5862

Szczegóły
Tytuł 5862
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5862 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5862 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5862 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDRZEJ ZIMNIAK ZWIASTUN JESIENI Przyhamowa�em lekko, gdy dwa czarne ptaki za�opota�y skrzyd�ami tu� za przedni� szyb�. - Co si� sta�o? - spyta�a �ona. - Nic, zdawa�o mi si� - odpowiedzia�em niesk�adnie, ale nie mia�em ch�ci na dalsze wyja�nienia. Jechali�my po�r�d wielkich, �agodnie wyprofilowanych wzg�rz, szczelnie pokrytych ko�uchem li�ciastego lasu. Po prawej stronie szosy, na skrawku opadaj�cej dalej w zielon� dolin� ��ki, jakby wyj�ty z kolorowej bajki, przycupn�� ma�y motel. Skr�ci�em na podjazd i zatrzyma�em w�z przed wej�ciem. - Tutaj przenocujemy. Nied�ugo zacznie si� �ciemnia�. Rozejrza�em si�, lecz czarne ptaki znik�y. Otworzy�em drzwi. Powietrze by�o tutaj ostre, typowe dla podg�rskich, lesistych teren�w. Nad ��k� unosi�a si� wieczorna wilgo�, perli�a si� na g�stej trawie, przyprawia�a o ch�odny dreszcz po wyj�ciu z suchego, nagrzanego wn�trza samochodu. Zaraz po przeniesieniu baga�u wzi��em prysznic. Krople twardej wody po wyschni�ciu pozostawia�y na glazurze bia�e plamy soli mineralnych. Potem zeszli�my na posi�ek. Kawa mia�a nieprzyjemny, �elazisty posmak. Lampy, chocia� uj�te w kolorowe aba�ury, m�y�y k�uj�cym oczy, sprawiaj�cym b�l �wiat�em, a mimo to sala ton�a w p�mroku. - Nie rozumiem, jak mo�na przyzwyczai� si� do tych soli - mrukn��em. Odsun��em jedzenie, chocia� czu�em lekki g��d. By�em zm�czony, lecz jednocze�nie dziwnie podekscytowany. - Jeste� zbyt wymagaj�cy, ja ju� przy trzecim �yku doszuka�am si� zapachu brazylijskiej plantacji - �ona usi�owa�a za�artowa�. Nie mog�em nie zauwa�y�, �e naprawd� stara�a si� poprawi� m�j nastr�j, u�miechn��em si� wi�c tylko po to, �eby sprawi� jej przyjemno��. - Nie spr�bujesz kanapek? S� doskona�e - podsun�a mi talerz. - Nie, dzi�kuj�. Jutro, jak troch� odpoczn�, zam�wi� za jednym zamachem dwa �niadania. Tego wieczora d�ugo nie mog�em zasn��, potok my�li nie pozwoli� nawet na chwil� odpr�enia. Wszystko przeszkadza�o: szum pobliskiej autostrady, skrzypienie pod�ogi w s�siednim pomieszczeniu, wreszcie md�y zapach �wie�ego lakieru. O p�nocy wyj��em z szafy dodatkowy koc, bo chwyci�y mnie gwa�towne dreszcze. Przy okazji odszuka�em w torbie fiolk� ze �rodkami nasennymi i za�y�em dwie tabletki, popijaj�c wprost z kranu obrzydliw�, �elazist� wod�. Nocna lampka razi�a ��tym blaskiem, kt�ry jednak nie dociera� do mrocznych k�t�w pokoju. Trz�s�cymi si� jak w ataku febry palcami usi�owa�em nacisn�� wy��cznik, lecz w ko�cu da�em za wygran� i po prostu wyszarpn��em wtyczk� z kontaktu. Pospiesznie naci�gn��em na siebie ko�dr� i koc. Zapad�a cisza, tylko co pewien czas zak��cana przyt�umionym ha�asem autostrady. To dobrze, �e nie obudzi�em �ony, nale�y jej oszcz�dzi� niepotrzebnego niepokoju. I tak przecie� nic by mi nie pomog�a, sam musz� zmierzy� si� z w�asn� s�abo�ci�. Wszystko, co �ywe, nosi w swoim wn�trzu najbardziej uniwersaln� bro�, za� ingerencja z zewn�trz oznacza zazwyczaj tylko niewielkie wspomagaj�ce posi�ki w nieustaj�cej bitwie o przetrwanie. Choroby, dolegliwo�ci, okaleczenia, stresy - to po prostu walka �ycia z innymi postaciami materii, wydarzenia zachodz�ce na linii podzia�u, przebiegaj�cej mi�dzy uporz�dkowaniem a chaosem, to permanentne zmagania na granicach enklaw malej�cej entropii, zawieszonych w praoceanie ci�g�ego jej wzrostu. Dziwne to musi by� miejsce, ten styk dw�ch stref, postaci istnienia, byt�w - powierzchnia, a mo�e nawet sko�czonych rozmiar�w przestrze� demarkacyjna obszar zerowych zmian entropii. Czy tam r�wnie� obowi�zuje nasza fizyka, to znaczy poznana przez ludzi i sprawdzaj�ca si� w mikro�wiecie ich bytowania? Mo�e z tych obszar�w dochodz� echa niepojmowalnych dla nas zjawisk i one w�a�nie stanowi� impulsy zak��caj�ce r�wnowag� w organizmach, wyzwalaj�ce schorzenia i dolegliwo�ci? Linie graniczne lub strefy milcz�cej wojny przebiegaj�c nie tylko wok� naszych cia�, lecz tak�e w ich wn�trzach, w ka�dej �ywej