6278

Szczegóły
Tytuł 6278
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

6278 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 6278 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

6278 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Lucius Shepard Przepustka Jeden z nowych helikopter�w bojowych typu Sikorsky stanowi�cych wyposa�enie I Dywizji Kawalerii Powietrznej, z wymalowanymi na burcie s�owami "Szepcz�ca �mier�", podrzuci� Mingoll�, Gilbeya i Baylora z Mr�wczej Farmy do San Francisco de Juticlan, ma�ego miasta po�o�onego w strefie zielonej, kt�r� na naj�wie�szych mapach okre�lano mianem Wolnej Okupowanej Gwatemali. Na wsch�d od strefy zielonej le�a�a nie nazwana wst�ga ��ta, przecinaj�ca kraj od granicy Meksyku po Morze Karaibskie. Mr�wcza Farma by�a baz� artyleryjsk� na wschodnim skraju ��tej wst�gi i z niej w�a�nie niespe�na dwudziestojednoletni artylerzysta Mingolla miota� pociski na obszar, kt�ry mapy przedstawia�y za pomoc� bia�ych i czarnych znak�w terenowych. I st�d si� wzi�o, �e cz�sto my�la� o sobie jak o kim� zaanga�owanym w walk� o ocalenie �wiata dla kolor�w podstawowych. Mingolla i jego kumple mogli sp�dzi� sw�j urlop w Rio albo w Caracas, spostrzegli jednak, �e ludzie, kt�rzy odwiedzali te miasta, s� po powrocie sk�onni do nieostro�no�ci; wnioskuj�c st�d, �e im obfitszy program twej przepustki, tym prawdopodobniejsze, i� sko�czysz jako poleg�y, zawsze optowali za skromniejszymi rozrywkami miast gwatemalskich. Nie byli prawdziwymi przyjaci�mi; maj�c ze sob� niewiele wsp�lnego w odmiennych okoliczno�ciach mogliby z powodzeniem by� wrogami. Ale jednoczesne wykorzystywanie przepustek sta�o si� stopniowo rytua�em przetrwania i gdy tylko dotarli do upatrzonego miasta, pod��ali osobnymi szlakami, oddaj�c si� kolejnym rytua�om. Prze�ywszy ju� tak wiele zak�adali, �e je�li tylko b�d� powtarza� te same obrz�dki, bez uszczerbku zako�cz� swoje wyprawy. Nigdy si� sobie nie zwierzali z tego prze�wiadczenia, m�wi�c o nim - co te� stanowi�o cz�� rytua�u - tylko okr�nie, a gdyby je zakwestionowano, przyznaliby, �e jest irracjonalne, podkre�laj�c wszelako, i� narzuca je osobliwy charakter wojny. Helikopter osiad� w po�o�onej mil� na zach�d od miasta bazie lotniczej: na cementowym pasie otoczonym z trzech stron przez koszary i biura, za kt�rymi pi�trzy�a si� d�ungla. Na �rodku pasa inny Sikorsky - pijana wa�ka w barwach ochronnych - �wiczy� starty i l�dowania, a dwa inne zwisa�y w g�rze jak zaniepokojeni rodzice. Kiedy Mingolla zeskoczy� na ziemi�, wietrzyk zatrzepota� jego koszul�. Pierwszy raz od wielu tygodni mia� na sobie �achy cywilne, kt�re w por�wnaniu z drelichami polowymi wydawa�y si� wiotkie; rozejrza� si� nerwowo, niemal oczekuj�c, �e niewidoczny wr�g wykorzysta fakt, i� si� ods�oni�. Jacy� mechanicy wylegiwali si� w cieniu �mig�owca, kt�rego kabina zosta�a rozwalona tak, �e tylko podobne do k��w u�omki plastyku stercza�y z osmalonego metalu. Mi�dzy budynkami to tu, to tam, toczy�y si� zakurzone jeepy; parka wykrochmalonych na sztywno porucznik�w �wawym krokiem zmierza�a wprost do widlaka za�adowanego wysoko aluminiowymi trumnami. Popo�udniowe s�o�ce zapala�o race na ich spawach i uchwytach, a przez gor�c� mgie�k� odleg�a linia barak�w ko�ysa�a si� jak fale niespokojnego brudnooliwkowego morza. Niesp�jno�� tej sceny, jej "Co nie pasuje do tego obrazka?", mieszanina strasznego z powszednim, a� Mingoll� skr�ci�a. Dr�a�a mu lewa d�o�, blask zdawa� si� pot�nie�, przyprawiaj�c go o zawr�t g�owy i os�abienie. �eby odzyska� r�wnowag�, wspar� si� o wyrzutni� rakietow� Sikorsky'ego. Gdzie� wysoko na ciemnob��kitnym bezmiarze niebios rozmywa�y si� smugi kondensacyjne: XL-16 lecia�y wywali� par� dziur w Nikaragui. Spogl�da� w �lad za nimi z uczuciem podobnym t�sknocie, pr�buj�c u�owi� d�wi�k ich silnik�w, ale s�ysza� tylko g��boki szept Sikorskych. Z luku wiod�cego na umiejscowiony za kabin� pilot�w pok�ad komputerowy wyskoczy� Gilbey; strzepn�� z d�ins�w wyimaginowany kurz, niespiesznie podszed� do Mingolli i stan�� z d�o�mi na biodrach: niski muskularny ch�opak, kt�ry dzi�ki ostrzy�onym na je�a w�osom i skrzyw fonym wargom wygl�da� jak z�o�liwy dzieciak. Potem z luku wstawi� g�ow� Baylor i z trosk� omi�t� wzrokiem horyzont, by dopiero po chwili zeskoczy� na d�. By� wysoki, ko�cisty i kilka lat starszy od Mingolli; mia� g�adkie czarne w�osy, pryszczat� oliwkow� sk�r� i rysy tak ostre, jakby wyciosano je siekierk�. Wspar� d�o� na bucie Sikorsky'ego, ale niemal natychmiast, gdy spostrzeg�, �e dotyka p�omienistej litery S w "Szepcz�cej Smierci", jak oparzony szarpn�� d�o� ku sobie. Trzy dni temu na Mr�wcz� Farm� dokonano totalnego ataku i Baylor jeszcze si� nie otrz�sn��. Ani Mingolla. Trudno by�o oceni�, czy Gilbeya rzecz poruszy�a, czy nie. Jeden z pilot�w Sikorsky'ego rozwar� drzwiczki kabiny. Okazj� do Frisco mo�ecie z�apa� w kantynie - powiedzia� g�osem zduszonym przez czarny b�bel os�ony, na kt�rym s�o�ce zapali�o bia�y refleks, co stwarza�o iluzj�, �e he�m mie�ci w sobie noc i jedn� tylko gwiazd�. - Gdzie ta kantyna? - zapyta� Gilbey. Zduszonej odpowiedzi pilota nie da�o si� zrozumie�. - Co? - zapyta� Gilbey. Zn�w s�owa pilota by�y st�umione i Gilbey zacz�� si� z�o�ci�. - Zdejmij to cholerstwo! - powiedzia�. - To? - pilot wskaza� os�on� twarzy. - A po co? - �ebym s�ysza�, do diab�a, co m�wisz! - Ale teraz s�yszysz, nie? - OK - wycedzi� Gilbey przez z�by. - Gdzie ta cholerna kantyna? Odpowied� pilota by�a niezrozumia�a; w nieodgadnionym zamiarze jego pozbawiona rys�w maska wpatrywa�a si� w Gilbeya. Gilbey zacisn�� pi�ci. - Zdejmij to kurewstwo! - Nie da si� tego zrobi�, �o�nierzu - powiedzia� drugi pilot, wychylaj�c si� z drzwiczek tak, �e dwa czarne b�ble znalaz�y si� niemal tu� obok siebie. - Te tu bajery - klepn�� swoj� os�on� - maj� mikrouk�ady i one nam dos�ownie promieniuj� gnojkami w oczy. Dzia�aj� na nerw wzrokowy. Tak robi�, �e widzimy bereciarzy nawet jak s� w przyczajce. Im d�u�ej to nosimy, tym lepiej widzimy. Baylor za�mia� si� nerwowo, a Gilbey powiedzia�: - Kit! Mingolla poj�� naturalnie, �e piloci podpuszczaj� Gilbeya, lub �e ich niech�� do zdejmowania he�m�w bierze si� z przes�du, mo�e nawet wm�wionego sobie