R.I. Prescott Klina klinem? Z serii: Historie Dopowiedziane Push the door, I'm home at last and I'm soaking through and through then you handed me a towel and all I see is you and even if my house falls down now, I wouldn't have a clue because you're near me and I want to thank you for giving me the best day of my life Oh just to be with you is having the best day of my life Dido "Thank you" Ostry dźwięk telefonu przerwał jej pracę. Niechętnym ruchem podniosła słuchawkę, spodziewając się wiecznie kwękającej szefowej projektowej, jednak to nie ją usłyszała w słuchawce: - No cześć, co tam słychać? - powiedział tym swoim głębokim, cholernie sympatycznym, tak przez nią znienawidzonym głosem. W pierwszej chwili aż ją wyprostowało w fotelu, jednak szybko się uspokoiła. - O? - zdziwiła się, tak jak zawsze. Przyzwyczajenie jest drugą naturą. - O? - oczywiście usłyszała lekką nutkę urazy, prawie widziała wyraz jego twarzy. - Tylko "o"? Żadnego "dzień dobry" ani "jak miło cię słyszeć"? - Chcesz czegoś? - spytała oschle. Nie do końca pewna, czy chce z nim rozmawiać, nie mogła się jednak zdobyć na odłożenie słuchawki. Była ciekawa, dlaczego zadzwonił. Mimo wszystko. No i serce jednak ją zakłuło. Z bólu. To dobrze. Ból jest jak sygnał ostrzegawczy. - W zasadzie... - zawahał się. - Jestem w mieście, myślałem, że moglibyśmy się spotkać. Spotkać - pomyślała. - No tak. Jakie to proste. - Po co? - zadała pytanie, wiedząc, jaka padnie odpowiedź. Ale w ten sposób zyskiwała na czasie, sama nie wiedziała po co, chyba po to, żeby dłużej go słyszeć. - Jak to po co? Chcę się z tobą spotkać, chyba mogę? Oczywiście, chciał ją zobaczyć, nie mogło być inaczej. W końcu od tego wszystko się zaczęło, kiedyś, dawno temu też chciał się z nią spotkać. Jednak odpowiedź od dawna była tylko jedna: - A ja mogę nie chcieć. I nie chcę. Do widzenia. - Miło tym razem być tą stroną, która nie chce. Odłożyła słuchawkę i roześmiała się głośno. Spojrzała za okno, wiosna w pełnym rozkwicie, soczysta jasna zieleń, głosy dzieciaków na boisku. Z niechęcią zabrała się z powrotem do pracy. Nie zdążyła wrysować nawet pół kształtki, gdy ktoś zapukał. - Proszę - powiedziała, serce zabiło oszalałe, wiedziała, kogo zobaczy. Wszedł, serwując swój radosny chłopięcy uśmiech, który mu zjednywał wszystkich i wszystkie. - Daruj sobie. Oprócz mnie nie ma tutaj nikogo - zmierzyła go chłodnym spojrzeniem bez cienia uśmiechu na twarzy. - Ty też zasługujesz na uśmiech. - Rozejrzał się po pokoju, jak gdyby nigdy nic pożyczył sobie krzesło Basi i usiadł koło niej. Oczywiście wyszczerzył zęby, mimo woli roześmiała się. Przyjrzała mu się, niewiele się zmienił. Trochę przytył, ale nie odebrało mu to uroku, dodało co najwyżej powagi. Szpakowate włosy nadal miał krótko ostrzyżone, a brązowe oczy zachowały łobuzerskie iskierki. To śmieszne, ale tak naprawdę nie bardzo pamiętała, jak wyglądał. A przecież była zakochana do granic zidiocenia, powinna pamiętać każdy najdrobniejszy szczegół. Poczuła niesmak na wspomnienie tamtych dni. Obrzuciła go ostrym spojrzeniem. Przeszło jej również przez głowę, że sama bardzo się zmieniła. Ciekawe czy nadal mu się podoba? Wewnętrznie żachnęła się na taką myśl. - Nie zmieniłaś się. Małżeństwo ci służy, jak widzę. Milczała. Małżeństwo okazało się pomyłką, która wyszła jej na dobre. Ale on tego nie musi wiedzieć, wielu rzeczy nie musi wiedzieć. - To jak? Poświęcisz mi trochę