6289

Szczegóły
Tytuł 6289
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6289 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6289 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6289 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Gene Wolfe Lukora To m�j meldunek, meldunek Meirax Andros. Jestem sama. Michael znikn��. Mo�liwe, �e nie �yje. 11J89. Wybrali�my to miejsce, wyl�dowali�my i rozbili�my ob�z. Ca�kiem spory strumie� wpada tutaj do jeziora o powierzchni oko�o sze�ciu tysi�cy hektar�w. Na wschodzie widniej� bezimienne g�ry, na zachodzie teren wznosi si� stromo; tu i �wdzie rosn� krzewy i drzewa iglaste. Oboje uznali�my, �e to obiecuj�ce miejsce. Wsp�rz�dne: pi��dziesi�t i osiem na pi��dziesi�t trzy i cztery, czterysta dziewi��dziesi�t dwa metry nad powierzchni� morza. Przez pi�� dni penetrowali�my okolic� (szczeg�owa relacja w poprzednim meldunku, ASP dziewi��dziesi�t sze�� i sze��), ale nie znale�li�my niczego ciekawego. Ani �ladu Ma�ych Ludzi. Zaproponowa�am Michaelowi, �eby�my przenie�li si� gdzie indziej. Nie zgodzi� si�. - Zmieniaj� tereny �owieckie - powiedzia�. Siedzia� na g�azie i obserwowa� dolin�. - Wkr�tce wr�c�. Mn�stwo tu zwierzyny. Meirax pokr�ci�a g�ow�. - Polecono nam ich odszuka�. Wci�� unika� jej wzroku. - Polecono nam znacznie wi�cej. Niebawem wr�c�, a my b�dziemy na nich czeka�. Przez ten czas poznamy dok�adnie okolic�, zlokalizujemy �r�d�a wody, ustalimy trasy w�dr�wek zwierz�t. Tej nocy, pogr��ona w p�nie, us�ysza�a, jak Michael ukradkiem rozpina �piw�r. Pomy�la�a, �e pewnie wybiera si� do niej i przez chwil� zastanawia�a si�, jak powinna go przyj��. Z zaskoczeniem? Oburzeniem? A mo�e z rado�ci�? Rozsun�a nieco suwak i wyci�gn�a ramiona na powitanie. Nie przyszed�. D�ugo czeka�a w ciemno�ci, a kiedy wsta�a, jego �piw�r ju� wystyg�. Wysz�a z namiotu; niezwyk�y, ogromny ksi�yc natychmiast obdarzy� j� upiornym cieniem. Po ciep�ym, s�onecznym dniu nasta�a zimna noc. Na jej widok iglaste drzewa zaszele�ci�y westchnieniami, a strumie� roze�mia� si� perli�cie. Wr�ci�a do �piwora i rozp�aka�a si� cichutko. Rankiem spodziewa�a si� zobaczy� go w �piworze i us�ysze�, �e nigdzie nie wychodzi�, �e wszystko jej si� przy�ni�o. Jednak �piw�r by� pusty, znikn�o ubranie Michaela, buty i dragonetka. Podzieli�a okolic� na kwadraty i rozpocz�a systematyczne poszukiwania, kt�re p�nym popo�udniem zaprowadzi�y j� dwa kilometry od obozu. Spotka�a go o zachodzie s�o�ca, kiedy ci�kim krokiem wraca� do obozowiska. - Zab��dzi�e�? - zapyta�a. - Tak - odpar�. - Troch�. - Wyszed�e� jeszcze w nocy. Skin�� g�ow�. - Us�ysza�em jakie� odg�osy za namiotem, a w ka�dym razie tak mi si� wydawa�o. Potem odg�osy zacz�y si� oddala�. Pomy�la�em sobie, �e warto sprawdzi�, co to takiego. - Powiniene� by� mnie obudzi�. - Przecie� nie spa�a�. Sama m�wisz, �e s�ysza�a�, jak wychodzi�em. Umy� si� w strumieniu, co� przek�si�, po czym