3358

Szczegóły
Tytuł 3358
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3358 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3358 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3358 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

CLIVE CUSSLER PODNIE�� TYTANICA Prze�o�y�: MAREK CEGIE�A Przedmowa Kiedy Dirk Pitt wydobywa� "Titanica" na kartkach powie�ci pisanej na maszynie, kt�ra sta�a w k�cie nie wyko�czonej sutereny, faktyczne odnalezienie tego legendarnego transatlantyku mia�o nast�pi� dopiero za dziesi�� lat. By� rok 1975 i w�wczas to powsta�a powie�� "Wydoby� �Titanica�!", czwarta ksi��ka o podwodnych przygodach Pitta. W owym czasie jeszcze nikt nie my�la� o podj�ciu ogromnego wysi�ku, jaki wi�za� si� z d�ugotrwa�� i niezwykle kosztown� operacj� poszukiwania statku. Kiedy jednak ksi��k� wydano i na jej podstawie nakr�cono film, fala zainteresowania ponownie ogarn�a Ameryk� i Europ�. Zorganizowano przynajmniej pi�� wypraw, kt�rych celem by�o odnalezienie wraku. M�j pomys� napisania tej ksi��ki wzi�� si� z ch�ci ujrzenia s�ynnego statku, a tak�e z marze� o jego wydobyciu z dna morza i odholowaniu do nowojorskiego portu, by w ten spos�b zako�czy� sw�j dziewiczy rejs, rozpocz�ty trzy czwarte wieku temu. Na szcz�cie miliony os�b interesuj�cych si� wrakiem dzieli�y ze mn� te marzenia. Obecnie, po siedemdziesi�ciu trzech latach od chwili, gdy "Titanica" poch�on�a czarna, g�ucha otch�a�, kamery wreszcie odkry�y jego otwarty gr�b. Fikcja sta�a si� faktem. Opis wraku, jak go w powie�ci widzia� Pitt, jest bardzo zbli�ony do tego, co zobaczy�y automatyczne kamery wkr�tce po zlokalizowaniu transatlantyku dzi�ki cudowi, jaki stanowi sonar. Poza uszkodzeniami wskutek uderzenia o dno, kt�re tam znajduje si� na g��boko�ci niemal czterech kilometr�w, statek prawie nie ucierpia� z powodu korozji czy dzia�ania morskiej ro�linno�ci. Nawet butelki z winem i fragmenty srebrnej zastawy sto�owej, le��ce na dnie morza w mule, wygl�daj� niemal jak dawniej. Czy "Titanic" b�dzie kiedykolwiek wydobyty? Jest to ma�o prawdopodobne. Ca�kowite koszty wydobycia statku r�wna�yby si� wydatkom zwi�zanym z realizacj� programu "Apollo", czyli l�dowaniem cz�owieka na Ksi�ycu. Nale�y jednak oczekiwa�, �e wkr�tce wok� kad�uba wraku zaczn� kr��y� za�ogowe �odzie podwodne w poszukiwaniu skarbu oraz �e ameryka�scy i brytyjscy prawnicy zakasaj� r�kawy, przygotowuj�c si� do d�ugotrwa�ej batalii s�dowej o prawo do ich posiadania. Pitt zawsze patrzy� w przysz�o�� i odkrywa�, �e jest podniecaj�ca i pe�na przyg�d. W latach siedemdziesi�tych by� cz�owiekiem lat osiemdziesi�tych, a obecnie jest cz�owiekiem lat dziewi��dziesi�tych. Jak zwiadowca, kt�ry prowadzi sznur woz�w jad�cych na zach�d, Pitt zagl�da za nast�pne wzg�rze i m�wi nam, co si� tam znajduje. Widzi to, co w naszych marzeniach wszyscy pragniemy zobaczy�. Dlatego wiadomo�� o odnalezieniu "Titanica" chyba nikogo nie ucieszy�a bardziej ni� mnie. Bo przecie� to w�a�nie Pitt pierwszy zobaczy� wrak. Clive Cussler Kwiecie� 1912 roku PROLOG M�czyzna w luksusowej kabinie numer 33 na pok�adzie A rzuca� si� i przewraca� w w�skiej koi. Jego spocona twarz wskazywa�a, �e �ni mu si� jaki� koszmar. Nie by� cz�owiekiem wysokim, mierzy� sobie niespe�na sto sze��dziesi�t centymetr�w; rzedn�ce siwe w�osy okala�y �agodn� twarz, kt�rej jedyn� rzucaj�c� si� w oczy cech� by�y czarne krzaczaste brwi. Jego splecione r�ce spoczywa�y na klatce piersiowej; palce zaciska�y si� w nerwowym rytmie. Wygl�da� na pi��dziesi�t lat. Jego sk�ra barw� i chropowato�ci� przypomina�a betonowy chodnik, pod oczami mia� g��bokie bruzdy. W rzeczywisto�ci jednak brakowa�o mu dziesi�ciu dni do uko�czenia trzydziestego czwartego roku �ycia. Ci�ka har�wka i tortury psychiczne z ostatnich pi�ciu miesi�cy tak go wyczerpa�y, �e znalaz� si� na progu szale�stwa. Kiedy czuwa�, my�li nieprzytomnie k��bi�y mu si� w g�owie; ca�kowicie utraci� poczucie czasu i rzeczywisto�ci. Bez przerwy musia� sobie przypomina�, gdzie si� znajduje i jaki jest dzie� tygodnia. Powoli, lecz nieuchronnie wpada� w ob��d, a co najgorsze, zdawa� sobie z tego spraw�. Otwieraj�c oczy zatrzepota� rz�sami i utkwi� wzrok w wentylatorze zwisaj�cym z sufitu kabiny. Przetar� d�o�mi twarz pokryt� dwutygodniowym zarostem. Nie musia� patrze� na swoje ubranie - wiedzia�, �e jest brudne, wymi�te i przepocone. Po zaokr�towaniu powinien by� si� wyk�pa� i przebra�, ale zamiast tego pad� na koj�, w kt�rej przespa� prawie trzy dni niespokojnym, przerywanym snem, pe�nym strachu i obsesji. By� p�ny niedzielny wiecz�r. Statek mia� przybi� do portu w Nowym Jorku dopiero wczesnym rankiem we �rod�, a wi�c do ko�ca podr�y pozostawa�o jeszcze nieco ponad pi��dziesi�t godzin. M�czyzna pr�bowa� sam siebie przekona�, �e ju� nic mu nie grozi, ale jego umys� nie chcia� tego uzna�, chocia� to, czego zdobycie kosztowa�o tyle istnie� ludzkich, by�o ukryte w absolutnie bezpiecznym miejscu. Po raz setny wymaca� zgrubienie w kieszonce kamizelki. Zadowolony, �e klucz w dalszym ci�gu tam si� znajduje, przetar� d�oni� l�ni�ce od potu czo�o i zn�w zamkn�� oczy. Nie zdawa� sobie sprawy, jak d�ugo drzema�. Co� go obudzi�o. Chyba nie �aden ha�as ani gwa�towny ruch, raczej co innego, jak gdyby drganie materaca i jakie� dziwne trzaski g��boko pod jego kabin�, usytuowan� na prawej burcie. Sztywno usiad� i opu�ci� stopy na pod�og�. Min�o kilka minut, nim si� zorientowa�, �e panuje niezwyk�a cisza, spowodowana brakiem wibracji. Zatrzymano maszyny. Siedzia� nadstawiaj�c uszu, ale s�ysza� jedynie �arty steward�w w korytarzu i odg�osy przyt�umionej rozmowy w s�siedniej kabinie. Poczu� lodowaty ch��d niepokoju. Inny pasa�er po prostu zignorowa�by przerw� w pracy maszyn i ponownie zasn��, on jednak mia� wyczulone zmys�y, kt�re przesadnie na wszystko reagowa�y. Trzydniowe zamkni�cie w kabinie bez jedzenia i picia, spowodowane ch�ci� uwolnienia si� od strasznych prze�y� z ostatnich pi�ciu miesi�cy, jedynie podsyci�o ob��d w jego umy�le, szybko ulegaj�cym degeneracji. Otworzy� drzwi na korytarz i niepewnym krokiem ruszy� w stron� g��wnej klatki schodowej. Ludzie �miali si� i rozmawiali, wracaj�c z klubu do swoich kabin. Spojrza� na ozdobny zegar z br�zu z dwiema p�askorze�bami po bokach, wisz�cy na