6152
Szczegóły |
Tytuł |
6152 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6152 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6152 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6152 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
W�adys�aw Stanis�aw Reymont
Tomek Baran
Tomek otworzy� drzwi do karczmy, para buchn�a z izby, niby z obory i zaduch prawie lepki od g�sto�ci go
owia�; ale Tomek nie zwa�a� na to, tylko wszed�
i poprzez nar�d, spl�tany g�sto niby �yto na boisku, przepycha� si� do drewnianych Krat, za kt�rymi sta�
szynkwas.
- Da� p�kwaterek, ino krzepki.
- W blaszk� nala�?
- Nie, w szk�o.
Odmierzy�a mu karczmarka. Zap�aci�, wzi�� buteleczk�, kieliszek i poszed� na drug� stron� izby, do drugiego
sto�u, usiad� pod �cian�, w�dki w kieliszek
nala� i wypi�. Strzykn�� �lin� przez z�by, obtar� usta r�kawem i zamy�li� si�. �ar�o go co� we �rodku, bo nie m�g�
usiedzie� spokojnie, spluwa�, bi� pi�ci�
w st�, to unosi� si� chc�c biec, ale opada� na �aw� z cichym j�kiem i rozciera� oczy ku�akiem, bo mu coraz to �za
sp�ywa�a na suche, sinawe i przegryzione
policzki, a piek�a go jak ogie�. Prawie nie wiedzia�, co si� wko�o niego dzieje. Jakie� ci�kie strapieniele�a�o mu
na sercu kamieniem, bo wida� by�o,
�e rady sobie da� nig m�g� i �e z coraz wi�ksz� bezradno�ci� opuszcza� ramiona, i �e coraz cz�ciej wzdycha� i
drapa� si� pog�owie.
A karczma a� si� trz�s�a od ho�upc�w. Ze dwadzie�cia par, zwartych ze sob� szczelnie na niewielkiej
przestrzeni, kr��y�o w k�ko z przytupywaniem i pokrzykiwaniem.
- Hop! hop! hop'- lecia� g�o�ny pokrzyk.
W�dka i upojenie ta�cem dymi�y ze �b�w, a podniecenie dzikie tak podrywa�o ta�cz�cych, �e coraz zacieklej
przytupywali i coraz szybciej okr�cali si� w kole.
Czerwone we�niaki kobiet pstrzy�y si� mi�dzy bia�ymi sukmanami niby maki w polu dosta�ego �yta. Ko�cz�cy
si� dzie� rzuca� przez ma�e, zamarzni�te szybki
karczmy, smugi rudawego �wiat�a, a ma�y kaganek, �wiec�cy nad okapem, chybota� si� ci�gle i podrygiwa�
jakby w takt ho�ubc�w.
Wrzawa g�ucha podnosi�a si� niby szum spl�tany i niewyra�ny, z kt�rego tylko wylatywa�y, jak b�yskawice,
j�drne: Hop! hop! hop! - i zn�w na chwil� ton�o
wszystko w zgie�ku ogromnym; bo przy sto�ach, po k�tach, przy szynkwasie - gdzie tylko miejsce by�o,
wsz�dzie stali ludzie i raili: o �o�skich kartoflach,
o ksi�dzu proboszczu, o dzieciakach, o dobytku, o wszystkim, co im le�a�o na "w�tpiach" i z czego w kompanii
zaw�dy �acniej si� wygada� i �acniej mie�
po�alenie; bo nawet, na ten przyk�ad, jako i bydl� i ze �r�d�a wody samo si� nie napije, a w kompanii pije i ze
"chrapu", tak i cz�owiekowi samemu nie
�y�, w karczmie si� nie weseli�, do lasu nie je�dzi�, ino, jak Pan B�g przykaza�, zaw�dy z drugimi zbratamy.
Wszyscy razem m�wi�, przepijaj� do siebie, �ciskaj� si� z serdeczno�ci� i "kuntentno��" z w�dk� rozpromienia
"wszystkie oczy i coraz g�o�niej krzyczy: Hop!
hop! hop!
Dyle pod�ogi pod ci�kimi przycinaniami obcas�w skrzypia�y coraz ci�ej - a basy, umieszczone wysoko na
k�odzie z kapust�, �piewa�y coraz grubiej:
- Bom, cyk, cyk! Bom, cyk, cyk!
A na to im odpowiada�y lipowe skrzypeczki:
- Tuli, tuli, tuli, tuli, tulity, tulity!
I ochota by�a siarczysta i niepowstrzymywana. Twarze by�y przy twarzach, piersi przy piersiach, plecy przy
plecach - a wszystko tak na wskro� "przenikni�te
rytmami skocznej muzyki - �e oberek szed� taki w�ciek�y, zamaszysty, ch�opski, a� s�ki wylatywa�y z pod�ogi,
szybki j�cza�y �a�o�nie, a grube, p�kate kieliszki
na szynkwasie, a� dziw, jak podskakiwa�y z uciechy.
Od czasu do czasu karczmarz bra� b�ben z brz�kad�ami, potrz�sa� nim mocno niby ch�op �yda za �eb, uderza�
pi�ci� w sk�r� do taktu skrzypkowi.
- Dyz, dyz, dyz! - brzmia�o wtedy zgie�kliwe, zagmatwane i og�uszaj�ce brz�kiem - i tupot by� zaraz
siarczystszy, i pokrzyki wi�cej schrypni�te, a kaganek
a� przykuca� i kopci� sadz� na powiewaj�ce, niby p�aszcze, tapety. Para z topniej�cego na butach.! przy drzwiach
�niegu, dym z papieros�w i mrok, jaki
panowa� w ogromnej izbie, przys�ania�y ta�cz�cych, �e zaledwie tylko migota�y czerwone twarze i niewyra�ne
zarysy cia�, i barwy jaskrawe, w tym zapami�tale
si� kr�c�cym wirze ludzkim.
- Kto mi b�dzie us�ugiwa�, us�ugiwa�... cha... cha... cha... i... i... i... - chichota�y weso�o skrzypeczki.
- Oto ja, tylko ja... a... a... a... - odpowiada�y z jakim� podrygiwaniem basy i zaraz do sp�ki zacz�y �mia� si� i
baraszkowa�, i przenika� wszystkich
�miechem wesela, a� karczma zdawa�a si� trz��� od przyp�ywu pijackiej weso�o�ci.
Jedna baba oszala�a,
A druga si� w�ciek�a;
Trzeci� diabe� okulbaczy�
I pojon do piek�a.
Za�piewa� kto� jak na pobudk�, bo zaraz zacz�y si� zrywa� inne zwrotki i bi� weso�o�ci� coraz wi�ksz�.
Tomek tylko wci�� siedzia� zadumany; nala� drugi kieliszek, ale mu go wywr�ci� jaki� rozhulany tanecznik, wi�c
kopn�� ze z�o�ci jego tancerk� i wsta�, bo
i zimno mu by�o od okna, i markotno siedzie� samemu, poszed� za szynkwas do alkierza.
Narodu i tam by�o pe�no, buteleczki �ciskali w gar�ciach, ca�owali si�, gadali i przepijali do siebie, baby
wstydliwie przys�ania�y si� zapaskami i cmokta�y
okowit� z rozkosz�. Pocz�stunek szed� rzetelny - katolicki: sta� by�o kogo na arak - stawia� abo na spirytus z
agencj� - stawia�, abo na okowit� sam� -
stawia�, abo tylko na piwo - stawia�.
Stawia� z dobrego serca i z ochoty.
Wszyscy byli ju� pijani, ale nic to: raz kozie �mier�, gorzalina nie piek�o, a biednemu kiej niekiej trzeba
pocieszenia duszy grzesznej i cho� kapk� na
frasunek.
- O psie jeden - be�kota� pijany ch�op do komina - takl� to kum! czekaj!... A ja go tak, a un me tak, a ja go za
orzydle, a un me w pysk!... Taki� to kum,
o psie jeden, taki krzese� j ani... a un me w gembe!... Bartok zm�g� si�a, to i ciebie zmo�e... zmo�e... psia...
zmo�e... A ja go tak, a un me tak, a ja
mu p�dom grzecnie: bracie!... a un me w pysk, a ja mu pedam: kumotrze!... a un me w pysk! a ja mu potem:
taki� ta kum, taki krzese� Jan... - mrucza� coraz
niewyra�n�ej i bi� pi�ci� w komin, a� si� echo rozlega�o, i zatacza� si� coraz senniej.
Ja za wod�, ty za wod�,
Jak�e ja ci buzi podom?
Podom ja ci na listecku,
A na�ci�e, kochanecku
- za�piewa�a Karlina, ta, co to w kopania m�a pochowa�a i sieroci�a teraz sama jedna na p�w��ce pszennej
ziemi z koniem, z krowami i z niezgorszymi jeszcze
szmatami po nieboszczyku. Rzuci�a si� do m�odego ch�opaka, stoj�cego pod �cian� i znowu mu za�piewa�a:
Wojtecku, Wojtecku,
Nie sied� na przypiecku -
Ino chod� do wdowy,
Bo ma chleb gotowy.
