5706
Szczegóły |
Tytuł |
5706 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5706 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5706 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5706 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joan D. Vinge
Kr�lowa lata
Powr�t
(Prze�o�y� Janusz Pultyn)
Po takiej wiedzy, jakie przebaczenie?
...Potworne winy
S� dzie�mi naszego heroizmu. Cnoty
S� na nas wymuszone przez haniebne zbrodnie.
Drzewo gniewu otrz�sn��, stamt�d s� te �zy.
T. S. Eliot
TIAMAT: Krwawnik
- Chce si� z panem zobaczy� Jerusha PalaThion - poinformowa� bezosobowy g�os
pomocnika.
- Prosi�. - B Z Gundhalinu wsta� zza komputera, cia�o powiedzia�o mu, �e
siedzia� przy nim
o wiele za d�ugo. Przeci�gn�� si�, a� zazgrzyta�o mu w stawach, otrz�sn�� z mg�y
danych i
zm�czenia.
Pomocnik, Stathis, wprowadzi� Jerush� PalaThion do gabinetu. Od przybycia
Gundhalinu
na Tiamat min�o ju� sze�� miesi�cy, a by�a prze�o�ona odwiedza go dopiero po
raz pierwszy.
Zatrzyma�a si� tu� za progiem, bezwiednie obrzuci�a wn�trze spojrzeniem
wytrawnego
obserwatora, nim spojrza�a na gospodarza.
- Panie S�dzio Gundhalinu - powiedzia�a, kiwaj�c g�ow� i obdarzaj�c go nag�ym,
troch�
otumanionym u�miechem. Ledwo dostrzegalnie poruszy�a r�k�, jakby mia�a ochot�
zasalutowa�, w
jej oczach rysowa�o si� zar�wno zdumienie, jak i duma.
- Pani komendant - mrukn�� i zasalutowa� regulaminowo, uznaj�c ci�gle jej dawny
tytu�
policyjny, cho� teraz, jako zaledwie dow�dczyni miejscowych si�, niezbyt na
niego zas�ugiwa�a.
Jerusha odwzajemni�a salut z ca�� powag� i sumienno�ci�; ironia rozja�ni�a jej
u�miech.
- Min�o wiele czasu, BZ, odk�d tak stali�my - powiedzia�a. - Ostatnim razem si�
�egnali�my.
- Mam ci�gle naszywki komendanta, kt�re oderwa�a� od swego starego munduru -
przypomnia� sobie z u�miechem. - Powiedzia�a�, �e kiedy� mi si� przydadz�. Wtedy
ci nie
uwierzy�em, ale mia�a� racj�. - Pokr�ci� g�ow�.
- A teraz wyros�e� ponad nie. - Wyci�gn�a r�k� w stron� koniczynki.
Zerkn�� w d�, wskaza� gestem, by usiad�a.
- Pocz�stuj si�. Jeszcze nie jad�em obiadu. - Spojrza� na zegarek i zobaczy�, �e
jest ju�
niemal pora kolacji. Na niskim prostok�tnym stole dla go�ci sta� talerz z
nietkni�tym posi�kiem.
Usiad� naprzeciw Jerushy na mocnym miejscowym krze�le z drewnian� ram�. Takie
by�y ich
wszystkie meble, wielkie, pilne potrzeby nowego rz�du zaspokoi dopiero nap�yw
importowanych
towar�w, co nast�pi, gdy w �adowniach statk�w znajdzie si� w ko�cu miejsce na
mniej wa�ne
artyku�y. - I tak potrzebuj� chwili wytchnienia. Prawie ca�e popo�udnie
przegl�da�em dane.
Bogowie, zapomnia�em, jakie rzeczy musieli�my znosi� w dawnych czasach... -
Obowi�zuj�ce w
czasie jego poprzedniej s�u�by restrykcje i zakazy sprawia�y, �e nawet Policja
zmuszona by�a
m�czy� si� z przestarza�ymi, nieodpowiednimi bankami danych.
- Wtedy nie zna�e� ich po�owy - powiedzia�a Jerusha, bior�c kawa�ek zimnej ryby.
- By�e�
tylko inspektorem. Dopiero po zostaniu komendantem Policji przekona�am si�, czym
tak naprawd�
jest biurokracja. Pewnie dobrze teraz o tym wiesz.
- Niestety, ju� od kilku lat. - Kiwn�� g�ow�, skrzywi� si� jak ona. Wybra�
rodzaj nale�nika z
jarzynami i zacz�� je��. Potrawa okaza�a si� zimna i t�usta, zbyt by� jednak
g�odny, by zwraca� na
to uwag�.
- Up�yn�o wiele wody, odk�d si� po�egnali�my. Co porabia�e� przez te wszystkie
lata?
S�ysza�am - no, mo�na to nazwa� plotkami. - Rozejrza�a si� znacz�co po �cianach,
potem d�ugo
popatrzy�a na Gundhalinu, nim niedbale dotkn�a ucha. Kiwn�� g�ow�. Ich rozmowa
by�a
nagrywana, rejestrowano wszystko, co si� tu dzia�o.
- Rozwija�em technik� nap�du gwiezdnego, najpierw na Numerze Czwartym, potem na
Kharemough. - Lekko wzruszy� ramionami. - Dwa doskona�e miejsca do �wicze� w
zmaganiach z
biurokracj�.
Spojrza�a na niego, odczyta�a, co si� kryje za skromnymi s�owami.
- Powiedzia�e� chyba, �e nigdy ju� nie wr�cisz na Kharemough, nie po... po tym,
co si� tu
sta�o.
Odwr�ci� wzrok, przypomnia� sobie noszone wtedy blizny - znaki po pr�bie
samob�jstwa.
- Powiedzia�em wtedy, �e nigdy ju� nie ujrz� dw�ch planet - tej i tamtej.
Kharemough i
Tiamat. W�wczas w to wierzy�em. Czw�rka zmieni�a dla mnie obie te rzeczy.
- Odkry�e� prawdziwe oblicze Ognistego Jeziora. - Pokr�ci�a g�ow�. - Wiem o tym.
I zosta�e� sybill�. - Znowu si� u�miechn�a. - Chyba nie potrzebuj� dalszych
wyja�nie�.
- A co z tob�? - zapyta�. - Podczas naszej poprzedniej rozmowy wsiada�em do
ostatniego
statku dokonuj�cego Ostatecznego Odlotu st�d - a ty zostawa�a�. Ci�gle nie wiem,
sk�d wzi�a� na
to odwag�, wierzy�a� przecie�, �e czynisz to na zawsze. Mnie takiej odwagi
zabrak�o... - Pokr�ci�
g�ow�.
- W zostaniu tyle� co odwagi, by�o rozpaczy - lub dumy - powiedzia�a. - I
mi�o�ci... -
Zrozumia�, �e nie ma na my�li umi�owania sprawiedliwo�ci czy jakiego�
szlachetnego idea�u;
chodzi�o jej o kochanie cz�owieka. Poczu�, �e si� rumieni, jakby zdradzi�a jako�
jego najg��bsze
my�li. Z trudem u�wiadomi� sobie, �e m�wi o swoim, a nie jego �yciu po Odlocie;
znowu nape�ni�o
go to zdumieniem.
- Naprawd�? - zapyta� cicho. Gdy by�a jego prze�o�on� i jedyn� kobiet� w
s�u�bie, zawsze
sprawia�a na nim wra�enie opancerzonej niezale�no�ci�. Trudno mu by�o uwierzy�,
i� ktokolwiek
zdo�a� si� przedrze� przez ow� zbroj� i zdoby� jej serce... �e musia�o si�
zdarzy� na jego oczach, a
on nic nie zauwa�y�. - Do kogo? - zapyta�.
- Ngeneta ran Ahase Miroe.
Podrapa� si� po nosie, przeszukuj�c pami��.
- Bogowie... - powiedzia� nagle. - Do niego? Tego przemytnika...?
Kiwn�a g�ow�, u�miechaj�c si� z niespodziewanym smutkiem. - W�a�nie.
Pokr�ci� g�ow�.
- Dziwna para - mrukn��.
- Bardziej do siebie pasowali�my, ni� s�dzisz - powiedzia�a, znowu z dziwnym
smutkiem. -
Na lepsze i gorsze.
- A wi�c to dlatego zosta�a�.
- Niezupe�nie. - W jej oczach mign�a stara przekora. - Powiedzia�am ci wtedy,
�e �atwo nie
rezygnuj�. Tym, co da�o mi odwag�... zaufania sercu, by�o poznanie prawdy. Na
temat Moon
Dawntreader. Tego, co chcia�a zrobi�, by Zmiana co� naprawd� da�a. Miroe te�
tego pragn��.
Wiedzia�am, �e oboje ch�tnie oddamy za to �ycie.
U�miechn�� si�, kiwn�� g�ow�; spowa�nia�, gdy o�ywienie opu�ci�o jej twarz.
- Nadal jeste� z nim? - zapyta� ostro�nie.
Pokr�ci�a g�ow�.