p�pi�trze. Poz�acane wskaz�wki pokazywa�y godzin� jedenast� pi�tna�cie. Jaki� steward, kt�ry sta� przy bogato zdobionym cokole lampy u st�p schod�w, popatrzy� na niego pogardliwie, najwyra�niej zgorszony widokiem tak n�dznie ubranego pasa�era w pomieszczeniach pierwszej klasy, gdzie po kosztownych wschodnich dywanach wszyscy spacerowali w eleganckich strojach wieczorowych. - Maszyny... maszyny stoj� - odezwa� si� m�czyzna zachrypni�tym g�osem. - Prawdopodobnie z powodu jakiej� drobnej regulacji, prosz� pana - odpar� steward. - Wiadomo, nowy statek w dziewiczym rejsie, i tyle. W ka�dej maszynie mo�e co� nawali�. Nie ma si� czym przejmowa�. Przecie� pan wie, �e statek jest niezatapialny. - Skoro zbudowano go ze stali, to mo�e zaton�� - mrukn�� m�czyzna, przecieraj�c zaczerwienione oczy. - Wyjd� na pok�ad i si� rozejrz�. Steward pokr�ci� g�ow�. - Nie radzi�bym szanownemu panu tego robi�. Jest straszliwy zi�b. Pasa�er w wygniecionym ubraniu wzruszy� ramionami. By� przyzwyczajony do ch�odu. Odwr�ci� si�, wdrapa� po schodach pi�tro wy�ej i wszed� w drzwi prowadz�ce na pok�ad �odziowy. Zakrztusi� si�, jak gdyby wraz z powietrzem wci�gn�� do p�uc tysi�ce ma�ych igie�ek. Po trzech dniach le�enia w ciep�ej kabinie temperatura bliska zera wywo�a�a nag�y wstrz�s. Nie by�o najmniejszego powiewu wiatru, a jedynie ostry, dotkliwy ch��d, sp�ywaj�cy z bezchmurnego nieba. M�czyzna podszed� do relingu i postawi� ko�nierz marynarki. Wychyli� si� za burt�, spojrza� w d�, lecz zobaczy� jedynie czarne morze, spokojne jak sadzawka w parku. Popatrzy� w stron� dziobu, a potem na ruf�. Od wypuk�ego dachu palarni pierwszej klasy a� po ster�wk� przed pomieszczeniami oficerskimi pok�ad �odziowy by� ca�kowicie pusty. Tylko dym unosz�cy si� z pierwszych trzech spo�r�d czterech ��to-czarnych komin�w i o�wietlone okna klubu i czytelni �wiadczy�y o ludzkiej obecno�ci. Bia�a piana wzd�u� burty zacz�a czernie� i znika�, kiedy pot�ny statek powoli traci� szybko��, dryfuj�c w ciszy pod rozgwie�d�onym niebem. Z mesy oficerskiej wyszed� intendent i zerkn�� za burt�. - Dlaczego si� zatrzymujemy? - W co� stukn�li�my - odpar� intendent, nie odwracaj�c g�owy. - Czy to co� powa�nego? - Sk�d�e znowu, prosz� pana. Zreszt� nawet gdyby powsta� jaki� przeciek, to pompy powinny sobie z nim poradzi�. Nagle z o�miu wylot�w buchn�a para, �wiszcz�c og�uszaj�co niczym setka lokomotyw w tunelu. Nim pasa�er zas�oni� sobie uszy, rozpozna� przyczyn�. Dostatecznie d�ugo przebywa� w pobli�u maszyn, by wiedzie�, �e to nadmiar pary z bezczynnych silnik�w t�okowych wypuszczano przez zawory bocznikowe. Og�uszaj�cy ha�as uniemo�liwia� dalsz� rozmow� z intendentem. M�czyzna odwr�ci� si� i obserwowa� innych cz�onk�w za�ogi statku, kt�rzy pojawili si� na pok�adzie �odziowym. Kiedy zobaczy�, �e zdejmuj� os�ony z szalup i klaruj� talie �urawik�w, w�wczas poczu� okropny strach, kt�ry �cisn�� mu �o��dek. Sta� tak blisko godzin�, podczas gdy �wist dobywaj�cej si� z wylot�w pary powoli zamiera� w nocnej ciszy. Kurczowo trzymaj�c si� relingu, niepomny na ch��d, m�czyzna prawie nie zwraca� uwagi na ma�e grupki pasa�er�w, kt�rzy b��dzili po pok�adzie �odziowym, dziwnie milcz�cy i oszo�omieni. W pewnej chwili zbli�y� si� jeden z m�odszych oficer�w. By� to dwudziestokilkuletni m�czyzna o typowo angielskiej mlecznobia�ej cerze i z typowo angielsk� znudzon� min�. Podszed� do cz�owieka stoj�cego przy relingu i klepn�� go w rami�. - Bardzo pana przepraszam, ale musi pan za�o�y� pas ratunkowy. M�czyzna powoli odwr�ci� si� i wlepi� wzrok w oficera. - Toniemy, prawda? - spyta� chrapliwie. Oficer zawaha� si� na moment, a potem skin�� g�ow�. - Statek bierze wod� i pompy nie nad��aj�. - Ile czasu nam pozosta�o? - Trudno powiedzie�. Mo�e jeszcze godzina, je�eli woda nie dotrze do kot��w. - Co si� sta�o? Przecie� w pobli�u nie by�o �adnego innego statku. Z czym si� zderzyli�my? - Z g�r� lodow�. Rozdar�a nam kad�ub. Parszywy pech. M�czyzna chwyci� r�k� oficera tak mocno, �e m�ody cz�owiek a� si� skrzywi�. - Musz� dosta� si� do �adowni. - Ma pan ma�e szans�, prosz� pana. Woda zalewa pomieszczenia pocztowe i baga�e w �adowniach ju� p�ywaj�. - Pan musi mnie tam zaprowadzi�. Oficer pr�bowa� si� uwolni�, ale r�ka pasa�era trzyma�a jak imad�o. - To niemo�liwe. Mam rozkaz zaj�� si� �odziami ratunkowymi na prawej burcie. - Mo�e to zrobi� inny oficer - powiedzia� pasa�er bezbarwnym g�osem - a pan zaprowadzi mnie do �adowni. W tym momencie oficer zauwa�y� wykrzywion� ob��dem twarz pasa�era i poczu� luf� pistoletu, kt�ra wciska�a mu si� w genitalia. - R�b, co ci ka�� - warkn�� m�czyzna - je�li chcesz zobaczy� swoje wnuki. Oniemia�y oficer wlepi� oczy w pistolet, a potem podni�s� wzrok. Nagle zrobi�o mu si� niedobrze. Nawet nie pomy�la� o sprzeciwie czy oporze, w zaczerwienionych oczach przed sob� zobaczy� bowiem szale�stwo. - Mog� tylko spr�bowa�. - No wi�c pr�buj! - warkn�� m�czyzna. - I �adnych sztuczek. Ca�y czas b�d� szed� za tob�. Jeden g�upi b��d, a rozwal� ci kr�gos�up. Dyskretnie wsun�� pistolet do kieszeni marynarki i wcisn�� luf� w plecy oficera. Torowali sobie drog� przez sk��biony t�um pasa�er�w, kt�rzy teraz bez�adnie miotali si� po pok�adzie �odziowym. By� to ju� jakby inny statek. Nikt nie �mia� si� i nie �artowa�, znikn�� gdzie� podzia� na klasy; i bogatych, i biednych ��czy� wsp�lny strach. Jedynie stewardzi si� u�miechali, pr�buj�c zabawia� pasa�er�w rozmow� o niczym i wr�czaj�c im bia�e pasy ratunkowe. Rakiety, kt�rymi wzywano pomocy, wygl�da�y niepozornie i zdawa�o si�, �e wystrzelono je w smolist� czer� na pr�no, ich bia�ych �wiate� bowiem nie widzia� nikt poza lud�mi stoj�cymi na pok�adzie statku skazanego na zag�ad�. Stanowi�y niesamowite t�o dla rozdzieraj�cych serce po�egna�, kiedy m�czy�ni z wymuszon� nadziej� w oczach troskliwie wsadzali swoje �ony i dzieci do �odzi ratunkowych. Nierealno�� tej sceny pot�gowa�a o�mioosobowa orkiestra, zebrana na pok�adzie �odziowym - jej cz�onkowie wygl�dali ca�kiem nie na miejscu z instrumentami muzycznymi i w bia�ych pasach ratunkowych. Zacz�li gra� "Alexander's Ragtime Band" Irvinga Berlina. Ponaglany pistoletem oficer przeciska� si� przez t�um ludzi id�cych w g�r� g��wnymi schodami na pok�ad �odziowy. Dzi�b statku zanurza� si� coraz bardziej, co