6061
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 6061 |
Rozszerzenie: |
6061 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 6061 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 6061 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
6061 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Henryk Sienkiewicz
Ta trzecia
I
Pracownia, w kt�rej mieszkali�my i malowali ze �wiateckim, by�a niezap�acona, raz dlatego, �e w dw�ch mieli�my
co� oko�o pi�ciu rubli, a po wt�re, �e czuli�my zupe�nie szczery wstr�t do p�acenia komornego. Nazywaj� nas,
malarzy, rozrzutnikami, a ja po pierwsze wol� przepi� pieni�dze ni� marnowa� je na p�acenie gospodarzowi.
Co do naszego gospodarza, nie by� to z�y cz�owiek, a przy tym znale�li�my na niego rad�.
Kiedy, zwykle rano, przychodzi� si� upomina�, �wiatecki, kt�ry sypia� na sienniku na ziemi, a nakrywa� si� tureck�
firank�, u�ywan� przez nas jako t�o do portret�w, podnosi� si� do polowy i m�wi� grobowym g�osem:
- Dobrze, �e pana widz�, bo �ni�o mi si�, �e� pan umar�.
Gospodarz, kt�ry by� przes�dny i widocznie bal si� �mierci, miesza� si� zaraz nadzwyczajnie. �wiatecki za� rzuca�
si� na wznak na siennik, wyci�ga� nogi, sk�ada� r�ce na piersiach i m�wi� dalej:
- Takem pana widzia� jak teraz: mia�e� pan bia�e r�kawiczki z za d�ugimi palcami i lakierki; zreszt� nie by�e� pan
bardzo zmieniony.
W�wczas ja dodawa�em z kolei:
- Czasem si� takie sny nie sprawdzaj�.
Zdaje si�, �e to "czasem" doprowadza�o gospodarza do desperacji. Ko�czy�o si� na tym, �e wpada� w gniew,
trzaska� drzwiami i s�yszeli�my, jak schodzi� po cztery schody od razu, kln�c na czym �wiat stoi. Poczciwa dusza nie
chcia�a jednak przys�a� nam komornika.
Co prawda, to nie bardzo by�o co zabiera�; zapewne oblicza� sobie gospodarz, �e do tej pracowni i przyleg�ej do niej
kuchenki sprowadz� si� inni malarze i b�dzie to samo albo gorzej.
Jednak ostrze tego naszego sposobu st�pia�o z czasem. Gospodarz oswoi� si� z my�l� o �mierci. �wiatecki zamierza�
w�a�nie wykona� trzy obrazy w rodzaju Wirtza, pt. "Skon", "Pogrzeb" i "Przebudzenie si� z letargu". Naturalnie we
wszystkich mia� figurowa� nasz kamienicznik.
Takie grobowe rzeczy stanowi� specjalno�� �wiateckiego, kt�ry, wed�ug w�asnego wyra�enia, maluje: "truposze",
"trupielce" i "trupi�ta". Pewnie dlatego nikt nie chce kupowa� jego obraz�w, bo zreszt� ma talent. Pos�a� w�a�nie do
Salonu paryskiego dwa "truposze", a �e i ja pos�a�em moich "�yd�w nad Wis��", kt�rych w katalogu Salonu
ochrzczono "�ydami nad rzekami Babilonu", wi�c czekali�my z niecierpliwo�ci� na wyrok jury.
Naturalnie �wiatecki przewidywa�, �e wszystko b�dzie jak najgorzej, �e jury sk�ada si� z ostatnich idiot�w, a
cho�by si� nie sk�ada�o z idiot�w, to ja jestem idiot�, nasze obrazy s� idiotyczne, a nagrodzenie ich by�oby szczytem
idiotyzmu!
Ile ta ma�pa mi krwi napsu�a przez dwa lata, w czasie kt�rych mieszkali�my razem, tego nie potrafi� opisa�.
�wiateckiego ca�a ambicja polega na tym, �eby uchodzi� za moralnego "truposza". Pozuje mi�dzy innymi na pijaka,
kt�rym nie jest. Wlewa w siebie dwa albo trzy kieliszki w�dki i patrzy, czy to widzimy, a gdy nie jest pewien, tr�ca
kt�rego z nas �okciem i spogl�daj�c spode �ba, pyta podziemnym g�osem:
- Prawda, jak ja ju� nisko upad�em... co?.. prawda?..
Odpowiadamy mu na to, �e jest g�upi. W�wczas wpada we w�ciek�o�� i niczym nie mo�na wprowadzi� go w gorszy
humor jak okazaniem niewiary w jego moralny upadek. Przy tym poczciwe ch�opisko z ko�ciami.
Raz zab��dzili�my w g�rach w Salzkammergut, ko�o Zell am See.
Poniewa� zapad�a noc i �atwo by�o kark skr�ci�, wi�c �wiatecki powiada do mnie:
- S�uchaj, W�adek, ty masz wi�kszy talent, wi�c ciebie wi�ksza szkoda.
Ja p�jd� naprz�d... Jak zlec�, ty posiedzisz na miejscu do rana, a rano ju� sobie dasz jako� rady.
- Nie p�jdziesz naprz�d - odpowiadam - tylko ja p�jd� naprz�d, bo mam lepsze oczy.
Na to �wiatecki:
- Jak karku dzi� nie skr�c�, to i tak sko�cz� w kanale... wszystko mi jedno.
Zaczynamy si� sprzecza�.
Tymczasem robi si� ciemno jak w piwnicy. Koniec ko�cem umawiamy si�, �e p�jdziemy na losy. Idziemy.
�wiatecki wyci�ga w�ze�ek i rusza naprz�d.
Posuwamy si� prze��cz�. Z pocz�tku jest do�� szeroko, p�niej coraz w�ziej. O ile mo�em wymiarkowa�, w prawo i
w lewo s� przepa�cie, pewnie bezdenne.
Grzbiet staje si� jeszcze w�szy, a co wi�cej, okruchy zwietrza�ych ska� usuwaj� nam si� spod n�g...
- Id� na czorakach, bo nie mo�na inaczej! - m�wi �wiatecki.
Rzeczywi�cie nie mo�na by�o inaczej, wi�c opuszczamy si� na czworaki i idziemy dalej jak dwa szympansy.
Ale wkr�tce pokazuje si�, �e i to na nic. Grzbiet skalny robi si� nie szerszy od ko�skiego. �wiatecki siada oklep, ja
za nim i opieraj�c si� r�koma przed sob�, posuwamy si� naprz�d z nadzwyczajn� szkod� naszych szat.
Po niejakim czasie s�ysz� g�os �wiateckiego:
- W�adek!
- Co takiego?
- Grzbiet si� sko�czy�.
- A co dalej?
- Pusto... musi by� przepa��.
- We��e jaki kamie� i ci�nij... pos�uchamy, czy d�ugo leci.
W ciemno�ci s�ysz�, jak �wiatecki maca r�koma, by wynale�� jaki okruch zwietrza�ej ska�y, a nast�pnie m�wi:
- Ciskam... s�uchaj!
Nadstawiamy obaj uszu...
Cisza!
- Nie s�ysza�e� nic?
- Nie!
- �adnie�my si� wybrali! Musi by� ze sto s��ni.
- Ci�nij jeszcze raz.
�wiatecki wynajduje wi�kszy okruch, ciska.
Ani odg�osu.
- C� tam dna nie ma czy co! - m�wi �wiatecki.
- Trudna rada! B�dziemy siedzieli do rana.
I siedzimy. �wiatecki puszcza jeszcze par� kamieni; wszystko na pr�no. Up�ywa godzina, druga, wreszcie s�ysz�
g�os �wiateckiego:
- W�adek, a nie zdrzemnij si�... nie masz papierosa?
Pokazuje si�, �e papierosy mam, ale zapa�ki wysz�y nam obydw�m.
Rozpacz! Godzina mo�e by� pierwsza w nocy albo nawet i nie tyle. Zaczyna popadywa� drobniuchny deszcz.
Naoko�o ciemno�� nieprzebita. Dochodz� do przekonania, �e �yj�c mi�dzy lud�mi, czy w miastach, czy na wsi, nie
mamy poj�cia, co to jest cisza. Ta, kt�ra nas otacza, a� w uszach dzwoni.
S�ysz� niemal, jak krew kr��y mi w �y�ach, a bicie w�asnego serca s�ysz� doskonale.
Z pocz�tku po�o�enie zajmuje mnie.
Siedzie� w�r�d g�uchej nocy na skalistym grzbiecie jak na koniu i tu� nad niezg��bion� przepa�ci�, to si� przecie
byle sto�ecznemu �ykowi nie trafi; ale wkr�tce robi si� zimno, a na dobitk� �wiatecki zaczyna filozofowa�:
- C� to jest �ycie? �ycie jest to po prostu �wi�stwo. Powiadaj�: sztuka! sztuka! Niech mnie razem ze sztuk�...