- Miroe zmar� troch� ponad rok temu. Wypadek. Spad�.
Co� �cisn�o mu twarz.
- Przykro mi - powiedzia�, pojmuj�c wreszcie, co tak bole�nie i g��boko j�
zmieni�o. Jej
oczy ci�gle zdradza�y ostro�no�� i inteligencj�, lecz czego� w nich brakowa�o.
Po ich ostatnim
spotkaniu sp�dzi�a niemal dwadzie�cia trudnych lat na trudnej planecie, lecz jej
cia�o postarza�o si�
nie od tego. Mia� wra�enie, �e nie ma w niej rzeczy, kt�r� zawsze najbardziej
podziwia�: upartego
sprzeciwiania si� przeznaczeniu.
- Mnie te�. - Znowu na niego spojrza�a. - Codziennie.
- Macie dzieci? - zapyta�, by przerwa� niezr�czne milczenie.
Pokr�ci�a g�ow�, jej twarz wyra�a�a zbyt mieszane uczucia, by je odgadn��.
Wreszcie
popatrzy�a na niego z ciekawo�ci�, lecz nie zada�a pytania, kt�re czyta� w jej
oczach. Z osi�gni�t� z
trudem oboj�tno�ci� podnios�a kawa�ek marynowanego mi�sa.
- Przesz�o�� i tak jest ju� za nami - mrukn�a. - Sta�a si� histori�. Nadesz�a
Zmiana i
powinni�my odrzuci� stare �ycie, spr�bowa� nowego.
- My�la�em, �e dokonuje si� to dopiero po odprawieniu w�a�ciwych obrz�d�w, gdy
Matka
Morza udzieli swego b�ogos�awie�stwa - powiedzia� z u�miechem.
Jerusha unios�a brwi.
- Nie m�w tylko, �e teraz w to wierzysz...
Pokr�ci� g�ow�.
- Nie m�w, �e ty.
Wzruszy�a ramionami.
- Rzeczy i tak si� zmieniaj�, czy chcemy tego, czy nie, prawda? - Spojrza�a na
niego
badawczo. - Wszyscy si� boj�, �e powr�t Hegemonii spowoduje, i� znowu si�
znajdziemy pod jej
obcasem.
Znajdziemy. Skrzywi� usta, us�yszawszy, �e w��czy�a siebie do Tiamata�czyk�w. A
niby
czemu nie? Sp�dzi�a tu wi�kszo�� �ycia. Ledwo musi pami�ta� sw� rodzinn�
planet�, Newhaven.
Przyjrza� si� le��cemu na kolanie butowi.
- Hegemonia ci�gle ma ci�k� nog�. Staram si� pilnowa�, by nie za cz�sto
stawia�a j� w
niew�a�ciwych miejscach. Dlatego zaprosi�em ci� do siebie. Potrzebuj� s�du kogo�
znaj�cego
Tiamat, lecz tak�e potrafi�cego patrze� od strony Hegemonii. Kogo�, komu mog�
zaufa�. Pragn�
pozna� nastroje Krwawnika; jakie skutki wywiera tu nasza obecno��, dobre czy
z�e. Wszystko, co
b�d� m�g� zrobi�, by sta�y si� lepsze...
Przebywali tu od niemal po�owy standardowego roku, a ci�gle nie m�g� si�
wyzwoli� od
spraw bie��cych. Przekonali si�, �e robi� niespodziewanie szybkie post�py przy
odtwarzaniu
podstaw swego dzia�ania, zawdzi�czali to temu, �e wi�kszo�� pozostawionych przez
nich urz�dze�
pozosta�a nietkni�ta - Moon Dawntreader, w przeciwie�stwie do wszystkich
poprzednich
Kr�lowych Lata, nie kaza�a wrzuci� wszystkiego co pozaziemskie do morza. Przy
wielu musieli
jedynie wymieni� mikroprocesory zniszczone sygna�em wysokiej cz�stotliwo�ci,
wys�anym przez
Hegemoni� podczas Odlotu.
Oznacza�o to, �e cz�� przywiezionego z sob� wyposa�enia mog� u�y� do
polepszenia
warunk�w �ycia, upodobnienia ich do pozostawionych na Kharemough. Nie
zaszkodzi�o to morale
�adnego z jego podw�adnych i doradc�w. By� pewny, i� pomaga to mu przekonywa�
ich do
pogl�du, �e nale�y zezwoli� na kontynuowanie osi�gni�tego podczas nieobecno�ci
Hegemonii
post�pu; �e opr�cz zdobywania dobrej woli miejscowych ma to sens ekonomiczny,
pozwala na
wyprzedzanie w�asnych plan�w.
- Staram si� utrzyma� kruch� r�wnowag�. Potrzebuj� do tego mo�liwie jak
najwi�kszej
wsp�pracy obu stron. - Je�li to w og�le mo�liwe.
- Na razie wszystko wydaje si� i�� dobrze - powiedzia�a Jerusha. - Moon...
Kr�low� i
wi�kszo�� Tiamata�czyk�w uspokoi�o, �e nie niszczycie ich osi�gni��. Ale jak do
tej pory
przyby�o niewielu pozaziemc�w. Wszystko stanie si� trudniejsze, gdy otworzycie
Tiamat. Kiedy
zamierzacie zacz�� wydawa� zezwolenia na przyloty zwyk�ych cywili? Kiedy
otworzycie szeroko
wrota przed handlem i kontaktami?
Wytar� r�ce o le��c� obok talerza g�bk�.
- Wyprzedzamy plan, dlatego zamierzam ju� w przysz�ym miesi�cu pozwoli� na
przecieki.
�eby nie narusza� r�wnowagi, nap�yw b�dziemy zwi�ksza� stopniowo. Pragn�
mo�liwie jak
najd�u�ej zapobiega� przybywaniu przest�pc�w; nie chc�, by Krwawnik sta� si� tym
co przedtem -
dogodnym schronieniem dla m�t�w z ca�ej galaktyki.
- Tym g��wnie zajmowa�a si� Arienrhod - powiedzia�a Jerusha, pochylaj�c si�
naprz�d. -
Pozwala�a im kry� si� pod p�aszczykiem swego �suwerennego panowania�, nie
dopuszcza�a,
by�my si� do nich dobrali. Lubi�a patrze�, jak Sini cierpi� z tego powodu. Nowa
Kr�lowa nie
sprawi wam takich k�opot�w.
Kiwn�� g�ow� i napi� si� soku. Zaskoczy� go nag�y, bole�nie znajomy smak owocu,
jakiego
nie czu� od przesz�o dziesi�ciu lat.
- Wiem, dzi�ki bogom. Ale s� inne jeszcze sposoby zdobywania wp�yw�w i w�adzy,
cho�by
si� nawet nie by�o przyjmowanym z otwartymi ramionami...wiesz o tym r�wnie
dobrze co ja i
lepiej ni� Kr�lowa. - Sposoby i �rodki, o kt�rych Jerushy PalaThion nawet si�
nie �ni�o. Znowu na
ni� popatrzy�. - Zamierzam zmniejszy� do minimum szoki kulturowe, jakie
nast�pi�, gdy stanie si�
�atwiejszy dost�p do sprowadzanych towar�w i zacznie si� prawdziwa
zach�anno��...
- Masz na my�li Tiamat czy co� jeszcze? - zapyta�a Jerusha.
- M�wi� o wszystkich - ��cznie z Tiamata�czykami. Chcia�em si� dzi� z tob�
spotka� z
jeszcze innego powodu. Zastan�w si�, czy pragniesz zosta� moim G��wnym
Inspektorem.
Jerusha wyprostowa�a si�, spojrza�a na� ze zdumieniem.
- M�wisz powa�nie? - mrukn�a i roze�mia�a si� niespodziewanie. - Na pewno. Nie
pyta�by� dla �artu. Ale dlaczego?
- Ze wzgl�du na rzeczy, o kt�rych rozmawiali�my - wyja�ni�. - Dokonali�my
dalekiego
powrotu, ty i ja. Znamy si� nawzajem. - U�miechn�� si� przelotnie. - Nigdy si�
nie zawahasz przed
daniem mi bezpo�redniej odpowiedzi... Zbyt ma�o wiem o mo�liwo�ciach wi�kszo�ci
mych ludzi,
nie wszystkich te� sam wybra�em. Potrzebuj� przy sobie - za plecami, je�li
wolisz - takich, kt�rym
mog� ufa� i skierowa� bez obaw do podobnej pracy. - �eby prze�y�. - Potrzebuj�
pomocy, jakiej
mo�esz mi udzieli� tylko ty. Moim policjantom brakuje do�wiadczenia w kontaktach
ze
spo�ecze�stwem Tiamat. Ufam bezgranicznie Vhanu, Komendantowi Policji; od lat
dla mnie
pracuje. Ale nie pozna� jeszcze planety... Szczerze m�wi�c, pod wieloma
wzgl�dami przypomina
mi mnie. - U�miechn�� si� nie�mia�o, wspominaj�c s�u�b� na Tiamat, czas
potrzebny na nauczenie
si� tego �wiata.