wpe�z� do �piwora i natychmiast zasn��, chocia� jeszcze si� ca�kiem nie �ciemni�o. Ona tak�e by�a zm�czona, ale nie posz�a od razu spa�; spogl�da�a na dolin� i rozmy�la�a o r�nych rzeczach, kt�re widzia�a podczas poszukiwa� na p�nocnym zachodzie, sk�d nadszed�. W nocy, kiedy si� obudzi�a, jego ju� nie by�o. Wsta�a, ubra�a si� po ciemku i wysz�a z namiotu. Niesamowity ksi�yc wisia� wysoko na niebie, �wit by� tu�, tu�. Zesz�a do strumienia, �eby si� napi�, po czym usiad�a na brzegu rozmy�laj�c, co jeszcze przychodzi tutaj, �eby zaspokoi� pragnienie. Jej zdaniem woda w strumieniu by�a smaczniejsza ni� w jeziorze. Kiedy wr�ci�a do namiotu, na niebie pojawi�a si� ju� blada zapowied� dnia. Zamiast szuka� Michaela, zaj�a si� porz�dkowaniem obozowiska: okopa�a namiot i wytrzepa�a materace. Zgodnie z jej oczekiwaniami wr�ci� p�nym popo�udniem. Podj�a decyzj�, �e nie b�dzie go o nic pyta�, i dotrzyma�a postanowienia, ale tym razem to on odezwa� si�: - Wr�cili. Zaskoczy� j�, poniewa� by�a prawie pewna, �e jego nocne wycieczki nie maj� �adnego zwi�zku z misj�. - Widzia�e� ich? - Nie, ale znalaz�em �wie�e �lady. - Zawaha� si�. Przez chwil� wydawa�o si�, �e nie powie nic wi�cej, ale w ko�cu doda�: - S�ysza�em ich g�osy. - Jeste� pewien? - Pos�uchaj sama i powiedz mi, co my�lisz. Wyj�� z kieszeni najmniejszy rejestrator. Nie zdawa�a sobie sprawy, �e zabra� go ze sob�. W��czy�a urz�dzenie, zbli�y�a je do ucha i zamkn�a oczy. Drzewa otuli�y j� iglastym p�aszczem nieuchwytnego cierpienia. By�o ciemno, znacznie ciemniej ni� przypuszcza�a, si�pi� s�aby deszcz. Gdzie� daleko zaj�cza� nieludzki g�os: "Uooooo! Ouuuuu! Oooooo!" Nagle ogarn�� j� l�k. Otworzy�a oczy i odruchowo si�gn�a po dragonetk�, ale przypomnia�a sobie, �e zostawi�a j� w namiocie. Michael my� si� w strumieniu. Kiedy zako�czy� toalet�, upra� ubranie i roz�o�y� je na kamieniach do wyschni�cia. - Nie musisz czeka� - powiedzia�a. - Przynios� ci je i po�o�� obok plecaka. - Dzi�kuj�. Co my�lisz o nagraniu? To oni, prawda? Wzruszy�a ramionami. - Nie powiniene� wychodzi� sam z obozu. Kiedy ostatni fragment s�onecznej tarczy znik� za drzewami, zgodnie z obietnic� posz�a nad strumie� po ubranie Michaela. Ko�nierzyk koszuli by� jeszcze wilgotny, jednak mimo to z�o�y�a j� i spodnie, i zanios�a do obozowiska. Przed wej�ciem do namiotu przystan�a na chwil�, by obrzuci� po�egnalnym spojrzeniem skaliste stoki g�r, poznaczone tu i �wdzie plamami ro�linno�ci. Tutaj, w dole, zapad�a ju� noc, ale wysoko w g�rze urwiste zbocza wci�� jeszcze l�ni�y w promieniach s�o�ca. Tu� przy granicy mi�dzy cieniem a �wiat�em zal�ni�y oczy Ma�ych Ludzi; znik�y tak szybko, �e nie mog�a by� pewna, czy widzia�a je naprawd�. W namiocie zdj�a tylko buty, po czym w�o�y�a dragonetk� do torby. Kilka godzin p�niej, kiedy Michael wy�lizgn�� si� na zewn�trz, wsta�a z pos�ania, za�o�y�a buty i ruszy�a za nim. W�a�nie wschodzi� ksi�yc, ju� nie