6416

Szczegóły
Tytuł 6416
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6416 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6416 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6416 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Antonina Doma�ska Paziowie kr�la Zygmunta Wst�p Pi�ciu zgrabnych wyrostk�w, w barwie pazi�w kr�lewskich, przechodzi�o gwarz�c, podskakuj�c i �miej�c si� przez d�ugi, ciemny korytarz, ci�gn�cy si� przez ca�� szeroko�� drugiego pi�tra starej, kazimierzowskiej jeszcze cze�ci zamku krakowskiego. Za nimi st�pa� czi�ko pacho�ek, nios�c na plecach ogromny t�umok z po�ciel�. - No a teraz kt�r�dy? - spyta� pa� biegn�cy przodem, zatrzymuj�c si� bezradnie w miejscu, gdzie si� dwa korytarze krzy�owa�y. - Prosto przed si�, paniczku - odpowiedzia� parobek - dopiero na drugim zakr�cie obrucimy si� na lewo, potem przyjd� trzy schodki na d�, znow�j prosto, potem pi�� schodk�w do g�ry, jeszcze raz na lewo, no i ju�. - Dobre mi ju�! To� si� cz�ek niescz�sny mo�e zgubi� w labiryncie... - zawo�a� pierwszy z pazi�w z udanym przera�eniem. - Ino �aska Bo�a, �e smoka nie masz! - doda� kr�py, rudawy blondynek rzucaj�c czapk� w najbliszego koleg�. - Krzysztof Czema mniema, �e smoka nie ma! - za�mia� si� tamten odrzucaj�c czapk� dalej. - Jak to nie ma? A stara Papacoda nie smok? A Marina Arcamone nie smok? - Hola, hola, nie tak g�o�no, pomnijcie, �e �ciany maj� uszy! - Ostror�g w�asnego cienia si� boi! - Nie boj� si� niczego! - krzykn�� domnie zaczepiony, ch�opak wysoki, o pi�knych reguralnych rysach, �niady jak Cygan. - Przecz wi�c przerywasz nam mow� jakimi� uszami? - S�usznie czyni - zawyrokowa� najstarsz z pazi�w siedemnastoletnin Pawe� Szyd�owiecki. - Nie tylko �ciany maj� uszy, ale ostre j�zyki lataj� po komnatach i donosz� co trza i co nie trza, komu trza i komu nie trza. - Bogiem a prawda, dziej� si� tu od niejakiego czasu r�ne cude�ka - rzek� z cicha Ja� Drohojowski ogl�daj�c si� za siebie. - T�aj co�e zn�w takiego? - Dobranoc ci, Montwi��, jcszcze� nie dospa�, �e jak wieloryb na Jonasza paszcz�k� na mnie rozwierasz? - Nu gadaj, jakowe cude�ka? - Ano, kichnie kto w swojej izbie, ju�ci w jedenastej komnacie wiedz�, �e ma katar. Zabawi si� jeden z drugim przystojnie, przez obrazy boskiej, ino �e �wieczk� bez noc wypala, oho, ju� jego mi�o�� pa� ochmistrz Strasz skoro �wit wpada i �aje. A sk�d si� m�g� dowiedzie�? Okno jego sypialni wychodzi na wirydarz1, a nasze wszystkie na podw�rzec. Kt�r�dy� uwidzia�? I tak co dzie� co� nowego. - Et, g�upstwo, taj koniec- rzek� Montwi�� - gorzej, �e nas w takie za�wiaty przenosz�. Czego� nie pozostawili nas razem w kupie, co�e�my to po�ledniejszego od innych? - Nie narzekaj, nie marud�, bo nie masz o co - t�umaczy� Szyd�owiecki- je�eli ca�y dwur si� �cie�nia, je�eli nawet kr�lewskie osoby nie wygody cierpie� musz�, to chyba nam, paziom, imlcze� przystoi. - Ja�e nic nie gadam, a taki mnie �al, �e nas rozdzielono od towarzysz. - Stare skrzyd�a burz�, nowy pa�ac ozdobny, wedle woli i gustu mi�o�ciwej pani, budowniczowie z W�och sprowadzeni stawia� maj�, to i nie dziw, �e miejsca zabrak�o ;a troch� ciasnoty za�y�si� godzi, zanim wspania�e komnaty dla waszych mi�o�ci�w zostan� wykonczone - k�aniaj�c si� z przesadn� unirzno�ci� Litwinowi, rzek� Ja� Drohojowski. - Rzodzic m�j powiada, �e za jego m�odo�ci dwunasty by�o pazi�w i us�uga kr�la jegomo�ci sz�a sk�adno, jak na k�kach. - To� i za pierwszej �ony mi�o�ciwego pana, nieboszczki kr�lowej Zapolyi, tak�e pono� ich wi�cej. Dopiero z now� pani� nowe nastasj� czasy, zamek za ciasny, pazi�w dwustu a s�uga licha parlare italiano?, utrapiare polono, wymy�lare androno, nulla niente di buono i tak dalej... Czy m�wi� prawd�? - Madrze i s�usznie, Miko�ajku! - Na mily B�g... p�ki� tymi zau�kami w�drowa� mamy? - krzykn�� zniecierpliwiony Szyd�owiecki. - W�dy gada�em waszej wielmo�no�ci - odpar� pacho�ek flegmatycnie - �e dwa razy na lewo, raz na d�, raz na g�r�, a my dopiero jedne schodki min�li. - Gedroy�! - Boner! - krzykneli ze zdziwieniem ch�opcy na widok dw�ch pazi�w biegn�cych z przeciwnej strony ku nim. - Sk�d�e�cie si� tu wzieli? - J�dru� mi chcia� pokaza� nasz� now� sypialni� - odpowiedzia� Konstanty Gedroy� - i zanime�cie si� spakowali, ju�e�my tu przybiegli. - Jak�e�cie trafili? - Ja bym mia� nie zna� grodu, ka�dego kru�ganka, ka�dego zakamarka? - zaperzy� si� Boner. - Co on si� tak buci ten krasnom�dek? - nie �aj�e mu, bo sprawiedliwie gada, - I nic mu za takowe w�cibstwo? - Wnuczek pana �upnika i wielkorz�dcy miasta... ino tyle rzek�. Pok�d by� malu�ki, to za panem dzidkiem bie�a� a po�y si� ima�; skoro za� podr�s�, wsz�dy go pe�no, a ot, trzeci rok mija, jak paziem osta�. - S�uchj�e, J�drek... dobrze nam tam b�dzie - Niezgorzej, niezgorzej; przestronno, ustronno, stary Strasz trzy razy si� zatchnie i trzy razy spocznie, zanim do nas dolezie. WBogu nadzieja, �e niecz�sto nas b�dzie nawiedza�. Jedno mi nie na r�k�... - Co�e? - My na lewo w jednym k�cie, a czwarte drzwi na prawo fraucymer. - Wiwat! - Kamilla! - Lauretta! - Beatrycze! - Hipolita! - Geronima! - Aha, cieszcie si�, b�azenkowie! Po pierwsze, takie doros�e i przeros�e panny ani patrz� na nas, a po drugie, ich pokoje po�o�one s� w g�ebi, od strony za� naszego korytarza ino komnaty signory Izabeli Papacoda i Mariny Arcamone. - Niech�e ci� nie znam z tak� nowin�! - Oho, stary Krabatius g�ow� beze drzwi wy�cibia, widno go przeniesiono, jako i nas, na insze mieszkanie. - Kt� to jest? - spyta� Gedroy�, niedawno do Krakowa przyby�y. - Medyk pana marsza�ka Kmity. - Nie znam go, musz� si� mu przypatrzy�. Ch�opcy doszed�szy do drzwi swego nowego miszkania, pchn�li Kub� z po�ciel� do izby, a sami nie kwapili si� z wchodzeniem, obicuj�c sobie jak�� �mieszn� krotochwil� ze spotkania z magistrem Johannesem Krabatiusem. Ten�, cz�ek niem�ody, w czarnym aksamitnym d�ugawym ubraniu i takiej�e p�askij czapeczce na �ysinie, sta� we drzwiach swej komnaty i pogl�da� w korytarz przez szk�a osdzone w rogowch wide�koch na d�ugim trzonku, kt�re przysuwa� praw� r�k� do oczu, wyci�gaj�c jeszcze naprz�d chud� szyj�, ruchem w�a�ciwym