641
Szczegóły |
Tytuł |
641 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
641 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 641 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
641 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Niech�tny Szermierz
David John Duncan, rocznik 1933. Kanadyjczyk szkockiego
pochodzenia, geolog specjalizuj�cy si� w nafcie i, coraz
bardziej, pisarz. Opowiada� w�a�ciwie nie ma w swym dorobku,
a najlepiej czuje si� - co sam potwierdza - w wielotomowych
sagach. Zadebiutowa� w 1987 r. ksi��k� "Shadow" (Cie�), w
kt�rej przedstawia� problemy dynastyczne na planecie "lata
�wietlne st�d". W "A Rose-Red City" (Miasto czerwone jak
r�a) z 1987 r. Duncan przenosi swych bohater�w z
dwudziestego wieku do utopii, gdzie spotka� mo�na demony,
Minotaura i Ariadn�. "West of Jenuary" (Na zach�d od
stycznia) to mi�dzyplanetarny romans, ale napisany w formie
bardzo rozrywkowej. Nieszczeg�lnie atrakcyjny bohater od
rana do wieczora, a cz�sto i p�niej, prze�ywa nie ko�cz�ce
si� przygody. W "Strings" (Sznurki) naiwny bohater wpl�tany
zostaje w intryg�, kt�r� lepiej rozumiej� czytelnicy ni� on
sam.
"Niech�tny szermierz" rozpoczyna trylogi� fantasy "Si�dmy
miecz". Jej bohater, podobnie jak my, urodzi� si� na
Ziemi w dwudziestym wieku, jednak niezwyk�e
zrz�dzenie losu przenosi Wallie'ego, a nas wraz z nim, w
zupe�nie inny �wiat. Trafia tam nie przez przypadek, lecz by
wype�ni� misj�. Zastosowany przez pisarza trik pozwala
znakomicie po��czy� wsp�czesne my�lenie z bajkow� opraw�.
Duncan pisze ciekawie, a przy tym lekko i z dowcipem.
Kolejne tomy trylogii "Si�dmy miecz" wydamy w serii
"Fantastyki".
POWIE��
Dave Duncan
SI�DMY MIECZ * TOM I
Niech�tny szermierz
(The Seventh Sword Book 1 - The Reluctant Swardsman)
prze�o�y� Marian Wierzcho�
Walter Charles Smith, lat 36, opu�ci� nas �smego
kwietnia, w szpitalu im. Sandersona, po kr�tkiej chorobie.
Pozostawi� siostr�, Cecyli� Smith Paddon, w Auckland, Nowa
Zelandia, i wuja, Clyde Franksa, w Pasadenie, Kalifornia.
Urodzony w Weyback, Walter ucz�szcza� do szko�y �redniej
w Binghamton, w stanie Nowy Jork. Na Uniwersytecie Waterloo,
Ontario, otrzyma� stopie� in�yniera, nast�pnie magisterium w
Harvardzie.
W czasie ostatnich trzech lat by� kierownikiem filii
zak�ad�w petrochemicznych AKL. Okry� �a�ob� wielu
przyjaci�, b�dzie nam bole�nie brakowa�o jego rozleg�ej
pracy dla dobra naszej spo�eczno�ci. Walter by� aktywist� w
Po��czonych Drogach, Pomocy Towarzyskiej i Towarzystwie
Historycznym, a do chwili zgonu r�wnie� prezesem
Ulicznego Klubu Tenisowego.
Zgodnie z �yczeniem zmar�ego jego cia�o pos�u�y
badaniom medycznym. Msza �a�obna zostanie odprawiona w
ko�ciele unitaria�skim w Parkdale 12 kwietnia (wtorek) o
godz. 14. Zamiast kwiat�w mo�na przesy�a� datki do Pomocy
Towarzyskiej, 1215 River Road.
KSI�GA PIERWSZA
Jak szermierz zosta� wezwany
+
- Utrzymuj w mym sercu wierno�� Twoim prawom -
zaintonowa� Honakura, k�ad�c dr��c� r�k� na g�adkiej,
b�yszcz�cej, wy�o�onej kaflami pod�odze.
- Pozw�l mi s�u�y� Tobie ze wszystkich moich si� -
zabrzmia�o to jak �kanie, gdy g�os, jak zwykle, za�ama�
mu si� na wysokiej nucie. R�wnocze�nie po�o�y� r�wnie kruch�
praw� r�k� obok lewej.
- I uka� moim oczom Twe cele - tu nast�powa� k�opotliwy
moment; rytua� nakazywa� mu dotkn�� czo�em mozaiki, ale
przez ostatnie pi�tna�cie lat nie dope�nia� tej formalno�ci.
Je�li Bogini zdecydowa�a si� usztywni� jego prastare stawy,
to teraz musi si� zadowoli� najlepszym, co m�g� osi�gn��...
I oczywi�cie zadowala�a si�.
Nat�a� si� przez chwil�, s�uchaj�c cichego �piewu innych
kap�an�w i kap�anek r�wnie� bior�cych udzia� w porannym
nabo�e�stwie. Potem z cichym i nieprzewidzianym w rytuale
westchnieniem ulgi podni�s� si� z przysiadu, sk�adaj�c razem
d�onie i patrz�c z adoracj� na Ni�. Teraz wolno mu by�o
wypowiedzie� milcz�c� i osobist� modlitw�, swe w�asne
wo�anie. Nie mia� w�tpliwo�ci, co b�dzie jej tre�ci�, tego
dnia powtarza� to samo, co przez wiele dni poprzednich:
"Najwy�sza Bogini, zr�b co� z szermierzami ze swojej
stra�y!"
Nie odpowiedzia�a. Nie spodziewa� si�, �e Ona to zrobi.
Nie by�a przecie� Bogini� We W�asnej Osobie, ale zwyczajnym
wizerunkiem, pomagaj�cym pokornym �miertelnikom uzmys�owi�
sobie jej wielko��. Kt� m�g� wiedzie� to lepiej ni� kap�an
si�dmego stopnia? Ale Ona us�yszy jego modlitwy i pewnego
dnia odpowie.
- Amen! - za�piewa� tremolo.
Teraz m�g� ju� zaplanowa� dzie�, ale przez chwil�
pozosta� w przysiadzie na pi�tach, z ci�gle z�o�onymi
r�kami, rozmy�laj�c, wpatrzony z mi�o�ci� w majestat
Najwy�szej i w ogromn� kamienn� krat� ponad ni�, dach jej
�wi�tyni, naj�wi�tsze ze wszystkich �wi�tych miejsc w
�wiecie.
Mia� w planie wiele spotka� - ze stra�nikiem skarbca, z
mistrzem pos�usze�stwa dla akolit�w, z wieloma innymi, a
prawie wszyscy pe�nili urz�dy, kt�re sam Honakura pe�ni� w
tym czy innym czasie. Teraz by� zwyczajnie Trzecim Zast�pc�
Przewodnicz�cego Rady Archidiakon�w. Ten niewinnie brzmi�cy
tytu� zawiera� o wiele wi�cej ni� ods�ania�. Pot�ga, czego
nauczy� si� dawno temu, najlepiej czuje si� w ukryciu.
Poranne modlitwy zbli�a�y si� do ko�ca. Ju� wprowadzano
do �rodka pierwszego z wielu codziennie przybywaj�cych
pielgrzym�w, pragn�cych z�o�y� swoje ofiary i b�agania.
Pieni�dze dzwoni�y w misach: modl�cy si� mamrotali,
korzystaj�c z cichych podpowiedzi kap�an�w. Mo�na zacz��
dzie�, zdecydowa� Honakura, od osobistego wprowadzenia kilku
przyby�ych. To by�a ceniona s�u�ba dla Naj�wi�tszej;
zadanie, kt�re sprawia�o mu rado��, a zarazem dobry przyk�ad
dla m�odzie�y. Opu�ci� r�ce i rozejrza� si� w nadziei, �e
mo�e w pobli�u znajdzie si� kto�, kto pomo�e mu wsta� -
teraz nie by�o to dla niego naj�atwiejsze z �wicze�.
Natychmiast jaki� cz�owiek znalaz� si� przy jego boku i
mocne r�ce podtrzyma�y go. Mrucz�c cicho podzi�kowanie, Honakura
wsta� na nogi. Ju� zamierza� odwr�ci� si�, gdy tamten
przem�wi�:
- Jestem Jannarlu, kap�an trzeciego stopnia... - wykona�
rytua� pozdrowienia wobec wy�szego stopniem, s�owa, gesty
r�k i pok�ony. Wstrz��ni�ty Honakura spogl�da� z
dezaprobat�. Czy�by ten m�ody cz�owiek uwa�a�, �e tak b�aha
przys�uga mo�e usprawiedliwi� narzucanie si� w�adcy si�dmego
stopnia? To miejsce, przed podwy�szeniem i pos�giem b�stwa,
by�o naj�wi�tszym ze �wi�tych i chocia� nie istnia�o prawo
zakazuj�ce tu rozm�w i formalnych pozdrowie� zabrania� tego
zwyczaj. Wtedy przypomnia� sobie, �e Jannarlu to by� wnuk
starego Hangafau. M�wiono, �e rokuje nadzieje. Musia� mie�
wa�ny pow�d, skoro zachowywa� si� niew�a�ciwie.
