6248
Szczegóły |
Tytuł |
6248 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6248 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6248 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6248 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Rafa� Kosik
Czy kto� tu widzia� Boga?
Patrzy�em z g�ry na pogi�te blachy wbitych w siebie samochod�w. Jaka� pani nie zauwa�y�a czerwonego �wiat�a, jaki� napaleniec nie zmie�ci� si� w zakr�cie, albo mo�e zawiod�y hamulce w zdezelowanej Skodzie. Kto wie... Niewiele by�o wida� przez k��by pary z p�kni�tej ch�odnicy. Zatrzymywa�y si� kolejne samochody, kto� pr�bowa� zorganizowa� akcj� ratunkow�. Je�li chodzi o mnie, by�o na to za p�no. Unosi�em si� coraz wy�ej. Kilometr st�d widzia�em zbli�aj�cy si� ambulans i stra� po�arn�. Nieco dalej Justyn� podgrzewaj�c� obiad i nakrywaj�c� do sto�u. Dzi� sama zje. Ma jeszcze godzin� spokoju. Potem si� dowie.
Przede mn� sta� kud�aty facet w sk�rze nied�wiedzia. Capi�o od niego niemi�osiernie. Za mn� �mia�o si� i pali�o skr�ty pi�ciu �o�nierzy ameryka�skich z drugiej wojny �wiatowej - za�oga Shermana trafionego pociskiem niemieckiego Tygrysa gdzie� w Ardenach. Wida� niekt�rzy czekali znacznie d�u�ej ni� ja - logistyka wyra�nie tu szwankowa�a. Kolejka by�a naprawd� spora i porusza�a si� w �limaczym tempie. Jak okiem si�gn�� w prawo i lewo na wierzcho�kach nieruchomych chmur wi�y si� znudzone ogonki.
Nie mia�em ch�ci z nikim gada�. Wspomnienie niedawnej �mierci by�o wci�� �ywe. Nie wiem nawet ile czasu jeszcze min�o nim dotar�em do stanowiska odprawy.
- Imi� i nazwisko? � zapyta� stra�nik. Mia� wyraz twarzy zblazowanego urz�dasa.
- Tomasz Zieli�ski.
- Data �mierci?
- Sz�sty stycznia dwa tysi�ce dwa.
- Prawie ko�c�wka... Wiek?
- Trzydzie�ci pi�� lat.
- To b�dzie sektor 3487-C. Przyczyna �mierci? Zreszt�... no tak. Mo�e pan nie pami�ta�. �ci�gniemy sobie z centrali.
Wysuwaj�c czubek j�zyka naskroba� co� g�sim pi�rem w wielkiej ksi�dze, po czym w�o�y� kart� magnetyczn� w szczelin� terminala. Zauwa�y�em identyfikator krzywo przypi�ty do jego sukni. By�o na nim nabazgrane imi�: �Piotrek�. Ciekawe, czy to przypadek, czy te� stra�nicy przy wszystkich bramach nosz� to imi�.
- To musi pan zostawi� przed wej�ciem � Piotrek wskaza� telefon kom�rkowy, kt�ry trzyma�em w d�oni.
I tak si� nie przyda. Rzuci�em go na spor� stert� telefon�w, notes�w elektronicznych i pilot�w od tv.
- Obr�czk� i portfel prosz� w�o�y� do tego pude�ka � ci�gn�� stra�nik.- Tu prosz� podpisa�.
- Co to jest?! � nie wytrzyma�em.- Niebo czy zak�ad karny?!
Popatrzy� na mnie zaskoczony.
- Niebo, ale porz�dek te� musi by�. Prosz� podpisa�.
- Dlaczego tyle to trwa? � Skroba�em niestarannie podpis �askocz�c si� pierzem w ucho.
- Za dwana�cie lat dostanie pan poczt� kartk� z przeprosinami. Nie wyrabiamy si�.
- Ale co jest przyczyn� tych kolejek?
- Ilo�� ch�tnych. Server nam pad�... � Widz�c moje zdziwienie wyja�ni� dok�adniej: Najpierw wpuszczali�my papie�y, za wyj�tkiem tego, kt�ry okaza� si� by� kobiet� (zreszt� w ci��y), potem szli biskupi, ksi�a etc. No a potem to ju� wed�ug stopnia pobo�no�ci. Przy jakim� hiszpa�skim szlachcicu okaza�o si�, �e system nie przyjmuje nazwiska d�u�szego ni� sze��dziesi�t cztery znaki. Kto� pr�bowa� to r�cznie poprawi� i wszystko si� wypier---
Stra�nik z�apa� si� za gard�o i wyba�uszy� oczy. Z trudem �apa� oddech. No tak. To by�o Niebo. Brzydkie wyrazy by�y niedopuszczalne.
