5854
Szczegóły |
Tytuł |
5854 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5854 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5854 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5854 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRZEJ ZIEMIA�SKI
Waniliowe plantacje Wroc�awia
M�czyzna o niebieskich oczach wyjecha� z Wroc�awia po zmroku. W�a�ciwie bez
celu, tylko, �eby si� przejecha�. Karoserie samochod�w z przeciwka l�ni�y
odblaskami - widzia� je, skrz�ce cienie, w �wietle reflektor�w. Niczym pilot w
kabinie wahad�owca - przed nim zmieniaj�ce si� wykresy na panelu radia, diody,
pod�wietlane wska�niki, ledy, wy�wietlacze na desce rozdzielczej... i ta
strza�ka, na g��wnym zegarze, nieprzerwanie przesuwaj�ca si� w prawo. Porwa� go
p�d, zatraci� poczucie czasu. Mkn�� w stron� Zgorzelca czteropasmow� autostrad�,
bez planu, bez refleksji, upaja� si� szybko�ci�. Coraz pr�dzej, coraz dalej. Na
wysoko�ci Legnicy zauwa�y� tira z rozerwan� opon�, kt�ry forsowa� pas zieleni
dziel�cy obie jezdnie i zmierza� dok�adnie w jego kierunku...
Wypadek samochodowy to chwile, w kt�rych wszystko dzieje si� nieprawdopodobnie
szybko.
Ale jednocze�nie czas rozci�ga si� w dziwny spos�b. Niebieskooki m�czyzna
widzia� ogromn� mas� naprzeciw - regularny osiemnastoko�owiec - czterdzie�ci ton
stali, plastyk�w i gumy sun�cy niekontrolowanym po�lizgiem, jak superci�ka
brona miel�c trawnik i wyrzucaj�c w g�r� fontanny ziemi... Wiedzia�, �e nie
uniknie zderzenia. Wszystko dzia�o si� tak szybko. Ale czas zyska� nowy wymiar.
Na kilku ostatnich metrach zd��y� irracjonalnie przemy�le� kilka spraw. Czy
jestem trze�wy? Jestem. Nic mi nie zrobi�. Czy samoch�d ma aktualne badania
techniczne? Ma. OK. To w porz�dku. Ciekawe, czy prze�yj�...
Kierowca tira musia� by� szoferem z dziada pradziada. Widz�c, �e musi zmia�d�y�
ma�e auto swoj� monstrualn� mas�, dokona� cudu. Przy praktycznie nieczynnym,
zmasakrowanym uk�adzie kierowniczym sprawi�, �e niemo�liwe sta�o si� mo�liwe.
Pu�ci� hamulec, cho� wszystko w jego spanikowanym organizmie krzycza�o, �eby nie
puszcza� do ko�ca, i odbi� w prawo. Okaza� si� cholernym geniuszem! Prawie
Bogiem. Sprawi�, �e sta� si� cud. Osobowe autko zamiast wmuli� si� pod pak� i
obci�� g�ow� pasa�erowi wbi�o si� dok�adnie w wielkie przednie ko�o ci�ar�wki.
M�czyzna o niebieskich oczach us�ysza� wybuch �adunku pirotechnicznego
napinaj�cego pasy. Nos rozpieprzy�a mu poduszka powietrzna. Strefy zgniotu
przyjmowa�y sw�j stan "kompaktowy". Komputer luzowa� pasy nie chc�c doprowadzi�
do uszkodze� w�troby, metalowe wahacze wcisn�y silnik pod nogi pasa�era, �eby
nie zamieni� jego piszczeli w kostn� m�czk�, kolumna kierownicy odpali�a w�asne
�adunki i ustawi�a si� w pozycji na sztorc, �eby nie rozgnie�� mu czaszki.
Poduszka powoli wypuszcza�a powietrze.
Obudzi� si� we wn�trzu rozja�nionym widmow� po�wiat�. Chryste! �y�? Ile mia� na
liczniku? - idiotyczna my�l. - Sto sze��dziesi�t? Sto osiemdziesi�t? Kurwa, czy
za to mog� oskar�y�? Jezuuuuuu... Co za aberracje. �yje. �yje... To
najwa�niejsze.
Sk�d po�wiata? Zerkn�� w bok. Plastykowa tulejka chemicznego �wiat�a wypad�a ze
skrytki i waln�a w co�... Ale numer. Dosta� t� tulejk� podczas powodzi we
Wroc�awiu. Wystarczy�o zgnie�� umieszczony w plastykowej otulinie szklany
cylinder i potrz�sn�� - pomara�czowe �wiat�o, wywo�ane reakcj� chemiczn�,
sprawia, �e urz�dzenie �wieci przez sze�� godzin. Wstrz�s spowodowany wypadkiem
uruchomi� ten tandetny cud nowoczesnej techniki. Strz�py zmasakrowanego metalu
wok� l�ni�y pomara�czowo...
Jezu... Jakie straty? Zamkn�� jedno oko, potem drugie. OK. Oba w porz�dku.
W�troba, �ebra, kark. Ale ciep�o... Kolana, stopy, �okcie... Brzuch, krocze,
uda, r�ce... Czu� w ustach s�on� ciecz. Spokojnie. To tylko poduszka powietrzna
z�ama�a mu nos. OK. Wszystko w porz�dku. Parali�? Poruszy� palcami r�k i n�g.
Nie by� sparali�owany, ale... to mo�e nast�pi� p�niej. Nie pami�ta�. Ca�a jego
wiedza na ten temat pochodzi�a z film�w. Nie rusza� si�. Nie powinien si�
rusza�. Z�amania? Nie spos�b stwierdzi� w tej chwili. Zaraz. Mo�e si� przecie�
spali�! Jezuuuuussss!!! St�kaj�c z wysi�ku usi�owa� namaca� l�ni�cy w
pomara�czowym chemicznym �wietle chromowany spust ga�nicy. Nie, nie, spokojnie.
Przerywacz odci�� dop�yw paliwa. Ciekawe, czy tamten tir te� mia� podobne
urz�dzenie? Bez znaczenia - usi�owa� opanowa� strach - osiemnastoko�owiec musia�
by� nap�dzany dieslem, a ropa nie pali si� �atwo. Spokojnie. Zreszt�, c� m�g�
tirowi zrobi� wbijaj�c si� w ko�o raptem dwutonowym pojazdem. Ale... szlag!
Przecie� ci, co jechali z ty�u, musieli si� r�wnie� wr�ba� w pancern�
przeszkod�.
By� napakowany adrenalin� po dziurki w zakrwawionym nosie. Organizm usi�owa�
pom�c pompuj�c krew do organ�w �yciowo wa�nych, do m�zgu i w�troby. Czu� ciep�o
w brzuchu, g�owie i ch��d w palcach i stopach. M�zg te� si� stara�. W my�lach
obraca� pami�tan� sk�d� instrukcj�: "Je�li mia�e� wypadek na autostradzie, to
nie wysiadaj z rozwalonego auta. Nast�pne pojazdy b�d� wbija� si� z ty�u. A
wi�ksze szanse masz siedz�c cho�by w potrzaskanym, ale blaszanym bunkrze ni� w
bezpo�redniej konfrontacji z czyim� zderzakiem. Sied� na dupie, kurwa twoja ma�,
i nie odpinaj pas�w!!!"...
Wysiada�. Dobre sobie.
W�a�ciwie nie m�g� si� rusza�. Pochyli� lekko g�ow�. Krew z nosa pociek�a na
koszul�. Nawet gdyby chcia�, nie m�g� opu�ci� samochodu. Nie bardzo wiedzia�,
kt�ra cz�� poskr�canej blachy to drzwi... Zmartwia�ym, jakby nale��cym do kogo�
innego palcem wyszarpn�� zawleczk� spustu ga�nicy. Zawis�a mu na kciuku. Nic
wi�cej nie m�g� zrobi�. Radio ju� nie gra�o, strzaskany akumulator musia�
spu�ci� p�yn.
- Tutaj! Tutaj! - us�ysza� krzyki na zewn�trz. - O �esz... Szlag!
Jak d�ugo by� nieprzytomny? Znowu krzyki:
- Dawaj no�yce! Tutaj!
No�yce? Drogowi ratownicy. By� nieprzytomny przynajmniej p� godziny.
Dwadzie�cia minut? Pi�tna�cie? Nie mogli szybciej dotrze� na miejsce. A mo�e...
Trach! Us�ysza� g�o�ny trzask.
- �yje pan?
Co za idiotyczne pytanie.
- Wyci�gnijcie mnie - odpar� r�wnie idiotycznie.
- Prosz� p�ytko oddycha�! Prosz� wykonywa� polecenia.
Trach!
- Prosz� rozlu�ni� mi�nie. Prosz� si� nie ba�. Zaraz pana wyci�gniemy.