Honakura czeka� wi�c, dop�ki pozdrowienie nie zostanie
zako�czone i wtedy wypowiedzia� zwyczajow� odpowied�:
"Jestem Honakura, kap�an si�dmego stopnia..." Jeden z
twarzoznak�w Jannarlu by� jeszcze lekko zaogniony, co
znaczy�o, �e trzecim zosta� bardzo niedawno. Wysoki - znacznie
wy�szy ni� drobny Honakura - ko�cisty, sprawiaj�cy wra�enie
niezdarnego o haczynowatym nosie. Wydawa� si�
absurdalnie m�ody, ale wszyscy oni sprawiali teraz takie
wra�enie.
Tu� obok starowinka wrzuci�a do misy z�oto i zacz�a
b�aga� Bogini� o wyleczenie bole�ci w kiszkach. Troch� dalej
m�oda para prosi�a, aby nie przysy�ano im wi�cej dzieci,
przynajmniej przez kilka lat.
Gdy tylko Honakura zako�czy�, Jonnarlu paln�� od razu:
- W�adco, jest tu szermierz... Si�dmy!
Ona odpowiedzia�a!
- Zostawi�e� go na zewn�trz? - zapyta� z w�ciek�o�ci�
Honakura, z trudem zmuszaj�c si� do szeptu i walcz�c, �eby
nie okaza� emocji wobec kogokolwiek, kto m�g�by go
obserwowa�.
Trzeci wzdrygn�� si�, ale skin�� potwierdzaj�co.
- On przyby� jako Bezimienny, w�adco.
Honakura sykn�� ze zdziwienia. Niewiarygodne! Z
zas�oni�tym czo�em i w czerni, jak �ebrak, ka�dy m�g� si�
sta� Bezimiennym. Zgodnie z prawem takie osoby nie mog�y
posiada� maj�tku i musia�y pozostawa� w s�u�bie Bogini.
Wielu odprawia�o specjaln� pokut�, tak, �e w praktyce nie
by� to niezwyk�y w�r�d pielgrzym�w spos�b przybywania do
�wi�tyni. Ale dla w�adcy, Si�dmego, zredukowanie swojego
statusu by�o jednak niezwyk�e. Dla szermierza
jakiegokolwiek stopnia prawie nie do pomy�lenia. Dla
szermierza si�dmego stopnia... niewiarygodne!
To wyja�nia�o, jak m�g� dotrze� �ywy.
Czy uda si� go utrzyma� przy �yciu?
- Powiedzia�em mu, �eby zn�w si� zas�oni�, w�adco -
odezwa� si� nie�mia�o Jannarlu. - On... wydawa� si�
ca�kiem zadowolony, �e mo�e to zrobi�.
W tym by�o co� lekkomy�lnego i Honakura rzuci� Trzeciemu
ostrzegawcze spojrzenie, gor�czkowo my�l�c, co robi� dalej.
Nie�adna, br�zowa twarz Jannarlu lekko pociemnia�a.
- Mam nadziej�, �e si� nie spieszy�e�?
- Nie, w�adco - Trzeci potrz�sn�� g�ow�. - Szed�em za...
- wskaza� w stron� schorowanej starowiny, kt�r� teraz
podtrzymywali opiekuj�cy si� ni� kap�ani.
- Dobra robota! - powiedzia� u�agodzony Honakura. -
Chod�my wi�c i zobaczmy to twoje cudo. P�jdziemy powoli,
omawiaj�c �wi�te sprawy... i nie ca�kiem we w�a�ciwym
kierunku, je�li �aska.
M�ody cz�owiek poczerwienia� z rado�ci i cofn�� si�,
�eby i�� o krok za nim.
Wielka �wi�tynia Bogini w Hann by�a nie tylko najbogatszym
i najstarszym budynkiem na �wiecie, z pewno�ci� by�a te�
najwi�kszym. Gdy Honakura odwr�ci� si� od podwy�szenia,
stan�� przed pozornie niesko�czon� przestrzeni�
b�yszcz�cej, wielobarwnej pod�ogi, rozci�gaj�cej si� a� do
siedmiu tworz�cych fasad� �wi�tyni ogromnych arkad. Kr�ci�o
si� przy nich wielu ludzi, wchodz�c lub wychodz�c -
pielgrzymi oraz wprowadzaj�cy ich kap�ani - ale tak ogromna
by�a to przestrze�, �e ludzkie istoty wydawa�y si� na
niej niewiele wi�ksze ni� bobki mysiego �ajna. Poza arkadami, na
zewn�trz, w blasku s�onecznego �wiat�a, rozci�ga� si� widok
na w�w�z, na Rzek� i na S�d, kt�rego dudni�cy ryk wype�nia�
�wi�tyni� przez wszystkie tysi�clecia jej istnienia.
Wzd�u� bocznych �cian szerokiej nawy sta�y kaplice
pomniejszych bog�w i bogi�, a ozdobne okna ponad nimi pa�a�y
barwami rubin�w, szmaragd�w, ametyst�w i z�ota.
Modlitwa Honakury zosta�a wys�uchana. Nie... modlitwy
wielu. On na pewno nie by� jedynym z jej s�ug, kt�ry modli�
si� o to ka�dego dnia, jednak on by� tym, do kt�rego
przyniesiono nowin�. Musia� porusza� si� ostro�nie,
odwa�nie i zdecydowanie, ale czu� gor�ce zadowolenie, �e to
on zosta� wybrany.
Dotarcie do arkad z denerwuj�cym si� przy jego boku
m�odym Trzecim zaj�o sporo czasu. Tworzyli, Honakura
wiedzia� to, dziwn� par� - Jannarlu w br�zie Trzeciego, a on
w b��kicie Si�dmego. M�odszy m�czyzna by� wy�szy, ale
Honakura nigdy nie odznacza� si� wzrostem, a teraz skurczy� si� i
przygarbi�, by� bezz�bny i bezw�osy. M�odzi za jego plecami
nazywali go M�dr� Ma�pk� i to okre�lenie bawi�o go. P�ny
wiek ma nieliczne rado�ci. Podczas nieprzyjemnych,
milcz�cych godzin nocy czu�, jak jego stare ko�ci ocieraj�
si� o prze�cierad�a i cicho pragn��, �eby Ona uratowa�a go
od tego i pozwoli�a mu zacz�� od nowa. Jednak�e mo�e
zachowywa�a go przy �yciu dla jednej ostatniej us�ugi, a
je�li tak, przeznaczenie wype�ni�o si�. Szermierz si�dmego
stopnia! By�a ich zaledwie garstka, jak odkryli kap�ani. A w
potrzebie okazywali si� bezcenni.
Id�c my�la�, �e m�ody Jannarlu okaza� wielki rozs�dek,
przychodz�c do niego, a nie do jakiego� gadatliwego
�redniostopniowca. Powinien zosta� wynagrodzony. I uciszony.
- Kto jest twoim mentorem? - zapyta�.
- Tak, znam go - doda� po us�yszeniu odpowiedzi. -
Szacowny i �wi�ty cz�owiek. Ale czcigodny Londossinu
potrzebuje podopiecznego, kt�ry pomaga�by mu w
pewnych nowych obowi�zkach. To delikatne sprawy, dla
cz�owieka dyskretnego i ma�om�wnego.
Zerkn�� k�tem oka na id�cego przy nim m�odzika i zobaczy�
na jego twarzy rumieniec rado�ci i podniecenia.
- B�d� zaszczycony, w�adco.
Tak powinno by�, gdy Trzeciemu proponuje si� na mentora
Sz�stego, ale on wydawa� si� czeka� na wiadomo��.
- Porozmawiam wi�c z twoim opiekunem i ze �wi�tym,
zobacz�, czy da si� zaaran�owa� przeniesienie. Trzeba
oczywi�cie poczeka� do zako�czenia sprawy z szermierzem...
do pomy�lnego jej za�atwienia.
- Oczywi�cie, w�adco - m�ody Jannarlu patrzy� prosto
przed siebie, ale nie zdo�a� ca�kowicie zdusi� u�miechu.
- Na jakim jeste� etapie w swoich przygotowaniach?
- W nast�pnym tygodniu rozpoczynam pi�te milczenie -
powiedzia� ch�opak i szybko doda�: - Jestem o�ywiony
pragnieniem, by je rozpocz��.
- Zaczniesz je, gdy tylko spotkam si� z tym twoim cudem -
o�wiadczy� Honakura, chichocz�c bezg�o�nie. - Prze�l�
wiadomo�� twojemu mentorowi. - Co za przebieg�y m�odzieniec!
