Clemens, czy te� skutki uboczne lek�w, kt�re, pe�en nadziei, wprowadzi� po�piesznie do jej organizmu? Siedzia� i obserwowa� j�, niesko�czenie wdzi�czny za mo�liwo�� odpoczynku w jej orbicie, za szans� na to, by po prostu by� blisko niej, obserwowa� j�, czu� jej zapach. Zapomnia� ju� niemal, co znaczy przebywa� w obecno�ci kobiety. Wspomnienia wr�ci�y szybko, przebudzone jej widokiem. Pod siniakami i st�uczeniami jest ca�kiem pi�kna, pomy�la�. Bardziej, znacznie bardziej ni� mia� prawo si� spodziewa�.
J�kn�a po raz drugi. To nie lekarstwa, uzna�, ani b�l g�owy wywo�any obra�eniami. Co� si� jej �ni�o. Nie ma powodu do obaw. Ostatecznie par� sn�w nie wyrz�dzi jej krzywdy.
S�abo o�wietlona sala zebra� mia�a wysoko�� czterech kondygnacji. M�czy�ni stali oparci o balustrad� na drugim poziomie i szeptali cicho do siebie; niekt�rzy palili wysuszone ro�liny zmieszane z r�nymi �rodkami chemicznymi. G�rne pi�tra by�y puste. Podobnie jak wi�ksza cz�� kopalni na Fiorinie, sala zosta�a zbudowana z my�l� o znacznie wi�kszej liczbie ludzi ni� dwa tuziny, kt�re zebra�y si� w tej gigantycznej jaskini.
Przyszli tu na ��danie naczelnika. Wszystkich dwudziestu pi�ciu wi�ni�w. Twardzi, chudzi, �ysi, m�odzi, nie tak ju� m�odzi, i ci, dla kt�rych m�odo�� by�a tylko mi�ym, blakn�cym wspomnieniem. Andrews usiad� naprzeciw nich. Jego zast�pca Aaron tkwi� obok. Clemens sta� w pewnej odleg�o�ci zar�wno od wi�ni�w, jak i od stra�nik�w, stosownie do swego specyficznego statusu.
Dw�ch stra�nik�w, dwudziestu pi�ciu wi�ni�w. W ka�dej chwili mogli si� rzuci� na naczelnika i jego zast�pc� i upora� si� z nimi stosunkowo �atwo. Ale po co? Bunt da�by im jedynie panowanie nad kompleksem, kt�rym i tak ju� kierowali. Ucieka� nie by�o dok�d. Na Fiorinie nie istnia�o �adne lepsze miejsce, kt�rego nie wolno by im by�o odwiedza�. Gdyby nast�pny statek dostawczy po przybyciu stwierdzi�, �e dosz�o do buntu, nie zrzuci�by po prostu dostaw i z�o�y� raport. Nast�pnie przybyliby ci�ko uzbrojeni komandosi, st�umili bunt raz, dwa i wszyscy bior�cy w nim udzia�, a raczej ci, co prze�yli, stwierdziliby, �e ich wyroki zosta�y przed�u�one.
Drobne przyjemno�ci, kt�rych mog�o dostarczy� stawienie oporu w�adzy, nie by�y warte dodatkowego miesi�ca pobytu na Fiorinie, a tym bardziej roku czy dw�ch. Nawet najbardziej zatwardziali z wi�ni�w zdawali sobie z tego spraw�. Nie by�o wi�c �adnych bunt�w ani sprzeciw�w wobec w�adzy Andrewsa. Prze�y� Fiorin� i, co wa�niejsze, uciec z niej, mo�na by�o wy��cznie post�puj�c zgodnie z oczekiwaniami. Wi�niowie mogli nie by� zadowoleni, zachowywali si� jednak spokojnie.
Aaron dokona� przegl�du szepcz�cej gromady i niecierpliwie podni�s� g�os.
- W porz�dku, w porz�dku. We�my si� do roboty. Zacznijmy to wreszcie. Zgoda? Zgoda. Prosz� pana, panie Dillon.
Dillon wyst�pi� naprz�d. By� przyw�dc� uwi�zionych, i to nie tylko ze wzgl�du na sw�j wzrost i si��. Druciane okulary, kt�re mia� na nosie, by�y w znacznie wi�kszym stopniu poz�, ust�pstwem na rzecz tradycji ni� konieczno�ci�. Wola� je od szkie� kontaktowych, a - rzecz jasna - trudno si� by�o spodziewa�, �e Towarzystwo po�wi�ci czas i pieni�dze na wyposa�enie wi�nia w przeszczepy. Dillonowi to odpowiada�o. Okulary by�y antykiem. Stanowi�y dziedzictwo rodzinne, kt�re w jaki� spos�b przetrwa�o pokolenia nienaruszone. W pe�ni spe�nia�y jego wymagania.
