2178
Szczegóły |
Tytuł |
2178 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2178 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2178 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2178 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ja nie�miertelny
Roger �elazny
Prze�o�y�:
Edward Szmigiel
Benowi Jasonowi
- Jeste� kallikanzarosem - o�wiadczy�a nagle. Odwr�ci�em si� na lewy bok i u�miechn��em w ciemno�ci.
- Zostawi�em kopyta i rogi w Biurze.
- A wi�c znasz t� legend�!
- Tak, nazywa si� Nomikos.
Wyci�gn��em r�k� i znalaz�em jej cia�o.
- Czy tym razem zniszczysz �wiat?
Wybuchn��em �miechem i przyci�gn��em j� do siebie.
- Zastanowi� si� nad tym. Przy obecnym rozpadzie Ziemi...
- Przecie� wiesz o tym, �e w dzieciach urodzonych tutaj w Bo�e Narodzenie p�ynie kal�ikanzarojska krew - przerwa�a mi - a kiedy� powiedzia�e� mi, �e urodzi�e� si�...
- W porz�dku!
Zdziwi�o mnie, �e m�wi tylko p�artem. Wiedz�c o niekt�rych dziwnych rzeczach napotykanych niekiedy w Starych Miejscach i Napromieniowanych Miejscach, cz�owiek bez wi�kszego wysi�ku jest w stanie prawie uwierzy� w mity - takie jak opowie�� o elfach podobnych do mitologicznego Pana, kt�re schodz� si� ka�dej wiosny, aby przez dziesi�� dni przepi�owywa� Drzewo �wiata, a w ostatniej chwili zostaj� rozp�dzone przez odg�os wielkanocnych dzwon�w. (Bicie dzwon�w, zgrzytanie z�b�w, Stukot kopyt i tak dalej.) Cassandra i ja nie mieli�my w zwyczaju dyskutowa� w ��ku o religii, polityce czy folklorze egejskim, lecz ja si� urodzi�em w tych stronach i wspomnienia jako� ci�gle we mnie �yj�.
- Jestem ura�ony - za�artowa�em.
- Ja te�... - Przepraszam. Rozlu�ni�em si�, a po chwili wyja�ni�em:
- Kiedy by�em brzd�cem, inne dzieci poniewiera�y mn� i nazywa�y mnie "Konstantinem Kallikanzarosem". Kiedy uros�em i zeszpetnia�em, przestano to robi�. Przynajmniej nie m�wiono tego w mojej obecno�ci...
- Konstantin? Takie mia�e� imi�? Zastanawia�am si�...
- Teraz na imi� mi Conrad, wi�c zapomnij o tym.
- Ale mnie si� podoba to imi�. Wola�abym m�wi� do ciebie Konstantinie ni� Conradzie.
- Je�li ci to sprawi przyjemno��...
Ksi�yc szyderczo ukaza� swoj� wyniszczon� twarz nad parapetem. Nie mog�em jej dosi�gn��, ani nawet okna, wi�c odwr�ci�em wzrok. Noc by�a zimna, wilgotna i mglista, jak zawsze w tych stronach.
- Komisarzowi Departamentu Sztuki, Zabytk�w i Archiw�w planety Ziemia raczej nie chodzi o �cinanie Drzewa �wiata - powiedzia�em chrapliwym g�osem.
- M�j kallikanzarosie - odezwa�a si� zbyt szybko. - Tego nie powiedzia�am. Ale z ka�dym rokiem rozbrzmiewa coraz mniej dzwon�w i nie zawsze licz� si� tylko dobre ch�ci. Mam przeczucie, �e jakim� cudem ty dokonaszasz zmian. By� mo�e...
- Mylisz si�, Cassandro.
- A tak�e boj� si� i jest mi zimno... I wygl�da�a uroczo w ciemno�ci, wi�c obj��em j�, �eby os�oni� przed mglist� ros�.
Pr�buj�c zrekonstruowa� wydarzenia minionego p�rocza, u�wiadamiam sobie, �e kiedy pragn�li�my obwarowa� nasze pa�dziernikowe chwile i wysp� Kos murami nami�tno�ci, Ziemia ju� by�a w r�kach tych mocy, kt�re psuj� wszystkie pa�dzierniki. Wprowadzone uroczy�cie z zewn�trz i od wewn�trz, si�y ostatecznego rozk�adu ju� wtedy kroczy�y paradnie po�r�d ruin - anonimowe, nieuchronne, z wzniesionymi r�kami. Cort Myshtigo wyl�dowa� w Port-au-Prince w przestarza�ym "Solbusie Dziewi�tym", kt�ry go przywi�z� z Tytana, wraz z zapasem koszul i but�w, bielizny, skarpet, rozmaitych win, lekarstw oraz naj�wie�szych ta�m od cywilizacji. By� zamo�nym i wp�ywowym dziennikarzem galaktycznym. Jak zamo�nym, stwierdzili�my dopiero po wielu tygodniach; jak wp�ywowym, dowiedzia�em si� zaledwie pi�� dni temu.
Kiedy w�drowali�my po dziko rosn�cych gajach oliwnych, przemierzali�my ostro�nym krokiem ruiny zamku franko�skiego czy chodzili�my szlakami poznaczonymi hieroglifowymi odciskami st�p mew srebrzystych, na mokrym piasku pla� wyspy Kos, czas nam umyka�, a my czekali�my na okup, kt�ry nie m�g� nadej��, kt�rego w�a�ciwie nigdy nie nale�a�o si� spodziewa�.
Cassandra ma b�yszcz�ce w�osy koloru katamara�skich oliwek. Jej r�ce s� mi�kkie, palce kr�tkie i po��czone delikatn� b�on�. Ma bardzo ciemne oczy. Jest zaledwie oko�o dziesi�ciu centymetr�w ni�sza ode mnie, co sprawia, �e jej wdzi�k jest nie lada osi�gni�ciem, poniewa� ja mierz� sporo ponad metr osiemdziesi�t. Oczywi�cie, przy mnie ka�da kobieta odznacza si� wdzi�kiem, proporcjonalno�ci� i urod�, gdy� ja nie mog� si� pochwali� �adnym z tych przymiot�w: m�j lewy policzek przypomina� wtedy map� Afryki w rozmaitych odcieniach fioletu, co by�o skutkiem zaka�enia zmutowanym grzybem od sple�nia�ego p��tna, kiedy odkopywa�em Muzeum Guggenheima dla potrzeb Wycieczki po Nowym Jorku; moje w�osy prawie stykaj� si� z brwiami, a ka�de oko jest zupe�nie inne. (Kiedy chc� zastraszy� ludzi, patrz� na nich gro�nie zimnym, niebieskim okiem prawym; br�zowe za� oko lewe s�u�y do spojrze� otwartych i serdecznych.) Z powodu kr�tszej prawej nogi nosz� wzmocniony but ortopedyczny.
Cassandry jednak nie potrzeba por�wnywa� z nikim brzydszym. Jest po prostu pi�kna.
Pozna�em j� przez przypadek, ugania�em si� za ni� zaciekle, po�lubi�em wbrew w�asnej woli. (To ostatnie sama wymy�li�a.) Sam w�a�ciwie wcale o tym nie my�la�em - nawet w tamtym dniu, kiedy wprowadzi�em kaik do portu i zobaczy�em j�, jak si� opala niczym syrena obok platanu Hipokratesa, i zrozumia�em, �e jej pragn�. Kalii kanzarosowie nigdy nie grzeszyli nadmiarem uczu� rodzinnych. Ja po prostu, �e tak powiem, zn�w si� wy�ama�em.
By� wczesny poranek. Pocz�tek naszego trzeciego wsp�lnego miesi�ca. M�j ostatni dzie� na Kos - z powodu wezwania, kt�re otrzyma�em poprzedniego wieczora. Wszystko by�o jeszcze wilgotne od deszczu padaj�cego w nocy. Siedzieli�my na patio popijaj�c kaw� po turecku i jedz�c pomara�cze. Na �wiecie budzi� si� dzie�. Co jaki� czas wia� wilgotny wiatr, kt�ry przyprawia� nas o g�si� sk�rk� pod obszernymi czarnymi swetrami, i zdmuchiwa� par� znad kawy.
- Rodos dactylos Aurom... - powiedzia�a, wskazuj�c na jutrzenk�.
- Tak - potwierdzi�em potakuj�c g�ow� - jest naprawd� r�anopalca i �adna.
- Rozkoszujmy si� jej widokiem.
- Tak. Przepraszam.
Doko�czyli�my kaw� i siedzieli�my pal�c.
- Czuj� si� nieprzyjemnie - odezwa�em si�.
- Wiem - powiedzia�a. - Niepotrzebnie.
- Nie mog� nic na to poradzi�. Musz� wyjecha� i zostawi� ci�, i to jest nieprzyjemne.
- To mo�e potrwa� zaledwie kilka tygodni. Sam m�wi�e�. A potem wr�cisz.