kr�tkowidzom. Bocianiej cienko�ci nogi, o du�ych plaskich stopach, tkwi�y w czarnych po�czochach i czarnych safianowych trzewkach, zako�czonych wed�ug najnowszej mody niepomiernie szeroko. - Pan Szyd�owski, pan Boner, panowie pazia... dobry wiecz�r. Co tu oni maj� za jak� robot�? - zapyta� Niemiec �aman� polszczyzn�. Przez twarz Jasia Drohojowskiego przelecia�o drgnienie z�owrogie, zwyk�a zapowied� mniej lub wi�cej szalonego figla. Podbieg� z uprzejm� mink� do Niemca: - Dzie� dobry, panie magister, my tu na now� kwater�, wasza mi�o�� tako�? - Moja mi�o�� tako�. - Ach, co za szkoda, �e sypialnia pana magistra wychodzi na p�noc... przy waszym niemocnym zdrowiu... - Ja nigdy nie wychodz� na p�noc. Dwadzie�cia jedna godzina, to ja ju� dawno �pi�. - S�usznie to waszmo�� czyni, ale co innego chcia�em rzec, powiadam, co okna s� od p�nocy. - Ach tak... to jest bardzo niedobrze... od p�noc... - A zw�aszcza �e wasza mi�o�� od kilku dni taki blady, przymizernia� srodze. M�wi�c to Drohojowski kopn�� najbli�ej stoj�cego za sob� koleg� wzywaj�c jego pomocy. J�dru� Boner, jedyny do koncept�w, w mgnieniu oka si� zorientowa� i niby p�g�osem do siebie, ale tak, �e ka�de s�owo wyra�nie by�o s�ycha�, mrukn��: - Biedny cz�owiek... zmieni� si� nie do poznania. - Co on m�wi? - Nic, nic, niech si� wasza mi�o�� ciep�o odziewa, o febr� nietrudno. - Nie st�jcie w tym ponurym, wilgotny korytarzu, dobry panie Krabatius! - j�kn�� Krystek Czema z rozrzewnieniem w g�osie. - Kochane ch�opcy... poczciwe dzieci... pos�ucham waszej dobrej rady I zaniepokojony medykus cofn�l si� do swej izby licz�c puls, natyralnie ze strachu mocno przyspieszony. Wyj�l z kieszeni ma�e srebrne lusterko, obejrza� j�zyk... brzydki, oczy wyda�y mu si� dziwnie zaiskrzone, a bia�ka ��te. Usiad� zn�kany na �awie i zaduma� si� gorzko. Ch�opcy tym czasem wpadli z krzykiem i �miechem do swego nowego mieszkania i zacz�li porz�dkowa� swe rzeczy zniesione na miejsce przez s�u�b� i porozrzucane bez�adnie. Siedem tapczan�w z siennikami twardo wys�anymi s�om� sta�o do ko�a �cian; reszta grat�w, co prawda niezbyt misternych i w�a�cicielom jedynie mi�ych, a niezb�dnych, leZa�a lub sta�a na pod�odze. Montwi� najpierw j�� przewraca� mi�dzy poduszkami, wyszuka� swoj�, porwa� kilim gruby, woj�okowy, co mu za przykrycie s�u�y�, i w mig pos�a� sobie �u�ko.Ostror�g zawiesi� r�g tatarski i sajdaczek niewielki na haku nad swoim tapczanem; Gedroy�, porwawszy ba�a�ajk� o trzech strunach, pu�ci� si� w prysiudy do Drohojowskiego. Ja�kowi w to graj! Hrymn�� podk�wkami o pod�og� i dalej�e kozaka. Czema w niewnym uwielbieniu patrza� na nie znany mu, a ze strzsznym ogniem wykonywany taniec. Jeden Pawe�ek Szyd�owiecki, nie dbaj�c na wrzaski do ko�a siebie, wyjmowa� z tobo��w bielizn� i �wi�teczne szatki koleg�w i jak dobra matka uk�ada� je systematycznie porz�dkiem w drewnianych, jaskrawo pomalowanych skrzynkach, ustawionych przy ��ku ka�dego ch�opca. Boner, rozpalony widokiem kozaka przez prawdziwych Rusin�w ta�czonego, porwa� mosi�na miednic� i rzemie� ze sprz�czka od t�umoka i wali� w przy�pieszonym tempie, ile si� starczy�o... - Che orgia! Che demoni! Che bestie infernale! Czicho mi saras! L'orecchie mi crepano! Taki ta�cy to piek�o balet... powi saras mi�o�ciwa kr�lowa! Piekielny balet zamar� w jednej sekundzie, miednica i ba�a�ajka wypad�y z r�k, oczy wszystkich ch�opc�w skoczy�y ku drzwiom otwartym, w kt�rych sta�a przemo�na i przegruba, najstarsza dama dworska kr�lowej Bony - Izabela Papacoda. - Powi mi�o�ciwa pani, che pazie diaboli incarnati... zawo�a pan Strasz... - piszcza�a przera�liwie czerwona ze z�o�ci W�oszka. Pawe�ek Szyd�owiecki, jedyny, kt�ry umia� po w�osku, pok�oni� si� z uszanowaniem i przeprasza� za siebie i za towarzyszy, �e przez nieuwag� i zapomnienie dopu�cili si� takiej niegrzeczno�ci. Donna Izabela przesta�a sapa�, uprzejme s��wka, p�ynnie wypowiedziane, z�agodzi�y jej furi�, spojrza�a nawet do�� mile na przystojnego i uk�adnego pazia i ca�e zaj�cie by�oby si� ku zadowoleniu wszystkich zako�czy�o, gdyby nie... Kupido! Nie ten malutki bo�ek skrzydlaty z zawi�zanymi oczkami, ach nie! By� to inny Kupido, czworono�ny, z wyd�u�onym pyszczkiem i cieniuchnymi n�kami... najukocha�szy charcik signory Rapacody. Przez nie domkni�te drzwi komnaty wybieg� za swoja pani�, a us�yszawszy wrzaski wpad�, szczekaj�c zajadle, mi�dzy pazi�w, rzuci� si� na o�lep z w�ciek�o�ci� i ostrymi z�bkami rozdar� jedwabna nogawic� ma�ego Czemy, kalecz�c go przy tym w nog�. Wtedy Krystek, acz cichy i �lamazarny, nie pozbawiony jednak ludzkich uczu�, kopn�� psa z ca�ej si�y tak, a� na �okie� w g�r� wylecia� i skoml�c �a�o�nie, skry� si� w g�stych fa�dach sukni donny Izabeli. W�oszka sykn�a przez z�by jaka� specjalna kl�tw�, chwyci�a pieska na r�ce i trzasn�wszy drzwiami, a� szyby zadzwoni�y, pobieg�a do siebie. - Nu, ale� baba w�sata! Chcia�by ja za rok mie� p� takie w�sy! - dziwowa� si� Montwi��. - W�sy, nie w�sy... - westchn�� Szyd�owiecki - b�dzie jutro bigos. - Komu? Chyba nie nam, ino tej starej w�oszczy�nie - zapiszcza� Krystek ogl�daj�c sw� zadra�ni�te �ydk�. - W�dy ludzie wa�niejsi od ps�w! - Ale pies panny Papacody to co� wcale przedniejszego ni� jaki� tam dumy pa� - drwi� Ostror�g. - Patrzcie, patrzcie, jak si� Czema zaindyczy�... - Kto by si� spodzia�, takie to zaw�dy potulne... - Jam go mia� za ciep�e piwo... - podjudzali malca koledzy. - Dumy pa�? Ja wam poka�� durnego pazia! Jeszcze mnie dot�d nie znali! - Krzysztofie Czemo, zaklinam ci�, wyznaj, co zamy�lasz uczyni�? - z udanym patosem zawo�a� Drohojowski. - Wspomnieciemoje s�owo,zap�ac� ja onemu Kupidynkowi z nadsypk�, rodzic by si� mnie wypar�, gdybym si� nie pom�ci�. - Na psie? cha, cha, cha!... - Jemu doczyni� a jego pani zap�acze. - Akto on zacza ten malec? - spyta� z cicha Gedroy� Drohojowskiego. - Syn kasztelana gda�skiego, r�d mo�ny i wielce szanowny w wojew�dztwie pomorskim. - Ojoj, ch�opcy... Odmiw�s idzie! -krzykn�� Montwi�� wskazuj�� na przypiecek. - C� znowu? Co ci si� uwidzia�o? - A prawda, chrz�ka na umor, a�� grzmi w ca�ym korytarzu. - Chrz�ka? To z�y znak. - Ju�mu ta stara j�dza nabija�a co wlaz�o. - O