6733
Szczegóły |
Tytuł |
6733 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6733 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6733 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6733 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
R.I. Prescott
Klina klinem?
Z serii: Historie Dopowiedziane
Push the door, I'm home at last and I'm soaking through and through
then you handed me a towel and all I see is you
and even if my house falls down now, I wouldn't have a clue
because you're near me and
I want to thank you for giving me the best day of my life
Oh just to be with you is having the best day of my life
Dido "Thank you"
Ostry d�wi�k telefonu przerwa� jej prac�. Niech�tnym ruchem podnios�a s�uchawk�,
spodziewaj�c si� wiecznie kw�kaj�cej szefowej projektowej, jednak to nie j�
us�ysza�a w s�uchawce:
- No cze��, co tam s�ycha�? - powiedzia� tym swoim g��bokim, cholernie
sympatycznym, tak przez ni� znienawidzonym g�osem. W pierwszej chwili a� j�
wyprostowa�o w fotelu, jednak szybko si� uspokoi�a.
- O? - zdziwi�a si�, tak jak zawsze. Przyzwyczajenie jest drug� natur�.
- O? - oczywi�cie us�ysza�a lekk� nutk� urazy, prawie widzia�a wyraz jego
twarzy. - Tylko "o"? �adnego "dzie� dobry" ani "jak mi�o ci� s�ysze�"?
- Chcesz czego�? - spyta�a oschle. Nie do ko�ca pewna, czy chce z nim rozmawia�,
nie mog�a si� jednak zdoby� na od�o�enie s�uchawki. By�a ciekawa, dlaczego
zadzwoni�. Mimo wszystko. No i serce jednak j� zak�u�o. Z b�lu. To dobrze. B�l
jest jak sygna� ostrzegawczy.
- W zasadzie... - zawaha� si�. - Jestem w mie�cie, my�la�em, �e mogliby�my si�
spotka�.
Spotka� - pomy�la�a. - No tak. Jakie to proste.
- Po co? - zada�a pytanie, wiedz�c, jaka padnie odpowied�. Ale w ten spos�b
zyskiwa�a na czasie, sama nie wiedzia�a po co, chyba po to, �eby d�u�ej go
s�ysze�.
- Jak to po co? Chc� si� z tob� spotka�, chyba mog�?
Oczywi�cie, chcia� j� zobaczy�, nie mog�o by� inaczej. W ko�cu od tego wszystko
si� zacz�o, kiedy�, dawno temu te� chcia� si� z ni� spotka�. Jednak odpowied�
od dawna by�a tylko jedna:
- A ja mog� nie chcie�. I nie chc�. Do widzenia. - Mi�o tym razem by� t� stron�,
kt�ra nie chce. Od�o�y�a s�uchawk� i roze�mia�a si� g�o�no. Spojrza�a za okno,
wiosna w pe�nym rozkwicie, soczysta jasna ziele�, g�osy dzieciak�w na boisku. Z
niech�ci� zabra�a si� z powrotem do pracy. Nie zd��y�a wrysowa� nawet p�
kszta�tki, gdy kto� zapuka�.
- Prosz� - powiedzia�a, serce zabi�o oszala�e, wiedzia�a, kogo zobaczy. Wszed�,
serwuj�c sw�j radosny ch�opi�cy u�miech, kt�ry mu zjednywa� wszystkich i
wszystkie.
- Daruj sobie. Opr�cz mnie nie ma tutaj nikogo - zmierzy�a go ch�odnym
spojrzeniem bez cienia u�miechu na twarzy.
- Ty te� zas�ugujesz na u�miech. - Rozejrza� si� po pokoju, jak gdyby nigdy nic
po�yczy� sobie krzes�o Basi i usiad� ko�o niej. Oczywi�cie wyszczerzy� z�by,
mimo woli roze�mia�a si�. Przyjrza�a mu si�, niewiele si� zmieni�. Troch�
przyty�, ale nie odebra�o mu to uroku, doda�o co najwy�ej powagi. Szpakowate
w�osy nadal mia� kr�tko ostrzy�one, a br�zowe oczy zachowa�y �obuzerskie
iskierki. To �mieszne, ale tak naprawd� nie bardzo pami�ta�a, jak wygl�da�. A
przecie� by�a zakochana do granic zidiocenia, powinna pami�ta� ka�dy
najdrobniejszy szczeg�. Poczu�a niesmak na wspomnienie tamtych dni. Obrzuci�a
go ostrym spojrzeniem. Przesz�o jej r�wnie� przez g�ow�, �e sama bardzo si�
zmieni�a. Ciekawe czy nadal mu si� podoba? Wewn�trznie �achn�a si� na tak�
my�l.