- Mam nadziej�. Je�eli jednak sprawa si� przeci�gnie, przy�l� po ciebie. Jeszcze nie wiem, dok�d wyjad�.
- Kto to jest Cort Myshtigo?
- Yegariski aktor, dziennikarz. Wa�niak. Chce napisa� o tym, co pozosta�o z Ziemi. Wi�c musz� mu pokaza�. Ja. Osobi�cie. Niech to diabli!
- Je�eli kto� urz�dza sobie dziesi�ciomiesi�czne wakacje �eglarskie, to nie mo�e narzeka� na przepracowanie.
- Ja mog� narzeka�. I b�d� to robi�. Moja praca z za�o�enia ma by� intratn� posadk�.
- Dlaczego?
- G��wnie dlatego, �e sam tak to urz�dzi�em. Przez dwadzie�cia lat ci�ko harowa�em, �eby doprowadzi� Departament Sztuki, Zabytk�w i Archiw�w do obecnego stanu, a dziesi�� lat temu uda�o mi si� wyszkoli� personel tak, �e sami mog� si� zajmowa� prawie wszystkim. Tak wi�c przenios�em si� na �ono natury, wraca�em od czasu do czasu, �eby podpisywa� dokumenty, a tymczasem robi�em co mi si� �ywnie podoba�o. A teraz - ten lizusowski gest! - zmuszanie komisarza, �eby zabra� jakiego� vega�skiego pismaka na wycieczk�, kt�r� m�g�by poprowadzi� ka�dy przewodnik z personelu! Przecie� Yeganie nie s� bogami!
- Chwileczk� - przerwa�a. - Dwadzie�cia lat? Dziesi�� lat?
Stropi�em si�.
- Przecie� jeszcze nie masz nawet trzydziestki na karku.
Stropi�em si� jeszcze bardziej. Odczeka�em. Otrz�sn��em si� z przygn�bienia.
- Eee... jest co�, o czym, c�, z powodu mojej pow�ci�gliwo�ci nigdy ci nie wspomina�em... W�a�ciwie to ile ty masz lat, Cassandro?
- Dwadzie�cia.
- Aha. No c�... Jestem mniej wi�cej cztery razy starszy od ciebie.
- Nie rozumiem.
- Ja te� nie. Ani lekarze. Po prostu zatrzyma�em si� gdzie� miedzy dwudziestk� i trzydziestk�, i tak pozosta�o. Przypuszczani, �e to, no c�, wynika z mutacji w moim konkretnym przypadku. Czy to ci sprawia jaka� r�nic�?
- Sama nie wiem... Tak.
- Nie przeszkadza ci moje ku�tykanie, moja nadmierna w�ochato�� czy nawet moja twarz. Dlaczego mia�by ci� martwi� m�j wiek? Jestem m�ody, to co trzeba robi� z m�odzie�czym zapa�em.
- To po prostu nie to samo - zawyrokowa�a autorytatywnie. - A co, je�eli nigdy si� nie zestarzejesz? Przygryz�em warg�.
- To musi nast�pi�, pr�dzej czy p�niej.
- A je�li p�niej? Kocham ci�. Nie chc� by� starsza od ciebie.
- Do�yjesz stu pi��dziesi�ciu lat. Istnieje kuracja S-S. Zastosujesz j�.
- Ale nie zachowam takiej m�odo�ci jak ty.
- Ja w�a�ciwie nie jestem m�ody. Urodzi�em si� stary. To te� nie poskutkowa�o. Zacz�a p�aka�.
- Masz przed sob� jeszcze d�ugie lata - pociesza�em j�. - Kto wie, co mo�e si� zdarzy� w ci�gu tych lat?
Rozp�aka�a si� jeszcze bardziej
Zawsze by�em impulsywny. W my�leniu jestem zazwyczaj do�� dobry, ale zwykle najpierw m�wi�, a dopiero potem my�l�, a wtedy rozmowa na og� ju� si� nie klei.
Miedzy innymi w zwi�zku z tym w�a�nie mam wykwalifikowany personel i dobre radio, i prawie ca�y czas robi� to, na co mam ochot�.
S� jednak sprawy, kt�rych po prostu nie mo�na za�atwi� przez osoby trzecie.
Tak wiec powiedzia�em:
- S�uchaj, tobie te� si� dosta�a pewna dawka Promieniowania. Czterdzie�ci lat trwa�o, nim u�wiadomi�em sobie, �e nie mam czterdziestu lat. Mo�e z tob� jest tak samo. Jestem tylko dzieciakiem z s�siedztwa...
- Czy znasz jakie� inne przypadki podobne do twojego?
- No c�...
- A wi�c nie znasz.
- Nie znam.
Pami�tam, jak �a�owa�em, �e nie jestem z powrotem na pok�adzie mojego statku. Nie wielkiej �odzi ogniowej, tylko mojej starej �ajby, "Golden Yanitie", wp�ywaj�cej do portu. Pami�tam, jak �a�owa�em, �e nie podprowadzam jej jeszcze raz do przystani i nast�puje ten wspania�y moment, kiedy po raz pierwszy dostrzegam Cassandre i mog� rozpocz�� wszystko od nowa - i albo od razu wyjawiam jej ca�� prawd�, albo robi� wszystko po staremu a� do chwili wyjazdu i nic nie m�wi� o swoim wieku.
To by�o przyjemne marzenie, ale, do diab�a, miesi�c miodowy nale�a� ju� do przesz�o�ci.
Zaczeka�em, a� przestanie p�aka� i zn�w poczu�em na sobie jej wzrok. Odczeka�em jeszcze chwil�.
- Ju� ci lepiej? - zapyta�em w ko�cu.
- Tak, dzi�kuj�.
Chwyci�em jej r�k� i podnios�em j� do ust.
- Rodos dactylos... - wyszepta�em, a ona powiedzia�a:
- Mo�e to dobry pomys�... tw�j wyjazd... w ka�dym
razie na jaki� czas...
Zn�w dmuchn�� wilgotny wietrzyk rozwiewaj�cy par�, przyprawi� nas o g�si� sk�rk� i spowodowa� dr�enie r�ki - nie by�em pewien czy jej, czy mojej. Potrz�sn�� te� li��mi, z kt�rych posypa�y si� krople wody na nasze g�owy.
- Czy wyolbrzymi�e� sw�j wiek? - zapyta�a. - Cho�by troszeczk�?
Ton jej g�osu sugerowa�, �e najm�drzej b�dzie odpowiedzie� twierdz�co. Odpar�em wi�c szczerze:
- Tak.
Wtedy u�miechn�a si�, nieco pokrzepiona tym, �e jestem normalnym cz�owiekiem.
Ha!
Tak wiec siedzieli�my trzymaj�c si� za r�ce i obserwowali�my poranek. Po pewnym czasie Cassandra zacz�a nuci� smutn�, bardzo star� pie��. By�a to ballada opowiadaj�ca histori� m�odego zapa�nika o imieniu Temokles, kt�rego nikt nigdy nie pokona�. W ko�cu zacz�� si� uwa�a� za najwi�kszego �yj�cego zapa�nika. Zadufany w sw� si�� rzuci� wyzwanie ze szczytu g�ry. St�d by�o blisko do domu bog�w i ci szybko zareagowali: nast�pnego dnia do miasta przyjecha� m�ody kaleka na grzbiecie olbrzymiego opancerzonego psa. Mocowali si� przez trzy dni i trzy noce, Temokles i ch�opiec, i w czwartym dniu ch�opiec przetr�ci� mu kr�gos�up, po czym pozostawi� go na polu. Wsz�dzie, gdzie tylko kapn�a krew pokonanego, wyrasta� "strigefleur", jak go nazywa Emmet, kwiat krwiopijca bez korzenia, kt�ry pe�za w nocy poszukuj�c zaginionego ducha zwyci�onego mistrza w krwi swoich ofiar. Ale duch Temoklesa opu�ci� Ziemi�, wi�c te kwiaty skazane s� na wieczne pe�zanie i szukanie. To opowie�� prostsza od wersji Ajschylosa, ale z drugiej strony jeste�my prostszymi lud�mi ni� dawniej, zw�aszcza mieszka�cy Kontynentu. A poza tym to nie tak si� naprawd� odby�o.
- Dlaczego p�aczesz? - zapyta�a mnie nagle.
- My�l� o wizerunku na tarczy Achillesa - odpar�em - i o tym, jakie to straszne by� wykszta�conym zwierz�ciem. I wcale nie p�acz�. To krople deszczu padaj� na mnie z li�ci.
- Zrobi� jeszcze kawy.
Podczas gdy j� przygotowywa�a, umy�em fili�anki. Powiedzia�em jej, �eby podczas mojej nieobecno�ci zaj�a si� "Yanitie", i �eby kaza�a przyholowa� statek do suchego doku, je�li po ni� po�l�. Powiedzia�a, �e dopilnuje tego.
