5896

Szczegóły
Tytuł 5896
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5896 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5896 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5896 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andrzej Pilipiuk Sprawa Filipowa cz�� pierwsza Sankt-Petersburg wiosna 1903r. Poniedzia�ek, godzina 11:18 Ostro pachnia�y ko�skie p�czki, kt�re, mimo surowych przepis�w porz�dkowych, poniewiera�y si� tu i �wdzie na ulicach. Od Newy wia�o ch�odem, cho� nie by�o ju� na niej kry. Drzewa na skwerkach pozielenia�y, a w powietrzu unosi� si�, przyniesiony z wiatrem, zapach �wie�ej ziemi. Gdzie� za rogatkami miejskimi pola czeka�y na obsianie. Z niewielkich kawiarenek i knajpek bucha�y zapachy jedzenia. Twarze ludzi wychodz�cych z cerkwi i sobor�w rozja�nia�a rado��. Przestrze� �piewa�a. Rozleg� si� stukot kopyt i ulic� przemkn�� odkryty pow�z. Ci, kt�rzy stali najbli�ej, poznali ubranego w paradny mundur pasa�era i wyrzucili do g�ry czapki. Pow�z jecha� do�� szybko. Siedz�cy w jego wn�trzu car oderwa� si� od le��cych mu na kolanach papier�w i pozdrawia� t�um. Ludzi ogarn�o uniesienie. Jeden cz�owiek nie podziela� og�lnej rado�ci. Twarz mia� zaci�t�, w oczach p�on�y ponure ognie. Ubrany by� w d�ugi, czarny p�aszcz, a na g�owie mia� zrudzia�� robociarsk� czapk�. Dostrzeg� zamieszanie, jakie wywo�a� przeje�d�aj�cy obok pow�z i domy�liwszy si�, kto mo�e nim jecha�, pu�ci� si� biegiem wzd�u� nabrze�a. Konie sadzi�y szybko, drobinki b�ota tryska�y im spod kopyt. M�czyzna przy�pieszy�. Bieg� samym brzegiem rzeki, tam, gdzie nie by�o ludzi. Zaczyna� ju� mie� zadyszk�, ale nie zwalnia�. Pow�z za chwil� skr�ci na most. Wtedy... Namaca� w kieszeni pistolet. A potem drog� zagrodzi� mu zbity t�um. Przed wjazdem powsta� �cisk. Cz�owiek z pistoletem nie zdo�a� si� przecisn��. Przez jego g�ow� przelecia� huragan my�li. Strzela�! Teraz, natychmiast. Szansa trafienia jest niewielka, ale... Car usiad�. Morze g��w, las r�k. Niedosz�y zamachowiec rozejrza� si� woko�o. Gdyby teraz wyci�gn�� bro�, ci ludzie, kt�rzy go otaczali, zat�ukliby go na �mier�. Wolno si� wycofa�, zapinaj�c jednocze�nie p�aszcz. W chwil� p�niej przeszed� ko�o st�jkowego. Ten nie zwr�ci� na niego uwagi. Min�wszy policjanta, zszed� nad rzek� po kamiennych schodkach. Do specjalnego uchwytu, wmurowanego w kamie� tu� nad wod�, przycumowano niewielk�, p�askodenn� ��dk�, z gatunku tych, kt�rymi mo�na by�o za stosown� op�at� przeprawi� si� na drugi brzeg rzeki. W tej ��dce nie by�o w�a�ciciela, zreszt�, nawiasem m�wi�c, spoczywa� on od poprzedniego wieczora na dnie rzeki. Potrzeba nie zna prawa. Zw�aszcza, gdy potrzebuj�cym jest rewolucjonista. Odpi�� �a�cuch i powios�owa� w g�r� rzeki. Niedaleko, kilkaset metr�w. W t�umie by� jeszcze jeden cz�owiek, kt�remu nie spodoba�o si� rozgrywaj�ce na jego oczach widowisko. Skrzywi� wargi w z�ym u�miechu. Zawar� w nim ca�� swoj� pogard� do cara i do ludzi. Sprawdzi� godzin� na swoim z�otym, kieszonkowym zegarku i, lekko zdziwiony, ruszy� nieco szybszym krokiem w stron� pobliskich schodk�w, prowadz�cych nad wod�. Cz�owiek z ��dk� i ten ze z�otym zegarkiem dotarli na miejsce spotkania jednocze�nie. Ten z zegarkiem wskoczy� do �rodka i odp�yn�li od nabrze�a na �rodek rzeki. Teraz dopiero, gdy nikt nie m�g� ich pods�ucha�, zacz�li rozmow�. Pierwszy zacz�� m�wi� wios�uj�cy m�czyzna w p�aszczu. - Zak�adam, �e jest pan profesorem Michai�em Michaj�owiczem Filipowem. - Zgadza si�. A pan jest Borys Sawinkow, przyw�dca organizacji bojowej partii socjalistyczno - rewolucyjnej i tak dalej. - Zgadza si�. Jestem terroryst�. Profesor popatrzy� uwa�nie na swojego rozm�wc�. Szczera twarz z wystaj�cymi ko��mi policzkowymi, chorobliwie bia�a sk�ra, a w oczach dynamit... - Dobrze. I co dalej? W li�cie nalega� pan na spotkanie. Swoj� drog�, gdy zobaczy�em podpis, my�la�em w pierwszej chwili, �e to prowokacja Ochrany. - S�ysza�em, �e jest pan obserwowany od czas�w zamachu na cara Aleksandra... Zdaje si�, �e dynamit, kt�ry zosta� u�yty przez towarzysza Hryniewicza, by� pa�skiej produkcji? Profesor niespodziewanie poczu� uk�ucie nieufno�ci. - Nie b�d� potwierdza�, ale te� nie zaprzecz� - powiedzia�. Terrorysta skin�� g�ow�. - Z grubsza o tym chcia�em rozmawia�. - Je�li potrzebuje pan dynamitu, to trafi� pan pod niew�a�ciwy adres. Nie zajmuj� si� produkcj�. Jestem profesorem, owszem, uko�czy�em studia chemiczne i przyrodnicze, ale to... - Pan daruje. Po co mia�bym fatygowa� pana, gdyby chodzi�o mi o kilka kilogram�w materia�u wybuchowego? Nie o�mieli�bym si� w tak b�ahej sprawie zawraca� panu g�owy. Dynamit sam umiem zrobi�. Gorzej z trotylem... - Mog� s�u�y� fachow� pomoc�, je�li chodzi o teoretyczn� stron� zagadnienia. Ale tylko teoretyczn�. - Dzi�kuj�, naprawd� nie trzeba. Mamy w partii kilku fachowc�w. Zaj��em panu czas w zupe�nie innej sprawie. - No c�. Prosz� przechodzi� do konkret�w. Sawinkow si�gn�� do kieszeni p�aszcza i wydoby� plik kartek, wyprutych z "Przegl�du Naukowego". Otworzy� je na jednej ze stron. - Tu jest pa�ski artyku�, panie profesorze. Artyku� odnosz�cy si� do prac Marii Sk�odowskiej-Curie. - Zgadza si�. Ja go napisa�em. Nie wiedzia�em, �e rewolucjoni�ci czytuj� literatur� naukow�. I to zw�aszcza tak hermetyczn�... Pismo, kt�re redaguj�, jest przeznaczone dla w�skiej grupy fachowc�w. - Raczy pan �artowa�, panie profesorze. Mo�e i nie sko�czy�em studi�w, ale to nie znaczy, �e nie mog� zrozumie� najprostszego... Zreszt�, czyta�em tak�e prac�, kt�ra jest w nim recenzowana. I sporo ciekawych informacji uda�o mi si� przyswoi�. - Do czego pan zmierza? - Och, to proste. Wspomina pan w swojej recenzji, �e si�y, kt�re wi��� atom do kupy, s� niewyobra�alnie wielkie. I �e nie mo�na por�wnywa� ich z si�ami wi���cymi atomy w cz�steczki. I sugeruje pan, �e w okre�lonych warunkach mo�na by te si�y wyzwoli�. - Z grubsza tak. Otrzyma�em przed kilku tygodniami do�� zagadkow� przesy�k�... Wspominam zreszt� o niej w tym artykule... Kto� przes�a� mi kilkadziesi�t niezwykle interesuj�cych wzor�w i schematy czego�, co okre�li� idiotycznym mianem "bomby atomowej". Nie wiem jeszcze, czy cokolwiek z tego wyjdzie, ale wzory te s� wysoce