- Nie zmieni�a� si�. Ma��e�stwo ci s�u�y, jak widz�.
Milcza�a. Ma��e�stwo okaza�o si� pomy�k�, kt�ra wysz�a jej na dobre. Ale on tego
nie musi wiedzie�, wielu rzeczy nie musi wiedzie�.
- To jak? Po�wi�cisz mi troch� czasu? - pochyli� si� w jej stron�, spogl�daj�c w
oczy.
- Nie - odsun�a si� z krzes�em do ty�u. - Szczerze m�wi�c, by�abym ci
wdzi�czna, gdyby� wyszed�, mam piln� robot� do sko�czenia, bardzo nie chce mi
si� jej ko�czy� i bardzo musz� j� sko�czy�.
- A jak sko�czysz t� prac�? - nie dawa� za wygran�.
- Te� nie. Znasz mnie chyba na tyle, �eby nie pyta�.
- Trudno. Nie w tym, to w nast�pnym �yciu, prawda?
Odstawi� krzes�o Basi na miejsce. Wychodz�c obrzuci� pok�j jeszcze raz uwa�nym
spojrzeniem. Nie patrzy�a za nim. Ale kiedy tylko zamkn�y si� drzwi, wsta�a
gwa�townie od biurka i zacz�a miota� si� mi�dzy �cianami, dusz�c w sobie
w�ciek�o��. Na koniec wyr�n�a pi�ci� w wisz�c� nad szafkami korkow� tablic�.
Czego, u diab�a, chcia�? Po tylu latach?! No pi�knie, mia�a popsuty humor na
ca�y dzie�. Ale za to mog�a wykorzysta� swoj� z�o�� do pracy. Rzeczywi�cie
szybko jej to rysowanie posz�o, ale irytacja pozosta�a. No nic, czas do domu.
- Mieli�my dzisiaj wizyt� tych go�ci, wiesz, tych od nowej roboty. Nasz szef
cieszy si� na wsp�prac� z nimi. Wyobra� sobie, jeden z nich zna� ciebie.
Jacek kr�ci� si� po kuchni, podekscytowany nowym kontraktem, kt�ry mia�a
podpisa� jego firma. Ania usi�owa�a ukr�ci� ziemniaki. Nie wychodzi�o jej to
najlepiej, bardziej mordowa�a je t�uczkiem, ni� ukr�ca�a w jednolit� mas�.
Zirytowa�a si�.
- Jacek, na lito��, usi�d� na chwil�. Przeszkadzasz mi.
- Mog� przecie� pom�c. - Wyj�� jej z r�k garnek i fachowo zabra� si� do puree po
domowemu. Troch� mleka, troch� mas�a, energiczne ruchy i prosz� bardzo,
ziemniaki ju� �mietankowo g�adkie, gotowe do podania. M�owie zdecydowanie maj�
zalety. Jacek zacz�� rozdziela� puree na talerze, a Ania zabra�a si� za
nak�adanie pieczeni.
- No, to kiedy zaczynacie robot�?
- Robot�? Aaaa. Nied�ugo. Ale wiesz, to ciekawe, �e ten facet ci� zna�. - Jacek
jednak nie do ko�ca by� tak podekscytowany now� prac�, jakby si� wydawa�o.
Spojrza�a na niego uwa�nie.
- Jaki facet? - zapyta�a.
To niemo�liwe, �eby... - Przez g�ow� przemkn�a jej niewiarygodna my�l
- Ma na imi� Janusz, zna�a� kiedy� jakiego� Janusza? - us�ysza�a g�os m�a i ju�
wiedzia�a, �e niemo�liwe sta�o si� mo�liwe. �eby go pokr�ci�o! Najspokojniej,
jak umia�a, powiedzia�a:
- Zna�am jakiego� Janusza. Kiedy�.
