641

Szczegóły
Tytuł 641
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

641 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 641 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

641 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Niech�tny Szermierz David John Duncan, rocznik 1933. Kanadyjczyk szkockiego pochodzenia, geolog specjalizuj�cy si� w nafcie i, coraz bardziej, pisarz. Opowiada� w�a�ciwie nie ma w swym dorobku, a najlepiej czuje si� - co sam potwierdza - w wielotomowych sagach. Zadebiutowa� w 1987 r. ksi��k� "Shadow" (Cie�), w kt�rej przedstawia� problemy dynastyczne na planecie "lata �wietlne st�d". W "A Rose-Red City" (Miasto czerwone jak r�a) z 1987 r. Duncan przenosi swych bohater�w z dwudziestego wieku do utopii, gdzie spotka� mo�na demony, Minotaura i Ariadn�. "West of Jenuary" (Na zach�d od stycznia) to mi�dzyplanetarny romans, ale napisany w formie bardzo rozrywkowej. Nieszczeg�lnie atrakcyjny bohater od rana do wieczora, a cz�sto i p�niej, prze�ywa nie ko�cz�ce si� przygody. W "Strings" (Sznurki) naiwny bohater wpl�tany zostaje w intryg�, kt�r� lepiej rozumiej� czytelnicy ni� on sam. "Niech�tny szermierz" rozpoczyna trylogi� fantasy "Si�dmy miecz". Jej bohater, podobnie jak my, urodzi� si� na Ziemi w dwudziestym wieku, jednak niezwyk�e zrz�dzenie losu przenosi Wallie'ego, a nas wraz z nim, w zupe�nie inny �wiat. Trafia tam nie przez przypadek, lecz by wype�ni� misj�. Zastosowany przez pisarza trik pozwala znakomicie po��czy� wsp�czesne my�lenie z bajkow� opraw�. Duncan pisze ciekawie, a przy tym lekko i z dowcipem. Kolejne tomy trylogii "Si�dmy miecz" wydamy w serii "Fantastyki". POWIE�� Dave Duncan SI�DMY MIECZ * TOM I Niech�tny szermierz (The Seventh Sword Book 1 - The Reluctant Swardsman) prze�o�y� Marian Wierzcho� Walter Charles Smith, lat 36, opu�ci� nas �smego kwietnia, w szpitalu im. Sandersona, po kr�tkiej chorobie. Pozostawi� siostr�, Cecyli� Smith Paddon, w Auckland, Nowa Zelandia, i wuja, Clyde Franksa, w Pasadenie, Kalifornia. Urodzony w Weyback, Walter ucz�szcza� do szko�y �redniej w Binghamton, w stanie Nowy Jork. Na Uniwersytecie Waterloo, Ontario, otrzyma� stopie� in�yniera, nast�pnie magisterium w Harvardzie. W czasie ostatnich trzech lat by� kierownikiem filii zak�ad�w petrochemicznych AKL. Okry� �a�ob� wielu przyjaci�, b�dzie nam bole�nie brakowa�o jego rozleg�ej pracy dla dobra naszej spo�eczno�ci. Walter by� aktywist� w Po��czonych Drogach, Pomocy Towarzyskiej i Towarzystwie Historycznym, a do chwili zgonu r�wnie� prezesem Ulicznego Klubu Tenisowego. Zgodnie z �yczeniem zmar�ego jego cia�o pos�u�y badaniom medycznym. Msza �a�obna zostanie odprawiona w ko�ciele unitaria�skim w Parkdale 12 kwietnia (wtorek) o godz. 14. Zamiast kwiat�w mo�na przesy�a� datki do Pomocy Towarzyskiej, 1215 River Road. KSI�GA PIERWSZA Jak szermierz zosta� wezwany + - Utrzymuj w mym sercu wierno�� Twoim prawom - zaintonowa� Honakura, k�ad�c dr��c� r�k� na g�adkiej, b�yszcz�cej, wy�o�onej kaflami pod�odze. - Pozw�l mi s�u�y� Tobie ze wszystkich moich si� - zabrzmia�o to jak �kanie, gdy g�os, jak zwykle, za�ama� mu si� na wysokiej nucie. R�wnocze�nie po�o�y� r�wnie kruch� praw� r�k� obok lewej. - I uka� moim oczom Twe cele - tu nast�powa� k�opotliwy moment; rytua� nakazywa� mu dotkn�� czo�em mozaiki, ale przez ostatnie pi�tna�cie lat nie dope�nia� tej formalno�ci. Je�li Bogini zdecydowa�a si� usztywni� jego prastare stawy, to teraz musi si� zadowoli� najlepszym, co m�g� osi�gn��... I oczywi�cie zadowala�a si�. Nat�a� si� przez chwil�, s�uchaj�c cichego �piewu innych kap�an�w i kap�anek r�wnie� bior�cych udzia� w porannym nabo�e�stwie. Potem z cichym i nieprzewidzianym w rytuale westchnieniem ulgi podni�s� si� z przysiadu, sk�adaj�c razem d�onie i patrz�c z adoracj� na Ni�. Teraz wolno mu by�o wypowiedzie� milcz�c� i osobist� modlitw�, swe w�asne wo�anie. Nie mia� w�tpliwo�ci, co b�dzie jej tre�ci�, tego dnia powtarza� to samo, co przez wiele dni poprzednich: "Najwy�sza Bogini, zr�b co� z szermierzami ze swojej stra�y!" Nie odpowiedzia�a. Nie spodziewa� si�, �e Ona to zrobi. Nie by�a przecie� Bogini� We W�asnej Osobie, ale zwyczajnym wizerunkiem, pomagaj�cym pokornym �miertelnikom uzmys�owi� sobie jej wielko��. Kt� m�g� wiedzie� to lepiej ni� kap�an si�dmego stopnia? Ale Ona us�yszy jego modlitwy i pewnego dnia odpowie. - Amen! - za�piewa� tremolo. Teraz m�g� ju� zaplanowa� dzie�, ale przez chwil� pozosta� w przysiadzie na pi�tach, z ci�gle z�o�onymi r�kami, rozmy�laj�c, wpatrzony z mi�o�ci� w majestat Najwy�szej i w ogromn� kamienn� krat� ponad ni�, dach jej �wi�tyni, naj�wi�tsze ze wszystkich �wi�tych miejsc w �wiecie. Mia� w planie wiele spotka� - ze stra�nikiem skarbca, z mistrzem pos�usze�stwa dla akolit�w, z wieloma innymi, a prawie wszyscy pe�nili urz�dy, kt�re sam Honakura pe�ni� w tym czy innym czasie. Teraz by� zwyczajnie Trzecim Zast�pc� Przewodnicz�cego Rady Archidiakon�w. Ten niewinnie brzmi�cy tytu� zawiera� o wiele wi�cej ni� ods�ania�. Pot�ga, czego nauczy� si� dawno temu, najlepiej czuje si� w ukryciu. Poranne modlitwy zbli�a�y si� do ko�ca. Ju� wprowadzano do �rodka pierwszego z wielu codziennie przybywaj�cych pielgrzym�w, pragn�cych z�o�y� swoje ofiary i b�agania. Pieni�dze dzwoni�y w misach: modl�cy si� mamrotali, korzystaj�c z cichych podpowiedzi kap�an�w. Mo�na zacz�� dzie�, zdecydowa� Honakura, od osobistego wprowadzenia kilku przyby�ych. To by�a ceniona s�u�ba dla Naj�wi�tszej; zadanie, kt�re sprawia�o mu rado��, a zarazem dobry przyk�ad dla m�odzie�y. Opu�ci� r�ce i rozejrza� si� w nadziei, �e mo�e w pobli�u znajdzie si� kto�, kto pomo�e mu wsta� - teraz nie by�o to dla niego naj�atwiejsze z �wicze�. Natychmiast jaki� cz�owiek znalaz� si� przy jego boku i mocne r�ce podtrzyma�y go. Mrucz�c cicho podzi�kowanie, Honakura wsta� na nogi. Ju� zamierza� odwr�ci� si�, gdy tamten przem�wi�: - Jestem Jannarlu, kap�an trzeciego stopnia... - wykona� rytua� pozdrowienia wobec wy�szego stopniem, s�owa, gesty r�k i pok�ony. Wstrz��ni�ty Honakura spogl�da� z dezaprobat�. Czy�by ten m�ody cz�owiek uwa�a�, �e tak