Pi�te milczenie trwa przez dwa tygodnie, w tym czasie sprawa
zapewne zostanie zako�czona.
Nareszcie dotarli do arkad. Poza nimi wielkie schody
opada�y na podw�rzec �wi�tyni jak stok wzg�rza. Ich szczyt
oblega�y ju� szeregi pielgrzym�w, kl�cz�cych cierpliwie w
cieniu. W p�niejszej porze dnia, gdy dotr� do nich
promienie tropikalnego s�o�ca, czekanie oka�e si�
trudniejsze.
Wbrew zwyczajowi kap�an spojrza� na twarze najbli�ej
zgromadzonych. Gdy jego oczy spotka�y si� z ich oczami,
pok�onili si� przed nim z szacunkiem, ale dzi�ki d�ugiemu
do�wiadczeniu zdo�a� odczyta� zaznaczone na ich czo�ach
stopnie i specjalno�ci oraz poda� wst�pne diagnozy -
garncarz, Trzeci, prawdopodobnie k�opoty ze zdrowiem, panna,
Druga, mo�e sprawa bezp�odno�ci, z�otnik, Pi�ty, dobry ze
wzgl�du na obfit� ofiar�.
Tylko kilka g��w by�o zakrytych. Honakura m�g� �atwo
domy�li� si�, kt�ry jest szermierzem. Ten cz�owiek
zdecydowa� si� na podej�cie do jednej z bocznych arkad, co
by�o pomy�lne, poniewa� wartownik pro forma sta� tylko przy
�rodkowej arkadzie, ale dla kogo� jego stopnia by� to dziwny
wyb�r. Co� z nim musi by� powa�nie nie w porz�dku.
- Przypuszczam, �e to ten du�y, co? Bardzo dobrze. A tu,
jak widz�, czcigodny Londossinu we w�asnej osobie.
Porozmawiajmy z nim od razu. - To si� dobrze sk�ada�o, gdy�
ostatnimi czasy Honakura nie lubi� prze�adowywa� pami�ci, co
z pewno�ci� by�o robot� Naj�wi�tszej. Ca�a sprawa zosta�a
wi�c za�atwiona przy u�yciu tuzina s��w - oraz kilku
znacz�cych spojrze�, aluzji i dwuznacznik�w. Wymiana
mentor�w zostanie zaaran�owana, a Londossinu otrzyma
stanowiska w komitecie, o kt�re stara� si� dla swoich dw�ch
podopiecznych, oraz promocj� dla nast�pnego. M�ody Jannarlu
zostanie uciszony. Honakura odczeka�, dop�ki nie zobaczy�,
�e m�ody cz�owiek kieruje si� do �wi�tyni w celu rozpocz�cia
rytua�u milczenia, ca�kowicie nie�wiadomy wi�kszo�ci spraw,
kt�re zosta�y za�atwione przy tej okazji. Tu nie by�o
po�piechu; Bezimienni nie mogli sk�ada� ofiar i st�d mieli u
wprowadzaj�cych niski priorytet.
Tak, to robota Bogini! Odpowiedzi� na jego modlitwy by�
szermierz wysokiego stopnia, cz�owiek, kt�ry przyby� -
niewiarygodne! - incognito i dzi�ki temu bezpiecznie, tak �e
nawet unikn�� dw�ch znudzonych szermierzy, stercz�cych przy
centralnej arkadzie, kt�rzy przecie�, by�o to ca�kkiem
mo�liwe - po jego d�ugich w�osach mogli przecie� odgadn��, �e
jest szermierzem. Dzi�ki Bogini!
Honakura ruszy� spokojnym krokiem we w�a�ciwym kierunku,
kiwaj�c g�ow� w odpowiedzi na sk�adane mu pok�ony. Zgodnie z
prawem Bezimienny m�g� by� tylko wypytany przez kap�an�w lub
zbadany przez szermierzy. Niekiedy jednak adepci dr�czyli
przyby�ych dla zabawy. Malutki kap�an a� parskn�� na my�l,
co by si� sta�o, gdyby kt�ry� z nich spr�bowa� zbada� tego i
odkry�, �e ma do czynienia z szermierzem, na dodatek
Si�dmym! To mog�oby by� zajmuj�ce widowisko. Na szcz�cie,
tym razem stopie� tego cz�owieka nie zosta� jeszcze odkryty.
Nareszcie dotar� do celu.
M�czyzna by� rzeczywi�cie wielki, nawet gdy kl�cza� jego
oczy znajdowa�y si� niewiele poni�ej oczu Honakury.
Szermierze rzadko bywali wysocy, jako �e szybko�� liczy�a
si� dla nich o wiele bardziej ni� si�a. Je�li ten cz�owiek
jest r�wnie zr�czny co wielki, to b�dzie cudowny, ale
dlatego zapewne zosta� Si�dmym i tu nikt nie m�g�by by�
cudowniejszy. Poza czarn� szmat� na g�owie mia� tylko
brudn�, wystrz�pion� przepask� biodrow�. By� ubrudzony i
pokryty smugami po sp�ywaj�cym pocie, jednak jego wielko�� i
m�odo�� robi�y wra�enie. W�osy tak�e mia� ciemne, zwisa�y mu
na ramiona, a oczy przypomina�y dwa w�gle, �renice nikn�y w
t�cz�wkach. To by�y pe�ne mocy oczy... p�on�c gniewem mog�y
porazi� strachem. Patrz�c w nie teraz Honakura zobaczy� co�
innego; b�l, l�k i przygn�bienie. Tak w�a�nie spogl�dali na
Bogini� suplikanci - chorzy, umieraj�cy, osieroceni - ale
rzadko widzia� r�wn� intensywno��, a w oczach tego
ogromnego i zdrowego m�odzie�ca podobny wyraz by� dla
kap�ana osza�amiaj�cym wstrz�sem. Rzeczywi�cie, dzia�o si�
co� dziwnego!
- Chod�my st�d w bardziej ustronne miejsce - powiedzia�
szybko. - W�adco?
M�ody m�czyzna podni�s� si� bez wysi�ku, g�ruj�c nad
malutkim kap�anem jak zorza �witu ponad ska�ami. By�
naprawd� bardzo du�y i jego mi�nie gra�y przy ka�dym ruchu.
Jak na szermierza by� m�ody, a ju� szczeg�lnie na Si�dmego;
prawdopodobnie m�odszy ni� Jannarlu, kt�ry doszed� do
trzeciego stopnia.
Dotarli do ko�ca fasady i Honakura zbli�y� si� do coko�u
mocno skorodowanego pos�gu. Szermierz usiad� bez sprzeciwu.
Jego apatia by�a zadziwiaj�ca.
- Darujmy sobie na chwil� formalno�ci - powiedzia�
Honakura, pozostaj�c w pozycji stoj�cej - poniewa� jeste�my
obserwowani. Jestem Honakura, kap�an si�dmego stopnia.
- Jestem Shonsu, szermierz, i r�wnie� Si�dmy - pot�ny
g�os pasowa� do reszty postaci. Jak odleg�y grzmot. Podni�s�
r�k�, �eby zdj�� z g�owy szmat�, ale Honakura potrz�sn��
przecz�co g�ow�.
- Szukasz pomocy u Bogini?
- Jestem n�kany przez demona, �wi�tobliwy.
To wyja�nia�o, dlaczego jego oczy mia�y taki wyraz.
- Demony mo�na egzorcyzmowa�, jednak rzadko napastuj� one
tych, kt�rzy osi�gaj� wysoki stopie� - powiedzia� Honakura. -
Prosz�, opowiedz mi o nim.
M�ody cz�owiek zadr�a�.
- Jest koloru kwa�nego mleka. Ma ��te w�osy na brzuchu,
ko�czynach i twarzy, ale �adnych na szczycie g�owy, jakby
jego g�owa by�a odwr�cona g�r� na d�.
Honakura r�wnie� zadr�a� i zrobi� znak w stron� Bogini.
- Nie ma napletka - kontynuowa� szermierz.
- Czy znasz jego imi�?
- O, tak - westchn�� Shonsu. - Gada do mnie od zmroku do
�witu, a ostatnio nawet w ci�gu dnia. Ma�o z tego, co m�wi,
ma sens, ale jego imi� brzmi Walliesmith.
- Walliesmith? - powt�rzy� z pow�tpiewaniem Honakura.
- Walliesmith - szermierz powt�rzy� z absolutn�
pewno�ci�.
To nie by�o imi� �adnego z siedmiuset i siedemdziesi�ciu
siedmiu demon�w - ale naturalnie demon mo�e nie powiedzie�
prawdy, dop�ki nie zostanie w�a�ciwie zakl�ty. I chocia�
sutry katalogowa�y demony wed�ug najobrzydliwszych i
najbardziej groteskowych przymiot�w, Honakura nigdy nie
s�ysza� o takim wynaturzeniu jak w�osy rosn�ce na twarzy.
