3267
Szczegóły |
Tytuł |
3267 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3267 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3267 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3267 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
AGATHA CHRISTIE
CZARNA KAWA
ADAPTACJA CHAILESA OSBORNE'A SZTUKI
AGATHY CHRISTIE "BLACK COFFEE"
PRZE�O�Y�A BEATA CH�DZY�SKA
I
Herkules Poirot mia� ma�e, ale przytulne mieszkanko w eleganckim bloku mieszkalnym Whitehall Mansions, w Mayfair, najbardziej ekskluzywnej dzielnicy Londynu. Jad� w�a�nie �niadanie, na kt�re sk�ada�y si� s�odki rogalik i fili�anka gor�cej czekolady. Cho� by� cz�owiekiem o okre�lonych przyzwyczajeniach, kt�re rzadko zmienia�, tego dnia wyj�tkowo poprosi� swojego s�u��cego George'a o jeszcze jedn� porcj� czekolady. Dla zabicia czasu zacz�� przygl�da� si� swojemu odbiciu w du�ym lustrze wisz�cym naprzeciw. By� niskim, sze��dziesi�ciokilkuletnim m�czyzn� o jajowatej g�owie, dosy� szczup�ym, cho� z przyjemnie zaokr�glonym brzuszkiem, a zadbane w�sy mia� fantazyjnie zakr�cone w g�r�. Skin�� g�ow�, najwidoczniej zadowolony ze swego wygl�du, i powr�ci� do przegl�dania le��cej na stole porannej korespondencji.
Z w�a�ciw� sobie pedanteri� u�o�y� rozrzucone koperty w jeden stos. Otworzy� je bardzo starannie no�em do papieru w kszta�cie miniaturowego miecza, kt�ry dosta� wiele lat temu w prezencie urodzinowym od swego starego przyjaciela kapitana Hastingsa. W drugiej kupce znalaz�y si� przesy�ki, kt�re Poirot uzna� za niewa�ne - przewa�nie by�y to druki, zawiadomienia, zaproszenia itd.; zaraz poprosi George'a, by je wyrzuci�. Trzeci stos zawiera� listy, na kt�re wypada�oby odpowiedzie�, a przynajmniej potwierdzi� ich otrzymanie. Postanowi� zaj�� si� tym po �niadaniu, ale nie wcze�niej ni� o dziesi�tej. Poirot uwa�a�, �e rozpoczynanie dnia pracy przed godzin� dziesi�t� by�oby rzecz� niegodn� prawdziwego profesjonalisty. Kiedy zajmowa� si� jak�� spraw�... c�, w�wczas oczywi�cie co innego. Pami�ta�, �e pewnego razu wyruszyli razem z Hastingsem jeszcze przed �witem, aby... Nie, Poirot nie chcia� rozpami�tywa� przesz�o�ci. Szcz�liwej przesz�o�ci. Po rozwi�zaniu zagadki �mierci lorda Edgware'a i tym samym zamkni�ciu ostatniej sprawy, nad kt�r� razem pr�cowali, Hastings wr�ci� do swojego rancza i �ony w Argentynie; chocia� teraz ponownie zjawi} si� w Londynie na kilka tygodni w interesach, jego wsp�praca z Herkulesem Poirot przy rozwi�zywaniu intryguj�cych zagadek nale�a�a ju� do przesz�o�ci. Niegdy� �ycie by�o takie ekscytuj�ce - my�la� Poirot. - Ale teraz, co my w�a�ciwie robimy? Kilkakrotnie byli�my na kolacji w Ritzu, wytwornym, luksusowym hotelu, gdzie Hastings si� zatrzyma�. By�o bardzo mi�o, podobnie jak w teatrze, dok�d wybrali�my si� razem par� razy. To jednak by�y czasy, kiedy... Nie, naprawd� nie powinien my�le� o przesz�o�ci, ale przychodzi�o mu to z trudno�ci� teraz, kiedy Hastings znowu pojawi� si� na kr�tko w Londynie.
Czy to dlatego Herkules Poirot by� niespokojny tego wspania�ego majowego poranka w 1934 roku, kiedy nadesz�a w�a�nie sp�niona wiosna? Pozornie na emeryturze, Poirot powraca� do zawodu za ka�dym razem, kiedy zwracano si� do niego z wyj�tkowo interesuj�c� spraw�. Lubi� pracowa� z Hastingsem, kt�ry spe�nia� rol� rezonatora dla jego teorii i pomys��w. Teraz jednak Hastings sp�dza� wi�kszo�� czasu na drugim ko�cu �wiata, a Poirot w ci�gu ostatnich kilku miesi�cy nie natrafi� na nic, co mog�oby go zainteresowa� z zawodowego punktu widzenia. Czy przest�pcy z wyobra�ni� ju� wygin�li? Zosta�a tylko prostacka przemoc i brutalno��, ten typ pod�ych morderc�w i rabusi�w, kt�rymi zajmowanie si� by�oby poni�ej jego godno�ci?
Rozmy�lania te przerwa�o pojawienie si� milcz�cego George'a, kt�ry przyni�s� drug�, z ut�sknieniem wyczekiwan�, fili�ank� czekolady. Wyczekiwan� nie tylko ze wzgl�du na przyjemno�� picia tego napoju, ale r�wnie� dlatego, �e dzi�ki temu cho� na kilka chwil b�dzie m�g� zapomnie� o tym, �e tego wspania�ego, s�onecznego poranka nie czeka go nic wi�cej poza spacerem w parku i przechadzk� z Mayfair do Soho, gdzie w samotno�ci zje lunch w swojej ulubionej restauracji - co zam�wi tym razem? - na pocz�tek mo�e kawa�ek pasztetu, potem sol� bonne femme i...
U�wiadomi� sobie, �e George, stawiaj�c na stole fili�ank� czekolady, co� do niego m�wi. Zawsze spokojny, zachowuj�cy si� bez zarzutu George, na wskro� angielski, z twarz� o nieprzeniknionym wyrazie, by� lokajem Poirota ju� od pewnego czasu i doskonale dostosowa� si� do wymaga� detektywa. Nigdy nie wtr�ca� si� w cudze sprawy i niech�tnie wypowiada� swoje pogl�dy, ale by� kopalni� informacji na temat angielskiej arystokracji i cz�owiekiem r�wnie pedantycznym, jak sam wielki detektyw. Poirot cz�sto mu powtarza}: "Masz doskonale wyprasowane spodnie, George, aie jeste� pozbawiony wyobra�ni". Wyobra�nia by�a jednak tym, czego Herkules Poirot mia� w nadmiarze. Umiej�tne wyprasowanie spodni by�o w jego mniemaniu o wiele wi�kszym wyczynem. Tak, ma prawdziwe szcz�cie, �e George dla niego pracuje.
- ...wi�c pozwoli�em sobie z�o�y� obietnic�, sir, �e dzi� rano pan do niego oddzwoni - m�wi� s�u��cy.
- Przepraszam ci�, George - wykrzykn�� Poirot. - Nie uwa�a�em, my�la�em o czym� innym. M�wi�e�, �e kto� dzwoni�?
- Tak, prosz� pana. Wczoraj wieczorem, kiedy by� pan w teatrze z pani� Oliver. Poszed�em spa� jeszcze przed pa�skim powrotem do domu, nie zostawiaj�c �adnej wiadomo�ci, gdy� by�o bardzo p�no i uzna�em, �e to nie jest konieczne.
- Kto to by�?
- Przedstawi� si� jako Claud Amory, sir. Zostawi� sw�j numer, z kt�rego mo�na wnosi�, �e telefonowa� z Surrey. Powiedzia�, �e chodzi o bardzo delikatn� spraw�, i poprosi�, �eby dzwoni�c nie przedstawia� si� pan nikomu i rozmawia� tylko z nim.
- Dzi�kuj� ci, George. Zostaw ten numer na moim biurku. Zadzwoni� do niego, jak tylko przeczytam dzisiejszego "Timesa". Jest jeszcze zbyt wcze�nie na rozmow�, zw�aszcza w delikatnej sprawie.
George uk�oni� si� i wyszed�, a tymczasem Poirot pi� powoli swoj� czekolad�. Powr�ci� my�lami do przedstawienia, na kt�rym by� poprzedniego wieczoru w teatrze razem z Ariadn� Oliver, swoj� star� przyjaci�k�, uwa�aj�c� si� za detektywa-amatora. W sztuce tej, pod tytu�em "Alibi", chodzi�o o wyja�nienie tajemnicy morderstwa; Charles Laughton, s�awny aktor brytyjski, gra� rol� detektywa rozwi�zuj�cego t� zagadk�. Pani Oliver nie by�a bynajmniej zadowolona, kiedy Poirot pierwszy wykry� morderc�.