S�o�ce podnios�o si� na niebie i po pewnym czasie z podw�rza starego Aldonesa, trumniarza, dobieg� odg�os uderze� m�otka. Obudzi�y si� fio�ki alpejskie, a lekki wiatr przywia� do nas ich wo� znad p�l. Wysoko nad g�ow�, niczym mroczny omen, nietoperz paj�kowaty prze�lizgn�� si� po niebie w kierunku sta�ego l�du. Zapragn��em zacisn�� teraz palce na kolbie strzelby, poha�asowa� troch� i popatrze� na upadek stwora. Jednak jedyna bro� palna, o kt�rej wiedzia�em, znajdowa�a si� na pok�adzie "Yanitie", mog�em wiec jedynie obserwowa�, jak nietoperz znika z widoku.
- M�wi�, �e nie pochodz� one z Ziemi - powiedzia�a Cassandra, obserwuj�c lec�cego stwora - i �e sprowadzono je tu z Tytana, do ogrod�w zoologicznych...
- To prawda.
- ...I �e wydosta�y si� na wolno�� podczas Trzech Dni, i zdzicza�y, i �e tutaj osi�gaj� wi�ksze rozmiary ni� kiedykolwiek na w�asnym �wiecie.
- Pewnego razu widzia�em jednego o rozpi�to�ci skrzyde� si�gaj�cej dziesi�ciu metr�w.
- M�j dziadek stryjeczny opowiedzia� mi kiedy� histori� zas�yszan� w Atenach - przypomnia�a sobie - o cz�owieku, kt�ry zabi� takiego stwora bez broni. Nietoperz porwa� go z mola w Pireusie, a ten cz�owiek skr�ci� mu kark go�ymi r�kami. Spadli z wysoko�ci mniej wi�cej trzydziestu metr�w do zatoki. Ten cz�owiek prze�y�.
- To by�o dawno temu - doda�em - zanim Biuro rozpocz�o kampani� na rzecz wyt�pienia tych stwor�w. By�o ich wtedy znacznie wi�cej i zachowywa�y si� zuchwa�ej. Teraz stroni� od miast.
- O ile dobrze pami�tam, tamten cz�owiek mia� na imi� Konstantin. Czy to mog�e� by� ty?
- Nazywa� si� Karaghiosis.
- Czy jeste� Karaghiosisem?
- Je�li chcesz, �ebym by�... Dlaczego?
- Poniewa� p�niej pom�g� za�o�y� w Atenach organizacj� Propagator�w Powrotu Radpol. A poza tym ty masz bardzo silne r�ce.
- Czy jeste� Propagatork� Powrotu?
- Tak. A ty?
- Pracuj� dla Biura. Nie zajmuj� si� polityk�.
- Karaghiosis bombardowa� kurorty.
- Zgadza si�.
- Czy �a�ujesz, �e je bombardowa�?
- Nie.
- Chyba niewiele o tobie wiem, prawda?
- Mo�esz wiedzie� wszystko. Wystarczy zapyta�. Naprawd� jestem do�� nieskomplikowany. Nadlatuje moja , taks�wka powietrzna.
- Nic nie s�ysz�.
- Zaraz us�yszysz.
Po chwili pojazd ze�lizgn�� si� z nieba w kierunku wyspy Kos, kieruj�c si� w stron� radiolatarni, kt�r� ustawi�em na skraju patia. Podnios�em si� i pomog�em Cassan-drze wsta�, podczas gdy pojazd zbli�a� si� z cichym szumem. By� to �lizgowiec Radsonu: sze�ciometrowa muszla, przezroczysta i odblaskowa, z p�askim dnem i t�pym czubem.
- Czy chcesz co� wzi�� ze sob�? - zapyta�a.
- Wiesz co, ale nie mog�.
�lizgowiec wyl�dowa� i otworzy�y si� jego boczne drzwi. Pilot w goglach odwr�ci� g�ow�.
- Mam przeczucie - powiedzia�a - �e znajdziesz si� w jakim� niebezpiecze�stwie.
- W�tpi�, Cassandro.
Na szcz�cie ani nacisk, ani osmoza nie przywr�c� Adamowi utraconego �ebra.
- �egnaj, Cassandro.
- �egnaj, m�j kallikanzarosie.
Wsiad�em do �lizgowca i wyskoczy�em w niebo, modl�c si� szeptem do Afrodyty. Pode mn� Cassandra macha�a r�k�. Za mn� s�o�ce zacie�ni�o swoj� sie� �wiat�a. Pop�dzili�my na zach�d. Lot z wyspy Kos do Port-au-Prince trwa� cztery godziny: szara woda, blade gwiazdy i ja w stanie ob��du. Obserwowa�em kolorowe �wiat�a...
W sali roi�o si� od ludzi, wielki tropikalny ksi�yc �wieci� tak intensywnie, �e wydawa�o si�, i� zaraz p�knie, a ja widzia�em to wszystko dzi�ki temu, �e w ko�cu uda�o mi si� zwabi� Ellen Emmet na balkon, natomiast drzwi, przytrzymywane magnetycznymi ko�kami, by�y otwarte.
- A wi�c zn�w zmartwychwsta�e� - przywita�a mnie z nieznacznym u�mieszkiem. - Nie by�o ci� prawie przez rok i nawet nie przys�a�e� kartki z �yczeniami zdrowia z Cejlonu.
- Chorowa�a�?
- Mog�am by� chora.
By�a ma�a i - tak jak wszyscy, kt�rzy nie lubi� �wiat�a dziennego - mia�a cer� z domieszk� barwy �mietankowej. Przypomina�a mi mistern� lalk� mechaniczn� z wadliwym mechanizmem - pe�na wdzi�ku po��czonego z ozi�b�o�ci� i sk�onna kopn�� cz�owieka w gole� w najmniej oczekiwanym momencie. Mia�a mas� pomara�czowo-br�zowych w�os�w zaplecionych w skomplikowan� fryzur�, przypominaj�c� w�ze� gordyjski, kt�rego rozpl�tywanie w my�li doprowadza�o mnie do frustracji. Oczy mia�a koloru takiego, jaki jej si� podoba� akurat w danym dniu - ju� nie pami�tam, ale gdzie� w ich g��bi kryje si� b��kit. Nosi�a tylko br�zowo-zielone stroje i to z takiej ilo�ci materia�u, �e starcza�o na kilkakrotne opasanie jej i upodobnienie do bezkszta�tnego chwastu, co by�o wierutnym krawieckim szalbierstwem - chyba �e zn�w by�a w ci��y, w co w�tpi�em.
- Zatem �ycz� ci zdrowia - powiedzia�em - je�li ci go potrzeba. Nie dotar�em do Cejlonu. Wi�kszo�� czasu sp�dzi�em nad Morzem �r�dziemnym.
Wewn�trz rozleg�y si� oklaski. Ucieszy�em si�, �e jestem na zewn�trz. Aktorzy w�a�nie sko�czyli przedstawienie Misterium Demeter Grabera, kt�ry napisa� je pentametrem na cze�� naszego vega�skiego go�cia. Sztuka trwa�a dwie godziny i by�a kiepska. Phil by� wykszta�cony, mia� rzadkie w�osy i odpowiedni wygl�d, ale prawda jest taka, �e w dniu, w kt�rym go wybrali�my, brakowa�o nam kandydat�w na stanowisko nadwornego poety. Phil Graber ho�dowa� poematom Rabindranatha Tagore'a i Chrisa Is-herwooda oraz strasznie d�ugim epikom metafizycznym; du�o rozprawia� o O�wieceniu i codziennie na pla�y �wiczy� oddychanie. Poza tym by� ca�kiem przyzwoitym cz�owiekiem.
Oklaski ucich�y i us�ysza�em d�wi�ki telinstry podobne do brz�ku szk�a oraz narastaj�cy gwar g�os�w.
EHen opar�a si� ty�em o balustrad�.
- S�ysza�am, �e od niedawna jeste� �onaty
- To prawda - potwierdzi�em. - A tak�e jestem n�kany. Po co mnie wezwali?
- Zapytaj swojego szefa.
- Ju� to zrobi�em. Powiedzia�, �e b�d� przewodnikiem. Chc� jednak wiedzie� d l a c z e go? Chc� zna� prawdziwy pow�d. Bez przerwy my�l� o tym i jest to dla mnie coraz wi�ksz� zagadk�.
- Sk�d ja mia�abym wiedzie�?
- Ty wiesz wszystko.
- Przeceniasz mnie, m�j drogi. Jaka ona jest? Wzruszy�em ramionami.
- Jak syrena. Dlaczego pytasz?
- Z ciekawo�ci. Jak mnie opisujesz innym?
- W og�le ci� nie opisuj�.
- Obrazi�am si�. Mo�na mnie jako� opisa�, chyba �e jestem jedyna w swoim rodzaju.
- Taka w�a�nie jeste�.