kom�rce i substrukturze biologicznej. Tam stale trwa walka, pot�nieje nap�r z zewn�trz jak przyp�yw gnanego sztormem oceanu, wzmagaj�c tym samym obron� i kontrataki �ycia. I �ycie zwyci�a - przynajmniej tutaj, na Ziemi. Martwe milczenie Wszech�wiata �wiadczy o czym� przeciwnym w przypadku ekstrapolacji, ale czy mamy prawo przenosi� nasze za�ciankowe prawdy na niesko�czono�� Zimno. Stopy jak z lodu. Ale to g�upstwo. Po prostu grypa albo zwyczajne przezi�bienie. Nic dziwnego, skoro zawsze je�d�� z opuszczon� szyb�. Nie wiem, czy usn��em cho�by na chwil� tej nocy; raczej trwa�em w dziwnym stanie po�rednim mi�dzy jaw� a snem. Od czasu do czasu s�ysza�em daleki warkot silnika p�dz�cej szos� ci�ar�wki, a o szarym �wicie zadziwi�o mnie pi�kno �piewu ptak�w. Lecz jeszcze w nocy widzia�em Tamtego. I chyba tu� przed wschodem s�o�ca spostrzeg�em sze�ciany. Wisia�y nade mn�, wprost nad g�ow�, sczepione jak dwa monstrualnie wielkie, brudne kryszta�y soli, ten ni�szy odrapany, koloru sp�owia�ych niebieskich majtek, a wy�szy, wyra�nie mniejszy, lekko r�owy i pokryty rozmazanymi rdzawymi plamami. Nie mia�em poj�cia, jakim cudem trzyma�y si� sufitu, chyba ten ma�y dotyka� go jednym naro�em; w ka�dym razie by�em tak g��boko przekonany o ich istnieniu, �e w obronnym ge�cie unios�em r�ce, aby chocia� os�abi� impet upadku sporej masy. Potem za� trwa�em przez ca�y czas w pogotowiu, �eby m�c os�oni� si� odpowiednio wcze�nie. Dziewczynka wtedy jeszcze nie przychodzi�a; tak, po raz pierwszy pojawi�a si� dopiero nazajutrz po tej koszmarnej nocy. Zawsze pokazywa�a si�, gdy by�em sam, i r�wnie� dlatego nie mam na temat jej wizyt ca�kowicie wyrobionego zdania. Ha, te� mi dziewczynka! Co innego Tamten. By� u mnie ju� pierwszej nocy, a jak�e: typ wysokiego, ko�cistego schizotymika, smag�y, czarna czupryna w nie�adzie, g�ste, nastroszone brwi, dzikie spojrzenie ciemnych oczu, w kt�rych g��bi czai� si� bezrozumny up�r. Unika�em jego wzroku, bo przyprawia� mnie o zawr�t g�owy i �zawienie. Tamten zaci�� si� w milczeniu, nigdy nie powiedzia� ani jednego s�owa. Nie narzuca� swojej woli nawet gestami, niekiedy tylko zatrzymywa� si� w wyczekuj�cej pozie na tak d�ugo, �e mia�em czas, aby ustawi� si� odpowiednio lub przej�� na w�a�ciw� stron�. Gdy czeka� na m�j serwis, przyczaja� si� w nieruchomej pozycji na lekko ugi�tych kolanach i z tu�owiem podanym do przodu, trzymaj�c rakiet� obiema r�koma: praw� za uchwyt, lew� tu� przy naci�gu. Gdy sam serwowa�, najpierw przez jaki� czas bawi� si� pi�k�, niby to pr�buj�c jej twardo�ci i przy okazji jako�ci kortu - koz�owa� w �onglerski spos�b, a gumowa, zaszyta w p��tno kulka lata�a mi�dzy jego d�oni� a nawierzchni�, jakby umocowana na rozci�gliwej spr�ynie. Zawsze odbiera�em nawet najbardziej podkr�cane i najmocniejsze pi�ki. Tamten r�wnie� nie chybi� ani razu. W tej sytuacji nie zachodzi�a potrzeba liczenia punkt�w; poch�ania�a nas sama gra. Mimo �e bra�em udzia� w rozgrywce, cz�sto niewyt�umaczalnym sposobem potrafi�em obserwowa� kort z boku lub z pewnej wysoko�ci, jakby z pozycji widza na trybunach. Ten mecz tenisowy obsesyjnie n�ka� mnie we dnie i noce. Gdy z irytacj� odp�dza�em od siebie wizj� bia�ej pi�ki, migaj�cej w jednostajnym, wahad�owym ruchu na tle ceglastej nawierzchni kortu, to po minucie lub godzinie powraca�a ona uporczywie w nieustaj�cym zygzaku w�owego ta�ca, w obrazie zmaga� tak precyzyjnie wyr�wnanych poziomem graczy, �e pora�ka kt�rejkolwiek strony mog�aby by� jedynie najczystszym przypadkiem. Wreszcie nasta� �wit, poprzedzony s�odkim, gard�owym �piewem budz�cych si� ptak�w. Ja�niej�ce za oknem niebo, k�uj�ce wdzieraj�cym si� g��boko pod czaszk� blaskiem, przywali�o mnie, wgniot�o twarz w poduszk�. Ten blask �ie o�wietla�, bo �ciany nadal pozosta�y szare - on tylko pora�a�. Zwlok�em si� ci�ko z ��ka i, czepiaj�c si� sprz�t�w, d�wigaj�c g�ow� wa��c� przynajmniej tyle co reszta cia�a, z trudem dotar�em do okna. Uchyli�em je i zaci�gn��em zas�ony. Co za niesamowita rozmaito�� i obrzydliwa intensywno�� zapach�w! K��b powietrza, kt�ry wtargn�� z zewn�trz, zawiera� wo� wilgotnej trawy, wysuszonych zwierz�cych odchod�w, delikatny