Pojedynczy warkoczyk, kt�ry zwisa� z jego �ysej pa�y, ko�ysa� si� powoli w rytm krok�w. Zachowanie tej ozdoby z w�os�w pomimo nieust�pliwych paso�yt�w fiori�skich kosztowa�o mn�stwo czasu i wysi�k�w, Dillon by� jednak got�w znie�� pewne niewygody, �eby tylko zachowa� �w drobny przejaw indywidualno�ci.
Chrz�kn�� dobitnie.
- Daj nam si��, o Panie, by�my wytrwali. Wyznajemy, �e jeste�my nieszcz�snymi grzesznikami w r�kach gniewnego Boga. Niechaj kr�g pozostanie nie przerwany... a� nie nadejdzie dzie�. Amen.
Inwokacja by�a kr�tka, ale w sam raz. Gdy sko�czy�, wi�niowie jak jeden m�� podnie�li prawe pi�ci i opu�cili je w milczeniu: To by� gest pogodzenia si� z losem i rezygnacji, nie buntu. Na Fiorinie bunt nie przynosi� nic poza ostracyzmem ze strony towarzyszy i mo�liwo�ci� przedwczesnego wyl�dowania w grobie, poniewa�, je�li kto� wychyli� si� zbytnio, Andrews m�g� go praktycznie bezkarnie wygna� z kompleksu. Nie by�o tu nikogo, kto m�g�by si� sprzeciwi�, kto by go nadzorowa� i ocenia� s�uszno�� jego post�pk�w. �adna niezale�na komisja �ledcza nie bada�a przyczyn �mierci wi�ni�w. Andrews strzela� i Andrews kule nosi�. Sytuacja ta by�aby nie do zniesienia, gdyby nie fakt, �e naczelnik, cho� surowy, by� r�wnie� sprawiedliwy. Wi�niowie uwa�ali, �e maj� pod tym wzgl�dem szcz�cie. R�wnie dobrze m�g�by si� im traci� kto� zupe�nie inny.
Andrews obrzuci� wzrokiem swych podopiecznych. Zna� ka�dego z nich dobrze, znacznie lepiej ni� wyrazi�by na to ochot�, gdyby dano mu prawo wyboru. Zna� ich s�abe i mocne strony, grzeszki i rzeczy, do kt�rych czuli odraz�, szczeg�y ich spraw. Niekt�rzy byli prawdziwymi bydlakami, inni za� jedynie lud�mi w fatalny spos�b aspo�ecznymi. Istnia� te� szeroki wachlarz przypadk�w po�rednich.
Andrews chrz�kn�� z powag�.
- Dzi�kuj� wam, panowie. Wiele m�wiono na temat tego, co wydarzy�o si� dzi� rano. Wi�kszo�� opowie�ci mia�a niezbyt powa�ny charakter. Mo�ecie wi�c uzna� to posiedzenie za okazj� do sprawdzenia plotek. Oto fakty. Jak niekt�rzy z was wiedz�, prom ratunkowy typu 337 rozbi� si� tutaj o godzinie 0600 podczas wachty porannej. Jedna osoba prze�y�a, dwie zgin�y. By� tam te� android, kt�ry zosta� roztrzaskany w takim stopniu, �e naprawa nie wchodzi w gr�. - Przerwa� na chwil�, by jego s�owa dotar�y lepiej do s�uchaj�cych. - Ocalona osoba jest kobiet�.
Zacz�y si� pomruki. Andrews nas�uchiwa� i obserwowa� z uwag�. Pr�bowa� oszacowa�, jakie wra�enie wywo�a�y jego s�owa. Nie by�o �le... jak dot�d.
Jeden z wi�ni�w wychyli� si� ponad g�rn� por�cz�. Morse zbli�a� si� do trzydziestki, wygl�da� jednak starzej. Na Fiorinie jej mimowolni obywatele szybko si� starzeli. Cz�owiek �w mia� spor� kolekcj� pokrytych z�otem z�b�w, co by�o konsekwencj� pewnych aspo�ecznych dzia�a�. Wybra� z�oty kolor ze wzgl�d�w kosmetycznych. Wydawa� si� podenerwowany, co u niego by�o normalne.
