2281
Szczegóły |
Tytuł |
2281 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2281 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2281 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2281 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maria Dunin_kozicka
Ania z Lechickich P�l
Cz. III
Mi�o�� Ani
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1995
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni Zak�adu
Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku
Niewidomych,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa
"Dom Ksi��ki Polskiej",
Warszawa 1932
Pisa�a K. Pabian
Korekty dokona�y
K. Markiewicz
i E. Chmielewska
`tc
Dom prof. Tarsz�w
Pani Jadwiga Tarszowa
siedzia�a przy biurku w swym
studio i czyta�a z uwag� jeden z
wielu list�w, nades�anych jej
przez redakcj� pisma ludowego, w
kt�rym pracowa�a od szeregu lat.
Prowadzi�a bowiem dzia�
odpowiedzi, zasycany przez
licznych czytelnik�w, darz�cych
redakcj� bezgranicznym zaufaniem
wobec nieustannych dowod�w, �e
nigdy przez ni� w b��d nie byli
wprowadzeni. Porusza�o si� tu
przer�ne sprawy, od szkolnych,
maj�tkowych, wojskowych,
inwalidzkich pocz�wszy, a
ko�cz�c na sercowych i
najbardziej intymnych. Dooko�a
pani domu, pochylonej nad
�wiartk� papieru, sta�y pod
�cianami i tu� przy biurku
mniejsze i wi�ksze szafy,
przepe�nione ksi��kami,
pi�trz�cymi si� r�wnie� na
sto�ach w pozornym nie�adzie,
usprawiedliwionym cz�stym po
nie si�ganiem wytrawnej
pracowniczki. Na grubym tomie
encyklopedii umie�ci�a si� niby
�ywy przycisk, kotka faworytka
i opl�t�szy przednie �apki
pr�gowatym ogonkiem, wpatrywa�a
si� zmru�onymi zielonymi
�lepkami w nieruchom� jasn�
g�ow� swej pani. Te kr�tko
przyci�te w�osy nie przywodzi�y
na my�l owych nieujarzmionych
ongi, bladow�osych warkoczy,
si�gaj�cych a� po pi�ty i
zbytnio ci���cych tej samej, ale
m�odzie�czej w�wczas g��wce
panny Wisie�ki. Ko�, ruch i pole
by�y jej �ywio�em, gdy sadzi�a
wtedy przez ugory i miedze
litewskie, os�oni�ta faluj�cym
p�aszczem rozplecionych w biegu
warkoczy, kt�rych �adna wst��ka
nie zdo�a�a utrzyma� w karno�ci.
Dzi� ironizuj�ce �ycie przyku�o
j� do fotela, daj�c do r�ki
ci�te pi�ro zamiast junackiej
szpicruty. Twarz jeno pozosta�a
r�wnie pogodna i r�owa, jak w
tych minionych latach, kiedy to
ca�e otoczenie zwa�o pann�
Jadzi� "Wisie�k�", a choroba nie
zdo�a�a przy�mi� wrodzonej
weso�o�ci i �ywo�ci
usposobienia. Szelest odwracanej
kartki wyrwa� rozpieszczon�
kotk� z pos�gowej nieruchomo�ci.
Spr�onymi pazurkami poci�gn�a
leciutko we�niany r�kaw pani
domu, przypominaj�c w ten spos�b
o swej obecno�ci.
- Leila! Nie przeszkadzaj! -
odezwa� si� mi�y g�os, z nutk�
pozornej srogo�ci. - Widzisz, �e
jestem zaj�ta. Musz�
zatelefonowa� do M. S. Wojsk.,
bo to sprawa biednego inwalidy.
Przysiad�a� mi sznur od
telefonu, ale co to ciebie
obchodzi!
Leila, s�usznie tak nazwana,
gdy� niejednego ju� Hassana
zdradzi�a, ziewn�a na to
o�wiadczenie, wykazuj�c
doskona�� oboj�tno�� na kwestie,
kt�re jej pani rozstrzyga�a z
niema�ym nak�adem dobrej woli i
umiej�tno�ci. Po telefonicznej
rozmowie pani Jadwiga napisa�a
wyczerpuj�c� odpowied� i
zarubrykowa�a j� w liczbowej
ksi�dze, le��cej przed ni�,
po czym wzi�a nast�pny list do
r�ki. Po chwili weso�y u�miech
pojawi� si� na jej ustach, lecz
w miar� czytania rosn�ce
zak�opotanie przy�miewa�o go
stopniowo. List zawiera�
nast�puj�ce wynurzenie:
- "Ukochana Redakcjo naszego
"Pielgrzyma Ludowego"! Zacna
Przewodniczko tysi�cznej
ludzko�ci! Zwracam si� i b�agam
z gor�c� pro�b� do Redakcji o
rad�, kt�ra b�dzie mia�a
znaczenie dla mnie nawet na
r�wni z moim �yciem. Mam 26 lat
i mam dwie narzeczone. Jedn�
wybra�o moje serce, a drug� -
moja rodzina. Pierwsza jest
uboga i pracuje w fabryce, przez
co rodzice moi jej nie chc�.
Druga natomiast jest bogata, ale
ja jej wprost nienawidz�!
Rodzice gro�� mi
wydziedziczeniem, a ja wtedy
strac� oko�o 15 tysi�cy
z�otych. A je�li si� o�eni�, to
ta, kt�ra za mn� wprost
przepada, zdecydowana jest na
wszystko i sama zginie! Musz�
jeszcze si� przyzna�, �e jestem
po zapowiedziach, z t� kt�rej
nie kocham, z namowy rodziny.
Wi�c co mam robi�?! Co mam
pocz��, nieszcz�sny?! Ukochana
Redakcjo! Porad� mnie
biednemu..."
- Rzeczywi�cie, biedne
ch�opczysko! - wyrwa�o si�
p�g�osem pani Jadwidze. -
Powinien i�� za g�osem serca,
ale zbyt daleko zabrn��.
Przecie� zerwanie po
zapowiedziach jest na wsi
skandalem. Jedyna droga chyba,
to... - zatopi�a si� w my�lach
nad rozwik�aniem tego trudnego
problemu, gdy nagle wyostrzony
jej s�uch z�owi� d�wi�k dzwonka
w przedpokoju. Stereotypowe
"pani wysz�a z domu" nie mia�o
prawa obywatelstwa u prof.
Tarsz�w, nie tylko dlatego, �e
"pani" wychodzi�a istotnie
nadzwyczaj rzadko, ale i z tego
powodu jeszcze, �e ka�dy go��
by� tu mile widziany, a ko�o
przyjaci� sk�ada�o si� z ludzi,
kt�rzy zawsze mieli co�
ciekawego do powiedzenia. Po
kr�tkiej tedy chwili Zuzia,
wieloletnia s�u��ca
profesorostwa, wszed�szy do
studia niemal bezszelestnie i
zwinnie, oznajmi�a przyciszonym
g�osem:
- Pani Alfredowa Przedborowa -
i poda�a bilet wizytowy.
- Co ty m�wisz?! Pani
Przedborowa?! Ale� to
nadzwyczajne! Co za
niespodzianka! - wykrzykn�a z
radosnym zdumieniem pani Jadwiga
i tak impulsywnie si�gn�a po
lask�, le��c� na stole, �e
Leila, sp�oszona t�
gwa�towno�ci�, w dw�ch susach
znalaz�a si� na szafce z
ksi��kami, sk�d popatrywa�a
ciekawie na niezwykle �ywe ruchy
swej pani, d�wigaj�cej oty��
nieco posta� z fotela,
podpieraj�cej si� lask� i
pod��aj�cej z mo�liw� szybko�ci�
w stron� salonu.
Tu dopiero nast�pi� wybuch
serdeczno�ci z obu stron.
- Droga pani! Nareszcie
przypomnia�a sobie pani o naszym
istnieniu! - zabrzmia� g�os
pe�en wyrzutu, st�umiony
natychmiast wielokrotnymi
u�ciskami.
- Najmilsza pani Jadwigo!
Przecie� tak niedawno
przeniesiono m�a pani z Wilna
do Warszawy.
- Ale s� poczty i to od
czas�w kr�la Cyrusa! A tu nic i
nic! Dwa listy i g�uche
milczenie, a tak z�yli�my si� w
Truskawcu w czasie tego
nied�ugiego urlopu pana Alfreda.
- Prosz� darowa� wygna�com.
�ycie pochwyci�o nas w
niemi�osierne swe tryby i na nic
nie mamy czasu. Do tego stopnia
walka o byt przyg�usza inne
pragnienia. Nie m�wmy jednak o
tym. Kochana pani domy�la si�,
�e to jest moja c�rka, Ania?