czasu? - pochylił się w jej stronę, spoglądając w oczy. - Nie - odsunęła się z krzesłem do tyłu. - Szczerze mówiąc, byłabym ci wdzięczna, gdybyś wyszedł, mam pilną robotę do skończenia, bardzo nie chce mi się jej kończyć i bardzo muszę ją skończyć. - A jak skończysz tę pracę? - nie dawał za wygraną. - Też nie. Znasz mnie chyba na tyle, żeby nie pytać. - Trudno. Nie w tym, to w następnym życiu, prawda? Odstawił krzesło Basi na miejsce. Wychodząc obrzucił pokój jeszcze raz uważnym spojrzeniem. Nie patrzyła za nim. Ale kiedy tylko zamknęły się drzwi, wstała gwałtownie od biurka i zaczęła miotać się między ścianami, dusząc w sobie wściekłość. Na koniec wyrżnęła pięścią w wiszącą nad szafkami korkową tablicę. Czego, u diabła, chciał? Po tylu latach?! No pięknie, miała popsuty humor na cały dzień. Ale za to mogła wykorzystać swoją złość do pracy. Rzeczywiście szybko jej to rysowanie poszło, ale irytacja pozostała. No nic, czas do domu. - Mieliśmy dzisiaj wizytę tych gości, wiesz, tych od nowej roboty. Nasz szef cieszy się na współpracę z nimi. Wyobraź sobie, jeden z nich znał ciebie. Jacek kręcił się po kuchni, podekscytowany nowym kontraktem, który miała podpisać jego firma. Ania usiłowała ukręcić ziemniaki. Nie wychodziło jej to najlepiej, bardziej mordowała je tłuczkiem, niż ukręcała w jednolitą masę. Zirytowała się. - Jacek, na litość, usiądź na chwilę. Przeszkadzasz mi. - Mogę przecież pomóc. - Wyjął jej z rąk garnek i fachowo zabrał się do puree po domowemu. Trochę mleka, trochę masła, energiczne ruchy i proszę bardzo, ziemniaki już śmietankowo gładkie, gotowe do podania. Mężowie zdecydowanie mają zalety. Jacek zaczął rozdzielać puree na talerze, a Ania zabrała się za nakładanie pieczeni. - No, to kiedy zaczynacie robotę? - Robotę? Aaaa. Niedługo. Ale wiesz, to ciekawe, że ten facet cię znał. - Jacek jednak nie do końca był tak podekscytowany nową pracą, jakby się wydawało. Spojrzała na niego uważnie. - Jaki facet? - zapytała. To niemożliwe, żeby... - Przez głowę przemknęła jej niewiarygodna myśl - Ma na imię Janusz, znałaś kiedyś jakiegoś Janusza? - usłyszała głos męża i już wiedziała, że niemożliwe stało się możliwe. Żeby go pokręciło! Najspokojniej, jak umiała, powiedziała: - Znałam jakiegoś Janusza. Kiedyś. Spokojnie nałożyła kapustę do miseczek i siadła przy stole. Jacek wyglądał, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale po namyśle siadł do stołu i w wymownym milczeniu jadł obiad. O nie, kochany, na te sztuczki to ty mnie nie nabierzesz - pomyślała i sięgnęła po najnowszy numer Cosmo, żeby zaraz odłożyć go zniechęconym ruchem. Niestety, nie wytrzymywała nerwowo poziomu większości artykułów w tej gazecie, a co lepsze rzeczy już przeczytała. Poza tym trawić należy w spokoju. - No to kto to jest ten Janusz? - usłyszała. Nie wytrzymał, oczywiście, że nie wytrzymał, wolała nie myśleć, co też Janusz mógł wymyślić, skoro Jacek poczuł się tak zaintrygowany. Westchnęła ciężko, wiedziała, że nie uniknie odpowiedzi. Starannie dobierając słowa, powiedziała: - Wielkie rozczarowanie. Przykre wspomnienia. Głównie dlatego, że głupia byłam, a ponieważ wiesz, że niedobrze znoszę konstruktywną samokrytykę, więc może odpuścisz mi ten temat? - Hmmm... Wiesz, on się tak ładnie o tobie wyrażał i w ogóle. - Jacek wydawał się mówić to od niechcenia, ale znała go zbyt dobrze. Spojrzała na niego mocno zdziwiona. - Czy mnie się wydaje, czy