rety!... Szyd�owiecki... Sta� na wierzchu, on ci� lubi, mmniej b�dzie �aja�. - B�g ci zap�a�, wol� nie. Hhhrrrum... zahucza�o dono�nie i jegomo�� pan Stanis�aw Odrow�� Strasz. Wszed� majestatycznie z gro�n� min� do izby. - Matko naj�liczniejsz... wie wszystko... - szepn� Czema na ucho ostrogowi. - C�, ch�opcy, roztasowali�cie si�. Wy skrzynkach groch z kapust�? Hhhrum. - Ju� posk�adane pod�ug rozkaz�w waszej mi�o�ci, mo�e raczycie zajrze� do skrzynek, jak porz�dnie wszystko le�y: bielizna po jednej stronie, a ... - Dobrze, dobrze; nie zaprasza� by� tak skwapliwie, gdyby co szwankowa�o. - Nie wie o niczym - mrukn�� Drohojowski. - A gdzie� to M�twi�? Raz na zawsze przekazywa�em, po zachodzie s�o�ca wychodzi� nie wolno i basta. - Oooch... - Da�o si� s�ysze� st�sknienie za kap� komona - g�owa mi� tak strasznie rozbola�a, wi�c leg�em co nieb�d� zdrzemna� sie, za pozwoleniem waszej mo�ci. - Za moim? Kiedy �e� mnie o pozwolenie pyta�? A ty, Czema co si� tak wciskasz za Mio�k�? - Nogawic�m rozdar�, prosz� waszej mo�ci. - Pewnikiem z psikus�w? Hhhrrrum. - Nie widzia� si� z Papacod�... - zaszemra�o w stronie Bonera. - Na gwo�dziu zaczepi�em. - Oddaj w czas rano do szatni, to ci Salomeja albo Grzybowska naprawi. A przyka�cie Kubie, co by was skoro �wit pobudzi�, Szyd�owiecki i Gedory� jutro na s�u�bie przy osobie mi�o�ciwej pani.. - Za �ask� pana ochmistrza, M�g�bym si� zapyta�, ktorzy wraz z nami na pokoje i�� maj�? - Zb�dna ciekawo��, dowiesz si�jutro. Zreszt� drobnostka to, nie tajemnica. Herbut, Zbilitowski, Pieni��ek, Stadnicki, Tarnowski, Zborowski, Korybut, Kazanowski, Bielski i Czarnowski. - Dzi�kuje waszej mi�o�ci. - Barwa od�wi�tna, ci�my nowe, zachowanie jak najprzystojniejsze, bym si� was nie powstydzi�! - Panie ochmisrzzu, to�... - Milcze�! wiem co m�wi. Niejedniokrotnie ju� dochodz� mnie s�uchy o nieokie�znanych swawolach waszych, nie pr�bujcie mej cierpliwo�ci, bowiem w�t�a jest i �acno si� zrywa. Jak wam to zreszt� z dawna wiadome. - Wasza mi�o�� nam przygania, zaw�dy ino nam... wszak pazi�w jest dwunastu! - Tamci stu dziewi��dziesi�tu trzej to baranki bieluchne naprzeciw was, Boner jeden obstoi za czterdziestu. - �ebym ino z�apa� tego, co o mnie takowe oszczerstwa sieje! - Milcze�! Ju� ja was znam jak z�e szel�gi, niecnoty jedne! Gedroycia mniej, bo za kr�tki czas; �e si� ano was czepi� od pierwszego wejrzenia, to mi starczy, pozna� sw�j swego! Co si�zasi�tyczy nowego mieszkania, ostro przykazuje sprawia� si� skromnie, przez haas�w, przez krzyk�w; w poblisko�ci s� sypialnie pan�w medyk�w, komnaty pan�w medyk�w, komnaty panien dworskich. - B�g tak �askaw na s�ugi swoje... nie widzia� si� z t� czarownic�. - Ale, nie, Krystek... chod� ino bli�ej -rzek� pan ochmiszcz i pokr�ci� za ucho nieszczesnego Czem� -jakrze pieskowi signory Papacody?AMOR... Kupido... nie pomszcz� - Bo on mnie ugryz� do krwi! Niech wasza mi�o�� pojrzy... - Ugryz� ci�? A... to co inszego; ale po c� k�ama�e�, �e� rozdar� na gwo�dziu? Dzwoni� na wieczerze, marsz! i ruszy� przodem, a ch�opcy w podskokach za nim. Nie wszystkihm jednak tak pilmo by�o, Jedru� Boner i Krystek Czema wklei� si� na ostatku, zawzi�cie o czym� rozprawiaj�c. - J�drek... moje� ty, p�bjdziesz ze mn� jutro rano nie mam, skoczymy do miasta jak po ogie� i w t�e p�dy z powrotem. - A jak�e, nie pom�g� bym? Naczynie jakie dobre masz? - Jak b�dziemy wracali z miasta, mo�na b�dzie kupi� garnek po drodze. - U Kasprowej? - Lepiej u Maguliny, co pod Dhigoszowym domem z garnkami siedzi, prosto od niej skoczymy na g�r� i ju�e�my w domu. - S�uchaj no, o kie�basie nie zahacz21. - Ho, ho, kupi� cho� z p� �okcia. - Czy si� ino da zwabi�? - Ij... kie�basa wszystko sprawi, zobaczysz, jak mnie umi�uje, ino gwizdn�, przyleci, a potem... chi, chi, chi... �eby si� tylko uda�o! - Co si� nic ma uda�? Do�o�y si� wszelkiego starania, no ju� moja g�owa w tym, �e go i rodzona matka nie pozna. Rozdzia� I Figiel Krzysztofa Czemy Ju� od pierwszych chwil przybycia do Polski z�o�y�a sobie kr�lowa Bona szereg zmian, upi�ksze� przer�bek w starej, wiekowym trwaniem czcigodnej siedzibie Piast�w i Jagiellon�w, a Zygmunt, zakochany w m�odziutkiej �onie, wszystkim jej zachciankom przytakiw�, na wszystkie nowo�ci pozwala�. Jak ju� z rozmowy ch�opc�w dowiedzieli si� czytelnicy, pierwotna liczba pazi�w pomno�ona zosta�a blisko dwadzie�cia razy, najstarsze cz�ci zamku burzono, by na ich miejsce wznie�� now�, pi�kn� budowl�, pa�ac stylu odrodzenia. I urodzajne sady, rozsiad�e od wiek�w na stokach wawelskiej g�ry, nie znalaz�y �aski przed obliczem m�odej pani.Stare grusze i jab�onie,w pobli�u komnat kr�lowej, pad�y w pierwszym zaraz roku pod ciosami siekiery. Ogrodnicy w�oscy sadzili co wiosne i co jesie�, z niezmiernym trudem sprowadzane krzewy po�udniowe, kopali, urz�dzali fontanny, grupowali pi�kne klomby, a w cieniu wonnych krzak�w migda�u wyznaczali miejsce na �awki, kt�re zn�w kamieniarze, ociosawszy foremnie, jak naj�pieszniej wkopywali w ziemie. Na szcz�cie wirydarzyk male�ki, ulubiony zak�tek kr�lowej Barbary Zapolyi, wci�ni�ty w za�omie g�ry u st�p Baszty Sandomierskiej, uszed� bacznych oczu ogrodnik�w, czyli te� mo�e jedno s��wko z ust kr�la, powstrzyma�o ich zapa�, do�� �e par� lip roz�o�ystych, jab�onka,�liwek i wi�ni kilka ocala�o od �mierci, a w miejscach do s�o�ca zwr�conych kwit�y kowalie wiosenn� por�, p�niej r�e, lilie, malwy i ostr�ki na grz�dkach, a w g��bi pod numerem srebrzystozielone mi�ty, ruta drobnolistna i fiolkowe g��wki macierzanek. W tym to ustronnym ogr�dku bawi�y si� ca�ymi dniami sierotki po Barbarze, malutkie kr�lewny Jadwiga i Anna, pod dozorem pani Szczepanowskiej,starej do�wiadczonej slu�ebnej, kt�re jeszcze nieboszczk� kr�low� by�a wynia�czy�a. Gdy w roku 1520 umar�a m�odsza dziecinka, czteroletnia ksi�niczka Anna, starsza Jadwiga, nieco zaniedbana pszez oboj�tn� macoch�, ros�a swobodnie pod opiek� najzacniejszej i ca�� dusz� pszywi�zanej nianki, kt�ra jednak mimo najlepszej woli nie umia�a wychowa� c�rki kr�lewskiej tak, jak tego jej wysokie urodze�ie i pszysz�e stanowisko wymaga�o. Pani Szczepanowska by�a kobiet� prost� i jedynie skutkiem d�ugiej