- Oczywi�cie. Niech�e ci�
uca�uj�, mi�y paziku w loczkach!
- za�mia�a si� szczerze pani
Jadwiga, tul�c m�od� dziewczyn�
do piersi, przy czym
filigranowo�� Ani wyst�pi�a tym
bardziej na jaw w tym
uderzaj�cym kontra�cie. -
Podobna jak dwie krople wody do
fotografii, pokazywanej mi przez
pa�stwa w Truskawcu, ale za to
nie przypomina zupe�nie swych
rodzic�w - tu profesorowa
odsun�a si� nieco od
dziewcz�cia, przypatruj�c si�
jej z �yczliwym u�miechem: -
Tylko kolor oczu pana Alfreda -
czyni�a dalej swe spostrze�enia
- ale rysy zgo�a inne.
Tajemniczy u�mieszek wykwit�
na ustach Ani i zgas� tak
szybko, �e widzowie tej sceny
mogliby s�dzi�, i� ulegli
z�udzeniu.
- Mo�e usi�dziemy -
zaproponowa�a pani Vera. -
Kochana gospodyni domu tak jest
przej�ta naszym widokiem, �e
musz� wchodzi� w jej rol�, a
widz�, niestety, �e boska
Naftusia nie uzdrowi�a chorej
nogi.
- Litewski up�r! - dorzuci�a
weso�ym tonem pani Jadwiga,
opieraj�c si� mocno na lasce i
siadaj�c powoli na kanapie obok
swego go�cia.
- Nie straci�a pani humoru,
najmilsza Litwinko! Jak� jednak
si�� posiadaj� wi�zy duchowe!
Nie widzia�y�my si� trzy lata, a
wydaje mi si� naprawd�, �e
rozsta�y�my si� dopiero wczoraj.
Gdy przeczyta�am w "Kurierze",
�e profesor J�zef Tarszo obj��
katedr� na Uniwersytecie
Warszawskim, tak mi �ywo stan�y
w pami�ci nasze rozmowy,
wycieczki, przygody
truskawieckie, �e postanowi�am
zaraz odwiedzi� pa�stwa.
- Mamusia zadr�czy�a
przynajmniej dziesi��
telefonistek, zanim dosta�a
adres pa�stwa - odezwa�a si�
Ania przekornie. Szybkie i
spr�yste kroki da�y si� s�ysze�
w przedpokoju i po chwili pan
domu wszed� do salonu. By� to
niewysoki, szczup�y blondyn o
niezmiernie wyrazistej twarzy i
piwnych oczach tak pe�nych
�ycia, i� szk�a, kt�re stale
nosi� z powodu kr�tkiego wzroku,
zdawa�y si� by� reflektorami tej
tryskaj�cej werwy. Jasne w�osy,
uczesane "na przedzia�ek",
zdradza�y indywidualist� w
ka�dym calu, gdy� z widocznym
przymusem ulega�y szorstkim
wp�ywom szczotki, tworz�c -
jakby dla zaznaczenia w�asnej
woli - nieposkromiony wicherek
nad czo�em. Ubrany starannie,
ale bez przesady, szczery i
prawdziwy w ka�dym ruchu i
s�owie, wywar� na Ani
poci�gaj�ce wra�enie. Szed�
przez salon z wyci�gni�tymi
r�kami, gdy� wrodzona mu �ywo��
chcia�a, by w ten spos�b
przyspieszy� chwil� powitania
bardzo dla� mi�ego i
nieoczekiwanego go�cia.
- Droga pani Vero - rzek�,
ca�uj�c jej r�ce. - Jakie� dobre
bogi pani� tu przynios�y? Cz�sto
m�wili�my o pa�stwu, ale wyznam
szczerze, �e nie mieli�my nawet
adresu pa�stwa w ostatnich
czasach. Kto� m�wi� mi, �e pan
Alfred zmieni� posad�, ale
dok�adniejszych wskaz�wek da�
nie umia�.
- Ta ostatnia posada tak si�
nam da�a we znaki, �e lepiej o
tym nie m�wi� - powiedzia�a pani
Vera, zaczerwieniwszy si� lekko
pod wp�ywem przykrych wspomnie�.
- Wszystko to ju� przesz�o i
znajdujemy si� obecnie w jakiej�
pomy�lniejszej fazie losu,
poniewa� m�j m�� zosta� radc�
rolnym przy ambasadzie polskiej
w Pary�u i wkr�tce mamy tam
wyjecha�. Tymczasem jednak
pracuje w Ministerstwie
Rolnictwa. Wybiera� si� do
pa�stwa razem z nami, ale
przeszkodzi�o mu wa�ne
posiedzenie.
- Jak�e si� ciesz�, �e pan
Alfred zdoby� stanowisko, jakie
s�usznie mu si� nale�y wobec
jego rozumu i wiedzy fachowej.
Pewien jestem, �e praca jego na
obczy�nie przyniesie korzy��
Pa�stwu Polskiemu. Ta jednak
pomy�lno�� i tamte przykro�ci
nie t�umacz� mi wcale, dlaczego
naj�askawsza pani urwa�a nagle
korespondencj� z jej niegodnymi
s�ugami? - tu profesor
przycisn�� r�k� szk�a, kt�re
mia�y sta�� tendencj� do
zsuwania si� ze szczup�ego,
rasowego nosa, a to z powodu
zbyt gwa�townych ruch�w g�ow�.
Trudno i darmo! Szk�o nie jest
�renic� i odwrotnie.
- J�ziu! - zgromi�a m�a pani
Jadwiga. - Czy ty si� nie
domy�lasz, �e ta m�oda osoba,
kt�ra spogl�da na ciebie okiem
rozbawionym, a tak szafirowym,
jak najpi�kniejszy b�awatek - to
jest...
- Ania! Czyli panna Ania,
przepraszam! - wykrzykn�� pan
domu, kt�ry ju� na pierwsze
s�owa �ony obr�ci� si� w stron�
dziewczyny i wita� j� bez s��w
ca�� gam� u�miech�w i spojrze�.
- Jaka malutka r�czka - m�wi�
dalej weso�o, ujmuj�c
wyci�gni�t� do� r�k� Ani. - Czy
tu si� zmie�ci poca�unek
w�satego profesora? A n�ka jak
u Kopciuszka? Kr�lewicz z bajki
nie mia�by wiele k�opotu z
na�o�eniem na ni� zgubionego
pantofelka. A na �lubie
jedliby�my i pili, i weselili
si� ca�� dusz�, prawda panno
Aniu?
- Na pewno. Na gorycze b�dzie
zawsze do�� czasu - odpar�a
swobodnie.
- �wietnie. Ju� widz�, z kim
mam do czynienia. Czy� nie mo�na
by�o wyr�czy� mamusi i napisa�
kilka s��w na kartce do Wilna,
donosz�c wiernym przyjacio�om,
co porabiacie i jak si� wam
powodzi? - przekomarza� si� z
Ani�, wpatruj�c si� w ni� z
widocznym upodobaniem.
- Nie przypominam sobie,
aby�my otrzymywali z Wilna
jakie� wiadomo�ci. Trzeba
przyzna�, �e Litwa okaza�a si� w
tym wypadku nie lepsz� od
Ukrainy - podkre�li�a dziewczyna
z przekor� tak pe�n� wdzi�ku, �e
zachwycony profesor roze�mia�
si� na ca�y g�os, odrzucaj�c w
ty� g�ow� i wciskaj�c szk�a na
nos, a pani domu oznajmi�a
uprzejmie:
- Wobec takiego zr�wnania
Kres�w, zapijmy t� spraw�
herbat� - i podnios�a si� z
kanapy, ze starannie ukrywanym
wysi�kiem, co jednak nie
przeszkodzi�o Ani skoczy� ku
niej i poda� jej r�k�.
- Dzi�kuj�, powiewny motylku -
rzek� profesor serdecznie,
podtrzymuj�c �on� silnym
ramieniem - ale na takim
skrzyde�ku trudno si� oprze� -
t�umaczy� z rozbrajaj�c�
szczero�ci�.
- Jestem bardzo silna w r�ku -
zapewnia�a Ania gorliwie. -
Nawet tatu� mi to przyznaje.
Wchodzili wszyscy do jadalni,
gdzie krz�ta�a si� Zuzia,
szczup�a blondynka o bladym
czole i p�owych w�osach, surowo
w ty� zaczesanych. Ruchy jej
by�y tak lekkie, �e nie s�ycha�
by�o odg�osu st�pania, a ca�a
obs�uga przy stole zdawa�a si�
sp�ywa� na go�ci bez jej
wsp�udzia�u.