ty jesteś zazdrosny? Nigdy do tej pory nie byłeś, a teraz jesteś? - Może do tej pory nie miałem o kogo? - spojrzał na nią prawie z wyrzutem. - A teraz masz? - Wiem, że ten dupek był dzisiaj u ciebie! Więc chyba musieliście się bardzo lubić, skoro facet wpada do ciebie do pracy ot tak sobie? - Phi! - wyrwało się Ani. Z drugiej strony... Wiedziała, jak wygląda Janusz. Jak urzeczywistnienie jej marzeń. Był dokładnie w tym szczególnym typie, na który leciała od zawsze i który od zawsze wychodził jej bokiem. Jacek zaś zdecydowanie był bardziej klinem na jej zranione serce, plastrem na smutek i melancholię, i zawsze go to gnębiło. Kochał ją, ale nie był głupi, zdawał sobie sprawę z pobudek, jaką nią kierowały wtedy, kiedy zdecydowali się być razem. Niemniej jednak Ania się zdenerwowała: - Jacek, do licha. Byłoby mi miło, gdybyś miał do mnie zaufanie. - Ale ja ci ufam. - No i dobrze. Reszta popołudnia upłynęła im jednak w wymownym milczeniu. Ania nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni w życiu pomyślała, że z facetami to czasem można się wściec. Poza tym obawiała się tego, co kombinować mógł Janusz. Miała rację, to wcale nie był koniec. Janusz się uparł i na różne sposoby próbował się z nią spotkać, wydzwaniał do niej i uparcie nie przyjmował do wiadomości odmowy. Robił to wszystko z wyczuciem, więc nie mogła nawet powiedzieć, że jakoś bardzo się narzucał, ten jego przeklęty urok nadawał sens wszystkiemu, co robił. Oczywiście Jacek był coraz bardziej zły, a to, że pracował z Januszem, sprawy nie ułatwiało. Sytuacja robiła się nieprzyjemna, a rozsądek nakazywał sprawę uciąć od razu. Zrozumiała więc, że jednak będzie musiała spotkać się z Januszem. Niekoniecznie chciała, bo wiedziała, że przy nim puszczą jej nerwy, doskonale zdawała sobie sprawę, że jej uczucie do Janusza zostało tylko zaleczone, rana wciąż była głęboka, a ona nie chciała wracać do przeszłości. Umówiła się z nim w parku. Pogoda dopisywała, było mnóstwo ludzi. Ania przyjechała na rowerze, nieprzyjemne z pożytecznym - pomyślała. Janusz już czekał, na trawie rozłożony koc, przygotowany kosz, obok jego rower. Najwyraźniej nie odpuszczał, pomyśleć, że kiedyś byłaby wniebowzięta, widząc takie przygotowania. Zatrzymała się, zeszła z roweru, ale nie podchodziła, więc Janusz stanął przed nią. W gruncie rzeczy nie chciała nawet zaczynać rozmowy, wiedziała, jak wyglądały ich rozmowy. Nigdy nie doszli do niczego konkretnego, on zawsze wiedział lepiej. Przyglądała mu się zniechęcona, mając poczucie absurdu całej sytuacji. Oczywiście uśmiechał się w ten swój ujmujący, chłopięcy sposób. Szkoda, że to już nie działało na nią. Zadała, jak wiedziała, beznadziejne pytanie: - Czego ty chcesz? - Nie wiem. W tej chwili myślę sobie, że fajnie jest mieć cię tutaj. - Pochylił się ku niej, jakby chciał ją pocałować. Odsunęła się, odgrodziła rowerem. - To nie myśl. Poprawił niesforny kosmyk, który wyrwał się z jej spiętych w kuc włosów. Odtrąciła jego rękę. Wyglądał, jakby go tym uraziła. - Nie uważasz, że wtedy popełniliśmy błąd? Anna czuła, jak gromadzona w niej przez ostatnie tygodnie frustracja szuka ujścia. Więc pozwoliła na to: - Wtedy? Błąd? Popełniliśmy? My? - Wykrzyczała - nie, wysyczała mu w twarz. - Nie. Nie popełniliśmy. Ja popełniłam. Owszem. Koszmarny błąd. Poznałam ciebie. Pomyłka mojego życia. Jak nigdy niczego nie żałuję, tak żałuję, że ciebie znałam. I nic mi tego