sprawia�o, �e obaj schodz�cy m�czy�ni co chwila tracili r�wnowag�. Na pok�adzie B �ci�gn�li wind� i ruszyli ni� w d� na pok�ad D. M�ody oficer odwr�ci� si� i przyjrza� cz�owiekowi, kt�ry skazywa� go na pewn� �mier�, wiedziony dziwnym kaprysem. Usta m�czyzny by�y zaci�ni�te, a szkliste oczy patrzy�y w przestrze�. Pasa�er zauwa�y�, �e oficer mu si� przygl�da. Zwarli si� oczyma na d�u�sz� chwil�. - Nie martw si�... - Nazywam si� Bigalow, prosz� pana. - Nie martw si�, Bigalow. Zd��ysz przed zatoni�ciem statku. - Do kt�rej sekcji �adowni chce si� pan dosta�? - Do skarbca w �adowni numer jeden, na pok�adzie G. - Pok�ad G z pewno�ci� jest ju� zalany. - B�dziemy mogli to stwierdzi� dopiero w�wczas, gdy tam dotrzemy, prawda? Kiedy drzwi windy si� otwar�y, pasa�er poruszy� pistoletem w kieszeni. Wysiedli i zn�w przeciskali si� przez t�um. Bigalow zerwa� z siebie pas ratunkowy, podbieg� do schod�w prowadz�cych na pok�ad E, zatrzyma� si�, spojrza� w d� i zobaczy� wod�, kt�rej poziom nieub�aganie si� podnosi�, cal po calu. Kilka lamp pod powierzchni� zimnej wody jeszcze si� pali�o, roztaczaj�c upiorny blask. - To nie ma sensu. Sam pan widzi. - Czy jest jaka� inna droga? - Drzwi wodoszczelne zamkni�to po kolizji. Mo�e uda nam si� tam dotrze� przej�ciami dla za�ogi. - Chod�my wi�c. Okr�na droga prowadzi�a przez labirynt stalowych korytarzy i pionowych przej�� z drabinkami. W pewnej chwili Bigalow si� zatrzyma�, podni�s� okr�g�� pokryw� niewielkiego w�azu w pod�odze i zajrza� do �rodka. O dziwo, poziom wody na pok�adzie �adunkowym si�ga� zaledwie oko�o po�owy metra. - Beznadziejna sprawa - sk�ama�. - �adownia jest zalana. Pasa�er brutalnie odepchn�� oficera na bok i sam zajrza� do w�azu. - Dla mnie jest wystarczaj�co p�ytko - wycedzi�. Luf� pistoletu machn�� w stron� otworu. - Schodzimy. Lampy na suficie �adowni wci�� jeszcze si� pali�y, kiedy obaj m�czy�ni brn�li w wodzie, zmierzaj�c do skarbca statku. W s�abym �wietle b�ysn�a mosi�dzami ogromna limuzyna renault umocowana do pod�ogi. Potykaj�c si� w lodowatej wodzie, kilkakrotnie si� przewr�cili, a� zdr�twieli z zimna. Zataczaj�c si� jak pijani, wreszcie dotarli do skarbca. Mia� on kszta�t sze�cianu o boku dw�ch i p� metra i sta� w samym �rodku �adowni; jego �ciany grubo�ci trzydziestu centymetr�w wykonano z najlepszej stali. Pasa�er wyj�� klucz z kieszeni kamizelki i w�o�y� go do zamka, kt�ry by� nowy i jeszcze nie wyrobiony, lecz w ko�cu ust�pi� z g�o�nym trzaskiem zapadek. M�czyzna otworzy� ci�kie drzwi i wszed� do �rodka. W�wczas odwr�ci� si� i po raz pierwszy u�miechn��. - Dzi�kuj� za pomoc, Bigalow. Lepiej zmykaj na g�r�. Masz jeszcze do�� czasu. Bigalow by� zaskoczony. - Pan zostaje? - Tak, ja zostaj�. Zamordowa�em o�miu dobrych, prawdziwych ludzi. Nie m�g�bym z tym �y� - powiedzia� apatycznie tonem pe�nym rezygnacji. - Wszystko si� sko�czy�o, i kropka. Wszystko. Bigalow chcia� co� powiedzie�, ale s�owa uwi�z�y mu w gardle. Pasa�er ze zrozumieniem pokiwa� g�ow� i zacz�� ci�gn�� drzwi, by zamkn�� je za sob�. - Chwa�a Bogu za Southby - rzek�, a potem znikn�� w ciemnym wn�trzu skarbca. Bigalow si� uratowa�. Wygra� wy�cig z podnosz�c� si� wod�, zdo�a� dotrze� na pok�ad �odziowy i skoczy� do morza ledwie na kilka sekund przed zatoni�ciem statku. Kiedy kad�ub ogromnego transatlantyku znikn�� w odm�tach oceanu, czerwona bandera z bia�� gwiazd�, bezw�adnie zwisaj�ca z topu masztu na rufie w t� bezwietrzn� noc, nagle rozwin�a si� pod dotkni�ciem morza, jak gdyby w ostatnim salucie nad grobem p�tora tysi�ca m�czyzn, kobiet i dzieci, kt�rzy umierali z zimna albo ton�li w lodowatej wodzie. Wiedziony �lepym instynktem, Bigalow wyci�gn�� r�k� i chwyci� przemykaj�c� obok niego bander�. Nim zd��y� si� zorientowa�, nim w pe�ni u�wiadomi� sobie niebezpiecze�stwo, jakim grozi� ten nierozwa�ny czyn, bandera wci�gn�a go pod wod�. Mimo to uporczywie j� trzyma�, nie rozlu�niaj�c chwytu. Znajdowa� si� ju� na g��boko�ci oko�o pi�ciu metr�w, gdy bandera w ko�cu oderwa�a si� od masztu i wreszcie j� zdoby�. Dopiero wtedy zacz�� walczy� o wydostanie si� na powierzchni� p�ynnej czerni. Min�a ca�a wieczno��, zanim ponownie m�g� oddycha� nocnym powietrzem ciesz�c si�, �e ton�cy statek nie poci�gn�� go za sob� w otch�a�. Woda o temperaturze bliskiej zera omal go nie zabi�a. Gdyby pozosta� w jej lodowatym u�cisku jeszcze cho�by przez dziesi�� minut, w�wczas powi�kszy�by liczb� ofiar tej straszliwej tragedii. Ocali�a go lina, kt�r� chwyci�, kiedy otar�a si� o jego r�k�. By�a przywi�zana do przewr�conej szalupy. Ostatnim wysi�kiem przemarzni�tych mi�ni wci�gn�� si� na jej dno, gdzie z trzydziestoma zdr�twia�ymi z zimna rozbitkami po czterech godzinach doczeka� chwili, gdy uratowa� ich inny statek. Rozpaczliwe krzyki setek ludzi, kt�rzy wtedy zgin�li, pozostan� na zawsze w pami�ci tych, co prze�yli katastrof�. Jednak�e Bigalow, czepiaj�c si� dna przewr�conej szalupy, my�la� o czym� innym: o m�czy�nie, kt�ry zamkn�� si� na zawsze w skarbcu "Titanica". Kim by�? Kim byli ludzie, do kt�rych zamordowania si� przyzna�? Jak� tajemnic� kry� skarbiec "Titanica"? Pytania te nie dawa�y spokoju Bigalowowi przez nast�pne siedemdziesi�t sze�� lat, do ostatnich chwil jego �ycia. Cz�� I "PLAN SYCYLIJSKI" Lipiec 1987 roku 1. Prezydent odwr�ci� si� na fotelu obrotowym, spl�t� d�onie na potylicy i patrzy� niewidz�cym wzrokiem przez okno Gabinetu Owalnego, przeklinaj�c sw�j los. Nigdy si� nie spodziewa�, �e a� tak znienawidzi urz�d, kt�ry pe�ni�. Dok�adnie wiedzia�, kiedy min�� mu ca�y zapa�. Wiedzia� o tym ju� tego ranka, gdy mia� trudno�ci ze wstaniem z ��ka. Dotychczas l�k przed rozpoczynaj�cym si� dniem zawsze by� pierwsz� oznak� zniech�cenia. Po raz tysi�czny od chwili obj�cia urz�du zastanawia� si�, czy warto by�o z takim trudem i tak d�ugo walczy� o to przekl�te, niewdzi�czne stanowisko. Cena, jak� za nie zap�aci�, okaza�a si� bardzo wysoka. Droga do politycznej kariery kosztowa�a go wielu straconych przyjaci� i rozbite ma��e�stwo. Tu� po zaprzysi�eniu jego raczkuj�c� administracj� zachwia� skandal w Departamencie Skarbu, wojna w Ameryce Po�udniowej, powszechny strajk pracownik�w linii lotniczych i wrogo nastawiony Kongres, kt�ry nie ufa� ju� �adnemu z rezydent�w Bia�ego Domu. Dodatkowe przekle�stwo