przekonania, i� os�ony istotnie obdarzaj� ich szczeg�ln� moc�. Ale w wojnie, podczas kt�rej fasowa�o si� narkotyki bojowe, a media przewidywa�y ruchy nieprzyjaciela, wszystko by�o mo�liwe, nawet mikrouk�ady poprawiaj�ce wzrok. - Tak czy siak, wcale by�my si� wam nie spodobali - powiedzia� pierwszy pilot. - Promienie nam psuj� urod�. Jeste�my zdeformowane wysyny. - Oczywi�cie, mo�ecie wcale nie zauwa�y� zmian - doda� drugi pilot. - Kupa luda nie zauwa�a. Ale jak by�cie dostrzegli, to by was skr�ci�o. Wizja deformacji pilot�w pos�a�a przez cia�o Mingolli zrodzony gdzie� w �o��dku dreszcz md�o�ci. Gilbey jednak nie kupowa�. My�licie, �e jestem durny!? - wrzasn��, a szyja mu spurpurowia�a. - Niee - odpar� pierwszy pilot. - W i d z i m y, �e nie jeste� durny. Dzi�ki tym promieniom widzimy wiele rzeczy, kt�rych nie widz� inni. - Najrozmaitsze niesamowito�ci - zawt�rowa� drugi pilot. - Na przyk�ad dusze. - Zjawy. - Nawet przysz�o��. - Przysz�o�� to nasz najlepszy numer - stwierdzi� pierwszy pilot. - Jak chcecie, ch�opaki, wiedzie�, co was czeka - powiemy wam. Jak na komend� skin�li g�owami, a promie� s�o�ca prze�lizgn�� si� po obu os�onach: dwa demoniczne, jednakowo zaprogramowane roboty. Gilbey rzuci� si� ku drzwiom kabiny. Pierwszy pilot zatrzasn�� drzwiczki, a Gilbey, wywrzaskuj�c przekle�stwa, j�� �omota� w plastyk. Drugi pilot wcisn�� prze��cznik na tablicy rozdzielczej i chwil� p�niej zadudni� jego wzmocniony g�os: - Id�cie prosto obok tego widlaka, a� dojdziecie do koszar. Traficie wprost do kantyny. Trzeba by�o po��czonych si� Mingolli i Baylora, �eby od Sikorsky'ego oderwa� Gilbeya, kt�ry przesta� wrzeszcze� dopiero obok widlaka z jego �adunkiem trumien: olbrzymim skarbem monstrualnych sztab srebra. W�wczas uspokoi� si� i opu�ci� wzrok. Przed kantyn� za�apali si� fuksem na kurs do miasta z kapralem �andarmerii polowej, a gdy jeep mrucza� ju� po betonie, Mingolla obejrza� si� na Sikorsky'ego, kt�rym tu przybyli. Obaj piloci, roz�o�ywszy na ziemi brezentow� p�acht�, opalali si� rozebrani do gatek. Ale he�m�w nie zdj�li. Osobliwe zestawienie smag�ych cia� i po�yskliwie czarnych g��w niepokoi�o Mingoll�, przywodz�c mu na pami�� stary film, w kt�rym pewien go�� dosta� si� do teleportera razem z much� i wyszed� z jej g�ow� na ramionach. Mo�e, pomy�la�, takie w�a�nie s� te he�my: nie da si� ich zdj��. Mo�e a� tak niezwyk�a sta�a si� ta wojna. Kapral �andarmerii spostrzeg�, �e przygl�da si� pilotom, a parskn�� szczekliwym �miechem. - Ci faceci - powiedzia� z bezbarwnym naciskiem kogo�, kto wie, o czym m�wi - to pojebane �wiry. Sze�� lat temu San Francisco de Juticlan by�o lu�nym skupiskiem chat krytych strzech� i betonowych zwalistych budowli rozrzuconych w�r�d palm i bananowc�w na wschodnim brzegu Rio Dulce, w miejscu przeci�cia rzeki i piaszczystej drogi, kt�ra ��czy�a si� z Autostrad� Panameryka�sk�; od tego czasu rozros�o si� jednak tak bardzo, �e zaj�o powa�ne tereny na obydwu brzegach, powi�kszone o tuziny bar�w i burdeli - stiukowych sze�cian�w wymalowanych wszystkimi kolorami t�czy, z fantastycznym bestiariuszem neon�w umieszczonych na ich cynowych dachach: smoki, jednoro�ce, centaury. Kapral MP wyja�ni�, �e te znaki nie s� reklamami, ale zaszyfrowanymi symbolami dumy; na przyk�ad z wizerunku skrzydlatego czerwonego tygrysa przyczajonego po�r�d zielonych lilii i b��kitnych krzy�y mo�na wywnioskowa�, �e w�a�ciciel jest zamo�ny, nale�y do tajnego stowarzyszenia katolickiego i nie ma jednoznacznej opinii na temat polityki rz�du. Stale znaki nieustannie demontowano, by wznie�� w ich miejsce nowe, wi�ksze i zdobniejsze, jako symbole rosn�cych zysk�w, i ta walka �wiate� i obraz�w by�a czym� adekwatnym do czasu i miejsca, bo San Francisco de Juticlan w mniejszym stopniu by�o miastem, a w wi�kszym - symptomem wojny. Cho� nocne niebo roi�o si� tu od gwiazd, na ziemi dzia�o si� parszywie i plugawie. Na wysypiskach �mieci stadami buszowa�y bezpa�skie psy, zatwardzia�e kurwy spluwa�y z okien i wedle s��w kaprala nie by�o czym� nadzwyczajnym potkn�� si� o trupa, najpewniej ofiar� gang�w bezdomnych dzieci koczuj�cych na obrze�ach d�ungli. Mi�dzy barami bieg�y w�skie uliczki, kt�rych br�zow� glin� za�ciela�y warstwy sp�aszczonych puszek, fekali�w i pot�uczonego szk�a; na ka�dym rogu �ebrali uciekinierzy, obna�aj�c poparzeliny i rany po kulach. Wiele budynk�w wzniesiono w takim po�piechu, �e ich �ciany by�y pochy�e, a dachy ko�lawe, co sprawia�o, �e cienie, jakie rzuca�y - niczym cienie z obrazu psychopatycznego malarza, kt�ry daje wizualny wyraz podminowuj�cym go napi�ciom - by�y a� przesadne w swej poszarpanej ostro�ci. A przecie� id�c przez miasto Mingolla czu� si� na luzie, prawie szcz�liwy. Jego nastr�j bra� si� po cz�ci z przeczucia, �e to b�dzie cholernie udany kawa�ek przepustki (a nauczy� si� dowierza� swoim przeczuciom), g��wnie jednak wyp�ywa� z faktu, �e miasta takie jak to sta�y si� dla� rodzajem �ycia pozagrobowego, nagrod� za przetrwanie surowego wyroku istnienia. Kapral wysadzi� ich przy drogerii, gdzie Mingolla kupi� pude�ko papeterii, a potem wpadli na drinka do Club Demonio, male�kiego lokaliku, kt�rego bia�e �ciany wypolerowane by�y a� do nik�ej fosforescencji �wiat�em zwisaj�cych z sufitu jak radioaktywne owoce purpurowych �ar�wek. Klub by� nabity; klienci �o�nierze i dziwki - przewa�nie siedzieli przy stolikach wok� parkietu niewiele wi�kszego ni� podw�jny materac. Dwie pary ko�ysa�y si� w rytm ballady p�yn�cej z szafy graj�cej chronionej zabudow� z kant�wki i drutu, a welony dymu papierosowego z podwodn� powolno�ci� dryfowa�y nad ich g�owami. Niekt�rzy �o�nierze mi�dlili swoje dziwki, a jedna z nich pr�bowa�a ukra�� portfel partnera, kt�ry by� ju� niemal ca�kowitym denatem; jedn� d�oni� obrabia�a mu krocze sprawiaj�c, �e wyrzuca� do przodu biodra, a w�wczas drug� wyci�ga�a portfel wetkni�ty w tyln� kiesze� obcis�ych d�ins�w. Ale ca�a ta akcja wydawa�a si� apatyczna, wymuszona, jak gdyby zg�stnia�e od mroku i karmelkowej muzyki powietrze kr�powa�o ruchy. Mingolla zaj�� sto�ek przy barze. Barman, kt�rego �renice zamkn�y w sofie purpurowe refleksy, popatrzy� na� pytaj�co i Mingolla powiedzia�: - Piwo. - Hej, obadaj to! - Gilbey osun�� si� na s�siedni