b�aha przys�uga mo�e usprawiedliwi� narzucanie si� w�adcy si�dmego stopnia? To miejsce, przed podwy�szeniem i pos�giem b�stwa, by�o naj�wi�tszym ze �wi�tych i chocia� nie istnia�o prawo zakazuj�ce tu rozm�w i formalnych pozdrowie� zabrania� tego zwyczaj. Wtedy przypomnia� sobie, �e Jannarlu to by� wnuk starego Hangafau. M�wiono, �e rokuje nadzieje. Musia� mie� wa�ny pow�d, skoro zachowywa� si� niew�a�ciwie. Honakura czeka� wi�c, dop�ki pozdrowienie nie zostanie zako�czone i wtedy wypowiedzia� zwyczajow� odpowied�: "Jestem Honakura, kap�an si�dmego stopnia..." Jeden z twarzoznak�w Jannarlu by� jeszcze lekko zaogniony, co znaczy�o, �e trzecim zosta� bardzo niedawno. Wysoki - znacznie wy�szy ni� drobny Honakura - ko�cisty, sprawiaj�cy wra�enie niezdarnego o haczynowatym nosie. Wydawa� si� absurdalnie m�ody, ale wszyscy oni sprawiali teraz takie wra�enie. Tu� obok starowinka wrzuci�a do misy z�oto i zacz�a b�aga� Bogini� o wyleczenie bole�ci w kiszkach. Troch� dalej m�oda para prosi�a, aby nie przysy�ano im wi�cej dzieci, przynajmniej przez kilka lat. Gdy tylko Honakura zako�czy�, Jonnarlu paln�� od razu: - W�adco, jest tu szermierz... Si�dmy! Ona odpowiedzia�a! - Zostawi�e� go na zewn�trz? - zapyta� z w�ciek�o�ci� Honakura, z trudem zmuszaj�c si� do szeptu i walcz�c, �eby nie okaza� emocji wobec kogokolwiek, kto m�g�by go obserwowa�. Trzeci wzdrygn�� si�, ale skin�� potwierdzaj�co. - On przyby� jako Bezimienny, w�adco. Honakura sykn�� ze zdziwienia. Niewiarygodne! Z zas�oni�tym czo�em i w czerni, jak �ebrak, ka�dy m�g� si� sta� Bezimiennym. Zgodnie z prawem takie osoby nie mog�y posiada� maj�tku i musia�y pozostawa� w s�u�bie Bogini. Wielu odprawia�o specjaln� pokut�, tak, �e w praktyce nie by� to niezwyk�y w�r�d pielgrzym�w spos�b przybywania do �wi�tyni. Ale dla w�adcy, Si�dmego, zredukowanie swojego statusu by�o jednak niezwyk�e. Dla szermierza jakiegokolwiek stopnia prawie nie do pomy�lenia. Dla szermierza si�dmego stopnia... niewiarygodne! To wyja�nia�o, jak m�g� dotrze� �ywy. Czy uda si� go utrzyma� przy �yciu? - Powiedzia�em mu, �eby zn�w si� zas�oni�, w�adco - odezwa� si� nie�mia�o Jannarlu. - On... wydawa� si� ca�kiem zadowolony, �e mo�e to zrobi�. W tym by�o co� lekkomy�lnego i Honakura rzuci� Trzeciemu ostrzegawcze spojrzenie, gor�czkowo my�l�c, co robi� dalej. Nie�adna, br�zowa twarz Jannarlu lekko pociemnia�a. - Mam nadziej�, �e si� nie spieszy�e�? - Nie, w�adco - Trzeci potrz�sn�� g�ow�. - Szed�em za... - wskaza� w stron� schorowanej starowiny, kt�r� teraz podtrzymywali opiekuj�cy si� ni� kap�ani. - Dobra robota! - powiedzia� u�agodzony Honakura. - Chod�my wi�c i zobaczmy to twoje cudo. P�jdziemy powoli, omawiaj�c �wi�te sprawy... i nie ca�kiem we w�a�ciwym kierunku, je�li �aska. M�ody cz�owiek poczerwienia� z rado�ci i cofn�� si�, �eby i�� o krok za nim. Wielka �wi�tynia Bogini w Hann by�a nie tylko najbogatszym i najstarszym budynkiem na �wiecie, z pewno�ci� by�a te� najwi�kszym. Gdy Honakura odwr�ci� si� od podwy�szenia, stan�� przed pozornie niesko�czon� przestrzeni� b�yszcz�cej, wielobarwnej pod�ogi, rozci�gaj�cej si� a� do siedmiu tworz�cych fasad� �wi�tyni ogromnych arkad. Kr�ci�o si� przy nich wielu ludzi, wchodz�c lub wychodz�c - pielgrzymi oraz wprowadzaj�cy ich kap�ani - ale tak ogromna by�a to przestrze�, �e ludzkie istoty wydawa�y si� na niej niewiele wi�ksze ni� bobki mysiego �ajna. Poza arkadami, na zewn�trz, w blasku s�onecznego �wiat�a, rozci�ga� si� widok na w�w�z, na Rzek� i na S�d, kt�rego dudni�cy ryk wype�nia� �wi�tyni� przez wszystkie tysi�clecia jej istnienia. Wzd�u� bocznych �cian szerokiej nawy sta�y kaplice pomniejszych bog�w i bogi�, a ozdobne okna ponad nimi pa�a�y barwami rubin�w, szmaragd�w, ametyst�w i z�ota. Modlitwa Honakury zosta�a wys�uchana. Nie... modlitwy wielu. On na pewno nie by� jedynym z jej s�ug, kt�ry modli� si� o to ka�dego dnia, jednak on by� tym, do kt�rego przyniesiono nowin�. Musia� porusza� si� ostro�nie, odwa�nie i zdecydowanie, ale czu� gor�ce zadowolenie, �e to on zosta� wybrany. Dotarcie do arkad z denerwuj�cym si� przy jego boku m�odym Trzecim zaj�o sporo czasu. Tworzyli, Honakura wiedzia� to, dziwn� par� - Jannarlu w br�zie Trzeciego, a on w b��kicie Si�dmego. M�odszy m�czyzna by� wy�szy, ale Honakura nigdy nie odznacza� si� wzrostem, a teraz skurczy� si� i przygarbi�, by� bezz�bny i bezw�osy. M�odzi za jego plecami nazywali go M�dr� Ma�pk� i to okre�lenie bawi�o go. P�ny wiek ma nieliczne rado�ci. Podczas nieprzyjemnych, milcz�cych godzin nocy czu�, jak jego stare ko�ci ocieraj� si� o prze�cierad�a i cicho pragn��, �eby Ona uratowa�a go od tego i pozwoli�a mu zacz�� od nowa. Jednak�e mo�e zachowywa�a go przy �yciu dla jednej ostatniej us�ugi, a je�li tak, przeznaczenie wype�ni�o si�. Szermierz si�dmego stopnia! By�a ich zaledwie garstka, jak odkryli kap�ani. A w potrzebie okazywali si� bezcenni. Id�c my�la�, �e m�ody Jannarlu okaza� wielki rozs�dek, przychodz�c do niego, a nie do jakiego� gadatliwego �redniostopniowca. Powinien zosta� wynagrodzony. I uciszony. - Kto jest twoim mentorem? - zapyta�. - Tak, znam go - doda� po us�yszeniu odpowiedzi. - Szacowny i �wi�ty cz�owiek. Ale czcigodny Londossinu potrzebuje podopiecznego, kt�ry pomaga�by mu w pewnych nowych obowi�zkach. To delikatne sprawy, dla cz�owieka dyskretnego i ma�om�wnego. Zerkn�� k�tem oka na id�cego przy nim m�odzika i zobaczy� na jego twarzy rumieniec rado�ci i podniecenia. - B�d� zaszczycony, w�adco. Tak powinno by�, gdy Trzeciemu proponuje si� na mentora Sz�stego, ale on wydawa� si� czeka� na wiadomo��. - Porozmawiam wi�c z twoim opiekunem i ze �wi�tym, zobacz�, czy da si� zaaran�owa� przeniesienie. Trzeba oczywi�cie poczeka� do zako�czenia sprawy z szermierzem... do pomy�lnego jej za�atwienia. - Oczywi�cie, w�adco - m�ody Jannarlu patrzy� prosto przed siebie, ale nie zdo�a� ca�kowicie zdusi� u�miechu. - Na jakim jeste� etapie w swoich przygotowaniach? - W nast�pnym tygodniu rozpoczynam pi�te milczenie - powiedzia� ch�opak i szybko doda�: - Jestem o�ywiony pragnieniem, by je rozpocz��. - Zaczniesz je, gdy tylko spotkam si� z