Spokojnie na�o�y�a kapust� do miseczek i siad�a przy stole. Jacek wygl�da�,
jakby chcia� co� jeszcze powiedzie�, ale po namy�le siad� do sto�u i w wymownym
milczeniu jad� obiad.
O nie, kochany, na te sztuczki to ty mnie nie nabierzesz - pomy�la�a i si�gn�a
po najnowszy numer Cosmo, �eby zaraz od�o�y� go zniech�conym ruchem. Niestety,
nie wytrzymywa�a nerwowo poziomu wi�kszo�ci artyku��w w tej gazecie, a co lepsze
rzeczy ju� przeczyta�a. Poza tym trawi� nale�y w spokoju.
- No to kto to jest ten Janusz? - us�ysza�a.
Nie wytrzyma�, oczywi�cie, �e nie wytrzyma�, wola�a nie my�le�, co te� Janusz
m�g� wymy�li�, skoro Jacek poczu� si� tak zaintrygowany. Westchn�a ci�ko,
wiedzia�a, �e nie uniknie odpowiedzi. Starannie dobieraj�c s�owa, powiedzia�a:
- Wielkie rozczarowanie. Przykre wspomnienia. G��wnie dlatego, �e g�upia by�am,
a poniewa� wiesz, �e niedobrze znosz� konstruktywn� samokrytyk�, wi�c mo�e
odpu�cisz mi ten temat?
- Hmmm... Wiesz, on si� tak �adnie o tobie wyra�a� i w og�le. - Jacek wydawa�
si� m�wi� to od niechcenia, ale zna�a go zbyt dobrze. Spojrza�a na niego mocno
zdziwiona.
- Czy mnie si� wydaje, czy ty jeste� zazdrosny? Nigdy do tej pory nie by�e�, a
teraz jeste�?
- Mo�e do tej pory nie mia�em o kogo? - spojrza� na ni� prawie z wyrzutem.
- A teraz masz?
- Wiem, �e ten dupek by� dzisiaj u ciebie! Wi�c chyba musieli�cie si� bardzo
lubi�, skoro facet wpada do ciebie do pracy ot tak sobie?
- Phi! - wyrwa�o si� Ani. Z drugiej strony... Wiedzia�a, jak wygl�da Janusz. Jak
urzeczywistnienie jej marze�. By� dok�adnie w tym szczeg�lnym typie, na kt�ry
lecia�a od zawsze i kt�ry od zawsze wychodzi� jej bokiem. Jacek za� zdecydowanie
by� bardziej klinem na jej zranione serce, plastrem na smutek i melancholi�, i
zawsze go to gn�bi�o. Kocha� j�, ale nie by� g�upi, zdawa� sobie spraw� z
pobudek, jak� ni� kierowa�y wtedy, kiedy zdecydowali si� by� razem. Niemniej
jednak Ania si� zdenerwowa�a:
- Jacek, do licha. By�oby mi mi�o, gdyby� mia� do mnie zaufanie.
- Ale ja ci ufam.
- No i dobrze.
Reszta popo�udnia up�yn�a im jednak w wymownym milczeniu. Ania nie po raz
pierwszy i nie po raz ostatni w �yciu pomy�la�a, �e z facetami to czasem mo�na
si� w�ciec. Poza tym obawia�a si� tego, co kombinowa� m�g� Janusz.
Mia�a racj�, to wcale nie by� koniec. Janusz si� upar� i na r�ne sposoby
pr�bowa� si� z ni� spotka�, wydzwania� do niej i uparcie nie przyjmowa� do
wiadomo�ci odmowy. Robi� to wszystko z wyczuciem, wi�c nie mog�a nawet
powiedzie�, �e jako� bardzo si� narzuca�, ten jego przekl�ty urok nadawa� sens
wszystkiemu, co robi�. Oczywi�cie Jacek by� coraz bardziej z�y, a to, �e
pracowa� z Januszem, sprawy nie u�atwia�o. Sytuacja robi�a si� nieprzyjemna, a
rozs�dek nakazywa� spraw� uci�� od razu. Zrozumia�a wi�c, �e jednak b�dzie
musia�a spotka� si� z Januszem. Niekoniecznie chcia�a, bo wiedzia�a, �e przy nim
puszcz� jej nerwy, doskonale zdawa�a sobie spraw�, �e jej uczucie do Janusza
zosta�o tylko zaleczone, rana wci�� by�a g��boka, a ona nie chcia�a wraca� do
przesz�o�ci.