pos�a� Kongresowi, dwukrotnie odrzuci� bowiem jego weto, a prezydentowi by�o to nie w smak. Chwa�a Bogu, nie grozi mu kolejny wyb�r na to parszywe stanowisko. Fakt, �e dwa razy uda�o mu si� wygra�, wci�� pozostawa� dla niego tajemnic�. Pogwa�ci� przecie� wszystko to, co dla kandydata na prezydenta stanowi�o polityczne tabu. Nie tylko by� rozwodnikiem, ale r�wnie� nie chodzi� do ko�cio�a, publicznie pali� cygara, a do tego zapu�ci� ogromne w�sy. Prowadz�c kampani� ignorowa� przeciwnik�w, wyborcom za� m�wi� ca�� prawd� bez os�onek, co bardzo im si� podoba�o. Wyp�yn�� w czasie, gdy przeci�tny Amerykanin mia� ju� do�� sympatycznych kandydat�w, kt�rzy ci�gle si� u�miechali, lubili wyst�powa� przed kamerami telewizyjnymi i wyg�aszali okr�g�e, puste zdania, jakich prasa nie mog�a przekr�ci� ani doszuka� si� w nich ukrytego znaczenia. Jeszcze osiemna�cie miesi�cy i sko�czy si� jego druga kadencja. Jedynie �wiadomo�� tego pozwala�a mu jako� funkcjonowa�. Jego poprzednik przyj�� stanowisko przewodnicz�cego rady zarz�dzaj�cej Uniwersytetu Kalifornijskiego, Eisenhower wycofa� si� na swoj� farm� w Gettysburgu, a Johnson na ranczo w Teksasie. Jemu takie odstawienie na bocznic� jednak�e nie odpowiada�o. W planach mia� samotn� wypraw� dwunastometrowym keczem na po�udniowy Pacyfik. Tam b�dzie m�g� ignorowa� przekl�te kryzysy, wstrz�saj�ce �wiatem, i popija� rum, ogl�daj�c miejscowe p�askonose pi�kno�ci o wydatnym biu�cie, kiedy znajd� si� w zasi�gu jego wzroku. Przymkn�� powieki i ju� obraz ten zacz�� mu si� rysowa� przed oczami, gdy jego sekretarz otworzy� drzwi i chrz�kn��. - Przepraszam, panie prezydencie, ale panowie Seagram i Donner czekaj�. Prezydent wraz z fotelem odwr�ci� si� twarz� do biurka i przeci�gn�� d�o�mi po swoich szpakowatych w�osach. - Dobra, dawaj ich. Wyra�nie si� o�ywi�. Gene Seagram i Mel Donner mieli dost�p do prezydenta o ka�dej porze dnia i nocy. Kierowali badaniami prowadzonymi przez Sekcj� Meta, czyli grup� naukowc�w pracuj�cych w absolutnej tajemnicy nad projektami, o jakich jeszcze nikt nie1 s�ysza� - projektami, kt�rych realizacja powinna pchn�� wsp�czesn� technik� o dwadzie�cia, trzydzie�ci lat do przodu. Sekcja Meta by�a dzieckiem prezydenta. Wymy�li� j� w pierwszym roku urz�dowania; na jej dzia�alno�� za�atwi� tajny nieograniczony fundusz, kt�rym sam dysponowa�, i osobi�cie wybra� niewielk� grup� znakomitych i oddanych specjalist�w, stanowi�cych trzon sekcji. By� z niej bardzo dumny. Nawet CIA i Agencja Bezpiecze�stwa Pa�stwowego nic nie wiedzia�y o jej istnieniu. Prezydent zawsze marzy� o popieraniu zespo�u ludzi, kt�rzy mieli fantastyczne pomys�y o znikomych szansach realizacji. Zupe�nie si� nie przejmowa� tym, �e po pi�ciu latach istnienia Sekcja Meta jeszcze nie odnotowa�a na swym koncie �adnego sukcesu. Przywitali si� bez podawania r�k, wymieniaj�c jedynie kordialne "hello". Seagram otworzy� podniszczon� sk�rzan� teczk� i wyci�gn�� z niej skoroszyt pe�en zdj�� lotniczych. Roz�o�y� je na biurku prezydenta i wskaza� r�k� kilka obszar�w, zakre�lonych k�kami wymalowanymi na nak�adkach z przezroczystej folii. - G�rskie rejony g�rnej wyspy Nowej Ziemi, kt�ra le�y na p�noc od Rosji kontynentalnej. Czujniki naszych satelit�w wskazuj�, �e istnieje tam pewna niewielka mo�liwo��... - Cholera! - mrukn�� prezydent. - Za ka�dym razem, kiedy co� takiego odkrywamy, musi to le�e� albo w Zwi�zku Radzieckim, albo tam, gdzie te� nie wolno nam tego tkn��. - Obejrza� zdj�cia i spojrza� na Donnera. - Ziemia to du�a planeta. Przecie� s� jeszcze inne obiecuj�ce obszary. Donner przecz�co pokr�ci� g�ow�. - Przykro mi, panie prezydencie, ale geologowie nieprzerwanie szukaj� bizanium od czasu, gdy w 1912 roku odkry� je Alexander Beesley. Z tego co wiemy, �aden z nich jeszcze nie znalaz� licz�cych si� ilo�ci tego pierwiastka. - Jego radioaktywno�� jest tak wysoka - wtr�ci� Seagram - �e ju� znikn�� z kontynent�w, poza niewielkimi �ladowymi ilo�ciami. T� odrobin� pierwiastka, kt�r� uda�o nam si� zdoby�, z trudem uzyskano dzi�ki sztucznej syntezie cz�steczek. - A w�a�nie, czy wy nie mogliby�cie go zsyntetyzowa�? - spyta� prezydent. - Nie, panie prezydencie - odpar� Seagram. - Najtrwalsze cz�steczki, jakie uda�o nam si� uzyska� w silnym akceleratorze, rozpad�y si� w niespe�na dwie minuty. Prezydent odchyli� si� do ty�u i wbi� wzrok w Seagrama. - Ile wam tego potrzeba, �eby zako�czy� program? Seagram spojrza� na Donnera, a potem na prezydenta. - Oczywi�cie zdaje pan sobie spraw�, panie prezydencie, �e to tylko wst�pne, orientacyjne za�o�enia... - Ile wam potrzeba? - powt�rzy� prezydent. - Wed�ug mnie jakie� dwie�cie trzydzie�ci gram�w. - Rozumiem. - To tylko ilo�� niezb�dna do sprawdzenia samej koncepcji - uzupe�ni� Donner. - Poza tym b�dzie potrzebne oko�o pi�ciu i p� kilograma, �eby zapewni� ca�kowit� sprawno�� operacyjn� sprz�tu rozlokowanego wzd�u� granic pa�stwa. Prezydent oklap� w fotelu. - Chyba z tego zrezygnujemy i zajmiemy si� czym� innym... Seagram by� wysokim ko�cistym m�czyzn�, m�wi� przyciszonym g�osem i mia� nienaganne maniery. Gdyby nie du�y sp�aszczony nos, m�g�by niemal uchodzi� za Abrahama Lincolna z ogolon� brod�. Donner stanowi� wr�cz kra�cowe przeciwie�stwo Seagrama. By� niski i wskutek tego wydawa� si� grubszy ni� wy�szy. Mia� w�osy barwy pszenicy, melancholijne oczy i twarz, kt�ra zawsze sprawia�a wra�enie spoconej. Zacz�� m�wi� z szybko�ci� karabinu maszynowego: - "Plan Sycylijski" jest zbyt bliski realizacji, �eby go pogrzeba� i o wszystkim zapomnie�. Usilnie nalegam, aby kontynuowa� prace. Musimy szuka� jakiego� wyj�cia, a je�li nam si� uda... m�j Bo�e, panie prezydencie, rezultaty b�d� fantastyczne. - Oczekuj� propozycji - spokojnie powiedzia� prezydent. Seagram g��boko wci�gn�� powietrze i wypali�: - Po pierwsze, potrzebowaliby�my pa�skiej zgody na budow� niezb�dnych instalacji. Po drugie, konieczne s� fundusze, a po trzecie, pomoc Narodowej Agencji Bada� Morskich i Podwodnych NUMA. Prezydent rzuci� Seagramowi pytaj�ce spojrzenie. - Rozumiem pierwsze dwie pro�by, ale nie widz� zwi�zku z NUMA. Po co wam ta agencja? - B�dziemy musieli przemyci� specjalist�w mineralog�w na Now� Ziemi�, a poniewa� jest ona otoczona wod�, to jaka� ekspedycja oceanograficzna NUMA by�aby doskona�� przykrywk� dla