- Wojtek, w twoje r�ce, parobku kochany. G�upi�, b�dziesz si� ta ojc�w boja�. Jakem rzek�a: grunt ci zapisz�, to
zapisz�, bo to nie m�j, co?
B�dziesz mia� kiej w raju - moje ty kochanie, Zjesz syrek na wiecz�r - kur� na �niadanie.
- Ojcu duchownemu si� pok�o� i na zapowiedzie daj, wieprzaka si� uszlachtuje, ko�acz�w upiecze, araku kupi i
weselisko si� wyprawi, �e a� ha!
- Oj, stara a g�upia! Z�b�w ni ma, a gryz�aby! - odezwa� si� kto� z boku.
- Hale! gdzie� se wra� �lipie, a nie komu w z�by. Widzicie go; "deputnik" pieski! - rzuci�a si� Karlina
gwa�townie.
- Cichojta, kumo, ja warn co� rzekn�.
- Psu se rzeknij. W palto si� ustroi�a pokraka i my�li, �e "sielny" pan - a cho� ty po wsi szczekasz jak ten pies, ja
ci i tak gorza�ki w gardziel nie wlej�.
Zwr�ci�a si� do Wojtka, odci�gn�a go w k�t i namawia�a go sobie dalej, a obok przy stoliku siedzia�o dw�ch
ch�op�w i popija�o z p�katej butelki. Jeden
drapa� si� po g�owie i milcza�, a drugi gestykulowa� szeroko i gada�:
- Miarkujcie tylko, �e Czerwi�ski to wam rzek�: termedie r�ne sz�y na mnie jak baty na �ydoskiego konia, a ja
nic! Kobita mi si� przy dziecku zmarnowa�a
- nici konie mi ukradli - nic,'ino czekam, J�drek mi zachorowa� na osp� - o psiachma�! Jak nie wypij� okowitki z
t�usto�ci�, jak nie zanies� dobrodziejowi
na msz� �wi�t� - i - jak r�k� odj��! Grzela, r�b tak samo, a zobaczysz, �e ci pomo�e. Czerwi�ski ci to m�wi, to
Czerwi�skiemu wierz.
- Dziecisk�w jak pliszek na podor�wce, kobieta na �wie�e chora, podatek trzeba p�aci�, kartofle mi zmarz�y,
bieda a� piszczy - a tu na to wszystko - patyk
z�amany. Laboga, laboga! Pijcie no do mnie! Widzi mi si�, �e nie poradz�, na rozum bier� i z tej, i z tamtej
strony i nic wykalkulowa� nie mog�.
- G�upi�, w twoje r�ce, Grzela; ju� ty lepiej w pysk od dozorcy bierz, a na rozum nie bierz, bo nie poradzisz, a
pi�ci� kiedy niekiedy we�miesz, ale i
robot� mia� b�dziesz na plancie i �wie�y grosz. Miarkuj se ino - Czerwi�ski ci to m�wi! a Czerwi�skiemu wierz,
bo jako dobrodziej powiedzieli, co w parafii
on jest jedna g�owa, a Czerwi�ski druga! Niech mu B�g da zdrowie, m�dry on szlachcic i uczony. W twoje r�ce,
Grzela.
- Pani Jackowa, moja pani Jackowa; flaszeczk� esencji, kwaterk� spirytusu, dwa rz�dki bu�ek i kie�basy font! -
wo�ano od stolika pod oknem, przy kt�rym
siedzia�o czworo ludzi: dwoje ubranych z miejska i dwoje po ch�opsku.
- Pani Jackowa, moja pani Jackowa, a octu do kie�basy, a talerza dla pana Strzelca! Widzi pan Strzelec, ja
powiem, jak to by�o...
- Cicho, stary, ja dokumentniej opowiem, bo ty nie pami�tasz - przerwa�a mu �ona. - Id� se duchtem na ten
przyk�ad, id�...
- Stul gemb�, zaraz b�dzie tu ozorem mle� po pr�nicy. Ja powiem. Pa�skie zdrowie!
- Pijcie z Bogiem.
- S�odka i mocna, panie Strzelec, jeszcze jednego!
- Wasze zdrowie, Andrzeju.
- Pani Jackowa, jeszcze tego samego.
- B�g zap�a�, Andrzeju, ale ja ju� nie mog�.
- M�j najukocha�szy panie, jeszcze kieliszek, tylko �dziebko, cho� �ycka, o... Zaraz powiem, jak to by�o. �ona
m�wi: id� se duchtem, niby przez dzia�k�
pana Strzelca, powiada, le�y co�: zaj�c czy nie zaj�c - nie; ni ma ogona, powiada, nie cielak, a i nie �winia, bo
nie kwiczy. Baba stan�a, ba, a�e �cierp�a
ode strachu, �e tylko odmawia "Pod Twoj� obron�"; a ten zwierz le�y furt i rozdziawia gemb�, powiada, a k�y
mia�o jak palec - a �e babski nar�d z�y nar�d
i zapami�ta�y czy to w z�o�ci, czy w dobroci - to jak nie zdejmie trepiska z nogi i jak nie chla�n�e tego zwierza w
�eb, i jak nie we�mie ucieka� z p�aczem
do domu - powiada. Przylecia�a do cha�upy i powiada: Stary! - A co? - odrzekn�. - Zabi�am jakiego� zwierza na
duchcie - powiada. Nie odrzelme nic, bo my�la�em,
�e j� tak z chodu zamroczy�o i plecie trzy po trzy, zwyczajnie jak baba. A ta wci�� swoje: - Zabi�am zwierza czy
cosik na duchcie. Grdykn��em j� ano przez
plecy, bo co tu b�dzie ple��, a ta znowu swoje: - Zabi�am zwierza na duchcie, laboga! Z bab� nie poradz�, my�l�
sobie, a mo�e i cz�owieka zabi�a albo co.
Za�o�y�em siwka i pojecha�em zobaczy�, jako mnie wtedy w lesie i spotka� pan Strzelec.
- Andrzeju, nie cyga�cie! Z�apa�em was, jak k�adli�cie sarn� na w�z.
- Jeszcze kropeleczk� gorza�ki, panic Strzelec - na drog�. Ja prawd� rzek�em, jak na spowiedzi przed
dobrodziejem. Pan Strzelec jest mi wi�cej ni� ociec,
ni� brat, bo m�j dobrodziej kochany./ Wiem, �e jak pan Strzelec chcia� b�dzie, to ja w s�dzie spraw� przegram,
bo ju� na �wiecie takie urz�dzenie jest,
�e zawsze szlachcic _gor�, a ty, ch�o_pie^ cierp,"r�b.i_p�a�1 Wiem, �e pan Strzelec cz�owiek rzetelny, zgodny i
sprawiedliwy, to krzywdy mi nie zrobi,
a �e pana kocham niby rodzonego - �winiaka jutro �ona zaprowadzi po przyjacielsku i zgoda b�dzie. Co tam
s�dom dawa� zarobek! Pani Jackowa, jeszcze tego
samego.
- Do�o�� jeszcze kaczuszk�w i miodu plasterek, bo wiem, co pani Strzelcowa jest pani szlachetna i delikatna, w
szko�ach by�a edukowana, jako i pan Strzelec,
a nie takie ch�opy-chamy, jak my na ten przyk�ad - doda�a chytrze kobieta chyl�c si� do kolan Strzelcowej, ta za�
j� uj�a za szyj� i z rozrzewnieniem
zacz�y si� ca�owa�.
- Ju� ja mam takie mi�kkie serce, �e nie tylko wam same daruj�, Andrzeju, ale jakby warn potrzeba by�o sosenki
jakiej� albo i d�bka m�odego - to odm�wi�
bym serca nie mia�.
- Pa�skie zdrowie, duszo mi�osierna i krzese� j a�ska.
Zacz�li przepija� do siebie cz�sto, ca�owa� si� serdecznie i szepta� po cichu, �e od drugiego sto�u zn�w s�ycha�
by�o ch�op�w:
- O juchtra! Zmarnowa� si� cz�owiek. Wy�cie z nim razem mieszkali?
- Tylko przez miedz�. Patrzy�em si� na wszystko, to ju�ci �e cz�owieka markot�o�� rozbiera niby choroba.
- Czerwi�ski warn powie tak: m�g� jeszcze �y�, "co go wypominam podczas wieczoru, ale w dobry spos�b" -
m�g�.
- Hale! Na wielki dw�r wcale ju� nie chodzi�, tylko mu ci�gle odmiata�o; post�kiwa�, post�kiwa�, a� i zamar�
chudziaszek.
- Doktor u nich by�?
- I... dochtory. Jak kto ma zamrze�, to cho�by� mu gruntu hub� da� i dobra wszelkiego po grdyk� - nie o�yje.
- Prawda! w twoje r�ce, Grzela!
- Pijcie na zdrowie. A kto by� winien temu? Po prawdzie i sprawiedliwo�ci, �e tylko �winia i baba, nie kto drugi.