- Nie wiem, jakim sposobem tak szybko pan zgad�, Poirot - �ali�a si�, ale detektyw przerwa� jej, wykrzykuj�c z uraz�:
- Ja nigdy nie zgaduj�, droga pani Oliver. Wykorzystuj� moj� inteligencj�. Ma�e szare kom�rki... - Nie zd��y� doko�czy�, gdy� pani Oliver, kt�ra wiele razy s�ysza�a jego wyk�ad na temat szarych kom�rek, przerwa�a mu gwa�townie:
- Nie! Tylko nie te przekl�te szare kom�rki. Chod�my lepiej do kawiarni Caf� Royal, tu na rogu. Mo�e mi pan postawi� drinka przed kolacj�.
Poirot u�miechn�� si� i potrz�sn�� g�ow�. Kochana Ariadna Oliver, naprawd� bardzo j� lubi�. Wypi� czekolad� i, chichocz�c na wspomnienie wieczoru w teatrze, kt�ry tak przyjemnie sp�dzi� w jej towarzystwie, wyszed� na balkon z porann� gazet� w r�ku.
Kilka minut p�niej od�o�y� "Timesa" na bok. Wiadomo�ci ze �wiata by�y jak zwykle przygn�biaj�ce. Ten okropny Hitler zamieni� s�dy w organy partii nazistowskiej, w Bu�garii doszli do w�adzy faszy�ci, a co najgorsze, w Belgii, ojczy�nie Poirota, czterdziestu dw�ch g�rnik�w z kopalni w pobli�u Mons prawdopodobnie zgin�o w eksplozji. Wiadomo�ci z kraju by�y nieco bardziej optymistyczne. Pomimo zastrze�e� oficjeli, tenisistkom bior�cym udzia� w turnieju wimbledo�skim pozwolono w tym roku nosi� kr�tkie sp�dniczki. Nekrologi r�wnie� nie by�y pocieszaj�ce, gdy� zdawa�o si�, �e osobom w wieku Poirota, a nawet m�odszym, wyj�tkowo �pieszy si� na tamten �wiat.
Od�o�ywszy gazet�, Poirot wyci�gn�� si� wygodnie na swoim wiklinowym krze�le, ze stopami opartymi o podn�ek. "Claud Amory" - pomy�la�. To nazwisko wydawa�o mu si� znajome. Musia� ju� przedtem gdzie� je us�ysze�. Tak, sir Claud by� znan� postaci� w pewnych kr�gach. Ale w jakich? Polityk? Adwokat? A mo�e emerytowany urz�dnik s�u�by cywilnej? Claud Amory. Amory.
Balkon znajdowa� si� od wschodniej strony, co umo�liwi�o Poirotowi wygrzewanie si� przez kilka minut na s�o�cu. Wkr�tce mia�o si� zrobi� bardzo ciep�o, a on nie by� amatorem opalania si�. Kiedy upa� zap�dzi mnie do �rodka - pomy�la� - zadam sobie trud i zajrz� do "Who is Who". Je�eli ten sir Claud jest kim� znacz�cym, z pewno�ci� b�dzie tam figurowa�. A je�eli nie?... Ma�y detektyw wzruszy� ramionami. Jako zdeklarowany snob od razu poczu� sympati� do Clauda Amory z racji posiadania przez niego szlacheckiego tytu�u. Je�eli w "Who is Who", gdzie mo�na przeczyta� r�wnie� o dokonaniach Herkulesa Poirota, znajduje si� wzmianka o nim, to mo�e ten sir Claud jest kim� godnym uwagi.
Poirot, pod wp�ywem nag�ego, zimnego podmuchu wiatru i rosn�cej ciekawo�ci, wr�ci� do biblioteki. Podszed� do p�ki z ksi�gozbiorem podr�cznym i zdj�� stamt�d opas�e, czerwone tomisko; na jego grzbiecie z�otymi literami wyt�oczony by� tytu�: "Who is Who". Przewracaj�c strony, natrafi� na has�o, kt�rego szuka�.
- Amory - odczyta�. - Sir Claud (Herbert); tytu� szlachecki od roku 1927; urodzony 24 pa�dziernika 1878, o�eniony w 1907 r. z Helen� Graham (zmar�� w 1929 roku); jeden syn. Wykszta�cenie: Weymouth Grammar School; King's College, Londyn. Fizyk w laboratoriach GEC1, 1905; RAE2, Farnborough (Departament ��czno�ci), 1916; uczestnik Projektu Badawczego Ministerstwa Obrony Powietrznej, Swanage, 1921; odkry� nowy spos�b przy�pieszania cz�steczek: liniowy akcelerator fal, 1924. Otrzyma� Medal Monroe'a Stowarzyszenia Fizyk�w itd. Autor licznych publikacji naukowych. Adres: Abbot's Cleve, Market Cleve, Surrey. T�l.: Market Cleve 304. Klub: Athenaeum.
Ach tak - powiedzia� do siebie Poirot. - S�awny naukowiec.
Przypomnia� sobie rozmow�, jak� odby� kilka miesi�cy temu z cz�onkiem rz�du Jej Kr�lewskiej Mo�ci, po tym jak uda�o mu si� odzyska� zaginione dokumenty, kt�rych tre�� mog�a si� okaza� kompromituj�ca dla w�adz. Rozmawiali o bezpiecze�stwie i polityk przyzna�, �e dzia�ania, podejmowane w celu jego zapewnienia, na og� s� niewystarczaj�ce. "Na przyk�ad - powiedzia� do Poirota - to, nad czym pracuje teraz Claud Amory, ma szans� odegra� w przysz�o�ci wyj�tkowo istotn� rol� w razie ewentualnych konflikt�w zbrojnych, ale on nie chce pracowa� w laboratorium, gdzie mia�by zapewnion� ochron�. Upiera si�, �eby pracowa� samotnie w swoim domu na wsi. Zero bezpiecze�stwa. Przera�aj�ce".
- Ciekawe, - pomy�la� Poirot odk�adaj�c na p�k� "Who's Who" - ciekawe, czy sir Claud chcia�by zaanga�owa� Herkulesa Poirot w roli starego, zm�czonego psa �a�cuchowego? Wynalazki wojenne, sekretna bro� - to nie dla mnie. Je�eli...
Zadzwoni� telefon w s�siednim pokoju i Poirot us�ysza�, jak George podnosi s�uchawk�. Chwil� p�niej s�u��cy pokaza� si� na progu.
- To znowu pan Claud Amory, sir - oznajmi�. Poirot podszed� do telefonu.
- Halo. Tu Herkules Poirot.
- Monsieur Poirot? Nie znamy si� osobi�cie, chocia� mamy wsp�lnych znajomych. Nazywam si� Amory, Claud Amory...
- S�ysza�em o panu, sir Claud - powiedzia� Poirot.
- Prosz� pos�ucha�, Poirot - ci�gn�� rozm�wca. - Mam na g�owie diabelnie trudn� spraw�. A raczej mog� mie�. Nie jestem pewien. Pragn� jednak podkre�li�, �e to, o czym zamierzam panu opowiedzie�, jest poufne. Je�eli mia�oby si� przedosta� do publicznej wiadomo�ci...
- Drogi panie Amory - przerwa� Poirot - zapewniam pana, �e jestem - jak to si� okre�la? - uosobieniem dyskrecji. Wszystko, co mi pan powie, pozostanie mi�dzy nami.
- Dzi�kuj�. Wiem, �e mog� ufa� panu bez zastrze�e�. Mam nast�puj�cy problem: od pewnego czasu pracuj� nad wzorem bombardowania atomu - nie b�d� si� wdawa� w szczeg�y, ale Ministerstwo Obrony uwa�a to za spraw� pierwszorz�dnej wagi. Teraz praktycznie ju� zako�czy�em prac�; wyprowadzi�em wz�r, na podstawie kt�rego mo�na wyprodukowa� nowy, �mierciono�ny materia� wybuchowy. Mam podstawy, aby podejrzewa�, �e kto� z moich domownik�w pr�buje wykra�� ten wz�r. W tej chwili nie mog� powiedzie� nic wi�cej, ale by�bym wielce zobowi�zany, gdyby zechcia� pan przyjecha� na weekend do Abbot's Cleve, jako m�j go��. Chcia�bym, aby zawi�z� pan wz�r do Londynu i przekaza� pewnej osobie z Ministerstwa Obrony. Kurier Ministerstwa z pewnych wzgl�d�w nie mo�e tego zrobi�. Musi to by� kto� wygl�daj�cy na niepozornego, zwyk�ego cz�owieka, ale jednocze�nie wystarczaj�co sprytny, aby...