zapach kwiat�w, no i �niadania: �wie�ego pieczywa i kawy. Poczu�em md�o�ci. W g�owie wali� t�py m�ot, pole widzenia zasnuwa�a mg�a. Ostro�nie powr�ci�em do L�ka. - Co si� sta�o? Nie mo�esz spa�? - �ona unios�a si� na �okciu, przeciera�a zaspane oczy. - Niee... to znaczy, spa�em niezbyt dobrze. �le si� czuj�, mam chyba co� w rodzaju grypy - stara�em si�, aby m�j g�os brzmia� normalnie. - Nie�le zacz��e� urlop. Mo�e wezwa� lekarza? - Nie, nie trzeba. Zapisze mi aspiryn�, kt�r� przecie� mamy ze sob�. Musz� troch� pole�e�, to wszystko. - Wi�c nie pojedziemy dalej? - nie potrafi�a, a mo�e i nie chcia�a zamaskowa� rozdra�nienia. - Na to wygl�da. Chyba mam gor�czk�. Ale nie s�dz�, �eby zw�oka przekroczy�a dwa - trzy dni. Takie nag�e infekcje zwykle nie trwaj� d�ugo - powoli m�wi�em zmienionym, chropowatym g�osem. Rozmowa m�czy�a. - Ach, te twoje infekcje - westchn�a. Do nielicznych wad mojej towarzyszki �ycia nale�a�a ta, �e nawet najmniejsz� trudno��, kt�r� mo�na by z �atwo�ci� zneutralizowa� cho�by u�miechem, potrafi�a natychmiast pog��bi� nie ukrywanym rozczarowaniem. Dobrze, �e �ycie dotychczas darowywa�o nam powa�niejsze k�opoty. - Mo�esz opala� si� na tarasie... na pewno maj� tu le�aki. - Cudowny urlop przy g��wnej autostradzie - wyd�a wargi. - Prosz�, nie przyno� mi niczego do jedzenia uci��em, wyczerpany. Nie by�em nawet zdenerwowany, obezw�adniaj�ce zm�czenie pokry�o wszystko skorup� oboj�tno�ci. - Niczego? No, to naprawd� jeste� chory - pokr�ci�a g�ow� i znikn�a w �azience. Tamten. Pi�ka, w�ciekle lataj�ca po czerwonym korcie. B�l g�owy. I wstr�tny, md�y zapach lakieru. Odwr�ci�em si� na drugi bok i odsun��em jak najdalej od �ciany. Lecz zn�w tutaj s�czy�a si� z uchylonego okna md�a wo� parzonej na dole kawy. - Schodz� na �niadanie - m�wi�a chyba ju� w otwartych drzwiach, bo nagle zadudni�y m�skie g�osy i rozleg�y si� szmery krok�w. Do zawieszonych w powietrzu pasm zapach�w do��czy� jeszcze jeden: dymu papierosowego. - Przynie� troch� wody sodowej - g�os mia�em matowy i schrypni�ty. Nie bytem pewien, czy us�ysza�a. Powoli, ostro�nie, tak jakby kruche cia�o mog�o ucierpie� od zbyt gwa�townych ruch�w, odwr�ci�em si� na plecy. Natychmiast obronnym gestem wyci�gn��em ramiona, ale zm�tnia�e bry�y sze�cian�w nieruchomo zastyg�y wprost nade mn�, jednym jedynym punktem uczepione sufitu. W sobie, w �o��dku i brzuchu, te� czu�em obecno�� podobnych przedmiot�w, wielkich i kanciastych, rozpieraj�cych od wewn�trz obola�� sk�r�. Tak, to na pewno narastaj�ce z ka�d� minut�, monstrualnych rozmiar�w kryszta�y soli �elaza, wapnia, magnezu... - Czy jest tu kto? - krzykn��em, raptownie podnosz�c g�ow�, a� ostry b�l przeszy� j� na wskro� jak wbita w ciemi� ig�a. Lecz nie by�o nikogo, tylko barwne, przejrzyste kr�gi ta�czy�y po pokoju. - Jestem tutaj - rozleg� si� cienki, nieco piskliwy g�os. Obok na s�siednim ��ku siedzia�a Dziewczynka, powoli machaj�c kr�tkimi nogami. - Zniknij, nie m�cz mnie - machn��em w jej stron� r�k�. - Wystarczy mi gra w tenisa. - Ale� ja nie potrafi� nawet trzyma� rakiety spojrza�a pytaj�co i roze�mia�a si�. - Drogie dziecko... nie ha�asuj, boli mnie g�owa. - Nie jestem dzieckiem - spowa�nia�a. - Przyjrzyj mi si� uwa�nie. Rzeczywi�cie, to by�a ma�a kobietka - ju� dobrze wykszta�cone �ydki, op�ywowa linia ud pod miniatur� modnej sukienki, drobne, blisko siebie osadzone piersi, dziewcz�ca twarz z przedwczesnym pi�tnem smutku, mocno skr�cone pukle barwionych na kasztanowy kolor w�os�w. Karlica czy co? - Mam na imi� Maria. - O Bo�e, to tak jak prawie wszystkie kobiety w moim �yciu... - Zbieg okoliczno�ci. Albo kwintesencja zapami�tanej przez ciebie kobiecej m�dro�ci. - Kim jeste�? - podnios�em si� na �okciu, sykaj�c z b�lu. - Wszystko jedno. A ty kim jeste�? - zachichota�a, ukazuj�c rz�d r�wnych z�b�w. Chyba sztuczne...