naszych dzia�a�. - Ile czasu wam zajm� wst�pne pr�by, budowa i zainstalowanie systemu? - Szesna�cie miesi�cy i tydzie� - bez wahania odpar� Donner. - Jak d�ugo poradzicie sobie bez bizanium? - A� do fazy ko�cowej. Prezydent odchyli� si� do ty�u i spojrza� na zegar okr�towy, stoj�cy na jego masywnym biurku. Nic nie m�wi� przez prawie p� minuty. Wreszcie si� odezwa�: - Z tego co widz�, panowie, chcecie ode mnie pieni�dzy na budow� kosztownego, nie sprawdzonego i skomplikowanego systemu, kt�ry oka�e si� bezu�yteczny z powodu braku podstawowego sk�adnika, je�li go nie ukradniemy wrogiemu krajowi. Seagram nerwowo obraca� w r�kach teczk�, a Donner po prostu kiwa� g�ow�. - Mo�e mi powiecie - ci�gn�� prezydent - jak wyt�umacz� konieczno�� budowy ogromnych instalacji wzd�u� granic pa�stwa jakiemu� sk�pemu libera�owi z Kongresu, je�li przyjdzie mu do g�owy zbada� t� spraw�? - Dowcip w�a�nie polega na tym, �e ca�y system jest zwarty i nie zajmuje du�o miejsca - powiedzia� Seagram. - Z oblicze� komputerowych wynika, �e do naszych cel�w wystarczy budynek wielko�ci ma�ej elektrowni. Ani rosyjskie satelity szpiegowskie, ani nawet mieszkaj�cy w pobli�u farmerzy nie wykryj� nic niezwyk�ego. Prezydent pociera� d�oni� brod�. - Dlaczego chcecie zaczyna� realizacj� "Planu Sycylijskiego", skoro nie jeste�cie do tego w stu procentach przygotowani? - Ryzykujemy, panie prezydencie - rzek� Donner. - Zdajemy si� na los szcz�cia licz�c, �e w ci�gu najbli�szych szesnastu miesi�cy albo nast�pi prze�om i uzyskamy bizanium w laboratorium, albo gdzie� odkryjemy z�o�a, kt�re b�dziemy mogli eksploatowa�. - Gdyby nawet mia�o to trwa� dziesi�� lat, to ju� b�dzie czeka�a gotowa instalacja - powiedzia� Seagram. - Jedyn� strat�, jak� poniesiemy, b�dzie strata czasu. Prezydent wsta�. - Panowie, zgadzam si� na kontynuowanie waszego fantastycznonaukowego planu, ale pod jednym warunkiem. Macie na to dok�adnie osiemna�cie miesi�cy i dziesi�� dni, bo potem w�a�nie m�j urz�d przejmie nowy cz�owiek, ktokolwiek nim b�dzie. Je�li do tego czasu chcecie czym� ucieszy� swojego protektora, to postarajcie si� o jakie� wyniki. Pod m�czyznami stoj�cymi z drugiej strony biurka z wra�enia ugi�y si� nogi. Wreszcie Seagram odzyska� mow�. - Dzi�kujemy, panie prezydencie. Zapewniam, �e kiedy� w jaki� spos�b zesp� zdob�dzie ten pierwiastek. Mo�e pan na to liczy�. - Dobrze. A teraz panowie mi wybacz�. Mam pozowa� w Ogrodzie R�anym z grup� starych i t�ustych c�r Rewolucji Ameryka�skiej - powiedzia� wyci�gaj�c r�k�. - Powodzenia. I pami�tajcie, �eby�cie nie spieprzyli tych waszych tajnych operacji. Nie chc� afery, jak� mia� Eisenhower z lotem szpiegowskim U-2. Jasne? Nim Seagram i Donner zd��yli odpowiedzie�, prezydent odwr�ci� si� i wyszed� bocznymi drzwiami. Chevrolet Donnera wyjecha� z bramy Bia�ego Domu, w��czy� si� do g��wnego strumienia pojazd�w i ruszy� przez Potomac do Wirginii. Donner nawet nie spojrza� we wsteczne lusterko w obawie, �e prezydent zmieni zdanie i wy�le za nimi pos�a�ca z odmow�. Opu�ci� dach samochodu i wdycha� wilgotne letnie powietrze. - Ale mieli�my fart - odezwa� si� Seagram. - Chyba zdajesz sobie z tego spraw�. - Mowa. Gdyby wiedzia�, �e ju� przesz�o dwa tygodnie temu wys�ali�my cz�owieka na rosyjskie terytorium, to by�yby z tego nici. Wszystko sko�czy�oby si� klap�. - Jeszcze nic pewnego - mrukn�� pod nosem Seagram. - Jeszcze mo�e by� klapa, je�eli NUMA nie zdo�a go stamt�d zabra�. 2. Sid Koplin by� pewien, �e umiera. Oczy mia� zamkni�te; krew sp�ywaj�ca z jego boku plami�a biel �niegu. Kiedy stopniowo odzyskiwa� �wiadomo��, w g�owie wirowa�y mu smugi �wiat�a i nie m�g� opanowa� md�o�ci. Otrzyma� jeden czy dwa postrza�y? Nie by� tego pewien. Otworzy� oczy, obr�ci� si� na brzuch i stan�� na czworakach. Czu�, jakby w g�owie �upa� mu m�ot pneumatyczny. Dotkn�� jej r�k� i wymaca� g��bokie zakrzep�e rozci�cie sk�ry nad lew� skroni�. Poza b�lem g�owy, przyt�umionym z powodu mrozu, w�a�ciwie nic mu nie dolega�o. Jedynie lewy bok, tu� pod �ebrami, niezno�nie go piek� w miejscu, gdzie trafi� drugi pocisk; czu� lepk� jak syrop krew, kt�ra �cieka�a mu po nogach. Po zboczu g�ry przetoczy�o si� echo strza��w z broni maszynowej. Koplin rozejrza� si� doko�a, ale nie widzia� niczego poza biel� wiruj�cych p�atk�w �niegu niesionego w�ciek�ym arktycznym wiatrem. Kolejna seria rozdar�a mro�ne powietrze. Domy�li� si�, �e wystrzelono j� z odleg�o�ci zaledwie stu metr�w. Sowiecki stra�nik musia� strzela� na o�lep, w nadziei, �e mimo zadymki zn�w uda mu si� go trafi�. Koplin zupe�nie przesta� my�le� o ucieczce. Sko�czy�o si�. Wiedzia�, �e nigdy nie zdo�a dotrze� do zatoczki, w kt�rej przycumowa� slup. Nie by� w stanie prze�eglowa� tym niewielkim o�miometrowym jachtem stu kilometr�w po otwartym morzu - do miejsca spotkania z ameryka�skim statkiem oceanograficznym. Ponownie zapad� w �nieg. Wskutek krwotoku by� tak bardzo os�abiony, �e ju� wi�cej nie m�g� si� zdoby� na �aden wysi�ek. Wiedzia�, �e nie wolno mu dopu�ci� do tego, by Rosjanie go znale�li. Stanowi�o to cz�� umowy z Sekcj� Meta. Je�li musi umrze�, to jego cia�o nie powinno by� odnalezione. Z ogromnym trudem zacz�� przysypywa� si� �niegiem. Wkr�tce stanie si� niewielkim bia�ym pag�rkiem na pustym zboczu Biednej G�ry, na zawsze pogrzebany pod wci�� grubiej�c� zlodowacia�� pokryw�. Przerwa� na chwil� i nadstawi� ucha. S�ysza� jedynie w�asny oddech i szum wiatru. Przystawi� d�onie do uszu, wyt�aj�c s�uch. I wtedy poprzez wycie wiatru dotar�o do niego ledwo uchwytne szczekanie psa. - O Bo�e! - wykrzykn�� bezg�o�nie. P�ki jego cia�o b�dzie ciep�e, pies z pewno�ci� je odnajdzie. W poczuciu przegranej Koplin ca�kiem oklap�. Nie pozostawa�o mu nic innego, jak tylko le�e� i czeka� na �mier�. Iskierka �ycia wci�� jednak w nim si� tli�a i nie chcia�a zgasn��. Majacz�c pomy�la�, �e mo�e jednak mi�osierny B�g nie pozwoli mu tak le�e� i czeka�, a� Rosjanie go zabior�. Przecie� jest tylko profesorem mineralogii, a nie specjalnie wyszkolonym tajnym agentem. Ani jego psychika, ani czterdziestoletnie cia�o nie wytrzyma intensywnych przes�ucha�. Je�eli pozostanie przy �yciu, to oni wszystko z niego wydob�d� w ci�gu paru godzin. Zamkn�� oczy - �wiadomo�� pora�ki sprawi�a, �e zapomnia� o b�lu. Kiedy zn�w je otworzy�, zobaczy� nad