Claud Amory nie przestawa� m�wi�. Herkules Poirot, przygl�daj�c si� w lustrze swojej �ysej g�owie o jajowatym kszta�cie i starannie wypiel�gnowanym w�som, nie wspominaj�c ju� o eleganckich sztuczkowych spodniach w pr��ki i bon�urce, pomy�la�, �e nigdy przedtem w ca�ej swojej d�ugiej karierze nie zosta� nazwany niepozornym ani te� sam za takiego si� nie uwa�a�. Perspektywa sp�dzenia weekendu na wsi, gdzie b�dzie mia� okazj� pozna� wybitnego uczonego osobi�cie, wydala mu si� jednak zach�caj�ca. Poza tym, niew�tpliwie, czekaj� go podzi�kowania ze strony wdzi�cznych przedstawicieli w�adzy - za to tylko, �e przewiezie w swojej kieszeni z Surrey do Whitehall tajemniczy, mo�e nawet �mierciono�ny wz�r.
- Zrobi� to z przyjemno�ci�, drogi panie Claud - o�wiadczy�. - Musz� si� jednak przez chwil� zastanowi�. Dzisiaj jest �roda, n'est-ce pas! Przyjad� w sobot� po po�udniu, je�eli to panu odpowiada, i wr�c� do Londynu w poniedzia�ek rano, zabieraj�c ze sob�, cokolwiek pan b�dzie chcia�. Bardzo mnie cieszy perspektywa spotkania z panem.
Dziwne - pomy�la� Poirot odk�adaj�c s�uchawk�. - Wzorem sir Clauda mogliby interesowa� si� agenci obcych s�u�b specjalnych, ale czy to mo�liwe, �eby kto� z rodziny naukowca?... C�, bez w�tpienia co� wi�cej wyja�ni si� w czasie weekendu.
- George - zawo�a� do s�u��cego - zanie�, prosz�, do pralni moj� ciep�� tweedow� marynark�, wieczorowy garnitur i spodnie. Musz� mie� je na pi�tek, poniewa� wybieram si� na weekend na wie�.
Zabrzmia�o to tak, jakby wyje�d�a� na ca�e �ycie na stepy Azji �rodkowej.
II
Dom Clauda Amory'ego, Abbot's Cleve, znajdowa� si� na przedmie�ciach Market Cleve - ma�ego miasteczka, a raczej du�ej wioski w hrabstwie Surrey, w odleg�o�ci oko�o czterdziestu kilometr�w na po�udniowy wsch�d od Londynu. By� to du�y budynek z epoki wiktoria�skiej, o nieokre�lonym stylu architektonicznym, otoczony kilkoma akrami �agodnych wzniesie�, tu i �wdzie g�sto zalesionych. Wysypana �wirem droga, biegn�ca ze str��wki (kt�ra funkcjonowa�a teraz jako domek ogrodnika) a� do drzwi frontowych Abbot's Cleve, wi�a si� w�r�d drzew i g�stych zaro�li. Na ty�ach domu znajdowa� si� taras oraz trawnik prowadz�cy do zadbanego, o regularnych kszta�tach ogrodu.
W pi�tek wieczorem, dwa dni po rozmowie telefonicznej z Poirotem, Claud Amory siedzia� w swoim gabinecie g��boko zamy�lony. Do tego ma�ego, ale wygodnie umeblowanego pokoju na parterze, we wschodnim skrzydle domu, mo�na by�o wej�� jedynie przez bibliotek�. Sir Claudowi bardzo to odpowiada�o, gdy� pozwala�o mu na prac� w spokoju i samotno�ci, a cz�onkowie jego rodziny wiedzieli, �e za dnia musz� trzyma� si� z dala od biblioteki, w drugim skrzydle domu. Dopiero wieczorem, po kolacji, wszyscy ��cznie z sir Claudem spotykali si� w bibliotece na kaw� i drinka.
Biurko uczonego by�o tak ustawione, �e siedzia� naprzeciw drzwi prowadz�cych do biblioteki, maj�c za plecami okno wychodz�ce na ogr�d; podziwianiem tego widoku rzadko zawraca� sobie g�ow�. Na zewn�trz zaczyna�o si� �ciemnia�. Lokaj Tredwell w�a�nie zadzwoni� na kolacj� i rodzina zacz�a si� zbiera� w jadalni.
Sir Claud b�bni� palcami o blat biurka; robi� tak zawsze, kiedy mia� podj�� szybk� decyzj�. By� to cz�owiek �redniego wzrostu, �redniej budowy, lat oko�o pi��dziesi�ciu pi�ciu, z wysokim czo�em i zaczesanymi do ty�u siwiej�cymi w�osami, o przenikliwym, zimnym spojrzeniu b��kitnych oczu; jego twarz przybra�a teraz wyraz, w kt�rym niepok�j miesza� si� ze zdziwieniem.
Kto� zapuka� dyskretnie do drzwi gabinetu i na progu ukaza� si� lokaj Tredwell, wysoki osobnik o ponurym wygl�dzie i nienagannych manierach.
- Przepraszam, sir Claud. My�la�em, �e mo�e nie s�ysza� pan dzwonka...
- Wszystko w porz�dku, Tredwell. Powiedz wszystkim, �e jestem zaj�ty rozmow� telefoniczn� i zaraz przyjd�. Rzeczywi�cie mam w�a�nie zamiar do kogo� zadzwoni�. Mo�esz ju� zacz�� podawa� do sto�u.
Tredwell oddali� si� bezszelestnie, a Amory odetchn�� g��boko, przysuwaj�c do siebie telefon. Przejrza� notes, wyj�ty z szuflady biurka, i podni�s� s�uchawk�. S�ucha� przez chwil�, zanim si� odezwa�.
- Tu Market Cleve 304. Prosz� o po��czenie z Londynem. - Poda� numer i usiad�szy wygodnie na krze�le czeka�. Zn�w zab�bni� nerwowo palcami o blat biurka.
Kilka minut p�niej Claud Amory opu�ci� sw�j gabinet, wychodz�c przez bibliotek� na korytarz, i do��czy� do reszty towarzystwa w jadalni znajduj�cej si� w zachodnim skrzydle domu; zaj�� honorowe miejsce przy jednym ko�cu sto�u, wok� kt�rego siedzieli ju� pozostali cz�onkowie rodziny. Po prawej stronie sir Clauda siedzia�a jego bratanica Barbara Amory, ko�o niej Richard Amory, jedyny syn sir Clauda; dalej w�oski lekarz nazwiskiem Carelli, kt�rego zaproszono na kolacj�. Miejsce po prawej stronie Carellego, naprzeciw sir Clauda, zajmowa�a jego siostra, Karolina Amory. By�a to kobieta po sze��dziesi�tce, kt�ra nigdy nie za�o�y�a w�asnej rodziny; prowadzi�a dom bratu, kt�rego �ona zmar�a kilka lat temu. Ko�o panny Amory siedzia� sekretarz sir Clauda Edward Raynor, a obok niego �ona Richarda Amory'ego, Lucia; jej s�siadem po prawej stronie by� sam pan domu, sir Claud.
Tym razem kolacja nie przebiega�a w przyjemnej atmosferze. Karolina Amory, kobieta starej daty o nieco irytuj�cym sposobie bycia, pr�bowa�a nawi�za� rozmow� z doktorem Carellim, kt�ry udziela� jej dosy� uprzejmych odpowiedzi, ale nie wydawa� si� zbyt skory do konwersacji. Potem panna Amory zwr�ci�a si� do Edwarda Raynora, ale ten zazwyczaj grzeczny i towarzyski m�ody cz�owiek wzdrygn�� si� nerwowo i wymamrota� co� przepraszaj�co; wygl�da� na za�enowanego. Sir Claud by� jeszcze bardziej milcz�cy ni� zwykle. Jego syn Richard od czasu do czasu posy�a� zaniepokojone spojrzenie w stron� swojej �ony Lucii. Jedynie m�oda Barbara Amory wydawa�a si� w dobrym nastroju; raz po raz zagadywa�a do ciotki Karoliny.
- Ciociu Karolino, ta sol� jest przepyszna - zawo�a�a, zabieraj�c si� z apetytem do jedzenia. - Jestem taka zadowolona, �e korzystasz z us�ug tego nowego w�a�ciciela sklepu rybnego. Jest bardziej godny zaufania ni� stary Hobbs.
Ciotka wymamrota�a jak�� stosown� odpowied�.
Kiedy Tredwell podawa� na deser sa�atk� owocow�, sir Claud nagle zwr�ci� si� do niego g�o�no, tak by wszyscy siedz�cy przy stole mogli us�ysze� jego s�owa.
- Tredwell - powiedzia� - zadzwo� do gara�u Jacksona w Market Cleve i popro� ich, �eby wys�ali samoch�d z kierowc� na stacj� kolejow�. O �smej pi��dziesi�t przyje�d�aj� dwaj panowie, kt�rzy maj� nas odwiedzi� po kolacji.
- Dobrze, sir - odpowiedzia� Tredwell wychodz�c. Kiedy lokaj zamkn�� za sob� drzwi, odezwa� si� Richard.
- Jacy panowie, ojcze? Kogo spodziewasz si� po kolacji? Kogo� z Londynu?
Ojciec uciszy� zebranych gestem.