Macior� mia� utuczon� niby k�oda; prowadzi�
j� na sprzedanie, bo grosza by�o potrzeba. Poszed� z ona �wini�; �niegi zwali�y po pas, nautyka� si�, namamowa�,
zwyczajnie jak przy handlu. Potem kie�basy
zjad�, zastyg�a w nim i zmizerowa� si�. Z�by by� gorza�k� zapi�, nic by mu, jako B�g na niebie, nie by�o, ale nie
pi� i p�kwaterka.
- Ba� si� nieborak piek�a w cha�upie.
- Ho, ho! Bab� mia� marn�, ale imist� w gar�ci; pra�a� go nieraz, pra�a!
- Wasze, kumie.
- Niech b�dzie na zdrowie. Czerwi�ski warn tak powie:�eby by� "psi�kr�tk�" pra�, a�by jej pomroka na oczy
wlaz�a, to mia�by �onk� grzeczn�, �e ha!
- Prawd� m�wicie, so�tysie, prawd�. W gar�ci mi�kki by�, ch�opskiego pomy�lonku nie mia� i teraz ziemi� gryzie
- a wieczny odpoczynek racz mu da�, Panie.
- Na wieki wiek�w, amen. W twoje r�ce, Grzela.
- Taki�cie to m��? - kobieta tam ledwie �yje, a wy tu pijecie sobie, pogany! - krzycza�a jaka� baba przepychaj�c
si� do nich.
- Co mi tam!... dziecisk�w niby �miecia, a tu nowe...
- Grzela, nie obra�aj Pana Boga, bo ci jeszcze je pobierze...
- Napijcie si�, kumo, kapk� i zaraz p�dziemy...
- A jak to mnie Jezusiczek - zacz�a kobieta - nie pocieszy� na staro�� dzieci�teczkiem, a tak prosi�am, do
Cz�stochowy-m chodzi�a i u r�nych doktor�w
si� likowa�am i nic - sama zosta�am na �wiecie, jako ten grzeszny palec... sama.
- Ale, miej baba dziecko, jak ci sto lat minie.
- Nie gada�by�, Czerwi�ski, nie by�am to m�oda, co?
- Pan B�g wst�pi� w niebo, diabe� w bab�, a kwas w piwo - tylko �e nie wiadomo kiedy! - miarkuj se to,
niewiasto, bo ci tak Czerwi�ski rzek�.
W k�cie na skrzynce siedzia� m�ody ch�opak, organist�w miejscowych syn, a przed nim sta�a bardzo stara
kobieta i szepta�a przyciszonym, d�wi�cznym g�osem:
- Siedemdziesi�t sze�� rok�w �yje, paniczku - tom widzia�a i bia�e, i czarne, i r�ne. S�ugiwa�am i u takich
pa�stwa, co tylko w ogiery je�dzi�y, na srybmych
miseczkach jedli i po zagranicznemu gadali - a gdzie s� oni teraz! gdzie? I na ksi��ce umie, i gospodyni�,
pierwsz� na ca�� wie�, by�am, i dzieci mia�am,
i dobra wszystkiego dot�d... o... i wszystko gdzie� przesz�o, skapia�o jak to s�o�ce latowe, co go nam Pan Jezus
daje grzesznym na pocieszenie. Wiem ja
wszystko, paniczku, wiem, �e czy to pa�skie �ycie, czy to ch�opskie �ycie - to zaw�dy nic innego, tylko ostatnia
mizeracja jest. Ja prosta baba jestem,
siedemdziesi�t i sze�� rok�w mam - to sobie ju� wszystko wymiarkowa�am. Paniczku! sze�� tysi�cy lat �wiat se
stoi?
- Prawie sze�� tysi�cy lat.
- A widzi paniczek, �e ja wszystko wiem, a wed�ug tego tak my�l�: �e tyle tysi�czk�w �wiat sta� sobie beze mnie
i dobrze by�o, to przez co ja tyle rok�w
przecierpia�a!? Co tu po mnie by�o?
- Ano trudno, Pan B�g �ycie da�... to...
- Paniezku - przerwa�a mu szybko stara - ja prosta baba jestem, a paniczek uczony, bo na organach gra� gra, po
�aci�sku z ojcem duchownym paniczek �piewa
i wie, kiedy wyci�gn�� nut� cienk�, a kiedy grub� - ale powiem -? mo�e ja grzeszne mam my�li - ale powiem: �e
to pewnikiem diabe� wypuszcza sobie duszyczki
na �wiat, �eby cierpia�y, �eby si� t�uk�y w ostatniej mizeracji przez tyle lat, co ja. To nie Pan B�g, cho� w
ksi��kach stoi i ksi�dze m�wi�: nie. Co by
ta Jezusieczkowi przysz�o z tego, �e tyle narodu si� nacierpi, nabieduje, namarnieje... Pan B�g jest dobry pan i
sprawiedliwy... Nie s�odkie jest �ycie,
nie aksamitne - tylko drze niby zgrzeb�o, a�e si� cz�owiek krwi� serdeczn� oblewa.
- Co wy te�, Jagustynko, wygadujecie, przecie� to grzech...
- Tylko krzywd� drugiemu cz�owiekowi robi� jest grzech, a ja bym psa nie �g�a kijaszkiem, bo �yw i tako�cierpi
przez to. Paniczku, prosta baba jestem, ale
serce mam jak ten w�gielek przez ogie� spieczone, przez gorzko��, corn j� pi�a ca�e �ycie i za siebie, i za
drugich, i wiem, �e diabe� da� �ycie, aby si�
ludziska po wiek wiek�w marnowali po �wiecie, przez z�o�� do Pana Boga, ale Jezusiczek najukocha�szy
zlitowa� si� nad nami, przepar� z�ego i po trochu
wybiera se ludzi do swojej chwa�y - i wybierze kiedy� wszystkich, i Ja tylko czekam, a� kostucha przyjdzie i
rzeknie: P�dzi!... czekam i pacierz oto m�wi�,
niechby najpr�dzej oczy przywrze�, lnie mie� ju� nijakiej turbacji ni biedy - i odpocz�� sobie rzetelnie,
odpocz��, paniczku...
Wyprostowa�a si� nad drzemi�cym organi�ciakiem i such�, przeradlon� troskami i staro�ci� twarz zwiesi�a, a w
wyblad�ych, przepalonych �zami oczach b�ysn�y
jakie� �zy... obtar�a je szybko zapask�, westchn�a cicho i zwr�ci�a si� do Tomka, siedz�cego samotnie na
skrzynce z flaszk� w gar�ci.
- Tomek! tobie z ocz�w co� z�ego patrzy - szepn�a dotykaj�c jego ramienia.
- A co by, jak nie bieda? bo to babka nie wiedz�?...
- S�ysza�am co�, ale ludzie r�nie gadaj�, �e nie wiadomo kiej wiara, a kiej para.
- Dymisj� mi dali - szepn�� ch�op smutnie.
- Bez co?
I w g�osie jej zad�wi�cza�o ogromne wsp�czucie.
- Bez co?... bo trzeba by�o dawa� dozorcy: to g�ski pod jesie�, to mas�a na zapusty, prosiaka i jajk�w na
Wielkanoc, to kurak�w na �wi�tki - a ja nie nosi�em,
jak drugie: s.k�d wzi��bym? Dzieciom nie by�o co da� je�� - kobieta mi si� z biedy zmarnowa�a, krowa pad�a te�
nie przez dobro��, kartofle, wiecie, jakie
by�y �oni... mniej wykopa�em, ni� wsadzi�em. Dar�em si� prawie i ani �onie, ani niczemu nie poradzi�em;
harowa�em na s�u�bie i w domu, i w dzie�, i w nocy,
a biedy nie zmog�em. Dozorca ci�gle pomstowa� na mnie - corn mu mia� da�? pod �ebro mo�e, bo sam z dzie�mi
nie mieli�my co na z�b po�o�y�. P�dzi� mnie
i pilnowa� przez z�o�� coraz barzej. Pisa� do naczelnika laporta, �e jestem hardy, �e lenciaj, �e na s�u�bie �pi�, �e
plantu nie obchodz� - potem powiedzia�,
�e �elazo ukrad�em z magazenu, �e...
- Tomek, wzio�e�? powiedz mi prawd�, ju� ci wszystko jedno, co?
- Nie wzionem, babko, nie - �ebym tu jak z�y pies skapia� przy �wi�tej spowiedzi, prawd� m�wi�; nie krad�em
nigdy, kradli nieraz drugie kolegi, ale m�j
ojciec nie kradli, to i jego syn nie b�dzie z�odziejem. Biedny ja jestem, ale i tak z�odziejem nie jestem.
- I tylko ci� przez to wygnali. Powiadali, �e �elazo znale�li u ciebie...
- Ju�ci. Rzetelna prawda, znale�li, ino �e nie ja przynios�em. Rafa��w Micha� obieca� da� dozorcy pi��dziesi�t
rubli, jak go zrobi dr�nikiem, a �e wakansu
nie by�o, to on podrzuci� u mnie �elazo i denuncjowa�. Rewizj� zrobili u mnie, znale�li i wygnali mnie.