Trach! Blacha poddawa�a si� naciskowi stalowych ramion pneumatycznego
rozwieracza.
- Wszystko w porz�dku. Wszystko jest w najlepszym porz�dku - widzia� ju� he�m
ratownika, kt�ry recytowa� zdania z instrukcji. - Prosz� rozlu�ni� mi�nie,
prosz� si� nie ba�, ju� jeste�my. Zaraz pana wyci�gniemy! Prosz� wsp�pracowa�.
Prosz� nie zasypia�.
Kto, kurwa, pisze im te teksty? Stary spec od bhp?
Trach! No�yce cofn�y si� poza zasi�g wzroku. Poczu�, jak kilka r�k usi�uje go
obj��. Blask pomara�czowego chemicznego �wiat�a w �rodku zmniejszy� si� nieco.
Kto� za�o�y� mu ko�nierz ortopedyczny. Kto� no�em przeci�� pasy. Zacz�li go
wyci�ga�. Ba� si� b�lu. Ale w�a�ciwie nie poczu� niczego poza naciskiem d�oni.
- Jeeeeezu, chyba ca�y.
- Ju� w porz�dku. Ju� w porz�dku - po�o�yli go na poboczu. Facet w bia�ym kitlu
robi� zastrzyk w udo. - Prosz� si� nie rusza�.
O�lepiaj�ce �wiat�o laryngologicznej latarki wielko�ci o��wka. Potem nowe
uk�ucie, tym razem w d�o�.
- S� jego dokumenty, o tu...
- Za�o�yli�my panu wenflon, panie... Wasilewski. Prosz� si� nie rusza�, prosz�
wsp�pracowa�.
Kto� rozci�� zakrwawion� koszul�. Dwa sprawne ci�cia i k��b zakrwawionego
materia�u poszybowa� w bok. Wasilewski podni�s� si� na �okciach. Czu� si�
dobrze. Czu� si� jak m�ody b�g. Jezu, co ta adrenalina robi z cz�owiekiem.
- Prosz� le�e�. Prosz� wsp�pracowa� - powiedzia� lekarz z pogotowia.
- Nic mi nie jest.
- Dobra, dobra... Widzia�em ju� faceta, kt�ry ucieka� przez pole tak szybko, �e
nie mogli�my go dogoni�. Niby nic - lekarz u�miechn�� si� lekko. - Tyle �e
wcze�niej oberwa�o mu praw� stop�.
Wasilewski r�wnie� si� u�miechn��.
- Nic mi nie jest - powt�rzy�.
- No, zasadniczo nic - zgodzi� si� lekarz. - Tyle �e... W szoku mo�na nawet
lata� bez skrzyde�.
Dw�ch sanitariuszy przynios�o nosze. Unieruchomiono niebieskookiego pasami i
zapakowano do karetki. Na szcz�cie by� cholerny �rodek nocy. Nie musieli
w��cza� syreny. Wasilewski uprzytomni� sobie, �e nie obejrza� miejsca wypadku.
Zerkn�� na piel�gniarza siedz�cego tu� obok.
- Ile si� zderzy�o?
Tamten z uznaniem pokr�ci� g�ow�.
- Siedemna�cie! - u�miechn�� si� lekko. - B�dziesz pan w telewizji!
- Ostro?
- Uuuuuuuuu - piel�gniarz machn�� r�k�. - Pan �e� w tego tira przypieprzy�, ale
w przednie ko�o. Dziecko szcz�cia, kurde. Dw�ch nast�pnych wjecha�o pod. �ci�o
im kabiny i mogi�a. Potem merc w pana i on os�oni�...
- Przed czym?
- Nast�pna by�a ci�ar�wka - piel�gniarz wykona� od�egnuj�cy gest. - Siedmiu -
przeci�gn�� sobie palcem po szyi i mrugn�� porozumiewawczo - wiem na pewno.
Reszta ranna, mniej lub bardziej. A co potem, to si� zobaczy - w�o�y� palec do
ust i pod�uba� w z�bie. - Pan to jeste�, szlag, dziecko szcz�cia. Ratownicy
wyjmowali jak sardynk� z puszki.
Wasilewski usi�owa� si�gn�� do kieszeni, ale pasy skutecznie to uniemo�liwia�y.
- W spodniach mam telefon - nie m�g� nawet wskaza� brod�. - M�g�by pan zadzwoni�
do tych od assistance? Numer jest przyklejony pod wy�wietlaczem.
- Pewnie - piel�gniarz ostro�nie wyj�� telefon z kieszeni i wystuka� numer.
Operator zg�osi� si� natychmiast. Rozmawia� chwil� opisuj�c sytuacj�. Potem
zerkn�� na Wasilewskiego. - On m�wi - wskaza� na wy�wietlacz telefonu - �e z
samochodem OK. �ci�gn� z szosy i wype�ni� wszystkie papiery z ubezpieczenia. On
pyta, czy przyjecha� do pana.
- Przyjecha�.
- Dobra. Tak mu powiem.
Wasilewskiego zawieziono do szpitala w Legnicy. Le�a� na noszach w izbie przyj��
w�r�d mniej lub bardziej rannych. Jako ma�o poszkodowanego wyznaczono go w
kolejce do obs�ugi jako ostatniego. No, mo�e przedostatniego. Za nim by�a
jeszcze ma�a dziewczynka tul�ca si� do pluszowego misia. Wypad�a z samochodu i
mia�a niewielkie obtarcia na plecach. Chlipa�a, bo nie wiedzia�a, co z
rodzicami. S�dz�c po wygl�dzie pozosta�ych ludzi na noszach, mog�o by� z nimi
nie najlepiej.
Wasilewski wariowa� z nud�w. Poza siostr�, kt�ra pobra�a mu krew do analizy, nie
pojawi� si� nikt. Lekarze byli zaj�ci przy ci�kich przypadkach. Przypi�ty
pasami, unieruchomiony ko�nierzem ortopedycznym, o ma�o nie wy� czekaj�c na
dzie� s�du ostatecznego. Strasznie chcia�o mu si� pali�. Na szcz�cie pojawi�
si� miejscowy reprezentant jego assistance, cho� w pierwszej chwili zachowa� si�
niezbyt profesjonalnie.
- Ja ci�... - zawo�a� przera�ony widz�c cia�a na noszach wok�. - Niech pan tu
nie umiera! - Szybko jednak powr�ci� do zawodowego, uprzejmego tonu. - Zaraz
za�atwi� karetk� i zawieziemy pana do Wroc�awia! Niech pan tu nie umiera.
B�agam!
Karetk� uda�o si� za�atwi� w pi�� minut. Jechali boczn� drog� przez K�ty
Wroc�awskie. Strasznie trz�s�o. Ale szybko dotarli do Szpitala Czterdziestolecia
na Kami�skiego. Tu ju� by�o bardziej profesjonalnie. B�yskawicznie pobrano mu
krew. Potem rentgen, klatka piersiowa, szyja, kr�gos�up. Tomograf. M�zg. Podobno
OK. M�ody lekarz, w towarzystwie Murzyna sta�ysty, obejrza� Wasilewskiego
dok�adnie. Potem zdj�li mu nareszcie ten pieprzony plastykowy ko�nierz, po�o�yli
na stole, siostra w l�ni�cobia�ym kitlu obla�a mu praw� d�o� spirytusem, i to
tak� ilo�ci�, �e od odoru o ma�o si� nie rozkaszla�. Nowy zastrzyk. A potem
chirurg bezbole�nie w kilka zaledwie sekund wyj�� z nadgarstka od�amek metalu
wielko�ci mo�e raptem dw�ch milimetr�w.
- Pan to jest chyba w czepku urodzony - rzek� lekarz zerkaj�c na malutki kawa�ek
metalu trzymany w pincecie. - Operacja sko�czona, a pacjent jeszcze �yje... Ju�
drugi raz w tym roku tak mi si� uda�o.
Wasilewski rykn�� �miechem. Bo�e. Ta jego ukochana cywilizacja znowu si� o niego
upomnia�a. Znowu by� w miejscu dobrze zorganizowanym, dobrze wyposa�onym w
odpowiednie techniczne �rodki, dobrze poinformowanym. By� w miejscu, w kt�rym
zatrudniano wy��cznie fachowc�w.
- Niech pan zejdzie z tego sto�u - powiedzia� lekarz. - Bo mi pan jeszcze
odle�yn dostanie.
- Czy mog�... - z ulg� opar� stopy na pod�odze. - Czy m�g�bym, jak by to
powiedzie�, "nie pozostawa� do rana na obserwacji"?
- M�g�by pan, na w�asna pro�b�. Ale mam rad�. Niech pan wezwie taks�wk�, ka�e
kierowcy kupi� p� litra i jedzie prosto do domu uwali� si� na amen. Zasadniczo
lekarz nie powinien wydawa� takich instrukcji, ale...