- Wkr�tce wszyscy si� dowiecie. Po kolacji zamierzam z�o�y� o�wiadczenie w bibliotece. Do tego czasu nie mam nic wi�cej do powiedzenia.
W tej chwili Lucia Amory, b�kn�wszy "przepraszam", wsta�a nagle od sto�u i wybieg�a z jadalni, kieruj�c si� przez korytarz w stron� biblioteki. By�o to dosy� du�e pomieszczenie, ale raczej przytulne ni� eleganckie; spe�nia�o rol� nie tylko biblioteki, ale r�wnie� salonu. Francuskie okna wychodzi�y na taras przed domem, a tak�e na cz�� ogrodu; drzwi na drugim ko�cu pokoju prowadzi�y do gabinetu sir Clauda. Na kominku, kt�ry znajdowa� si� na lewo od drzwi, sta� staro�wiecki zegar, jakie� ozdoby oraz wazon z fidybusami. Na prawo od wyj�cia na korytarz by�y nast�pne drzwi, prowadz�ce bezpo�rednio do reszty domu, przedpok�j i schody do sypialni na pierwszym pi�trze oraz znajduj�cych si� powy�ej pomieszcze� dla s�u�by.
Umeblowanie biblioteki sk�ada�o si� z biurka z telefonem, stoj�cego zaraz po lewej stronie drzwi na korytarz; du�ej, dobrze wyposa�onej biblioteczki na prawo od drzwi francuskich; stoliczka z gramofonem i p�ytami oraz kanapy, przy kt�rej znajdowa� si� st�-�awa. Przy okr�g�ym stole na �rodku pokoju postawiono proste krzes�o i wygodny fotel, a na ma�ym stoliku przy �cianie sta�a ro�lina w doniczce. Meble w wi�kszo�ci by�y tradycyjne, ale nie do�� stare czy pi�kne, by zas�ugiwa� na miano antyk�w.
Lucia Amory, pi�kna m�oda kobieta w wieku lat dwudziestu pi�ciu, z bujnymi, ciemnymi w�osami opadaj�cymi na ramiona, o piwnych oczach, kt�re niekiedy si� o�ywia�y, teraz jednak zdradza�y jakie� nieokre�lone, skrywane emocje, sta�a niezdecydowana na �rodku pokoju. Potem podesz�a do okna i, odchylaj�c nieco zas�ony, wyjrza�a na zewn�trz, gdzie by�o ju� ciemno. Z ledwie s�yszalnym westchnieniem zamy�lona przycisn�a czo�o do ch�odnej szyby.
Na korytarzu s�ycha� by�o wo�anie panny Amory:
- Lucia... Lucia... gdzie jeste�?
- Po chwili Karolina wesz�a do pokoju. Wzi�a m�od� kobiet� pod rami� i zaprowadzi�a na kanap�.
- Usi�d� tu, moja droga - poleci�a, wskazuj�c miejsce w rogu. Zanim postawi�a diagnoz�, przez chwil� uwa�nie przygl�da�a si� Lucii. - Za kilka minut dojdziesz do siebie.
Lucia obdarzy�a Karolin� s�abym u�miechem wdzi�czno�ci.
- Tak, oczywi�cie - potwierdzi�a - w�a�ciwie czuj� si� ju� lepiej. Chocia� m�wi�a nienagann� angielszczyzn� - mo�e nawet zbyt nienagann� - intonacja zdradza�a, �e angielski nie jest jej ojczystym j�zykiem. - Po prostu poczu�am si� s�abo, to wszystko - ci�gn�a. - To �mieszne. Nigdy przedtem nic podobnego mi si� nie przydarzy�o. Nie mam poj�cia, co si� sta�o. Mo�esz ju� wr�ci�, ciociu Karolino. Wszystko b�dzie dobrze.
Karolina Amory przygl�da�a si�, zatroskana, jak Lucia wyjmuje chusteczk� z torebki i przeciera oczy. U�miechn�a si� znowu:
- Wszystko b�dzie dobrze. - powt�rzy�a. - Naprawd�, uwierz mi.
Panna Amory nie by�a o tym do ko�ca przekonana.
- Przez ca�y dzisiejszy wiecz�r nie wygl�da�a� zbyt dobrze, moja droga - powiedzia�a, spogl�daj�c z trosk� na dziewczyn�.
- Naprawd�?
- Tak. - Panna Amory usiad�a na kanapie obok Lucii. - Mo�e z�apa�a� jakie� przezi�bienie, kochanie. Lato w Anglii potrafi by� niekiedy zdradzieckie. Zupe�nie inaczej ni� ten w�oski upa�, do kt�rego jeste� przyzwyczajona. Italia to taki cudowny kraj.
- Italia - wyszepta�a w zamy�leniu Lucia, odk�adaj�c torebk�. -Italia...
- Wiem, moje dziecko. Z pewno�ci� bardzo t�sknisz do swojej ojczyzny. R�nice pomi�dzy naszymi krajami s� ogromne - we�my cho�by na przyk�ad pogod� i obyczaje. Anglicy musz� wydawa� ci si� tacy ch�odni i opanowani. Z kolei W�osi...
- Nie, wcale nie t�skni� do W�och - wykrzykn�a Lucia z gwa�towno�ci�, kt�ra zdumia�a pann� Amory. - Ani troch�!
- Ale� drogie dziecko, nie musisz si� wstydzi� swojej t�sknoty za domem...
- Niczego si� nie wstydz�! Nienawidz� W�och. Zawsze nienawidzi�am. Czuj� si� jak w niebie, mog�c by� tu, w Anglii, w towarzystwie tak mi�ych ludzi. Po prostu w si�dmym niebie!
- Jeste� bardzo mi�a, kochanie - powiedzia�a Karolina - cho� jestem przekonana, �e kieruje tob� wy��cznie uprzejmo��. To prawda, �e wszyscy bardzo si� staramy, aby� by�a szcz�liwa, czu�a si� jak u siebie w domu, ale by�oby rzecz� naturaln�, gdyby� od czasu do czasu t�skni�a za krajem. A poza tym, nie maj�c matki...
- Prosz� ci�, nie wspominaj o mojej matce - przerwa�a jej Lucia.
- Dobrze, je�eli sobie tego �yczysz. Nie mia�am zamiaru ci� denerwowa�. (Bo�e drogi - pomy�la�a - ci cudzoziemcy!) Chcesz sole trze�wi�ce? S� w moim pokoju.
- Nie, dzi�kuj� - odpar�a Lucia. - Ju� dosz�am do siebie, naprawd�.
- To dla mnie �aden k�opot - nalega�a Karolina. - Mam sole trze�wi�ce w bardzo �adnej, r�owej buteleczce. Do tego bardzo mocne. To jest chyba salmiak. A mo�e spirytus salicylowy? Nie pami�tam. W ka�dym razie, nie jest to �rodek do czyszczenia wanny.
Lucia u�miechn�a si�, ale nie odpowiedzia�a. Panna Amory wsta�a i najwidoczniej nie mog�a si� zdecydowa�, czy p�j�� po sole trze�wi�ce. Wreszcie podesz�a do kanapy i zacz�a poprawia� poduszki.
- Tak, s�dz�, �e z�apa�a� jakie� przezi�bienie - ci�gn�a. - Jeszcze dzi� rano wygl�da�a� na okaz zdrowia. A mo�e zdenerwowa�a� si� spotkaniem tego swojego w�oskiego przyjaciela, doktora Carellego? Zjawi� si� tak nagle i niespodziewanie, prawda? Musia�o to by� dla ciebie sporym szokiem.
Do biblioteki wszed� Richard, m�� Lucii, nie zauwa�ony przez pann� Amory. Zdawa�o si�, �e s�owa Karoliny zdenerwowa�y Lucie,
kt�ra wcisn�a si� w kanap�, zamykaj�c oczy; wstrz�sa�y ni� dreszcze.
- Co ci jest, kochanie? - zapyta�a panna Amory. - Znowu poczu�a� si� s�abo?
Richard zamkn�� za sob� drzwi i podszed� do pa�. By� to dosy� przystojny m�ody cz�owiek oko�o trzydziestki, z jasnorudymi w�osami, �redniego wzrostu, o przysadzistej, muskularnej sylwetce.
- Id� sko�czy� kolacj�, ciociu Karolino - powiedzia� do panny Amory. - Ja zajm� si� Luci�. Wszystko b�dzie dobrze.
Karolina Amory wci�� wygl�da�a na niezdecydowan�.