s�u�by przy dworze nabra�a troch� og�ady. Od �mierci Anusi mine�o lat cztery, a jedenastoletnia ksi�niczka Jadwiga pr�cz pacierza, �atwych r�cznych rob�tek i odrobiny w�oskiej mowy - nie umia� nic wi�cej. Nazajutrz po przeprowadzce pazi�w dobrze ju� by�o z po�udnia, gdy drzwi przedsionka zamkowego, prowadz�ce na ogr�d, s�u�ba otwar�a na rozcie�, a w nich ukaza�a si� kr�lowa z orszakiem swych ulubionych W�oszek i kilkunastu pazi�w. Sze�� lat min�o, odk�d pi�kna ksi�niczka mediola�ska po�lubi�a Zygmunta I, a uroda jej wspania�a nie tylko nic nie straci�a na swej �wietno�ci, ale jeszcze wzmog�a si� i przyodzia�a majestatem. Kr�lewski ma��onek, zakochany nieledwie do szale�stwa, uwielbia� jej wdzi�ki, jej wszechstronne wykszta�cenie, jej dowcip wykwintny, a nie widzia� - czy nie chcia� widzie� - licznych wad i brzydkich stron jej charakteru, kt�rymi w p�niejszych latach zatruwa�a mu �ycie i ci�ko si� da�a we znaki nie lubianemu przez si� narodowi. W czasie owym jednak by�a Bona zjawiskiem przecudnym, jedna z najpi�kniejszych niewiast na �wiecie. Sz�a tedy wysoka, kszta�tna, pe�nej a smuk�ej kibici, w ka�dym calu kr�lowa. G��wk� jej wie�czy�y faliste zwoje bujnych z�otych w�os�w, zdobne upi�ciem splecionym z pere�, delikatna p�e� blondynki w przeciwie�stwie do hebanowych brwi i ciemnych wielkich oczu ol�niewa�a bia�o�ci�, d�ugi, zgrabny nos i br�dka �licznie zaokr�glona tworzy�y ca�o�� nad wszelki wyraz pi�kna. Sukni� mia�a z jedwabiu srebrzystego, haftowana w girlandy z r�. Stanik g��boko wyci�ty w kwadrat, a krojem swym przed�u�aj�cy niepomiernie kibi�, mia� z przodu trzy r�wnoleg�e wyszycia z drobnych pere�. R�kawy bardzo w�skie rozszerza�y si� powy�ej �okcia, a �ci�gni�te srebrna wst�ga stercza�y na ramieniu sztywna bufa. Sp�dnica, uk�adana w grube fa�dy, rozci�ga�a si� po ziemi, co by�o uwa�ane za konieczne dope�nienie stroju i nazywa�o si� pow�okiem. Z�oty �a�cuszek, wysadzany drogimi kamieniami, otacza� szyj� Bony i przytrzymywany u g�ry diamentow� przepink�, spada� a� do pasa, gdzie zako�cza�a go klamerka z rubin�w. Kr�lowa przebiera�a od niechcenia palcami ogniwa �a�cucha, okazuj�c przy tej niby bezwiednej zabawce w�ziutka ma�a r�czk� i pier�cionki drogocenne na d�ugich, r�owo zako�czonych paluszkach. W lewej r�ce trzyma�a cieniuchn� chusteczk� z szerokim szlakiem koronkowym. Damy dworskie, same W�oszki, towarzyszy�y kr�lowej. Izabela Papacoda nios�a krosienka najja�niejszej pani. Marina Arcamone, ochmistrzyni dworu, mia�a w pogotowiu du�y wachlarz od s�o�ca; Laura Bdtrani, Icktorka, d�wiga�a kilka tom�w poezyj do wyboru; Beatrycze dc Macris - kosz z jedwabiami i pere�kami; Lukrecja Caldorra i Hipolita de Opulo, najm�odsze z dam dworskich, nie zaszczycone w tym dniu �adnym poleceniem, sz�y na ostatku i szepta�y sobie widno co� bardzo weso�ego, bo to jedna, to druga zas�ania�a usta chusteczka, t�umi�c niestosowne w pobli�u kr�lowej chichotanie. Sze�ciu pazi�w w barwie Sforz�w post�powa�o po obu stronach alei r�wnolegle z paniami, drugich sze�ciu zamyka�o orszak kr�lowej. Pa� ochmistrz wybiera� zazwyczaj najurodziwszych i najzr�czniejszych ze swych wychowank�w do us�ug mi�o�ciwej pani. Ani ospa�y Montwi��, ani przysadzisty Czema, ani Wi�niowiecki j�ka�a, ani czerwonow�osy Kosta nie dost�powali tego zaszczytu. Za to kr�l jegomo�� nie zwraca� uwagi na powierzchowno��, dla ka�dego z malc�w zar�wno bywa� �askawym i sprawiedliwym. Na co dzie� nosili paziowie szaraczkowe lub granatowe sukienne ubrania; od �wi�ta i na s�u�bie musieli by� strojnie przyodziani. Dzi� wi�c ka�dy z dwunastu mia� berecik jasnoszafirowy, aksamitny, z bia�ym strusim pi�rkiem, koszul� bia�a, at�asowa, z koronkowa krezka, suto namaszczona i szlywnie przylegaj�ca do szyi a� pod same uszy. Szalka zwierzchnia z tego samego aksamitu co beret, nisko wyci�a wzorem kobiecych sukien, a wdziewana przez g�ow� i dlatego zwana nasuwaniem, nie mia�a wcale zapi�cia ani guzik�w; w pasie za� przytrzymana by�a z�ota ta�ma, u kt�rej wisia�a jedwabna torebka. Sute r�kawy uj�te by�y w trzy bufy i ponacinane szeroko w kilku miejscach, przez kt�re to przeci�cia wygl�da� bia�y at�as koszulki; od ramienia po �okie� aksamitne, od �okcia do r�ki bia�e at�asowe, zako�czone koronka doko�a r�ki. Nogawice bardzo obcis�e, z niebieskiego jedwabiu, takie� safianowe ci�ernki. Donna Marina Arcamone, wysoka siwiej�ca brunetka, z�agodzi�a swe zazwyczaj z�o�liwe skrzywione usta s�odkawym u�miechem i z wyrazem uwielbienia s�ucha�a s��w kr�lowej, rzucaj�c od czasu do czasu jakie� kr�tkie zdanie dla podtrzymania rozmowy. urli jej nos, zapewne bardzo kszta�tny za m�odu, zaostrzy� si� z biegiem lal i pocz�� mie� niejakie konszachty z broda, kt�ra si� ku niemu uprzejmie wysuwa�a. Brwi, podniesione wysoko nad wypuk�ymi oczami, nadawa�y jej twarzy wyraz wiecznego pytania. I rzeczywi�cie pytanie, a raczej badanie i podpatrywanie by�y tre�ci� jej �ycia i zaj�cia przy dworze. Z lubo�ci� wywiadywa�a si� o wa�niejszych, mniej wa�nych i zupe�nie b�ahych zaj�ciach, snu�a domys�y, a czasem nawet prz�d�a leciuchne, paj�cze nici intrygi. - Warto by zajrze� do nowego ogrodu - rzek�a Bona - ciekawam, jak si� sprawiaj� moje pinie i cyprysy i co Paolo posadzi� doko�a altany. - Wasza kr�lewska mo�� raczy sobie skr�ci� drog� przez wirydarzyk czy woli obej�� wzd�u� mur�w? - spyta�a Beatrycze de Macris. - Ach, oczywi�cie, �e lepiej prosto ni� ko�owa� - odpar�a Bona, i ca�e towarzystwo skierowa�o si� ku ogr�dkowi ksi�niczki Jadwigi. Dziewczynka kl�cza�a w�a�nie przed krzakiem r�y i ostrym no�ykiem obcina�a przekwit�e kwiatki. W cieniu lipy na �awce darniowej siedzia�a Szczepanowa i szy�a jaka� bielizn�. Na widok przechodz�cej kr�lowej staruszka d�wign�a si� z trudem i sk�oni�a pokornie, ma�a kr�lewna przerwa�a tak�e swe zaj�cie, powsta�a z kl�czek i z�o�y�a uk�on nie przynosz�cy niestety wielkiego zaszczytu jej wychowawczyni. Bona skin�a z lekka g�owa, i u�miechn�a si� do signory Arcamone ze wzgardliwa lito�ci�. Gdy jednak min�y wirydarzyk, przystan�a, co� sobie jakby przypominaj�c, i rzek�a do ochmistrzyni: - Zechciejcie poprosi� kr�lewn�, by si� po��czy�a z nami i przesz�a do