Um�wi�a si� z nim w parku. Pogoda dopisywa�a, by�o mn�stwo ludzi. Ania
przyjecha�a na rowerze, nieprzyjemne z po�ytecznym - pomy�la�a. Janusz ju�
czeka�, na trawie roz�o�ony koc, przygotowany kosz, obok jego rower.
Najwyra�niej nie odpuszcza�, pomy�le�, �e kiedy� by�aby wniebowzi�ta, widz�c
takie przygotowania. Zatrzyma�a si�, zesz�a z roweru, ale nie podchodzi�a, wi�c
Janusz stan�� przed ni�. W gruncie rzeczy nie chcia�a nawet zaczyna� rozmowy,
wiedzia�a, jak wygl�da�y ich rozmowy. Nigdy nie doszli do niczego konkretnego,
on zawsze wiedzia� lepiej. Przygl�da�a mu si� zniech�cona, maj�c poczucie
absurdu ca�ej sytuacji. Oczywi�cie u�miecha� si� w ten sw�j ujmuj�cy, ch�opi�cy
spos�b. Szkoda, �e to ju� nie dzia�a�o na ni�. Zada�a, jak wiedzia�a,
beznadziejne pytanie:
- Czego ty chcesz?
- Nie wiem. W tej chwili my�l� sobie, �e fajnie jest mie� ci� tutaj. - Pochyli�
si� ku niej, jakby chcia� j� poca�owa�. Odsun�a si�, odgrodzi�a rowerem.
- To nie my�l.
Poprawi� niesforny kosmyk, kt�ry wyrwa� si� z jej spi�tych w kuc w�os�w.
Odtr�ci�a jego r�k�. Wygl�da�, jakby go tym urazi�a.
- Nie uwa�asz, �e wtedy pope�nili�my b��d?
Anna czu�a, jak gromadzona w niej przez ostatnie tygodnie frustracja szuka
uj�cia. Wi�c pozwoli�a na to:
- Wtedy? B��d? Pope�nili�my? My? - Wykrzycza�a - nie, wysycza�a mu w twarz. -
Nie. Nie pope�nili�my. Ja pope�ni�am. Owszem. Koszmarny b��d. Pozna�am ciebie.
Pomy�ka mojego �ycia. Jak nigdy niczego nie �a�uj�, tak �a�uj�, �e ciebie
zna�am. I nic mi tego nie zrekompensuje. Nic nie zmyje niesmaku, jaki do siebie
odczuwam, nic nie spowoduje, �e zapomn�, jak mo�na nisko upa��, jak bardzo si�
upokorzy�.
Musia�a idiotycznie wygl�da� tak wrzeszcz�c, ale mia�a to gdzie�. Jakby mog�a,
to by tupa�a. A zreszt�, co jej szkodzi? Tupn�a zatem. I kontynuowa�a:
- Potrafisz tylko psu�. Wszystko psu�. Wi�c cho� raz w �yciu zr�b co� dobrze i
b�d� uprzejmy zostawi� mnie w spokoju. Nie by�o ci� tyle czasu, niech nie b�dzie
dalej. Zapewne wtedy podj��e� s�uszn� decyzj�. W ko�cu nie chcia�e� mnie
krzywdzi�. Skoro wtedy ci nie zale�a�o, to tym bardziej teraz nie powinno.
- Nie powiesz mi, �e jeste� szcz�liwa z tym dupkiem! - wrzasn��.
- Jestem.
- I pewnie kochasz go ponad �ycie? - spogl�da� drwi�co, ze z�o�ci�.
- Mi�o�� jest przereklamowana. I nic nie warta. Ty to wiesz najlepiej, prawda? -
wyrzuci�a z siebie gorzko. - A zreszt�...
Zme��a s�owa w ustach. Ludzie wok� spogl�dali na nich dziwnie. A niech to!