- Panie pozwol�, �e
przedstawi� im naszego
siostrze�ca - powiedzia�a pani
Tarszowa. - Usi�d�, Carlo, obok
Ani i staraj si�, by twej
s�siadce niczego nie brakowa�o.
Wysoki, bardzo przystojny
brunet podszed� do pani Very i
poca�owa� j� w r�k�, po czym
sk�oni� si� przed Ani� i usiad�
naprzeciw niej. �yczliwy
p�u�miech, z utajon� w nim
rzewno�ci� nada� ma�ym ustom
dziewczyny tyle podbijaj�cego,
dzieci�cego wyrazu, �e szafirowe
oczy ch�opca, obramowane
d�ugimi, czarnymi rz�sami,
spocz�y na niej z mimowolnym
zachwytem.
- Jaki on podobny do Adama -
my�la�a Ania z rozrzewnieniem,
kt�re stara�a si� opanowa�. -
Oczy i wzrost, nawet profil
przypominaj� mi tego biedaka,
kt�ry by� dla mnie tak
prawdziwie po bratersku dobrym,
a kt�ry ju� dawno le�y na
cmentarzu w Zakopanem, jak to
wiem z list�w Marysie�ki.
Ciekawam, czy i ten jest r�wnie
warto�ciowy, jak tamten? -
podnios�a oczy i spojrza�a
uwa�nie na Carla, jak gdyby
chc�c przenikn�� go na wylot,
ale wejrzenie jej opar�o si� o
zas�on� z rz�s, poza kt�r�
migota�o co� nieprzeniknionego.
- Czy jest on r�wnie
delikatnym w obej�ciu jak Adam?
- rozmy�la�a jeszcze. - Rysy
jego nie s� tak subtelne jak
tamtego, a usta i z�by maj� w
sobie co� wilczego. Nie! Jaka ja
jestem zabawna! Czy mam prawo
tak ostro s�dzi� z pierwszego
wra�enia? Nie. Teraz patrzy na
mnie. Doprawdy przypomina
zupe�nie Adama.
- Wi�c pa�stwo stracili
nadziej� powrotu do siebie? -
zagai� rozmow� pan domu,
przysuwaj�c do pani Very
wspaniale usma�one konfitury.
- Nie traci si� nadziei do
ko�ca �ycia, zw�aszcza gdy tak
si� kocha�o ziemie kresowe, jak
my! - odpar�a �ywo. -
Zgodzi�abym si� na t� tu�aczk� i
walk� o byt, na to pogn�bienie
jednej klasy spo�ecznej, gdyby
ci w�adcy Rosji dali naprawd�
szcz�cie narodowi. Ale je�li
miliony bezrobotnych rzucaj� na
obu p�kulach gro�ne pytanie,
czy powinien istnie� system, nie
mog�cy wy�ywi� niewolnik�w
kapitalizmu, to czy� nie maj� do
tego samego prawa g�odni
niewolnicy sowieccy?! Komunizm w
Rosji nie da� przez siedemna�cie
lat swego istnienia �adnych
realnych dowod�w swej
doskona�o�ci.
- Pani tak s�dzi? A ja uwa�am,
�e bolszewicy maj� wielk�
zas�ug�, poniewa� nauczyli
pracowa� tych, kt�rzy umieli
dawniej tylko wydawa� i my�leli
tylko o sobie. Robotnikom �le
si� nie dzieje. Pani informacje
s� mylne. - G�os Carla mia� ton
narzucaj�cej si� pewno�ci.
- Za to twoje s�
pierwszorz�dne - rzek� profesor
niech�tnie.
- Et, Carlo, daj spok�j!
Wyst�pujesz zawsze z jakimi�
nadzwyczajnymi teoriami -
za�mia�a si� pob�a�liwie pani
domu.
- Ja tylko wypowiadam moje
najg��bsze przekonanie, ciociu
- odpar� bez wahania
m�odzieniec, przy czym drwi�cy
u�mieszek b��ka� mu si� po
wargach.
- Czy on tak my�li naprawd�,
czy te� przemawia przeze� duch
przekory? - rozmy�la�a Ania,
patrz�c nieznacznie na swego
s�siada.
- Co do mnie, to nikt nie mo�e
zarzuci� mi pr�niactwa, ani
wstecznictwa - m�wi� bardzo �ywo
profesor - a twierdz� jednak, �e
uniform komunistyczny,
standaryzowany cz�owiek,
spopiela�a rado�� �ycia - budz�
we mnie takie przera�enie, i�
wola�bym odebra� sobie �ycie,
ni� �y� w takich warunkach.
Zgadzam si� z Sandersonem i
uznaj� tylko �ycie tw�rcze,
naje�one niebezpiecze�stwami,
p�on�ce entuzjazmem, �ycie
aktywne, radosne, dionizyjskie,
gardz�ce monotoni� i szablonami.
Budzenie wiary w post�p idea��w
ludzko�ci, pomna�anie
indywidualnych si� tw�rczych -
oto s� teorie tego wielkiego
pedagoga, jakie i ja wyznawa�em
od lat najm�odszych.
- Czy� znajdzie si� cz�owiek,
kt�ry by si� nimi nie
zachwyca�?! - przem�wi�a Ania,
wpatrzona w profesora.
- To prawda! - dorzuci�a z
zapa�em jej matka. - Dlatego
buntuj� si� przeciw doktrynerom
rosyjskim, kt�rzy g�odnym i
zoboj�tnia�ym ludziom pozwolili
na jedno tylko uczucie: Trosk� o
piatiletk�!
Kr�tki d�wi�k dzwonka wmiesza�
si� do ciekawej rozmowy
towarzystwa.
- Pacjenci si� z�a�� - j�kn��
komicznie profesor. - Plaga mego
�ycia! Ale dzi� niech troch�
poczekaj�.
- Prosz� mu nie wierzy� -
zaprzeczy�a weso�o �ona. - Bez
swoich chorych i bez klinik �y�
by nie m�g� na pewno, a pacjenci
kochaj� go jak najlepszego
przyjaciela i wierz� mu
bezgranicznie.
- Nie chwal mnie, Wisiu, bo
wobec ciebie jestem partacz,
cyrulik z Pacanowa! �adny mi
profesor uniwersytetu, kt�ry nie
mo�e wyleczy� chorej �ony!
- Jeszcze nie wynaleziono
sposobu wprawienia zdrowego
nerwu na miejsce chorego -
pociesza�a m�a pani Jadwiga. -
Zobaczysz, �e i tego doczekamy
si� w obecnej dobie wspania�ego
rozkwitu techniki i wynalazk�w.
- Poniewa� jestem dzieckiem
tej epoki, proponuj� rodzicom,
�e polec� samolotem do Grenoble,
zamiast wlec si� antycznymi
poci�gami, ale nie zgadzaj� si�,
niestety! - odezwa�a si� Ania,
patrz�c na matk�.
- To pani jedzie do Grenoble
na uniwersytet? - zainteresowa�
si� milcz�cy dotychczas Carlo. -
Mam tam paru koleg�w z gimnazjum
i zazdroszcz� im prawdziwie tego
�ycia studenckiego, tak
r�nobarwnego, ciekawego i nie
daj�cego si� nawet por�wna� z
tutejsz� szarzyzn� - skrzywi�
usta z wyrazem wy�szo�ci.
- Hm! - sarkn�� pop�dliwie pan
J�zef. - Mo�e zazdro�cisz im
egzotycznego pr�niactwa, bo i
ja mam swoje i pewne wiadomo�ci
o tym ich �yciu.
B�ysk urazy z pi�knych oczu
Carla by� jedyn� odpowiedzi� na
ostr� replik� wuja, gdy� liczy�
si� z jego zdaniem i niech�tnie
wdawa� si� z nim w dysputy, gdy�
by� zawsze pobity w takich
razach.
- Musz� si� usprawiedliwi� z
mego zacofania - przerwa�a
zm�cony chwilowo nastr�j pani
Vera. - Od czasu naszych
ci�kich prze�y� w Bolszewii
Alfred miewa zawroty g�owy, a
chcemy odby� t� podr� we troje,
aby si� nacieszy� wra�eniami Ani
wobec takich cud�w natury, jak
Hemmering i Alpy, kt�re b�dzie
ogl�da�a po raz pierwszy w
�yciu. Z Pary�a pojedzie do
Grenoble ju� sama.