sto�ek i gestem kciuka wskaza� kurw� przy ko�cu baru. Jej sp�dnica podci�gni�ta by�a do p� uda, a piersi, s�dz�c z kubatury i j�drno�ci, stanowi�y sukces chemochirurgii. - Niez�a - bez zainteresowania odpar� Mingolla. Barman postawi� przed nim butelk� piwa. Poci�gn�� �yk; by�o kwaskowe, wodniste, niczym destylat zat�ch�ego powietrza. Baylor opad� na sto�ek obok Gilbeya i zanurzy� twarz w d�oniach. Gilb~y powiedzia� do� co�, czego Mingolla nie dos�ysza�, a Baylor d�wign�� g�ow�. - Nie wracam - oznajmi�. - Och, Jezu - rzek� Gilbey. - Nie zaczynaj znowu pieprzy�. P�mrok zakleja� oczodo�y Baylora skrzepami cieni. Jego wzrok skupi� si� na Mingolli. - Nast�pnym razem nas dostan� - powiedzia�. - Powinni�my ruszy� w d� rzeki. W Livingston s� �odzie, kt�rymi mo�na si� dosta� do Panamy. - Panama! - skrzywi� si� Gilbey. - Wszystko, co tam masz, to jeszcze wi�ksza kupa bereciarzy. - Na Farmie nic nam nie grozi - wtr�ci� Mingolla. - Jak si� zrobi za gor�co, to nas wycofaj�. - "Za gor�co?" - na skroni Baylora pulsowa�a �y�a. - Co to znaczy, do kurwy n�dzy, "za gor�co" ? - O kant dupy! - Gilbey podni�s� si� ze sto�ka. - Ty z nim gadaj, cz�owieku - powiedzia� do Mingolli, a ukazuj�c cytat� dziwk� doda�: - Ja tam zamierzam si� wdrapa� na ten Mount Silicon. - Dziewi�ta - rzek� Mingolla. - W kantynie. OK? Gilbey powiedzia� "taca" i odp�yn��. Baylor zaj�� jego sto�ek i pochyli� si� ku Mingolli. - Wiesz, �e mam racj� - powiedzia� natarczywym szeptem. - Tym razem prawie nas za�atwili. - Kawaleria Powietrzna da im rad� - stwierdzi� Mingolla z udan� nonszalancj�. Otworzy� pude�ko papeterii i z kieszonki koszuli wyj�� pi�ro. - Wiesz, �e mam racj� - powt�rzy� Baylor. Udaj�c roztargnienie Mingolla przytkn�� pi�ro do ust. - Kawaleria - rzek� Baylor ze �miechem rozpaczy - Kawaleria Powietrzna mo�e sobie wsadzi�! - Mo�e by� pu�ci� jaki� przyzwoity kawa�ek? - zasugerowa� Mingolla. - Zobacz, czy nie maj� w tym pudle jakiego� Prowlera. - Cholera! - Baylor z�apa� go za nadgarstek. - Czy ty nie rozumiesz, cz�owieku? Ten syf ju� si� nie sprawdza! Mingolla strz�sn�� jego d�o�. - Zmiany ci si� zachciewa, co? - rzuci� zimno. - Zmieni� to ja ci mog� fors� do szafy. Z kieszeni spodni wyci�gn�� gar�� monet i cisn�� je na bar. O, prosz� bardzo. - Powiadam ci... - Nie chc� tego s�ucha�! - warkn�� Mingolla. - Nie chcesz tego s�ucha�? - spyta� z niedowierzaniem Baylor. By� o w�os od utraty samokontroli. Jego ciemna twarz l�ni�a od potu, jedna powieka drga�a. Z naciskiem wali� w szynkwas. Cz�owieku, lepiej pos�uchaj! Bo je�li nie wykr�cimy czego� szybko, ale to naprawd� szybko, zdechniemy! S�yszysz, nie? Mingolla chwyci� go za prz�d koszuli. - Zamknij si� ! - Nie zamierzam si� zamkn��! - skrzekn�� Baylor. - Wy z Gilbeyem, cz�owieku, my�licie, �e ocalicie dupska chowaj�c g�owy w piasek. Ale zmusz� was do s�uchania! Odrzuci� g�ow� do ty�u i jego g�os przeszed� we wrzask: Zdechniemy ! Spos�b, w jaki wrzeszcza� - niemal rado�nie, jak szczeniak wykrzykuj�cy plugastwa, �eby zrobi� rodzicom na z�o�� - wkurzy� Mingoll�. Rzyga� mu si� chcia�o od scen Baylora. Nie maj�c w�a�ciwie takiego zamiaru da� mu w z�by, ale w ostatniej chwili os�abi� si�� ciosu. Wci�� trzymaj�c koszul� r�bn�� go w szcz�k�, ot, wystarczaj�co, �eby g�owa odskoczy�a do ty�u. Oszo�omiony Baylor z rozdziawion� g�b� zamruga� oczami, a z dzi�se� pociek�a mu krew. Po przeciwnej stronie szynkwasu barman wsparty o ustawion� jak ch�r kompozycj� z butelek obserwowa� Mingoll� i Baylora; patrzy�o te� paru �o�nierzy: wygl�dali na zadowolonych, jakby licz�c na szczypt� przemocy, kt�ra troch� o�ywi atmosfer�. Mingolla czu� si� upodlony ich zainteresowaniem, wstydzi� si� swej brutalno�ci. - Hej, cz�owieku, przykro mi - powiedzia�. - Ja... - G�wno mnie obchodzi, �e ci przykro - odrzek� Baylor rozcieraj�c wargi. - Wszystko mnie g�wno obchodzi z wyj�tkiem tego, �eby si� st�d zabra� do diab�a. - Daj sobie spok�j, dobra? Ale Baylor nie zamierza� da� sobie spokoju. Wci�� dyskutowa�, przybieraj�c przesycony d�ugim cierpieniem ton kogo�, kto zachowuje si� m�nie w obliczu wielkiej niesprawiedliwo�ci. Mingolla pr�bowa� go zignorowa�, wpatruj�c si� w etykietk� swej butelki piwa: by� na niej czerwono-czarny wizerunek gwatemalskiego �o�nierza unosz�cego karabin w ge�cie zwyci�stwa. Udany projekt - przywi�d� mu na my�l te plakaty, kt�re robi�, nim go powo�ano - ale gdy si� wzi�o pod uwag� zawodno�� oddzia��w gwatemalskich, heroiczna poza wojaka zakrawa�a na �art. Paznokciem kciuka wydrapa� rys� przez �rodek nalepki. W ko�cu Baylor odpu�ci� i siedzia� cicho, zagapiony na wypaczony fornir szynkwasu. Mingolla pozwoli� mu na to przez minut�, a potem zapyta�, nie odrywaj�c wzroku od swojej butelki: Mo�e by� tak pu�ci� jaki� przyzwoity kawa�ek? Baylor wbi� brod� w pier� i uparcie milcza�. - To jedyne, co mo�esz zrobi�, cz�owieku - ci�gn�� Mingolla. - Bo co ci jeszcze pozostaje? - Jeste� szalony - rzek� Baylor. B�ysn�� wzrokiem w stron� Mingolli i wysycza� to jak zniewag�: - Szalony! - Sam chcesz si� zabra� do Panamy? Huhuhu. Wiesz, �e we trzech co� �e�my nakr�cili. Razem dobrn�li�my a� dot�d i je�li tylko nie zmi�kniesz, razem wr�cimy do domciu. - Nie wiem - odpar� Baylor. - Nic ju� nie wiem. - Sp�jrz na to w ten spos�b - rzek� Mingolla. - Mo�e wszyscy mamy racj�. Mo�e Panama to j e s t jaki� pomys�, ale po prostu jeszcze nie czas. Je�li to prawda, dojrzejemy do tego z Gilbeyem wcze�niej czy p�niej. Z ci�kim sercem Baylor podni�s� si� na nogi. - Nigdy do tego nie dojrzejesz, cz�owieku - powiedzia� zniech�cony. Mingolla �ykn�� piwa. - Sprawd�, czy nie maj� w szafie jakiego� Prowlera. Mam nastr�j na Prowlera. Baylor sta� przez chwil� niezdecydowany. Ruszy� ku szafie graj�cej, potem odwr�ci� si� w stron� drzwi. Mingolla spr�y� si�, got�w za nim pobiec, ale Baylor stan�� i wr�ci� do baru. Napi�cie nakre�li�o na jego czole g��bokie bruzdy. - Okay - wydusi�. Okay. Jutro o kt�rej? Dziewi�ta? - Dok�adnie - odwracaj�c si� odpar� Mingolla. - Kantyna. K�tem oka dostrzeg�, jak Baylor przemierza sal� i pochyla si� nad szaf� graj�c�, �eby zobaczy�, co w niej maj�. Poczu� ulg�. Tak si� w�a�nie zaczyna�y ich wszystkie przepustki. Gilbey lecia� za kurw�, Baylor puszcza� p�yty, a on pisa� do