- Panie � wychrypia� wciskaj�c mi kart� w d�o�.- Id� pan ju� st�d.
Przeszed�em przez bram�. Chodnik doprowadzi� mnie do przebieralni. Za parawanem i zrzuci�em ubranie - to samo kt�re mia�em w momencie �mierci. Jak w og�le dusza mo�e posiada� ubranie, o telefonie kom�rkowym nie wspominaj�c? Si�a przyzwyczajenia... Ciekawe czy tu jest zasi�g?
Spojrza�em w lustro. By�em w tym samym wieku, co podczas wypadku i mia�em si� ju� nie starze�. Mo�e wi�c i lepiej, �e zgin��em m�odo. Niezbyt to mi�a perspektywa i�� przez wieczno�� o lasce zapominaj�c co i rusz w�asne nazwisko. Z drugiej strony, w takim systemie noworodki te� maj� przesrane.
Jaka� kobiecina poda�a mi moje nowe ubranie. By�a to chropowata lniana suknia (oczywi�cie bia�a) w rozmiarze XL z jedn� tylko kieszeni� na kart� identyfikacyjn�. Kiesze� by�a zapinana na rzep.
- Skrzyd�a pan �yczy?
- B�d� m�g� sobie polata�? � zapyta�em z nadziej�.
- To atrapa, �eby �adnie wygl�da�. Na prawdziwe trzeba sobie zapracowa�.
- W takim razie dzi�kuj�.
By�em w Niebie. Hmmm... Szczerze m�wi�c, wi�ksz� rado�� sprawi� mi kiedy� zakup �odzi motorowej. Mo�e dlatego, �e by�em ateist�...
Opu�ci�em kompleks bramny i znalaz�em si� na wielkim brukowanym placu. Moj� uwag� zwr�ci� facet trzymaj�cy tabliczk� z napisem �przewodnik�.
- Ile kosztuj� pana us�ugi � zapyta�em.
- Panie! Chcesz pan w Niebie p�aci�?!
- Tak za darmo mnie pan oprowadzi?
- Niezupe�nie. Za dobry uczynek zwi�kszy mi si� wsp�czynnik �wi�to�ci.
- Co?
Wskaza� r�k� nad swoj� g�ow�. Co� tam ja�nia�o ledwo widocznie. Aureola chyba, ale cieniutka jaka�.
- Cieniutka jaka�, nie? � powiedzia�.- Oprowadz� kilku takich jak pan to poja�nieje. B�dzie �wieci�a, �e hej! Gdzie pana zaprowadzi�?
- Sektor 3487-C. Postaram si� nie sprawia� trudno�ci.
- Nie, nie. Trudno�ci s� jak najbardziej wskazane. Chod� pan, b�dzie mia�y spacerek.
Jego suknia na plecach mia�a dwa okr�g�e, siepi�ce si� wyci�cia. Z �opatek wyrasta�y mu skrzyde�ka. Nie za du�e, wielko�ci mo�e go��bich. Odwr�ci� g�ow� i napotka� m�j wzrok.
- Ma�e, ale w�asne � u�miechn�� si�.- Co mam protezy nosi�. Zaczekam, a� mi urosn�. Na razie to se muchy mog� odgoni�.- Zatrzepota� skrzyde�kami i zachichota�.- Tylko much tu nie ma... Pan kt�ry rocznik
- Sze��dziesi�ty pi�ty...
- M�wi� o roku �mierci oczywi�cie.
- Dwutysi�czny drugi.
- Ja dwutysi�czny pi��dziesi�ty.
- Z Warszawy?
- Sk�d pan wie? � zdziwi� si�.
- M�wi pan �se�. Co� si� zmieni�o w Warszawie od mojej �mierci?
- Ja wiem... Troch�. Wi�kszy ruch. No i metro dochodzi prawie do Huty.
- Jest obwodnica?
- Gdzie tam!
- A Pa�ac Kultury stoi?
- Stoi. Szk�em ob�o�yli. Ju� nie jest najwy�szy. Mog� zapyta� jak pan umar�?