- Bogini pozna go i mo�e on zosta� wyp�dzony -
powiedzia�. - Jak� ofiar� z�o�ysz Jej w zamian?
M�ody m�czyzna ze smutkiem opu�ci� oczy.
- W�adco, nie pozosta�o mi do ofiarowania nic, z
wyj�tkiem mej si�y i zr�czno�ci.
Szermierz, a nie wspomnia� o honorze?
- Mo�e rok albo dwa s�u�by w naszej stra�y �wi�tynnej? -
zasugerowa� Honakura, przygl�daj�c si� mu uwa�nie. - S�dzi�
jest waleczny w�adca Hardduju, Si�dmy.
Twarz szermierza mia�a twardy wyraz, a teraz rzuci�
kap�anowi twarde spojrzenie.
- Jak wielu Si�dmych potrzebujecie w stra�y �wi�tynnej? -
zapyta� ostro�nie. - I jak� przysi�g� musia�bym z�o�y�?
Honakura przybli�a� si� troch� do realizacji swych
zamys��w.
- Nie jestem zaznajomiony z wszystkimi waszymi
szermierczymi przysi�gami, w�adco. Teraz, gdy o tym
wspomnia�e�, nie przypominam sobie wi�cej ni� jednego
Si�dmego na raz w stra�y, a pracuj� tu ju� ponad
sze��dziesi�t lat.
Przez chwil� mierzyli si� w milczeniu wzajemnie wzrokiem.
Szermierz wzdrygn�� si�. Chocia� ludzie jego zawodu mieli
ma�o skrupu��w w t�pieniu si� nawzajem, niezbyt cz�sto
otrzymywali tego typu sugestie od cywil�w. Honakura
zdecydowa� si� na troch� szerzej ods�oni� spraw�.
- Rzadko si� zdarza, by szermierze wysokiego stopnia
odwiedzali �wi�tyni� - powiedzia�. - W ci�gu ostatnich dw�ch
lat nie by�o ani jednego. Chocia� to dziwne, bo s�ysza�em o
kilku, kt�rzy przybyli do Hann z takim zamiarem - co
najmniej jeden Si�dmy i paru Sz�stych.
- Co sugerujesz? - wielkie pi�ci szermierza zacisn�y
si�.
- Niczego nie sugeruj� - powiedzia� po�piesznie Honakura.
- To by�y zwyk�e pog�oski. M�wiono, �e zamierzali przeprawi�
si� promem, a potem przeby� t� d�ug� drog� w�r�d drzew.
Prawdopodobnie zmienili zamiary. Jeden dotar� co prawda do
hotelu dla pielgrzym�w, ale mia� wielkiego pecha, bo
spo�ywa� tam jakie� zepsute mi�so. Jeste� tym bardziej mile
widziany, �e szermierze to rzadcy go�cie, w�adco.
Si�a fizyczna niekoniecznie oznacza g�upot� - m�ody
cz�owiek zrozumia�. Na jego policzki wype�z� ciemny
rumieniec w�ciek�o�ci.
Rozejrza� si� wok�, po majestatycznej fasadzie �wi�tyni.
Rzuci� okiem na wielki dziedziniec poni�ej, obramowany przez
kamienist� pla�� i nieruchom� sadzawk�, poza kt�r� rzeka
pieni�a si� i kot�owa�a wypadaj�c z w�wozu,przeni�s� wzrok
dalej na spowit� we mg�� wspania�o�� Ska�y S�du. Potem
odwr�ci� g�ow�, �eby przyjrze� si� lesistym terenom
�wi�tynnym i du�ym domom zamieszkiwanym przez najwy�szych
dostojnik�w. W jednym z nich na pewno mie�ci�o si� biuro
s�dziego.
- By� szermierzem w stra�y �wi�tynnej to wielki
zaszczyt - powiedzia�.
- W dzisiejszych czasach wynagrodzenie jest nawet nieco
wy�sze ni� to zwykle bywa - podsun�� Honakura.
Na surowej twarzy szermierza znowu pojawi� si� gniew.
- Spodziewam si�, �e cz�owiek mo�e gdzie� tu po�yczy�
miecz?
- To da si� za�atwi�.
M�ody cz�owiek sk�oni� g�ow�.
- Jestem zawsze na s�u�bie Bogini.
Tak oto, pomy�la� uszcz�liwiony Honakura, nale�y
za�atwia� sprawy. O zab�jstwie nie wspomniano ani jednym
s�owem.
- Ale najpierw egzorcyzmy? - zapyta� szermierz.
- Oczywi�cie, w�adco - Honakura nie m�g� sobie
przypomnie�, �eby w ci�gu ostatnich pi�ciu lat
przeprowadzano jakie� egzorcyzmy, lecz rytua� by� mu znany. -
Szcz�liwie nie wymaga to, �eby by� wspomniany tw�j zaw�d
czy nawet stopie�. A twa obecna odzie� b�dzie odpowiednia.
Szermierz odetchn�� z ulg�.
- I b�dzie to skuteczne?
Nikt nie m�g� zosta� Trzecim Zast�pc� Przewodnicz�cego
Rady Archidiakon�w, a co wi�cej przetrwa� na tym stanowisku bez
umiej�tno�ci zabezpieczania sobie ty��w.
- To b�dzie skuteczne, w�adco, chyba �e...
- Chyba �e? - powt�rzy� jak echo szermierz, a jego
szeroka twarz pociemnia�a od podejrzliwo�ci.
A mo�e by�o to poczucie winy?
Honakura powiedzia� ostro�nie:
- Chyba �e demon zosta� pos�any przez Sam� Najwy�sz�.
Tylko ty wiesz, czy nie pope�ni�e� przeciw Niej jakich�
ci�kich grzech�w.
Wyraz wielkiej m�ki i smutku opad� z twarzy szermierza.
Opu�ci� oczy i milcza� przez chwil�. Potem wyzywaj�co
spojrza� na kap�ana i warkn��:
- On zosta� nas�any przez czarodziei.
Czarodzieje! Ma�y kap�an cofn�� si� chwiejnie o krok.
- Czarodzieje! - wyrwa�o mi si�. - W�adco, przez
wszystkie lata sp�dzone w tej �wi�tyni nigdy nie s�ysza�em
pielgrzyma wspominaj�cego o czarodziejach. Przykro mi
pomy�le�, �e co� takiego naprawd� jeszcze istnieje.
Teraz oczy szermierza przybra�y wyraz wr�cz przera�aj�cy.
- Och, oni istniej�! - hukn��. - Przyby�em z bardzo
daleka, �wi�ty, z bardzo daleka. Ale czarodzieje istniej�,
uwierz mi.
Honakura ju� w pe�ni si� opanowa�.
- Czarodzieje nie mog� zatriumfowa� nad Naj�wi�tsz� -
powiedzia� z przekonaniem. - Na pewno nie w Jej w�asnej
�wi�tyni. Je�li to oni s� przyczyn� twojej biedy, egzorcyzm
b�dzie skuteczny. Sprawdzimy to?
*
Honakura przywo�a� odzianego w pomara�czow� szat�
Czwartego i wyda� rozkazy. Potem przeprowadzi� szermierza
przez najbli�sz� arkad� i wzd�u� ca�ej nawy do pos�gu
Bogini.
Wielki m�czyzna szed� przy boku Honakury powolnym
krokiem, robi�c jeden krok na trzy kroczki kap�ana, a jego
g�owa obraca�a si� na wszystkie strony, gdy przygl�da� si�
wspania�o�ciom woko�o. Jak wszyscy przybysze, kt�rzy po raz
pierwszy spogl�dali na to naj�wi�tsze sanktuarium - zobaczy�
najpierw wielki, b��kitny pos�g, zawalony stosami
b�yszcz�cych ofiar srebrny podest przed nim, wielobarwne
ognie szklanych witra�y w oknach po obydwu stronach, cudowny
wachlarz rze�bionego sufitu, zawieszonego w g�rze, odleg�ego
jak niebo. W �wi�tyni przez ca�y czas wrza�a praca, pe�no
by�o kap�an�w, kap�anek, pielgrzym�w i innych wiernych,
poruszaj�cych si� po b�yszcz�cych mazaikach posadzki, jednak
ich drobne postacie w ogromie wn�trza wygl�da�y jak ziarenka
kurzu, a ca�a przestrze� emanowa�a spokojem.
Gdy podeszli bli�ej, szermierz zacz�� sobie u�wiadamia�
majestat pos�gu Bogini. Zosta�a przedstawiona jako odziana w
szat� kobieta z lu�no opadaj�cymi w�osami, siedzia�a ze
skrzy�owanymi nogami, trzymaj�c r�ce na kolanach. W miar�
jak si� zbli�ali, wypi�trza�a si� nad nimi, ogromna, gro�na
i majestatyczna, coraz i coraz ogromniejsza. Nareszcie
dotarli do skraju podestu i upadli na pod�og�, oddaj�c Jej
cze��.