- pomy�la�em, mozolnie szukaj�c odpowiedzi. - Nno... ja... - j�ka�em si�. - Widzisz. Ja te� nie wiem, kim jestem, przynajmniej dla ciebie. Mo�e wybawieniem, mo�e tylko udr�k�. Mog� by� ma�� dziewczynk� lub doros�� kobiet�, jak wolisz. Albo przybyszem z gwiazd. - Z gwiazd? - opad�em bezw�adnie na poduszk�. By�em ju� przekonany, �e niepr�dko uwolni� si� od nieproszonego go�cia. - Wa�ne jest, �eby� mnie zaakceptowa� - zsun�a si� z ��ka i stan�a obok. W tym celu mog� zosta� nawet twoj� kochank�... - To gdzie� za tydzie�, malutka. - ... a mo�e uwierzysz w wys�anniczk� poprzedniego wcielenia ludzko�ci, kt�ra pragnie wstrzyma� cykliczn� histori� katastrof cywilizacyjnych... - M�w wolniej, Dziewczynko. - ... albo w zjaw�, z kt�r� rozmowa przynosi ci ulg�. - Nie przynosi. Jestem zm�czony. - Chcia�by� mie� wszystko od razu; poczekaj troch� na efekt. A na razie spr�buj pom�c mnie. Potrzebuj� informacji o tobie. - Po��cz si� z o�rodkiem komputerowym. Tylko, zlituj si�, nie z tego pokoju - z trudem, niewyra�nie wymawia�em wyrazy. Przez uchylone okno szerok� strug� wp�ywa� obrzydliwy smr�d pieczonych kurczak�w i grzanego do sma�enia frytek oleju. - Zamknij okno... Mario - j�kn��em. - Nic z tego - pokr�ci�a g��wk� - nie dosi�gn�. Tutaj wszystko zbudowane jest nie na moje wymiary. Ale wr��my do tematu. Wyrazi�am si� troch� nieprecyzyjnie, potrzebuj� nie tyle informacji, co twojej pomocy. Boj� si�... prze�laduj� mnie l�ki. - To id� do lekarza - zaczyna�a mnie denerwowa�. By�em potwornie zm�czony, bola�y mnie mi�nie i sk�ra. - Ach tak - jej oczy zw�zi�y si�. - "Spos�b �ycia urz�dza� b�d� chorym dla ich dobra pod�ug si� moich..." - No tak - westchn��em - wiesz i to. Duchy wiedz� o wszystkim. - Nie jestem duchem. - Najwidoczniej jednak nie wiesz o tym, �e ju� dawno zmieni�em zaw�d. Nie praktykuj� od lat. - Nie szkodzi, przecie� nadal pragniesz pomaga� innym. - Wi�c dobrze - nie mia�em ju� si� do dalszej dysputy, marzy�em o odpoczynku - przyjd� do mnie p�niej. Teraz raczej ja sam potrzebuj� pomocy. - W porz�dku - uradowana Dziewczynka klasn�a w ma�e d�onie. - Przyjd� jutro. Le�a�em na wznak z zamkni�tymi oczami, lecz mimo to widzia�em nad sob� rozd�te bry�y krystalicznych sze�cian�w. T�tno �omota�o w g�owie g�ucho i powoli. Ostro�nie zmienia�em pozycj� cia�a, �eby kanciaste przedmioty w jamie brzusznej nie uwiera�y stale w to samo miejsce. Nie s�ysza�em, kiedy wesz�a �ona. Podsuwa�a mi jakie� jedzenie, ale wzi��em tylko dwie du�e, bia�e pigu�ki, rozgryz�em i popi�em wod� sodow�. I zn�w sze�ciany, i zn�w kort tenisowy. Tamten uderza� teraz z furi�, bi� z ca�ej si�y, a� czarne pasma rozsypanych w nie�adzie w�os�w drga�y i falowa�y w rytmie pot�nych serw�w i return�w. Ciemne oczy b�yszcza�y dziko pod niskim czo�em, pod opalon� sk�r� pr�y�y si� mi�nie. Bezlito�nie smagana pi�ka ci�a powietrze bia�� krech�, w szalonym p�dzie mija�a siatk� o milimetry, uderzaj�c o nawierzchni� wznieca�a ob�oki ceglanego py�u. Odbijaj�c z regularno�ci� automatu zastanawia�em si� nad zmian� stylu gry Tamtego. Sk�d taka w�ciek�a determinacja? Chce wygra� teraz, zaraz, dosta� zwyci�ski punkt jeszcze dzi�, za godzin�, za minut�. Sk�d ten po�piech? Przecie� kiedy� i tak chybi�, potkn� si�, d�o� obsunie si� na uchwycie. A to wystarczy. Zawzi�to�� ros�a tak�e we mnie, strzela�em mocno, struny naci�gu �piewa�y j�kliwie, bo trafia�em precyzyjnie samym �rodkiem. Nie dam si� tak �atwo! Na si�� odpowiada�em si��, na atak atakiem. I tak ci�gn�a si� ta nierozegrana, lecz zaci�ta partia. Wreszcie zasn��em albo zapad�em w stan ca�kowitego odr�twienia, bo ockn��em si� dopiero w nocy. Umys� mia�em dosy� jasny, lecz cia�o by�o jakby nie moje: obola�e, chocia� nie sprawiaj�ce wielkich dolegliwo�ci, s�ucha�o polece� z oci�ganiem, rusza�o si� powoli i nieprecyzyjnie, obce i galaretowate w konsystencji. Wsta�em i z wysi�kiem dobrn��em do �azienki, opieraj�c si� o sprz�ty i �ciany. �wiat�o lampy razi�o, lecz ledwie rozprasza�o mrok - zd��y�em ju� do tego przywykn��. Mo�e maj� tutaj za s�abe napi�cie w sieci? Druga noc ci�gn�a si� jak koszmar. Kilka razy gra�em z Tamtym, ale zawsze na jawie. Zapada�em r�wnie� w kr�tkie drzemki i wtedy uparcie powraca� stale ten sam sen: o Handlarzu Sk�r�. Obraz kojarz�cy si� z malowid�em o ciemnej, ciep�obr�zowej tonacji; �ysa, ��ta czaszka Handlarza stanowi�a jedyn� jasn� plam�. Siedzia� pochylony nad warsztatem, bo sam produkowa� sprzedawane p�niej wyroby - widzia�em ciemne