- Wypadek samochodowy.
- Podobnie� jak ja. Sun� sobie IHT na automacie przez M�D a nagle jak mnie DSC nie pier---
Przewodnik z�apa� si� za gard�o upadaj�c na kolana. Pr�bowa�em go podtrzyma�, ale zapl�ta�em si� w sukni� i wy�o�y�em si� razem z nim.
- Ku...leczka zamszowa... � zreflektowa�em si� w por� rozcieraj�c st�uczony �okie�. Sko�czy�o si� na lekkim �askotaniu w gardle.
- Nie mog� si� przyzwyczai� � wydysza� przewodnik, gdy pomaga�em mu wsta�.- Zaraz przejdzie.
Usiedli�my na �awce. Niebo wygl�da�o tak, jak je sobie kiedy� wyobra�a�em. Park. R�wne alejki, niebieskie �aweczki bez brzydkich napis�w, latarnie bez od�a��cej farby i starannie przyci�te drzewka. No i snuj�ce si� grupki dyskutuj�cych ludzi w bia�ych sukienkach. Niekt�rzy mieli s�usznych rozmiar�w skrzyd�a, ale nie by�o pewno�ci, czy prawdziwe. Nieco dalej zaczyna�y si� zabudowania. Nawet �adne. Kilku bardziej zas�u�onych anio��w polatywa�o mi�dzy nimi dostojnie. By�o s�onecznie, cho� w powietrzu wisia�a delikatna mgie�ka.
Nagle mnie ol�ni�o. Zrozumia�em czego mi brakuje.
- Jak mog� sprawdzi�, kiedy przyb�dzie moja �ona? � zapyta�em.
- Chod� pan.- Przewodnik odzyska� ju� g�os.
Poprowadzi� mnie do terminala wygl�daj�cego jak bankomat. Wzi�� moj� kart� identyfikacyjn� i w�o�y� w szczelin� czytnika.
- Jak si� nazywa�a?
- Justyna Zieli�ska.
Wklepa� to na ma�ej klawiaturce.
- Rocznik?
- �mierci? Nie mam poj�cia. Umar�em pierwszy.
- No to problem b�dzie. Rocznik to najwa�niejszy identyfikator.
- Ale... Nie znam go.- Opad�y mi r�ce.- Ona mo�e jeszcze �y�.
- Wykluczone. Tutaj czas biegnie inaczej. Koniec �wiata ju� by�. Wszyscy trafili do kolejki w przypadkowe miejsce. Pana ma��onka jest tu lub jeszcze w kolejce. Je�li umar�a jako druga to ona musi pana znale��. Zna pana rocznik.
- Nie ma innego sposobu?
- Niestety.- Odda� mi kart� i poszli�my dalej.- Niebo jest bardzo skomplikowane. Jest wiele poziom�w do kt�rych si� trafia w zale�no�ci od stopnia pobo�no�ci, stosunku dobrych i z�ych uczynk�w. Niekt�rzy m�wi�, �e nie spos�b nawet ustali� granicy mi�dzy Niebem a Piek�em. Chocia�... co ja tam wiem o piekle...
- A my na wysokim poziomie jeste�my?
- Nie bardzo. Ledwo si� prze�lizgn�li�my nad czelu�ci� piekieln�. O! Pana mieszkanie.
Wskaza� mi pok�j na parterze o�miopi�trowego b��kitnego bloku.
- To ja ju� pana zostawiam...
- Dzi�ki! � rzuci�em za nim, ale ju� odchodzi�. Pomacha� mi jeszcze skrzyde�kami na po�egnanie. Jego aureola sta�a si� jakby nieco wyra�niejsza. Unios�em wzrok, ale nad moim czo�em nic nie ja�nia�o. W�a�ciwie to nawet lepiej � przy �wietle trudno zasypiam. Pomaca�em si� po plecach � te� nic. Co tam... Pracuj, pracuj a skrzyd�a same ci wyrosn�.
Wszed�em do �rodka ma�ego pokoju i zatka�o mnie.
- Trzypoziomowa prycza w raju?! � wykrzykn��em.- Ja pier... wiastkuj� takie wczasy...
Zachrobota�o mnie w gardle mocniej ni� poprzednio.
- Niech pan spe�nia dobre uczynki, to trafi pan na wy�szy poziom - rzuci� facet ze �rodkowej pryczy unosz�c g�ow�.- Tutaj nic nie jest ostateczne. Sam musi pan znale�� w�asne Niebo.