tym twoim cudem - o�wiadczy� Honakura, chichocz�c bezg�o�nie. - Prze�l� wiadomo�� twojemu mentorowi. - Co za przebieg�y m�odzieniec! Pi�te milczenie trwa przez dwa tygodnie, w tym czasie sprawa zapewne zostanie zako�czona. Nareszcie dotarli do arkad. Poza nimi wielkie schody opada�y na podw�rzec �wi�tyni jak stok wzg�rza. Ich szczyt oblega�y ju� szeregi pielgrzym�w, kl�cz�cych cierpliwie w cieniu. W p�niejszej porze dnia, gdy dotr� do nich promienie tropikalnego s�o�ca, czekanie oka�e si� trudniejsze. Wbrew zwyczajowi kap�an spojrza� na twarze najbli�ej zgromadzonych. Gdy jego oczy spotka�y si� z ich oczami, pok�onili si� przed nim z szacunkiem, ale dzi�ki d�ugiemu do�wiadczeniu zdo�a� odczyta� zaznaczone na ich czo�ach stopnie i specjalno�ci oraz poda� wst�pne diagnozy - garncarz, Trzeci, prawdopodobnie k�opoty ze zdrowiem, panna, Druga, mo�e sprawa bezp�odno�ci, z�otnik, Pi�ty, dobry ze wzgl�du na obfit� ofiar�. Tylko kilka g��w by�o zakrytych. Honakura m�g� �atwo domy�li� si�, kt�ry jest szermierzem. Ten cz�owiek zdecydowa� si� na podej�cie do jednej z bocznych arkad, co by�o pomy�lne, poniewa� wartownik pro forma sta� tylko przy �rodkowej arkadzie, ale dla kogo� jego stopnia by� to dziwny wyb�r. Co� z nim musi by� powa�nie nie w porz�dku. - Przypuszczam, �e to ten du�y, co? Bardzo dobrze. A tu, jak widz�, czcigodny Londossinu we w�asnej osobie. Porozmawiajmy z nim od razu. - To si� dobrze sk�ada�o, gdy� ostatnimi czasy Honakura nie lubi� prze�adowywa� pami�ci, co z pewno�ci� by�o robot� Naj�wi�tszej. Ca�a sprawa zosta�a wi�c za�atwiona przy u�yciu tuzina s��w - oraz kilku znacz�cych spojrze�, aluzji i dwuznacznik�w. Wymiana mentor�w zostanie zaaran�owana, a Londossinu otrzyma stanowiska w komitecie, o kt�re stara� si� dla swoich dw�ch podopiecznych, oraz promocj� dla nast�pnego. M�ody Jannarlu zostanie uciszony. Honakura odczeka�, dop�ki nie zobaczy�, �e m�ody cz�owiek kieruje si� do �wi�tyni w celu rozpocz�cia rytua�u milczenia, ca�kowicie nie�wiadomy wi�kszo�ci spraw, kt�re zosta�y za�atwione przy tej okazji. Tu nie by�o po�piechu; Bezimienni nie mogli sk�ada� ofiar i st�d mieli u wprowadzaj�cych niski priorytet. Tak, to robota Bogini! Odpowiedzi� na jego modlitwy by� szermierz wysokiego stopnia, cz�owiek, kt�ry przyby� - niewiarygodne! - incognito i dzi�ki temu bezpiecznie, tak �e nawet unikn�� dw�ch znudzonych szermierzy, stercz�cych przy centralnej arkadzie, kt�rzy przecie�, by�o to ca�kkiem mo�liwe - po jego d�ugich w�osach mogli przecie� odgadn��, �e jest szermierzem. Dzi�ki Bogini! Honakura ruszy� spokojnym krokiem we w�a�ciwym kierunku, kiwaj�c g�ow� w odpowiedzi na sk�adane mu pok�ony. Zgodnie z prawem Bezimienny m�g� by� tylko wypytany przez kap�an�w lub zbadany przez szermierzy. Niekiedy jednak adepci dr�czyli przyby�ych dla zabawy. Malutki kap�an a� parskn�� na my�l, co by si� sta�o, gdyby kt�ry� z nich spr�bowa� zbada� tego i odkry�, �e ma do czynienia z szermierzem, na dodatek Si�dmym! To mog�oby by� zajmuj�ce widowisko. Na szcz�cie, tym razem stopie� tego cz�owieka nie zosta� jeszcze odkryty. Nareszcie dotar� do celu. M�czyzna by� rzeczywi�cie wielki, nawet gdy kl�cza� jego oczy znajdowa�y si� niewiele poni�ej oczu Honakury. Szermierze rzadko bywali wysocy, jako �e szybko�� liczy�a si� dla nich o wiele bardziej ni� si�a. Je�li ten cz�owiek jest r�wnie zr�czny co wielki, to b�dzie cudowny, ale dlatego zapewne zosta� Si�dmym i tu nikt nie m�g�by by� cudowniejszy. Poza czarn� szmat� na g�owie mia� tylko brudn�, wystrz�pion� przepask� biodrow�. By� ubrudzony i pokryty smugami po sp�ywaj�cym pocie, jednak jego wielko�� i m�odo�� robi�y wra�enie. W�osy tak�e mia� ciemne, zwisa�y mu na ramiona, a oczy przypomina�y dwa w�gle, �renice nikn�y w t�cz�wkach. To by�y pe�ne mocy oczy... p�on�c gniewem mog�y porazi� strachem. Patrz�c w nie teraz Honakura zobaczy� co� innego; b�l, l�k i przygn�bienie. Tak w�a�nie spogl�dali na Bogini� suplikanci - chorzy, umieraj�cy, osieroceni - ale rzadko widzia� r�wn� intensywno��, a w oczach tego ogromnego i zdrowego m�odzie�ca podobny wyraz by� dla kap�ana osza�amiaj�cym wstrz�sem. Rzeczywi�cie, dzia�o si� co� dziwnego! - Chod�my st�d w bardziej ustronne miejsce - powiedzia� szybko. - W�adco? M�ody m�czyzna podni�s� si� bez wysi�ku, g�ruj�c nad malutkim kap�anem jak zorza �witu ponad ska�ami. By� naprawd� bardzo du�y i jego mi�nie gra�y przy ka�dym ruchu. Jak na szermierza by� m�ody, a ju� szczeg�lnie na Si�dmego; prawdopodobnie m�odszy ni� Jannarlu, kt�ry doszed� do trzeciego stopnia. Dotarli do ko�ca fasady i Honakura zbli�y� si� do coko�u mocno skorodowanego pos�gu. Szermierz usiad� bez sprzeciwu. Jego apatia by�a zadziwiaj�ca. - Darujmy sobie na chwil� formalno�ci - powiedzia� Honakura, pozostaj�c w pozycji stoj�cej - poniewa� jeste�my obserwowani. Jestem Honakura, kap�an si�dmego stopnia. - Jestem Shonsu, szermierz, i r�wnie� Si�dmy - pot�ny g�os pasowa� do reszty postaci. Jak odleg�y grzmot. Podni�s� r�k�, �eby zdj�� z g�owy szmat�, ale Honakura potrz�sn�� przecz�co g�ow�. - Szukasz pomocy u Bogini? - Jestem n�kany przez demona, �wi�tobliwy. To wyja�nia�o, dlaczego jego oczy mia�y taki wyraz. - Demony mo�na egzorcyzmowa�, jednak rzadko napastuj� one tych, kt�rzy osi�gaj� wysoki stopie� - powiedzia� Honakura. - Prosz�, opowiedz mi o nim. M�ody cz�owiek zadr�a�. - Jest koloru kwa�nego mleka. Ma ��te w�osy na brzuchu, ko�czynach i twarzy, ale �adnych na szczycie g�owy, jakby jego g�owa by�a odwr�cona g�r� na d�. Honakura r�wnie� zadr�a� i zrobi� znak w stron� Bogini. - Nie ma napletka - kontynuowa� szermierz. - Czy znasz jego imi�? - O, tak - westchn�� Shonsu. - Gada do mnie od zmroku do �witu, a ostatnio nawet w ci�gu dnia. Ma�o z tego, co m�wi, ma sens, ale jego imi� brzmi Walliesmith. - Walliesmith? - powt�rzy� z pow�tpiewaniem Honakura. - Walliesmith - szermierz powt�rzy� z absolutn� pewno�ci�. To nie by�o imi� �adnego z siedmiuset i siedemdziesi�ciu siedmiu demon�w - ale naturalnie demon mo�e nie powiedzie� prawdy, dop�ki nie zostanie w�a�ciwie zakl�ty. I chocia� sutry katalogowa�y demony wed�ug najobrzydliwszych