domu. Podczas pierwszej przepustki opisa� rodzicom wojn� i jej dziwaczne formy wzajemnego wyniszczania si�; potem, u�wiadomiwszy sobie, �e taki list zaniepokoi matk�, podar� go i napisa� inny, w kt�rym donosi� po prostu, �e u niego wszystko w porz�dku. Podar� r�wnie� ten list, ale rozwa�a�, jak by zareagowa� ojciec, gdyby go przeczyta�. Pewnie gniewem. Jego ojciec wierzy� bez zastrze�e� w Boga i ojczyzn�, i cho� Mingolla pojmowa� daremno�� odwo�ywania si� do jakiegokolwiek kodeksu moralnego w obliczu szale�stwa, kt�re go teraz otacza, przekona� si�, �e co� z doktryny ojca zosta�o mu jednak zaszczepione; nigdy nie potrafi�by zdezerterowa�, tak jak nalega� Baylor. Wiedzia�, �e to nie takie proste, �e r�wnie� inne czynniki s� odpowiedzialne za jego oddanie s�u�bie, skoro jednak ojciec z rado�ci� przyj��by na siebie odpowiedzialno�� za ten fakt, Mingolla sk�ania� si�, by win� zwali� w�a�nie na niego. Pr�bowa� sobie wyobrazi�, co jego rodzice robi� w tym w�a�nie momencie - ojciec ogl�da Mets�w w telewizji, matka grzebie w ogr�dku - i z tym obrazem przed oczami zacz�� pisa�: Kochani Mamo i Tato, // / pytali�cie w waszym ostatnim li�cie, czy moim zdaniem wygrywamy t� wojn�. Tu u nas w odpowiedzi na to pytanie reaguj� g��wnie t�pymi spojrzeniami, bo wi�kszo�� ludzi ma tak� wizj� wojny, w kt�rej ostateczny wynik nie jest istotny. Jeden m�j znajomy facet zapodaje tekst o tym, jak to wojna jest operacj� magiczn� o olbrzymich proporcjach, jak przemieszczenia samolot�w i pododdzial�w wypisuj� na obliczu rzeczywisto�ci mistyczny znak i jak - �eby prze�y� - musisz wykombinowa� swoj� pozycj� w ramach wzoru i odpowiednio do tego si� zachowa�. Mam pewno��, �e w waszych uszach zabrzmi to ob��dnie, ale tu wszyscy s� na sw�j spos�b ob��kani (w istocie jeden konowa� przeprowadzi� badania na temat skali przes�d�w po�r�d si� okupacyjnych). Szukaj� magii, kt�ra zagwarantuje prze�ycie. Mo�e trudno wam b�dzie uwierzy�, �e podpisuj� si� pod rzeczami tego rodzaju, ale czyni� to. Wyrzynam swoje inicja�y na pociskach, nosz� pod he�mem papuzie pi�ru... i robi� jeszcze wiele innych rzeczy. / / �eby wr�ci� do waszego pytaniu: staram si� wykrzesa� z siebie co� wi�cej ni� t�pe spojrzenie, ale nie potrafi� du� wam prostego "tak" albo "nie". A� tak zgrabnie nie da si� tego wszystkiego podsumowa�. Ale mog� zilustrowa� sytuacj� pewn� histori�, kt�r� zaraz opowiem, i pozwoli� wam samym wyci�gn�� wnioski. Setki opowie�ci spe�ni�yby t� rol�, ale przychodzi mi do g�owy akurat ta, kt�ra dotyczy Zaginionego Patrolu... / / / Z szafy graj�cej r�bn�� utw�r Prowlera i Mingolla przerwa� pisanie, �eby pos�ucha�: by�a to w�ciek�a, porywaj�ca muzyka, nap�dzana t� sam�, jak si� zdawa�o, agresywn� paranoj�, kt�rej kulminacj� sta�a si� wojna. Ludzie odtr�cali krzes�a i przewracali stoliki, �eby ta�czy� na opr�nionych miejscach; �ci�ni�ci jak �ledzie mogli si� tylko tasowa� w rytm muzyki, ale ich przytupywanie rozko�ysa�o �ar�wki na ko�cach przewod�w i na �ciany j�a bryzga� purpurowa po�wiata. Szczup�a ospowata dziwka przecisn�a si�, by ta�czy� przed Mingoll�, rzucaj�c piersiami i wyci�gaj�c do� ramiona. Jej trupioblad� w nier�wnym �wietle twarz zdobi� r�wnie trupi u�miech. Z jednego oka, jak rodzaj �miertelnej wydzieliny �ciek�a kropla potu zmieszanego z tuszem. Mingolla nie mia� �adnej pewno�ci, �e widzi kurw� prawid�owo. Jego lewa d�o� pocz�a dr�e� i na kilka sekund ca�a scena utraci�a dla� sp�jno��. Wydawa�o si�, �e wszystko jest rozbite, nierozpoznawalne, uj�te w autonomiczne, rozdzielne konteksty: k��bowisko bezsensownych przedmiot�w miotanych w g�r� i w d� fal� ob��kanej muzyki. Potem kto� otworzy� drzwi wpuszczaj�c do �rodka smug� s�o�ca i sala wr�ci�a do normy. Nachmurzona dziwka odsun�a si� w ta�cu w bok i Mingolli �atwiej ju� by�o oddycha�. Ust�powa�o dr�enie r�ki. W pobli�u drzwi dostrzeg� Baylora rozmawiaj�cego z plugawym Gwatemalczykiem; prawdopodobnie kontakt na kok�. Koka stanowi�a panaceum Baylora, jego remedium na strach i rozpacz. Zawsze wraca� z przepustek z przeszklonymi oczami, sk�onny do krwotok�w z nosa, chwal�c si�, jaki to niekiepski towar zdo�a� kupi�. Zadowolony, �e Baylor post�puje zgodnie z rytua�em, Mingolla wr�ci� do listu. / "...Pami�tacie, jak wam pisa�em, �e Zielone Berety bior� narkotyki dla zwi�kszenia sprawno�ci bojowej? Prawie wszyscy nazywaj� ten narkotyk "Samrny", co jest skr�tem od "samuraj". Ma posta� ampu�ek - kiedy potrzymasz tak� ampu�k� przed nosem, przez nast�pne p� godziny czujesz si� jak skrzy�owanie kawalera orderu "Za Odwag�" z Supermanem. Problem polega na tym, �e wielu Zielonych przedawkowywuje, a potem im odbija. Sprzedaje si� go r�wnie� na czarnym rynku i s� faceci, kt�rzy bior� go dla sportu. W�chaj� i walcz� ze sob� na arenie... co�, jak ludzkie walki kogut�w. Tak czy siak, jakie� dwa lata temu pododdzia� Beret�w poszed� na patrol do Szmaragdowej Strefy Ogniowej niedaleko od mojej bazy i nie wr�ci�. Uznano ich za zaginionych podczas akcji. uki� miesi�c p�niej kto� zacz�� podprowadza� ampu�ki z rozmaitych lazaret�w. Najpierw zwalano te przest�pstwa na partyzant�w, ale potem lekarz zauwa�y� w�amywaczy i stwierdzi�, �e to Amerykanie. Mieli na sobie sparszywia�e mundury i zachowywali si� jak szajbusy. Wed�ug opisu lekarza malarz wykona� portret ich przyw�dcy, kt�ry okaza� si� sobowt�rem sier�anta z Zaginionego Patrolu. P�niej widywano ich w najrozmaitszych miejscach. Niekiedy �wiadectwa tych spotka� by�y jawnie fa�szywe, inne jednak wydawa�y si� autentyczne. M�wiono, �e zestrzelili par� naszych helikopter�w i w pobli�u Zacapas rozwalili kolumn� zaopatrzenia. Prawd� m�wi�c, nigdy nie mia�em specjalnego nabo�e�stwa do tej historii, dop�ki gdzie� cztery miesi�ce temu ten piechociarz nie wylaz� z d�ungli i nie zameldowa� si� w naszej bazie artyleryjskiej. Twierdzi�, �e zosta� schwytany przez Zaginiony Patrol, i kiedy us�ysza�em jego opowie��, uwierzy�em mu. Wedle jego s��w, o�wiadczyli, i� nie s� ju� Amerykanami, lecz obywatelami d�ungli. �yli jak zwierz�ta, �pi�c pod li��mi palmy, i na okr�g�o niuchali ampu�ki. Poszaleli, ale stali si� zarazem geniuszami przetrwania. O d�ungli wiedzieli wszystko - kiedy ma si� zmieni� pogoda, jakie zwierz�ta s� w pobli�u... 1 mieli t� swoj� wariack� religi� osnut� na prze�wiecaj�cych przez listowie promieniach s�o�ca. Siadywali w tych promieniach jak �wi�ci obdarzani Boskim b�ogos�awie�stwem, bredz�c o czysto�ci �wiat�a, rado�ci zabijania i nowym �wiecie, jaki zamierzaj� stworzy�. I to mi w�a�nie przychodzi na my�l, gdy zadajecie swoje pytania, Mamo i Tato. Zaginiony Patrol. Nie usi�uj� ostro�nie pokaza� okropie�stw wojny. W �adnym razie. My�l�c o ch�opcach z Zaginionego Patrolu, nie my�l� wcale, jak s� �a�o�ni i szaleni. Zastanawiam si�, co oni dostrzegaj� w tym �wietle, i czy to co� mo�e mi by� pomocne. 