- Klasa ekonomiczna? Rozumiem... Jest tu chocia� jaki� prysznic? � zapyta�em rozgl�daj�c si�.
- Po co? Jest pan bezcielesny.
Spojrza�em po sobie i pomaca�em si�. Cia�o by�o na swoim miejscu; tylko brzuszek troch� zmala�.
- To z�udzenie, �eby nie wariowa� � wyja�ni� facet.- Kibelk�w te� nie ma.
- Po drodze bar mleczny widzia�em. Jak si� je to potem trzeba...
- To z�udzenie...
Przelotnie pomy�la�em o stopniu skomplikowania programu rzeczywisto�ci wirtualnej pozwalaj�cemu stworzy� a� tak� iluzj�. Odrzuci�em jednak te pomys�y. To by�o Niebo, a nie fantomatyka. Nie �y�em. By�em martwy. By�em anio�em. �eby by� �cis�ym - na razie anio�em nielotem.
- S� tu jakie� gazety?
- A o czym tu mo�na pisa�? Tu jest Niebo.
- A pan co? Le�y pan tak ca�y czas?
- Odle�yny mi nie gro��.
- Ale... Ja nie mog� tak wegetowa�. Chcia�bym znale�� moj� �on�.
- Sprawdza� pan przez terminal? Mo�e posz�a do Piek�a.
- Na pewno nie!
- A to dlaczego?
- Bo... to dobra kobieta by�a.
- Spokojnie... tu wszystko toczy si� bardzo powoli. Wie pan ile czasu tak sobie le��? Osiemdziesi�t siedem lat. I nic mi nie dr�twieje. Za �ycia by�em listonoszem, to teraz le��. Spotka�em kiedy� faceta, kt�ry siedzi w Niebie od siedmiuset lat.
- Od ilu?!
Usiad�em z wra�enia na krzywym sto�ku. To by� jedyny mebel w pokoju nie licz�c pryczy.
- Musz� si� przej�� � oznajmi�em.
- Niech pan zaczeka. P�jd� z panem.
Zeskoczy� lekko na ziemi� jakby le�a� od kwadransa. By� chudy, �ysawy i mia� na oko sze��dziesi�t lat.
- To nie jest tak, jak by� powinno... � westchn��em patrz�c na niego.
- A co si� panu nie podoba?
- System. Na przyk�ad... ma pan sze��dziesi�t lat. To nie to samo co czterdzie�ci, albo trzydzie�ci...
- To si� panu tak wydaje.- U�miechn�� si�.- Tak pan widzi ludzi, jak pan chce. Dla siebie mam trzydzie�ci lat, dla pana sze��dziesi�t. Tu nie ma jednej rzeczywisto�ci. Nie ma nawet gwarancji, �e s�yszymy nawzajem dok�adnie swoje s�owa. Mog� zerkn�� na pana kart�? Nie jest �le - stwierdzi� gdy mu j� poda�em.- Status dobrodzieja trzeciej kategorii.
Faktycznie. W dziewi��dziesi�tym �smym przekaza�em spor� sumk� na jak�� fundacj�. Ulga podatkowa by�a.
- Znudzi�o si� panu le�e�?- zapyta�em chowaj�c kart�.
- Jako� tak mnie pan zarazi� t� aktywno�ci�. Gdzie pan chce i��?
- �ony szuka�.
- Ho, ho. Nie wie pan w kt�rym jest sektorze, ani nawet w kt�rym Niebie.
Wyszli�my na zewn�trz i ruszyli�my alejk� przed siebie.
- Kiedy� my�la�em, �e Niebo jest jedno.
- To bardziej skomplikowane. Widzi pan: odleg�e obiekty gin� we mgle. � wskaza� palcem.- Wystarczy chcie� gdzie� doj�� i po kr�tkim spacerku to miejsce wy�oni si� z mg�y. Tak mo�e pan trafi� w ka�de miejsce tego Nieba. Ale �eby dosta� si� na inny poziom trzeba awansowa� w hierarchii.
- Spe�niaj�c dobre uczynki?
- W�a�nie. Ale popyt s�aby. By�o jaki� czas temu wielu natr�t�w, kt�rzy ob�apiali ludzi na spacerze proponuj�c umilenie przechadzki �piewem albo deklamacj� poemat�w. Dzi� s� pi�tro ni�ej. Za natr�ctwo w�a�nie.