- Wiec dlaczego nie zabra�e� mnie ze sob� w zesz�ym roku?
- Poniewa� jeste� osob� towarzysk�, a najlepszym �rodowiskiem dla ciebie jest miasto. Mo�esz by� szcz�liwa tylko tutaj w Port.
- Ale n i e jestem tutaj szcz�liwa.
- Jeste� tutaj mniej nieszcz�liwa ni� by�aby� gdziekolwiek indziej na tej planecie.
- Mogli�my spr�bowa� - powiedzia�a i odwr�ci�a si� do mnie plecami. Popatrzy�a wzd�u� zbocza w d�, w kierunku portowych �wiate�.
- Wiesz - odezwa�a si� po jakim� czasie. - Jeste� tak cholernie brzydki, �e a� poci�gaj�cy. O to w�a�nie chodzi.
Zatrzyma�em r�k� w odleg�o�ci kilku centymetr�w od jej ramienia.
- Jeste� - ci�gn�a swoim matowym, beznami�tnym g�osem - koszmarem w ludzkiej postaci. Opu�ci�em r�k�, st�umi�em chichot w piersi.
- Wiem - - przyzna�em. - Przyjemnych sn�w. Chcia�em si� odwr�ci�, lecz ona chwyci�a mnie za r�kaw.
- Zaczekaj!
Spu�ci�em wzrok na jej d�o�, spojrza�em jej w oczy, po czym zn�w na jej r�k�. Pu�ci�a mnie.
- Wiesz, �e nigdy nie m�wi� prawdy - o�wiadczy�a, po czym za�mia�a si� kr�tko i niepewnie. - I p r z y s z � o mi do g�owy co�, o czym powiniene� wiedzie� na temat tej podr�y. Jest tu Donald Dos Santos i przypuszczam, �e on te� jedzie.
- Dos Santos? To absurd.
- Jest teraz w bibliotece, z George'em i jakim� wielkim Arabem.
Odwr�ci�em od niej wzrok i spojrza�em w d� na port, na cienie, kt�re podobnie do moich my�li przemieszcza�y si� ciemnymi zau�kami, mroczne i powolne.
- Wielkim Arabem? - powt�rzy�em po chwili. - Z pokiereszowanymi r�kami? O ��tych oczach? Nazwiskiem Hasan?
- Tak, zgadza si�. Znasz go?
- Pracowa� kiedy� dla mnie na, zlecenie - przyzna�em. Cho� wie�� ta zmrozi�a mi krew w �y�ach, u�miechn��em si�, bo nie lubi�, kiedy ludzie wiedz�, co my�l�.
- U�miechasz si� - powiedzia�a. - Powiedz, co my�lisz.
W�a�nie taka jest Ellen.
- My�l�, �e traktujesz sprawy powa�niej, ni� my�la�em.
- Bzdura. M�wi�am ci wiele razy, �e jestem straszn� k�a mc/uch�. W�a�ciwie przed chwil� te� ci to powiedzia�am, a odnosi�o si� to tylko do drobnej potyczki w wielkiej wojnie, l masz racj�, �e tutaj jestem mniej nieszcz�liwa ni� gdziekolwiek indziej na Ziemi. Wiec mo�e m�g�by� porozmawia� z George�em, sk�oni� go, �eby przyj�� prac� na Talerze lub Bekabie. Co ty na to?
- Tak - odpar�em. - Jasne. Czemu nie? Ot tak, po prostu, mimo �e tobie nie udaje si� to ju� od dziesi�ciu lat. S�uchaj, jak tam jego kolekcja owad�w?
U�miechn�a si�.
- Powi�ksza si� wielkimi skokami. A tak�e bzyczy i pe�za. Niekt�re z tych pe�zaczy s� radioaktywne. M�wi� mu "George, czemu nie zajmiesz si� kobietami, zamiast sp�dza� ca�y czas z tymi insektami?" Ale on tylko potrz�sa' g�ow� i przybiera min� pasjonata. Wtedy m�wi� mu "George, pewnego dnia jedno z tych obrzydlistw uk�si ci� i b�dziesz impotentem. Co wtedy zrobisz?" A on mi w�wczas wyja�nia, �e to niemo�liwe, i robi mi wyk�ad z owadzich jad�w. Mo�e w rzeczywisto�ci sam jest wielkim owadem, w przebraniu? Przypuszczam, �e czerpie jak�� seksualn� przyjemno�� z obserwowania, jak te robaki chodz� sobie w pojemnikach. Nie wiem, c� innego...
Wtedy odwr�ci�em si� i spojrza�em w g��b sali, bo na twarzy Ellen zasz�a jaka� dziwna zmiana. Kiedy chwil� p�niej us�ysza�em jej �miech, odwr�ci�em si� z powrotem i �cisn��em jej rami�.
- W porz�dku, teraz ju� wiem troch� wi�cej. Dzi�kuj�. Do zobaczenia wkr�tce.
- Czy mam czeka�?
- Nie. Dobranoc.
- Dobranoc, Conrad. I odszed�em.
Przej�cie przez pok�j mo�e by� k�opotliw� i czasoch�onn� czynno�ci�: zw�aszcza je�eli ten pok�j jest pe�en ludzi, je�eli ci wszyscy ludzie ci� znaj�, je�eli wszyscy oni trzymaj� szklanki w r�ku i je�eli nawet nieznacznie ku�tykasz.
Dok�adnie tak w�a�nie przedstawia�a si� sprawa w tym przypadku, wiec...
Uwa�nie posuwa�em si� zatem po trochu wzd�u� �ciany, okr��aj�c ludzi, a� po przej�ciu oko�o sze�ciu metr�w dotar�em do enklawy m�odych kobiet, kt�re zawsze skupiaj� si� wok� starego kawalera. Graber mia� brod� cofni�t� do ty�u, bardzo w�skie usta i �ysin�. �ywo�� goszcz�ca niegdy� na jego twarzy ju� dawno temu przenios�a si� do ciemnej otch�ani jego oczu i kiedy mnie dostrzeg�, pojawi� si� w nich b�ysk u�miechu kryj�cego nadchodz�ce oburzenie.
- Phil - powita�em go kiwaj�c g�ow� - nie ka�dy potrafi napisa� takie misterium. S�ysza�em, �e to wymieraj�cy gatunek sztuki, ale teraz wiem, �e to nieprawda.
- A wiec jeszcze �yjesz - powiedzia� m�odzie�czym g�osem, kt�ry przeczy� jego podesz�emu wiekowi - i jak zwykle si� sp�niasz.
- Bardzo przepraszam, ale zosta�em zatrzymany na przyj�ciu urodzinowym pewnej siedmioletniej damy w domu jednego z moich starych przyjaci�. (Co by�o prawd�, ale nie ma nic wsp�lnego z niniejsz� histori�.)
- Wszyscy twoi przyjaciele s� starzy, prawda? - zada� mi cios poni�ej pasa, tylko dlatego, �e kiedy� zna�em jego prawie zapomnianych rodzic�w i zabra�em ich do po�udniowej cz�ci Erechtejonu, �eby im pokaza� Portyk Kariatyd i to, co lord Elgin zrobi� z reszt�, nios�c przez ca�y czas ich jasnookich wyrostk�w na ramionach i opowiadaj�c im historie znacznie starsze od zabytk�w, po kt�rym ich oprowadza�em.
- I potrzebuj� twojej pomocy - doda�em, ignoruj�c drwin� i przepychaj�c si� delikatnie przez niewie�ci kr�g, od kt�rego bil zapach perfum, - Ca�� noc mi zabierze przedostanie si� do miejsca, gdzie Sands i Yeganin czyni� honory domu - przepraszam, panienko - a nie mam a� tyle czasu. Przepraszam pani�. Tak wi�c chc�, �eby� pom�g� mi tam dotrze�.
- Pan jest Nomikosem! - wybuchn�a nami�tnie jaka� urocza dziewczyna, patrz�c na m�j policzek. - Zawsze chcia�am...
Chwyci�em jej d�o�, przycisn��em j� do ust, zauwa�y�em, �e ma r�owy pier�cionek Camille na palcu, i powiedzia�em:
- I z�y Kismet, h�?
- Wi�c jak b�dzie? - zapyta�em Grabera. - Zaprowad� mnie tam jak najszybciej, zachowuj�c si� wytwornie tak jak ty to potrafisz i prowadz�c ze mn� rozmow�, kt�rej nikt nie �mie przerwa�. Dobrze? Ruszajmy.
Skin�� energicznie g�ow�.
- Przepraszam, drogie panie, zaraz wracam.
Ruszyli�my przez pok�j, omijaj�c grupki ludzi. Wysoko nad g�ow� �yrandole przesuwa�y si� i obraca�y jak szlifowane satelity z lodu. Poszczeg�lne d�wi�ki pie�ni granej na telinstrze, zmy�lnej harfie Eola, unosi�y si� w powietrzu; niczym okruchy kolorowego szkl�. Ludzie bzykali i snuli si� bez celu jak niekt�re owady George?a Emmeta, a my unikali�my tych roj�w, nie przystawaj�c ani na chwil� i ha�asuj�c po swojemu. Nie wpadli�my na �adn� grupk� st�oczonych ludzi.