Jerusha kiwn�a g�ow�, dostrzeg�, �e rozumie.
- Spotka�am si� z nim kilka razy. Zauwa�y�am podobie�stwo.
- Pojmujesz wi�c, dlaczego jeste� bezcenna, nie tylko dla Policji, ale i dla
niego.
Opad�a na oparcie krzes�a i zamilk�a na d�u�sz� chwil�.
- Rozmawia�e� z nim?
Gundhalinu przytakn��.
- Co o tym s�dzi?
- Jest przeciwny - odpowiedzia� szczerze.
- A jak wed�ug ciebie zareaguj� inni, gdy zmusisz ich, by jako G��wnego
Inspektora mieli
nad sob� kobiet� - na dodatek zdrajc�, zaprza�ca?
- Jeste� zdrajczyni� czy Komendantem Policji w stanie spoczynku, maj�cym za sob�
lata
bezcennego do�wiadczenia w s�u�bie zagranicznej?... A ja niedosz�ym samob�jc�
czy Bohaterem
Hegemonii? Jerusho, wszystko zale�y od tego, od kt�rej strony spojrzysz. -
Powoli rozci�gn�� usta
w u�miechu i wzruszy� ramionami. Spojrza�a na niego z lekkim zdumieniem. - A
je�li chodzi o tw�
p�e�, to Kharemoughi mniej zwracaj� na to uwag� ni� twoi rodacy. W Policji jest
kilka kobiet i
mam nadziej� zaci�gn�� dalsze.
Opu�ci�a wzrok, zastanawia�a si�, przygryzaj�c w roztargnieniu usta.
- Nigdy nie cofa�a� si� przed wyzwaniem - naciska�, kierowany piln� potrzeb�
uzyskania jej
pomocy.
- To prawda - mrukn�a, w jej u�miechu przelotnie pojawi�a si� dobrze przez
niego
pami�tana stal. Zastanawia�a si� z b�yszcz�cymi oczyma, lecz na koniec opu�ci�a
wzrok i pokr�ci�a
g�ow�. - Nie mog�. Dzi�kuj� ci, BZ, �e o mnie pomy�la�e�, ale nie mog� si�
zgodzi�.
- Dlaczego? - zapyta�, powstrzymuj�c ch�� wykrzyczenia nag�ego rozczarowania. -
Dlaczego nie?
- Bo potrzebuje mnie Kr�lowa. Polega na mnie... Z tych samych powod�w, dla
kt�rych
chcesz pracowa� ze mn�. Nie mog� by� lojaln� dla was obojga. Nie m�g�by� liczy�
na osob�
wiern� dw�m stronom.
Pochyli� si�, wsun�� d�onie mi�dzy kolana, zacisn��.
- Pracuj dla mnie, Jerusho - wymawia� ka�de s�owo, jakby sk�ada� uroczyst�
przysi�g� - a
nie b�dziesz zmuszona do rozdzielania wierno�ci.
D�ugo na niego patrzy�a, a� nagle poj�� z rado�ci�, �e tej wsp�pracy potrzebuje
nie tylko
on... ale tak�e i ona.
- Bogowie... - mrukn�a. - Pozw�l mi si� z tym przespa�. Nie mog� si� zgodzi�,
nie maj�c
przedtem czasu do namys�u.
- Masz go tyle, ile tylko zechcesz. - Poczu�, jak napi�cie opuszcza jego
ramiona. - Powiedz
mi tylko, �e nie odrzucasz propozycji z miejsca.
- Nie - powiedzia�a wstaj�c. - Nie odrzucam.
- Czy porozmawiasz z... z Kr�low�? - Ledwo si� powstrzyma�, by nie u�y� jej
imienia.
Wsta� r�wnie�.
- Mam nadziej�. - Kiwn�a g�ow�, patrz�c na niego z ciekawo�ci�.
- Powiedz jej ode mnie, �e wymog�em na moich ludziach tymczasowe zawieszenie
polowa�
na mery, do czasu przeprowadzenia dalszych bada�. Nie wiem, na ile uda mi si� to
utrzyma�.
G��wny Komitet Koordynacyjny na Kharemough bardzo si� niecierpliwi. Powiedz jej,
�e na razie
nie mog� zrobi� nic wi�cej.
- Ucieszy si�, gdy to us�yszy. Ja te�. Dzi�kuj� ci. Wiem, jakie naciski musisz
wytrzymywa�
- bogowie, musi by� jeszcze gorzej bez op�nienia czasowego w kontaktach z
w�adzami. Wiem,
jak bardzo po��daj� wody �ycia; jak trudno zapobiec, by nie uzyskali tego, co
chc�. Wiem... sama
kiedy� pr�bowa�am.
- Chcia�bym, �eby zrozumia�a to Kr�lowa - powiedzia� z grymasem. - Podczas
wszystkich
naszych spotka� w pa�acu mocno naciska na szybkie zmiany i jednocze�nie na
zakazanie
polowa�...zbyt mocno. Pr�bowa�em jej wykaza�, �e nale�y post�powa� stopniowo;
Tiamat, �eby
uzyska� pe�n� r�wno�� z innymi �wiatami Hegemonii, musi najpierw osi�gn�� pewien
stopie�
rozwoju technicznego. Inaczej zmiana sprawi tylko, �e wszystko b�dzie jeszcze
gorsze ni�
przedtem. Hegemonia nie lubi wymiany czego� za nic, tak samo zreszt� jak Tiamat.
- Rozumie to - mrukn�a Jerusha. - Ale wie tak�e, �e Hegemonia przyby�a tu,
uwa�aj�c jej
lud za barbarzy�ski, a tak nie jest. Gotowa jest do kompromisu i wyj�cia
naprzeciw ��daniom
Hegemonii, je�li ta uczyni to samo. Chce tylko, �eby rozumiano, i� punkty
widzenia obu stron
r�ni� si� od siebie. Hega przyjmowa�a zawsze w stosunku do tego �wiata zasad�:
�co moje, to
moje, co twoje, mo�emy dyskutowa�...�
- Robi�, co mog� - powiedzia� z odrobin� niecierpliwo�ci. - Musi zwa�a� na ka�dy
krok.
Chcia�bym tylko, �eby mog�a... �eby�my... - Nagle odwr�ci� wzrok. - Cholera -
szepn��. Cholera.
Cholera.
- Wiem, BZ - powiedzia�a Jerusha z nag�ym zrozumieniem w oczach. - Te� tego
chce. -
U�miechn�a si�. - Pewnie wszyscy chcemy.
Min�a d�u�sza chwila, nim znowu na ni� spojrza�.
- Na Kharemough maj� stare powiedzenie: �W �yciu s� dwie tragedie. Pierwsza to
niemo�no�� spe�nienia pragnie� serca. Druga to ich spe�nienie�.
Roze�mia�a si� cicho. - Na Newhaven, przeklinaj�c kogo�, m�wimy: �Oby� dosta�
wszystko, czego pragniesz; oby� zosta� zauwa�ony przez mo�nych ludzi; oby� �y� w
ciekawych
czasach�.
Poczu�, jak si� u�miecha, ucieszy� si�, �e przynajmniej nie straci� poczucia
absurdu.
- W takim razie na pewno nie ma dla mnie nadziei. - Wyci�gn�� do niej r�k�. Na
wz�r
tubylc�w chwyci�a j� za nadgarstek. - Daj mi zna�, gdy podejmiesz decyzj�.
Przeka� wyrazy
szacunku dla Kr�lowej. I... - Urwa�, przypomniawszy sobie twarze dzieci Moon. -
I dla jej rodziny.
Kiwn�a g�ow�.
- Przeka�e - powiedzia�a z powag�. - Na pewno, BZ.
Patrzy�, jak wychodzi z jego gabinetu. Po��czenie wewn�trzne zacz�o brz�cze�,
gdy tylko
zamkn�a drzwi. Nie zwr�ci� na nie uwagi, ws�uchuj�c si� w co� innego.
TIAMAT: Krwawnik
- Jerusha, ciesz� si�, �e przysz�a�...
Jerusha poczu�a, jak wykrzywia si� jej twarz na widok Kr�lowej odwracaj�cej si�
do niej z
u�miechem i podniesionymi d�o�mi. Kiwn�a g�ow�, pr�buj�c odwzajemni� u�miech,
gdy Moon
wskaza�a na pokryty danymi ekran, le��cy przed ni� jak czarodziejska sadzawka na
powierzchni
biurka.
- Pracowa�am nad tym ca�e popo�udnie, a teraz nagle odmawia spe�niania moich
polece�.
M�wi� temu, �e jestem Kr�low�, ale nie robi to �adnego wra�enia. - Roze�mia�a
si� na po�y z
rozbawienia, na po�y ze zdenerwowania. - A wszystkie zbiory pomocnicze s� w
sandhi.
Jerusha pochyli�a si� nad jej ramieniem, by spojrze� na ekran.