- A pi�tro ni�ej jest ju� Piek�o. Wi�c pan po prostu le�y?
- Mnie to wystarcza. Heniek jestem.- Poda� mi r�k�.
- Tomek.
Szli�my tak po prostu przed siebie co� ze dwa dni. G�odu nie odczuwa�em, zm�czenia te�. Mog�em tak i�� i i��. W ko�cu si� ockn��em z b�ogiego odr�twienia. Tak �atwo si� nie dam przerobi�!
- Musi by� jaki� spos�b, �eby odnale�� Justyn�!
Heniek spojrza� na mnie kwa�no.
- Ty znowu o tym. Tak fajnie si� sz�o.
Chyba moje czarne my�li doprowadzi�y nas do jaki� slums�w. Krzywe domki, suknie jakby nieco przyszarza�e. Zatrzyma�em si� przed wyskrobanym na �cianie napisem �Boga nie ma�. Poni�ej zasklepia�a si� w�a�nie dziura w chodniku, przez kt�r� zosta� str�cony autor napisu. Literki sta�y si� bledsze i znik�y po kilku sekundach.
- Mo�na jako� sprawdzi� piekielny server?- zapyta�em He�ka.- Mo�e zrobi�a jakie� g�upstwo po mojej �mierci i jest pi�tro ni�ej?
- Nie wiem, ale Piek�o mog� ci pokaza�. Totalny chaos. Ka�dy robi co chce.
Rozejrza� si� dooko�a, jakby to co� mog�o zmieni�, i odsun�� metalow� pokryw� studzienki. Po metalowych stopniach zeszli�my do ciemnego kana�u. Kilka minut dreptali�my po omacku po wilgotnych kamieniach, a� mrok zacz�� bledn��. Za kolejnym zakr�tem by� nasz cel.
Szczelina ja�niej�ca ��topomara�czowym �wiat�em by�a zbyt w�ska, by przez ni� by�o co� wida�. Poruszy�em kamieniem. Lekko drgn��. Wcisn��em palce i podwa�y�em go.
�Niczego sobie nie z�ami�. Bezcielesny jestem� � t�umaczy�em sobie.
Kamie� spad� mi na nog�, ale prawie nie zabola�o. W twarz uderzy�o mnie gor�ce powietrze. W b�yskach p�omieni jakie� p�nagie postacie ta�czy�y w rytm ostrej muzyki.
- M�wi�em ci: chaos � powiedzia� mi do ucha Heniek.- Tam jej nie znajdziesz. Jak tam mo�e w og�le dzia�a� sie� informatyczna? Nie wiem, co ci tury�ci tam widz�...
- Tury�ci?
- Nie warto o tym gada�. Sporo jasno�ci aureoli to kosztuje.
Poci�gn�� mnie za r�kaw w kierunku wyj�cia.
Zasun�li�my pokryw� i ruszyli�my dalej. Za rogiem trafili�my na demonstracj�. Tysi�czny t�um szed� ulic� nios�c transparenty i skanduj�c jakie� has�a.
Demonstracja w Niebie. Niez�y klimat.
Jaki� nieopierzony anio�-aktywista szuraj�c nartami podszed� do mnie z plikiem karteczek. Podetkn�� mi go razem z gotowym do u�ycia g�sim pi�rem.
- Przy��cz� si� panowie do naszego protestu? � rzuci� bez wi�kszej nadziei.
- Co to za protest? � zapyta�em dyskretnie zerkaj�c w d� na jego niecodziennie obuwie.
Aktywista pokaza� palcem na transparenty. Przeczyta�em kilka hase�: �Amnestia dla zb��kanych dusz�; �Igrzysk, igrzysk i jeszcze raz igrzysk�; �Otworzy� granice�; �Po��czy� rodziny�;
- Po��czy� rodziny? � zainteresowa�em si�.
- Je�li na ten przyk�ad �ona pana zdradza�a to jest w piekle � wyja�ni�.- To jawne wypaczenie sprawiedliwo�ci. Pan tutaj sam, a �ona i jej kochanek baraszkuj� razem na dole. Bezduszny system rozerwa� rodzin�. Nawet widze� z dzie�mi nie ma, je�li s� na innym poziomie.
- Lepiej si� nie przy��cza� � ostrzeg� mnie Heniek.
- A to czemu?
- Pierwszy cz�on s�owa �demonstracja� brzmi niezbyt �wi�to-poprawnie. Za to mo�na by� str�conym.