nowych ogrod�w, gdzie zasi�dziemy z robot� i s�ucha� b�dziemy zajmuj�cej lektury. Stara dama zawr�ci�a skwapliwie i pobieg�a, o ile jej nogi starczy�y, do wirydarza. - Przychodz� z zaproszeniem od najmi�osciwszej pani na rob�tk� i czytanie w nowym ogrodzie - wyrecytowa�a urz�dowym tonem, bez cienia uprzejmo�ci. Dziewczynka skrzywi�a si� nieznacznie i spojrza�a pytaj�co na nia�k�. - Prosz� p�j�� za mn�, najmilo�ciwsza pani czeka. Na twarz Szczepanowej uderzy� ciemny rumieniec, p��tno zadr�a�o w jej r�kach. - Czy waszmo�� panna nie wiesz, jak si� przemawia do kr�lewskiego dziecka? Swojej r�wnej gadaj, wasza mi�o��, "prosz� p�j�� ze mn�". Gdyby kr�l jegomo�� s�ysza� podobne zuchwalstwo! - Nie przysz�am tu po nauki do pani Szczepanowej - odpar�a ochmistrzyni drwi�co. - Je�eli si� tak rozumiecie na dworskich przepisach, to lepiej nauczcie jej kr�lewska wysoko�� wytwomiejszych uk�on�w... bardzo by si� to przyda�o, bo istotnie chyba nikt nie odgadnie, patrz�c na ni�, �e ma z ksi�niczka, do czynienia. - Cicho, nianiu - g�aszcz�c staruszk� po rozognionej twarzy, szepn�a Jadwiga i doda�a g�o�niej: -ja nie zwa�am na mow� tej pani, s�ysz� ino, �e jej kr�lewska mo�� matka najmi�o�ciwsza prosi mnie do siebie, wi�c ch�tnie id�. Podnios�a g��wk� dumnie, nie racz�c spojrze� w stron� donny Mariny, i wybieg�a szybko, ani si� na nie ogl�daj�c. W�oszka zblad�a i zacisn�a pi�ci w bezsilnej z�o�ci... Nie ona jedna, zacisn�� je tak�e Konstanty Gedroy�, przechodz�cy w orszaku pazi�w za kr�low�. Widzia� i s�ysza� wszystko i gniewem wezbra�o mu serce. Ksi�niczka Jadwiga przysun�a si� do kr�lowej i sz�a ci�gle tu� przy jej boku, z pogodna, twarzyczka, jakby niepomna tylko co doznanej przykro�ci. Nowy ogr�d zawi�d� nadzieje Bony, pi�kne krzewy po�udniowe, z najwi�ksza, troskliwo�ci� zasadzone o wczesnej wio�nie, do starannie przyrz�dzonej i u�y�nionej ziemi, strze�one i piel�gnowane umiej�tnie przez ogrodnik�w, nie chcia�y si� jako� przyj��, wygl�da�y s�abo i w�t�o, marnia�y w oczach, a niekt�re z nich usch�y na dobre i wznosi�y w g�r� nagie, czarne badyle. Kr�lowa spogl�da�a z gorzkim u�miechem na biedne kar�owate ro�linki, obesz�a kilka �cie�ek, dotkn�a r�k� wi�dn�cych li�ci, pochyli�a si� nad grz�dkami zamorskich kwiat�w, wreszcie ruszy�a ramionami i rzek�a z gniewem: - Zaiste, martwe stworzenia rozumniej si� zachowuj� od ludzi, nie chc� �y� w tym kraju bez s�o�ca i ciep�a. St�sknione oczy moje nie ujrz� ju� pinii roz�o�ystych ani cytryn o po�yskliwych li�ciach i z�otych owocach, ani wysmuk�ych cyprys�w, ani srebrnozielonej oliwy... Ach, co za kraj! Nied�wiedzi i tyr�w ojczyzna... jak�e dumn� jestem, �e danym mi by�o urodzi� si� w s�onecznej Italii. - S�owa najmi�o�ciwszej pani znajduj� ech w naszych sercach - rzekla z przymileniem donna Arcamone - lecz komu los pozwoli� za�y� szcz�cia z przebywania w pobli�u waszej kr�lewskiej mo�ci, ten jako �ywo nigdy dziwi� si� nie b�dzie, �e dla kwiatu tak doskona�emu ino boska Italia mog�a by� ojczyzn�. - Gdy sobie spomn� - m�wi�a dalej Bona z �askawym wejrzeniem na ochmistrzyni� - to nasze niebo z ciemnego szafiru, tak przecudne, t� wieczn� ziele� i z r�nobarwnego kwiecia kobierce, to s�o�ce pe�ne �aru, te wonne gaje pomara�czowe, a patrz� na sm�tne szare ob�oki, przys�aniaj�ce przez po�ow� roku blade s�o�ce P�nocy, pr�ne si�y �ywi�cej, gdy widz� one wierzby i brzozy ze zwieszonymi �a�obnie ga��mi, to mi jaki� l�k serca ogarnia i zda mi si�, �e nie wytrwam na tym wygnaniu i raczej kr�lowanie porzuc�, byle... - Najmi�o�ciwsza pani... kr�l jegoma�� przechadza si� po tamtwj �cie�ce z mistrzem Bereccim, zapewne ku nam si� zwr�c�. - Lauretta... pojrzyj no, kto jest ten przygarbiony cz�ek, co si� tam na �awie w s�o�cu wygrzewa. G�ow� wspar� na r�ku, nie widz� twarzy. - To magister Johannas Krabatius, mi�o�ciwa pani. - On? Przecz tak zn�kany? - rozka�e najja�niejsza pani spyta� go? - Nie trzeba, sama go zagadn�. Jedn� r�k� wspieraj� si� na lasce, drug� na por�czy �awki, z ci�kim wysi�kiem powsta� stary Niemie na powitanie kr�lowej. - Dzie� dobry, signore Krabatio - rzek�a Bona uprzejmie - c� tam u was s�ycha�? - Pokorne s�u�by u st�p waszej kr�lewskiwj mo�ci sk�adam, ze mn� jest bardzo �le. - Cz k�opoty, czy zmartwienia jakie? - To jest najwi�kszy k�opot... to jest najwi�ksze zmartwienie... ja jestem bardzo s�aby. - Nie trapcie si� waszmo��, w�dy, jako medyk, �acno zwyci�ycie chorob�. - To jest w�a�nie najwi�ksze nieszcz�cie, �e ani przyczyny zrozumie�, ani symptomat�w pozna� dot�t nie mog�em. Jak piorun to na mnie nagle spad�o... wczoraj w po�udnie zdawa�o mi si�, �e ja jestem zdr�w jak jedna ryba. - A dzi�? - Na przemian ogie� mi� pali, to jest mi zimno jak l�d, g�owa chodzi w k�ko, �aden apetyt, serca pukanie, ani godzina snu... ach, darujcie mi. najja�niejsza pani. nadto si� rozgada�em, lecz wiadomo: ex abudantia cordis... - �yczliwym uchem s�ucham i ch�tnie bym ulrzy�a.�ie prubowali�cie �adnych lek�w? - Zaraz wieczorem pu�ci�em sobie sze�� uncyj krwi,dzi� po�udnie jeszcze raz tak wiele - Powinno �i� okaza� polepszenie,co by to by�a za choro��? Ni st�d ni zow�d, cznie zawianie,a pr�dzej jeszcze molocchio... nie macie pos�dzenia, by was kto urzek� podst�pnie? -�aden �lad takiej my�li, mi�o�ciwa pani! Choro�� ju� z dawna we mnie skrycie musia�a tkwi�, ino nie dawa�em na to uwagi. Przed wieczorem dopiero paziowie, co podle mej sypialni od wczoraj zamieszkali, spostrzegli �e idzie mi �le i wiele mi przychylno�ci okazali. Niech, jak si� to nagle obiawi�o, Szyd�owiecki sam powie, prawda? Waszmo�ciowie ze mn� si�siadujcie, ten drugi m�odzieniec tako�.Bardzo poczciwe ch�opcy. Gedroy� i Szczyd�owiecki na po�y zmieszani na po�y rozbawieni widokiem choroby z przywidzenia, kt�r� Ja� Drohojowski jednym nie bacznym �artem wywo�a�, stali zaczerwienieni po uszy i milczeli. - A czy by nie by�o dobrze ,gdyby� waszmo�c wyjecha�na po�udnie? Cz�sto zmiana powietrza gubi chorob�. Ot, wysy�am w tych dniach zaufanego a wielce uczonego m�a do Itali, by zakupi� dla Akademi Krakowskiej dzie�a autor�w greckich i �aci�skich, �wie�o wydane w typografi weneckiej. Mogliby�cie si� wybra� razem. - Silvius, Siculus? - Tak