1 mo�e tu le�y wasza odpowied�. / S�o�ce chyli�o si� ku zachodowi, gdy Mingolla opu�ci� bar, �eby rozpocz�� drug� cz�� swego rytua�u: w��czy� si� po dzielnicy tubylczej jak Bogu ducha winny turysta, i uczestniczy� we wszystkim, co si� trafi - zje�� kolacj� z rodzin� gwatemalsk�, skumplowa� si� z �o�nierzem z innej jednostki i p�j�� do ko�cio�a, albo mo�e powa��sa� si� z jakimi� ma�olatami, kt�re go b�d� wypytywa� o Ameryk�. Wszystkie te rzeczy robi� ju� na dawniejszych przepustkach i udawana niewinno�� zawsze go bawi�a. Gdyby da� si� ponie�� nakazom wewn�trznym, wypali�by koszmary bazy artyleryjskiej dziwkami i narkotykiem, ale na pierwszej przepustce - og�uszony do�wiadczeniem walki, z�akniony samotno�ci - wybra� d�ugi spacer i by� zdecydowany nie tylko go powt�rzy�, ale te� odtworzy� jego pe�n� oszo�omienia duchow� aur�: odwalenie rytua�u na p� gwizdka nie by�o �adnym rozwi�zaniem. W tym momencie, wzi�wszy pod uwag� ostatnie wydarzenia na Mr�wczej Farmie, nie musia� zbyt silnie stara� si� 0 obudzenie w sobie chaosu duchowego. Rio Dulce by�a szerok� b��kitn� rzek� o lekko pomarszczonej powierzchni. Tu� za klombami porastaj�cej oba brzegi ��tej trzciny murem wznosi�a si� d�ungla. W miejscu, gdzie �wirowa droga dotyka�a rzeki, do betonowego nabrze�a przycumowana by�a barka s�u��ca jako prom; mia�a ju� sw�j pe�ny �adunek pojazd�w dwie ci�ar�wki - i oko�o trzydziestu pasa�er�w. Mingolla wszed� na pok�ad i stan�� obok trzech piechoci�c�w, kt�rzy wci�� mieli na sobie sw�j rynsztunek bojowy i he�my; trzymali w d�oniach dwulufowe karabiny pod��czone gi�tkimi przewodami do komputer�w plecakowych; przez zadymione os�ony twarzy Mingolla widzia� zielone refleksy odczyt�w monitora. Czu� si� w ich obecno�ci nieswojo, bo przypominali mu tamtych pilot�w, zak�opotanie jednak min�o, gdy zdj�wszy he�my udowodnili, �e maj� normalne ludzkie twarze. Przez trzeci� cz�� szeroko�ci rzeki, jak rekwizyt z pejza�u Dali'ego, rozci�ga�a si� bia�a cementowa arkada wsparta na smuk�ych kolumnach: most, kt�rego budowy zaniechano. Tu� przed l�dowaniem Mingolla dostrzeg� go z powietrza i nie po�wi�ci� mu zbyt wiele uwagi; teraz widok ten uderzy� we� jak grom. Sprawia� poz�r nie tyle nie doko�czonego mostu, co pomnika jakiej� podnios�ej idei, pi�kniejszego ni� jakikolwiek most zako�czony. I gdy Mingolla sta� oczarowany w oleistym smrodliwym dymie barki, poczu�, �e ma w sobie odpowiednik tego pi�knego �ukowatego kszta�tu, �e on sam te� jest gwa�townie urwan� drog�. Poczu� przez to w sobie �mia�o�� dostrzega� pokrewie�stwo mi�dzy sob� a tym wynios�ym pi�knem, a nawet przez moment pozwoli� sobie wierzy�, �e on te� - co by sugerowa� pn�cy si� w g�r� ko�cowy fragment mostu - ma sw�j punkt spe�nienia le��cy dalej ni� ten, kt�rzy zaplanowali architekci jego losu. Na brzegu zachodnim, poza granicami miasta �wirow� drog� obrasta�y kramy, szkieletowe konstrukcje z cienkich s�upk�w kryte palmowymi li��mi. Mi�dzy nimi gania�y dzieciaki, udaj�c, �e celuj� i strzelaj� do siebie z �odyg trzciny cukrowej. �o�nierzy nie widzia�o si� prawie wcale. T�umy w�druj�ce drog� sk�ada�y si� przewa�nie z Indian: m�odych par, zbyt wstydliwych, by trzyma� si� za r�ce; zagubionych z pozoru starc�w, kt�rzy grzebali w �mieciach swoimi laskami; p�katych matron robi�cych z powodu wysokich cen pe�ne oburzenia miny; bosych, sztywnych, jakby kij po�kn�li, pos�pnolicych rolnik�w z pieni�dzmi w w�ze�kach z chustek do nosa. W jednym ze stragan�w Mingolla kupi� kanapk� i Coca Col�. Siad�szy na sto�ku posila� si� z zadowoleniem, smakuj�c gor�cy chleb i zapieczon� w nim ryb�, i obserwowa� mijaj�cy go poch�d. W g�rze poczyna�y si� pi�trzy� nap�ywaj�ce z po�udnia, od strony Karaib�w, szare chmury; od czasu do czasu przelot XL-16-tek kre�li� na niebie strza�� wskazuj�c� na p�noc, w stron� p�l ropono�nych za jeziorem Ixtabal, gdzie toczy�y si� zaci�te walki. Zapada� zmierzch. �wiat�a miasta coraz ostrzej odcina�y si� od krwistoczerwonego t�a. Brz�cza�y gitary, �piewa�y chropawe g�osy, t�um rzednia�. Mingolla zam�wi� nast�pn� kanapk� i Coca Col�. Rozpar�szy si� ton�� w dobrej magii krainy, s�odyczy chwili. Obok straganu z kanapkami cztery stare kobiety siedzia�y w kucki wok� ognia, przygotowuj�c potrawk� z kurcz�cia i frytki kukurydziane; z p�omieni ulatywa�y strz�pki sadzy i w miar� pog��biania si� mroku narasta�o wra�enie, i� strz�pki te s� fragmentami uk�adanki tworz�cej w g�rze obraz bezgwiezdnej nocy. Ciemno�� napiera�a bli�ej, t�um zn�w zg�stnia� i Mingolla podj�� sw�j spacer w�druj�c mimo kram�w ozdobionych naszyjnikami �ar�wek porozwieszanych na s�upkach konstrukcji i pod��czonych kablami do pr�dnic, kt�rych terkot zag�usza� rechotanie �ab i cykanie �wierszczy. Kram�w z plastykowymi r�a�cami, chi�skimi no�ami spr�ynowymi i cynowymi latarniami; kram�w, gdzie sprzedawano haftowane india�skie koszule, obszerne portki i drewniane maski; takich wreszcie, w kt�rych starcy w wyszarpanych marynarkach siedzieli po turecku obok piramid melon�w, pomidor�w i zielonej papryki z zatkni�tymi na szczycie w roztopiony wosk �wiecami, przez co wygl�da�y jak prymitywne o�tarze. �miech, wrzask, zach�ty sprzedawc�w. Mingolla ch�on�� aromatyczny dym z w�gla drzewnego i od�r gnij�cych owoc�w. Zacz�� niespiesznie �azi� od straganu do straganu, kupowa� pami�tki dla przyjaci� z Nowego Jorku, czuj�c si� cz�stk� krz�taniny, gwaru, l�ni�cego powietrza, a� w ko�cu doszed� do kramu, wok� kt�rego, zas�aniaj�c wszystko poza strzech�, zgromadzi�o si� czterdziestu lub pi��dziesi�ciu ludzi. Rozleg� si� wzmocniony okrzyk kobiecy: - LA MARIPOSA! Podniecone wrzaski t�umu. I zn�w okrzyk