- Rozumiem - Wasilewski dopiero teraz m�g� zerkn�� na sw�j nagi tors. - Dostan�
jaki� koc?
G�upio by�oby paradowa� po mie�cie w samych spodniach. Jego rozci�ta zakrwawiona
koszula le�a�a w krzakach niedaleko Legnicy. Dosta� stary, sprany do osnowy
kitel. Dosta� te� tampon, mimo �e krew z nosa ju� nie ciek�a. Kto� wepchn�� mu
do kieszeni wype�niony formularz przyj�cia na ostry dy�ur, kazano mu podpisa�
jaki� papier. Nareszcie m�g� wyj�� w ciep�� noc i zapali� papierosa. Wezwa�
taks�wk� przez telefon pami�taj�c o zleceniu na po��wk� �ubr�wki. Ca�y si�
trz�s�. Chwilami odp�ywa�.
Notoryczne wysiadywanie po nocach przesta�o by� problemem w chwili, kiedy si� z
tym pogodzi�. Budzi� si� o trzeciej, czwartej i nie m�g� zasn��. Cholera wie,
nerwica, czy wiek... Nie by� w ko�cu taki stary, czterdzie�ci lat, nie wyrok.
Mniejsza z tym. Najpierw przeszkadza�o, potem ju� nie. Sta�o si� to, w pewnym
sensie, esencj� jego �ycia. W lecie bywa�o bardzo przyjemne, w zimie gorzej. W
lecie m�g� obserwowa� wczesny wsch�d s�o�ca, m�g� pi� w zno�nej temperaturze,
m�g� wyj�� z domu i poznawa� ludzi, kt�rzy maj� ten sam problem. Dziwne postacie
ze snu, kr���ce w r�nych niesamowitych miejscach, w ciemno�ciach, szaro�ciach
przed�witu, w pierwszych promieniach letniego s�o�ca, kt�re pojawia si� o
czwartej na kompletnie opustosza�ych ulicach. Nie chodzi bynajmniej o
policjant�w, stra�nik�w miejskich czy �mieciarzy, kt�rzy tylko wtedy mogli
sprawnie opr�ni� kub�y, bo potem korki odbiera�y im mo�liwo�ci dzia�ania.
Pozna� kilku dostawc�w, na przyk�ad pana Mietka, kt�remu par� razy pom�g�
wy�adowa� skrzynki z chlebem, a kt�ry za to uraczy� go ca�� seri� anegdot
dotycz�cych "�ycia po �yciu" - tak okre�laj� godziny przed �witem
profesjonali�ci. Obserwowa� tajemnicze osoby snuj�ce si� w dziwnej, onirycznej
atmosferze po naprawd� pustym mie�cie. Ludzie stawali si� wtedy w podejrzany
spos�b uprzejmi, wsp�czuj�cy, gotowi do wsp�pracy i rozmowy; kiedy mo�na ich
pozna�, mo�na im pom�c, mo�na zrobi� wiele dziwnych rzeczy. Par� razy zdarzy�o
mu si� nie obudzi� o trzeciej. Nastawia� wi�c budzik i rusza� w miasto. Ten
samotny �wiat intrygowa� go coraz bardziej. Spotka� faceta �aduj�cego kontenery
z piwem na zaplecze magazynu, zacz�li rozmawia�. Wypili par� butelek siedz�c na
murku przy sklepie. Dziwny czas przed �witem... Gdyby spr�bowa� zrobi� to samo o
godzinie si�dmej - zosta�by zbluzgany... w najlepszym razie. Kiedy indziej
wszed� do restauracji, gdzie personel s�ania� si� na nogach kln�c, �e musi
trwa� po nocy na posterunku, bo paru pijanym wa�niakom nie chce si� wyj�� mimo
idiotycznej pory. Podszed� do kelnera z zapuchni�tymi z braku snu oczami i
powiedzia�:
- Stary, musz� co� zje�� (bez t�umaczenia, bez usprawiedliwie�: "�ona wyjecha�a
i jestem g�odny", "nie mog� spa�, bo mn� telepie").
Dosta�. Poklepano go po ramieniu, nie kazano p�aci�. Nawet przysiedli si� i
pogadali.
Ciekawe, czy by�oby tak mi�o o si�dmej, je�li oczywi�cie o si�dmej znalaz�by
jeszcze czynn� restauracj�. Pewnie dosta�by w �eb za te same s�owa, kt�re o
czwartej powodowa�y pozytywn� reakcj�.
Cz�sto zastanawia� si�, co jest takiego w tym dziwnym, opustosza�ym, nocnym
mie�cie, co sprawia�o, �e ludzie, kt�rych spotyka�, uznawali go nagle za
swojego, za cz�onka specjalnej wsp�lnoty, za wyr�nionego przedstawiciela
tajnego klanu. Dlaczego sprzedawca, dogl�daj�cy za�adunku nowych towar�w do
swojego sklepu o pi�tej, w sennym, rozproszonym �wietle po�wi�ci� mu p�
godziny, a po �smej oferowa� najwy�ej zawodowy, oboj�tny u�miech. Dlaczego przed
�witem wszyscy s� lud�mi dla ludzi, a potem ju� tylko bezosobowym t�umem. Jest
za du�o ludzi? Czy te� mo�e to jakie� resztki atawizm�w z czas�w jaski�: "W nocy
musimy si� trzyma� razem, �eby prze�y�, a w dzie� wiadomo... to ju� mo�na w �eb
i malutki donosik". Ku kt�rej teorii sk�ania� si� bardziej? Mo�e jednak wielkiej
liczby. Moralno�� obl�onego mrowiska? Ju� Gombrowicz pisa�, �e nie mo�na
ogarn�� umys�em zbyt wiele. Cz�owiek id�cy pla��, widz�c jednego przewr�conego
na plecy �uczka, pomo�e mu stan�� na nogi, widz�c kilkaset �uczk�w w potrzebie,
przejdzie oboj�tnie, widz�c kilka tysi�cy �uczk�w... zacznie je depta�. Czy to
samo jest w mie�cie? Dlatego, zanim t�um wylegnie na ulice, cz�owiek zostanie
potraktowany jak sw�j, jak rodzina, a potem jak wr�g, agresor, �o�nierz obcej
armii.
Co� dziwnego dzia�o si� z jego psychik�. Magiczny �wiat "Xi�gi ba�wochwalczej"
Schulza. Tajemnicze zjawiska, jakby spoza realnego �wiata, dziwni ludzie, jakie�
niesamowite my�li w g�owie...
A potem wstawa�o s�o�ce i zamienia� si� znowu w istot� sko�czenie logiczn�: co
przygotowa� na dzisiejsze spotkania, czy starczy benzyny w baku, �eby za�atwi�
wszystkie zaplanowane sprawy, czy o czym� nie zapomnia�, czy na pewno mia�
zapisany numer telefonu i godzin�, kiedy musia� dzwoni� w interesach, czy...
czy... (jaka� cz�stka magii jednak pozostawa�a) Czy jutro te� b�dzie noc?
B�dzie, b�dzie - uspokaja� sam siebie. Wkurwiaj�cy ludzie zamieni� si� znowu w
swoich, w cz�onk�w jego klanu, w braci gotowych stan�� za plecami, by chroni� w
potrzebie i, je�li tylko nie zasn�, b�d� mu sprzyja�.
Wspomnienia o wypadku zaciera�y si�. Zmieni� mieszkanie, kaza� sekretarce
skorzysta� z oferty pierwszego lepszego biura wynajmu i przeprowadzi� si� nawet
nie wiedz�c wcze�niej, gdzie tak dok�adnie le�� Kar�owice, kt�re odt�d b�d� jego
domem. Chcia� kupi� meble przez Internet, ale nie znalaz� nic ciekawego. Wynaj��
wi�c architekta i dekoratora wn�trz. W dwa dni mia� wszystko gotowe. I tak
prawie nie b�dzie tam mieszka�. W�a�ciwie �le si� czu� we wszystkich wn�trzach.
Sta� w kolejce do kasy na stacji benzynowej Esso z puszk� piwa w r�ce. Ziewa�,
bo nagle zachcia�o mu si� spa�. Zadzwoni� do sekretarki. Odebra�a ledwie
przytomna, musia� wyrwa� j� ze snu.
- S�uchaj, kup mi jaki� samoch�d.
- A jaki, szefie? - ziewn�a bardziej rozdzieraj�co ni� on.
- Jakikolwiek. Wejd� do pierwszego lepszego salonu i kup, co maj� na sk�adzie.
Byle nas tylko by�o na to sta�.
Roz��czy� si�, bo obs�ugant w�a�nie wymierzy� w puszk� laserem chc�c odczyta�
kod kreskowy. Nie mia� g�upich trzech z�otych w kieszeni, zap�aci� kart�
kredytow�, ale o drugiej w nocy nie spowodowa�o to komentarzy. Wyszed� na wa�y
przeciwpowodziowe. Musia� nie�le zszokowa� sekretark�, cho� by�a ju�
przyzwyczajona do jego ekstrawagancji, skoro budzi�a po nocy swoich znajomych.