- Och, to ty, Richardzie. C�, mo�e rzeczywi�cie powinnam sobie p�j�� - zgodzi�a si� niech�tnie, i powoli, z wahaniem, ruszy�a w stron� drzwi prowadz�cych na korytarz. - Wiesz, jak tw�j ojciec nie lubi takiego zamieszania. Zw�aszcza kiedy mamy go�cia. To nie to samo, co go�ci� bliskiego przyjaciela rodziny. - Odwr�ci�a si� do Lucii. - W�a�nie m�wi�am, nieprawda�, jaki to dziwny zbieg okoliczno�ci, �e doktor Carelli pojawi� si� w ten spos�b, nie maj�c poj�cia o tym, �e mieszkasz w tej cz�ci �wiata. Po prostu wpad�a� na niego po drodze i zaprosi�a� na herbat�. To by�o dla ciebie wielkim zaskoczeniem, prawda, kochanie?
- Tak - potwierdzi�a mechanicznie Lucia.
- �wiat jest taki ma�y! Zawsze to powtarzam - ci�gn�a panna Amory. - Tw�j przyjaciel jest niezwykle przystojny, Lucio.
- Tak uwa�asz?
- Oczywi�cie, wygl�da na cudzoziemca - przyzna�a panna Amory - ale mimo to jest bardzo przystojny. I doskonale m�wi po angielsku.
- Chyba tak.
Wygl�da�o na to, �e panna Amory nie ma zamiaru zmieni� tematu rozmowy.
- Naprawd� nie mia�a� poj�cia - zapyta�a - �e bawi w tej cz�ci �wiata?
- Najmniejszego poj�cia - odpowiedzia�a z naciskiem Lucia. Richard Amory przygl�da� si� �onie z uwag�. Wreszcie powiedzia� cicho:
- Zrobi� ci chyba wspania�� niespodziank�, Lucio.
Lucia spojrza�a na niego, ale nie odpowiedzia�a. Panna Amory natomiast rozpromieni�a si�.
- Tak, z pewno�ci� - ci�gn�a. - Czy dobrze go zna�a� we W�oszech, kochanie? By� z tob� bardzo zaprzyja�niony? Zgaduj�, �e tak.
W g�osie m�odej kobiety zabrzmia�a nutka goryczy:
- Nigdy nie by� moim przyjacielem.
- Ach, tak. Zwyk�y znajomy. A jednak dosy� szybko przyj�� moje zaproszenie na kolacj�. Czasami my�l�, �e cudzoziemcy bywaj� nieco nachalni. Och, oczywi�cie nie mam na my�li ciebie, kochanie... - Panna Amory urwa�a w por�, oblewaj�c si� rumie�cem. - Ty jeste� przecie� na wp� Angielk�. - Spojrza�a na bratanka z figlarnym b�yskiem w oku - A w�a�ciwie to jest ju� prawdziw� Angielk�, prawda, Richardzie?
Richard nie odpowiedzia�. Podszed� do drzwi i otworzy� je, zapraszaj�c pann� Amory do wyj�cia.
- C� - powiedzia�a, zbli�aj�c si� do niego niech�tnie - je�eli jeste� pewien, �e nic wi�cej nie mog� zrobi�...
- Tak - ton Richarda by� szorstki, podobnie jak jego s�owa. Panna Amory, robi�c niepewny gest i po raz ostatni u�miechaj�c si� nerwowo do Lucii, wysz�a z pokoju.
Richard z ulg� zatrzasn�� za ni� drzwi i podszed� do �ony.
- Gada�a i gada�a - sarkn��. - My�la�em, �e nigdy sobie nie p�jdzie.
- Ona po prostu stara�a si� by� mi�a, Richardzie.
- Och, mo�e i tak. Ale, do diaska, stara si� a� za bardzo.
- My�l�, �e mnie lubi - szepn�a Lucia.
- Co? Ach tak, oczywi�cie - powiedzia� Richard Amory z roztargnieniem. Sta� nieruchomo, obserwuj�c z uwag� �on�. Przez kilka chwil panowa�a pe�na napi�cia cisza. Potem, zbli�aj�c si� do niej, zapyta�:
- Na pewno niczego nie potrzebujesz?
Lucia spojrza�a na niego z wymuszonym u�miechem.
- Nie, dzi�kuj� ci, Richardzie. Mo�esz wr�ci� do salonu. Teraz naprawd� czuj� si� ju� dobrze.
- Zostan� tu z tob�.
- Ale ja wola�abym by� sama.
Zapad�a cisza. Potem, podchodz�c do kanapy, Richard powiedzia�:
- Mo�e chcesz jeszcze jedn� poduszk� pod g�ow�?
- Nie, dzi�kuj�. Przyda�oby si� jednak wpu�ci� troch� powietrza. Mo�e otworzysz okno?
Podszed� do okna; przez chwil� mocowa� si� z klamk�.
- Do diaska! - wykrzykn��. - Stary zamontowa� tu jeden z tych swoich przekl�tych wynalazk�w. Nie da si� tego otworzy� bez klucza.
Lucia wzruszy�a ramionami.
- No c� - powiedzia�a - w�a�ciwie to nie ma znaczenia. Richard wr�ci� na �rodek pokoju i usiad� na krze�le przy okr�g�ym stole. Pochyli� si� do przodu, opieraj�c �okcie o uda.
- Stary jest niemo�liwy. Ci�gle robi jakie� nowe wynalazki.
- To prawda. Musia� zarobi� na tym sporo pieni�dzy.
- Mn�stwo - potwierdzi� ponuro. - Ale nie to jest dla niego najwa�niejsze. Ci wszyscy okropni naukowcy s� tacy sami. Zawsze goni� za czym� niepraktycznym, co mo�e by� interesuj�ce tylko dla nich samych. Bombardowanie atomu, na mi�o�� bosk�!
- Tw�j ojciec jest jednak wielkim cz�owiekiem.
- Mo�e nawet jednym z najwybitniejszych obecnie �yj�cych uczonych - przyzna� niech�tnie Richard. - A przynajmniej wszyscy tak m�wi�. Ale on uznaje tylko w�asny punkt widzenia - m�wi� z rosn�c� irytacj�. - Mnie zawsze traktowa� bardzo �le.
- Wiem - powiedzia�a Lucia. - Trzyma ci� tu, w tym domu, jakby� by� jego wi�niem. Dlaczego ci� nak�oni�, by� zrezygnowa� z kariery w wojsku i zamieszka� razem z nim?
- Prawdopodobnie liczy� na to, �e pomog� mu w pracy naukowej. Powinien by� jednak wiedzie�, �e nie b�dzie mia� ze mnie �adnego po�ytku. Po prostu nie nadaj� si� do tego. Raynor ma przynajmniej jakie� przygotowanie. Jest kim� wi�cej ni� sekretarzem. Naprawd� bardzo pomaga staremu w jego do�wiadczeniach. - Przysun�� swoje krzes�o do Lucii i zn�w si� pochyli�. - M�j Bo�e, Lucio, czasami doprowadza mnie to do rozpaczy. Mam bogatego ojca, kt�ry wszystkie swoje pieni�dze pakuje w te przekl�te eksperymenty. �eby tak pozwoli� mi wzi�� cz�� tego, co i tak pewnego dnia b�dzie moje; w�wczas m�g�bym wyrwa� si� st�d, p�ki jestem jeszcze dostatecznie m�ody, by jako� u�o�y� sobie �ycie.
Lucia usiad�a wyprostowana.
- Pieni�dze! - wykrzykn�a z nutk� goryczy w g�osie. - Wszystko zatem sprowadza si� do tego!
- Czuj� si� jak mucha schwytana w paj�cz� sie� - ci�gn�� Richard. - Bezbronny. Ca�kowicie bezbronny.
Spojrza�a na niego b�agalnym wzrokiem.
- Och, Richardzie! - wykrzykn�a. - Ja te�. Nie rozumiesz? Przygl�da� si� jej, przera�ony. Zamierza� si� w�a�nie odezwa�,
kiedy powt�rzy�a:
- Ja r�wnie� czuj� si� bezbronna. Chc� st�d odej��. - Poderwa�a si� nagle i podesz�a do niego, m�wi�c z przej�ciem: - Richardzie, na mi�o�� bosk�, zabierz mnie st�d, zanim b�dzie za p�no!
- Zabra� ci� st�d? - powt�rzy� beznami�tnie, z rezygnacj�. - Dok�d? Dok�d, na Boga, mo�emy p�j��?
- Dok�dkolwiek! - zawo�a�a Lucia, coraz bardziej podekscytowana. - Byle jak najdalej od tego domu. To jedynie si� liczy, jak najdalej od tego domu! Boj� si�, Richardzie. M�wi� ci, bardzo si� boj�. Te cienie... - Obejrza�a si� przez rami� za siebie, jak gdyby mog�a je zobaczy�. - Tu wsz�dzie s� cienie.
Richard ani drgn��.
- Jak mo�emy wyjecha�, nie maj�c pieni�dzy? - zapyta�. Spojrza� na ni� i ci�gn��, rozgoryczony: - M�czyzna bez pieni�dzy nie jest wiele wart dla kobiety, prawda? Prawda?
Lucia odsun�a si�.