Wszystko przepad�o, bo chodem wiedzia�, kto to
zrobi� - �wiadka nie mia�em. Sze�cioro narodu zosta�o bez chleba. Zarobi� nie ma gdzie, je�� nie ma co, �y� nie
mo�na, a jak Jezus mi�osierny nie pomo�e,
nie �cierpi�, nie �cierpi�!
J�cza� bezradnie i �zy mu pociek�y strumieniem po sczernia�ej twarzy.
- O dolo ludzka: tylko p�acz policzki prze�re, tylko dusza z bolenia skurczy si� jak ptaszek na mrozie, a �aden
poratunek znik�d nie przyjdzie. Tylko g�upi
nar�d m�wi, �e jest jaka dobro� na �wiecie; oj, jest dobro�, a�e gard�em wy�azi! - szepn�a gorzko stara.
- Nie daj si�, Tomek; i z�ego Pan Jezus przepar�, to czemu by poczciwy cz�owiek nie poradzi� biedzie z pomoc�
Panienki Naj�wi�tszej - rzek�a mu pocieszaj�co
i posz�a do szynkwasu; kupi�a dwa rz�dki bu�ek, kwart� kaszy jaglanej i z tym powr�ci�a do niego.
- Tomek, we� kasz� i bu�eczki dla dzieci, biedna jestem sierota, da� bym da�a, ino nie mam co. Kto ma owce,
kupi co chce, a ja komomic� jestem. Ale! Tomek,
poradz� ci co�...
- Porad�cie, babko, to warn Pan Jezus i ta Przenaj�wi�tsza zap�ac� za mnie biednego.
- Id� jutro do dozorcy, ob�ap�j go za nogi, mo�e si� ulituje; przecie� sam ma dzieci, bo samemu tobie zdycha� z
g�odu, nic to - ale bidota taka, co jeszcze
nic nie kalkuluje, nie potrafi �cierpie� i grzech jest, coby skamla�y dzieciska z g�odu.
- Nie, babko, nie p�jd� - szepn�� z ponur� zaci�to�ci� Tomek. - Niech sk�pie j �, przyjdzie zdechn�� z g�odu, -to
zdechn�, a jego prosi� nie b�d�. Le�a�em
ja temu piekielnikowi u n�g i o robot� jak pies skamla�em, i jak pies skamla�em o zmi�owanie nad dzie�mi - to
mnie kopn�� nog� i kaza� wyciepn�� za drzwi!...
Nie, nie p�jd�, bo si� boj^ grzechu, bo si� boj� - bo jak go zobacz�, to mnie tylko ci�gotki bier�, �eby go za
gardziel chwyci� i jak z�ego zwierzaka zakatrupi�!
Szepta� przyt�umionym nienawi�ci� g�osem i pi�ci zaciska� coraz silniej, potem chwyci� si� za piersi i znowu
zacz��:
- A� mnie w piersiach boli, tak si� zmagam, ale �cierpia�em tyle, �e wi�cej nie wiem, czy poradzi� bym poradzi�.
- Baran, trzymaj ty w sobie tego wilka mocno, trzymaj, bo o nieszcz�cie nie trudno.
- Do boru jutro p�jd� s��gi r�ba�.
- Koszula nie rz�dzi, kiedy brzuch b��dzi.
- Od �wierci s��nia z�oty i groszy dziesi�� psiadusza �yd tylko p�aci i potrzeba na to dobrze dwa dni �ebra
wyci�ga�.
- Tomek, id� ty zaraz do proboszcza i pro� - on si� zna z urz�dnikami, to m�g�by przem�wi� za tob�, aby ci
robot� jak� na plancie dali.
- Hale, kiedy ksi�dz je�dzi do dozorcy i znaj� si� ze sob� dobrze...
- G�upi�, ksi�dz zawdy na sprawiedliwo�� i na biedny nar�d ma wi�ksze uwa�anie. Poradzi� ci co mo�e i pom�c.
- Nie mam co w pazury wzi��, a tak go�kiem, bez niczego, �mia� nie b�d�.
- G�upi�, dzieciaka mu na podarunek nie we�miesz, a co innego masz?
- Prawda, ale... zawsze... nie zanie�� nic dobrodziejowi...
- G�upi�, m�wi� ci, id� zara�, do n�g dobrodziejowi padnij, wszystko opowiedz - a tylko si� w piersi bij i p�acz, i
m�w o dzieciakach -to zobaczysz, �e
ksi�dz zmi�knie zaraz.
- Ta! to i p�jd� - szepn�� pr�dko przekonany i wsta� ze skrzynki, ko�uch obci�gn��, baranic� na g�ow� nadzia� i
przepycha� si� przez alkierz i przez ta�cz�cych.
Stara wysz�a za nim, przed karczm� powiedzia�a mu jeszcze:
- Tomek, nie b�d� hardy z dobrodziejem i pro� grzecznie, bo ch�op bez gruntu, to jak ptak we wodzie,
rozp�aszczy si� skrzyde�kami i musi p�uka�, coby mu
drugie pomog�y, boby sam uton��.
Nie odrzek� nic, bo go taki mr�z owion��, �e a� si� zach�ysn�� zrazu, ale baranic� g��biej jeszcze nasun�� na oczy
i poszed� prosto od karczmy przez pola
wydeptan� �cie�k�.
"B�dziem jedli, b�dziem pili, b�dziemy,si� weselili!" - �piewa�y za nim skrzypeczki.
"Jak B�g da, jak B�g da!" - mrucza�y ciszej basy podryguj�c weso�o, ale Tomek nie s�ucha� tych g�os�w, co si�
wydziera�y przez strzech� karczmy i rozpryskiwa�y
w mro�nym powietrzu niby brylantami skrz�cy si� deszcz d�wi�k�w - tylko szed� ostro.
Na polach widno by�o od �niegu i ksi�yca jak w dzie�. Olbrzymie bia�e chmury le�a�y w przestrzeniach, co si�
rozci�ga�y nad ziemi� w wielkim majestacie
ciszy i ogromu niby srebmop�owe opony. R�wniny, pofalowane wzg�rzami, poznaczone nagimi szkieletami
drzew, zsypiskami kamieni - rozlewa�y si� morzem, o�lepiaj�cym
bia�o�ci� skrz�cego si� �niegu. Taka g��boka cisza panowa�a w polach, �e Tomek d�ugo jeszcze s�ysza� odg�osy
karczmy i chwilami odwraca� si�, by spojrze�
na ni� l na migocz�ce z�ote plamki �wiate�ek wsi, ale potem przy�piesza� jeszcze kroku i bieg� nie zwa�aj�c na
mr�z, k�uj�cy go w policzki i zapieraj�cy
mu oddech.
Przydro�ne, oszronia�e krzy�e, rzuca�y b��kitne, d�ugie cienie; zdejmowa� przed nimi czapk�, �egna� si�
nabo�nie i wzdycha� g��boko - czasami zabija� r�ce
skostnia�e o ramiona, zaciska� mocniej pas i szed� dalej.
Czasami stado kuropatw podrywa�o si� z cichym a przejmuj�cym krzykiem, ko�owa�o chwil� i zapada�o w
bia�ej, srebmawej mgle, wisz�cej nad �niegami - to znowu
zaj�c sadzi� przez pola, przystawa�, nas�uchiwa�, stawa� s�upka i pomyka� dalej; to znowu jaka� bezkszta�tna,
szara chmura p�yn�a przez przestrzenie i
rzuca�a b��kitnawy cie� na �niegi; to jaki� g�os suchy mrozu lecia� nad ziemi� i rozbity w miliardy drga�, skrzy�
si� w blaskach i m�ci� ten boski spok�j
nocy zimowej; to pomruk, podobny do westchnienia ci�kiego, bieg� od las�w, to szum g�uchy i odleg�y - i by�a
znowu cisza, martwota, pustka i wielka, s�odka
senno�� na ziemi.
Tomek nie zwa�a� na nic, bo sobie w my�li uk�ada�: jak to on przyjdzie do ksi�dza, jak padnie mu do n�g, jak
powie: Dobrodzieju! jak si� rozp�acze i zacznie
przed tym kochanym ojcem wyjawia� swoje strapienia i n�dz� swoj�, i tak si� ju� przejmowa�, �e �zy
rozczulenia zab�ys�y mu w oczach, stoczy�y si� po policzkach
i zamarz�y na w�sach. A potem my�la� o domu i dzieciach:
- Marysi� dam w s�u�b�, J�zw� te� - b�dzie dziewuchom lepiej, a i mnie l�ej - ale co� go zabola�o w sercu na
my�l rozstania si� z dzie�mi. -t- �pi� se robaki
kochane, �pi� - pomy�la� obmacuj�c starannie bu�ki i kasz�, kt�re mia� w zanadrzu. -Pan Jezus da doczeka�
wiosny, to o robot� b�dzie �atwiej i ony co�
nieco� zarobi� - my�la�. - Pra�y te� Jezus�eczek, pra�y - szepn�� rozcieraj�c sobie twarz �niegiem. - Folguje se
Pan Jezus, folguje... - i przystawa� nas�uchuj�c.