- A tu na z�o��, panna Ania to
indywidualistka pierwszej klasy,
jak gdyby by�a moj� rodzon�
c�rk� - �mia� si� profesor,
zwracaj�c g�ow� z b�yszcz�cymi
szk�ami na nosie w stron�
dziewczyny i ogarniaj�c j�
ciep�ym spojrzeniem. - Co, mi�a
panienko? Oj, te loczki, kr�c�ce
si� niesamowicie w r�nych
kierunkach, wiele m�wi� mi o
charakterku, o kt�rym tyle
s�ysza�em w Truskawcu od
rozkochanego tatusia i od
o�mielaj�cej si� krytykowa�
matki. Prosz� si� przyzna�,
panno Aniu, staremu
psychologowi.
- Staremu? - powt�rzy�a
dziewczyna z min�, wyra�aj�c�
mocniejszy protest, ni� s�owa. -
Ja tu widz� stokro� wi�cej
intuicji, ni� lat. Przyznaj�
jednak najch�tniej, �e n�ci
niemo�no�� spr�bowania w�asnych
si�. Mo�e to le�y w naturze
cz�owieka i - ptaka?
- Pi�knie - zdecydowa� pan
domu. - Prorokuj�, �e pani
przywiezie za rok dyplom z
Grenoble, co nie ka�demu si� uda
- tu spojrza� z lekk�
z�o�liwo�ci� na Carla.
Pani Vera popatrzy�a na
zegarek:
- Nakarmili nas, czas do domu,
czas! - oznajmi�a z wrodzonym
sobie humorem. - Ach! Jaki� on
mi�y! - zachwyci�a si� nagle,
widz�c burego kotka, kt�ry
wdrapa� si� po nodze pana domu
na jego plecy i opar�szy si�
�apkami o jego g�ow�, zacz��
liza� ucho, mrucz�c przy tym
pieszczotliwie.
- To synek Leili, Hassanek -
wyja�ni�a pani Jadwiga z
zadowoleniem. - A oto jego
matka. Patrzcie! Obejrza�a nas
wszystkich swymi zielonymi
�lepkami i zdecydowa�a si� na
wyb�r. Ju� jest na kolanach Ani.
Widocznie, Aniu kochana, lubisz
zwierz�ta, gdy� one czuj� przez
sk�r� swoich przyjaci�.
- Istotnie - potwierdzi�a pani
Vera. - Kiedy by�y�my czas jaki�
w Przymilepkach u stryjenki
naszej, Przedborowej, to Ania
zas�yn�a tam jako opiekunka
psiego i kociego rodu.
Za�miali si� wszyscy ch�rem,
a dziewczyna g�aska�a kotk�
wzd�u� grzbietu z mi�� dla niej
czu�o�ci�. Wtem Leila wyda�a
pisk b�lu i zeskoczy�a z kolan
Ani, kt�ra spojrza�a gniewnie na
Carla:
- Jak pan m�g� przycisn�� jej
tak ogonek?! - zawo�a�a z
oburzeniem. - Biedne zwierz�tko,
s�absze od pana. Fe! Wstyd! - i
uderzy�a go lekko, ale
niech�tnie, po r�ku.
- Masz, na co zas�u�y�e�,
Karolu - rzek� powa�nie pan
domu, rzucaj�c porozumiewawcze
spojrzenie na �on�, u�miechaj�c�
si� z przymusem i nie wiedz�c�,
jak za�agodzi� to drobne
wprawdzie, ale niemi�e dla niej
zaj�cie.
- Niestety, musimy pa�stwa
kochanych po�egna� - tu pani
Vera wsta�a od sto�u. - Alfred
na pewno ju� na nas czeka i
b�dzie mia� po raz setny pow�d
do przekomarzania si� z nami na
temat naszej nies�owno�ci.
- Szkoda - powiedzia�a z �alem
pani Jadwiga. - Nie
wyczerpali�my jeszcze ani jednej
kwestii do g��bi, a mamy ich
tyle do om�wienia.
- Wi�c je�li pa�stwo pozwol�,
to pojutrze wybierzemy si� do
nich na jak�� godzink� po
obiedzie - zaproponowa� pan
domu, ca�uj�c r�ce go�ci na
po�egnanie.
- Na ca�y wiecz�r - poprawi�a
go pani Vera, przy czym g�os jej
mia� tak mile prosz�ce tony, �e
uj�ci tym oboje Tarszowie
przyrzekli ch�tnie sw� bytno��.
- Ja osobi�cie wybieram si�
jednak do pa�stwa Przedbor�w na
godzink�, a do ich c�rki na
reszt� wieczoru - za�artowa� pan
J�zef. - To b�dzie moja nagroda
za... Za co, panno Aniu? -
wpatrzy� si� w ni� z
przyjacielskim u�miechem.
- To ju� my wiemy, panie
profesorze - odci�a si�
rezolutnie.
- A innym nic do tego! -
rzuci�, �miej�c si� ju� na ca�y
g�os i poprawiaj�c niesforne
szk�a na nosie.
- S�owem, jeste�cie �wietnie
dobrane, ostre kasztany -
zakonkludowa�a pani Vera. -
Mieli�my tak� czw�rk� przed
opuszczeniem naszej drogiej
Czeresze�ki. Chod�my ju�, Aniu,
bo nie zdecydujemy si� nigdy na
rozstanie z tym domem.
W taks�wce matka wychwala�a z
�ywo�ci� zalety swych
truskawieckich przyjaci�, czemu
Ania raz jeden przytakn�a.
Zaj�ta bowiem by�a odtwarzaniem
w my�li postaci i s��w dawno
przebrzmia�ych zgas�ego
przedwcze�nie Adama, kt�rego
istotnie lubi�a i ceni�a, a
kt�rego Carlo przypomina� jej
tak wyra�nie, podobny do niego
dziwnym trafem.
Pan Alfred czeka� na swoje
panie w pensjonacie na
Krakowskim Przedmie�ciu, gdzie
Przedborowie chwilowo
zamieszkali. Na widok
wchodz�cych do pokoju pani Very
z Ani�, przesta� muska� szczotk�
starannie utrzymane ma�e w�siki
i odwr�ciwszy si� od lustra,
przed kt�rym sta� wyprostowany,
oznajmi� z niezadowoleniem w
g�osie:
- Mam dla was nowin�, moje
drogie, ale nie z tych
przyjemnych.
- Co si� sta�o? - zapyta�y
obie, stropione i przyzwyczajone
ju� do zdradzieckich
niespodzianek losu.
- M�j szef o�wiadczy� dzi� na
posiedzeniu, �e zatrzymuje mnie
w Warszawie do grudnia.
- C� b�dzie z Ani�? -
wykrzykn�a pani Vera. -
Przecie� wyk�ady na
uniwersytecie w Grenoble
rozpoczynaj� si� pierwszego
listopada.
- Przeznaczenie, mamusiu.
Widocznie s�dzone mi by�o, �e
pojad� sama - rzek�a z tajonym
zadowoleniem Ania, zdejmuj�c
kapelusz i jesionk�.
- Wcale mnie to nie zachwyca -
oponowa�a matka. - Dzi�kuj� ci,
Fredziu - zwr�ci�a si� do m�a,
pomagaj�cego jej rozebra� si� z
p�aszcza. Usiad�a na fotelu i
splot�a z zak�opotaniem r�ce:
- Nie jestem zacofana, ale
uwa�am, �e m�oda dziewczyna,
jad�ca po raz pierwszy przez
ca�� Europ� sama, mo�e by�
nara�ona na r�ne powik�ania,
chocia�by wskutek nieznajomo�ci
j�zyka niemieckiego. Wola�abym,
aby� poczeka�a na nas, moja
Aniu.
- Za nic, mamusiu! -
wykrzykn�a gor�czkowo. - Wed�ug
mego zdania rodzice powinni
rzuca� dzieci w wir �ycia, jak
kacz�ta na wod�. Niech sobie
radz� jak umiej�! Niech gin�,
je�li s� niedo��gami! W taki
spos�b m�odzi si� wyrabiaj�,
nieprawda�, tatusiu?
- Pewnie. Im wi�cej g�upstw
wyczyni�, tym wi�kszej nabior�
m�dro�ci - popar� j� na p�
�artobliwie.
- Widz�, �e jak zwykle -
przeg�osujecie mnie. Ale je�li
si� na to zdecyduj�, to pod
warunkiem, �e dasz mi, Aniu
droga, s�owo, i� z nikim obcym
nigdzie nie p�jdziesz i nie dasz
si� nigdzie zaprowadzi�,
chocia�by ci to proponowa�a
najbardziej poci�gaj�ca z
wygl�du kobieta. Rozmawia�y�my z
tob� niejednokrotnie o
zasadzkach �ycia i wiesz dobrze,
co mam na my�li.