Czyste ma�piarstwo natury, a w dodatku pod�o��... Dwa razy widzia�em przecie Salon. Nas�ali tyle obraz�w, �e
mo�na by z tego p��tna porobi� sienniki dla wszystkich �yd�w w �wiecie, a c� to by�o? Najpodlejsze schlebianie
gustom sklepikarzy, jakie tylko by� mo�e, obrachowane na handel czy na napychanie brzuch�w. Nierz�d sztuki, nic
wi�cej! �eby tam sztuka by�a, to by j� parali� trzasn��, na szcz�cie prawdziwej sztuki nie ma na �wiecie... jest tylko
natura. By� mo�e, �e natura to tak�e �wi�stwo... Najlepiej by�oby skoczy� tam ot... i raz sko�czy�. Zrobi�bym to,
gdybym mia� w�dk�, ale �e nie mam w�dki, wi�c tego nie zrobi�, bom sobie przysi�g�, �e trze�wy nie sko�cz�.
By�em przyzwyczajony do gadaniny �wiateckiego, jednak w�r�d tej ciszy i zab��kania, w ch�odzie, w ciemno�ci,
nad przepa�ci�, s�owa jego nastroi�y i mnie ponuro. Na szcz�cie wygada� si� i usta�. Rzuci� jeszcze par� kamieni,
powt�rzy� jeszcze par� razy: "Ani s�ychu!" - i odt�d milczeli�my ze trzy godziny.
zdawa�o mi si�, �e zanied�ugo powinien si� by� zacz�� brzask, gdy nagle us�yszeli�my nad g�owami krakanie i szum
skrzyde�.
By�o jeszcze ciemno i nie mog�em nic dojrze�, ale by�em pewien, �e to or�y poczynaj� kr��y� nad przepa�ci�; "kra!
kra!" rozlega�o si� coraz silniej w g�rze i w ciemno�ci. Dziwi�o mnie, �e s�ycha� tak du�o tych g�os�w, jakby
przelatywa�y ca�e legiony or��w. Ale b�d� co b�d� zwiastowa�y one dzie�.
Jako� po niejakim czasie dojrza�em swoje r�ce oparte o brzeg skalisty, potem zarysowa�y si� przede mn� plecy
�wiateckiego, zupe�nie jak czarna sylwetka na cokolwiek mniej czarnym tle. T�o owo blad�o z ka�d� chwil�.
Nastepnie pyszny, bladosrebrny ton pocz�� prze�wieca� na skale, na plecach �wiateckiego i nasyca� coraz bardziej
ciemno��, zupe�nie jakby kto dolewa� do niej srebrnego p�ynu, kt�ry wsi�ka� w ni�, miesza� si� z ni�, czyni� j� z
czarnej szar�, z szarej per�ow�. By�a w tym jednocze�nie jaka� surowo�� i wilgo�; nie tylko ska�a, ale i powietrze
wydawa�o si� mokre.
Co chwila robi si� �wietli�ciej.
Patrz�, staram si� zapami�ta� te zmiany tonu i po trosze w duszy maluj�, gdy nagle przerywa mi okrzyk
�wiateckiego:
- Tfu! idioci!
I plecy jego gin� mi z oczu.
- �wiatecki! - krzycz� - co robisz!
- Nie wrzeszcz! patrz!
Przechylam sie, spogl�dam - c� si� pokazuje? Oto siedz� na skalistym zr�bie, zapuszczaj�cym si� w ��k�, kt�ra
le�y mo�e o p�tora �okcia poni�ej.
Mchy g�uszy�y odg�os kamieni, bo zreszt� ��ka jest r�wniutka; w dali wida� drog�, na niej wrony, kt�re poczyta�em
za or�y. Potrzebowali�my tylko nogi spu�ci� ze zr�bu, �eby p�j�� najspokojniej do domu.
Tymczasem przesiedzieli�my na zr�bie, szcz�kaj�c z�bami, ca�� bo�� noc.
Nie wiem dlaczego teraz oto, gdy�my w pracowni oczekiwali ze �wiateckim nadej�cia gospodarza, ta przygoda, od
kt�rej up�yn�o ju� z p�tora roku, przypomnia�a mi si� tak, jakby to by�o wczoraj.
Wspomnienie owo doda�o mi na razie dziwnej otuchy, wi�c m�wi� zaraz do �wiateckiego:
- Pami�tasz, Antek, jak to my�leli�my, �e siedzimy nad przepa�ci�, a pokaza�o si�, �e przed nami r�wna droga? Tak
mo�e by� i teraz. Oto jeste�my biedni jak szczury ko�cielne, gospodarz chce nas wyla� z pracowni, tymczasem
mo�e si� wszystko zmieni�. Nu� otworzy si� jaka� �luza ze s�aw� i monet�?...
�wiatecki siedzia� w�a�nie na sienniku i naci�ga� buty, mrucz�c przy tym, �e �ycie sk�ada si� z naci�gania but�w
rano, a �ci�gania ich wieczorem, i �e ten tylko ma rozum, kto ma odwag� si� powiesi�, czego je�li on, �wiatecki,
dot�d tego nie zrobi�, to wy��cznie dlatego, �e nie tylko jest ostatnim g�upcem, ale w dodatku pod�ym tch�rzem.
Wybuch mego optymizmu przerwa� mu rozmy�lania, wi�c podni�s� na mnie swe rybie oczy i powiada:
- Ty zw�aszcza masz si� z czego cieszy�; onegdaj Sus�owski wyla� Ci� z domu i z serca c�rki, a dzi� gospodarz
wyleje Ci� z pracowni.
z Niestety! �wiatecki m�wi� prawd�. Trzy dni temu jeszcze by�em narzeczonym Kazi Sus�owskiej, tymczasem we
wtorek z rana... tak! we wtorek! odebra�em od jej ojca list nast�puj�cy: Kochany Panie! C�rka nasza, ulegaj�c
perswazji rodzic�w, zgadza si� na zerwanle zwi�zku, kt�ry dla niej by�by nieszcz�ciem. Mog�aby ona znale��
zawsze schronienie na �onie matki i pod dachem ojca, lecz w�a�nie do nas, rodzic�w, nale�a�o zapobiec tej
ostateczno�ci. Nie tyle pa�skie po�o�enie materialne, ile pa�ski lekkomy�lny charakter, kt�rego mimo wszelkich
stara� ukry� nie mog�e�, sklaniaj� nas i nasz� c�rk� do zwr�cenia mu s�owa i zerwania z nim dalszych stosunk�w co
zreszt� nie zmieni naszej dla pana �yczliwo�ci.
- Z powa�aniem
Heliodor Sus�owski,
b. naczelnik w b. komisji skarbu K.P.
Tak brzmia� list...
�e z mojej pozycji materialnej mo�na by dla psa buty uszy�, na to si� mniej wi�cej zgadzam, ale czego ten
patetyczny goryl chcia� od mego charakteru, tego doprawdy nie rozumiem.
G�owa Kazi przypomina typy z czas�w Dyrektoriatu i pysznie by jej by�o, gdyby chcia�a si� czesa� nie wed�ug
dzisiejszej, ale wed�ug �wczesnej mody. Pr�bowa�em nawet o to prosi�, zreszt� na pr�no, bo ona tych rzeczy nie
rozumie. Natomiast koloryt twarzy ma tak ciep�y, jakby j� Fortuni malowa�.
Za to samo kocha�em j� szczerze i pierwszego dnia po odebraniu listu Sus�owskiego chodzi�em jak struty. Dopiero
drugiego dnia, i to wieczorem, troch� mi ul�y�o, bom sobie powiedzia�: nie, to nie! Najwi�cej mi pomog�o do
zniesienia ciosu to, �em mia� g�ow� zaj�t� Salonem i mymi "�ydami". By�em przekonany, �e to jest porz�dny obraz,
chocia� �wiatecki prorokowa�, �e go nawet z przedsionka Salonu wylej�.
Zacz��em go malowa� jeszcze przed rokiem.
By�o tak:
Id� sobie wieczorem nad Wis��, patrz�: rozbi� si� galar z jab�kami.
Andrusy wy�awiaj� jab�ka z wody, a nad brzegami siedzi ca�a rodzina �ydowska w takiej rozpaczy, �e nawet nie
lamentuj�, tylko poza�amywali r�ce i patrz� na wod� jak pos�gi. Jest stary �yd, patriarcha - n�dzarz, stara �yd�wka,
m�ody �yd, kolosalna bestia jak Machabeusz, m�oda dziewczyna, piegowata troch�, ale z ogromnym charakterem w
rysunku nosa i ust wreszcie dwoje �ydzi�t. Wiecz�r zapada; rzeka ma miedziane refleksy - po prostu cudne. Drzewa
na Saskiej K�pie ca�e w zorzy, dalej na K�pie szeroko rozlana woda, tony czerwone, tony ultramaryny, tony prawie
stalowe to zn�w przechodz�ce w purpur� i fiolet. Perspektywa powietrzna - rozkosz! przej�cie od jednych ton�w do
drugich takie niepochwytne a cudne, �e ai dusza piszczy - naok� cicho, �wietlisto, spokojnie. Melancholia nad
wszystkim, �e si� chce wy� - i ta grupa w smutku, siedz�ca tak, jakby wszyscy od ma�ego pozowali w
pracowniach...