Od stod� dworskich, z daleka majacz�cych szarymi �cianami, dochodzi�y odg�osy psiej wrzawy. Zacz�� i��
wolniej i coraz lepiej wyt�a� wzrok i trwo�liwie
j, bo ten psi gwar, naszczekiwania, skowyty - brzmia�y coraz bli�ej i gro�niej. Wkr�tce zobaczy� kilkana�cie
ps�w, co� zajadle rozrywaj�cych pomi�dzy sob�.
Na folwarku owce zdycha�y na motylice ca�ymi setkami, wi�c je s�u�ba po odarciu ze sk�ry wyw��czy�a za
budynki i zakopywa�a w �nieg. Ze wszystkich stron
psy si� zlatywa�y do biesiadnego sto�u i przez ca�e dni i noce ucztowa�y �r�c si� o padlin�.
Tomek omin�� je z daleka i poszed� na prze�aj ku wsi rozrzuconej na stokach wzg�rza, uwie�czonego ma�ym,
drewnianym ko�cio�em i gromad� lip pot�nych, co
usiad�y niby starce doko�a i swoimi olbrzymimi, rosochatymi cia�ami broni�y go od wichr�w i z�ej doli, gwarz�c
szeptem w ciche miesi�czne noce.
Plebania sta�a ni�ej nieco, w �rodku ogrodu, rozrzuconego na zboczu wzg�rza i dotykaj�cego wsi. Przed
gankiem wi�kszym ni� niejedna ch�opska cha�upa, Tomek
si� zatrzyma�, czapk� zdj�� i zacz�� przest�powa� z nogi na nog�, bo odwaga opu�ci�a go zupe�nie; zagl�da� w
o�wietlone, ale przys�oni�te roletami okna,
drapa� si� po g�owie, spluwa�, to znowu si� �egna� dla nabrania odwagi, ale wej�� nie �mia�.
Ko�ci� sta� tak blisko i tak czernia� tajemniczo, a okna tak dziwnie si� l�ni�y ksi�ycowym �wiat�em, lipy mia�y
dzisiaj taki gro�ny wyraz, a krzy�e odwiecznych
grobowc�w na cmentarzu by�y tak wielkie i tak si� ostro rysowa�y na tle �nieg�w, �e Tomka jaki� zabobonny
strach �ciska� za gard�o. Zacz�� w sobie dygota�,
ale sta� wci��.
Chwilami pos�pna chmura odgradza�a ksi�yc od ziemi, rzucaj�c przejrzysty niby od wachlarza cie�, to zn�w w
ogrodzie, w krzakach co� zatrzeszcza�o tajemniczo;
czasem gonty na ko�ciele albo �erdzie w p�otach p�ka�y z hukiem od mrozu, to znowu wrony �opota�y
skrzyd�ami i t�uk�y si� z wrzaskiem po drodze po kupach
�mieci; ko� gdzie w stajni zar�a�, .rozleg� si� bek owiec albo kwik �wi�, odgryzaj�cych przy korycie, przedar�
si� z ksi�ych chlew�w i dr�a� chwil� w
powietrzu, a� cisza znowu zapad�a i ogarn�a wszystko.
Tomek wci�� sta�, patrzy� machinalnie na bia�e opary, podnosz�ce si� z oparzelisk, to na b�yszcz�ce
gdzieniegdzie we wsi �wiate�ka. Przysz�y mu na my�l
dzieci, wi�c tylko szepn��: "Bidoty kochane" i zaraz wszed� przezwyci�aj�c nie�mia�o�� prosto do kancelarii
proboszczowskiej.
Ksi�dz na �oskot otwieranych drzwi powsta� od sto�u i spiesznie zak�ada� okulary. Tomek czapk� w k�t rzuci� i
jak d�ugi run�� mu do n�g.
- Ojcze! Dobrodzieju kochany! - szepn�� �zawo, �ciskaj�c mu nogi.
- Co! kto to? co� ty za jeden? czego?
Rzuca� wyl�knione zapytanie proboszcz, przestraszony gwa�towno�ci� ruch�w Tomka.
- Zmi�owania przyszed�em prosi� dobrodzieja.
Ksi�dz wsadzi� nareszcie swoje okulary, przyjrza� si� kl�cz�cemu i ju� spokojnie m�wi�:
- A! Tomasz Baran! Wsta�, moje dziecko, wsta�!
Usiad� sam, kraciast� chustk� przetar� okulary i rzuci� j� na kupki miedziak�w, porozstawianych regularnie na
stole.
Tomek powsta� i obciera� r�kawem za�zawione oczy.
-Co mi powiesz? masz interes jaki, mo�e ci kto umar�?
- Gorzej, ojcze duchowny, bo wszyscy po trochu mrzemy - odpowiedzia� i zacz�� dosy� spokojnie opowiada� o
dymisji, o braku zarobku, o biedzie, jaka go z
dzie�mi jad�a; mia� �zy w oczach a cich�, bezbrze�n� rozpacz w g�osie i m�wi� o wszystkim z tak� szczero�ci�,
�e ksi�dz musia� mu w cz�ci uwierzy�, bo
na jego bia�ej twarzy, podobnej do maski zblichowanego wosku, pe�nej s�odyczy jakby zastyg�ej, migota� cie�
smutku i wsp�czucia.
Tomek sko�czy�, a ksi�dz ze srebrnej tabakierki tabaki za�y� i d�ug� chwil� milcza�. Mia� serce bardzo lito�ciwe,
ale tyle razy go wyprowadzono w pole k�amliwymi
�zami i udawan� szczero�ci�, �e si� teraz ba� ulec, wi�c nastraja� twarz chmurnie, odyma� gro�nie usta i
pokrywa�, o ile m�g�, rozrzewnienie, jakie czu�
w sobie.
- Si�dme: nie kradnij! - powiedzia� twardym g�osem. - Ga�gany, ci�gle warn to m�wi� z ambony, he! Pan B�g
was karze, bo nie s�uchacie Jego �wi�tych przykaza�.
- Nie krad�em, ojcze duchowny, kiej na spowiedzi �wi�tej m�wi�; nie wzionem, to tylko przez z�o��, �e nie
dawa�em �adnych dyngus�w ani podaronk�w zm�wi�y
si� na mnie i wygna�y.
- �sme: nie m�w fa�szywego �wiadectwa przeciwko bli�niemu twemu. Nie m�wisz, Baran, pacierza, nie
pami�tasz, h�!
- Prawd� rzek�em, ojcze du'chowny, �wi�t� prawd�, bo dozorca ci�gle na mnie war�, czy by�o o co albo nie by�o
- bo mu nie dawa�em; bo za te dziewi�� papierk�w,
co mi w miesi�c p�acili, ledwie si� mog�em wy�ywi�.
- Dziesi�ciny i powinno�ci wiernie oddawa�. Mam ci ci�gle przypomina�, czego Pan Jezus i �wi�ty ko�ci�
katolicki naucza, h�!
2^- Ojcze najlepszy! krze�cijan jestem, do spowiedzi chodz�, na msz� �wi�t� daj�, ale zmi�owania przyszed�em
prosi�, bo mi dzieciska mr� z g�odu, a mnie
ju� dur przychodzi do g�owy; sypia� nie sypiam od ci�g�ej turbacji i rady da� sobie nie mog�. Zaborgowa�em si�
u �yd�w i u ludzi; sprzeda�em ostatnie szmaty,
sprzeda�em prosiaka,, corn mia� ostatniego i ju� teraz jestem na glanc, �e tylko jedna kostucha ma co bra�.
Laboga! laboga! - szepta� ci�ko - ju� d�u�ej
nie zdzier��, jak mi ojciec kochany nie pomog�, to ju� i umrze� przyjdzie.
Upad� znowu do n�g ksi�dzu i prawie rycza� p�aczem niepowstrzymanym i tak si� trz�s�, tak �ka� �a�o�nie, �e
ksi�dz odwr�ci� si� nieco, aby obetrze� �zy
i bardzo cicho, trz�s�cymi si� ustami, zacz�� m�wi�:
- Moje dziecko. Chrystus cierpia� za nas niegodnych; za nas, niewdzi�czne dzieci, da� si� ukrzy�owa�,
zbeszcze�ci� t�uszczy .pod�ej i nie rzek� ni s�owa,
cho� mu ostrymi gwo�d�mi przebili r�ce, przebili nogi, cho� mu krew zalewa�a oczy i bola�y rany; nie skar�y�
si�, tylko rzek�: Sta� si� wola Twoja, Panie!
Bracie m�j... Tomku Baranie... - urwa� nagle, bo mu �zy rozczulenia przys�oni�y twarz, obciera� si� spiesznie i
szepta� - Biedny� ty, Baran, biedny� ty,
sierota... biedny...