i najbardziej groteskowych przymiot�w, Honakura nigdy nie s�ysza� o takim wynaturzeniu jak w�osy rosn�ce na twarzy. - Bogini pozna go i mo�e on zosta� wyp�dzony - powiedzia�. - Jak� ofiar� z�o�ysz Jej w zamian? M�ody m�czyzna ze smutkiem opu�ci� oczy. - W�adco, nie pozosta�o mi do ofiarowania nic, z wyj�tkiem mej si�y i zr�czno�ci. Szermierz, a nie wspomnia� o honorze? - Mo�e rok albo dwa s�u�by w naszej stra�y �wi�tynnej? - zasugerowa� Honakura, przygl�daj�c si� mu uwa�nie. - S�dzi� jest waleczny w�adca Hardduju, Si�dmy. Twarz szermierza mia�a twardy wyraz, a teraz rzuci� kap�anowi twarde spojrzenie. - Jak wielu Si�dmych potrzebujecie w stra�y �wi�tynnej? - zapyta� ostro�nie. - I jak� przysi�g� musia�bym z�o�y�? Honakura przybli�a� si� troch� do realizacji swych zamys��w. - Nie jestem zaznajomiony z wszystkimi waszymi szermierczymi przysi�gami, w�adco. Teraz, gdy o tym wspomnia�e�, nie przypominam sobie wi�cej ni� jednego Si�dmego na raz w stra�y, a pracuj� tu ju� ponad sze��dziesi�t lat. Przez chwil� mierzyli si� w milczeniu wzajemnie wzrokiem. Szermierz wzdrygn�� si�. Chocia� ludzie jego zawodu mieli ma�o skrupu��w w t�pieniu si� nawzajem, niezbyt cz�sto otrzymywali tego typu sugestie od cywil�w. Honakura zdecydowa� si� na troch� szerzej ods�oni� spraw�. - Rzadko si� zdarza, by szermierze wysokiego stopnia odwiedzali �wi�tyni� - powiedzia�. - W ci�gu ostatnich dw�ch lat nie by�o ani jednego. Chocia� to dziwne, bo s�ysza�em o kilku, kt�rzy przybyli do Hann z takim zamiarem - co najmniej jeden Si�dmy i paru Sz�stych. - Co sugerujesz? - wielkie pi�ci szermierza zacisn�y si�. - Niczego nie sugeruj� - powiedzia� po�piesznie Honakura. - To by�y zwyk�e pog�oski. M�wiono, �e zamierzali przeprawi� si� promem, a potem przeby� t� d�ug� drog� w�r�d drzew. Prawdopodobnie zmienili zamiary. Jeden dotar� co prawda do hotelu dla pielgrzym�w, ale mia� wielkiego pecha, bo spo�ywa� tam jakie� zepsute mi�so. Jeste� tym bardziej mile widziany, �e szermierze to rzadcy go�cie, w�adco. Si�a fizyczna niekoniecznie oznacza g�upot� - m�ody cz�owiek zrozumia�. Na jego policzki wype�z� ciemny rumieniec w�ciek�o�ci. Rozejrza� si� wok�, po majestatycznej fasadzie �wi�tyni. Rzuci� okiem na wielki dziedziniec poni�ej, obramowany przez kamienist� pla�� i nieruchom� sadzawk�, poza kt�r� rzeka pieni�a si� i kot�owa�a wypadaj�c z w�wozu,przeni�s� wzrok dalej na spowit� we mg�� wspania�o�� Ska�y S�du. Potem odwr�ci� g�ow�, �eby przyjrze� si� lesistym terenom �wi�tynnym i du�ym domom zamieszkiwanym przez najwy�szych dostojnik�w. W jednym z nich na pewno mie�ci�o si� biuro s�dziego. - By� szermierzem w stra�y �wi�tynnej to wielki zaszczyt - powiedzia�. - W dzisiejszych czasach wynagrodzenie jest nawet nieco wy�sze ni� to zwykle bywa - podsun�� Honakura. Na surowej twarzy szermierza znowu pojawi� si� gniew. - Spodziewam si�, �e cz�owiek mo�e gdzie� tu po�yczy� miecz? - To da si� za�atwi�. M�ody cz�owiek sk�oni� g�ow�. - Jestem zawsze na s�u�bie Bogini. Tak oto, pomy�la� uszcz�liwiony Honakura, nale�y za�atwia� sprawy. O zab�jstwie nie wspomniano ani jednym s�owem. - Ale najpierw egzorcyzmy? - zapyta� szermierz. - Oczywi�cie, w�adco - Honakura nie m�g� sobie przypomnie�, �eby w ci�gu ostatnich pi�ciu lat przeprowadzano jakie� egzorcyzmy, lecz rytua� by� mu znany. - Szcz�liwie nie wymaga to, �eby by� wspomniany tw�j zaw�d czy nawet stopie�. A twa obecna odzie� b�dzie odpowiednia. Szermierz odetchn�� z ulg�. - I b�dzie to skuteczne? Nikt nie m�g� zosta� Trzecim Zast�pc� Przewodnicz�cego Rady Archidiakon�w, a co wi�cej przetrwa� na tym stanowisku bez umiej�tno�ci zabezpieczania sobie ty��w. - To b�dzie skuteczne, w�adco, chyba �e... - Chyba �e? - powt�rzy� jak echo szermierz, a jego szeroka twarz pociemnia�a od podejrzliwo�ci. A mo�e by�o to poczucie winy? Honakura powiedzia� ostro�nie: - Chyba �e demon zosta� pos�any przez Sam� Najwy�sz�. Tylko ty wiesz, czy nie pope�ni�e� przeciw Niej jakich� ci�kich grzech�w. Wyraz wielkiej m�ki i smutku opad� z twarzy szermierza. Opu�ci� oczy i milcza� przez chwil�. Potem wyzywaj�co spojrza� na kap�ana i warkn��: - On zosta� nas�any przez czarodziei. Czarodzieje! Ma�y kap�an cofn�� si� chwiejnie o krok. - Czarodzieje! - wyrwa�o mi si�. - W�adco, przez wszystkie lata sp�dzone w tej �wi�tyni nigdy nie s�ysza�em pielgrzyma wspominaj�cego o czarodziejach. Przykro mi pomy�le�, �e co� takiego naprawd� jeszcze istnieje. Teraz oczy szermierza przybra�y wyraz wr�cz przera�aj�cy. - Och, oni istniej�! - hukn��. - Przyby�em z bardzo daleka, �wi�ty, z bardzo daleka. Ale czarodzieje istniej�, uwierz mi. Honakura ju� w pe�ni si� opanowa�. - Czarodzieje nie mog� zatriumfowa� nad Naj�wi�tsz� - powiedzia� z przekonaniem. - Na pewno nie w Jej w�asnej �wi�tyni. Je�li to oni s� przyczyn� twojej biedy, egzorcyzm b�dzie skuteczny. Sprawdzimy to? * Honakura przywo�a� odzianego w pomara�czow� szat� Czwartego i wyda� rozkazy. Potem przeprowadzi� szermierza przez najbli�sz� arkad� i wzd�u� ca�ej nawy do pos�gu Bogini. Wielki m�czyzna szed� przy boku Honakury powolnym krokiem, robi�c jeden krok na trzy kroczki kap�ana, a jego g�owa obraca�a si� na wszystkie strony, gdy przygl�da� si� wspania�o�ciom woko�o. Jak wszyscy przybysze, kt�rzy po raz pierwszy spogl�dali na to naj�wi�tsze sanktuarium - zobaczy� najpierw wielki, b��kitny pos�g, zawalony stosami b�yszcz�cych ofiar srebrny podest przed nim, wielobarwne ognie szklanych witra�y w oknach po obydwu stronach, cudowny wachlarz rze�bionego sufitu, zawieszonego w g�rze, odleg�ego jak niebo. W �wi�tyni przez ca�y czas wrza�a praca, pe�no by�o kap�an�w, kap�anek, pielgrzym�w i innych wiernych, poruszaj�cych si� po b�yszcz�cych mazaikach posadzki, jednak ich drobne postacie w ogromie wn�trza wygl�da�y jak ziarenka kurzu, a ca�a przestrze� emanowa�a spokojem. Gdy podeszli bli�ej, szermierz zacz�� sobie u�wiadamia� majestat pos�gu Bogini. Zosta�a przedstawiona jako odziana w szat� kobieta z lu�no opadaj�cymi w�osami, siedzia�a ze skrzy�owanymi nogami, trzymaj�c r�ce na kolanach. W miar� jak si� zbli�ali, wypi�trza�a si� nad nimi, ogromna, gro�na