Egzorcyzm wymaga� wsp�dzia�ania wielu kap�an�w i
kap�anek, wymaga� �piew�w, ta�c�w, gest�w, rytua��w i
powa�nego ceremonia�u. Honakura sta� z boku i pozwoli�
Perandoro, Sz�stemu, celebrowa�, jako �e by�a to rzadka
okazja. On sam tylko raz prowadzi� egzorcyzmy. Szermierz
kl�cza� wewn�trz kr�gu skulony, z opuszczon� g�ow� i
roz�o�onymi r�kami, tak, jak go pouczono. Gdyby roz�o�y� na
tych plecach obrus, zmie�ci�by si� tam obiad na trzy osoby.
Pozostali kap�ani i kap�anki patrzyli ukradkiem, podczas gdy
zesp� zabiera� si� do dzie�a. Pielgrzymi taktownie
rozsun�li si� na boki. Obrz�d robi� na wszystkich wielkie
wra�enie.
Honakura niewiele uwagi zwraca� na przygotowania.
Planowa� sw�j nast�pny ruch przeciw nieprzewidywalnemu
Hardduju. Zdobycie miecza by�o spraw� �atw� - mo�na go
dosta� z warsztatu od Athalainiego. B��kitny kilt dla
Si�dmego te� nie stanowi� problemu, a zapinka do w�os�w to
wr�cz drobiazg. Ale szermierze paradowali w
charakterystycznych butach, a wysy�anie po par� takich,
szczeg�lnie rozmiaru, kt�ry by� wymagany, na pewno
wzbudzi�oby podejrzenia. Nast�pnie, tego by� ca�kowicie
pewny, rytua� pojedynku wymagaj� od walcz�cego posiadania
sekundanta, a to jeszcze bardziej komplikowa�o sprawy. Na
dzie� lub dwa da�oby si� usun�� niebezpiecznego m�odzie�ca z
widoku a� do uko�czenia przygotowa�, ale to uda si� tylko
wtedy, gdy jego obecno�� zostanie utrzymana w tajemnicy.
Honakura czu� wielk� satysfakcj�, �e Bogini nie tylko
odpowiedzia�a w ten spos�b na jego modlitwy, ale tak�e
powierzy�a zawarcie subkontraktu. Czu� pewno��, �e nie
zawiedzie Jej zaufania. Dopilnuje, �eby nie by�o pomy�ek.
Wtem pie�� wznios�a si� do punktu kulminacyjnego i ch�r
wy�piewa� "Precz!" Szermierz kr�ci� g�ow� na boki jak
oszala�y, a wreszcie wlepi� wzrok w Bogini�.
Honakura wzdrygn�� si�. Powiedziano przecie� g�upcowi,
�eby trzyma� g�ow� opuszczon�.
- Precz! - jeszcze raz zawo�ali �piewacy, rytm ich pie�ni
znakomicie podkre�la� doskona�o�� sytuacji. Szermierz kl�cz�c
szarpn�� si� w g�r�, odrzuci� g�ow� w ty� i otworzy� oczy
tak szeroko, �e bia�ka sta�y si� widoczne wok� t�cz�wek.
Dobosze zmylili rytm, a tr�bacz wzi�� z�� nut�.
- Precz! - wykrzycza� ch�r po raz trzeci. Perandoro
uni�s� srebrny kubek pe�en �wi�tej wody z rzeki i wyla� jego
zawarto�� na g�ow� szermierza.
M�czyzn� targn�� niewiarygodny spazm, rzuci� si� z
pozycji kl�cz�cej w powietrze, a potem opad� na stopy.
Brudna przepaska zlecia�a na pod�og� i stan��, jak go Bogini
stworzy�a, z uniesionymi ramionami i g�ow� odrzucon� w ty�,
a woda �cieka�a po jego twarzy i ramionach. Wyda� z siebie
niezwyk�ej si�y d�wi�k, Honakura nigdy nie s�ysza�, by co�
takiego wydobywa�o si� z ludzkiego gard�a. Po raz pierwszy
chyba w czasie wielowiekowej historii �wi�tyni jeden g�os
zag�uszy� ch�r, lutnie, flety i odleg�y huk S�du. By� to
g�os nieharmonijny, zwierz�cy, przera�aj�cy i pe�en
niszcz�cej dusz� rozpaczy. D�wi�k odbi� si� od sklepienia.
Trwa� przez niewiarygodn�, nieludzk�, nieprawdopodobn�
chwil�, podczas kt�rej �piewacy i muzycy popl�tali si�
beznadziejnie, a tancerze potykali si� i zderzali. Wreszcie
ceremonia zako�czy�a si� chaotycznym, dudni�cym �oskotem
b�bn�w, a szermierz przechyli� si� w ty�.
Upad� jak marmurowy s�up. W nag�ej ciszy odg�os uderzenia
jego g�owy o p�yty posadzki by� wyra�nie s�yszalny.
Le�a� nieruchomo, ogromny i nagi jak noworodek. �achman
opad� z jego czo�a, ods�aniaj�c wszem i wobec oznaczenie
zawodu na jego czole, siedem mieczy.
+ +
�wi�tynia by�a konstrukcj�, kt�rej pocz�tki skrywa�y si� w
g��bi neolitu. Bez przerwy dodawano nowe fragmenty i wi�kszo��
gmachu przebudowywano od czasu do czasu, gdy mury zwietrza�y
lub chyli�y si� do upadku - nie raz, ale wielokrotnie.
Ale �wi�tynia to te� ludzie. Ci starzeli si� i byli
zast�powani znacznie szybciej. Ka�dy akolita o m�odej twarzy
spogl�da� w zadziwieniu na starego, m�drego Si�dmego,
podziwiaj�c starego cz�owieka, kt�ry prawdopodobnie
wiedzia�, co i jak, i w swej m�odo�ci ma�o my�la� o tym, �e
ten w�a�nie starzec jako akolita studiowa� to w�a�nie, co i
jak, i duma�, czy jest wystarczaj�co doros�y, �eby wiedzie�
to i tamto. W ten spos�b, tak jak kamienie w arkadzie,
m�czy�ni i kobiety �wi�tyni ci�gn�li si� z ciemno�ci
minionego w niemo�liwy do ujrzenia blask przysz�o�ci.
Piel�gnowali staro�ytne tradycje i �wi�te metody i czcili
Bogini� z powag� i g��bokim szacunkiem...
Ale �aden z nich nigdy nie przypomina� sobie dnia takiego
jak ten. Widziano, jak podstarza�e kap�anki sz�stego stopnia
biega�y; pytania i odpowiedzi wykrzykiwane by�y przed samym
obliczem Bogini, naruszaj�c wszelkie obyczaje; niewolnicy,
go�cy i uzdrawiacze t�oczyli si� w naj�wi�tszych miejscach,
a pielgrzymi w�drowali bez asysty a� do samego podium.
Czterech najro�lejszych m�odych kleryk�w zosta�o przez
czcigodnych senior�w o niekwestionowanej moralnej czysto�ci
zaprowadzonych do pokoik�w na zapleczu, gdzie rozkazano im
rozebra� si� i po�o�y�. Przed obiadem trzech szacownych
Si�dmych dosta�o zawa�u serca.
Paj�kiem w centrum paj�czyny zamieszania by� Honakura. On
wepchn�� kij w mrowisko i zakr�ci�. Przyzwa�
ca�y sw�j autorytet, ca�� sw� niewypowiedzian� pot�g�, sw�
niezr�wnan� wiedz� o mechanizmach dzia�ania �wi�tyni i sw�j
nietuzinkowy rozum - i u�y� tego wszystkiego do popl�tania,
pogmatwania, wprowadzenia zam�tu i ba�aganu. U�ywa� tego z
mistrzostwem i finezj�. Wyda� lawin� rozkaz�w -
apodyktycznych, tajemniczych, pokr�tnych, zwodniczych i
sprzecznych.
Gdy wreszcie waleczny W�adca Hardduju, przyw�dca stra�y
�wi�tynnej, dosta� pewne potwierdzenie, �e na terenie jest
inny szermierz si�dmego stopnia, ten znikn�� i �adna
liczba pochlebstw, �ap�wek, przepytywa� czy gr�b nie
zdo�a�y ustali�, gdzie przepad�.
O co, oczywi�cie, w tym wszystkim chodzi�o.
*
Ale nawet taki dzie� musi dobiec ko�ca. Gdy s�oneczny b�g
czu� si� coraz bardziej zm�czony swym blaskiem i zaczyna�
schodzi� w stron� wyj�cia, szacowny W�adca Honakura szuka�
odpoczynku i spokoju w ma�ym pokoju, wysoko w jednym z
mniejszych skrzyde� �wi�tyni. Od lat nie odwiedza� tych
miejsc. Stanowi�y bardziej nawet pogmatwany labirynt ni�
reszta kompleksu, ale dla niego by�y wprost idealne.