Milczenie zawis�o ci�kie, bo pe�ne rozbitych drga� i akcent�w p�acz�w i skarg Tomkowych.
- Pojutrze odprawi� na twoj� intencj� msz� �wi�t� do Przemienienia Pa�skiego, mo�e ci Pan B�g przemieni.
Niesko�czony On jest w swojej dobroci, tylko Mu
ufaj, m�dl si�, miej wiar� - m�wi� proboszcz powa�nie.
- W cha�upie nie ma ju� ani okruszyny chleba, a dzieciska tylko skwiercz� - szepta� w dalszym ci�gu Tomek.
- Nie poradz� ci na to. Przyjd� na msz�, wyspowiadaj si�, to ci b�dzie l�ej nosi� ten krzy�, jaki podoba�o si�
Panu w�o�y� na ciebie.
Tomek patrza� na ksi�dza og�upia�ymi oczyma, nie wiedz�c ju� co m�wi�, spostrzeg� tylko te kupki miedziak�w
na stole i mia� chwil�, w kt�rej poczu� jak��
ciemn� jeszcze ch��, schwyci� te pieni�dze i uciec, ale to pr�dko przesz�o, przetar� sobie ku�akiem oczy,
westchn�� g��boko i m�wi�:
- Mo�e by si� ojciec duchowny wstawili za mn� do urz�dnik�w albo i dworu cho�by, co b�d�by p�acili,
niechbym tylko robot� mia^, bo oni si� wszyscy zm�wili
na mnie i nigdzie przez to nie dadz� roboty. Chc� przecie� robi�, chc�...
- Hardy by�e�. Kto wiatr sieje, zbiera burz�, a pokorne ciel� dwie matki ssie. Pami�taj o tym. Pom�wi� o tobie,
bo biedny jeste�: pom�g�bym ci zaraz, ale
wiesz, �e u mnie zawsze kr�tko... I mi�owa� b�dziesz bli�niego swego, jako siebie samego... Nie mam nic...
Wiesz, karego mi ten �ajdak Antek, �eby Boga
przy skonaniu nie ogl�da�a schwyci� tak, �e mi zdech�. Sk�ada�em sobie troch�, aby konisko jakie kupi�, ale
Wawrzon si� spali�, to znowu K��bowi krowa
pad�a - i, zmi�uj si� Bo�e, nie mam znowu grosza... Co ja ci dam, moje dziecko... je�� ci si� chce?
- Ju�cik, ale to nic, ino �e dzieci drugi dzie� ju� nie jedz�.
- Bo�e kochany... - szepn�� i poszed� do wmurowanej w �cian� szafki, wyj�� z niej ledwie napocz�ty bochenek
chleba i ju� mia� go da� ca�y, ale spostrzeg�
oczy Tomka, po��dliwie wlepione w pieni�dze, wi�c si� w por� powstrzyma�, ukraja� tylko du�y kawa� i da�.
Tomek dzi�kowa� mu z serdeczno�ci� i zabiera� si� do odej�cia.
- Czekaj no, dam ci par� groszy, wiele nie mog�, bo to nie moje.
- Wzi�� kupk� miedziak�w w r�k�. - To widzisz s� pieni�dze dla Ojca �wi�tego!
- Dla Ojca �wi�tego! - szepn�� ch�op z trwog� pobo�n� i prze�egna� si� pr�dko.
- A tak! Dobre, lito�ciwe, chrze�cija�skie dusze si� sk�adaj�, �eby Ojciec �wi�ty mia� �y� z czego... Zabrali mu
wszystko, co mia� i pozosta� ubo�uchny
- on! zast�pca Piotra �wi�tego. On! mocen zawi�zywa� l rozwi�zywa� wszystko na ziemi - jest tak�e biedny,
tak�e cierpi niedostatek, moje dziecko - od�o�y�
prawie bezwiednie po�ow� miedziak�w do drugiej r�ki - ale wierna owczarnia nie da zgin�� pasterzowi swemu -
od�o�y� jeszcze kilka - ka�dy niesie sw�j grosz
wdowi z mi�o�ci� synowsk�, bo co dasz ubogiemu, to jakby� dawa� Bogu samemu - wyj�� dziesi�tk� z
pozosta�ych w gar�ci. - Masz, moje dziecko, nie mam wi�cej,
id� z Bogiem. Ju� ja tam za tob� przemowie, gdzie potrzeba. Biedny� ty, Tomku, ale zmi�owanie Pa�skie i moc
jest wszechpot�na. - Poca�owa� go w g�ow�
i zrobi� nad nim krzy� w powietrzu, szepcz�c jak�� modlitw� p�g�osem.
Tomek wyszed� do g��bi wzruszony, ale i pokrzepiony na duchu.
- Niech ci B�g da zdrowie, to dobry szlachcic! - szepn�� i poszed� prosto z plebanii przez za�nie�one pola, nie
patrz�c ju� dr�g ani �cie�ki, ku domowi.
- Laboga! i Ojciec �wi�ty biedny! Zabra�y mu wszy�ko! O miemcy psia�cirwy, o heretyk!! - my�la� i zaciska�
gro�nie pi�ci, i zadumywa� si� g��boko o niedoli
Chrystusowego Namiestnika.
By�o mu jako� l�ej na duszy, jakby odetchn�� nieco po udr�czeniu. Pobo�ne i wsp�czuj�ce s�owa ksi�dza
nape�nia�y czu�o�ci� jego proste, poczciwe serce
- przenika�o go. jakie� ciep�o nadziei.
- Biedny� ty, Baran, sirota� ty, Tomku! - powtarza� odruchowo s�owa ksi�dza i tak si� wn�trznie rozczula� tymi
przypominanymi d�wi�kami s��w, �e mu �zy
rozrzewnienia p�yn�y po twarzy i bezwiednie si� pochyla�, jakby pragn�c kogo� obj�� za nogi.
Mr�z coraz siarczystszy oprzytomnia� go zupe�nie, �e prawie zapomnia� o ksi�dzu i o biedzie, tylko coraz
chciwiej oczyma chwyta� kontury swojej cha�upy,
s�abo szarzej�cej pod lasem i serce bi�o mu niepokojem o dzieci.
Cha�upa, stawiana niegdy� dla strycharza wypalaj�cego ceg�y, by�a teraz zupe�n� ruder�; p�aski, dranicowy dach
zapad� si� zupe�nie i le�a� na pu�apie, �ciany
by�y pokrzywione, popodpierane ko�ami, wbitymi w ziemi� i z jednej strony obsypane ziemi� i sosnowymi
ig�ami.
Pustka by�a doko�a, a� strachem mrozi�o; las ponury, �wierkowy sta� zaraz pos�pn� g�uch� �cian� i tak co� ci�gle
szumia�o w nim, gada�o, wy�o tysi�cami
g�os�w, �e ludzie, o ile mogli, omijali go z daleka. Mro�nymi nocami i w odwil�ne dni marcowe wilki wy�azi�y
z niego gromadami i sz�y do wiosek na �er.
Pustosz by�a dzika i bezludna, ale Tomek cha�up� wynajmowa� od dworu, bo mu by�o blisko na plant, tanio
p�aci� i latem dzieci mia�y gdzie krowy pa��. Z�y�
si� z t� pustk�, odwyk� od wsi i od gromady ludzkiej, zdzicza�, ale czu� si� dobrze ze swoimi tylko.
Skoro tylko nadbieg�, zajrza� przez zamarzni�t� szyb� do wn�trza, ale ciemno by�o w izbie. Wszed� cicho i
zapali� kaganek. Wszystkie dzieci na jedynym spa�y
��ku, ponakrywane szmatami, zagrzebane w s�om�. W cha�upie zimniej by�o ni� na �wiecie; wilgo� zat�ch�a,
przej�ta zgnilizn�, a� dusi�a. Odrapane �ciany,
pokryte warstw� szronu, �wieci�y niby posrebrzone. W miejsce pod�ogi Ubity z gliny tok, skostnia�y od mrozu,
dudni� g�ucho pod jego nogami. Nachyli� si�
nad ��kiem pos�ucha� oddechu �pi�cych, bo go oblecia� strach, czy nie pomarz�y.
- �pi se bidota kochana, �pi! - szepn�� rado�nie.
Wi�r�w z sieni przyni�s� i w �elaznym cyganku roznieci� ogie�, a potem w wiaderku ur�ba� nieco lodu i nak�ad�
go do garnuszka, kt�ry zaraz przystawi� do
ognia. Po�ow� przyniesionego chleba nakraja� w misk�, osoli� i czeka�, a� si� woda zagotuje. Kr�ci� si� po izbie
prawie bez szelestu i coraz to przyst�powa�
do ��ka i przygl�da� si� dzieciom... W jego niebieskich, jakby wyblak�ych oczach �wieci�a taka ch�opska mi�o��
dzieci, dla kt�rej poza nimi nie ma ju�
nic na �wiecie dro�szego.