Mia� racj�. Odprawi�em aktywist�. Odszed� szuraj�c nartami.
- Po co mu te narty? � zapyta�em po chwili.
- Zabezpieczenie anty str�ceniowe. Gdy zaczynasz blu�ni� to rozst�puje si� pod tob� ziemia, ale narty s� d�ugie, wi�c nie spadasz.
- Pomys�owe...
Przeszli�my kilka krok�w gdy poczuli�my silny wstrz�s. Odwr�cili�my si� natychmiast. Cz�� ulicy zapad�a si� poch�aniaj�c aktywist� i wi�kszo�� demonstrant�w. Reszta rozpierzch�a si� w panice porzucaj�c transparenty. P�omienie piekielne b�yska�y jeszcze chwil�, po czym ulica sama si� naprawi�a.
- No to si� przejecha� na tych nartach - mrukn��em.- Sprawnie jest to tutaj za�atwiane, ale co z wolno�ci� wypowiedzi?
- Tu nie o wolno�� chodzi. Chodzi o szcz�cie. Szcz�liwym mo�na by� tylko w stabilnym spo�ecze�stwie. Wolno�� to destabilizator, a przecie� nie ma szcz�liwo�ci bez stabilno�ci.
W odpowiedzi przeszkodzi�o mi �wiat�o bij�ce z g�ry. Z Nieba zlecia�a promieniuj�ca jasno�ci� pi�kna anielica w jedwabnej sukni. Mia�a ogromne skrzyd�a. Musia�em zmru�y� oczy. Mi�kko stan�a na ziemi obok nas. U�miechn�a si� jak dobra wr�ka z bajki i powiedzia�a:
- Wystarczy pomy�le� dok�d chcesz i�� by tam doj��.
- Dzi�kuj�. Ju� to wiem � odpowiedzia�em jak tylko umia�em najgrzeczniej.
Anielica przekrzywiaj�c g�ow� patrzy�a na mnie jeszcze dobr� minut� u�miechaj�c si� �agodnie. Wtedy za�apa�em co mia�a na my�li, a ona poja�nia�a jeszcze bardziej wzmocniona kolejnym dobrym uczynkiem. Unios�a si� lec�c pionowo do g�ry. Jakie� sto metr�w nad ulic� znik�a w jasnym b�ysku.
- Awansowa�a pi�tro wy�ej � szepn�� z nabo�e�stwem m�j towarzysz.- Dzi�ki tobie.
Co� za�askota�o mnie na plecach. Si�gn��em r�k� i wyczu�em kilka m�odych pi�rek. Szczerze m�wi�c nie obesz�o mnie to zanadto. Wiedzia�em ju� co mam robi�. Pomy�la�em intensywnie o Justynie, o domu w kt�rym teraz mieszka i ruszy�em przed siebie.
---
Siedzia�a na krze�le gapi�c si� w �cian�.
- Justyna! � krzykn��em.
Odwr�ci�a si�. By�a m�oda, tak jak j� pami�ta�em. Dobre p� minuty patrzy�a na mnie nie poznaj�c. Potem zacz�a p�aka�. Wpadli�my sobie w ramiona. Ca�owali�my si� i �ciskali�my.
- Tomek. Siedz� tu i czekam chyba ze sto lat.
Poczu�em dr�enie pod�ogi i tynk sypi�cy si� z sufitu.
Heniek dopad� nas i rozdzieli�, jakby�my si� bili.
- Nie mo�ecie TEGO robi�!- krzykn��.
Justyna opu�ci�a oczy i odsun�a si� pod �cian�.
- Czego?...- zapyta�em.
- Przytula� si�, okazywa� uczu�. W og�le. Tu jest Niebo. Obowi�zuj� zasady. M�czyzna i kobieta nie mog� nawet mieszka� w tym samym domu. W Niebie pi�tro wy�ej nie mog� si� dotyka�, a dwa pi�tra wy�ej wr�cz patrze� na siebie!
- Motyla noga! Ona jest dla mnie wa�niejsza ni� zasady.
- Niebieskich zasad nie mo�na �ama�. S� jak prawa fizyki. Mi�o�� jest zagro�eniem dla szcz�cia.
- To nieludzkie.
- Ju� nie jeste�cie lud�mi.
- Dlaczego czuj� si�, jakbym by� w Niebie za kar�?...