K�opoty, wiedzia� to, czeka�y go wsz�dzie - r�wnie
dobrze m�g� kaza� si� im szuka� tak d�ugo, jak to by�o
mo�liwe.
Miejsce, kt�re znalaz�, by�o ma�ym, pustym pokojem,
wy�szym ni� szerszym, o �cianach z blok�w piaskowca i
pod�odze z pokiereszowanych desek, nakrytych ma�ym,
wy�wiechtanym dywanikiem. By�o tam dwoje drzwi, w kt�rych
nawet olbrzymi nie musieliby si� schyla� i pojedyncze okno z
romboidalnymi, u�o�onymi spiralnie, zakurzonymi szybami,
rozmazuj�cymi �wiat�o w zielone i niebieskie plamy. Framuga
okna by�a tak wypaczona, �e nie dawa�o si� otworzy�,
sprawiaj�c, i� w pokoju panowa� zakurzony zaduch. Jedynymi
meblami by�a para drewnianych sto�k�w. Honakura siedzia� na
por�czy jednego z nich machaj�c nogami, pr�buj�c z�apa�
oddech i zastanawiaj�c si�, czy nie przegapi� jakiego�
detalu.
Kto� zastuka� i do �rodka zajrza�a znajoma twarz. Starzec
westchn�� i wsta�, gdy jego siostrzeniec Dinartura wszed�,
zamkn�� drzwi i zbli�y� si�, �eby wyg�osi� pozdrowienie
wobec wy�szego.
- Jestem Dinartura (prawa r�ka na serce), uzdrawiacz
trzeciego stopnia (lewa r�ka na czo�o) - i jest mym
najg��bszym i najpokorniejszym �yczeniem (d�onie z��czone na
wysoko�ci pasa), �eby sama Bogini (faluj�cy ruch praw� r�k�)
uzna�a za w�a�ciwe przyzna� mi d�ugie �ycie i szcz�cie
(oczy w g�r�, r�ce wzd�u� bok�w) oraz nak�oni�a ci� do
przyj�cia mych skromnych, lech ch�tnie ofiarowanych us�ug
(oczy w d�) w ka�dy spos�b, w jaki mog� dopom�c kt�remu� z
twych szlachetnych cel�w (d�onie na twarz, pok�on).
Honakura odwzajemni� si� r�wnie kwiecist� odpowiedzi�,
potem machn�� w kierunku drugiego sto�ka.
- Jak si� ma twoja droga matka?
Dinartura by� przygarbionym m�odym cz�owiekiem, z
rzedn�cymi jasnobr�zowymi w�osami i pocz�tkami oty�o�ci.
Niedawno porzuci� sp�dniczk� m�odzie�ca dla szaty bez
r�kaw�w, bawe�nianej sukni w kolorze br�zu odpowiedniej dla
�redniego wieku oraz stopnia, kt�ry osi�gn�� i mia�
tendencj� do podsuwania pod sam nos rzeczy, kt�rym chcia�
si� przyjrze�. By� najm�odszym siostrze�cem Honakury,
niewybaczalnie prozaicznym t�pakiem, nudnie godnym zaufania.
Po tym, jak formalno�ciom po�wi�cono stosown� ilo��
uwagi, Honakura powiedzia�:
- A jak si� czuje pacjent? - U�miecha� si�, ale z
niepokojem czeka� na odpowied�.
- Gdy odchodzi�em, by� ci�gle nieprzytomny. - Dinartura
przekazuj�c informacj� m�wi� jak do krewnego. - Na g�owie ma
du�ego guza, ale nie dostrzeg�em oznak zagro�enia �ycia.
Oczy i uszy w porz�dku. Przypuszczam, �e obudzi si� we
w�a�ciwym czasie i za dzie� czy dwa b�dzie jak nowo
narodzony.
Honakura westchn�� z ulg� tak, �e uzdrawiacz doda�
po�piesznie:
- Oczywi�cie, je�li taka b�dzie Jej wola. Skutki uraz�w
g�owy s� niemo�liwe do przewidzenia. Gdybym ci� nie zna�,
wuju w�adco, m�wi�bym ostro�niej.
- Musimy wi�c okaza� cierpliwo��. My�lisz, �e dwa dni?
- Trzy by�oby pewniej - powiedzia� uzdrawiacz. - Je�li
planujesz dla niego jakie� wyczerpuj�ce zadanie - doda�,
okazuj�c niezwyk�e jak na siebie wyczucie. - Skoro zamierzasz
go zatrudni�, to my�l�, �e wtedy b�dzie prawie zdrowy. - Po
chwili powiedzia�: - A czy mog� zapyta�, o co w tym
wszystkim chodzi? Kr��y wiele pog�osek i �adna z nich nie
wydaje si� wiarygodna.
Honakura zachichota�, pryskaj�c lekko �lin�.
- Odszukaj najmniej wiarygodn� i znajdziesz si� najbli�ej
prawdy. To znaczy, pod s�owikiem?
- Oczywi�cie, w�adco.
Honakura u�miechn�� si� do siebie, co� sobie
przypomniawszy.
- Tw�j pacjent jest jednym z pi�ciu m�odych m�czyzn,
zranionych dzisiaj w �wi�tyni.
- Pi�ciu! - Dinartura przysun�� si� bli�ej, chc�c
zobaczy�, czy jego wuj m�wi powa�nie.
Przez chwil� Honakura zastanawia� si�, jak wiele pot�gi
zu�ytkowa� tego dnia. Zosta�o mu bardzo ma�o wierzytelno�ci,
a nagromadzi� zobowi�zania.
- To bardzo smutne, zgodzisz si� z tym? Wszyscy le��
twarzami w d�, przykryci prze�cierad�ami i nie m�wi� ani
si� nie poruszaj�. Wszyscy zostali przeniesieni w bezpieczne
miejsca - na noszach, w lektykach, w w�zkach. W paru
przypadkach nosze by�y nawet niesione przez kap�an�w! Co
najmniej dwudziestu dw�ch uzdrawiaczy kr�ci�o si� przy nich,
tudzie� par� tuzin�w innych ludzi. Cz�� ofiar zosta�o
zabranych z teren�w �wi�tyni do miasta, ale pozostali
przenoszeni s� z pokoju do pokoju, wnoszeni przez jedne
drzwi i wynoszeni drugimi... Jest tu osiem czy dziewi��
pokoj�w dla chorych podobnych do tego - wskaza� w stron�
wielkich d�bowych drzwi - kt�re obecnie s� strze�ona.
Tamte akurat drzwi prowadzi�y do nast�pnego korytarza,
ale nie widzia� powodu, by wspomina� o tym fakcie.
- Strze�one przez kap�an�w - powiedzia� m�odszy
m�czyzna. - Wi�c nie dowierzasz szermierzom? Oczywi�cie,
widzia�em mojego pacjenta. Czy szermierze rzeczywi�cie b�d�
dzia�a� tak, jak si� tego obawiasz?
- W tym przypadku, siostrze�cze, mo�e to si� zdarzy� - ze
smutkiem skin�� g�ow� kap�an.
�wi�tynia utrzymywa�a stra�, �eby pilnowa�a porz�dku,
broni�a pielgrzym�w i kara�a przest�pc�w... ale kto b�dzie
pilnowa� pilnuj�cych?
- S�ysza�em opowie�ci - mrukn�� Dinartura - szczeg�lnie o
pielgrzymach molestowanych na drodze. Czy twierdzisz, �e to
robi� szermierze?
- No c� - odpowiedzia� ostro�nie Honakura. - Nie
bezpo�rednio. Banda albo bandy na drodze nie sk�adaj� si� z
szermierzy, ale te� nie s� �cigane tak, jak powinny by�,
wi�c tu musi wchodzi� w gr� przekupstwo.
- Ale z pewno�ci� wi�kszo�� z szermierzy to ludzie
honoru! - zaprotestowa� siostrzeniec. - Czy nie ma tam
�adnego, kt�remu m�g�by� zaufa�?
Starzec westchn��.
- Id� wi�c na dziedziniec - zasugerowa�. - Z�ap
szermierza, Trzeciego, powiedzmy, albo Czwartego - i zapytaj
go, czy jest cz�owiekiem honoru. Je�li powie...
Uzdrawiacz zblad� i wykona� znak Bogini.
- Raczej wola�bym nie, w�adco!
- Jeste� tego pewny? - zachichota� wuj.
- Zupe�nie pewny. Dzi�kuj�, w�adco!
Szkoda! Honakura uzna�, �e to by�oby zabawne.
- W pewien spos�b, m�j siostrze�cze, masz racj�.
Wi�kszo�� z nich z ca�� pewno�ci� jest godna szacunku, ale
ka�dy z�o�y� przysi�g� swemu mentorowi czy, w ko�cu, samemu
s�dziemu. Ten jest jedynym, kt�ry z�o�y� przysi�g� �wi�tyni.