tak doskonale okr�g�y jak minionych nocy. A wi�c o tej porze odchodzi, pomy�la�a. Kiedy ksi�yc pojawi si� nad g�rami. Michael by� ju� prawie na dnie doliny, trzysta metr�w od niej. Szed� szybko, nie ogl�daj�c si� za siebie. Pobieg�a za nim, lecz on wszed� w cie� roz�o�ystego drzewa i rozp�yn�� si� bez �ladu. Mimo to nie zgubi�a tropu. Dwukrotnie us�ysza�a jego kaszlni�cie, a raz nawet dostrzeg�a go k�tem oka na polanie sk�panej w blasku ksi�yca. Kiedy wsta� dzie�, uzna�a, �e powinna utrzymywa� wi�ksz� odleg�o��, �eby jej nie zauwa�y�. P�niej dosz�a do wniosku, �e w�a�nie wtedy go zgubi�a. Przez ca�y dzie� zatrzyma�a si� tylko raz, �eby ugasi� pragnienie w rzeczu�ce, kt�ra z pewno�ci� nie by�a ich strumieniem. Zm�czenie coraz bardziej dawa�o si� jej we znaki. Zrozumia�a, �e nie jest ju� tak silna jak kiedy�. Nadesz�a pora, kiedy s�o�ce zawis�o nisko nad zachodnim horyzontem - pora, o kt�rej Michael zawsze wraca� do obozu. Uzna�a, �e nie pozosta�o jej nic innego jak uczyni� to samo. Po co ma ugania� si� po lesie, skoro on w tym czasie smacznie �pi w namiocie? Lokalizator wskazywa� jej drog�, jednak mia�a problemy z utrzymaniem w�a�ciwego kierunku, poniewa� co chwil� musia�a pokonywa� pnie powalonych drzew, g��bokie rozpadliny albo wysokie skalne �ciany. Wreszcie zapad�a noc. Meirax zdawa�a sobie spraw�, �e najrozs�dniej by�oby u�o�y� si� gdzie� do snu, ale zbyt mocno doskwiera� jej g��d, a poza tym by�a pewna, �e od obozu dzieli j� najwy�ej kilometr. Beszta�a si� w duchu za to, �e nie zabra�a �ywno�ci ani latarki, cho� z drugiej strony chyba nie o�mieli�aby si� jej u�y� z obawy, �e Michael zauwa�y �wiat�o. Wyobrazi�a sobie, �e jest z powrotem w szkole, ale tym razem jako instruktor, i udziela reprymendy jednemu z kadet�w; po bli�szym przyjrzeniu okaza�o si�, �e jest tak�e tym kadetem. Zaraz potem ziemia umkn�a jej spod st�p. Wydawa�o jej si�, �e spada w bezdenn� otch�a�; kiedy wreszcie zetkn�a si� z gruntem, uderzenie by�o tak silne, �e straci�a przytomno��. Odzyska�a j� chyba do�� szybko, poniewa� wci�� by�a noc. Potwornie bola�a j� g�owa, poobijane ko�czyny zesztywnia�y z zimna. D�ugo maca�a wok� siebie w poszukiwaniu lokalizatora; niestety, bez rezultatu. Postanowi�a znale�� zaciszne miejsce, u�o�y� si� najwygodniej, jak to by�o mo�liwe i poczeka� na wsch�d s�o�ca. Za dnia z pewno�ci� zdo�a odszuka� lokalizator i wr�ci� do obozu. D�wign�a si� na nogi, lecz zaledwie po trzech krokach run�a jak d�uga na ziemi�. Kiedy ockn�a si� ponownie, nadal otacza�a j� ciemno��, ale teraz przynajmniej by�o jej znacznie cieplej. Usiad�a na pos�aniu z paproci. Wci�� mia�a na sobie kurtk�, druga kurtka za� okrywa�a jej nogi. - Dobrze si� czujesz? - zapyta� Michael. - Gdzie jeste�my? Odpowiedzia� dopiero po kilku sekundach: - W domu Lukory. - Kto to jest Lukora? - To ta kobieta. Dopiero teraz dostrzeg�a wysok� jasn� posta�. - Ty mnie znalaz�a� czy