Noc by�a ciep�a. Wi�kszo�� m�czyzn mia�a na sobie lekkie jak pi�rko, czarne mundury galowe, kt�re zgodnie z przepisami Personel musi zak�ada� na takie okazje. Ci, kt�rzy byli ubrani inaczej, nie nale�eli do Personelu.
Niewygodne pomimo swojej lekko�ci, Czarne Uniform - my s� mocno �ci�gni�te po bokach, a przez to g�adkiej z przodu, gdzie wysoko na lewej piersi widnieje zielono - 1" niebiesko-szaro-bia�e insygnium Ziemi o �rednicy mniej wi�cej o�miu centymetr�w; poni�ej ka�dy nosi symbol swojego departamentu, a za nim oznaczenie swego stopnia; po prawej stronie przypina si� najwymy�lniejsze bzdurne znaczki maj�ce doda� godno�ci - ich tw�rc� jest obdarzone bujn� wyobra�ni� Biuro Odznacze�, Nagr�d, Insygni�w, Symboli i Heraldyki (w skr�cie BONISH - jego pierwszy dyrektor bardzo sobie ceni swoje stanowisko). Ko�nierz takiego uniformu - przynajmniej mojego - po pierwszych dziesi�ciu minutach przywodzi na my�l ciasn� obro��.
Kobiety z Personelu tak�e by�y ubrane w zgrabnie opinaj�ce cia�o Czarne Uniformy z kr�tkimi sp�dniczkami, lecz zno�nymi ko�nierzami. Pozosta�e nosi�y, co im si� podoba�o, zwykle stroje w jaskrawych lub pastelowych kolorach. Niekt�re nie miary takiej swobody w wyborze kreacji, dzi�ki czemu mo�na by�o nieco �atwiej odr�ni�, kt�ra jest wolna, a kt�ra nie.
- S�ysza�em, �e przyjecha� Dos Santos - powiedzia�em.
- Tak.
- Po co?
- Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi.
- No, no, no. Gdzie si� podzia�a twoja cudowna �wiadomo�� polityczna? Wydzia� Krytyki Literackiej zawsze wychwala� ci� za ni� pod niebiosa.
- W moim wieku zapach �mierci staje si� coraz bardziej niepokoj�cy za ka�dym razem, kiedy go napotykam.
- A Dos Santos tak pachnie?
- Cuchnie.
- S�ysza�em, �e zatrudni� naszego dawnego wsp�pracownika, jeszcze z czas�w Sprawy Madagaskarskiej.
Phil przechyli� g�ow� i obdarzy� mnie kpi�cym spojrzeniem.
- Do�� szybko wie�ci docieraj� do twoich uszu. Ale z drugiej strony jeste� przyjacielem Ellen, Tak, Hasan te� przyjecha�. Jest na g�rze z Donem.
- Komu pomo�e zrzuci� ci�ar ludzkiej egzystencji?
- Ju� powiedzia�em, nie wiem i nic mnie to wszystko nie obchodzi.
- Mo�e spr�bujesz zgadn��?
- Nie mam ochoty.
Wkroczyli�my do cz�ci sali, gdzie by�o niewielu ludzi. Przez ca�y czas pod��a� za nami mechanicznie opuszczany barek. Nie mog�c ju� d�u�ej oprze� si� pokusie, by si� napi�, przystan��em i wcisn��em guzik w kszta�cie �o��dzia umieszczony na ko�cu zwisaj�cego sznurka. Barek opu�ci� si� pos�usznie, ochoczo otworzy� i ukaza� skarby swojego oszronionego wn�trza, a ja wzi��em drinka z rumem.
- Co za radosny widok! Postawi� ci drinka, PhiI?
- My�la�em, �e si� spieszysz.
- Tak, ale chc� si� troch� rozejrze�.
- No dobrze. Napij� si� sztucznej coli.
Spojrza�em na niego spod przymkni�tych powiek i poda�em mu nap�j. Gdy chwil� p�niej odwr�ci� si�, pod��y�em za jego wzrokiem w kierunku foteli ustawionych we wn�ce, kt�r� z dw�ch stron tworzy� p�nocno-wschodni naro�nik pokoju, a z trzeciej du�a telinstra. Na instrumencie gra�a starsza kobieta o rozmarzonych oczach. Dyrektor Ziemi Lorel Sands pali� fajk�...
Fajka to jeden z bardziej interesuj�cych aspekt�w osobowo�ci Lorela. To prawdziwa fajka z lulk� z pianki morskiej, a niewiele ich zosta�o na �wiecie. Je�eli chodzi o pozosta�e cechy charakterystyczne Lorela, mo�na go przyr�wna� do antykomputera: podaje mu si� najr�niejsze starannie gromadzone fakty, liczby i zestawienia, a on zamienia je w �miecie. Ma bystre ciemne oczy, kt�rymi wpatruje si� w cz�owieka podczas rozmowy, przy czym m�wi powoli, a jego g�os jest dudni�cy. Rzadko kiedy gestykuluje, lecz je�li ju� mu si� to zdarzy i przecina powietrze szerokim wymachem r�ki lub szturcha wyimaginowane kobiety swoj� fajk�, robi to powoli i ostro�nie. Ma ciemne w�osy, na skroniach ju� posiwia�e, wysokie policzki, cer� zbli�on� kolorystycznie do swojego garnituru z tweedu (starannie unika noszenia Czarnego Uniformu) i ci�gle stara si� trzyma� szcz�k� nienaturalnie uniesion� i wysuni�t�. Zosta� mianowany na stanowisko przez Rz�d Ziemi na Talerze i traktuje swoj� prac� bardzo powa�nie, nawet do tego stopnia, �e demonstruje swoje po�wi�cenie okresowymi atakami b�l�w wrzodowych. Nie jest najinteligentniejszym cz�owiekiem na Ziemi. Jest moim szefem. A tak�e jednym z moich najlepszych przyjaci�.
Obok niego siedzia� Cort Myshtigo. Prawie czu�em, jak Phil go nienawidzi - od bladoniebieskich sze�ciopalczastych st�p a� po ��cz�cy skronie wianuszek w�os�w w r�owym kolorze, przynale�nym wy�szym sferom. By�em pewien, �e nienawidzi go nie tyle za odmienno��, co dlatego, �e Myshtigo by� najbli�szym przebywaj�cym na Ziemi krewnym - wnukiem - Tatrama Yshtigo, kt�ry czterdzie�ci lat wcze�niej zacz�� udowadnia�, i� najwi�kszym �yj�cym pisarzem angloj�zycznym jest Yeganin. Staruszek nadal pr�buje to wykaza� i s�dz�, �e Phil nigdy mu tego nie wybaczy�.
K�tem oka (niebieskiego) dostrzeg�em Ellen schodz�c� wielkimi, zdobnymi schodami po drugiej stronie sali. K�tem drugiego oka zauwa�y�em Lorela patrz�cego w moim kierunku.
- Zosta�em zauwa�ony - powiedzia�em - i musz� i�� z�o�y� uszanowanie "Williamowi Seabrookowi" z Talera. Idziesz ze mn�?
- C�... - zawaha� si� Phil. - No dobrze. Cierpienie uszlachetnia.
Ruszyli�my w kierunku wn�ki i stan�li�my przed dwoma fotelami, pomi�dzy muzyk� i ha�asem, w centrum w�adzy. Lorel wsta� powoli i u�cisn�� nam d�onie. Myshtigo wsta� jeszcze wolniej i nie poda� nam r�ki, a podczas przedstawiania przypatrywa� si� nam bursztynowymi oczami, z kamiennym wyrazem twarzy. Lu�no zwisaj�ca pomara�czowa koszula trzepota�a na nim bez przerwy, gdy jego komory p�ucne niezmordowanie pracowa�y i wydmuchiwa�y powietrze przednimi nozdrzami usytuowanymi u podstawy szerokiej klatki piersiowej. Skin�� niedbale g�ow�, powt�rzy� moje nazwisko. Potem odwr�ci� si� do Phila i obdarzy� go czym� w rodzaju u�miechu.
- Czy chcia�by pan, �ebym przet�umaczy� pa�sk� sztuk� na angielski? - zapyta� g�osem przypominaj�cym cichn�cy kamerton.
Phil odwr�ci� si� na pi�cie i odszed�.
Przez chwil� my�la�em, �e Yeganinowi zrobi�o si� niedobrze, ale przypomnia�em sobie, �e vega�ski �miech przypomina odg�os dusz�cego si� capa. Staram si� trzyma� z dala od Yegan, unikaj�c kontakt�w z kurortami.