Oddzwoni�a po dwudziestu minutach, �e ma koleg�, dilera samochod�w i on
proponuje czarne alfa romeo, dwudrzwiowe, sportowe, na wyj�tkowych warunkach. W
og�le ekstra.
- Sta� nas? - spyta�.
- Uch, szefie. Sta� nas na merca, jak pan chce.
- Dobrze. Niech b�dzie ta alfa. Tylko jutro rano ma sta� na parkingu.
- Nie ma sprawy. B�dzie.
Roz��czy� si�. Usiad� na �awce i otworzy� puszk�. Wa�y przeciwpowodziowe
oddziela� od miasta kana� prowadz�cy do stoczni rzecznej. Nie u�ywany raczej
ostatnio. Z przodu wi�c mia� wspania�y widok na morze trzcin o�wietlonych przez
sod�wki Leclerca, z ty�u normalny bieg rzeki migaj�cy reflektorami barek
p�yn�cych do �luzy. Do prawego ucha w�o�y� s�uchawk� radia. Zapali� papierosa.
Biedni rosyjscy marynarze umierali w�a�nie w skorupie okr�tu podwodnego, kt�ry
zaton�� w zimnej wodzie daleko st�d, wok� nabrzmiewa�y g�upie, polityczne
zabiegi. Wasilewski zaci�gn�� si�. By�o ciep�o. Przyjemnie. Tylko komary
zaczyna�y ci��. Wyj�� z kieszeni opakowanie OFF-u. Szybko wygra� przeciwlotnicz�
batali�. Spray dzia�a� niezawodnie.
Uwielbia� te godziny przed �witem. Jednak z prawej zauwa�y� co� niecodziennego.
Cz�owiek w garniturze o trzeciej w nocy na wa�ach? I w dodatku �wiec�cy sobie
latark�? Facet mia� dok�adnie sprecyzowany cel marszruty. Podszed� wprost do
�awki.
- Pan Wasilewski? - spyta�. Pokaza� legitymacj� z piecz�tkami, znakami
holograficznymi i wszystkimi innymi bajerami. - Alek Mierzwa, Centralne Biuro
�ledcze.
- Dzi�ki Bogu - u�miechn�� si� Wasilewski. - Ju� my�la�em, �e walnie mnie pan
kijem bejsbolowym i zabierze telefon.
Tamten u�miechn�� si� r�wnie�. Bez zaproszenia usiad� obok i zgasi� latark�.
- Przepraszam, �e niepokoj� o tak dziwnej porze. Szczeg�lnie w takim miejscu.
- Prosz� si� nie kr�powa�.
- Pan, widz�, jak zwykle nie �pi.
Wasilewski wzruszy� ramionami.
- Jak zwykle? Jestem a� tak wa�n� osob�, �e kto� mnie �ledzi?
Mierzwa machn�� r�k�. Potem lekko przygryz� wargi.
- Wie pan - zerkn�� w bok - z regu�y jest tak, �e prowadz�c �ledztwo wzywa si�
podejrzanego do biura, wypytuje, przedstawia dowody i... - zawiesi� g�os.
- Ach, rozumiem - Wasilewski poczu� lekkie uk�ucie niepokoju. - Mia�em wtedy,
na autostradzie, powy�ej sto sze��dziesi�t na liczniku? I tym si� zajmuje
Centralne Biuro �ledcze?
Mierzwa u�miechn�� si� wyra�nie.
- Pozwoli pan, �e opowiem pewn� histori�?
- Prosz�.
- Pewien cz�owiek prowadzi� auto z du�� szybko�ci�, cho� to dla mnie osobi�cie
nieistotne, w stron� Zgorzelca na autostradzie. W pobli�u Legnicy uderzy� w
przednie ko�o tira.
- Hm, aluzju ponia�. Ale gdzie ta zbrodnia? Co najwy�ej czeka mnie kolegium.
- Pana? - spyta� Mierzwa.
- Nie rozumiem.
Policjant potrz�sn�� g�ow�.
- Tym cz�owiekiem by� Robert Daro�.
Wasilewski wzruszy� ramionami. Sytuacja wydawa�a si� coraz bardziej nierealna.
- Prosz�?
- Dobrze. Powiedzmy inaczej. Pewien cz�owiek zderzy� si� z tirem. Ratownicy
wyj�li go z pojazdu, lekarz z pogotowia rozci�� zakrwawion� koszul� i odrzuci�
gdzie� na pobocze. Piel�gniarz z karetki wezwa� assistance. Pewnego cz�owieka
przewieziono do szpitala w Legnicy, gdzie pobrano mu krew. Przyjecha� miejscowy
reprezentant assistance i spowodowa� przewiezienie karetk� ofiary wypadku do
Wroc�awia. W Szpitalu Czterdziestolecia najpierw pobrano mu krew do badania.
Normaln� procedur� w takich okoliczno�ciach s� dwie ekspertyzy. Pierwsza ma na
celu okre�lenie, czy kierowca by� trze�wy, druga to okre�lenie grupy krwi.
Mog�aby by� przecie� potrzebna transfuzja podczas ewentualnej operacji.
- Do czego pan zmierza?
- Ot� kopie wynik�w ka�dego badania trafiaj� na biurko oficera policji
drogowej, kt�ry zajmuje si� badaniem przyczyn wypadku... - Mierzwa zawiesi�
g�os. - Oficer z Legnicy dosta� nast�puj�ce dane: pacjent z Legnicy mia� grup�
krwi AB Rh plus, pacjent z Wroc�awia ma grup� 0 Rh minus...
- Bzdura. Kto� po prostu pomyli� prob�wki.
- Oczywi�cie, to by�o jego pierwsze skojarzenie. Sprawdzi� karty w obu
szpitalach i... pojecha� na miejsce wypadku. Odnalaz� zakrwawion� koszul� i
odda� na dodatkowe badania. Wynik: grupa AB Rh plus.
- Co pan chce przez to powiedzie�?
Mierzwa znowu si� u�miechn��.
- Pierwsze podejrzenie w tej sytuacji jest proste. Pan Daro�, zachlany w trupa,
prowadzi� samoch�d. Po wypadku spanikowa�, wezwa� assistance, �eby unikn�� bada�
w Legnicy. W pijanym widzie m�g� nie zauwa�y�, �e krew pobrano mu ju� w
pierwszym szpitalu. Po drodze zatelefonowa� do kolegi Wasilewskiego i poprosi�,
�eby ten podstawi� si� do badania we Wroc�awiu. Rzecz da�aby si� za�atwi� przy
minimalnych �ap�wkach.
- Co pan sugeruje? O czym pan w og�le m�wi?
Mierzwa wzruszy� ramionami.
- M�wi� o tym, �e ta hipoteza to kompletna bzdura - znowu spojrza� badawczo. -
Obydwa wyniki badania krwi, legnicki i wroc�awski, stwierdzaj� jasno, �e zar�wno
pan Daro� jak i pan Wasilewski byli trze�wi, jak nie przymierzaj�c, �winie.
- Jezuuuu... Mam wra�enie, �e ka�dy mo�e przyj��, usi��� tu na �aweczce i prawi�
baj�dy.
- Ka�dy mo�e. Owszem - Mierzwa przyg�adzi� w�osy. - Problem w tym, �e oficer z
drog�wki to m�j kolega. Rozmawiali�my o tym przypadku i... Wie pan - zmieni�
temat. - Samoch�d, kt�ry bra� udzia� w wypadku, by� zarejestrowany na pana
Daronia. Sprawdzi�em odciski palc�w na kierownicy i na kluczykach. Nie wiem,
czyje s�, bo nie mamy jego odcisk�w w kartotece. Ale na pewno nie s� pa�skie.
- A sk�d macie moje?
- Z puszki, takiej jak ta - Mierzwa wskaza� na blach� po piwie rzucon� na traw�.
- Podj�li�my podobn� kilka dni temu.
- Jestem �ledzony?
- By� pan. Nast�pna hipoteza, kt�ra zal�g�a si� tym razem w mojej g�owie.
Zamordowa� pan sprytnie Roberta Daronia i...
- Jezus. Jezus! - Wasilewski ukry� twarz w d�oniach. - Takich bzdur nie
s�ysza�em od dawna - urwa� nagle i podni�s� g�ow�. - Czy to oznacza dla mnie
k�opoty?
- To oznacza�oby dla pana wielkie k�opoty - Mierzwa spojrza� z cieniem u�miechu.
- Gdyby�my odnale�li cia�o pana Daronia. Ale... Co� mi si� zdaje, �e nie
odnajdziemy go nigdy.