zastanawiaj�ce... Niestety badania mog�ce doprowadzi� do pozytywnych wynik�w by�yby potwornie kosztowne... - Od kilku lat stosuj� trotyl i dynamit i do tej pory si�y, kt�re wyzwala�y si� przy ich rozk�adaniu si�, zadowala�y mnie. Gdy potrzebowa�em czego� mocniejszego, kupowa�em od moich znajomych anarchist�w nitrogliceryn�. - W sumie sze�� zamach�w, w tym cztery udane. - Nie jest �atwo by� terroryst�. Zreszt�, wymy�laj� coraz to nowe cuda. Opancerzone powozy, zbroje... A nasze bomby maj� niewielki zasi�g. Trzeba podbiec, rzuci�, nast�puje wybuch, rzucaj�cy mo�e zgin��. Mo�na te� dopa�� carskich oficjeli w ich pa�acach, ale w�wczas potrzeba wi�kszej si�y. - Sto pud�w trotylu zniesie z powierzchni ziemi p� miasta. - Nie przesadzajmy, profesorze. Nasze najci�sze bomby maj� po jakie� p� puda. Trzeba by tak� stupudow� przenie�� pod mur, a do tego trzeba by ze czterech ch�opa. - To ma zwi�zek? - Co? - Pa�ska wypowied� odno�nie wysadzania ca�ych pa�ac�w z moim artyku�em? - Tak. Sugerowa� pan mo�liwo�� sztucznego przy�pieszenia rozpadu atom�w, co wi�za�oby si� z wyzwoleniem odpowiednich do moich cel�w ilo�ci energii. Je�li podane przez tajemniczego nadawc� dane s� prawid�owe, niewielkim �adunkiem mo�naby zdmuchn�� p�l miasta... - O ile s� prawid�owe... Chyba pan sobie zdaje spraw� z tego, �e rozbicie atomu jeszcze przez dziesi�ciolecia pozostanie w sferze niesprawdzonych hipotez naukowych, a wr�cz pseudonaukowych? - Zdaj� sobie spraw�. Ale nie mog� czeka�. Profesor wpatrzy� si� w zadumie na rozci�gaj�ce si� na brzegach rzeki miasto. - Chce pan, �ebym zbudowa� opisan� w artykule bomb�? - W�a�nie. Chcia�bym mie� co�, co postawi�, a potem odejd�. I co, rozrywaj�c si�, zmiecie z powierzchni ziemi ca�e Carskie Sio�o. Wraz ze wszystkimi mieszka�cami. Profesor parskn�� �miechem. A potem nagle przesta� si� �mia�. - Czy jest to mo�liwe? - zapyta� Sawinkow. - Nie. Chocia� hipotetycznie chyba by si� da�o. - Wobec tego z�o�� w imieniu mojej partii zam�wienie. Czy zd��y pan na pocz�tek przysz�ego kwarta�u? Tym razem profesor �mia� si� tak, �e ma�o nie popu�ci� w spodnie. - Mam rozbi� atom w ci�gu p�tora miesi�ca? - Dysponuje pan najbystrzejszym umys�em w ca�ej Rosji. - Eksperymenty, kt�re by� mo�e doprowadz� do pozytywnych wynik�w, mog� potrwa� lata. No i oczywi�cie b�d� kosztowne jak diabli. Uran wydobywa si� obecnie w trzech czy czterech miejscach na �wiecie. Terrorysta u�miechn�� si�. - Ile potrzeba? - Pi��dziesi�t tysi�cy rubli. Oczywi�cie na pocz�tek. Usta terrorysty wygi�y si� w pod�ym u�miechu. - Pieni�dze b�d� jutro rano - powiedzia�. - Spotkamy si�... * 12:26 Nikifor Iwanowicz Sus�ow szed� gor�cym tropem. Od st�jkowego do st�jkowego. Ka�demu pokazywa� niedu��, niezbyt wyra�n� fotografi�. St�jkowych dobierano tak, aby �atwo zapami�tywali twarze, ale oczywi�cie nie wszystkim si� to udawa�o. �lad zaprowadzi� go na nadbrze�e. Ostatni z dy�uruj�cych tu st�jkowych na widok fotografii zamy�li� si� na chwil�. - Tak, on tu by� - powiedzia� wreszcie. - Godzin� temu przeje�d�a� Najja�niejszy Pan. Ten typek najpierw pobieg� za powozem, a potem zatrzyma� go t�um. Przeciska� si� ko�o mnie, a potem zszed� w d�, mia� tam przywi�zan� ��dk�. Taka niedu�a, z niebieskim paskiem nad lini� zanurzenia. - Kiedy to by�o? - Jak ju� powiedzia�em, godzin� temu. - Dzi�kuj� w imieniu s�u�by - wcisn�� st�jkowemu srebrnego rubla i wszed� na most. Z przewieszonej przez rami� torby wydoby� siln� lornetk� i wolno zacz�� bada� powierzchni� rzeki na ca�ym odcinku, kt�ry m�g� obj�� wzrokiem. Niespodziewanie spostrzeg� ��dk�. Kiwa�a si� na wodzie jaki� kilometr dalej. W pierwszej chwili stwierdzi�, �e p�ynie z pr�dem, ale po chwili dostrzeg� link�, za pomoc� kt�rej przycumowano j� do stercz�cego z wody pala. Wyj�� z kieszeni map� i chwil� j� studiowa�. Nast�pnie wszed� do pobliskiej apteki. - Chcia�bym zadzwoni� - powiedzia�, odwijaj�c jednocze�nie ko�nierz. W ciemnym wn�trzu apteki b�ysn�� z�otem znaczek Ochrany. W�a�ciciel postawi� aparat na ladzie. Agent podni�s� s�uchawk� i poprosi� o po��czenie z departamentem. Po chwili, zadowolony z siebie, wyszed� z apteki i przeszed�szy po mo�cie na drug� stron�, ruszy� szybkim krokiem wzd�u� rzeki. 12:56 Agenci Josif Akimow i Tomasz Wilkowski ju� na niego czekali. Akimowa zna� lepiej, pracowali razem nad szeregiem spraw. Wiedzia�, �e mo�e na nim polega� prawie tak samo, jak na sobie. Wilkowski pracowa� w Ochranie dopiero od dwu tygodni. Chwilowo by� praktykantem. By� bardzo bystry i Nikifor ju� teraz czu�, �e ten cz�owiek zajdzie bardzo daleko. Jednocze�nie wyczuwa� w tym milcz�cym Polaku co� dziwnego. Pewn� obco��. Nie potrafi� powiedzie�, na czym polega. Tomasz wygl�da�, jakby by� chory. Twarz mia� chorobliwie blad�, a czasami zamyka� na chwil� oczy i przetacza� g�ow� po szyi, tak, jakby chcia� odsun�� zawr�t g�owy. Niekiedy, szczeg�lnie rankami, miewa� delikatne tiki nerwowe. Sus�ow usi�owa� go rozgry��. Tomasz, jak si� wydawa�o, czeka� na co�, co dopiero si� wydarzy. Wype�nia� wszystkie zadania wyj�tkowo sumiennie, ale zbyt interesowa� si� czasem. Skre�la� kolejne dni w swoim kalendarzyku i cz�sto patrzy� na zegarek. Ale dzisiaj wydawa�o si�, �e wreszcie nadszed� dzie�, na kt�ry czeka�. Wida� by�o po nim potworne napi�cie. Jak na ostatnich metrach bie�ni, gdy zawodnik za chwil� rzuci si� na ta�m� i zdob�dzie zwyci�stwo. - I jak? - zapyta� Sus�ow. - Sprawdzili�my dyskretnie ca�y park i bulwar nad wod� - zameldowa� Akimow. - Nigdzie ani �ladu. - Dobrze. Obserwuj ��dk�. Je�li nie wr�ci po ni� w ci�gu sze�ciu godzin, to b�dzie znaczy�o, �e ju� nie wr�ci. Sprawdzili�cie j�? - Nie. Przyci�gn�� sobie link� i zajrza� do �rodka. W ��dce le�a�o kilka niedopa�k�w papieros�w, popi� wytrz��ni�ty z fajki oraz oderwany kawa�ek jakiego� papieru. Wydoby� go. W rogu widnia�a piecz�� biblioteki uniwersyteckiej. Umie�ci� �wistek w swoim notesie. - By�o ich co najmniej dwu - powiedzia� do Akimowa. - Dlaczego tak s�dzicie? - Jeden pali� papierosy, a drugi fajk�. Mog�o by� ich nawet trzech, cho� ��dka jest do�� ma�a, a sadz�c po �ladach wody na burcie, nie zanurzy�a si� zbyt g��boko. Dlatego my�l�, �e raczej dwu. - Choroba - powiedzia� Akimow z uznaniem. - Nu spokojnie. Za