- Chc� tylko powiedzie�, �e kiedy tu przyby�em, z�o�y�em �luby czysto�ci. To znaczy �adnych kobiet ani seksu pod jak�kolwiek postaci�. - Omi�t� zebranych podnieconym wzrokiem. - Wszyscy z�o�yli�my te �luby. Powiem teraz, �e ja osobi�cie nie pochwalam polityki Towarzystwa, kt�re pozwala tej kobiecie na swobodne kontakty...
Gdy Morse nie przestawa� gl�dzi�, Aaron szepn�� do swego prze�o�onego.
- Bezczelny sukinsyn, prawda, sir?
Wreszcie Dillon wyst�pi� przed szereg wsp�wi�ni�w. Jego d�wi�czny g�os by� cichy, lecz zdecydowany.
- Nasz brat chce nam powiedzie�, �e odbieramy obecno�� obcego przybysza, zw�aszcza kobiety, jako pogwa�cenie harmonii, potencjalne zniweczenie duchowej jedno�ci, kt�ra pomaga nam przetrwa� kolejne dni i pozosta� przy zdrowych zmys�ach. S�yszy pan, co m�wi�, panie naczelniku? Rozumie pan, co mam na my�li?
Andrews spojrza� �mia�o Dillonowi w oczy.
- Prosz� mi wierzy�, zdaj� sobie doskonale spraw� z waszych uczu�. Zapewniam was wszystkich, �e uczynimy co tylko w naszej mocy, by zaradzi� waszym troskom, i �e rozwi��emy t� kwesti� jak najszybciej. My�l�, �e le�y to we wsp�lnym interesie nas wszystkich.
Z gromady dobieg�y szepty.
- Z pewno�ci� ucieszy was wiadomo��, �e ju� wezwa�em ekip� ratunkow�. Jest nadzieja, �e przyb�d� tu nie dalej ni� za tydzie�, aby jak najszybciej j� st�d zabra�.
Kto� mu przerwa�.
- Za tydzie�, panie naczelniku? Nikt nie ma�e tu dotrze� tak szybko. Z �adnego miejsca.
Andrews spojrza� na m�wi�cego.
- Najwyra�niej chodzi o statek znajduj�cy si� w drodze na Motine�. Figurowa� w rozk�adzie od miesi�cy. To stan zagro�enia. Istniej� zasady, kt�rych nawet Towarzystwo musi przestrzega�. Jestem pewien, �e nawi��� kontakt ze statkiem, obudz� z hibernacji przynajmniej pilota i skieruj� ich w nasz� stron�, by j� zabrali. To b�dzie koniec sprawy.
Nic, rzecz jasna, na ten temat nie wiedzia�, ale takie post�powanie ze strony Towarzystwa by�oby logiczne i uzna�, �e mo�e je przepowiedzie� z niejak� doz� pewno�ci. Gdyby statek kieruj�cy si� na Motine� nie zboczy� z trasy, post�pi tak, jak b�dzie tego wymaga�a sytuacja. Nale�y rozwi�zywa� kryzysy jeden po drugim.
Popatrzy� na Clemensa.
- Czy mia� pan ju� czas na dokonanie oceny?
Technik skrzy�owa� niepewnie ramiona na piersi.
- Poniek�d. Zrobi�em wszystko co mo�liwe przy u�yciu naszego sprz�tu.
- Mniejsza o �ale. W jakim jest stanie?
Clemens zdawa� sobie �wietnie spraw�, �e wszystkie oczy w pomieszczeniu skierowa�y si� nagle na niego. Zignorowa� to jednak, skupiaj�c uwag� na naczelniku.
- Nie wydaje si�, by odnios�a ci�kie obra�enia. Jest posiniaczona i poobijana. Mo�e mie� z�amane jedno �ebro. Je�li nawet, jest to tylko p�kni�cie przeci��eniowe. Gro�niejsze konsekwencje mo�e mie� fakt, �e przebudzi�a si� z hibernacji zbyt, gwa�townie - przerwa�, by zebra� my�li. - Prosz� pos�ucha�, jestem tylko nie wyspecjalizowanym technikiem, ale nawet ja dostrzegam, �e ona potrzebuje specjalistycznej opieki. Je�li kogo� wyrwie si� przedwcze�nie z hibernacji, bez odpowiedniego przygotowania biofizycznego, mog� wyst�pi� najr�niejsze komplikacje. Nieprzewidywalne efekty uboczne, ukryte zaburzenia kr��enia i oddychania, uszkodzenia na poziomie kom�rkowym, kt�re czasami nie ujawniaj� si� przez ca�e dni lub nawet tygodnie... nie mam poj�cia, jak m�g�bym rozpozna� takie rzeczy, a co dopiero je leczy�. Mam wi�c nadziej�, �e ten statek ratunkowy jest w pe�ni wyposa�ony w urz�dzenia medyczne.