Wasilewski milcza� gniot�c palce. Oto szybuje wysoko nad oceanem bezsensu.
Jednak oficer, kt�ry siedzia� obok na �awce, nie wygl�da� na kogo�, kto wierzy w
ocean bezsensu. Wygl�da� wrednie trze�wo.
- Widzi pan, Robert Daro� zachowywa� si� bardzo dziwnie. Mniej wi�cej na miesi�c
przed wypadkiem zlikwidowa� �wietnie prosperuj�c� firm�, o kt�rym to fakcie
skrupulatnie poinformowa� Urz�d Skarbowy. Zwolni� personel, wyrejestrowa� si� w
ZUS-ie, powiadomi� Urz�d Statystyczny, anulowa� swoj� umow� na wynajem
mieszkania z dwumiesi�czn� prolongat�. Wz�r idealnego obywatela, doprawdy.
Wyrobi� sobie paszport. - Mierzwa zapali� papierosa i zaci�gn�� si� g��boko. -
No i...
- No i? - powt�rzy� Wasilewski.
- Wsiad� do peugeota i pojecha� w stron� granicy niemieckiej, do Zgorzelca. Tyle
�e na drodze stan�o mu wielkie ko�o tira.
- To by� m�j samoch�d!
- Dokumenty stwierdzaj� co innego. Ale mniejsza z tym. Pana Daronia po wypadku
widziano kilkakrotnie, jak wychodzi� ze swojego mieszkania. Kilku s�siad�w
stwierdzi�o to jednoznacznie.
- W czym w takim razie problem? O czym pan w og�le m�wi?
Mierzwa u�miechn�� si� znowu, tym razem szeroko. Wyj�� co� z kieszeni.
- Pozwoli�em sobie pogrzeba� w teczce pana Daronia. I znalaz�em jego zdj�cie -
oficer zapali� latark� i o�wietli� trzymany w r�ce kartonik. - Prosz�.
Wasilewski drgn��.
- Przecie� to ja!!! To moje zdj�cie!
- W�a�nie. M�g�by pan to wyt�umaczy�?
- Co wyt�umaczy�, psiakrew? To przecie� jest moje zdj�cie!
- Czyli... zabi� pan swojego brata bli�niaka?
- Czy pan zwariowa�?
Mierzwa znowu si�gn�� do kieszeni. Zapali� papierosa wyj�tego z pomi�tej paczki.
Zerkn�� na sod�wki o�wietlaj�ce parking przed Leclerkiem i morze trzcin w
kanale, kt�ry dzieli� wa� i supermarket.
- Pan Daro� m�g� na piechot� przekroczy� granic� z Czechami. Wtedy nie by�oby
�adnego �ladu w dokumentach. Gdyby pojecha� na Zach�d, mogliby�my go chyba
namierzy�, ale on m�g� przecie� przekroczy� granic� ze S�owacj�, potem z Ukrain�
i Rosj�. Jest wi�c poza nasz� jurysdykcj�, a... a w papierach nie ma �adnego
�ladu. Znikn��. Po prostu znikn��. Na pewno nie zgin�� w tym feralnym wypadku.
Wasilewski chcia� przerwa�, ale Mierzwa powstrzyma� go ruchem r�ki.
- Widzi pan - ziewn�� zas�aniaj�c usta d�oni�. - Wymy�li�em ju� wiele hipotez.
Daro� jecha� pijany w sztok. Bzdura. Pan zamordowa� Daronia. Zbyt g�upie.
Bzdura. Jest pan agentem obcego wywiadu raz wyst�puj�cym jako Daro�, raz jako
Wasilewski. Zbyt g�upie. Bzdura! I... - Mierzwa schowa� zdj�cie, zapali� swoj�
latark� i wsta� z �awki. Wygl�da� idiotycznie w nieskazitelnym garniturze na
wa�ach, w�r�d drzew i lump�w pij�cych wino, w�r�d chichocz�cych w krzakach par.
- I co mam z panem zrobi�? - spyta�. - O co w tym wszystkim chodzi?
- Chce mnie pan oskar�y�?
- O co? - odpowiedzia� pytaniem oficer. Rzuci� niedopa�ek na ziemi� i
przydepn��. - Czy jest jaka� osoba, kt�ra mo�e pana zidentyfikowa�?
- Jest! Pewnie, �e jest.
- Dobrze. Pozwoli pan, �e moja sekretarka um�wi spotkanie z pa�sk� sekretark� -
ruszy� w stron� mostu o�wietlaj�c sobie drog� latark�. - Przepraszam, �e pana
niepokoi�em.
Wasilewski nie odpowiedzia�. Siedzia� na �awce oniemia�y.
Alfa by�a ju� na parkingu rano. Fajna. Powinien da� podwy�k� sekretarce. Ca�y
dzie� sp�dzi� kupuj�c r�ne akcesoria, radio, dywaniki, �rodki do konserwacji,
od�wie�acze, irchy, specjalne �ciereczki do kurzu, zestaw g�o�nom�wi�cy, CB,
��te okulary i ciemne, na r�ne okazje. To by�o bardzo przyjemne. Jako� ten
dzie� min��. Wieczorem pojecha� na drog� do Krzy�anowic (tym razem autostrada
znajdowa�a si� na drugim ko�cu miasta). Wdupi� gaz do oporu, chyba bardziej po
to, �eby si� sprawdzi� ni� dla jakiejkolwiek innej przyczyny. Alfa grza�a jak
odrzutowiec. Trzyma�a si� nawierzchni na zakr�tach jak pijawka. Silnik wy� na
maksymalnych obrotach, wiatr hucza� za oknami, opony �piewa�y, przednie �wiat�a
wydobywa�y z mroku dziwne kszta�ty drzew... Da� radio na full. Yeaaaaaaaaa! Nie
mia� �adnych traumatycznych pozosta�o�ci po poprzednim wypadku.
Po chwili jednak radio �cich�o, w��czy� si� telefon.
- Przepraszam, �e przeszkadzam o tej porze - g�os sekretarki ledwie przebija�
ponad �wist powietrza. - Ale dzwoni�a asystentka oficera z Centralnego Biura
�ledczego.
Wasilewski dotkn�� przycisk�w unosz�cych szyby. Teraz by�o lepiej s�ycha�.
- Tak?
- Nazywa si� Mierzwa. Chce si� z panem spotka�. I z osob�, kt�ra mo�e pana
zidentyfikowa�.
- Nie ma sprawy. Dzi� o p�nocy na parkingu przy Kazimierza.
- Tym wielopoziomowym?
- A jest tam jaki� inny?
- Tak przeka��. - Przyzwyczajona do jego dziwactw, postanowi�a si� upewni�. -
Ale czy to nie dziwna pora?
- Dla pana Mierzwy nie jest. Um�w nas. I zadzwo� do mojego psychoanalityka.
Niech tam b�dzie na kwadrans przed spotkaniem.
Chwil� milcza�a zaskoczona.
- Jezus. Kwadrans przed dwunast�? Na parkingu?
- Tak. - Dotkn�� przycisku przerywaj�cego po��czenie. Potem zwolni�. Wybra�
pierwszy zjazd w bok otoczony poniemieckimi, betonowymi krzy�akami przeciw
czo�gom. Chyba by� na poligonie. Otworzy� drzwi, przekr�ci� si� w fotelu i
spu�ci� nogi na zewn�trz. Przygryzaj�c wargi otworzy� puszk� piwa patrz�c na
granatowe, szybko ciemniej�ce niebo. Zapali� papierosa.
Zdzisiek Kowalski lata temu zmieni� nazwisko na Moj�esz Hirszbaum. By�
stuprocentowym Polakiem, o szerokiej s�owia�skiej twarzy ale... czy kto� widzia�
psychoanalityka Kowalskiego? Takie nazwisko nie rokowa�o sukcesu w profesji
spadkobierc�w Freuda.
Dodatkowo Zdzisiek by� beznadziejnym kierowc�. Wasilewski, kt�ry wjecha� a� na
trzecie pi�tro parkingu w poszukiwaniu miejsca, prawie waln�� w mask� fiata
marea, kt�ry zbli�a� si� z naprzeciwka. Szarpn�� kierownic�. Wspomaganie alfy o
ma�o nie wpieprzy�o go w betonow� �cian�. Zahamowa� z piskiem opon, potem
podjecha� bli�ej tak, �eby obydwa samochody stan�y burta w burt�. Dwie
sterowane elektrycznie szyby bezszelestnie zsun�y si� w d�.
- Zdzisiek, psiakrew. Jak to zrobi�e�, �e jedziesz z naprzeciwka?
- Szuka�em wolnego boksu - Kowalski/Hirszbaum zerka� z panik� na trzy diody na
swojej desce rozdzielczej sygnalizuj�ce, �e co� jest nie w porz�dku.