nie zrekompensuje. Nic nie zmyje niesmaku, jaki do siebie odczuwam, nic nie spowoduje, że zapomnę, jak można nisko upaść, jak bardzo się upokorzyć. Musiała idiotycznie wyglądać tak wrzeszcząc, ale miała to gdzieś. Jakby mogła, to by tupała. A zresztą, co jej szkodzi? Tupnęła zatem. I kontynuowała: - Potrafisz tylko psuć. Wszystko psuć. Więc choć raz w życiu zrób coś dobrze i bądź uprzejmy zostawić mnie w spokoju. Nie było cię tyle czasu, niech nie będzie dalej. Zapewne wtedy podjąłeś słuszną decyzję. W końcu nie chciałeś mnie krzywdzić. Skoro wtedy ci nie zależało, to tym bardziej teraz nie powinno. - Nie powiesz mi, że jesteś szczęśliwa z tym dupkiem! - wrzasnął. - Jestem. - I pewnie kochasz go ponad życie? - spoglądał drwiąco, ze złością. - Miłość jest przereklamowana. I nic nie warta. Ty to wiesz najlepiej, prawda? - wyrzuciła z siebie gorzko. - A zresztą... Zmełła słowa w ustach. Ludzie wokół spoglądali na nich dziwnie. A niech to! Zrobiła z siebie niezłe widowisko. Wsiadła na rower i odjechała, nie obchodziło jej, czy za nią pojedzie. Wiedziała, że nie. Jeżeli nie wychodziło na jego, nie był zdolny do wielkich czynów, nigdy nie umiał przegrywać. Nie warto było się denerwować, nie warto było wracać do tego wszystkiego. Jeżeli tak miała wyglądać rzeczowa rozmowa z nim, to Ania już niczego nie chciała rozumieć. Chciała tylko jak najszybciej wrócić do swojego domu, do swojego normalnego życia, do męża i ukochanych psów. Dojechała do domu kompletnie wykończona, ledwo się dowlokła do łazienki. Mam nadzieję, że chociaż straciłam ze dwa kilo - przeszła jej przez głowę trochę irracjonalna myśl. Weszła pod prysznic, ciepła woda łagodziła ból zmęczonych mięśni. Sama nie wiedziała, dlaczego nagle zaczęła płakać. Płakała ze szczęścia, nareszcie była wolna. Co prawda będzie miała zapuchnięte oczy, ale co tam, od dawna nie czuła się tak dobrze. Cały wieczór siedziała cicho, spokojna i rozluźniona, zapatrzona w widok za oknem, świat był taki piękny. Rozmowa z Januszem wyraźnie jej pomogła. Teraz wiedziała, że wrócił do miasta, żeby odnalazła spokój i zrozumiała, jak czasem łatwo przegapić to, co najważniejsze. Najwyraźniej sprawa nie była jeszcze jednak w pełni zakończona, Jacek kręcił się niespokojnie po mieszkaniu, zerkając na nią co chwila i próbując zwrócić na siebie uwagę. - Słuchaj... - powiedział, siadając niepewnie na kanapie obok niej. Odwróciła na niego nieprzytomne spojrzenie. Na pewno poznał, że płakała. Cholera, miała bardzo wrażliwą skórę wokół oczu, wystarczyło parę łez i już puchła. A teraz zapewne Jacek wyciągnął niewłaściwe wnioski. Chciała uprzedzić jego słowa, ale nie zdążyła: - Czy... Czy tobie jest dobrze ze mną? Uśmiechnęła się szeroko, spojrzała mu poważnie w oczy, ale unikał jej spojrzenia. Mężczyźni - pomyślała - nigdy ich nie zrozumiem, a to podobno to my jesteśmy skomplikowane. Ujęła jego podbródek w dłoń i powiedziała stanowczo: - Dobrze wiesz, że tak, więc nie zadawaj mi więcej takich bzdurnych pytań. Żachnął się, wstał z kanapy. - Jacku, no co ty wyprawiasz? - rozśmieszył ją swoim zachowaniem i rozczulił. Podeszła do niego i chciała go przytulić, ale wycofał się i wyszedł z pokoju. Po brzęku naczyń poznała, że zabrał się za sprzątanie. Musiał być poważnie zdenerwowany, bo co jak co, ale sprzątania kuchni nienawidził z całego serca. Wstała z kanapy i poszła do kuchni, nie chciała, żeby Jacek wytłukł wszystkie