Od razu mi w g�owie za�wita�o: oto m�j obraz!
Mia�em ze sob� szkatu�k� i farby, bo bez tego nie chodz�, i od razu zacz��em szkicowa�, a przedtem jeszcze
powiadam do �yd�w:
- Sied�cie tak, ani si� ruszcie! rubla ka�demu, nim si� zmroczy.
Moje �ydy w lot zrozumieli, o co chodzi, i jak w ziemi� wro�li. Szkicuj�, szkicuj�! Andrusy powy�azili z wody i
wkr�tce s�ysz� za sob�:
- Maliarz! maliarz, co ukrad�, to pada, �e znaliaz�!
Ale odezwa�em si� do nich ich j�zykiem i od razum ich sobie pozyska�; przestali nawet ciska� wi�rami na �yd�w,
�eby mi nie psu� roboty.
Za to moja grupa wpad�a niespodzianie w dobry humor.
- �ydy! - krzycz� - smu�cie si�!
A starka odpowiada:
- Z przeproszeniem pana malarza, czego si� mamy smuci�, kiedy pan obieca� nam po rublu? Niech si� ten smuci, co
zarobek nie ma!
Musia�em im zagrozi�, �e nie zap�ac�.
Szkicowa�em jednak przez dwa wieczory, potem pozowali mi par� miesi�cy w pracowni. Niech �wiatecki m�wi, co
chce, obraz jest dobry, bo zupe�nie nie zimny; jest w nim szczera prawda i ogromnie du�o natury.
Zostawi�em nawet piegi m�odej �yd�wki. Twarze mog�yby by� pi�kniejsze, ale nie mog� by� prawdziwsze i mie�
wi�cej charakteru.
Taken; o tym obrazie my�la�, �em �atwiej przeni�s� strat� Kazi. Tote� gdy mi j� �wiatecki przypomnia�, zdawa�o mi
si�, �e to ju� ogromnie dawno by�o. Tymczasem �wiatecki naci�ga� drugi but, a ja zacz��em nastawia� samowar.
Przysz�a stara Antoniowa z bu�kami, kt�r� �wiatecki na pr�no od roku namawia, �eby si� powiesi�a - i zasiedli�my
do herbaty.
- Z czego ty dzi� taki rad? - pyta mnie opryskliwie �wiatecki.
- Bo ja wiem! Obaczysz, �e nas spotka co� nadzwyczajnego.
W tej chwili s�yszymy trzeszczenie schod�w prowadz�cych do pracowni.
- Gospodarz! Masz twoj� nadzwyczajno��! - m�wi �wiatecki.
To rzek�szy, dopija herbat� tak gor�c�, �e a� mu �zy w oczach staj�, zrywa si�, a poniewa� kuchenka nasza jest
przechodnia, wi�c chowa si� w pracowni za kostiumy i wo�a ze swojej kryj�wki zdyszanym g�osem:
- M�j ty! on ci� ogromnie lubi, rozm�w si� z nim!...
- On przepada za tob�! - odpowiadam, lec�c do kostium�w - rozm�w si� ty!
Wtem drzwi si� otwieraj� i wchodzi - kto? - Nie gospodarz, ale str� tego domu, w kt�rym mieszkaj� Sus�owscy.
Wypadamy zza kostium�w.
- List dla pana przyni�sem - m�wi str�.
Bior� list... Na Hermesa! od Kazi! Rozrywam kopert� i czytam co nast�puje:
Mam pewno��, �e rodzice nam przebacz�. Przyjd� pan natychmiast, bez wzgl�du na wczesn� godzin�. Dopiero co
wr�cili�my z w�d, z ogrodu. K.
Nie mam wprawdzie pewno�ci, co mianowicie rodzice maj� mi przebacza� ale nie mam te� i czasu my�le� o tym, bo
trac� g�ow� ze zdziwienia...
Dopiero po chwili podaj� list �wiateckiemu i powiadam do str�a:
- Przyjacielu! Powiedz panience, �e natychmiast przychodz�... Czekaj... Nie mam drobnych, ale masz tu trzy ruble
ostatnie, zmie�, we� sobie rubla, a mnie odnie� reszt�.
M�wi�c nawiasem, potw�r, wzi�wszy trzy ruble, nie pokaza� si� wi�cej.
Wiedzia�, wyrodek, �e nie zrobi� awantury w domu Sus�owskich, i wyzyska� po�o�enie najbezecniej. Ale w�wczas
nie zauwa�y�em tego nawet.
- No c�? - pytam �wiateckiego.
- Nic! Ka�de ciel� znajdzie rze�nika.
Po�piech, z kt�rym si� ubiera�em, nie pozwoli� mi wynale�� odpowiedniej i stosownej dla �wiateckiego obelgi.
Ta trzecia
II
W kwadrans p�niej dzwoni� do Sus�owskich.
Otwiera mi sama Kazia. Jest �liczna... Ma w sobie jeszcze ciep�o snu i �wie�o�� poranku, kt�r� przynios�a z ogrodu
w fa�dach swojej perkalowej sukni koloru bladoniebieskiego. Kapelusz, kt�ry zdj�a, rozrzuci� troch� jej w�osy.
Twarz jej �mieje si�, oczy �miej� si�, wilgotne usta �miej� si�... Istny poranek. Chwytam j� za r�ce i poczynam je
ca�owa� a� do �okci, ona za� pochyla mi si� do ucha i pyta:
- A kto lepiej kocha?
Nast�pnie prowadzi mnie za r�k� przed oblicze rodzic�w. Stary Sus�owski ma min� Rzymianina, ofiaruj�cego na
�mier� pro patrial jedyne dziecko; matka roni �zy w kaw�, bo oboje siedz� przy kawie. Ale wstaj� na nasz widok, i
papa Sus�owski przemawia:
- Rozum i obowi�zek kaza�yby mi powiedzie�: nie! - ale serce rodzicielskie ma swoje prawa - je�li to jest s�abo��,
niech mnie za ni� B�g s�dzi.
Tu podnosi oczy na dow�d, �e got�w jest odpowiada� w razie, je�li trybuna� niebieski rozpocznie natychmiast
spisywanie protoko�u. Nie widzia�em w �yciu nic bardziej rzymskiego pr�cz salami i makaronu sprzedawanego na
Corso. Chwila jest tak uroczysta, �e hipopotam P�k�by ze wzruszenia. U roczysto�� jej podnosi jeszcze pani
Sus�owska, rozk�adaj�c r�ce i m�wi�c �zawym g�osem:
- Moje dzieci! Je�li wam kiedykolwiek b�dzie �le na �wiecie, schro�cie si� tu - tu!
To m�wi�c, ukazuje na �ono.
Nie ma g�upich! Nie mnie bra� na chronienie si� tam, tam!... Gdyby tak Kazia ofiarowa�a mi tam przytulek, to co
innego. Z tym wszystkim jestem zdziwiony poczciwo�ci� Sus�owskich i serce mam przepe�nione wdzi�czno�ci�.
Ze wzruszenia wypijam tyle szklanek kawy, �e a� Sus�owski zaczyna rzuca� niespokojne spojrzenia na maszynk� i
�mietank�. Kazik dolewa mi ci�gle, ja za� staram si� w tym samym czasie przycisn�� jej n�k� pod obrusem. Ale
ona cofa j� ci�gle, trz�s�c przy tym nieznacznie g�ow� i u�miechaj�c si� tak szelmowsko, �e nie wiem, jakim
sposobem nie wyskoczy�em ze sk�ry.
Siedz� z p�torej godziny, ale na koniec musz� pyrga�, bo w pracowni czeka na mnie Bobu�, kt�ry bierze ode mnie
lekcje rysunku i zostawia mi za ka�dym razem bilet z herbow� piecz�tk�; zreszt� najcz�ciej gubi� te bilety.
Kazia i matka odprowadzaj� mi� do przedpokoju, o co z�y jestem, bo chcia�em, �eby Kazia odprowadza�a mnie
sama. Jakie ona ma usta!... Droga wypada mi przez ogr�d. Pe�no ludzi wraca jeszcze z w�d... po drodze uwa�am, �e
wszyscy zatrzymuj� si� na m�j widok. S�ysz� naoko�o szepty: "Mag�rski! Mag�rski! to on..." Panny poubierane w
perkale wszystkich odcieni, pod kt�rymi cudownie rysuj� si� ich kszta�ty, rzucaj� mi takie spojrzenia, jakby chcia�y
m�wi�: "Wejd�! przybytek got�w!" Co u diab�a, czy ja jestem taki s�awny, czy co! - nic nie rozumiem.