i majestatyczna, coraz i coraz ogromniejsza. Nareszcie dotarli do skraju podestu i upadli na pod�og�, oddaj�c Jej cze��. Egzorcyzm wymaga� wsp�dzia�ania wielu kap�an�w i kap�anek, wymaga� �piew�w, ta�c�w, gest�w, rytua��w i powa�nego ceremonia�u. Honakura sta� z boku i pozwoli� Perandoro, Sz�stemu, celebrowa�, jako �e by�a to rzadka okazja. On sam tylko raz prowadzi� egzorcyzmy. Szermierz kl�cza� wewn�trz kr�gu skulony, z opuszczon� g�ow� i roz�o�onymi r�kami, tak, jak go pouczono. Gdyby roz�o�y� na tych plecach obrus, zmie�ci�by si� tam obiad na trzy osoby. Pozostali kap�ani i kap�anki patrzyli ukradkiem, podczas gdy zesp� zabiera� si� do dzie�a. Pielgrzymi taktownie rozsun�li si� na boki. Obrz�d robi� na wszystkich wielkie wra�enie. Honakura niewiele uwagi zwraca� na przygotowania. Planowa� sw�j nast�pny ruch przeciw nieprzewidywalnemu Hardduju. Zdobycie miecza by�o spraw� �atw� - mo�na go dosta� z warsztatu od Athalainiego. B��kitny kilt dla Si�dmego te� nie stanowi� problemu, a zapinka do w�os�w to wr�cz drobiazg. Ale szermierze paradowali w charakterystycznych butach, a wysy�anie po par� takich, szczeg�lnie rozmiaru, kt�ry by� wymagany, na pewno wzbudzi�oby podejrzenia. Nast�pnie, tego by� ca�kowicie pewny, rytua� pojedynku wymagaj� od walcz�cego posiadania sekundanta, a to jeszcze bardziej komplikowa�o sprawy. Na dzie� lub dwa da�oby si� usun�� niebezpiecznego m�odzie�ca z widoku a� do uko�czenia przygotowa�, ale to uda si� tylko wtedy, gdy jego obecno�� zostanie utrzymana w tajemnicy. Honakura czu� wielk� satysfakcj�, �e Bogini nie tylko odpowiedzia�a w ten spos�b na jego modlitwy, ale tak�e powierzy�a zawarcie subkontraktu. Czu� pewno��, �e nie zawiedzie Jej zaufania. Dopilnuje, �eby nie by�o pomy�ek. Wtem pie�� wznios�a si� do punktu kulminacyjnego i ch�r wy�piewa� "Precz!" Szermierz kr�ci� g�ow� na boki jak oszala�y, a wreszcie wlepi� wzrok w Bogini�. Honakura wzdrygn�� si�. Powiedziano przecie� g�upcowi, �eby trzyma� g�ow� opuszczon�. - Precz! - jeszcze raz zawo�ali �piewacy, rytm ich pie�ni znakomicie podkre�la� doskona�o�� sytuacji. Szermierz kl�cz�c szarpn�� si� w g�r�, odrzuci� g�ow� w ty� i otworzy� oczy tak szeroko, �e bia�ka sta�y si� widoczne wok� t�cz�wek. Dobosze zmylili rytm, a tr�bacz wzi�� z�� nut�. - Precz! - wykrzycza� ch�r po raz trzeci. Perandoro uni�s� srebrny kubek pe�en �wi�tej wody z rzeki i wyla� jego zawarto�� na g�ow� szermierza. M�czyzn� targn�� niewiarygodny spazm, rzuci� si� z pozycji kl�cz�cej w powietrze, a potem opad� na stopy. Brudna przepaska zlecia�a na pod�og� i stan��, jak go Bogini stworzy�a, z uniesionymi ramionami i g�ow� odrzucon� w ty�, a woda �cieka�a po jego twarzy i ramionach. Wyda� z siebie niezwyk�ej si�y d�wi�k, Honakura nigdy nie s�ysza�, by co� takiego wydobywa�o si� z ludzkiego gard�a. Po raz pierwszy chyba w czasie wielowiekowej historii �wi�tyni jeden g�os zag�uszy� ch�r, lutnie, flety i odleg�y huk S�du. By� to g�os nieharmonijny, zwierz�cy, przera�aj�cy i pe�en niszcz�cej dusz� rozpaczy. D�wi�k odbi� si� od sklepienia. Trwa� przez niewiarygodn�, nieludzk�, nieprawdopodobn� chwil�, podczas kt�rej �piewacy i muzycy popl�tali si� beznadziejnie, a tancerze potykali si� i zderzali. Wreszcie ceremonia zako�czy�a si� chaotycznym, dudni�cym �oskotem b�bn�w, a szermierz przechyli� si� w ty�. Upad� jak marmurowy s�up. W nag�ej ciszy odg�os uderzenia jego g�owy o p�yty posadzki by� wyra�nie s�yszalny. Le�a� nieruchomo, ogromny i nagi jak noworodek. �achman opad� z jego czo�a, ods�aniaj�c wszem i wobec oznaczenie zawodu na jego czole, siedem mieczy. + + �wi�tynia by�a konstrukcj�, kt�rej pocz�tki skrywa�y si� w g��bi neolitu. Bez przerwy dodawano nowe fragmenty i wi�kszo�� gmachu przebudowywano od czasu do czasu, gdy mury zwietrza�y lub chyli�y si� do upadku - nie raz, ale wielokrotnie. Ale �wi�tynia to te� ludzie. Ci starzeli si� i byli zast�powani znacznie szybciej. Ka�dy akolita o m�odej twarzy spogl�da� w zadziwieniu na starego, m�drego Si�dmego, podziwiaj�c starego cz�owieka, kt�ry prawdopodobnie wiedzia�, co i jak, i w swej m�odo�ci ma�o my�la� o tym, �e ten w�a�nie starzec jako akolita studiowa� to w�a�nie, co i jak, i duma�, czy jest wystarczaj�co doros�y, �eby wiedzie� to i tamto. W ten spos�b, tak jak kamienie w arkadzie, m�czy�ni i kobiety �wi�tyni ci�gn�li si� z ciemno�ci minionego w niemo�liwy do ujrzenia blask przysz�o�ci. Piel�gnowali staro�ytne tradycje i �wi�te metody i czcili Bogini� z powag� i g��bokim szacunkiem... Ale �aden z nich nigdy nie przypomina� sobie dnia takiego jak ten. Widziano, jak podstarza�e kap�anki sz�stego stopnia biega�y; pytania i odpowiedzi wykrzykiwane by�y przed samym obliczem Bogini, naruszaj�c wszelkie obyczaje; niewolnicy, go�cy i uzdrawiacze t�oczyli si� w naj�wi�tszych miejscach, a pielgrzymi w�drowali bez asysty a� do samego podium. Czterech najro�lejszych m�odych kleryk�w zosta�o przez czcigodnych senior�w o niekwestionowanej moralnej czysto�ci zaprowadzonych do pokoik�w na zapleczu, gdzie rozkazano im rozebra� si� i po�o�y�. Przed obiadem trzech szacownych Si�dmych dosta�o zawa�u serca. Paj�kiem w centrum paj�czyny zamieszania by� Honakura. On wepchn�� kij w mrowisko i zakr�ci�. Przyzwa� ca�y sw�j autorytet, ca�� sw� niewypowiedzian� pot�g�, sw� niezr�wnan� wiedz� o mechanizmach dzia�ania �wi�tyni i sw�j nietuzinkowy rozum - i u�y� tego wszystkiego do popl�tania, pogmatwania, wprowadzenia zam�tu i ba�aganu. U�ywa� tego z mistrzostwem i finezj�. Wyda� lawin� rozkaz�w - apodyktycznych, tajemniczych, pokr�tnych, zwodniczych i sprzecznych. Gdy wreszcie waleczny W�adca Hardduju, przyw�dca stra�y �wi�tynnej, dosta� pewne potwierdzenie, �e na terenie jest inny szermierz si�dmego stopnia, ten znikn�� i �adna liczba pochlebstw, �ap�wek, przepytywa� czy gr�b nie zdo�a�y ustali�, gdzie przepad�. O co, oczywi�cie, w tym wszystkim chodzi�o. * Ale nawet taki dzie� musi dobiec ko�ca. Gdy s�oneczny b�g czu� si� coraz bardziej zm�czony swym blaskiem i zaczyna� schodzi� w stron� wyj�cia, szacowny W�adca Honakura szuka� odpoczynku i spokoju w ma�ym pokoju, wysoko w