talerze. - Zostaw to Jacek, na litość boską - odsunęła go zdecydowanie od zlewozmywaka. Jacek siadł przy stole i bębnił palcami o blat stołu. Usiłowała to zignorować, ale ileż można? Zirytowana odwróciła się od zlewozmywaka i spojrzała ostro na męża, który najwyraźniej gotował się do ostatecznej rozgrywki: - Powiedz mi, czy ty go wciąż ... - zaciął się - no wiesz, kochasz? Anna odłożyła na suszarkę umyty talerz. Jacek irytował ją coraz bardziej. Postanowiła mu dać nauczkę, skoro koniecznie chce przechodzić przez takie rozmowy, to proszę bardzo. - A jeżeli tak, to co? - spojrzała wyzywająco. - No, to teraz chyba masz szansę, prawda? Przypatrywała mu się w osłupieniu. - Wiesz co, ty jednak jesteś głupi. Wyszła z pokoju. Usłyszał, jak trzasnęła drzwiami wyjściowymi. Gdzieś w oddali usłyszał głuchy grzmot. Po chwili zobaczył, jak szła w dół uliczki. Po ułożeniu linii jej barków poznał, że jest wściekła i na pewno zaciska pięści. Chyba powinien pobiec za nią. Zresztą niech idzie, powinien jej pozwolić odejść wolno. Powinien... Zawahał się, spojrzał w okno, ale Ania już znikła. Może tak lepiej? Było ciemno. Potwornie lało. Wydawało się, że ciężkie, szare chmury zaraz się urwą z ciemnogranatowego nieboskłonu, wyrywając w nim ogromną czarną dziurę. Stał w oknie oddzielony od szalejącego żywiołu cienką warstwą chłodnej szyby. Przyłożył do okna rozpalone czoło. Więc tak to wygląda... Odwrócił się. Nie ma sensu sterczeć tutaj i wypatrywać jej. Nie pojawi się przecież w tym deszczu. Nikt rozsądny nie wyszedłby teraz na zewnątrz. Zasłonił okna. Kretyńskie emocje nie wyjdą mi na zdrowie - myślała z wściekłością, brnąc w górę uliczki. Była już kompletnie przemoknięta, wydawało się jej, że idzie pod prąd rwącego górskiego strumienia, pogoda zupełnie oszalała, a ona chyba razem z nią. W końcu mogła przecież przeczekać ten deszcz w suchym miejscu. Nic by się nie stało. Na pewno by na nią czekał. Zresztą na zdrowy rozsądek powinien się trochę o nią podenerwować. Ale nie wiedzieć czemu, ani teraz, ani przedtem nie wierzyła samej sobie. Więc brnęła uparcie pod górę, pod prąd, na swoje wzgórze, na ich wzgórze. Kiedy stanęła przed drzwiami, miała wrażenie, że teraz już wszystko będzie dobrze. Zadzwoniła. Ostro. Chciała go przestraszyć. Udało się. Drgnął cały i wypuścił z rąk szklankę. Pobiegł na dół do drzwi. Otworzył je szeroko. Do mieszkania wdarł się zimny podmuch wiatru, wnosząc przy okazji zapach wilgoci. Ania, cała zmoknięta, stała przed drzwiami i wyglądała ślicznie. Wyglądała też na wkurzoną. - Jesteś dupa wołowa, nie facet! Dupa wołowa do potęgi! - wrzasnęła. Weszła energicznie do środka, zrzuciła mokre buty, mokry płaszcz i wytrzepała na niego włosy. Odruchowo odsunął się przed deszczem drobnych kropel. - Nie mam zielonego pojęcia, co ja w tobie widzę! - warknęła. Minęła go z wściekłą miną i ruszyła po schodach, pozbywając się przemoczonej garderoby. Oberwał w głowę mokrym swetrem. Ściągnął go z niej i przyłożył do ust, wróciła, naprawdę wróciła, czyli ten nieszczęsny dupek zniknie z ich horyzontu raz na zawsze. Po chwili usłyszał trzask drzwi łazienki. Zdawał sobie sprawę, że chyba się głupio uśmiecha. No i przestało padać. Ale może mu się tylko wydawało. - Ty się tak głupio nie ciesz! - usłyszał z góry. - Ty mi lepiej przynieś suchy ręcznik!!! Jeszcze z tobą nie skończyłam! No, miał nadzieję, że nie. Zza chmur wyszło słońce. Jak to po burzy.