kobiety: - EL CUCHILLO! Dwa s�owa, jakie wykrzykn�a - motyl i n� - zaintrygowa�y Mingoll�, kt�ry zerkn�� nad g�owami gapi�w. Obramowana strzech� i ko�lawymi palikami m�oda ciemnosk�ra kobieta kr�ci�a korbk�, kt�ra obraca�a klatk� z drutu: klatka, przymocowana do podstawy z drewna, wype�niona by�a bia�ymi plastykowymi sze�cianikami. Dziewczyna mia�a czarne w�osy, odrzucone do ty�u i zwi�zane na karku, ubrana za� by�a w czerwon� pla�ow� sukni� bez rami�czek. Przesta�a kr�ci� i si�gn�wszy do klatki na chybi� trafi�, wyci�gn�a jeden z sze�cianik�w. Obejrzawszy go uj�a mikrofon i krzykn�a: - LA LUNA! Przez t�um przepchn�� si� brodaty go�� i wr�czy� jej kartonik, kt�ry sprawdzi�a przyr�wnuj�c do kilku uszeregowanych na desce pude�eczek. Potem wr�czy�a brodatemu facetowi par� gwatemalskich banknot�w. Kompozycja ca�ej sceny gry przem�wi�a Mingolli do wyobra�ni. Ciemnosk�ra kobieta, jej czerwona suknia i tajemnicze s�owa, runiczny cie� drucianej klatki - wszystko to sprawia�o wra�enie magiczne, jak obraz z okultystycznego snu. Cz�� t�umu usun�a si� pod��aj�c za zwyci�zc� i Mingolla pozwoli�, by nowi przybysze przepchn�li go do przodu. Zaj�� stanowisko w rogu straganu, utrzyma� je mimo falowania g�stwy ludzkiej i spojrzawszy w g�r� dostrzeg�, �e kobieta u�miecha si� do� z odleg�o�ci paru st�p, trzymaj�c w wyci�gni�tej d�oni kartonik i ogryzek o��wka. - Tylko dziesi�� gwatemalskich cent�w - powiedzia�a po angielsku z ameryka�skim akcentem. Ludzie otaczaj�cy Mingoll� u�miechami i klepaniem po plecach zach�cali go, �eby zagra�. Ale nie potrzebowa� zach�ty. Wiedzia�, �e wygra - by�o to najwyra�niejsze przeczucie, jakie mia� kiedykolwiek, i to g��wnie ta kobieta da�a mu impuls. Czu�, �e go przyci�ga z ogromn� si��. By�o tak, jakby stanowi�a �r�d�o gor�ca... i nie tylko gor�ca, ale tak�e �ywotno�ci i zmys�owo�ci; teraz, gdy znalaz� si� w jej orbicie, czu�, �e op�ywa go ten �ar, u�wiadamiaj�c mu napi�cie seksualne, jakie mi�dzy nimi powstaje, a zarazem przynosz�c pewno�� wygranej. Moc jej czaru zaskoczy�a go, bowiem pierwsze wra�enie powiedzia�o mu, �e nie jest pi�kna mimo swego egzotycznego wygl�du. Cho� smuk�a, mia�a odrobin� zbyt szerokie biodra, a piersi, wysoko sklepione i uj�te w oddzielne miseczki obcis�ego stanika, by�y do�� ma�e. Rysy jej twarzy, kt�ra podobnie jak barwa sk�ry mia�a cechy Indian ze wschodu, nieco zbyt grube i zmys�owe, k��ci�y si� z drobn� struktur� kostn�, a przecie� mia�y tyle wyrazu i by�y tak doskonale rze�bione, �e te dysproporcje wydawa�y si� zalet�. Gdyby ta twarz by�a odrobin� pe�niejsza, mog�aby nale�e� do jednej z owych kl�cz�cych obok tronu Kriszny s�u�ebnic, jakie widuje si� na hinduskich malowid�ach religijnych. Bardzo seksowna, bardzo pogodna. Ta pogoda, uzna� Mingolla, nie by�a tylko makija�em. Si�ga�a g��biej. Ale w tym momencie bardziej interesowa�y go jej piersi. Przyjemnie wygl�da�y podane tak do przodu, po�yskliwe od pow�oczki potu. Dwie porcje rozedrganego budyniu. Kobieta machn�a kartonikiem, a on go przyj��: uproszczon� kart� do Bingo z symbolami w miejsce liter i numer�w. - Powodzenia - rzek�a i roze�mia�a si�, jakby reaguj�c na jak�� swoj� prywatn� uszczypliwo��. Potem zacz�a kr�ci� klatk�. Mingolla nie rozpoznawa� wielu z wywo�ywanych przez ni� s��w, ale przylgn�� do� jaki� starzec i ukazywa� odpowiedni� kratk�, ilekro� nast�powa�y trafienia. Wkr�tce kilka rz�d�w by�o niemal wype�nionych. - LA MANZANA! - zakrzykn�a kobieta, a staruszek poci�gn�� Mingoll� za r�kaw i wrzasn��: - Se gano! Kiedy kobieta sprawdza�a jego kartk�, Mingolla rozmy�la� o tajemnicy, jak� sob� przedstawia�a. Przez sw�j spok�j, doskona�� angielszczyzn� i pochodzenie z wy�szych sfer, na kt�re dwie te cechy mog�yby wskazywa�, nie pasowa�a do tego miejsca. Mo�e by�a uczennic�, kt�rej wojna przerwa�a edukacj�... cho� na to jest chyba za stara. Wnioskowa�, �e ma jakie� dwadzie�cia dwa albo trzy lata. Wi�c mo�e studentka. Ale tej teorii nie uzasadnia�o dostrzegalne w niej obycie i rzeczowo��. Patrzy�, jak jej spojrzenie �miga mi�dzy kartonikiem a plastykowymi sze�cianami. Spojrzenie wielkich oczu o ci�kich powiekach. Bia�ka tak ostro kontrastowa�y z ciemn� sk�r�, �e a� wydawa�y si� nienaturalne: mleczne kamienie o czarnych j�drach. - Widzisz? - powiedzia�a wr�czaj�c mu wygran�, oko�o trzech dolar�w, i nast�pn� kart�. - Co widz�? - zapyta� Mingolla, zbity z tropu. Ale zacz�a od nowa kr�ci� klatk�. Wygra� trzy z siedmiu nast�pnych kart. Ludzie gratulowali mu, w zdumieniu potrz�saj�c g�owami; starzec przysun�� si� jeszcze bli�ej, sugeruj�c j�zykiem znak�w, �e to on jest czynnikiem, kt�remu Mingolla zawdzi�cza u�miech fortuny. Mingolla jednak by� podenerwowany. Podstaw� jego rytua�u by�a zasada drobnych cud�w i cho� mia� pewno��, �e kobieta szachrowa�a na jego korzy�� (takie, wnioskowa�, by�o znaczenie jej �miechu, jej "A widzisz?"), cho� dopisuj�ce mu szcz�cie nie by�o prawdziwym szcz�ciem, jego nadmiar stwarza� zagro�enie dla regu�y. Przegra� trzy karty pod rz�d, ale potem wygra� dwie z czterech i zdenerwowa� si� jeszcze bardziej. Rozwa�a� my�l o odej�ciu. Co jednak, je�li to j e s t szcz�cie? Rejterada mo�e go sk��ci� z prawid�owo�ci� wy�szego rz�du, wtr�ci� w kolizj� z jakim� procesem kosmicznym i �ci�gn�� nieszcz�cie. By�a to my�l nonsensowna, lecz nie potrafi� si� zmusi� do stawienia czo�a tej w�t�ej szansie, �e jest jednak s�uszna. Wygrywa� nadal. Ludzie, kt�rzy mu gratulowali, odeszli w z�ych nastrojach, a kiedy pozosta�a ju� tylko garstka uczestnik�w, kobieta zwin�a gr�. Z cienia zmaterializowa� si� brudny jak nieboskie stworzenie ma�y ulicznik i pocz�� demontowa� sprz�t: odkr�ca� drucian� klatk�, od��cza� mikrofon, wk�ada� do pud�a plastykowe sze�ciany i upycha� to wszystko do jutowego worka. Kobieta wysz�a zza lady i wspar�a si� o jeden ze s�upk�w no�nych. Z p�u�miechem przekrzywi�a g�ow� przygl�daj�c si� Mingolli, a potem, gdy tylko obustronne milczenie j�o dawa� si� we znaki, powiedzia�a: - Mam na imi� Debora. - David - Mingolla czu� si� spi�ty jak czternastolatek; musia� opiera� si� ch�ci wsadzenia d�oni w kieszenie i odwr�cenia wzroku. - Dlaczego oszukiwa�a�? - zapyta�. Usi�uj�c skry� zdenerwowanie wypowiedzia� te s�owa za g�o�no; zabrzmia�y jak