p� roku te� b�dziesz umia� si� domy�li�. Trzeba zwraca� uwag� na szczeg�y. Szkoda, �e na brzegu nie ma �lad�w. W tym momencie Wilkowski wyci�gn�� z krzaczk�w jakiego� pijaczka. Sus�ow podszed� do niego i pokaza� mu znaczek. - Porozmawiamy sobie? - zapyta�. Pijaczek energicznie pokr�ci� g�ow�. - Fatalnie. Chyba trzeba ci� b�dzie zaprowadzi� na odwach. Jak d�ugo tu siedzisz? - Od wczoraj - wybe�kota� pijaczek. - �wietnie. A widzia�e� mo�e takiego, co tu wysiad� z ��dki? - By�o ich dwu - powiedzia� pijaczek. - Jeden jakby robotnik, ale r�czki mia� bielutkie. Socjalista a� �mierdzia�o. A ten drugi lepszy go��. Dewizk� mia�. Z�ot�. Sus�ow spojrza� na Akimowa. Twarz tego ostatniego wyra�a�a podziw. - Taki jak ten? - podsun�� pijakowi fotk�. - Ten sam - ucieszy� si� pijaczek. - Ta sama wredna morda. - Kiedy wysiedli? - zapyta� Wilkowski. - P� butelki temu. - Jakie� pi�tna�cie do dwudziestu minut - wydedukowa� Sus�ow. - Akimow, zosta�cie przy ��dce. Wilkowski ze mn�. - A ten tutaj? Sus�ow wr�czy� pijaczkowi dwadzie�cia kopiejek. - Wypij sobie piwo za zdrowie Ochrany - powiedzia�. - Wedle rozkazu, panie naczelniku! - wrzasn�� s�u�bi�cie pijaczek i usi�owa� zasalutowa�, ale trafi� si� palcami w oko. Ruszyli. Napotkany niebawem kolejny st�jkowy pokaza� im, w kt�rym kierunku uda� si� poszukiwany. Jak si� okaza�o, dziesi�� minut temu by� ju� sam. Jego tajemniczy towarzysz ze z�ot� dewizk� znikn�� bez �ladu. Kolejny st�jkowy nad kana�em widzia�, jak dopiero co Sawinkow wsiada� do tramwaju. Obaj wywiadowcy z�apali bryczk� i pognali w �lad za nim. Niebawem dop�dzili tramwaj. - Mo�e by� uzbrojony - przypomnia� Wilkowskiemu.- Skaczemy jednocze�nie. W razie czego strzelaj tak, �eby zabi�. Wilkowski u�miechn�� si� lekko. Bryczka przy�pieszy�a. Skoczy�, l�duj�c na tylnym pomo�cie. Zrobi� to tak zr�cznie, �e Nkifor si� zdziwi�. Wo�nica strzeli� z bata i po chwili Sus�ow wyl�dowa� na przednim pomo�cie tramwaju. - Dok�d, dok�d, taka twoja...- wydar� si� konduktor, ale widz�c odznak� Ochrany, kt�r� mign�� mu w przelocie agent, umilk�. W wagonie nie by�o nikogo, kto odpowiada�by rysopisowi. Nikt z podr�nych nie widzia� te� cz�owieka przedstawionego na zdj�ciu. Agenci wyskoczyli w biegu. Zawr�cili na miejsce, gdzie po raz ostatni widziano wroga i zacz�li wypytywa� okolicznych st�jkowych. Nikt nic nie widzia�. Borys Sawinkow znikn��, jakby go ziemia poch�on�a. * Sawinkow wyczo�ga� si� spod �awki w tramwaju. Po�linionymi palcami zgasi� lont trzymanej w r�ce laski dynamitu. Rewolwer zatkn�� za pasek. - Dzi�kuj� za wsp�prac� - powiedzia� kwa�no do pasa�er�w i wyskoczy� z wagonu. * 13:17 - No to stracili�my trop - powiedzia� ponuro Nikifor. - A ju� byli�my tak blisko. Dziesi�� minut i by�my go mieli. - Musieli�my pope�ni� b��d - zauwa�y� Tomasz. - Co b�dziemy robi� dalej? Urwa�y nam si� w r�ku wszystkie nici... - Spokojnie, nie panikuj. Poniewa� jeste� praktykantem, powiedz, co zrobi�by� na moim miejscu. - Cofn��bym si� do miejsca, gdzie widziano go po raz ostatni. - Jak widzisz, to nic nie da�o. - A mo�e do jeszcze poprzedniego? - Ko�o ��dki. - Wobec tego wr�ci�bym do ��dki i tam czeka�, a� przyjdzie po ni�, a wtedy cap. - Musisz nauczy� si� jednej podstawowej prawdy o rewolucjonistach. To nie s� z�odzieje. To znaczy, oczywi�cie, kradn�, co tylko im wpadnie w r�ce, ale poza pieni�dzmi i �ywno�ci� nie zatrzymuj� tego na sta�e. Rozumiesz, o co mi chodzi? - Ukrad� ��dk�, pop�ywa� ni� w towarzystwie znajomego po Newie, a potem porzuci� j� na zawsze? - Dok�adnie tak. - Po co wi�c zostawi� tam pan agenta Akimowa? - Och, to proste. Na wszelki wypadek. Widzisz, rewolucjonista m�g� wyj�� na l�d, aby co� zje�� i wr�ci, aby kontynuowa� podr�, ale to ma�o prawdopodobne. Wi�c co uwa�asz, �e powinni�my robi�? - Mo�e wr�ci� do centrali i czeka� na sygna�, �e gdzie� go widziano. - Dzi� rano zadzwoniono i powiedziano mi, �e wysiad� na Dworcu Niko�ajewskim. Szed�em za nim cztery godziny i nie uda�o mi si� go dogoni�. Ale zdoby�em dwa kolejne �lady. Wilkowski zamy�li� si�. - Ten kawa�ek gazety z ��dki i... - ...i? - Nie wiem. - Na ��dce by�o nazwisko w�a�ciciela. Trzeba patrze�. - Tak jest. Maj�c nazwisko w�a�ciciela, mo�emy go odszuka� i odda� mu jego w�asno��. - Genialnie. Chodzi�o mi raczej o mo�liwo�� sprawdzenia, czy nie byli ze sob� w zmowie, ewentualnie czy nie zostawi� tam jakich� innych trop�w. Kartk� jeszcze si� zajmiemy. Gdzie znajdziemy jego adres? - W cyrkule. - Tak, ale w kt�rym? Jest ich w Petersburgu dwadzie�cia sze��. - My�l�, �e w takim nad New�. To znaczy, obejmuj�cym dzielnice przylegaj�ce do rzeki. - To nam zmniejsza ich ilo�� do dziesi�ciu. - To ju� niedu�o. Chod�my. - Pi�� godzin �a�enia, pod warunkiem, �e si� rozdzielimy. Pomy�l jeszcze. - ��dka! Mo�e w admiralicji? Sus�ow tylko westchn�� ci�ko. - Na posterunku policji wodnej - powiedzia� z westchnieniem. - Newa jest od wielu lat patrolowana przez specjalny oddzia�. Maj� tam spis wszystkich, kt�rzy pracuj� na rzece. We�my doro�k�. * 14:20 Na wsch�d od miasta rzeka p�yn�a tak, jak przed wiekami. Rozlana szeroko, s�czy�a si� leniwie mi�dzy starorzeczami i bagnami. Nikifor i Tomasz weszli pomi�dzy op�otki roz�o�onej na brzegu rzeki niedu�ej wioski. Cha�upy, zbudowane byle jak z przypadkowych materia��w, chyli�y si� do ziemi. Na widok obcych rozszczeka�y si� rachityczne kundle. Zza p�ot�w wyjrza�y rozczochrane g�owy brudnych dzieciak�w. Agenci szli, nie zwracaj�c na to uwagi. W nozdrza bi� ich smr�d gnij�cej ryby i dawno nie sprz�tanych wychodk�w. Niebawem doszli do cha�upy le��cej na skraju wsi. Lekko uchylone drzwi ko�ysa�y si� na wietrze. Weszli do �rodka bez pukania i zatrzymali si� po�rodku sporej izby. Pod�og� pokrywa�a warstwa brudu. Meble, wy�owione najwidoczniej kiedy� z rzeki, prze�arte przez wilgo� i robaki, straszy�y po k�tach. Okna, zaci�gni�te b�onami �o�yskowymi jakich� zwierz�t, przepuszcza�y ma�o �wiat�a. Sus�ow, walcz�c z obrzydzeniem, otworzy� je. Rozejrza� si� uwa�nie. - W�a�ciciel ��dki nie �yje - powiedzia�. - Sk�d pan wie? Agent wskaza� mu pod�og� w k�cie. Pokryta by�a jak�� dziwn�, zaskorupia�� mas�. - To krew. Musia� go trafi� w aort�. Tryska�o a� na �ciany. Na twarzy Wilkowskiego odmalowa�o