- Matka obawia si�, �e ci�
u�pi�, a potem obudzisz si�
dopiero w haremie su�tana, niby
nasza podolska Rokbolanka -
�artowa� pan Alfred, obejmuj�c
c�rk� ramieniem i staj�c z ni�
przed �on�. - Kto wie? Mo�e
wynik�oby z tego entente
cordiale pomi�dzy Turcj� a
Polsk�? Co, Vero? Wierz� w
talent dyplomatyczny naszej
c�rki. Waham si� nawet, czy nie
nale�a�oby jej po�wi�ci� dla
tak wielkiego celu?
- Nie bagatelizujcie moich
przestr�g dla dowcipu - oburzy�a
si� pani Vera.
- Je�li mamy m�wi� serio, to
chyba wierzysz w to, moja
kochana, �e naszej Ani nikt
wbrew jej woli nigdzie nie
zaprowadzi i w pole nie
wyprowadzi!
- Wielkie rzeczy podr� do
Grenoble! - uspokaja�a matk�
Ania.
- Oczywi�cie, �e Krzysztof
Kolumb dokona� daleko
trudniejszej imprezy! - zgodzi�a
si� pani Vera z pewnym
rozdra�nieniem.
- Mamusiu! - dziewczyna
zarzuci�a matce r�ce na szyj�. -
Bardzo dzi�kuj� mamusi za tyle
troskliwo�ci - wodzi�a ustami po
jej policzku, obdarzaj�c lekkimi
poca�unkami - ale prosz� mi
zaufa�, prosz� chcie� w to
uwierzy�, �e dam sobie rad� w
ka�dym wypadku.
- Dobrze. Niech i tak b�dzie.
Zaznaczam tylko, �e mowy by� nie
mo�e o samolocie. Powiezie ci�
przez Europ� antyczna lokomotywa
zamiast motoru fruwaj�cego
ptaka, m�j nowoczesny Ikarze! -
g�os pani Very brzmia� tak
niez�omnie, �e Ania spojrzawszy
przelotnie na ojca i nie widz�c
w nim tym razem sojusznika,
przyj�a ten wyrok z rezygnacj�,
odk�adaj�c ziszczenie swych
marze� do jakiej� pomy�lniejszej
chwili.
List z podr�y
Grenoble, pensjonat Laurin, 28
pa�dziernika 1928.
Najdro�si Tatusinkowie!
Wczoraj po po�udniu stan�am
szcz�liwie w Grenoble i
natychmiast wys�a�am do Was
kartk� (jak to zreszt� czyni�am
przez ca�y czas podr�y),
aby�cie byli o mnie spokojni.
Dzi�, obieg�szy miasto, kt�re
jest czaruj�ce, zasiadam do
d�ugiej z Wami pogaw�dki.
Tatusiu kochany! Uznajmy si� za
pokonanych! Mia�am przygod�! A
Ty, Matko przewiduj�ca,
triumfuj, ale nie dr�yj, bo
Twoja Ania zda�a celuj�co
egzamin �yciowy. Zaczynam od
pocz�tku. Czy nie domy�lacie
si�, �e Wasza dzielna
podr�niczka goni�a resztkami
si� w chwili, gdy �egna�a Was
wszystkich na dworcu w
Warszawie? - Je�li nie - to
doskonale si� zakonspirowa�am.
Przypomnijcie sobie te r�ne
"wyczyny", obmy�liwane przez
Michasia, przez Pawe�k�w z
Bisi�, jak r�wnie� przez
kochanych pa�stwa Przedbor�w i
ich przyjaci�, kt�rzy wszyscy
razem prze�cigali si� w
wynajdowaniu coraz to nowych
rozrywek ku uczczeniu
odje�d�aj�cej przysz�ej
studentki. Nie dziwcie si� tedy
memu zm�czeniu. W dodatku m�j
wagon przepe�ni� si� podr�nymi
po paru godzinach jazdy. O! jak
wielk� mieli�cie s�uszno��,
nastaj�c, bym wzi�a sleeping do
Wiednia. Czemu� Was nie
us�ucha�am? (Triumfuj zn�w,
Matko!) Gdyby�cie byli
zobaczyli Wasz� Ani�, skulon� w
k�ciku, wytr�can� nieustannie z
upragnionej drzemki ci�g�ym
ruchem i gadanin� jad�cych -
rozp�yn�liby�cie si� z �alu nad
Waszym ma�ym uparciuchem. Tak
wygl�da ta sprawa z Waszego
punktu widzenia, bo co do mnie,
to uwa�am, �e noc chocia�
niemi�a, sko�czy�a si� jak
wszystko na tym �wiecie, a ja
doje�d�am do Wiednia tak
zaciekawiona nowym miastem, �e
postanowi�am - korzystaj�c z
parogodzinnego postoju -
objecha� samochodem t� stolic�
wygnanych ceremonia��w i
dworskiej �wietno�ci. Co do
niemczyzny, to Kr�l_Przypadek
us�u�y� mi jak gnom w bajce,
gdy� kierowca taks�wki by�
�l�zakiem cieszy�skim,
najprzychylniej dla Polski i dla
Polak�w usposobionym. Wypytywa�
mnie o nasze stosunki w kraju, a
w zamian du�o opowiada� o
przedwojennym Wiedniu i obwozi�
po ca�ym mie�cie, zatrzymuj�c
si� przed wspanialszymi
gmachami, muzeami, pomnikami
itd., daj�c mi wyja�nienia z
talentem doskona�ego cicerona.
Oczywi�cie nie b�d� Wam tego
powtarza�a, bo Wiede� znacie
lepiej ode mnie. Powiem tylko,
�e nie starczy�o mi czasu na
obiad.
Wr�ci�am tedy do poci�gu
przesycona wra�eniami (Wiede�
jest �liczny!), ale - z pustym
�o��dkiem. O przeje�dzie przez
Semmering nie b�d� si� r�wnie�
rozpisywa�a. Cudne i basta! Po
fali ciemnych zachwyt�w przysz�a
nareszcie fala g�odu i
os�abienia. Baczno��, Mamusiu!
Zaczyna si� prolog do
"przygody"! Zrobi�o mi si�
s�abo. "Sk�oni�am g��wk� na
rami�", jak to si� m�wi w
sensacyjnych powie�ciach i
przymkn�am oczy. Siedz�cy w tym
samym coup~e, jaki� �ysy pan o
wytwornych manierach, dyskretny
admirator, �ledz�cy mnie bacznie
od Wiednia (zauwa�y�am to pomimo
Semmeringu!) i lubuj�cy si�, jak
mi to p�niej wyzna�, widokiem
"nieskazitelnej �wie�o�ci
wra�e�", otworzy� szybko drzwi,
potem okno na korytarzu i zacz��
macha� chustk�, pragn�c
od�wie�y� powietrze, przesycone
dymem z cygar. Och! te cygara
austriackie! Okropno��! Byli�my
tylko we dwoje w coup~e. Tak,
Mamusiu! Enfin seuls! (Wreszcie
sami!) Musia�am by� strasznie
blada, gdy� dystyngowany m�j
wsp�towarzysz podr�y przemawia
do mnie po niemiecku, po
francusku, podsuwa mi poduszk�
wagonow� pod g�ow�, a wreszcie
czuj� pod nosem sole trze�wi�ce.
O, zgrozo! Mo�e to jakie�
usypiaj�ce specyfiki!...
Otwieram oczy i czyni� r�k� �uk,
wytr�caj�cy nieszcz�sny flakonik
gdzie� w k�t wagonu. Jak na
przypuszczaln� ofiar� haremu,
broni� si� wcale dobrze.
- Non, non, monsieur, merci.
Je d~eteste cette odeur_l~a!
(Nie, nie, dzi�kuj� panu. Ja nie
znosz� tego zapachu!) Prosz�,
je�li pan �askaw da� mi wod�
kolo�sk�. Ot, tam! - wskazuj�cy
paluszek do g�ry. - Na siatce w
torebce podr�nej.
To mnie ogromnie orze�wi�o i
poczu�am si� lepiej. -
Mademoiselle! - m�wi zach�caj�co
m�j elegancki opiekun. - Mo�e by
pani po prostu co� zjad�a!
Widz�, �e od Wiednia, vous
d~egustez les paysages, ale nic
wi�cej pani w ustach nie mia�a.
- A la bonheur! - odpowiadam. -
Zdaje mi si�, �e pan dobrze mi
radzi. Prosz� wi�c kaza� mi
przynie�� herbat� i sandwicze. -
"Spa�aszowa�am" tak� porcj�, �e
nawet Mamusia by�aby zadowolona
i si�y mi wr�ci�y. Zamiast wody
kolo�skiej dosta�am lusterko.