- Sieroty moje, zaraz b�dziecie jedli, zaraz - szepta� rozradowany i dok�ada� coraz wi�cej do ognia, a gdy woda
zacz�a wrze� przyst�pi� do ��ka.
- Marysi J�zwa! wsta�ta, dzieci! - zawo�a� potrz�saj�c nimi. - Wsta�ta na kolacj�.
. Rozbudzi�y si� zaraz. By�o tego pi�cioro: cztery dziewczyny i ch�opiec najm�odszy, mo�e sze�cioletni - tego
Tomek wzi�� na r�ce, okr�ci� po�� ko�ucha
i przysiad� przed ogniem - ch�opak rozespany pop�akiwa� i grymasi�.
- Cicho, synku, cicho! Na�ci chleboszka, to ojciec duchowny dla was da�, na�ci, synku.
Ch�opak nos i oczy przeciera�, a chleb gryz� �akomie.
- No, chod�cie, dzieciuchy, wodzianka ju� jest.
Nala� wrz�tku na chleb.
Po�ci�ga�y si� z ��ka, poprzykuca�y doko�a miski i j�y si� tej wodzianki z ogromn� �apczywo�ci�.
Sine, wyn�dznia�e twarze dzieci, mia�y w tonie sk�ry co� z barwy tych �cian odrapanych i oszronia�ych,
uzupe�nia�y je niejako. N�dza d�uga, taka ch�opska
n�dza, co to powoli dobiera si� do gardzieli i d�ugo dusi, napi�tnowa�a te twarze wymownie, zostawi�a im sk�r�
na ko�ciach, spojrzenia zaiskrzono i t�pe,
usta pooci�gane i niezmiernie ruchliwe i apatyczne w ca�ym wyrazie. Tomek ogarnia� dzieci wzrokiem
ojcowskim, sam prawie rzadko si�ga� do miski, aby im
jak najwi�cej zostawi� - podtyka� tylko eh�opcu.
- Jedz, synku, jedz... Bardzo si� warn je�� chcia�o?
- Przecie -- odezwa�a si� Marysia. - W po�ednie posz�am do wsi, stryjna Jadamowa da�a mi kartofli -
ugotowa�am i zjedli�my - a teraz od wieczoru, to J�ziek
i Anka p�aka�y, �e ich w do�ku boli - je�� im si� chcia�o, po�o�y�am ich spa� i ty�a.
- Jedzta, dzieci - ten chleb babka Jagustynka da�a, a ten, ojciec duchowny. Mary�, jest tam zdziebko jagie�,
ugotujesz im jutro. Pan B�g mi�osierny nam
pomo�e, trafi si� jaka robota, to mo�e z korczyk kartofli si� kupi albo i kaszy ze �wiartk�, niechby tylko do
wiosny przecierpie� jako tako.
- To krow� se kupimy, prawda, tatulu? - zapyta� J�ziek.
Ogie� bystro si� pali� i od rozgrzanego do czerwono�ci piecyka rozchodzi�o si� ciep�o przyjemne, �e nawet
�wierszcz gdzie� na przypiecku zacz�� g�o�no strzyka�,
a dziewczyny posiada�y u n�g ojcowskich, zbi�y si� w k��bek i patrzy�y na niego jak w obraz. Tylko Marysia
siedzia�a z boku na �awce i kijaszkiem raz po
raz poprawia�a w�gielki.
- Kupicie krow� na wiosn� - prawda, tatulu?
- Prawda, synku, kupie. B�dziesz se pasa� albo i z Jagusi�.
- Kiedy ona mnie dzisiaj zbi�a, tatulu!
- Nie b�j si�, jak j� spier�, to zaraz ci� nie b�dzie t�uk�a.
- Graniast�, kupicie, tatulu?
- Graniast� albo i siwuch�, synku.
- I da mi Marysia mleka, tatulu?
- Da ci, robaku kochany, da!
- A kiedy, tatu�u?
- Na wiosn�, tylko cieplej Pan Jezus na �wiecie zrobi.
- A bez co to zimno teraa, nie wiosna, tatulu?
- Panu Jezusowi na uciech�, a grzesznym ludziom na upami�tanie.
- To my grzeszne, tatulu? i J�zwa, Mary�, Jagusia, Antka i ja, tatulu?
- Wszystkie grzeszne, synku.
- A dlaczego my grzeszne, tatulu?
- Laboga, taki mamy robak, a ju� deliberuje.
- To wszystkie ch�opy s� grzeszne, tatulu?
- I ch�opy, synku, i pany, i wszyscy.
- A kupicie owieczk�w, tatulu? - zapyta� znowu po d�ugim przestanku, z trudem podnosz�c klej�ce mu si�
powieki.
- Kupie ci, synku, kupie. Mary� uprzedzi� we�ny i zrobi ci porteczki.
- I spencerek! z guzikami! jak ma Wawrzon�w Franek, prawda, tatulu? i J�zwie we�niak, i Ance, prawda, tatulu?
- I spencerek dla ciebie, i J�zwie we�niak, i wszystkim odzienie - niech tylko Matka Przenaj�wi�tsza nas
zapomo�e, to wszystko b�dziecie mie�, robaki kochane.
Zani�s� J�zka do ��ka i troskliwie go u�o�y�.
- Id�cie dzieci spa�, id�cie, pr�dzej wam nocka zleci.
Dziewczyny zacz�y m�wi� g�o�no pacierz, a on przyni�s� sobie z sieni wi�zk� s�omy i rozes�a� j� pomi�dzy
piecykiem a ��kiem, zgasi� lampk�, okr�ci� si�
ko�uchem i leg� spa�.
Milczenie zaleg�o izb�, przerywane tylko r�wnymi oddechami dzieci i cichym �kaniem.
- Mary �!,- rzek� po d�ugiej chwili, dos�yszawszy p�acz - co ci to, c�rko?
- Nic, tatulu, tylko mnie tak rozebra�o, �e my takie biedne, cho� nikomu nic z�ego nie zrobili�my.
- Cicho, c�rko, nie p�acz. Ojciec duchowny obieca� nam pom�c i tak pi�knie m�wi�, �e musi by�, co nam Pan
Jezus przemieni; robot� jak� dostan�, to i ostoja
przed bied� b�dzie. Nie b�j si�, Pan B�g nie rychliwy, ale sprawiedliwy.
Przyciszy�o si� znowu, p�acz si� urwa�, tylko �wierszcz podbudzony ciep�em strzyka� g�o�no, a czasami w�gielki
w piecyku trzaska�y i rozsiewa�y coraz s�abszy
w ciemno�ci py� purpurowy - ciemno�� coraz wi�ksza przepe�nia�a izb� i senno��.
- Mary�, �pisz?
- A bo to mog�! �pik mnie gdzie� do cna odszed� i co przywr� oczy, to mi si� widzi, �e matula stoj� przede mn�,
to znowu jaka� pani szlachetnie ubrana idzie
i kiwa na mnie palcem albo �e ten prosiak, co�cie go sprzedali, kwiczy za �cian�.
- Zm�w se pacierz, c�rko; to nic tylko z g�odu taki sen przychodzi do g�owy. P�jdziemy jutro do lasu, mo�e si�
da si�gi r�ba�.
- Hale! Stryjna Jadamowa m�wili, �e ju� dr�kami ani duchtem nie przejdzie, bo �niegi na ch�opa. K��b
powiedzieli, �e pisarz z lasu o dziesi�tk� chce p�aci�
wi�cej, aby tylko ludzie r�bali.
- Ze wsi idzie kto?
- A jak i��, kiedy �nieg taki, �e wyle�� nie mog�am, jak posz�am po drwa.
Zamilkli znowu. Poci�g przechodzi�, a� cha�upa dygota� pocz�a i w �cianach co� gro�nie skrzypia�o, a potem
s�ycha� by�o s�abe echa tr�bek dr�niczych.
Przycich�o wszystko zupe�nie, tylko przez szybki, przeciska� si� g�uchy szum lasu i'suche po�wistywanie wiatru.
Tomek nie m�g� zasn��, przewraca^-si� z
boku na bok i rozmy�la� co� ci�ko.
- Mary�, do s�u�by posz�aby�, c�rko? - zapyta� cicho i trwo�nie.
- Jak tatu� ka��, to i p�jd� - tylko �e sama mie� b�d� lepiej, ale warn nic nie ul�y.
Tomek ju� nie odpowiedzia� i wkr�tce posn�li.
Nazajutrz �ycie powlok�o si� tym samym szlakiem n�dzy, kt�ra ich otacza�a coraz twardszym ko�em. W
po�udnie zjedli reszt� wczorajszego chleba i kasz�. Tomek
tylko patrza� dzieciom w oczy, g�aska� je po g�owach i nie m�wi� nic, bo mu wn�trzno�ci szarpa�a rozpacz. �azi�
ko�o cha�upy jak senny; r�ba� drwa, obciosywa�
jakie� ko�ki, gotowa� si� gdzie� i��, wygl�da� na przebiegaj�ce niedaleko poci�gi; w godzinach, w kt�rych kiedy�
wychodzi� na s�u�b�, wychodzi� i teraz,
podchodzi� do
kolei spiesznie i jeszcze spieszniej powraca�, bo sobie gorzho uprzytomnia�, �e nie ma gdzie i�� i po co!