Tak wi�c, je�li nie on wyda rozkaz patrolowania drogi, to
kto? Pozostali s�uchaj� rozkaz�w - i nic nie m�wi�. Tak
naprawd� to oni musz� uwa�a� na to, co m�wi�, jeszcze
bardziej ni� reszta z nas. Im grozi wi�ksze
niebezpiecze�stwo.
Wtedy zauwa�y� spojrzenie, jakie rzuci� mu siostrzeniec
i wiedzia� dok�adnie, jaka towarzyszy�a mu my�l; staruszek
jest wspania�y jak na sw�j wiek... Uzna� to za bardzo
irytuj�ce i protekcjonalne. Ci�gle jeszcze w prawie
wszystkim by� lepszy ni� ten ciamajda b�dzie kiedykolwiek.
- Co wi�c robi�e� w tej sprawie, wuju w�adco?
Honakura pomy�la�, �e to typowo g�upie pytanie.
- Modli�em si�, oczywi�cie! Dzisiaj Ona odpowiedzia�a na
nasze modlitwy przez przys�anie Si�dmego. Wezwa�a demona,
�eby przyp�dzi� go tutaj.
- Czy wasze egzorcyzmy zawsze maj� taki gwa�towny
przebieg? - zapyta� Dinartura i wzdrygn�� si�, gdy zobaczy�
wyraz twarzy wuja.
- Egzorcyzmy zdarzaj� si� rzadko, ale sutry ostrzegaj�
nas, �e mog� si� zdarza� ekstremalne reakcje - Honakura
umilk� i rozmowa urwa�a si�.
Sto�ek zatrzeszcza�, gdy Dinartura przechyli� si� w ty� i
zmierzy� wuja nieco zdziwionym spojrzeniem.
- Ten Si�dmy? - zapyta�. - Dlaczego obra�asz go tak�
kwater� z jedn� niewolnic� zamiast t�umu s�u�by?
Honakura odzyska� dobry nastr�j i zachichota�.
- To by�o najmniej prawdopodobne miejsce, w kt�rym mog�em
go umie�ci� - marny domek pielgrzymi. Wychodzi si� z niego
prosto na ruchliw� drog�, a on nie ma ubrania, wi�c je�li
si� obudzi, to nigdzie nie p�jdzie. Ale powiedz mi - doda� z
zainteresowaniem. - Ta niewolnica. Kikarani obieca�a �adn�.
Jak ona wygl�da?
Siostrzeniec skrzywi� si� w zamy�leniu.
- To tylko niewolnica - powiedzia�. - Kaza�em jej go umy�.
Jest wysoka... i du�a. Tak, wydaje mi si�, �e ca�kiem �adna.
- Zastanowi� si� jeszcze chwil� i doda�: - Jest w niej pewna
zwierz�ca zmys�owo��, je�li m�czyzna chcia�by tego.
To by�o typowe! Honakura ci�gle jeszcze dostrzega� �adne
dziewczyny. Bardzo dobrze wiedzia�, jakie obowi�zki Kikarani
wyznacza�a swoim niewolnicom. Walczy�a z�bami i pazurami,
�eby utrzyma� swoje stanowisko szpitalniczki, m�g� wi�c
przypuszcza�, jaki rodzaj dziewczyn utrzymuje.
- Siostrze�cze! Nie zauwa�y�e� tego?
Twarz m�odszego m�czyzny por�owia�a.
- My�l�, wuju, �e ona wystarczy, je�li szermierz obudzi
si� i b�dzie chcia� co� zrobi�... i zobaczy, �e nie ma
ubrania.
Stary kap�an zachichota�. Powiedzia�by co� wi�cej, ale w
tym momencie z rozmachem otworzy�y si� drzwi i da�y si�
s�ysze� g�osy. Kto� krzycza� g�o�no w przedpokoju. Potem do
�rodka wmaszerowa� s�dzia. Honakura zerwa� si� na nogi i
pop�dzi� w stron� drugiego wyj�cia. Odwr�ci� si� plecami do
drzwi i skierowa� si� do przybysza z wyrazem najwi�kszej
uprzejmo�ci, na jaki m�g� si� zdoby�.
Hardduju si�dmego stopnia by� ros�ym cz�owiekiem, cho�
nie osi�ga� rozmiar�w Shonsu. Mia� oko�o czterdziestki i
zaczyna� ty�. Jego cielsko wylewa�o si� ponad paskiem kiltu
z b��kitnego brokatu wyszywanego z�ot� nici�, wylewa�o si�
te� spomi�dzy t�oczonych sk�rzanych pas�w jego uprz�y. Nie
mia� szyi. R�koje�� miecza poza jego prawym uchem l�ni�a i
po�yskiwa�a ogniem wielu ma�ych rubin�w oprawionych w z�oty
filigran. �ci�gacz do w�os�w utrzymuj�cy jego rzedn�cy
ko�ski ogon �wieci� z�otem i rubinami, tak samo jak z�ota,
wysadzana rubinami bransoleta na jednym z mi�sistych ramion.
Na nogach mia� giemzowe buty ozdobione paciorkami granat�w.
Jego gruba twarz by�a rozpalona i w�ciek�a.
- Ha! - rykn�� na widok Honakury. Przez chwil� obaj stali
w milczeniu - kap�ani i szermierze zawsze rywalizowali o
status i nie lubili przed sob� zgina� karku. Ale Hardduju
by� oczywi�cie m�odszy i by� go�ciem. Ponadto by�
niecierpliwy, wi�c zrezygnowa� z pierwsze�stwa, dobywaj�c
swego miecza. Uzdrawiacz wzdrygn�� si�, ale tym gestem
rozpoczyna�a si� szermiercza wersja powitania wobec r�wnego.
- Jestem Hardduju, szermierz si�dmego stopnia...
Gdy ceremonia� si� sko�czy�, Honakura swym cienkim,
niewyra�nym g�osem udzieli� jak najbardziej nieskazitelnej
odpowiedzi, wy�amuj�c w gestach swe stare, pokr�cone r�ce.
Za s�dzi� pokaza� si� muskularny, m�ody szermierz
czwartego stopnia w pomara�czowym kilcie i cherlawy
niewolnik w zwyczajnej, czarnej przepasce biodrowej.
Niewolnik ni�s� wielki pakunek zawini�ty w p�aszcze. W
pierwszej chwili zosta� zignorowany, ale po kr�tkim wahaniu
Hardduju dokona� prezentacji adepta Gorramini.
Z kolei Honakura przedstawi� uzdrawiacza Dinartur�.
Wtedy szermierz podszed� bardzo blisko, z�o�y� swe grube
r�ce na piersi i spojrza� ostro w d� na ma�ego kap�ana:
- Masz tu szermierza si�dmego stopnia? - szczekn��, nie
bawi�c si� w dalsze uprzejmo�ci.
- Przypuszczam, �e chodzi ci o wspania�ego W�adc� Shonsu?
- powiedzia� Honakura, jakby mog�y wynikn�� jakie�
w�tpliwo�ci. - Mia�em zaszczyt dzi� rano towarzyszy�
gro�nemu w�adcy, tak - z zaciekawieniem studiowa� uprz��
Hardduju, znajduj�c� si� na poziomie jego oczu.
- Egzorcyzm, je�li rozumiem? - Szermierz mia� trudno�ci z
utrzymywaniem tonu swego g�osu w granicach uprzejmo�ci.
Kap�an przyrzek� sobie, �e rozz�o�ci go o wiele bardziej,
zanim ca�a sprawa si� zako�czy. Uni�s� niewidzialne brwi nad
uprz꿹 i wymamrota� par� s��w na temat etyki zawodowej.
- By�oby w�a�ciwe dla walecznego w�adcy z�o�enie mi
wyraz�w szacunku po przybyciu - warkn�� Hardduju - ale potem
zrozumia�em, �e nie by� w�a�ciwie odziany. Przyby�em wi�c,
�eby poczeka� na niego i �yczy� mu szybkiego wyzdrowienia.
- Jeste� jak najbardziej �askawy, w�adco - rozpromieni�
si� Honakura. - Na pewno dopilnuj�, �eby twoje dobre
�yczenia zosta�y mu przekazane.
Szermierz popatrzy� spode �ba.
- Przynios�em dla niego miecz i inne rzeczy.
To by�a mi�a niespodzianka. Honakura ciekaw by�, w jakim
stopniu mo�na polega� na tym mieczu.
- Twoja dobro� jest ponad oczekiwania! Gdyby� by� tak
dobry, �eby kaza� swojemu niewolnikowi pozostawi� je tutaj,
to zapewni� przekazanie ich oraz poinformowanie go o twojej
dobrej woli.
Z masywnej piersi wyrwa� si� niski pomruk.
- Pragn� z�o�y� mu wyrazy szacunku osobi�cie. Teraz!