jednym z mniejszych skrzyde� �wi�tyni. Od lat nie odwiedza� tych miejsc. Stanowi�y bardziej nawet pogmatwany labirynt ni� reszta kompleksu, ale dla niego by�y wprost idealne. K�opoty, wiedzia� to, czeka�y go wsz�dzie - r�wnie dobrze m�g� kaza� si� im szuka� tak d�ugo, jak to by�o mo�liwe. Miejsce, kt�re znalaz�, by�o ma�ym, pustym pokojem, wy�szym ni� szerszym, o �cianach z blok�w piaskowca i pod�odze z pokiereszowanych desek, nakrytych ma�ym, wy�wiechtanym dywanikiem. By�o tam dwoje drzwi, w kt�rych nawet olbrzymi nie musieliby si� schyla� i pojedyncze okno z romboidalnymi, u�o�onymi spiralnie, zakurzonymi szybami, rozmazuj�cymi �wiat�o w zielone i niebieskie plamy. Framuga okna by�a tak wypaczona, �e nie dawa�o si� otworzy�, sprawiaj�c, i� w pokoju panowa� zakurzony zaduch. Jedynymi meblami by�a para drewnianych sto�k�w. Honakura siedzia� na por�czy jednego z nich machaj�c nogami, pr�buj�c z�apa� oddech i zastanawiaj�c si�, czy nie przegapi� jakiego� detalu. Kto� zastuka� i do �rodka zajrza�a znajoma twarz. Starzec westchn�� i wsta�, gdy jego siostrzeniec Dinartura wszed�, zamkn�� drzwi i zbli�y� si�, �eby wyg�osi� pozdrowienie wobec wy�szego. - Jestem Dinartura (prawa r�ka na serce), uzdrawiacz trzeciego stopnia (lewa r�ka na czo�o) - i jest mym najg��bszym i najpokorniejszym �yczeniem (d�onie z��czone na wysoko�ci pasa), �eby sama Bogini (faluj�cy ruch praw� r�k�) uzna�a za w�a�ciwe przyzna� mi d�ugie �ycie i szcz�cie (oczy w g�r�, r�ce wzd�u� bok�w) oraz nak�oni�a ci� do przyj�cia mych skromnych, lech ch�tnie ofiarowanych us�ug (oczy w d�) w ka�dy spos�b, w jaki mog� dopom�c kt�remu� z twych szlachetnych cel�w (d�onie na twarz, pok�on). Honakura odwzajemni� si� r�wnie kwiecist� odpowiedzi�, potem machn�� w kierunku drugiego sto�ka. - Jak si� ma twoja droga matka? Dinartura by� przygarbionym m�odym cz�owiekiem, z rzedn�cymi jasnobr�zowymi w�osami i pocz�tkami oty�o�ci. Niedawno porzuci� sp�dniczk� m�odzie�ca dla szaty bez r�kaw�w, bawe�nianej sukni w kolorze br�zu odpowiedniej dla �redniego wieku oraz stopnia, kt�ry osi�gn�� i mia� tendencj� do podsuwania pod sam nos rzeczy, kt�rym chcia� si� przyjrze�. By� najm�odszym siostrze�cem Honakury, niewybaczalnie prozaicznym t�pakiem, nudnie godnym zaufania. Po tym, jak formalno�ciom po�wi�cono stosown� ilo�� uwagi, Honakura powiedzia�: - A jak si� czuje pacjent? - U�miecha� si�, ale z niepokojem czeka� na odpowied�. - Gdy odchodzi�em, by� ci�gle nieprzytomny. - Dinartura przekazuj�c informacj� m�wi� jak do krewnego. - Na g�owie ma du�ego guza, ale nie dostrzeg�em oznak zagro�enia �ycia. Oczy i uszy w porz�dku. Przypuszczam, �e obudzi si� we w�a�ciwym czasie i za dzie� czy dwa b�dzie jak nowo narodzony. Honakura westchn�� z ulg� tak, �e uzdrawiacz doda� po�piesznie: - Oczywi�cie, je�li taka b�dzie Jej wola. Skutki uraz�w g�owy s� niemo�liwe do przewidzenia. Gdybym ci� nie zna�, wuju w�adco, m�wi�bym ostro�niej. - Musimy wi�c okaza� cierpliwo��. My�lisz, �e dwa dni? - Trzy by�oby pewniej - powiedzia� uzdrawiacz. - Je�li planujesz dla niego jakie� wyczerpuj�ce zadanie - doda�, okazuj�c niezwyk�e jak na siebie wyczucie. - Skoro zamierzasz go zatrudni�, to my�l�, �e wtedy b�dzie prawie zdrowy. - Po chwili powiedzia�: - A czy mog� zapyta�, o co w tym wszystkim chodzi? Kr��y wiele pog�osek i �adna z nich nie wydaje si� wiarygodna. Honakura zachichota�, pryskaj�c lekko �lin�. - Odszukaj najmniej wiarygodn� i znajdziesz si� najbli�ej prawdy. To znaczy, pod s�owikiem? - Oczywi�cie, w�adco. Honakura u�miechn�� si� do siebie, co� sobie przypomniawszy. - Tw�j pacjent jest jednym z pi�ciu m�odych m�czyzn, zranionych dzisiaj w �wi�tyni. - Pi�ciu! - Dinartura przysun�� si� bli�ej, chc�c zobaczy�, czy jego wuj m�wi powa�nie. Przez chwil� Honakura zastanawia� si�, jak wiele pot�gi zu�ytkowa� tego dnia. Zosta�o mu bardzo ma�o wierzytelno�ci, a nagromadzi� zobowi�zania. - To bardzo smutne, zgodzisz si� z tym? Wszyscy le�� twarzami w d�, przykryci prze�cierad�ami i nie m�wi� ani si� nie poruszaj�. Wszyscy zostali przeniesieni w bezpieczne miejsca - na noszach, w lektykach, w w�zkach. W paru przypadkach nosze by�y nawet niesione przez kap�an�w! Co najmniej dwudziestu dw�ch uzdrawiaczy kr�ci�o si� przy nich, tudzie� par� tuzin�w innych ludzi. Cz�� ofiar zosta�o zabranych z teren�w �wi�tyni do miasta, ale pozostali przenoszeni s� z pokoju do pokoju, wnoszeni przez jedne drzwi i wynoszeni drugimi... Jest tu osiem czy dziewi�� pokoj�w dla chorych podobnych do tego - wskaza� w stron� wielkich d�bowych drzwi - kt�re obecnie s� strze�ona. Tamte akurat drzwi prowadzi�y do nast�pnego korytarza, ale nie widzia� powodu, by wspomina� o tym fakcie. - Strze�one przez kap�an�w - powiedzia� m�odszy m�czyzna. - Wi�c nie dowierzasz szermierzom? Oczywi�cie, widzia�em mojego pacjenta. Czy szermierze rzeczywi�cie b�d� dzia�a� tak, jak si� tego obawiasz? - W tym przypadku, siostrze�cze, mo�e to si� zdarzy� - ze smutkiem skin�� g�ow� kap�an. �wi�tynia utrzymywa�a stra�, �eby pilnowa�a porz�dku, broni�a pielgrzym�w i kara�a przest�pc�w... ale kto b�dzie pilnowa� pilnuj�cych? - S�ysza�em opowie�ci - mrukn�� Dinartura - szczeg�lnie o pielgrzymach molestowanych na drodze. Czy twierdzisz, �e to robi� szermierze? - No c� - odpowiedzia� ostro�nie Honakura. - Nie bezpo�rednio. Banda albo bandy na drodze nie sk�adaj� si� z szermierzy, ale te� nie s� �cigane tak, jak powinny by�, wi�c tu musi wchodzi� w gr� przekupstwo. - Ale z pewno�ci� wi�kszo�� z szermierzy to ludzie honoru! - zaprotestowa� siostrzeniec. - Czy nie ma tam �adnego, kt�remu m�g�by� zaufa�? Starzec westchn��. - Id� wi�c na dziedziniec - zasugerowa�. - Z�ap szermierza, Trzeciego, powiedzmy, albo Czwartego - i zapytaj go, czy jest cz�owiekiem honoru. Je�li powie... Uzdrawiacz zblad� i wykona� znak Bogini. - Raczej wola�bym nie, w�adco! - Jeste� tego pewny? - zachichota� wuj. - Zupe�nie pewny. Dzi�kuj�, w�adco! Szkoda! Honakura uzna�, �e to by�oby zabawne. - W pewien spos�b, m�j siostrze�cze, masz racj�. Wi�kszo�� z nich z ca�� pewno�ci� jest godna szacunku, ale ka�dy z�o�y� przysi�g� swemu mentorowi