si� skrajne obrzydzenie. Ale jego oczy pozosta�y nieruchome. Udawa�. To te� by�o dziwne. Tomasz zawsze potrafi� si� opanowa�. Zupe�nie, jakby d��y� do jakiego� celu i wszystko, co by�o pomi�dzy nim a celem, przestawa�o by� wa�ne. Albo jak gdyby zobaczy� w �yciu takie rzeczy, �e kilka trup�w wi�cej nie robi�o na nim �adnego wra�enia. - Co zrobi� z cia�em? - zapyta�. Sus�ow rozejrza� si� jeszcze raz, po czym ruszy� w stron� drzwi w k�cie pomieszczenia. Otworzy� je z rozmachem. Za drzwiami by�a niewielka kom�rka. W jej wn�trzu na pod�odze znajdowa�a si� kolejna du�a plama. - Tu go wrzuci� na kilka minut - powiedzia� do Tomasza. - Zanim skona�, pewnie po to, �eby nie przeszkadza� pod nogami. W �cianie kom�rki by�a niewielka dziura. Wyszli z domu i obeszli go woko�o. Po drugiej stronie, na ziemi, znale�li jeszcze troch� krwi. Id�c �ladem kropli, dotarli do niedu�ego pomostu. Tu trop si� urywa�. - Tu cumowa� ��dk�. - Gdzie jest cia�o? - Na dnie. Zobacz, jaka tu �awica ma�ych rybek. Skocz no, powiedz tym z wioski, �eby wezwali ekip� �ledcz�, a ja si� tu przez chwil� jeszcze rozejrz�. Wilkowski pobieg�, a Sus�ow zawr�ci� do chatki. Rozgl�da� si� uwa�nie, nie chc�c nic przegapi�. Niew�tpliwie stoczono tu b�jk�. �wiadczy� o tym porzucony w k�cie n� rybacki i st�uczony talerz. Niestety nigdzie nie wida� by�o nic, co mog�oby wypa�� z kieszeni terrorysty. Nie spos�b by�o tak�e ustali�, kiedy rozegra� si� ten krwawy dramat. Z przyzwyczajenia zajrza� na odchodnym do pieca. Le�a�o w nim sporo jakich� papier�w, doszcz�tnie strawionych przez ogie�. Ostro�nie, pomagaj�c sobie p�set�, zdj�� najwy�szy z nich. List. S��w nie dawa�o si� odczyta�, ale w nag��wku zachowa�a si� nazwa miasta, z kt�rego zosta� wys�any. Kij�w. Papiery poni�ej by�y po prostu resztkami gazet. Rozleg�o si� pukanie do drzwi. Odwr�ci� wzrok. W progu stali czterej policjanci. Pokaza� im swoj� legitymacj� i gestem wskaza� plam� krwi. Wilkowski czeka� ju� na zewn�trz. - I co? - zapyta�. - Mamy w r�ce jeszcze jedn� ni�. Miejmy nadziej�, �e si� nie zerwie. - Ten strz�pek gazety? - W�a�nie. Wilkowski u�miechn�� si� lekko. "On wie jeszcze co�" - pomy�la� jego szef. - "Tylko sk�d i co to jest? Czy�bym co� przeoczy�? I dlaczego nic nie m�wi?" * 15:28 Bibliotekarz by� starszym m�czyzn� o spojrzeniu oszo�omionej �wiat�em dnia sowy. - "Przegl�d"? Hm, tak, to nasza piecz��. Zaraz sprawdz�. Podrepta� do magazynu. Wilkowski rozgl�da� si� ukradkiem po czytelni. Pod �cianami, na rega�ach, sta�y setki ksi��ek. Po�rodku, przy stole, siedzieli studenci. Czytali, robili notatki. Wiosenna sesja egzaminacyjna by�a niedaleko. Wr�ci� bibliotekarz. Mia� w r�ce najnowszy numer. Otworzy� go i zakl�� cicho. Ze �rodka numeru kto� wyrwa� kilka kartek. - Barbarzy�stwo - powiedzia�. - Czy macie tu jaki� rejestr czytelnik�w? - zapyta� Sus�ow. - Tak, oczywi�cie, zapisujemy numery indeks�w i nazwiska korzystaj�cych. Zaraz sprawdz�, kto zacz... Otworzy� grub� ksi�g� i zacz�� j� kartkowa�. - Mam. Ihor Semenowicz Bezrodnyj. Brwi Sus�owa unios�y si� do g�ry. - Mieszka przy Pocztowej? - upewni� si�. - Tego nie wiem - bibliotekarz roz�o�y� bezradnie r�ce. - Nie mamy ich adres�w. - Czy mo�emy zobaczy� inny egzemplarz tego pisma? Chcemy sprawdzi�, czego brakuje. - Obawiam si�, �e nie dysponujemy. Ale mam gdzie� zapisany adres redakcji. Po chwili wyszli z biblioteki nieco m�drzejsi, ni� byli wchodz�c. - Co robimy? - zapyta� Tomasz. - Mamy podw�jny �lad. Idziemy do redakcji czy pogada� z tym, kt�ry si� wpisa�? Szef poskroba� si� po g�owie. - Redakcja nie zaj�c, nie ucieknie. Jest trzecia godzina. My�l�, �e trzeba wpa�� na Pocztow�. Z�apmy doro�k�. Z�apali. - Mo�e mi pan teraz wyja�ni�, dlaczego poszli�my tropem tego Bezrodnego, zamiast prosto do redakcji? - No c�. Aby skorzysta� z biblioteki, ten ca�y Sawinkow pos�u�y� si� indeksem swojego kumpla lub wys�a� go, powinienem by� pokaza� bibliotekarzowi fotk�. Nu nic. W takim przypadku Bezrodnyj mo�e nam powiedzie�, gdzie akurat siedzi, albo mo�liwe, �e mieszka u niego w go�cinie. - Zna pan jego adres. Dlaczego? - Nasz drogi przyjaciel jest wojuj�cym anarchist�. Prowadzili�my niedawno jego dyskretn� obserwacj�. - Je�li jest anarchist�, to dlaczego jeszcze studiuje? Powinien dosta� wilczy bilet. - B��dne rozumowanie. Widzisz, Tomaszu, je�li postudiuje jeszcze troch�, to mo�e zm�drzeje na tyle, aby dostrzec bezsens ideologii anarchistycznej. Ale oto i jeste�my. Twarz Tomasza na chwil� przybra�a wyraz �alu i politowania. * 15:42 Wysiedli przed wysok�, obskurn� kamienic� czynszow�. Przeszli przez bram� na podw�rze. Kamienica wygl�da�a fatalnie. �ciany ob�azi�y z tynku. Cz�� szyb zast�piono p�atami tektury lub ga�ganami. W powietrzu nios�a si� wo� kurzu, st�chlizny i dawno nie sprz�tanych wychodk�w. Weszli w drzwi w k�cie podw�rza. Schody, prowadz�ce na wy�sze kondygnacje, trzeszcza�y i ugina�y si� z�owrogo pod ich nogami. Wreszcie dotarli na poddasze. Sus�ow wyci�gn�� z kieszeni rewolwer. - Oto plugawa siedziba czterech albo pi�ciu anarchist�w - powiedzia�. - W razie czego strzelamy bez ostrze�enia. Wilkowski wyci�gn�� sw�j pistolet i odbezpieczy� go. Agent nacisn�� klamk� i wpadli do wn�trza. W�osy podnios�y im si� na g�owie. W sporej izbie kto�, zapewne g��wny lokator mieszkania, urz�dzi� sobie ma�� fabryczk�. Wsz�dzie sta�y blaszane miski z r�nymi odczynnikami chemicznymi. Poniewiera�y si� ogniwa elektryczne i kostki gotowych produkt�w. Trotyl, dynamit, amonit, bawe�na strzelnicza. Lokator te� tu by�. Sta� w niewymuszonej pozie, trzymaj�c w r�ce butelk� z oleisto��t� zawarto�ci�. - Nitrogliceryna - ostrzeg�. Sus�ow zignorowa� go zupe�nie. - Gdzie jest Borys Sawinkow? - zapyta�, id�c spokojnie w stron� studenta. - Nie podchod�, bo zginiemy wszyscy. U�miechn�� si�, a potem waln�� studenta w twarz. Ten uderzy� o �cian�, gubi�c �mierciono�n� butelk�. Naczynie polecia�o w stron� pod�ogi. "Teraz umr�" - pomy�la� Tomasz. Zacisn�� z�by. Nie chcia� umiera�. Butelka upad�a i nic si� nie sta�o. Odetchn�� z ulg�. Jego pryncypa� w�a�nie skuwa� anarchi�cie r�ce na plecach. - Id� naprzeciwko do sklepu Jelisejew�w. Zatelefonuj i wezwij ekip� �ledcz� - poleci�. - To nie by�a nitrogliceryna - wykrztusi� z