oczy, ostry, garbaty nos i cierpko u�miechni�te usta. Ta ukryta w br�zowo��tym p�cieniu twarz wyra�a�a ironiczne, pe�ne niedbale ukrywanej wy�szo�ci wsp�czucie. Gdy ko�czy� zszywanie portmonetki lub torby, unosi� gotowy produkt gestem zach�caj�cym do kupna. Lecz nie bra�em; on za� z tym samym nieprzeniknionym u�miechem przyst�powa� do dalszej pracy, aby po chwili pokaza� mi sk�rzan� broszk� lub obszyte paciorkami, dzieci�ce bransoletki. Czasami wstawa� i podchodzi� do �ciany, gdzie w drewnianych uchwytach wisia�y narz�dzia, a na p�kach le�a�y zwitki sk�r. Wtedy wida� by�o, �e jest wysoki i lekko przygarbiony; na ramionach zarzucony mia� d�ugi, we�niany p�aszcz, opadaj�cy a� do samej pod�ogi. Tam �cieli� si� po brudnych deskach g�sty mrok, si�gaj�cy coraz wy�ej jak wzbieraj�ca, czarna woda. �piew ptak�w, powoli przesi�kaj�cy przez gruz�owat� ciemno��. T�umiony przez grube zas�ony szum autostrady. Bury, sk�po m��cy �wiat�em �wit. Kanciasty b�l - powinni mnie zoperowa� i nareszcie wyj�� z brzucha t� nocn� szafk�. Ci��ar g�owy na bezw�adnej szyi . I wtedy po raz pierwszy pomy�la�em, �e - mo�e to ju�? �e czas? W ko�cu nie ka�dy do�ywa p�nej staro�ci... Poczu�em lekkie mu�ni�cie l�ku, lecz uczucie to znik�o r�wnie nagle, jak przysz�o. W tym stanie nie by�em ju� chyba zdolny do prze�ywania �adnych gwa�townych emocji, wszystko jawi�o si� stonowane, zawoalowane, dalekie. - Jak si� czujesz, kochanie? - mocny, czysty g�os rozsypa� si� kaskad� d�wi�k�w nad samym uchem i w jego wn�trzu, rozbrzmiewa� echem w g��bi czaszki, bole�nie ��obi� m�zg. - Chyba... troch� lepiej - mrukn��em w poduszk�. Jestem po prostu os�abiony. Pragn��em teraz tylko jednego: �eby ten dudni�cy g�os nie powt�rzy� si� wi�cej, �eby ju� nie zadawa� mi b�lu. - Co chcesz na �niadanie? - Nic... wody. - Wod� jeszcze masz, wczoraj przynios�am cztery butelki. - No to... nic. Otw�rz jedn� - mamrota�em. - Dobrze. B�d� na tarasie, gdyby�... - Tak, tak. Skrzypn�y drzwi. Spieszy si�, jest zniecierpliwiona i z�a na mnie, moj� chorob�, na wszystko. �a�uje urlopu. I ma racj�. Tak to ju� jest, �e nawet najwi�ksza mi�o�� polega na ci�g�ej wymianie, na braniu, ale i dawaniu; bilans musi si� zgadza�. Co mog� da� jej teraz? Po prostu bior� zaliczk�, a nie ka�dego sta� na dawanie kredytu z u�miechem. Dziewczynka - nie mog�em powstrzyma� si� od nazywania jej w ten spos�b - przysz�a zaraz po wyj�ciu �ony. Zupe�nie jakby czeka�a. K�tem oka dostrzeg�em znajom� sukienk� i dzieci�ce pantofle. - Ju� jestem. Dzie� dobry. - M�w ciszej, Mario. Ja... - Napij si� wody. I koniecznie we� t� tabletk� ze stolika. To ci pomo�e. Us�ucha�em, lecz nie posz�o mi �atwo. Wreszcie rozgryz�em gorzk� pigu�k� i popi�em. I rzeczywi�cie, pok�j przeja�nia�, a g�owa sta�a si� l�ejsza. - Musisz mi pom�c - Dziewczynka usiad�a na ��ku i zwiesi�a nogi. - Ja... tobie? - Tak. �ebym ja mog�a p�niej pom�c, innym. Czy to jest wystarczaj�cy pow�d? - My�l�, �e tak. Nie wiem tylko, czy w�a�nie ja zrobi� to najlepiej. M�j obecny stan... - s�owa i zdania p�yn�y teraz lekko jak my�li. - To mi nie przeszkadza. - Skoro tak, to m�w, o co chodzi - czu�em si� znacznie lepiej ni� przed chwil�. - Boj� si�... - spu�ci�a g�ow�, a� kasztanowe loki zas�oni�y jej twarz - boj� si� �mierci i wojny. Roze�mia�em si� g�o�no, mo�e nawet troch� za g�o�no, i stwierdzi�em ze zdziwieniem, �e rozleg� si� czyj� obcy, nienaturalny �miech. Stara�em si� popatrze� z ironi� na ma�� naiwn� Dziewczynk�. - Droga Mario, twoje l�ki dowodz� prawid�owo�ci odruch�w. Wszyscy boimy si� �mierci i wojny. - Wiem - podnios�a hardo g��wk� - ale ja jeszcze pr�buj� my�le�. - I to jest b��d. Je�li ka�de dziecko martwi�oby si�... - Chwileczk�. Istnieje r�nica mi�dzy martwieniem si� i my�leniem. - Czy�by chodzi�o ci o my�lenie konstruktywne? - To s� w�a�nie sprawy, o kt�rych chcia�am porozmawia�. Przecie� musi istnie� jaki� spos�b na widmo staro�ci. - Moja droga, je�li przysz�a� po porad�, moja diagnoza brzmi: nadwra�liwo�� po��czona z syndromem nienasycenia. Nigdy nie zadowala ci� to, co masz, a je�eli osi�gniesz cel, d��ysz natychmiast do nast�pnego. Za� duchem zawsze jeste� gdzie indziej; tacy