Michael? - zapyta�a. - Zreszt�, niewa�ne. Dzi�kuj� za opiek�. Jasna posta� zbli�y�a si� i rodzieli�a na trzy mniejsze. Jak r�ka, pomy�la�a Meirax. Jak r�ka z wyprostowanymi w g�r� trzema palcami. Postaci pochyli�y si� nad nieforemnym zgarbionym kszta�tem - to by� Michael - i Meirax poczu�a na policzku mu�ni�cie w�os�w. Dopiero teraz u�wiadomi�a sobie, �e owe tajemnicze trzy postaci to tylko pasma d�ugich w�os�w, si�gaj�cych prawie do bioder. Podzi�kowa�a jeszcze raz. Lodowata r�ka �agodnie przesun�a si� po jej czole, delikatne palce musn�y obola�e, spuchni�te miejsce nad lew� skroni�. Us�ysza�a g��bokie westchnienie bardzo podobne do szelestu iglastych ga��zi. - Przykro jej, �e zrobi�a� sobie krzywd� - powiedzia� Michael. - Czy ona nie m�wi? Sk�d wiesz, jak si� nazywa? - M�wi - odpar�. - Tyle �e niecz�sto. Mo�esz wsta�? - Spr�buj�. Podkuli�a nogi, tylko po to jednak, by stwierdzi�, �e zupe�nie nie ma si�y. Do pomieszczenia bezszelestnie wsun�a si� czwarta posta�. W chwili, kiedy zas�oni�a wej�cie, ciemno�� zrobi�a si� jeszcze g�stsza. Posta� po�o�y�a co� na stole albo na pod�odze; s�dz�c po odg�osie, by�o to co� mi�kkiego. Michael wymamrota� par� niezrozumia�ych s��w. - Kto to? - Niewa�ne. Chyba b�dzie lepiej, je�li po�o�ysz si� i odpoczniesz. - S� daleko st�d - przem�wi�a Lukora g�osem, kt�ry mo�e nie by� bardzo g��boki, ale na tyle niski i chrapliwy, �e w uszach niekt�rych ludzi z pewno�ci� zabrzmia�by nami�tnie. Meirax pos�usznie opad�a na pos�anie. - Dlaczego tutaj jest tak ciemno? - zapyta�a. - �eby� mog�a zasn��. Owia� j� ciep�y podmuch przesycony zapachem pi�ma. Kiedy si� obudzi�a, Michael da� jej do zjedzenia co� spr�ystego i �liskiego. Zapyta�a, co to jest. - Mi�so zmi�kczone nad ogniem. My te� kiedy� je jadali�my. Dodaje si�. - Chyba ju� dam rad� wr�ci� do obozu - powiedzia�a, poniewa� zdawa�a sobie spraw�, �e w�a�nie to chce od niej us�ysze�. - W takim razie chod�my. Serce zabi�o jej �ywiej z rado�ci. - Idziesz ze mn�? - Musz�. Mali Ludzie s� niebezpieczni. Pom�g� jej wsta� i podtrzyma� j�, �eby nie potkn�a si� na nier�wnej kamiennej posadzce. - Mam wra�enie, �e dotykam g�ow� sufitu. - Miejscami jest do�� nisko, miejscami ca�kiem wysoko. Poprowadzi� j� przez pomieszczenie, pod zawieszonym wysoko, jaskrawym �wiat�em, kt�rego blask nie dociera� do �cian, a potem kr�tym korytarzem. - Tam s� drzwi - powiedzia�, wskazuj�c zamazany kr�g bladego �wiat�a. - Na zewn�trz jest dzie�, prawda? - Ju� prawie wiecz�r. Lukora nie by�aby zadowolona, �e wyruszamy tak p�no. - Zawaha� si�. - Chyba p�jd� pierwszy. - W takim razie id�. - P�jdziesz za mn�? Od razu? - Oczywi�cie. Metal zazgrzyta� o kamie�, sylwetka Michaela przes�oni�a na chwil� �wiat�o, po czym znik�a. - Pospiesz si�. Zmru�y�a oczy, o�lepione blaskiem dnia, ale i tak po policzkach pociek�y jej �zy. Zupe�nie jak po zmianie scenografii podczas spektaklu, pomy�la�a. Dom Lukory