siebie. - Tu ma misk� tartych kartofli - szef wskaza� na blaszan� misk�, stoj�c� na stole. - A tam jest patelnia. Faktycznie, na �awie pod �cian� sta� prymus, a na nim niedu�a, pogi�ta patelnia. - W�a�nie chcia� sobie sma�y� obiad, gdy go naszli�my. Pami�taj o patrzeniu. - Olej do kartofli! - W�a�nie. Kolorem si� nie r�ni. Tomasz wyszed�, a Sus�ow popatrzy� uwa�nie na swojego je�ca. - No to zeznawaj. - Co mam zeznawa�? - Wszystko, co wiesz o Sawinkowie. - Nic nie wiem. I wtedy agent niespodziewanie spostrzeg�, �e pope�ni� b��d. Na stole sta�y dwa talerze. Okno wychodz�ce na dach nie by�o zamkni�te. - Obezjajec! - wrzasn�� na studenta. Pchn�� go na ziemi� i otworzywszy z rozmachem okno, zacz�� gramoli� si� na dach. Wype�z� ju� po�ow� cia�a, gdy go zobaczy�. Rozpozna� od razu. Twarz by�a uderzaj�co podobna do twarzy na zdj�ciu, kt�re pokazywa� setkom ludzi. Terrorysta Borys Sawinkow sta� ko�o komina, piastuj�c w d�oniach niewielk� paczk�. - Zapalnik kwasowy - powiedzia� spokojnie. - Je�li si�gniesz po bro�, upuszcz� to. Dach i dwa pi�tra ni�ej p�jd� do wymiany. Przez umys� agenta przemkn�a my�l. Trzy sekundy. Trzy sekundy mija�y od chwili uderzenia bomby o bruk, czy na co tam zosta�a rzucona, do momentu wybuchu. Je�li mu si� uda... Ulica, gdy przyjechali, by�a pusta. Teraz m�g� ni� biec Tomasz. Mog�y przechodzi� dzieci. Je�li strzeli, Sawinkow upu�ci bomb�. Bomba stoczy si� po p�aszczy�nie dachu i runie w d�. Na stoczenie si� zu�yje co najmniej dwie sekundy. Wybuch nast�pi ju� na zewn�trz. Nad ulic�. Popatrzy� w z�o�liwe oczy terrorysty. - I co, po�wi�cisz kumpla? - zaciekawi� si�. - Bur�uazyjna etyka. Rewolucja nie zna ceny �ycia - prychn�� pogardliwie �cigany, po czym rzuci� paczk�, kryj�c si� za kominem. Bomba odbi�a si� od dachu i polecia�a w d�. Nim dolecia�a do ziemi, Nikifor z rewolwerem ju� bieg� do g�ry po potrzaskanych dach�wkach. Eksplozja zatrz�s�a budynkiem. Rozleg� si� charakterystyczny odg�os p�kaj�cych szyb. Podmuch obali� go na dach�wki, ale nie ze�lizgn�� si�. Potrz�sn�� g�ow� i wspina� si� dalej. W chwili, gdy dotar� do komina, pad� pierwszy strza�. Kula wy�upa�a kawa�ek ceg�y. Ukry� si�, przywieraj�c plecami do muru. A potem wychyli� si� i wystrzeli� trzy razy. Zobaczy�, jak �cigany znika w klapie prowadz�cej zapewne na strych s�siedniego skrzyd�a domu. Wypali� kilkakrotnie, ale wr�g ju� znikn��. Nawet si� nie ostrzeliwa�. Zakl�� pod nosem i ruszy� k�usem po spadzistym dachu w stron� klapy. Niespodziewanie zobaczy�, jak dach�wki faluj�. Chwil� p�niej dach wybrzuszy� si�, a inspektor run�� w wype�nion� ogniem i kawa�kami desek czelu��. Zd��y� jeszcze zabezpieczy� rewolwer. Gdy doszed� do siebie, le�a� na podw�rzu. Kl�cza� ko�o niego lekarz. - No, nareszcie - powiedzia�, a potem wsta� i poszed� gdzie�. Sus�ow uni�s� g�ow�. Tomasz podszed� do niego. - Co si� sta�o? - zapyta� ranny. - Co� wybuch�o. Porani�o ludzi na ulicy. A potem wybuch�o drugi raz i znios�o dwa ostatnie pi�tra tego skrzyd�a kamienicy. Pozosta�e skrzyd�a nadaj� si� do rozbi�rki. - Ofiary w ludziach? - Jedenastu zabitych. Policja jest ju� w drodze. Ekipa poszukiwawcza te�. Wezwa�em. - Ranni? - Ponad trzydzie�ci os�b. Jego twarz pozosta�a nieruchoma. Gdy m�wi� o zabitych i rannych nie odmalowa�o si� na niej wsp�czucie, emocja, nic... - Pope�ni�em b��d. Sawinkow wyszed� na dach. Ten zafajdany anarchista odwraca� tylko uwag�. Na stole by�y dwa talerze. Przygania�em ci, �e nie umiesz patrze�, a sam... Ech. Parszywe �ycie. Szkoda ludzi. - Ale co si� sta�o? - Zachowa�em si� jak ostatni idiota. Wyszed�em na dach za Sawinkowem. Wtedy ta swo�ocz zdetonowa�a pierwsz� bomb� z brzegu. Znale�li�cie cia�o? - Tylko jakie� och�apy. I strz�p kurtki. Z kieszeniami. Sus�ow walcz�c z b�lem, spr�bowa� usi���, ale lekarz oderwa� si� od oczyszczania rany jakiego� ch�opca le��cego obok i pchn�� go na ziemi�. - Prosz� le�e�. Jest pan ranny w plecy. - Poka� t� kurtk� - poprosi�. Tomasz poda� mu. - Wisia�a na wi�zaniu dachowym. Pomy�la�em, �e mo�e co� w niej b�dzie. D�onie rannego szefa zr�cznie wybebeszy�y kiesze�. Wydoby� z niej kartk� papieru. By� na niej zamazany rysunek wykonany o��wkiem i dopisek. Potrzeba dwadzie�cia kilo Antonow - Pope�nili�my w�a�nie kolejny b��d - powiedzia�. - Jak s�dzisz, co robili ci dwaj spryciarze w chwili, gdy ich nakryli�my? - No, szykowali bomb�. Mieli takie r�ne w miskach. A jedna le�a�a ko�o sto�u, no nie? - Nie. Oni rozbierali bomby. - Po co? - Sawinkow chce zrobi� dziur� w czym�. Potrzeba mu do tego dwadzie�cia kilo trotylu. I towarzysz Antonow, najlepszy spec od materia��w wybuchowych, jaki chodzi po naszej ziemi... - Sprawdz�, gdzie mieszka... - To pseudonim. Towarzysz Antonow. Tylko Sawinkow jest na tyle ob��kany, �e pozwoli�, aby�my poznali jego prawdziwe nazwisko. Za to u�ywa lewych papier�w. Na podw�rze wesz�o kilku policjant�w z wydzia�u dochodzeniowo - �ledczego. Sus�ow podni�s� r�k� i pomacha� na nich. - B�d� sk�ada� zeznania - powiedzia� do swojego podkomendnego. - Ty tymczasem zajmij si� dalej �ledztwem. Zluzuj Akimowa. W kwiaciarni znajdziesz pos�a�ca. Masz tu dziesi�� rubli na koszta operacyjne. B�dziesz wiedzia�, co robi�? - Tak. �ladem Sawinkowa, je�li kto� go widzia�. Wszystkich st�jkowych z okolicy mam przed kamienic�. Rozpytam. Ponadto redakcja. Z centrali zdob�d� zdj�cie Antonowa. - Gdyby�my mieli jego zdj�cie, to by�oby a� zbyt pi�knie. Zabierz raczej aparat fotograficzny. We� m�j, Karl Zeiss. Jest najlepszy, nawet car takiego u�ywa. Mo�e uda ci si� uzupe�ni� t� luk�. W drog�. Dotkn�� r�k� czo�a podw�adnego, jakby mu b�ogos�awi�. Ledwie tamten poszed�, podeszli do niego mundurowi. Lekarz pomaga� �adowa� rannych do konnego ambulansu, a on sk�ada� zeznania, le��c na ziemi. B�oto pod jego plecami stawa�o si� coraz bardziej czerwone od krwi, a potem lekarz m�g� si� nim wreszcie zaj�� i zaszy� ran�. * 16:34 Akimow i Wilkowski szli gor�cym �ladem. P� godziny temu, dwadzie�cia minut temu Sawinkowa zapami�tano. Bieg� w rozpi�tym czarnym p�aszczu. A potem si� go pozby�. Gdy pi�tna�cie minut przed ich nadej�ciem wsiada� do doro�ki numer pi��dziesi�t sze��, nie mia� ju� p�aszcza. - No to jeste�my w kropce - powiedzia� Akimow. - Doro�ki nikt nie