- Przecie� tu jest za ma�o miejsca, �eby zawr�ci� i jecha� pod pr�d.
Kowalski dumnie podni�s� g�ow�.
- Polak potrafi!
Wasilewski rykn�� �miechem. Potem spowa�nia�.
- Zdzichu, ja chyba wariuj�. Pom� mi.
- Nie wariujesz, stary.
- S�uchaj. Czepia si� mnie policjant. M�wi, �e ja to nie ja. Zdzisiek, pom�
mi... Albo jemu.
- No nie ma sprawy. A on zap�aci za porad�?
- Nie �artuj. On co� do mnie ma. On jest... To chyba wariat!
- Jestem specjalist� od wariat�w.
Z pochylni flankowanej betonowymi �cianami wyprysn�a nagle granatowa lancia.
Us�yszeli pisk opon i czyje� przekle�stwa. Potem trzask otwieranych drzwi. Alek
Mierzwa podszed� do fiata marei. Od zderzaka lancii dzieli�o go kilka
centymetr�w.
- Jezu. Mog�em w was waln��. Jezus!
- Nie Jezus, tylko Moj�esz - odparowa� Zdzisiek. - Moj�esz Hirszbaum. Witam
serdecznie - wyci�gn�� r�k�.
Mierzwa u�cisn�� d�o� psychoanalityka. Potrz�sn�� g�ow�.
- Jak pan tu zawr�ci�, �eby zablokowa� drog�?
- Polak potrafi! - roze�mia� si� Wasilewski.
- Pan, mam nadziej�, nie jest z drog�wki? - upewni� si� Zdzisiek.
- Mmm. Alek Mierzwa, Centralne Biuro �ledcze.
- S�uchajcie, panowie. Parkujemy i idziemy czy pijemy tutaj?
- Nie zajm� panom du�o czasu - powiedzia� oficer.
- To pijmy tutaj - Wasilewski wyj�� ze skrytki w drzwiach alfy trzy puszki piwa.
Dwie poda� im przez okno.
- Ale on na pewno nie jest z drog�wki? - spyta� Hirszbaum. - Mog� wypi� i
wr�ci� autem do domu?
Mierzwa u�miecha� si� niezbyt szczerze. Przysiad� na masce marei.
- Czy pan jest w stanie zidentyfikowa� tego cz�owieka? - spyta� ju� powa�ny
Hirszbauma.
- Hm... "Tego cz�owieka" znam do�� dobrze. Tak jak ka�dy psychoanalityk swoj�
ofiar�.
- Od jak dawna pan go zna?
- Od jakich� sze�ciu lat. Mo�e d�u�ej.
- Czy zna pan Roberta Daronia?
- Nie.
- Jak cz�sto spotyka� si� pan z panem Wasilewskim?
- Mniej wi�cej raz na tydzie�. Czasem cz�ciej.
- Dobrze. Czy widzia� pan kiedykolwiek jego dokumenty?
- Nie.
- Czy prowadzi pan �cis�� dokumentacj� swoich pacjent�w?
Zdzisiek u�miechn�� si� szeroko.
- A na to pytanie odpowiem dopiero, jak zmusi mnie do tego S�d Rzeczypospolitej
Polskiej. Jestem lekarzem i nie mog� ujawni� �adnych danych na temat moich
pacjent�w.
Mierzwa wzruszy� lekko ramionami.
- Rozumiem. Ale pyta�em tylko, czy prowadzi pan dokumentacj�, a nie o dane
pa�skich pacjent�w.
- Niczego nie powiem.
- Dlaczego pan Wasilewski potrzebowa� porady psychoanalityka?
- Nic nie powiem na ten temat.
- No ale przecie� to chyba nie jest normalne, je�li w�a�ciciel dobrze
prosperuj�cej firmy chodzi do psychoanalityka i, w dodatku, jest to jedyna
osoba, kt�ra mo�e go zidentyfikowa�?
- Niczego si� pan ode mnie nie dowie. Nic nie powiem na temat mojego pacjenta,
dop�ki nie zmusi mnie do tego S�d Rzeczypospolitej Polskiej.
- Dobrze, dobrze - przerwa� mu Mierzwa. - Teraz pan - zerkn�� na Wasilewskiego.
- Pogrzeba�em troch� w pa�skich dokumentach.
Wasilewski podni�s� brwi.
- Jaki j�zyk jest j�zykiem urz�dowym w Belize?
Wasilewski wyba�uszy� oczy, Hirszbaum pochyli� si� nad kierownic� zdziwiony.
- Prosz�?
Mierzwa u�miechn�� si� lekko.
- A gdzie le�y Belize? Mniej wi�cej chocia�. Cho�by rejon �wiata.
Oficer obserwowa� ich przez chwil�. Najwyra�niej nie oczekiwa� odpowiedzi. Lekko
przygryz� wargi.
- Pogrzeba�em w pa�skich papierach - powt�rzy�. - P� roku temu przylecia� pan
do Wroc�awia samolotem rejsowym z Frankfurtu. Na lotnisku okradziono pana ze
wszystkich dokument�w. Skradziono mi�dzy innymi paszport, co zreszt�
skrupulatnie zg�osi� pan na policji. Pan... - oficer na chwil� zawiesi� g�os. -
Pan jest zawsze bardzo skrupulatny, prawda?
- O czym pan w og�le m�wi?
- M�wi� o tym, �e naj�atwiej za�atwi� sobie nowy paszport w Belize. To kwestia
wy��cznie finansowa. Ale nie o to chodzi. Ich konsulat w Niemczech wyda� panu
duplikat, a potem wyst�pi� pan o naturalizacj� w Polsce. Co zwa�ywszy pa�ski
wygl�d, akcent i przedstawione dokumenty po przodkach nie by�o szczeg�lnie
trudne do osi�gni�cia. Zosta� pan obywatelem polskim.
Mierzwa odchyli� si� na masce i poci�gn�� �yk piwa.
- Mam dziwne wra�enie, �e pan nigdy nie by� w Belize, �e nie wie pan, jaki j�zyk
jest tam j�zykiem urz�dowym, a nawet nie wie pan, gdzie le�y ten kraj i
wi�cej... Co� mi m�wi, �e pan nie by� nawet w Niemczech.
- O co pan mnie podejrzewa? Co to za bzdury?
- Ja pana o nic nie podejrzewam. Ka�dy przest�pca post�pi�by w sto razy bardziej
inteligentny spos�b. Nie m�wi�c o agentach wywiadu.
Hirszbaum zapali� papierosa. Nie wydawa� si� szczeg�lnie zdziwiony rewelacjami
oficera.
- M�g�bym to wyja�ni� - mrukn��. - Gdybym oczywi�cie mia� zgod� mojego pacjenta
- powiedzia� oficjalnie.
Tym razem Mierzwa uni�s� zdziwiony brwi. Tak samo zreszt� jak Wasilewski.
- Chyba ci� nie rozumiem.
- M�g�bym wyja�ni� wszystko, co si� dzieje... Gdyby mi m�j pacjent i przyjaciel
zarazem pozwoli�.
Mierzwa spojrza� pytaj�co na Wasilewskiego. Ten skin�� g�ow�.
- Przyznam, �e te� niewiele rozumiem, ale... - zawiesi� g�os i wzruszy�
ramionami. - Je�li chodzi o ujawnienie tajemnicy lekarskiej, to nie ma sprawy.
- Na pewno? - spyta� Hirszbaum.
Wasilewski zerkn�� na� zdziwiony.
- Jasne - powiedzia� tylko.
- Sprawa jest wbrew pozorom dosy� prosta. Cierpisz... On cierpi na rozdwojenie
ja�ni.
Wasilewski wyba�uszy� oczy.
- W�a�nie jest w fazie regresji. Teraz nie pami�ta nawet, w jakiej sprawie do
mnie przychodzi. Ale nie pytajcie mnie panowie o �aci�skie terminy ani dok�adne
naukowe wyja�nienia, bo niczego nie zrozumiecie. To jest pewien rodzaj amnezji
powi�zanej z zaburzeniami osobowo�ci. W pewnym momencie Wasilewski no... jak by
to powiedzie�... Zamienia si� w inn� osob�. Przestaje nagle pami�ta�, �e jest
kim� zupe�nie innym. I... no... zaczyna nowe �ycie.
- Zaraz, zaraz, zaraz. Mam, co prawda, tylko mgliste poj�cie o schizofrenii. Ale
nie mog� sobie wyobrazi�, jak chory przed atakiem przez ca�e tygodnie, z
niezwyk�� skrupulatno�ci� zamyka swoje sprawy s�u�bowe w��czaj�c w to ZUS, urz�d
skarbowy i ca�� reszt� naszej kochanej biurokracji...
- Istotnie. To trudno sobie wyobrazi� - Hirszbaum roz�o�y� r�ce. - Niestety.