czy, w ko�cu, samemu s�dziemu. Ten jest jedynym, kt�ry z�o�y� przysi�g� �wi�tyni. Tak wi�c, je�li nie on wyda rozkaz patrolowania drogi, to kto? Pozostali s�uchaj� rozkaz�w - i nic nie m�wi�. Tak naprawd� to oni musz� uwa�a� na to, co m�wi�, jeszcze bardziej ni� reszta z nas. Im grozi wi�ksze niebezpiecze�stwo. Wtedy zauwa�y� spojrzenie, jakie rzuci� mu siostrzeniec i wiedzia� dok�adnie, jaka towarzyszy�a mu my�l; staruszek jest wspania�y jak na sw�j wiek... Uzna� to za bardzo irytuj�ce i protekcjonalne. Ci�gle jeszcze w prawie wszystkim by� lepszy ni� ten ciamajda b�dzie kiedykolwiek. - Co wi�c robi�e� w tej sprawie, wuju w�adco? Honakura pomy�la�, �e to typowo g�upie pytanie. - Modli�em si�, oczywi�cie! Dzisiaj Ona odpowiedzia�a na nasze modlitwy przez przys�anie Si�dmego. Wezwa�a demona, �eby przyp�dzi� go tutaj. - Czy wasze egzorcyzmy zawsze maj� taki gwa�towny przebieg? - zapyta� Dinartura i wzdrygn�� si�, gdy zobaczy� wyraz twarzy wuja. - Egzorcyzmy zdarzaj� si� rzadko, ale sutry ostrzegaj� nas, �e mog� si� zdarza� ekstremalne reakcje - Honakura umilk� i rozmowa urwa�a si�. Sto�ek zatrzeszcza�, gdy Dinartura przechyli� si� w ty� i zmierzy� wuja nieco zdziwionym spojrzeniem. - Ten Si�dmy? - zapyta�. - Dlaczego obra�asz go tak� kwater� z jedn� niewolnic� zamiast t�umu s�u�by? Honakura odzyska� dobry nastr�j i zachichota�. - To by�o najmniej prawdopodobne miejsce, w kt�rym mog�em go umie�ci� - marny domek pielgrzymi. Wychodzi si� z niego prosto na ruchliw� drog�, a on nie ma ubrania, wi�c je�li si� obudzi, to nigdzie nie p�jdzie. Ale powiedz mi - doda� z zainteresowaniem. - Ta niewolnica. Kikarani obieca�a �adn�. Jak ona wygl�da? Siostrzeniec skrzywi� si� w zamy�leniu. - To tylko niewolnica - powiedzia�. - Kaza�em jej go umy�. Jest wysoka... i du�a. Tak, wydaje mi si�, �e ca�kiem �adna. - Zastanowi� si� jeszcze chwil� i doda�: - Jest w niej pewna zwierz�ca zmys�owo��, je�li m�czyzna chcia�by tego. To by�o typowe! Honakura ci�gle jeszcze dostrzega� �adne dziewczyny. Bardzo dobrze wiedzia�, jakie obowi�zki Kikarani wyznacza�a swoim niewolnicom. Walczy�a z�bami i pazurami, �eby utrzyma� swoje stanowisko szpitalniczki, m�g� wi�c przypuszcza�, jaki rodzaj dziewczyn utrzymuje. - Siostrze�cze! Nie zauwa�y�e� tego? Twarz m�odszego m�czyzny por�owia�a. - My�l�, wuju, �e ona wystarczy, je�li szermierz obudzi si� i b�dzie chcia� co� zrobi�... i zobaczy, �e nie ma ubrania. Stary kap�an zachichota�. Powiedzia�by co� wi�cej, ale w tym momencie z rozmachem otworzy�y si� drzwi i da�y si� s�ysze� g�osy. Kto� krzycza� g�o�no w przedpokoju. Potem do �rodka wmaszerowa� s�dzia. Honakura zerwa� si� na nogi i pop�dzi� w stron� drugiego wyj�cia. Odwr�ci� si� plecami do drzwi i skierowa� si� do przybysza z wyrazem najwi�kszej uprzejmo�ci, na jaki m�g� si� zdoby�. Hardduju si�dmego stopnia by� ros�ym cz�owiekiem, cho� nie osi�ga� rozmiar�w Shonsu. Mia� oko�o czterdziestki i zaczyna� ty�. Jego cielsko wylewa�o si� ponad paskiem kiltu z b��kitnego brokatu wyszywanego z�ot� nici�, wylewa�o si� te� spomi�dzy t�oczonych sk�rzanych pas�w jego uprz�y. Nie mia� szyi. R�koje�� miecza poza jego prawym uchem l�ni�a i po�yskiwa�a ogniem wielu ma�ych rubin�w oprawionych w z�oty filigran. �ci�gacz do w�os�w utrzymuj�cy jego rzedn�cy ko�ski ogon �wieci� z�otem i rubinami, tak samo jak z�ota, wysadzana rubinami bransoleta na jednym z mi�sistych ramion. Na nogach mia� giemzowe buty ozdobione paciorkami granat�w. Jego gruba twarz by�a rozpalona i w�ciek�a. - Ha! - rykn�� na widok Honakury. Przez chwil� obaj stali w milczeniu - kap�ani i szermierze zawsze rywalizowali o status i nie lubili przed sob� zgina� karku. Ale Hardduju by� oczywi�cie m�odszy i by� go�ciem. Ponadto by� niecierpliwy, wi�c zrezygnowa� z pierwsze�stwa, dobywaj�c swego miecza. Uzdrawiacz wzdrygn�� si�, ale tym gestem rozpoczyna�a si� szermiercza wersja powitania wobec r�wnego. - Jestem Hardduju, szermierz si�dmego stopnia... Gdy ceremonia� si� sko�czy�, Honakura swym cienkim, niewyra�nym g�osem udzieli� jak najbardziej nieskazitelnej odpowiedzi, wy�amuj�c w gestach swe stare, pokr�cone r�ce. Za s�dzi� pokaza� si� muskularny, m�ody szermierz czwartego stopnia w pomara�czowym kilcie i cherlawy niewolnik w zwyczajnej, czarnej przepasce biodrowej. Niewolnik ni�s� wielki pakunek zawini�ty w p�aszcze. W pierwszej chwili zosta� zignorowany, ale po kr�tkim wahaniu Hardduju dokona� prezentacji adepta Gorramini. Z kolei Honakura przedstawi� uzdrawiacza Dinartur�. Wtedy szermierz podszed� bardzo blisko, z�o�y� swe grube r�ce na piersi i spojrza� ostro w d� na ma�ego kap�ana: - Masz tu szermierza si�dmego stopnia? - szczekn��, nie bawi�c si� w dalsze uprzejmo�ci. - Przypuszczam, �e chodzi ci o wspania�ego W�adc� Shonsu? - powiedzia� Honakura, jakby mog�y wynikn�� jakie� w�tpliwo�ci. - Mia�em zaszczyt dzi� rano towarzyszy� gro�nemu w�adcy, tak - z zaciekawieniem studiowa� uprz�� Hardduju, znajduj�c� si� na poziomie jego oczu. - Egzorcyzm, je�li rozumiem? - Szermierz mia� trudno�ci z utrzymywaniem tonu swego g�osu w granicach uprzejmo�ci. Kap�an przyrzek� sobie, �e rozz�o�ci go o wiele bardziej, zanim ca�a sprawa si� zako�czy. Uni�s� niewidzialne brwi nad uprz꿹 i wymamrota� par� s��w na temat etyki zawodowej. - By�oby w�a�ciwe dla walecznego w�adcy z�o�enie mi wyraz�w szacunku po przybyciu - warkn�� Hardduju - ale potem zrozumia�em, �e nie by� w�a�ciwie odziany. Przyby�em wi�c, �eby poczeka� na niego i �yczy� mu szybkiego wyzdrowienia. - Jeste� jak najbardziej �askawy, w�adco - rozpromieni� si� Honakura. - Na pewno dopilnuj�, �eby twoje dobre �yczenia zosta�y mu przekazane. Szermierz popatrzy� spode �ba. - Przynios�em dla niego miecz i inne rzeczy. To by�a mi�a niespodzianka. Honakura ciekaw by�, w jakim stopniu mo�na polega� na tym mieczu. - Twoja dobro� jest ponad oczekiwania! Gdyby� by� tak dobry, �eby kaza� swojemu niewolnikowi pozostawi� je tutaj, to zapewni� przekazanie ich oraz poinformowanie go o twojej dobrej woli. Z masywnej piersi wyrwa� si� niski pomruk. - Pragn� z�o�y� mu wyrazy szacunku osobi�cie. Teraz! Starzec ze smutkiem