zapami�tuje. - Trzeba pomy�le�, co zrobi�by szef na naszym miejscu. Aha, ju� wiem. Jeden z nas p�jdzie do najbli�szego cyrku�u i sprawdzi, do kogo nale�a�a ta doro�ka. Potem trzeba odnale�� jej zwyk�y post�j, poczeka�, a� wr�ci, i wypyta�. Mo�esz si� tym zaj��? - Dobrze. A ty? - Poszukam p�aszcza. Musia� go gdzie� tu ukry�. - To jak szukanie ig�y w stogu siana. - No co ty. Szed� ulic�. M�g� zakr�ci� w najwy�ej p� tuzina bram. W wi�kszo�ci s� szwajcarzy. Nie wpu�ciliby go, a przynajmniej zapami�taliby jego wredn� mord�. Musia� upchn�� go gdzie indziej. W za�om muru. Gdziekolwiek. - Ciekawe, dlaczego w og�le si� go pozby�. - Dowiemy si�, je�li go znajd�. Prawdopodobnie chcia� zmieni� sw�j wygl�d, aby utrudni� nam po�cig. Ale m�g� go na przyk�ad czym� zachlapa�. Tak czy siak, co� m�g� w po�piechu zostawi� w kieszeni. - Dobrze. Ruszam do cyrku�u. Pobieg�, a Tomasz ruszy� powoli z powrotem. Przypatrywa� si� mijanym �mietnikom i bramom. Niespodziewanie wypatrzy� �wie�o wybite okienko piwniczne. Zakr�ci� w bram�. Ten dom by� nieco podrz�dniejszej kategorii. W bramie sta� tylko cie�. Tomasz b�ysn�� odznak�. - Chcia�bym rzuci� okiem na wasze piwnice. - Ale� panie naczelniku - zaprotestowa� cie�. - Tu nie mo�e by� nic takiego. Pilnuj�. Ale ju� wygrzeba� klucz. Gwizdn��. Przybieg� jego syn. - Popilnuj - poleci� mu, a sam z agentem ruszy� do piwnic. Wilkowski bez wahania wybra� korytarz i niebawem znalaz� si� w sporej pralni. To jej okna wychodzi�y na ulic�. Jedno by�o wyt�uczone. P�aszcz, zwini�ty w k��bek, le�a� na ziemi. Wyszed� z piwnicy, trzymaj�c go pod pach�. Wyj�� z kieszeni zegarek i popatrzy� na niego uwa�nie. Doszed� do wniosku, �e powinien zd��y�. Zamacha� r�k� na doro�k�. - Do cyrku�u - poleci�. - Wedle rozkazu. Do kt�rego? - Do najbli�szego. * 16:53 Dotar� na czas. Josif Akimow w�a�nie wychodzi�. - I co si� dowiedzia�e�? - zapyta�. - Nie wiedz�, jak si� nazywa. Spis powinienem dosta� w zarz�dzie gildii doro�karzy. - To oni maj� swoj� gildi�? -zdziwi� si� Tomasz. - Wida� maj�. Mam ich adres. Ale najcz�ciej zatrzymuje si� na postoju dwie ulice st�d. - W drog�. - Widz�, �e znalaz�e� p�aszcz? - Tak. To nie by�o trudne. Zaraz obejrzymy go dok�adniej. Doro�ka jeszcze nie wr�ci�a z kursu. Postanowili na ni� zaczeka�. Siedli na �awce ko�o postoju i zacz�li bebeszy� kieszenie znaleziska. W kieszeniach by�y r�no�ci. Pomi�te bilety z kinematografu i fotoplastikonu. Pobrudzona chustka do nosa, kawa�ek drutu oraz portfel. W portfelu by�y dwa tysi�ce rubli. - Cholera - powiedzia� Wilkowski. - A� mam ochot� zdezerterowa�. - A ja raczej mam ochot� zosta� rewolucjonist�. Je�li taki mo�e wyrzuci� z kurtk� tyle, ile zarobimy przez sze�� lat... - Czekaj. Cholera, znowu dali�my si� wrobi�. - Jak to? - Jak my�lisz, dlaczego on to tam rzuci�? - Nie wiem. - A ja s�dz�, �e to nie by� przypadek. To s� pieni�dze dla kogo�. - Dlaczego nie wr�czy� osobi�cie? - Nie chcia� naprowadza� policji na trop... Z bocznej kieszonki portfela wy�uska� kartk� papieru. Trotylu nie b�dzie. Melina spalona. Bezrodnyj nie �yje. Uruchom swoje kontakty. Spotkamy si� o dwudziestej przy mo�cie. B.S. - Jasna cholera - zakl��. - Zawalili�my spraw� - zmartwi� si� Josif. - A mo�e by podrzuci� to na miejsce? Tamten znajdzie i... - Hmm, zdob�dzie trotyl, co� wysadz� w powietrze. Zgin� ludzie. My�l�, �e wr�ci� tam trzeba tak czy siak. Zaczai� si� na tego, co zejdzie to odebra�, a potem zapolowa� o dwudziestej przy mo�cie na Sawinkowa. - A doro�ka? - Popatrz, w�a�nie jedzie. Doro�karz zatrzyma� si� na ko�cu ogonka i, zgramoliwszy si� na d�, da� koniom owsa. Poklepywa� je w�a�nie po szyjach i co� do nich gada�, gdy wyr�s� mu tu� za plecami Wilkowski. - Mo�na par� pyta�? - zapyta� b�yskaj�c odznak�. - Dlaczego by nie? Nie mam nic do ukrycia. Tomasz wy�owi� z kieszeni zdj�cie. Zaczyna�o si� ju� wyciera�. - Poznajecie tego cz�owieka? - zapyta�. - Musi co tak. Wioz�em go dziesi�� minut nazad. - A dok�d? - Do takiego ma�ego hotelu niedaleko - powiedzia� doro�karz. - Jed� tam - poleci� Wilkowski Josifowi. - Wezwij posi�ki i zr�b �cis�� rewizj� ca�ego budynku. Obsad�cie dachy. Uwa�ajcie, mo�e by� uzbrojony. Ba, na pewno jest uzbrojony. A ja zajm� si� tym cholernym portfelem w piwnicy. - Dobra. Jak si� spotkamy? - My�l�, �e sko�czysz pierwszy. Chocia� nie. Spotkajmy si� po prostu tutaj. - Zgoda. Zawr�ci� do kamienicy, kt�r� niedawno opu�ci�. Otworzy� okienko do pralni i wykorzystuj�c chwil�, gdy na ulicy nikogo nie by�o wida�, w�lizgn�� si� do �rodka. Rzuci� p�aszcz na ziemi� i przyczai� si� za drzwiami. Niklowana lufa rewolweru zal�ni�a ponuro. Z kieszeni wyj�� male�k� ksi��eczk� w j�zyku rosyjskim. Wydrukowano j� na papierze cie�szym ni� bibu�ka papierosowa. Ksi��eczka mia�a pi��set stron i nosi�a buduj�cy tytu�: "Historia Wszechzwi�zkowej Komunistycznej Partii (Bolszewik�w), Tom I, 1883 - 2007". Odszuka� w indeksie, na kt�rych stronach wspomniano o Antonowie. Niebawem znalaz� stosowny ust�p. "W latach 1902 - 1907 towarzysz Antonow ukrywa� si� w konspiracyjnym mieszkaniu". Poni�ej by� adres. Nazwa ulicy i numer domu zgadza�y si�. Wilkowski poczu�, jak stru�ka potu sp�ywa mu po plecach. "Zabije mnie tutaj - pomy�la�. - I nadal b�dzie tu mieszka�. Akimow te� zginie. On wiedzia�. Chyba, �e historia jest p�ynna. W�wczas..." * 17:17 Dwudziestu policjant�w otoczy�o hotel. Trzech przyczai�o si� na dachach okolicznych dom�w. Mieli w razie czego strzela� do tych, kt�rzy spr�buj� ucieczki g�r�. Akimow wraz z dziesi�cioma policjantami wpad� do �rodka. Nikt nie stawia� oporu. - Gdzie zatrzyma� si� ten cz�owiek? - agent pokaza� fotk� recepcjoni�cie. Ten obrzuci� j� uwa�nym spojrzeniem. - Pok�j dwadzie�cia trzy - powiedzia� spokojnie. - Czy mog� zobaczy� nakaz? Akimow pokaza� mu fig� lew� r�k� (w prawej trzyma� rewolwer). Ruszyli biegiem po schodkach. Pod drzwiami numeru byli po chwili. - Puka�? - zapyta� jeden z policjant�w. - Wywalamy od razu. W razie czego strzela�. Drzwi wypad�y dopiero po kt�rym� z kolei uderzeniu. Wpadli do �rodka. By� pusty. Josif zakl��. W pokoju najwyra�niej dopiero co kto� przebywa�. Na ��ku le�a�a �wie�a gazeta, otwarta na stronie z og�oszeniami. Na krze�le zrudzia�a czapka. Spod poduszki