sob� �eb ogromnego psa. Koplin rozpozna� w nim komondora: pot�n� besti� wysoko�ci siedemdziesi�ciu pi�ciu centymetr�w w k��bie, pokryt� bia�� sier�ci�. Psisko w�ciekle warcza�o i z pewno�ci� rozerwa�oby Koplinowi gard�o, gdyby sowiecki �o�nierz nie powstrzymywa� go d�oni� w r�kawicy. Stra�nik zachowywa� si� oboj�tnie - sta� i gapi� si� na swoj� bezradn� ofiar�, �ciskaj�c lew� r�k� smycz, praw� za� podtrzymuj�c pistolet maszynowy. Budzi� strach swoim wygl�dem. Mia� na sobie d�ugi do kostek szynel, spod kt�rego wystawa�y buty; w jasnych oczach, pozbawionych wszelkiego wyrazu, nie by�o wsp�czucia dla rannego. Zarzuci� pistolet na rami�, podni�s� Koplina, a potem bez s�owa zacz�� go ci�gn�� do stra�nicy na wyspie. Koplin umiera� z b�lu. Mia� wra�enie, �e ci�gni�to go po �niegu kilometrami, podczas gdy w rzeczywisto�ci by�o to zaledwie pi��dziesi�t metr�w. Tyle bowiem uda�o im si� przeby� do chwili, gdy w zamieci �nie�nej zamajaczy�a jaka� posta�, ledwie dostrzegalna przez �cian� wiruj�cej bieli. P�przytomny Koplin poczu�, �e �o�nierz sztywnieje. Poprzez szum wiatru us�ysza� ciche pacni�cie i pot�ny komandor zwali� si� w �nieg. Rosjanin pu�ci� Koplina i nerwowo si�gn�� po bro�, ale �w dziwny d�wi�k si� powt�rzy� i nagle w �rodku czo�a �o�nierza pojawi�a si� niewielka czerwona dziurka. Jego oczy zrobi�y si� szklane i run�� obok psa. Koplin pomy�la�, �e to jaka� straszliwa pomy�ka, �e co� jest nie w porz�dku, ale mia� zbyt wyczerpany umys�, aby wyci�gn�� jakie� logiczne wnioski. Opad� na kolana i m�g� jedynie obserwowa�, jak wysoki m�czyzna w szarym skafandrze wy�ania si� z tuman�w �niegu i spogl�da na le��cego psa. - Przykro mi - powiedzia� nieznajomy. M�g� zaimponowa� swoim wygl�dem. Jego opalona twarz o zdecydowanych, twardych rysach, w Arktyce wydawa�a si� nie na miejscu. Koplina uderzy�y jego oczy - jeszcze nigdy takich nie widzia�. Mia�y intensywnie szmaragdow� barw� i emanowa�y jakim� niezwyk�ym ciep�em, kt�re kontrastowa�o z twardymi rysami twarzy. M�czyzna odwr�ci� si� i z u�miechem spojrza� na Koplina. - S�dz�, �e pan doktor Koplin? - spyta� cicho swobodnym tonem. W�o�y� pistolet z t�umikiem do kieszeni, kl�kn�� przed Koplinem i pokiwa� g�ow� na widok skafandra przesi�kni�tego krwi�. - Najlepiej b�dzie, jak zabior� pana tam, gdzie mo�na to obejrze�. Podni�s� Koplina jak dziecko i z trudem pomaszerowa� zboczem g�ry w stron� morza. - Kim pan jest? - wymamrota� Koplin. - Nazywam si� Pitt. Dirk Pitt. - Nie rozumiem... sk�d pan si� tu wzi��? Koplin ju� nie us�ysza� odpowiedzi, w tej samej w�a�nie chwili nagle ogarn�a go bowiem nie�wiadomo��, w kt�r� z wdzi�czno�ci� si� zapad�. 3. Seagram sko�czy� swoj� "Margerit�", czekaj�c w ogr�dku restauracji przy jednej z przecznic Capitol Street, gdzie um�wi� si� z �on� na obiad. Sp�nia�a si�. W ci�gu o�miu lat ich ma��e�stwa jeszcze nigdy i nigdzie nie przysz�a na czas. Gestem zam�wi� u kelnera nast�pnego drinka. Dana Seagram wreszcie przysz�a i stan�a w wej�ciu, przez chwil� wypatruj�c m�a. Dostrzeg�a go i zacz�a si� zbli�a�, meandruj�c mi�dzy stolikami. By�a ubrana w pomara�czowy sweter i br�zow� samodzia�ow� sp�dnic�, co nadawa�o jej tak dziewcz�cy wygl�d, �e mog�a uchodzi� za studentk�. Blond w�osy mia�a przewi�zane apaszk�, a jej bystre ciemnobr�zowe oczy rzuca�y weso�e spojrzenia. - D�ugo czeka�e�? - spyta�a z u�miechem. - Dok�adnie osiemna�cie minut - odpar�. - Oko�o dw�ch minut i dziesi�ciu sekund d�u�ej ni� zwykle. - Przepraszam - powiedzia�a. - Admira� Sandecker zwo�a� zebranie personelu, kt�re przeci�gn�o si� bardziej, ni� mog�abym przypuszcza�. - A na jakim punkcie on ma teraz fio�a? - My�li o nowym skrzydle Muzeum Morskiego. Dosta� na to pieni�dze z bud�etu, a teraz zamierza zdoby� eksponaty. - Jakie eksponaty? - spyta� Seagram. - R�ne elementy wyposa�enia s�ynnych statk�w i okr�t�w. Nadszed� kelner z drinkiem Seagrama i Dana zam�wi�a sobie daiquiri. - Zdumiewaj�ce, jak niewiele tego przetrwa�o - ci�gn�a Dana. - Par� pas�w ratunkowych z "Lusitanii", tu nawiewnik z "Maine", a gdzie indziej kotwica z "Bounty"... Dotychczas jeszcze ich nie eksponowano przyzwoicie pod jednym dachem. - Znam lepsze sposoby marnowania pieni�dzy podatnik�w. - O co ci chodzi? - spyta�a gniewnie. - O zbieranie starych grat�w - powiedzia� z niech�ci�. - O traktowanie jak relikwie zardzewia�ego i skorodowanego z�omu, kt�ry trudno rozpozna�, i trzymanie go w gablotach po to, �eby ludzie si� gapili i �eby by�o co odkurza�. Przecie� to marnotrawstwo. Sztandary bojowe zosta�y podniesione. - Stare okr�ty i statki s� wa�nym ��cznikiem z przesz�o�ci� cz�owieka - powiedzia�a Dana, rzucaj�c oczami b�yskawice. - Takiej pierdo�y jak ty nie obchodzi rozw�j wiedzy. - M�wisz jak prawdziwy morski archeolog. U�miechn�a si� krzywo. - Ci�gle ci� wkurwia, �e twoja �ona sama do czego� dosz�a, mo�e nie? - Jedyna rzecz, kt�ra mnie wkurwia, kochanie, to tw�j koszarowy j�zyk. Dlaczego ka�da wyzwolona kobieta uwa�a, �e kln�c dodaje sobie szyku? - Ty i savoir-vivre! - wykrzykn�a. - Pi�� lat temu przeprowadzi�e� si� do du�ego miasta, a ci�g�e ubierasz si� jak sprzedawca kowade� z Omahy. Dlaczego nie ostrzy�esz si� przyzwoicie jak inni m�czy�ni? Ten tw�j je�yk ju� dawno wyszed� z mody. Wstyd mi si� z tob� pokazywa�. - Na moim stanowisku w administracji nie mog� wygl�da� jak hippis. - Bo�e, Bo�e - powiedzia�a kr�c�c g�ow�. - Dlaczego nie wysz�am za hydraulika albo ogrodnika? Dlaczego musia�am si� zakocha� w wioskowym fizyku? - Mi�o us�ysze�, �e kiedy� mnie kocha�a�. - I dalej ci� kocham, Gene - powiedzia�a spogl�daj�c na niego �agodniej. - Lecz od dw�ch lat coraz bardziej oddalamy si� od siebie. Nawet nie mo�emy razem zje�� obiadu, �eby sobie nie dokucza�. Chod�, plu�my na wszystko, pojedziemy do jakiego� motelu i b�dziemy si� kocha�. Mam na to ogromn� ochot�. - Sprawi ci wielk� r�nic�, je�li od�o�ymy to na kiedy indziej? - Ale to pilne. - Nie mog�. - Zn�w ta twoja cholerna obowi�zkowo�� - powiedzia�a odwracaj�c twarz. - Czy ty tego nie rozumiesz? Praca nas rozdziela. Mo�emy uratowa� nasze ma��e�stwo, Gene. Mogliby�my z�o�y� wym�wienia i wr�ci� na uczelni�. Z twoim doktoratem z fizyki i moim z archeologii, z naszym do�wiadczeniem i dorobkiem ka�dy uniwersytet przyjmie nas z otwartymi r�kami. Byli�my na