Id� dalej - ci�gle to samo... W sieni przy schodach wpadam na gospodarza, jak statek na ska��. Oj! komorne!
Tymczasem gospodarz zbli�a si� i m�wi:
- M�j panie! cho� ja si� tam czasem naprzykrzam, ale wierzaj mi pan, �e dla pana mam tyle... ot, pozw�l pan po
prostu!
To rzek�szy, �apie mnie za szyj� i �ciska. Ha, rozumiem. Musia� mu �wiatecki powiedzie�, �e si� �eni�, a onmy�li,
�e odt�d b�d� regularnie p�aci� komorne. Niech my�li...
Grzmi� na g�r�. Po drodze s�ysz� ju� gwar u nas. Wpadam. W pracowni ciemno od dymu. Jest Julek Rzysi�ski,
Wach Poterkiewicz, Franek Cepkowski, stary S�udecki, Karmi�ski, Wojtek Michalak, wszyscy zabawiaj� si�
puszczaniem eleganckiego Bobusia w poczt�, ale ujrzawszy mnie, puszczaj� go ledwie �ywego na �rodku pracowni,
natomiast za� podnosz� nieludzki wrzask:
- Winszujemy! winszujemy! winszujemy!...
- W g�r� go!
W jednej chwili jestem porwany na r�ce i przez ca�y czas, jaki� drzucaj� mnie, wrzeszcz�c przy tym w sposob
godny stada wyjc�w; na koniec znajduj� si� na ziemi, dzi�kuj� im, jak. mog�, i zapowiadam, �e wszyscy musz� by�
na moim weselu, g��wnie zas �wiatecki, kt�rego z g�ry zamawiam sobie na dru�b�...
Tymczasem �wiatecki podnosi r�ce i m�wi:
- Ten myd�ek my�li, �e mu ma��e�stwa winszujemy.
- A czeg� mi winszujecie?
- Jak to? nic nie wiesz? - pytaj� wszystkie g�osy.
- Nic nie wiem, czego, u kaduka, chcecie?
- Dajcie mu "Latawca"! poranny numer "Latawca" - krzyczy Wach Poterkiewicz.
Daj� mi wi�c poranny numer "Latawca", wo�aj�c jeden przez drugiego:
"Patrz w depeszach!" Patrz� w depeszach i czytam, co nast�puje: "Telegram w�asny "Latawca". Obraz Mag�rskiego
"�ydzi nad rzekami Babilonu" otrzyma� wielki z�oty medal w tegorocznym Salonie. Krytyka nie znajduje do�� s��w
dla geniuszu mistrza. Albert Wolff nazwa� obraz rewelacj�. Baron Hirsz ofiaruje 15000 frank�w".
S�abo mi, ratujcie! G�upiej� do tego stopnia, �e nie umiem s�owa przem�wi�. Wiedzia�em, �e obraz mi si� uda�, ale
o takim powodzeniu anim marzy�...
Numer "Latawca" wypada mi z r�ki.
Podnosz� go i czytaj� mi jeszcze w wiadomo�ciach bie��cych nast�pne komentarze do depeszy:
"Wiadomo�� I-sza. Dowiadujemy si� z w�asnych ust mistrza, �e obraz sw�j zamierza wystawi� w naszym Syrenim
Grodzie.
Wiadomo�� II-ga. Na zapytanie wiceprezesa komitetu T.Z.Sz.P., wystosowane do naszego mistrza, czy zamierza
arcydzie�o swe wystawi� w Warszawie, mistrz odpowiedzia�: "Wola� bym go nie sprzeda� w Pary�~ ni� nie
wystawi� w Warszawie!" Mamy nadziej�, �e s�owa te nasi potomni b�d� czyta� (daj Bo�e jak najp�niej) na grobie
mistrza.
Wiadomo�� III-cia. Matka naszego mistrza po otrzymaniu depeszy z Pary�a ci�ko zaniemog�a ze wzruszenia.
Wiadomo�� IV -ta. Dowiadujemy si� w chwili oddania numeru pod pras�, �e matka naszego mistrza ma si� lepiej.
Wiadomo�� V -ta. Mistrz nasz otrzyma� wezwania o wystawienie obrazu ze wszystkich stolic europejskich." Pod
nadmiarem tych potwornych k�amstw przychodz� nieco do siebie. Ostrzy�ski, redaktor "Latawca", a zarazem eks-
konkurent do Kazi, chyba oszala�, bo to ju� przechodzi wszelk� miar�. Naturalnie, �e obraz przede wszystkim
wystawi� w Warszawie, ale I-o nikomum Jeszcze o tym nie m�wi�; II-o wiceprezes Tow. Zach. Szt. Pi�k. o nic mnie
nie pyta�; III-cio nic mu nie odpowiedzia�em; IV-o matka moja umar�a przed dziewi�ciu laty; V-o nie dosta�em
znik�d wezwania o wystawienie obrazu.
Co gorzej: w jednej chwili przychodzi mi na my�l, �e je�li depesza jest tak prawdziwa, jak pi�� wiadomo�ci, to
bywaj zdr�w... Ostrzy�ski, kt�ry p� roku temu, mimo i� rodzice byli za nim, dosta� kosza od Kazi, mo�e umy�lnie
chcia� mnie wystrychn�� na dudka, ale w takim razie "przyp�aci mi to g�ow� albo czym�kolwiek takim!", jak m�wi
libretto pewnej opery.
Koledzy jednak uspokajaj� mnie, �e wiadomo�ci m�g� Ostrzy�ski pofabrykowa�, ale depesza musi by� prawdziw�.
J ednocze�nie te� nadchodzi Stach K�osowicz z porannym numerem "Bieguna". Depesza jest i w "Biegunie".
Oddycham.
Zaczynaj� si� teraz poszczeg�lne powinszowania.
Stary S�udecki, fa�szywa sztuka do gruntu, a s�odka jak syrop, potrz�sa moj� r�k� i m�wi:
- Bo�e kochany! zawsze wierzy�em w geniusz kolegi i zawsze broni�em koleg�... (wiem, �e nazywa� mnie os�em...)
ale... Bo�e kochany... mo�e kolega sobie nie �yczy, �eby taki fa-presto, jak ja, nazywa� koleg� ko�eg�, w takim razie
niech kolega wybaczy dawnemu przyzwyczajeniu, Bo�e kochany...
�ycz� mu w duszy, �eby wisia�, ale nie mog� mu odpowiedzie�, bo w tej chwili odci�ga mnie na bok Karmi�ski i
m�wi z cicha, ale tak, �eby go s�yszano:
- Mo�e kolega potrzebuje pieni�dzy, to niech kolega powie, a ja tego...
Karmi�ski znany jest mi�dzy nami ze swej uczynno�ci. Raz wraz m�wi kt�remu� z nas: "Je�eli kolega potrzebuje
pomocy, to niech kolega powie, a tego - do widzenia! " A naprawd� ma pieni�dze. Odpowiadam mu, �e jak nie
znajd� gdzie indziej, to si� do niego udam. Tymczasem przychodz� inni, szczere ch�opaki jak z�oto, i �ciskaj� mnie,
a� mnie boki bol�. Zbli�a si� na koniec �wiatecki; widz�, �e jest wzruszony, ale ukrywa to i m�wi szorstko:
- Cho� widz�, �e z�ydziejesz, ale ci winszuj�!
- Cho� widze, �e g�upiejesz, ale ci dzi�kuj� - odpowiadam mu i �ciskamy si� z ca�ej si�y.
Wach Poterkiewicz wspomina co�, �e mu wysch�o w gardle. J a nie mam ani grosza, ale �wiatecki ma dwa ruble,
inni maj� tak�e. Nast�puje sk�adka i poncz... Pij� moje zdrowie, podrzucaj� mnie zn�w w g�r�, a �e im powiadam,
�e z Sus�owskimi sprawa naprawiona, wi�c pij� i zdrowie Kazi.
Wtem �wiatecki przychodzi do mnie i m�wi:
- Czy my�lisz, m�ody idioto, �e oni nie czytali przedtem depeszy, nim panna do ciebie napisa�a?
Oj! malwa! jakbym pa�k� w g�ow� dosta�. Z jednej strony widnokr�g mi si� rozja�nia, z drugiej diablo �ciemnia. Po
Sus�owskich mo�na si� wszystkiego spodziewa�, ale �eby Kazik by� zdolny do takiego wyrachowania!
Bardzo jest jednak prawdopodobne, �e rano na wodach przeczytali depesz� i zaraz mnie wezwano.
W pierwszej chwili chc� lecie� do Sus�owskich i stan�� im do oczu.