Bon! Rumie�czyk na twarzy,
wygl�d �wietny, bodaj to
m�odo��, m�j wiecznie m�ody
Tatusiu! A teraz - spa�, spa�!
Rzuci�am przelotne spojrzenie na
mego towarzysza i ujrza�am
niepokoj�ce iskierki w jego
ciemnych oczach.
Uwa�ajcie, kochani! Tu ju�
jest clou sensacji!
M�j wzrok by� jak gdyby
biczem, kt�ry rozp�ta� jego
wymow�: - Mademoiselle! Pani
jest p�czek r�any, wio�niany!
Vous ~etes une petite f~e~e
mignonne, une f~e~e charmante!
(Pani jest ma�� milutk�
czarodziejk�, czarodziejk�
czaruj�c�!) Jed�my razem do
Pary�a! Zapraszam pani� na
czaruj�c� wycieczk�, jakiej pani
nie po�a�uje. Zwiedzimy
wszystkie osobliwo�ci tego
miasta_ Lumi~ere, a potem
odwioz� pani�, dok�d pani
rozka�e, nawet na koniec �wiata.
- Pan si� pomyli� w adresie,
m�j panie! - wybuchn�am tak
impulsywnie, a z moich oczu
strzeli�y takie b�yski
oburzenia, �e m�j przygodny, ale
zna� wytrawny Don Juan, zgas� w
okamgnieniu. - Przepraszam pani�
- wyrzek� z powag�. - Pomyli�em
si� istotnie - tu poca�owa� mnie
w r�k� z szacunkiem, ale
wyrwa�am j� natychmiast, gdy�
nie ostyg�am jeszcze z gniewu. -
Niech mnie jedno t�umaczy -
m�wi� dalej przekonywaj�co. -
Czy pani s�dzi, �e pani
pierwszej zaproponowa�em tak�
eskapad�? A przecie� nigdy nie
spotka�a mnie odmowa! Lekko��
obyczaj�w tera�niejszej
m�odzie�y upowa�nia do wielu
rzeczy i fa�szywego kroku, jaki
pope�ni�em przed chwil�, za co
b�agam pani� o przebaczenie. Ma
pani we mnie rzetelnego
przyjaciela, pe�nego szacunku
dla takiego uroczego wyj�tku w
og�lnej regule. - M�j panie! Bez
komplement�w! Moje przebaczenie
zale�y od dalszego post�powania
pana. Nie wiem dotychczas z kim
mam zaszczyt m�wi�?
Mamusiu! Tatusiu! On si�
zacz�� �mia�! Czy� to nie
oburzaj�ce?! Czy�bym wygl�da�a,
jak zaperzony kogucik wobec tego
s�onia?! To prawda,
pow�ci�gn�� natychmiast swoj�
niewczesn� weso�o�� i przdstawi�
mi si� z ca�� powag�: - Edouard
Lorenz, dyrektor
Mi�dzynarodowego "Touring Clubu"
w Genewie. Jechali�my wci��
tylko we dwoje. Spa� mi si�
chcia�o okrutnie, ale walczy�am
m�nie z ogarniaj�c� mnie
senno�ci�. Nie mog�am si�
otrz�sn�� z niemi�ego wra�enia.
Skruszony admirator zauwa�y� to
bez trudu: - Mademoiselle! Jak
mam pani� przekona� o zupe�nej
zmianie mego zapatrywania na
pani�? Prosz� gor�co, niech pani
zaufa mi i tak we�mie moje
s�owa, jak je wypowiadam. Pani
jest przem�czona. Za dwie
godziny mamy rewizj� na granicy
szwajcarskiej w Buks, czyli
druga ju� noc nie przespana.
Doje�d�amy do Insbruku.
Wysi�d�my tu. Zawioz� pani� do
�wietnego, znanego mi dobrze
hotelu, prze�pi si� pani,
wypocznie, a jutro, o pi�tej
wsi�dziemy do poci�gu i - dalsza
droga. - Doskona�a my�l, z t�
tylko zmian�, �e - wysi�d�
sama, a pan pojedzie dalej.
Prosz� o adres hotelu. -
Westchn�� tak, �e mi si� go �al
zrobi�o, ale s�owo dane Mamusi,
trzyma�o mnie na uwi�zi. - Nie
ma pani do mnie zaufania,
princesse (ksi�niczko) Finette!
Zas�u�y�em na to, niestety! -
Po�egnali�my si� bardzo
serdecznie, obiecuj�c pisywa� do
siebie. W hotelu la g~erant
(kierownik) m�wi� po francusku
na szcz�cie. Spa�am rozkosznie
do po�udnia, a po obiedzie, z
kt�rego nawet Pantaleon m�g�by
by� s�usznie dumny, zwiedzi�am
stolic� Tyrolu. Cudne
miasteczko, �pi�ce jak dziecko w
kolebce pod stra�� szczyt�w
g�rskich, co niby troskliwe
nurse's w bia�ych czepkach ze
�niegu, czuwaj� nad jego cisz�.
Powietrze boskie. Widzia�am
s�awne figury z br�zu w starej
katedrze i my�la�am, �e Mamusia
s�usznie si� nimi zachwyca�a. O
jedenastej w nocy wsiad�am zn�w
do poci�gu, pe�na m�stwa wobec
ewentualnych przyg�d, ale nie
mia�am ju� �adnej. Teraz, gdy
tak dok�adnie wszystko opisa�am,
waham si� z twierdzeniem, kto
mia� s�uszno��: Tatu�, czy
Mamusia? Mia�am wprawdzie
"przygod�", ale wysz�am z niej
zwyci�sko, nieprawda�? A wi�c -
oboje Tatusinkowie mieli
s�uszno��. Wracam do mej
podr�y. Po rewizji w Buks spa�
ju� nie mog�am, wyczekuj�c
niecierpliwie Szwajcarii
S�owackiego. Wsch�d s�o�ca
o�wietla� czaruj�ce widoki
alpejskie. Poci�g grzmia�,
p�dz�c po mostach, zawieszonych
nad przepa�ciami, lub znika� w
tunelach, wylatuj�c zn�w jak
czarny �uk na wolne
przestrzenie, gdzie b��kitnia�y
jeziora i sta�y rozsiane domy w
czerwonych kapturkach z
dach�wki. W oddali wodospady jak
srebrne wst��ki przecina�y
g�rskie zbocza. W Genewie
zatrzyma�am si� w pensjonacie,
zaleconym mi przez Tatusia.
Wa��sa�am si� po mie�cie i
stan�am przed wspania��
siedzib� Ligi Narod�w, my�l�c
zuchwale: - Czy� s�owo zdo�a
kiedy powstrzyma� miecz? - Przez
Dijon i Lyon doje�d�am wreszcie
do Grenoble. Z okien wagonu
poznaj� si� po raz pierwszy z
ziemi� francusk�. Sprawia na
mnie wra�enie wielkiego
kraju_ogrodu, gdzie ju� niczego
doda� nie mo�na, bo ca�o��
dosz�a do szczytu wsp�czesnej
kultury. Patrz�c na t�
doskona�o��, ocenia�am tym
bardziej wysi�ek i warto�� tego,
czego dokonali�my od czasu
niepodleg�o�ci Polski. I my mamy
talent organizacyjny, i my
mo�emy powiedzie� sobie ze
spokojn� dum�, �e w wy�cigu
og�lnej pracy bierzemy udzia�
niema�y, a przy tym mamy jeszcze
tyle, tyle do zrobienia!
List ju� tak d�ugi, a my�li
t�ocz� si� jedna za drug� i r�ka
posuwa si� niepowstrzymanie po
papierze. O ile w tak kr�tkim
czasie zdo�a�am wyczu� utajonego
w murach "ducha" Grenoble, to
miasto to jest siedliskiem
turyst�w i student�w, niby nasz
stary pami�tkowy Krak�w. Le�y
ono w dolinie Izery, a na
horyzoncie pot�ny ma puklerz z
�a�cucha Alp Belledonne. Pi�kne
Muzeum Sztuki, mieszcz�ce w
sobie bibliotek�, zawieraj�c�
300.000 tom�w, ciekawy pod
wzgl�dem architektury, bo
pochodz�cy z XV wieku Pa�ac
Sprawiedliwo�ci (t�umacz�
dos�ownie), ratusz miejski,
Brama �w. Laurentego, co� niby
nasza Brama Floria�ska, r�wnie
archaiczna, uniwersytet, katedra
- oto najwa�niejsze zabytki
Grenoble, nadaj�ce mu charakter
historycznego miasta.
Wracaj�c do mych osobistych
spraw, to mieszkam w
"pensjonacie Laurin".