- Czy b�dzie �y�a? - zapyta� go Andrews.
Technik potrz�sn�� g�ow� w niemym zdumieniu. Naczelnik dobrze s�ysza� jedynie to, co chcia� us�ysze�.
- S�dz�, �e nic jej nie b�dzie, pod warunkiem, �e nic ju� p�niej nie wyskoczy. Prosz� jednak nie powtarza� g�o�no mojej opinii. Zw�aszcza oficjalnie zarejestrowanemu lekarzowi.
- Czego si� boisz? - zachichota� kto� za nim. - �e ci� oskar�� o b��d w sztuce?
Niekt�rzy z cz�onk�w grupy wybuchn�li okrutnym �miechem.
Andrews przerwa� im szybko, zanim Clemens lub ktokolwiek inny zd��y� zareagowa�.
- Pos�uchajcie. Nikt z nas nie jest naiwny. Le�y we wsp�lnym interesie nas wszystkich, �eby ta kobieta nie wychodzi�a z ambulatorium do czasu przybycia ekipy ratunkowej. A ju� zw�aszcza bez eskorty. Czego oczy nie widz�, sercu nie �al, prawda? - Nikt nie kwapi� si� do wypowiadania komentarzy. - Wszyscy powinni�my si� wi�c trzyma� swoich zada� i unika� nadmiernego podniecenia. Zgadza si�? Dobrze. - Wsta�. - Dzi�kuj�, panowie.
Nikt si� nie poruszy�. Dillon odwr�ci� si� i powiedzia� cicho:
- W porz�dku.
T�umek zacz�� si� rozchodzi�. M�czy�ni wracali do swych codziennych zaj��. Andrews nie czu� si� obra�ony okazanym mu lekcewa�eniem. To by� drobny gest ze strony wi�ni�w. By� got�w pozwoli� im na drobne gesty. To upuszcza�o troch� pary, �agodzi�o ch�� do powa�niejszych wyskok�w.
Zebranie posz�o tak dobrze, jak mo�na by�o tego oczekiwa�. Mia� wra�enie, �e poradzi� sobie z sytuacj� jak nale�y. Powstrzyma� plotki i spekulacje, zanim wyrwa�y si� spod kontroli. Skierowa� si� z powrotem do gabinetu. Aaron szed� u jego boku.
Przyda�aby si� jednak bardziej tre�ciwa wiadomo�� od Towarzystwa.
Gdy Clemens chcia� wyj��, Dillon zagrodzi� mu drog�.
- Co� ci� gryzie?
Wielki m�czyzna sprawia� wra�enie zatroskanego.
- Pigularzu, lepiej uwa�aj na t� babk�.
Clemens u�miechn�� si�.
- W jej stanie nie mo�e narobi� k�opotu. Czy� nie powinni�my da� szansy wszystkim dzieciom Bo�ym?
- Nie wiemy, czyim jest dzieckiem.
Obaj m�czy�ni spogl�dali na siebie jeszcze przez chwil�. Wreszcie Dillon ust�pi� technikowi z drogi. Jego spojrzenie pod��a�o za Clemensem a� do bramy prowadz�cej do tunelu D.
Kobieta le�a�a nieruchomo na ��ku. Tym razem nie j�cza�a. Nic si� jej nie �ni�o. Clemens sprawdzi� kropl�wk� przytwierdzon� do jej ramienia. Nie znaj�c szczeg��w jej stanu zmuszony by� zastosowa� terapi� przeciwko og�lnemu os�abieniu. Opr�cz glukozy i sacharozy kropl�wka zawiera�a szeroki zestaw dobrze tolerowanych antybiotyk�w, �rodki modyfikuj�ce sen fazy REM oraz specyfiki przeciwb�lowe. Wykonany z twardego materia�u identyfikator, kt�ry nosi�a, uleg� zniszczeniu podczas katastrofy, by� wi�c zmuszony przyst�pi� do leczenia nie posiadaj�c kluczowych informacji, kt�re zosta�y w nim zakodowane. Obserwowa� j� uwa�nie w poszukiwaniu oznak odrzucenia i poczu� ulg�, gdy �a