Ale nie mog� opu�ci� kompanii... Nadchodzi przy tym Ostrzy�ski, elegancki, zimny, pewny siebie, ur�kawiczniony
jak zwykle. Spryt od niego bije jak �una, bo to wyga kuty na cztery nogi.
Od progu ju� poczyna macha� protekcjonalnie lask� i m�wi:
- Winszuj�, mistrzu, i ja winszuj�.
To "ja" wymawia z przyciskiem, jak gdyby powinszowanie od niego znaczy�o wi�cej ni� jakiekolwiek inne.
By� mo�e zreszt�, �e tak jest...
- Co� ty nazmy�la�! - wo�am - jak mnie tu widzisz, tak dopiero z "Latawca" dowiedzia�em si� o wszystkim.
- C� mnie to mo�e obchodzi�? - powiada Ostrzy�ski.
- O wystawieniu obrazu nic tak�e nie m�wi�em.
- Ale teraz m�wisz - powiada z flegm� Ostrzy�ski.
- I on matki nie ma, i matka jego nie zas�ab�a! - wo�a Wojtek Michalak.
- Ma�o mnie to obchodzi - powtarza z godno�ci� Ostrzy�ski, zdejmuj�c drug� r�kawiczk�.
- Ale depesza prawdziwa?
- Prawdziwa.
Zapewnienie to uspokaja mnie zupe�nie. Przez wdzi�czno�� nalewam mu ponczu. On przytyka usta do brzegu
szklanki, wypija �yk, a nast�pnie m�wi:
- Naprz�d twoje zdrowie, a drugi haust wypij� wiesz za czyje?...
Winszuj� ci podw�jnie.
Ostrzy�ski rusza ramionami.
- Sk�d wiesz?
- Bo przecie� Sus�owski by� dzi� przed �sm� w redakcji.
�wiatecki poczyna co� mrucze� o ludziach pod�ych w og�lno�ci; ja nie mog� d�u�ej wytrzyma� i porywam za
kapelusz. Ostrzy�ski wychodzi ze mn�, ale zostawiam go po drodze i po paru minutach dzwoni� po raz drugi do
Sus�owskich. Otwiera mi zn�w Kazia; rodzic�w nie ma w domu.
- Kazik! - m�wi� surowo - wiedzia�a� o depeszy?
- Wiedzia�am - odpowiada spokojnie.
- A... Kazik!
- C� chcesz, m�j drogi? Rodzicom si� nie dziw... Przecie oni musz� mie� jaki� pow�d rozs�dny, dla kt�rego
zgadzaj� si� na ciebie.
- Ale ty, Kaziu?
- A ja skorzysta�am z pierwszej sposobno�ci... czy to mi masz za z�e, W�adku?
W oczach mi si� rozja�nia i zdaje mi si�, �e Kazia ma zupe�n� s�uszno��.
W�a�ciwie m�wi�c: czegom ja tu przylecia� jak wariat? Tymczasem Kazik zbli�a si� i opiera g��wk� o moje rami�;
ja obejmuj� j� wp�, ona przechyla mi przez rami� twarzyczk�, zamyka oczy, wysuwa sw�j r�owy dzi�bek i
szepce:
- Nie, nie, W�adku!... nie teraz... po �lubie... prosz� Ci�.
Wskutek tej pro�by przyciskam ustami jej dzi�bek i pozostajemy tak p�ki nam proces oddychania pozwala. Oczy
Kazi robi� si� omdla�e...~ Wreszcie zas�ania je i m�wi:
- A takem ci� prosi�a, �eby nie...
Wym�wka i spojrzenie spod r�ki rozczulaj� mnie do tego stopnia, �e ca�uj� j� po raz drugi. Gdy si� kogo� kocha,
ma si� naturalnie wi�ksz� ochot� ca�owa� go ni� na przyk�ad bi�... A ja kocham Kazi� bez miary i pami�ci, za �ycia
do �mierci, po �mierci! Ona albo �adna, i basta!
Kazia wyra�a zdyszanym g�osem obaw�, �e strac� dla niej szacunek.
Najdro�sze stworzenie! jakie ona g�upstwa plecie! Uspokajam j�, jak mog�, i poczynamy m�wi� rozs�dnie.
Staje mi�dzy nami umowa, i� je�li pa�stwo Sus�owscy b�d� udawa�i, �e o depeszy dowiedzieli si� p�niej, to nie
dam im pozna�, �e wiem, jak rzeczy stoj� - po czym �egnam Kazika, obiecawszy jej, �e przyjd� wieczorem.
Jako� musz� lecie� do kancelarii Tow. Zach�ty Sztuk Pi�knych; przez ni� naj�atwiej mi b�dzie porozumie� si� z
sekretarzem Salonu.
III
Posy�am depesz� z o�wiadczeniem, �e zgadzam si� na cen� barona Hirsza, ale �e przedtem postanawiam wystawi�
obraz w Warszawie etc.
Na wys�anie depeszy oraz na inne potrzeby po�yczam pieni�dzy w zarz�dzie. Daj� mi bez wahania. Wszystko idzie
jak po ma�le...
W "Latawcu" i "Biegunie" wychodz� moje biografie, w kt�rych zreszt� nie ma s�owa prawdy, ale jak m�wi
Ostrzy�ski: "C� mnie to mo�e obchodzi�?" Otrzyma�em tak�e wezwanie od dw�ch ilustracyj. Chc� pomie�ci�
moje portrety i reprodukcje mego obrazu. Dobrze!
Monety b�dzie jak wody.
IV
W tydzie� p�niej odbieram zadatek od barona Hirsza.
Ca�o�� b�dzie wyp�acona, kiedy nabywca wejdzie w posiadanie p��tna; tymczasem Bank Handlowy pali mi na st�
pi�� tysi�cy frank�w w samych ludwikach. Jak �yj�, nie widzia�em tyle pieni�dzy. Wracam ob�adowany jak mu�.
W pracowni zebranie. Rozrzucam moje ludwiki po pod�odze, a �e nigdy dot�d nie tarza�em si� w z�ocie, wi�c
poczynam si� tarza� w z�ocie. Po mnie tarza si� �wiatecki... Nadchodzi gospodarz i my��i, �e dostali�my
pomieszania zmys��w... Bawimy si� kannibalsko!
V
Ostrzy�ski powiada mi kt�rego� dnia, i� czuje si� szcz�liwy, �e dosta� kosza od Kazi, bo otwieraj� si� przed nim
widoki, o kt�rych nie mog� mie� najmniejszego wyobra�enia.
Bardzom z tego rad, a raczej jest mi to wszystko jedno; wierz� przy tym, �e Ostrzy�ski da sobie rady w �yciu.
Gdy si� stara� o Kazi�, rodzice jej byli za nim, a zw�aszcza ojciec Sus�owski. Ostrzy�ski mia� nawet nad nim
zupe�n� przewag�, posuni�t� do tego stopnia, �e ten Rzymianin traci� wobec niego sw� pos�gowo��. Kazia
natomiast nie cierpia�a go od pierwszej chwili poznania. By� to jaki� bezwiedny wstr�t, bo zreszt� jestem zupe�nie
pewien, �e nie razi� jej tym, czym zra�a mnie i wszystkich znaj�cych dok�adniej t� natur�.
Jest to dziwny cz�owiek, a raczej dziwny literat.
S� zapewne nie tylko u nas, ale we wszystkich wi�kszych ogniskach literatury i sztuki, ludzie, o kt�rych my�l�c,
pytamy si� mimo woli: sk�d bierze si� ich powaga?
Do takich nale�y m�j przyjaciel z "Latawca". Kto by uwierzy�, �e tajemnic� znaczenia Ostrzy�skiego i racj� jego
umys�owego bytu jest to, �e Ostrzy�ski nie lubi i nie szanuje talent�w, zw�aszcza pisarskich - i �e po prostu �yje z
lekcewa�enia ich... Ma on dla nich pogard� cz�owieka, kt�remu poprawno�� �yciowa, pewna dora�na bystro�� i
wielki spryt zapewniaj� w �yciu towarzyskim ustawiczne nad nimi zwyci�stwa.
I trzeba go widzie� na sesjach, na zebraniach artystycznych, literackich, na obiadach jubileuszowych, z jak�
pob�a�liw� ironi� traktuje ludzi, kt�rzy w zakresie tw�rczo�ci mog� dziesi�� razy wi�cej od niego, jak ich przyciska
do muru, jak ich miesza swoj� logik�, swoim rozs�dkiem, jak im narzuca sw� literack� powag�.