tym samym wydziale, kiedy si� poznali�my, pami�tasz? To by�y nasze najszcz�liwsze lata. - Dana, zlituj si�, ja nie mog� zrezygnowa�. Nie teraz. - Dlaczego? - Realizujemy bardzo wa�ny projekt... - W ci�gu ostatnich pi�ciu lat wszystkie te wasze projekty by�y bardzo wa�ne. Prosz�, Gene, b�agam ci�, ratuj nasze ma��e�stwo. Wszystko zale�y od ciebie. Zr�b co�, a ja si� dostosuj�, byleby tylko wynie�� si� z Waszyngtonu. To miasto zniszczy wszelk� nadziej� na ocalenie naszego wsp�lnego �ycia, je�li b�dziemy z tym zwlekali. - Potrzebuj� jeszcze roku. - Nawet za miesi�c mo�e by� za p�no. - Zbyt g��boko w tym siedz�, �ebym teraz m�g� zrezygnowa�. - Te wasze idiotyczne tajne projekty nigdy si� nie sko�cz�. Jeste� tylko narz�dziem Bia�ego Domu. - Oszcz�d� sobie takiego gadania. - Gene, na mi�o�� bosk�, rzu� to! - Tu nie chodzi o mi�o�� bosk�, lecz o mi�o�� ojczyzny. Przykro mi, ale nie mog� ci tego wyja�ni�. - Rzu� to - powt�rzy�a ze �zami w oczach. - Nie ma ludzi niezast�pionych. Niech Mel Donner przejmie twoje stanowisko. Przecz�co pokr�ci� g�ow�. - Nie - powiedzia� zdecydowanie. - To ja z niczego stworzy�em ten plan. Powsta� w moich szarych kom�rkach, wi�c ja musz� kierowa� jego realizacj� do samego ko�ca. Ponownie zjawi� si� kelner i spyta�, czy ju� mo�e przyj�� zam�wienie - Nie jestem g�odna - stwierdzi�a Dana, kr�c�c g�ow�. Wsta�a i popatrzy�a na Gene'a. - B�dziesz na kolacji? - Posiedz� w biurze troch� d�u�ej. Dana ju� nie powstrzymywa�a �ez. - Mam nadziej�, �e cokolwiek robisz, jest tego warte - wymamrota�a - bo zap�acisz za to straszliw� cen�. Potem odwr�ci�a si� i odesz�a szybkim krokiem. 4. W przeciwie�stwie do stereotypu rosyjskiego oficera wywiadu z ameryka�skich film�w, kapitan Andriej Prew�ow nie wygl�da� jak byk i nie goli� g�owy. By� proporcjonalnie zbudowanym, przystojnym m�czyzn�, nosi� porz�dnie uczesane w�osy i modnie przystrzy�one w�sy. Jego styl �ycia podbudowany w�oskim sportowym samochodem i luksusowo urz�dzonym mieszkaniem, kt�rego okna wychodzi�y na rzek� Moskw�, niezbyt odpowiada� jego prze�o�onym z wydzia�u Wywiadu Zagranicznego Marynarki Wojennej. Mimo tych irytuj�cych dewiacji istnia�o niewielkie prawdopodobie�stwo, �e Prew�ow straci swoje wysokie stanowisko w wydziale. Opinia najbardziej b�yskotliwego specjalisty od wywiadu w Marynarce Wojennej, tak pieczo�owicie przez niego budowana, oraz fakt, �e ojciec by� w partii cz�owiekiem numer dwana�cie, czyni�y z kapitana osob� nietykaln�. Wystudiowanym niedba�ym gestem zapali� winstona i nala� sobie do szklanki bombajskiego d�inu. Potem odchyli� si� do ty�u i zacz�� przegl�da� plik teczek z dokumentami, kt�re jego asystent, porucznik Marganin, po�o�y� mu na biurku. - To dla mnie tajemnica, towarzyszu kapitanie, jak �atwo przyswajacie sobie t� zachodni� tandet� - cicho odezwa� si� Marganin. Prew�ow podni�s� wzrok znad dokument�w i rzuci� Marganinowi zimne, pogardliwe spojrzenie. - Jak tylu innych naszych towarzyszy, w og�le nie macie poj�cia o �wiecie. Ja my�l� jak Amerykanin, pij� jak Anglik, prowadz� samoch�d jak W�och i �yj� jak Francuz. A wiecie dlaczego, poruczniku? Marganin si� zaczerwieni�. - Nie, towarzyszu kapitanie. - �eby lepiej pozna� wroga, Marganin. Kluczowa sprawa to pozna� wroga lepiej ni� on was, lepiej ni� on zna samego siebie. Wtedy mo�na go uprzedzi� i zrobi� mu to, co tobie niemi�o. - To cytat z towarzysza Nerwa Czeskiego? Prew�ow z rezygnacj� wzruszy� ramionami. - Nie, durniu. Parafrazuj� chrze�cija�sk� Bibli�. - Zaci�gn�� si�, wypu�ci� dym przez nos i �ykn�� troch� d�inu. - Studiuj zachodni styl, przyjacielu. Je�li nie b�dziemy si� od nich uczy�, to nasza sprawa jest przegrana. - Ponownie zaj�� si� dokumentami. - No dobrze, ale dlaczego te sprawy trafi�y do naszego wydzia�u? - Nie widz� innego powodu, jak tylko to, �e do incydentu dosz�o na wybrze�u albo w jego pobli�u. - A co nam wiadomo na ten temat? - spyta� Prew�ow, szybko otwieraj�c nast�pn� teczk�. - Niewiele. Zagin�� �o�nierz ochrony wraz z psem. W czasie patrolowania p�nocnej wyspy Nowej Ziemi. - Trudno to uzna� za pow�d do paniki w bezpiece. Na Nowej Ziemi praktycznie nic nie ma. Jaka� przestarza�a wyrzutnia rakiet, stra�nica, paru rybak�w... W promieniu kilkuset kilometr�w nie ma tam �adnych tajnych instalacji. Nawet szkoda czasu na wysy�anie �o�nierza z psem, �eby to patrolowa�. - Zach�d niew�tpliwie my�li to samo o wysy�aniu tam agenta. Prew�ow zacz�� b�bni� palcami w st�, zezuj�c na sufit. W ko�cu si� odezwa�: - Agenta? Tam nic nie ma... z wojskowego punktu widzenia nic ciekawego... Chocia�... - Urwa� i b�yskawicznie nacisn�� guzik telefonu wewn�trznego. - Przynie�cie mi pozycje statku Narodowej Agencji Bada� Morskich i Podwodnych z ostatnich dw�ch dni. Marganin uni�s� brwi. - Nie o�mieliliby si� wys�a� ekspedycji oceanograficznej w pobli�e Nowej Ziemi. To przecie� radzieckie wody terytorialne. - Morze Barentsa nie jest nasz� w�asno�ci� - cierpliwie wyja�ni� mu Prew�ow. - To wody mi�dzynarodowe. W tym momencie zjawi�a si� sekretarka - atrakcyjna blondynka w eleganckim br�zowym kostiumie - wr�czy�a Prew�owowi jaki� skoroszyt i wysz�a, cicho zamykaj�c za sob� drzwi. Prew�ow przerzuca� kartki w skoroszycie, a� wreszcie znalaz� to, czego szuka�. - Jest. Statek NUMA "First Attempt", ostatnio widziany przez jeden z naszych trawler�w trzysta dwadzie�cia pi�� mil morskich na po�udniowy zach�d od Ziemi Franciszka J�zefa. - To znaczy blisko Nowej Ziemi - powiedzia� Marganin. - Dziwne - mrukn�� Prew�ow. - Zgodnie z grafikiem operacyjnym statk�w oceanograficznych Stan�w Zjednoczonych, "First Attempt" powinien w tym czasie prowadzi� badania nad planktonem u wybrze�y Karoliny Pomocnej. - Dopi� d�in, zdusi� niedopa�ek papierosa i zapali� nast�pnego. - Bardzo interesuj�cy zbieg okoliczno�ci. - Czego to dowodzi? - spyta� Marganin. - Niczego nie dowodzi, ale pozwala przypuszcza�, �e ten �o�nierz z Nowej Ziemi zosta� zamordowany, a agent, kt�ry jest za to odpowiedzialny, uciek� i najprawdopodobniej spotka� si� z "First Attempt". Z tego wynika, �e Stanom Zjednoczonym o co� chodzi, skoro statek badawczy NUMA bez wyja�nie� zmienia sw�j rozk�ad rejs�w. - A o co mo�e im chodzi�? - Nie mam zielonego poj�cia - odpar� Prew�ow, odchylaj�c si� na krze�le do ty�u i g�adz�c po