wydobyli nabity rewolwer. Jednak mieszka�ca nie by�o. I tylko nie�ad w pomieszczeniu wskazywa�, �e ptaszek wyfrun�� z klatki w strasznym po�piechu, zostawiaj�c nawet jeden kape�. - I co dalej? - zapyta� jeden z gliniarzy. - �cis�a rewizja! Nie m�g� przecie� opu�ci� budynku. Sprawdzi� kible, piwnice i wszystkie pomieszczenia. Rewizja trwa�a kilkana�cie minut. Nie znaleziono nikogo, kto odpowiada�by rysopisowi poszukiwanego. Akimow nie kry� rozczarowania. - Musia� spostrzec nas przez okno i uciec od ty�u. Szukaj wiatru w polu. Trudno, jeste�cie panowie wolni. Wyszed� z hotelu i ruszy� na post�j doro�ek. * Sawinkow odetchn�� z ulg� i rozlu�ni� uchwyt. Walizka z dynamitem ugniata�a go w kark. Zsun�� si� przewodem kominowym i po chwili wylaz� z kominka. Wydoby� walizk�. Za�o�y� kape� na t� nog�, kt�ra by�a bosa. - Partacze - powiedzia� pod adresem nieobecnej ju� ekipy. Zauwa�y�, �e zabrali gazet� i prawie wszystkie jego rzeczy. Zakl�� pod nosem. Nie mia� czasu czy�ci� ubrania z sadzy. Przeszed� na drug� stron� korytarza i wytrychem otworzy� drzwi od s�siedniego numeru. Mieszka�ca pokoju nie by�o akurat w domu. Przyw�aszczy� sobie jego koszul� i marynark�. Spodnie okaza�y si� by� troch� przykuse. Wymkn�� si� od ty�u. * 18:01 Wilkowski czuwa�. Czas mija� wolno. Dwa razy us�ysza� kroki na piwnicznym korytarzu. Za ka�dym razem id�cy mija� drzwi od pralni. Gdy ju� prawie zw�tpi�, us�ysza� kolejne d�wi�ki. Kto� si� skrada�. Szed� cicho, staraj�c si� nie robi� ha�asu, i mo�e w�a�nie dlatego by�o go dobrze s�ycha�. Rewolwer w r�ce agenta by� odbezpieczony od dawna. Tak na wszelki wypadek, �eby nie zdradzi� swojej kryj�wki trzaskiem odwodzonego bezpiecznika. Klucz cicho wsun�� si� w dziurk�. A potem zachrobota� zamek. Ten, kt�ry wszed�, ubrany by� w papach� i sk�rzan� kurtk�. Wilkowski wykorzysta� dogodny moment i trzasn�� nieznajomego kolb� rewolweru w ty� g�owy. Cios by� na tyle silny, �e powali�by bez trudu nawet goryla, ale przybysz opad� tylko ci�ko na jedno kolano, a potem poderwa� si� i niespodziewanie zada� pi�ci� mia�d��cy cios. Celowa� w serce Tomasza, ale ten w ostatniej chwili uskoczy�. Kolejnego ciosu jednak nie zdo�a� unikn��. Pi�� trafi�a go mi�dzy oczy i zwali� si� na ziemi�. Gdy le�a�, otrzyma� kopniak. Rewolwer zgubi� ju� wcze�niej. A potem straci� przytomno��. * 18:15 Doszed� do siebie, gdy kto� nim potrz�sn��. Akimow. Cie� sta� obok. - Co si� sta�o? - zapyta� przyjaciel. - Przyszed� - powiedzia� Tomasz. - Zaskoczy� mnie. - Ciebie? -zdziwi� si� Josif. Jego zdziwienie by�o ogromne. Wilkowski obmaca� swoje cia�o. By�o bardzo obola�e, ale wygl�da�o na to, �e nie poni�s� powa�niejszego uszczerbku na zdrowiu. Koszule znaczy�o kilka ciemnych plam z p�kni�tych wrzod�w, ale nie przesi�ka�y przez mundur. - Jak ci posz�o? - zapyta�. - Wymkn�� si� wcze�niej. Co robimy dalej? - Dobrze. Kto to jest ten, kt�ry na mnie napad�? - zapyta� ciecia. - Musi pan Antonow. Godzin� temu poszed� na miasto z jakim� pakunkiem. Bardzo mu si� �pieszy�o. Wilkowski zacz�� my�le� nieco szybciej. Obmaca� si� po kieszeniach. Rewolweru nie by�o, za to dwa tysi�ce rubli tkwi�o na miejscu (portfel wraz z kartk� umie�ci� w kieszeni p�aszcza, a p�aszcz znikn�� wraz z Antonowem). - Dobrze. Chcieliby�my rzuci� okiem na mieszkanie tego Antonowa. Swoj� drog�, �eby zameldowa� si� pod pseudonimem... - Zapewne po to ma pseudonim, �eby pod nim mieszka� - zauwa�y� drugi agent. - Nie pomy�la�em o tym. Antonow�w jest pewnie w Petersburgu kilkuset. - Chcemy zobaczy� jego mieszkanie - ponownie zwr�ci� si� do ciecia. Cie� zmru�y� oczy. - Tak bez nakazu... Wilkowski wr�czy� mu zielony, trzyrublowy banknot. Wargi ciecia wygi�y si� w szerokim, szczerym, s�owia�skim u�miechu. - No to zaprowadz�. Niebawem stan�li na najwy�szej kondygnacji. Drzwi wygl�da�y zupe�nie zwyczajnie, ale Tomasz sta� ju� tego dnia przed zupe�nie zwyczajnymi drzwiami, za kt�rymi czeka� go widok fabryki dynamitu. - Mieszka sam? - zapyta�. - Musi co tak. Akimow wyj�� wytrychy i zacz�� d�uba� w zamku. Nagle przerwa� i paln�� si� z ca�ej si�y w czo�o. - Co si� sta�o? - zaniepokoi� si� jego kumpel. - O� ja idiota. - Osa ci siad�a? - Jaka tam osa. Sawinkow. - Co Sawinkow? - Nie mogli�my otworzy� drzwi jego pokoju i wywa�yli�my je. A on przecie�... Okno by�o zamkni�te. - M�w po ludzku. - Szef mnie zabije. - M�w. Pomog� mu. - Jak szli�my bra� Sawinkowa, drzwi by�y zamkni�te od �rodka na klucz. I klucz tkwi� w zamku. A okno by�o zamkni�te. On tam by�. - Cholera! Obaj zawalili�my. Czekaj, a gdzie ci si� schowa�? Do wersalki? - Nie, do wersalki zajrza�em. Musia� pole�� w g�r� przewodem kominowym. Tam by� du�y kominek. - Dobra. Otw�rz te drzwi. Potem b�dziemy si� martwi�. Zamek szcz�kn�� i drzwi stan�y otworem. Mieszkanie urz�dzone by�o ascetycznie. St�, krzes�o, ��ko nakryte pasiastym materacem. Pod ��kiem poniewiera�a si� brudna koszula i pude�ko pasty do but�w. - Chyba si� wyprowadzi� - zauwa�y� Wilkowki. Akimow podszed� do �eliwnego piecyka typu koza i otworzy� z rozmachem drzwiczki. W piecyku le�a� stos spalonych papier�w. Pr�bowali wyci�ga� je delikatnie, aby odczyta�, ale nie uda�o si� to zupe�nie. - Nie mo�emy podj�� tu �adnego dalszego tropu - zdenerwowa� si� Tomasz. Jego towarzysz pochyli� si� i wygarn�� spod ��ka koszul� i pude�ko po pa�cie. Ogl�da� je przez chwil�. - Co� jest? - Nic. Nie ma na nich ani znaczk�w z pralni, ani �adnych innych wskaz�wek. Pasta jest fabryczna, niemiecka. - Hmm. Mo�na by sprawdzi�, kto j� sprowadza, w jakich sklepach jest dost�pna. - Tu, na dole za rogiem - powiedzia� cie�, stoj�c w drzwiach. Zapomnieli o nim. Akimow popatrzy� w zadumie na pude�ko, a potem na zniszczone p�buty dozorcy. - Mo�e ci si� przyda - poda� mu pude�ko. - Gdyby ten go�� wr�ci�, to trzeba zameldowa�. - Tak jest, panie naczelniku. Wyszli na ulic�. Wilkowski wy�owi� z kieszeni zegarek. - P�no si� zrobi�o - powiedzia�. - Co dalej? - Do �smej troch� czasu. Chyba trzeba odwiedzi� redakcj�. - Je�li tam kogo� zastaniemy. - My�l�, �e je�li si� po�pieszymy, to mamy du�e szanse zd��y�. - Dobra. Po drodze wpadn� do centrali. Trzeba zrobi� wi�cej odbitek Sawinkowa. Szkoda, �e nie mamy �adnego zdj�cia Antonowa. - Szkoda. Trzeba b�dzie