Starzec ze smutkiem potrz�sn�� g�ow�.
- On odpoczywa i jest pod opiek� odpowiedzialnego
uzdrawiacza.
Hardduju odwr�ci� si� i spojrza� na Dinartur� jak na co�,
co oderwa�o si� od podeszwy jego buta.
- Trzeci, kt�ry opiekuje si� Si�dmym? Mog� sprowadzi�
zr�czniejszego i lepszego.
- Ten do�wiadczony uzdrawiacz jest moim siostrze�cem -
zauwa�y� pogodnie Honakura.
- Aha! - Hardduju z satysfakcj� wyszczerzy� z�by. - Wi�c
dowiedzia�em si� wreszcie, co si� dzieje! Dobrze, nie b�d�
nadmiernie przeszkadza� dzielnemu w�adcy. Ale z�o�� mu wyrazy
szacunku - si�gn�� do drzwi, �eby je otworzy�, ale Honakura
roz�o�y� ramiona, �eby go powstrzyma�. Nie martwi� si�
u�yciem przemocy, jako �e kap�ani byli nietykalni, ale
wiedzia�, �e w ten spos�b nara�a si� na przysz�o��. Mia�
jednak nadziej�, �e za dzie� czy dwa Shonsu za�atwi dla
niego spraw�.
Przez chwil� obaj spogl�dali na siebie. S�dzia zacz��
unosi� r�k� do miecza.
- �mia�o, w�adco - zach�ci� go Honakura. Nawet gorylowaty
Czwarty patrzy� na to z zaskoczeniem.
Ale s�dzia nie by� a� tak nierozwa�ny, �eby dobywa�
miecza na kap�ana si�dmego stopnia. Zamiast tego podni�s�
starca jak dziecko i odstawi� na bok. Potem rozwar� drzwi i
przemaszerowa� przez nie.
M�odszy szermierz u�miechn�� si� triumfuj�co do kap�ana i
ruszy� za s�dzi�. I zosta� prawie zwalony z n�g, gdy
Hardduju wtargn�� z powrotem do pokoju.
Honakura mrugn�� do siostrze�ca.
Potem zn�w zwr�ci� si� uprzejmie do s�dziego:
- Jak powiedzia�em, w�adco, musisz by� cierpliwy. - Urwa�
i doda� nie�piesznie: - Ale nieugi�ty w�adca zapewni� mnie,
�e zg�osi si� do ciebie w bliskiej przysz�o�ci.
Szermierz spogl�da� na niego z nienawi�ci� i...
zaniepokojeniem? Potem warkn�� do niewolnika, �eby ten
po�o�y� pakunek na pod�odze i wyszed� wraz z Gorraminim.
Niewolnik cicho zamkn�� drzwi. Honakura spojrza� na
siostrze�ca i zachichota�, zacieraj�c r�ce.
*
Chwiej�c si� ze zm�czenia poszed� w stron� w�asnej
kwatery, my�l�c, �e zas�u�y� sobie na gor�c� k�piel i dobry
posi�ek. Jednak kiedy dotar� na miejsce, z niech�ci� doszed�
do wniosku, �e jego zwykle pozbawiony polotu siostrzeniec
raz zrobi� wnikliwe spostrze�enie. �aden w�adca si�dmego
stopnia nie b�dzie zadowolony budz�c si� w lichym sza�asie
dla pielgrzym�w. Wa�ny sojusznik nie mo�e by� osamotniony.
Wyda� kolejne rozkazy.
Wkr�tce co najmniej sze�� lektyk zacz�o kr��y� po
terenach �wi�tyni, wszystkie z opuszczonymi zas�onami.
Ostatecznie jedna po drugiej przesz�y przez bram� do miasta,
gdzie dalej kr��y�y. Wysadza�y pasa�er�w i zabiera�y
innych...
Dwukrotnie zmieniwszy lektyk� i wreszcie przekonany, �e
dostatecznie zmyli� wszelkich mo�liwych tropicieli, Honakura
rozkaza� swoim tragarzom uda� si� poza miasto. By�a tam
tylko jedna droga, wznosz�ca si� stromo po stoku doliny.
Kilka stuleci wcze�niej jaki� przedsi�biorczy budowniczy
zbudowa� wzd�u� drogi szereg domk�w i przeznaczy� je dla
pielgrzym�w - nie dla bogatych, ale r�wnie� nie dla
najbiedniejszych, jako �e biedota spa�a pod drzewami.
Nie w�drowa� t� drog� od wielu lat i z prawie dziecinnym
podnieceniem spogl�da� przez szpar� w zas�onie na pl�tanin�
dach�w i wierzcho�k�w drzew poni�ej. Poza miastem pi�trzy�a
si� masywna bry�a samej �wi�tyni, kt�rej z�ote iglice
b�yszcza�y w ciep�ych promieniach s�onecznego boga,
zbli�aj�cego si� teraz do horyzontu obok s�upa wodnego py�u,
zawsze unosz�cego si� ponad Ska�� S�du. Najgorsz� cech�
staro�ci, zdecydowa� teraz Honakura, jest nuda. Nie cieszy�
si� dniem od tak dawna, �e nie m�g� sobie tego nawet
przypomnie�.
Lektyka zatrzyma�a si� i wygramoli� si� z niej tak �wawo, jak
tylko m�g�, a nast�pnie przeszed� przez kurtyn� z paciork�w,
wisz�c� w drzwiach domku, przed kt�rym si� zatrzymali.
Wn�trze by�o jeszcze mniejsze i bardziej obskurne ni� si�
spodziewa�, zwyk�e cztery �ciany z zabrudzonych kamiennych
blok�w i niski s�omiany pu�ap, cuchn�cy obrzydliwie po
gor�cym dniu. Dostrzeg� jedno okno i ��ko, rozchwierutane i
pokrzywione, co wida� by�o ju� od drzwi; lu�ne p�yty
posadzki w pod�odze, rozklekotane krzes�a i prosty st�;
przymocowane do �ciany lustro z br�zu. Ju� od progu czu�
kwa�ny zapach moczu i ludzi, przebijaj�cy si� przez smr�d
strzechy. Obecno�� pche� i pluskiew mog�a tu by� uznana za
co� naturalnego.
Wieczorne �wiat�o s�o�ca wpada�o przez okno, rozlewaj�c
si� na �cianie za ��kiem, na kt�rym p�asko na plecach le�a�
szermierz. Wygl�da� na jeszcze wi�kszego ni� zapami�ta� go
Honakura, by� nieubrany, z wyj�tkiem po�o�onej na biodrach
szmaty, �pi�cy tak, jak powinny spa� dzieci, cho� one robi�
to rzadko.
Dziewczyna siedzia�a na jednym z krzese� przy ��ku,
cierpliwie przeganiaj�c �migaj�ce muchy. Zobaczywszy stopie�
swego go�cia szybciutko osun�a si� na kolana. Honakura
gestem nakaza� jej wsta�, potem zwr�ci� si� do swych
tragarzy id�cych za nim z wielkim nakrytym koszem i z
pakunkiem zostawionym przez nikczemnego Hardduju. Cichym
g�osem kaza� im powr�ci� za godzin�.
Szermierz by� w spos�b oczywisty �ywy, ale nieprzytomny i
dlatego w tym momencie nie stanowi� problemu. Starzec,
poniewa� z tego powodu pokpiwa� ze swego siostrze�ca,
po�wi�ci� troch� czasu, by uwa�niej przyjrze� si� dziewczynie,
ni� zrobi�by to w innych okoliczno�ciach. Ubrana by�a tylko
w kr�tk�, czarn� narzutk�, a jej w�osy obci�to kr�tko i
nier�wno, ale wyra�nie nale�a�a do dobrej, ch�opskiej rasy,
wysoka i mocno zbudowana. Twarz mia�a szerok�, lecz
�adn�, szpeci�a j� tylko niewolnicza pr�ga,
przebiegaj�ca od linii w�os�w do ust. Jednak sk�ra by�a
wolna od �lad�w po ospie, piersi pod narzutk� zaaokr�gla�y
si� wspaniale, a ko�czyny mia�a �adnie ukszta�towane.
Szerokie, pe�ne wargi wygl�da�y pon�tnie. Honakura by� pod
wra�eniem. Prawdopodobnie na wolnym rynku by�aby warta pi��
albo sze�� sztuk z�ota. Zaciekawi� si�, jak wiele Kikarani
zarabia na niej tygodniowo i jak wiele podobnych stara
wied�ma trzyma w swej stajni. Tak, je�li szermierz b�dzie
spragniony rozrywki, tej z pewno�ci� nie odtr�ci.
- Czy on si� w og�le budzi�?
Potrz�sn�a przecz�co g�ow�, zmieszana, �e rozmawia z tak
wa�n� osobisto�ci�.
- Nie, w�adco - jej g�os by� przyjemnie melodyjnym
kontraltem. - My�la�am, �e ju� umiera, poniewa� j