Ci�gle niewiele wiemy o chorobach psychicznych. Od czas�w Freuda posun�li�my si�
zaledwie o w�os.
- Moment - powt�rnie powstrzyma� go Mierzwa. - Twierdzi pan, �e pa�ski pacjent
nagle, ni st�d ni zow�d, zaczyna sobie nowe �ycie zapominaj�c o poprzednim?
Wymy�li� sobie, �e jest Robertem Daroniem?
- To, mniej wi�cej, chc� powiedzie�.
- A jakie jest jego prawdziwe nazwisko?
- Nie wiem. Znam go jako Wasilewskiego, ale to o niczym nie �wiadczy.
- I, przepraszam za wyra�enie, psychicznie chory otwiera jedn� firm� po drugiej
i w ka�dej osi�ga od razu osza�amiaj�cy sukces finansowy?
Hirszbaum roze�mia� si� na ca�y g�os.
- Schizofrenicy to ludzie niezwykle inteligentni - chichota� ci�gle. - A on ma
dodatkowo pewn� specyficzn� umiej�tno��. Ma hipnotyczny wp�yw na ludzi.
- Pan chce mnie przekona�, �e kto�, kto nie ma zielonego poj�cia o Internecie,
nagle zak�ada firm�, przez og�oszenie w gazecie najmuje sekretark� i dw�ch
programist�w, a po miesi�cu sta� go na nowe alfa romeo?
- A co to s� interesy? - odpowiedzia� pytaniem Hirszbaum. - To jest sztuka
przekonania kontrahenta, �eby dobito targu w�a�nie z panem, a nie z Kowalskim
czy z Nowakiem, kt�rzy oferuj� to samo. Wszystko. Hipnotyczny wp�yw na ludzi w
zupe�no�ci wystarczy.
- Sekund�. Chce pan powiedzie�, �e on za miesi�c z r�wnym powodzeniem b�dzie
sprzedawa� ci�ar�wki, a za rok damskie majtki?
- Mo�e te� stworzy� Polski Przemys� Kosmiczny. Kwestia wynaj�cia fachowc�w i
zdobycia partner�w. A to drugie przychodzi mu zawsze bardzo �atwo.
Mierzwa pokr�ci� g�ow�.
- To si� w pale nie mie�ci, jakie bzdury pan mi tu wciska - zastopowa�
Hirszbauma zagniewany. Oto zamiast jednego podejrzanego mia� teraz dw�ch.
- Prosz� pana... Jak pan dobrze wie, on nie jest ani agentem wywiadu Hondurasu,
ani kryminalist�. Jak pan chce, to prosz� go oskar�y�. Tylko o co? O zabicie
Roberta Daronia? A gdzie jest cia�o? O wy�udzenie paszportu za �ap�wk�? To niech
sobie pan sprawdza w Belize do ko�ca �ycia! To jest mania prze�ladowcza. On
b�dzie zmienia� sk�r� jak w��. Ci�gle, co sezon, nieustannie. Ale na niczym go
nie wyhaczycie, bo jest cholernie skrupulatny w za�atwianiu spraw z urz�dem
skarbowym, co sam pan zauwa�y�.
- I to pan nazywa schizofreni�?
- Tak naprawd� to nie wiem, co to jest schizofrenia. Ale prosz� si� nie zdziwi�,
je�li za rok b�dzie pan prowadzi� spraw� Elizy W�jtczak, obywatelki Chin,
bogatej jak szlag, mieszkaj�cej w jednym z wroc�awskich pa�acyk�w i b�dzie
zastanawia�, gdzie si� podzia� Wasilewski.
- No... chyba teraz pan przesadzi�.
- Mo�e. Ale niewiele.
- Sam pan m�wi�, �e od lat zna pan pacjenta pod nazwiskiem Wasilewski.
Hirszbaum znowu rykn�� �miechem.
- Taaaaak? M�wi�em? Doprawdy? - zapali� papierosa. - A nie m�wi�em te�, �e on ma
na wszystkich hipnotyczny wp�yw, przypadkiem? I my�li pan, �e ja jestem
wyj�tkiem? Wielokrotnie si� przekona�em, �e on potrafi wiele. By� mo�e pi�� lat
temu pozna�em go jako Zbyszka Grabeckiego, mo�e jako Stefk� �aciak albo jako
Jezusa Chrystusa, a mo�e pozna�em go przed dwoma dniami, a on mi wm�wi� tylko,
�e si� znamy kilka lat. Czy to ja mam problemy z wymow�, czy pan ze
zrozumieniem?
- I pan jest profesjonalnym psychologiem?
- Profesjonalny... - Hirszbaum wzruszy� ramionami. - S�owo wytrych. Wie pan, co
to jest psychologia? Wiem, �e pan nie wie, wi�c wyt�umacz�. Psychologia to nauka
wymy�lona przez lekarzy, kt�rzy si� bali krwi - znowu si� roze�mia�, ale tym
razem troch� smutno. - G�wno wiemy o ludzkiej psychice. G�wno wiemy o m�zgu!
Freud, nazwisko, kt�re zna ka�dy, by� p�takiem naukowym, co mu wielokrotnie
udowodniono. Naukowym zerem! Niczym. Ale to nie przeszkadza, �eby freudyzm kwit�
w najlepsze. Ju� jako filozofia? Jako wiara? Nie wiem, naprawd�. Psychoanaliza
to nie nauka, a jednak stosuje si� j� na ca�ym �wiecie.
Mierzwa te� zapali�.
- Jeszcze chwila, a zacznie pan t�umaczy�, �e wszystko nam si� �ni.
- O! - Hirszbaum wycelowa� w niego papierosem. - I ju� pan jest na w�a�ciwej
drodze.
- Na jakiej drodze?
- �eby sta� si� zawodowym freudyst�. Przepraszam, profesjonalnym.
Oficer tylko westchn��. Wsta� z maski, odrzuci� peta i rozprostowa� ko�ci.
- Widz�, �e do niczego dzisiaj nie dojdziemy - mrukn��. - Ale wr�cimy do sprawy.
Dzi�kuj� panom za spotkanie.
Wrzuci� pust� puszk� do kosza. Lekko przygryzaj�c wargi otworzy� drzwi swojej
lancii, zrobi� gest, jakby chcia� si� zatrzyma�, przem�g� si� jednak, wsiad� i
uruchomi� silnik.
Wasilewski nie patrzy� na oddalaj�cy si� samoch�d. Spojrza� na koleg�.
- Krzysiek - nie wiedzia�, jak to powiedzie�. - Ja naprawd� jestem wariatem?
- Jakim wariatem? - Hirszbaum wzruszy� ramionami. - Nie przejmuj si� tym.
- Gadaj.
Tamten odrzuci� dopiero co zapalonego papierosa.
- Dobrze ci w �yciu? Masz problemy poza tym oficerkiem? Kto� ci� �ciga? Goni?
Jeste� niebezpieczny dla otoczenia?
Wasilewski milcza�. Nie radzi� sobie z my�lami.
- Wi�c jak ci dobrze, to si� nie przejmuj - Hirszbaum te� uruchomi� silnik. -
Olej wszystko i wpadnij w czwartek, jak zwykle.
Ruszy� ostro, pod pr�d, potem od razu skr�ci� na pochylni� prowadz�c� w d�.
Wasilewski nawet nie zd��y� mu podzi�kowa�. Siedzia� d�u�szy czas w milczeniu.
Potem objecha� betonowy rdze� budynku i dosta� si� na ramp� zjazdow�, ale po
w�a�ciwej stronie. Przy wyje�dzie by�o troch� zachodu z elektronicznym biletem,
bo nikt nie przewidzia�, �e mo�na tu wjecha� i wyjecha� nie wysiadaj�c z
samochodu i nie wychodz�c na zewn�trz. Wok� nie by�o ani jednego cz�owieka.
Przez moment zastanawia� si�, czy nie zadzwoni� do centrum obs�uguj�cego
parking, ale znaj�c �ycie, o tej porze tam r�wnie� nie by�o nikogo i musia�by
si� wyk��ca� z durnowatymi komputerami, kt�re mi�ym g�osem kaza�yby mu
przyciska� coraz to nowe cyfry w telefonie. Musia� wi�c wysi��� i szuka�
automatu. Przynajmniej na moment odwr�ci�o to jego my�li od ca�ej sprawy. Kiedy
jednak szlaban uni�s� si� nareszcie, wszystko powr�ci�o.
Naprawd� jest wariatem? Schizofrenikiem z napadami amnezji? Naprawd� za�atwi�
sobie lewy paszport w Belize? No, psiakrew! Rzeczywi�cie nie wiedzia�, gdzie
le�y to pieprzone Belize ani jaki tam jest j�zyk urz�dowy. Nie bardzo pami�ta�,
�eby cokolwiek za�atwia�, ale... Zaraz. Przyspieszy� mkn�c przez u�pione miasto.