zarzut. - Chcia�am zwr�ci� twoj� uwag� - odpar�a. - Jestem... jestem tob� zainteresowana. Nie zauwa�y�e�? - Nie chcia�em niczego takiego zak�ada�. Roze�mia�a si�. - Pochwalam! Zawsze najlepiej zachowywa� ostro�no��. Spodoba� mu si� jej �miech. Brzmia� tak naturalnie, �e przysz�o mu na my�l, i� Debora potrafi radowa� si� najdrobniejsz� mi�� rzecz�. Min�o ich trzech id�cych rami� w rami�, zawodz�cych po pijacku m�czyzn. Jeden z nich wrzasn�� co� do Debory, a ona odpowiedzia�a gniewn� salw� hiszpa�szczyzny. Mingolla przypuszcza�, �e zniewa�ono j� za przestawanie z Amerykaninem. - Mo�e powinni�my gdzie� i�� - powiedzia�. - Zmy� si� z ulic. - Jak tylko sko�czy - skin�a w stron� ch�opaka, kt�ry zdejmowa� teraz sznur �ar�wek. - Zabawne - rzek�a. - Sama mam dar, a zwykle czuj� si� niezr�cznie w pobli�u kogo�, kto r�wnie� go ma. Ale z tob� jest inaczej. - Dar? - Mingolla s�dzi�, �e wie, o co jej chodzi, ale chytrze si� z tym nie zdradza�. - Jak wy to nazywacie? ESP? Porzuci� ch�� wyparcia si�. - Nigdy tego nie nazywa�em powiedzia�. - Jest silny w tobie. Jestem zaskoczona, �e nie s�u�ysz w Korpusie Parapsychicznym. Chcia� jej zaimponowa�, odzia� si� p�aszczem tajemnicy nie mniejszej ni� jej tajemnica. - A sk�d wiesz, �e nie s�u��? - Jestem pewna. - Wyci�gn�a spod lady czarn� torebk�. Po terapii narkotycznej w darze, w tym, jak si� manifestuje, zachodzi zmiana. Po pierwsze, przestaje by� a� tak gor�cy. - Podnios�a wzrok znad torebki. - A mo�e nie odbierasz go w taki spos�b? Jako ciep�o? - Przebywa�em w towarzystwie ludzi, kt�rzy wydawali mi si� gor�cy - odpar�. - Ale nie wiedzia�em, co to oznacza. - To w�a�nie oznacza... czasami. - Wetkn�a do torebki kilka banknot�w. - Wi�c dlaczego nie jeste� w Korpusie Psi? Mingolla si�gn�� pami�ci� do swej pierwszej rozmowy z agentem Korpusu, bladym �ysiej�cym m�czyzn�, kt�rego oczy i ich najbli�sza otoczka mia�y ten sam niewinny wygl�d, jaki charakteryzuje niekiedy �lepc�w. Kiedy Mingolla m�wi�, agent obmacywa� k�ko, kt�re Mingolla da� mu do potrzymania, nie zwracaj�c �adnej uwagi na s�owa, ale patrz�c w roztargnieniu w dal, jakby ws�uchany w echa. - Pr�bowali mnie zwerbowa� za wszelk� cen� - powiedzia� Mingolla. - Ale ba�em si� narkotyk�w. S�ysza�em, �e maj� niebezpieczne efekty uboczne. - Masz szcz�cie, �e rekrutowali na ochotnika - rzek�a. Tu po prostu bior� ci� za �eb. Ch�opczyk co� do niej powiedzia�, przerzuci� przez rami� jutowy worek i po gwa�townej wymianie hiszpa�skich s��w pobieg� ku rzece. T�umy wci�� by�y g�ste, ale zamkni�to ju� przesz�o po�ow� kram�w; te, kt�re wci�� dzia�a�y, wygl�da�y ze swymi strzechami, koralikami �wiate� i spowitymi w szale niewiastami jak rozrzucone w mroku prymitywne szopki bo�onarodzeniowe. W dali, za straganami, neony w��cza�y si� i wy��cza�y: chaotyczna mena�eria srebrnych or��w, szkar�atnych paj�k�w i niebieskich smok�w. Obserwuj�c, jak p�on� i znikaj�, Mingolla do�wiadczy� zawrot�w g�owy. Podobnie jak w Club Demonio, otoczenie poczyna�o traci� sp�jno��. - Zle si� czujesz? - zapyta�a. - Jestem po prostu zm�czony. Odwr�ci�a go przodem do siebie i wspar�a mu d�onie na ramionach. - Nie - powiedzia�a. - To co� innego. Ci�ar jej d�oni i zapach perfum pozwoli�y mu wr�ci� do r�wnowagi. - Par� dni temu by� atak na baz� artyleryjsk� - powiedzia�. - To jeszcze we mnie jest, kapujesz. Lekko �cisn�a mu ramiona i odst�pi�a. - Mo�e mog� co� zrobi�. Powiedzia�a to z takim naciskiem, �e uzna�, i� ma na my�li co� konkretnego. - Jak to? - zapyta�. - Opowiem ci przy kolacji... to znaczy, je�li postawisz. Uspokajaj�co uj�a go pod rami�. - Przynajmniej tyle jeste� mi winien, nie s�dzisz? Po ca�ej tej szcz�liwej passie. - A ty dlaczego nie jeste� w Korpusie? - zapyta�, kiedy ju� szli. Nie odpowiedzia�a od razu; sz�a z pochylon� g�ow�, kopi�c stop� strz�p celofanu. W�drowali niezbyt ludn� ulic�, oflankowan� z jednej strony przez rzek�, kana� niemrawego czarnego lakieru, z drugiej za� przez pozbawione okien zaplecza jakich� bar�w. W g�rze, za kratownic� wspornik�w, neonowy lew roztacza� z�owieszczy zielony nimb. - By�am w szkole w Miami, kiedy rozpocz�to tu testowanie - powiedzia�a w ko�cu. - A kiedy wr�ci�am do domu, moja rodzina trafi�a pod luf� Departamentu Sz�stego. Wiesz co� o Departamencie Sz�stym? - S�ysza�em to i owo. - Sady�ci nie nadaj� si� na sprawnych biurokrat�w. Bardziej byli zainteresowani pastwieniem si� nad nami ni� okre�laniem naszej przydatno�ci. Ich kroki skrzypia�y po �mieciach, dobiegaj�ce z r�wnoleg�ej ulicy g�osy z p�yt gard�owo domaga�y si� mi�o�ci. - I co si� sta�o? - zapyta� Mingolla. - Z moimi? - wzruszy�a ramionami. - Nie �yj�. Nikt si� nie zatroszczy�, �eby to potwierdzi�. Nie by�o trzeba. To znaczy potwierdza�. - Przeszli w milczeniu kilka krok�w. - A co do mnie... - w k�ciku jej ust nabrzmia� mi�sie�. - Zrobi�am to, do czego mnie zmuszono. Kusi�o go, �eby zapyta� o szczeg�y, ale si� rozmy�li�. - Przykro mi - rzek�, a potem si� zbeszta� za tak banaln� reakcj�. Min�li bar, nad kt�rym kr�lowa�a u�miechni�ta czerwono-purpurowa ma�pa. Mingolla zastanawia� si�, czy te ja�niej�ce sylwetki maj� sens dla lornetuj�cych ze wzg�rz partyzant�w czy wygas�e jarzeni�wki sygnalizuj� czas ataku albo przemieszczenia jednostek. Spojrza� na Debor� k�tem oka. Nie wygl�da�a ju� na tak przygn�bion� jak sekund� wcze�niej, i to si� zgadza�o z wra�eniem, �e jej emocjom nie brak si�y, ale s� trzymane na wodzy i manifestowane tylko dla utrzymania formy. Gdzie� znad rzeki dobieg�o pojedyncze pla�ni�cie: jaka� drobina zimnokrwistego �ycia musn�a na moment powierzchni�, by wnet powr�ci� do swego d�ugiego nie�wiadomego rejsu przez mrok... i jego �ycie tak naprawd� nie by�o inne, cho� przebiega�o z mniejszym wdzi�kiem. Jak�e dziwnie by�o i�� obok tej kobiety, kt�ra roztacza�a ciep�o jak p�omie� �wiecy, gdy ziemia i niebo stapia�y si� w czarny gaz, a neonowe totemy sta�y w g�rze na warcie. - G�wno - powiedzia�a Debora pod nosem. By� zaskoczony us�yszawszy, jak przeklina. - O co chodzi? - O nic - odpar�a ci�ko. - Po prostu "g�wno". - Pokaza�a przed siebie i przyspieszy�a kroku. - Jeste�my na miejscu. Restauracja by�a lokalem dla klasy robotniczej i zajmowa�a parter hotelu: pi�trowego budynku z po��k�ego cementu, nad