- Zbyt ma�o pami�tam pisane sandhi, by poradzi� sobie w �azience, a co dopiero z
m�zgiem
komputera. - Pismo by�o ideograficzne i w niczym nie przypomina�o j�zyka
m�wionego. - Nigdy
go dobrze nie zna�am... Czy twoje dane s� zabezpieczone? - Moon przytakn�a. - W
takim razie po
prostu wy��cz wszystko i w��cz znowu. Troch� to niewygodne, ale w moim przypadku
zawsze
odnosi�o skutek.
Moon popatrzy�a z pewnym os�upieniem, ale wzruszy�a ramionami i kiwn�a g�ow�.
Jerusha patrzy�a, jak post�puje z komputerem.
- Och. Lepiej! Dzi�kuj� ci... - Moon okr�ci�a si� z krzes�em, odchyli�a do ty�u.
- Przysz�a�,
wiedziona swym niesamowitym przeczuciem, �e b�dziesz potrzebna, czy chcesz o
czym�
porozmawia�? - Spojrzenie w jej oczy kaza�o Jerushy zastanowi� si� nad
niesamowitym
przeczuciem Kr�lowej.
- No... tak, chc�. - Usiad�a na fotelu stoj�cym obok naro�nika biurka,
przygl�da�a si� swoim
d�oniom - zmarszczkom, grubiej�cym knykciom, zgrubieniom, kt�re po tylu latach
zdawa�y si� by�
ich nieod��czn� cz�ci�.
- Jak si� ostatnio czujesz? - zapyta�a Moon �agodnie. - Czy po powrocie
Hegemonii �atwiej
znosisz brak Miroe? A mo�e trudniej?
Jerusha spojrza�a na ni� znowu, zrozumia�a, �e w ci�gu ostatnich tygodni nie
mia�y cho�by
kilku chwil, wykradzionych z ich prywatnego czasu, by po�wi�ci� je na rozmow� o
sprawach
osobistych.
- Chyba i jedno, i drugie - powiedzia�a.
- Tak. - Moon spojrza�a w dal, jakby co� zasnu�o jej my�li. - Masz racj�...
Jedno i drugie. -
Splot�a mi�dzy palcami pasmo jasnych w�os�w, w roztargnieniu skr�ca�a je i
rozkr�ca�a. -
Obecno�� Hegemonii wzmog�a wszystko. - Zerkn�a na komputer, cz�� systemu,
kt�ry przez ca�e
jej panowanie, a� do teraz, by� bezu�yteczny i martwy. Dopiero od kilku tygodni
nauczy�a si� nim
pos�ugiwa�, co Jerusha nadal uwa�a�a za niemal niewiarygodne. - I nada�a
podw�jne znaczenie...
Jerusha dostrzeg�a za tymi s�owami BZ Gundhalinu, niby odbicie w lustrze.
- Moon, powinna� porozmawia� z BZ.
- Rozmawiam - powiedzia�a Moon. - Spotykam si� z nim kilka razy w tygodniu... -
Spojrza�a w bok. - Ale nie sama. Nie mog�, Jerusho.
- Czego si� po nim spodziewasz? - zapyta�a Jerusha, unosz�c brwi.
- Chodzi o mnie. - Zarumieni�a si�. - Patrz�c na niego, gdy m�wi... My�la�am, �e
lata
uodporni�y mnie na to... �e zoboj�tnia�am. �e po wszystkim, co Sparks i ja
stracili�my, co mieli�my
razem, jedynym, czego mog� ��da� od �ycia, jest zostawienie mnie samej. Spok�j.
- Pokr�ci�a
g�ow�. - Ledwo go zna�am, Jerusho... i to przed tylu laty. A mimo to, patrz�c na
niego, chc� by... -
Zacisn�a d�onie. - Nie rozumiem tego. Nie wiem nawet, czy tkwi to w nim, czy we
mnie. Ale nie
mog� sobie ufa�... - za�ama� si� jej g�os.
- To najbardziej niewiarygodna rzecz, jak� us�ysza�am od dwudziestu lat. -
Jerusha
pokr�ci�a g�ow�. - Winna mu jeste� spotkanie sam na sam. Musicie porozmawia� o
dzieciach. -
Moon skrzywi�a twarz w zaprzeczeniu. - My�lisz, �e nie wie? Wie...
Moon spojrza�a na ni� nagle.
- Rozmawia�a� z nim, prawda?
Jerusha przytakn�a.
- Jaki jest...?
- Pogr��ony po uszy w biurokracji. Ale chyba tego nie �a�uje. Na razie.
- O czym m�wili�cie? - Mina Moon zmieni�a si� nagle. - Jerusho, zamierzasz
opu�ci�
Tiamat?
- Nie. - Jerusha niemal si� roze�mia�a, tak dalekie to by�o od jej trosk. -
Nie... Zaprosi� mnie
do siebie. - Odetchn�a g��boko. - Zaproponowa� prac�, Moon. G��wnego
Inspektora.
Moon popatrzy�a ni� z namys�em.
- I pracowa�aby� dla Hegemonii?
Znowu. Jerusha us�ysza�a prawdziwe pytanie, jakie Kr�lowa chcia�a zada�,
spodziewa�a si�
go. Pracuj�c przedtem dla Hegemonii, by�a wrogiem tego �wiata, cho� wtedy o tym
nie wiedzia�a.
- Pracowa�abym dla BZ - odpowiedzia�a.
- A co ze stanowiskiem mojego Dow�dcy Stra�y?
- Gdybym przyj�a funkcj� G��wnego Inspektora, znalaz�abym par� os�b, kt�rym
ufam i
kt�re mog�yby przej�� moje obowi�zki. Dopilnowa�abym tego.
- A wi�c podj�a� ju� decyzj�?
Jerusha niemal pokr�ci�a g�ow�, lecz zawaha�a si�, czuj�c, �e istotnie tak jest.
- My�l�, �e bardziej si� tam przydam - powiedzia�a powoli - dla nas wszystkich.
Znam obie
strony. BZ potrzebuje ludzi maj�cych podobne do�wiadczenie... Potrzebuje kogo�
pilnuj�cego mu
plec�w.
- A kto b�dzie pilnowa� moich? - mrukn�a Moon z odrobin� z�o�ci.
- BZ - u�miechn�a si� Jerusha. - My oboje. - Znowu popatrzy�a na swoje d�onie i
przesta�a
si� u�miecha�. - Moon, od �mierci Miroe mia�am wra�enie, �e moje �ycie wpada w
koleiny, coraz
to g��biej i g��biej. Nie wystarcza mi to, czym jestem, co mam, co robi�...Chyba
tego potrzebuj�.
Potrzebuj� wyzwa�, k�opot�w, star�, problem�w - potrzebuj� mocnego kopa szoku
kulturowego,
�eby znowu zacz�� �y�. - Spojrza�a na komputer, czekaj�cy za Kr�low� niby martwe
oko. - Po
niemal dwudziestu latach ci�gle brak mi dzia�ania.
Moon kiwn�a g�ow�, zacisn�a usta. Jerusha dostrzeg�a zrozumienie w jej oczach;
r�wnie�
g��bi� rozczarowania i straty.
- R�nica b�dzie tylko powierzchniowa - powiedzia�a, nie wiedz�c, kto tak
naprawd�
potrzebuje zapewnie�. - Jeste�my po tej samej stronie, d��ymy do tego samego
celu. Zawsze tak
b�dzie.
Moon obejrza�a si� na zwodniczo ciep�e, jasne oko komputera.
- Jedyn� rzecz�, jaka zawsze pozostaje taka sama � powiedzia�a - jest zmiana.
TIAMAT: Krwawnik
- Jest pan wcze�nie, s�dzio Gundhalinu - powiedzia�a niewidoma.
Gundhalinu zatrzyma� si� zak�opotany tu� przed muszlowatym wej�ciem do sali
narad
pa�acu. Fate Ravenglass, niewidoma kobieta kieruj�ca Kolegium Sybilli, siedzia�a
samotnie przy
zajmuj�cym �rodek sali wielkim okr�g�ym stole. Zamkni�te oczy skierowa�a na
niego, cho� nie na
oczy. Nie by�o nikogo mog�cego jej powiedzie�, kto wszed� do �rodka.
- Sk�d pani wie, �e to ja? - zapyta� z ciekawo�ci, id�c w jej stron�.
- Ma pan bardzo charakterystyczny ch�d - powiedzia�a z niewymuszonym u�miechem.
- Aha. - U�miechn�� si� nie�mia�o, mia� nadziej�, �e wyczuje to w jego g�osie.
Stan�� przed
ni�, zamiast usi��� opar� si� o wysokie, twarde oparcie krzes�a. - Pani te�
przyby�a wcze�nie, Fate
Ravenglass. - Nie wiedzia�, gdzie patrze�, nie by� przyzwyczajony do rozm�w z
niewidomymi.
Wprawia�o go to w zak�opotanie.
- Rzeczywi�cie - potwierdzi�a. - Tor przyprowadzi�a mnie i posz�a na zebranie
towarzystwa
przedsi�biorc�w. - Pokiwa�a g�ow�. - Ale nie przyszed� pan wcze�niej � samotnie,
by zobaczy� si�
ze mn� - powiedzia�a z dziwn� �agodno�ci�.