- Dlaczego tak m�wisz? - zapyta�a. - Richardzie, o co ci chodzi? Wpatrywa� si� w ni� w milczeniu, z twarz� zdradzaj�c� napi�cie,
ale w dziwny spos�b pozbawion� wyrazu.
- Co si� z tob� dzieje, Richardzie? Jeste� dzi� jaki� dziwny... Wsta� z krzes�a.
- Naprawd�?
- Tak... co ci jest?
- C�... - zacz��, ale ugryz� si� w j�zyk. - Nic. Naprawd�, to nic takiego.
Chcia� odwr�ci� si� do niej plecami, ale Lucia powstrzyma�a go, k�ad�c mu r�ce na ramionach. - Richardzie, najdro�szy... Odsun�� od siebie jej d�onie, przygl�daj�c si� jej badawczo.
- Richardzie - powt�rzy�a b�agalnie. M�czyzna za�o�y� r�ce do ty�u.
- Uwa�asz mnie za sko�czonego g�upca? - warkn��. - My�lisz, �e nie widzia�em, jak ten tw�j stary przyjaciel wsuwa� ci li�cik do r�ki? - s�owa "stary przyjaciel" wym�wi� ze specjalnym naciskiem.
- Chcesz przez to powiedzie�, �e podejrzewasz mnie o... Przerwa� jej, wykrzykuj�c gwa�townie:
- Dlaczego wysz�a� z jadalni? Nie czu�a� si� s�abo, to by� tylko pretekst. Chcia�a� by� sama, by m�c przeczyta� ten sw�j cenny li�cik. Nie mog�a� si� wprost doczeka�. Odchodzi�a� niemal�e od zmys��w, tak ci si� �pieszy�o, �eby si� od nas uwolni�; najpierw od ciotki Karoliny, kt�ra martwi�a si� o ciebie, a teraz ode mnie. - Patrzy� na ni� gniewnie, ura�ony.
- Richardzie! - wykrzykn�a Lucia. - To czyste szale�stwo i absurd. Nie my�lisz chyba, �e mi zale�y na Carellim! Najdro�szy, tylko ty si� liczysz. Kocham ci�. Musisz o tym wiedzie�.
- Co by�o w tym li�cie, kt�ry da� ci Carelli? - zapyta� spokojnie.
- Nic... nic takiego.
- A wi�c poka� mi go.
- Nie ... nie mog�. - wyszepta�a. - Ja ten list podar�am.
Na twarzy Richarda przez chwil� zago�ci� lodowaty u�miech.
- Nieprawda. Poka� mi go.
Lucia milcza�a przez moment. Spojrza�a na m�a b�agalnym wzrokiem. Potem zapyta�a �agodnie:
- Ty mi nie ufasz?
- M�g�bym zabra� ci go si�� - powiedzia� Richard przez zaci�ni�te z�by, robi�c krok w jej kierunku. - My�l�, �e m�g�bym...
Cofn�a si�, wydaj�c cichy okrzyk, ze wzrokiem utkwionym w m�a, jak gdyby chcia�a sprawi�, aby jej uwierzy�; ten jednak nagle si� odwr�ci�.
- Nie - powiedzia�, jakby sam do siebie. - S� pewne granice, kt�rych po prostu nie mo�na przekroczy�. - Zn�w na ni� spojrza�. - Ale, jak mi �ycie mi�e, policz� si� z Carellim.
Lucia z�apa�a go za r�k�; jej oddech by� szybki i urywany.
- Nie, Richardzie, nie wolno ci tego robi�. B�agam ci�, nie r�b tego. Prosz� ci�.
- Boisz si� o swojego kochanka, prawda? - szydzi�.
- Nie b�d� �mieszny. On nie jest moim kochankiem - odpowiedzia�a gwa�townie.
Richard chwyci� j� za rami�.
- Mo�e jeszcze nim nie jest - rzek�. - Mo�e...
Urwa�, s�ysz�c g�osy dobiegaj�ce z korytarza. Staraj�c si� opanowa�, podszed� do kominka, wyj�� z kieszeni papiero�nic� i zapalniczk�, zapali� papierosa. Kiedy otworzy�y si� drzwi, Lucia podesz�a do krzes�a, na kt�rym wcze�niej siedzia� Richard. By�a blada, zaciska�a w zdenerwowaniu r�ce; wygl�da�a na bardzo nieszcz�liw�.
Do pokoju wesz�a panna Amory w towarzystwie swojej bratanicy Barbary, m�odej, niezwykle swobodnej i nowoczesnej dwudziesto-dwuletniej kobiety, atrakcyjnej i pe�nej �ycia blondynki. Machaj�c weso�o torebk�, Barbara podesz�a do Lucii.
- Witaj, kotku. Ju� lepiej si� czujesz? - zapyta�a serdecznie, z trosk�.
III
Lucia pos�a�a Barbarze wymuszony u�miech.
- Tak, dzi�kuj�. Czuj� si� doskonale. Naprawd�.
Barbara przygl�da�a si� pi�knej brunetce, kt�ra by�a �on� jej kuzyna Richarda.
- Nie masz �adnych dobrych wiadomo�ci dla Richarda? - zapyta�a z g�upia frant. - O to chodzi, prawda?
- Jakich dobrych wiadomo�ci? Nie wiem, o czym m�wisz - Lucia sprawia�a wra�enie zak�opotanej.
Barbara splot�a r�ce i wykona�a taki ruch, jak gdyby ko�ysa�a dziecko. W reakcji na t� pantomim� Lucia u�miechn�a si� smutno i potrz�sn�a przecz�co g�ow�. Panna Amory natomiast opad�a na krzes�o, zszokowana.
- Ale�, Barbaro! - wykrzykn�a zgorszona. - O czym ty my�lisz!
- No c� - powiedzia�a niezra�ona Barbara - wypadki chodz� po ludziach. Niezaplanowana ci��a, to by�oby ca�kiem podobne do Lucii i Richarda.
Ciotka potrz�sn�a energicznie g�ow�.
- To nies�ychane, na co sta� dzisiejsze dziewcz�ta. W czasach mojej m�odo�ci o macierzy�stwie wyra�ali�my si� zawsze z szacunkiem, nigdy nie pozwoli�abym na to, �eby... - Urwa�a na d�wi�k otwieranych drzwi i, obejrzawszy si�, zobaczy�a, �e Richard wychodzi z pokoju. - Masz ci los! Zdenerwowa�a� Richarda - ci�gn�a, zwracaj�c si� do Barbary - i nie mog� powiedzie�, �ebym by�a zdumiona.
- C�, ciociu Karolino - odpar�a Barbara - w ko�cu jeste� przecie� osob� epoki wiktoria�skiej, urodzi�a� si�, kiedy stara kr�lowa mia�a przed sob� jeszcze dobrych dwadzie�cia lat �ycia. Jeste� typow� przedstawicielk� swojej generacji, a ja - mojej.
- Nie mam w�tpliwo�ci co do tego, kt�r� z nich wol�... - zacz�a ciotka z�o�liwie, ale przerwa� jej chichot Barbary:
- My�l�, �e tamte czasy byty cudowne. We�my na przyk�ad opowiadania, �e dzieci znajduje si� pod krzewami agrestu! To takie s�odkie. Czasami chc�, �eby ta niezwyk�a epoka powr�ci�a. Ale �wiat idzie naprz�d, ciociu Karolino. Nie mo�na zatrzyma� post�pu, tak jak nie mo�na oczekiwa�, �eby m�odzi ludzie nie znali prawdziwego �ycia.
Barbara wyj�a z torebki zapalniczk� i papierosa. W�a�nie zamierza�a odezwa� si� ponownie, ale panna Amory uciszy�a j� gestem r�ki.
- Och, przesta� si� wyg�upia�, Barbaro. Ja naprawd� bardzo si� martwi� o t� biedn� dziewczyn� i nie chc�, �eby� �artowa�a sobie ze mnie.
Lucia straci�a nagle panowanie nad sob� i wybuchn�a p�aczem. Ocieraj�c oczy, m�wi�a przez �zy:
- Jeste�cie dla mnie tacy dobrzy. Nigdy nie spotka�am nikogo, kto by by� dla mnie dobry, dop�ki tu nie przyjecha�am, dop�ki nie wysz�am za Richarda. To cudowne by� tu z wami. Nie mog� si� powstrzyma�, ja...
- Tak, tak - powiedzia�a panna Amory, podchodz�c do Lucii i k�ad�c jej r�k� na ramieniu. - Tak, tak, moja droga. Wiem, co to znaczy sp�dzi� ca�e �ycie za granic�; jest to wielce nieodpowiednie dla m�odej dziewczyny - niew�a�ciwy spos�b wychowania, a poza tym ludzie na kontynencie maj� bardzo dziwne wyobra�enia na temat edukacji. Tak, tak.
Barbara przygl�da�a si� im z nieco znudzonym wyrazem twarzy.
- Naprawd� nie powinna� tak bardzo poddawa� si� emocjom, kochanie - powiedzia�a, odwracaj�c si�.