kt�rego wej�ciem pobzykiwa� neon reklamowy Fanty. Wok� niego setkami roi�y si� �my, po�yskuj�c biel� na tle mroku, a przed schodami sta�a grupka nastoletnich ch�opc�w, kt�rzy ciskali no�ami w iguan� przywi�zan� za tylne �apy do balustrady. Iguana mia�a bursztynowe �lepia, sk�r� koloru gotowanej kapusty i szarpa�a si� na ko�cu swego sznura, wbijaj�c w ziemi� pazury i �ukowato pr꿹c grzbiet jak gotuj�cy si� do lotu smok wielko�ci flaszki. Kiedy Mingolla podchodzi� z Debor�, jeden z ch�opc�w zaliczy� trafienie w ogon, kt�ry strzeli� wysoko w g�r�, wytrz�saj�c n�. Dla uczczenia sukcesu ch�opcy pu�cili w kurs butelk� rumu. Pr�cz kelnera - p�katego m�odego faceta wspartego u drzwi wiod�cych do zadymionej kuchni - w lokalu nie by�o nikogo. Jarz�ce si� pod sufitem lampy odbija�y si� w t�ustych plamach, plastykowych serwetach; w ich �wietle nier�wno po�o�ona ��ta farba zdawa�a si� ocieka� ze �cian. Cementow� pod�og� pstrzy�y ciemne plamy, kt�re, jak si� Mingolla przekona�, by�y rozgniecionymi �cierwami owad�w. Jedzenie wszak�e okaza�o si� zupe�nie dobre i Mingolla poch�on�� talerz kurcz�cia z ry�em, nim jeszcze Debora dobrn�a do po�owy swojego. Jad�a z namys�em, d�ugo prze�uwaj�c ka�dy k�s, i ci�ar rozmowy spad� na niego. Opowiada� jej o Nowym Jorku, o swoim malowaniu, o tym, jak zainteresowa�o si� nim kilka galerii, cho� by� jeszcze studentem. Por�wnywa� swoje prace do Rauschenberga, do Silvestre'a. Nie tak dobre, oczywi�cie. Jeszcze nie. Odnosi� wra�enie, �e wszystko, co jej m�wi� - nawet zupe�nie nie zwi�zane z chwil� utwierdza�o ich zwi�zek, rozsnuwa�o mi�dzy nimi subtelne wi�zy; mia� wizj� siebie i jej spowitych w siatk� �wietlistych nici s�u��cych za przewodniki przyci�gaj�cym ich ku sobie si�om. Czu� teraz jej ciep�o silniej ni� kiedykolwiek dot�d. Jak to jest, my�la�, gdy cz�owiek si� z ni� kocha, gdy jest poch�aniany przez ten nierzeczywisty �ar. W chwili, gdy mu to przysz�o do g�owy, u�miechn�a si�, jakby tkni�ta tym samym dylematem. Pragn�� uprawomocni� to poczucie intymno�ci, powiedzie� jej co�, czego nie m�wi� nikomu i tak, maj�c tylko jeden wa�ny sekret, opowiedzia� o rytuale. Od�o�y�a widelec i przewierci�a go przenikliwym spojrzeniem. - Przecie� nie mo�esz naprawd� w to wierzy� - stwierdzi�a. - Wiem, �e to brzmi... - �miesznie - wtr�ci�a. - Tak to w�a�nie brzmi. - Taka jest prawda - odrzek� prowokuj�co. Na powr�t uj�a widelec i zacz�a przesuwa� nim ziarnka ry�u. - Jak to u ciebie wygl�da - zapyta�a - kiedy masz przeczucie? To znaczy, co si� dzieje? Masz sny, s�yszysz g�osy? - Czasem po prostu wiem rozmaite rzeczy - odpar� zaskoczony nieoczekiwan� zmian� tematu. - A czasem widz� obrazy. Jak w telewizorze, kt�ry nie dzia�a prawid�owo. Najpierw mg�a, a potem ostry obraz. - U mnie to s� sny. I halucynacje. Nie wiem, jak to inaczej nazwa�. - Zacisn�a wargi, a potem westchn�a podj�wszy, jak si� zdawa�o, jak�� decyzj�. - Gdy zobaczy�am ci� pierwszy raz, tylko przez sekund�, mia�e� na sobie rynsztunek bojowy. Wej�cia na r�kawicach, przewody pod��czone do he�mu. Os�ona twarzy by�a roztrzaskana, a sama twarz... blada i zakrwawiona. - Wyci�gn�a d�o�, by po�o�y� na jego r�ce. - To co widzia�am, by�o bardzo wyra�ne, David. Nie mo�esz wr�ci�. Nie opisywa� jej rynsztunku artylerzysty i nie mog�a go te� w �aden spos�b zobaczy�. Zapyta� wstrz��ni�ty: - Gdzie mam i��? - Do Panamy - odpar�a. - Pomog� ci tam dotrze�. Wszystko w niej nabra�o sensu. Mog�e� j� znale��, ca�e tuziny takich jak ona, w ka�dym przyfrontowym mie�cie. G�osz�cych pacyfizm, zach�caj�cych do dezercji. Altruistek, przewa�nie powi�zanych z partyzantk�. I st�d, poj��, musia�a zna� jego wyposa�enie. Prawdopodobnie zbiera�a informacje na temat rozmaitych jednostek, by doda� autentyzmu swym dramatycznym rewelacjom. Nie zmala�a przez to jego opinia o niej; wr�cz przeciwnie - wzros�a o jeden stopie�. Rozmawiaj�c z nim, ryzykowa�a �ycie. Ale jej tajemnica zblak�a. - Nie mog� tego zrobi� - powiedzia�. - Dlaczego? Czy mi nie wierzysz? - Nic by si� nie zmieni�o, gdybym wierzy�. - Ja... - Pos�uchaj - przerwa�. - Ten m�j kumpel, on mnie zawsze namawia do dezercji i by�y chwile, kiedy chcia�em to zrobi�. Ale to jest mi obce. Moje stopy nie rusz� w tym kierunku. Mo�e tego nie zrozumiesz, ale tak w�a�nie jest. - Ta dziecinna rzecz, kt�r� robisz ze swymi dwoma przyjaci�mi - zapyta�a po chwili przerwy. - To ona ci� tu trzyma, co? - Nie jest dziecinna. - Jest dok�adnie taka. Przypominasz dziecko, kt�re wracaj�c w ciemno�ciach do domu wierzy, �e je�li nie b�dzie ogl�da� si� na cienie, nic z nich na niego nie wyskoczy. - Nie rozumiesz - powiedzia�. - Tak, my�l�, �e nie rozumiem. - Rozz�oszczona rzuci�a serwetk� na st� i z uporem wbi�a wzrok w sw�j talerz, jakby czytaj�c z kurcz�cych ko�ci jak�� przepowiedni�. - Porozmawiajmy o czym� innym - zaproponowa� Mingolla. - Musz� i�� - odpar�a ch�odno. - Przez to, �e nie chc� zdezerterowa�? - Przez to, co si� z tob� stanie, je�li tego nie uczynisz. Pochyli�a si� ku niemu i m�wi�a g�osem gard�owym z podniecenia. - Przez to, �e wiedz�c o twojej przysz�o�ci to, co wiem, nie chc� wyl�dowa� z tob� w ��ku. Si�a jej uczu� obudzi�a w nim l�k. Mo�e i m�wi�a prawd�. Ale odrzuci� t� mo�liwo��. - Zosta� - powiedzia�. - Jeszcze o tym porozmawiamy. - Nie pos�uchasz. - Wzi�a torebk� i podnios�a si�. Wolniutko podp�yn�� kelner, po�o�y� rachunek obok talerza Mingolli i wyci�gn�wszy z kieszeni fartucha plastykowy woreczek marihuany zadynda� nim przed oczami Mingolli. - Trzeba j� wprowadzi� w nastr�j, cz�owieku - powiedzia�. Debora skl�a go po hiszpa�sku. Wzruszy� ramionami i odszed� swym ospa�ym krokiem, kt�ry by� reklam� proponowanego przed chwil� towaru. - Wi�c spotkajmy si� jutro - rzek� Mingolla. - Jutro mo�emy jeszcze o tym pogada�. - Nie. - Dlaczego nie dasz mi szansy? - zapyta�. - Kapujesz, to wszystko wali si� na mnie za szybko. Przyje�d�am tu dzi� po po�udniu, poznaj� ci�, a godzin� p�niej ty m�wisz: "�mier� jest w kartach, jedyna twoja nadzieja to Panama." Potrzebuj� czasu, �eby to przemy�le�. Mo�e jutro b�d� mia� inny pogl�d. Jej rysy z�agodnia�y, ale przecz�co pokr�ci�a g�ow�; nie. - Czy nie uwa�asz, �e warto? Opu�ci�a wzrok, walcz�c przez moment z suwakiem torebki, a potem wes