- Nie - mrukn��, odwracaj�c wzrok, patrz�c na pust� sal� z kilkoma wej�ciami. -
Prosz� mi
powiedzie� - zmieni� temat - jak sta�a si� pani sybill� w �rodku Krwawnika
sprzed wielu lat? Jak
udawa�o si� pani ukrywa�?
- Bardzo dawno temu kto� zarazi� mnie podczas Nocy Masek. - Jej palce przesuwa�y
si�
niespokojnie po blacie sto�u.
Bogowie. Zastanowi� si� nad wnioskami.
- Przypadkowo?
- Nie. - Unios�a niewidz�ce oczy, znalaz�a jego z onie�mielaj�c� dok�adno�ci�. -
Nieprzypadkowo. Czemu pan pyta, s�dzio Gundhalinu?
Usiad� powoli obok niej.
- Co� bardzo podobnego... zdarzy�o si� ze mn� - odpar�, w�a�ciwie nie
odpowiadaj�c na jej
pytanie.
- A wi�c pan te� jest sybill�?
- Tak - odpowiedzia� zdziwiony, dopiero po chwili zrozumia�, �e nie mog�a
zobaczy� jego
koniczynki; zdumia�o go ponownie, �e nikt jej nie powiedzia�.
- Przestraszy� si� pan wtedy? - zapyta�a.
- Tak - potwierdzi� ponownie. - My�la�em, �e oszala�em.
Chrz�kn�a ze wsp�czuciem, pochyli�a g�ow�.
- Czy zarazi� pani� pozaziemiec? - zapyta�. Kiwn�a g�ow�.
- Tak s�dz�. Cho� podawa� si� za Letniaka... Przez lata utrzymywa�am to w
tajemnicy, bo
ba�am si�, �e zostan� wykryta i wygnana z miasta.
Gundhalinu zacisn�� usta, zastanawiaj�c si�, czym m�g� si� kierowa� �w
nieznajomy,
�wiadomie zara�aj�c wirusem niewidom� kobiet�, a potem porzucaj�c j� w mie�cie,
gdzie sybille
obdarzano nienawi�ci� i strachem.
- I nigdy nie wchodzi�a pani w Przekaz, nim M... nowa Kr�lowa nie powiedzia�a
pani
prawdy?
- Wchodzi�am...
Spojrza� na ni� ze zdziwieniem.
- Jak...?
- Byli ludzie, kt�rzy szukali mnie niekiedy, by zadawa� pytania. Nie wiem, jak
mnie
znajdowali. Wszyscy byli pozaziemcami, ale nigdy nie zdradzili mej tajemnicy.
Poznawa�am ich
po tym, �e nazywali siebie �obcymi z dala od domu� i dziwnie podawali r�k�.
- Podawali r�k�? - Gundhalinu zesztywnia�. - Czy ma pani na my�li... co�
takiego? -
Wyci�gn�� d�o�, uj�� jej i zrobi� palcami tajemny znak Przegl�du. Wyszarpn�a
r�k�.
- Tak! Sk�d pan wiedzia�?
- W Hegemonii, a tak�e innych cz�ciach Starego Imperium, dzia�a tajny zakon
d���cy do
zmian na lepsze...
- I pan do niego nale�y?
- Tak.
- Pracuj� dla wy�szego dobra?
- Tak - powt�rzy� z mniejsz� pewno�ci�.
- Poprzez zara�anie wirusem sybilli nic nie podejrzewaj�cych i nie pragn�cych
tego ludzi?
- Nie. - Skrzywi� twarz. - Musia� istnie� jaki� nies�ychanie wa�ny pow�d takiego
potraktowania pani... Przepraszam - doda� nieoczekiwanie.
- Czy z panem post�piono tak samo? - zapyta�a po d�ugim milczeniu.
- Nie. - Wci�gn�� g��boko powietrze, wypu�ci� je z westchnieniem. - Nie by�o po
temu
�adnego powodu. - Chocia� gdyby mu tego nie zrobiono, nigdy by nie rozwik�a�
tajemnicy
Ognistego Jeziora i nie wr�ci� stamt�d z nap�dem gwiezdnym... Song by�a szalona,
zwariowa�a od
wirusa, ale Hahn, jej matka, kt�ra poprosi�a go o odnalezienie c�rki, nale�a�a
do Przegl�du. Czy do
znacznie wy�szego poziomu, ni� mu si� zdawa�o? Czy za pozornymi przypadkami losu
kry� si�
niewidzialny wz�r, plan maj�cy na celu jego powr�t na Tiamat? Bogowie - mo�e
oszale� od
podejrze�, je�li zacznie rozwa�a� wszystkie mo�liwo�ci... - Zosta�em zara�ony
przypadkowo.
Lekko zmarszczy�a brwi, jakby us�ysza�a w jego g�osie w�tpliwo��, ale
powiedzia�a tylko.
- Ciesz� si�, �e mi pan o tym powiedzia�. Zawsze pragn�am wierzy�, i� m�j los
ma jaki�
sens. Bardzo d�ugo wiedzia�am jedynie, co Letniacy s�dz� o swych sybillach i co
Zimacy my�l� o
Letniakach. Ale pozaziemcy ci�gle do mnie przychodzili. A czasami bywa�am
wezwana do
Przekazu z drugiej strony; d�ugie lata jako jedyna mog�am odpowiada� na pytania
dotycz�ce
Krwawnika. Zawsze chcia�am wierzy�, �e co� znacz�, �e to by�o wa�ne...
- By�o - powiedzia� Gundhalinu. - Bardziej ni� si� pani zdaje. - Opu�ci� wzrok,
po chwili
znowu spojrza� w oczy przypominaj�ce zaciemnione okna na pomarszczonej,
cierpliwej twarzy. -
Nigdy wiec nie widzia�a pani ludzi, kt�rzy przychodzili zadawa� pytania? -
Zastanawia� si�, czy
Przegl�d dlatego j� wybra�.
- Och, widzia�am ich - na sw�j spos�b. Nie by�am wtedy zupe�nie �lepa - mia�am
pozaziemsk� opask� z czujnikami obrazu. Wystarcza�o to, bym mog�a pracowa�.
By�am maskark�;
to ja przed ostatnim �wi�tem zrobi�am mask� Kr�lowej Lata.
- Pami�tam j� - powiedzia�; pami�ta� jak sen. Moon przysz�a do niego, gdy le�a�
w szpitalu,
majacz�c od gor�czki. Przynios�a z sob� mask� Lata, by zobaczy�, co osi�gn�a...
Zamruga�,
wracaj�c do tera�niejszo�ci. - W takim razie straci�a pani wzrok, gdy podczas
Odlotu wy��czyli�my
wszystkie pozostawione tu urz�dzenia techniczne.
Kiwn�a g�ow�.
- Dopilnuj�, by mo�liwie jak najszybciej otrzyma�a pani nowe czujniki obrazu.
- Dzi�kuj� - mrukn�a zdziwiona.
Sk�oni� g�ow� i u�wiadomi� sobie, �e nie mog�a zobaczy� tego gestu. Dotkn�� jej
d�oni,
zrobi� palcami znak potwierdzenia.
U�miechn�a si�; po�o�y�a r�k� na jego d�oni, gdy chcia� j� cofn��.
- Czy mog� dotkn�� pa�skiej twarzy? - zapyta�a.
Zrozumienie przezwyci�y�o jego zaskoczenie, uni�s� r�k�, kieruj�c jej palcami,
a�
dotkn�y policzka.
Moon patrzy�a przez ukryte okno na dwie postacie siedz�ce obok siebie przy
stole.
Zobaczy�a, jak palce Fate ogl�daj� twarz m�czyzny przyjmuj�cego to z ca�kowitym
spokojem, jak
r�k� artysty tworzy w umy�le jego portret.
Moon zacisn�a swoje d�onie, zaczynaj�ce m�wi� o jego sk�rze, o �agodnym,
upartym
dotyku jego ust na jej r�ce, ustach... Odwr�ci�a si�, czuj�c, �e si� rumieni;
z�a by�a na w�asne cia�o
za zdrad�, za podniecenie, przebiegaj�ce jej nerwy niby srebrna muzyka - za to,
�e przysz�a tu, by
stan�� w ukrytej komnacie za jednokierunkowym oknem, czeka�, czeka� na widok tej
twarzy...
By� to jeden z sekret�w Arienrhod, okno z drugiej strony wygl�da�o na
importowany obraz.
By�a Kr�lowa mia�a podobne punkty obserwacyjne w ca�ym pa�acu, mog�a dzi�ki nim
w ka�dej
chwili podgl�da�, kogo tylko chcia�a. Lubi�a takie sztuczki, kry� si�, �y� w
k�amstwie, zdradza�
siebie i ogl�dane przez ni�, niczego nie podejrzewaj�ce osoby.