Zrobi�a z siebie niez�e widowisko. Wsiad�a na rower i odjecha�a, nie obchodzi�o
jej, czy za ni� pojedzie. Wiedzia�a, �e nie. Je�eli nie wychodzi�o na jego, nie
by� zdolny do wielkich czyn�w, nigdy nie umia� przegrywa�. Nie warto by�o si�
denerwowa�, nie warto by�o wraca� do tego wszystkiego. Je�eli tak mia�a wygl�da�
rzeczowa rozmowa z nim, to Ania ju� niczego nie chcia�a rozumie�. Chcia�a tylko
jak najszybciej wr�ci� do swojego domu, do swojego normalnego �ycia, do m�a i
ukochanych ps�w.
Dojecha�a do domu kompletnie wyko�czona, ledwo si� dowlok�a do �azienki. Mam
nadziej�, �e chocia� straci�am ze dwa kilo - przesz�a jej przez g�ow� troch�
irracjonalna my�l. Wesz�a pod prysznic, ciep�a woda �agodzi�a b�l zm�czonych
mi�ni. Sama nie wiedzia�a, dlaczego nagle zacz�a p�aka�. P�aka�a ze szcz�cia,
nareszcie by�a wolna. Co prawda b�dzie mia�a zapuchni�te oczy, ale co tam, od
dawna nie czu�a si� tak dobrze.
Ca�y wiecz�r siedzia�a cicho, spokojna i rozlu�niona, zapatrzona w widok za
oknem, �wiat by� taki pi�kny. Rozmowa z Januszem wyra�nie jej pomog�a. Teraz
wiedzia�a, �e wr�ci� do miasta, �eby odnalaz�a spok�j i zrozumia�a, jak czasem
�atwo przegapi� to, co najwa�niejsze. Najwyra�niej sprawa nie by�a jeszcze
jednak w pe�ni zako�czona, Jacek kr�ci� si� niespokojnie po mieszkaniu, zerkaj�c
na ni� co chwila i pr�buj�c zwr�ci� na siebie uwag�.
- S�uchaj... - powiedzia�, siadaj�c niepewnie na kanapie obok niej.
Odwr�ci�a na niego nieprzytomne spojrzenie. Na pewno pozna�, �e p�aka�a.
Cholera, mia�a bardzo wra�liw� sk�r� wok� oczu, wystarczy�o par� �ez i ju�
puch�a. A teraz zapewne Jacek wyci�gn�� niew�a�ciwe wnioski. Chcia�a uprzedzi�
jego s�owa, ale nie zd��y�a:
- Czy... Czy tobie jest dobrze ze mn�?
U�miechn�a si� szeroko, spojrza�a mu powa�nie w oczy, ale unika� jej
spojrzenia. M�czy�ni - pomy�la�a - nigdy ich nie zrozumiem, a to podobno to my
jeste�my skomplikowane. Uj�a jego podbr�dek w d�o� i powiedzia�a stanowczo:
- Dobrze wiesz, �e tak, wi�c nie zadawaj mi wi�cej takich bzdurnych pyta�.
�achn�� si�, wsta� z kanapy.
- Jacku, no co ty wyprawiasz? - roz�mieszy� j� swoim zachowaniem i rozczuli�.
Podesz�a do niego i chcia�a go przytuli�, ale wycofa� si� i wyszed� z pokoju. Po
brz�ku naczy� pozna�a, �e zabra� si� za sprz�tanie. Musia� by� powa�nie
zdenerwowany, bo co jak co, ale sprz�tania kuchni nienawidzi� z ca�ego serca.
Wsta�a z kanapy i posz�a do kuchni, nie chcia�a, �eby Jacek wyt�uk� wszystkie
talerze.
- Zostaw to Jacek, na lito�� bosk� - odsun�a go zdecydowanie od zlewozmywaka.
Jacek siad� przy stole i b�bni� palcami o blat sto�u. Usi�owa�a to zignorowa�,
ale ile� mo�na? Zirytowana odwr�ci�a si� od zlewozmywaka i spojrza�a ostro na
m�a, kt�ry najwyra�niej gotowa� si� do ostatecznej rozgrywki:
- Powiedz mi, czy ty go wci�� ... - zaci�� si� - no wiesz, kochasz?
Anna od�o�y�a na suszark� umyty talerz. Jacek irytowa� j� coraz bardziej.
Postanowi�a mu da� nauczk�, skoro koniecznie chce przechodzi� przez takie
rozmowy, to prosz� bardzo.
- A je�eli tak, to co? - spojrza�a wyzywaj�co.