Tyle lat chodzenia w obro�y automatycznie wykonywanej s�u�by zostawi�o w nim g��boki �lad - bezradno��.
Traci� po prostu przytomno��, nie wiedz�c, jak tu
�y� dalej - bez s�u�by i nie maj�c ziemi. Nigdy o niczym sam nie potrzebowa� my�le�, bo przez szesna�cie lat
my�la�a za niego nieboszczka �ona, a przedtem
ludzie, u kt�rych s�u�y�. By� z tych ch�op�w, kt�rym koniecznie musi kto� powiedzie�: id� tam, zr�b to - my�l
tak; to i p�jdzie, l zrobi, a teraz spad�
na niego ten trud my�lenia razem z bied�. "wi�c cho� si� ciska�, �ama� w sobie, wy� z bezsilno�ci - �iic r i e
wymy�li�. N�dza szczerzy�a do niego z�by
i k�sa�a mu dzieci - a on siedzia� dnie ca�e, bezmy�lnie zapatrzony w siebie i nie umia� temu zaradzi�. Do ludzi
na wie� nie szed� prosi�, bo mu to wprost
na my�l nie przychodzi�o. Ca�e �yd e na ka�dy k�s musia� robi� ci�ko, musia� go wyrywa� krwi� i potem, nigdy
mu nic nie przysz�o
Dopiero wczoraj za�wita�a mu w karczmie my�l r�bania s�g�w i stara Jagustynka da�a mu rad� udania si� o
pomoc ao ksi�dza.
Po po�udniu, jak tylko mr�z nieco zwolnia�, zabra� Marysi� i poszli do por�by, gdzie le�a�y stosy po�cinanego
jesieni� drzewa, ale tak zasypane �niegiem,
i� ca�a por�ba by�a jedn� o�lepiaj�c� bia�o�ci� r�wnin�.
- Mary�, zmo�ewa? - szepn�� Baran drapi�c si� po g�owie.
- Pies, nie zima - mrukn�a ponuro dziewczyna uderzaj�c rydlem w �nieg.
Nic ju� nie m�wi�c zabrali si� do odkopywania �wierk�w.
Rzucili si� do roboty z gor�czk�. Tomek robi� za czterech, a Marysia z jak�� w�ciek�� pasj� kopa�a
niestrudzenie, nie bacz�c na pot, zalewaj�cy jej oczy
ani na wyczerpanie, jakie wkr�tce poczu�a. Przypinali si� do tego �niegu, jakby do nienawistnego nieprzyjaciela,
jakby do uosobienia wszystkich ich n�dz
i darli go �opatami z dzikim, kamiennym uporem ch�opskim.
�nieg by� zmarzni�ty i twardy nieledwie jak l�d, �e z trudem wielkim mo�na go by�o ry� �elaznymi �opatami;
robota sz�a niesporo i ten op�r rozw�ciekla�
ich po prostu. Tomek zrzuci� ko�uch, zosta� tylko w koszuli i nic nie widz�c doko�a, z jakim� rozszaleniem kopa�
- gruba koszula pociemnia�a mu na plecach
od potu, baranic� rzuci� tak�e, �e w�osy niby rozczochrana wiecha trz�s�y mu si� za ka�dym ruchem.
- Swinia�, psiachma�! - mrucza� chwilami nienawistnie i tylko mu twarz zm�czona, gro�na zawzi�to�ci�,
migota�a nad �niegiem krwistofioletow� plam�. Marysia
przysiada�a chwilami, aby z�apa� tchu i odpocz�� nieco, ale zaraz zrywa�a si� i z zawzi�to�ci� now� szarpa�a
bia�e �ono.
A las, bia�y od masy �niegu na ga��ziach, sta� doko�a "wynios�� �cian� i jakby w �nie zimowym pogr��ony, tak
by� cichy i spokojny. Czasami tylko ga��� jaka
drgn�a pod ci�arem i kaskada bia�ego py�u pola�a si� nad ziemi�, wrony przeci�gn�y nad lasem z krakaniem,
to znowu sroki ca�� band� pad�y na wynios�e
nasienniki, ko�ysa�y si� na s�kach, bi�y skrzyd�ami i jakby drwi�c z Tomka, krzycza�y:
- G�upi Baran, g�upi! - i tak skrzecza�y, �e Tomkowi wyda�o si� to wprost wy�miewiskiem - rzuca� kawa�karni
�niegu i odp�dza� - i znowu zapada�a cisza,
pe�na o�lepiaj�cych blask�w �niegu i s�o�ca, przerywana jedynie zgrzytem rydli, �wistem wyrzucanych kawa��w
�niegu i chrapliwym, ci�kim dyszeniem kopi�cych.
Godziny p�yn�y wolno i las niepostrze�enie zacz�� sm�tnie�, obleka� si� w fioletowopurpurowe tumany
zachodu, potem poszarza� i cicho ws�cza� w siebie mruk,
co si� rozlewa� od miedzianych z�rz na niebie, pociemnia� i zdawa� si� w ko�cu w jakie� g��bie nocy
nadchodz�cej zapada� zwolna i zlewa� si� w jedn�, niesko�czon�
mas� ze �niegiem, z przestrzeni� i stacza� w senno�� i zadum�.
By�o ju� dobrze ciemno, gdy sko�czyli robot�. Oczy�cili trzy pot�ne �wierki.
Tomek si� wyprostowa�, przeci�gn�� i uderzaj�c �opat� w �nieg, rzek� szorstko:
- Zmogli�wa! a �cierwo, zmogli�wa! - Odzia� si� starannie. - Id�, Mary�, do cha�upy. Ja p�jd� do �yda, wezm�
pieni�dzy na robot�, bo jutro jak nic �wiartk�
postawi�. Przynies� zaraz je��. Id�, c�rko, a otul si�, bo� si� sielnie zharowa�a, a i mr�z na noc idzie. - Pog�aska�
j� pie�ciwie po twarzy i poszed�
w g��b lasu.
Marysia okr�ci�a g�ow� zapask�, zabra�a �opaty i wolno posza w las, ku domowi. Czu�a si� nie tyle zm�czona, co
g�odna i bardzo senna. Z pocz�tku sz�a bezmy�lnie,
ale potem las zacz�� si� jej wydawa� taki gro�ny i ponury, tak czernia� dziwnie i jakby rozbrzmiewa� j�kiem w
g��biach, �e oblecia�a j� trwoga niewyt�umaczona.
Zdawa�o si� jej, �e niezliczone pnie drzew zabiegaj� jej drog� ze wszystkich stron, �e pomi�dzy nimi �wiec� w
dali jakie� oczy czerwonawe i migoc� tr�jk�tne
pyski wilk�w: przymyka�a na chwil� oczy, ale strach r�s� nieustannie. Zacz�a szybciej lecie� i dla dodania sobie
odwagi, na p� ju� przytomna, �piewa�a:
"Mazury, Mazury! ch�opy kiej drabany! Sadzi� wama kury - nie chodzi� do panny! Hu - ha!"
A p�niej:
"Nie boj� si� ch�opa, cho�by by�a kopa - Nie boj� si� wilka, cho�by by�o kilka. Hu ha!"
Ale ba�o si� biedactwo ogromnie...
Tomek dosta� na robot� od pisarza le�nego za osiem z�otych �ywno�ci i rubla got�wk�. �yd da� ch�tnie, bo zna�
go z uczciwo�ci i s��nie by�y im gwa�townie
potrzebne do odstawy na kolej.
Na drugi dzie� rano Baran kaza� si� ubra� Marysi od�wi�tnie, rubla zawin�� w szmatk� i poszli do ko�cio�a, ale
proboszcz nie chcia� wzi�� od niego za msz�
i tak si� rozczuli�, �e kaza� mu da� korzec kartofli i par� garncy kaszy.
Tomek si� wyspowiada� i ca�e nabo�e�stwo le�a� krzy�em - i tak si� modli�, tak prosi� gor�co, tak si� trz�s� w
�kaniu, tak �ebra� zmi�owania, tak j�cza�
�a�o�l�wie w b�lu, skardze i pro�bie, �e ludzie z szacunkiem spogl�dali na rozkrzy�owanego przed o�tarzem.
- Jezus! Panno Cz�stochowska... zmi�uj si� nad grzesznym... Do Cz�stochowy piechty p�jd�... koronk� dzie� w
dzie� m�wi� b�d�... chor�giew kupi�... �wiec
kupie... zmi�uj si� nad grzesznym... O s�odka Panienko... o Kr�lowo... ofiaruj� Tobie siebie z dzie�mi... Przemie
nam... Za co b�d� robi� b�d�, aby tylko
na zebr� nie i��, aby mi tylko dzieci z g�odu nie pomar�y!... O �wi�ty!... �wi�ty... �wi�ty... - j�c