Ale - Odwr�ci�a si� znowu, nie mog�c powstrzyma�. Musia�a go widzie�,
potrzebowa�a tej
chwili... Nie potrafi�aby utrzyma� noszonej publicznie maski ch�odnej
oboj�tno�ci, gdyby najpierw
nie popatrzy�a na niego potajemnie. Przyszed� wcze�nie na zebranie, nie czekaj�c
na nikogo ze
swych ludzi; przed przyj�ciem kogo� z jej strony. Przyszed� wcze�nie; na pewno
zrobi� to z jednego
powodu, i niew�tpliwie to nie Fate Ravenglass spodziewa� si� zobaczy�...
Do sali wesz�y trzy nast�pne osoby - cz�onkowie jej Rady. Fate i BZ odwr�cili
si�, ju� nie
widzia�a jego twarzy. Przycisn�a d�o� do okna, zastanawia�a, ile czasu minie,
nim przestanie czu�
ow� pal�c� konieczno��, rozpaczliw� potrzeb� cho�by patrzenia na niego. Nigdy
si� nie
spodziewa�a, �e czego� takiego dozna, nie po tylu latach. Ale gdy zobaczy�a go
znowu - i
zrozumia�a, �e w ci�gu d�ugich lat rozstania codziennie widzia�a jego twarz w
obliczu swego
syna... jego syna...
Przygryz�a warg�. Czy to dlatego my�la�a o nim tak cz�sto i tak d�ugo? A mo�e
sprawia�o
to wspomnienie jedynej nocy, kt�r� sp�dzili razem? Mo�e tylko dlatego
prze�ladowa�y j� owe
uczucia, �e nie mog�a ich rozwik�a�, nim tu nie wr�ci�. Ze wzgl�du na swe
ma��e�stwo, swe dzieci,
przysz�o�� swego �wiata... swoj�, nie mo�e si� budzi�; nie mo�e nigdy spotka�
si� z nim sam na
sam, dop�ki nie nabierze pewno�ci, i� ca�kowicie panuje nad swymi emocjami...
Odwr�ci�a si� od okna, czar przerwa�o przybycie nowych uczestnik�w odbywanej za
�cian�
narady, tym razem pozaziemc�w. Skierowa�a si� do skrytych drzwi; zatrzyma�a
nagle, gdy drog�
zaszed� jej m��.
- Sparks...
Zerkn�� poza ni�, na okno; ci�gn�c� si� w niesko�czono�� chwil� patrzy� przez
nie, nim
wr�ci� wzrokiem do jej twarzy. Poczu�a, jak si� rumieni pod jego spojrzeniem;
nie by�a w stanie nic
powiedzie�, odeprze� oskar�enia w jego oczach, bo nie mog�a niczym wyt�umaczy�
swego pobytu
tutaj, prawda by�a zbyt oczywista.
- Czemu si� tym przejmujesz? - zapyta� z niech�ci� w g�osie. - We� go do ��ka,
skoro po
dwudziestu latach ci�gle nie mo�esz mu si� oprze�.
- Nie pragn� go.
- To czego? Na pewno nie mnie. - Mocno uderzy� si� w pier�. - Przez dwadzie�cia
lat
stara�em si� odzyska� ciebie, tw� mi�o��, tw�j szacunek; biega�em za tob�,
b�aga�em o ka�de
dotkni�cie, najmniejszy dow�d, �e ci�gle ci� obchodz�. A ty przez ca�y ten czas
odsuwa�a� si� ode
mnie coraz dalej... - Pokr�ci� g�ow�. - Przez ca�y czas kocha�a� wspomnienie.
Zawsze to
podejrzewa�em, ale mog�em znosi�, dop�ki by� daleko... - Wskaza� na okno. - Nie
wytrzymuj�
tego. Jego widoku. Wzroku, z jakim na niego patrzysz...Dostrzeg�em prawd�: nawet
Ariele i
Tammis nie s� moimi dzie�mi. S� jego!
Odwr�ci� si� od niej, Moon poczu�a, jak jej twarz wykr�ca b�l.
- To nieprawda. Zawsze by�y twoimi dzie�mi! Zawsze by�am twoj� �on�. Kocham
ci�...
Obejrza� si� z p�on�cymi oczyma.
- Masz mnie za �lepego? Za g�upiego? To nie s� moje dzieci! I nie jeste� moj�
�on� - nie w
prawdziwym znaczeniu. - Jego gniew wypali� si� do popio��w. - Nie znios� tego.
R�b, co chcesz...
tylko wi�cej mi nie k�am. - Odwr�ci� i wyszed�, nie ogl�daj�c si� za siebie.
Dop�ki nie ucich�y jego kroki, sta�a samotnie, niezdolna do ruchu, jak
skamienia�a.
Poruszy�a si� wreszcie, zaczerpn�a d�ugi, dr��cy oddech. Z pustego korytarza
spojrza�a na
ukryte okno; zobaczy�a twarze patrz�cych w jej stron�, jakby mogli j� widzie�,
ludzi. Poj�a, �e
sprzeczaj�ce si� g�osy dotar�y do sali zebra�. G�owy zaczyna�y si� znowu
odwraca�, patrzy�y na
siebie niepewnie. Zastanawia�a si�, co mog�y us�ysze�.
Zaciska�a pi�ci, a� zadr�a�y jej r�ce; rozprostowa�a bia�e i zimne palce,
wychodz�c z
tajemnego pomieszczenia. Wesz�a do wielkiej sali, gdzie czeka�o na ni� kilka
os�b, gotowych
rozpocz�� zebranie maj�ce ukszta�towa� przysz�o�� jej �wiata. Zobaczy�a
przygl�daj�ce si� jej oczy
BZ; odm�wi�a spojrzenia w nie. Nie wiedzia�a, jak wytrzyma nast�pn� godzin�,
nast�pny dzie�,
sk�d znajdzie si�y niezb�dne dla bycia Kr�low�, a nie kobiet�. Przypomnia�a
sobie mask� Kr�lowej
Lata, kt�r� Fate Rayenglass umie�ci�a na jej g�owie pewnego rozstrzygaj�cego
dnia, p� �ycia
temu. Zbudowa�a obraz pogody i spokoju, na�o�y�a go na w�asne rysy, zbli�aj�c
si� do
wyczekuj�cych przedstawicieli starego i nowego.
TIAMAT: Krwawnik
- Och, Tor, to niesamowite! Nie wierz� w�asnym oczom... - Ariele Dawntreader
po�o�y�a
swe zwinne szczup�e cia�o na przezroczystej powierzchni sto�u, zajrza�a do
kryj�cej si� pod ni�
g��bi. D�wi�cza�a przy ka�dym ruchu, jej obcis�y str�j obszyty by� drobnymi,
l�ni�cymi p�ytkami
srebra. - Czy tak w�a�nie wygl�da� przed Zmian� tw�j klub? - G�osy otaczaj�cych
j� przyjaci�
rozbrzmiewa�y zachwytem. Tego wieczoru Starhiker po raz pierwszy, czy raczej po
d�ugim czasie,
otwiera�a w Labiryncie jedyny na razie lokal hazardowy na wz�r pozaziemc�w.
Tor wsz�dzie, gdzie tylko mog�a, skupywa�a resztki urz�dze�, u�ywane lub nowe,
schowane w magazynach miasta; ustawi�a je na nowo i naprawi�a wypalone wn�trza
przy pomocy
niespodziewanie osi�galnych nowych mikroprocesor�w. Przy b�ogos�awie�stwie
Kr�lowej upora�a
si� z tym przed pozaziemskimi przedsi�biorcami, ko�acz�cymi do bram pa�acu i
Sinej ulicy,
prosz�cych w�adze miejscowe i Hegemonii o zezwolenie na wype�nienie na wp�
pustych dom�w
Labiryntu sklepami i lokalami rozrywkowymi. Nowy G��wny S�dzia przykr�ca� kurka
nap�ywowi
pozaziemc�w i ich zabawek, zmianom, kt�rych Tiamata�czycy oczekiwali na r�wno z
niecierpliwo�ci� i z obaw�. Jak dot�d kupcy i in�ynierowie mieli znacznie
wi�ksze szans� ani�eli
przedstawiciele zawod�w mniej u�ytecznych.
Ariele czu�a jedynie niecierpliwo�� i l�k, nie rozumia�a, dlaczego ktokolwiek,
��cznie z jej
matk�, mia�by przyjmowa� inaczej podniecaj�ce mo�liwo�ci otwieraj�ce si� przed
podlegaj�cym
zmianom miastem. Ca�e �ycie marzy�a o tych cudach, cho� dopiero teraz, gdy
zacz�y si� zjawia�,
zrozumia�a, czego po��da�a.