jest, wyje�d�a w przysz�ym tygodniu. Mi�y by�by dla wa�mo�ci towarzyszem, a podr� dla ukochanego kraju mego, ojczyzny wszelkich auk wyzwolonych, kolebki sztuki i poezji, od�wierzy�abu i podnios�a ducha waszego. Cho�by�cie nic wi�cej widzie� nie mieli, jak najwi�ksze dzie�o mistrza Leonarda, malowid�o przedstawiaj�ce Wieczerz� Pa�sk�, tusz� �miele, �e od zachwytu dusznego zdrowie by wam w pe�ni powr�ci�o. A tu... Czy� w tym barba�y�skim kraju wiedz�, czuj�, wiedz�, rozumiej�, co�kolwiek? Czy tu jest jaka nauka albo sztuka? - Wdzi�cznie przyjm� Akademia dar waszej mi�o�ci - rzek� kr�l staj�c niespodzianie mi�dzy rozmawiaj�cymi. - Cieszy� was b�dzie ma��onka mi�a - m�wi dalej - gdy spomnicie,�e w godne r�ce dostan� si� one ksi�gi uczone.To� przesz�o od wieka szko�a krakowska wydaje m�a m�dro�ci� s�awne, a jej ucze� , Miko�aj Kopernikus nie�mierteln� chwa�� polskiego imienia, w�a�nie nape�nia �wiat ca�y. Bona s�ucha�a s��w m�a ze spuszczonymi oczyma, zmieszana i zawstydzona. Pro�b� mam wielk� mi�o�ciwy kr�lu - zawo�a� z nienacka Sta�czyk, nieodst�pny trefni� Zygmunta I i pok�oni� si� do samej ziemi. A� dzwonki u czapki zabrz�cza�y. - Co� tam nowego umy�li�e�? - A ha zgad�e� kr�lu o nowo�� mi chodzi. Wybieram si� jutro do W�och, dasz mi pieni�dzy na drog�? - A ty tam poco? - Po b�aze�stwo. - Zali� go ma�o masz w Polsce? - ostrym g�osem spyta�a Bona. - Jest ci ta cos nieco� na codzienne potrzeb�, lecz gdy wszystko zdaniem pani najmi�o�ciwszej znamienitsze jest w tej krainie wybranej, przeto i b�aze�stwa nowomodnego, a doskonalszego nie gdzie indziej dostan�. Daj, kr�lu, na drog�, zobaczycie, jakim ja to arcyb�aznem powr�c�. Roze�mia� si� Zygmunt, zachichotali paziowie, kr�lowa skrzywi�a usta z niesmakiem, a panny dworskie, znalaz�szy si� mi�dzy m�otem a kowad�em, sta�y sztywne, powa�ne i bez wyrazu, istne lalki drewniane. - A gdy chodzi o sztuk� - m�wi� kr�l nawi�zuj�c przerwana rozmow� - nie tak zn�w ubodzy jeste�my, by�my si� a� trapi� mieli, to� mistrza Wita pi�kne dzie�a nie maja sobie r�wnych. Co si� za� tyczy nowej sztuki, radzi j� w naszym kraju zaszczepimy. Oto w�a�nie mistrz Bartolomeo wyko�czy� abrysy do budowy nowego pa�acu, jaki wasza kr�lewska mo�� mie� ��dasz. Ogl�da�em to ju� i w�a�nie zdania waszej mi�o�ci przyszli�my zasi�gn��, czy kru�ganki kolumnowe, okalaj�ce podw�rzec, nale�y da� ino na pierwszym i drugim pi�trze, czy tako� i na dole? Mistrz Berecci rozwin�� przed kr�lowa plany i t�umaczy�, co te lub owe linie oznacza�y, a kr�l, zadowolony z delikatnej nauczki, jak^ da� �onie za jej niesprawiedliwe mowy, u�miecha� si� nieznacznie i w roztargnieniu g�aska� po g��wce ma�a ksi�niczk� Jadwig�. Kr�l Zygmunt, m�czyzna w�wczas pi��dziesi�ciokilkoletni, robi� wra�enie cz�owieka jeszcze m�odego, w ca�ej pe�ni si� m�skich. Wynios�ej budowy cia�a, szeroki w ramionach, dobrej, lecz proporcjonalnej tuszy, postaci� sw� uosabia� pot�g� i silna wol�. G�ow� mia� bardzo foremna, profil rzymski, oczy przenikliwe i m�dre, ocienione g�stymi brwiami, usta dumnie zarysowane z wysuni�ta naprz�d dolna warga, wsp�lne Jagiellonom dziedzictwo po El�biecie austriackiej. Ciemne w�osy nosi� �wczesna moda d�ugie, lecz dla wygody lub w gor�ce dni letnie podczesywa� je nieco w g�r� i pokrywa� nag�ownikiem siatkowym, z cienkich jedwabnych sznurk�w z�ocistych plecionym. Tote� dziejopis jego robi wzmiank�, �e "w czepcu rad chadza�". Nosi� si� zazwyczaj ciemno i dzi� wi�c odziany by� w szub� z cienkiego, cynamonowej barwy sukna, bramowana sobolami. Nogawice obcis�e, ciemne, ci�my naturalnego koloru sk�ry. Tak przedstawia� si� kr�l Zygmunt na zewn�trz. Dusza kr�lewska r�wnie wspania�e i imponuj�ce mia�a cechy, jak cia�o. Z natury ma�om�wny bardzo, roztropny i sprawiedliwy, nad czynem ka�dym, jak i nad s�owem rozwa�a� d�ugo, za to raz powziawszy jaki� zamiar lub wypowiedziawszy stanowcze zdanie, trzyma� si� go uparcie i nigdy nie zmienia�. Gdy co przyrzek�, dotrzymywa� �wi�cie i za najwi�ksza chlub� uznawa�, je�eli sprawdzi�, �e na czyim� s�owie polega� by�o mo�na. Jedyne, co gokiedykolwiek zastrasza�o, to my�l, czy ten lub �w post�pek zgodny jest z prawem i z chrze�cija�sk� uczciwo�ci�. Nawet w rzeczach ma�ej wagi pytanie: uchodzi? nie uchodzi? -by�o mu zawsze probierzem. Szcz�cie osobiste, pomy�lno�� kraju niczym mu by�y, gdyby je przysz�o okupi� czynem nieprawym. Przys�owiowe wyra�enie ,,dedecet" (nie uchodzi) cz�sto bardzo mia� na ustach. Gorliwy chrze�cijanin, brzydzi� si� nowatorstwami relijgijnymi i wzgar� mia� dla odst�pc�w od Ko�cio�a rzymskokatolickiego. Gdy tak stali przy sobie oboje z Bon�, tworzyli par� ma��onk�w sko�czenie pi�kn� i fizycznie jak najdoskonalej dobran�. Rozum i wykszta�cenie Bony r�wnie� znakomitymi nazwa� mo�na by�o, jedynie dusza jej i charakter odbieg�y od idea�u, kt�rego �ywym wcieleniem by� Zygmunt. Budowniczy, odebrawszy pewne wskaz�wki i zanotowawszy sobie �yczenia kr�lowej, oddali� si�; kr�l pozosta� z ca�ym towarzystwem. - Wybra�y�cie si�, wasze mo�cie, jak widz�, z robotkami do ogrodu na pogaw�dk�. Gdzie� dziatki? Czy w s�dzie? - Belina kaszle, a Zygmunt l�kam si� wypuszcza� z komnaty, powietrzeza ostre. - Pie�cisz je wasza mi�o�� nad miar�, ciep�o, sucho, powietrze zdrowe,ja bym radzi� nawet Zosie�ke wynosi� na par� godzin na s�o�ce, a starsi �mia�o po ca�ych dniach bawi� si� mog� z Jadwisi� przy Sczepanowej. - Obawiam si�... - Pomnijcie, Kr�lowo moja, �e nie ino w�oska, ale pe�na wigoru polsko-litewska krew p�ynie w �y�ach naszego potomstwa. Nie wygrzewa� przy piecu, nie chroni� od lada powiewu, zdrowe c�ry chc� mie� i syna dzielnego, a nie pani�ta z morskiej piany! - Jutro nie omieszkam spe�ni� wol� waszej mi�o�ci, dzi� zda mi si� ju� za p�no. - Zapewne. Aa... ksi�gi na stole! Jejmo�� panna Beltrani przeczyta nam co� pi�knego. Zasi�d�my i s�uchajmy. - Na czym�e�my to stan�li? - spyta�a Bona. - Czyta�am wczoraj, jako Rugier zwyci�y� Eryfil� dziewi��si�k� i szed� do pa�acu Alcyny - odpowiedzia�a Laura. - Ariosto? - spyta� kr�l. - Tak jest, prosz� waszej kr�lewskiej mo�ci, Orland szalony. - A Jadwisia rozumie do tyla w�osk� mow�? - Przys�uchuj� si� ciekawie