�wiatecki, ilekro� wspomni o lym, wo�a o desk� z ��ka, za pomoc� kt�rej ma zamiar roztrzaska� g�ow�
Ostrzy�skiego, ale mnie nie dziwi ta jego przewaga. Ludzie prawdziwie utalentowani bywaj� cz�stokro� niezgrabni,
nie�miali, pozbawieni w�a�nie dora�nej bystro�ci i r�wnowagi umys�owej... Ale dopiero gdy prawdziwy talent
znajdzie si� w samotno�ci sam z sob�, naraz u ramion wyrastaj� mu skrzyd�a. Ostrzy�ski za� w tych warunkach
chyba idzie spa�, bo sobie nie ma absolutnie nic do powiedzenia.
Przysz�o�� zrobi mi�dzy tymi lud�mi porz�dek, ponadaje rangi i wyznaczy ka�demu odpowiednie miejsce.
Ostrzy�ski jest nadto sprytny, �eby nie mia� o tym wiedzie�, ale w duszy drwi z tego. Do�� mu, �e w chwili obecnej
wi�cej znaczy i �e bardziej si� z nim licz� ni� z lepszymi od niego.
My, malarze, mniej mu zawadzamy. Robi on jednak czasem reklam� I talentom pisarskim, ale w�wczas tylko, gdy
wymagaj� tego interesa "Latawca" i wsp�zawodnictwo z "Biegunem". Zreszt� dobry towarzysz i mi�y cz�owiek.
Mog� powiedzie�, �e go lubi�, ale...
Niech diabe� porwie Ostrzy�skiego - do�� o nim...
VI
Doprowadz� mnie do tego, �e kiedykolwiek trzasn� drzwiami.
Co za komedia! Od czasu jak mam s�aw� i pieni�dze, Sus�owski, wbrew moim w�asnym przewidywaniom, obchodzi
si� ze mn� po prostu pogardliwie. On, �ona, wszyscy krewni i krewne Kazi traktuj� mnie lodowato.
Pierwszego wieczora Sus�owski o�wiadczy�, i� je�li s�dz�, �e moja nowa pozycja wp�yn�a na ich post�powanie
albo je�li przypuszczam - jak to zreszt� wida� po mnie - �e im robi� �ask�, to jakkolwiek oni s� gotowi po�wi�ci�
du�o dla szcz�cia dziecka, jednak nawet i to jedyne dziecko nie mo�e wymaga� od nich, �eby po�wi�cili sw�
ludzk� godno��. Matka doda�a, i� dziecko wiedzia�oby, gdzie w takim razie szuka� schronienia. Poczciwa Kazia
wyst�puje w mojej obronie, czasem bardzo opryskliwie, ale oni czyhaj� na ka�de moje s�owo.
Ledwie usta otworz�, Sus�owski zagryza wargi, spogl�da na �on� i kiwa, jakby chcia� powiedzie�: "Wiedzia�em, �e
si� na tym sko�czy!" Tak� pi�� urz�dzaj� mi od rana do wieczora.
I pomy�le�, �e to wszystko hipokryzja, �e to ma s�u�y� w�a�nie do zatrzymania mnie w sieci, �e w gruncie rzeczy
piej� do moich pi�tnastu tysi�cy frank�w i �e jest im tak samo pilno jak i mnie, chocia� powody nasze s� odmienne.
Czas sko�czy�.
Doprowadzili mnie do tego, �e zdaje mi si�, i� istotnie
pope�ni�em jak�� pod�o��, dostawszy z�oty medal i pi�tna�cie
tysi�cy frank�w za obraz.
VII
Nadchodzi dzie� moich zar�czyn.
Kupi�em �liczny pier�cionek w stylu Louis XV, kt�ry si� nie podoba� Sus�owskim, a nawet i Kazi, bo tam w ca�ym
domu nikt nie ma poj�cia o prawdziwej sztuce.
Nad Kazi� musz� jeszcze du�o pracowa�, �eby wypleni� w niej mieszcza�skie zami�owania i nauczy� j� czu�
artystycznie; ale poniewa� mnie kocha, wi�c jestem dobrej my�li.
Na zar�czyny nie prosi�em nikogo pr�cz �wiateckiego. Chcia�em, �eby przedtem by� z wizyt� u Sus�owskich, on
wszelako twierdzi, �e jakkolwiek jest fizycznym i moralnym bankrutem, jednak�e do tego stopnia jeszcze nie
spodla�, �eby mia� chodzi� z wizytami... Nie ma rady!
Przygotowywam Sus�owskich z g�ry, �e m�j przyjaciel jest to wyj�tkowy orygina�, ale zreszt� genia�ny malarz i
najpoczciwszy cz�owiek w �wiecie.
Sus�owski, dowiedziawszy si�, �e m�j przyjaciel maluje "truposze", "trupielce" i "trupi�ta", podnosi brwi,
o�wiadczaj�c, �e dotychczas mia� do czyn1enia z lud�mi porz�dnymi, �e ca�a jego kariera urz�dnicza by�a
nieskalan� i �e ma nadziej�, i� "pan �wiatecki" zechce uszanowa� zwyczaje panuj�ce w uczciwym i skromnym
domu...
Wyznaj�, �e pod tym wzgl�dem nie jestem wolny od. obaw i od rana wojuj� ze �wiateckim. Upiera si�, �e p�jdzie z
nogawicami w butach. Perswaduj�, prosz�, b�agam.
Nareszcie zgadza si�, oznajmiaj�c, �e ostatecznie nie widzi powodu, dla kt�rego by nie mia� zosta� b�aznem.
Szkoda, �e buty, jego przypominaj� buty eksplorator�w �rodkowej Afryki, bo czernid�o nie posta�o na nich od
chwili, kiedy je przyniesiono na kredyt od szewca. C� robi�!
Gorzej jeszcze, �e g�owa �wiateckiego wygl�da jak tatrzanskl szczyt, pokryty lasem po�amanym przez tr�b�
powietrzn�. Z tym musz� si� pogodzi�, bo nie ma na �wiecie zgrzeb�a, kt�re by tej czuprynie, da�o rad�: ale
natomiast zmuszam �wiateckiego, zeby zamiast bluzy, w kt�rej chodzi co dzie�, w�o�y� surdut. Czyni to, ale z tym
wszystkim ma mm� jednego ze swych "truposz�w", a jednocze�nie wpada w grobowy humor.
Na ulicy ludzie ogl�daj� si� na jego s�katy dr�g i olbrzymi obdarty kapelusz, ale do tego jestem przyzwyczajony...
Dzwonimy, wchodzimy.
W przedpooju ju� dochodzi do mnie g�os kuzyna Jaczkowicza rozprawiaj�cego o przeludnieniu. Kuzyn Jaczkowicza
stale rozprawia o przeludnieniu; to jego m�dro��. Kazita wygl�da w swych mu�linach jak ob�oczek i jest �liczn�...
Sus�owski we fraku, krewni we frakach, stare ciotki w jedwabnych sukniach.
Wej�cie �wiateckiego robi wra�enie. Przypatruj� nam si� z pewnym niepokojem... On spogl�da ponuro doko�a i
o�wiadcza Sus�owskiemu, �e pewnie by si� nie naprzykrza�, "gdyby nie to, �e W�adek si� �eni czy tam co�
takiego..."
To "co� takiego" jest przyj�te jak najfatalniej, Sus�owski, prostuje si� z godno�ci� i pyta, co pan �wiatecki rozumie
przez "co� takiego..." Pan �wiatecki odpowiada, �e mu to jest wszystko jedno, ale �e "dla W�adka" m�g�by si�
nawet uwerniksowa�, zw�aszcza gdy wiedzia�, �e panu Sus�owskiemu co na tym zale�y... M�j przysz�y te��
spogl�da na �on�, na mnie i na Kazi� wzrokiem, w kt�rym zdumienie walczy o lepsz� ze zgorszeniem.
Szcz�ciem, ratuj� po�o�enie i z rzadk� u mnie przytomno�ci� umys�u prosz� przysz�ego te�cia, by mnie przedstawi�
tym cz�onkom rodziny, kt�rych nie znam...
Nast�puje prezentacja, po czym siadamy...
Kazia siada ko�o mnie i zostawia swoj� r�k� w moich. W pokoju pe�no jest ludzi, ale wszyscy s� sztywni i milcz�cy.
Atmosfera jest ci�ka.
Kuzynek Jaczkowicz wraca zn�w do rozmowy o przeludnieniu: Moj �wiatecki patrzy pod st�... W ciszy rozlega si�
coraz dono�niej g�os Jaczkowicza, kt�ry nie maj�c przedniego z�ba, wsz�dzie, gdzie mu przychodzi wym�wi� sz,
wydaje �wist przeci�g�y...
- Najokropniejsze kl�ski mog� z czasem z tego wynikn�� dla ca�ej Europy - m�wi Jaczkowicz.
- Emigracja... - wtr�ca kto� z boku.
- Statystyka wykazuje, �e emigracja nie zapobiega przeludnieniu.
Nagle �wiatecki podnosi g�ow� i zwraca swe rybie oczy na m�wi�cego.