ludzie w m�odo�ci �ni� o wieku dojrza�ym, a w wieku dojrza�ym o m�odo�ci. Nigdy nie znajduj� zadowolenia. Terapia polega na akceptacji �wiata i szukaniu szcz�cia na ka�dym kolejnym etapie �ycia, a nie w innych, by�ych lub przysz�ych jego okresach. - To brzmi �adnie, ale fa�szywie. - Powiedz raczej: przykro s�ucha� prawdy. W pewnych warunkach akceptacja to najlepsze lekarstwo na wszystko, cz�owiek pogodzony jest cz�owiekiem szcz�liwym. - Widz�, �e wkraczamy na teren niebezpiecznych uog�lnie�. Totalna akceptacja prowadzi do stagnacji i bezruchu my�lowego, a st�d ju� tylko krok do wystawiania czek�w in blanco, do wyra�ania zgody na sankcjonowane biologiczn� kondycj� cz�owieka ostatecznie za� prawem czy racjami stanu - dewiacje i... zbrodnie. Bo pocz�wszy od pewnego poziomu rozwoju �ycie zgodnie z ziemskim biologizmem zaczyna by� ju� dewiacj�. Akceptujemy zadawanie �mierci, a potem w�asne unicestwienie. - Oczywi�cie ka�da przesada jest niewskazana wycofywa�em si� naj�atwiejsz� drog�. Czu�em si� teraz rze�ki i lekki, cia�o, nie zmuszane do wysi�k�w fizycznych, by�o jakby nieobecne. - Wszystko mo�na sprowadzi� do absurdu - kontynuowa�em - byle wytrwale zwi�ksza� skal� kt�rej� wybranej komponenty. Za� konflikty s� nieuniknione; nie wynikaj� one przecie� z mrocznej natury ludzkiej, lecz stanowi� przed�u�enie praw jedynej znanej nam formy �ycia. Nie mo�na nie akceptowa� fakt�w. Wszystko na Ziemi ekspanduje, po�era, zagarnia dla siebie. Trzeba to wiedzie�, cho� nie warto o tym my�le� codziennie przed za�ni�ciem. - Brawo! - jej oczy b�yszcza�y podnieceniem. - To by� �wietny przyk�ad dobierania filozofii do uk�adu. Albo chowania g�owy w piasek. Nie spodziewa�am si� zreszt� niczego innego - stawa�a si� zadziorna, dyskutowa�a ostro. Chwilami mia�em ochot� skarci� j� jak niesfornego uczniaka w�a�nie dlatego, �e m�wi�a prawd�, bolesn� prawd�: ludziom pozostawa�a w�a�ciwie tylko filozofia pogodzenia si� z nieuchronnym, odwracanie uwagi, niespogl�danie zbyt daleko. - Mario - m�wi�em cicho, bo nasz�a ju� pierwsza fala zm�czenia umys�u, nie cia�a, poniewa� cia�o nadal jakby nie istnia�o - je�li nie potrafisz zaakceptowa� zjawiska �mierci, zar�wno tej zadawanej przez cz�owieka, jak i przez natur�, spr�buj pomy�le� o �yciu jako o ci�g�ym, post�puj�cym procesie. Im wy�sza �wiadomo�� istnienia, tym trudniejsza akceptacja zjawiska bezpowrotnego przemijania. Mo�na wyobrazi� sobie sytuacj�, w kt�rej psychika, osi�gaj�ca graniczny poziom rozwoju, ju� nie jest w stanie unie�� tego ci�aru... - Masz na my�li samounicestwianie cywilizacji? Milczenie Wszech�wiata? - To jedna z mo�liwo�ci, lecz pomi�my j� w tym seansie terapeutycznym. - Ach tak. Dzi�kuj� za szczero��. - Mieli�my szuka� dr�g wyj�cia, a nie �cie�ek na skraj przepa�ci. - Dobrze, ju� dobrze - po�o�y�a d�onie na kolanach. M�w dalej, to interesuj�ce. - Jednym s�owem: dotychczasowy szlak ewolucyjny, abstrahuj�c od tajemniczego pierwszego impulsu inicjuj�cego �ycie, by� sensowny i prowadzi� w okre�lonym kierunku. - Czy dlatego, �e zwie�czeniem tego procesu jeste�my my? - R�wnie� dlatego. Nale�y przypuszcza�, �e i dalsza droga nie zako�czy si� �lepo. - Znane s� �lepe odnogi ewolucyjne. - Ale tylko odnogi. - Co masz na my�li? - przygl�da�a mi si� ciekawie. - Jestem przekonany, �e �ycie na Ziemi ma jaki� sens, �e nie zga�nie nagle jak przypadkowo skrzesana iskra. By� mo�e pewien etap ewolucji w�a�nie si� ko�czy, etap dzikiej ekspansji za wszelk� cen�. Histori� dotychczasowego �ycia mo�na w tych kategoriach traktowa� jako zjawisko odpowiednio silnego odbicia si� m�odego Istnienia od martwej opoki materii nieo�ywionej. Niebawem osi�gniemy jako�ciowy pr�g rozwoju, poza kt�rym skokowo zmieni� si� cechy �ycia. G��wne dotychczasowe jego atrybuty: wydawanie potomstwa i nape�nianie brzucha - strac� sens. - Wi�c co pozostanie? - Nie wiem; mog� m�wi� tylko o sprawach mi znanych. To b�dzie nowa jako��. - Nie rozumiem. Przecie� pozostan� podstawowe problemy: trzeba przed�u�a� gatunek i sk�d� czerpa� energi�. I umiera�, �eby zrobi� miejsce nast�pnym. innym, lepszym. - Nie, moja droga. Praprzyczyn� zjawiska �mierci jest