W�a�cicielka tej instytucji,
starsza pani, obci�gni�ta w
br�zow� aksamitn� sukni�,
hermetycznie pod szyj� zapi�ta,
twarz ma pooran� zmarszczkami,
g�adkie br�zowe w�osy, zwini�te
w olbrzymi w�ze� w tyle g�owy i
do tego wszystkiego - tajemniczy
u�miech Giokondy. Czy
Tatusinkowie widz� j� z oddali?
Lubi ciska� wykrzyknik: - Tiens!
C'est vrai~ment bizarre! (To
naprawd� dziwaczne!) -
Wiadomo�ci jej
historyczno_obyczajowe co do
Polak�w s� minimalne, �eby nie
powiedzie� - �adne! Podczas
pierwszego obiadu spyta�a mnie z
zaciekawieniem, czy w Polsce
jadaj� kalafiory? - Och! Madame!
- wypali�am bez namys�u. - O
ka�dej porze roku i to
codziennie! - Tiens! C'est
bizarre! - b�kn�a, zdumiona
naprawd�. - Czy�by to by�a
narodowa potrawa? - Oui, madame!
Na r�wni z ziemniakami i
marchwi� - odpar�am w
szowinistycznym zapale. Prosz�
sobie wyobrazi�, drodzy moi, �e
je si� tu wszystko na jednym
talerzu, a po ka�dej potrawie
aksamitna Gioconda podsuwa
kolejno wszystkim biesiadnikom
p�misek, zapraszaj�c uprzejmie:
- D~ebarrassez vos assiettes,
s'il vous pla~it! (Prosz�
opr�ni� swoje talerze!), a my
zsuwamy pos�usznie resztki
jedzenia, nie m�wi�c przy tym,
�e to jest naprawd� "bizarre".
Jak�� �wi�t� zgroz� zapa�a�oby
oblicze naszego kochanego
Dorofteja, gdyby kto� mu
powiedzia�, �e jest kraj na
�wiecie, gdzie "pany" tak si�
zachowuj� przy stole. Ale - co
prawda - nie s� to "pany", tylko
biedni "etudianci" (studenci).
Oczy mi si� klej�, wi�c �ciskam
Was gor�co. Z daleka stali�cie
mi si� jeszcze dro�szymi, ni� z
bliska. Hola, ho, panno Aniu!
Bez tych sentymentalizm�w!
Ode�lijcie, prosz� ten m�j list
Pawe�kom. Serdeczne pozdrowienia
wszystkim moim kochanym.
Dobranoc. Wasza Ania
"Etudianci" w Grenoble
"Pension Laurin", w kt�rym
ulokowa�a si� Ania, zajmowa�
pi�te pi�tro skromnej kamienicy.
Nie znano tu takiego luksusu,
jak pok�j osobny, ka�dy z nich
bowiem przeznaczony by� dla
dw�ch lub trzech mieszka�c�w.
Wsp�lokatork� Ani by�a r�wnie�
Polka, panna Danka S�awi�ska, z
czego Ania nie by�a z pocz�tku
zadowolona, gdy� chodzi�o jej o
nieustann� wpraw� w obcych
j�zykach. Wkr�tce jednak
to�samo�� celu i podstawowa
cecha samodzielno�ci
zadzierzgn�a mi�dzy dwiema
studentkami coraz mocniejszy
w�ze� wzajemnego porozumienia.
Obie pragn�y i�� przez �ycie o
w�asnych si�ach, obie uczy�y si�
z zapa�em i studiowa�y pilnie
wydzia� literacki na s�awnym
uniwersytecie w Grenoble. Ta
by�a wszak�e pomi�dzy nimi
r�nica, �e Ania wyst�powa�a
zawsze jako rzeczniczka �adu
spo�ecznego o zdemokratyzowanych
podstawach, w�wczas gdy Danka,
wychowana przez uwielbiaj�cego
j�, a bardzo liberalnego ojca,
rzuca�a r�kawic� ca�emu
dotychczasowemu ustrojowi.
Rozmarzone jej oczy, o
�agodnym wyrazie oswojonej
sarenki i pogodna, �adna
twarzyczka tworzy�y taki
kontrast z wywrotowymi teoriami,
sypi�cymi si� potoczy�cie z ust
drobnych i mocno p�sowych, �e
spostrzegawczo�� Ani okre�li�a
now� kole�ank� mianem "przemi�ej
anarchistki", co jej cz�sto
powtarza�a ze �miechem. Danka
si� nie obra�a�a, przeciwnie -
wznosz�c na Ani� �liczne czarne
oczy o wilgotnym po�ysku i
wydmuchuj�c zgrabne k�eczka
dymu z cienkiego papierosika,
przyznawa�a szczerze: - W tym
�arcie jest du�a cz�� prawdy,
moja droga!
S�siedni pok�j zajmowa�a
trzecia Polka, Madzia Grajewska,
przystojna brunetka, istny m�l
ksi��kowy, tak przy tym dobra i
uczynna, �e por�wnanie jej do
Madzi z "Emancypantek" Prusa
nasuwa�o si� co chwila
rodaczkom. Dosz�o wreszcie do
tego, �e cudzoziemcy
"etudianci", mieszkaj�cy w
pensjonacie, zaznajomili si� z
dzia�alno�ci� literack� "du
fameux Prousse" i psychologi�
jego bohaterki. Towarzyszk�
Madzi w jej sypialni by�a Daisy,
m�odziutka, urocza Angielka o
kasztanowatych w�osach, r�anej
cerze i stylowym profilu, tak
bajecznie zdolna, �e przyjecha�a
ze swej wyspy jako stypendystka
na studia uniwersyteckie w
Grenoble. Wieczorami ca�y
pensjonat gromadzi� si� przy
wsp�lnym obiedzie, gdzie
niefrasobliwy, m�odzie�czy humor
i rado�� �ycia triumfowa�y nad
niewyszukanym menu nowo�ytnej
Giocondy. Ania szybko
zaaklimatyzowa�a si� w nowych
dla siebie warunkach i ju� po
tygodniu wieloj�zyczny gwar,
jaki wita� je z Dank�, gdy
wchodzi�y do jadalni po
ca�odziennej pracy, zdawa� si�
by� czym� dawno znanym i
naturalnym.
- Bonsoir, mademoiselle Annie!
Comment ~ca va, mademoiselle
Danka? (Dobry wiecz�r, panno
Aniu, jak si� miewa panna
Danka?) Dlaczego panie tak si�
dzi� sp�ni�y? Czy�by ksi�gi
m�dro�ci, w jakich panie stale
ton�, zawiera�y w sobie wi�cej
magnesu, ni� towarzystwo takich
czaruj�cych koleg�w, jak my? -
�artowa� weso�o Raymond, m�ody
Francuz, nerwowy, kochliwy,
bardzo przystojny brunet, typ
po�udniowca.
Danka przyj�a to
spostrze�enie do�� ch�odno, gdy�
lekcewa�enie m�czyzn, jako
ni�szych od kobiety le�a�o w jej
programie �yciowym, co nie
przeszkadza�o jej ba�amuci�
koleg�w i cieszy� si� w duchu
wra�eniem, jakie jej uroda na
nich wywiera�a. Odpowiedzia�a
tedy spokojnym tonem,
przeciskaj�c si� pomi�dzy
krzes�ami a �cian� i d���c do
swego miejsca:
- Zaczyta�y�my si� po prostu w
listach z domu - usiad�a obok
Raymonda i rozk�adaj�c na
kolanach serwet�, m�wi�a dalej:
- Ja dosta�am d�ug� episto�� od
ojca, a Ania od przyjaci� z
Warszawy.
- Musi si� w tym kry� jaki�
cichy admirator z Polski, pas
vrai, mademoiselle Annie?
(nieprawda, panno Aniu?) -
dokucza� �artobliwie drugi
kolega, m�ody Amerykanin,
Rodney, niewielkiego wzrostu,
znany sportowiec, wybitny jako
umys� i charakter, ale
pozbawiony zupe�nie zmys�u
estetycznego, o czym �wiadczy�y
dziwnie niegustowne i �le
dobierane do ubra� krawatki.
- M�wi�cy ma racj� - rzuci�
kr�tko towarzysz Raymonda,
Samuel, g�ral francuski, nie
wstydz�cy si� swego pochodzenia,
ale przeciwnie, ceni�cy w
nale�ytym stopniu sw� g��bok�
inteligencj� i pracowito��.
Obdarza� Ani� szczer� sympati� i
wyr�nia� j� spo�r�d kole�anek,
tote� i teraz patrzy� na ni� z
przyjaznymi b�yskami w oczach.