- Usi�d� - powiedzia� Lorel, sprawiaj�c wra�enie skr�powanego.
Przysun��em fotel i ustawi�em go naprzeciwko nich.
- W porz�dku.
- Cort ma zamiar napisa� ksi��k� - wyja�ni� Lorel.
- To ju� wiem.
- O Ziemi. Skin��em g�ow�.
- Pragnie, aby� by� jego przewodnikiem podczas wycieczki po niekt�rych Starych Miejscach...
- Jestem zaszczycony - powiedzia�em do�� sztywno. - A tak�e ciekawy, dlaczego akurat mnie wybra� na swojego przewodnika.
- I jeszcze bardziej ciekawy, co mo�e o panu wiedzie�, tak? - zapyta� Yeganin.
- Tak - przyzna�em. - Znacznie bardziej ciekawy.
- Poszpera�em w komputerze.
- �wietnie. Teraz ju� wiem. Odchyli�em si� i dopi�em drinka.
- Kiedy powzi��em m�j zamiar, zacz��em od sprawdzenia Rejestru Statystyki Ludno�ciowej Ziemi, tylko po to, �eby uzyska� og�lne dane na temat ludzi. Nast�pnie, po odkryciu ciekawej pozycji, spr�bowa�em w Bankach Personelu Biura Ziemi...
- Ach tak - skomentowa�em.
- ...i wi�ksze wra�enie wywar�o na mnie to, czego nie podaj� na pa�ski temat, ni� to, co podaj�. Wzruszy�em ramionami.
- W pa�skim �yciorysie jest wiele luk. Nawet teraz nikt w�a�ciwie nie wie, co pan robi przez wi�kszo�� czasu. A tak przy okazji, kiedy si� pan urodzi�?
- Nie wiem. Urodzi�em si� w ma�ej greckiej wiosce i akurat sko�czy�y im si� kalendarze w tamtym roku. Po-� wiedziano mi jednak, �e przyszed�em na �wiat w Bo�e Narodzenie.
- Wed�ug pa�skiej kartoteki ma pan siedemdziesi�t siedem lat. Wed�ug Statystyki Ludno�ciowej ma pan albo sto jedena�cie, albo sto trzydzie�ci.
- Na�ga�em o swoim wieku, �eby dosta� prac�. Panowa� wtedy Kryzys.
- Tak wiec sporz�dzi�em rysopis Nomikosa, kt�rego wygl�d jest specyficzny, i przeszuka�em wszystkie banki danych Statystyki Ludno�ciowej, w��cznie z tajnymi, aby znale�� osoby bardzo podobne do niego.
- Niekt�rzy zbieraj� stare monety, inni buduj� modele rakiet.
- Dowiedzia�em si�, �e m�g� pan by� trzema, czterema, czy pi�cioma innymi lud�mi greckiego pochodzenia. Jednym ze starszych by� Konstantin Korones, naprawd� zdumiewaj�ca posta�. Urodzi� si� dwie�cie trzydzie�ci cztery lata temu. W Bo�e Narodzenie. Z jednym niebieskim i jednym br�zowym okiem. Z kulaw� praw� nog�. Z takim samym niskim czo�em w wieku dwudziestu trzech lat. O takim samym wzro�cie i z tak� sam� rybi� �usk� Bertilliona.
- Z takimi samymi odciskami palc�w? Z tak� sam� siatk�wk�?
- Tych danych nie by�o w wielu starszych kartotekach Urz�d�w Rejestracyjnych. Mo�e ludzie byli bardziej niedbali w tamtych czasach? Nie wiem. Mo�e przyk�adali mniejsz� wag� do tego, kto ma dost�p do rejestr�w publicznych...
- Chyba pan wie, �e na tej planecie �yj� obecnie ponad cztery miliony ludzi. �miem twierdzi�, �e cofaj�c si� w poszukiwaniach o trzysta-czterysta lat mo�na by znale�� kilku sobowt�r�w ca�kiem sporej grupy os�b. I co z tego?
- Tylko tyle, �e to czyni z pana do�� intryguj�c� posta�, prawie kogo� w rodzaju ducha Ziemi. I jest pan tak samo osobliwie okaleczony jak Ziemia. Z pewno�ci� nigdy nie do�yj� pa�skiego wieku, oboj�tne jaki by on by�, i dlatego zaciekawi�o mnie, jakie uczucia rozwijaj� si� w cz�owieku, kt�ry tak d�ugo �yje - zw�aszcza zwa�ywszy na pa�sk� pozycj� znawcy historii i sztuki swojego �wiata. - W zwi�zku z tym w�a�nie poprosi�em o pa�skie us�ugi.
- A teraz, skoro pan mnie ju� pozna�, okaleczonego i tak dalej, to czy mog� i�� do domu?
- Conrad! - Lorel wycelowa� we mnie fajk�.
- Nie, panie Nomikos, chodzi te� o wzgl�dy praktyczne. �yjemy w brutalnym �wiecie, a pan potrafi unika� �mierci. Wybra�em pana, bo chc� unikn�� �mierci.
Zn�w wzruszy�em ramionami.
- A zatem sprawa za�atwiona. Co dalej? Zachichota�.
- Widz�, �e pan mnie nie lubi.
- Sk�d to przypuszczenie? Tylko dlatego, �e obrazi� pan mojego przyjaciela, zadawa� mi impertynenckie pytania, dla kaprysu zmusi� mnie, �ebym by� do pa�skich us�ug...
- ...Wyzyskiwa�em pa�skich rodak�w, zamieni�em pa�ski �wiat w burdel i wykaza�em sko�czon� prowincjonalno�� rasy ludzkiej w por�wnaniu ze starsz� o ca�e wieki kultur� galaktyczn�...
- Nie m�wi� w kategoriach por�wnywania naszych ras. M�wi� we w�asnym imieniu. I powtarzam: obrazi� pan mojego przyjaciela, zadawa� mi impertynenckie pytania i dla kaprysu zmusi� mnie, �ebym by� do pa�skich us�ug.
Przy ka�dym z moich trzech zarzut�w prycha� jak cap!
- To obraza dla ducha Homera i Dantego, �eby taki cz�owiek reprezentowa� ras� ludzk�.
- Na razie to najlepszy, jakiego mamy.
- W takim razie powinni�cie obej�� si� bez niego.
- To nie jest wystarczaj�cy pow�d, �eby go traktowa� tak, jak pan to zrobi�.
- My�l�, �e wystarczaj�cy, bo inaczej nie post�pi�bym w ten spos�b. Po drugie, zadawa�em takie pytania, na jakie mia�em ochot�, a pa�skim przywilejem jest wed�ug w�asnego uznania odpowiedzie� na nie albo nie - tak jak pan to uczyni�. Po trzecie, nikt pana do niczego nie zmusi�. Jest pan urz�dnikiem pa�stwowym. Otrzyma� pan zadanie. Prosz� wyk��ca� si� ze swoim Biurem, a nie ze mn�.
- I kiedy si� nad tym zastanawiam - zako�czy� - w�tpi�, czy posiada pan do�� informacji, by tak szafowa� s�owem "kaprys".
Z wyrazu twarzy Lorela wynika�o, �e jego wrz�d skomentowa� po cichu moj� nast�pn� uwag?:
- A wi�c, je�li pan chce, mo�e pan nazywa� swoje grubia�stwo przyzwoitym post�powaniem - albo wytworem innej kultury - i usprawiedliwia� sw�j wp�yw sofizmatami, i zastanawia� si�, ile si� panu podoba - i oczywi�cie s�dzi� mnie fa�szywie, czym ja z kolei mog� panu odp�aci�. Zachowuje si� pan jak Przedstawiciel Kr�lewski w Kolonii Koronnej - podsumowa�em z emfaz� - i mnie si� to nie podoba. Przeczyta�em wszystkie pa�skie ksi��ki. A tak�e ksi��ki pa�skiego dziadka, na przyk�ad Lament ladacznicy z Ziemi, i pan mu nigdy nie dor�wna. On potrafi si� zdoby� na lito��. Pan nie. W mojej ksi��ce jest pan przedstawiony dwa razy tak negatywnie, jak pan ocenia starego Phila.
Wzmianka o dziadku musia�a go trafi� w czu�e miejsce, bo wzdrygn�� si�, kiedy spiorunowa�em go spojrzeniem mojego niebieskiego oka.
- Wiec mo�e mnie pan poca�owa� gdzie� - zako�czy�em mniej wi�cej takimi s�owami w j�zyku vega�skim.
Sands nie by� do�� bieg�y w vega�skim, by zrozumie� moje s�owa, ale od razu zacz�� nas godzi�, rozgl�daj�c si� przy tym, �eby si� upewni�, czy nie jeste�my pods�uchiwani.
- Conrad, prosz� podejd� do sprawy profesjonalnie. Srin Shtigo, mo�e zajmiemy si� planami?
Myshtigo b�ysn�� swoim niebiesko-zielonym u�miechem.