znik�, jakby go nigdy nie by�o, oni za� przedzierali si� przez g�ste krzewy. Kolczaste ga��zie kaleczy�y jej r�ce i policzki, w powietrze wzbija�y si� chmary owad�w. Wreszcie dotarli do polany pod ogromnym drzewem. - Co to takiego? - zapyta�a. - Miecz. Pozwoli� jej go obejrze�. Miecz by� stary i zardzewia�y, o r�koje�ci pokrytej zielonkawym nalotem, ale zosta� niedawno naostrzony. - Dlaczego nie wyr�ba�e� nim drogi przez zaro�la? Pokr�ci� g�ow�. - To by�aby g�upota. Chocia� straci�a lokalizator, widok zachodz�cego s�o�ca pom�g� jej odzyska� orientacj�. Michael prowadzi� j� na po�udniowy wsch�d. Wspinali si� na kolejne zbocza, skr�caj�c chwilami na po�udnie, a niekiedy nawet na p�noc. Przez ca�y czas towarzyszy� im kto� trzeci, milcz�cy i niewidoczny. Ma�ych Ludzi ujrzeli, zanim sami zostali dostrze�eni. Czekali na nich na skalnej grani: dwadzie�cia odzianych w �achmany, smuk�ych postaci o zmierzwionych w�osach, gro�ne z�ote pos�gi l�ni�ce w ostatnich promieniach zachodz�cego s�o�ca. - Lepiej omi�my ich - szepn�a. - Wtedy zorientuj� si�, �e si� boimy, i zaatakuj�. Odbezpieczy�a dragonetk�. - W�tpi�, czy nas zauwa�yli. - Oczywi�cie, �e tak. Kiedy wspi�li si� na gra�, by�o ju� ciemno, ale przedziwny ksi�yc nie zd��y� jeszcze pojawi� si� nad g�rami. S�o�ca miliarda �wiat�w l�ni�y na niebie niczym niezliczone otworki w aksamitnej kurtynie. - Zejd�cie nam z drogi - rozkaza� Michael Ma�ym Ludziom. Tu� przed nim pojawi� si� przeciwnik, bardzo szczup�y, ale prawie r�wny mu wzrostem. W r�ce �ciska� jak�� bro�; o ile Meirax mog�a si� zorientowa� w s�abym blasku gwiazd, by�a to pa�ka nabijana z�bami. - Zastrzel go! - sykn�a. - Zabij go albo ja to zrobi�! Wr�czy� jej swoj� dragonetk�. - Jakie szanse mieliby�my w ciemno�ci? By� mo�e zabiliby�my pi�ciu albo sze�ciu, a potem zgin�liby�my oboje. Wiekowa stal zal�ni�a w blasku gwiazd, jakby noc zdar�a z niej ca�� rdz�. Meirax us�ysza�a g�uchy odg�os uderzenia metalu o drewno, �wist pa�ki, kt�ra nie dosi�g�a celu, przera�liwy krzyk. Szponiaste r�ce wyrwa�y jej dragonetk� Michaela. Chwyci�a swoj�, nacisn�a spust i dwoje Ma�ych Ludzi stan�o w p�omieniach. U�amek sekundy p�niej powalili j� na ziemi�, odebrali bro�, unieruchomili r�ce i nogi. Walczy�a rozpaczliwie, dop�ki mog�a. Nagle na tle rozgwie�d�onego nieba zamajaczy�a podniesiona wysoko pa�ka. Meirax ostatkiem si� szarpn�a si� w bok. Mali Ludzie jak jeden m�� wydali okrzyk przera�enia. Nad g�ow� Meirax przemkn�y jasne kszta�ty z wyszczerzonymi k�ami. �wiat wok� niej wype�ni� si� warczeniem i skowytem, jej w�osy zlepi�a cudza krew. Jak s�yszycie, wr�ci�am do obozu. Jest ze mn� brat Lukory. Nie wiem, jak si� nazywa. Czeka na mnie przed wej�ciem do namiotu, w�szy, przechadza si� nerwowo. S�o�ce wzejdzie o 05.33.8; rogaci w�adcy g�r ju� odzywaj� si� ze szczyt�w okolicznych wzniesie�. Teraz idziemy na polowanie, ale nied�ugo znowu us�yszycie m�j g�os.