Usiad�em na sto�ku i schowa�em g�ow� w d�oniach. Nie pr�bowa�em dotyka� �ony. Zreszt� dla mnie roz��ka trwa�a tylko kilka dni.
- A jak kto� za �ycia by� niespe�nionym pedofilem? � zapyta�em ostro�nie.
- Co znaczy niespe�nionym? � zdziwi� si� Heniek.
- Powstrzymywa� si� nawet przed my�leniem o dzieciach. Cierpia� ca�e �ycie w imi� wiary. Taki kto� w nagrod� tutaj powinien u�ywa� do woli.
- Deprawowa�?! W Niebie?!
- Chyba nie przerabiaj� tu umys��w? Ludzie s� r�ni. Jedni kochaj� teatr, a inni woleliby sp�dzi� dwie godziny w zepsutej windzie ni� na przedstawieniu.
Heniek zamy�li� si�.
- Mo�e dla was Niebo jest Piek�em, a Piek�o Niebem � powiedzia� po d�u�szej chwili.
- Nie rozumiem.
- Nie ka�dy lubi to samo. Trzeba odszuka� sw�j poziom. Ja, na ten przyk�ad, chc� tylko jednego: zawsze ju� le�e� na mojej pryczy nie ogl�daj�c �ony, nie roznosz�c list�w, nie robi�c nic. Nie chc� si� przenosi� ani wy�ej, ani ni�ej. Nie wiem po co da�em si� wci�gn�� w to ca�e spacerowanie...
- Mo�e masz racj�... Mnie ta bezczynno�� i spok�j doprowadzaj� do szale�stwa. Tu nawet wiatr nie wieje. Bo�e! � krzykn��em w powietrze wstaj�c i wychodz�c przed budynek.- Co mamy zrobi�?
Cisza. �adnej odpowiedzi. Heniek patrzy� na mnie kwa�no. Kilku anio��w przyspieszy�o kroku chc�c si� znale�� dalej od zagro�enia.
- Co mamy robi�?!
Cisza.
- Czy kto� tu widzia� Boga?!!! � krzykn��em na ca�e gard�o.- To pono� jego dom! Dlaczego nie odpowiada?!
Heniek podszed� do mnie i po�o�y� mi r�k� na ramieniu.
- By�o przykazanie �Nie wzywaj imienia Boga swego nadaremno�. � Patrzy� na mnie ze wsp�czuciem.- Wzywali przy byle pierd�ce. Wzi�o si� i przeci��y�o. Dawno temu...
- Nie rozmawiacie z Bogiem? Kto wi�c tym... zarz�dza?
- To jest jak automat.
Mia�em tego do��. Chwyci�em Justyn� za r�k� i poci�gn��em na ulic�. Nie �ami�c nawet paznokcia otworzy�em w�az kana�u i poprowadzi�em j� za sob� w d�. Po kilku zakr�tach znalaz�em �wiec�c� szczelin� w �cianie. Obrusza�em i wyci�gn��em par� cegie�. Czerwonawy blask o�wietli� nam twarze.
- Tam b�dziemy wolni � powiedzia�em.
�ona patrzy�a to na mnie, to na Piek�o. Na dole, na �rodku niewielkiego rynku p�on�o spore ognisko. Kilka os�b unios�o wzrok po czym wr�ci�o do zabawy.
- Stamt�d nie ma powrotu...- szepn�a Justyna.
- Powr�t jest... trudny. Ale tu nie mog� prze�y� wieczno�ci. Nie mog� le�e�, spacerowa� i widywa� ci� tylko w parku. Jest ju� troch� za p�no na zbawianie �wiata, ale mo�emy zmieni� w�asne �ycie. �ycie po �yciu.
- Jak mamy skaka�? To z pi��dziesi�t metr�w!
- Jeste�my bezciele�ni. To tak, jakby skaka� we �nie.
- Ale to jest Piek�o...
- To kwestia semantyki. Na powa�nie Piek�o zaczyna si� ze dwa poziomy ni�ej. Tutaj siedz� najwy�ej kieszonkowcy i c�dzo�o�nicy. Mo�e tam jest w�a�nie nasze Niebo.
- Chcesz tego? � zapyta�a.
- A ty chcesz?
Poca�owa�a mnie. Popatrzyli�my sobie w oczy. Z�apali�my si� mocno za r�ce i skoczyli�my. Wprost w bawi�cy si� t�um wolnych dusz.
Murzasichle - Warszawa 2002