- Ciesz� si�, male�ka, �e ci si� podoba. - Tor okr��y�a st�, z dum� poklepa�a
jej policzek
d�oni� w l�ni�cej od klejnot�w r�kawiczce. - Baw si�, dzi� wieczorem lokal jest
tylko dla ciebie i
twoich przyjaci�. Cho� to tylko n�dzne na�ladownictwo mego dawnego miejsca. Ale
tym razem
nale�y do mnie... Zaczekaj, a� urz�dzenia naprawd� zaczn� nap�ywa� - wtedy
dopiero wyba�uszysz
oczy. Labirynt... bogowie, nigdy nie my�la�am, �e doczekam jego od�ycia! -
Pokr�ci�a g�ow�,
zamigota�a srebrna siatka okrywaj�ca jej szpakowate w�osy.
Ariele popatrzy�a na ni�, czuj�c inne zdumienie; mia�a wra�enie, �e nigdy dot�d
nie
widzia�a Tor Starhiker, cho� zna�a j� od zawsze... �e czyni to dopiero teraz,
gdy zobaczy�a j�
wreszcie w otoczeniu, do kt�rego naprawd� nale�a�a. Mia�a nadziej�, �e b�dzie
mia�a w oczach
podobne �wiat�o, gdy po niewiarygodnie d�ugim czasie znajdzie si� w jej wieku.
- Na bog�w, Ariele... - Tor wyprostowa�a si� nagle, spojrza�a na ni�, gdy ju�
wcisn�a
napoje i pionki w niecierpliwe d�onie przyjaci� dziewczyny. - Co si� sta�o z
twoimi w�osami?
- Obci�am je jak pozaziemcy. - Ariele potrz�sn�a g�ow�, poczu�a osza�amiaj�c�
lekko��
tego ruchu, jakby z jej duszy opad� ci�ar, jakby zrzuci�a go wraz z si�gaj�cymi
do pasa w�osami,
kt�re tego popo�udnia zostawi�a na pod�odze pozaziemskiego zak�adu. Pozosta�e
kosmyki mia�y
zaledwie kilkana�cie centymetr�w d�ugo�ci i stercza�y na wszystkie strony jak
futerko kota. Elco
Teel zach�ci� j� do tego; ale gdy by�o ju� po wszystkim, nikt nie odwa�y� si�
nie p�j�� w jej �lady.
Wi�kszo�� z otaczaj�cych j� podskakuj�cych g��w by�a �wie�o ostrzy�ona na r�ne,
coraz to
dziwaczniejsze sposoby. - Czy nie wygl�daj� �licznie?
Tor unios�a brwi, potem u�miechn�a si� i kiwn�a g�ow�.
- Wydaj� mi si� doskona�e. Nie spodobaj� si� twojej matce.
- Mam nadziej� - skrzywi�a si� Ariele, czuj�c, jak u�miecha si� z�o�liwie. -
Przynajmniej
nie wygl�dam ju� jak ona. - Znowu pokr�ci�a g�ow� i zeskoczy�a ze sto�u, wzi�a
stoj�c� na nim
szklaneczk�. Poci�gn�a z niej, zauwa�y�a z rado�ci� i lekkim zdziwieniem, �e
Tor pocz�stowa�a j�
napojem zawieraj�cym alkohol. - Dzi�ki, Tor.
Gospodyni machn�a dobrodusznie r�k� i odsun�a si� od sto�u, kt�ry nagle o�ywi�
si�
holograficznym obrazem obcego miasta.
Sapni�cie zaskoczonej Ariele uton�o w pomrukach zdumienia. Stan�a mi�dzy Elco
Teelem i Tilbym Atwaterem, patrzy�a, jak w t�umie pojawiaj� si� o�ywieni
pozaziemcy. Szturcha�a
przyjaci�, t�ocz�cych si� wok�, by wypr�bowa� now� gr�, kt�ra pewnie nied�ugo
stanie si� dla
nich stara.
Obserwowa�a j�, staraj�c si� wyczu� zasady, mrucz�c spostrze�enia, sapi�c i
pokazuj�c jak
inni; wszyscy usi�owali ukry�, �e nigdy dot�d nie spotkali si� z podobn� gr�.
Muzyka
rozbrzmiewa�a wok� g�o�nymi, natarczywymi rytmami, nieznanym biciem serca
obcego miasta.
Po jakim� czasie zacz�li si� rozchodzi�, w�drowa� od sto�u do sto�u, poci�ga�
napoje, przygl�da�
ukradkowo zdumiewaj�cej r�norodno�ci t�um�w wype�niaj�cych przestrze� wok�
nich - ludzi
wszystkich wzrost�w i kszta�t�w, z w�osami o wszelkich mo�liwych do wyobra�enia
fryzurach i
ozdobach, barwach oczu i sk�ry, jakie jeszcze rok temu wywo�a�yby u nich �miech
niedowierzania
na samo wspomnienie. Kocha�a ten widok, symbolizowane przez niego poczucie
r�norodno�ci,
�ywy dow�d niesko�czonych mo�liwo�ci �ycia.
- Bogowie. - Siostra Tilby'ego, Sulark, nie�wiadomie u�y�a pozaziemskiego
okrzyku. - Jak
mo�na zdoby� do�� punkt�w, �eby chocia�by zremisowa�? Te gry s� niemo�liwe...
Nawet
pozaziemcy nie potrafi� wygrywa�. - Wskaza�a na zaczerwienionego gracza, kt�ry
odwr�ci� si� i
odszed� od l�ni�cych przed nimi spl�tanych ruin �wiata.
Ten zdo�a wygra� - mrukn�a Ariele, tr�caj�c Tilby'ego ramieniem. Patrzy�a na
m�czyzn�
odleg�ego o dwa sto�y, robi�cego co� dla niej zupe�nie niezrozumia�ego, lecz
robi�cego to
wspaniale, poznawa�a to po krzykach i �miechach otaczaj�cych go ludzi. T�um
powtarza� ka�dy
jego ruch, podobnie ona, cho� zerka�a na boki.
- Popatrz na niego, Tilby, na Cycki Pani, chcia�abym zobaczy� reszt�, a ty? -
By�
dostatecznie jasny, by uchodzi� za Tiamata�czyka, ale nie mia�a w�tpliwo�ci, �e
jest pozaziemcem,
wskazywa�y na to dziwaczne zwoje ozd�b, otulaj�ce a� do ramion jego go�e r�ce.
Nie mog�a
oderwa� wzroku od p�on�cego pi�kna jego twarzy, zdecydowanego, doskonale
opanowanego ta�ca
d�oni wewn�trz opadaj�cego na niego deszczu widmowego z�ota, nie patrzy�a nawet
na jego cia�o,
migocz�ce w przesuwaj�cym si� t�umie.
- Hmm - powiedzia� Tilby, g�adz�c jej w�osy. - No jasne.
- Ale to ja zobaczy�am go pierwsza - powiedzia�a Ariele stanowczo, odci�gn�a
ruszaj�cego
do przodu Tilby'ego.
Tilby wyd�� wargi, a Elco Teel powiedzia�:
- Jeste� zepsuta, Ariele - jak mo�esz chcie� tego w�a�nie? Sp�jrz na jego sk�r�.
Jak my�lisz,
urodzi� si� z tymi c�tkami czy ma je po jakiej� chorobie?
- Jest wytatuowany - powiedzia�a z niecierpliwo�ci� i wy�szo�ci�. - Wiecie, co
to znaczy.
Jak sybille...
- Trudno uwierzy�. - Skrzywi� si�.
Ariele unios�a �rodkowy palec, opu�ci�a znacz�co przed jego twarz�.
- My�lisz, �e jest wytatuowany wsz�dzie? - zapyta� Tilby z rozszerzonymi oczyma.
- Przekonajmy si�. - Ariele wepchn�a si� mi�dzy przyjaci�, zacz�a przeciska�
si� przez
t�umy. Gdy jednak dotar�a do sto�u gry, przy kt�rym sta� pozaziemiec, ten
wyci�gn�� r�ce ze z�otej
halucynacji, kt�ra zacz�a rozp�ywa� si� w powietrzu. Znalaz�a si� przy obcym,
nim zdo�a� znikn��
w ci�bie, wklinowa�a mi�dzy m�odego m�czyzn� o czarnej jak noc sk�rze i w�osach
oraz
drugiego, ledwo si�gaj�cego g�ow� do sto�u. Dostrzeg�a zaskoczenie i zdziwienie
na ich twarzach,
znudzenie w przeszywaj�co niebieskich oczach gracza. �wiadomie otar�a si� o
niego, przesun�a
kr�g�ym cia�em po biodrze, nim z�apa�a go za rami�.
- Naucz mnie - mrukn�a mu w twarz.
Przez chwil� patrzy� na ni�, nic nie rozumiej�c. Przyciska�a go do sto�u lekkim,
znacz�cym
naporem cia�a.
- Szefie? - zapyta� za ni� niski cz�owiek.
Gracz machn�� ostro d�oni� i karze� zamilk�. Pozaziemiec lekko pokr�ci� g�ow�,
ale nie by�a
to odmowa; w k�cikach jego ust igra� u�miech nie maj�cy nic wsp�lnego z
weso�o�ci�. Jego oczy
nic nie wyra�a�y.