Lucia wsta�a z krzes�a, i rozejrza�a si� niepewnie dooko�a. Panna Amory zaprowadzi�a j� na kanap�, a potem, poprawiaj�c poduszki, usiad�a obok niej.
- To naturalne, �e jeste� zdenerwowana, moja droga. Musisz jednak zapomnie� o Italii. Chocia� na wiosn� w�oskie jeziora s� wprost zachwycaj�ce. Wspania�e miejsce do sp�dzenia wakacji, ale nie chcia�abym tam mieszka�. No ju�, nie p�acz.
- Wydaje mi si�, �e ona potrzebuje jakiego� mocnego drinka, a nie wyk�adu na temat w�oskich jezior - zasugerowa�a Barbara, siadaj�c na brzegu �awy i patrz�c na Lucie krytycznie, ale nie bez sympatii. - Ten dom jest bardzo dziwny, ciociu Karolino. Zupe�nie nie na czasie. Nie u�wiadczysz tu ani kropli koktajlu. Przed kolacj� pija si� wy��cznie sherry lub whisky, potem brandy. Richard nie ma najmniejszego poj�cia o tym, jak nale�ycie przyrz�dzi� manhattan, a spr�buj tylko poprosi� Edwarda Raynora o koktajl z whisky. A teraz tylko Diabelski W�s m�g�by natychmiast postawi� Lucie na nogi.
Panna Amory, zszokowana i przera�ona, spojrza�a na bratanic�.
- Co to jest ten Diabelski W�s? - zapyta�a.
- To ca�kiem proste do zrobienia, je�eli masz wszystkie sk�adniki
- wyja�ni�a Barbara. - Bierzesz w r�wnych cz�ciach brandy i creme de menthe, nie zapominaj�c o dodaniu szczypty pieprzu. To najwa�niejsze. Absolutnie fantastyczny koktajl, kt�ry z pewno�ci� doda ci animuszu.
- Barbaro, wiesz przecie�, �e nie pochwalam tego - wzdrygn�a si� panna Amory. - M�j biedny ojciec zwyk� m�wi�, �e...
- Nie wiem, co m�wi� - przerwa�a jej Barbara - ale ka�dy w rodzinie wie, �e nasz kochany staruszek Algernon mia� opini� pijusa.
Z pocz�tku wygl�da�o na to, �e Karolina Amory wybuchnie, ale potem na jej twarzy pojawi� si� s�aby u�miech i powiedzia�a tylko:
- No c�, przyznaj�, �e m�czy�ni si� od nas r�ni�. Barbara nie zamierza�a przyj�� tego do wiadomo�ci.
- Nie r�ni� si� ani troch�. A w ka�dym razie nie rozumiem, dlaczego mia�oby si� im na to pozwala�. Po prostu ostatnio uchodzi�o im to na sucho. - Wyj�a z torebki lusterko, puderniczk� i szmink�.
- Jak dzisiaj wygl�damy? - zapyta�a sama siebie. - Och, m�j Bo�e!
- Z udawanym przera�eniem, co wygl�da�o komicznie, zacz�a poprawia� makija�.
- Barbaro, chcia�abym, �eby� nie nadu�ywa�a tej czerwonej szminki; to taki jaskrawy kolor - powiedzia�a ciotka.
- Mam nadziej� - odpar�a Barbara, wci�� zaj�ta makija�em.
- W ko�cu kosztowa�o mnie to siedem szyling�w i sze�� pens�w.
- Siedem szyling�w i sze�� pens�w! Wyrzucone pieni�dze, i to na... na...
- "Odporn� na poca�unek", ciociu Karolino.
- S�ucham?
- To szminka. Nazywa si� "Odporna na poca�unek". Ciotka prychn�a pogardliwie.
- Wiem, �e wargi cz�sto p�kaj�, je�eli s� wystawione na silny wiatr; w takim wypadku trzeba zastosowa� jak�� pomadk� - na przyk�ad lanolin�. Ja zawsze u�ywam...
Barbara przerwa�a jej.
- Kochana ciociu Karolino, daj spok�j; dziewczyna nie mo�e by� tak bardzo umalowana! W ko�cu nie wiadomo nawet, czy nie straci ca�ego tego makija�u w taks�wce, w drodze powrotnej do domu.
- M�wi�c to, w�o�y�a swoje akcesoria z powrotem do torebki.
Panna Amory wygl�da�a na zdumion�.
- O czym ty m�wisz - "w taks�wce w drodze powrotnej do domu"? - zapyta�a. - Nie rozumiem.
Barbara podesz�a do kanapy i pochyli�a si� nad Luci�.
- Niewa�ne. Lucia wie, o co chodzi, prawda, kochanie? - powiedzia�a, szczypi�c Lucie w podbr�dek.
Ta rozejrza�a si� dooko�a nieprzytomnym wzrokiem.
- Przepraszam ci� najmocniej, ale nie s�ucha�am. Co powiedzia�a�? Karolina Amory ponownie zaj�a si� Luci�, wracaj�c do tematu
jej samopoczucia.
- Wiesz, moja droga, naprawd� martwi� si� o ciebie. - Odwr�ci�a si� do Barbary. - Ona powinna co� za�y�, je�eli nie czuje si� dobrze. Co tu mamy? Amoniak, to doskona�y �rodek. Niestety Ellen, ta nieuwa�na pokoj�wka, rozbi�a buteleczk� dzi� rano, kiedy �ciera�a kurze w moim pokoju.
Zagryzaj�c wargi, Barbara zastanawia�a si� przez chwil�. Potem wykrzykn�a:
- Wiem! Szpitalna apteczka!
- Szpitalna apteczka? Co masz na my�li? Jaka szpitalna apteczka? - dopytywa�a si� panna Amory.
Barbara usiad�a na krze�le ko�o ciotki.
- Nie pami�tasz? Rzeczy Edny. Twarz Karoliny rozja�ni�a si�.
- Ach tak, oczywi�cie! - Odwracaj�c si� do Lucii, wyja�ni�a:
- Szkoda, �e nie zna�a� Edny, siostry Barbary, mojej starszej bratanicy. Wyjecha�a do Indii razem z m�em mniej wi�cej sze�� miesi�cy przed twoim przyjazdem. To by�a taka zdolna m�oda kobieta.
- Bardzo zdolna - potwierdzi�a Barbara. - W�a�nie urodzi�a bli�ni�ta. W Indiach nie ma krzew�w agrestu, a zatem musia�a je znale�� pod drzewem mango.
Panna Amory u�miechn�a si� lekko.
- B�d� cicho, Barbaro - powiedzia�a. Potem, zwracaj�c si� ponownie do Lucii, ci�gn�a: - Jak ju� m�wi�am, kochanie, Edna w czasie wojny szkoli�a si� na aptekark�. Pracowa�a tu, w naszym szpitalu. Wiesz, w czasie wojny zamienili�my Town Hali w szpital.
Potem, przez kilka lat po jej zako�czeniu, Edna a� do zam��p�j�cia kontynuowa�a prac� w aptece w County Hospital. Zna�a si� na lekarstwach, pigu�kach i tego rodzaju rzeczach. Przypuszczam, �e wci�� tak jest. W Indiach ta wiedza musi by� dla niej wprost nieoceniona. Ale o czym to m�wi�am? Ach, tak - co zrobili�my z tymi jej wszystkimi buteleczkami, kiedy wyjecha�a?
- Doskonale pami�tam - wtr�ci�a Barbara - �e kilka �at temu wi�kszo�� starych rzeczy Edny z apteki zapakowali�my do pude�ka. Mia�y by� posegregowane i rozes�ane do szpitali, ale potem wszyscy o tym zapomnieli, a przynajmniej nic mi nie wiadomo, �eby kto� si� tym zajmowa�. Schowano je na strychu i dopiero gdy Edna pakowa�a swoje rzeczy przed wyjazdem do Indii, wyci�gni�to je stamt�d ponownie. S� tam, na g�rze, w tej biblioteczce - wci�� nie przejrzane i nie posegregowane.
Bior�c ze sob� krzes�o, podesz�a do biblioteczki i zdj�a stamt�d czarne, blaszane pude�ko.
Nie zwracaj�c uwagi na Lucie, kt�ra powiedzia�a cicho: "Nie r�b sobie k�opotu, kochanie, naprawd� niczego nie potrzebuj�", Barbara zanios�a pude�ko na st�.
- C� - zauwa�y�a - teraz przynajmniej mo�emy si� temu dok�adnie przyjrze�. - Otworzy�a pude�ko. - To dopiero, czego tu nie ma! - wykrzykn�a, wyjmuj�c buteleczki. - Jodyna, balsam peruwia�ski, co� o nazwie "Tinct. Card. Co.", olej rycynowy. - Skrzywi�a si�. - Ach, teraz dochodzimy do tego, co najlepsze - og�osi�a, wyjmuj�c z pude�ka ma�e szklane fiolki br�zowego koloru. - Atropina, morfina, strychnina - odczytywa�a etykiety. - Uwa�aj, ciociu Karolino. Je�eli mi si� narazisz, dosypi� ci strychniny do kawy, i czeka ci� �mier� w straszliwych m�czarniach. - Pogrozi�a �artobliwie ciotce, kt�ra machn�wszy r�k� prychn�a.