w�sach. - Ka�cie zrobi� powi�kszenia zdj�� satelitarnych tego rejonu, wykonanych w czasie zdarzenia, o kt�rym mowa. Ulice miasta za oknami gabinetu wype�nia� ju� wieczorny mrok, gdy porucznik Marganin po�o�y� powi�kszone zdj�cia na biurku Prew�owa i poda� mu siln� lup�. - Wasza dociekliwo�� przynios�a efekty, towarzyszu kapitanie. Mamy tu co� interesuj�cego. Prew�ow z uwag� studiowa� fotografie. - Na statku nie widz� nic niezwyk�ego - rzek�. - Typowy sprz�t badawczy, nie ma �adnych urz�dze� do wykrywania cel�w wojskowych. Marganin wskaza� zdj�cie wykonane obiektywem szerokok�tnym. Statek wygl�da� jak niewielka bia�a plamka na emulsji. - Prosz� zwr�ci� uwag� na t� male�k� kropk� w prawym g�rnym rogu, dwa tysi�ce metr�w od "First Attempt". Prew�ow patrzy� przez lup� prawie p� minuty. - Helikopter! - Tak jest, towarzyszu kapitanie. Dlatego w�a�nie sp�ni�em si� z powi�kszeniami. Pozwoli�em sobie przekaza� zdj�cia specjalistom od analiz. - Chyba to nasz patrol wojsk ochrony pogranicza? - Nie, towarzyszu kapitanie. Prew�ow uni�s� brwi. - Sugerujecie, �e helikopter nale�y do ameryka�skiego statku? - Tak uwa�aj� specjali�ci - odpar� Marganin, k�ad�c przed Prew�owem dwie inne fotografie. - Przeanalizowali�my wcze�niejsze zdj�cia z drugiego satelity zwiadowczego. Jak sami widzicie, por�wnuj�c je, helikopter jest na kursie prowadz�cym z Nowej Ziemi w kierunku "First Attempt". Specjali�ci oceniaj�, �e lecia� na wysoko�ci trzech metr�w z pr�dko�ci� blisko pi�tnastu w�z��w. - Najwyra�niej chcia� unikn�� wykrycia przez nasze radary - stwierdzi� Prew�ow. - Zawiadamiamy naszych agent�w w Ameryce? - spyta� Marganin. - Nie, jeszcze nie. Nie chc� ryzykowa� ich ujawnienia, dop�ki nie b�dziemy mieli pewno�ci, o co chodzi Amerykanom. Wyprostowa� fotografie i starannie pouk�ada� je w teczce, a potem spojrza� na swoj� omeg�. - Zosta�o mi troch� czasu przed baletem, akurat na lekk� kolacj�. Macie co� jeszcze, poruczniku? - Tylko akta w sprawie ekspedycji "Lorelei", badaj�cej pr�dy morskie. Wed�ug ostatnich raport�w ameryka�ski batyskaf znajduje si� w pobli�u Dakaru, na g��boko�ci pi�ciu tysi�cy metr�w. Prew�ow wsta�, wzi�� akta od Marganina i wsun�� je sobie pod pach�. - Przy okazji do nich zajrz�. Prawdopodobnie nie ma tam niczego, co mog�oby interesowa� wywiad marynarki. Niemniej jednak ich lektura powinna by� zajmuj�ca. My�l�, �e Amerykanie prowadz� bardzo dziwne i ciekawe badania. 5. - Cholera jasna, niech to szlag trafi! - sykn�a Dana. - Sp�jrz na te kurze �apki, kt�re robi� mi si� ko�o oczu. - Siedzia�a przy toaletce, przygn�bionym wzrokiem wpatruj�c si� w swoje odbicie w lustrze. - Kto to powiedzia�, �e staro�� jest jak tr�d? Seagram podszed� do niej, odgarn�� jej w�osy z szyi i poca�owa� �on� w mi�kki nagi kark. - Dopiero co sko�czy�a� trzydzie�ci jeden lat, a ju� chcesz si� ubiega� o tytu� najstarszej obywatelki miesi�ca. Spojrza�a na jego odbicie w lustrze, oszo�omiona tak rzadko okazywanym jej dowodem uczucia. - Wy, m�czy�ni, jeste�cie w lepszej sytuacji, bo nie macie takich problem�w. - Dlaczego kobiety uwa�aj�, �e my si� nie rozsypujemy? R�wnie� m�czy�ni cierpi� z powodu starczych dolegliwo�ci i kurzych �apek. - R�nica polega na tym, �e wy si� nimi nie przejmujecie. - My jeste�my bardziej sk�onni akceptowa� to, co nieuchronne - powiedzia� u�miechaj�c si�. - Ale a propos, kiedy b�dziesz mia�a dziecko? - Ach ty draniu! Nigdy nie rezygnujesz, prawda? - Rzuci�a na toaletk� szczotk� do w�os�w, kt�ra uderzy�a w szwadron flakonik�w z kosmetykami, poustawianych na szklanym blacie w r�wnych odst�pach. - Rozmawiali�my o tym ju� setki razy. Nie mam zamiaru nara�a� si� na upokorzenia zwi�zane z ci���. Nie b�d� pra�a obsranych pieluch w umywalce dziesi�� razy dziennie. Niech inni zaludniaj� Ziemi�. Ani mi si� �ni rozmna�a� jak jaka� ameba. - Twoje argumenty s� �mieszne. Sama w nie nie wierzysz. Odwr�ci�a si� do lustra i nic nie odpowiedzia�a. - Dana, dziecko mog�oby nas uratowa� - rzek� �agodnie? Opu�ci�a g�ow�, ukrywaj�c twarz w d�oniach. - Nie zrezygnuj� z mojej kariery, dop�ki ty nie zrezygnujesz z tego twojego drogocennego planu. Seagram g�aska� j� po z�ocistych w�osach i patrzy� na jej odbicie w lustrze. - Tw�j ojciec by� alkoholikiem i zostawi� was, kiedy mia�a� zaledwie dziesi�� lat. Twoja matka pracowa�a za barem i sprowadza�a sobie m�czyzn do domu, �eby zarobi� na picie. Ty i tw�j brat byli�cie traktowani jak zwierz�ta, dop�ki nie podro�li�cie na tyle, by uciec z tego �mietnika, kt�ry nazywali�cie domem. Tw�j brat sta� si� szumowin� i zacz�� napada� na sklepy z alkoholem i stacje benzynowe, a w rezultacie za morderstwo skazano go na do�ywocie w San Quentin. Tylko B�g jedyny wie, jak bardzo jestem z ciebie dumny, �e wyrwa�a� si� z tego rynsztoka i pracowa�a� osiemna�cie godzin na dob�, �eby sko�czy� szko�� i studia. Tak, Dana, mia�a� parszywe dzieci�stwo i z powodu z�ych wspomnie� teraz boisz si� mie� dziecko. Musisz zrozumie�, �e ten koszmar nie ma nic wsp�lnego z przysz�o�ci�. Nie mo�esz pozbawia� swojego syna czy c�rki szansy, jak� daje �ycie. Nie uda�o mu si� jednak skruszy� kamiennego muru, kt�rym Dana si� od niego odgrodzi�a. Strz�sn�a z siebie r�ce m�a i z furi� zacz�a malowa� sobie brwi. Sko�czona dyskusja. Dana zachowywa�a si� tak, jakby by�a sama. Kiedy Seagram wyszed� spod prysznica, sta�a przed du�ym lustrem na drzwiach szafy. Przygl�da�a si� sobie krytycznie, jak artysta po raz pierwszy patrz�cy na swoje sko�czone dzie�o. Mia�a na sobie prost� bia�� sukienk�, kt�ra opina�a tors, ni�ej lu�no opadaj�c do kostek. Spory dekolt ukazywa� bardziej ni� dostateczny widok piersi. - Lepiej si� po�piesz - powiedzia�a oboj�tnie, jak gdyby mi�dzy nimi nigdy nie dosz�o do k��tni. - Chyba nie chcesz, �eby prezydent na nas czeka�. - B�dzie tam ponad dwie�cie os�b. Za sp�nienie nikt nie postawi nam ptaszka na li�cie obecno�ci. - Mnie tam wszystko jedno - odpar�a z nad�t� min� - ale niecodziennie otrzymujemy zaproszenie do Bia�ego Domu. Chcia�abym zrobi� dobre wra�enie przynajmniej tym, �e si� nie sp�ni�. Seagram westchn�� i z trudem przebrn�� przez rytua� wi�zania muszki i niezr�cznego wk�adania jedn� r�k� spinek do mankiet�w koszuli. Nie cierpia� ubierania si� na oficjalne przyj�cia. Dlaczego waszyngto�skie imprezy towarzyskie