- Da liegt der Hund begraben
(Tu jest pies pogrzebany) -
rzek� z naciskiem Fritz, Niemiec
z Prus Wschodnich, zaborczy,
agresywny, trawiony nieustann�
gor�czk� polityczn� z powodu
traktatu wersalskiego,
"korytarza" i "polskiego morza".
Pracowito�� Ani wzbudza�a w nim
szacunek, ale jej narodowo��
k�ad�a tam� wszelkiej przyja�ni.
Spojrza� jednak na dziewczyn� z
mimowolnym u�miechem, gdy�
wszelkie aluzje do mi�o�ci i
zakochania tworz� w
m�odzie�czych latach teren
prawdziwie mi�dzynarodowy.
- Oh! La, la, la! Mademoiselle
Anie?!Co znacz� te r�e
alpejskie na naszej Jungfrau?! -
wykrzykn�a swawolnie Daisy,
widz�c rumieniec Ani, kt�ra
ch�tnie da�aby sobie klapsa za
ten niepotrzebny objaw wra�enia.
Dosta�a bowiem list od
profesorowej Tarszowej, a w
dopisku uk�ony od Carla dla
"niezapomnianej pogromczyni
dzikich instynkt�w". Z�a by�a na
siebie i na niego, i na koleg�w,
podejrzewaj�cych j� o jakie�
amory, gdy w rzeczywisto�ci
opanowana by�a ca�kowicie my�l�
chlubnego dyplomu.
- Takie r�e zakwitaj� na
policzkach innych du�o cz�ciej,
ni� na moich - odci�a si�
jednak natychmiast, rzucaj�c
wieloznacz�ce spojrzenie na
Rodney'a i na �liczn� Angielk�,
kt�ra od pierwszej chwili
zapa�a�a niezwyk�� sympati� do
m�drego Amerykanina.
Rodney za�mia� si� kr�tko i
szczerze, ukazuj�c bia�e, zdrowe
z�by:
- Nie zaczepiajcie Polek! -
rzuci� ostrzegawczo. - Wiadomo,
�e s� arcydzielne. A kt� nam
da� Pu�askich i Paderewskich?!
- Nie starczy�oby nam dnia i
nocy na wyliczanie wielkich
m��w i kobiet polskich! -
o�wiadczy� ze zwyk�� swemu
narodowi, przesadn� kurtuazj�,
m�ody Chi�czyk, Lao-Ming. Ania
polubi�a go szczerze, gdy� by�
opanowany, rozumny i kulturalny.
By� to syn mandaryna, potomek
starej, cesarskiej dynastii
Ming�w.
- S�usznie - potwierdzi�
Raymond, sk�aniaj�c g�ow�
wytwornym gestem w stron�
kole�anek Polek.
- Mo�e daliby�cie nareszcie
spok�j tym wszystkim
uprzejmo�ciom! - zaprotestowa�
arbitralnie Rodney. -
Pogimnastykujmy lepiej nasze
umys�y. Mam dzi� dla was pyszny
temat do dyskusji.
- S�uchamy! S�uchamy! -
buchn�� gwar o�ywiony, a oczy
zebranych b�ysn�y ciekawo�ci�,
gdy� m�ody Amerykanin posiada�
istotny dar wynajdywania
niebanalnych temat�w.
- Uwaga zatem! - Rodney
poprawi� si� na krze�le i m�wi�,
gestykuluj�c �ywo: - Stawiam na
wadze szklank�, wa�� j� z
idealn� dok�adno�ci�. Jest! All
right! Teraz wpuszczam do �rodka
much�, kt�ra fruwa w powietrzu,
zamiast usi��� na �ciankach.
Compris?! Politechnicy,
literaci, prawnicy i ty,
przysz�a doktorko medycyny - tu
spojrza� na Madzi� - wst�pujcie
w szranki dyskusji i
udowodnijcie, czy waga wyka�e
wi�kszy ci�ar szklanki wobec
takiego pasa�era, czy te� nie?
- Co za g�upstwo! -
zaoponowa�, �miej�c si�
Lao-Ming. - Rozwi�zanie nasuwa
si� samo. �artujesz sobie z nas,
Rodney!
- Hola! - wykrzykn�a Ania
przekornie. - Mucha bije
skrzyd�ami i zg�szcza powietrze
w szklance. Je�li mowa o
"idealnej" wadze, to oczywi�cie,
musi jej przyby�.
- Nie bierzemy w rachub�
kwestii, czy mucha zechce lata�
w powietrzu, zamiast usi���
sobie wygodnie na szklance? -
wyrazi�a pow�tpiewanie Danka. -
Nikt jej nie zmusi do fruwania,
a w�wczas ca�a dyskusja upada.
- Czy�by i muchy by�y
anarchistkami? - zapyta� z udan�
zgroz� Rodney.
Za�miali si� wszyscy ch�rem,
nie wy��czaj�c sprawczyni tej
weso�o�ci.
- Przecie� mucha znajduje si�
w szklance, wi�c czy siedzi, czy
fruwa, waga musi si� zwi�kszy� -
orzek� sucho Fritz. - Wy,
Polacy, zdolni jeste�cie jako
poeci, ale brak wam
systematyczno�ci w rozumowaniu.
- Istotnie, kolego!
Najczystsz� nasz� poezj� czynu
jest Gdynia, kt�ra prawdziwie
wyros�a z niczego - zgodzi�a si�
z nim pozornie Ania, z drwi�cymi
ognikami w szafirowych oczach.
- Do czasu! - zme�� przez z�by
Fritz p�g�osem.
Wieczorny "diner" si�
sko�czy�, a resztki skromnego
deseru zgarni�te by�y na
p�misek wedle planu skrz�tnej
gospodyni, kt�ra we wszystkich
dysputach nie bra�a nigdy
udzia�u, wodz�c natomiast
kontemplacyjnym okiem po
mieszkaj�cej u niej m�odzie�y.
Ci obcy przewa�nie "etudianci"
stanowili dla niej jakby kupony
do renty o do�� wysokim
oprocentowaniu. Jedyny Raymond
cieszy� si� wi�kszymi jej
wzgl�dami, poniewa� jako syn
zamo�nych rodzic�w, wymaga�
wi�cej i p�aci� dro�ej.
- Pan ju� nas opuszcza,
monsieur Raymond? - zapyta�a,
podkre�laj�c wyra�nie mniemany
�al z tego powodu.
- Oui, madame - zby� j�
kr�tko, ale grzecznie, student i
rzuciwszy p�g�osem kilka s��w
niemal do ucha Samuela, sk�oni�
si� wszystkim i wyszed� z
jadalni. G�sta, czarna czupryna
przyjaciela_g�rala chwia�a si�
demonstracyjnie i protestuj�co w
czasie b�yskawicznej utarczki z
Raymondem, a oczy jego wpatrzone
by�y teraz z przygn�bieniem w
drzwi, za kt�rymi znikn��
elegancki i przystojny
m�odzieniec.
- Zn�w poszed� gra� w karty -
Rodney uderzy� pi�ci� w st� z
gniewem i zdziwieniem
jednocze�nie. - I po co on tu
w�a�ciwie przyjecha�?
Samuel targn�� niecierpliwym
ruchem zmi�ty jak zwykle
ko�nierzyk. - Spytaj lepiej po
co ja (podkre�li�) tu jestem?
Mam go powstrzymywa� od tego
strasznego na�ogu i zobowi�za�em
si� do tego wobec jego rodzic�w,
a nie wiem doprawdy, jak mam si�
bra� do rzeczy?! Wszystkie moje
wywody i przedstawienia trafiaj�
na grunt tak lekkomy�lny, �e -
tu roz�o�y� r�ce - �e jestem
bezradny!
Pe�en troski wewn�trznej
opu�ci� pok�j, zapomniawszy
nawet o obowi�zkowym uk�onie dla
zebranych koleg�w, z kt�rych
kilku ju� wysz�o.
- Nasi tak�e potrafi�,
niestety, gra� w karty i
pr�nowa� - skonstatowa�a Danka,
siedz�ca ju� na ma�ej kanapce w
rogu. Marzycielskimi oczyma
patrzy�a gdzie� w przestrze�,
przed siebie i pali�a z
wdzi�kiem cienkiego papierosika.
- To wstyd! - powiedzia�a
surowo Ania. - Czy� oni nie
rozumiej�, �e my tu wszyscy
przedstawiamy nasze ojczyzny,
�e od naszego zachowania si�
zale�y poj�cie obcych o nas,
jako o narodzie i Pa�stwie?
Raczej u siebie, w kraju, mog�
grzeszy� w ostateczno