- A to trzeba wprowadzi� u nas chi�skie zwyczaje - odzywa si� pos�pnym basem.
- Za pozwoleniem... jak to chi�skie zwyczaje?
- Bo w Chinach rodzice maj� prawo dusi� niedo��ne dzieci - to c� to trzeba, �eby u nas dzieci mia�y prawo dusi�
niedo��nych rodzic�w.
Sta�o si�! Piorun uderzy�, kanapa j�kn�a pod ciotkami, a ja zgin��em.
Sus�owski zamyka oczy, traci na jaki� czas mow�.
Milczenie.
Po czym rozlega si� dr��cy ze zgryzoty g�os mego przysz�ego te�cia:
- M�j panie, spodziewam si�, �e jako chrze�cijanin...
- Dlaczeg� ja mam by� chrze�cijanin? - przerywa �wiatecki potrz�saj�c z�owrogo g�ow�.
Drugi piorun! Kanapa z ciotkami poczyna dygota� jak w febrze i leci w przepa��... Ja czuj�, �e pode mn� r�wnie�
ziemia si� rozst�puje.
Wszystko stracone, ca�a nadzieja na nic.
Nagle wybucha d�wi�czny jak dzwonek �miech Kazi, za nim wybucha �miechem, nie wiedz�c dlaczego,
Jaczkowicz, za Jaczkowiczem wybucham, tak�e nie wiedz�c dlaczego... ja.
- Tatku! - wo�a Kazia. - W�adzio uprzedzi� tatka, �e pan �wiatecki orygina�. Pan �wiatecki �artuje, a ja wiem, �e pan
�wiatecki ma matk� i jest dla niej najlepszym synem!
Szelma nie dziewczyna z tej Kazi! Nie tylko zmy�la, ale odgaduje bo Swi~tecki ma rzeczywi�cie matk� i jest dla
niej dobrym synem.
�miech jej i powy�sze s�owa sprawiaj� pewn� dywersj�. Jeszcze wi�ksz� sp:awia wej�cie s�u��cego z winem i
ciastkami. Jest to ten sam str�, kt�ry mi zabra� ostatnie trzy ruble, ale teraz ubrano go we frak i wyst�puje
przygodn.ie jako lokaj. Oczy trzyma utkwione w tac�, szk�o brz�czy, on za� posuwa si� tak wolno, jakby ni�s�
szklank� pe�n� wody.
Zaczynam si� ba�, czy nie spu�ci wszystkiego na ziemi�; na szcz�cie obawa moja okazuje si� p�onn�...
Po chwili kieliszki s� nape�nione.
Przyst�pujemy do aktu zar�czyn...
Ma�oletnia kuzynka trzyma porcelanowy talerz, na kt�rym le�� dwa pier�cionki. Oczy wy�a�� jej z g�owy z
ciekawo�ci i ca�a ceremonia sprawia jej tak widoczn� rozkosz, �e a� podskakuje razem z talerzem i pier�cionkami.
Sus�owski wstaje, wszyscy wstaj�, s�ycha� �oskot odsuwanych krzese�.
Nastaje cisza. S�ysz�, jak jedna z matron robi szeptem uwag�, �e spodziewa�a si�, i� m�j pier�cionek b�dzie
"porz�dniejszy"... Mimo tej uwagi nastr�j jest tak uroczysty, �e muchy padaj� ze �cian...
Sus�owski zabiera g�os:
- Moje dzieci, przyjmijcie b�ogos�awie�stwo rodzic�w.
Kazia kl�ka, kl�kam i ja...
Jak� ten �wiatecki musi mie� w tej chwili min�! jak� on musi mie� min�!
Ale nie �miem na niego spojrze�. Patrz� na mu�linow� sukni� Kazi, kt�ra na sp�owia�ym czerwonym dywanie
tworzy bardzo �adn� plam�. R�ce Sus�owskiego i pani Sus�owskiej opieraj� si� na naszych g�owach, po czym m�j
przysz�y te�� m�wi:
- Moja c�rko! Ty mia�a� najlepszy przyk�ad w domu, czym powinna by� �ona dla m�a, wi�c nie potrzebuj� ci�
uczy� obowi�zk�w, kt�re zreszt� m�� ci wska�e, spodziewam si�!... Ale do ciebie zwracam si�, panie
W�adys�awie...
Tu nast�puje m�wka, w czasie kt�rej licz� do stu, a doliczywszy do stu, zaczynam zn�w od jednego. Sus�owski
obywatel, Sus�owski urz�dnik, Sus�owski ojciec, Sus�owski Rzymianin - ma sposobno�� do okazania ca�ej wielko�ci
swej duszy. . . S�owa: dziecko, rodzice, obowi�zki, przysz�o��, b�ogos�awie�stwo, ciernie, czyste sumienie - brzmi�
mi ko�o uszu jak stado os, obsiadaj� mi g�ow�, tn� mnie w wy�ej wzmiankowane uszy, w kark i czub...
Musz� mie� krawat troch� ciasno zawi�zany, bo mi si� robi duszno.
S�ysz� p�acz pani Sus�owskiej, kt�ry mnie rozczula, bo to w gruncie rzeczy poczciwa kobieta, s�ysz� brz�k
pier�cionk�w trzymanych na talerzu przez podskakuj�c� kuzynk�. Chryste Panie, jak� ten �wiatecki musi mie�
min�!
Wreszcie wstajemy. Kuzynka podsuwa mi talerz pod same oczy.
Zamieniamy z Kazi� pier�cionki...
Uf! jestem zar�czony! My�l�, �e to koniec, ale nie, bo Sus�owski wzywa nas, by�my poszli prosi� o
b�ogos�awie�stwo wszystkich ciotek.
Idziemy. Ca�uj� z pi�� r�k podobnych do �ap bocianich... Wszystkie ciotki spodziewaj� si�, �e nie zawiod� ich
zaufania.
Jakie u diab�a mog�y mie� we mnie zaufanie! Kuzyn Jaczkowicz bierze mnie wobj�cia. Stanowczo musz� mie�
krawat za mocno zawi�zany...
Ale najgorsze przesz�o. Mroczy si�... Wnosz� herbat�.
Siedz� obok Kazi i ci�gle udaj�, �e nie widz� �wiateckiego. Ma�pa, nap�dza mi raz jeszcze niepokoju, gdy na
pytanie, czy nie doleje do herbaty nieco araku, odpowiada, �e arak pija tylko butelkami... Zreszt� wiecz�r ko�czy si�
szcz�liwie.
Wychodzimy. Zaczerpuj� pe�n� piersi� powietrza. Istotnie, krawat mia�em za ciasno zwi�zany.
Idziemy z �wiateckim w milczeniu. To milczenie zacz:y:na mi ci��y� i wkr�tce staje mi si� niezno�ne. Czuj�, �e
wypada zagada� do �wiateckiego, powiedzie� mu co� o moim szcz�ciu, o tym, jak wszystko �licznie si� odby�o i
jak kocham Kazi�... Zbieram si�: nie idzie! Na koniec, blisko ju� pracowni, powiadam:
- Przyznaj, �wiatecki, �e jednak �ycie bywa pi�kne.
�wiatecki zatrzymuje si�, rzuca mi spojrzenie spode �ba i powiada:
- Pudel!
Tego wieczoru nie m�wili�my wi�cej ze sob�.
VIII
W tydzie� po zar�czynowym wieczorze przysz�y moje "�ydy" na wystaw�.
Obraz umieszczono w osobnej sali i zarz�d pobiera osobn� op�at� za wej�cie. Po�owa czystego dochodu idzie dla
mnie... Na wystawie podobno t�ok od rana do wieczora.
By�em raz tylko, ale �e patrzono na mnie wi�cej ni� na obraz, nie p�jd� wi�cej, bo po co si� mam na pr�no z�o�ci�?
Gdyby obraz m�j by� arcydzie�em, jakiego dot�d nie widziano na �wiecie, jeszcze publiczno�� b�dzie wola�a
zadowoli� t� ciekawo��, na mocy kt�rej p�jdzie ogl�da� "Krao" lub Hotentota zjadaj�cego �ywe go��bie.
Takim Hotentotem jestem w tej chwili ja... By�bym z tego kontent, gdybym naprawd� by� pudlem. Ale zanadto
jestem malarzem, �eby nie mia�o mnie z�o�ci� takie poni�enie sztuki wobec modnej osobliwo�ci...
IX
Przed trzema tygodniami ma�o kto o mnie wiedzia�, a teraz zaczynam odbiera� dziesi�tki list�w, po wi�kszej cz�ci
mi�osnych. Na pi�� cztery, o zak�ad, poczynaj� si� od s��w: "mo�e przeczytawszy ten list, pogardzisz kobiet�, kt�ra
etc." - Nie pogardz� kobiet� pod warunkiem, �e kobieta odczepi si� od duszy mojej.