i rozumiem bez ma�a, najmi�o�ciwy ojcze - odpowiedzia�a dziewczynka ca�uj�c kr�la w r�ke. - Zacznijcie. prosz�, s�uchamy. Laura szuka�a chwil� po strofach oczami i tak zacz�a: Zbiwszy bohatyr z konia sprosn� bia�og�ow� Doby� miecza... - To ju� by�o... - przerwa�a czytanie kr�lowa. Mrucz�c p�g�osem, lektorka przebieg�a par� strof i czyta�a dalej: Sama tylko Alcyna wszystkich za� pi�kno�ci� Przechodzi, jako s�o�ce, gwiazdy sw� jasno�ci�. Stan tak pi�kny i tak ma dobrze pomierzony, Jaki tylko zmaluje malarz nauczony; U d�ugiej i na w�z�y powi�zanej kosy L�ni�y si� jako z�oto jej ��tawe w�osy. R�e si�, wychowane w sabejskich ogrodach, Z fijo�kami rozesz�y po g�adkich jagodach; Zg�adzonych alabastr�w ma wynios�e czo�o, Kt�rem po wszystkich stronach obraca weso�o. Pode dwiema cienkiemi, czamemi �ukami S� dwie oczy, ale je lepiej zwa� gwiazdami, Oczy, pe�ne lito�ci, samy w si� ubrane, W kt�rych skrzydlata Mi�o�� gniazdo ma us�ane, I wida� prawie dobrze, kiedy z nich wychodzi I �uk ci�gnie, i w serce widomie ugodzi. Twarz dzieli nos tak pi�kny - wol� was nie bawi� - �e sama Zazdro�� nie wie, gdzie by go poprawi�. pod niem wdzi�czne, w nie mniejszej zostawuj�c chwale, S� usta, w przy rodzone ubrane korale. W nie dwa rz�dy wybranych pere�... - Morisco!... Dio mio... sono morta!... - przera�liwy pisk Lukrecji Caldorry przerwa� czytanie. Najm�odsza z panien dworskich tak si� czego� przel�k�a, �e nie bacz�c na majestat i osoby kr�lewskie, wskoczy�a na �awk� i dr��c na ca�ym ciele, krzycza�a wniebog�osy. Wszyscy patrzyli na ni� ze zdumieniem; biedactwo by�o tak nieprzytomne, �e nawet Bona nie poczu�a si� obra�on� jej niesfornym zachowaniem. - Czego krzyczysz? - Co ci si� sta�o? Czy ci� �mija ugryz�a? - pyta�y towarzyszki przestraszone. - Tam... tam... potw�r... ach! sunie ku nam... Santa Margueritta! San Giorgio! Diffendete mi! - wzywa�a �wi�tych skutecznych przeciw smokom. Inne panny, spojrzawszy w kierunku jej oczu os�upia�e zapatrzonych, zerwa�y si� jak oparzone i ch�rem zawiod�y wrzask nieludzki. A na samym ko�cu �cie�ki, tu� za wirydarzykiem kr�lewny Jadwigi, porusza�o si� ci�ko jakie� istotnie niesamowite stworzenie... Ma�a ksi�niczka przytuli�a si� do ojca, kt�ry j� obj�� ramieniem i patrza� ze �miechem na dziwaczne miny i konwulsyjne podskoki panien dworskich. - Id��e wa��, zobacz, co tam takiego! - krzykn�� na Sta�czyka. Ale ten pad� na trawnik i tarza� si� ze �miechu, wierzgaj�c nogami jak �robek, rozhukany w szale weso�o�ci. - Co za uszy k�apciaste! - wo�a�a jedna. - Czerwone jak p�omie�! - wrzeszcza�a druga. - Pysk bia�y, �lepia w krwawych orbitach! - Cielsko obmierz�e! - Pr�gi jak u tygrysa! - Co za sier�� niewidzialnej ma�ci! - Zielona niczym trawa, a smugi po niej ceglaste! - Ogon ptasi! - Na nogach guzy jakie� czy naro�le! Potw�r, co z pocz�tku wl�k� si� ocie�ale i wahaj�co, nagle spu�ci� �eb ku ziemi, a uszy olbrzymie opadaj�c �eb mu ca�y zas�oni�y i bieg�... p�dzi�... lecia�... a�... skoczy� w obj�cia na wp� omdla�ej signory Izabeli Papacody. Nie ma na �wiecie pi�ra, kt�re by zdolne by�o odtworzy� martwymi literami skrzypienie ochryp�e, jakie wyda�a z siebie nieszcz�sna dziewica. Znalaz�szy si� w bezpiecznej przystani straszyd�o wspie�o si� na tylne �apy, przednie opar�o na szyi donny Izabeli i je�o j� liza� po twarzy r�owym j�zykiem. - Kupido!... Poverino mio! Carissima bellezza mia! - oblewaj�c pieska strumieniami �ez gor�cych, wo�a�a dama. A �zy te serdeczne zmywa�y po cz�ci farb�, przenosz�c j� na stanik, a nawet, o zgrozo, na wygorsowan� szyj� i w�sate oblicze signory. - Jedno urodne i drugie niczego - dziwowa� si� Sta�czyk potrz�saj�c dzwonkami. A kr�l Zygmunt rozbawiony, jak morze od m�odo�ci mu si� nie przytrafi�o, �mia� si�, do rozpuku. Guardate che disgrazia. Pomalowali cudni kupidu! Uszy doprawili... do �liczny ogonek pi�ry koguta... la mia! Lapeczki mala owi�zali con conce briganti! Maladetti! - Nie domy�lasz si�, wasza mi�o��, kto mo�e by� sprawc� tak niecnego figla? - Jedno urodne i drugie niczego - dziwowa� si� Sta�czyk potrz�saj�c dzwonkami. A kr�l Zygmunt rozbawiony, jak mo�e od m�odo�ci mu si� nie przytrafi�o, �mia� si�, �mia�, �mia� do rozpuku. - Guardate ehe disgrazia! Pomalowali cudni Kupidu! Uszy doprawili... do �liczny ogonek pi�ry kogutu... la mia povera bestiolina! Lapeczki ma�a owi�zali con conce... Briganti! Lazzaroni! Maladetti! - Nie domy�lasz si�, wasza mi�o��, kto mo�e by� sprawc� tak niecnego figla? - spyta�a kr�lowa ochmistrzyni�. Lecz nim signora Arcamone zdo�a�a zebra� rozpierzch�e my�li, Papacoda krzykn�a �kaj�c: - Kto? Ja przysi�ga�a na g��wka m�j piesek, co to pazie uczynili... nie kogo innemu, ino pazie! A nawet powiedzia�a kt�ry: questa canaglia di Cristophoro, ii piccolo barbaro Czi... Cza... mi ramento gia! Czema! Certissimo! - Zaraz si� to wy�ledzi i b�d� wasza mi�o�� przekonan�, �e z ca�� surowo�ci� wymierzymy kar� - uspokaja�a rozszlochan� W�oszk� kr�lowa - mocno mi� ino dziwi, �e wam, najmi�o�ciwszy panie, ucieszn� i �miechu godn� widzi si� psota, kt�ra dokuczy�a a� do rzewnych �ez osobie tak zacnej i tak bardzo mi bliskiej, jak signora Papacoda. Gdyby co� podobnego Polk� spotka�o, znalaz�aby si� sprawiedliwo��. Kr�l spojrza� surowo na �on�, lecz nie odpowiadaj�c wprost na nies�uszny zarzut, da� znak r�k� jednemu z pazi�w: - Hej, Zbylitowski! Biegaj co �ywo do pana ochmistrza Strasza, powiedz, �e go prosimy tutaj w bardzo wa�nej sprawie. Z nikim po drodze nie m�wi� s�owa! Rozumiesz? - S�ucham, najmi�o�ciwszy panie! Pobieg� pa�, sprowadzi� ochmistrza i wytoczono przed jego trybuna� ca�e zaj�cie z Kupidynkiem. Jegomo�� pa� Strasz, zar�wno jak i Papacoda, sumiennie by� prze�wiadczony, �e to zemsta Krystka Czemy za pok�sana �ydk�, lecz na ��danie kr�la, kt�ry nic poszlak i podejrze�, ale niezbitej pewno�ci si� domaga�, postanowiono zwo�a� wszystkich dwustu pazi�w do ogrodu i bada� jednego po drugim. Kt�ry by nie umia� si� wyt�umaczy�, co robi� od godziny obiadowej do tej pory, b�dzie prawdopodobnie winowajca. Przy obiedzie bowiem najmilejszy Kupido kr�ci� si� jeszcze po pokojach fraucymeru, we w�asnej swej, nie zmienionej postaci. Paziowie, zaj�ci