Przecie� musi co� pami�ta�. Musi mie� jakich� znajomych. Zaraz, zaraz.
Sekretarka? Widzia� j� kilka razy. Zatrudni�, rzeczywi�cie, z og�oszenia w
gazecie. Mia� jakich� informatyk�w w firmie, mia� ksi�gow�. Ksi�gow� widzia� raz
w miesi�cu, informatyk�w w og�le. Wszystko na telefon, zreszt�... czy on si� na
tym zna�? Za�atwia� proste, dobrze p�atne zlecenia i tyle. Bo�e. Krzysiek m�g�
mie� racj�. Ale �eby tak zupe�nie niczego nie pami�ta�? �adnego prywatnego
znajomego? Zaraz... Sam Krzysiek i... i... jeszcze kto�! Mglista sylwetka nie
mog�a si� zmaterializowa� w jego umy�le. Jaka� kobieta... Jaka�... jaka�...
Bo�e. �y� dot�d jak we �nie. Pa��ta� si� w nocy po pustych ulicach, �azi� w�r�d
drzew w parkach, ci�gle sam, ci�gle zanurzony w onirycznej nierzeczywisto�ci.
By� wariatem!
Alfa przemkn�a przez Most Trzebnicki. Most. Pami�ta� go. W og�le, mimo �e
sprowadzi� si� do Kar�owic niedawno, to dzielnica wydawa�a mu si� jakby znajoma.
Przynajmniej niekt�re jej elementy. Zwolni� lekko. Nie, do domu nie mo�e jecha�,
nie wytrzyma�by teraz sam w czterech �cianach. Opu�ci� obie szyby poddaj�c si�
uderzeniom ciep�ego wiatru i rozgl�da� si�. Pami�ta� monstrualny silos po
drugiej stronie Odry i ulic� ocienion� p�otami kutymi w �elazie. Skr�ci� w
Kasprowicza, pami�ta� wie�� ci�nie� tu� pod koszarami. Przycisn�� peda� gazu.
Alfa skoczy�a do przodu, jakby j� smagn�� biczem. Momentalnie przestrzeli�a b�d�
co b�d� do�� d�ug� ulic�. Wie�a rzeczywi�cie by�a. Tak jak i koszary nale��ce
teraz do uniwersytetu. Skr�ci� w lewo. Potem w prawo. Miasteczko wojskowe. Jeden
z wi�kszych budynk�w by� teraz przebudowany na szpital zaka�ny. Znowu skr�ci� w
lewo. Na pewno pami�ta� t� drog�. Pami�ta� te bruki, wysokie kraw�niki,
platform� alarmow� do obserwacji przeciwlotniczej na jednym z dach�w... Doda�
gazu. Alfa grza�a prawie dwie�cie na godzin� po nier�wnej, w�skiej drodze. Na
szcz�cie by� cholerny �rodek nocy i pusto wok�. Droga wyprowadzi�a go za
budynki, mi�dzy pola. Nie, to nie pola. To poligon. Kopn�� hamulec. Zatrzyma�
si� na brukowanym podje�dzie flankuj�cym wa� z zardzewia�ym szlabanem i
tabliczk�: "Teren wojskowy - wst�p wzbroniony". Pami�ta� ten podjazd... Wyj�� ze
schowka latark� i wysiad� rozgl�daj�c si� wok�. Ca�e szcz�cie, �e to teren
wojskowy - ostatnia tak wielka oaza czystej, nieska�onej niczym przyrody o kilka
minut od centrum.
Zatrzasn�� centralny zamek i o�wietlaj�c sobie drog� latark� ruszy� wzd�u�
poniemieckiej, betonowej drogi dla czo�g�w. Zn�w poczu� si� jak we �nie. Ksi�yc
o�wietla� przedziwne tereny poro�ni�te traw�, si�gaj�c� mu do �okci. A mo�e to
nie by�a trawa, tylko trzciny? W ka�dym razie srebrne morze z nielicznymi
wysepkami pojedynczych drzew ci�gn�o si� po horyzont. Przyspieszy� kroku.
Drzewa pojawi�y si� tak�e wok� drogi. Widzia� dwa dzia�a. Niemieckie acht coma
acht i polsk� podr�bk� z lat pi��dziesi�tych. Obydwa zdezelowane, teraz ju�
wy��cznie dekoracje. Sk�d� wiedzia�, �e trzeba skr�ci� w prawo. O�wietli�
latark� niewielk� tabliczk�: "Teren �wicze� przeciwchemicznych". W w�skim
strumieniu �wiat�a widzia� zardzewia�e stoliki rozstawione w�r�d drzew i... i
to, czego pod�wiadomie szuka�. Wypalon� skorup� niemieckiego transportera z
czas�w wojny. Przedar� si� przez wysokie trawy i zr�cznie wskoczy� na pochy�y
pancerz. Jaki� dowcipni� namalowa� na burtach hakenkrojce i odznaki Africa
Korps. Owszem, Rommel tu �wiczy�, ale ten wrak nie m�g� mie� oznacze�
pustynnych. Wasilewski wsun�� latark� przez jeden z otwartych w�az�w. Kto� w
�rodku musia� rozpali� ognisko. Pancerz wewn�trz by� osmalony, szara wyk�adzina
�cian w du�ej cz�ci roztopiona. Miejsca dla �o�nierzy z rozwalonymi
zasobnikami, szeroko otwarty tylny w�az szturmowy, pusty przedzia� silnika...
Wasilewski opu�ci� si� w d�. Z trudem, przez dwa otwory po cholernie ciasnych
drzwiczkach, przecisn�� si� do przedzia�u dow�dcy. Usiad�, a w�a�ciwie kucn��,
na miejscu kierowcy i zerkn�� przez pancern� przy�bic� os�aniaj�c� prze�wit
obserwacyjny. Przy�bica mia�a szczeliny w kszta�cie choinki jak w he�mie
�redniowiecznego rycerza.
W tym momencie zadzwoni�a kom�rka. Wasilewski drgn�� nieprzygotowany. Latarka
upad�a na pod�og�.
- Tak, s�ucham?
- Witam - w s�uchawce rozleg� si� niski glos. - Pan mnie nie zna. Pu�kownik
Wa�k�w si� k�ania.
- Mmmm... czym mog� s�u�y�?
- Gdyby pan by� taki uprzejmy i podszed� tu do mnie. Nie chce mi si� brn�� przez
te trawy.
- Podej�� do pana? - przestraszony Wasilewski wystawi� g�ow� przez w�az. -
Gdzie?
Prawie tu� obok, na bocznej drodze mi�dzy drzewami zapali�y si� �wiat�a dw�ch
pojazd�w. Jeden z nich musia� by� bardzo du�y.
Wasilewski wyskoczy� na zewn�trz i zacz�� przedziera� si� ku drzewom.
- Ja nie wiedzia�em, �e tu nie wolno chodzi�. Ja...
- Niech si� pan nie przejmuje - rzek� pu�kownik i przerwa� po��czenie.
Zauwa�y� kilku �o�nierzy z przewieszonymi przez plecy berylami, a kiedy dotar� w
kr�g �wiate�, tak�e samoch�d terenowy, pomalowany w barwy ochronne, i
transporter opancerzony. Tym razem polski i sprawny.
Wysoki m�czyzna w wyj�ciowym mundurze i rogatywce podszed� do niego z
wyci�gni�t� d�oni�.
- Niech si� pan nie przejmuje. Liczba rowerzyst�w, grzybiarzy i grillownik�w,
jaka przemierza ten teren w weekendy, jest tak wielka, �e gdyby�my cho� raz
strzelili tu z ostrej amunicji, straty przewy�szy�yby Hiroszim�.
- Co prawda, widzia�em tablic� "Teren wojskowy", ale...
- Spokojnie - Wa�k�w zaprosi� go do wn�trza polskiego transportera. - Pu�kownik
Wojska Polskiego to nie jest facet od wy�apywania tych, co �ami� kompletnie
niewa�ne przepisy.
- W takim razie czemu zawdzi�czam przyjemno�� rozmowy z panem?
- Widzi pan - pu�kownik zamkn�� pancerne drzwi i zapali� jarzeni�wki. - Mam z
panem pewien k�opot. A nawet nie k�opot. Du�y problem.
- Nie rozumiem.
Wa�k�w wyj�� dwie oszronione puszki piwa z podr�cznej, styropianowej lod�wki.
Otworzy� jedn� i poda� Wasilewskiemu.
- Bo przyszed� pan na spotkanie prawie czterdzie�ci lat za wcze�nie - u�miechn��
si� szeroko.
- Jezu. Znowu co� jest ze mn� nie tak. Co� si� ze mn� dzieje.
Pu�kownik d�u�sz� chwil� przygl�da� si� mu badawczo. Potem odwr�ci� wzrok.