przys�a� do tego ciecia rysownika. Portret b�dzie lepszy ni� nic. * 18:39 Nad Petersburgiem zapad� wczesny, wiosenny wiecz�r. Otwarto nocne lokale i restauracje. Cz�� mieszka�c�w uda�a si� na spoczynek, inni dopiero teraz wstali. Po�cig za nieuchwytnym Borysem Sawinkowem trwa�. Jego fotografie odbito w tysi�cu egzemplarzy i rozdano agentom i policjantom. Nim zegary wybi�y sz�st�, miasto pokry�a g�sta sie�, w kt�r� wcze�niej czy p�niej co� musia�o wpa��. Obaj agenci ruszyli do redakcji. Mie�ci�a si� ona w sporym budynku przy Sadowej. Przez chwil� studiowali wisz�c� ko�o drzwi tabliczk�. W tym momencie drzwi otworzy�y si� i wybieg� z nich m�czyzna w szarym, rozpi�tym p�aszczu. Pod p�aszczem mia� marynark�. W p�mroku b�ysn�a na chwil� dewizka z dwudziestoczterokaratowego z�ota. Spojrzenie nieznajomego by�o pe�ne niech�ci. Weszli do sieni, gdzie znajdowa�a si� tak�e portiernia. Ros�y szwajcar polerowa� kawa�kiem lnianego p��tna spory samowar. Wilkowski odczyta� wybit� na nim gmerk�. Aleksiej i Iwan Bataszewy. Tu�a - Kim by� ten m�czyzna, kt�ry st�d przed chwil� wyszed�? - zagadn��. Portier obrzuci� ich ci�kim spojrzeniem. - To zale�y, kto pyta - powiedzia� ponuro. Odznaki Ochrany zal�ni�y lekko, �api�c zaj�czka �wiat�a lampy, odbitego w z�ocistym korpusie samowara. W odpowiedzi okaza� tak� sam�. - To profesor Michai� Michaj�owicz Filipow - powiedzia�. - My�lisz? - zapyta� Akimow Wilkowskiego. - Prawdopodobne. Nie ma pan jakiego� zdj�cia profesora? - zagadn�� portiera. Ten bez s�owa si�gn�� w zanadrze i wy�owi� jedn� odbitk�, wykonan� na cienkiej tekturce. - Prosz�. - Mo�na zatrzyma�? - Ale� oczywi�cie. Tyle �e inwigilacj� profesora zajmuje si� agent Szurko. - Na pewno nie wejdziemy mu w drog�. Gdzie znajdziemy redakcj� "Przegl�du Naukowego"? - Na pi�trze i na lewo. Ale nikogo ju� o tej porze nie ma. Profesor by� ostatni. Akimow poskroba� si� z frasunkiem po g�owie. - Niedobrze. Potrzebowaliby�my jednego numeru tego pisma. Portier zdj�� z g�owy czapk� i w�o�y� j� na g�ow� Wilkowskiemu. - Zast�p mnie przez chwil�. W towarzystwie drugiego agenta wszed� na g�r�. Z kieszeni wyci�gn�� klucz. Przez chwil� majstrowa� nim w zamku i wreszcie otworzy� drzwi. Weszli do �rodka. Stos nowiutkich numer�w le�a� zaraz ko�o drzwi. - Wot i s�. Siedemdziesi�t kopiejek - doda�, wskazuj�c spor� puszk� stoj�c� na biurku. Agent wrzuci� nale�no�� i wzi�wszy jeden numer, wyszed� na korytarz. Portier starannie zamkn�� drzwi. Po�egnali si� na dole i wyszli z redakcji. - I co dalej? - zapyta� Josif. Jego kumpel zastanawia� si� przez chwil�. - Wr�cisz do parku, tam, gdzie znale�li�my ��dk�. Poszukasz pijaka i zapytasz go, czy ten tu na zdj�ciu i ten, kt�ry gada� z Sawinkowem, to ten sam. Ja tymczasem zaznajomi� si� z t� gazetk�. Spotkamy si� za godzin� w biurze. - Je�li nie znajd�? - No c�, rozejrzyj si� po okolicznych knajpach. Tylko uwa�aj, �eby ci nie rozbili g�owy. Tam nie lubi� policji, a zw�aszcza tajnej. * 19:02 �cisn�li sobie d�onie i rozstali si�. Tomasz pojecha� prosto do biura. Wszed� w sam �rodek niez�ego zamieszania. - Minister przyjecha� - szepn�� mu w przelocie magazynier. - Minister? - zdziwi� si� Wilkowski. Ruszy� ra�nym krokiem do gabinetu Sus�owa, gdzie chwilowo sta�o tak�e jego biurko. Jego koledzy po fachu odprowadzali go dziwnymi spojrzeniami. - No co si� gapicie? - zapyta� zdenerwowany, po czym otworzy� drzwi i wszed� do �rodka. A potem poczu�, jak serce podchodzi mu do gard�a. W gabinecie Sus�owa, pal�c jego cygara, siedzieli: wiceminister spraw wewn�trznych, szef korpusu �andarm�w genera� Kur�ow i dyrektor departamentu policji �opuchin. Obaj utkwili w nim spojrzenia pe�ne totalnej pogardy i niech�ci. Pierwszy przem�wi� genera�. - Nareszcie kto� si� zjawia! - hukn��. - Czekamy ponad dwadzie�cia minut! - Wybaczcie, wasze swastielstwa, by�em w terenie. - Taak. Kiedy otrzymam raport? - rykn�� �opuchin. - Co wy sobie wyobra�acie, �e gdzie jeste�cie? Trzy godziny temu wylatuje w powietrze ca�a kamienica, a wy ani be, ani me. Mundurowi przesy�aj� mi notatk�. - Wybaczcie, �ciga�em Sawinkowa... Genera� skoczy� na r�wne nogi. Wyrwa� agentowi spod pachy gazet� i rzuciwszy na ni� okiem, cisn�� na pod�og�. - Skandal! - wrzasn��. - My wam p�acimy za efekty, a nie za czytanie na s�u�bie! Inteligent, psia krew. Nie umiecie z�apa� jednego zawszonego terrorysty. - Obrana przez nas droga dzia�ania przynios�a efekty. Nakryli�my go w tamtym budynku. - Milcze�! By�o jedena�cie ofiar �miertelnych. Dziesi�� os�b le�y w szpitalu, w tym tak�e tw�j szef. To ma by� prawid�owa droga waszych dzia�a�? Przynosicie wstyd ca�ej Ochranie. Napiszecie raport. Szczeg�owy raport. A potem mo�ecie czu� si� zwolnieni. Ty i ten ca�y Sus�ow. A co do tego idioty Akimowa, to jeszcze si� zastanowimy. Poderwali si� jak na komend� i wyszli. Tomasz Wilkowski pad� na kolana i obj�� g�ow� r�kami. Z korytarza dobieg� g�os jednego z urz�dnik�w. - Ty. Wygl�dasz ca�kiem inteligentnie. Nazwisko i stopie�. - Starszy Agent Czyszkow. - Przejmiesz spraw� Sawinkowa. Dorwa� to bydl�. Zastrzeli�. Pi��set rubli nagrody! Wilkowski poczu� kawa� lodu gdzie� we wn�trzno�ciach. Powoli opad� na dywan. P�aka�. Wyj�� z kieszeni ksi��eczk�. Przekartkowa� i zacz�� czyta� fragment dwudziestego �smego rozdzia�u. Badania nad rozszczepieniem atomu wymaga�y ogromnych pieni�dzy. Borys Sawinkow nie by� w stanie zgromadzi� takiej kwoty samodzielnie. Dlatego te� nawi�za� wsp�prac� z towarzyszem Antonowem, najlepszym w�wczas specjalist� od materia��w wybuchowych. Do spotkania dosz�o na jednym z most�w na Newie. Tam te� Sawinkow wr�czy� Antonowowi dwadzie�cia kilogram�w trotylu, wyprodukowanego przez p�niejszego komisarza ludowego, towarzysza Bezrodnego. - Na kt�rym mo�cie? - zapyta� nieobecnych autor�w. Ogarnia�a go senno��. Pr�bowa� jeszcze przez chwil� z ni� walczy�, ale potem podda� si�. Opad� na dywan i zasn��. * 19:40 Obudzi� si�, gdy kto� delikatnie nim potrz�sn��. Otworzy� sklejone oczy. Sus�ow. Na szyi wystawa� mu znad ko�nierzyka bia�y banda�. Skaleczenie na policzku zajodynowano mu w szpitalu i lekko przypudrowano krochmalem. Wygl�da�o na to, �e czuje si� lepiej. - By� minister - szepn��. - Wiem - odpowiedzia� jego prze�o