- Jasne - powiedzia� i uni�s� r�ce, obj�� j�, przesun�� d�o�mi po jej plecach a�
do
brz�cz�cych metalicznie bioder. Obr�ci� dziewczyn�, a� stan�a przed nim twarz�
do sto�u.
Poczu�a, jak porusza si� za ni�, cho� mniej delikatnie ni� ona; poczu�a na
kr�gos�upie nap�r jego
nag�ej erekcji.
Z�apa� jej d�onie, naci�gn�� na nie siateczk�, u�o�y� tak, jakby mia�y zagra� na
jakim�
instrumencie. Przed oczyma zobaczy�a roj�ce si� �wietliki. Ledwo u�wiadamia�a
sobie, �e wok�
zgromadzili si� jej przyjaciele, patrzyli na rozpoczynaj�c� si� gr� z r�nymi
stopniami rozbawienia
i rado�ci.
Nieznajomy zmusi� r�ce Ariele, by porusza�y si� jego rytmem, szepta� jej do ucha
obja�nienia i zach�ty, gdy pr�bowa�a dor�wna� niewymuszonemu wdzi�kowi gracza.
- Zaczynamy - powiedzia� mi�kko. - Wygrana nic nie znaczy. Jedynie gra, nurt,
pozw�l si�
nie�� jak rzeka.
Podda�a si�, poczu�a porwan� przez ruch, nat�ok wra�e� zmys�owych. �wiat�a,
muzyka,
ciep�y nacisk jego cia�a syci� skrywany wewn�trz g��d, dow�d po��dania
pozaziemca by�
niepokoj�c� udr�k� na jej plecach. Roztapia�a si� w zmys�owym �arze i nurcie, a�
rozp�yn�a si� w
nich ca�kowicie: jego ruchy by�y jej, patrzy�a jego oczyma, gdy spad� z�oty
deszcz, poczu�a
zwyci�anie, zwyci�anie, przestraszone krzyki t�umu, oklaski i �miechy,
b�yszcz�ce twarze
przyjaci�, l�ni�ce z�oto...
A potem bezb��dne d�onie zacz�y si� potyka�; nie potrafi�a z�apa� jednej z�otej
stru�ki,
potem nast�pnych. Przerwa� si� trzymaj�cy j� czar, nagle u�wiadomi�a sobie, �e
wraz z nim
znikn�y r�ce trzymaj�ce j�, prowadz�ce przez tajemny obrz�d panowania nad gr�.
Zaskoczona
patrzy�a, jak przygasaj� �wiat�a, na mrucz�cych i odchodz�cych ludzi. Z
odr�twia�ych palc�w
zdar�a z�ot� siateczk�. Nie czu�a ju� wok� siebie fantastycznie ozdobionych
ramion, na plecach
gor�cego, mocnego naporu.
Obr�ci�a si� i zobaczy�a, �e pozaziemiec znikn��, nie mia�a nawet poj�cia, kiedy
to si� sta�o.
Wymkn�� si� i odszed� bez s�owa.
Opada�y na ni� g�upawe, szydercze, r�wnie bezcielesne co z�oty deszcz g�osy
zazdro�ci i
pochwa� otaczaj�cych j� przyjaci�. Elco Teel stan�� obok, wykrzywi� si�
drwi�co, gdy spojrza� na
jej twarz.
- Jest dla ciebie za �liski, male�ka kochanko Matki. - By�o to u�ywane przez
pozaziemc�w
obra�liwe okre�lenie Tiamata�czyk�w i Ariele przyj�a je grymasem. - Wpad�a� we
w�asne sid�a,
co? - mrukn�� z nieprzyjemnym zadowoleniem. Unios�a gwa�townie kolano i uderzy�a
go w
pachwin� - nie na tyle mocno, by si� zgi��, lecz by zakl�� z b�lu.
- Suko - mrukn��. Ale nadal si� u�miecha�.
- Czy�by� tego nie lubi�? - Poca�owa�a go, wpu�ci�a jego j�zyk do swych ust,
zamkn�a
oczy, wyobra�aj�c sobie, �e ma przy sobie pozaziemca.
Przeciskali si� razem przez t�um, w grupie czuli si� pewniej wobec rosn�cej
liczby
pozaziemc�w; pr�bowali gier, przygl�dali si� i uczyli, podziwiali wyrafinowanie,
przy kt�rym
w�asne zachowanie wydawa�o si� im dziecinnym i prowincjonalnym. Wreszcie, gdy
Tor po trzeciej
kolejce nie pozwoli�a im wi�cej pi�, wyszli z klubu i ruszyli Ulic� w
poszukiwaniu prostszych,
lepiej sobie znanych rozrywek.
Ariele zatrzyma�a si�, gdy mijali wylot alei Oliwinowej, zajrza�a do niej. Przez
wi�kszo��
jej �ycia znajduj�ce si� tam barokowe ule budynk�w mie�ci�y za�o�one przez jej
matk� Kolegium
Sybilli. Teraz ulica odzyska�a nazw� �Sinej Alei� i sta�a si� tym, czym przedtem
- oficjaln�
siedzib� pozaziemc�w, ich urz�d�w. Trudno by�o znale�� si� tam przypadkowo, co
cz�sto robi�a od
dzieci�stwa. Ci�gle znajdowali si� na niej ludzie, wi�kszo�� nosi�a mundury
pozaziemskiej Policji.
Kiedy� mia�a prawo wchodzi� tam, bawi� si�. Teraz natychmiast zosta�aby
zatrzymana, wypytana,
wyprowadzona - grzecznie, bo by�a c�rk� Kr�lowej, lecz stanowczo, jakby
stanowi�a k�opot czy
zagro�enie.
- Chod�, Ari - Brein ponagli� j� niecierpliwie, chwyci� za rami�, gdy nie
rusza�a si� z
miejsca.
- Zaczekaj. - Wyswobodzi�a si� z jego uchwytu, patrz�c na trzy postacie
podchodz�ce do
wylotu ulicy. By�y pogr��one w o�ywionej rozmowie, chyba niezbyt przyjemnej,
s�dz�c z widoku
twarzy. W �rodku szed� BZ Gundhalinu, G��wny S�dzia, po prawej stronie mia�
komendanta
policji, po lewej Jerush� PalaThion ubran� w ten sam szaroniebieski mundur,
posiadaj�c� naszywki
g��wnego inspektora.
Jeszcze si� nie przyzwyczai�a do tego widoku, ani do Jerushy pomi�dzy obcymi o
dziwnych
twarzach...do dostrzegania z bolesn� dok�adno�ci� dziwno�ci jej oblicza, czego
sobie nigdy dot�d
nie u�wiadamia�a. Obserwowana przez ni� tr�jka osi�gn�a r�g ulicy i ruszy�a w
d�. Spo�r�d nich
tylko g��wny inspektor Vhanu zerkn�� na dziewczyn�, lecz tylko zmarszczy� brwi i
znowu
odwr�ci� wzrok.
- Hej, ciociu Jerusho - zawo�a�a Ariele, s�ysz�c, jak drwi�ce echo jej s��w
odbija si� od
mur�w budynk�w.
Jerusha zatrzyma�a si�, odwr�ci�a, podobnie jej towarzysze. Ze zdziwieniem
przyjrza�a si�
twarzom grona barwnie ubranych m�odych Tiamata�czyk�w. Ariele wysun�a si� lekko
do przodu,
czeka�a d�ugo, a� PalaThion wy�uska�a j� z grupy.
- Ariele? - Jerusha podesz�a do nich z min� wyra�aj�c� na po�y ciekawo��, na
po�y
zdumienie. Ariele przysun�a si� do Elco Teela, mrucz�c mu do ucha jakie�
wskaz�wki. Ch�opiec z
u�miechem kiwn�� g�ow�.
- Ariele - powt�rzy�a Jerusha; dziewczyna we wzroku starszej kobiety odczyta�a
niech��. -
Co zrobi�a� z w�osami?
G��wny S�dzia podszed� do Jerushy, na co liczy�a Ariele; jedynie komendant
Policji zosta�
na miejscu. Dostrzeg�a sp�nione, ledwo skrywane zaskoczenie Gundhalinu, gdy
zacz�� j�
poznawa�. Od miesi�cy nie widzia�a go z bliska. Us�ysza�a, jak Elco Teel mruczy
co� w tyle i
prycha drwi�cym �miechem: to on. Siny, kt�ry spa� z jej matk�, nim si� jeszcze
urodzi�a, sprawi�,
�e kochany przez ni� ojciec patrzy na ni� teraz jak na kogo� obcego i odwraca
si� bez s�owa. To on
wr�ci� na Tiamat, by rozerwa� ich rodzin�...
Mia�a wra�enie, �e znowu dostrzeg�a w oczach Gundhalinu to samo co przedtem -
dziwn�
mieszanin� niepewno�ci i t�sknoty. Nie mia�o to nic wsp�lnego z seksem, lecz
wyra�a�o uczucie
r�wnie g��bokie i silne... tak patrzy�oby si� na dawno utracone dziecko. Na t�
my�l co� skr�ci�o si�
w jej �o��dku.
- Witaj, Ariele - powi