- C�, nie ma tu nic, co by mog�o pos�u�y� jako �rodek wzmacniaj�cy dla Lucii; to pewne - powiedzia�a ze �miechem Barbara, wk�adaj�c buteleczki i fiolki z powrotem do blaszanego pude�ka. Trzyma�a w�a�nie w r�ku fiolk� z morfin�, kiedy otworzy�y si� drzwi i Tredwell wprowadzi� do pokoju Edwarda Raynora, doktora Carellego oraz Clauda Amory'ego. Pierwszy wszed� sekretarz sir Clauda Raynor, jasnow�osy, o raczej powa�nym wygl�dzie m�czyzna pod trzydziestk�; podszed� do Barbary i zacz�� si� przygl�da� zawarto�ci pude�ka.
- Witam, panie Raynor. Interesuj� pana trucizny? - zapyta�a Barbara.
Doktor Carelli r�wnie� podszed� do sto�u. By� to ciemnow�osy, �niady m�czyzna ko�o czterdziestki, w doskonale skrojonym wieczorowym garniturze. Mia� nienaganne maniery, a po angielsku m�wi� z ledwie s�yszalnym cudzoziemskim akcentem.
- Co my tu mamy, droga panno Amory? - zagadn��.
Claud Amory zatrzyma� si� przez chwil� na progu, aby pom�wi� z Tredwellem.
- Zrozumia�e� moje polecenia? - zapyta�.
- Tak, zrozumia�em doskonale, sir - odpar� lokaj.
Tredwell opu�ci� pok�j, a sir Claud podszed� do swojego go�cia.
- Mam nadziej�, �e mi pan wybaczy, doktorze Carelli - powiedzia� uprzejmie -je�eli udam si� teraz do mojego gabinetu. Mam kilka wa�nych list�w do napisania, kt�re musz� by� wys�ane jeszcze dzi� wiecz�r.
- Wydawa�o mi si�, �e mia�e� z�o�y� jakie� wa�ne o�wiadczenie w sprawie tych tajemniczych go�ci, na kt�rych czekamy - odezwa� si� niezadowolony Richard.
- P�niej. Wkr�tce do was przyjd�. Raynor, zechcesz p�j�� teraz ze mn�?
Sekretarz i jego pracodawca udali si� do gabinetu. Kiedy zamkn�y si� za nimi drzwi, Barbara wyda�a nagle cichy okrzyk i upu�ci�a fiolk�, kt�r� trzyma�a w r�ku.
IV
Doktor Carelli podbieg� do Barbary i podni�s� fiolk�, kt�r� upu�ci�a. Zanim z uk�onem poda� j� dziewczynie, rzuci� okiem na etykiet� i wykrzykn��:
- A to co? Morfina!
Podszed� do sto�u i wzi�� do r�ki nast�pn� fiolk�.
- I strychnina! Czy mog� wiedzie�, m�oda damo, sk�d pani wzi�a te �mierciono�ne fiolki?
Z zainteresowaniem zacz�� si� przygl�da� zawarto�ci blaszanego pude�ka.
Barbara z niesmakiem spojrza�a na przymilnego W�ocha.
- �upy wojenne - odpowiedzia�a kr�tko, u�miechaj�c si� z�o�liwie. Odwracaj�c si� w stron� ciotki, powiedzia�a ju� bardziej uprzejmym tonem: - Nie spodziewa�am si�, �e znajd� tam strychnin�, wi�c dozna�am lekkiego szoku. Dlatego upu�ci�am fiolk�. Zachowa�am si� jak idiotka.
Karolina Amory, wyra�nie zaniepokojona, podesz�a do doktora Carellego.
- To nie s� prawdziwe trucizny, w tych fiolkach, prawda doktorze? To znaczy, praktycznie nie mog�yby nikomu zaszkodzi�? - zapyta�a. - To stare blaszane pude�ko jest w domu od lat. Wszystkie te lekarstwa s� na pewno nieszkodliwe; czy� nie tak?
- Nie wiem, co w pani mniemaniu jest szkodliwe, droga pani - powiedzia� sucho Carelli - ale przypuszczam, �e za pomoc� tej ma�ej dawki, jak� tu macie, mo�na by u�mierci� z tuzin silnych m�czyzn.
- Och, mi�y Bo�e - panna Amory zamar�a z przera�enia, opadaj�c bezw�adnie na krzes�o.
- Tu na przyk�ad - ci�gn�� doktor Carelli, zwracaj�c si� do zebranych - mamy co� bardzo interesuj�cego. Wzi�� do r�ki fiolk�, i odczyta� powoli etykiet� - "Chlorowod�r strychniny; jedna szesnasta grama". Wystarczy�oby siedem lub osiem tych ma�ych tabletek, �eby spowodowa� �mier� w m�czarniach. Bardzo nieprzyjemny spos�b na zej�cie z tego �wiata, nie polecam.
Wzi�� do r�ki nast�pn� fiolk�. - "Siarczan atropiny". Czasami bardzo trudno jest odr�ni� zatrucie atropinowe od zatrucia ptomainami. To r�wnie� straszna �mier�. Ale tu... - tym razem m�wi� bardzo wolno i z namys�em - tu mamy jedn� setn� grama bromku hioscyny. Nie brzmi gro�nie, prawda? Ale zapewniam was, �e wystarczy�oby za�y� po�ow� bia�ych tabletek z tej fiolki i... Zrobi� wymowny gest. - Ca�kowicie bezbolesne. Szybki, kamienny sen bez marze�, z kt�rego nie ma przebudzenia.
- Podszed� do Lucii, z fiolk� w r�ku, jak gdyby zach�caj�c m�od� kobiet�, �eby si� jej przyjrza�a. U�miecha� si�, ale w jego oczach by� smutek.
Lucia wpatrywa�a si� w fiolk� jak urzeczona.
- Szybki, kamienny sen - m�wi�a niczym zahipnotyzowana, wyci�gaj�c r�k�.
Doktor Carelli, zamiast wr�czy� fiolk� Lucii, zwr�ci� si� z pytaj�cym spojrzeniem w stron� Karoliny. Ta wzdrygn�a si�; wygl�da�a na zmartwion�, ale nic nie powiedzia�a. Wzruszaj�c ramionami, Carelli odwr�ci� si� od Lucii, wci�� trzymaj�c w r�ku fiolk� bromku hioscyny.
Otworzy�y si� drzwi na korytarz i wszed� Richard Amory. Bez s�owa usiad� przy biurku. Za nim wkroczy� lokal Tredwell z tac�, na kt�rej by� dzbanek kawy wraz z fili�ankami. Postawi� to na stole i wyszed�; Lucia usiad�a na kanapie i zacz�a nalewa� kaw�.
Barbara podesz�a do Lucii i wzi�a dwie fili�anki z kaw�; jedn� poda�a Richardowi, drug� przeznaczy�a dla siebie. Tymczasem doktor Carelli by� zaj�ty odk�adaniem fiolek do pude�ka przy stole na �rodku pokoju.
Panna Amory odezwa�a si� do niego:
- Sk�ra mi cierpnie, doktorze, gdy s�ysz� od pana o tym kamiennym �nie bez przebudzenia i �mierci w m�czarniach. Pewnie pan, jako W�och, zna si� doskonale na truciznach, prawda?
- Droga pani - roze�mia� si� Carelli - jakie to niesprawiedliwe - to co pani m�wi - non sequitur3. Dlaczego W�och mia�by zna� si� na truciznach lepiej ni� Anglik? S�ysza�em - ci�gn�� �artobliwie - �e trucizna cz�ciej jest wykorzystywana jako narz�dzie zbrodni przez kobiety ni� przez m�czyzn. Mo�e powinienem zapyta� pani�...? Ach, ale mo�e mia�a pani na my�li W�oszk�? Pewnie zamierza�a pani wspomnie� o pewnej kobiecie z rodu Borgia. Mam racj�, co? - Poda� pannie Amory fili�ank� i podszed� z powrotem do sto�u, aby wzi�� kaw� tak�e dla siebie.
- Lukrecja Borgia - ta straszna osoba! Tak, chyba w�a�nie o niej my�la�am - przyzna�a panna Amory. - W dzieci�stwie miewa�am koszmary o niej. Wyobra�a�am j� sobie jako bardzo blad�, ale wysok� i pi�kn� kobiet� z w�osami czarnymi jak smo�a, dok�adnie takimi, jakie ma nasza kochana Lucia.
Doktor Carelli podsz