konieczno�� przystosowania gatunk�w do zmieniaj�cego si� �rodowiska; musi mie� miejsce ci�g�y rozw�j, i to za ka�d� cen�. Produkuje si� coraz lepsze modele... , - Sam wi�c widzisz! - Nie o to chodzi. Ewolucj� skwantowan� okresami �ycia jednostek mo�na zast�pi� procesem ci�g�ym. Nie�miertelni ludzie ewoluowaliby w ka�dej chwili swojego istnienia. - I ju� wkr�tce nie by�oby gdzie postawi� stopy. - Rozmna�anie sta�oby si� zb�dne, wszak wprowadzili�my nie�miertelno��. Wojna jako regulator przyrostu naturalnego ca�kowicie straci�aby sens, za� wszelkie przyczyny konflikt�w zosta�yby wyeliminowane po przej�ciu na praktycznie niewyczerpane �r�d�a energii. - Czy to nie zbytni optymizm? - Trudno powiedzie�. W prze�omowym okresie mog� pojawi� si� zupe�nie nowe cechy osobnicze i ekologiczne. Nie zapominajmy, �e znikn� poj�cia mi�o�ci macierzy�skiej i poci�gu p�ciowego, a wobec przestawienia organizm�w na nowe �r�d�a energii klasyczny spos�b od�ywiania si� innym �yciem straci racj� bytu. Tak g��bokie przewarto�ciowania przy okazji przekre�l� niemal ca�y dotychczasowy dorobek kultury, kt�rej g��wnymi wyznacznikami s�: mi�o�� erotyczna i macierzy�ska, odwaga w walce - oczywi�cie zawsze w s�usznej sprawie, pi�kno cia�a, co bierze sw�j pocz�tek w atrakcyjno�ci seksualnej. - Co cz�owiek otrzyma za cen� zahamowania ekspansji? Przecie� wszystko, co stanowi�o tre�� jego �ycia, zostanie mu zabrane. Czy to w og�le b�d� jeszcze ludzie? - m�wi�a w zamy�leniu. - To b�dzie inna ludzko��. Czy zawsze musimy by� tacy sami? Zeskoczy�a ze zbyt wysokiego dla niej ��ka i u�miechn�a si�. - Dzi�kuj�, doktorze. Troch� mi pomog�e�. Tylko wci�� nie wiem, w jakim stopniu to wszystko dotyczy mojej osoby. - Jeste� cz�stk� ziemskiej wsp�lnoty. - Pi�kne s�owa. Jestem po prostu �yciem, z�o�onym w ofierze nast�pnym pokoleniom, kt�re by� mo�e, kiedy� osi�gn� kolejny pr�g rozwojowy. - Nie wiadomo. Zbyt ma�o jeszcze wiemy o �yciu. - �egnaj. - Poczekaj! Wci�� nie wiem, kim w�a�ciwie jeste�. Rozbawiona, przeci�gn�a si� w taki spos�b, �e nie mia�em ju� w�tpliwo�ci: by�a dojrza�� kobiet�. - Najprostsze wyja�nienie - stanowi� wytw�r twojej wyobra�ni. Rozmawia�e� sam z sob�. Przekonywa�e� siebie. Czy to ci wystarczy? Wysz�a; znik�a; rozp�yn�a si�. Nagle wszystko sta�o si� najzupe�niej oboj�tne - ogromne znu�enie przywali�o piersi, my�li zasnu�o t�umi�c� mg�� . Obce, obola�e cia�o dolega�o jak obrzmia�a rana. To chyba ju� nie potrwa d�ugo. Ile dni mo�na si� m�czy�? Istniej� granice wytrzyma�o�ci. W imi� czego? �wiat jest taki szary, w�a�ciwie nieciekawy. Ludzie zamkni�ci jak �limaki w skorupach, ka�dy dla siebie. �ona, dzieci? Wszyscy s� samotni, oni te�. Pogodz� si�, szybko przywykn� do mojej nieobecno�ci. Wyt�umacz� sobie... Aspiracje, satysfakcja, osi�gni�cia. Moje ambicje naukowe. Komu to potrzebne? Mnie ju� nie, chocia� jeszcze tak niedawno... Ale nie dzisiaj. Ju� nie. I bez nich �wiat potoczy si� swoj� kolein�, nikt niczego nie zauwa�y. Tylko ci najbli�ej stoj�cy z g��bokim smutkiem na twarzach i ulg� w sercach stwierdz�, �e uby� jeden konkurent. Pan B�g, je�li istnieje, m�drze to wszystko urz�dzi�. Jestem ju� w narkozie, przygotowany do zabiegu. Nie b�dzie bola�o. �ona pyta, jak si� czuj�. Dobre sobie! W porz�dku. Troch� zm�czony, ale wszystko idzie jak nale�y. Chc� spa� i nic nie m�wi�. Wiem, �e b�dzie na tarasie. Dzieci? Nie rozumiem, po co przyjecha�y. Chc� porozmawia�. Nie, nie teraz. Co im powiedzie�? Jasne, ciep�e g��wki, rumiane policzki. Aha, wyje�d�aj�, chc� si� po�egna�. Czego im �yczy�? Dobrej zabawy. I czego jeszcze? Chyba te� dobrej zabawy, przez ca�y czas. M�j szef. I on tutaj? Pan Profesor... Ale� on nie �yje od pi�ciu lat. Sine, zlepione pasemkami zg�stnia�ej �liny wargi, ci�kie spojrzenie stalowych oczu, pokryta przebarwieniami sk�ra �ysiny. Co� m�wi, czy raczej chce mi powiedzie�, twarz czerwienieje z wysi�ku, oczy wychodz� z orbit. To co� wa�nego, wiadomo�� decyduj�ca o moim �yciu. Lecz nie pada ani jedno s�owo. Wiedzia�em, �e w ko�cu to nast�pi. Wychodz� na ceglasty kort, gdy pociemnia�a tarcza s�o�ca zanurza si� w zasnuwaj�cych widnokr�g mg�ach. W oddali majaczy ko�cista sylwetka - Tamten. Bierze zamach i serwuje z ca�ych si�, ledwie widoczna pi�ka pomyka w d�ugich cieniach zmierzchu, odbija si� zupe�nie p�asko i ucieka do�em, pod moj� rakiet�. Tamten spokojnie przechodzi na drug� po�ow� i zn�w bije z precyzj� automatu. Ponownie nie odbieram. Czuj�, �e cia�o mam �liskie od zimnego potu, wilgotna, os�ab�a d�o� nie utrzymuje rakiety. Puszczam jedn� pi�k� za drug�, mijaj� mnie z szumem rozpychanego gwa�tem powietrza. Jest ch�odno, na powierzchni kortu kondensuje wieczorna rosa. Robi� uniki, nie pr�buj� nawet odbiera�. Boj� si�, �e kt�ry� z tych piekielnych serwis�w dosi�gnie bezpo�rednio mojego cia�a. Przy kolejnym strzale Tamtego, gdy odwracam si� bokiem do toru pi�ki, dostrzegam Dziewczynk�. Siedzi na �awce tu� przy siatce, machaj�c w powietrzu zwieszonymi nogami. Po co tutaj przysz�a? Czy�by chcia�a by� �wiadkiem mojej kl�ski? W czasie kr�tkiej przerwy, po kolejnym utraconym gemie, podbiega do mnie i prosi, abym wyci�gn�� d�o�. Pokrywa j� talkiem, obsypuje jasnym proszkiem uchwyt rakiety, obtacza w nim pi�k�. Potem wspina si� na palce i szybko, wstydliwie ca�uje mnie w policzek. Ucieka na swoj� �awk�. Uderzam mocno, rakieta dobrze siedzi w d�oni. �wiec�ca pi�ka przemyka tu� nad siatk� i trafia w pole o centymetry od linii. Tamten rzuca si�, ale nie jest w stanie jej dosi�gn��! Teraz serwuj� pewniej, co raz spogl�daj�c na uradowan� twarzyczk� Marii. Tu tak�e by�o co� za co�, ja pomog�em jej, a teraz - ona mnie. A mo�e tak to wygl�da tylko w pierwszym przybli�eniu? Mimo wszystko czuj� rado�� i wzruszenie. Mg�a opada, s�o�ce mocnym blaskiem o�wietla kort. To nie jest zmierzch, lecz brzask nowego dnia. Doskonale widoczna pi�ka kre�li bia�e b�yskawice, s�ucha rakiety tak, jakby by�a kierowana my�l�. Bior� gem za gemem, set za setem. W ko�cu Tamten podnosi r�ce, opuszcza g�ow�. Uznaje si� za pokonanego. Zarzuca na rami� r�cznik, ze z�o�ci� wciska rakiet� do pokrowca. Odchodz�c przystaje ko�o ukrytej w cieniu �awki, z kt�rej podnosi si� wysoka, lekko przygarbiona posta�. Poznaj� go po ��tej �ysinie, garbatym nosie i we�nianym p�aszczu, narzuconym na ramiona. Odchodz� razem: Tamten i Handlarz Sk�r�. Rado�� przepe�nia mi piersi, chc� krzycze�. Biegn� do Dziewczynki, ale tam nie ma ju� nikogo, nie ma nawet �awki, znik�a gdzie� siatka i kort tenisowy. Jest tylko ciep�a ��ka pe�na kwiat�w i motyli, a ponad ni� b��kitny bezkres nieba. Prowadzi�em samoch�d powoli i ostro�nie, bo szosa wi�a si� dziesi�tkami zakr�t�w po�r�d lesistych wzg�rz. Gdy zbli�ali�my si� do zacienionych zboczy, od otwartego okna bi� wilgotny ch��d. Wracali�my do domu. - Niez�y mieli�my urlop - zauwa�y�a �ona. - Uhm. Zw�aszcza ja. R�wno dwa tygodnie. - Wychorowa�e� si� za ca�y rok. - Przesadzasz. Po prostu troch� d�u�sza grypa. - Przynajmniej ja odpocz�am. Nie potrzeba by�o nigdzie chodzi�; ani na wycieczki, ani na pla�� ogl�da�a opalone na z�oty kolor ramiona. Spojrza�em zdziwiony. To nie by�o w jej stylu. - Nie nudzi�a� si�? - Nawet nie. Nie musia�am si� spieszy�, nad��a� za harmonogramem. To by�a taka... niespodziewana przerwa w �yciu. Przeszkadza� mi tylko wiatr. - Wiatr? - Tak. Wia� przez ca�y czas od g�r, ch�odny, niezbyt silny, lecz r�wnomierny. Jakby pierwszy zwiastun jesieni. - Teraz? W sierpniu? - A czemu� by nie? Milczeli�my d�ugo, zatopieni ka�de w swoich my�lach. Krajobraz zmienia� si�: wzg�rza coraz cz�ciej ust�powa�y miejsca ��kom lub polom uprawnym. Zrobi�o si� wyra�nie cieplej. - Czy chcia�aby� �y� wiecznie? - wyrwa�o mi si�. - Z tob�? - roze�mia�a si�. - M�wi� powa�nie. Wyobra� sobie model ewolucji permanentnej: powiedzmy po stu latach ci�g�ych przemian przeistaczasz si� w osobnika, kt�ry m�g�by by� twoim dzieckiem. Dla wygody za��my, �e zegar biologiczny zatrzymany zosta� na wieku dwudziestu pi�ciu lat. - Przyjmuj�c taki model - podj�a powa�nym, lecz podszytym rozbawieniem g�osem - umiera�abym przez ca�e �ycie, poniewa� ju� po dziesi�ciu latach nie by�abym sob�. - O tym nie pomy�la�em - przyzna�em, przyspieszaj�c za ostatnim zakr�tem. Wyjechali�my ju� spomi�dzy wzg�rz i szosa wiod�a prosto jak strzeli� a� po zamglon� lini� widnokr�gu.