- I pominiemy r�nice mi�dzy nami? - zapyta�. - Dobrze.
- Zatem przejd�my do biblioteki - tam jest spokojniej i mo�emy skorzysta� z mapy wy�wietlanej na ekranie.
- �wietnie.
Kiedy wstali�my z miejsc, poczu�em si� pokrzepiony, bo w bibliotece by� Don Dos Santos, kt�ry nienawidzi� Yegan, a zawsze towarzyszy�a mu Dian�, dziewczyna w rudej peruce, kt�ra nienawidzi�a dos�ownie wszystkich; i wiedzia�em,' �e na g�rze s� te� George Emmet i Ellen - a George to naprawd� zimna ryba w�r�d obcych (i przyjaci� te�, je�li ju� o to chodzi); i by� mo�e p�niej przyjdzie Phil i zaatakuje ten nasz "Fort Sumter"; no i by� te� Hasan - ten rzadko si� odzywa, po prostu siedzi, pali swoje zielska i sprawia wra�enie przyt�pionego - a gdyby kto� stan�� zbyt blisko niego i zaczerpn�� kilka g��bokich oddech�w, zaraz przesta�by si� przejmowa� tym, co m�wi Veganom czy innym istotom.
Mia�em nadziej�, �e pami�� Hasana b�dzie za�miona wskutek alkoholu albo �rodk�w odurzaj�cych.
Nadzieja rozwia�a si�, gdy tylko weszli�my do biblioteki. Hasan siedzia� prosto i popija� lemoniad�.
Mimo �e mia� osiemdziesi�t - dziewi��dziesi�t, czy jeszcze wi�cej lat, a wygl�da� na czterdziestk�, zachowywa� si� jak trzydziestolatek. Kuracja Sprunga - Samsera trafi�a na bardzo podatny grunt. Niecz�sto to si� zdarza. W�a�ciwie prawie nigdy. Kuracja taka powoduje u niekt�rych ludzi przyspieszony wstrz�s anafilaktyczny i nawet dosercowy zastrzyk adrenaliny nie jest w stanie ich z tego wyci�gn��; u innych, w�a�ciwie u wi�kszo�ci, proces starzenia zatrzymuje si� w wieku pi��dziesi�ciu lub sze��dziesi�ciu lat. Ale w rzadkich przypadkach - mniej wi�cej jednym na sto tysi�cy - ludzie stosuj�cy regularnie kuracj� S-S m�odniej�.
Zdziwi�o mnie, �e na wielkiej loterii losu uda�o si� to akurat temu cz�owiekowi, i to z takim imponuj�cym efektem.
Min�o ponad p� wieku od Sprawy Madagaskarskiej, kiedy to Radpol zatrudni� Hasana do pomocy przy dokonaniu zemsty na Talera�czykach. By� op�acany przez (niech mu ziemia lekk� b�dzie) wielkiego K. z Aten, kt�ry wys�a� go, �eby si� rozprawi� z Biurem Handlu Nieruchomo�ciami Rz�du Ziemi. To zadanie te� wykona�. I to dobrze. Jednym ma�ym �adunkiem termonuklearnym. Buch! Niezw�ocznie naprawiono zniszczenia. Zwany przez Niewielu Hasanem Skrytob�jc�, wielki Arab to ostatni najemnik na Ziemi. A tak�e, opr�cz Phila (kt�ry nie zawsze dzier�y� miecz bez klingi i r�koje�ci), Hasan by� jednym z Bardzo Niewielu, kt�rzy pami�tali starego Karaghiosa.
Tak wiec, unosz�c brod� i wystawiaj�c zeszpecony policzek, usi�owa�em pierwszym spojrzeniem za�mi� mu pami��. Albo zadzia�a�y odwieczne i tajemnicze moce, w co w�tpi�em, albo by� bardziej odurzony ni� my�la�em, co by�o mo�liwe, albo nie pami�ta� mojej twarzy, co mog�o by� mo�liwe, cho� by�o ma�o prawdopodobne - albo post�powa� zgodnie z zawodow� etyk� lub prymitywn� lisi� chytro�ci�. (Nieobce mu by�o - w r�nym stopniu - jedno i drugie, ale przewa�a�a lisia chytro��.) W ka�dym razie, kiedy nas przedstawiono, nie da� po sobie nic pozna�.
- Moja ochrona osobista, Hasan - przedstawi� go Dos Santos, b�yskaj�c promiennym u�miechem, kiedy potrz�sn��em r�k�, kt�ra, �e tak powiem, kiedy� wstrz�sn�a �wiatem.
Nadal by�a to bardzo silna r�ka.
- Conrad Nomikos - powiedzia� Hasan mru��c oczy, jakby odczytywa� moje nazwisko z pergaminu.
Zna�em wszystkich innych obecnych w pokoju, wiec pospieszy�em do krzes�a znajduj�cego si� najdalej od Hasana i prawie przez ca�y czas trzyma�em swojego drugiego drinka na wysoko�ci twarzy, tak dla bezpiecze�stwa.
Niedaleko ode mnie sta�a Dian� w Rudej Peruce.
- Dzie� dobry, panie Nomikos - przywita�a si� ze mn�.
Kiwn��em drinkiem.
- Dobry wiecz�r, Dian�.
Wysoka i szczup�a, ubrana prawie w ca�o�ci na bia�o, sta�a obok Dos Santosa przypominaj�c �wiece. Wiem, �e nosi peruk�, bo ju� kiedy� widzia�em, jak przesun�a si� jej do g�ry, ukazuj�c cz�� szpetnej a zarazem interesuj�cej blizny, kt�r� Dian� zwykle ukrywa�a pod nisko opadaj�c� grzywk�. Cz�sto my�la�em o tej bli�nie, zw�aszcza kiedy le�a�em bezczynnie i wypatrywa�em gwiazdozbior�w przez chmury lub kiedy odkopywa�em zniszczone pos�gi. Dian� ma fioletowe usta, chyba tatuowane - nigdy nie widzia�em, �eby wykwit� na nich u�miech. Jej mi�nie szcz�kowe s� przez ca�y czas napi�te, bo z�by ma zawsze zaci�ni�te. Poniewa� cz�sto marszczy czo�o, mi�dzy jej oczami zarysowa�a si� jakby odwr�cona litera "v". Podbr�dek ma ma�y, chodzi z wysoko podniesion� g�ow� - mo�e to na znak buntu? Przy m�wieniu prawie nie otwiera ust cedz�c s�owa przez z�by. Naprawd� nie potrafi�bym odgadn��, ile ma lat. Wiem tylko, �e ponad trzydzie�ci.
Ona i Don tworz� ciekaw� par�. Don ma ciemn� karnacj�, jest gadatliwy, ci�gle pali i nie potrafi usiedzie� na miejscu d�u�ej ni� dwie minuty. Dian� jest wy�sza od niego o ponad dziesi�� centymetr�w i bardzo opanowana. Nadal nie wiem o niej wszystkiego. Przypuszczam, �e nigdy si� nie dowiem.
Podesz�a do mnie i stan�a obok mojego krzes�a, podczas gdy Lorel przedstawia� Corta Dos Santosowi.
- Pan - odezwa�a si�.
- Ja - powiedzia�em.
- ...poprowadzi wycieczk�.
- Wszyscy o tym wiedz� opr�cz mnie - stwierdzi�em. - Pewnie nie mo�esz mi udzieli� informacji na ten temat?
- Nie ma �adnych informacji, nie ma �adnego tematu - odpali�a.
, - M�wisz jak Phil.
- Nie mia�am takiego zamiaru.
- A jednak. Wiec dlaczego?
- Co dlaczego?
- Dlaczego ty? Don? Tutaj? Dzi� wieczorem?
Przycisn�a mocno j�zyk do g�rnej wargi, jakby chc�c wycisn�� sok z winogrona albo powstrzyma� s�owa. Nast�pnie spojrza�a na Dona, ale on by� za daleko, �eby s�ysze� nasz� rozmow�, a poza tym patrzy� w innym kierunku. By� zaj�ty nalewaniem Myshtigowi prawdziwej coli z dzbanka wyj�tego z mechanicznego barku. Yeganie twierdzili, �e receptura na coca-col� by�a archeologicznym odkryciem stulecia. Zagina�a podczas Trzech Dni i odzyskano j� mniej wi�cej dziesi�� lat temu. Na rynku by�o wiele sztucznych coli, ale �adna z nich nie wywiera�a na vega�ski metabolizm takiego skutku jak prawdziwa. Jeden z ich wsp�czesnych historyk�w nazwa� j� "Drugim wk�adem Ziemi w kultur� galaktyczn�". Pierwszym by� oczywi�cie bardzo delikatny nowy problem spo�eczny, na kt�ry znu�eni filozofowie vega�scy czekali od wielu pokole�.
Dian� zn�w spojrza�a na mnie.