potrz�sn�� g�ow�. - On odpoczywa i jest pod opiek� odpowiedzialnego uzdrawiacza. Hardduju odwr�ci� si� i spojrza� na Dinartur� jak na co�, co oderwa�o si� od podeszwy jego buta. - Trzeci, kt�ry opiekuje si� Si�dmym? Mog� sprowadzi� zr�czniejszego i lepszego. - Ten do�wiadczony uzdrawiacz jest moim siostrze�cem - zauwa�y� pogodnie Honakura. - Aha! - Hardduju z satysfakcj� wyszczerzy� z�by. - Wi�c dowiedzia�em si� wreszcie, co si� dzieje! Dobrze, nie b�d� nadmiernie przeszkadza� dzielnemu w�adcy. Ale z�o�� mu wyrazy szacunku - si�gn�� do drzwi, �eby je otworzy�, ale Honakura roz�o�y� ramiona, �eby go powstrzyma�. Nie martwi� si� u�yciem przemocy, jako �e kap�ani byli nietykalni, ale wiedzia�, �e w ten spos�b nara�a si� na przysz�o��. Mia� jednak nadziej�, �e za dzie� czy dwa Shonsu za�atwi dla niego spraw�. Przez chwil� obaj spogl�dali na siebie. S�dzia zacz�� unosi� r�k� do miecza. - �mia�o, w�adco - zach�ci� go Honakura. Nawet gorylowaty Czwarty patrzy� na to z zaskoczeniem. Ale s�dzia nie by� a� tak nierozwa�ny, �eby dobywa� miecza na kap�ana si�dmego stopnia. Zamiast tego podni�s� starca jak dziecko i odstawi� na bok. Potem rozwar� drzwi i przemaszerowa� przez nie. M�odszy szermierz u�miechn�� si� triumfuj�co do kap�ana i ruszy� za s�dzi�. I zosta� prawie zwalony z n�g, gdy Hardduju wtargn�� z powrotem do pokoju. Honakura mrugn�� do siostrze�ca. Potem zn�w zwr�ci� si� uprzejmie do s�dziego: - Jak powiedzia�em, w�adco, musisz by� cierpliwy. - Urwa� i doda� nie�piesznie: - Ale nieugi�ty w�adca zapewni� mnie, �e zg�osi si� do ciebie w bliskiej przysz�o�ci. Szermierz spogl�da� na niego z nienawi�ci� i... zaniepokojeniem? Potem warkn�� do niewolnika, �eby ten po�o�y� pakunek na pod�odze i wyszed� wraz z Gorraminim. Niewolnik cicho zamkn�� drzwi. Honakura spojrza� na siostrze�ca i zachichota�, zacieraj�c r�ce. * Chwiej�c si� ze zm�czenia poszed� w stron� w�asnej kwatery, my�l�c, �e zas�u�y� sobie na gor�c� k�piel i dobry posi�ek. Jednak kiedy dotar� na miejsce, z niech�ci� doszed� do wniosku, �e jego zwykle pozbawiony polotu siostrzeniec raz zrobi� wnikliwe spostrze�enie. �aden w�adca si�dmego stopnia nie b�dzie zadowolony budz�c si� w lichym sza�asie dla pielgrzym�w. Wa�ny sojusznik nie mo�e by� osamotniony. Wyda� kolejne rozkazy. Wkr�tce co najmniej sze�� lektyk zacz�o kr��y� po terenach �wi�tyni, wszystkie z opuszczonymi zas�onami. Ostatecznie jedna po drugiej przesz�y przez bram� do miasta, gdzie dalej kr��y�y. Wysadza�y pasa�er�w i zabiera�y innych... Dwukrotnie zmieniwszy lektyk� i wreszcie przekonany, �e dostatecznie zmyli� wszelkich mo�liwych tropicieli, Honakura rozkaza� swoim tragarzom uda� si� poza miasto. By�a tam tylko jedna droga, wznosz�ca si� stromo po stoku doliny. Kilka stuleci wcze�niej jaki� przedsi�biorczy budowniczy zbudowa� wzd�u� drogi szereg domk�w i przeznaczy� je dla pielgrzym�w - nie dla bogatych, ale r�wnie� nie dla najbiedniejszych, jako �e biedota spa�a pod drzewami. Nie w�drowa� t� drog� od wielu lat i z prawie dziecinnym podnieceniem spogl�da� przez szpar� w zas�onie na pl�tanin� dach�w i wierzcho�k�w drzew poni�ej. Poza miastem pi�trzy�a si� masywna bry�a samej �wi�tyni, kt�rej z�ote iglice b�yszcza�y w ciep�ych promieniach s�onecznego boga, zbli�aj�cego si� teraz do horyzontu obok s�upa wodnego py�u, zawsze unosz�cego si� ponad Ska�� S�du. Najgorsz� cech� staro�ci, zdecydowa� teraz Honakura, jest nuda. Nie cieszy� si� dniem od tak dawna, �e nie m�g� sobie tego nawet przypomnie�. Lektyka zatrzyma�a si� i wygramoli� si� z niej tak �wawo, jak tylko m�g�, a nast�pnie przeszed� przez kurtyn� z paciork�w, wisz�c� w drzwiach domku, przed kt�rym si� zatrzymali. Wn�trze by�o jeszcze mniejsze i bardziej obskurne ni� si� spodziewa�, zwyk�e cztery �ciany z zabrudzonych kamiennych blok�w i niski s�omiany pu�ap, cuchn�cy obrzydliwie po gor�cym dniu. Dostrzeg� jedno okno i ��ko, rozchwierutane i pokrzywione, co wida� by�o ju� od drzwi; lu�ne p�yty posadzki w pod�odze, rozklekotane krzes�a i prosty st�; przymocowane do �ciany lustro z br�zu. Ju� od progu czu� kwa�ny zapach moczu i ludzi, przebijaj�cy si� przez smr�d strzechy. Obecno�� pche� i pluskiew mog�a tu by� uznana za co� naturalnego. Wieczorne �wiat�o s�o�ca wpada�o przez okno, rozlewaj�c si� na �cianie za ��kiem, na kt�rym p�asko na plecach le�a� szermierz. Wygl�da� na jeszcze wi�kszego ni� zapami�ta� go Honakura, by� nieubrany, z wyj�tkiem po�o�onej na biodrach szmaty, �pi�cy tak, jak powinny spa� dzieci, cho� one robi� to rzadko. Dziewczyna siedzia�a na jednym z krzese� przy ��ku, cierpliwie przeganiaj�c �migaj�ce muchy. Zobaczywszy stopie� swego go�cia szybciutko osun�a si� na kolana. Honakura gestem nakaza� jej wsta�, potem zwr�ci� si� do swych tragarzy id�cych za nim z wielkim nakrytym koszem i z pakunkiem zostawionym przez nikczemnego Hardduju. Cichym g�osem kaza� im powr�ci� za godzin�. Szermierz by� w spos�b oczywisty �ywy, ale nieprzytomny i dlatego w tym momencie nie stanowi� problemu. Starzec, poniewa� z tego powodu pokpiwa� ze swego siostrze�ca, po�wi�ci� troch� czasu, by uwa�niej przyjrze� si� dziewczynie, ni� zrobi�by to w innych okoliczno�ciach. Ubrana by�a tylko w kr�tk�, czarn� narzutk�, a jej w�osy obci�to kr�tko i nier�wno, ale wyra�nie nale�a�a do dobrej, ch�opskiej rasy, wysoka i mocno zbudowana. Twarz mia�a szerok�, lecz �adn�, szpeci�a j� tylko niewolnicza pr�ga, przebiegaj�ca od linii w�os�w do ust. Jednak sk�ra by�a wolna od �lad�w po ospie, piersi pod narzutk� zaaokr�gla�y si� wspaniale, a ko�czyny mia�a �adnie ukszta�towane. Szerokie, pe�ne wargi wygl�da�y pon�tnie. Honakura by� pod wra�eniem. Prawdopodobnie na wolnym rynku by�aby warta pi�� albo sze�� sztuk z�ota. Zaciekawi� si�, jak wiele Kikarani zarabia na niej tygodniowo i jak wiele podobnych stara wied�ma trzyma w swej stajni. Tak, je�li szermierz b�dzie spragniony rozrywki, tej z pewno�ci� nie odtr�ci. - Czy on si� w og�le budzi�? Potrz�sn�a przecz�co g�ow�, zmieszana, �e rozmawia z tak wa�n� osobisto�ci�. - Nie, w�adco - jej g�os by� przyjemnie melodyjnym kontraltem. - My�la�am, �e ju� umiera, poniewa� j