�eby nie Kazia, mo�e bym, prawd� powiedziawszy, nie wzrusza� tak ramionami nad tym potokiem uczu�.
To mnie g��wnie oburza, jak si� mo�e taka "nieznajoma" spodziewa�, �e m�czyzna, kt�ry jej naprz�d nie widzia�,
odpowie na niewidzianego jej wezwaniu. Uchyl naprz�d zas�ony, o pi�kna nieznana! a gdy ci� zobacz�, w�wczas
dopiero ci powiem... Oj! nic nie powiem, bo Kazia!...
Odebra�em te� anonim od jakiej� siwow�osej przyjaci�ki, w kt�rym ja jestem nazwany mistrzem, a Kazia g�sk�.
Mistrzu, czy to �ona dla ciebie? - pyta moja siwow�osa przyjaci�ka. - Czy to wyb�r godny tego, na kt�rego oczy
ca�ego kraju s� zwr�cone? Jeste� ofiar� intrygi, etc.
Dziwne przypuszczenie, a dziwniejsze jeszcze wymaganie, �ebym ja si� mia� �eni� nie dla dogodzenia sercu, ale dla
oczarowania opinii.
I ta biedna Kazia ju� im zawadza.
S� zapewne wi�ksze zbrodnie od anonimowych list�w, ale nie ma wi�kszego... jak by tu �adnie powiedzie�?..
Mniejsza o to!
Termin mego �lubu z Kazi� jeszcze nieoznaczony, ale to niezad�ugo nast�pi.
. Tymczasem ka�� si� Kazikowi �licznie ubra� i zaprowadz� j� na wystaw�.
Niech nas widz� razem...
Nadesz�y te� z Pary�a i dwa "truposze" �wiateckiego.
Obraz zatytu�owany jest: "Ostatnie spotkanie", a przedstawia ch�opca i dziewczyn� le��cych na prosekcyjnym stole.
Na pierwszy rzut oka pomys� t�umaczy si� dskonale. Wida�, �e tych dwoje zmar�ych kocha�o si� za �ycia, �e ich
roz��czy�a n�dza, a z��czy�a �mier�.
Studenci, pochyleni nad trupami, wyszli w obrazie troch� twardo, w perspektywie prosektorium s� wady, ale
"truposze" malowane pysznie.
Takie trupy, �e a� lodem od nich wieje. W Salonie obraz nie dosta� nawet odznaczenia, mo�e dlatego, �e jest
okropnie przykry, ale krytyka go chwali�a.
Mi�dzy nasz� "malari�" jest bez w�tpienia du�o talent�w. Oto obok "truposz�w" �wiateckiego wystawi� Franek
Cepkowski: "Smier� Kordeckiego". Ogromna si�a i ogromny indywidualizm!
�wiatecki nazywa Franka idiot�, raz dlatego, �e Cepkowski nosi grzywk� i brod� w klin, po wt�re, �e ubiera si�
wedle ostatniej mody, a po trzecie, �e jest okropnie dobrze wychowany, ceremonialny i wspomina do�� cz�sto o
swoich wysoce urodzonych krewnych.
Ale �wiatecki si� myli...
Talent - jest to taki ptak, kt�ry si� gnie�dzi, gdzie mu si� podoba, raz w dzikiej puszczy, drugi raz w strzy�onym
ogrodzie.
Widzia�em w Monachium i Pary�u takich malarzy, co wygl�dali na parobk�w od piwowara albo odwrotnie: na
fryzjer�w, na gagacik�w; trzech groszy by cz�owiek za nich nie da�, a tymczasem mia�a bestia jedna i druga w duszy
jak�� egzaltacj�, jakie� niezwyk�e poczucie kszta�t�w, kolor�w i moc wyrzucania z siebie tego poczucia na p��tno.
Ostrzy�ski, kt�ry ma utarte wyra�enia na wszystko, napisa�by, m�wi�c o tym, w swoim "Latawcu": Spiritus fiat, ubi
vult!
Wed�ug zdania �wiateckiego; malarstwo historyczne jest "obskurn� barbari�". Nie maluj� rzeczy historycznych i
osobi�cie wszystko mi jedno, ale s�ysz� ten pogl�d niby post�Powy na wszystkie strony. Zrobiono ju� z niego pi�� i
poczyna mnie to nudzi�!
Nasi Polaczkowie malarze maj� jedn� wad�. Oto �eni� si� zaraz z jakimi� doktrynami o sztuce, a nast�pnie �yj� pod
ich pantoflem, patrz� na wszystko ich oczyma, naci�gaj� do nich sztuk� i lepiej aposto�uj�, ni� maluj�. Odwrotnie
do tego, com powiedzia� wy�ej, zna�em zn�w takich malarzy, kt�rym si� a� wargi wystrz�pia�y od gadania, co jest
sztuka i jak� powinna by�, a jak przysz�o wzi�� si� do p�dzla, to nie mogli nic...
Nieraz my�la�em, �e teori� sztuki powinni tworzy� filozofowie - i je�li stworz� g�upi� - niech za to odpowiadaj�, a
malarze powinni malowa�, co kt�remu serce dyktuje - i umie� malowa�, bo to grunt...
Pod�ug mnie, najmizerniejszy talent wart jest wi�cej ni� najwspanialsza doktryna, a najwspanialsza doktryna
niewarta jest swobodzie but�w czy�ci�.
X
By�em z Kazi� i Sus�owskimi na wystawie.
Przed moim obrazem zawsze t�umy.
Pocz�to szepta�, jake�my tylko weszli, i tym razem patrzano najwi�cej nie na obraziI nie na mnie, ale na Kazi�..
Kobiety zw�aszcza nie spuszcza�y z niej oczu. Widzia�em, ze by�a bajecznie z tego kontenta, ale nie mam jej tego za
z�e...
Gorzej, �e na "truposze" �wiateckiego powiedzia�a, �e to jest obraz "nieprzyzwoity". Sus�owski o�wiadczy�, �e z ust
mu to wyj�a, ale ja by�em w�ciek�y. �eby te� Kazia mia�a taki pogl�d na sztuk�!
Ze z�o�ci po�egna�em ich zaraz i pod pozorem, �e musz� si� widzie� z Ostrzy�skim; poszed�em naprawd� do
Ostrzy�skiego, ale po to, �eby go wyci�gn�� na �niadanie.
XI
Widzia�em cud, i kwita!
Teraz dopiero zrozumia�em, dlaczego cz�owiek ma oczy.
Corpo di Baccho! Co za pi�kno��!
Idziemy z Ostrzy�skim. Nagle patrz�, na rogu Wierzbowej mija nas jaka� kobieta. Staj� jak wryty, d�biej�,
kamieniej�, otwieram oczy, trac� przytomno��, chwytam bezwiednie Ostrzy�skiego za krawat, rozwi�zuj�
Ostrzy�skiemu krawat - i - ratunku, bo gin�!
Co tam, �e ona ma doskona�e rysy... Nic rysy! - ale to jest po prostu pomys� artystyczny! Arcydzie�o jako rysunek,
arcydzie�o jako koloryt, arcydzie�o jako sentyment. Greuze zmartwychwsta�by na jej widok, a nast�pnie powiesi�by
si�, �e takie czupirad�a malowa�.
Patrz� i patrz�... Idzie sama - gdzie tam! Idzie z ni� poezja, idzie muzyka, idzie wiosna, idzie rozkosz i kochanie.
Nie wiem, czyby m j� chcia� od razu malowa�, bo wola�bym kl�kn�� przed ni� i ca�owa� j� po nogach za to, �e si�
tak� urodzi�a. Czy ja wiem zreszt�, czego bym chcia�!...
Mija nas sobie, taka pogodna jak dzie� letni. Ostrzy�ski k�ania jej si�, ale ona go nie widzi... Ja budz� si� jak z
ol�nienia i krzycz�:
- Chod�my za ni�!
- Nie! - powiada Ostrzy�ski - czy� zwariowa�? Musz� zawi�za� krawat. Daj�e pok�j! To moja znajoma.
- Twoja znajoma? przedstaw mnie!
- Ani my�l�... pilnuj swojej narzeczonej.
Ciskam przekle�stwo na Ostrzy�skiego i jego potomstwo a� do dziewi�tego pokolenia, po czym chc� sam lecie� za
nieznajom�.
Na nieszcz�cie siad�a do doro�ki.
Z daleka widz� tylko jej ry�owy kapelusz i czerwon� parasolk�.
- Znasz j� naprawd�? - pytam Ostrzy�skiego.
- Ja wszystkich znam!
- Co to za jedna?
- To pani Helena Ko�czanowska, z domu Turno, inaczej tak zwana panna-wdowa.
- Dlaczego panna-wdowa?
- Bo jej m�� umar� przy cukrowej kolacji. J e�li� ju� och�o