- Jeszcze nie wiem - odpar�a. - Prosz� zapyta� Dona.
- Zapytam.
I tak zrobi�em, ale dopiero p�niej. Nie by�em zawiedziony, jako �e niczego si� nie spodziewa�em.
Ale teraz, kiedy siedzia�em, staraj�c si� pods�ucha� rozmow�, dozna�em nagle widzenia, kt�re m�j psychoanalityk zaklasyfikowa� kiedy� jako pseudotelepatyczne spe�nienie pragnie�. Wygl�da to mniej wi�cej tak:
Chc� si� dowiedzie�, co si� gdzie� dzieje. Mam prawie do�� informacji, �eby odgadn��. A wi�c odgaduj�. Tylko, �e dzia�a to tak, jakbym widzia� i s�ysza� oczami i uszami jednej z zaanga�owanych os�b. S�dz� jednak, �e nie jest to prawdziwa telepatia - cho� taka si� w�a�nie wydaje - bo czasami zdarzaj� si� pomy�ki.
Psychoanalityk potrafi� mi powiedzie� wszystko na ten temat z wyj�tkiem udzielenia odpowiedzi dlaczego. W ten spos�b sta�em na �rodku pokoju, patrzy�em na Myshtiga, by�em Dos Santosem, m�wi�em:
- ...r�wnie� pojad�, �eby zapewni� panu ochron�. Nie w charakterze sekretarza Radpolu, ale jako prywatny obywatel.
- Nie prosi�em o pa�sk� ochron� - powiedzia� Veganin. - Tym niemniej dzi�kuj�. Przyjmuj� pa�sk� ofert� przechytrzenia �mierci z r�k pa�skich towarzyszy.
I doda� z u�miechem:
- Gdyby pr�bowali mnie zabi� podczas podr�y. W�tpi�, czy spr�buj�, ale by�bym g�upcem, odrzucaj�c ochron� Dos Santosa.
- M�drze pan post�puje - przyzna�em, wykonuj�c nieznaczny uk�on.
- Oczywi�cie - potwierdzi� Cort. - A teraz prosz� mi powiedzie� - skin�� w kierunku Ellen, kt�ra w�a�nie sko�czy�a si� k��ci� o co� z George'em i odchodzi�a od niego - kto to jest?
- Ellen Emmet, �ona George'a Emmeta, dyrektora Departamentu Ochrony Przyrody.
- Ile kosztuje?
- Nic mi nie wiadomo, �eby ostatnio podawa�a cen�.
- A jak� cen� podawa�a dawniej?
- Nigdy nie podawa�a �adnej.
- Wszystko na Ziemi ma cen�.
- W takim razie s�dz�, �e musi si� pan sam dowiedzie�.
- Tak zrobi�.
Ziemianki zawsze jako� poci�ga�y Vegan. Jeden powiedzia� mi kiedy�, �e czuje si� przy nich jak zoofil. To ciekawe, bo pewna dziewczyna do towarzystwa w kurorcie Cote d'Or szepn�a mi kiedy�, chichocz�c, �e czuje si� przy nich jak "une zoophiliste". Przypuszczam, �e te strumienie powietrza z yega�skich p�uc musz� �askota� i pobudza� piersi kobiece.
- A propos - zapyta�em. - Czy przesta� ju� pan bi� swoj� �on�?
- Kt�r�?
Widzenie dobieg�o ko�ca i zn�w siedzia�em na swoim krze�le.
- ...Co ty na to, kolego? - us�ysza�em g�os George'a Emmeta.
Spojrza�em na niego. Pojawi� si� nagle i usiad� na szerokiej por�czy mojego krzes�a.
- Czy m�g�by� powt�rzy�? W�a�nie uci��em sobie ma�� drzemk�.
- Powiedzia�em, �e znale�li�my spos�b na wyt�pienie nietoperza paj�kowatego. Co ty na to, kolego?
- Rymuje si� - zauwa�y�em. - Wyjaw mi ten spos�b na wyt�pienie nietoperza paj�kowatego.
Ale George roze�mia� si�. To jeden z tych facet�w, kt�rzy wybuchaj� �miechem w nieoczekiwanych momentach. Chodzi ze skwaszon� min� przez wiele dni, a w pewnym momencie jaki� drobiazg powoduje, �e zaczyna nagle chichota�. Przypomina to przyduszony �miech niemowl�cia, a jego r�owa, nalana twarz i rzadkie w�osy pot�guj� to wra�enie. Musia�em poczeka� a� si� uspokoi. Ellen znajdowa�a si� w pewnej odleg�o�ci od nas i wymy�la�a Lorelowi, a Dian� wr�ci�a do odczytywania tytu��w ksi��ek na rega�ach.
Wreszcie George wysapa� poufnym tonem:
- Stworzy�em nowy gatunek slishi.
- To wspaniale! - zachwyci�em si�, po czym zapyta�em spokojnie: - Co to s� slishi?
- Slish to bakabijski paso�yt - wyja�ni� - przypominaj�cy du�ego kleszcza. Moje maj� mniej wi�cej jeden centymetr d�ugo�ci - podkre�li� z dum� - wgryzaj� si� g��boko w cia�o i wydalaj� bardzo truj�c� substancj�.
- �mierteln�?
- Moje tak.
- M�g�by� mi jednego po�yczy�? - zapyta�em.
- Po co?
- Chc� go podrzuci� pewnej osobie na plecy. W�a�ciwie daj mi kilkadziesi�t egzemplarzy. Mam wielu przyjaci�.
- Moje slishi nie szkodz� ludziom, tylko nietoperzom paj�kowatym. Nie toleruj� ludzkiego cia�a. Dzia�a na nich jak trucizna. ("Moje slishi" powiedzia� bardzo zaborczym tonem.) Metabolizm ich �ywiciela musi by� oparty na miedzi, a nie na �elazie - wyja�ni� - i nietoperze paj�kowate mieszcz� si� w tej kategorii. Dlatego chc� jecha� z tob� na t� wycieczk�.
- Chcesz, �ebym znalaz� nietoperza paj�kowatego i przytrzyma� go, podczas gdy ty rzucisz na niego slishi? Czy w�a�nie to chcesz powiedzie�?
- No c�, chcia�bym zatrzyma� kilka nietoperzy dla siebie, bo wszystkie, kt�re mia�em, zu�y�em w zesz�ym miesi�cu, ale ju� teraz jestem pewien, �e slishi spe�ni� swoje zadanie. Chc� jecha�, �eby wywo�a� zaraz�.
- Jak� zaraz�?
- W�r�d nietoperzy. W ziemskich warunkach, je�eli zapewni im si� odpowiedniego �ywiciela, slishi rozmna�aj� si� w do�� szybkim tempie i gdyby�my wprowadzili je we w�a�ciwej porze roku, wywo�a�yby u nietoperzy bardzo zaka�n� chorob�. My�l� tu o p�nej porze god�w po�udniowo-zachodniego nietoperza paj�kowatego. Ta pora zacznie si� za sze�� do o�miu tygodni na terytorium Kalifornii, w Starym Miejscu - cho� ju� nie napromieniowanym - zwanym Capistrano. O ile mi wiadomo, twoja wycieczka znajdzie si� w tamtej okolicy mniej wi�cej w tym czasie. Kiedy nietoperze wr�c� do Capistrano, chc� na nie czeka� ze slishi. A poza tym przyda�yby mi si� wakacje.
- Aha. Czy ju� rozmawia�e� o tym z Lorelem?
- Tak, i on uwa�a, �e to �wietny pomys�. W�a�ciwie chce si� z nami tam spotka� i porobi� zdj�cia. Mo�e ju� nie b�dzie zbyt wielu okazji, �eby poogl�da� te stwory - zobaczy�, jak podczas przelatywania przes�aniaj� niebo, jak gnie�d�� si� w ruinach, jak po�eraj� dziki, jak pozostawiaj� swoje zielone odchody na ulicach - wiesz, to pi�kny widok.
- No tak, co� w rodzaju maskarady po��czonej z figlami w przeddzie� Wszystkich �wi�tych. Co si� stanie z tymi wszystkimi dzikami, je�li wybijemy nietoperze paj�kowate?
- B�dzie ich wi�cej. Ale przypuszczam, �e pumy nie dopuszcz�, aby rozpleni�y si� tak jak kr�liki w Australii. W ka�dym razie chyba wolisz dziki od nietoperzy paj�kowatych, co?
- Nie darz� szczeg�ln� sympati� ani jednych, ani drugich, ale kiedy ju� o tym my�l�, to chyba wol� dziki. W porz�dku, oczywi�cie, mo�esz z nami jecha�.
- Dzi�kuje. By�em pewny, �e pomo�esz.
- Nie ma o czym m�wi�.
W tym momencie Lorel poprosi� swoim gard�owym g�osem o uwag�. Sta� obok wielkiego biurka na �rodku pokoju, przed kt�rym powoli opuszcza� si� sze