- No, to teraz chyba masz szans�, prawda?
Przypatrywa�a mu si� w os�upieniu.
- Wiesz co, ty jednak jeste� g�upi.
Wysz�a z pokoju. Us�ysza�, jak trzasn�a drzwiami wyj�ciowymi. Gdzie� w oddali
us�ysza� g�uchy grzmot. Po chwili zobaczy�, jak sz�a w d� uliczki. Po u�o�eniu
linii jej bark�w pozna�, �e jest w�ciek�a i na pewno zaciska pi�ci. Chyba
powinien pobiec za ni�. Zreszt� niech idzie, powinien jej pozwoli� odej�� wolno.
Powinien... Zawaha� si�, spojrza� w okno, ale Ania ju� znik�a. Mo�e tak lepiej?
By�o ciemno. Potwornie la�o. Wydawa�o si�, �e ci�kie, szare chmury zaraz si�
urw� z ciemnogranatowego niebosk�onu, wyrywaj�c w nim ogromn� czarn� dziur�.
Sta� w oknie oddzielony od szalej�cego �ywio�u cienk� warstw� ch�odnej szyby.
Przy�o�y� do okna rozpalone czo�o. Wi�c tak to wygl�da... Odwr�ci� si�. Nie ma
sensu stercze� tutaj i wypatrywa� jej. Nie pojawi si� przecie� w tym deszczu.
Nikt rozs�dny nie wyszed�by teraz na zewn�trz.
Zas�oni� okna.
Krety�skie emocje nie wyjd� mi na zdrowie - my�la�a z w�ciek�o�ci�, brn�c w g�r�
uliczki. By�a ju� kompletnie przemokni�ta, wydawa�o si� jej, �e idzie pod pr�d
rw�cego g�rskiego strumienia, pogoda zupe�nie oszala�a, a ona chyba razem z ni�.
W ko�cu mog�a przecie� przeczeka� ten deszcz w suchym miejscu. Nic by si� nie
sta�o. Na pewno by na ni� czeka�. Zreszt� na zdrowy rozs�dek powinien si� troch�
o ni� podenerwowa�. Ale nie wiedzie� czemu, ani teraz, ani przedtem nie wierzy�a
samej sobie. Wi�c brn�a uparcie pod g�r�, pod pr�d, na swoje wzg�rze, na ich
wzg�rze.
Kiedy stan�a przed drzwiami, mia�a wra�enie, �e teraz ju� wszystko b�dzie
dobrze. Zadzwoni�a. Ostro. Chcia�a go przestraszy�.
Uda�o si�. Drgn�� ca�y i wypu�ci� z r�k szklank�. Pobieg� na d� do drzwi.
Otworzy� je szeroko. Do mieszkania wdar� si� zimny podmuch wiatru, wnosz�c przy
okazji zapach wilgoci. Ania, ca�a zmokni�ta, sta�a przed drzwiami i wygl�da�a
�licznie. Wygl�da�a te� na wkurzon�.
- Jeste� dupa wo�owa, nie facet! Dupa wo�owa do pot�gi! - wrzasn�a. Wesz�a
energicznie do �rodka, zrzuci�a mokre buty, mokry p�aszcz i wytrzepa�a na niego
w�osy. Odruchowo odsun�� si� przed deszczem drobnych kropel.
- Nie mam zielonego poj�cia, co ja w tobie widz�! - warkn�a.
Min�a go z w�ciek�� min� i ruszy�a po schodach, pozbywaj�c si� przemoczonej
garderoby. Oberwa� w g�ow� mokrym swetrem. �ci�gn�� go z niej i przy�o�y� do
ust, wr�ci�a, naprawd� wr�ci�a, czyli ten nieszcz�sny dupek zniknie z ich
horyzontu raz na zawsze. Po chwili us�ysza� trzask drzwi �azienki. Zdawa� sobie
spraw�, �e chyba si� g�upio u�miecha. No i przesta�o pada�. Ale mo�e mu si�
tylko wydawa�o.
- Ty si� tak g�upio nie ciesz! - us�ysza� z g�ry. - Ty mi lepiej przynie� suchy
r�cznik!!! Jeszcze z tob� nie sko�czy�am!
No, mia� nadziej�, �e nie.
Zza chmur wysz�o s�o�ce. Jak to po burzy.