ca�y dzie� na s�u�bie u kr�la jegomo�ci i u najmi�o�ciwszej pani, nie wchodzili oczywi�cie w rachub�, gdy� ani na kr�tki czas nic opuszczali pokoi kr�lewskich, 'lak wi�c nazwiska tych dwudziestu czterech szcz�liwc�w wypisano na karcie papieru, a reszt� zwo�ano. Pokaza�o si�, ze wszyscy mieli lekcj� �aciny zaraz po obiedzie a� do godziny czwartej, czyli pod�ug �wczesnych zegar�w do godziny szesnastej, nast�pnie grali w palcaty na wielkim podw�rcu i prosto stamt�d zawo�ani przybiegli do ogrodu. Pan baka�arz, mistrz Ambro�y z Olkusza, zar�cza�, �e na pocz�tku lekcji czyta� ich nazwiska i nic brakowa�o �adnego, to jest w�a�ciwie trzech tylko nie stawi�o si�. - Aha... hhhrrrum - odchrz�kn�� ochmistrz - kt�rzy� to? - Dymitr Montwi��, Andrzej Boner i Krzysztof Czema. - Nie m�wi�a? Nie m�wi�a? - krzycza�a Papacoda wznosz�c w g�r� pi�ci i dysz�c zemsta. Pa� Strasz i pa� baka�arz po�pieszyli na g�r� zrewidowa� mieszkanie obwinionych i osadzi� ich w karceresie. Lecz niestety, ani resztek farby, ani zrzynk�w czerwonej materii, ani pi�rka jednego... nic nie znale�li. Na oknie ino le�a� ogryzek kie�basy, atoli nikomu na my�l nie przysz�o, by ten drobny szczeg� mia� jakikolwiek zwi�zek ze spraw� biednego Kupidynka. W izbie nie by�o nikogo pr�cz Dymitra Montwi��a �pi�cego twardo. Szarpali nim i trz�li - ledwie si� ockn��, a ka�de jego s�owo i ca�e zachowanie si� wobec s�dzi�w �wiadczy�y wymownie, �e jak do �aciny, tak i do sztuki malarskiej nic posiada najmniejszej zdolno�ci. Wzi�ty w krzy�owy ogie� zdradliwych pyta� ochmistrza i baka�arza, odpowiada� spokojnie, patrzy� im prosto w oczy, a ziewa� przy tym lak serdecznie, �e chc�c nie chc�c, musieli mu wt�rowa�. Gdy prze�ladowcy odeszli, zaduma� si� Dmytru� g��boko, chodzi� sumuj�c wzd�u� komnaty i par� razy wyrwa�o mu si� z ust pytanie: - Taj czego oni chcieli ode mnie? Co�e mnie wykr�cali na wszystkie boki? Ot, tobi masz z taka robota! Nagle stan��, uderzy� si� r�ka w czo�o... - Mamo� ty moja mile�ka! G�upi ja, ze nie zgad� od razu! Ch�opcy nabroili znowu� i stary Odmiwas ob�aw� robi. Ani w�tpi�, J�drek... jakbym go widzia�... a mo�e i kt�ry jeszcze... tak, co�e oni my�leli? Ze ja im wydam koleg�w, jak Judasz? Z�by mi si� byli przyznali, tak mo�e bym i obroni�, ale co gada�, kiedy nic nie wiem. Wpadli�cie, sierotki, w ka�abani�... nic to, nie b�jcie si�, ju� ja was wytaszcz�, cho�by si� sam mia� stalapa�. Zostawiam wyobra�ni czytelnik�w odtworzenie onej pracowitej godziny, w kt�rej dwie pary pilnych rak przeistoczy�y zgrabnego Kupidynka w potwora apokaliptycznego, a uprzedzaj�c astmatycznego Strasz� i pulchnego, na kr�tkich n�kach baka�arza, biegn� �ladem z�oczy�c�w. Nie�li oni cichaczem jak najustronniejszymi schodkami i korytarzami kosz z pokrywa do ogrodu. Tam r�wnie� zapadli w boczne �cie�ki g�sto zaros�e, dopiero przy Baszcie Sandomierskiej, tu� obok wirydarza kr�lewny, skrywszy si� za skarp�, wypu�cili swoja ofiar�. - Teraz nie ma co d�u�ej popasa�, dra�a nad rzek�! - zakomenderowa� Boner. - Jak to... bez mur? W�dy nas kto pewnikiem spostrze�e. - G�upi�... czy ci kazuj� bez mur? Stoi przy furtce i pyta si�. - Nie zamkni�ta? - Po zachodzie s�o�ca dopiero stra� zamyka wszystkie wyj�cia na k�ody, teraz ino zasuni�te na skubel. - A z koszem co? - We�miemy go do rzeki, wyp�uka� trzeba dobrze, bo si� ano cudnie usmarowa� i m�g�by nas niechybnie zdradzi�. Wymkn�li si� tedy przez furtk� i zbiegli p�dem po pochy�o�ci g�ry nad Wis��. Tam J�dru�, kt�ry mia� w ca�ym mie�cie przer�ne stosunki, skoczy� do znajomego rybaka. - Po�yczcie mi dw�ch w�dek, Szymonie. A spieszcie si� na mi�y B�g! - Toli s�, paniczku, ledwiem co z Frankiem od wody powr�ci�. - Rety... ryby mo�e macie? - Ju�ci mam, pe�en koszyk. - Co za nie? - Ile ta paniczek dadz�, tyle wezm�. - Dwa z�ote chcecie? - Dorzu�cie ta par� groszy, bo �adnie mi si� u�owi�y. - Na, macie, dawajcie chy�o. A niech was B�g broni jedno s��wko pisn�� komukolwiek, �e�cie je nam sprzedali! Z�amanego szel�ga nie da�bym wam ju� nigdy zarobi�! - Co bym mia� gada�, pojem se ano i spa� legn�, bo od rana w g�bie nic nie mia�em. - Pami�tajcie�! Zbiegli ch�opcy trzydzie�ci krok�w nad sam brzeg rzeki, wyp�ukali kosz skrz�tnie, przesypali do� ryby, kobia�k� Szymona wrzucili do jego �odzi, a sami zasiedli do pracy i zapu�cili w�dki. - Panie ochmistrzu...t�dy, t�dy, prosto nad rzek� - szepta� baka�arz - przeczucie mi m�wi, �e ich tu gdzie� znajdziemy. Pewniakiem polecieli wyk�pa� si�, bo to i r�ce, i twarze musza mie� uwalone jak nieboskie stworzenia. - Pst... widzisz ich waszmo��? - Toli siedz� z w�dkami, jak niewiniatka... - Ha! Tu�cie mi, niewstydniki! Ci�ki s�d i kara was nie minie! - Ach, najdro�szy panie baka�arzu! W�dy nigdy niejeste�cie srogim dla nas! - Mi�osciwy panie ochmistrzu! My si� jutro wszystkiego wyuczymy expedite... - Tak nas co� kusi�o dzisiaj na rybki... - No, no, bardo prosz�, przez krotofil... nie pomna�ajcie swojej winy! - Niech�e nas B�g broni przed takowym pomna�aniem! Wzdy b�agamy o przebaczenie po stokro�, �esmy lekcj� �aciny opu�cili, ale na cze�� nasz� przyzekamy powetowa� to jutro w dw�jnas�b. - Milcze�! Hhhrrrum... o pieska donny Papacody chodzi, niecnoty jedne! - A to �otr bezecny... - oburzy� si� Krystek - kog� znowu pok�sa�? - Dosy� j� wykret�w... nie na gadanie do was przyszed�em, marsz na g�r�! Kr�l jegomo�� wie o wszystkim i b�dzie was s�dzi�. - Co? Za par� werb�w? - Za jedn� lekcj�? Sam kr�l? - milcze�! Marsz na g�r� powiadam. - Ale idziemy, idziemy, ino kosz z rybami trza zabra�. - Z jakimi rybami? - A o... tyle �licznych karpi, karasi, nawet dwie szczuki... - Od samego obiadu cz�ek siedzi, pe�en kosz na�owili�my. - W�dy ich nie wrzucimy na powr�t do wody - burkn� zuchwale Boner. - Wasza mi�o�� pozwoli odnie�c to do marsza�kowskiej kuchni. - Chcieli�my si� Serczykowej podchlebi�, pieknie�my wyszli! - Za tak� b�achostk� do samego kr�la! - Gdyby wasz mi�o�� nieby� tak zagniewanym, przysi�g�bym, �e sobie ino dworuje. - Niech�e pan ochmistrz ulituje sie ostatni raz, ka�e nam wlepi� po dziesi�� bat�w na kobiercu, poca�ujemy go w r�ke i sza! - Jak Boga kocham, nijakiej uciechy biedn